Rozdział 6. Detektywi mają klienta

Natychmiast wysłano Hansa do telefonu przy szosie, żeby wezwać policję. Zjawiła się w ciągu paru minut.

Przeszukano dom od piwnic po strych i nie znaleziono nic. Nic, prócz trzech sczerniałych śladów stóp w kuchni.

Sierżant Haines obwąchał je, zmierzył, odskrobał trochę spalonego linoleum i włożył okruchy do koperty.

Następnie spojrzał chłodno na Jupitera.

– Jeśli wiesz coś o tym i trzymasz to przed nami… – zaczął.

– Nonsens! – napadła na niego ciocia Matylda. – Skąd Jupiter może wiedzieć więcej od nas? Był ze mną cały dzień i schodził właśnie z góry, żeby pomóc pani Dobson, kiedy pojawiły się te… te ślady.

– Dobrze, już dobrze, pani Jones – powiedział oficer. – Tylko on ma zwyczaj znajdować się zawsze tam, gdzie coś się zdarza. Schował kopertę z okruchami linoleum do kieszeni.

– Na pani miejscu, pani Dobson, wyniósłbym się stąd i wrócił do gospody.

Eloise Dobson usiadła i zaczęła płakać. Ciocia Matylda zabrała się gniewnie do przyrządzania herbaty. Żywiła przekonanie, że tylko kilku nielicznych kryzysów życiowych nie da się rozwiązać filiżanką dobrej, gorącej herbaty.

Policjanci odjechali. Tom i Jupiter wyszli cicho przed dom i usiedli na stopniach między dwoma wielkimi urnami.

– Jestem niemal skłonny uwierzyć, że Hans ma rację – powiedział Tom. – Przypuśćmy, że dziadek nie żyje i…

– Nie wierzę w duchy – przerwał mu stanowczym tonem Jupiter. – Co więcej, nie sądzę, abyś ty w nie wierzył. Pan Potter robił wielkie przygotowania na wasz przyjazd. Dlaczego miałby wrócić i straszyć w ten sposób twoją mamę?

– Mnie to też przeraziło. Jeśli dziadek żyje, gdzie się podziewa?

– Wiem tylko tyle, że poszedł na wzgórza.

– Ale po co?

– Może być bardzo wiele przyczyn. Co wiesz o twoim dziadku?

– Niedużo. Tyle, co słyszałem od mamy, a ona też niewiele wie o nim. Powiedziała mi, że nie zawsze nazywał się Potter.

– Doprawdy? Zastanawiałem się nad tym. Garncarz, który nazywa się Potter to za duży zbieg okoliczności.

– Tak, przybył do Stanów Zjednoczonych dawno temu, około roku 1931. Pochodzi z Ukrainy i jego nazwisko było tak pełne “cz” i “sz”, że nikt nie potrafił go wymówić. Spotkał moją babcię na kursach ceramiki w Nowym Jorku, a ponieważ ona nie chciała być panią… jakąś tam, zmienił nazwisko na Potter.

– Twoja babcia pochodziła z Nowego Jorku?

– Niezupełnie. Urodziła się w Belleview, tak jak my. Pojechała do Nowego Jorku, bo chciała zostać projektantką mody czy kimś w tym rodzaju. Potem spotkała tego Aleksandra Jakmutam i wyszła za niego. Przypuszczam, że nie nosił wtedy długiej koszuli, boby go nie poślubiła. Była bardzo rzeczowa.

– Pamiętasz ją?

– Troszeczkę. Umarła już dawno. Byłem wtedy jeszcze bardzo mały. Z tego, co słyszałem, wiesz, co się mówiło w rodzinie, pożycie moich dziadków od początku nie układało się. Dziadek był naprawdę dobrym rzemieślnikiem, miał małą pracownię ceramiczną, ale babcia mówiła, że był okropnie nerwowy. Na każde drzwi zakładał po trzy zamki. Mówiła także, że nie mogła znieść ciągłego zapachu mokrej gliny. Więc kiedy moja mama miała się urodzić, babcia pojechała do Belleview i już tam została.

– Nigdy nie wróciła do męża?

– Nigdy. Myślę, że raz ją odwiedził, kiedy mama była malutka, ale później już nie byli razem.

Jupiter szczypał wargę, rozmyślając o garncarzu, samotnym w swoim domu nad oceanem.

– Nigdy jednako niej nie zapomniał – dodał Tom. – Posyłał jej co miesiąc pieniądze. Wiesz, dla mojej mamy. A kiedy moi rodzice się poznali, przysłał im wspaniały serwis do herbaty. Pisał też stale listy. Nawet po śmierci babci pisał dalej do mojej mamy. Wciąż pisze.

– A twój ojciec?

– O, on jest świetnym facetem – powiedział Tom promiennie – ma sklep z narzędziami w Belleview. Nie skakał specjalnie z radości, kiedy mama postanowiła odwiedzić dziadka, ale dał się przekonać.

– Pewnie nie wiesz, dlaczego twój dziadek przeniósł się do Kalifornii?

– Przypuszczam, że ze względu na klimat. Większość ludzi przenosi się tutaj z tego powodu.

– Bywają także inne przyczyny – Jupiter utkwił wzrok w ścieżce wiodącej z plaży. Brnęli nią dwaj ciemno ubrani mężczyźni. Potem przecięli szosę i weszli na drogę do Domu na Wzgórzu.

Jupiter wstał, oparł się o jedną z urn i zaczął wodzić palcem po brzegach szkarłatnych orłów.

– Seria interesujących zagadek – powiedział. – Po pierwsze, dlaczego garncarz postanowił zniknąć? Po drugie, kto przeszukiwał wczoraj jego biuro? Po trzecie, kto i co spowodowało te płonące ślady stóp w kuchni? I dlaczego? Poza tym, czy to nie dziwne, że nikt w Rocky Beach nie wiedział nawet o twoim istnieniu?

– Może dlatego, że dziadek jest odludkiem. Nie przypuszczam, żeby ktoś, kto ma w domu jedno krzesło, prowadził bogate życie towarzyskie.

– Odludek czy nie, jest także twoim dziadkiem. Ciocia Matylda ma wielu znajomych, którzy są dziadkami i zawsze pokazują jej zdjęcia swoich wnuków. Garncarz nigdy, przenigdy tego nie zrobił. Nawet nie wspomniał nikomu o tobie i twojej mamie.

Tom skulił się i objął rękami kolana.

– To tak, jakbyś był niewidzialny – powiedział. – Jak w złym śnie. Powinniśmy się zabrać i wrócić do domu, tylko…

– Tylko wtedy nigdy nie poznasz prawdy, co? Ja bym proponował zatrudnić prywatnych detektywów.

– Och! Na to nas nie stać! Nie jesteśmy biedni, ale też nam się nie przelewa. Prywatni detektywi bardzo dużo kosztują.

– Ta agencja detektywistyczna ma bardzo przystępne ceny – Jupiter wyjął z kieszeni kartkę i podał ją Tomowi. Była to duża wizytówka firmowa, która głosiła:


TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

???

Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones

Drugi Detektyw… Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews


Tom przeczytał i uśmiechnął się krzywo.

– Nabierasz mnie.

– Mówię zupełnie serio. Mamy bardzo bogaty dorobek.

– Po co te znaki zapytania?

– Wiedziałem, że cię to zaciekawi. Znak zapytania jest uniwersalnym symbolem nieznanego. Są trzy pytajniki, ponieważ jesteśmy Trzema Detektywami. Jesteśmy przygotowani na rozwiązanie każdej tajemniczej sprawy, która zostanie nam powierzona. Można powiedzieć, że znak zapytania jest naszym symbolem firmowym.

Tom złożył wizytówkę i schował ją do kieszeni.

– Okay! Więc Trzej Detektywi zajmą się sprawą zaginionego dziadka. I co dalej?

– Po pierwsze, proponuję, żeby nasze porozumienie pozostało między nami – powiedział Jupiter. – Twoja mama jest teraz dość przygnębiona. Może, zupełnie nieświadomie, zakłócić nasze poczynania.

Tom skinął głową.

– Dorośli zawsze wszystko psują.

– Po drugie, sierżant Haines miał rację, nie powinniście zostawać sami w tym domu.

– Czyli chcesz, żebyśmy się przenieśli z powrotem do gospody?

– To będzie oczywiście zależało od twojej mamy. Gdyby jednak zdecydowała się nie przenosić, myślę, że będzie ci raźniej, jeśli jeden z detektywów zostanie tutaj z wami.

– Nie wiem jak mama, aleja byłbym o całe niebo szczęśliwszy.

– No to ustaliliśmy. Omówię to z Bobem i Pete'em.

– Jupiterze! – dobiegło ich wołanie cioci Matyldy. – Skończyliśmy rozstawiać drugie łóżko. Muszę powiedzieć, że wiele się nie napracowałeś.

– Przepraszam, ciociu. Zagadaliśmy się z Tomem.

Ciocia Matylda prychnęła pogardliwie.

– Starałam się przekonać panią Dobson, żeby wróciła do gospody, ale uparła się zostać w tym domu. Wbiła sobie do głowy, że jej ojciec lada chwila wróci.

– Zupełnie możliwe – powiedział Jupiter. – To jego dom.

Na ganek wyszła pani Dobson. Była blada, ale wydawała się pokrzepiona po filiżance herbaty.

– Moja droga – zwróciła się do niej ciocia Matylda – skoro nic więcej nie możemy zrobić, trzeba nam jechać. Gdyby się pani bała, proszę zatelefonować. I proszę na siebie uważać.

Eloise przyrzekła być bardzo ostrożną i pozamykać dom na wszystkie spusty.

– Wiecie, będą musieli wezwać ślusarza – mówiła ciocia Matylda do Hansa i Jupitera w drodze powrotnej. – Mogą zamknąć się w domu tylko od wewnątrz. Ten zwariowany garncarz musiał zabrać ze sobą wszystkie klucze. Powinni też zainstalować sobie telefon. To istne szaleństwo, mieszkać w takim domu bez telefonu.

Jupiter przyznał jej rację. Gdy zajechali do składu złomu, wymknął się cichaczem i przeczołgał się przez Tunel Drugi do Kwatery Głównej, aby zatelefonować do Pete'a i Boba.

– Trzej Detektywi mają klienta! – oznajmił.

Загрузка...