Śmierć jest trzynastą kartą w tarocie. Nie ma ona żadnej nazwy. Jest właściwie jakby pauzą w całej serii obrazków tarota. Dwanaście pierwszych kart jest jak dwanaście pierwszych godzin dnia. Są to tak zwane „małe arkana".
Kiedy już jednak minie dwunasta, a więc południe, zjawia się śmierć i zanurzamy się w innym wymiarze, w „wielkich arkanach", to znaczy w dwunastu pozostałych godzinach dnia.
W głębokim ezoterycznym sensie trzynaste arkanum oznacza śmierć profana, który odrodzi się już jako wtajemniczony. Karta nie przynosi więc nieszczęścia.
Jeżeli nie uda się przekroczyć stadium śmierci, nie można dalej się rozwijać.
Znaczenie tarota marsylskiego
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
WIERZENIA NASZYCH PRZODKÓW
Sondaż przeprowadzony w Europie w 1981 roku (pod koniec drugiego tysiąclecia) dotyczący wierzeń mieszkańców; klasyfikacja według wyznań. (Źródło: Les Valeurs du temps présent, Jean Stoetzel, PUF, 1983).
Na 100 osób Katolicy Protestanci Niepraktykujący
wierzy w:
Życie po śmierci 52 38 13
Raj 45 43 8
Piekło 30 16 3
Reinkarnację 23 21 12
Oddzielenie duszy od ciała 66 56 24
Boga 87 75 23
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
– Mam uwierzyć w istnienie… aniołów? I w co jeszcze?
Tego akurat Rubikonu mój brat Conrad nie chciał przekroczyć. Jego sceptycyzm i wrodzony materializm i tak zostały już poddane ciężkiej próbie. Odmawiał pójścia o choćby jeden krok dalej we współczesnym szaleństwie, które nazwaliśmy tanatonautyką.
Prawdą jest, że anioły były cokolwiek trudne do przełknięcia. Zresztą gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że po śmierci podejmują nas aniołowie, tylko bym się obśmiał. Uczciwie mówiąc, nigdy nie byłem w stanie uwierzyć w połowę połówki jednej dziesiątej wszystkich tych rzeczy, które przeżyłem dzięki moim zmysłom.
Wszystko było bowiem tak bardzo zadziwiające.
Jednakże przyjęcie do wiadomości, że śmierć jest kontynentem, było dla nas najtrudniejszym z etapów, a mimo wszystko etap ten mieliśmy już za sobą. Zgodziliśmy się z tym, że mamy duszę, która potrafi podróżować. Zgodziliśmy się również z tym, że dusza ta jest niematerialna. I zgadzaliśmy się także co do tego, że jest ona przywiązana srebrzystą pępowiną do naszej cielesnej powłoki. A więc czemu miałoby nie być aniołów? W końcu wszystkie religie o nich wspominają w taki czy inny sposób.
Prezydent Lucinder poprosił nas, żebyśmy utrzymali w absolutnej tajemnicy ostatnie odkrycia. Na razie musieliśmy więc zachować dla siebie wiedzę na temat najdalszych zakątków Raju.
– A te anioły, co za historia! Jeszcze tego nam brakowało. Dlaczego nie miałby się pojawić Bóg, skoro już o tym mówimy?
Uważał, że znaleźliśmy się w posiadaniu bomby, której wybuch należy odsunąć jak najdalej w czasie. Prezydent wpadł potem w złość, dowiedziawszy się, że rabin Meyer został zamordowany przez Starca z Gór i jego najemników.
– Co on sobie myśli, ten facet w turbanie, który zna tylko język przemocy i wykluczenia? Czyżby chciał wypowiedzieć wojnę Niewiernym tam, w górze? Nie pozwolimy tym piratom zawładnąć Rajem.
– On już nie żyje – powiedział Raoul. – Odbył się okrutny pojedynek, ale Michael i Amandine zwyciężyli i zabili go.
– To nieistotne – huczał Lucinder zza mahoniowego biurka. – Mam już powyżej uszu tych wojen religijnych! Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w średniowieczu. Nie możemy bez przerwy tolerować nietolerancji. Pozwólcie mi działać.
„Człowiek dąży do uwolnienia się.
Powtarzanie mantry «Hare Kryszna» trzydzieści pięć milionów razy pozwala uwolnić się od najcięższych grzechów, którymi są:
– zabicie człowieka należącego do wysokiej kasty braminów;
– przywłaszczenie sobie czyjegoś dobra;
– ukradzenie komuś złota;
– stosunek z kobietą należącą do niskiej kasty pariasów. A gdyby nawet odrzucono wszystkie zasady Dharmy, w ten sposób i tak osiągnie się oczyszczenie i uwolnienie".
Upaniszada Kalisamtarana
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Już tydzień później Jean Lucinder, prezydent Republiki Francuskiej, wygłosił przemówienie przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych. Położył szczególny nacisk na konieczność pokojowego zagospodarowania Ostatecznego Kontynentu właśnie teraz, kiedy tanatonautyka została powszechnie zaakceptowana. Po epoce majsterkowania, po erze medycyny, po erze strachu, pożądania, ekonomii, astronomii i po erze przemocy, nadszedł czas, by wejść w epokę prawa.
To legislatorzy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność. Tanatonautyka powinna podlegać postanowieniom karty, być ujęta w odpowiednie przepisy prawne, należy ustanowić konkretne zasady i wprowadzić w życie kodeks etyczny, który musi być tam stosowany. W przeciwnym wypadku nad naszymi głowami rozciągać się będzie po wsze czasy Dziki przeciwnym wypadku nad naszymi głowami rozciągać się będzie po wsze czasy Dziki Zachód.
– Przyjęliśmy już dwie ustawy dotyczące tanatonautyki, a jakie są tego skutki, sami widzimy! – zauważył rozczarowany przedstawiciel Gwinei Równikowej.
– Są niewystarczające, potrzebne są zatem nowe regulacje – dowodził Lucinder.
Wobec niezbyt uważnie słuchającej go publiczności nalegał na przyjęcie dwóch nowych artykułów, które później będą znane pod nazwą trzeciego i czwartego prawa tanatonautyki.
Artykuł 3. Zakazuje się odcinania pępowiny jakiejkolwiek ektoplazmy.
Artykuł 4. Każde ciało fizyczne ponosi odpowiedzialność za działania swojej ektoplazmy.
Dalej zamieszczono wykaz sankcji w postaci pozbawienia wolności lub nałożenia grzywny, których wysokość była proporcjonalna do przestępstw popełnionych przez ektoplazmy.
Prezydent Republiki Francuskiej był kategoryczny: Ostateczny Kontynent powinien pozostać obszarem neutralnym, podobnie jak Antarktyda. Obowiązywać powinien zakaz prowadzenia walk i podejmowania działań zmierzających do zawładnięcia tym terytorium.
Sekretarz generalny ONZ poparł tę propozycję:
– Raj należy do wszystkich. Jeśli będzie to konieczne, wyślemy tam „niebieskie hełmy", których zadaniem będzie utrzymanie pokoju i zapewnienie swobodnego przepływu zmarłych oraz tanatonautów.
Pomruk zdziwienia przebiegł przez salę. Przedstawiciel Fidżi podniósł głowę znad gazety, a reprezentant Surinamu podskoczył wyrwany nagle z letargu.
– No tak, a dlaczego nie? – kontynuował sekretarz generalny. – Ostatecznie Starzec z Gór utworzył prywatną armię, chcąc przywłaszczyć sobie to miejsce. Możemy zatem jak najbardziej wysłać tam siły rozjemcze, a konkretnie jednostki ektoplazmicznych „niebieskich hełmów". Coś w rodzaju karmicznej policji.
Trzecia i czwarta ustawa zostały przyjęte zdecydowaną większością głosów. Około dwudziestu krajów opowiedziało się przeciw lub wstrzymało się od głosu, żeby nie ściągnąć na siebie niezadowolenia Arabii Saudyjskiej, która jak wszystkim było wiadomo, nieoficjalnie popierała i finansowała działania Starca z Gór.
Odrzucona została natomiast propozycja powołania karmicznej policji. Na razie nie dochodziło w Raju do aktów przemocy, których skala uzasadniałaby utworzenie takich struktur, w dodatku niezwykle kosztownych. Ponadto stale powracała jak najbardziej „ziemska" kwestia misji powierzanych „niebieskim hełmom": czy będą mieli prawo zabijać w razie konieczności czy też będą tam wysłani tylko po to, żeby uniemożliwić zabijanie? A takie miejsce wydawało się prawdziwą łamigłówką! Delegaci woleli zatem zrezygnować z projektu powołania ektoplazmicznej armii ONZ-etu.
Lucinder miał rację, sprowadzając problem walk ektoplazmicznych do wymiaru prawnego. W ten sposób ci, którzy zechcą zakłócić spokój na Ostatecznym Kontynencie, znajdą się niejako na marginesie ludzkości. Co więcej, wraz z przyjęciem ustaw tanatonautycznych nasze działania mogły wreszcie zostać oficjalnie uznane. Wielu podejrzewało, że przekroczyliśmy granicę Moch 6, lecz na wszelkie kierowane do nas pytania odpowiadaliśmy całkowitym milczeniem.
W sklepiku na dole matka rozpoczęła teraz sprzedaż kompletnej mapy Ostatecznego Kontynentu, z sześciorgiem wrót i siedmioma zidentyfikowanymi terytoriami. Wszystko razem przypominało nieco trąbkę z poszarpaną podstawą i zaostrzonym czubkiem. W odpowiedniej kolejności naniesione zostały kolory: niebieski, czarny, czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony i biały. Mapa wyglądała dosyć ładnie i świetnie się nadawała do tego, żeby zdobić ścianę u początkującego naukowca albo u niepoprawnego marzyciela.
Zamiast podpisów na dole mapy Conrad przekreślił jednym pociągnięciem słowa Terra incognita. Czyż nie odkryliśmy już wszystkiego (naprawdę wszystkiego?) na tym odległym terytorium?
Oczywiście zaznaczyliśmy białe terytorium, ale nie wspominaliśmy o aniołach ani o świetlistej górze. Było na to zdecydowanie za wcześnie.
W penthousie tanatodromu w Buttes-Chaumont nasza ekipa tanatonautów zebrała się po raz nie wiadomo który.
Jako że Freddy’ego nie było już wśród nas, wszyscy zarzucali mnie pytaniami o to, czym jest „ważenie duszy", i rzecz jasna pytali też o dokonującą się po ważeniu reinkarnację.
Opowiadałem i opisywałem, jak dotarliśmy do samego dna Raju, o niekończącej się kolejce zmarłych, która dzieli się na cztery odnogi, o rozległej białej równinie, gdzie odbywa się ważenie dusz, i o trzech sędziach archaniołach.
– Widziałem to wszystko, lecz nie wystarczy widzieć. Trzeba to jeszcze zrozumieć.
A mając w głowie tylko jeden cel, uratowanie żony, nie pomyślałem o tym, żeby zasięgnąć informacji lub zadać pytania aniołom. Wydawało mi się, że kiedy się tam już dotarło, odbywa się „ważenie" dobrych i złych uczynków, zanim nastąpi reinkarnacja uzależniona od poprzedniego życia.
– Może pan sobie wyobrazić, jak wielka jest waga tego stwierdzenia? – zwrócił się do mnie zdecydowanym głosem prezydent Lucinder.
Trzymając w ręce fotografię mężczyzny o siwych skroniach i głębokim spojrzeniu, którą zawsze przy sobie nosił, Raoul zapytał mnie, czy nie zauważyłem tam jego ojca.
Skrzywiłem się tylko. Tam, w górze, był naprawdę niesamowicie gęsty tłum umarłych. Nie, nie widziałem jego ojca, tak jak i nie zobaczyłem mojego. Mój przyjaciel sam stwierdził, że rzeka zmarłych rozszerza się na pomarańczowym terytorium. Nasze dusze w mocno ściśniętym stadzie posuwały się powoli do przodu. Nie sposób było rozpoznać kogokolwiek w tym potężnym nurcie wędrujących milionów dusz…
Amandine, ubrana jak zwykle w czarną suknię, która teraz kojarzyła się z żałobą, zapytała:
– Jesteś naprawdę przekonany, że tam jest koniec? I że dalej nie ma już nic?
Westchnąłem. Jak można być tego pewnym?
– W głębi wznosi się góra światła. I właśnie góra, na której odbywa się ważenie dusz, wysyła przyciągające nas już od pierwszych wrót światło. A nie bardzo mogę sobie wyobrazić, co mogłoby się jeszcze stać dalej, kiedy przejdzie się już przez karmiczny sąd. Nie widziałem zresztą niczego nadzwyczajnego za tą górą, a to z tej prostej przyczyny, że świeci tak mocnym światłem, iż zasłania cały horyzont.
– A zatem być może jest coś jeszcze za tą górą… – zauważyła moja żona, która podczas swojej wędrówki była w rozterce i zastanawiała się, czy wracać na ziemię czy nie, a więc w ogóle nie pomyślała o tym, by dokładniej przyjrzeć się temu miejscu.
Chcąc przede wszystkim odnaleźć ojca, Raoul zaproponował kolejny zbiorowy lot w celu przeprowadzenia dokładniejszych badań. Ja sam nie podchodziłem do pomysłu wyruszenia w zaświaty zbyt entuzjastycznie, ale pozostali byli najwyraźniej podekscytowani na myśl, że mogliby spotkać się z aniołami, zrozumieć sens własnego życia, ujrzeć kres świadomości i tak dalej, i tak dalej.
Amandine, Stefania i Rose od razu podniosły ręce, zgłaszając się na ochotnika. Moja żona stwierdziła, że już całkowicie doszła do siebie po pobycie w szpitalu i czuje się teraz świetnie. Chciała wrócić w przestworza, żeby sprawdzić, czy jej hipoteza z białą fontanną po drugiej stronie czarnej dziury jest do przyjęcia. Natomiast wydaje mi się, że mimo śmierci Freddy’ego Amandine tak bardzo zachwycił odlotowy „chrzest", iż była zdecydowana wziąć udział w nowej przygodzie.
Chcąc nie chcąc, zgodziłem się posłużyć im za przewodnika.
Wystartowaliśmy wszyscy razem w piątek trzynastego. Pamiętam doskonale, był to piątek 13 maja. Dzień był niezwykle wietrzny. Na zewnątrz drzewa uginały się pod naporem wiatru, a chmury goniły jedna za drugą. Nie za bardzo lubię wiatr, ale cóż było robić!
Cała nasza piątka ustawiła się w plastikowych kapsułach, podłączyliśmy specjalne kombinezony do komputerów. Wideo zamruczało.
Sześć… pięć… cztery… trzy… dwa… jeden. Start…
Nacisnąłem gruszkę. W drogę do krainy aniołów.
Trzy dusze odpowiadają trzem mózgom:
– Hipotalamus: Ruach. Na poziomie naszych potrzeb niezbędnych do przeżycia: jedzenie, picie, spanie, prokreacja.
– System limbiczny: Nefesz. Na poziomie naszych emocji: strach, pragnienie, pożądanie, wzruszenie.
– Cortex: Nechamat. Na poziomie naszego rozumu: logika, strategia, filozofia, estetyka i zdolność kontrolowania dwóch pozostałych mózgów.
Według Kabały w momencie fizycznej śmierci zachodzi kilka zmian mentalnych i fizjologicznych. Zohar wyjaśnia, że Nefesz, albo inaczej nasza bioenergia, rozmywa się wraz z rozkładem ciała. Ruach, związany z energią witalną, funkcjonuje nieco dłużej, ale i on w końcu się rozpływa. Część transcendentna, Nechamat, opuszcza zaś całkowicie postać cielesną. Owa wyższa część „ja" dołącza do dusz tych, którzy kochali ją w czasie życia na ziemi. Jej ojciec i zmarli już członkowie rodziny gromadzą się wokół Nechamat, a ona rozpoznaje ich jako tych, których znała na ziemi, wszyscy razem zaś towarzyszą duszy w drodze do miejsca, gdzie ma ona przebywać.
W chwili śmierci można ujrzeć swoich rodziców i przyjaciół w zaświatach. Jeżeli zmarły był pełen cnót, cieszą się i radośnie go witają. Jeżeli nie, rozpoznają go tylko ci, którzy zostali wrzuceni do Gehinomu (czyściec). Tam dusze są obmywane z grzechów.
Gehinom ukazuje się dopiero po tym, jak nastąpi fizyczna śmierć. Jest ona tak samo konieczna, jak konieczny jest porządny prysznic po wyczerpującym meczu albo przejście przez komorę dekompresyjną dla płetwonurka, zanim wyjdzie na powierzchnię.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Moja druga podróż ektoplazmiczna okazała się mniej udana od pierwszej. Podczas pierwszego odlotu myślałem tylko o tym, żeby ratować Rose, a myślenie o innych pozwala zapomnieć o własnych lękach.
Tym razem w drodze myślałem o zbyt wielu rzeczach naraz. Czy będą na nas czyhać najemnicy innego asasyna albo czy nie zastawią na nas pułapki jacyś wyznawcy Belzebuba, gotowi zaatakować znienacka i przeciąć nasze pępowiny?
Bałem się.
Ukrywałem jednak mój strach przed innymi.
W zwartej eskadrze pędziliśmy w przestrzeni z prędkością myśli. Minęliśmy Słońce, które ze względu na ruch obrotowy Ziemi znalazło się dokładnie na drodze prowadzącej do samego środka Galaktyki.
Odrzucałem od siebie dręczące mnie bezustannie pytanie („Co ja tutaj… robię?"). A zresztą sami doskonale wiecie, jakie pytanie mam na myśli.
Nie rozbawiło mnie nawet ponowne spotkanie z rosyjskimi kosmonautami. Kiedy przemykaliśmy obok meteorów, miałem gęsią skórkę, a gdy zbliżaliśmy się do kolejnej planety, wydawało mi się, że to znakomita okazja, by odłożyć gdzieś na bok moją ektoplazmę.
Przyglądałem się bacznie otaczającej mnie Galaktyce. Była taka olbrzymia! Gwiazd było tam, ile dusza zapragnie. Ktoś powinien się wspiąć i zrobić trochę porządku z gwiazdami, które wałęsają się po Drodze Mlecznej. Droga Mleczna! Grecy nazwali ją tak dlatego, że smuga gwiazd przypominała im mleko wylewające się z piersi bogini Hery, żony Zeusa.
Skąpani w matczynym mleku wędrujemy niczym turyści w stronę krainy zmarłych.
Żeby zapomnieć o lękach, próbuję cieszyć się rozgrywającym się przede mną spektaklem wciąż odnawiającego się międzygwiezdnego świata. Lecąc, moja ektoplazma wszystko widzi.
Mgławica Oriona przypomina muszelkę świętego Jakuba, która za chwilę się rozpadnie. Zauważam w niej chmurę gwiazd nazywaną Końską Głową, która rzeczywiście przypomina koński łeb z zakrzywioną na końcu szyją. Nieco dalej po lewej widzę odbijający w górę gwiazdozbiór Łabędzia, a dalej zmieniające się gwiazdy Wielkiego Obłoku Magellana, podobne do odwróconej do góry dnem solniczki. Nadciąga też gwiazda supernowa Wega. Wszystkie te nazwy przychodzą mi całkiem naturalnie na myśl, ale w rzeczywistości to Rose podszeptuje mi je z oddali. Zrozumiała, że ten gwiezdny spektakl zachwycił mnie, dlatego dzieli się swoją wiedzą. Cudowna z niej kobieta!
A teraz gwałtowny zakręt. Daleko przed nami po prawej stronie zauważam galaktykę Andromedy. Jest siostrą naszej Galaktyki i dzielą je zaledwie dwa miliony lat świetlnych. Wokół centralnej osi gwiazdy Andromedy są bardziej żółte od naszych. Zapewne dlatego, że są młodsze. Można by z tego wywnioskować, że nasza stara poczciwa Droga Mleczna jest starsza od podobnej do niej Andromedy.
Wykład z astronomii w przestrzeni kosmicznej, fantastyczna sprawa! To bardziej pasjonujące niż safari.
Ale także tutaj jest dzika zwierzyna. W gwiazdozbiorze Psów Gończych (czysty przypadek) dwie galaktyki niemal się dotykają. Ta mniejsza, w formie kolczatki, przyciągana jest przez tę większą, która ma formę spirali.
– To galaktyka spiralna M 51, galaktyka drapieżna – wyjaśnia mi telepatycznie Rose. – Jest tak ogromna, że wchłania wszystkie galaktyki, które znajdą się w jej zasięgu. Teraz wchłania właśnie galaktykę NGC 5195. Kiedy obie masy znajdą się wystarczająco blisko, jedno ze spiralnych ramion M 51 przysunie się bliżej, żeby przechwycić NGC 5195.
– I ją „pożreć"?
– Nie. Połączą się, żeby utworzyć jeszcze potężniejszą galaktykę, która będzie jeszcze mocniej przyciągać i która też będzie drapieżna.
A zatem drapieżność jest obecna wszędzie. Nawet w nieożywionej materii rozgrywają się prawdziwe tragedie.
Lecimy wciąż dalej, zmierzając w stronę naszego głównego celu. Mijamy egzotyczne układy planet, obłoki czerwonych i białych pyłów gwiezdnych, zamrożone meteory z zaczątkiem życia gotowego rozwinąć się na planecie, która pozwoli im istnieć. Wielkie skupiska gwiazd ustępują teraz miejsca olbrzymim obszarom pustki, gdzie jest tylko czerń, zimno i nicość.
Ale oto wreszcie korona czarnej dziury śmierci. Gwiazdy obijają się o jej brzegi, okalając wejście do gigantycznego tunelu fosforyzującym kręgiem.
Zawiązujemy mocno pięć srebrzystych pępowin, a potem, Wykorzystując jeden z ektoplazmicznych układów Freddy’ego, przygotowujemy się do szturmu na ostatnią strefę.
Pierwsze terytorium: wciągnięci jesteśmy przez wir, podobnie jak „świetlisty sok" z pobliskich gwiazd i różnego rodzaju fale i cząsteczki. Docieramy wreszcie do brzegów Ostatecznego Kontynentu. Membrana pierwszej bariery komatycznej wibruje jak bębenek w uchu, gdy przebije się go na wylot. Coś takiego, świat umarłych przypomina też ludzkie ucho. Chlup! Przechodzę przez miękką barierę.
Drugie terytorium: znowu lęk przed przeszłością i walka z niestrudzonymi potworami. Ci cerberzy zawsze już będą na mnie czekać tutaj, w krainie końca.
Trzecie terytorium: ponownie pojawiają się fantazje, coraz bardziej czerwone i coraz bardziej czarne. Podoba mi się, że znowu je odnajduję. Jakże okropne musi być życie bez fantazji! Ale nie daję się wciągnąć ani przez pragnienia, ani przez rozkosze.
Czwarte terytorium: cierpliwość. Rzeka umarłych płynie powoli po pomarańczowej równinie. Unoszę się nad kłębiącym się tłumem, lecz tym razem zwracam większą uwagę na tych, którzy tam są. Cud, rozpoznaję bowiem tyle osób, które tak bardzo pragnąłem kiedyś spotkać! Marilyn Monroe, Philip K. Dick, Jules Verne, Rabelais, Leonardo da Vinci. Przeciska się też kilka mitycznych postaci z podręczników do historii: Karol Wielki, Wercyngetoryks, George Washington, Winston Churchill, Lew Trocki.
Ależ ten tłum jest przemieszany. Widzę też, że jest James Dean, Fred Astaire (który nie może się powstrzymać, żeby co rusz nie wykonać kilku kroków i postępować przez chwilę, by szybciej mijał czas), Molier, Gary Cooper, królowa Margot, Lilian Gish, Louise Brooks, Zola, Houdini, Mao Zedong, Ava Gardner, Borgiowie (trzymający się razem i otaczający Lukrecję).
Najbardziej niecierpliwi próbują trzymać się środka rzeki, żeby jak najszybciej dostać się do światła. Mniej zdyscyplinowani wałęsają się po obrzeżach. Wielu wykorzystuje przerwę na nawiązanie niezwykłych znajomości.
Strasznie się kłócą w kręgu rodziny ostatniego cara Rosji, wyrzucając sobie nawzajem, że nie przewidzieli rewolucji. Ludwik XVI stara się ich jakoś pogodzić: on też nie dostrzegł nadciągającej burzy. Odwraca się, żeby porozmawiać o mapach z Markiem Polo. To była bowiem prawdziwa pasja tej sympatycznej królewskiej ektoplazmy: kartografia. Interesował się też trochę ślusarstwem, ale nanoszenie na mapę kanadyjskich rzek i przesuwanie słów Terra incognita było naprawdę ulubionym i nieznanym hobby Ludwika XVI.
Raj to naprawdę ostatni elegancki salon, w którym prowadzi się dyskusje! O! Widzę tam, w górze, jak Wiktor Hugo z wielką brodą podrywa Dianę, boginię łowów. Raoul jest może i sympatyczny, ale zawsze proponuje jakieś zgadywanki i nie podaje później rozwiązania. Ląduję obok Wiktora Hugo i korzystam z okazji, prosząc, żeby podał mi rozwiązanie tej szarady dotyczącej ciastek. Najpierw jest poirytowany, bo przeszkadzam mu w podbojach, lecz kiedy przedstawiam mu swoje racje, wybucha śmiechem i wyjaśnia mi wszystko.
„Mój pierwszy to pół baby. Mój drugi to samowar bez Sama. Mój trzeci to kapusta, choć wcale nie pusta, a wszystko to razem: angielska herbata w niemieckim wydaniu. Rozwiązanie: chodzi o bawarkę". Rzeczywiście rozwiązanie było tak proste, że nie wpadłem na nie.
Co za szczęście, że można zadawać pytania tym, którzy są najlepiej zorientowani. Gdybym miał więcej czasu, poszukałbym Stradivariusa, żeby poznać recepturę kleju, którego używał do wyrobu swoich drogocennych skrzypiec. Spróbowałbym się dowiedzieć, gdzie dokładnie zginął Saint-Exupéry, i dlaczego tylko z góry można zobaczyć gigantyczne rysunki w Chile i Peru.
Lecz nagle dostrzegam znajomą twarz. Moja prababcia Aglaé! Zmierzam szybko w jej stronę. Od razu mnie rozpoznaje i rozumie też natychmiast, dlaczego tak szybko do niej podszedłem. Tak, widziała, jak się zachowywałem, gdy umarła, i nie ma do mnie o to pretensji, ponieważ wyczytała w moim sercu, jakie są moje prawdziwe uczucia. Tak wielu innych, którzy wtedy płakali, było tylko hipokrytami pragnącymi za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę!
Jestem tak zadowolony, że chciałbym odnaleźć ojca i opowiedzieć mu o tym. Od prababci Aglaé dowiaduję się jednak, że już mu o tym powiedziała, a w ogóle to on już jest gdzieś daleko z przodu.
Ponownie wznoszę się do lotu, nieco lżej mi teraz na duszy.
Poniżej Raoul bezskutecznie szuka swojego ojca, Amandine wpada na Féliksa i udaje, że go nie poznaje, pomimo rozpaczliwych krzyków pierwszego tanatonauty. Stefania unosi się spokojnie nad tłumem umarłych, kontynuując drogę w stronę światła. Moja żona astronom jest na czele naszej grupy, chcąc jak najszybciej sprawdzić, czy dno czarnej dziury prowadzi do białej fontanny.
Piąte terytorium: wiedza. Przypadkowo i mimowolnie odkrywam przepis na domową babkę maślaną. Jedna czwarta masła, jedna czwarta mąki, jedna czwarta cukru i jedna czwarta jajek. To również należy do obszaru wiedzy. Żebym tylko nie zapomniał tego przepisu, kiedy wrócę na ziemię.
Szóste terytorium: czas na piękno. Kolejne pokłady fioletowych koronek. Pojawia się nieskończona ilość obrazów-fraktali w bordowym, brunatnożółtym, czerwonym i żółtym kolorze. Tęczowe motyle wylatują z dziobów różowych jaskółek. Niebieskie, czarne i białe żaby rozpościerają skrzydła podobne do skrzydeł ważek. Złoty koziorożec podnosi się na tylnych nogach. Piękno jest polimorficzne. Tak jak strach.
Siódme terytorium: docieramy wreszcie wszyscy razem do Moch 6, a nasze pępowiny nadal trzymają się mocno.
Podróż ta była może mniej ekscytująca, jako że nie była pierwszą, ale nigdy odloty nie staną się czymś rutynowym. Czyż kosmiczny prom Challenger nie eksplodował, chociaż po tak wielu dokonaniach zaczynano wierzyć, że loty kosmiczne stały się zupełnie bezpieczne? We wszystkim tkwi jakieś niebezpieczeństwo, nawet jeśli odcieleśnienie okazało się naprawdę niegroźną metodą odkrywania wszechświata. W żadnym momencie nie wolno nam zapomnieć o ostrożności. Latamy daleko, bardzo daleko, i szybko, bardzo szybko. Przy takich prędkościach najdrobniejszy incydent może mieć katastrofalne skutki.
Tego co teraz odkrywaliśmy, nie bylibyśmy nigdy w stanie zaobserwować nawet przez najlepszy teleskop zainstalowany na satelicie! Byliśmy pośród gwiazd, w samym środku Galaktyki, na dnie czarnej dziury, z możliwością wydostania się stamtąd. Który z astronomów mógłby oczekiwać czegoś równie wspaniałego?
Dla naszej piątki, pięciu muszkieterów śmierci, nadszedł teraz kres podróży. Dotarliśmy do wielkiej kurtyny zasłaniającej ostatnią tajemnicę śmierci. Posuwałem się naprzód, gdy tymczasem pozostali wahali się, czy podążać za mną. Widzieli doskonale, że rzeka umarłych przebija się przez membranę Moch 6, ale perspektywa ujrzenia ostatniej twarzy życia wypełnia lękiem każdą myślącą istotę. Wzruszyłem ramionami. Ostatecznie przecież tam już byłem. Uniosłem odrobinę kawałek wzbudzającej przerażenie kurtyny i zachęciłem moich przyjaciół, by podążyli za mną.
Uderzyło nas najpierw agresywne i magnetyczne płomieniste światło. Zaskoczony zdałem sobie sprawę, że jestem zadowolony, iż znalazłem się na tej rozległej równinie w kształcie białego walca otoczonego woalem mgły. Poniżej rzeka umarłych rozwidlała się na cztery odnogi.
Ukazały się nam wtedy pierwsze aureole aniołów, tak barwne i tak świetliste w porównaniu z naszymi jakże szarymi ektoplazmami! Jeśli zapyta mnie ktoś pewnego dnia, co jest najwyższym celem człowieka, będę wiedział, co odpowiedzieć: najwyższym celem jest uczynienie duszy tak piękną, jak piękna jest dusza życzliwego anioła. Ale jak dokonać tak bohaterskiego czynu?
Anioł o wysportowanej sylwetce nadleciał do nas i zapytał, co tu robimy, w dodatku z nietkniętymi pępowinami. Ciekawość? Postęp w nauce? Nawet Stefania, którą przecież tak trudno zbić z tropu, milczała. Sam anioł odpowiedział więc na swoje pytanie:
– Jesteście Wielkimi Wtajemniczonymi, prawda?
– Kim jesteśmy? – zdziwił się Raoul.
– Wielkimi Wtajemniczonymi – powtórzył cierpliwie anioł.
Nasze wtargnięcie najwyraźniej zanadto go nie zdziwiło. „Wielcy Wtajemniczeni" – oni mieli swoje określenie dla „żywych", którzy dotarli aż tu. Oznaczało to, że inni byli tu już przed nami i wiedzę tę zachowali w ścisłej tajemnicy. Inni tanatonauci? Czyżby jacyś mnisi, szamani, rabini, mędrcy dyskretnie i bez pomocy nowoczesnej techniki mieli odbywać tego rodzaju podróże już od najdawniejszych czasów?
Anioł uśmiechał się. Zrozumiałem wtedy, dlaczego on i jego współtowarzysze nie zadawali mi pytań, gdy zjawiłem się w Raju po raz pierwszy. „Wielcy Wtajemniczeni", no cóż, aniołowie przyzwyczaili się już do ich wizyt, nawet jeśli – jak dowiedzieliśmy się później – nie zdarzały się często.
Według filozofii syberyjskiego szamanizmu po śmierci wszystko zostaje odwrócone. Wstępujemy do krainy, w której to co było na górze, jest teraz na dole, a co było jasne, staje się ciemne.
Zdarza się, że zstępujemy do krainy umarłych podczas szamańskich obrzędów, w czasie choroby, zatrucia lub podczas snu. Zdarza się też, że zjawiamy się w krainie zmarłych, nawet tego nie zauważając.
Dlatego też należy zdobyć wiedzę na temat kilku precyzyjnie określonych elementów.
W krainie zmarłych drzewa rosną w odwrotną stronę, wysuwając w górę swoje korzenie, rzeki płyną w stronę gór, noc jest jasna dzięki czarnemu światłu Księżyca, a dzień jest ciemny w bladych odbiciach Słońca.
To tych kilka drobnych szczegółów pozwala nam się zorientować, że z całą pewnością nie jesteśmy już pośród żywych.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Nasz gospodarz nazywał się po francusku święty Hieronim, a po hebrajsku nosił imię Asaliah, co oznacza „ten, kto wskazuje prawdę". Nazywał się jeszcze inaczej w wielu innych językach. Dla Egipcjan był to Ptah, Enki dla Sumerów, Apollo dla Rzymian, Mapanos dla Galów, Dianceht dla irlandzkich Celtów, Freyr dla Germanów, Swaróg dla Słowian, Sawitri dla Hindusów, Xochipilli dla Azteków, Illapa dla Inków…
Jego zadaniem było ujawnianie prawdy i pomaganie duszom w doskonaleniu duchowym. Bardzo chętnie odpowiedział na pytania Raoula dotyczące organizacji Raju. Otóż były tam siedemdziesiąt dwa anioły główne i siedemset tysięcy aniołów podrzędnych. Hierarchia była prosta. Pierwsza triada obejmowała Serafiny, Cherubiny i Trony, druga aniołów Panowania, Potęgi i Mocy. I wreszcie do trzeciej, najwyższej triady należeli aniołowie Księstwa, Archaniołowie i Aniołowie. Trzej główni archaniołowie: archanioł Gabriel (posłaniec i przewodnik), archanioł Michał (pogromca smoków), archanioł Rafał (przewodnik lekarzy i wędrowców).
Mieliśmy wybór: mogliśmy uznać aniołów za świętych, za lamedwowników albo też za bodhisattwów, za buddów, wybrańców albo za cadyków. Ich nazwa zmienia się w zależności od religii. Były to jednak zawsze istoty doskonałe, które miały udane życie i mogły wyrwać się z cyklu reinkarnacji, lecz mimo to postanowiły poświęcić się pomaganiu wciąż wędrującym duszom. Żeby się w tym wszystkim nie pogubić, zdecydowaliśmy się przyjąć ogólne i pojemne określenie „anioł".
W tym momencie Hieronim-Ptah-Xochipilli opuścił nas. Gdy popatrzyło się na kłębiący się w dole tłum, można było szybko się zorientować, że czeka go ogrom pracy. Sami zatem kontynuowaliśmy wizytę.
Zastanawiałem się, czy ponad tymi kohortami jest jeszcze jakiś bóg albo bogowie. Żydzi twierdzą wprawdzie, że jest jeden tylko Bóg, ale przecież Freddy powiedział mi kiedyś, że po hebrajsku Bóg nosi imię Elohim i że jest to liczba mnoga. A więc?
Siedemdziesiąt dwa główne anioły… ta liczba również mi coś przypominała.
– Taką właśnie liczbę szczebli miała Drabina Jakubowa – przypomniał mi telepatycznie Raoul.
Kilka przykładów imion głównych aniołów pojawiających się w Biblii, ale które równie dobrze mogłyby być aniołami greckimi, chińskimi, indyjskimi itd.
Pierwszy anioł: VEHUIA, czuwa nad medytacją i duchowym objawieniem.
Drugi anioł: JELIEL, tłumi niesłuszny bunt.
Trzeci anioł: SITAEL, chroni przed wrogiem.
Czwarty anioł: ELEMIAH, pomaga ujawniać zdrajców.
Piąty anioł: MAHAASIAH, pozwala żyć w pokoju z otoczeniem.
Szósty anioł: LELAHEL, pomaga wyleczyć chorobę.
Siódmy anioł: ACHAIAH, pomaga zgłębić tajemnice przyrody i wprowadzać nowe technologie.
Ósmy anioł: CAHETHEL, przegania złe duchy.
Dziewiąty anioł: HAZIEL, pomaga uzyskać przychylność ze strony Wielkich i pozwala dotrzymać obietnic.
Dziesiąty anioł: ALADIAL, chroni tych, którzy obawiają się, że ich tajemnice zostaną ujawnione.
Do najbardziej pożytecznych zalicza się także:
Dwunasty anioł: HAHAIAH, panuje nad światem snów i ujawnia czasami w onirycznej formie święte tajemnice.
Trzynasty anioł: IEZALEL, odpowiada za przyjaźń, pojednanie i małżeńską wierność.
Czternasty anioł: MEBAHEL, chroni przed fałszywymi świadkami.
Szesnasty anioł: HAKAMIAH, chroni przed złą wolą zdrajców.
Siedemnasty anioł: LAUVIZH, odsuwa od nas smutek i nocne lęki.
Osiemnasty anioł: CALIEL, udziela szybkiej pomocy w nieprzewidzianych losowych przypadkach.
Dwudziesty anioł: PAHALIAL, chroni duchownych i czarowników.
Dwudziesty trzeci anioł: MELAHEL, czuwa nad naszym bezpieczeństwem w podróży.
Dwudziesty szósty anioł: HAAIAH, pomaga nam wygrać proces.
Trzydziesty ósmy anioł: HAAMIAH, pomaga nam odkrywać skarby.
Czterdziesty drugi anioł: MIKAEL, chroni polityków i rządzących.
Pięćdziesiąty anioł: DANIEL, daje natchnienie tym, którzy wahają się przed dokonaniem wyboru.
Pięćdziesiąty trzeci anioł: NANAEL, wspiera naukowców.
Pięćdziesiąty dziewiąty anioł: HARAEL, przekonuje dzieci, by okazywały więcej szacunku swoim rodzicom.
Sześćdziesiąty dziewiąty anioł: ROCHEL, pomaga w odnajdywaniu przedmiotów, które zgubiliśmy lub które zostały nam ukradzione.
Siedemdziesiąty drugi anioł: MUMIAH, pomaga przedsiębiorstwom w odniesieniu sukcesu, a ludzi wspiera, by żyli dłużej.
N. B. W przypadku konkretnych problemów, w przeciwieństwie do znanego ludowego porzekadła, zgodnie z którym „lepiej jest zwrócić się do Boga niż do świętych" zalecane jest odwołanie się do wyspecjalizowanego anioła aniżeli do bóstwa traktowanego globalnie.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Stefania, która odzyskała całą swoją werwę, zaczepiła pewnego anioła, który wyglądał i na kobietę, i na mężczyznę. Jego współtowarzysze nie odzywali się do niego, a i on zdawał się nie mieć ochoty na ich towarzystwo.
– Jakie jest twoje imię?
On także nie zdziwił się zanadto, widząc nas tutaj. Chętnie odpowiedział:
– Samael. Ale w waszym świecie najczęściej nazywają mnie Szatanem albo aniołem Śmierci, Hadesem lub Wielkim Hermafrodytą. Sumerowie nadali mi imię Nergal, dla Egipcjan zaś noszę imię Seth. Muszę być też znany pod całą masą innych imion, lecz przykro mi, nie przychodzą mi teraz wszystkie na myśl.
Lśnił zagadkowym światłem… Czarnym światłem! Trochę jak lampy w dyskotekach, które nadają białym ubraniom surową fosforyzującą poświatę.
Stefania z trudem powstrzymała się, by nie okazać mu odrazy.
– I tolerują cię tutaj, w Raju?
Rozległ się jego gromki śmiech.
– No pewnie. Raj, Piekło, to jedno i to samo. Tolerują mnie zarówno tutaj, jak i tam na dole, w tym waszym świecie. Jestem zresztą najpotrzebniejszym ze wszystkich aniołów. Oczarowuję ignorantów i popycham ich do złych uczynków, żeby jeszcze bardziej udowodnić im niewiedzę. Owszem, zdaję sobie sprawę, że na ziemi mój wizerunek nie jest najlepszy, ale właśnie uświadamiając niewiedzę ignorantom, możemy sprawić, że będą się rozwijać! Dzięki mnie wszyscy ci, którzy czynią źle, będą mogli się poprawić. Czy w waszych ludowych mądrościach nie jest powiedziane, że aby się wznieść, trzeba najpierw dotknąć dna? Pomagam więc ludziom dotknąć dna, żeby potem mogli się wznieść.
Nagle z jego twarzy znikł „szatański" wyraz.
– Właściwie jestem na usługach Dobra, ale jest to coś zbyt oryginalnego, żebyście mogli zrozumieć.
Stefania się zastanawiała. Ja zaś zrozumiałem już, o co chodzi. Przecież przynoszące śmierć konflikty nie wybuchają przez to, że ludzie się obżerają, kopulują czy upijają! Największe wojny zawsze toczono w imię Dobra, nie w imię Zła. A czy z tej samej mądrości ludowej, na jaką powoływał się Samael, nie wynika, że ze zła może płynąć dobro?
Kiedy się oddalił od nas, pojawił się po chwili inny anioł, który przedstawił się nam jako święty Piotr-Hermes-Aniel-Merkury, anioł rozpogodzenia, i wyjaśnił nam, że diabły są jedynie cieniami aniołów.
– A więc to pan jest świętym Piotrem! – krzyknęła głośno Stefania, która jako Włoszka nie zapomniała katechizmu. – To pan jest świętym Piotrem, który strzeże kluczy do Raju?
– Właśnie tak – odpowiedział. – Poprzedni Wielcy Wtajemniczeni wyznaczyli mnie, ponieważ bardzo często jestem jedynym aniołem, który ma czas na to, żeby udzielić informacji nowo przybyłym.
– Święty Hieronim-Xochipilli już zdążył nam co nieco wyjaśnić.
– No to mieliście szczęście.
– A co właściwie oznacza zwrot „klucze do Raju"?
Święty Piotr-Hermes pokiwał uprzejmie głową.
– Nie ma oczywiście kluczy w materialnym znaczeniu tego słowa. To tylko pewne wyobrażenie. W zasadzie daję klucze, które pozwalają zrozumieć, czym jest Raj.
Po czym wrócił do kwestii siedemdziesięciu dwóch głównych aniołów. Każdy z aniołów ma swoje mroczne przeciwieństwo i dlatego są siedemdziesiąt dwa diabły główne. Każdy z nich posiada własny pałac, który nazywany jest tutaj sferą. Wszystkiego razem jest ich sto czterdzieści cztery.
Święty Piotr-Hermes jest gadułą. Otwiera też inne zamki. Gabriel, Wielki Archanioł, jest projekcją samego Diabła i działa to również na odwrót. Trzem archaniołom odpowiadają trzej Wielcy Demoniczni Książęta: Belzebub, Szejtan i Yog Sottoth, Antychryst opisany w Apokalipsie.
– Robi wrażenie, prawda?
Pokazuje nam czarnego prążkowanego anioła, który szybko przesuwa się nad rzeką zmarłych. Gdy tylko przemknął, wśród zgromadzonych powiało lodowatym chłodem.
– A czy można kontaktować się z aniołami, nie wspinając się aż tutaj? – zapytałem.
– Oczywiście. Każda istota ludzka ma swojego anioła stróża i osobistego demona.
A więc od najdawniejszych czasów ludowe wyobrażenia, które wydawały mi się tak bardzo naiwne, objawiały „najprawdziwszą" prawdę. Anioł stróż, osobisty demon…
Wielcy Wtajemniczeni przekazali swoją wiedzę w możliwie najprzystępniejszej formie i stąd też nie potraktowano jej poważnie, nazywając wszystkie te wierzenia zwykłymi przesądami. A jednak „ktoś o tym wiedział". W każdym razie wielu ludzi o tym wiedziało, i to od dawna. Od zawsze.
– Anioł stróż i osobisty demon są nam przypisani w dniu narodzin. Później wstawią się za duszą w momencie, gdy będzie ona ważona przez archanioły. Istnieje bardzo prosty sposób na to, żeby się do nich zgłosić. Wystarczy modlitwa albo trzeba wywołać w sobie emocje w dziedzinie, za którą jeden z nas jest odpowiedzialny. Wtedy drgania poruszają południkiem jego kuli. Anioł zstępuje na ziemię, żeby się zorientować, czy konieczna jest interwencja. Funkcjonujemy wyłącznie w sposób pionowy, z góry na dół i z dołu do góry. Każdy z nas jest połączony z emocjonalnym południkiem i pełni funkcję windy, która jest zaprogramowana tylko dla jednego stanu: złości, spokoju, harmonii… Nie ma wolnej woli. Nie można też zmienić poziomu. Ja na przykład pomagam tylko tym, którzy chcą „zrozumieć", ponieważ jestem świętym Piotrem-Hermesem, aniołem od kluczy i od wyjaśniania.
No właśnie. A więc to takie proste, bardzo „mechaniczne" rozwiązanie. Wystarczy tylko pomyśleć, żeby jakiś anioł podjął interwencję. Pojąłem wreszcie moc i znaczenie modlitwy. Modlić się, oznacza prosić o interwencję konkretnego anioła.
– Rzecz jasna usługa jest płatna – uściślił nasz rozmówca.
Zmarszczyłem moje ektoplazmowe brwi. Jak to? Usługi aniołów nie są bezpłatne? A w jakiej formie dokonywana jest płatność?
– W karmie. To handel wymienny. Trzeba być gotowym na odstąpienie części swojej energii, żeby życzenie się spełniło. Chyba że nasze wnętrze jest tak czyste, że można przyjąć anielską pomoc bez konieczności zapłaty. Ale zdarza się to bardzo rzadko.
Wymiana? Tak. Trochę jak w „Fauście". Trzeba zaprzedać swoją duszę, żeby zdobyć władzę. Zapisywałem mentalnie klucze, jakie przekazał mi święty Piotr-Hermes:
1. Należy zawsze szanować anioły i nie dopuszczać do siebie jakichkolwiek złych myśli na ich temat.
2. Zawsze trzeba przestrzegać właściwego porządku: prośba musi być przekazana niższym wyspecjalizowanym aniołom przez anioły główne.
3. Za każdą prośbę trzeba zapłacić utratą energii, naruszeniem karmy, poświęceniem własnej osoby, chyba że nasze zachowania są zachowaniami świętego.
4. Możemy kierować nasze prośby zarówno do anioła, jak i do diabła. Ich skuteczność jest identyczna, a zmienia się tylko cena, jaką należy zapłacić. Jeżeli chcemy się na kimś zemścić, lepiej jest zwrócić się do anioła sprawiedliwości niż do diabła złości.
5. Do konkretnego anioła możemy zwrócić się tylko z jedną prośbą. Jeden anioł odpowiada jednemu zadaniu i w określonym czasie.
6. Po wypełnieniu zadania należy uwolnić anioła, mówiąc mu: „Już cię nie potrzebuję". Anioł nie powinien przebywać zbyt długo na ziemi. Wprowadza tam bowiem zamęt. Musi jak najszybciej powrócić do swojego pałacu. Jeśli bowiem jego pałac będzie pusty przez zbyt długi czas, wówczas negatywne energie mogą się przedostać do niższych obszarów.
Nienawiść wywołuje wibracje w obszarze odpowiadającym hierarchii różnych nienawiści, która zarządzana jest zapewne przez diabła niższych światów. Miłość uruchamia obszary położone w światach wyższych. Białe anioły są aktywizowane umiłowaniem Dobra, a czarne umiłowaniem Zła. Tak czy inaczej wszystkie modlitwy są wysłuchane.
I nagle egzystencja staje się czymś bardzo jasnym. W życiu dostaje się zawsze to, czego się pragnie. A kiedy się tego nie dostaje, oznacza to, że nie pragnie się tego tak naprawdę. Anioły potrafią rozróżnić prawdziwe pragnienia od dziecięcych kaprysów. Spełniają tylko te pierwsze.
Po wysłuchaniu tej dobrej telepatycznej nowiny pomyślałem sobie, że gdyby cały świat dowiedział się, iż możliwe jest uzyskanie tego wszystkiego, czego się pragnie, dopiero wtedy zaczęłyby się problemy. Wielcy Wtajemniczeni, i to w każdej epoce, mieli rację, otaczając zawsze tajemnicą wiedzę, której dostąpili.
Święty Piotr-Hermes nagle poderwał się, jakby otrzymał jakieś wezwanie, po czym pośpiesznie pożegnał się z nami. Prawdopodobnie ktoś na Ziemi modlił się do niego, prosząc go o przybycie.
Amandine, Stefania, Raoul, Rose i ja zwiedzaliśmy kolejne miejsca, na tyle rzecz jasna, na ile pozwalały nam powiązane ze sobą pępowiny.
Serafini pląsali niczym małe kolibry w ludzkiej postaci. Złapałem jednego i zauważyłem, że jest wyposażony w sześć skrzydełek podobnych do tych, jakie mają ważki.
– Dlaczego masz sześć skrzydeł, aniołku?
Przyjrzał mi się z pogardą.
– Tak jest napisane we wszystkich Bibliach. Mam dwa skrzydełka, żeby zakryć sobie twarz, dwa dalsze, żeby zakryć płeć, i wreszcie dwa skrzydełka po to, żebym mógł latać.
Mając naprzeciw siebie tego aniołka, który wyśmiewał się z mojej niewiedzy, odważyłem się zadać pytanie cisnące mi się na usta podczas spotkania ze świętym Piotrem-Hermesem. Zrozumiałem jednak, że wielki klucznik zgodzi się udzielić tylko tych odpowiedzi, których będzie chciał udzielić. A mój serafin nie miał z pewnością tak dużego doświadczenia w tej materii.
– Powiedz no, aniołku, widziałem tu zmarłych, widziałem anioły, archanioły, diabły… Ale czy nad wami jest tutaj Bóg?
Wykonał nieznaczny ruch, jakby wskazując gdzieś daleko, z tyłu, za górą.
– A skąd ja mogę wiedzieć? – odparł. – Nigdy nie zauważono tutaj Boga, ale niektóre anioły wierzą, że Bóg istnieje i że jest wszędzie. Ja osobiście jestem agnostykiem. Jak święty Tomasz, którego być może spotkasz. Wierzę tylko w to, co widzę.
I roześmiał się anielsko.
Ja także nie dawałem jednak za wygraną, wpatrując się w górę światła sądu ostatecznego.
– A czy tam, z tyłu, korytarz Raju ciągnie się gdzieś dalej?
– Kto to wie? – powiedział, filuternie się uśmiechając. – Może tak, może nawet prowadzi do Boga? Ale moje miejsce jest tu. A twoje miejsce jest tam, na dole.
Zamachał skrzydełkami i odleciał.
Rose namawiała nas, byśmy wyruszyli za tę górę i sprawdzili, czy rzeczywiście istnieje biała fontanna będąca przeciwwagą dla czarnej dziury, lecz nasze pępowiny były już tak mocno naprężone, że baliśmy się zapędzać jeszcze dalej. Poza tym Stefania nalegała, żebyśmy jak najszybciej wrócili do naszej cielesnej powłoki. Sporo czasu już minęło, odkąd wyruszyliśmy, i trzeba było się spieszyć, jeśli nie chcieliśmy ujrzeć po powrocie jedynie stosu martwych ciał.
Z żalem, bo z żalem, ale popędziliśmy w stronę tanatodromu.
Już w grobie zmarły poddany jest osądowi dwóch aniołów, które nazywają się Munkara i Nakira. Od nich zależy, czy grób zamieni się w przedsionek piekła, we wstępny czyściec czy we wstępny raj. Potem aniołowie będą mogli wstawiać się do Boga, żeby ratować potępionych. Dzięki nim wydostaną się z piekła i staną się wówczas podobni do tso’rom (małych ogórków). W wyniku kąpieli w trzech kolejnych rzekach ich skóra ponownie stanie się biała.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Zaraz po powrocie Raoul podskoczył na fotelu. Był bardzo podekscytowany. W jego mrocznym spojrzeniu pojawiały się błyskawice, a ręce latały mu wokół ciała jak dwa przebiegłe pająki.
– Co się stało? Widziałeś ojca?
– Nie, ale pewien anioł opowiedział mi jego historię.
– Święty Piotr-Hermes?
– Nie, on mi odmówił, za to Szatan bardzo chętnie odpowiedział na moją prośbę.
Pragnienie wiedzy było u Raoula zawsze tak mocne, że musiało wywoływać silne wibracje. Czyżby jednak prawda okazała się tak przerażająca, że tylko czarny anioł był w stanie mu ją przekazać? Wstrząsnął mną dreszcz, zanim jeszcze mój przyjaciel zaczął opowiadać.
Pod koniec – powiedział mu Szatan – państwo Razorbakowie nie byli już w stanie się ze sobą porozumieć. Francis kompletnie zaniedbywał żonę, poświęcając się całkowicie pisaniu pracy naukowej zatytułowanej „Śmierć, ta nieznajoma". Im dalej posuwał się w badaniach, tym bardziej żona oddalała się od niego. Aż w końcu znalazła sobie kochanka, niejakiego Philippe’a.
To co było nieuchronne, stało się. Pewnego dnia ojciec Raoula zaskoczył gołąbki gruchające w najlepsze. Wściekłość. Kłótnie. Groźba rozwodu. Pani Razorbak potraktowała go z buta, zapewniając, że będzie walczyć o swoje do końca. A jeśli się rozejdą, to nie ze stratą, ale z korzyścią dla niej, zażąda bowiem wysokich alimentów i opieki nad Raoulem.
Tego samego wieczoru Francis Razorbak powiesił się na spłuczce w ubikacji. Dla syna nie było to już samobójstwo, lecz morderstwo. Cudzołożąc, matka popchnęła ojca, tak przecież wrażliwego, do ostateczności. W ten sposób mogła spokojnie przejąć po nim spadek i korzystać zeń do woli razem ze swoim kochankiem.
Nikt się nie zorientował w oszustwie. Było bowiem czymś logicznym, że nauczyciel filozofii zafascynowany śmiercią sam sobie ją zadał, chcąc lepiej zrozumieć, co się kryje po drugiej stronie lustra. Nawet Raoul w to uwierzył! Bez pomocy Szatana nigdy by nie poznał prawdy.
Prawda jest najgorszą bronią, a anioł ciemności nie omieszkał przedstawić wszystkich szczegółów i przyczyn. W zasadzie stało się tak, jakby po raz pierwszy policyjne śledztwo znalazło swoje rozwiązanie dopiero w Raju. Ileż nowych możliwości otwierał przed nami Ostateczny Kontynent!
Siedząc w penthousie z drinkami przygotowanymi przez Amandine, próbowaliśmy uspokoić przyjaciela. Ale wszystkie wysuwane przez nas argumenty zdawały się wywoływać skutek odwrotny do zamierzonego. Im bardziej przekonywaliśmy go, że cała ta sprawa należy już do przeszłości, im bardziej błagaliśmy go, by się z tym pogodził, zostawił zmarłych w spokoju i pozwolił żywym żyć ich własnym życiem, tym większa była wściekłość Raoula.
– Ona go zabiła, zabiła mojego ojca! – wykrzykiwał, łapiąc się za głowę.
– Nie, on popełnił samobójstwo. Nie możesz przecież wiedzieć, co się działo w jego głowie, kiedy przełożył ją przez łańcuch przy spłuczce.
– Ja może nie, ale Szatan owszem. Mój ojciec kochał matkę, a ona zdradziła go, i tyle.
– Szatan tylko utwierdza ignorantów w ich niewiedzy – przekonywałem.
Raoul jednak nie był w stanie normalnie rozumować. Tak jakby wszystko wokół niego zdeformowane zostało przez tę obsesyjną myśl.
Doprowadzony do potwornej wściekłości wstał, przewracając krzesło i szklankę, po czym wypadł z pokoju i zbiegł pędem po schodach tanatodromu.
Domyślając się, co zamierza zrobić, zacząłem pośpiesznie szukać numeru telefonu jego matki, żeby ją ostrzec. Dodzwoniłem się do niej i powiedziałem, że jej syn, przekonany o tym, że to ona ponosi winę za śmierć ojca, biegnie do niej, żeby się na niej zemścić. Przysięgała mi, że Raoul się myli, i bez trudu się z tego wytłumaczy, ale po chwili szybko odłożyła słuchawkę.
Parę rzeczy pośpiesznie wrzuconych do torby i już jej nie było, gdy Raoul z twarzą wykrzywioną nienawiścią wyważył drzwi jej mieszkania.
Wrócił do nas wciąż ogarnięty wściekłością. Nie znalazłszy matki, popędził do owego Philippe'a, jej ówczesnego kochanka. Rzucił się na niego, lecz tamten był silniejszy i powalił go na ziemię. Wszystko to razem było groteskowe! Dumny tanatonauta stał się znowu rozzłoszczonym dzieckiem, które tupie nogą i chce wszystko porozbijać!
Jakże łatwo dać się ponieść nienawiści!
Po raz pierwszy zrozumiałem, że często lepiej nie znać prawdy. Lepiej do niej dążyć, aniżeli dotrzeć, i dlatego zapewne święty Piotr-Hermes zdecydował się milczeć. Czyż Freddy nie zwykł mawiać: „Mędrzec szuka prawdy, podczas gdy głupek już ją znalazł"?
– Moja matka to najgorsza z dziwek – miotał się Raoul, kiedy już wrócił do nas.
– A kim ty jesteś, żeby mieć prawo ją osądzać? – uniosła się Stefania, kładąc mu na skroniach mokry ręcznik. – W końcu twój ojciec też nie był bez skazy. Zaniedbywał ją i interesował się tylko książkami. Sam mówiłeś, że tobą też się właściwie w ogóle nie zajmował. To ona cię wychowała!
Raoul jednak był w takim stanie, że nie dał sobie niczego wytłumaczyć.
– Mój ojciec był uczonym, filozofem – powtarzał. – Jego powołaniem była nauka. Otworzył drogę do badań nad śmiercią. A moja matka go zabiła!
Rose położyła chłodną dłoń na jego rozpalonym czole.
– Nic nie jest proste – wyszeptała swoim dźwięcznym głosem. – Właściwie powinieneś podziękować matce. Doprowadzając do samobójstwa ojca, wywołała w tobie chęć zdobywania wiedzy, pragnienie, które musiało znaleźć jakieś ujście. Dzięki niej skończyłeś studia z biologii, wyspecjalizowałeś się w hibernowaniu świstaków, stałeś się pionierem tanatonautyki i udało ci się odkryć Ostateczny Kontynent.
– I także prawdę – wymamrotał Raoul.
– Jeśli może cię to jakoś pocieszyć, pamiętaj, że tam, w górze, ona też stanie pewnego dnia przed sądem. Jej dusza także zostanie zważona. Aniołowie są w posiadaniu wszystkich szczegółów tej sprawy, w tym świadectwa twojego ojca. Sprawiedliwości stanie się zadość. Tylko ludzka pycha sprawia, że wyobrażamy sobie, iż możemy wymierzać sprawiedliwość tutaj, na ziemi. A sprawiedliwość jest tylko złudzeniem.
– Tak – poparłem ją. – Zaufaj aniołom i przeznaczeniu. Tam, w górze, wyznaczą jej taką karę, na jaką zasługuje.
– A może sprawią, że urodzi się na nowo jako ropucha? – zasugerowała Amandine, chcąc go trochę pocieszyć.
Wypił jednym haustem koniak, który mu podała, i od razu poprosił o następny.
– Są też na pewno szczęśliwe ropuchy – powiedział naburmuszony. – Chciałbym, żeby wcieliła się w postać karalucha, którego mógłbym zmiażdżyć butem.
Ja też poprosiłem o kieliszek alkoholu.
– Wiesz co, Raoul? Wydaje mi się, że powinieneś sobie zafundować porządną psychoanalizę – westchnąłem – bo nie byłeś na dobrą sprawę przygotowany na rewelacje Szatana.
– Nie zapominajmy też, że Szatan jest mimo wszystko aniołem Zła – zauważyła Amandine.
Chwyciłem Raoula mocno za ramię.
– Pamiętasz, jak walczyliśmy razem z wyznawcami Szatana? A teraz sam szukasz u niego wsparcia, żeby rozwiązać swoje drobne osobiste problemy! Jesteś operetkowym Faustem.
Nagle zacząłem mieć już dość, widząc, jak się zachłystuje swoją wściekłością, i miałem ochotę potrząsnąć z całych sił tym smutnym zapitym wrakiem.
– Posłuchaj uważnie! – krzyknąłem. – Będziemy cię jeszcze potrzebowali na tanatodromie, każdego dnia i w każdej chwili. Więc daj sobie spokój ze swoją matką. Nie będziemy więcej tracić czasu.
Raoul ponuro się zaśmiał.
– A kim niby jest ten wszechwiedzący pan, który będzie mnie tu pouczał? Słuchaj no, widziałeś się w lustrze, Michael? O tobie zresztą też się dowiedziałem niezłych rzeczy.
Wzruszyłem ramionami.
– Niemożliwe – odparłem. – Szatan wyjawił ci tajemnicę ojca, bo pragnąłeś tego z całego serca. Ale dlaczego miałby ci niby mówić o mnie?
– Mój przyjacielu, mój stary przyjacielu, mój najstarszy przyjacielu… Wibrowałem wystarczająco mocno, żeby przekazał mi dwie prawdy o tobie.
Wyczułem instynktownie, że prawdy te mogą mnie mocno zaboleć. Jedynie prawdziwi przyjaciele wiedzą, gdzie nas trafić, żeby naprawdę zabolało. Miałem ochotę krzyknąć: „No już, ty żmijo, wypluj z siebie wreszcie jad!", lecz strach okazał się silniejszy. Zatkałem sobie uszy na czas, gdy ujawniał te swoje rewelacje. Po wyrazie twarzy wszystkich trzech kobiet zrozumiałem, że sprawa jest poważna. Zwłaszcza ta druga informacja najmocniej dotknęła Rose.
Ledwie zdjąłem dłonie z uszu, Raoul wybełkotał do mnie:
– Co? Nie dosłyszałeś? Chcesz może, żebym ci powtórzył?
– Nie chcę o niczym wiedzieć! – wrzasnąłem.
Ale zanim zdążyłem włożyć palce do kanalików słuchowych, już się wydarł:
– Twoi rodzice byli bezpłodni! Ty i Conrad jesteście adoptowanymi dziećmi! To była prawda numer jeden.
Czułem się, jakby przejechała mnie ciężarówka. Kwestia ta dręczyła mnie już od dawna. A teraz zrobiła ze mnie miazgę. Wokół mnie wszystko się osuwało. Moja przeszłość nie była więc moją przeszłością. Moja rodzina nigdy nie była moją rodziną. Mój ojciec nie był wcale moim ojcem. Moja matka nie była moją matką ani mój brat – moim bratem. A prababcia Aglaé…
Raoul przyglądał mi się zadowolony z siebie. Teraz nadszedł czas, żebym ja trochę pocierpiał! Z sadystycznym uśmieszkiem na twarzy już się przymierzał do wysłania drugiego pocisku.
– A teraz prawda numer dwa!
Kiedy przejedzie was ciężarówka, jest niefajnie. I nie ma mowy, żeby drugi tir przejechał po waszych jeszcze ciepłych krwawiących bebechach. Mocno, bardzo mocno wcisnąłem palce do uszu. Nie chcę wiedzieć. Za nic nie chcę wiedzieć. Litości, dajcie mi się chociaż oswoić z pierwszą usłyszaną prawdą. Ale wszystko na nic. Raoul musiał już wypowiedzieć po raz kolejny tę drugą prawdę. W oczach Amandine, Stefanii, a zwłaszcza Rose można było wyczytać głęboką rozterkę. Wściekły oderwałem ręce od głowy, żeby zadać bolesny cios w podbródek tego, który był niegdyś moim najlepszym przyjacielem.
Kiedy rozmasowywał sobie delikatnie żuchwę, na jego twarzy pojawiła się jednocześnie złość i zachwyt.
– Dzięki ci – powiedział. – Lubię solidne ciosy… Zwłaszcza od najlepszych przyjaciół.
Musiałem odpowiedzieć cokolwiek, żeby ostatecznie go pogrążyć. Nie miałem jednak czasu, by wymyślić coś zgrabnego. Wyraźnie akcentując słowa, wygłosiłem zdanie, które nie znaczyło właściwie nic, ale zrobiłem to tak, jak się wypowiada mądrą sentencję:
– Kto to mówi, sam taki jest!
„Ujrzą świat, który jest dla nich teraz niewidzialny, i ujrzą czas, który teraz jest przed nimi ukryty. Co więcej, czas nie spowoduje, że się zestarzeją, gdyż pozostaną na wysokościach tego świata na podobieństwo aniołów i gwiazd, przeobrażą się w taką postać, w jaką będą chcieli, w postać piękna, łaski, światła i blasku sławy. Przed nimi bowiem rozciągać się będzie Raj. Ich oczom ukaże się niezwykłe piękno żywych u stóp tronu, ujrzą też armię aniołów, którym teraz słowem moim zakazałem ukazywać się i nakazałem im moim przykazaniem pozostawać na miejscu dopóty, dopóki nie nadejdzie czas, gdy się wam objawią".
Baruch, LI, 8-11
Fragment rozprawy śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Informacja skierowana do właściwych służb
Poufne informacje zostały przekazane śmiertelnikom przez niezbyt skrupulatne anioły. Ryzyko poważnych konsekwencji. Konieczna interwencja w celu zakończenia tej niebezpiecznej historii.
Odpowiedź właściwych służb
Zawsze wpadacie w popłoch z powodu nieistotnych kwestii. Całkowicie panujemy nad sytuacją. Wszystko przebiegało zawsze bardzo dobrze. Nie ma żadnych powodów, żeby tym razem miało być inaczej.
Trzeba być bardzo silnym, żeby stawić czoło prawdzie. Ilu z nas potrafi usłyszeć prawdę i zachować zimną krew? Kiedy już zrozumiano, jakie są nieoczekiwane złe skutki tanatonautyki, Ministerstwo Edukacji Narodowej bardzo szybko wprowadziło do programu zajęcia SSCP (Spokojne Stawianie Czoła Prawdzie). Nauczanie to objęło początkowo tylko szkołę średnią, ale wkrótce rozszerzono program na szkołę podstawową. Od niedawna również przedmiot ten można zdawać na maturze.
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
Gdy tylko znaleźliśmy się w naszym pokoju, Rose i ja zaczęliśmy się kochać. To ona rzuciła się na mnie. Szeptała mi do ucha, że chce mieć bardzo szybko ze mną dziecko. Dobrze się składało, bo i ja chciałem już od dawna, żeby urodziła moje dziecko.
Do tej pory mieliśmy tylko zwierzątka i rośliny. Dochodziliśmy do tego stopniowo: najpierw były zielone rośliny (monotonne), potem drzewko pomarańczowe (które rodziło niejadalne owoce), potem pojawiła się złota rybka (Lewiatan, którą pewnego dnia, nie wiedzieć dlaczego, ujrzeliśmy pływającą brzuszkiem do góry), potem była Zouzou, żółwica morska (wiecznie opychała się robaczkami), dalej świnka morska (którą nazwaliśmy Buj-Buj, bo cały czas piszczała „buj-buj-buj", dając nam do zrozumienia, że jest głodna), dalej był kotek, który zjadł świnkę morską, a potem jeszcze pies (który pomścił świnkę morską, dręcząc bez przerwy kotka).
Dziecko byłoby teraz bardzo mile widziane. Choćby po to, żeby pomścić kota, ciągnąc mocno psa za uszy, ogon, łapy, powieki i nos. Dzieci w sposób całkowicie naturalny są wręcz stworzone do tego, żeby przywracać równowagę.
Jak zawsze stosując naukowe podejście, Rose popatrzyła na kalendarz.
– No cóż, daty chyba się zgadzają – oświadczyła.
– Przy odrobinie szczęścia może uda nam się nawet urodzić kolejne wcielenie Freddy’ego – zauważyłem.
Freddy powiedział, że będzie pędził do pomarańczowej krainy i spróbuje za rok przejść reinkarnację. Hm, trzy miesiące już upłynęły… Ale jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, może nam się mimo wszystko uda.
W każdym razie idea zachwyciła Rose. Fantastycznie byłoby stać się rodzicami Freddy’ego po reinkarnacji.
Po raz kolejny byliśmy pionierami. Nikt przecież nie wpadł dotąd na pomysł, żeby dziecko, które ma się urodzić, przejęło wcześniej wybraną duszę. To było trochę tak, jakby wyprodukować wazon z myślą o zakupionych już wcześniej kwiatach.
– W takim razie do roboty – powiedziałem ochoczo.
Baraszkowaliśmy radośnie, ale nagle zaskoczył mnie nieco smutny wyraz twarzy Rose, kiedy położyła głowę na poduszce.
Zapytałem ją natychmiast, co się stało. Westchnęła ciężko i kazała mi przysiąc, że zawsze będę zatykał sobie uszy, kiedy Raoul będzie chciał mi oznajmić drugą z prawd.
– Przejdzie mu – odparłem. – Jest rozgoryczony, bo załamała go wiadomość, że to matka doprowadziła do śmierci ojca. I ja go rozumiem.
– Ale nie ma w tym żadnej twojej winy – zaprotestowała. – Nie wiem, z jakiej racji, z jakiego zupełnie chorego powodu chce teraz za wszelką cenę ujawnić ci te obrzydliwe zwierzenia Szatana. W każdym razie nieźle mu przyłożyłeś. Nie sądziłam, że mój mąż jest tak utalentowanym bokserem! – powiedziała, przytulając się do mnie znowu.
Zrobiłem niewyraźną minę.
– Po raz pierwszy uderzyłem kogoś, komu naprawdę chciałem zadać ból… I straciłem w ten sposób najlepszego przyjaciela.
– Nie – zaoponowała zdecydowanie. – Raoul nic do ciebie nie ma. Jest tak, jak mawiał mój wujek Guillaume: „Kiedy ktoś złości się na ciebie, znaczy to tylko, że jest wściekły na siebie samego".
Znowu kochaliśmy się. Starałem się przegonić natrętnie powracającą myśl: „Co ja właściwie robię…”, a na jej miejsce wtłaczałem znacznie bardziej przyjemne myśli i doznania.
A potem Rose w czarującej nocnej koszuli wychyliła się na balkonie i przyglądała rozgwieżdżonej nocy. Księżyc był ogromny. Wokół niego gwiazdy rozmawiały ze sobą.
– Zastanawiam się czasem, czy nie bawimy się w uczniów czarnoksiężnika – powiedziała z rozżaleniem. – Pomyśl tylko, jak odkrycie ostatniej strefy Raju nastawiło jednych przeciw drugim.
– Nie będziesz chyba wspierać tej ciemnoty, która chciałaby, żebyśmy zaprzestali dalszych poszukiwań?
– Nie, oczywiście, że nie. Trzeba tylko ustawić jakieś zapory, żeby uniknąć nieprzyjemnych odprysków. Historia Raoula jest dla nas być może ostrzeżeniem. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby każdy, kto tam wyrusza, wpadł na anioła, który ujawniłby mu nieprzyjemne prawdy?
– Wystarczy zachować spokój. Raoul powiedział mi, że jestem sierotą, no i co z tego? W niczym nie zmieniło to mojego zachowania. Wręcz przeciwnie, jestem nawet bardziej jeszcze wdzięczny moim adopcyjnym rodzicom, że mnie przyjęli i wychowali.
Skusiło mnie, by zapytać ją o tę drugą prawdę i zobaczyć, czy jestem w stanie ją znieść. Odmówiła jednak. Kazała mi obiecać, że nigdy nie będę jej o to prosił. Wyczytałem w jej oczach, że jest przekonana, iż ta druga prawda wywoła w mojej głowie jeszcze większe spustoszenie.
Mimo to nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, jakaż wiadomość mogła być gorsza od tej, że rodzice, których zawsze uważałem za swoich, nie są moimi prawdziwymi rodzicami.
Zasnęliśmy mocno wtuleni w siebie.
Rankiem nie zastaliśmy Raoula. Zniknął i nikt nie wiedział, gdzie jest.
Zostałem więc w tanatodromie sam z „moimi" trzema kobietami: Rose, Amandine i Stefanią. Na jednej ze ścian penthouse'u moja żona powiesiła olbrzymi plakat przedstawiający Galaktykę, a w środku – bezkresną studnię Raju. Często wpatrywałem się w ten obraz, który był zwieńczeniem naszych wysiłków. Wszystko zaczynało się i kończyło właśnie tam. Wszelkie energie, całe światło, wszelkie idee i wszystkie dusze. Śmietnik i jednocześnie łożysko. Sens naszej egzystencji.
Raj.
Tam był teraz Freddy… I nie tylko Freddy, ale też wszyscy nasi pierwsi tanatonauci: Marcellin, Hugues, Félix, Rajiv… i cała masa więźniów z Fleury-Mérogis…
Czasami wieczorem siadałem przed odbiornikiem przy wielkiej antenie, którą zainstalowaliśmy na szczycie tanatodromu, i patrzyłem, jak na monitorze kontrolnym umarli unoszą się jak stada gołębi. Przyjemnej podróży, drodzy współcześni.
Każdy zielony punkcik oznaczał nieboszczyka. Jedni wznosili się szybciej, inni wolniej. Zapewne ich chęć opuszczenia tego świata była silniejsza. Bardzo rzadko zdarzało mi się ujrzeć duszę powracającą na ziemię. Czy był to jakiś ocalony przez medycynę czy też osamotniony tanatonauta, czy zakochany, który nie chciał opuścić swojej miłości, lub zamordowany, który chciał się zemścić pod postacią ducha? A może oddający się medytacjom mnich albo anioł, dyskretnie odwiedzający ludzką istotę, która wezwała go na pomoc?
Jeśli chodzi o Raoula, sądziliśmy, że błąka się gdzieś po tej jak najbardziej materialnej ziemi w poszukiwaniu swojej matki z krwi i kości. Właściwie nie był daleko. Nie mogąc jej odnaleźć, przybity tym, że musi walczyć z nami wszystkimi, włóczył się od knajpy do knajpy w przekonaniu, że wlewanie w siebie alkoholu pozwoli mu w razie konieczności udoskonalić technikę odlotu.
Któregoś dnia na trzeźwo stwierdził, że czas już, by podjął sam ze sobą wielką debatę na temat sprawiedliwości. Wrócił do tanatodromu, zadzwonił do moich drzwi, przeprosił, że zadał mi ból, i obiecał uroczyście, że nigdy już nie będzie próbował ujawniać mi drugiej prawdy, której do tej pory szczęśliwie nie usłyszałem.
Podziękowałem mu bez większego zresztą przekonania. Świadomość, że istnieje informacja, która mogłaby wstrząsnąć całkowicie moim życiem, a nie zostanie mi nigdy ujawniona, nie do końca mi odpowiadała.
Wieczorem moja adopcyjna matka i przybrany brat przyszli do mnie z wizytą. Może byli to dla mnie tylko obcy ludzie, ale pojąłem też od razu, jak wielką rolę odegrali w moim życiu. Rodzice zawsze traktowali mnie jak własne dziecko, nie dając mi najmniejszych choćby powodów do niepokoju. Bardzo troszczyli się o mnie. Potrafili też zachować tajemnicę. Opieprzali mnie, wywołując chęć zbuntowania się przeciw nim, zupełnie jakbym naprawdę był ich dzieckiem. Mogłem się wyzbyć kompleksu Edypa dzięki mojemu nieprawdziwemu ojcu, mogłem zakochać się nieświadomie w swojej obrzydliwej matce, mogłem też podjąć rywalizację z moim żałosnym bratem. Za to wszystko, co od was dostałem, dziękuję wam tysiąckrotnie.
Prawdziwa sprawiedliwość być może na tym właśnie polega: człowiek jest w stanie podziękować tym, którzy chcieli jego dobra, i nie lizać stóp tych, którzy mu zaszkodzili. Wydaje się to proste, gdy się o tym mówi w ten sposób, ale często się okazuje się, że robimy coś zupełnie odwrotnego, sami nie wiedząc dlaczego.
Ucałowałem ich tak, jak nigdy wcześniej, mówiąc sobie, że niezależnie od okoliczności nigdy nie chciałbym spotkać się tam, w górze, z moimi prawdziwymi rodzicami, którzy porzucili mnie, jak porzuca się starą ścierkę. Nie chciałem wiedzieć, jakie przyczyny ich do tego zmusiły (z pewnością jak najbardziej uzasadnione), nie chciałem nawet ujrzeć ich twarzy. Skoro mnie porzucili, ja też ich porzucałem. A tych, którzy mnie adoptowali, ja również adoptowałem.
Miałem tylko jedną prawdziwą rodzinę: moją przyciężką matkę i tego skretyniałego Conrada. Prawda, którą objawił mi Raoul, pozwoliła mi odkryć prawdę znacznie cenniejszą.
Nie wybiera się przyjaciół, ale… można wybrać sobie rodzinę!
„Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest wasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara […]. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania […]. Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy".
Pierwszy List do Koryntian, XV, 12-48
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Wykorzystując to, że na razie tajemnica była dobrze strzeżona, wyruszaliśmy często w podróż, żeby jak najlepiej i w miarę możliwości aż do samego końca poznać najdalsze zakątki Raju.
Aniołowie przyzwyczaili się do wizyt, które składała im nasza grupka tanatonautów. Nazywali nas „cotygodniowymi Wielkimi Wtajemniczonymi". Chcąc nie chcąc, odpowiadali na nasze pytania, tak jakby te spotkania wpisywały się w dobrze im znaną procedurę.
Kiedy się ich pozna nieco lepiej, okazują się mili i niezwykle mądrzy. Nic dziwnego, są przecież superbodhisattwami, elitą lamedwowników i najświętszych ze świętych.
Powoli coraz lepiej pojmowaliśmy sens życia, ale tylko my byliśmy w posiadaniu tej wiedzy. Pewnego dnia Lucinder uznał, że sytuacja ta trwa zdecydowanie za długo. Miał właśnie zacząć ubiegać się o trzecią kadencję. W każdym wymiarze, politycznym, gospodarczym i dyplomatycznym, bilans jego prezydentury był beznadziejny. W przedwyborczej batalii w ręku pozostał mu już tylko jeden atut: tanatonautyka. Opowieści o aniołach i Raju były bez wątpienia czymś bezpieczniejszym aniżeli wskaźniki dotyczące recesji, przerażająco szybko rosnąca stopa bezrobocia oraz całkowicie przygnębiający deficyt w wymianie handlowej.
Lucinder liczył więc na nas, chcąc odbudować własny wizerunek zwycięzcy. W końcu to on zainicjował podbój Ostatecznego Kontynentu, a projekt ten był doprawdy ambitny. Masy z całą pewnością chcą się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, co dzieje się po śmierci. A czy można do tego dojść inaczej, niż oddając głos na obecnego prezydenta?
Wszystko ma swoją cenę: jeden głos to jeden krok więcej w stronę wyjaśnienia tajemnicy śmierci. Taki był w swej istocie program wyborczy naszego przyjaciela.
Ja natomiast nie byłem przekonany, że nadszedł już czas na to, aby ujawnić ludziom, że za barierą Moch 6 rozciąga się zamieszkiwana przez anioły biała kraina, gdzie zmarli muszą zdać sprawę ze wszystkich dobrych i złych uczynków, jakie popełnili w życiu. Ostatecznie wiedziałem aż za dobrze, jakich spustoszeń może dokonać prawda.
A czegóż można by się dowiedzieć tam, w górze? Kto zlecił zamordowanie Kennedy’ego? Kto mataczył w sprawie śmierci Marilyn Monroe? Kto skłonił Ravaillaca do morderstwa? Kim był człowiek w żelaznej masce? Gdzie ukryty został skarb Czarnobrodego? Tam, w górze, jeśli pragnęło się tego bardzo mocno, można było uzyskać wszystkie odpowiedzi i rozwiązania. Czy było to jednak naprawdę czymś pożądanym?
Poza tym gdyby każdy wiedział, że wystarczy z całego serca wezwać na pomoc anioły, by ziściły się jego pragnienia, co za potworny bałagan by się zrobił! Pragnienia jednych bowiem stoją często w sprzeczności z życzeniami innych. Niektórzy pożądają władzy, inni liczą na spadek, inni marzą o pokoju, podczas gdy jeszcze inni myślą tylko o dokonaniu rzezi. Jak zadowolić równocześnie wszystkich mieszkańców Ziemi?
Czyż świat, w którym wszystkie pragnienia spełniłyby się od razu, gdy poprosi się o to anioły, nie stałby się prawdziwym piekłem? „Uważajmy na marzenia, bo mielibyśmy się z pyszna, gdyby się ziściły", mawiał Freddy. Pamiętam, że życzyłem śmierci wyjątkowo niesympatycznemu nauczycielowi geografii. Pamiętam też, jak marzyłem o tym, by mieć cały harem pełen uległych kobiet. Pamiętam, jak pragnąłem umrzeć. Całe szczęście, że anioły mnie nie wysłuchały, tak samo jak nie wysłuchały tak wielu tyranów, którzy chcieli stać się władcami świata!
– Nie – stwierdziłem z całą mocą – nie wolno ujawniać tego, że anioły istnieją. Ludzie nie są jeszcze na to przygotowani.
– Bez przesady, bez przesady – odrzekł z uśmiechem prezydent. – Mój drogi Michaelu, dowiedział się pan przecież, że jest pan adoptowanym dzieckiem, i nie robi pan z tego nie wiadomo czego!
To prawda. Lecz druga prawda, ta, której nadal nie znałem, bardzo mnie niepokoiła… Nie chcąc się przyznać do swojej obsesji, powiedziałem tylko:
– Być może, ale proszę pomyśleć o Raoulu i jego matce!
Jednym prztyczkiem poradził sobie z tym problemem.
– Razorbak potrzebuje odpoczynku. Razorbak za dużo pije. Przekonałem go, żeby się poddał kuracji odwykowej. Obiecał mi pomoc podczas kampanii prezydenckiej, jak tylko poczuje się lepiej.
– A co z jego matką, która wciąż się przed nim ukrywa?
– Już jej wybaczył.
Wiadomość ta zaskoczyła mnie.
– Jak udało się panu uzyskać jego wybaczenie?
Prezydent zatarł ręce zadowolony z siebie.
– Te anioły są naprawdę bardzo przydatne. To nie ja przekonałem Raoula, tylko Stefania. Szatan, czarny anioł, był powodem wszystkich kłopotów, ale udało jej się przekonać archanioła Gabriela, a więc jego białe alter ego, że trzeba to naprawić. Widzi pan, mój drogi Michaelu, do Raju należy mieć zaufanie. Zło, które wytwarza, może przeobrazić się też w dobro.
I cóż na to mogłem odpowiedzieć? Zresztą kimże ja byłem, żeby sprzeczać się z głową państwa? Raoul owszem, mógłby mieć jakieś obiekcje, ale go tutaj nie było, nic zresztą dziwnego! A Stefania, Rose i Amandine nie widziały żadnego powodu, by nie ujawniać wszystkim ostatecznej tajemnicy. Podporządkowałem się więc woli ogółu.
I w ten oto sposób weszliśmy w epokę „show-biznesu". Jeździliśmy z wykładami w różne zakątki świata, opowiadając tu i tam o spotkaniach z aniołami, archaniołami, serafinami, dżinami, a nawet z diabłami. Na początku jeździliśmy wszyscy razem, Stefania, Amandine, Rose i ja. Z czasem jednak okazało się, że tylko Amandine nadaje się tak naprawdę do tego rodzaju występów.
Okazało się, że urocza pielęgniarka, która niegdyś milczała jak grób, a potem zachowywała dużą rezerwę, jest obdarzona niewątpliwym talentem oratorskim. Czasami tak bywa, że ci najbardziej milczący stają się znakomitymi mówcami, gdy tylko stworzy się im taką możliwość.
Amandine umiała przekazać innym pasję do tanatonautyki. Z zachwytem opowiadała o Raju, gdzie wyruszała zresztą coraz częściej, żeby odnaleźć tam (jak do tej pory bezskutecznie) Freddy’ego i porozmawiać ze świętym Piotrem. Co więcej, dzięki temu, że niedawno owdowiała, stała się jeszcze bardziej wiarygodna. Wdowa nie potrafiłaby przecież kłamać w kwestii, która dotyka jej tak blisko, zwłaszcza jeśli jej małżonek był najlepszym choreografem w dziedzinie tanatonautycznych odlotów!
Wykłady wygłaszane przez Amandine stały się prawdziwymi spektaklami. Pojawiała się w świetle reflektorów ubrana cała na biało, podczas gdy chór śpiewał uwerturę do „Carmina Burana". Jako biały anioł w ciele kruka, coraz bardziej przypominała istotę z moich fantazji, którą spotykałem podczas pozaziemskich wypadów.
Któregoś wieczoru, kiedy wykład dobiegał już końca, jeden z dziennikarzy podniósł rękę.
– „Ważenie dusz" wydaje mi się niezrozumiałe. Czy chce pani przez to powiedzieć, że tam, w górze, naprawdę podliczają uczynki, tak jakby były to jakieś dodatnie i ujemne punkty?
Amandine zastanawiała się dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała:
– Tak. Egzystencja jest trochę jak matura. Trzeba podchodzić do niej tak długo, aż uzyska się wymaganą średnią.
Wśród zgromadzonych na sali rozległ się szmer.
– Ale w takim razie – ciągnął dziennikarz – ile trzeba dodatnich i ujemnych punktów, żeby dusza wyrwała się wreszcie z cyklu reinkarnacji?
Święty Piotr musiał jej jednak sporo powiedzieć o swoich kluczach. Amandine podała bardzo precyzyjne dane liczbowe:
– Sześćset punktów. Według wskaźnika narzuconego przez trzech sędziów archaniołów, wymagane jest sześćset punktów, żeby nie trzeba było zdawać ponownie egzaminu z życia.
Głośny szmer na sali. Czyż życie nie jest jedną wielką szkolną klasą, w której wszystko sprowadza się do tego, żeby zdobyć możliwie jak najwięcej punktów, unikając jak się da złych ocen i pał z wykrzyknikiem?
Ta „szkolna" wizja przeznaczenia mogła być dla wielu sporym rozczarowaniem, ale miała przynajmniej tę zaletę, że była spójna.
– Jeden dobry uczynek może pozwolić uzyskać od razu sześćset punktów – sprecyzowała Amandine.
Na sali dało się słyszeć wyraźne westchnienie ulgi. A więc wystarczy zachować się przyzwoicie chociaż raz w życiu i jest się uratowanym! Jednakże prelegentka uzupełniła swoją wypowiedź:
– Ale w taki sam sposób jeden zły uczynek może też zniszczyć całe życie. Można doprowadzić się do zguby lub uratować dzięki uczynkom, które w pierwszej chwili sprawiać mogą wrażenie nieistotnych, zwierzył mi się pewien anioł. Ważenie jest niezmiernie delikatną kwestią, a sędziowie wykonują długie i mozolne obliczenia. Właściwie nie znajdzie się nawet jeden zmarły na dziesięć tysięcy, któremu udałoby się uzyskać sześćset punktów i przeobrazić dzięki temu w czystego ducha. Większość zostaje odrzucona, a zatem musi przejść reinkarnację.
Natychmiast posypały się kolejne pytania.
– A czy tam, w górze, są również zwierzęta?
– Tak, a jeśli się dobrze zachowywały podczas zwierzęcego Cyklu, przeobrażają się w istoty ludzkie. Ludzie znajdują się na najwyższym szczeblu drabiny reinkarnacji, gdyż tylko oni potrafią myśleć abstrakcyjnie.
– Czy miałoby to oznaczać, że wszyscy byliśmy zwierzętami, zanim staliśmy się ludźmi?
– Z pewnością tak. Ewolucja przebiega od świata minerałów do świata roślin, dalej od roślin do zwierząt, od zwierząt do ludzi, a od istoty ludzkiej do czystego ducha. Taki jest sens życia.
Amandine ujawniła wszystkie tajemnice świata, mimo to wciąż pojawiały się kolejne pytania:
– A czy możliwy jest regres?
– Oczywiście. Jeżeli w życiu prowadzimy się bardzo źle, wówczas powracamy do poprzedniej formy życia. Z istoty ludzkiej przeobrażamy się w zwierzę. Są to jednak szalenie rzadkie przypadki.
– W takim razie co się dzieje z ludźmi złymi, choć nie na tyle, żeby musieli powrócić do stadium zwierzęcia?
– Przeobrażają się w ludzi, których egzystencja będzie szczególnie nieprzyjemna, i w tym życiu będą musieli mimo wszystko wykazać się swoimi najlepszymi cechami. W istocie Piekło jest tutaj, na ziemi. Ci, którzy źle się zachowywali, odrodzą się w krainie nękanej wojnami lub nawiedzanej klęskami głodu. Będą biedni, chorzy, ułomni… W dramatycznych okolicznościach będą mieli więcej okazji, żeby się odkupić. Będą mogli poświęcić się dla innych w jeszcze bardziej widoczny sposób i łatwiej będą mogli się wykazać dobrą wolą.
Dziennikarz podniósł rękę.
– Czy rozumie pani przez to, że ci, którzy urodzili się na Zachodzie w bogatej rodzinie, są ludźmi, którzy odpowiednio się zachowywali w poprzednim życiu?
Amandine westchnęła.
– Byłoby to zbyt proste. Można być nieszczęśliwym, potwornie wręcz nieszczęśliwym, żyjąc w bogatej rodzinie na Zachodzie, i można też być szczęśliwym, bardzo nawet szczęśliwym w przyjaznej solidarnej wiosce gdzieś w Trzecim Świecie. Ostatecznie to w naszych krajach, uważanych za najbardziej rozwinięte, odnotowuje się największą liczbę samobójstw.
Wprawiona w zakłopotanie publiczność powoli zaczęła się kierować ku wyjściu.
„Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne – powstaje niezniszczalne, sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe, powstanie też ciało duchowe".
Pierwszy List do Koryntian XV, 42-44
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Raoul wyruszył na poszukiwanie matki, która nie wiedząc nic o zmianie, jaka się w nim dokonała, wciąż pozostawała w ukryciu. Mówił teraz mniej, ale wydawało się, że wciąż przepełnia go wściekłość. Pozbawiony znieczulających właściwości alkoholu, z każdym dniem stawał się coraz bardziej zgorzkniały. Najpierw przez tak długi czas usiłował nawiązać kontakt z ojcem, teraz nie był w stanie odnaleźć matki. Ostatecznie były to całkiem typowe psychoanalityczne poszukiwania. Po raz kolejny dawał o sobie znać kompleks Edypa. Tyle że Raoul odwrócił całą tę sytuację. Był zakochany w ojcu, a zabić chciał mamusię.
Stefania próbowała go pocieszyć, jak tylko mogła, i długo ze sobą rozmawiali. Przy mnie jednak Raoul nie odzywał się, wstydząc się za poprzednie zachowania.
Amandine robiła teraz za gwiazdę. Stała się naszą tanatonautką numer jeden. Swój czas dzieliła między Buttes-Chaumont i Raj, gdzie święty Piotr, z którym była teraz w bardzo bliskich kontaktach, nazywał ją – tak przynajmniej twierdziła – swoją „małą wtajemniczoną".
Notowania Lucindera szły w górę w przedwyborczych sondażach, a w tym czasie Rose i ja zajmowaliśmy się przede wszystkim uzupełnianiem mapy Raju. Co jest za strefą, gdzie odbywa się ważenie dusz? Zbliżyliśmy się do tego miejsca wielokrotnie, ale nigdy nie udało nam się okrążyć góry światła, żeby się dowiedzieć, co się za nią kryje, bo nasze srebrzyste pępowiny zawsze okazywały się zbyt krótkie. A ponieważ Rose była w ciąży, żadne z nas nie miało ochoty ryzykować życia, żeby się tego dowiedzieć.
Moja żona astronom była wciąż przekonana, że na końcu czarnej dziury znajduje się jej przeciwieństwo, to jest biała fontanna wyrzucająca dusze niczym garłacz. Zmarli byli wciągani z jednej strony, a następnie wyrzucani z drugiej, aby przejść reinkarnację. W oczekiwaniu, aż przekona się o tym na własne oczy, zajęła się bardziej prozaicznym badaniem promieni gamma posiadających większą energię aniżeli promienie X czy promienie ultrafioletowe. Opracowała nowe urządzenie do wykrywania promieni gamma, co umożliwiło nam obserwowanie z Ziemi obrzeży Raju i centrum Galaktyki.
Któregoś dnia, wychodząc z kąpieli, przyjrzałem się dłużej wodzie, która bulgocząc, spływała do dziury. Cała tajemnica astronomii właśnie w czymś takim się zasadza: w czarnej dziurze, do której mknie brudna woda. Krąg, którego środek wypełnia energia. Pomyślałem o zagadce, którą zadał mi kiedyś Raoul: jak narysować okrąg i jego środek, nie odrywając długopisu?
Woda spływa do ścieku. Dokąd jednak uciekają nasze dusze? W każdym razie nigdy nie należy szukać tego co z przodu – trzeba się skoncentrować na tym co w środku. Stefania twierdziła, że nasze prawdziwe „ja" umiejscowione jest w dawnym korytarzu, który łączy nas przez jakiś czas z matką. Pępek. Tędy właśnie dostajemy pożywienie, krew i siłę, a później, z chwilą narodzin, drzwi się zamykają. Ale według Stefanii pępek pozostaje nadal bardzo ważnym punktem. Naszym środkiem ciężkości, a więc naszym rzeczywistym centrum.
Ponieważ pępek ma połączenie ze wszystkimi strefami, które niegdyś odżywiał, w razie choroby wystarczy go ogrzać, aby ciepło rozeszło się po całym ciele.
Dzięki pępkowi w brzuchu zaczynamy żyć. A w pępku Galaktyki – umieramy.
Wpatrywałem się dłuższą chwilę w pustą teraz wannę, po czym zarzuciłem szlafrok na wilgotne ciało.
W starożytnym Egipcie, za panowania XVIII dynastii, ceremoniał balsamowania zwłok faraonów i niektórych wysokich dostojników podlegał bardzo ścisłym i precyzyjnie określonym zasadom. Najpierw ciało kładziono na plecach. Mistrzem ceremonii był zazwyczaj kapłan Ozyrysa przebrany za Horusa. Towarzyszyli mu czterej asystenci symbolizujący cztery strony świata. Depilowali ciało zmarłego, a później nacinali brzuch po lewej stronie na wysokości przepony. Kapłan Ozyrysa zanurzał rękę we wnętrzu rany i zaczynał wyjmować najważniejsze organy, które mogłyby zgnić: wątrobę, śledzionę, płuca, jelita, żołądek. Po oczyszczeniu, zakonserwowane w roztworze z roślin, wkładano je z powrotem. Pomocnicy nacierali klatkę piersiową smołą, by ciało się nie pokruszyło. Potem brzuch wypełniano oliwą, tkaninami i mirrą, aby odzyskał poprzedni kształt. Tak samo postępowano z czaszką. W otwory nosowe zmarłego wkładano sztywny patyk w celu przebicia kanalików nosowych. W ten sposób balsamista mógł wprowadzić do środka zakrzywione na końcu narzędzie, za pomocą którego szatkowano drobno mózg, a następnie usuwano go, dmuchając w drugą dziurkę nosa. Gdy mózg wydobyto już na zewnątrz, mistrz ceremonii wykładał wnętrze czaszki smołą. Rozprowadzał ją równomiernie na całej wewnętrznej powierzchni, delikatnie potrząsając we wszystkie strony głową. Wreszcie ciało pokrywano lnianymi bandażami w kolorze szafranowym. Na twarzy kładziono sztuczne oczy wykonane z drewna, a potem maskę pośmiertną z podobizną zmarłego. Jego twarz musiała wyglądać młodo i spokojnie.
Według papirusu numer 3 z Bulaq (Kair)
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Wykłady Amandine cieszyły się coraz większym powodzeniem. W sklepiku matki plakaty z jej zdjęciami, do których pozowała zawsze w bardzo seksownych strojach, lecz nigdy naga, sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Ich fenomenalny sukces znacznie wzbogacił małe rodzinne przedsiębiorstwo. Nie była to jednak najistotniejsza konsekwencja wielce popularnych występów Amandine.
Na początku przyciągały one tylko intelektualistów, osoby, które chciały usłyszeć o czymś oryginalnym, oraz ciekawskich spragnionych wszelkiego rodzaju ezoteryzmu. Metodą poczty pantoflowej dowiedzieli się o nich po jakimś czasie naukowcy. Później jedna ze stacji telewizyjnych wpadła na pomysł przeprowadzenia transmisji występu naszej tanatonautki. Telefonów było tak wiele, że linie się zablokowały. Nagle się okazało, że ludzie interesują się swoją karmą. Chcieli wszystkiego się dowiedzieć: kim byli w poprzednim życiu, kim staną się po śmierci? Szukali odpowiedzi na odwieczne pytania: Skąd pochodzę? Kim jestem? Dokąd zmierzam?
Któregoś wieczoru po kolejnym wykładzie, gdy siedzieliśmy razem w tajskiej restauracji, rozmowa zeszła na temat zwierzęcych reinkarnacji. Czy to możliwe, że wszyscy ci siedzący przy stole ludzie byli niegdyś ryjówką, żabą albo ślimakiem?
Podając nam aperitif o smaku róży i chipsy z krewetek, pan Lambert włączył się do dyskusji. Przyznał, że czasami odpoczywa, stojąc na jednej nodze. Pozycja ta daje mu wrażenie niezwykłego wręcz komfortu. Wywnioskował z tego, że kiedyś musiał być czaplą, i od razu pokazał nam, w jaki sposób potrafi stać na jednej nodze, zachowując idealną równowagę.
Amandine „przypuszczała", że niegdyś była królikiem. Ona także starała się nam to udowodnić, poruszała uszami – w sposób – muszę przyznać – dosyć widowiskowy. Poruszała nimi z przodu do tyłu i wyraźnie widać było, jak pracują jej mięśnie na policzkach. Nosem także potrafiła poruszać, a do tego przypomniała nam, że uwielbia marchewkę.
Jak się dobrze nad tym zastanowić, wydaje mi się, że moje wspomnienia mogą być wspomnieniami lisa. Fantazja czy złudzenie? W głębi odczuwałem doznania, jakie powstają, kiedy na czterech łapach biegnie się szybko przez trawy. Wiedziałem, jak naprężać i rozciągać kręgosłup przy każdym skoku, jak utrzymać równowagę, machając przemyślnie długim futrzanym ogonem. Skoncentrowałem się jeszcze bardziej i przypomniałem sobie długie zimowe wieczory, gdy w cieple zaszywałem się w lisiej norce z lisicą i małymi liskami. Nie było niczego lepszego na świecie, gdy chodzi o odpoczynek.
A na wiosnę z zachwytem urządzałem sobie długie wycieczki po lesie, upajając się zapachem mchu i tymianku, który uderzał mnie w pyszczek, gdy pędziłem galopem. Skąd mogłem wiedzieć, czym jest bieg na czterech łapach? I skąd mogłem znać to uczucie ciepła w norze podczas zimy?
Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej moje wspomnienia z lisiego życia stawały się precyzyjne. Nie potrafiłem biegać wystarczająco szybko, żeby skutecznie polować. Pamiętam też bolesne spotkania z jeżami. Zapach lasu. Kiedy byłem lisem i wdychałem powietrze, ustawiwszy się pod wiatr, powstawała dokładna mapa okolicy. Tak, pamiętałem doskonale. Ale jak to możliwe?
Pozostali również zaskoczeni byli pozaustrojowymi wspomnieniami.
Temat wciągnął wszystkich, którzy byli w restauracji. Wkrótce inni włączyli się do rozmowy. Pewien gruby jegomość o długim nosie przyznał się nam, że ma sporo wspomnień jako słoń, dalej jakaś nieśmiała pani wyznała, że niegdyś była przepiórką, potem z kolei wyciszony pan opowiedział nam o tym, jak był tyranozaurem, na dowód czego pokazał nam rzeczywiście bardzo spiczaste zęby. Po życiu zwierzęcym przeszliśmy do życia ludzkiego.
Dziwny szczegół: wiele chorób dawało się logicznie wyjaśnić dzięki karmie. Ci, którzy mieli delikatne gardło, byli niejednokrotnie wcieleniem osób zgilotynowanych podczas rewolucji francuskiej. Astmatycy byli niegdysiejszymi topielcami. Osoby dotknięte priapizmem zostały ongiś powieszone. Cierpiących na klaustrofobię wrzucono do ciemnego lochu. Osoby z hemoroidami zostały dawno temu nabite na pal. Chorzy na parkinsona doznali porażenia prądem. Ci z wrażliwą wątrobą zostali otruci. Osoby z chorobą wrzodową popełniły w poprzednim życiu harakiri. Chorzy na łuszczycę zostali kiedyś spaleni. Ludzie cierpiący na migrenę popełnili samobójstwo, strzelając sobie w głowę. A krótkowidz był w poprzednim wcieleniu kretem.
Prawie każdy przypominał sobie całkiem dokładnie dziwaczne przeszłe wcielenia. W restauracji znalazło się rzecz jasna wielu byłych średniowiecznych rycerzy, ośmiu eks-faraonów, ale też eks-księża i eks-prostytutki.
Każdy miał jakieś wspomnienia z innego życia. Najprawdopodobniej były to sceny widziane w… telewizji i zapożyczone z hollywoodzkich filmów. O ile bowiem byłem gotów uwierzyć tym, którzy uważali się za dawnych wieśniaków, o tyle tym, którzy brali się za Indianę Jonesa, Barbarellę, Tintina, Asteriksa czy Herkulesa Poirota, trzeba było wyjaśnić, że postacie te nigdy nie istniały. Mimo wszystko bawiliśmy się świetnie.
Lucinder dołączył do nas w restauracji. Wydawało się, że i on jest w doskonałym humorze. Zjadł z apetytem makaron z bazylią, a potem zaczął nam opowiadać o polityce.
Po początkowym wzroście wyniki sondaży zatrzymały się na pewnym poziomie. Lucinder wyczuł, że nadszedł odpowiedni moment na wydarzenie, które ostatecznie wywrze wielkie wrażenie na wiecznie niezdecydowanej opinii publicznej. Gdyby Amandine mogła opowiedzieć o prawdziwym ważeniu dusz, zamiast przytłaczać ludzi pojęciami z filozofii i etyki, byłoby znacznie lepiej, stwierdził. Bo właśnie podczas tej ostatniej rozmowy, która stanowi niejako wstęp do reinkarnacji, wszystko się rozgrywa. Należy szczegółowo zapoznać się z całym systemem dodatnich i ujemnych punktów. I w ten sposób pojawił się pomysł „Rozmowy ze śmiertelnikiem".
Nie można było wysłać tam, w górę, ektoplazmicznej kamery w celu sfilmowania sceny, którą widzieliśmy zaledwie przez krótką chwilę. Moglibyśmy oczywiście przyjrzeć się detalom i powtórzyć usłyszane zdania. Kto z nas jednak posiada tak świetną pamięć, by zarejestrować całą telepatyczną wymianę zdań między sędziami archaniołami a duszą, która niebawem ma przejść reinkarnację?
– Maxime Villain! – krzyknęła Rose. – Reporter ektoplazmiczny, dziennikarz z „Małego Tanatonauty Ilustrowanego". Ten ma przecież nieprawdopodobną pamięć. Idealna do tego celu osoba.
– Doskonale! – wykrzyknął Lucinder. – Potrafi także przedstawić scenę w formie rysunku. Moi wyborcy będą w ten sposób mieli do dyspozycji obrazki z Raju, nie ruszając się w ogóle z fotela.
Już obliczał dodatkowe głosy, które zyska dzięki temu świadectwu!
Sam doskonale wiedziałem, że ektoplazmy posiadają znakomity wzrok, ponieważ patrzą wyłącznie sercem, a nie oczami. Czyż niewidomy Freddy nie był najwspanialszym z tanatonautów? A jednak za każdym razem gdy spotykałem Maxime'a Villaina, zastanawiałem się, jak on sobie radzi tam, w górze, mając okulary o tak grubych szkłach.
Mały, okrąglutki, z kiepskim wzrokiem, małą bródką i ironicznym uśmieszkiem, Maxime Villain nieodparcie przypominał Toulouse'a-Lautreca.
Już następnego ranka ściągnęliśmy go do tanatodromu.
– Jakież to szczęście mieć tak niesamowitą pamięć – mizdrzyła się Amandine, kiedy zgodził się przyjąć nasze zaproszenie. – Bo jeśli ja natychmiast czegoś nie zanotuję, od razu zapominam.
Dziennikarz rozciągnął wargi w przepraszającym uśmiechu.
– Ze mną jest taki problem, że właśnie mam za dobrą pamięć. A czasami wolałbym o tym i owym zapomnieć.
Ponieważ na twarzy dziewczyny pojawiło się zdziwienie, wyjaśnił:
– Gdy jakaś informacja dostaje się do mojego mózgu, już nigdy stamtąd nie wychodzi. Jestem przeładowany zupełnie niepotrzebnymi danymi. Moja wiedza jest tak gigantyczna, że staje się to poważnym ciężarem. Z dziesięć razy zaczynałem już pisać książkę i zatrzymywałem się za każdym razem po kilku stronach, gdyż z tak wieloma odniesieniami do różnych utworów literackich miałem wrażenie, że popełniam plagiat. Żeby stworzyć jakieś naprawdę osobiste dzieło, należy zapomnieć o wszystkich innych utworach. A ja tego nie potrafię.
Ja, który zawsze zazdrościłem mu encyklopedycznej pamięci, odkryłem, że stanowi to dla niego przeszkodę. To prawda, że czasami tak przyjemnie jest o czymś zapomnieć… Gdybym tylko mógł ukryć gdzieś w dalekich zakamarkach mózgu tę drugą szatańską prawdę!
Lucinder, jak zawsze przekorny, postanowił przedstawić nam jako znakomitą cechę swoją „zdolność zapominania". Dzięki temu mógł stosować rozwiązania zaproponowane przez poprzedników, które zresztą krytykował, gdy sam był w opozycji. Wybaczał też bez problemu wszystkim, którzy go atakowali, co pozwoliło mu cieszyć się opinią wielkodusznego i w znacznym stopniu przyczyniło się do wzrostu jego popularności.
Biedny Maxime! Ten nie potrafił zapomnieć. Dlatego też zawsze będzie dziennikarzem i nigdy nie spełni się jego marzenie, żeby zostać pisarzem!
Na razie zatem trzeba było jakoś wykorzystać te jego zdolności. Zaczęliśmy od ustalenia, na czym ma polegać jego zadanie. Opracowaliśmy następujący plan: Stefania, Rose, Amandine i ja wykonamy manewr, którego celem będzie rozmowa i odwrócenie uwagi aniołów, a w tym czasie Maxime postara się dotrzeć możliwie jak najwyżej na górę światła, aby posłuchać, co się dzieje podczas Sądu Ostatecznego.
Nie było sensu dłużej zwlekać. Trzy dni później nasza grupa odleciała, żeby przygotować reportaż jeszcze bardziej sensacyjny od poprzednich, poświęconych bitwom w Raju, dzięki którym Villain stał się jedną z wyroczni w tej dziedzinie.
Maxime utrwalił w mózgu wszystkie dialogi. Wraz z odpowiednimi rysunkami zostały one opublikowane w „Małym Tanatonaucie Ilustrowanym", a później ukazały się drukiem w „Rozmowie ze śmiertelnikiem", drugiej książce wydanej przez Amandine Ballus. Oryginalny rękopis, dokument o historycznym wręcz znaczeniu, spoczywa dzisiaj w szklanej gablocie w Muzeum Śmierci przy Smithsonian Institution w Waszyngtonie.
Tanatonauci zawsze okazywali aniołom najwyższy szacunek. Wystarczy zresztą ujrzeć anioła, prawdziwego anioła, żeby natychmiast zrozumieć, że trzeba go szanować. Anioły są być może tym, czym będą istoty ludzkie w roku 100 000. Są milion razy bardziej rozwinięte i subtelniejsze od nas. Inaczej niż my postrzegają czas. Istoty ludzkie są zablokowane między przeszłością, z którą muszą się pogodzić, i przyszłością, przed którą odczuwają lęk. Anioły zaś przenikają przez teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Proponują nam całkowicie nowe pojęcie, „teraźniejszo-przyszłości". Anioł bez przerwy dostrzega konsekwencje wszystkich czynów w krótkiej, średniej i długiej perspektywie czasowej i wybiera działanie w „teraźniejszo-przyszłości" tak, jak my byśmy się częstowali tym samym daniem ze szwedzkiego stołu. Już na wstępie, jeśli wybieramy tartą marchewkę, wiemy, jaki będzie miała smak w naszych ustach. Tak samo anioł, wykonując taki czy inny uczynek, wie już zawczasu, jakie będą jego konsekwencje.
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
W dzieciństwie Maxime Villain był normalnym dzieckiem, może z jedną tylko różnicą: kiedy mówił, nikt go nie słuchał. Zaczynał zdanie i dziwnym trafem zawsze znalazł się ktoś, kto natychmiast mu przerywał. W domu przy stole przerywano mu na przykład zdaniem: „Możesz mi podać sól?". A w szkole wychowawca oświadczał: „Dobrze, przechodzimy teraz do kolejnych zajęć". Wystarczyło, że otworzył usta, a natychmiast uwaga pozostałych osób kierowała się na coś innego albo na kogoś, kto wycierał akurat nos.
Maxime był tym bardziej zdruzgotany, że sam słuchał bardzo uważnie swojego rozmówcy i mógł siedzieć w milczeniu całymi godzinami, gromadząc wszystkie informacje, jakie mu przekazywano.
Zadowoleni, że słucha ich z tak wielką uwagą, znajomi przekazywali mu wiedzę z dziedzin tak różnych, jak hipnoza, ratownictwo, literatura epoki wiktoriańskiej, informatyka, zapasy w stylu klasycznym, astrofizyka, strategia wojen napoleońskich, matematyka, muzyka dodekafoniczna i wiele, wiele innych. Wszystko się przydawało, żeby zapełniać zbiornik jego myśli.
Jednakże Maxime'owi nie do końca się podobało, że słuchając, wciąż czerpie od innych, nie może natomiast wymieniać się z nikim poglądami. Na początku robił co mógł, żeby zwrócić na siebie uwagę. W końcu oczekiwał przecież tak niewiele. Lecz kiedy tylko rozpoczynał jakiś wywód, rodzice ziewali i zaczynali mówić o czymś innym, a nauczyciele z roztargnieniem wtrącali: „No cóż, bardzo interesujące, ale zupełnie nie na temat". Tak samo było z jego przyjaciółmi.
Czy sprawiał to jego niski, łagodny i być może usypiający głos? Niskie tony, oddziałując na serce i klatkę piersiową, kołyszą i usypiają. Z kolei wysokie brzmienia pobudzają, gdyż docierają bezpośrednio do mózgu. Maxime powtarzał sobie, że ktoś o wysokim głosie, którym opowiada cokolwiek, ma większe szanse na wysłuchanie aniżeli ktoś, kto niskim głosem opowiada o naprawdę pasjonujących rzeczach.
Próbował więc zmienić głos, ale bez większych sukcesów. Z rozpaczy postanowił, że zostanie mnichem trapistą. Wśród ludzi, którzy złożyli śluby milczenia i z którymi rozmowa była niemożliwa, wreszcie poczuł się akceptowany i doceniany.
Miał teraz czas na to, żeby się spokojnie zastanowić nad swoją sytuacją, i w końcu całkowicie się z nią pogodził. Urodził się jako odbiornik i nigdy już nie stanie się nadajnikiem. Opuścił zatem spokojnie klasztor i nadal gromadził wiedzę, słuchając innych. Oczywiście nadal się tą wiedzą z nikim nie dzielił, gdyż wciąż nikt się nim nie interesował, ale stał się przez to olbrzymim ludzkim bankiem danych, który można było rozbudowywać w nieskończoność. Dzięki zgromadzonej wiedzy, którą wielu uznałoby za całkowicie niepotrzebną, byłby w stanie bez trudu wygrać każdy teleturniej, odpowiadając na wszelkie pytania z tak zwanej „wiedzy ogólnej".
Maxime Villain jednak wciąż z zapałem dowiadywał się nowych rzeczy. Odkrył równocześnie, że dziennikarstwo pozwoli mu zaspokoić oczekiwania. Zajmował się różnymi działami: skandalami, nauką, plotkami, polityką, kulturą. A kiedy pisał, nie musiał się przejmować swoim głosem: wśród całej masy osób, które prenumerują gazety, znajdzie się co najmniej jeden uważny czytelnik.
Żeby być dobrze zrozumianym i przyciągnąć zarazem uwagę wymyślonego czytelnika, postanowił także rysować. „Słowa nie zawsze wystarczają – pomyślał. – Czasami obraz okazuje się konieczny, żeby uzupełnić wypowiedź". Od tej chwili do wszystkich artykułów dołączał obrazek. I w ten sposób stał się najbardziej znanym kronikarzem „Małego Tanatonauty Ilustrowanego".
Początkowo pisanie było dla niego jedynie ratunkiem. Zrozumiał szybko, że aby odpowiednio skonstruować opowiadanie, konieczne jest stosowanie bardzo rygorystycznych struktur. Zaczął się pasjonować pisaniem od chwili, gdy uznał, że można je traktować jak naukę ścisłą. Maxime Villain wierzył, że uda mu się napisać tekst, w którym po przeczytaniu pierwszego słowa każdy czytelnik wpadnie w zachwyt, będzie zafascynowany do tego stopnia, że nie będzie w stanie się od niego oderwać i przeczyta go do samego końca.
Taki właśnie tekst miał być zemstą na tych wszystkich, którzy nigdy wcześniej nie chcieli go słuchać.
Maxime zwykł mawiać: „W mojej hierarchii wartości bardzo wysoko stawiam literaturę. Wiem, że jej najwyższym celem nie jest konstruowanie ładnych zdań ani ukazywanie pięknych postaci, ani nawet zgrabna intryga. Najwyższym celem literatury jest to, by ludzie mogli wyruszać w swoich marzeniach jeszcze dalej!".
Żeby ludzie dzięki marzeniom dotarli jeszcze dalej…
Niemniej mimo tak ambitnych planów Maxime pozostał dziennikarzem i nie udało mu się ukończyć żadnej książki. Być może zbyt wysoko ustawił sobie poprzeczkę.
„Kiedy dla człowieka nadejdzie chwila, gdy trzeba opuścić ten świat, dzień ten jest okrutny Z czterech stron świata spływają oskarżenia, z czterech też stron spadają na niego kary. Cztery żywioły (woda, ziemia, ogień, powietrze) walczą ze sobą w ciele człowieka, a każdy z nich ciągnie w swoją stronę. Nadchodzi wtedy posłaniec, którego głos dociera do siedemdziesięciu światów. Jeśli człowiek zasłużył sobie na przychylny głos posłańca, wówczas jest on przyjęty we wszystkich światach, a jego śmierć staje się świętem, które obchodzone jest radośnie we wszystkich światach. Jeśli jest jednak inaczej, jeżeli jest niegodny, wtedy biada mu!".
Zohar
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Nazwisko: Villain
Imię: Maxime
Włosy: ciemne
Wzrost: 162 cm
Znaki szczególne: brak
Uwagi: pionier tanatonautyki
Słabe strony: niepozorny wygląd
„Rozmowa ze śmiertelnikiem" – tekst wraz z ilustracjami autorstwa dziennikarza Maxime'a Villaina. Scena rozgrywa się na najdalszych kresach Raju, u stóp góry światła, gdzie zasiadają wielkie archanioły, arbitrzy naszego przeznaczenia. Występują: trzy archanioły plus Charles Donahue, osobnik, który niedawno zszedł. Anioł stróż Charles’a Donahue nie mógł przybyć na spotkanie, co w niczym nie zmienia sensu i wartości wydanego orzeczenia.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Dzień dobry, panie Donahue.
DUSZA: Gdzie ja jestem?
Zmarły patrzy wokół siebie i rozmasowuje ten fragment ektoplazmy, gdzie amputowano mu niedawno lewe ramię. Podnosi głowę i przygląda się wzgórzu Sądu Ostatecznego i trzem archaniołom sędziom, którzy poruszają niewidzialnymi nitkami z całą masą supełków.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Jest pan teraz w centrum orientacji dusz i za chwilę przystąpimy do ważenia pana dawnej egzystencji.
DUSZA: Do ważenia?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Odbędzie się sąd. Pana życie zostanie zbadane po to, żebyśmy mogli osądzić pana zachowania i postanowić, czy w pana przypadku zasadne jest czy też nie zamknięcie cyklu reinkarnacji na Ziemi.
DUSZA: Byłem jak najbardziej w porządku.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (przyglądając się dokumentom): Na razie tylko pan tak twierdzi.
DUSZA: Kiedy stałem w kolejce, słyszałem, jak ktoś mówił, że mamy prawo do anioła stróża, który występować może w roli obrońcy. Nie ma go tu?
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Rzeczywiście ma pan prawo do obecności anioła stróża, ale też do obecności osobistego demona. Okazało się jednak, że obaj są w tej chwili bardzo zajęci na ziemskim padole. Wie pan albo i nie, że anioł stróż przypisywany jest w dniu narodzin. Otóż osoba, która urodziła się tego samego dnia co pan, zwróciła się z pilną prośbą o wysłanie do niej anioła stróża i demona. Jakaś nieprzyjemna sprawa dotycząca zwolnienia z pracy bez wystarczających powodów. Są to wyjątkowe okoliczności, ale nie będziemy się nad tym za długo rozwodzić. Proszę się nie niepokoić: będzie to jak najbardziej sprawiedliwy i bezstronny sąd. Sumienia zarówno pańskiego anioła stróża, jak i demona unoszą się nad tą górą i będziemy mogli ich równocześnie wysłuchać.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Pański przypadek będzie zbadany w sposób całkowicie obiektywny. Jest pan tutaj w najważniejszym dla sprawiedliwości miejscu. Wiemy już o panu wszystko. Znamy też intencje, które przyświecały każdemu z pana czynów.
DUSZA (reagując gwałtownie): Nie mam sobie nic do zarzucenia. Byłem w porządku. Ożeniłem się. Miałem troje dzieci. Zanim umarłem, zostawiłem rodzinie całkiem spory spadek. A w tej chwili muszą być mile zaskoczeni, jeśli chcecie znać moje zdanie.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ (podczas gdy Gabriel wyciąga przezroczystą nitkę z całą masą supełków): Nie na tym polega „odpowiednie zachowanie". Widzi pan te supły? Każdy przedstawia jakiś czyn w pańskim życiu.
Supły fosforyzują jak bańki wspomnień, które witają zmarłych po przekroczeniu pierwszej bariery komatycznej.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Wspomniał pan o swojej żonie. Z tego co widzę, często przez pana wylewała łzy. Zdradzał ją pan, prawda? I do tego z jakąś idiotką.
DUSZA (z fatalizmem): No cóż, dzisiaj panuje dosyć duża swoboda obyczajów…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (oschle): Po prostu cudzołóstwo. Za to 60 punktów ujemnych. (Przygląda się innym bańkom wspomnień). Mówił pan również o dzieciach. Naprawdę się pan nimi zajmował? Widzę tutaj, że zawsze pan się tak urządzał, żeby wyjechać na wakacje w momencie, gdy one przychodziły na świat, potem pod pozorem wyjazdów służbowych unikał pan płaczu dzieci w nocy, a żona zawsze zostawała sama właśnie wtedy, gdy najbardziej pana potrzebowała.
DUSZA: Zawsze miałem potwornie dużo pracy i dlatego, że chciałem zapewnić rodzinie dobrobyt, tak rzadko bywałem w domu. Ale za każdym razem gdy wracałem, zasypywałem dzieciaki mnóstwem prezentów.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: I wyobraża pan sobie, że zabawki zastąpią obecność ojca? Przykro mi. Za to 100 punktów ujemnych.
DUSZA: A cóż to w ogóle za historia z tymi punktami ujemnymi?'
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Żeby zakończyć cykl reinkarnacji i stać się mędrcem, trzeba uzyskać 600 punktów dodatnich podczas ostatniego pobytu na Ziemi. Na razie ma pan 160 punktów ujemnych. Jedźmy dalej. (Rozwija sznurek i zatrzymuje się przy kilku całkiem białych supłach.) Zamknął pan rodziców w domu starców trzeciej kategorii, gdzie odwiedzał ich pan nie częściej niż raz w roku.
DUSZA: Byli kompletnie niedołężni. A poza tym miałem tyle pracy, że nie byłem w stanie…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Kiedy oni pana wychowywali, pan też był „niedołężny", jak to pan mówi. Co więcej, nie umiał pan utrzymać moczu. Hałaśliwy, nieporządny, gruby, ośliniony, niezdolny do tego, żeby stać prosto na dwóch nogach. Rodzice mieli jednak cierpliwość, żeby znosić pana kaprysy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: A poza tym ta pana praca ładnie wyglądała! Porozmawiajmy raczej o pana sekretarce!
DUSZA (zaskoczona): Ach tak, o tym także wiecie?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Tutaj wiemy o wszystkim, widzimy wszystko, liczymy wszystko. Rodzice byli zrozpaczeni, że w ogóle już pan się nie pojawia. Naprawdę za panem tęsknili. A do tego w domach starców im więcej osób odwiedza pensjonariuszy, tym lepiej są traktowani przez personel. Ci, którzy są opuszczeni przez bliskich, no cóż, pielęgniarki myślą o nich, że tak czy inaczej nikomu już na nich nie zależy. Więc siłą rzeczy nie troszczą się o nich tak jak trzeba.
DUSZA: Ale przecież wysyłałem im mimo wszystko sporo prezentów.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Znowu ta sama śpiewka. Oni nie chcieli prezentów. Pragnęli jedynie pana obecności. Tak jak żona, tak samo jak dzieci.
DUSZA: Czy aby trochę nie przesadzacie? Nie byli znowu aż tak bardzo nieszczęśliwi w tym domu. Kiedy ich odwiedzałem, zawsze mnie zapewniali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Bo kochali pana i nie chcieli potęgować w panu poczucia winy. No i mamy kolejne 100 punktów ujemnych! Kiepsko, kiepsko to wszystko razem wygląda! Już jesteśmy na poziomie minus 260.
DUSZA: Chwileczkę. Wydaje się to trochę zbyt proste. Osądza się ludzi i skazuje ich. Można odnieść wrażenie, że już na wstępie wzięliście czyjąś stronę i bierzecie pod uwagę tylko złe aspekty. A przecież wykonałem też dobre uczynki na ziemskim padole.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Co pan ma na myśli?
DUSZA: Założyłem fabrykę, gdzie produkowałem butelki! Zatrudniłem bezrobotnych, dzięki mnie całe rodziny mogły się wyżywić, wytwarzałem produkty, które ułatwiały ludziom życie. No…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: No to porozmawiajmy o tej pana fabryce butelek! Zanieczyszczała całą okolicę.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: A jakie tam panowały warunki pracy! Wywoływał pan bezustannie konflikty między kierownictwem a pracownikami. Nastawiał pan jednych przeciwko drugim, żeby mieć wszystkich w ręku.
DUSZA: Wprowadzanie podziałów, żeby skuteczniej kierować ludźmi, jest jedną z podstawowych zasad nowoczesnego zarządzania. Nie możecie mi zarzucać tego, że skończyłem wyższą szkołę handlową!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Za fabrykę 60 punktów ujemnych. Mamy już 320 punktów poniżej dopuszczalnego poziomu. A teraz dorzucimy do tego hurtem drobne rzeczy.
DUSZA: Drobne rzeczy? O co tu chodzi?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: W trakcie całego życia popełnił pan, cytuję: 8 254 kłamstwa, które zaszkodziły pana otoczeniu, 567 zwykłych podłości, 789 podłości poważnych; 45 małych zwierząt zginęło pod kołami pańskiego samochodu. Co więcej, głosował pan zupełnie bezsensownie w wyborach, szanowny pan przepuszczał w grach hazardowych pieniądze z domowego budżetu, szanowny pan jeździł sobie głośnym samochodem, szanowny pan…
DUSZA (skonsternowana ektoplazma Donahue): Można by pomyśleć, że uważacie mnie za niezłego łobuza!
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Tego nie powiedziałem. (Przygląda się znowu sznurkowi pełnemu supłów, z których niczym bąbelki w szampanie wydobywają się bańki wspomnień): systematycznie oddawał pan krew dla szpitali. Mamy 20 punktów dodatnich. Uratował pan jakiegoś kierowcę na autostradzie, kiedy jego samochód stanął w płomieniach. Znów 50 punktów dodatnich. Przekazywał pan stare ubrania stowarzyszeniu charytatywnemu, a mógł pan przecież wyrzucić je do śmietnika. Plus 10 punktów.
DUSZA: I proszę nie zapominać o okolicznościach, w jakich poniosłem śmierć.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (wciąż wpatrując się w sznureczek): Rzeczywiście, zasługuje to na uwagę. Uderzył pan w drzewo, żeby nie potrącić rowerzysty, gdy z naprzeciwka nadjeżdżały dwie wielkie ciężarówki, które się wyprzedzały. Zresztą obaj ci kierowcy są tuż za panem i czekają na swoją kolejkę…
Ektoplazma Donahue odwraca się i widzi za sobą dwóch niecierpliwiących się umarłych.
DUSZA: Ha!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Przynajmniej tym razem miał pan właściwy odruch, muszę to panu przyznać. Doliczamy 10 punktów dodatnich, ale mógł pan za to dostać więcej, gdyby poza rowerzystą udało się panu oszczędzić także drzewo.
DUSZA (oburzona): Co takiego?
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: No tak, to był młody platan, drzewo, które chciało dalej rosnąć i rzucać cień na drogę, a pan przełamał je na pół! Następnym razem niech pan się postara ominąć zarówno ciężarówki, rowerzystę, jak i drzewo i niech pan po prostu wjedzie do rowu. Być może wtedy pana samochód by się zapalił, a ciało zwęgliło. Bardzo wysoko cenimy śmierć w płomieniach.
DUSZA: Dlatego, że to okropna śmierć?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Im boleśniejsza śmierć, tym bardziej przypomina męczeństwo. Śmierć w płomieniach przyniosłaby panu 100 punktów dodatnich!
DUSZA: Co pan miał na myśli, mówiąc o następnym razie?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (tłumacząc cierpliwie): Trzeba zgromadzić 600 punktów dodatnich, żeby zakończyć cykl reinkarnacji, powiedzieliśmy panu o tym na początku ważenia. Tymczasem zakończył pan swoją egzystencję z wynikiem minus 230 punktów. Wygląda to bardzo marnie.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że szanowny pan już 193 razy wcielał się w ludzką postać. Możemy pana odesłać tylko do innego ciała. I proszę postarać się uzyskać coś więcej, niż te żałosne 230 punktów ujemnych przy następnym ważeniu.
DUSZA (przerażona): Do innego ciała?
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Inne ciało, inne życie. Życie, które pan za chwilę sam wybierze.
DUSZA (coraz bardziej zaskoczona): A więc można sobie wybrać jakieś życie?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Oczywiście, w życiu uzyskuje się zawsze to, co sami wybraliśmy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Poza tym jesteśmy tutaj na usługach dusz. Jesteśmy tu, żeby pomóc panu odkupić się. Dla pana dobra, żeby mógł się pan poprawić, przejdzie pan reinkarnację.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Damy panu okazję naprawienia błędów popełnionych w poprzednich bytach. Pan sam wybierze sobie mocne i słabe strony na początku nowego życia. Spójrzmy, co też mamy w tej chwili na składzie na poziomie minus 230 punktów.
Trzy archanioły wzywają do siebie dwa serafiny, które unosiły się nad nimi podczas całej tej sceny. Przekazują im natychmiast sznureczki z wypełnionymi informacjami bańkami wspomnień.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Mamy tutaj świeżo zaktualizowaną listę przyszłych rodziców, którzy właśnie się o tej porze kochają.
DUSZA: To będę mógł wybrać sobie rodziców?
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Ile razy mam panu powtarzać, że można wybrać sobie życie? Ale uwaga, nie wolno się pomylić! A zatem czy wolałby pan rodziców raczej surowych czy może takich bardziej na luzie?
DUSZA (niezdecydowana): Hm… A jaka to różnica?
Serafin przedstawia im telepatyczny film. Gruby facet z grubą panią leżą nadzy w łóżku, szukając takiej pozycji, w której jedno nie przygniecie i nie udusi drugiego swoim ciężarem. Po bezowocnych próbach, gdy on był na niej, a potem ona na nim, ułożyli się na boku, wpasowując w siebie jak łyżeczki.
Dzwoni telefon, ale kobieta daje mężczyźnie znak, żeby nie odbierał. Ten jest cały czerwony i spocony. Głośno jęczy. Kobieta wykrzywia twarz i odrzuca na bok włosy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Państwo Dehorgne, bardzo sympatyczne małżeństwo. Mili, opiekuńczy, kochający. Jedna tylko wada: ich zawód. Pracują w gastronomii, a ich restauracja nie należy do szczególnie dobrze prosperujących.
Wieczorem będą więc pana zmuszać do zjadania wszystkich resztek; specjalność ich zakładu to regionalna potrawka i profitrolki w czekoladzie. Tak jak oni bardzo szybko stanie się pan otyły. No i jak, odpowiadają panu tacy rodzice?
DUSZA (przyglądając się z odrazą tej parze i ich niezgrabnemu baraszkowaniu): Oczywiście, że nie.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Wszyscy rodzice mają swoje wady i zalety. Ale przy pana wyniku nie może pan też zbyt dużo wymagać.
Kolejny pokaz telepatycznego filmu.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Polletowie. Ojciec prowadzi trafikę, dużo pali i o wiele za dużo pije. Jego żona to analfabetka posłuszna mu jak pies. Wieczorem pan Pollet wraca często kompletnie pijany i bije wszystkich w domu, w tym żonę i dzieci. Przy nim – zapewniam – uderzenia paskiem będą bardzo częste.
W tym właśnie momencie rzeczony Pollet łapie żonę mocno za pośladki i wbija w nie pazury aż do krwi. Bynajmniej się nie skarżąc, żona krzyczy w totalnej ekstazie.
DUSZA: To oni są sadomasochistami? Nie znoszę tego. Bardzo proszę o następnych!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (zamyślony): Z wynikiem minus 230 punktów…
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Państwo de Sumach. Eleganccy, bardzo „ę", „ą". Młodzi, wysportowani, zawsze na topie, rodzice z gatunku tak zwanych kumpli. Mają dużo przyjaciół, często wychodzą się zabawić gdzieś na mieście, dużo podróżują po świecie.
Wszyscy wpatrują się teraz w dwójkę ładnych młodych ludzi leżących pod prześcieradłem.
DUSZA (bardzo zainteresowana): No, wreszcie proponujecie mi coś innego, a nie jakieś odrażające potwory!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: To nie takie proste. Zajmują się przede wszystkim sobą i pozwolą panu robić to, na co będzie pan miał ochotę, ale będą też tak bardzo dynamiczni, że przy nich zawsze będzie pan przytłumiony i zahukany.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Najpierw będzie pan im zazdrościł, a potem ich pan znienawidzi. Oni zaś będą tak mocno w sobie zakochani, że nie będą panu poświęcać zbyt wiele uwagi ani też okazywać uczuć. Będzie pan dzieckiem ponurym i szybko stanie się pan zgorzkniały. Oni nawet w wieku sześćdziesięciu lat będą sprawiali wrażenie młodych. A pan już w wieku dwunastu lat będzie tylko starym malutkim. Ciężko będzie oswoić się z myślą, że nienawidzi się własnych rodziców, i bardzo szybko będzie pan miał pretensje do całego świata.
DUSZA: W porządku, zrozumiałem. Kogo tam jeszcze mamy?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Naszym obowiązkiem jest pokazać panu dobre i złe strony wszystkich tych rzeczy, chociaż wiemy, że w związku z tym pana wybór staje się trudniejszy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Przyjrzyjmy się jeszcze państwu Gomelin. Są małżeństwem już od dawna i wydawało im się, że nie mogą mieć dzieci. Dzięki nowej technice zapłodnienia in vitro ta pani, która jest już po menopauzie, będzie mogła urodzić dziecko. Pojawiłby się pan w tej rodzinie jako niespodziewany prezent. Będą pana rozpieszczać aż miło. Pokocha ich pan i oni też będą pana kochali.
DUSZA (coraz bardziej podejrzliwa): A w czym tym razem tkwi pułapka? Stanę się opasły, bo będą mi wciąż dawać cukierki? Będą mnie bili za każdą złą ocenę, bo będą chcieli być dumni z moich wyników w szkole?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Nie. Są starzy, to prawda, ale bardzo łagodni.
DUSZA: W takim razie mnie to pasuje.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Tak pan sądzi? Będzie pan ich tak kochał, że nie zdoła się pan wydostać spod ich klosza. Będzie pan wciąż siedział w domu, zamknięty, niezdolny do otwarcia się na innych ludzi. Będzie pan tak zachwycony matką, ze w pana oczach żadna kobieta nie będzie mogła jej dorównać. Żaden mężczyzna nie będzie też w stanie dorównać pana ojcu, który jest taki mądry i wyrozumiały.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Ale oni są już starszymi ludźmi i niebawem umrą, zostawiając pana jako porzuconą biedną sierotkę. Zostanie pan sam jak pisklę, które wypadło z gniazda, zanim nauczyło się latać. Pogrąży się pan w żalu po ich zniknięciu.
DUSZA (zasmucona): Kogo tam jeszcze mamy w zapasie?
Jakaś para kocha się namiętnie na dywanie w pełnym przepychu salonie.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: To państwo Chirouble. Wprawdzie obejmują się teraz czule, ale za kilka dni będą się już rozwodzić.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Rodzice w separacji. Opieka nad panem zostanie powierzona matce. Już ma zresztą kochanka, który będzie pana nienawidził. Zamkną pana w szafie, żeby nikt im nie przeszkadzał, gdy się będą kochać. Będzie pana biła za każdym razem, gdy się pan rozpłacze, bo będzie się obawiała, że przez pana kochanek od niej odejdzie. Ojciec będzie zabierał pana od czasu do czasu na weekend, ale on również będzie się bardziej interesował swoimi kochankami aniżeli panem.
DUSZA: No pięknie, nie ma co…
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Ależ nie, bo ci rodzice mają jednak kilka zalet. W panu będzie dojrzewała taka wściekłość, że będzie pan starał się zemścić na życiu. Będzie pan nienawidził kobiet, gdyż przypominać będą panu matkę. Taka obojętność sprawi, że żadna nie będzie w stanie się panu oprzeć i dzięki temu odczuwać pan będzie żądzę władzy, aby tym skuteczniej nad nimi dominować. Z takim właśnie nieszczęśliwym dzieciństwem człowiek staje się szefem dynamicznej firmy albo przywódcą państwa sprawującym rządy silnej ręki.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: A poza tym wystarczy, żeby pan przypomniał innym o swoim strasznym dzieciństwie, a wszyscy będą panu współczuli i wybaczą panu różne niegodziwości.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Jeśli zaś napisze pan autobiografię, to będzie się sprzedawać jak ciepłe bułeczki, a producenci będą wyrywać sobie prawa do jej ekranizacji. Ludzie uwielbiają wręcz opowieści o nieszczęśliwym dzieciństwie.
Ektoplazma Donahue wahał się chwilę. Na pierwszy rzut oka małżeństwo wydaje się urocze i chyba nieźle się bawią na tym dywanie. Mimo wszystko Donahue opanowuje się.
DUSZA: Nie mam ochoty być kimś takim jak Kozeta czy Gawrosz. Jest może jeszcze coś innego?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Minus 230, przykro mi, ale to wszystko, co mamy panu do zaproponowania. Opaśli restauratorzy, zapijaczeni właściciele kiosku z papierosami, dynamiczni państwo „ę", „ą", zramolali rodzice, no i ta szykująca się do rozwodu parka. Proszę szybko wybierać, bo zaraz trzeba będzie coś postanowić w sprawie pańskich problemów zdrowotnych.
DUSZA: Ale każecie mi wybierać między dżumą i cholerą!
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć. Gdyby się pan lepiej zachował w stosunku do własnych rodziców, żony i dzieci, gdyby miał pan lepszy wynik, z pewnością zaproponowalibyśmy panu coś lepszego. Nieboszczyk, który był przed panem, miał tylko minus 20 punktów i z takim wynikiem mogliśmy mu dać przyjemną rodzinkę zajmującą się handlem winem. Uroczy ludzie, którzy zapewnią mu znakomitą edukację i zapewne też będzie miał szansę stać się na tyle mądrym, żeby nie być już zmuszonym do reinkarnacji.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Aha, istnieje też możliwość ponownego narodzenia się w jakimś kraju Trzeciego Świata. Chociaż nie będzie pan mógł się najeść do syta, będzie pan mógł cieszyć się niezwykle przyjaznym i ciepłym otoczeniem.
DUSZA: Skoro i tak mam cierpieć, a życie i tak nie będzie lekkie, wolę już nie zmieniać kraju.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: W takim razie, nie chcąc wywierać na pana nacisku, doradzałbym tę parszywą parę rozwodników. Im bardziej się pan nacierpi w życiu, tym większa szansa na zdobycie większej liczby punktów na poczet przyszłego życia. Trzeba patrzeć perspektywicznie. Jedno życie szybko przeleci.
Wokoło serafini pokazywali zdjęcia wszystkich proponowanych par.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Mnie też się wydaje, że to dobry wybór. To pozwoli panu iść do przodu. Na początku będzie może trudno, ale wiek dojrzały to panu zrekompensuje.
DUSZA (zwracając się do Gabriela): A co pan o tym sądzi?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Ja zdecydowałbym się raczej na Polletów, na tego pijanego brutalnego kioskarza. Jestem przekonany, że nie należy się wahać i trzeba wybrać sobie naprawdę okropne dzieciństwo. Potem może już być tylko lepiej. Nadejdzie wreszcie taki radosny dzień, kiedy ojciec nie odważy się już pana bić, bo będzie pan silniejszy od niego, potem nadejdzie kolejny, jeszcze radośniejszy dzień, w którym opuści pan dom, trzaskając drzwiami i wyzwalając się spod ich tyranii…
DUSZA: Ale przecież zarzucaliście mi, że zaniedbywałem rodziców w poprzednim życiu!
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Każde życie jest inne. Nie ma tutaj jakiejś jednej i absolutnej zasady. To normalne, że każdy chce się wyzwolić spod wpływu złych rodziców. Można będzie wybaczyć im później, co na pewno warte będzie kilka punktów dodatnich, a te z całą pewnością się przydadzą!
Ektoplazma Charles’a Donahue zastanawia się dłuższą chwilę, oglądając uważnie projekcje z życia każdej pary.
DUSZA (wzdychając ciężko): No dobra, to jedziemy z tymi paskudnymi rozwodnikami.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Powtarzam, to właściwy wybór. Za dziewięć miesięcy, jeśli pan się zgadza, przejdzie pan reinkarnację i dołączy do rodziny Chirouble.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Zajmijmy się teraz kwestiami zdrowotnymi. Również w tym wypadku może pan dokonać wyboru. Z pańskimi 230 punktami ujemnymi musi pan wybrać dwie przypadłości z następującej listy: paraliżujący reumatyzm, wrzody żołądka, ciągłe bóle zębów, chroniczne nerwobóle twarzy, bezustanne załamania nerwowe, krótkowidztwo prowadzące do ślepoty, głuchota, zez rozbieżny, zez zbieżny, przykry oddech, łuszczyca, zatwardzenie, choroba Alzheimera, paraliż lewej nogi, jąkanie, chroniczne zapalenie oskrzeli, astma.
DUSZA: Euuuu…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Proszę się pośpieszyć, inaczej będę musiał zdecydować za pana. Za panem jest jeszcze sporo ludzi!
DUSZA: W takim razie zdam się na los: wrzód i astma.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (notując): Nieźle. Jest pan koneserem.
DUSZA: Chodzi o to, że w poprzednim życiu cierpiałem już na chroniczne zapalenie oskrzeli i ciągle bolały mnie zęby. Było to nie do zniesienia. Więc trzeba spróbować coś zmienić.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Jeszcze jedna drobna formalność. Czy chce pan się odrodzić jako mężczyzna czy jako kobieta?
DUSZA: A co za różnica?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Jako mężczyzna musi pan wypełnić obowiązek służby wojskowej, a pana długość życia wynosi średnio osiemdziesiąt lat. Jako kobieta, będzie pan rodził w bólach i przeżyje około dziewięćdziesięciu lat.
DUSZA: Zaraz, zaraz, jeśli odrodzę się jako kobieta, nie będę mógł stać się wielkim charyzmatycznym przywódcą ani pożeraczem niewieścich serc, jak mi pan obiecał.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Oto typowy dla mężczyzn priorytet. Ale myli się pan, bo przyszłość należy do tyranów kobiet. Do „tyranek". Wystarczy odwrócić role. Wszyscy mężczyźni będą u pana stóp i nikt nie będzie mógł przeszkodzić panu w osiągnięciu dominacji nad innymi. Zresztą obyczaje wciąż się zmieniają. Widzi się teraz coraz więcej kobiet, które stają na czele państwa czy przedsiębiorstwa.
DUSZA: Ale taki poród to musi być bardzo bolesna sprawa, nie?
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Proponowałbym znieczulenie zewnątrzoponowe. A poza tym wie pan, orgazm u kobiety jest dziewięć razy silniejszy od orgazmu mężczyzny. Tylko kobiety wiedzą, czym jest prawdziwa rozkosz.
DUSZA: Zapewne jest pan lepiej zorientowany ode mnie w tej materii.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: A jak pan sądzi, dlaczego rodzi się o wiele więcej dziewczynek niż chłopców? Ludzie najpierw się dowiadują, zanim dokonają wyboru.
DUSZA: W takim razie zgoda na płeć żeńską.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Przejdźmy może teraz do pana misji w wymiarze globalnym. Pewnie pan o tym nie pamięta, ale pana dusza pojawiła się już siedemset tysięcy lat temu, a jej zadaniem było wykonanie dzieła, które miało całkowicie zrewolucjonizować sztukę malarską. A cóż widzę w pana karcie? Ledwie kilka nieźle się zapowiadających gryzmołów wykonanych w szkolnym zeszycie na marginesie. Nie wykorzystał pan ani jednej z poprzednich egzystencji, żeby wypełnić swoją misję.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ (rozczarowany): Oto dlaczego ludzkość wciąż zostaje w ogonie w tak wielu dziedzinach… Wystarczy, żeby ktoś nie wypełnił swojej misji na ziemi, i od razu cała dziedzina nauki czy sztuki nie rozwija się!
DUSZA: W czasie pracy tam, na dole, nie miałem nawet chwili na rozrywkę.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ (skonsternowany): Kpi pan sobie z nas? Widzę tutaj, że w poprzednich wcieleniach polował pan na mamuty, był pan woźnicą, szambelanem na zamku, odkrywcą w Afryce, poławiaczem pereł, aktorem filmowym i nie znalazł pan nawet jednego małego tygodnia, żeby namalować choćby jeden obrazek?
DUSZA: Obawiam się, że nigdy o tym nawet nie pomyślałem.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: A teraz będzie trzeba pomyśleć. Cała ludzkość czeka na pana wkład jako rysownika. A przez pańskie lenistwo malarstwo wciąż nie może złapać drugiego oddechu. Setki malarzy i grafików czekają, żeby lepiej wyrazić i wzbogacić pana przesłanie. Niektórzy umierają, zanim cokolwiek namalują.
DUSZA: Jest mi naprawdę przykro. Tym razem będę się starał zrobić co tylko w mojej mocy. Ale mimo wszystko malarz to zawód, w którym przymiera się głodem. Często trzeba dożyć pięćdziesięciu lat, żeby wreszcie zostać docenionym.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (kpiąco): A co, szanowny pan się gdzieś śpieszy, może chce zdążyć na jakiś pociąg? Będzie pan miał dziewięćdziesiąt lat, żeby się zastanowić i zakupić pędzle, nie wystarczy?
DUSZA: Poza tym jako kobiecie jeszcze ciężej będzie mi się przebić…
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Trudności jedynie zwiększą pana zasługi. Jeśli pana dzieło będzie na tyle wstrząsające, aby spełnić nasze oczekiwania, jeśli namaluje pan tę swoją Giocondę, zobowiązuję się przyznać panu następnym razem 700 punktów dodatnich. Dzięki temu może pan sobie pozwolić na 100 punktów ujemnych i prowadzić całkiem rozwiązłe życie między malowaniem dwóch obrazów.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Jeśli się szanownemu panu bardzo śpieszy, możemy mu załatwić ten numer z Mozartem.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Doskonały pomysł, numer z Mozartem!
DUSZA (wyraźnie zainteresowana): A cóż to takiego ten numer z Mozartem?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Tworzy pan bardzo szybko swoje arcydzieło, jest pan jakoś tam rozpoznawalny, zarabia pan tyle, żeby przeżyć, i nadal pan strasznie dużo komponuje, aż wreszcie hop! Umiera pan młodo. W wieku trzydziestu pięciu lat, tak jak Wolfgang Amadeusz Mozart. Możemy nawet dociągnąć do trzydziestu dziewięciu, jeśli to panu odpowiada.
DUSZA (zainteresowana): Kusząca propozycja. Zgadzam się, i to chętnie. Dzięki.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Zaraz, zaraz, jeszcze nie skończyliśmy. Musi pan jeszcze wybrać sobie śmierć.
DUSZA: Moją śmierć! Ależ ja jestem martwy!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Mówię o pana przyszłej śmierci. O wszystkim musimy zdecydować zawczasu.
DUSZA: Chce pan powiedzieć, że ostatni raz zdecydowałem się głupio na drzewo?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Ano tak! A teraz czego by pan sobie życzył? Kolejny wypadek samochodowy, przedawkowanie kokainy, zamordowanie przez jakiegoś fana albo zawistnego konkurenta? Dysponujemy wszelkimi możliwymi rodzajami śmierci: nadgorliwość policji, doniczka z kwiatkiem, która spada przypadkowo z balkonu, utonięcie, samobójstwo. Im śmierć jest bardziej bolesna, tym więcej jest punktów dodatnich. Dzięki 500 punktom dodatnim wielu tatarów wrzuconych do ognia mogło zakończyć cykl reinkarnacji. Śmierć w płomieniach była czymś bardzo modnym w tamtych czasach. Ale mamy teraz nowocześniejsze rozwiązania: 300 punktów dodatnich, gdy umrze pan jako niewinna ofiara skazana na krzesło elektryczne albo z powodu rozległego nowotworu.
DUSZA: Trudno, rezygnuję z dodatkowej premii. Chciałbym umrzeć szybko, nie zauważając tego, w łóżku. Zasnąć żywy i obudzić się martwy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Przykro mi, ektoplazmo Donahue, ale z pana 230 punktami ujemnymi nie możemy panu zaoferować tak przyjemnego zejścia. Pana odejście w zaświaty może się odbyć wyłącznie w gwałtowny sposób. Zresztą nada to pana twórczości dodatkowego smaczku. Niechże pan tylko pomyśli o van Goghu! Oto człowiek, który potrafił tak wspaniale malować, tak pięknie cierpieć i umrzeć w tak wielkim cierpieniu. Tym samym zasłużył sobie od razu na 600 punktów i mógł zakończyć cykl reinkarnacji. Stał się duchem w czystej postaci. Proszę wziąć z niego przykład.
DUSZA (płaczliwie): Ale ja nie chcę cierpieć!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Tak czy inaczej nie jesteśmy na ziemi po to, żeby się bawić. Poza tym z rodzicami, których pan sobie wybrał, początki nie będą wyglądały zbyt różowo!
DUSZA: Co za dno! No dobra, biorę samobójstwo. Ale takie błyskawiczne samobójstwo, szybkie i bezbolesne.
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Skok z okna.
DUSZA: Niemożliwe. Zawsze miałem okropne zawroty głowy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: A więc trzeba sobie przeciąć żyły w wannie z ciepłą wodą. Ale uwaga, jeśli chce pan, żeby się powiodło, trzeba mocno podciąć przeguby. Inaczej się nie uda. I proszę pamiętać, żeby dobrze naostrzyć brzytwę.
Przygnębiona mina ektoplazmy Donahue.
DUSZA: W porządku, zgadzam się na samobójstwo przy użyciu brzytwy…
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL (gładząc supełki na sznurku): A zatem podsumujmy. Zgadzamy się więc co do tego, że odrodzi się pan jako kobieta, która będzie cierpieć na chorobę wrzodową żołądka i astmę. Rozwiedzeni rodzice będą tłuc pana na kwaśne jabłko. Będzie się pan śpieszył, żeby namalować ten cholerny obraz. Umrze pan, przeciąwszy sobie żyły w wannie. Co do reszty, może pan improwizować. Następny!
ARCHANIOŁ SĘDZIA RAFAŁ: Jeszcze chwila. Pozostaje nam opracowanie karty z rysopisem.
DUSZA: A to co znowu?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Proszę się nie niepokoić. Chodzi o zdefiniowanie niektórych pańskich zalet. Ale w tym wypadku może pan zabrać głos, a my obliczamy.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Wyliczam:
Siła fizyczna: poziom poniżej średniej.
Uroda: powyżej średniej.
Intensywność spojrzenia: powyżej średniej.
Brzmienie głosu: średni poziom.
Charyzma: poziom zdecydowanie wysoki.
Zręczność w grach umysłowych: poziom niższy.
Zdolność do kłamstwa: poziom wyższy.
Umiejętności techniczne: poziom niższy.
DUSZA: I cóż to oznacza?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: To, że będzie pani ciężko zdać egzamin na prawo jazdy albo że nie będzie pani umiała sama naprawić pralki. To wszystko.
DUSZA: Pff! Jak będę piękna i inteligentna, zawsze znajdę kogoś, kto będzie chciał mi pomóc.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Kontynuuję:
Inteligencja: poziom średni.
Zdolność uwodzenia: poziom wyższy.
Wytrzymałość: poziom niższy.
Upór: poziom wyższy.
Umiejętności kulinarne: poziom niższy.
Drażliwość: poziom wyższy.
DUSZA: Będę osobą porywczą?
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: Raczej tak.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ (poirytowany tym, że ktoś mu bez przerwy przerywa):
Umiejętność gry na instrumentach muzycznych: poziom niższy.
Umiejętność strzelania z rewolweru: poziom wyższy.
Zamiłowanie do uprawiania sportu: poziom niższy.
Pragnienie posiadania dziecka: poziom średni.
DUSZA: No to ładnie wygląda ten wolny wybór. O czym jeszcze chcecie mnie powiadomić? Czy będę uzdolniona, jeśli chodzi o rozwiązywanie krzyżówek? Jak na wybraną reinkarnację jest jednak trochę za dużo elementów ustalonych zawczasu i niezależnych od mojej woli. Protestuję.
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: No i widzi pani, już jest pani choleryczką! Kończmy z tym:
Zamiłowanie do bijatyki: poziom wyższy.
Popłakiwanie: poziom wyższy.
Zamiłowanie do przygód: poziom niższy.
No dobra, następny!
DUSZA: Jeszcze jedno pytanie. Czy będę o tym wszystkim pamiętała?
ARCHANIOŁ SĘDZIA MICHAŁ: Oczywiście, że nie. Nie będzie pani o niczym pamiętała, nawet o tym, że pani tu była. Byłoby to zbyt proste!
ARCHANIOŁ SĘDZIA GABRIEL: W pewnych chwilach jednak będzie się pani wydawało, że ma pani jakieś przeczucia, że intuicja coś pani podpowiada. Tyle właśnie zostanie pani z tej naszej rozmowy. I to pani musi zaufać lub nie swoim przeczuciom. Ale dość już tego gadania. Proszę się pośpieszyć i zjechać na dół, zanim pani rodzice przestaną się kochać, inaczej nie zdąży pani na ten pociąg. No już, hop!
Następny proszę!
„Staniemy się braćmi aniołów. Kiedy zjawimy się na niebiańskim dziedzińcu, jakże zachwycą nas cudowne anielskie chóry. I przez całą Wieczność będziemy bratać się z tymi miriadami Błogosławionych Duchów! Aniołowie są znakomitymi duchami, przy których nasi artyści i geniusze są zaledwie pigmejami".
Kanonik G. Panneton
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
DOKŁADNA MAPA TERYTORIUM ZMARŁYCH
1. Start.
2. Zanik oznak życia. Emisja sygnału radiowego – częstotliwość około 86 kHz.
3. Śpiączka.
4. Wyjście ze świata.
5. Lot w przestrzeni. Czas: około 18 minut.
6. Pojawienie się wielkiego wirującego kręgu światła nazywanego Ostatecznym Kontynentem. Kresy. Niebieska plaża.
7. Przybycie do Terytorium numer 1.
TERYTORIUM 1
Strefa: koma plus 18 minut. Kolor: niebieski.
Doznania: przyciąganie, woda, przestrzeń. Uczucie świeżości i zadowolenia.
Przyciąganie przez jasne światło.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: nie obawiać się przekroczenia pierwszej bariery śmierci. Koniec na poziomie Moch 1.
TERYTORIUM 2
Strefa: koma plus 21 minut.
Kolor: czarny.
Doznania: lęk, odraza, zimno, przerażenie.
Na dziewięciu coraz bardziej stromych skalnych półkach zetknięcie z najboleśniejszymi wspomnieniami.
Światło wciąż obecne, ale teraz przytłumione przez wspomnienia.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: należy zrozumieć swoją przeszłość i być w stanie stawić czoło każdemu ze swoich czynów.
Koniec na poziomie Moch 2.
TERYTORIUM 3
Strefa: koma plus 24 minuty.
Kolor: czerwony.
Doznania: rozkosz, ogień, ciepło, wilgoć.
Spotkanie z najbardziej perwersyjnymi i szalonymi wyobrażeniami i fantazjami. Tutaj właśnie wypływają na powierzchnię najsilniej wypierane pragnienia. Należy im stawić czoło, nie dając im się ponieść W przeciwnym wypadku grozi przyklejenie do lepkiej ściany.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: pogodzić się ze swoimi fantazjami, nie angażując się w nie.
Koniec na poziomie Moch 3.
TERYTORIUM 4
Strefa: koma plus 27 minut.
Kolor: pomarańczowy.
Doznania: walka z czasem, silne przeciągi, potężny wiatr.
Widok zmarłych ustawionych w kolejce ciągnącej się w nieskończoność i posuwających się powoli przez olbrzymią równinę w kształcie walca.
Konfrontacja z czasem. Uczenie się cierpliwości dzięki minutom, które zamieniają się w godziny i godzinom zamieniającym się w miesiące. Możliwość spotkania i porozmawiania ze słynnymi zmarłymi.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: uwolnienie się od strachu przed marnowaniem czasu lub od chęci zaoszczędzenia go. Pogodzenie się z trwaniem w bezruchu. Działać i postępować tak, jakby się było nieśmiertelnym.
Koniec na poziomie Moch 4.
TERYTORIUM 5
Strefa: koma plus 42 minuty.
Kolor: żółty.
Doznania: pasja, siła, wszechmoc. Rozwiązanie wszystkich tajemnic, które do tej pory były niezrozumiałe. Odkrycie sensu czakramów i trzecie oko ukazujące się joginom. Odkrycie drogi czystego Tao przez taoistów. Rozwiązanie tajemnic Kabały przez żydów. Ukazanie się ogrodów Allaha muzułmanom i ogrodów Edenu chrześcijanom.
Miejsce wiedzy absolutnej. Wszystko znajduje swoją rację bytu. Odkrycie sensu życia, od nieskończenie wielkiego do nieskończenie małego.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: nie dać się zniewolić wiedzy. Pozwolić wypełnić się wiedzą bez łapczywego pożerania jej i traktowania jako pożywki dla ducha.
Koniec na poziomie Moch 5.
TERYTORIUM 6
Strefa: koma plus 49 minut.
Kolor: zielony.
Doznania: niezwykłe piękno, odkrywanie nadzwyczajnych pejzaży, urocze i doskonałe wizje, przecudowne kwiaty, wspaniała roślinność i wielobarwne gwiazdy. Zielona kraina jako kraina absolutnego piękna.
To jednak również miejsce, w którym jesteśmy poddawani nieoczekiwanym próbom. Widok absolutnego piękna prowadzi do negowania siebie. Czujemy się odrażający, niepotrzebni, grubiańscy i ograniczeni.
Nie jest to już uczucie pokory, lecz także wrażenie negowania samych siebie.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: pogodzić się z własną brzydotą.
Koniec na poziomie Moch 6.
TERYTORIUM 7
Strefa: koma plus 51 minut.
Kolor: biały.
Miejsce zaludnione aniołami i diabłami. Pośrodku długa rzeka zmarłych. W głębi świetlista góra Sądu Ostatecznego. Tutaj kończy się wędrówka dusz zmierzających do reinkarnacji. Trzy archanioły ważyć będą nasze zasługi.
Zalecenia dotyczące dalszego lotu: być przygotowanym na to, że trzeba będzie zapłacić za złe uczynki. Należy spontanicznie zażądać takiej reinkarnacji, która umożliwi nam naprawienie krzywd i niegodziwości popełnionych przez nas w poprzednich wcieleniach.
Koniec na poziomie świetlistej góry.
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
Wywiad z Charles’em Donahue, opublikowany wprawdzie tylko w skromnym piśmie, jakim był „Mały Tanatonauta Ilustrowany", spotkał się na całym świecie z bardzo szerokim oddźwiękiem. Tekst przetłumaczony został na wszystkie języki, a komentowali go najsłynniejsi psychologowie, filozofowie, duchowni, psychoanalitycy i politycy.
Zaprzyjaźniony z nami prezydent okazał się rzecz jasna najbardziej rozmowny.
Zaprosił wszystkie stacje telewizyjne, żeby wygłosić przemówienie, w którym zapowiadał wejście w nową erę mesjanizmu. Stwierdził, że tanatonautyka otworzy szeroko wszystkie zamknięte dotąd drzwi. Od tej chwili będzie się mówiło o epoce przed odkryciem Ostatecznego Kontynentu i po nim. Słuchając go, można było się domyślić, że najchętniej nazwałby tę nową erę „Erą Lucindera". Koniec z kalendarzem, w którym odniesieniem była data narodzin Chrystusa. Teraz mielibyśmy rok 68 od dnia narodzin Jeana Lucindera.
I chociaż Lucinderowi nie udało się przekonać do siebie wszystkich, wszyscy zrozumieli, że stało się coś naprawdę zasadniczego. Wielkie drzwi otworzyły się, pozwalając burzy przetoczyć się przez pokój, który przez długi czas był zamknięty.
Jakim wielkim wstrząsem była wieść o tym, że śmierć jest krainą, że w krainie tej żyją anioły i że archanioły osądzają nasze poprzednie życie… Rozmowa ze śmiertelnikiem uzmysłowiła nam ponadto, że żyjemy w świecie opartym na etyce.
Na ziemskim padole można zatem zachowywać się dobrze lub źle. Ludzkie istoty są na ziemi niczym uczniowie, których zadaniem jest odpowiednie nauczenie się lekcji, to znaczy zrozumienie, czym jest empatia, hojność, doskonalenie świadomości.
Było to tak dziecinnie proste i tak moralne. Wszelkiego rodzaju katechizmy o tym wspominały, lecz z upływem kolejnych stuleci coraz więcej ludzi przestało w to wierzyć. Iluż jednak duchownych różnych wyznań od zawsze przecież twierdziło, że przyszłość należy do uczciwych ludzi!
Było już zbyt późno na interwencję, kiedy zdałem sobie sprawę z ryzyka, jakie pociąga za sobą ujawnienie tej prawdy. Od tej chwili wszyscy ją znali. Należało oczyścić karmę z miazmatów i starać się unikać zbrukania własnej egzystencji jakimikolwiek haniebnymi czynami. Żyć, cierpieć, umrzeć: nic nie miało już znaczenia, wszystko było jedynie epizodem w drodze do przeistoczenia się w czystego ducha.
Zastanawialiśmy się nad tym długo, siedząc w penthousie. Przez przeszklone ściany oświetlone tylko malutkimi płomieniami świec mogliśmy dostrzec migocące w oddali gwiazdy.
A nasza gwiazda – Amandine – wyglądała teraz jak kapłanka. Ubierała się już wyłącznie w długie czarne chińskie suknie ze stójką i szerokie spódnice. Usunęła wszystkie lampy i na ich miejsce postawiła świeczniki. Byliśmy teraz zanurzeni w pomarańczowej poświacie.
Ja pierwszy przerwałem panującą w pomieszczeniu ciszę:
– Nastąpił krytyczny moment. To co się dzieje, przerosło nas. Nad wszystkim utraciliśmy kontrolę. Tanatonautyka wymyka nam się z rąk.
– Można się było tego spodziewać, dotyka ona bowiem zbyt wielu zasadniczych kwestii – tragicznym głosem oświadczyła Amandine. – Odkrywając, czym jest śmierć, nadaliśmy życiu sens.
Reagując jak zawsze żywiołowo, Stefania uniosła się:
– Z Krzysztofem Kolumbem było tak samo. Owszem, odkrył Amerykę, ale jego powrót okazał się niewypałem. Wyobrażał sobie, że zrobi na ludziach wrażenie, przywożąc im papugi i czekoladę. Wykpili go. My też zasłużyliśmy sobie na powszechne lekceważenie!
Wciąż ten Krzysztof Kolumb…
– Biedny Kolumb umarł w nędzy i zapomnieniu – dodała Rose. – Mimo wszystko z nami nie jest przecież aż tak źle.
– A najgorsze było to, że jego odkrycie kompletnie mu się wymknęło – zdenerwowała się jeszcze bardziej Włoszka. – Najlepszy dowód, że Ameryka nazywa się tak, jak się nazywa, dzięki Amerigowi Vespucciemu, jedynemu odkrywcy oficjalnie uznanemu przez hiszpański dwór. Nas też chcą ograbić z owoców naszej pracy!
Podkreślając, że się z tym zgadzam, uderzyłem pięścią w stolik, o mało nie przewracając szklanek z koktajlami przygotowanymi przez Amandine. Dosyć zabawne, że teraz, kiedy Raoul nas zostawił, czułem się w obowiązku ostro reagować, niejako go w tym zastępując. Tak jakby w każdej grupie musiał koniecznie być ktoś gwałtowny i porywczy!
– Powinniśmy zachować kontrolę nad tanatonautyką – powiedziałem z wściekłością. – To my byliśmy pionierami i mamy pełne prawo sprawować nad nią kontrolę.
– Ależ, kochanie, od momentu opublikowania „Rozmowy ze śmiertelnikiem" sprawy te nas przerosły – westchnęła Rose.
– Słyszeliście, co mówią w wiadomościach? – zapaliła się Stefania. – Liczba zbrodni i przestępstw gwałtownie spadła. Teraz tylko szaleńcy zabijają!
– No i co zrobimy? – zapytała rzeczowo Amandine.
– Nic – odparła Rose. – Będziemy mieli teraz do czynienia z falą niezwykle powszechnej dobroci. Świat nie poznał dotąd takiego stanu. Zobaczymy, jakie będą tego efekty.
W ciszy popijaliśmy drinki, trochę zbyt słodkie i nie dość mocne. Fuj!
Dawno, dawno temu Indianie z plemienia Guarani żyli w niebie razem z bogami. Zajmowali się pilnowaniem ognia gwiazd i blasku planet. Jednakże pewnego dnia młody niezręczny wojownik przebił strzałą z łuku sklepienie niebieskie. A wtedy w całej okazałości ukazała mu się ziemia ze wszystkimi swymi bogactwami. Stada, dzikie zwierzęta, ule z miodem, ryby i owoce wydały mu się tak apetyczne, że podzielił się swoim odkryciem z braćmi. Wykorzystując chwilę nieuwagi bogów, Guarani zrzucili lianę, żeby zstąpić na ziemię. Dotarli do wielkiej rzeki Orinoko, w samym sercu puszczy. Zajadali się ziemskim pożywieniem, lecz już wkrótce coraz rzadziej spotykało się zwierzęta. Deszcz zalał owoce, które szybko zgniły. Trzęsąc się z gorączki, Indianie poprosili bogów, by pozwolili im wrócić. Było już jednak za późno. Sklepienie niebios zamknęło się i Guarani zostali skazani na życie na tej nieprzyjaznej ziemi, której wcześniej tak mocno pragnęli.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Stopniowo świat stawał się coraz milszy. Nie było już mowy, żeby splamić swoją karmę złymi uczynkami, gdyż można się było znaleźć pośród głodujących w Afryce, stać się bezdomnym w Nowym Jorku albo nędzarzem na żałosnym zasiłku w Paryżu.
W żadnej z książek science fiction nie pojawiła się równie przyjemna rzeczywistość. Wszędzie, niczym zakaźna choroba, rozprzestrzeniała się uprzejmość.
Instytucje charytatywne nie wiedziały już, co robić z napływającymi darami. Trzeba było spędzić wiele godzin w kolejce, żeby przekazać czek albo swoje najlepsze ubrania. Oblężone szpitale zaczęły sporządzać listy oczekujących, którzy masowo zgłaszali się, żeby oddać krew.
Wszędzie na świecie zaczęły wygasać wewnętrzne konflikty, zmuszając handlarzy broni do zarzucenia swej działalności. Byli zresztą zachwyceni tym, że nie muszą już sprzedawać produktów generujących punkty ujemne. Wszystko co z bliska lub daleka mogło być postrzegane jako złe czyny, spotykało się z powszechną niechęcią. Narkomani nie byli już w stanie znaleźć dilera. Wystarczyło tylko poprosić, żeby bankierzy przyznali kredyt z najniższym oprocentowaniem. Przestali sprawdzać zdolność kredytową klientów. Bankructwo spowodowane hojnością zapewniało dobre notowania w zaświatach.
Dobre dusze nacierały na miseczki żebraków. Ci zaś byli teraz wyposażeni w terminale do kart kredytowych, a czeki przyjmowali wyłącznie wtedy, gdy ofiarodawca okazał dowód tożsamości.
Zaprzestano zamykania drzwi na zamek, niepotrzebne stały się wszelkie systemy alarmowe. Od tej pory można było zostawiać szeroko otwarte drzwi do mieszkań, samochodów i sejfów. Kradzież? Nikt o tym już nawet nie myślał.
Koniec ze skąpstwem, koniec z włamaniami, żadnych awantur ani przemocy. Za to handel rozwijał się żywiołowo. Nie chcąc być posądzonym o sknerstwo, wszyscy wręczali wszystkim prezenty. Gdy tylko wydawało się, że jakiś niewidomy być może ma ochotę przejść na drugą stronę ulicy, od razu wyciągały się dziesiątki ramion, a wiele osób dotkniętych ślepotą znalazło się w ten sposób, wbrew woli, na przeciwległym chodniku.
Trzeci Świat otrzymywał bardzo duże dotacje. Wynikało to z obawy przed niezdanym egzaminem i koniecznością reinkarnacji w biednym kraju. Na wszelki wypadek lepiej, żeby ten kraj tymczasem nieco się wzbogacił, a w ten sposób życie będzie tam znacznie wygodniejsze. W interesie ogółu było to, żeby znacznie zmniejszyła się liczba nieprzyjaznych miejsc, w których można by się urodzić.
Na twarzach ludzi zagościł bardziej lub mniej wymuszony uśmiech, każdy się pilnował, aby nie wywoływać złości u bliźnich zmarszczeniem brwi, grymasem czy złym słowem.
Wszyscy dokładnie zapoznali się z obowiązującymi zasadami: cykl reinkarnacji trwa nieprzerwanie, jeśli dana osoba nie stała się wystarczająco dobra i mądra, żeby zasłużyć sobie na to, by przeobrazić się w ducha. Każdy więc starał się jak mógł.
Kursy malarstwa, muzyki, garncarstwa, a nawet gotowania były oblegane. Któż mógł wiedzieć, czy podobnie jak ektoplazma Donahue także nie jest obdarzony talentem, który należy jak najszybciej ujawnić? Zresztą nawet najbardziej odrażające wytwory znajdowały nabywców. Mecenasi sztuki, starając się wspomóc biednych artystów, odważnie wystawiali ich prace w swoich salonach.
Uczyć się, rozwijać, poznawać, doskonalić. „Pracujcie nad pięknem duszy. Uprawiajcie ją niczym ogród" – można było przeczytać w reklamach szkół oferujących kursy korespondencyjne.
Pracodawcy błagali swoich pracowników, żeby zgodzili się na podwyżkę, lecz oni odmawiali, woląc raczej mieć więcej czasu dla siebie, żeby rozwijać talent. „Chcemy bibliotek – nie pieniędzy". Ochotnicy murarze budowali je bez wytchnienia.
Równocześnie, co oczywiste, tanatonautyka znowu stała się popularna. Któż bowiem nie chciałby dostać się tam wysoko, żeby się spotkać z „drogimi nieobecnymi" i dowiedzieć co nieco na temat swojej karmy?
Indianie z Ameryki, a już zwłaszcza ci z plemienia Nawaho, odczuwają chorobliwy wręcz lęk przed śmiercią. Jest u nich tak silny, że potwornie ciężko im się zbliżyć do ludzkich zwłok. Kiedy ktoś umiera, grzebią go szybko z ogromną odrazą i bardzo się starają, żeby jak najmniej dotykać ciało. Ciało grzebane jest w nieznanym miejscu, daleko od wioski. Nie wolno też dotykać rzeczy, które należały do zmarłego, nie wolno zbliżać się do jego namiotu, a wszystko co było jego własnością, uważa się od tej chwili za nieczyste.
W mitologii Indian Nawaho jest mowa o dwóch Bohaterskich Bliźniakach, którzy niegdyś wykradli słońcu broń, aby pokonać potwory pragnące zabić Nawahów.
Tymi potworami są Starość, Brud, Nędza i Głód. To, że potwory te nadal żyją, należy zawdzięczać jedynie niedbalstwu Bohaterskich Bliźniaków. I nie należy się tym zanadto przejmować.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Zajmując się głównie piciem, Raoul nie zauważył żadnej z tych rewolucyjnych zmian. Kuracja odwykowa nie zakończyła się sukcesem. Wciąż pił, chociaż coraz trudniej było mu znaleźć barmana, który zgodziłby się mu coś podać, jako że Raoul był już teraz na etapie zaawansowanego alkoholizmu.
W tanatodromie byłem więc wciąż tylko ja i moje „trzy kobiety": Rose, Stefania i Amandine. Przez cały ten czas naszą ulubioną rozrywką było przeglądanie w gazetach rubryk poświęconych nowo narodzonym i poszukiwanie nowego wcielenia Freddy'ego: F. M., F. M., F. M…
A znaleźliśmy sporo niemowlaków o inicjałach F. M.! François Morlon, Fatima Maouich, Frank Mignard, Félicité Munin, Fernand Mélissier, Florent Mouchignard, Fabien Mercantovitch, Firmin Magloire, Florence Mervin… Za każdym razem umawialiśmy się na spotkanie ze szczęśliwymi rodzicami, lecz kiedy podsuwaliśmy dziecku, wśród dziesięciu innych zegarków, długopisów i orderów, zegarek, długopis i order należące niegdyś do Freddy'ego, żadne z nich nie wyciągało rączki w stronę przedmiotów naszego drogiego nieobecnego przyjaciela.
– Jeszcze jest za wcześnie – pocieszała mnie Rose. – Pamiętasz tę długą kolejkę? Freddy pewnie gdzieś utknął w korku nieboszczyków na żółtym terytorium. Był tam nawet jeszcze Wiktor Hugo, który czekał na reinkarnację, a jeśli on tam czeka już od tak dawna, to co dopiero Freddy!
– Zmarli nie wędrują z tą samą prędkością. Wiktor Hugo, znany ze swego gadulstwa, ociąga się i wciąż dyskutuje. Inni z kolei się śpieszą. Pomyśl tylko, jak ektoplazmie Donahue spieszyło się, żeby przejść reinkarnację!
– Powinno się wykazać cierpliwością, a Freddy zawsze to potrafił – przypomniała mi Rose.
Podejrzewałem, że liczyła na to, iż właśnie ona wyda na świat kolejne wcielenie naszego rabina choreografa. Po długich dyskusjach daliśmy zresztą naszemu przyszłemu dziecku, niejako awansem, imię Frédéric Marcel. Między nami jednak nazywaliśmy go Freddym juniorem.
Byłem obecny przy porodzie. Jakie to było piękne! Pocałunek, obejmowanie się, a dziewięć miesięcy później tak wiele miłości przeobraziło się w 3,2 kilograma uroczego i złaknionego uczuć pulchnego ciałka. Nigdy wcześniej nie byłem tak wzruszony. Nawet wizja kontynentu zmarłych była niczym w porównaniu z tym jakże prostym cudem, powtarzanym przecież miliardy razy – z rodzącym się życiem.
Jeszcze kilka dni temu byliśmy we dwójkę w naszym mieszkaniu w tanatodromie w Buttes-Chaumont. Teraz była nas trójka. Czy istnieje cudowniejsza magia? Tanatonautyka i moja karma były przy tym czymś zupełnie nieistotnym. Teraz liczył się tylko on, nasz Freddy junior.
Informacja skierowana do właściwych służb
Uważamy, że nastąpiła poważna pomyłka. Błędem było umożliwienie rozwoju tanatonautyki. Obecnie odnotowujemy ponad dziesięć odlotów dziennie. Stosowane są coraz bezpieczniejsze techniki. Przeszkadza to w pracy cherubinom, serafinom, aniołom i diabłom.
Odpowiedź właściwych służb
Nie przesadzajmy. Tanatonautyka – jak wszyscy wiemy – wpisuje się w długą tradycję. W tysiącletnią tradycję. Zawsze pozwalaliśmy wejść tym, którzy umieli wejść. Na razie nic nie uzasadnia tego, abyśmy przyjęli inną postawę.
„Każde życie jest jak sen. Nie należy martwić się śmiercią, która jest jedynie zmianą formy Dlaczego mielibyśmy żałować domu, w którym mieszkaliśmy zaledwie przez jeden dzień?".
Laozi
Fragment rozprawy Śmierć ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Czekaliśmy rok, zanim poddaliśmy naszego Freddy'ego juniora testom polegającym na zidentyfikowaniu osobistych rzeczy zmarłego Freddy'ego seniora.
Była to tybetańska technika stosowana w celu rozpoznania wcielenia. W Afryce niektóre plemiona posługiwały się podobną techniką. Zmarłemu odcinano jeden paliczek po to, żeby odnaleźć później płód, który urodzi się bez tego samego paliczka. Tybetański obrzęd rozpoznawania wydał nam się jednak odpowiedniejszy.
Kiedy my – Rose, Amandine i ja – klęczeliśmy, dziecko na czworakach wpatrywało się w zegarki, długopisy i ordery, których cała masa leżała przed nim niczym nowe i nieznane mu do tej pory zabawki. Zwykle tego rodzaju przedmioty trzymaliśmy z dala od niego w obawie, żeby ich nie popsuł albo co gorsza, nie połknął.
Malec zainteresował się najpierw zegarkami: potrząsnął radośnie kilkoma, potem rozbił dwa (potwierdzając w ten sposób moje wcześniejsze obawy co do należących do mnie dóbr) i wreszcie z miłością chwycił ten, który należał do naszego drogiego rabina.
Mieliśmy ochotę rzucić się sobie w ramiona. Freddy Meyer powrócił na ziemię pod postacią naszego syna! Rose jednak uspokajała nas.
– Nie dajmy się ponieść emocjom – szepnęła, a mały w tym czasie krążył między różnymi przedmiotami rozrzuconymi na dywanie.
Znowu podskoczyłem, kiedy z dumą wyciągnął w moją stronę długopis Freddy’ego. Wypatrzył go pośród wszystkich innych i wziął do ręki.
Nie miałem już wątpliwości i byłem od tej chwili przekonany, że odnaleźliśmy właściwego Freddy'ego Meyera. Chyba że może on nas raczej odnalazł tam, w górze, w momencie wyboru rodziców. Nasz mędrzec nie był przecież głupi. Dobrze wiedział, że go rozpoznamy! Jednego w każdym razie byłem pewien: Freddy Meyer i Frédéric Marcel Pinson mieli tę samą karmę.
Dzięki całej wiedzy, którą nosił już w sobie, uda nam się zaoszczędzić tak dużo czasu!
– Jak tylko będzie w odpowiednim wieku, zapiszę go na zajęcia z tańca i choreografii – zapowiedziała z entuzjazmem Rose.
– Będzie także chodził do szkoły talmudycznej – dodałem. – Poza tym kiedy opowiemy Freddy'emu juniorowi o życiu Freddy'ego seniora, pozwoli to wykonać olbrzymi krok naprzód, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji.
– Od razu skorzysta z sześćdziesięciu lat doświadczeń. Zostanie pierwszym człowiekiem, który dysponować będzie wspomnieniami z dwóch egzystencji.
Rose nie ukrywała swoich ambicji, jeśli chodzi o nasze cudowne dziecko.
– W wieku dwudziestu lat będzie już wielkim mędrcem. Być może właśnie to stało się z Mozartem? Był nowym wcieleniem innego wspaniałego muzyka, a jego rodzice zrozumieli to już na samym początku.
Wspólnie, jedno przez drugie, zachwyceni roztaczaliśmy wspaniałe wizje przyszłości.
Nie zwracaliśmy przez dłuższą chwilę uwagi na naszego szkraba, kiedy nagle Freddy junior wylał na nas kubeł zimnej wody, wypuszczając czarny długopis Freddy'ego seniora i biorąc do ręki znacznie bardziej ponętny inny długopis, tym razem pomarańczowy i fosforyzujący.
Z zapartym tchem przyglądaliśmy się jego wędrówce. Odrzucił na bok zegarek i order zmarłego strasburczyka, żeby chwycić jednorazową zapalniczkę w kolorze morskim i baton czekoladowy w złotym opakowaniu. Przechlapane. W jednej chwili spojrzeliśmy na naszego ukochanego syna jak na kogoś nieznanego. Ot, dalszy ciąg jakiegoś tam gościa, którego nigdy nawet nie spotkaliśmy!
Rose starała się nas pocieszyć i uspokoić przy tym siebie, zapewniając, że mimo wszystko musiał to być ktoś naprawdę w porządku, skoro wylądował w takiej rodzinie jak nasza.
W każdym razie nie był to Freddy, a dziecko nagle wydało nam się… hm, jak by to powiedzieć?… obce. Byliśmy rozczarowani. Wydaliśmy na świat po prostu zwykłe dziecko, którego karma pochodziła od nie wiadomo kogo. Nie było ono zwieńczeniem życia kogoś świętego, lecz po prostu jakiegoś zwykłego człowieka.
Odnosiliśmy teraz wrażenie, że adoptowaliśmy małego Koreańczyka albo pomyliliśmy się przy wyborze towaru.
Cóż za rozczarowanie! Po tym wszystkim mały dostał nawet zgodę na to, żeby zjeść czekoladowy baton. Prawie z odrazą Rose wytarła mu twarz umorusaną czekoladą.
Wieczorem, już w łóżku, doszło między nami do małżeńskiej kłótni. Żona zarzucała mi, że lekkomyślnie dałem dziecku na imię Freddy. Teraz, kiedy wiedzieliśmy już, że to nie on, będzie za sobą wlókł jak kulę u nogi całe to życie, które wcale do niego nie należało!
Złośliwie, co do tej pory nie leżało zupełnie w moim zwyczaju, odparłem, że to jej wina. W końcu w jej brzuchu powstało to „coś". Nie w moim. Gdyby się trochę bardziej postarała, dzidziuś lepiej by się jej udał! Wściekła powiedziała mi, żebym się od niej odczepił, bo przecież oboje wiedzieliśmy, że jest zaledwie jedna szansa na kilka miliardów, aby się powiodło. Jedna szansa na kilka miliardów, aby odnaleźć tego prawdziwego, rozpaczałem.
Ona także była zbita z tropu, lecz nie mogliśmy zapominać, że to dziecko jest przecież naszym dzieckiem, że ma jej i moje geny. Dlaczego więc nie miałoby się stać w przyszłości kimś naprawdę w porządku?
– Może powinniśmy je oślepić, żeby miało takie same szanse i taki sam talent jak ten pierwszy – zaśmiałem się.
Rose zdenerwowała się jeszcze bardziej. W końcu rozmawialiśmy o jej synu, a ona, jak każda matka, broniłaby go pazurami. Nigdy dotąd nie widziałem jej tak rozwścieczonej. Od razu wyrzuciła z siebie wszystkie dawne pretensje. Zarzucała mi brak inicjatywy i wieczną uległość wobec Raoula, a także to, że nie mam charakteru, nie potrafię zabronić matce i bratu panoszenia się w naszym mieszkaniu, zjawiają się, kiedy im się tylko podoba, bez zapowiedzi na kolacji, nie przejmując się w ogóle, czy ona ma czas zrobić zakupy, a poza tym jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby przynieśli chociaż jakieś kwiaty, obrzydliwe sknery!
Odgryzłem się jej, zarzucając, że nie gotuje jakoś nadzwyczajnie, za dużo czasu poświęca astronomii, za mało się zajmuje swoim kochanym Freddym juniorem, a przecież jest jego matką.
I w ten sposób jedno zdanie stawało się pretekstem dla kolejnego, chociaż nikt nie chciał ich tak naprawdę wypowiedzieć, ani ona, ani ja. Na koniec Rose ubrała się w to, co miała pod ręką, i uciekła, żeby schronić się u swojej matki.
Zostałem sam, jak idiota, w towarzystwie Freddy'ego juniora, który słysząc płacz, postanowił włączyć też własną syrenę. Na próżno wymachiwałem jego ulubionymi zabawkami, w końcu zabrałem go do swojego łóżka.
Kiedy syn już przysnął, powlokłem się do salonu i próbowałem wyciszyć, czytając jakiś dreszczowiec. Zazwyczaj czytanie beznadziejnych książek pozwala zrelatywizować drobne problemy, lecz tym razem nie byłem w stanie zapomnieć o moim absolutnie żenującym zachowaniu w stosunku do Rose i okropnych rzeczach, które jej powiedziałem.
Ten właśnie moment wybrał sobie kompletnie zapruty Raoul, żeby pojawić się znowu w moim mieszkaniu w tanatodromie.
Ledwo trzymał się na nogach, zorientował się jednak natychmiast, że jestem całkowicie rozbity. Opowiedziałem mu o kłótni z żoną. Raoul wyglądał dziwnie, a po chwili z typową dla pijaków pewnością siebie przysunął się do mnie i oświadczył:
– Michael, nadszedł czas, żebym ujawnił ci drugą tajemnicę.
Normalnie czym prędzej zatkałbym uszy albo przyłożył mu pięścią, żeby się zamknął. Teraz jednak byłem kompletnie zagubiony. Zapominając o obietnicach złożonych żonie, zachęcałem go wręcz, by zaczął mówić.
– Czy to ma coś wspólnego z Rose?
– No cóż, można tak powiedzieć.
– Więc gadaj wreszcie.
Zwalił się na wykładzinę na podłodze, z której usunięte zostały wszystkie relikwie po Freddym seniorze. Położyłem się na brzuchu obok niego. Raoul śmiał się głupkowato, ślina ściekała mu z ust na dywan. Powstrzymałem się z trudem, żeby nim nie potrząsnąć. Obawiałem się, że zwymiotuje, plamiąc dywan na czerwono, a Rose nigdy by mi nie wybaczyła takich szkód.
– No więc jaka jest ta druga prawda? – zapytałem nerwowo, podnosząc z ziemi przyjaciela, żeby posadzić go w fotelu.
Głośno czknął.
– To… dotyczy… miłości.
– Miłości? – zdziwiłem się.
– No! Jest taka kobieta, która cię kocha i wciąż na ciebie czeka.
Przez chwilę jeszcze coś bełkotał, aż wreszcie zdobył się na bardziej spójną wypowiedź. Otóż w moim poprzednim wcieleniu pojawiła się jakaś wielka miłość. Bardzo Wielka Miłość. Niezwykle namiętne chwile spędzone z cudowną kobietą. Niestety, w naszym poprzednim życiu kobieta ta była bezpłodna i nie mogliśmy mieć dzieci. Z tego powodu bardzo cierpiała, ja zresztą też. Któregoś dnia, pogrążona w żalu, nie uważała, przechodząc przez ulicę, i potrącił ją samochód. Anioły myślały, że w taki właśnie sposób chciała popełnić samobójstwo. Ja w każdym razie tak bardzo cierpiałem, utraciwszy ją, że umarłem ze smutku kilka miesięcy później.
Mój przyjaciel, powoli trzeźwiejąc, wytłumaczył mi, że jeśli jakaś para kochała się tak mocno i nie mogła mieć dzieci, to oboje mają prawo spotkać się w następnym wcieleniu, żeby to nadrobić.
Muszę więc odnaleźć tę kobietę, ponieważ to ona jest moją prawdziwą żoną. Raoul wiedział o niej prawie wszystko. Szatan sporo mu o niej powiedział.
W obecnym życiu moja żona nazywała się Nadine Kent. Była Amerykanką, ale mieszkała w Paryżu. Zapewne nasze drogi przypadkowo skrzyżowały się kilka razy gdzieś na jakiejś ulicy, lecz ja, całkowicie pochłonięty tanatonautyką, nie rozpoznałem jej.
– Nadine Kent! – powtarzałem rozmarzony.
– Tak, takie właśnie nazwisko podał mi Szatan.
– Szatan jest aniołem zła.
– Ale jego działanie rozciąga się również na zagubione dusze – powiedział Raoul równie kusicielski jak jego rozmówca z zaświatów.
Przeprowadził własne śledztwo. Nadine Kent była kobietą niespotykanej urody, a mimo to w jej życiu było niewielu mężczyzn. Kiedy pytano ją, czemu będąc tak piękną, z uporem żyje samotnie, odpowiadała z uśmiechem, że czeka na księcia z bajki. Ma teraz dwadzieścia dziewięć lat i jej rodzice obawiają się, że zostanie starą panną.
– No ale ten książę z bajki…
– To ty, skończony durniu, przecież ty nim jesteś, palancie! Zastanawiam się zresztą, co ona w tobie takiego niezwykłego widziała, i to nawet w twoich poprzednich życiach!
Atak kaszlu przerwał jego szalony śmiech.
– Zdajesz sobie w ogóle sprawę, mój poczciwy Michaelu? Fascynująca bogini czeka na ciebie od dnia narodzin. Pragnie tylko ciebie, bo wszyscy inni wydają jej się nudni i banalni. Ty to masz szczęście! Nie dość, że przeżyłeś wielką miłość, to jeszcze masz kolejną w zapasie!
Miłość, miłość… Nie chodzi o to, że nie chciałem kogoś pokochać, ale teraz wskazywano mi palcem – i miałem kochać tę konkretną osobę. Niejaką Nadine Kent, o której istnieniu do tej chwili nie miałem w ogóle pojęcia.
Nagle zrozumiałem, dlaczego miałem tak dużo problemów, żeby najpierw uwieść jakąś kobietę, a później dostosować się do życia we dwoje. Właściwie od samego początku byłem zaprogramowany w taki sposób, żeby począć dziecko z tą Nadine Kent. Co do Rose i Freddy'ego juniora, po prostu popełniłem błąd… Przynajmniej tak pomyślałem sobie w tym momencie.
Mocno zaniepokojony sięgnąłem po książkę telefoniczną i zacząłem szukać pod literą K. Kent Nadine, numer jej telefonu widniał tam czarno na białym, napisany małymi literami. Natychmiast wziąłem do ręki słuchawkę.
„W Raju istnieją dwie diamentowe bramy, a przy nich stoi siedemdziesiąt tysięcy usłużnych aniołów. Kiedy zjawia się Sprawiedliwy (istota o czystej duszy), zdejmują z niego całun, w który był owinięty w grobie, i ubierają go w strój utkany z obłoków sławy. Na jego głowę wkładają dwie korony, jedną z drogocennych kamieni i pereł, a drugą ze złota. W jego dłoń wkładają osiem gałązek mirtu, a potem prowadzą go do miejsca, gdzie płynie osiem strumieni wody wśród ośmiuset esencji róży i mirtu. Każdy ze Sprawiedliwych ma własny baldachim, z którego wypływają cztery rzeki, jedna z mleka, druga z wina, trzecia z nektaru i czwarta z miodu. Sześćdziesiąt aniołów staje przed każdym ze Sprawiedliwych i mówi: «Idź i skosztuj z radością miodu, gdyż starannie zajmowałeś się czytaniem Księgi» ".
Jalkut, Księga Rodzaju 2
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Głos starszej kobiety:
– Halo?
Czyżbym w całym tym pośpiechu wybrał inny numer?
– Czy mógłbym rozmawiać z Nadine? – odezwałem się niezbyt pewnym głosem.
Godzina była już późna. Wyczułem po drugiej stronie jakby wahanie. Pewnie była to jej matka.
– Bardzo panią proszę! – powiedziałem błagalnym tonem.
– Zaraz ją zawołam – zgodziła się, mówiąc to z nutką podejrzliwości, ochrypłym głosem.
Czekam. Słychać odgłos czyichś lekkich kroków. Delikatna dłoń bierze słuchawkę. Usta zbliżają się do aparatu.
– Halo? Kto mówi? – zapytał łagodny i znany mi od ciągnących się przez trzysta lat kolejnych reinkarnacji głos.
Nie miałem żadnych wątpliwości. To była ona.
– Halo!
Cisza.
– To ja – powiedziałem.
Po drugiej stronie usłyszałem coś jakby szloch. Szloch radości. Jednocześnie zaczęliśmy mówić do siebie głosem przerywanym łzami. Wypowiadaliśmy zdania, które były zupełnie bez sensu. Wyznania dwojga ludzi mówiących do siebie rzeczy, których nie odważyłyby się wypowiedzieć osoby zupełnie sobie obce.
Zajmując się tanatonautyką, przeżyłem już wiele trudnych chwil, ale nigdy nie zdarzyło mi się nic równie wzruszającego i przerażającego jak te następujące po sobie zdania, czułe i pełne ufności. Wiedziałem też, że ona odczuwa to samo co ja.
– Od tak dawna czekam na telefon od ciebie – powiedziała łagodnie Nadine.
– Wiem o tym – westchnąłem.
Znowu cisza.
– Halo? – odezwałem się przestraszony.
– Nie, nie odłożyłam słuchawki. Jestem tu. Dla ciebie zawsze będę.
Z trudem przełykałem ślinę.
Ten właśnie moment wybrał sobie Freddy junior, żeby pojawić się z buzią wymiętą od snu. I do tego wszystkiego wypowiedział swoje pierwsze słowo:
– Tato!
Mała pulchna rączka próbowała otrzeć łzy, które spływały po mojej nieogolonej twarzy. Wziąłem synka na ręce i zaniosłem go do jego pokoju. Kiedy już utuliłem go do snu, zamknąłem drzwi pomalowane przez moją żonę w niebiesko-białe chmury. Siedząc przy nim, nie chciałem już słuchać tych rozpaczliwych „halo, halo", które dobiegały z telefonu.
A więc to tak. Poznałem tę osławioną prawdę! Przeklęty Szatan! Dlaczego musiałem się tego dowiedzieć? Dużo bym dał, żeby nigdy nie wiedzieć o tym, że na tej ziemi istnieje Nadine Kent.
Przeklinałem Raoula, przeklinałem anioły w ogóle, a Szatana w szczególności, przeklinałem całą tanatonautykę.
Ucałowałem moje dziecko, którego powieki opadały już na oczy tak niebieskie, jak niebieskie są oczy jego matki.
W salonie Raoul chichotał jak diabeł. Płaczliwe „Halo! Halo!" wciąż dobiegało z telefonu. Złapałem szybko za słuchawkę.
Miałem już dość.
Wolałbym nie być sobą. Nie mieć przeznaczonej mi kobiety. Czułem, że nie jestem w stanie wypełnić dawnej umowy, podpisanej niegdyś w poprzednim życiu.
Chciałem zedrzeć z siebie tę skórę, która okrywała mą duszę.
Rozdrapywałem dłoń paznokciami aż do krwi. Dlaczego postawiono mnie przed tak trudną do rozwiązania sytuacją? Nie mogłem nigdzie uciec, do żadnego kraju, wszędzie bowiem sytuacja ta i tak by mnie dopadła.
Zatrzymajcie tę planetę, chcę wysiąść.
Zatrzymajcie tę planetę, chcę wysiąść.
Zebrałem się w sobie i wyszeptałem z niemożliwą do opanowania rozpaczą:
– Zapomnij o mnie, Nadine. Miej litość, zapomnij o mnie w tym życiu. Znajdź sobie innego mężczyznę, błagam cię o to, Nadine, bądź szczęśliwa!
A potem bez ceregieli chwyciłem Raoula za kołnierz i wyrzuciłem za drzwi.
Formułka (którą należy wypowiedzieć dwadzieścia osiem razy każdego dnia przed zaśnięciem), żeby nigdy nie umrzeć:
„Jam jest Re, gdy wychodzi on z Nun. Moja dusza (ba) jest bogiem. Ja jestem stwórcą Pierwszego Słowa (Hu). Zło jest dla mnie obrzydliwością i nie oglądam go. Rozmyślam o prawdzie, pożywiam się pożywieniem i ofiarami. Nie zostanie on unicestwiony w tym moim imieniu duszy (żywej), która powstała do bytu sama z siebie, wraz z Num, w tym moim imieniu Chepri, w którym powstaje do bytu każdego dnia.
Ja jestem panem światłości i wstrętna jest mi śmierć. Nie wejdę do miejsca, gdzie traceni są mieszkańcy zaświatów. To ja obdarzam Ozyrysa mocą duchową (achu) i czynię zadowolonymi serca tych, do których należą (dary) ofiarne, by wzbudzili oni strach przede mną, by wzbudzili oni szacunek dla mnie w (oczach) tych, którzy są na wyspach swoich". [22]
Egipska Księga Umarłych
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Odkrycie siódmego nieba przynosiło każdego dnia nowe zmiany. Świątynie świeciły pustkami. Po cóż bowiem uczestniczyć w religijnych obrzędach, skoro ulotniła się tajemnica śmierci? Nawet duchowni tracili wiarę. Najwyżsi hierarchowie daremnie głosili, niezależnie zresztą od wyznawanej religii, że chociaż odkryliśmy anioły, wciąż przecież nie znaleźliśmy Boga. Przeminął czas żarliwej modlitwy i mistycyzmu.
Niektóre świątynie przekształcono w muzea, inne w zwykłe domy mieszkalne. Absolutnym hitem było wybudowanie w kościele basenu.
Wielobarwne światło witraży odbijało się w tafli wody, a muzyka organowa rozbrzmiewała podczas skoków do wody. A jednak w miarę jak poszczególne religie chyliły się ku upadkowi, tanatonautyka wciąż się rozwijała. Prywatne tanatodromy wyrastały wszędzie jak grzyby po deszczu. Niektóre z nich upodobniły się do zwykłych biur podróży: „Weekend w zaświatach. Zwiedzanie z przewodnikiem. Przyśpieszone szkolenia w zakresie duchowości. Boostery wliczone w cenę. Zapewniona opieka mnicha posiadającego dyplom z tanatonautyki. Możliwość zorganizowania spotkań z aniołami".
Rzecz jasna większość tych reklam zawierała kłamstwa. Zazwyczaj bowiem wycieczki kończyły się na trzeciej lub czwartej strefie. Drogo zapłaciliśmy, żeby się dowiedzieć, jak niebezpiecznie jest zapuszczać się zbyt daleko.
Raoul może i zrezygnował z odnalezienia matki, ale wciąż był mocno etylowy i zgorzkniały zarazem. Po tym numerze z Nadine było mi wszystko jedno i nie miałem już ochoty się nim zajmować.
Na tanatodromie pałeczkę przejęły kobiety. Amandine i Rose (z którą szybko się pogodziłem) były w znakomitej formie, gdy tymczasem my, to znaczy Raoul i ja, sprawialiśmy wrażenie zmęczonych i zawiedzionych wojowników. Kobiety znajdowały olbrzymią radość w wychowywaniu Freddy'ego juniora, który stał się maskotką tego miejsca. Trzeba też przyznać, że dzieciak był uśmiechnięty, ciekawy wszystkiego i nie sprawiał nikomu większych kłopotów. Być może tak naprawdę dzieci są wielkimi mędrcami i jedynie trudy życia czynią dorosłych nierozumnymi?
Chociaż Freddy junior nie był wcieleniem Freddy'ego seniora, okazał się dzieckiem nad wyraz wesołym i dosyć wysportowanym, jeśli oceniać to podług jego skłonności do biegania i zaglądania we wszystkie kąty.
Amandine łapała go, żeby go przytulić. „Tata", „mama", „siku", „kupa" były czterema słowami, które lubił wypowiadać po kolei jedno po drugim. Później potrzebna będzie solidna psychoanaliza, żeby nauczył się wyraźnie oddzielać te cztery pojęcia.
Mój syn świadczył o tym, że życie trwa. Ludzkość ewoluowała. Moje geny odradzały się w jego komórkach.
– A ten znowu się bawi z dzieciakiem! – podśmiewał się ze mnie Conrad. – Musi już mieć serdecznie dość tatusia, co to klei się do niego jak lep! Ja moje bachory zostawiam w spokoju.
– Tata siku? – zapytał znienacka Junior.
Mój brat roześmiał się i odpowiedział mu:
– Nie: tata kupa.
Podejrzewałem, że Conrad nie jest wybitnym pedagogiem.
Mój brat założył przedsiębiorstwo tanatonautyczne. Na zlecenie budował tanatodromy w różnych miejscach na świecie. Jako doświadczony deweloper wprowadzał pewne innowacje, nadając salom odlotowym, w zależności rzecz jasna od gustu klienta, oprawę mitologiczną lub mistyczną. Dzięki temu można było odlecieć z repliki piramidy Cheopsa albo z kopii Kaplicy Sykstyńskiej. Mniej zasobnym proponował tanatodromy indywidualne w postaci drewnianych chatek przypominających saunę, ale wyposażonych w całą niezbędną do odlotu aparaturę. Dodatkowo, za ryczałtową kwotę dwóch tysięcy franków, dostarczał też system nagłośnienia i takie same jak nasze skafandry dla tanatonautów.
Interesy prowadzone przez matkę szły wprost znakomicie. Otworzyła dom wydawniczy, żeby publikować dzieła zebrane Amandine Ballus: „Vademecum umierającego", „Kilka pomysłów na weekend w Raju", „Tanatonautyka w dziesięciu lekcjach dla astmatyków, osób z chorobami serca i dla epileptyków: porady dla tych, którzy mają niebawem umrzeć"…
Wszystkie te pozycje stały się bestsellerami, a przecież konkurencja była niezwykle ostra. Podręczniki praktyczne z dziedziny tanatonautyki, tak samo zresztą jak opowiadania i relacje, ukazywały się w ogromnych nakładach.
Odlot był od tej pory w zasięgu wszystkich. A ci, którzy nie mieli środków, żeby zakupić cały zestaw u Conrada, zawsze mogli przecież opuścić ciało, medytując!
„Stan ducha w chwili śmierci determinuje formę, jaką przyjmiemy w następnym życiu. W jaki sposób jednak pragnienie cnoty może zrodzić się w umyśle tego, kto przez całe swe życie postępował źle? Zdarza się mimo to, że dobre skłonności wyparte lub nagromadzone podczas poprzednich egzystencji zmieniają się diametralnie w momencie, gdy następuje śmierć duszy człowieka, który przez całe swoje życie trwał w błędzie".
Ananda Moyi Ma
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Życie jest zatem jedynie pewnym etapem. Chcąc nie chcąc, w miarę jak wiedza o Ostatecznym Kontynencie rozprzestrzeniała się na ziemskim padole, idea ta docierała do najprzeróżniejszych ludzkich społeczności. Tak wiele było egzystencji przedtem, będzie ich również wiele w przyszłości, a dusza żyje także po śmierci ciała. O ile Raj nie był czymś namacalnym, o tyle określone zostało przynajmniej jego geograficzne usytuowanie we Wszechświecie: była to czarna dziura znajdująca się w samym środku Galaktyki. Niemal każdy wiedział teraz, że istnieje „przestrzenny" kontynent składający się z siedmiu niebios i że w ostatnim mieszkają anioły, które potrafią rozwiązywać wszystkie problemy.
Pierwszym, który ucierpiał z powodu tych rewelacji, okazał się nasz prezydent Lucinder.
Do wyborów został już tylko miesiąc, kiedy jeden z jego rywali, niejaki Richard Picpus, oznajmił, że wstąpił do Raju i dowiedział się tam od pewnego anioła, że jest wcieleniem Juliusza Cezara.
– Od jakiego anioła? – dopytywał się Lucinder w trakcie jednej z publicznych debat.
– Rzecz jasna pod Mumiah, tego, który wspiera nas w przedsiębiorczości – odparł Picpus, nie przedstawiając na to żadnych dowodów.
Lucinder, dla którego Juliusz Cezar był prawdziwym wzorem, a jego biografię znał na pamięć, bezskutecznie próbował go zapędzić w kozi róg. W obecności oszołomionych dziennikarzy Picpus opisał szczegółowo forum w antycznym Rzymie oraz problemy zdrowotne tego, który pokonał Wercyngetoryksa. Nawet sam Lucinder był na kolanach.
Nie wiadomo, czy była to mitomania czy może encyklopedyczna pamięć, dość, że po Picpusie-Juliuszu Cezarze pojawili się nowi kandydaci w osobach Roberta Mollina, który twierdził, że uosabia Napoleona Bonapartego, oraz Philippe'a Pilou, który zarzekał się, że jest Aleksandrem Wielkim. Wiedzieliśmy jednak doskonale, że anioły są niezbyt rozmowne, i wątpiliśmy w prawdziwość twierdzeń nowych pretendentów.
Lucinder mógł wprawdzie pochwalić się tym, że był pierwszą głową państwa, która dotarła do Raju i wróciła, lecz Cezar, Napoleon i Aleksander stworzyli przecież olśniewające imperia. Każdy z nich twierdził, że jest w stanie nie tylko przywrócić Francji jej międzynarodowy prestiż, ale również zawładnąć definitywnie Ostatecznym Kontynentem.
Jakże niebezpieczna pułapka! Lucinder trafił zatem na bardziej jeszcze „rajskich" przeciwników od siebie. Zebrał nas, żebyśmy razem spróbowali znaleźć rozwiązanie, które pozwoliłoby mu wyjść zwycięsko z tej sytuacji. Jeśli ci pseudo-Cezarowie, Napoleonowie i inni Aleksandrzy przekonają wyborców, znowu rozpocznie się walka, a Galaktyka bardzo szybko wymknie się spod kontroli!
To Rose wpadła na pomysł, żeby odwołać się do historyków. W końcu ci sławni ludzie nie mieli przykładnego życia! Byli rozpustnikami i tyranami, co do tego zgoda! Zdewastowali całe kontynenty i doprowadzili do śmierci niezliczonej rzeszy ludzi. Wyciągnęliśmy stare dokumenty. Juliusz Cezar i wywołane przez niego wojny domowe doprowadziły do upadku Republiki Rzymskiej, Napoleon okazał się grabarzem rewolucji francuskiej, a jego niepotrzebne wojny wykrwawiły Europę. Aleksander Wielki miał cokolwiek wątpliwe obyczaje, a wspaniałe imperium przetrwało zaledwie do końca jego krótkiego życia…
Tymczasem zupełnie nieoczekiwanie wsparcie nadeszło ze strony dosyć dziwnych postaci. Awatar Wercyngetoryksa przypomniał w programie telewizyjnym, że Cezar nie zawahał się zagłodzić ludzi podczas oblężenia Alezji. Przez godzinę opowiadał o okrucieństwach, jakich dopuszczono się w czasie wojny galijsko-rzymskiej. A przecież galijskie ofiary tego właśnie konfliktu to nie kto inny, jak przodkowie dzisiejszych wyborców.
Nieoczekiwana reinkarnacja Józefiny wywołała w prasie kobiecej falę plotek na temat licznych zdrad cesarza. Przy tej okazji napiętnowała rzezie podczas wojny w Hiszpanii, mówiła o przyczynach klęski w kampanii rosyjskiej i błędach popełnionych na ponurej równinie pod Waterloo.
Aleksander Wielki poradził sobie z tym lepiej, gdyż do studia zaproszono tylko specjalistów od świata antycznego, którzy nie znali zbyt dobrze porażających szczegółów z życia władcy. Pojawiło się jednak kilka całkiem niezłych opowieści o masakrach i orgiach.
Wobec tego nawału informacji Lucinder zachowywał milczenie na temat swoich poprzednich wcieleń. Sama teraźniejszość za nim przemawia – oświadczył – i tylko teraźniejszość będzie determinować jego przyszłość. Ponieważ zdecydowana większość wyborców nigdy nie zetknęła się z aniołami z bliska czy z daleka i nie była w stanie pochwalić się bardziej lub mniej znamienitymi poprzednimi egzystencjami, dyskrecja Lucindera spotkała się z dobrym przyjęciem. Jego postawę doceniono tym bardziej, że nikt nie wątpił, iż to w oparciu o czyny w obecnym życiu zostanie później osądzony. A poza tym jak można się chwalić tym, że jest się ledwie Picpusem, skoro wcześniej było się nie kim innym, tylko Cezarem!
Niemniej Aleksander Wielki ze swoją anielską twarzą podobał się tłumom. Był dumny, pewny siebie, zarozumiały wręcz, mimo to się podobał. Na tydzień przed wyborami sondaże dawały mu 34 procent głosów, my zaś byliśmy daleko w tyle z 24 procentami. Juliusz Cezar i Napoleon byli na końcu stawki, uzyskując w sondażach odpowiednio 13 i 9 procent.
– Przydałby się nam jakiś cud w ostatniej chwili! – westchnął kandydat Lucinder.
– Mam pewien pomysł – wyszeptała rozmarzona Amandine.
„O ile perspektywa bezustannego rozpoczynania wszystkiego na nowo wywołuje pewne znużenie wśród indyjskich myślicieli, o ile też dążą oni do położenia kresu tej uciążliwej grze w umieranie i kolejne odrodzenia, o tyle masy, wręcz przeciwnie, radośnie się z tym godzą".
Alexandra David-Néel, L'Inde où j'ai vécu
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Amandine rzeczywiście wpadła na pomysł, i to całkiem niezły. Dokładnie na dzień przed wyborami Maxime Villain, „ektoplazmiczny reporter", dołączył do naszej przedwyborczej ekipy. Lucinder dostał swój „cud".
Villain zwołał konferencję prasową, podczas której spokojnie ogłosił, że anioły opowiedziały się za Lucinderem. Dlaczego? Ano po prostu dlatego, że one i tylko one dysponują informacjami na temat wszystkich jego poprzednich egzystencji i na tej podstawie stwierdziły, że można mu zaufać.
Ta deklaracja okazała się decydująca. Niewielu było bowiem gotowych zaryzykować punkty ujemne, głosując na kandydata uznanego przez Niebiosa za nieodpowiedniego. Tylko chorzy i niepełnosprawni nie poszli do urn. Lucinder został ponownie wybrany na prezydenta, uzyskując 73 procent głosów.
Brawo, Maxime! Dzięki powszechnie znanym kontaktom z aniołami i legendarnej już uczciwości Lucinder znowu był prezydentem! Nikt nie odważyłby się podać w wątpliwość słów Villaina, który potwierdził autentyczność „Rozmowy ze śmiertelnikiem".
Tymczasem ten drogi nam człowiek zarobił masę punktów ujemnych. Najzwyczajniej w świecie skłamał. Nigdy anioły nie wypowiedziały się w żaden sposób na temat tych wyborów. Prawdę mówiąc, nasze wybory były im kompletnie obojętne.
Na ziemi jednak, w nagrodę za popełniony grzech, Maxime Villain z rąk pana prezydenta otrzymał medal tanatonautyki.
– Czy ty przypadkiem nie jesteś wcieleniem Machiavellego? – zagadnąłem go, żartując podczas ceremonii.
Mały człowieczek uśmiechnął się skromnie. – Wolałbym, żebyś porównał mnie z Dantem lub Szekspirem.
– Skłamałeś.
– Jesteś tego pewien? Nie wiem nawet, czy w ogóle możliwe jest kłamstwo. Prawda zmienia się w zależności od czasu i przestrzeni. Lucinder został wybrany? No cóż, oznacza to, że tam, w górze, spoglądali na to przychylnym okiem.
Co powiedziawszy, puścił do mnie oko.
Informacja skierowana do właściwych służb
Ostrzegaliśmy was. Już jest za późno. Niebawem zaczną się kłopoty.
Odpowiedź właściwych służb
Sytuacja nadal pozostaje pod kontrolą. Nie należy nas nie doceniać.
„Zanim się przerwie srebrny sznur…”
Stary Testament, Księga Koheleta XII, 6
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Po reelekcji Lucindera tanatonautyka eksperymentalna przeobraziła się w tanatonautykę masową. Ludzie wyruszali coraz częściej w najdalsze zakątki Raju.
Oczywiście nie mogło to pozostać bez skutków.
Każdy mógł teraz twierdzić, że spotkał się z aniołem, i przywieźć stamtąd swoją małą, za to robiącą wrażenie sensację. Podano też w dzienniku telewizyjnym, że natrafiono na ślad Adolfa Hitlera. Podobno przeszedł reinkarnację i przeobraził się w drzewko bonsai.
– W bonsai! – zdziwiła się wielce Rose. – Sądziłam, że ludzkie ektoplazmy nie mogą powrócić do formy roślinnej.
– Z tego co wyjaśnił mi święty Piotr, wydaje się, że w niektórych przypadkach jest to jednak możliwe – powiedziała Amandine. – Zazwyczaj przechodzimy reinkarnację, by stać się lepszymi, ale jeśli w trakcie życia człowiek okaże się tak głupi jak zwierzę, wszystko rozpoczyna się na nowo od zwierzęcego poziomu. A jeśli jako istota ludzka byliśmy bardziej bestialscy od najbardziej drapieżnego zwierzęcia, powracamy do stanu roślinnego, a czasami można się nawet cofnąć do poziomu minerałów.
Byłem po prostu oszołomiony. Hitler jako stojące w salonie drzewko bonsai!
W oparciu o wskazówki pewnego niedyskretnego anioła odnaleziono ów bonsai pod wskazanym adresem. Awatar Führera należał do jakiegoś dzieciaka z dobrze sytuowanej rodziny. Chłopaczek nie potrafił zrozumieć, dlaczego życie pod postacią bonsai ma być karą. On opiekował się swoim drzewkiem i bardzo był do niego przywiązany.
Przyjrzałem się drzewku i w jednej chwili pojąłem, o co chodzi. Życie takiego bonsai jest bezustannym cierpieniem. Wkłada się roślinkę w za małą jak na nią doniczkę, a potem odcina się regularnie wszystkie odrosty. Torturowanie rośliny wyniesione zostaje do poziomu sztuki. Bez wody, członki są bez przerwy podcinane, a bonsai, pozbawiony przestrzeni i pokarmu, jest wyłącznie cierpieniem.
Ponieważ uniemożliwia mu się wzrost, drzewko zostaje na zawsze karłem, gdy tymczasem wszystko co żyje na tej ziemi, posiada najbardziej podstawowe z praw: prawo do tego, by rosnąć.
To prawda, że Chińczycy przez długi czas uznawali, iż owijanie kobiecych stóp w ciasne bandaże tak, żeby nie rosły, jest uzasadnione. Sądzili, że są dzięki temu ładniejsze. Ale w przypadku bonsai jest znacznie gorzej! Nie chodzi tylko o stopy. Odcina się drzewku nie tylko gałęzie, a więc górne członki, lecz także korzenie, a zatem dolne członki. I tak każdego dnia.
Najbardziej wymyślną karą dla odrażającego wojennego przestępcy było przeobrażenie w japoński bonsai. Aż przeszedł mnie dreszcz, kiedy przypomniałem sobie, jak rodzice zmuszali mnie do wkładania zbyt ciasnych ubrań, które przedtem nosił mój brat Conrad, żeby na mnie zaoszczędzić.
Doprawdy znakomity pomysł, brawo, sędziowie archanioły! Znaleźli się jednak ludzie, którzy uważali się za sprytniejszych od nich, do tego bardziej sprawiedliwych! Zbierano podpisy pod petycją, żądając skazania bonsai na śmierć. Ostatecznie wykopano drzewko z ziemi, aż w końcu nastąpiła oswobadzająca śmierć, kładąc w ten sposób kres jego wiecznej męce, co przyjąłem zresztą z głębokim żalem.
Potem pojawiła się cała masa „rewelacji" łatwiejszych lub trudniejszych do zweryfikowania. Ja natomiast nie byłem w stanie uwierzyć, że anioły są tak chętne do rozmowy z tak wieloma ludźmi, toteż zawsze podchodziłem do tych informacji bardzo ostrożnie. Jeśli wierzyć niektórym turystom, którzy odwiedzili zaświaty, Ravaillac nie ponosił winy za zamordowanie Henryka IV. Za Żelazną Maską miała się kryć siostra Ludwika XIV. Raoul Wallenberg, szwedzki dyplomata, który wsławił się uratowaniem węgierskich żydów podczas niemieckiej okupacji, został rzeczywiście zamordowany przez KGB, a członkowie ruchu oporu z „Affiche Rouge" [23] zostali wydani przez swoich „przyjaciół" z Francuskiej Partii Komunistycznej. John Lennon sam skontaktował się wcześniej ze swoim zabójcą, aby w ten sposób popełnić samobójstwo. Kawaler d'Eon był hermafrodytą. Nicolas Flamel dorobił się fortuny, okradając i mordując bogatych mieszczan, a później tłumaczył, że swoje bogactwo zawdzięcza rzekomemu odkryciu tajemnicy transmutacji metali. Kubą Rozpruwaczem był rzeczywiście William Guli, lekarz rodziny królewskiej.
Stwierdzono, że koniec końców najbardziej krwiożerczy tyrani ponieśli zasłużoną karę. Stalin wcielił się w szczura, na którym przeprowadzano doświadczenia naukowe, Mussolini był teraz psem występującym w cyrku, Mao – kaczką po pekińsku, a faszystowscy generałowie z Ameryki Południowej w większości wypadków wcielili się w gęsi, które tuczy się z myślą o foie gros podawanym na święta Bożego Narodzenia.
Jednakże pominąwszy tych „złych", inni wykorzystywali cokolwiek wątpliwe rewelacje pochodzące rzekomo z niebios, żeby zabłysnąć.
Niezależnie od tego czy było to prawdą czy nie, dość, że wielu drobnych kombinatorów opowiadało o poprzednich wcieleniach, by uzyskać korzyści w obecnym życiu. Pewien paryski Azjata, właściciel sklepiku spożywczego, zapewniał wszystkich, że jest wcieleniem Modiglianiego, i wytoczył proces spadkobiercom dawnych marszandów, domagając się od nich znacznych kwot. Urocza instruktorka aerobiku prezentująca swój program w telewizji zarzekała się, że jest wcieleniem Botticellego. Dzięki kilku jego obrazom odzyskanym z muzeów i sprzedanym na aukcji mogła otworzyć własną firmę.
Nie sposób było już nawet zliczyć wszystkich spraw i pozwów o odszkodowanie! Jeśli wierzyć niektórym, cała historia ludzkości powinna zostać zweryfikowana, wyjaśniona i zdemistyfikowana.
„Jest absolutnie konieczne, by dusza została uzdrowiona i oczyszczona, a jeśli nie nastąpi to w ciągu jednego życia na ziemi, to musi to zostać osiągnięte w przyszłych żywotach ziemskich".
Święty Grzegorz z Nyssy
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Freddy junior rósł, a nasze zainteresowanie tanatonautyką spadało, gdy w tym samym czasie zainteresowanie nią wśród mas, wręcz przeciwnie, wciąż rosło.
Coraz więcej czasu poświęcałem wyłącznie swojemu prywatnemu światu, to znaczy rodzinie. Świat się otwierał, a ja w tym czasie coraz bardziej się zamykałem. W tym okresie życia byłem przekonany, że najistotniejszą sprawą jest małżeństwo, dzieci i stworzenie komórki rodzinnej tak silnej, by ten stan trwał jak najdłużej. Zdrowe życie rodzinne mogłoby w ten sposób wpisać się trwale w rozwój ludzkości, aż stałoby się atawizmem, dzięki czemu nie przychodziłyby na świat dzieci nieznośne, despotyczne lub apatyczne.
Byłem szczęśliwy. Kochałem Rose. Rodząca się we Freddym juniorze ciekawość świata zachwycała mnie. Rozwijałem w nim zamiłowanie do tych samych książek, w które mnie wtajemniczał Raoul. Rose nauczyła go obserwować gwiazdy. Kiedyś patrzenie na gwiazdy pozwalało zrelatywizować ludzkie problemy. Przez nas wszystko to się zmieniło.
Sądziłem, że przekazując Freddy’emu zamiłowanie do czytania, daję mu tym samym możliwość doskonalenia siebie w przyszłości. Każdego wieczoru opowiadałem więc synowi to, co wydawało mi się najbardziej interesujące dla trzyletniego dziecka: legendy, bajki, krótkie historie z opisami pięknych miejsc.
Ale za ścianami naszego przytulnego mieszkanka, choć z pewnym opóźnieniem, społeczeństwo zaczęło odczuwać pierwsze negatywne fale wywołane przez ruch tanatonautyczny, którego byliśmy pionierami.
Któregoś dnia Stefania wróciła mocno zdenerwowana. Jakiś nieznajomy zaczepił ją na ulicy, oferując pokaźną sumę pieniędzy. Nie po to, żeby ją uwieść, ale ot, po prostu, żeby spełnić dobry uczynek! Musiała się z nim pobić, żeby facet zrezygnował ze swojej propozycji.
– Mam już dość wszystkich tych układnych, dobrych i ckliwych gości.
– A co, przemoc bardziej ci odpowiadała? – zapytała Rose. – Gadasz zupełnie od rzeczy!
Stefania zrobiła się czerwona na twarzy ze złości.
– Nie, nie gadam wcale od rzeczy. Dawniej ktoś był miły, bo tego chciał. Miał wybór między tym, żeby być miłym albo złym, i świadomie wybierał bycie uprzejmym. A teraz wszyscy są mili, bo są po prostu zabobonni! Być może wszyscy boją się, że tam, w górze, nie uda im się zdać egzaminu. Beznadziejne.
Jakiś żebrak w łachmanach, ewidentnie świadczących o jego kiepskiej sytuacji życiowej, ukazał się w drzwiach, których przecież nie było teraz sensu zamykać. Spokojnie wszedł do środka i skierował się od razu do lodówki. Kiedy już wziął sobie stamtąd kanapkę z wędzonym łososiem i dobrze schłodzone piwo, usiadł wygodnie, jakby chciał wziąć udział w naszej rozmowie.
Stefania rzuciła się na niego i zanim zdążyłem zareagować, wyrwała mu z rąk kanapkę i puszkę piwa.
– Chyba to już lekka przesada, nie? – wybuchnęła.
Mężczyzna popatrzył zdumiony na rozwścieczoną Włoszkę.
Od czasu gdy wszystkie drzwi były otwarte, podobnie jak jego koledzy przyzwyczaił się, że wchodzi się do każdego mieszkania i można się tam bez problemu obsłużyć.
– Ale… no ale… pani zwariowała – wybełkotał.
– Ty chamie, nie nauczono cię, że trzeba najpierw zapukać, zanim się do kogoś wejdzie?
Kloszard oburzył się:
– Jak pani może odmawiać mi jałmużny?
– Nie odmawiamy ci jałmużny, tylko nie możemy pozwolić, żebyś zasmrodził nam dom swoim brudem i cuchnącymi łachami.
Żałosny nędzarz popatrzył na Rose i na mnie, biorąc nas na świadków.
– Coś się chyba porobiło w główce tej kobiecinie! Chyba sobie nie zdaje sprawy… Jeśli odmówi mi jałmużny, jej karma nazbiera od cholery złych punktów!
Popatrzyliśmy z niepokojem na Stefanię.
– Olewam to! – wydarła się na niego. – Spieprzaj, dziadu!
Mężczyzna popatrzył na nią drwiąco.
– W porządku, idę sobie. Ale żebyś się potem nie zdziwiła, jak urodzisz się na nowo… – przez chwilę szukał najgorszego rozwiązania -…z nowotworem.
Stefania przysunęła się do niego bliżej, nie zważając na cuchnący oddech.
– Możesz mi to powtórzyć?
Uśmiechnął się kpiąco i powiedział raz jeszcze z naciskiem:
– Urodzisz się na nowo z nowotworem.
Nie widziałem, jak ręka Włoszki wzięła zamach, ale na stole szklanki zadrżały i usłyszeliśmy dźwięk siarczystych uderzeń w twarz.
Mężczyzna był bardziej zdziwiony niż zły. Ta kobieta odważyła się na akt przemocy w stosunku do żebraka. Potarł obolałe policzki.
– Uderzyłaś mnie! – powiedział, wytrzeszczając oczy.
– No. I daruj sobie rzucanie na mnie tych swoich klątw. Rak? Bardzo dobrze. W takim razie muszę się jeszcze trochę zabawić w tym życiu. A tobie radzę zjeżdżać stąd jak najszybciej, zanim nakopię ci tam, gdzie się domyślasz.
– Ona mnie uderzyła, ona mnie uderzyła – nieomal podśpiewywał.
Nagle zdał sobie sprawę, że uderzenia w twarz wyniosły go niemal do poziomu męczenników. Stać się ofiarą gwałtownej agresywnej wiedźmy było z całą pewnością warte sporo punktów dodatnich.
Wyszedł od nas rozpromieniony.
Stefania odwróciła się do nas.
Otarła czoło.
– Jak pragnę zdrowia, wszyscy dostaniemy świra! – powiedziała.
Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. W tym momencie jednak Rose i ja zadrżeliśmy, bojąc się o naszą przyjaciółkę. Czy naprawdę będzie miała raka, kiedy się urodzi na nowo?
– Nie powinnaś była brać na siebie takiego ryzyka i uderzyć go. Nigdy nie wiadomo… – zacząłem.
Przerwała mi stanowczo.
– Czy wy nie rozumiecie, że w naszym świecie są już tylko same larwy i mięczaki? Żadnych emocji, żadnych lęków, żadnych konfliktów! Na tym padole są już tylko żałosne, tchórzliwe i przesądne istoty. Ci ludzie wcale nie są dobrzy. Oni są tylko egoistami. Przejmują się wyłącznie swoją karmą. Starają się czynić dobro tylko po to, żeby w przyszłym życiu zapewnić sobie lepszy status. Ale nuda!
Nagle uświadomiłem sobie, że ja także w głębi duszy jestem miły z egoizmu. Z lenistwa też. I żeby nie komplikować sobie życia. Kiedy jest się złym, trzeba myśleć o innych, przewidzieć, jak będą się bronić, trzeba też wymyślać różne podstępy. A bycie miłym pozwala nie dotykać nikogo i samemu nie być przez nikogo dotkniętym. Uprzejmość nie jest niczym więcej jak wybiegiem, który stosujemy po to, żeby mieć spokój.
Stefania chodziła po salonie jak lwica w klatce.
– Mam was dość. Mam już dość tej dobroci. Mam dość tego społeczeństwa od chwili, gdy ujawniliśmy to, co należało przed nim nadal ukrywać. Żegnam was, tanatonauci! Odchodzę.
I poszła sobie ot, tak po prostu. Zabrała swoje rzeczy i zostawiła mieszkanie w budynku w Buttes-Chaumont, nie żegnając się nawet z Raoulem, który chociaż pijany, wciąż był przecież jej mężem.
„Czy ciało i dusza są równe, stając przed sądem Bożym?
Ciało mogłoby oskarżyć duszę o popełnienie grzechu, ponieważ od chwili gdy je opuściła, ono spoczywa nieżywe na dnie grobu. Na co dusza mogłaby odpowiedzieć, że uwolniona od ciała grzesznika spokojnie unosi się teraz w powietrzu jak ptak.
Czy dusza i ciało mogłyby w ten sposób uniknąć sądu Bożego? Zadano to pytanie mędrcowi. Jak wszyscy mędrcy opowiedział wtedy przypowieść o królu, który wybrał na strażników swojego sadu ślepca i człowieka bez nóg.
Człowiek bez nóg natychmiast zachwycił się dorodnymi owocami. «Pozwól mi wspiąć się na twoje plecy, żebym mógł je zerwać – zaproponował ślepcowi. – A potem zjemy owoce razem». Ślepiec nie potrafił oprzeć się pokusie i kiedy król powrócił, nic nie zostało z owoców w jego sadzie. Zdziwionemu monarsze ślepiec powiedział, że niczego nie widział, a człowiek bez nóg, że nie byłby przecież w stanie wspiąć się na drzewo, żeby zerwać owoc.
Król nie zastanawiał się długo. Rozkazał temu bez nóg, aby wdrapał się na plecy ślepca. Razem zostali obici kijem tak, jakby byli jedną osobą.
Tak samo razem przed sądem stawią się i dusza, i ciało. Wspólnie też zostaną osądzone".
Talmud Babiloński (Sanhedryn 9 alb)
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Dzięki tanatonautyce na świecie zapanował pokój, dobrobyt i szczęście. Ludzkość osiągnęła wreszcie to, do czego dążyła od ponad trzech milionów lat, gdy człowiek pojawił się na Ziemi. Dotąd śmierć była postrzegana jako kara i cierpienie. Wraz z eksploracją Ostatecznego Kontynentu obawy znikły. Wystarczyło dobrze prowadzić się na Ziemi, a tam, w górze, czekała nagroda.
Dzięki tanatonautom z powierzchni Ziemi zniknęły wojny, nienawiść, zazdrość i miała zacząć się nowa era. Amerykański paleontolog Thunder zaproponował zastąpienie określenia Homo sapiens bardziej nowoczesnym pojęciem Homo thanatonautis. Homo thanatonautis jest człowiekiem, który panuje nie tylko nad swoim życiem i śmiercią, ale też nad poprzednimi i przyszłymi egzystencjami.
Jakże wielki jest to krok dla ludzkości!
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
Życie toczyło się dalej, także bez Stefanii.
Rose i ja postanowiliśmy wykorzystać weekend zielonoświątkowy, żeby zabrać Freddy'ego juniora do Waszyngtonu i zobaczyć słynne Smithsonian Museum, gdzie przechowywane są wszystkie pamiątki, jakie pozostały po naszej przygodzie. Rzeczywiście było warto tam pojechać. W imponującej budowli z betonu zobaczyliśmy nasz pierwszy fotel startowy, przeczytaliśmy też ze wzruszeniem listę pierwszych ochotników poświęconych na ołtarzu tanatonautyki, zatrzymaliśmy się dłuższą chwilę przed naszymi podobiznami wykonanymi z wosku i mającymi imitować codzienne czynności tanatonautów.
Osobiście uważałem, że nie za bardzo jestem do siebie podobny z tym przedziwnym uśmiechem i wielką strzykawką w ręce. Postać Amandine w czarnej obszernej szacie, przypominająca filmową gwiazdkę, była znacznie bardziej udana.
W rogu sali znajdowała się cielesna powłoka Rajiva Bintou, indyjskiego tanatonauty, który zatrzymał się na dłużej w świecie rozkoszy i wciąż był podłączony do kroplówki. Gdyby któregoś dnia miał ochotę wrócić na ziemię, będzie mógł nadal skorzystać ze swojego ciała przechowywanego w tej przezroczystej zamrażarce. Obok na kartce napisano, że jego pępowina jest nienaruszona.
Dalej znajdowała się makieta bunkra Bressona z opisem jego smutnej przygody. Marionetki unosiły się w powietrzu, tworząc różne figury tanatograficzne opracowane przez rabina Meyera na potrzeby grupowych odlotów. Olbrzymi fresk o długości trzydziestu i szerokości dziesięciu metrów przedstawiał dosyć wiernie bitwę o Raj. Naciskając guzik, włączało się udźwiękowienie i można było usłyszeć odgłosy walki, w tym na przykład: „och", „a masz, ty kanalio", „niewierne psy", „uwaga, umieram", jak również szczęk broni i dźwięk rozdzieranej tkaniny, który miał przypominać odgłos rozrywanej pępowiny.
Tak naprawdę cała ta inscenizacja była głupawa, ponieważ ektoplazmy, nawet tanatonautów, nie wydają żadnych dźwięków, a nawet gdyby powstawał przy tym jakiś hałas, to i tak nie dałoby się tego usłyszeć w międzygalaktycznej próżni.
Smithsonian Museum było olbrzymie. Wszędzie sprytnie porozmieszczane automaty wywoływały u zwiedzających wrażenie, że są w Raju, a jednocześnie goście mogli się opychać popcornem, hot dogami i pić dobrze schłodzone napoje. Amerykanie zawsze wiedzieli, jak się do tego zabrać.
W samym środku głównej galerii stała rzeźba przedstawiająca Féliksa Kerboza, który poprzez stulecia ściska rękę Krzysztofa Kolumba. Nie trzeba nawet dodawać, że ten uśmiechnięty potężny efeb z pomnika nie miał nic wspólnego z opasłym chamem, którego kiedyś znaliśmy.
Wyobraziłem sobie bez trudu, jak w przyszłości miałby wyglądać jego grecki profil wybity na monetach wraz z naszą dewizą: „Prosto przed siebie, wciąż prosto w nieznane!".
Ja jednak wolałem naszą poprzednią dewizę: „Wszyscy razem przeciwko imbecylom!". Ciągle była przecież aktualna.
Zabawne było odtworzenie wywiadu przeprowadzonego z ektoplazmą Donahue. Trzy stare woskowe automaty z długimi białymi brodami umieszczono na przezroczystej górze z pleksi oświetlonej neonami (prawdopodobnie góra światła Sądu Ostatecznego), a poruszające się usta powtarzały niestrudzenie: „Tutaj zważone będą wszystkie dobre i złe uczynki twojego życia".
Nieco dalej postawiono czytnik ektoplazmowego odlotu (wynalazek mojej żony Rose), wielką satelitarną antenę i monitor z namalowanymi zielonymi plamkami. Zupełnie jak w Buttes-Chaumont!
Ostatnią część wystawy stanowiła wspaniała trójwymiarowa makieta, która miała przedstawiać Raj, wykonana na zlecenie dyrekcji muzeum. Stożek z papierowej masy, wysoki na trzydzieści metrów, rozszerzał się, a jego przedłużeniem był korytarz, który zwężał się na końcu do średnicy dwóch metrów. Wystarczyło wejść na ruchomy chodnik, żeby dostać się do środka i powoli sunąć korytarzami o zmieniających się barwach. Przejście przez każdą kolejną barierę komatyczną symbolizowała kurtyna, której grube plastikowe frędzle nie pozwalały dojrzeć, co się za nią znajduje.
Po przekroczeniu każdej z plastikowych granic Moch słychać było odgłos ssania, a potem przechodziło się na terytorium czarne, czerwone, pomarańczowe itd. W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, wokół nas pojawiały się slajdy ilustrujące opowieści na temat kontynentu umarłych. Jakiś głos w tle komentował: „Proszę zwrócić uwagę na kilka przykładów demonów, jakie prawdopodobnie ujrzeli pierwsi tanatonauci po przekroczeniu Moch 1". Satanistyczne obrazki w niczym nie przypominały naszego kolegi, prawdziwego Szatana.
Jeśli chodzi o strefę rozkoszy, organizatorzy nie chcieli wywoływać szoku u dzieci. Kilka postaci po prostu całowało się w usta. Na terytorium cierpliwości ruchomy chodnik zwalniał tak nagle, że wielu sądziło, iż nastąpiła awaria. W strefie wiedzy głos w tle podawał informacje, takie jak równanie Pitagorasa – a2 + b2 = c2. Krótka powtórka materiału na użytek uczniów. Jako wyobrażenie absolutnego piękna kilka rachitycznych motyli fruwało nad uśmiechniętymi delfinami.
Całe rodziny robiły sobie zdjęcia i wpadały w zachwyt, słuchając komentarza.
– Jak będziesz grzeczny, to pewnego dnia zwiedzisz Raj – zapewniał jakiś ojciec swoją pociechę.
Pilnowałem się, żeby nie opowiadać takich rzeczy Freddy’emu juniorowi!
Na końcu ruchomego chodnika znajdowało się po prostu wyjście. Po spędzeniu kilku godzin w zamknięciu w muzeum światło dnia miało pełnić funkcję białego terytorium! Dziękuję bardzo. Nie było lepszej nagrody dla nieco znużonych zwiedzających. W przestronnej sali znajdowały się kawiarnie, gdzie przyjemnie było usiąść i trochę odpocząć, były też sklepy z pamiątkami, jeszcze lepiej zaopatrzone niż sklepik matki: T-shirty, atrapy tronów startowych, makiety demonów, makiety aniołów, albumy z anielskimi lub diabelskimi obrazkami, zestawy jedzeniowe do wykorzystania przy prostych odlotach.
Freddy junior zajadał się watą cukrową i zażyczył sobie kilka breloczków do kluczy z imionami aniołów, których brakowało mu do kolekcji. Ja natomiast wahałem się, czy nie kupić kasety wideo z filmem, który w skrótowej formie miał umożliwić zapoznanie się ze wszystkimi odczuciami doświadczanymi podczas tanatonautycznego odlotu.
Ale w końcu zrezygnowałem z tego. Ostatecznie cały ten kram mocno mnie zniesmaczył. Skróciliśmy więc nasz pobyt w Ameryce.
„Narodziny człowieka na ziemi, jak również jego śmierć powodują tylko przemieszczenie się ducha, który zabrany zostaje z jednego miejsca i przeniesiony w inne. To właśnie nazywamy gilgulim, migracją dusz".
Zohar
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Tanatonautyka stała się naprawdę sportem masowym. To niesamowite, ile ludzi wyruszało w zaświaty, żeby mieć przedsmak ostatniej podróży. Było nie było, śmierć dotyczy każdego.
Z uwagi na tłok panujący w przestrzeni kosmicznej zmarli, którzy odeszli w danym dniu, z trudem torowali sobie drogę wśród „turystów" z nienaruszonymi pępowinami złaknionych nieznanych doznań.
Najliczniejsi byli Japończycy. Dla nich tanatonautyka stanowiła sposób na poszukiwanie przodków, których otaczali wielką czcią. Nic dziwnego zatem, że japońska firma pierwsza opracowała tak zwane „obiekty ektoplazmiczne". Osoby uprawiające medytację zen zajęły się wysyłaniem tychże obiektów do Raju, wykorzystując moc swoich myśli.
Najbardziej znane firmy natychmiast rozpoczęły ektoplazmiczne działania marketingowe. W 2068 roku uwagę zmarłych i tanatonautów po raz pierwszy przyciągnął plakat ustawiony przy drodze do reinkarnacji. Była to reklama coma-coli: „Coma-cola – ożywcza dla duszy".
Firmy ubezpieczeniowe podążyły śladami firmy z Atlanty: „Jesteście tutaj? Popełniliście więc nieostrożność. Nie róbcie tego nigdy więcej. W następnym wcieleniu zgłoście się do Londyńskich Ubezpieczeń Globalnych. LUG, bezpieczeństwo we wszystkich wcieleniach!".
Reklamy początkowo ustawiano tylko przy zewnętrznym kręgu, ale już wkrótce pojawiły się też przed pierwszą barierą komatyczną, a później za nią.
Powstawały też wyspecjalizowane agencje. Nikogo nie pytając o zdanie, przywłaszczyły sobie obszary i miejsca, które nanieśliśmy na mapy. Wielu mnichów, koncentrując się na modlitwie, wyspecjalizowało się także w wysyłaniu do wybranej strefy ogłoszenia, które można było przeczytać na Ostatecznym Kontynencie.
Stawki ustalono w zależności od powierzchni. Rozmiary wynosiły od metr na dwa do dziesięciu na dwadzieścia. W niebie nie ma żadnych ograniczeń, a wszystko zależy od energii mediumicznego nośnika.
Chętnych nie brakowało. Po coma-coli i LUG-u zjawili się touroperatorzy organizujący podróże ektoplazmiczne („Z Air-Zgonem gwarancja podróży w jedną i w drugą stronę"), producenci pieluszek („Żeby dobrze się czuć w przyszłej skórze noworodka, stosujcie pamperodloty, pieluchy, które łączą popuszczających starców z przyszłymi popuszczającymi noworodkami"), nabiału („Dzięki jogurtom transit wyruszycie lekko ku naturalnym rajom"), materacy („Materac Wieczny Sen, tajemnica udanych medytacji"), pojawiły się też fotele startowe produkowane przez mojego brata Conrada („Cesarski tron: marzenie każdego umrzyka – katapultą w zaświaty"), grupy rockowe („Muzyka Dead-Stroyów, ekstaza aniołów"), a nawet producenci alkoholu („Lucillius, aperitif tak mocno owocowy, że i serafin by się napił").
Zdarzało się, że jakieś szczególnie uzdolnione medium przekazywało swoje komunikaty w pulsującej formie. Zbliżając się do czarnej dziury Raju, można było odnieść wrażenie, że jesteśmy tuż obok wielkiego supermarketu. Niezależnie od tego co Raoul by sobie o tym pomyślał, Ostateczny Kontynent został sprzedany handlarzom ze Świątyni.
Jednakże ONZ powołał w końcu międzynarodowy komitet etyki, żeby położyć kres tym jakże licznym nadużyciom. Na obrzeżach czarnej strefy złych wspomnień wprowadzono na przykład zakaz reklamowania leku reaktywującego pamięć („Z memoriksem przypomnisz sobie wszystkie popełnione głupstwa"). Zakazano reklamowania dmuchanych lalek w czerwonej strefie fantazmatów, zegarków w krainie cierpliwości, a także encyklopedii w krainie wiedzy; tak samo zachowano się w stosunku do galerii sztuki w krainie absolutnego piękna. W końcu – bez przesady!
W witrynach księgarni wystawiano całe masy nowych tytułów: „Śmierć i formalności", „Raj – ziemia kontrastów", „Umrzeć i co dalej?", „Podręcznik savoir-vivre'u na użytek spotkań z innymi zmarłymi, przodkami i aniołami", „Droga do reinkarnacji: dokładny plan i kilka rad, by się nie zgubić", „Kilka przykładów choreografii ektoplazmicznej".
Na Ziemi wszystko stało się proste i przejrzyste. Handel kwitł, ludzie się kochali, znikała nędza.
Koniec z religią. Koniec z odwieczną nienawiścią między narodami. Cały świat prowadził teraz walkę pod sztandarami dobrych uczynków.
Gdzie podział się cynizm, ironia, kpina? Nawet poczucie humoru nie było już zbyt dobrze widziane. Humor opiera się bowiem na szyderstwie, a podróże na kontynent umarłych udowodniły, że nic nie zasługuje na szyderstwo i każde zachowanie, nawet najdrobniejszy gest ma swoją cenę, wszystko jest obserwowane i podliczane tam, w górze.
Inny jeszcze problem: totalny fatalizm, który zawładnął ludźmi. „Po co podejmować się czegokolwiek – myśleli sobie ludzie – skoro poprzednie wcielenia określiły już moją karmę, a ja jedynie żyję tym, co nagromadziło się przez kilka tysięcy lat. Po co na próżno się trudzić, skoro moje przeznaczenie jest już i tak zapisane tam w górze, w Raju?". I w ten sposób ludzkość stawała się nie tylko uprzejma, ale i coraz gnuśniejsza. Po co ciężko harować, skoro wystarczy wejść do sklepu albo do czyjegoś domu i obsłużyć się do woli?
Przy braku materialnej motywacji co mogło skłonić ludzi do przedsiębiorczości albo wymyślania nowych projektów?
Zawsze byłem skłonny wątpić w rewelacje na temat Ostatecznego Kontynentu. Mój niepokój wzrósł jeszcze bardziej, kiedy pewnego dnia stałem się świadkiem dziwnej sceny. Jakieś dziecko przechodziło przez ulicę, gdy nagle pojawił się sportowy samochód. Z prędkością, z jaką jechał, kierowca nigdy nie zdążyłby zahamować na czas. Pamiętając o moim wypadku, rzuciłem się, krzycząc: „Uważaj!". Chłopiec zatrzymał się, spojrzał na mnie, popatrzył na zbliżający się pojazd i spokojnie powiedział:
– Ba! Jeśli takie jest moje przeznaczenie, nic tego nie powstrzyma.
I stanął z opuszczonymi rękami, czekając, aż rozjedzie go auto, nie zdając sobie sprawy, że moje ostrzeżenie również stanowiło część jego przeznaczenia! Skoczyłem więc i uratowałem go w ostatniej chwili.
– Ty mały kretynie, o mało nie zginąłeś!
Popatrzył na mnie z zarozumiałym wyrazem twarzy. – Wcale nie, skoro pisane mi było, że właśnie ty mnie uratujesz. Dzisiaj w każdym razie…
I poszedł sobie spokojnie, tak jakby chciał, żeby potrącił go jakiś inny samochód tylko po to, by zrobić mi na złość!
Informacja skierowana do właściwych służb
Należy natychmiast z tym skończyć. Tanatonautyka stanowi ogromne zagrożenie. Ludzie doszli już do tego, że postawili reklamy na drodze do reinkarnacji. Mnóstwo bezsensownych relacji na temat Raju. Usilnie prosimy o podjęcie interwencji.
Odpowiedź właściwych służb
Tak. Sytuacja przyjęła nieoczekiwany obrót. Poważnie się nad tym zastanawiamy.
Czy to naprawdę możliwe, że cała ta nasza przygoda posłużyła jedynie temu, by uczynić ludzkość całkowicie apatyczną, fatalistyczną i pozbawioną motywacji?
W takim razie popełniłem straszny grzech i będę potrzebował wielu reinkarnacji, żeby naprawić ten potworny błąd. Gdy szedłem ulicą, miałem już dość przeskakiwania wyciągniętych na ziemi ludzi, którzy czekali, aż ich obecne życie dobiegnie kresu. To już nawet nie był fatalizm, ale kompletna rezygnacja!
Gdy przypomniałem sobie obojętnego na wszystko chłopaczka, przeszywał mnie dreszcz.
W tanatodromie w Buttes-Chaumont nastroje nie były wiele lepsze. Rose, Freddy junior i ja zamykaliśmy się coraz bardziej w naszej komórce rodzinnej, a Amandine kontynuowała swoje tournee z wykładami.
Dla Raoula zaś odejście Stefanii po tym, jak stracił rodziców, było kolejnym pretekstem do picia. Wydawało się, że w alkoholu szuka jakby kolejnego, innego świata, gdzieś poza życiem i śmiercią. Być może ostatecznie alkohol jest u kresu wszystkich poszukiwań. W takim razie lepiej było się pokłócić wcześniej z Raoulem, żeby nie dać się wciągnąć na tę równię pochyłą.
Pewnego wieczoru słuchałem sobie jazzu w penthousie. Podobało mi się zwłaszcza smutne, zawodzące solo na saksofonie, ten rodzaj muzyki, której dzisiaj nikt już właściwie nie słucha.
Po powrocie z kolejnego występu dołączyła do mnie Amandine. Prawie na nią nie patrzyłem. Przesunąwszy jedną z roślin, osunęła się ciężko w wiklinowy fotel tuż obok mnie.
– Jesteś zmęczony? – zapytała.
– Nie. Jestem teraz chory na duszy.
– Na duszy? A któż nie jest?
Zapalając eukaliptusowego papierosa, które Raoul zostawiał dosłownie wszędzie, dodała:
– Pamiętasz, co mówił Freddy? „Mędrcy szukają prawdy, a głupcy już ją znaleźli". Okazuje się, że cały świat odkrył prawdę.
– W takim razie cały świat jest głupi.
– Owszem, ale to nasza wina.
Zamilkłem pod ciężarem wyrzutów sumienia. Przypomniałem sobie dzień, w którym zapytałem matkę, co oznacza słowo „śmierć". Znowu powrócił widok prababci Aglaé i jej lodowatej dłoni zwisającej spod prześcieradła. Ujrzałem też wyryty na zawsze w mojej pamięci zadziwiający obraz trzech świetlistych archaniołów, którzy wspólnie będą osądzać nas tam, w górze.
Właściwie oni wcale nie są życzliwi. Są raczej przerażający pomimo uśmiechu. Zaczynałem rozumieć Stefanię. Kiedy dobroć zostaje narzucona siłą, jest równie obrzydliwa jak owocowa papka z miodem i syropem z granatów.
Rose weszła do penthouse'u, klaszcząc w dłonie.
– Jeśli jesteście głodni, pośpieszcie się i zejdźcie na dół. Jedzenie jest gotowe, a Junior właśnie wszystko pożera. Zaraz zostaną już dla was tylko okruszki.
Istnieje pięć reguł, których przestrzeganie pozwala być silnym w życiu:
– Zdrowie. Ciało musi być w dobrym zdrowiu, jeżeli chcemy mieć jasny umysł. Trzeba być czystym i nigdy nie napełniać żołądka do syta.
– Zadowolenie. Trzeba cenić to, co się ma.
– Wytrwałość. Nie wolno pozwolić, by zawładnęły nami drobne emocje: lęk przed nieprzewidywalnym, obawa przed przeszkodami, łatwe przyjemności.
– Nauka. Pogłębianie wiedzy poprzez lekturę świętych tekstów i medytację.
– Ofiara składana Bogu. Nie żyjemy dla siebie, lecz dla czegoś w nas, co nas przerasta. Nade wszystko należy zachować pokorę.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Wiedzieliśmy już, od czasu „Rozmowy ze śmiertelnikiem", że potrzeba sześciuset punktów, by zakończyć cykl reinkarnacji i przejść w stan czystego ducha. Jednakże kolejna rozmowa ze świętym Piotrem dostarczyła Amandine jeszcze precyzyjniejszych informacji. Przypomniała nam najpierw oficjalne dane.
PUNKTY UJEMNE
Kłamstwo: od -10 do -60 punktów
Obmawianie: od -10 do -70 punktów
Poniżanie: od -100 do -400 punktów
Nieudzielenie pomocy osobie w niebezpieczeństwie: od -100 do -560 punktów
Porzucenie dziecka: od -100 do -820 punktów
Porzucenie rodziców: od -100 do -910 punktów
Okrucieństwo w stosunku do zwierząt: od -100 do -1370 punktów
Okrucieństwo w stosunku do ludzi: od -100 do -1450 punktów
Zbrodnia prowadząca do śmierci innej osoby: od -100 do -1510 punktów
Recydywa: suma punktów ujemnych pomnożona przez 1, 5
(Liczba punktów ujemnych zmienia się w zależności od przypadku, pod uwagę brana jest chęć zaszkodzenia, przyjemność, jaką sprawia czynienie zła, brak odpowiedzialności, egoizm leżący u podstaw działań lub zaniechania.)
PUNKTY DODATNIE
Darowizna z wyrachowania: od 10 do +50 punktów
Darowizna bezinteresowna: od 10 do +90 punktów
Rozbawienie najbliższego otoczenia: od 10 do +100 punktów
Pomoc udzielona zwierzęciu w niebezpieczeństwie: od 50 do +120 punktów
Pomoc udzielona osobie w niebezpieczeństwie: od 100 do +270 punktów
Stworzenie dzieła sztuki: od 100 do +410 punktów
Oryginalny pomysł przyczyniający się do postępu: od 100 do +450 punktów
Poświęcenie się na rzecz innej osoby: od 100 do +620 punktów
Właściwe wychowanie dziecka: od 15 do +840 punktów
Współczynnik mnożnikowy: suma punktów dodatnich pomnożona przez 1, 2
Tak duża dokładność sprawiła, że ludzie stali się jeszcze bardziej rozdygotani. Zamiast ryzykować grzech, niektórzy woleli od razu popełnić samobójstwo po to, żeby – jak mawiano w tych czasach – wyzerować licznik. Określenie to nie było zresztą tylko metaforą. Pewna japońska firma rzeczywiście wprowadziła na rynek licznik dobrych i złych uczynków. Był to „karmograf”: urządzenie, które przypominało mały zegarek z ekranem ciekłokrystalicznym i cyfrową klawiaturą. Ludzie nosili go na prawej ręce, gdyż lewa nadal miała informować o aktualnej godzinie.
Przed pójściem spać wystarczyło zanotować czynności wykonane w ciągu dnia, żeby ustalić, na jakim etapie dokładnie jesteśmy, jeśli chodzi o naszą karmę. Kiedy liczba dobrych punktów była niewystarczająca, na ekranie karmografu pojawiał się koń. Był to pierwszy poziom karmicznego regresu, który następnie przechodził w psa, królika, ślimaka i amebę. Najcięższe przypadki przyjmowały postać natki pietruszki albo grzyba.
Dzięki karmografowi można było spokojnie umrzeć, wiedząc dokładnie, gdzie się sytuujemy na tej skali, i nie obawiać się osądu archaniołów. Oczywiście operacja dodawania i odejmowania punktów wymagała bardzo dużej uczciwości w stosunku do siebie.
W tanatodromie my także pobawiliśmy się przez chwilę tym urządzeniem. Rose stwierdziła, że ma 400 punktów dodatnich. Ja, znacznie skromniej, byłem gdzieś między +0 i +5 punktów. Nie popełniłem zbyt wielu świństw w życiu, ale świętym też nie byłem. Ostatecznie Raoul miał rację: nie byłem bohaterem a jedynie zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Nawet w swojej karmie byłem przeciętny.
Natomiast Freddy junior był po prostu zafascynowany tym urządzeniem. Jego karmograf, niemal dziewiczy, wskazywał spokojnie +25 punktów. Ale dzieciak bardzo mocno przejmował się tą kwestią. Kiedy na przykład na skwerku pociągnął jakąś koleżankę za warkocz, od razu sprawdzał karmograf, żeby się dowiedzieć, czy to poważna sprawa.
Aparat ten zastąpił z powodzeniem spowiedź.
Conrad nie był w stanie kupić praw do produkcji karmografu.
Japończycy byli niezwykle ostrożni, a ich patent świetnie chroniony. Mój brat zajął się więc komercjalizacją zupełnie innego produktu, mianowicie pigułek „off-side", to znaczy specjalnych pigułek umożliwiających bezbolesne samobójstwo. „Lepiej mieć nowe życie, niż mieć życie nieudane" – takie było jego hasło reklamowe. Proste, a jednocześnie znakomicie wyrażało to, o co chodziło.
Conrad, który zawsze był sceptycznie nastawiony do tanatonautyki, teraz pierwszy zachęcał ludzi do wykonania wielkiego skoku. Najważniejsze, żeby interes się kręcił!
Ironia losu: wśród pierwszych klientów znalazł się jego syn, a mój bratanek Gustave, który wpadł w rozpacz, gdy nie udało mu się napisać sprawdzianu z matematyki. Zamiast listu pożegnalnego chłopak nabazgrał tylko następujące słowa: „Nie przejmujcie się. Wpadnę na chwilę do krainy umarłych i zaraz wracam w innej skórze".
Jego rodzice byli przekonani, że pewnie miał rację, ale nie wiedzieli, pod jaką postacią mały się odrodzi. „Tyle wysiłku i staranna edukacja w tak głupi sposób zmarnowane przez jedną złą ocenę z matematyki. Można sobie z wściekłości wyrywać włosy!" – żalił się Conrad, który zastanawiał się, czy należy opłakiwać śmierć własnego syna.
Rose i ja zaniepokoiliśmy się. A gdyby Freddy junior też odczuwał taką pokusę? Przykrości tak często się dzisiaj przecież zdarzają. Mimo że wiedzieliśmy, jak wygląda Raj, nie chcieliśmy, by nasze dziecko wyruszyło tam zbyt wcześnie i co więcej, własnoręcznie przecinając sobie pępowinę.
Aby skutecznie odwieść go od mody, która rozpowszechniała się w szkołach i liceach, zastąpiliśmy po cichu pigułki z cyjankiem „off-side", które kupił sobie z własnego kieszonkowego, zupełnie nieszkodliwymi landrynkami. A żeby nie przyszła mu nagle ochota wyskoczyć przez okno, założyliśmy w nich kraty.
Rose robiła co mogła, żeby w każdych okolicznościach być po jego stronie. Jeśli wracał z dzienniczkiem pełnym złych ocen, dawaliśmy mu na pociechę zabawki. Nigdy na niego nie krzyczeliśmy, obsypywaliśmy go pieszczotami i stale zapewnialiśmy go o naszym wsparciu.
Nasz syn powinien kochać swoje życie do tego stopnia, żeby był przekonany, że w innym wcieleniu nie znajdzie równie fajnych rodziców.
Nie wszyscy rodzice byli jednak tak skuteczni jak my. Samobójstwa dzieci zdarzały się coraz częściej, podobnie zresztą jak samobójstwa popełniane przez dorosłych.
Niezadowolenie, brak satysfakcji i od razu hop! Najwrażliwsi chodzili z kapsułką cyjanku włożoną w dziurę w zębie i przy najmniejszym problemie kończyli z życiem, które uznali za nieudane, Życie było grą, więc jeśli nie chciało się już w niej uczestniczyć, wystarczyło powiedzieć „zamawiam" i wyłączyć się z gry dzięki pigułce, która była w wolnej sprzedaży dzięki mojemu bratu Conradowi.
W rezultacie na ulicach nie widywało się już prawie w ogóle osób starszych (pierwsza zmarszczka i wyruszamy po nową młodość, zanim nastąpią nieodwracalne zmiany spowodowane wiekiem) ani też ludzi zatroskanych czy zbyt wrażliwych. Pozostały tylko niedojrzałe istoty ogarnięte obsesją czynienia dobra, z lenistwa czy z zabobonu.
Był to autentyczny społeczny problem. Przywódcy, tak jak i osoby kreatywne, są najczęściej ludźmi, którzy mieli trudne dzieciństwo, ale udało im się z tego wyjść i osiągnąć sukces, tocząc ciężką walkę i wyrabiając sobie charakter twardy jak stal. Teraz jednak, kiedy samobójstwo pozwalało wyzerować licznik w obliczu najdrobniejszych trudności, przyszłe elity znikały, zanim zdążyły dorosnąć.
Lucinder i jego rząd zrozumieli, na czym polega problem. W administracji mieli do czynienia wyłącznie z mięczakami albo zupełnie beznadziejnymi osobami, które nie potrafiły podjąć żadnej decyzji, gdyż obawiały się wyrządzić komuś krzywdę. Należało czym prędzej podjąć jakieś działania, żeby najbardziej inteligentni i wrażliwi spośród młodych ludzi przestali popełniać samobójstwa.
Jako że śmierć stała się czymś banalnym, należało też promować życie, tu i teraz, a nie gdzie indziej i w nie wiadomo jakiej przyszłości. A nie było to wcale takie oczywiste. Nikomu nie zależało na życiu aż tak bardzo, żeby walczyć o nie albo mocno zacisnąć zęby i mimo wszystko stawiać czoło trudnościom. Co gorsza, każdy zgadywał, w czyją postać się wcieli, trochę tak jak gra się w ruletkę czy w lotto. Tam, w górze, nie mogło przecież zabraknąć prawidłowych skreśleń!
I w ten właśnie sposób powstała KAPŻ, Krajowa Agencja Promocji Życia. Lucinder zatrudnił najlepszych specjalistów od reklamy, żeby wymyślili takie hasła, idee i pojęcia, które sprawią, że ludziom znowu będzie zależało na życiu i nie będą odchodzić w zaświaty z byle powodu.
Kto w ogóle byłby w stanie uwierzyć w coś takiego, zanim nastał XXI wiek? Ludzie pewnie umarliby ze śmiechu na myśl, że któregoś dnia trzeba będzie za pomocą reklamy nakłaniać ich do tego, by wreszcie docenili to co zasadnicze, naturalne i najprostsze na świecie, a mianowicie życie.
Życie – chwila bogata w emocje. Suzanne M., dwadzieścia lat, studentka, dzieli się swoimi przemyśleniami:
„Na początku nie za bardzo lubiłam życie. Uważałam nawet, że jest beznadziejne. Moi rodzice żyli, mój wujek, dziadkowie i wszyscy nieudacznicy w mojej rodzinie też żyli, a ja zadawałam sobie pytanie, jak też oni sobie radzą z tym, że trzeba się starzeć i powoli gnić, stając się ludzkim wrakiem. Co za kretyni!
Toteż życie odbierałam jako coś bezsensownego. Próbowałam od niego uciec, brałam narkotyki i piłam alkohol. Ale przez narkotyki i przez alkohol rozchorowałam się. Wtedy naszła mnie chęć oderwania się od życia. A potem wpadłam na pewien pomysł. Pomyślałam sobie, że zanim odejdę, mogłabym wyruszyć w podróż dookoła świata. I dzięki temu uświadomiłam sobie, że życie jednak jest super. Rośliny żyją, zwierzęta żyją, nawet kamienie żyją. Wówczas pomyślałam: a dlaczego i ja nie miałabym żyć?
Teraz nie żałuję swojego wyboru i kiedy widzę tych wszystkich wahających się młodych ludzi, mówię im: no, moi drodzy, wy też wyruszcie w podróż dookoła świata. Zobaczycie, życie to coś, co będzie modne jeszcze przez dług. czas!".
Wiadomość nadana przez KAPŻ,
Krajową Agencję Promocji Życia
Informacja skierowana do właściwych służb
Wygląda to już na czyste szaleństwo! Jesteście silni, ale nie dajcie się ponieść pysze. Nie wahajcie się też przyznać do błędów. Wasza bezczynność może doprowadzić do poważnych szkód. Bardzo poważnych. Polecamy się.
Odpowiedź właściwych służb
Strach was oślepia. Prosimy o zachowanie spokoju. Należy zwłaszcza unikać nerwowych ruchów. Zachowujemy czujność.
„Jesteśmy tylko ziarenkami piasku, ale jesteśmy razem.
Jesteśmy jak ziarenka piasku na plaży, lecz bez nas, bez ziarenek piasku, nie byłoby plaży".
Wiersz w języku yamato (język starojapoński)
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Krajowa Agencja Promocji Życia robiła co mogła, ale wyniki były bardzo mizerne. Dopiero po tragicznym wydarzeniu, tak zwanej sprawie Lamberta, zakończyła się fala samobójstw.
Stało się to pewnej niedzieli na tanatodromie w Buttes-Chaumont. Pozwalaliśmy czasami znajomym skorzystać z naszych tronów startowych. Pan Lambert, właściciel naszej ulubionej tajskiej restauracji, zwrócił się do nas z prośbą o możliwość wypróbowania jednego z nich. Nie było powodu, żeby mu odmawiać, tym bardziej że pan Lambert był szefem naszej stołówki, więc zależało nam na utrzymaniu z nim jak najlepszych relacji.
Usiadł. Wyregulowaliśmy urządzenia. Odliczył „sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, start", po czym tak jak należy nacisnął gruszkę.
Do tego momentu nie wydarzyło się nic nienormalnego. Coś niezwykłego nastąpiło dopiero po powrocie. Kiedy pan Lambert otworzył oczy, odniosłem wrażenie, że mam naprzeciwko siebie kolejnego Jeana Bressona. Był rozdygotany, nerwowy, nawet jego twarz w niczym nie przypominała twarzy pogodnego restauratora specjalizującego się w tajskiej kuchni. Przed nami siedział mężczyzna o twardym nieruchomym spojrzeniu.
Był to inny człowiek. Być może jakiś Mr Hyde, za którym do tej pory ukrywał się Dr Jekyll-Lambert?
– Dobrze się pan czuje, panie Lambert? – zapytałem.
– Ooo, taaak! Czuję się całkiem dobrze. A nawet bardzo dobrze. Nigdy dotąd nie czułem się lepiej.
– Zwiedził pan Ostateczny Kontynent? – zagadnęła go Amandine.
– Ooo, tak! Zwiedziłem, i to jeszcze jak. Naprawdę bardzo, bardzo interesujące miejsce.
Jego głos był głosem dawnego Lamberta, rysy także się nie zmieniły, ale przysiągłbym, że nie mamy do czynienia z tą samą osobą.
Potem zachowywał się w stosunku do nas pogardliwie i coś dziwnego pojawiło się w jego oczach. Zapomniał wszystko, jeśli chodzi o kuchnię, nawet nie pamiętał przepisu na znakomity makaron z bazylią. Zresztą gotowanie kompletnie go już nie interesowało. Nagle zdecydował się sprzedać restaurację. Niech dawni klienci, o których tak bardzo kiedyś się troszczył, chodzą jeść, gdzie im się podoba! On umywa ręce. Wyjechał z miasta i nie ujrzeliśmy go nigdy więcej.
Cała ta historia mocno mnie poruszyła. Rozmawiałem o tym z kolegami z innych tanatodromów. Zapewniali mnie, że zetknęli się już z podobnymi przypadkami. Tak jak ja pomyśleli o syndromie doktora Jekylla. Nazwa pozostała.
Postanowiliśmy zorganizować wideokonferencję, żeby przedyskutować ten problem. Pan Rajawa, kierujący indyjskim tanatodromem, zaproponował wyjaśnienie. Wprawdzie mistyczne, ale mimo wszystko wyjaśnienie.
Jego zdaniem zjawisko, które zaobserwowaliśmy, wywołane zostało przez samobójców. Kiedy ktoś zadaje sobie świadomie śmierć przed upływem terminu wyznaczonego podczas ostatniego sądu, jego ektoplazma przeobraża się w wędrującą duszę. Pozostaje ona niejako w zawieszeniu, unosi się nad ziemią w poszukiwaniu ciała, w którym mogłaby zamieszkać, aby przeżyć ten czas, który pozostał jej do życia. Tymczasem trudno jest znaleźć wolne ciała, toteż wielu samobójców błąka się w ten sposób już od tysięcy lat.
Żywi często nazywali te wędrujące dusze „duchami". Ponieważ są biedne i zrozpaczone, zabawiają się, strasząc ludzi, chcąc się upewnić, że posiadają jeszcze jakąś moc. Wzbudzają przerażenie ludzi strachliwych i naiwnych, uderzając nocą w ścianę, unosząc do góry podłogę albo potrząsając żyrandolami. W najgorszym razie mogą wywołać niespodziewany deszcz albo burzę. Ich działania są żałosne i powinny wzbudzać raczej litość niż przerażenie.
– Są one tym, co nazywamy złymi duchami – zaznaczył dyrektor tanatodromu w Dakarze.
– A my nazywamy je blolos. Blolos bians w przypadku mężczyzn i blolos blas, jeśli są to kobiety – dorzucił kierownik ośrodka w Abidżanie.
– Być może w związku z tą nową modą samobójczą w przestworzach pełno jest duchów poszukujących cielesnej powłoki – westchnął jego kolega z Los Angeles.
Pan Rajawa wyjaśniał dalej:
– Kiedy żyjąca osoba medytuje lub zajmuje się tanatonautyką, porzuca na pewien czas swoje fizyczne ciało. Wystarczy, że jakaś błąkająca się dusza znajdzie się w pobliżu i od razu wskakuje w to ciało.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa. Jakże wielkie ryzyko braliśmy na siebie podczas rozlicznych podróży! Co gorsza, ze względu na tych wszystkich „turystów", którzy dzięki nam wyruszali w zaświaty, całe masy duchów miały teraz do dyspozycji sporą liczbę ciał, w których mogły się schować. Co za paradoks! Samobójcy, którzy wyobrażali sobie, że odlatują do lepszego życia, wnikali w pierwszą z brzegu egzystencję! I to jeśli mieli szczęście! Nie tak łatwo było znaleźć się tam gdzie trzeba w odpowiednim momencie i stanąć przed wolną cielesną powłoką.
Każdy miał do czynienia z jakimś przypadkiem „przywłaszczenia" ciała po powrocie na ziemię. Dopiero teraz nagłe zmiany nastroju i zachowania ludzi zostały wyjaśnione.
– Trzeba wszystkich ostrzec – powiedziałem. – Ludzie muszą przestać popełniać samobójstwa, powinno się też zabronić tanatonautyki. To zbyt niebezpieczne!
Zorganizowaliśmy w swoich ośrodkach konferencje prasowe. Nie wszyscy nam uwierzyli. Znaleźli się sceptycy, którzy twierdzili, że chcemy uprawiać ten sport tylko we własnym gronie, podczas gdy stawał się on dostępny dla wszystkich i nawet robotnicy niedługo będą mogli sobie pozwalać na niedzielne wypady tanatonautyczne. I cóż można było na to odpowiedzieć? Mimo naszych ostrzeżeń tanatonautyczne biura podróży nadal świetnie prosperowały. Zawsze znajdą się szaleńcy, którzy będą chcieli wyruszyć na najdalsze kontynenty przekonani, że wypadki mogą przydarzyć się tylko innym.
Niebezpieczeństwo, że podczas startu ktoś może nas okraść z ciała, zniechęciło niektórych. Nieprzyjemnie było wyobrazić sobie, że pech może sprawić, iż byle kto będzie się pod ciebie podszywał i przeniknie do twojej rodziny, a nawet wsunie się do łóżka twojej żony i nikt nie będzie w stanie zauważyć różnicy.
W przypadku kandydatów do samobójstwa sprawa wyglądała inaczej aniżeli w przypadku turystów udających się w zaświaty. Jedni szukali mocnych wrażeń, drudzy bezpieczeństwa i szczęścia. Cóż z tego, że Conrad drastycznie obniżył cenę pigułek „off-side", skoro i tak nie mógł znaleźć na nie nabywców. Przeobrażenie się, i to może na kilka najbliższych stuleci, w błąkającą się, poszukującą ciała duszę nie było zbyt zachęcającą perspektywą.
Ludzie zrozumieli, że samobójstwo wcale nie prowadzi do wyzerowania licznika i życie należy obowiązkowo przeżyć do samego końca. Zaczęto znowu przyzwyczajać się do drobnych nieszczęść.
Wyjaśnienia mojego indyjskiego kolegi miały też inną zaletę: uspokajały rodziców dzieci lub nastolatków, którzy umarli zbyt wcześnie, w wyniku choroby lub w wypadku. Mogło tu chodzić o samobójców, którzy po wcieleniu się w obcą powłokę cielesną mieli przed sobą jeszcze kilka lat życia. Człowiek, który popełnia samobójstwo w wieku sześćdziesięciu lat, a miał umrzeć w wieku sześćdziesięciu sześciu lat, odrodzi się jako dziecko, które umrze w wieku lat sześciu.
Zarządzanie własną karmą stało się pełnoprawną nauką, każdy dzień przynosił kolejną porcję nowych zasad.
Raoul otoczył się murem milczenia. Wiedziałem, że bez przerwy myśli o Stefanii. Wiadomości o niej czerpaliśmy z gazet. Otóż okazało się, że Stefania zgromadziła wokół siebie bandę „złych". Włoszka, wyznawczyni buddyzmu tybetańskiego, osoba, którą tak niegdyś kochaliśmy, głosiła teraz tu i tam, że dobro powinno równoważyć się ze złem. I że pomimo naszej obecnej wiedzy chęć popełnienia samobójstwa znowu pojawi się na tym jakże nijakim świecie.
Pod jej egidą horda łobuzów na motorach, ubranych w czarne skórzane kurtki, starała się jak mogła propagować czyny tak niemodne, jak kradzieże, morderstwa, gwałty czy rozbój. Ponieważ jednak obawa przed naruszeniem własnej karmy pozostawała zbyt silna, Stefania z trudem znajdowała zwolenników, a jej inicjatywa pozostawała odizolowanym zjawiskiem.
Ponieważ Stefania stanowiła coś w rodzaju ciekawostki narodowej, kiedy policjanci mieli nawet możliwość zatrzymania jej albo kilku osób z jej otoczenia, woleli tego nie robić. Obawiali się, że takie działanie może być odebrane jako agresja, i uważali, że tak czy inaczej tych bandytów spotka wystarczająca kara przy okazji reinkarnacji.
Ale dla Raoula – i dla mnie także – Stefania stanowiła poważny problem. Uosabiając zło, udowadniała, że jest jeszcze na tym świecie ryzyko, które można podjąć. W ten sposób dobro nabierało innego wymiaru. A że poświęciła swoją karmę w celu uzdrowienia społeczeństwa, jej postępowanie było w ostatecznym rozrachunku czystym wyrzeczeniem.
Mieliśmy niejasne przeczucie, że wyklęta Stefania jest w rzeczywistości świętą. Nie wiedzieliśmy już, co robić. W końcu postanowiliśmy wyruszyć w zaświaty, żeby się zorientować, co się tam dzieje.
Pan Vinstack, czterdzieści dwa lata, stanu wolnego, kieruje agencją modelek. Kocha życie i tłumaczy nam dlaczego: „Według mnie życie to kobiety. Każda jest inna. Usta, oczy, nogi, piersi, zapach, to jak się poruszają, fryzury, szyje, wszystko jest inne. Nigdy nie wystarczy mi czasu, żebym poznał je wszystkie. Dlatego cieszę się, że życie jest jednak dosyć długie. Jestem żonaty po raz dwunasty. Chciałbym żyć sto lat, żeby poznać jak najwięcej kobiet. A że kobiety istnieją tylko w życiu, więc dziękuję życiu i dziękuję kobietom".
Wiadomość nadana przez
Krajową Agencję Promocji Życia
Wciąż nieprzebrane tłumy straceńców na drodze do Raju! No tak, odloty wyglądały teraz zupełnie inaczej niż na początku, kiedy właściwie byliśmy sami wśród nieboszczyków.
A teraz ledwie opuściliśmy Ziemię, od razu wpadliśmy w tłum ektoplazmicznych turystów z pępowinami zaplecionymi wokół pępowiny przewodnika, którym był wykwalifikowany mnich.
I znowu tyle samo, jeśli nie więcej, reklam! Filmy, które trzeba koniecznie obejrzeć w przyszłym życiu, reklamy dań gotowych, reklamy jedzenia dla kotów i psów, papierosów, egzotycznych podróży… No i oczywiście wielki plakat Krajowej Agencji Promocji Życia zachwalający zalety powrotu do życia!
Lucinder starał się zapewnić jak największe bezpieczeństwo na Ostatecznym Kontynencie. Od razu na wejściu billboard wysyłany przez wirującego derwisza z Turcji nadawał odpowiedni ton:
„Witajcie w Raju. Znajdujecie się w odległości tysiąca lat świetlnych od Ziemi. Uwaga, niebezpieczeństwo! Zakaz samotnego podróżowania. Proszę starannie spleść pępowinę z pępowiną przewodnika".
A poniżej pojawiały się różne ustawy wydane przy współudziale Narodów Zjednoczonych:
Artykuł 1. Raj nie należy do żadnego kraju ani do żadnego wyznania.
Artykuł 2. Raj otwarty jest dla wszystkich i nikt nie może zabronić do niego swobodnego dostępu.
Artykuł 3. Zakazuje się przecinania ektoplazmicznej pępowiny drugiej osoby. Taki czyn uznawany jest za przestępstwo i jako taki podlega karze.
Artykuł 4. Każde ciało fizyczne ponosi odpowiedzialność za działalność swojej ektoplazmy.
Artykuł 5 – Turyści tanatonauci proszeni są o pozostawienie tego miejsca w takim stanie, w jakim chcieliby je znaleźć po rzeczywistej śmierci.
Artykuł 6. Zakazuje się przeszkadzania aniołom w czasie wykonywanej przez nie pracy.
Artykuł 7. Zakazuje się zapamiętywania wspomnień i fantazji należących do innych. Każdy ma prawo do swobodnego dysponowania własnymi doświadczeniami tak w Raju, jak i na Ziemi.
Artykuł 8. Zakazuje się malowania ektoplazmicznych graffiti na reklamach umieszczonych w korytarzach.
Artykuł 9. Zakazuje się chowania się za wrotami komatycznymi w celu straszenia będących w tranzycie umarłych.
Artykuł 10. Zakazuje się rozmów z archaniołami podczas ważenia dusz.
Artykuł 11. Zakazuje się występowania na rzecz lub przeciwko duszy w momencie ważenia. Żadne zewnętrzne świadectwo nie może wywierać wpływu na decyzje archaniołów.
Artykuł 12. Raj nie jest parkiem rozrywki. Rodzice towarzyszący dzieciom proszeni są o trzymanie ich na smyczy za pomocą pępowiny.
Wszystko przewidziano, żeby turystom zapewnić komfort i bezpieczeństwo. Na poziomie pierwszej bariery komatycznej można było przeczytać: „Moch 1. Uwaga: agresywne wspomnienia. Osoby wrażliwe powinny zrezygnować z uczestnictwa. Osoby, które nie są w stanie pogodzić się z własną przeszłością, proszone są o odczepienie pępowiny od przewodnika i powrót do ciała".
Pomimo ostrzeżeń zmarli z danego dnia oraz tanatonauci wciąż napływali. Niektórzy zabawiali się, walcząc z bolesnymi wspomnieniami jak zapaśnicy. Jakże wszystko to razem było nieprzyzwoite! Greccy turyści zachowywali się jak podglądacze, oglądając bańki, które w żadnym stopniu ich nie dotyczyły.
Wokoło reklamy wychwalały zalety psychoanalizy i prywatnych detektywów z myślą o tych, którzy jeszcze mieli możliwość naprawienia swoich błędów.
Jak zawsze gdy przekraczałem granicę czarnej krainy, pojawiał się mój wypadek samochodowy, utarczki z bratem, śmierć Féliksa Kerboza, dawna szalona miłość do Amandine, nie mówiąc już o całej masie mniej istotnych zdarzeń, których nigdy do końca tak naprawdę nie przetrawiłem. Powoli zaczynałem się do tego przyzwyczajać.
Moch 2 i powrót do czerwonej krainy rozkoszy. Niektórzy turyści fantazjowali w sposób mocno nieprzyzwoity. Co do mnie, myślałem, że to miejsce coraz bardziej przypomina ciepłe wilgotne wnętrze kobiecej pochwy. Być może Amandine z kolei wyobrażała sobie, że jest we wnętrzu penisa…
Tutaj pomimo przewidzianych kar reklamy dotyczyły sex-shopów, peep-shows i pornograficznych filmów wideo.
Odrzuciwszy fantazje na temat orgii i młodych ponadwymiarowych ogierów, Amandine pociągnęła mnie za sobą, żebym znowu nie wpadł na jej sobowtóra ubranego w czarną skórę. Jakaś kobieta ścigała mnie, krzycząc, że nazywa się Nadine Kent.
Wrzasnąłem do niej telepatycznie, żeby mnie zostawiła w spokoju, że jestem żonaty i mam dzieci. Nadine z moich fantazji przeobraziła się w obfite kształty Stefanii.
No cóż, moje fantazje dotyczyły wszystkich kobiet, które mnie otaczały.
Ogarnięta wątpliwościami Amandine chwyciła mnie za rękę i trzymała aż do granicy Moch 3.
„Uwaga. Tutaj Moch 3. Za chwilę wejdziesz do pomarańczowej krainy. Osoby niecierpliwe mogą zawrócić, póki jest jeszcze na to czas".
Przeprawa trwała tylko dwie lub trzy minuty, chociaż nam się wydawało, że trwa godziny. Wszędzie reklamy producentów zegarków. No cóż, nie ma chyba sensu przyjmować kolejnych ustaw, skoro i tak nikt ich nie przestrzega.
Nie wpadłem już w zachwyt na widok filmowych znakomitości i sławnych postaci. Chciałem po prostu jak najszybciej się stamtąd wydostać. Wszystkim można się znudzić.
Czas – jakże to groźny przeciwnik!
Żółta strefa. „Uwaga, Moch 4. Za chwilę znajdziesz się w krainie poznania. Wycofaj się, jeśli nie jesteś w stanie przyjąć do wiadomości wszystkich prawd tego świata".
– Eureka! Eureka! – wydzierali się telepatycznie mocno podekscytowani greccy turyści.
Wreszcie Moch 6.
„Witamy w siódmym niebie. Tutaj kończy się przeznaczenie. Jesteś na świetlistym dnie czarnej dziury. Tym, którzy mają stanąć przed sędziami, życzymy udanej reinkarnacji. Innym przypominamy, żeby nie przeszkadzali aniołom w pracy" – nadawał oficjalny wirujący derwisz.
Posuwaliśmy się po białej strefie, gdzie odbywało się ważenie dusz. Anioły bez trudu nas rozpoznawały. Nie zwracały w ogóle uwagi na turystów, ale trzech z nich zbliżyło się do Raoula, Amandine i mnie.
Kilku Greków zadało pytania, lecz anioły udawały, że ich nie usłyszały.
– W porządku – mówili Hellenowie – tutaj jest Olimp, ale gdzie jest Zeus?
Ci idioci niczego nie zrozumieli. Nie ma Zeusa, Jowisza, Quetzalcoatla, Thora czy Izydy. Anioły nie mają swojego przełożonego. Tak samo anioły nie mają imion, a raczej noszą wszystkie imiona. Anioły nie są jednej narodowości, one są wszystkich narodowości, wyznają wszystkie religie i wszystkie filozofie. Jaką głupotą jest cały ten szowinizm, który nakazuje wierzyć, że nasze bóstwa muszą być oczywiście ważniejsze od bóstw, w które wierzą inni!
Nie od razu się zorientowałem, że telepatyczny krzyk, jaki wydał jeden z Greków, nie był krzykiem zdziwienia, lecz przerażenia. Wszystko stało się jasne, kiedy zawył w swoim języku, który telepatycznie wszyscy rozumieliśmy:
– Moja pępowina jest przerwana!
– To niemożliwe! – odpowiedział spokojnie przewodnik. – Jest wciąż przywiązana do warkocza naszej grupy.
– Nie – pochlipywał tamten. – Na dole ją odcięto!
Oznaczało to, że kiedy ektoplazma spacerowała sobie tutaj, ciało tam, na Ziemi, zostało zamordowane. Ponieważ pępowina była rzeczywiście przywiązana do innych, ektoplazma była nadal razem z nimi. Dopiero kiedy grupa rozwiąże supły, nieszczęsny i zarazem świeży nieboszczyk zostanie wciągnięty w następną reinkarnację. To okropne dowiedzieć się, że się umarło gdzie indziej, tak daleko stąd!
Ledwie zrozumieliśmy tę sytuację, ktoś inny zaczął krzyczeć, że popełniono kolejne morderstwo! Jeden po drugim osiemnastu greckich turystów stwierdziło tę samą smutną prawdę. Motek pępowin był rzeczywiście nietknięty, ale nic już nie łączyło ich z Ziemią. Każdy z nich utracił materialne ciało! Razem odlatywali, by dołączyć do długiej rzeki zmarłych.
No tak, cielesna powłoka jest w każdej chwili podatna na uszkodzenie i zawsze niebezpiecznie jest z niej wychodzić. Mocno zaniepokojeni Raoul, Amandine i ja skróciliśmy natychmiast naszą podróż, żeby jak najszybciej odnaleźć z powrotem wygodne zbroje w postaci naszych ciał.
Popołudniowe gazety wytypowały sprawców ostatnich niebiańskich wydarzeń: mieli nimi być Stefania i jej banda. Włoszka bowiem przesłała komunikat do największych agencji prasowych, informując, że teraz zaatakuje tanatodromy i wyśle na Ostateczny Kontynent wszystkich amatorów pozaziemskich spacerów. W ten sposób chciała przywrócić śmierci jej tajemnicę i związany z nią lęk. Szeroko zakrojony program!
– Stefania ma rację! – krzyknął Raoul. – Posunęliśmy się za daleko.
Zaprotestowałem:
– Ale to ty pierwszy chciałeś się dowiedzieć wszystkiego na temat śmierci! A teraz, kiedy już zgłębiliśmy jej tajemnice, żałujesz?
Mój przyjaciel rzeczywiście zmienił się nie do poznania. Chodząc po penthousie, obwieścił wszystkim:
– Zrobilibyśmy lepiej, gdybyśmy trwali w niewiedzy. Oppenheimer również żałował, że wymyślił bombę atomową.
– Za późno już, żeby cofnąć czas – wyszeptałem.
– Nigdy nie jest za późno, żeby uczynić coś dobrego – stwierdził Raoul.
Amandine, Rose i ja pokiwaliśmy głowami. Raoul nagle przyjął podobny ton jak jego żona:
– No dobrze, udało nam się położyć kres samobójstwom. Spójrzcie jednak tylko dookoła, jak bardzo ludzie stali się nijacy! Kompletnie nic się już nie dzieje. Żadnych wojen, żadnych przestępstw, cudzołóstwa, po prostu żadnych emocji. Jedna Stefania zdobyła się na odwagę.
To prawda, że świat stał się nie do zniesienia. Zająłem się tanatonautyką, żeby walczyć z nudą, a właśnie tanatonautyka uczyniła cały świat przeraźliwie nudnym!
Przez szybę dostrzegłem chłopaka, który pośpiesznie przylepiał ukradkiem jakiś plakat. Był to czarno-biały portret Stefanii z wielkimi czerwonymi literami: „Wszyscy razem, żeby odtworzyć zło!".
„Dzięki pragnieniom przyciągacie życie. Wokół was panuje mentalna atmosfera, która przyciąga wszystko, lecz nie w ten sam sposób. Owa mentalna atmosfera utkana jest z waszych pragnień. Tworzą ją również wasze lęki będące negatywną stroną pragnień. To dwie strony tej samej monety. Poza świadomymi pragnieniami istnieją też nieuświadomione pragnienia i lęki. W ten sposób przyciągacie osoby i wydarzenia, które tworzą kanwę waszego życia. Działanie nie jest niczym innym jak skonkretyzowanym pragnieniem.
Możemy uwolnić się jedynie poprzez rozwiązanie emocjonalnych węzłów powstałych w sytuacjach przeszłych i obecnych".
Max Heindel, „Kosmogonia różokrzyżowców"
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Rose i ja nagle zerwaliśmy się na równe nogi, słysząc krzyk siedzącego przed telewizorem Freddy'ego. Emisja portorykańskiej kreskówki, którą oglądał z zainteresowaniem, nagle została przerwana. Białe i czarne paski przebiegały zygzakiem po małym ekranie.
– Tato, zepsuło się.
Ale to nie była usterka. W telewizji zamiast pasków pojawiła się Stefania.
– Udało jej się zająć najpopularniejszy pięćdziesiąty trzeci kanał, do tego w godzinach największej oglądalności! – krzyknęła z podziwem Rose.
Kazaliśmy siedzieć cicho synkowi oburzonemu, że został pozbawiony ulubionej audycji, i daliśmy dźwięk trochę głośniej, żeby lepiej słyszeć słowa wypowiadane przez naszą przyjaciółkę.
Gdzieś w jakimś lesie, siedząc na zarośniętym trawą pagórku, Stefania przemawiała do niewielkiej grupki ludzi. Kamera pokazała zbliżenie jej twarzy niegdyś tak radosnej, a dzisiaj wyraźnie spiętej.
– Dziękuję wszystkim za przybycie – mówiła. – Wiem, jak wielkiej trzeba odwagi, żeby obiecać, że będzie się czynić zło, ryzykując tym samym splamienie karmy. Postanowiliśmy jednak działać dla dobra całej ludzkości.
Rozległ się pomruk aprobaty. Najazd kamery na chłopców w czarnych podkoszulkach, z wytatuowanymi rękami i dziewczyny o długich włosach w podartych dżinsach. Stefania zwracała się jednocześnie do milionów telewidzów i do swoich zwolenników.
– Świat nie jest sam w sobie ani dobry, ani zły. Natura, Bóg czy też jakakolwiek zasada, która naszym zdaniem rządzi życiem, nie prowadzi ani do nagrody, ani do kary. To do nas należy wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń. Istnieje tylko jeden grzech: ignorancja. Cała historia ludzkości jest pełna podłości i okrucieństw. I to my musimy z tego wyciągnąć wnioski. Wiedza, którą zdobywamy w bólu, jest zawsze skuteczniejsza aniżeli wiedza, którą uzyskaliśmy w radosny sposób.
– Tymczasem, mogę was o tym zapewnić, w godzinie Sądu Ostatecznego przeżyjecie na nowo wszystkie radości i wszystkie cierpienia, które sprawiliście lub zadaliście waszym bliźnim. Pojawią się przed wami wszystkie doświadczenia. Ziemia bowiem jest miejscem doświadczeń. W chwili śmierci zrozumiecie sens i wagę wszystkich swoich czynów. Zapewniam, że kiedy archanioły wskażą wam najbardziej naganne z waszych czynów, nie spotka was z ich strony ani złość, ani oburzenie. Będą sobie po prostu kpić z waszej głupoty.
– Celem egzystencji nie jest dobroć. Celem egzystencji jest bowiem spełnienie samego siebie. Celem egzystencji nie jest to, żeby być miłym, ale żeby być zawsze świadomym. Celem egzystencji jest wykorzenienie ignorancji. We Włoszech w ciągu trzydziestu lat panowania rodziny Borgiów toczono wojny, panował terror, były morderstwa i otrucia, ale w tym samym czasie tworzył Leonardo da Vinci, Michał Anioł i powstał cały duchowy nurt Renesansu. W Szwajcarii panuje braterska miłość, od pięciu wieków trwa pokój i demokracja. I co stworzyli Szwajcarzy? Zegarki, żeby dokładnie mierzyć czas ich niekończącej się nudy. – Od zarania dziejów Dobro walczy ze Złem, Piękno z Brzydotą, Prawda z Fałszem, Yin z Yang i z tej właśnie ciągłej konfrontacji wyłaniała się wiedza i postęp, ponieważ jedno nie może istnieć bez drugiego. Tymczasem poznając Ostateczny Kontynent, poprzez jakże typową dla człowieka skłonność do upraszczania wszystkiego, ludzie sprowadzili cel egzystencji do jednej i tylko jednej kwestii, a mianowicie do dobroci! Cóż za potworny błąd! Tak naprawdę bowiem, stwierdzam kategorycznie raz jeszcze, Zło jest nieodzowne dla zachowania równowagi na ziemskim padole.
Jakieś pięćdziesiąt dziewczyn i chłopców, o mocno niepokojącym wyglądzie, krzyczało, stojąc wokół niej:
– Przywrócimy Zło! Przywrócimy Zło!
– Dziękuję wam, moi drodzy. Dziękuję. Podejmując pierwszą próbę doprowadzenia ludzkości do prawidłowego postrzegania rzeczywistości, odesłaliśmy już w zaświaty grupę greckich turystów, domorosłych tanatonautów, którzy w Raju nie mieli właściwie nic do roboty. To zaledwie początek i naszą walkę będziemy prowadzić dalej. Zapewniam was raz jeszcze, że na tym nie poprzestaniemy.
W ciemnych oczach Stefanii pojawiły się błyskawice. Jakby odmieniła ją chęć przekonania do słuszności swoich racji.
Kudłaty brodacz doskoczył do niej.
– Groźbą i przemocą sterroryzujemy tanatonautów. Doprowadzimy do zamknięcia tanatodromów. Ktokolwiek będzie chciał spróbować odlecieć, zostanie przez nas skazany na śmierć. To ostatnie ostrzeżenie, jakie kierujemy do turystów śmierci!
Śmiechy, oklaski, warkot motocykli.
Głos jakiejś punkówy o oczach mocno podkreślonych czarną kredką i szkarłatnych ustach przebijał się przez ogólny harmider:
– Nie tylko tanatodromy! Zło musi dotrzeć wszędzie! I trzeba wreszcie skończyć z tą wszechobecną ckliwością! Możemy to osiągnąć bardzo prostymi działaniami!
– Co proponujesz? – zapytał ktoś zachrypniętym głosem.
– A dlaczego by nie powrócić do hard rocka? Teraz w sklepach i we wszystkich stacjach radiowych słyszy się już tylko muzykę klasyczną albo space music. Można tego mieć naprawdę dość. Ja chcę odlotowych koncertów rockowych!
– Rock, rock, chcemy rocka! – skandowali zwolennicy Zła.
– Chcecie tego? Mam coś dla was.
Kamera najechała teraz na amatora rocka. Jakiś nieogolony facet z papierosem w ustach i przepaską na czole stanął na motorze i w wyciągniętej dłoni, niczym relikwię, trzymał kasetę. Na niej widniała nazwa grupy, AC/DC, i tytuł, chociaż bardzo stary, jednak wielce obiecujący: „Highway to Hell". Jego motocykl był wyposażony w odtwarzacz. Włożył do niego kasetę, na którą wszyscy patrzyli z pożądaniem.
Włączył głos na pełny regulator i powietrze wypełniły ostre dźwięki, które wciąż przybierały na sile.
Wszyscy zaczęli od razu podrygiwać i wykonywać coś, co przypominało barbarzyński taniec plemienny; otaczali swojego wodza, Stefanię, i powtarzali teraz jej zmysłowe ruchy.
Ogarniało ich coraz większe podniecenie. Byliby w stanie sami obudzić świat.
– Jeśli istniejemy, to znaczy, że Bóg tak chce! – krzyczała Stefania.
– Jeśli zabijamy, to znaczy, że Bóg tak chce! – wydzierał się brodacz.
– Jeśli kochamy hard rocka, to znaczy, że Bóg tak chce! – włączyła się punkówa.
– Bóg jest dobrem, ale Bóg jest także złem, gdyż Bóg jest wszystkim – podjęła na nowo Stefania, z trudem łapiąc oddech. – Tam, w górze, spotkałam Szatana i jestem przekonana, że to naprawdę ktoś, kto zasługuje na szacunek! Wyłącz muzykę, Billy Joe.
Motocyklista natychmiast wykonał polecenie. Nikt z tańczących nie zaprotestował, a przecież wszyscy byli jak w transie, zupełnie jak wirujący derwisze. Stefania była najwyraźniej ubóstwiana w stworzonym przez siebie kręgu wyznawców Zła i wystarczyło, że skinęła palcem, a wszyscy jej słuchali.
– Nie tylko hard rock zniknął. Zniknął również alkohol. Ludzie nie mają już odwagi się napić, bo obawiają się, że będą źle się zachowywać pod wpływem alkoholu. Prawie wszystkie gorzelnie zniknęły z powierzchni ziemi. Otwórzmy więc nielegalne gorzelnie i rozprowadzajmy alkohol, gdzie tylko się da.
Pomyślałem, że powinna była zobaczyć od czasu do czasu swojego byłego męża. On przynajmniej, jako jeden z niewielu, z tego nie zrezygnował! W dodatku doskonale wiedział, gdzie można znaleźć flaszkę.
Niemniej zwolennicy Zła uznali, że to znakomity pomysł. Upowszechnienie pijaństwa – oto idea, która im pasowała. Alkoholizm gwarantował w dalszej perspektywie pojawienie się mężczyzn, którzy będą bić ile wlezie żony i dzieci, pijanych kierowców rozjeżdżających uczciwych ludzi, i gwałcicieli, skoro wszystkie popędy zostaną uwolnione! Świetny kamyczek wrzucony do ogródka uprzejmości!
– No. Brawo dla alkoholu!
– A poza alkoholem są jeszcze…
– Narkotyki – podsunął Billy Joe, który najwyraźniej chwytał wszystko w mig.
– Narkotyki! – zgodziła się z nim Stefania. – Musimy odtworzyć sieć dilerów narkotyków. Gdzieś na przedmieściach muszą być przecież jeszcze jakieś zapasy. Wystarczy grzecznie zapytać dawnych szefów. Oddadzą nam kokę bez problemu, bo przecież będą święcie przekonani, że wykonują dobry uczynek, przychodząc z pomocą narkomanom na głodzie.
Dźwięki AC/DC znowu zabrzmiały, tworząc agresywne tło, zanim jeszcze Stefania podsumowała:
– Przyjaciele, wszyscy teraz doskonale wiecie, co należy robić: trzeba zdobywać nowych adeptów, mordować tanatonautów, rozprowadzać alkohol i narkotyki. Razem, zapewniam was, uda nam się przywrócić świętą równowagę Dobra i Zła.
A potem, patrząc prosto do kamery i zwracając się do telewidzów, spokojnie stwierdziła na koniec:
– Zło właśnie się odrodziło. Wy wszyscy, którzy nas oglądacie, drzyjcie albo dołączcie do nas!
Jakby mgła wypełniła mały ekran, a po chwili Freddy junior mógł z powrotem oglądać dalszy ciąg ulubionej kreskówki.
Informacja skierowana do właściwych służb
Nie mamy z tym nic wspólnego. Zrodził się spontaniczny ruch społeczny. Nie potrzebowaliśmy Stefanii Chichelli, żeby unieszkodliwić tanatonautów. Naturalna reakcja na zbyt daleko posunięty liberalizm, który trwa już zbyt długo.
Odpowiedź właściwych służb
Nie ma żadnego znaczenia, czy jesteście w to zamieszani czy też nie. Nadal wierzymy w dawną politykę otwarcia.
Jedna piąta zmarłych powstanie z ziemi wraz z ciałem i wyglądać będzie jak w chwili śmierci, z miejsca gdzie z ich ciała wydobyło się ostatnie tchnienie. Pojawiać się będą parami, ojciec z synem, żona z mężem, mistrz ze swoim uczniem, ten, kto rozkazuje, z tym, kto słucha.
Wstańcie, istoty cielesne, wy, którzy byliście posłuszni jazatom, wy, którzy zmarliście na tej ziemi!
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Pomimo całego zapału i elokwencji Stefanii nie udało się ożywić sił Zła. Nigdy nie zebrała więcej niż setki łobuzów, którzy oddawali się przestępczej działalności, spotykającej się jednak z powszechną obojętnością.
Włoszka rozrzucała tysiące ulotek, które ludzie podnosili z ziemi i nie czytając, wrzucali od razu do najbliższego kosza na śmieci. W ten sposób przyczyniali się do utrzymania czystości w mieście i tym samym niewielkim kosztem zdobywali dodatkowe punkty.
W kilku gazetach wydrukowano tekst ulotki, ale i tym razem nie dało to żadnych rezultatów. Mimo to znalazły się w nim interesujące rzeczy:
Co właściwie jest grzechem?
Zabijanie? Jeśli jakikolwiek Bóg istnieje, nigdy nie przeszkodził przecież ludom wyrzynać się między sobą. Wręcz przeciwnie, dzięki wojnom unikano przeludnienia i uniemożliwiano ludziom unicestwienie innych gatunków.
Kradzież? A kimże jesteśmy, żeby twierdzić, że cokolwiek należy do, nas, a nie do kogoś innego? Kradzież nie jest grzechem, jest nim raczej odmowa oddania czegoś innej osobie.
Brak szacunku dla Boga? Jeśli Bóg istnieje, jest istotą mądrą i inteligentną, a więc wolną od pychy i zarozumiałości. Bóg, jeśli istnieje, drwi sobie całkowicie zarówno z tych, którzy go wielbią, jak i z tych, którzy go poniżają.
Brak poszanowania dla świętości? Nic nie jest święte. Duchowni, którzy utrzymują, że są głosem Boga, sami popełniają grzech pychy. Kto śmie twierdzić, że takie czy inne miejsce, taka czy inna rzecz są święte? To wyraz pychy, wyłącznie pychy.
Anioły nie o wszystkim wiedzą. Nad nimi jest jeszcze inna władza. Możecie ją nazwać Bogiem, jeśli chcecie, lecz pamiętajcie, że Bóg za nic sobie ma dobre uczynki i uprzejmość.
Narody świata, obudźcie się! Nie ma nic gorszego niż uprzejmość.
Nasza przyjaciółka w przypływie wściekłości cisnęła na śmietnik „Tybetańską Księgę Umarłych", swój niegdysiejszy brewiarz, żeby teraz rzucić się łapczywie na „Czerwoną Książeczkę" Mao Zedonga. Przewodniczący Mao imponował jej chęcią działania.
Podobnie jak on uważała, że rzeczywisty świat ujawnia się dzięki sprzecznościom, toteż chętnie porównywała się z Wielkim Sternikiem, opowiadając o konieczności prowadzenia permanentnej rewolucji i przygotowując się także do Długiego Marszu. Sprzeczność jest motorem wszelkiego rozwoju, mówił Mao. Rewolucja poprzez Zło jest dla ludzkości koniecznością, uzupełniała tę teorię Stefania Chichelli.
Mao miał swoją Armię Czerwoną, ona zaś czarną armię. Podległe jej oddziały dobrze się bawiły, pławiąc się w rozpuście. Tym lepiej, bo to zawsze coś. Skoro tam, w górze, przyjdzie im zapłacić wysoką cenę, trzeba najpierw zakosztować; trochę przyjemności, czyniąc zło tutaj, na dole.
Niełatwo jednak wrzucić wsteczny bieg w świecie, którym zawładnęła dobroć! Mówiono o nich „biedni", odnosząc się z litością do nieszczęsnych propagatorów zła, których karma była już tak bardzo nadwerężona!
Mimo to dzięki nim właśnie życie stało się mniej nudne. Wyczekiwano na ich następny zły uczynek, który doda nieco pikanterii jakże mdłej rzeczywistości. Mieli zresztą swoich wielbicieli, którzy wychwalali ich altruistyczną odwagę. Poza tym dzięki owym „złym" można było uzyskać bez trudu kilka dodatkowych punktów.
Teraz, kiedy wszystkie ubrania zostały przekazane stowarzyszeniom charytatywnym, gdy tylko ktoś znalazł przypadkiem narkotyki, alkohol albo broń ukrytą na strychu, natychmiast wysyłał je do czcicieli Zła. I chociaż udało im się doprowadzić do śmierci wielu turystów udających się do Raju, nie przeszkodziło to wcale wyspecjalizowanym biurom turystycznym prosperować coraz lepiej. Morderstwo czyniło z denata ofiarę męczeńskiej śmierci.
W tym właśnie czasie Lucinder postanowił pożegnać się z życiem. Przechodnie znaleźli jego zmasakrowane ciało u stóp wieżowca Montparnasse. Prezydent przeskoczył przez balustradę w pewien deszczowy dzień, gdy jezdnia lśniła jak lustro.
Skok w pustkę wymaga sporo odwagi. Zwłaszcza kiedy jest brzydka pogoda. Poza tym wielu spośród tych, którzy wyskakują przez okno, wychodzi z tego cało. Trzeba powiedzieć, że zazwyczaj wybierają skok z czwartego lub piątego piętra, a wtedy albo lądują łagodnie na masce samochodu, albo na stosie śmieci, albo też mają połamane nogi i kończą sparaliżowani na wózku inwalidzkim.
Lucinder jednak nie zostawił sobie najmniejszej szansy przeżycia. Wyskoczył z pięćdziesiątego ósmego piętra. Pragnąc jak zawsze zresztą być skutecznym, wykonał skok głową do przodu, w pozycji spadochroniarza, żeby było to niezawodne i szybkie.
Tylko czemu się zabił, skoro notowania w sondażach miał znakomite? Patrząc na to z pewnej perspektywy czasu, zastanawiam się, czy nie ogarnęło go, tak jak Stefanii, uczucie odrazy do tego mdłego, nijakiego społeczeństwa, do którego stworzenia sam się przecież przyczynił. Musiał mieć do siebie sporo pretensji, bo wiedział przecież, że w ten sposób stanie się błądzącą duszą!
Sprzątaczka odnalazła testament, który zmarły zostawił na biurku:
„Wreszcie zrozumiałem, że sława niczemu nie służy – napisał nasz przyjaciel. – Nieśmiertelność to nuda. Chcę, żeby wykreślono moje nazwisko ze wszystkich podręczników do historii i encyklopedii. Chcę, żeby zburzono wszystkie moje pomniki. Chcę, żeby z ulic zdjęto tabliczki z moim nazwiskiem. Pragnę, żeby mój pogrzeb był jak najskromniejszy, bez pompy i bez konduktu. Nie chcę być pochowany w trumnie pod marmurową płytą. Żadnych kwiatów, wieńców, łez, żadnego Requiem ani mowy pogrzebowej. Proszę, by pochowano mnie pod drzewem. I bez żadnej steli świadczącej o mojej tam obecności. Pragnę powrócić do ziemi, chcę, żeby oplotły mnie korzenie i zżerały ślimaki, dżdżownice i inne robactwo. Być może pomimo samobójstwa przemienię się w żyzną próchnicę? Skoro moje ciało na niewiele się przydało za życia, niech przynajmniej posłuży za dobry kompost po śmierci.
Dużo czasu potrzebowałem, by to zrozumieć, ale teraz już zaczynam pojmować sens życia. Prezydent czy kloszard, król czy niewolnik, wszyscy jesteśmy tacy sami. Niczym malutkie ziarenka piasku zagubione gdzieś we wszechświecie. Domagam się przywileju uznania mnie przez ludzkość jedynie za ziarnko piasku. Byłem może tylko ziarnkiem piasku, to prawda, ale wiem też, że bez ziarenek piasku nigdy nie byłoby plaż".
Minister spraw wewnętrznych postanowił rzecz jasna natychmiast spalić ten jątrzący tekst.
Wydawało się, że śmierć prezydenta Lucindera powinna zahamować po raz kolejny rozwój ruchu tanatonautycznego. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Po imponującym pogrzebie, wbrew nieznanej prawie nikomu ostatniej woli zmarłego, poświęcono mu całe rozdziały w podręcznikach do historii i postawiono gigantyczny pomnik na placu przed Ratuszem. Rząd tymczasowy wydał dekret stanowiący, że stworzony przez prezydenta tanatodrom w Buttes-Chaumont nazywać się będzie od tej pory tanatodromem Lucindera, tak samo jak medal tanatonautyczny nazwany zostanie orderem Lucindera. Nie sposób już dzisiaj zliczyć miasta i wioski, w których aleje, ulice i place nazwano jego imieniem.
Czasem można wybrać sobie życie, ale trudno jest wybrać własną śmierć!
Richard Picpus z łatwością wygrał wybory prezydenckie. Jego pierwsze wystąpienie było hołdem złożonym Lucinderowi. Potwierdził, że jego jedynym celem będzie kontynuowanie dzieła wielkiego „twórcy tanatonautyki".
Gdy wszystkie te ceremonie dobiegały końca, Raoul zwierzył mi się, że ma zamiar ponownie się ożenić. Stefania tak bardzo się od niego oddaliła, że uważał się za człowieka wolnego stanu.
Na telewizyjnym ekranie uśmiechnięty mężczyzna około czterdziestki przed czarną tablicą.
„Witam państwa, nazywam się Filipini. Jestem wykładowcą i naukowcem. Od dawna zajmuję się badaniami na temat życia. Proszę spojrzeć na ten wzór (profesor wskazuje linijką na tablicę), to jest wodór. Jeden atom, jeden elektron, nic prostszego. Proszę teraz spojrzeć powyżej (linijka przesuwa się w górę tablicy). A to jest wzór DNA. Kwas dezoksyrybonukleinowy. Raczej skomplikowany, prawda? No cóż, życie jest właśnie tym i jest go bardzo niewiele we wszechświecie. Wszechświat składa się w 99 procentach z wodoru i znajdujemy w nim zaledwie 0,00000001 procent DNA, tak bardzo bowiem życie jest złożone. Nawet człowiek nie jest w stanie stworzyć życia.
Nie marnujcie więc własnego życia. Każde życie jest cenne. Jeśli nie szanujecie siebie, uszanujcie przynajmniej chemiczne życie, które jest w was".
Łagodny kobiecy głos w tle:
„Był to komunikat Krajowej Agencji Promocji Życia".
„Ty, Gilgameszu, napełniaj żołądek, dniem i nocą, abyś wciąż był wesół, codziennie sprawiaj sobie święto, dnie i noce spędzaj na grach i pląsach! Niech jasne będą twoje szaty, włosy czyste, obmywaj się wodą, patrz, jak dziecię twej ręki się trzyma, kobiecą sprawę czyń z chętną niewiastą: tylko takie są sprawy człowieka". [24]
Epos o Gilgameszu
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Wybranką Raoula była Amandine. Nie spodziewałem się tego. Ani Rose, ani ja nie zauważyliśmy żadnych czułych spojrzeń, muśnięć dłoni, skrytych pocałunków podczas wieczornych spotkań w naszym penthousie. Nie słyszeliśmy też w nocy odgłosu otwieranych drzwi między ich mieszkaniami. Co więcej, w trakcie niekończących się pijackich występów Raoul bez przerwy opłakiwał Stefanię.
W każdym razie fakty były właśnie takie, a małżonków rozpierała radość.
Dziewięć miesięcy później Amandine wydała na świat małą Pimprenellę. Wydarzenie to diametralnie zmieniło osobowość Raoula. On, którego życie zawsze było w jakiś sposób podporządkowane rodzicom, stał się ojcem i znalazł się niejako po drugiej stronie. Od tej chwili zupełnie inaczej patrzył na swoich protoplastów.
Sporo czasu spędziliśmy, dyskutując na ten temat w salonie. Raoul, który znowu zaczął myśleć jasno, zrozumiał, dlaczego jego matka mogła odwrócić się od mężczyzny, który ją zaniedbywał i zajmował się wyłącznie śmiercią. Owszem, ona znienawidziła jego ojca, zdradziła go, ale przecież nie zamordowała go własnymi rękami. To on, uświadomiwszy sobie własną samotność na tym świecie, którym przestał się interesować, postanowił się powiesić. Żona nie przywiązała go przecież do spłuczki w ubikacji!
Mówił, a Pimprenella w tym czasie wydzierała się wniebogłosy. W taki właśnie sposób komunikowała się ze światem. Gdy nie poświęcano jej wystarczająco dużo uwagi, kiedy nie podsuwano jej natychmiast żądanej zabawki, od razu zaczynała wyć. Amandine zajęła się uspokajaniem jej.
Przy dużej liczbie decybeli emitowanych przez małą Raoul podzielił się ze mną swoimi refleksjami:
– Istnieje tylko jeden sposób wyrażenia miłości do rodziców: trzeba im wszystko wybaczyć, cokolwiek uczynili. A potem pozostaje już tylko wybaczyć sobie samemu, że nie wybaczyliśmy im wcześniej.
Mój przyjaciel przypomniał sobie o różnych drobnych sprawach, z których potem rodzą się wielkie dziecięce pretensje. Kiedy był mały, nie cierpiał, gdy jego matka zmywała naczynia, zamiast się nim zajmować. „Zaczekaj dwie minutki" – mówiła do niego. Miał do niej żal, że go zaniedbuje i nie ulega natychmiast jego tyranii. Zamykał się w swojej miłości, żeby ją ukarać, ale jednocześnie pozbawiał sam siebie tej miłości.
Jeśli głębiej się nad tym zastanowić, jego relacje z rodzicami były dosyć podobne do moich!
Pimprenella wciąż wyła, więc teraz przyszła kolej na Raoula, żeby się nią zajął. Kiedy wziął ją na ręce, powoli zaczęła się uspokajać. Czy ona także będzie umiała wybaczyć mu któregoś dnia, że nie podbiegł do niej szybciej? Czy będzie umiała wybaczyć mu pewnego dnia, że nie podarował jej całej miłości i wszystkich zabawek, jakie istnieją na tym świecie?
Wysoki, niezgrabny ubrany w dżinsy chłopak ze zmierzwioną czupryną siedzi niedbale w fotelu z płowej skóry.
„Cześć. Nazywam się Thomas Frilinot. Najbardziej pasuje mi spędzać życie z kumplami. Jak się samemu żyje, też jest nieźle, ale z kumplami dopiero jest ekstra. Co razem robimy w życiu? Gramy w karty i jeszcze… no, tego, głównie gramy w karty. Bo po prostu lubimy karty. I życie też, to chyba jasne. Bo bez życia, bez kart i kumpli byłoby kompletnie beznadziejnie, nie? Więc kochani, niech żyje życie!".
Słodki głos w tle:
„Był to komunikat Krajowej Agencji Promocji Życia".
„Człowiek ten ma tysiąc głów, tysiąc oczu, tysiąc stóp. Napełnia on ziemię ze wszystkich stron i sięga poza nią tak daleko jak dziesięć palców. […] Właśnie ten Człowiek jest tym wszystkim, co kiedykolwiek było i co kiedykolwiek będzie. Jest on władcą nieśmiertelności, gdy wyrasta ponad wszystko dzięki jedzeniu". [25]
Hymny Rigwedy o stworzeniu świata
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Tej nocy miałem sen.
Sen był tak wyraźny, tak realistyczny, logiczny, spójny i tak przerażający zarazem, że zaraz po przebudzeniu czym prędzej spisałem jego treść w najdrobniejszych szczegółach. A oto tekst, który napisałem tego właśnie ranka:
„Archanioł Gabriel schodzi na Ziemię, żeby wystąpić przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych. Przemówienie jest proste i bezpośrednie. Ponieważ ludzie bez przerwy się rozmnażają, jego służby są całkowicie przytłoczone zmarłymi z danego dnia. Siedem miliardów ludzi to o wiele za dużo! Co zrobić, żeby zważyć wszystkie te dusze, gdy ma się do dyspozycji tylko trzech sędziów aniołów, nawet jeśli pracują 24 godziny na dobę?! Pomarańczowa kraina jest przepełniona oczekującymi na swoją kolejkę duszami. Sprawy są zamykane, ale popełniono też pomyłki. Mędrcy przeszli reinkarnację i wcielili się w gangsterów, gdy tymczasem obrzydliwe kanalie stały się czystymi duchami ze skróconym i niesłusznie przerwanym cyklem reinkarnacji.
Archanioł Gabriel proponuje więc ludziom pewien wybór: albo nastąpi wreszcie odpowiednia regulacja narodzin, albo trzeba będzie wysłać jakąś pomoc do nieba. W końcu skoro ektoplazmy pochodzące z żywych ciał docierają aż do obrzeży Ostatecznego Kontynentu, dlaczego nie miałyby tam pozostać na dłużej i pomagać przy spisywaniu i kontrolowaniu karmicznych kart?
Zebrani na sesji zorganizowanej w trybie nagłym szefowie państw tej planety doskonale rozumieją, na czym polega problem. Przyznają też, że nie są w stanie narzucić ścisłej kontroli narodzin. Opowiadają się więc za drugim rozwiązaniem, a mianowicie za wysłaniem ektoplazmicznych urzędników do Raju.
Pojawia się wtedy nowa kasta urzędasów. Osoby, które do tej pory zajmowały się papierkową robotą, każdego ranka przeobrażają się w ektoplazmicznych agentów i zasiadają na tronie startowym, tak jak inni o tej samej porze wsiadają do metra albo do podmiejskiego pociągu. Tam, w górze, anioły przewidziały dla nich biura, w których analizować będą karty klientów.
Oczywiście wszyscy ci międzynarodowi urzędnicy zostali zaprzysiężeni. Ale jeden z nich popełnia pierwsze nadużycie, ostrzegając swojego syna, po zapoznaniu się z jego kartą, że jeśli nie przestanie terroryzować kolegów z klasy, to w następnym wcieleniu zostanie zamieniony w ślimaka.
I chociaż wydaje się to błahe, przysięga zostaje złamana.
Nikt nie jest doskonały, a ponieważ administracja wciąż się rozrasta wraz z rosnącą liczbą ludności, zaprzysiężone ektoplazmy stają się niebawem tak liczne, że wzrasta również liczba incydentów.
Na przykład ojciec młodego człowieka, który okropnie się zachowuje, w końcu odrobinę zmienia ten jego sznureczek, żeby nieco poprawić karmę krnąbrnego syna. Dodaje 100 punktów. Hop! Nikt nawet nie zauważy i nikt nie przyłapie go na gorącym uczynku.
Jest jednak nie tylko rodzina, są również przyjaciele. No i przyjaciele przyjaciół… A także ci dobrze poinformowani, którzy wiedząc, że urzędnicy, nawet zaprzysiężeni, nie są znowu aż tak dobrze opłacani, starają się poznać ich tożsamość i wsunąć im do kieszeni kopertę, żeby załatwili sprawę. Kilka banknotów i porządna reinkarnacja zapewniona!
Stopniowo powstaje prawdziwy czarny rynek dobrych reinkarnacji. Bogaci płacą, żeby się dowiedzieć, na jakim dokładnie etapie znajduje się ich karma i na popełnienie ilu grzechów mogą sobie jeszcze pozwolić. Już zawczasu zapewniają sobie ponowne narodziny w bogatej i cieszącej się dobrym zdrowiem rodzinie. W ten sposób w kolejnym życiu bogaci pozostają bogatymi i zdrowymi. Biedni zaś pozostają biednymi i chorymi w następnej egzystencji.
To już nie sen, ale koszmar. Pojawia się nowa kasta: tanatokraci.
Niezależnie od naszego zachowania na Ziemi niemożliwa staje się reinkarnacja na wyższym poziomie, jeśli nie mamy środków finansowych, żeby przekupić ektoplazmicznego urzędnika. Kiedyś tym, co najbardziej przerażało ludzi, było popełnianie grzechów. Teraz najgorzej jest być biednym, ponieważ wiadomo, że takim już pozostaniemy na zawsze, przez wszystkie kolejne reinkarnacje, nie mając żadnych szans, by wyrwać się z zaklętego kręgu niepowodzeń.
Wszystkie zasady gry zostają zmodyfikowane. Żyje się już tylko dla pieniędzy. Każdy sposób jest dobry, żeby je zdobyć: kradzież, prostytucja, oszustwa, zbrodnia, handel narkotykami. A więc przeciwieństwo cnotliwych czasów. Każde działanie ma na celu wyłącznie zdobywanie kasy.
Mój syn Freddy jest gnębiony przed wejściem do liceum przez łobuzów ściągających haracz. Mojej żonie Rose w supermarkecie ktoś kradnie portmonetkę.
Mafia odradza się z popiołów. Nikt już nie waha się zatrudniać zawodowych morderców, żeby przywłaszczyć sobie czyjeś dobra albo pozbyć się konkurenta w handlu. Posiadanie pieniędzy pozwala na odtworzenie karmicznego dziewictwa, więc czym się tu przejmować?
Świat zostaje całkowicie zdominowany przez pieniądz. Pozostałości różnych religii rozpoczynają kampanię, żądając, by ludzie przestali się mieszać w sprawy Raju.
Lecz rezygnacja z zaświatów oznaczałaby ponowne przekazanie całej odpowiedzialności aniołom, a te nie są przecież w stanie poradzić sobie z siedmioma miliardami mieszkańców na naszej planecie. Świat dziczeje i coraz powszechniejsza staje się ignorancja”.
Obudziłem się drżąc, zlany potem. Czy to możliwe, żebyśmy aż do tego stopnia zostali wprowadzeni w błąd?
Byłem przekonany, że anioły przekazały mi wiadomość tradycyjnym sposobem komunikowania się, mianowicie poprzez sen właśnie. Przesłanie było jasne: należy się zatrzymać, zanim sytuacja pogorszy się na tyle, że wszystko wymknie się spod kontroli.
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i zszedłem do kafejki, żeby zjeść śniadanie z przyjaciółmi. Ale spotkałem tam tylko Raoula. Junior już poszedł do przedszkola, Amandine zaś i Rose na zakupy.
W kafejce patrzyłem na kota. Wyglądał na spokojnego. Był z tych kotów, które wszystko już zrozumiały i teraz wylegują się, czekając na nowe wcielenie. Szczęśliwy zwierzak. Pewnie odrodzi się pod postacią kogoś bardzo wyluzowanego.
Nagle do kawiarni wpadł policjant, głośno się wydzierając. Nie bardzo można było zrozumieć, co on tam bełkocze, ale z grubsza brzmiało to jak: „Wasz tanatodrom, rozwalają wam wasz tanatodrom!".
„Tak samo jak ciało człowieka składa się z członków i różnych części, między którymi zachodzą akcje i reakcje, tworząc jeden i ten sam organizm, tak samo rozległy świat składa się z całej hierarchii stworzonych rzeczy, które kiedy są powiązane ze sobą poprzez odpowiednie akcje i reakcje, tworzą jedno organiczne ciało".
Zohar
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Byli to wyznawcy Zła. Stefania wydała zapewne rozkaz zniszczenia naszego tanatodromu. Przez okna na parterze i w sklepiku widzieliśmy, jak rozbijają wszystko za pomocą kijów bejsbolowych i łańcuchów do rowerów.
Raoul trącił mnie lekko łokciem.
– Ty i ja przeciwko imbecylom?
W jednej chwili to zdanie przywołało wspomnienia z czasów, gdy Raoul i ja byliśmy jeszcze najlepszymi przyjaciółmi na świecie i kiedy robił na mnie tak wielkie wrażenie, wykorzystując swój niski głos przeciwko wyznawcom Belzebuba. Wyzwanie było wtedy trudne, a przecież nam się udało. Tym razem zwycięstwo wydawało się poza naszym zasięgiem, ale wszystko się we mnie zagotowało, kiedy patrzyłem na splądrowany sklepik matki, na porozbijane bańki wspomnień z padającym śniegiem, z których teraz wylewała się jakaś ciecz, widząc porozdzierane plakaty z Rajem, poszarpane T-shirty i zdjęcia Amandine, na których dorysowano wąsy.
Weszliśmy do środka. Najpierw nikt nie zwrócił na nas uwagi. Raoul zdążył nawet chwycić długą metalową rurę do pakowania dużych plakatów i podał mi ją.
Przekazał mi niejako pałeczkę. Od razu zapomniałem, że jesteśmy ze sobą skłóceni, że stał się alkoholikiem. Ująłem mocno tę przypadkową broń.
Byliśmy razem. On i ja przeciwko imbecylom. On i ja przeciwko całemu światu.
On także trzymał w ręku aluminiową rurę. Stało tam dwóch dosyć przerażających obwiesi. Byli rozczochrani, cuchnący, ich ciała pokrywały tatuaże z trupimi czaszkami i symbolami piekła, a na twarzach rysował się dziki grymas wściekłości.
Jeden z nich zajmował się rozszarpywaniem nożem chustek z mapką Raju, a drugi rozrywał zębami laleczki przedstawiające najpopularniejsze anioły.
– Dość tego! – zawył Raoul.
Nasze wejście mocno ich zaskoczyło. Byli przekonani, że na tym jakże łagodnym świecie nikt nie odważy się im przeciwstawić. Wcześniej bez większego trudu poradzili sobie z policją i wojskiem. Czuli się niezwyciężeni.
Zdziwieni na chwilę przestali, po czym równie szybko się pozbierali. Wyższy podszedł do nas z uśmiechem na twarzy. Wyciągnął rękę, jakby chciał uścisnąć nam dłonie, a potem, stojąc już całkiem blisko, kopnął mnie potężnie w podbrzusze. Powinienem był zachować czujność. Zapomniałem, że wyznawcy Zła nie szanują niczego i nie uznają żadnego kodeksu honorowego.
Osunąłem się na ziemię zgięty wpół. Kątem oka zdążyłem tylko dostrzec, jak Raoul podrywa się do walki i uderza drania wielką aluminiową rurą w głowę. Teraz dopadł do nich ten drugi.
Wywiązała się regularna bitwa. Podniosłem się z ziemi i walczyłem jak umiałem. Ku mojemu zaskoczeniu biłem się całkiem nieźle. Być może rajskie wojny sprawiły, że stałem się trochę bardziej pewny siebie. W końcu czyż nie odniosłem zwycięstwa – fakt, że przy pomocy Amandine – nad groźnym przywódcą asasynów?
Chwyciłem gipsową statuetkę przedstawiającą Féliksa i rozbiłem ją na głowie wyższego z bandytów. Typ przewrócił się. Dzięki ci, Félix. Drugi wolał nie czekać na swoją kolej i uciekł w stronę korytarza, żeby ściągnąć posiłki. Popędziliśmy za nim.
Na szóstym piętrze zaskoczyliśmy czterech uzbrojonych w siekiery mocno napakowanych gości, którzy zabawiali się rozwalaniem wszystkiego, co było pod ręką. Zniszczyli fotele, rozbili jeden po drugim wszystkie monitory kontrolne, a także oscyloskopy, które umożliwiały śledzenie odlotów.
Twarz jednego z nich, pewnie ich szefa, wydała mi się znajoma. I po raz pierwszy rozpoznaliśmy się nawzajem.
– Popatrz, popatrz, kogóż to ja widzę? – powiedział.
Raoul również go rozpoznał. Był to gruby Martinez. Nasz wróg z klasy, którego życie oszczędziliśmy przy okazji jednego z pierwszych tanatonautycznych odlotów. Przypomniałem sobie jedną z nauk Meyera: „Jeśli ktoś wam zada ból i nie zemścicie się, będzie miał do was duże pretensje. Jeśli ktoś wam sprawi ból i nie dość, że nie zemścicie się, ale jeszcze uratujecie mu życie albo zrobicie dla niego coś dobrego, będzie was potwornie nienawidził. Mimo to trzeba kochać swoich wrogów choćby dlatego, że będzie im to mocno grało na nerwach".
I dokładnie tak było. Nie odczuwając żadnej wdzięczności, że oszczędziliśmy mu ryzykownych doświadczeń we Fleury-Mérogis, Martinez nienawidził nas za to, że pozbawiliśmy go sławy, jaką zyskał Félix. Pędził z siekierą, którą Raoul nieporadnie próbował zablokować aluminiową rurką. Rurka rozpadła się na dwie części.
W tym samym momencie dwaj goście z byczymi karkami rzucili się na mnie.
Raoul dobrze wymierzonym kopniakiem trafił w zaciśnięte na siekierze palce. Broń sieczna upadła na podłogę.
– Ty draniu, zaraz cię dorwę! – powiedział nasz dawny kolega z klasy.
Złapał Raoula za głowę i zaczął go dusić. Mój przyjaciel jednak, giętki i smukły, wyrwał mu się i chwycił go w pasie.
Nie miałem czasu, żeby dalej śledzić ich pojedynek. Moi przeciwnicy wczepili się we mnie. Biliśmy się jak małe dzieci, ja ciągnąłem ich za włosy, oni wbijali mi długie brudne paznokcie w szyję. Tarzaliśmy się po ziemi. Niewiele już brakowało, bym przegrał z kretesem, gdy nagle rozległ się czyjś głos:
– Jestem z wami, chłopaki!
Maxime Villain przybył nam z pomocą uzbrojony w nunchaku. Z tą swoją wschodnią bronią był dosyć śmieszny, ale trzeba przyznać, że pojawił się w odpowiednim momencie. Dobrze jednak jest mieć kolegów.
– Trzeba wezwać policję! – krzyknąłem.
– To nic nie da – odpowiedział Villain. – Nie odważą się bić, nawet gliniarze boją się naruszyć swoją karmę!
Zaczęła się potworna rozróba. Przedmioty fruwały w powietrzu, trafiały w twarz, uderzenia kijem bejsbolowym rozrywały powietrze na przemian z głuchym dźwiękiem zadawanych pięściami ciosów. Byliśmy tak bardzo zajęci okładaniem się nawzajem i duszeniem, że nie zwróciliśmy uwagi na warkot motoru, po czym usłyszeliśmy odgłos kroków na schodach.
W drzwiach pojawiła się czyjaś sylwetka.
To była Stefania.
– Dość tego! – krzyknęła.
Wycelowała w nas duży pistolet automatyczny kaliber 9 milimetrów. Podnieśliśmy ręce do góry.
Okrągła Włoszka mocno schudła, przebywając w lesie. Ciężko się wyżywić kasztanami i wiewiórkami. Była piękna w czarnej pelerynie z czerwonym podbiciem. Teraz wyglądała jak Stefania z moich fantazji z trzeciego terytorium. Patrzyła na nas z zachwytem.
– Od dawna pragnęłam tego spotkania – powiedziała.
– Wystarczyło zadzwonić. Umówilibyśmy się – zauważył drwiąco Raoul.
Najwyraźniej nie odpowiadało jej już poczucie humoru prezentowane przez byłego męża. Stojące za nią zbiry wydawały groźne pomruki.
– Przestań opowiadać głupoty, Raoul – rzuciła, przyjmując ton wojskowego dowódcy, którym się zresztą stała.
– Ależ słucham cię, Stefanio, zamieniam się w słuch.
– Więc musisz wiedzieć, że ja i moi ludzie zjawiliśmy się tutaj, żeby zniszczyć tanatodrom. Długo się nad tym zastanawiałam, Raoul. Pomyliliśmy się. Poszliśmy złą drogą już na samym początku. Trzeba teraz zniszczyć potwora, którego sami stworzyliśmy.
Martinez, który krwawił z ust, zaproponował, rozcierając policzek:
– A gdybyśmy tak na początek zniszczyli tych gości tutaj?
– Nie – powiedziała stanowczo. – To moi przyjaciele.
Podeszła do mnie bliżej, niemal się o mnie ocierając.
– Jesteście moimi przyjaciółmi, Michael, Raoul, Maxime. Wam nie zrobię nic złego. Ale trzeba zniszczyć wszystko, co tutaj jest. Do roboty! – rozkazała.
Jej banda znowu zaczęła rozbijać i niszczyć. Roznieśli na strzępy trony startowe, porozbijali urządzenia i aparaturę, potłukli fiolki.
– Raoul – błagała Stefania, wciąż celując do nas z broni palnej. – Zlitujcie się i skończcie już wreszcie z tanatonautyką. Inaczej sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Raoul opuścił ręce i podszedł do niej. Byłem przekonany, że do niego strzeli, lecz kula nie wyleciała z lufy, gdy pocałował ją w usta.
Meyer miał rację, kiedy nam powtarzał: „Trzeba kochać naszych wrogów choćby dlatego, żeby im zagrać na nerwach!". Całowali się, a ten moment przemocy zawieszonej na czas pocałunku miał w sobie coś magicznego. Zbyt magicznego. Martinez nie był w stanie tego znieść. Wykorzystując ogólne zaskoczenie, podniósł z podłogi siekierę i wbił ją Raoulowi w plecy.
Wszystko stało się tak szybko, że nie miałem czasu, by zareagować.
Raoul otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, a potem rozumiejąc, że został zamordowany, uśmiechnął się i znowu zaczął namiętnie całować Stefanię. Ją właśnie kochał najbardziej i chciał odejść, całując ją po raz ostatni. Odkrył śmierć, ostateczny sens życia, a jednak gdy zbliżał się już koniec, myślał tylko o ostatniej chwili rozkoszy. Kochać jeszcze przez chwilę na tej ziemi, zanim trzeba będzie wyruszyć gdzie indziej.
Potem osunął się na kolana z wbitą w plecy siekierą.
– Szybko! – krzyknąłem. – Jeszcze nie jest za późno, trzeba tylko uruchomić tron startowy i odzyskamy go, zanim jego dusza dotrze do świata zmarłych!
– Nie! – powiedziała Stefania łamiącym się głosem. – Pozwólcie mu umrzeć w spokoju.
Dała znak swoim zbirom, którzy nas skrępowali.
Ze związanymi rękami rzuciłem się przed siebie, żeby znaleźć się bliżej Raoula. Jeszcze nie całkiem odpłynął. Otworzył oczy, rozpoznał mnie, uśmiechnął się i wyszeptał coś, co tylko ja byłem w stanie usłyszeć:
Oto przychodzę do was – ja,
który jestem bez grzechu i bez winy.
Nie ma we mnie zła
i nie ma świadectwa (przeciwko) mnie.
Po czym doczołgał się, by ucałować nogi Włoszki, a po chwili wydał ostatnie tchnienie.
Traciliśmy bezcenny czas, byłem wściekły. Stefania jednak podjęła już decyzję: Raoul miał umrzeć w „normalny" sposób. Tak jak kiedyś, gdy nikt nie starał się nikogo zatrzymywać. Dawniej, pamiętam, ludzie umierali i ich bliscy zajmowali się tylko pogrzebem i swoim smutkiem. Dzisiaj pogonie za umierającymi tak często się zdarzały, że o tym zapomniałem.
Dusza Raoula odchodziła z pocałunkiem, który był jego ostatnim wspomnieniem z „ziemskiego" świata.
Doprawdy piękna śmierć! Chciałbym, żeby moja była równie udana. Pomyślałem o tym, że Raoul potrafił kochać. Kochał swojego ojca do tego stopnia, że podążył za nim w jego przygodzie. Kochał swoją matkę tak mocno, że potrafił jej wybaczyć również to, że nie dość go kochała. Kochał książki. Kochał mnie tak bardzo, że wciągnął mnie w swoje sprawy. Kochał Amandine. Kochał Stefanię. Meyer mówił: „Trudno jest kochać naprawdę. Zwykle mamy na to tylko jedno życie i nie wolno nam tego życia zmarnować".
Trup Raoula spoczywał w ramionach Stefanii. Jego oczy zaszły mgłą. Wokół nas jej zbiry nie bardzo wiedziały, co robić. Ich przywódczyni tonęła we łzach: oto dokładne zaprzeczenie wszystkich zasad wyznawców Zła! Stali ze zwieszonymi rękami.
– Zabieramy się stąd – powiedziała w końcu Stefania.
Silniki motocykli zawarczały. Wyznawcy Zła zniknęli równie szybko, jak się pojawili.
Patrzyłem na zwłoki przyjaciela. Dusza opuściła już zapewne cielesną powłokę. Czy było jeszcze możliwe, by w tej masie mięsa znalazł się z powrotem duch?
Teraz było już za późno, dusza Raoula pewnie dotarła do pomarańczowego terytorium, dołączając do miliardów zmarłych. Nigdy już go nie odnajdziemy. Kiedy upewniłem się, że jest martwy, nieodwołalnie martwy, zrozumiałem, że Raoul był moim bratem. Moim jedynym starszym bratem.
Miałem ochotę wyć do księżyca jak kojoty na pustyni. Auuuuuu. Nikt jednak nie byłby w stanie pojąć, że to mój naturalny sposób na wyrażenie żalu. Kiedy umiera najlepszy przyjaciel, nie trzeba wyć do księżyca jak kojot, ale trzeba płakać. Wszyscy o tym wiedzą.
W roku 2068 Maxime Villain, jeden z mistrzów tanatonautyki, powiedział:
„Dopóki człowiek jest śmiertelny, może być wyluzowany".
Była to odpowiedź udzielona ponad sto lat później na pytanie, które postawił amerykański filozof Woody Allen.
Rzeczywiście, cóż bowiem może być bardziej przerażającego od nieśmiertelności? Wyobraźcie sobie życie, które wciąż trwa, bezustannie się powtarza i ciągnie w nieskończoność…
Szybko wszystko nas nudzi, stajemy się smutni, zgorzkniali, brak nam motywacji. Nie stawialibyśmy sobie żadnych celów na przyszłość, nie byłoby nadziei, ograniczeń, lęku. Nie potrafilibyśmy doceniać mijających niemal mechanicznie dni. Wielce uzdolnieni przywódcy mogliby rządzić nami bez końca. Wszystko byłoby wszędzie blokowane przez najsilniejszych, którzy nigdy by się nie starzeli. Nikt nie miałby też możliwości popełnienia samobójstwa.
Nieśmiertelność jest tysiąc razy gorsza od śmierci.
Na szczęście nasze ciała się starzeją, nasz czas na Ziemi jest ograniczony, nasza karma się odnawia, a każde nowe życie wypełnione jest niespodziankami i rozczarowaniami, radością i zdradą, podłością i wielkością.
Śmierć jest dla życia czymś nieodzownym. Naprawdę, bądźmy wyluzowani… gdyż na szczęście pewnego dnia umrzemy!
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok
Archanioł Gabriel powitał ektoplazmę Raoula Razorbaka z szacunkiem należnym Wielkiemu Wtajemniczonemu.
– Tym razem jestem tutaj już na dobre – oświadczył Raoul.
Po krótkich obradach trzej sędziowie archaniołowie przypomnieli sobie, że w przypadku Wielkiego Wtajemniczonego nie jest w ogóle potrzebne ważenie ani też prowadzenie negocjacji na temat przyszłego życia. Ta dusza była już o wszystkim poinformowana, toteż i procedura była zupełnie inna.
Archanioł Rafał wyjaśnił pokrótce Raoulowi, że jego zasługi w poprzednich życiach pozwoliły mu umrzeć dosyć szybką śmiercią na skutek uderzenia siekierą w plecy. Te same zasługi umożliwiły mu również zdobycie upragnionej wiedzy, ale dzięki temu przede wszystkim stał się Wielkim Wtajemniczonym. A jednak nie nadszedł jeszcze czas, aby jego dusza mogła się przeobrazić w czystego ducha: zbyt często popełniał grzech pychy, oddawał się pijaństwu i przejawiał chęć zemsty.
Niemniej w przypadku Wielkiego Wtajemniczonego, biorąc pod uwagę cechy, które pozwoliły mu osiągnąć ten status, zwyczajowo archanioły rezygnowały ze swoich prerogatyw jako sędziowie. Do ektoplazmy Raoula Razorbaka należała decyzja co do przyszłej reinkarnacji.
Dusza naszego przyjaciela podziękowała z wdzięcznością. Sam najlepiej wiedział, że nie zgromadził sześciuset punktów niezbędnych do przerwania cyklu reinkarnacji.
– Po śmierci chcę zamienić się w drzewo – oznajmiła ektoplazma Razorbaka.
– W co? – wystraszył się archanioł Gabriel.
– W drzewo – powtórzył zdecydowanym głosem Raoul.
Archanioł Michał próbował go odwieść od tego zamiaru:
– No dobrze, ale przecież orientuje się pan, że świadomość ewoluuje, przechodząc od minerału do rośliny, od rośliny do zwierzęcia i od zwierzęcia do człowieka. Natomiast tego rodzaju regres przewidzieliśmy tylko dla obrzydliwych kanalii. Drzewo nie będzie pana godne.
– Być może, ale jestem już tak strasznie zmęczony! I naprawdę będąc w pełni władz umysłowych, proszę was o wyrażenie zgody na ten regres. Jestem znużony bieganiną w świecie ludzi. Nawet zwierzęta za dużo się ruszają. Chcę odnaleźć bezruch roślin. Dla mnie nie będzie to regres, tylko ukojenie.
– Niech się zatem stanie zgodnie z wolą twoją! – westchnął archanioł Gabriel.
– Bardzo dobrze – powiedziała dusza, która wyraźnie odzyskała werwę. – Pokażcie mi zatem, co możecie mi zaproponować, jeśli chodzi o roślinność. Musi gdzieś przecież być jakaś parka roślinek, które właśnie kopulują, jakiś pyłek margerytki wchodzący w kontakt z męskim słupkiem tegoż gatunku. Zróbcie ze mnie ziarenko, bulwę albo cebulkę! A potem wyrosnę z ziemi, żeby spędzić całe życie zdrowo i nieruchomo. Spokój, wreszcie będę miał spokój.
– Ale rośliny wcale nie mają łatwego życia! – zakrzyknął archanioł Rafał. – Wiatr je smaga, ptaki skubią, deszcz zatapia, zwierzęta i ludzie niszczą, nie zwracając na nie uwagi.
– Tak, ale rośliny przynajmniej nie cierpią, ponieważ nie mają systemu nerwowego.
Jeden z serafinów puścił kilka baniek przedstawiających miłość wśród roślin. Było to nawet dosyć poetyckie. Raoul i archanioły wspólnie przyglądali im się z ciekawością.
– Hej, popatrzcie tutaj! – krzyknął archanioł Michał. – Szczep winorośli sauternes jest w trakcie zapylania gdzieś we Francji. To château-yquem, doskonałe wino. Spójrzcie na ten szczep! Jest wystawiony na odpowiednie słońce, ma wystarczająco dużo wilgoci, a producenci wina obchodzą się z nim z miłością. Fajnie byłoby stać się małym krzaczkiem winorośli.
Raoul popatrzył z rozrzewnieniem na roślinkę, która miała być jego rodzicem. Przyszły ojciec wydał mu się trochę za bardzo spięty, ale był jednocześnie bardzo sympatyczny. Postanowił zatem być winogronem.
Każdy ma swoją „Księgę życia". Na Dalekim Wschodzie jest ona nazywana „Kroniką Akaszy". Na jej stronach są zapisane czyny i myśli ze wszystkich poprzednich egzystencji i również z egzystencji przyszłych, niezbędnych do uspokojenia karmy. Duch może zdecydować się wybrać tę lub inną, spłacić długi zaciągnięte podczas życia, które toczyło się w XVII wieku, zamiast tych, które zaciągnął w swym ostatnim bycie. Zło zadane podczas ostatniego wcielenia zostało już być może zrekompensowane przez dobro dokonane w trakcie wcześniejszej egzystencji.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Informacja skierowana do właściwych służb
No a teraz?
Odpowiedź właściwych służb
Mieliście rację. Najwyższy czas interweniować.
Kotka w rui miauczy na chodniku o godzinie 2.11 w nocy. Cierpiący na bezsenność mocno rozdrażniony gość klnie, otwiera okno i rzuca pantoflem w jej kierunku. Pocisk nie trafia w cel i ląduje na przedniej masce samochodu. Kierowca gwałtownie hamuje. Tym lepiej dla kotki, która przebiegła szybko przez jezdnię, ale tym gorzej dla jadącego z tyłu samochodu, bo kierowca nie zdążył się zorientować, co się dzieje, i wjechał w samochód przed sobą.
Zderzenie spowodowało wyciek paliwa z baku. Wszyscy wysiadają z pojazdów. Kiedy rozmawiają o szkodzie i ubezpieczeniu, jakiś przechodzień rzuca niedopałek papierosa w kałużę. Benzyna się zapala. Oba samochody eksplodują. Jeden z błotników unosi się w górę i spada po chwili na kubeł ze śmieciami, gdzie schowała się kotka. Ta przerażona rzuca się w kierunku murku, potrącając po drodze pustą puszkę po konserwach, w której schronił się olbrzymi szczur. Zaniepokojone zwierzę kieruje się w stronę zarośniętej chaszczami działki.
Tam w świetle latarni dwóch osiłków gra w koszykówkę, trenując wsady do kosza. Jeden z nich na widok szczura podskakuje z wrażenia i posyła piłkę wysoko ponad ogrodzeniem. Lecąca z dużą szybkością piłka trafia w szybę w chwili, gdy jakaś kobieta rozmawia przez telefon z mężem. Obsypana rozbitym szkłem krzyczy wniebogłosy. Tymczasem jej mąż, kontroler lotów, rozmawia z nią w czasie pracy. Słysząc w słuchawce przeraźliwy krzyk żony, wykonuje ruch w bok. To wystarcza, żeby przesunąć jeden z suwaków na pulpicie.
Tak się złożyło, że ten właśnie suwak pokazał pilotowi samolotu rejsowego podchodzącego do lądowania dokładną pozycję w stosunku do pasa startowego.
Na moim zegarku jest godzina 2.13 w nocy. Powiedziałem już wszystko.
O, nie! Zaglądam do notatek i stwierdzam, że zapomniałem opisać, w jaki sposób można narysować okrąg i jego środek, nie odrywając ołówka.
Wystarczy zagiąć róg kartki papieru. Proszę zaznaczyć duży czarny punkt tak, żeby widniał i na zagiętym skraju, i na papierze obok. Zaczynając od tego punktu, narysujcie półokrąg na zagiętym rogu. Kiedy dojdziecie do kraju zagięcia, wystarczy rozprostować kartkę, nie odrywając ołówka, i dorysować drugą połowę okręgu wokół punktu będącego osią. Orzeł wsparł tym samym reszkę.
Dzięki temu przeniknęliście do innego wymiaru, chcąc wykonać coś, co pozornie wydawało się niemożliwe. Wykorzystać inny wymiar…
Raoul miał rację, że jeśli chce się rozwiązać pewne problemy, należy przyjąć założenie, że możliwe jest wejście w inny rodzaj przestrzeni, w której dysponujemy pełnią praw. Wykracza to poza wszelkiego rodzaju mistycyzm. Chodzi tylko o poszerzenie naszego umysłu. Trzeba zabawić się w poszerzanie naszego umysłu. Jak mawiał Maxime Villain, to powinien być jedyny cel pisarzy: „Sprawić, by nasze marzenia dotarły jeszcze dalej". Marzyć po drugiej stronie kartki. Marzyć po drugiej stronie śmierci. Wszystko jest możliwe w pisarstwie, dlaczego więc z tego nie skorzystać?
Czasami kiedy piszę lub czytam, naprawdę dostaję się w inny wymiar.
Myślę, że tak samo jest z ludzkim życiem. Aby osiągnęło pełnię, musi zaczynać się w jednym wszechświecie, a kończyć w innym.
Gdybym zadał sobie raz jeszcze jakże bliskie mi pytania: „Skąd pochodzę?", „Kim jestem?", „Dokąd zmierzam?", wydaje mi się, że mógłbym już spróbować na nie odpowiedzieć.
Wiem, że jestem istotą ludzką, która żyje tu i teraz. Po co żyję? Żeby móc uczestniczyć w odkryciach tanatonautyki. Wiem, że ludzka myśl może wszystko: potrafi latać i pokonywać materię z prędkością wyobraźni, może gromadzić się w książkach, potrafi też wszystko wytworzyć, zmodyfikować, unicestwić. Wiem, że czas, przestrzeń, wiedza, piękno, wszystko to jest w nas. Wszystko jest w środku. Na zewnątrz istnieje tylko odbicie.
Wiem też, że jestem jedynie trupem w zawieszeniu.
Czytam raz jeszcze, powiedziałem już wszystko. Wszystko już napisałem i mogę o wszystkim zapomnieć.
Dziękuję aniołom, że dały mi czas na to, bym opowiedział historię podboju Ostatecznego Kontynentu. Czy powinienem jednak ją publikować? Czy ten mój wkład będzie Dobrem czy też Złem dla ludzkości?
Orzeł – publikuję. Reszka – nie publikuję. Wciąż te same wahania nad jedną i drugą stroną medalu. Rzucam monetą.
Pieniążek potoczył się pod fotel. Poruszam się teraz na czworakach, patrzę: orzeł.
Jeszcze jedno zdanie do mojej książki: „Do ostatniej chwili obawiałem się, że nie pozwolą mi napisać tej książ…”.
Michael Pinson, Amandine Ballus, Rose Pinson, słynni pionierzy tanatonautyki, zginęli wczoraj wieczorem w niezwykłych okolicznościach. Boeing 787 spadł prosto na ich tanatodrom. Przyczyną katastrofy był prawdopodobnie błąd człowieka, w tym wypadku kontrolera lotów. W szczątkach rozbitego samolotu eksperci szukają czarnej skrzynki, co pozwoli uzyskać szczegółowe informacje na temat wypadku.
Ich śmierć była natychmiastowa. Prowadzącym dochodzenie udało się ustalić, że w chwili śmierci Michael Pinson pisał przy swoim biurku. W pożarze wszystkie kartki spłonęły, w związku z czym nie dowiemy się, jakie przesłanie chciał nam przekazać pionier tanatonautyki.
W chwili obecnej są już z pewnością w Raju, do którego odkrycia przyczynili się w tak znacznym stopniu. Niech ich dusze spoczywają w pokoju.
(W przyszłym tygodniu w sprzedaży znajdzie się dodatek specjalny poświęcony dziełu i życiu francuskich tanatonautów.)
Według pewnej hinduskiej legendy był taki czas, kiedy wszyscy ludzie byli bogami. Jednakże tak bardzo nadużywali swojej boskości, że Brahma, władca bogów, postanowił odebrać im boską moc i ukryć ją w miejscu, w którym nikt nie będzie mógł jej odnaleźć. Kłopot polegał na tym, żeby znaleźć odpowiednią kryjówkę.
Wezwani na pomoc, by rozwiązać ten problem, bogowie niższego rzędu podsunęli następującą myśl: „Schowajmy ludzką boskość w ziemi". Brahma odpowiedział: „To nie wystarczy, ponieważ człowiek zacznie kopać i odnajdzie ją".
Niżsi rangą bogowie zaproponowali więc: „W takim razie wrzućmy boskość w najdalsze głębiny oceanu. – Nie, odrzekł Brahma, ponieważ wcześniej czy później człowiek dotrze do morskich głębin i jest pewne, że któregoś dnia odkryje ją i wydobędzie na powierzchnię".
Niżsi bogowie doszli więc do następującego wniosku: „Nie wiemy, gdzie ukryć boskość, ponieważ jak się wydaje, nie istnieje na ziemi ani na morzu miejsce, do którego pewnego dnia człowiek nie byłby w stanie dotrzeć".
Brahma zamyślił się i wydał wreszcie werdykt: „Oto co zrobimy z boskością człowieka: ukryjemy ją wgłębi niego samego, gdyż to jedyne miejsce, w którym nigdy nie będzie jej szukał".
Od tego czasu, jak głosi legenda, człowiek okrążył Ziemię. Odkrywał, wspinał się, nurkował i kopał, lecz nigdy nie odkrył tego, co jest w nim.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
QUIZ
W ramach przygotowań do matury proszę wykonać test z zakresu wiedzy o tanatonautyce, odpowiadając w ciągu pięciu minut, z zegarkiem w ręku, na następujące pytania:
1. Podaj nazwisko i imię pierwszego tanatonauty, który oficjalnie odbył z powodzeniem podróż ektoplazmiczną.
2. Zacytuj zdanie słynnego amerykańskiego filozofa Woody'ego Allena.
3. Ile barier komatycznych znajduje się na Ostatecznym Kontynencie? (Uwaga: barier, a nie terytoriów.)
4. Wymień trzy podstawowe techniki, które umożliwiają odcieleśnienie.
5. Co to jest tachion?
6. Jak nazywał się pierwszy tanatonauta, któremu udało się przekroczyć drugą barierę komatyczną?
7. Gdzie w Paryżu został zbudowany wielki tanatodrom?
8. Jakie jest pierwsze odczucie w trakcie odlotu ektoplazmicznego?
9. Gdzie znajduje się Raj?
10. Co Freddy Meyer wniósł do tanatonautyki?
11. Podaj datę bitwy o Raj.
12. Jak brzmią chrześcijańskie imiona trzech archaniołów, którzy osądzają nasze życie?
13 Jak przeprowadzić medytację, żeby osiągnąć odcieleśnienie?
14. Dlaczego Stefania Chichelli się zbuntowała?
15. W jaki sposób należy chronić srebrzystą pępowinę podczas odlotu duszy?
16. Co może się przydarzyć ignorantom?
17. Co może się przydarzyć mędrcom?
Podręcznik szkolny, klasa maturalna
Informacja skierowania do właściwych służb
Czekamy na rozkazy. Jesteśmy w pełnej gotowości.
Odpowiedź właściwych służb
Do dzieła.
I znowu lecę do Raju w towarzystwie przyjaciół. Tym razem jednak nasze pępowiny pękły i wiemy już, że w tym istnieniu będzie to nasza ostatnia podróż.
Rose, Amandine i ja zginęliśmy w mieszkaniach w tanatodromie w Buttes-Chaumont jako ofiary zwariowanego boeinga. Villain potknął się u siebie w kuchni i uderzył z całej siły głową w ostry kant zmywarki do naczyń. Wszyscy wystartowaliśmy dokładnie w tym samym czasie. Bez urządzeń, bez tronów, nie naciskając gruszki. Nie wypowiadając też powoli naszych słynnych już „Sześć… pięć… cztery… trzy… dwa… jeden. Start".
Nie jesteśmy tanatonautami. Jesteśmy nieboszczykami zmarłymi tego właśnie dnia, mimo wszystko zadowolonymi, że wspólnie odbywają ostatnią podróż.
Błyskawicznie przelatujemy przez Układ Słoneczny i jego peryferie. Lecimy swobodnie, kierując się w sam środek Galaktyki.
Nie odczuwamy żadnych obaw, stając u wrót śmierci. Na Ostatecznym Kontynencie czujemy się jak u siebie w domu. Odwiedzaliśmy to miejsce tak często, jak inni jeżdżą do Palavas-les-Flots czy do Trouville.
Nie zwracam uwagi na to, że kobieta z trupią czaszką w białych atłasach puszcza do mnie oko. Od dawna już nie obawiam się jej pustych oczodołów i szczerbatego uśmiechu.
Przekraczamy wszystkie barwy zwykłej śmierci. Niebieski, czarny, czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, biały. Wydaje się jednak, że tam, w górze, chcą nas zobaczyć jak najszybciej. Przebijamy się przez tłum oczekujących w kolejce, jakbyśmy byli jeszcze tanatonautami.
Po chwili docieramy do góry światła. Nie pomyliliśmy się. Archanioły już na nas czekają. Żeby z nami spokojnie porozmawiać, zatrzymują rzekę umarłych, nie zważając zupełnie na protestujące niecierpliwe ektoplazmy.
Święty Piotr wydaje się zmartwiony. I to on, jak zwykle, ma wszystko wyjaśnić. Od najdawniejszych czasów zawsze istnieli tanatonauci, którzy chcieli poznać Ostateczny Kontynent. Anioły uprzejmie przyjmowały rzadkich gości i chętnie powierzały im tajemnice Raju. Po powrocie na Ziemię niektórzy pragnęli podzielić się z innymi ludźmi tymi „rewelacjami". Abraham, Jezus, Budda, Mahomet i wielu innych przekazali swoje świadectwa. W ten sposób powstała Biblia, Tybetańska Księga Umarłych, Ewangelie, Koran, chińskie Tao-te-king… i wszystkie święte księgi świata.
Anioły uczyniły z tych ludzi Wielkich Wtajemniczonych, a ci nie okazali niewdzięczności. Chcieli, żeby z ich wiedzy korzystały wszystkie kolejne pokolenia po to, by dokonywał się postęp, ludzie się doskonalili i zbliżali coraz bardziej do stanu czystego ducha. W ten sposób Wielcy Wtajemniczeni działali zarówno z korzyścią dla ludzi, jak i dla niebios.
Jednakże otoczyli swoje „odkrycia" tajemnicą, mistycyzmem i hermetycznymi symbolami. Ukrywali je pod płaszczykiem legend i dziwnych mitologii. A co my tymczasem zrobiliśmy? Złamaliśmy tajemnicę, zdradziliśmy, a tym samym wprowadziliśmy w błąd naszych pobratymców i zasialiśmy niepokój na Ziemi.
Anioły zawsze były przychylnie nastawione do Wielkich Wtajemniczonych, gdyż wszyscy, którzy pojawili się przed nimi, byli mędrcami. My zaś byliśmy ludźmi, którzy działali nie do końca świadomie. Ujawniliśmy wszystkim sens życia i śmierci. Rozpowszechnialiśmy tę wiedzę na lewo i prawo. Zachęcaliśmy wszystkich, by podążali za nami. Ściągnęliśmy całą masę turystów tam, gdzie tajemnica powinna pozostać tajemnicą, a sekret – sekretem.
„Mędrzec szuka prawdy, głupiec zaś już ją odkrył".
Rozdrażniony archanioł Gabriel opowiada o naszym „dziele". O bitwach, których celem było przywłaszczenie sobie Raju, o reklamach ustawionych w korytarzu śmierci, o „Rozmowie ze śmiertelnikiem" opublikowanej przez wielkonakładową prasę, o masowej sprzedaży karmografów… Ha! Co za bałagan! Naprawdę był już najwyższy czas, żeby położyć kres naszym nierozważnym działaniom.
– Bardzo dobrze – powiedziała Rose. – Wrócimy na Ziemię i odkręcimy to wszystko, cośmy zrobili!
– Już nie warto – zaśmiał się Szatan. – Już nie potrzebujemy was tam, na dole. Zajęło nam to sporo czasu, ale w końcu pozwoliliśmy anielskiej policji interweniować. Popatrzcie tylko, co się tam teraz dzieje.
Jeden z cherubinów prezentuje nam bańki z obrazkami. Tanatodromy duże i małe, oficjalne i nieoficjalne znikają niszczone piorunami. Wszędzie walają się porozbijane trony startowe. Podręczniki do historii tanatonautyki zamieniają się w pył. Muzeum Śmierci w Smithsonian Institution w Waszyngtonie ogarnia pożar, to samo dzieje się ze sklepikiem mojej matki. Reklamy ektoplazmiczne rozmywają się na naszych oczach. Na Ziemi szaleje tajfun, który na swojej drodze zmiata wszystko, co jest bardziej lub mniej związane z tanatonautyką, wymazując ją na zawsze z ludzkiej pamięci. Wszystko, czego dokonaliśmy w poprzednim życiu, powraca do nicości.
– Chcieliście się zabawić w bogów – grzmi archanioł Gabriel. – Ale ludzie muszą sami zrozumieć prawdę o sobie. Święta wiedza nie może być dostępna dla wszystkich.
Nagle przychodzi mi do głowy pytanie:
– To dlatego już wcześniej zabiliście Raoula?
– Tak. On był pierwszym i najbardziej niebezpiecznym spośród was.
Gniew ogarnia nawet uroczego serafina.
– Gdyby ta wasza mania rzucania światła na wszystko to, co powinno pozostać w ciemnościach, nadal trwała, na drodze do reinkarnacji pojawiłyby się latarnie, a pod nimi prostytutki.
Nieśmiało próbuję nas bronić:
– Jesteśmy zwykłymi ludźmi i jak wszyscy ludzie popełniamy błędy.
– Nie – grzmi dalej archanioł Michał. – Jesteście Wielkimi Wtajemniczonymi. Zamiast korzystać z tego, nie mówiąc o niczym nikomu, opowiadaliście na lewo i prawo o sensie życia, unicestwiając w ten sposób najważniejszą siłę napędową egzystencji, a mianowicie ciekawość, chęć uczenia się i podążania drogą wiedzy.
– Ale przecież właśnie tego chciał Raoul!
– I dzięki temu stał się Wtajemniczonym. Ale tej wiedzy nie można nadużywać. Nawet członkowie najbardziej dziwacznych sekt, nawet jednodniowi nawiedzeni zawsze wiedzieli, że trzeba zachować milczenie i wypowiadać się tylko poprzez metafory. A wy myśleliście, że jesteście sprytniejsi od innych. Chcieliście spopularyzować „śmierć" i wszystko popsuliście…
Archanioły zaczynają czytać listę naszych grzechów.
– Sporządziliście i sprzedawaliście geograficzne mapy Raju – obwieszcza zmartwionym głosem archanioł Rafał.
– Wydaliście… przewodniki turystyczne.
– Skonstruowaliście maszyny do umierania.
– Powtarzaliście nasze słowa.
– Spowodowaliście pojawienie się tysięcy błądzących dusz, namawiając do samobójstwa.
– Patrzycie na nas bez przerażenia.
– Nie okazujecie nam należnego szacunku.
– Uważacie nas za swoje sługi, a nie za swoich panów.
Umarli stojący w kolejce do sądu przestają się niecierpliwić, wykazując teraz duże zainteresowanie sceną, której są świadkami. Odkąd się tutaj znaleźli, nigdy nie zdarzyło im się zobaczyć aniołów tracących cierpliwość i aż tak bardzo denerwujących się na biedne ektoplazmy.
– Zdrajcy, jesteście zdrajcami i niczym więcej!
Od samego początku tej kłótni dręczy mnie jedno pytanie. Przerywam im, żeby w końcu je zadać:
– No dobrze, a dlaczego w takim razie pozwoliliście nam działać?
Kilku aniołów uśmiecha się szyderczo. A może są to ci „niebiańscy policjanci", którzy interweniowali przeciwko nam? Ci tutaj, jak się wydaje, chcieli nas unieszkodliwić już od samego początku. To inni, ci, którzy teraz się denerwują, pozwolili nam dalej działać.
Archanioł Gabriel czuje się nieswojo.
– Chcieliśmy się dowiedzieć, jak daleko odważycie się posunąć.
– My również odczuwamy czasami ciekawość w stosunku do ludzi – dodaje zawstydzony archanioł Michał. – Mają czasami tak pokrętny sposób myślenia… W sprawie ojca Raoula odbyło się już kilka narad. Swoją rozprawą pod tytułem „Śmierć, ta nieznajoma" przekroczył wszelkie granice. Opublikowanie jej odsłoniłoby zbyt wiele tajemnic.
– A potem, kiedy jego syn przejął pałeczkę, zastanawialiśmy się, co zrobić z tanatonautami, którzy postrzegają odkrywanie śmierci jak dyscyplinę sportową. Niektórzy byli ciekawi, tak jak ja, więc byli za spokojnym czekaniem. Po drugiej stronie jednak pojawili się przeciwnicy tego i policja niebiańska, która bez przerwy wciskała sygnał alarmowy. Ale tu, na górze, większość z siedemdziesięciu dwóch głównych aniołów i ich siedemdziesięciu dwóch czarnych odpowiedników uznała, że trzeba poczekać i przyjrzeć się temu dokładniej. Radzili naszym aniołom tam, na dole, naszej policji, żeby nie panikowała. Tanatonautyka, jak sądziliśmy, i tak sama się zniszczy. Zwykli ludzie nie będą w stanie skoncentrować się wystarczająco, żeby udało im się przeprowadzić tak zasadnicze doświadczenie. Wy nie byliście zwykłymi ludźmi. Dotarliście aż do nas i zasługujecie na to, by stać się Wielkimi Wtajemniczonymi. Tyle że jednocześnie spowodowaliście zbyt wiele strat. Ach! Te ektoplazmiczne biura podróży… Nawet przy jak najlepszych chęciach anioły nie mogły dłużej tolerować takiej ingerencji w ich tajemny świat. Nie mogły też dłużej znosić ludzi, którzy mówili: „Wiem wszystko". Powinniście byli zastanowić się nad biblijną alegorią Adama i jabłka poznania. Nie wolno osiągnąć wiedzy absolutnej. Wolno tylko do niej dążyć…
– W każdym razie w pana przypadku zabawa się już skończyła – ucina archanioł Rafał. – Tanatonautyka umarła razem z panem.
– Ale już jest za późno – lamentuje Rose. – Zbyt wielu ludzi przeczytało nasze książki. Troska o karmę weszła wszystkim w krew.
Archanioł Gabriel przerywa jej lekceważącym gestem.
– Znowu popełniacie grzech, wątpiąc w naszą moc, a przecież zesłaliśmy już kiedyś potop, który zatopił wszystkie grzechy ludzkości. Po zobaczeniu tych wszystkich obrazów, które wam pokazaliśmy, nadal sądzicie, że nie jesteśmy w stanie wszczepić zapomnienia w pamięć? W każdą pamięć?
– Nikt nie będzie pamiętał o waszych czynach – oświadcza święty Piotr. – Będziecie tylko jedną z wielu niejasnych legend, w które nikt tak do końca nie wierzy, jak w potwora z Loch Ness, w yeti w Himalajach albo w Trójkąt Bermudzki. W mitach zapewne będą się pojawiać tanatonauci, lecz zapamiętajcie jedno: nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, że tanatonautyka naprawdę istniała. Przyrzekam wam to uroczyście. Będzie tylko mglistym wspomnieniem ludzi wyjątkowo wrażliwych.
– A Stefania? – pytam.
– Stefania również zapomni. Lecz w przeciwieństwie do was zostanie oszczędzona, ponieważ starała się kontynuować dzieło Szatana w czasach, w których mając do czynienia z ludźmi mdłymi, uprzejmymi albo przesądnymi, potrzebował naprawdę pomocy.
Szatan przytakuje zadowolony.
Matki niepokoją się:
– A co z Freddym juniorem?
– Co z Pimprenellą?
– Oni także zapomną. Nie obawiajcie się o nich. Nie zostaną ukarani za grzechy rodziców.
„Burza idzie sześć dni, siedem nocy,
burza południowa ziemię równa potopem
Kiedy dzień siódmy się uczynił, poniechała burza południowa
Potopu, zmagań, co srożyły się jakoby wojska,
Co miotały się jak żona rodząca
Morze się uspokoiło, ucichła burza, potop walić przestał
Otwarłem dymnik: na oblicze światło mi padło.
Na morze spojrzałem: cisza nastała i zaprawdę cała ludzkość gliną się stała.
Ziemia płodna była jak dach płaska.
Padłem na kolana, usiadłem w płaczu, po obliczu moim łzy popłynęły.
I wszystko dobiegło kresu". [26]
Epos o Utnapisztimie
nazywanym również… Noem w Biblii
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Według Kabały płód jest wielkim mędrcem. Kiedy jeszcze jest w brzuchu matki, zna wszystkie tajemnice świata. Jednakże tuż przed przyjściem na świat pojawia się anioł, który zmusza go do milczenia. Kładzie mu palec na ustach, mówiąc: „Ciiii…”. Płód wtedy zapomina o wszystkim. Tylko jego podświadomość pamięta mgliście o „wielkich tajemnicach". I właśnie z powodu tego kontaktu z aniołem mamy pod nosem zagłębienie nazywane „bruzdą nosowo-wargową".
Freddy Meyer, notatki
Wciąż stoimy przed górą światła.
Żaden z aniołów nie chce nas wziąć w obronę, Rose, Amandine, Villaina i mnie. Wszyscy wysyłają tylko takie samo światło świadczące o tym, że ich decyzja jest ostateczna i nieodwołalna. Archanioł Gabriel zabiera głos:
– Kiedyś jednak, kiedy upłynie bardzo wiele czasu, być może za wiele tysięcy lat, inni Wielcy Wtajemniczeni pojawią się tu, prawdziwi Wtajemniczeni, gdyż nie zgodzimy się już nigdy więcej na turystów. Opowiemy im o waszej przygodzie i powoli, bardzo powoli odkryją wasze dokonania.
Marna to pociecha! Napiszą kiedyś, nie wiadomo zresztą kiedy, kolejną „Odyseję", a może Biblię, jakąś powieść albo nie wiadomo już co! Raoul miał rację, twierdząc, że za wszystkimi tymi rzekomymi „mitologiami" kryje się prawda.
– Co z nami zrobicie? – niepokoi się Amandine.
– Podążycie tą samą drogą co wszyscy. Tak jak wszyscy inni zmarli, którzy nie uzyskali 600 punktów, przejdziecie reinkarnację i rzecz jasna w nowym wcieleniu nie będziecie zupełnie niczego pamiętali z poprzedniego życia.
Wbijam sobie teraz uparcie do głowy: „Byłem tanatonautą, byłem tanatonautą, byłem tanatonautą". Jeśli uda mi się wtłoczyć do mojej duszy tę pewność, że tanatonautyka naprawdę istniała i byłem jednym z jej prekursorów, być może będę o tym choć trochę pamiętał w następnym wcieleniu.
– Ruszajcie – rozkazuje archanioł Gabriel. – Chcieliście przecież dowiedzieć się, co kryje się za świetlistą górą sądu, prawda? – Uśmiecha się. – Jeszcze kilka kroków i dowiecie się.
– Zgadzacie się wreszcie pokazać nam to, co jest w głębi Raju? – dziwi się zachwycona Rose.
– Oczywiście, skoro już nie wrócicie na Ziemię, żeby opowiadać wszystkim wokoło o tym, coście zobaczyli.
Moja żona idzie przed siebie jak we śnie. Nawet w tej chwili, jako astronom, jest szczęśliwa, że będzie mogła zaspokoić ciekawość. Prawie biegnie, by odkryć, co jest po drugiej stronie czarnej dziury.
– A teraz ty, Michael.
– Nie stanę przed sądem?
– Dla Wielkich Wtajemniczonych nie ma sądu. Wyjaśniłem to już Raoulowi. Zaufajcie nam. Jesteś jeszcze młody. Do tej pory istniałeś w zaledwie stu pięćdziesięciu trzech ludzkich postaciach. Przewidzieliśmy dla ciebie bardzo miłą i niewielką reinkarnację.
Podchodzę bliżej. Rose patrzy na mnie z niepokojem.
– Ty i ja przeciwko imbecylom – mówię telepatycznie.
Podbiega do mnie, a jej ektoplazma wpija się mocno w moje usta. Moje wargi nic nie czują, lecz dusza jest głęboko wzruszona.
– Ty i ja – powtarza za mną.
Teraz ja przechodzę przez górę światła, a to co widzę, jest naprawdę niezwykłe. Przerasta wszystko, co do tej pory widzieliśmy we wszystkich innych strefach Raju.
Nagle wszystko rozumiem. Jakże odbiega to od oczekiwań! Nikt nie byłby w stanie tego przewidzieć. Niesamowite, po prostu niesamowite.
Widzę teraz dno czarnej dziury i jestem całkowicie oszołomiony. Coś zupełnie innego, niż sobie wyobrażałem. Cały drżę z emocji. Teraz już wiem.
Po drugiej stronie śmierci jest…