TELEPORTANCI

Siedząc na jednej z licznych wapiennych skał, gęsto porozrzucanych po stokach kotliny Vyasa Ult z zaciekawieniem rozglądała się wokół siebie. Tuż nad linią horyzontu dostrzegła wysokie słupy wznoszonego wiatrem pyłu. Wirującymi spiralami zdawały się podtrzymywać żółte, wiecznie zakryte warstwą chmur niebo planety. W całej okolicy tylko one pulsowały życiem; pozostały obszar ogarniała cisza i bezruch. Na dnie kotliny, wykorzystywanej już od kilku pokoleń jako kosmodrom, widniały opuszczone, od dawna już nie używane kosmoloty. Puste, poznaczone tylko zwałami skał szczyty okolicznych wzgórz ukazywały nagie ramiona anten kierunkowych i ciche zabudowania kosmicznego portu. Na przeciwległym stoku widniał skraj jednej z kopuł rozciągającego się za skalnym wałem miasta. Zbiegał stamtąd do dna doliny szeroki jęzor czerwonego, wypromieniowującego ciepło żwiru.

Vyasa poruszyła się nagle. Ciągnący od skały chłód zmusił ją do zapięcia okrywającej jej ciało peleryny. Z nostalgią przypomniała sobie ciepłe przestrzenie OasisVitry, jej ojczystej planety, pierwszej w długim szeregu satelitów Epsilon Eridani.

Mimo zewnętrznej obcości lubiła ten zakątek Sixty. Tu właśnie pożegnała przed dziesięcioma cyklami Seig Prema, udającego się do samotnej stacji w centrum galaktyki, tu również powitała go niedawno, gdy po wypełnieniu misji nawiązania kontaktu z rozumnymi istotami Retipronu powrócił na zasłużony odpoczynek.

Nagle panującą ciszę przerwał niewyraźny szmer. Vyasa odwróciła się i ujrzała gramolącego się zza skały Sem3Seta — Uniwersalnego Robota Towarzyszącego.

Sem3Set poradził sobie wreszcie ze skalną przeszkodą, poruszył anteną, mrugnął drobnym czerwonym okiem kamery wmontowanym w otaczający jego „głowę” pierścień, przystanął i powiedział matowym głosem:

— Przekazuję ci sygnał wezwania.

Vyasa spojrzała machinalnie na pierścień informacyjny robota, zeskoczyła ze skały i szybkim krokiem podążyła w stronę umieszczonej u podnóża jednej z anten wieży kontrolnej kosmodromu.

Sem3Set poczłapał natychmiast za nią. Vyasa wyprzedziła go jednak o dobrych kilkaset metrów. Robot ze zdumieniem pokiwał antenami:

— Ona jest znacznie ruchliwsza niżby wskazywały na to dane charakterystyczne dla jej czterdziestu cykli. I do tego ten wapienny kurz wznoszący się, gdziekolwiek się nie ruszyć. Wygląda na to, że żywe organizmy przejawiają do niego swoiste zamiłowanie. A mnie on po prostu szkodzi…

Dotarłszy do wieży Vyasa wspięła się natychmiast na położony na najwyższym piętrze taras obserwacyjny. Stanowisko kontroli zostało podczas jej nieobecności uruchomione, a pulsujące na ekranie tachdaru krzywe wskazywały wyraźnie na zbliżanie się do planety jakiegoś statku przestrzennego. Zdziwiło ją to. Sixta była najdalej w przestrzeń kosmosu wysuniętą planetą układu, przeznaczoną jedynie na stację przesiadkową i laboratorium. Toteż statki komunikacji wewnątrzukładowej nie zawijały tu prawie nigdy, a w żadnym wypadku nie przybywały nie zapowiedziane. Nie mogło też być mowy o nagłym powrocie którejkolwiek z dalekosiężnych wypraw. Stróżujące na peryferiach układu satelity dawno przekazywałyby już meldunki stęsknionych za ojczystymi stronami kosmonautów. Bliższe zapoznanie się z danymi nadesłanymi przez automatycznych strażników wskazywało na jedno tylko logiczne rozwiązanie — zbliżający się do układu statek nie był wytworem żadnej z eridańskich stoczni — musiał więc należeć do Obcych.

Natychmiast uruchomione zostały ukryte w skale, na szczycie której wznosiła się wieża, analityczne kolumny cybernetyczne, a wewnętrzny układ sygnalizacyjny powiadomił o tym niecodziennym fakcie wszystkich znajdujących się na stacji.

Dziewczyna z coraz większym zainteresowaniem wpatrywała się w napływające informacje. Wynikało z nich niezbicie, że niezidentyfikowany statek przestrzenny przekroczył już orbitę Sixty i stale zmniejszając szybkość kierował się w stronę planet centralnych układu. Poruszany archaicznym, od dawna nie stosowanym już w eridańskiej flocie silnikiem fotonowym nie reagował na żadne sygnały i wskazówki, wciąż od nowa przesyłane na jego pokład przez pilnujące ruchu satelity. Zebrawszy wszystkie przekazy Vyasa już miała przystąpić do sporządzenia wstępnego raportu, gdy nagle część przestrzeni pomieszczenia zakrzywiła się i ukazał się w niej teleport Hyp Sara — myśliciela i administratora Sixty, który przekazać miał Radzie sprawozdanie o niezwykłym wydarzeniu w okolicach planety.

Stojący we wnęce robot towarzyszący Sem3Set niespokojnie poruszył się. Wizyta, nawet teleportyczna, myśliciela, jednego z długowiecznych, jednego z tych, których oczy oglądały tysiące gwiazd, wróżyła coś niezwykłego. Przełączył więc swój układ logiczny na program — „sytuacja awaryjna” i na wszelki wypadek wzmógł stopień inteligencji dziewczyny o sto punktów.

— Co o tym sądzisz? — Hyp Sar wskazał na widniejący na ekranie punkt.

— Tor jego lotu wskazuje na przybycie z sąsiedniego systemu, w którym już wcześniej stwierdziliśmy istnienie prymitywnej cywilizacji — odparła po chwili namysłu dziewczyna — ale istnieje przecież prawdopodobieństwo, że statek ten już kilkakrotnie zmieniał kierunek swego lotu, toteż nie zdziwiłabym się wcale gdyby przybywał na przykład z krawędzi galaktyki.

— Taak, oba te wnioski są bardzo słuszne — pokiwał głową Hyp Sar — problem tylko w tym, który z nich jest prawdziwy? Prymitywne kultury z sąsiedniego systemu dawno już mogły poczynić znaczne postępy. Właściwie powinniśmy byli tam już dawno polecieć powtórnie i przekonać się o tym.

— A czy nie istnieje możliwość, że owe błyski fotonów nie mają nic wspólnego z napędem? — spytała nagle Vyasa.

— Sądzisz, że mogą to być po prostu przesłane w naszym kierunku sygnały? Ale przecież w takim wypadku musieliby wiedzieć o naszym istnieniu.

— Może więc polecimy satelitom odnalezienie kodu — śmielej już zaproponowała dziewczyna.

— Dobrze — zgodził się Hyp. — Ja tymczasem zwołam naradę naukowców. Tak czy tak, trzeba zaistniałą sytuację rozpatrzyć pod kilkoma kątami. — Aha — dodał — i niech satelity w dalszym ciągu przesyłają na pokład tego obiektu wskazówki nawigacyjne. Jeśli szukają oni kontaktu, to może też będzie potrzebny im materiał do znalezienia kodu naszego języka. No, to na razie wszystko. Jutro znowu się zobaczymy. Chyba… chyba że się wcześniej odezwą. — Przyłożył rękę do czoła w charakterystycznym geście pożegnania i rozpłynął się bez śladu.

* * *

Seig Prem obudził się. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po dużym, zajmującym pół piętra wieży pokoju.

— Nareszcie w domu — pomyślał. — No, może jeszcze nie całkiem w domu, ale przynajmniej w rodzinnym Układzie. A poza tym, to tu przecież jest Vyasa. Już nie długo kończy swój dyżur na stacji i znowu będziemy mogli razem rozgościć się w swoim domu na OasisVitrze. Przeciągnął się leniwie, wstał, przespacerował do okna…

— Zaraz powinna wrócić z centrum — przypomniał sobie. Zamiast jednak wziąć się za jakie takie uprzątnięcie pomieszczenia, z przyjemnością przyglądał się roztaczającemu się za oknem widokowi. Tuż u stóp wieży mieszkalnej rozciągał się przedziwny park. Można w nim było dojrzeć rośliny przywiezione tu ze wszystkich planet układu. Wśród morza roślin tu i ówdzie rzucał się w oczy ukryty zmyślnie w zieleni domek któregoś z pracowników stacji. Park urządzony był jednak tak, że długo wpatrywać się musiał w przysłonięte konarami i pergolami ścieżki, nim udało mu się wypatrzeć na jednej z nich poruszającą się postać jakiegoś naukowca, czy może robota.

Sixta nie była zbyt częstym celem podróży turystów. Przeznaczona na placówkę naukową stanowiła jednocześnie miejsce wypoczynku dla tych, którzy na pewien okres pragnęli oderwać się od zgiełku codziennego życia na tętniących gwarem planetach wewnętrznych.

Rozważania te przerwało wejście Vyasy. Seig odwrócił się od okna i z radością objął dziewczynę.

— Witaj! — wykrzyknął. — Czy bardzo ciężko zniosłaś okres naszej rozłąki? — Mówiąc to przyglądał jej się z radością.

— Nie patrz tak — skarciła go Vyasa — Tam, po drugiej stronie planety jest taka dolina, którą nazywamy doliną fiołkowych kamieni. Przebywają tam kosmonauci po dalekich lotach, gdy powoli przywyknąć chcą do starego świata. Teraz jest tam pusto. Zarezerwowałam więc dla nas samotny dom. Ty będziesz mógł łatwiej zaaklimatyzować się z powrotem, a poza tym — uśmiechnęła się przelotnie — będziesz mógł napatrzeć się na mnie aż do znudzenia…

— Nie sądzę, żebym tak łatwo się znudził, wytrzymałem dziesięć cykli samotnej próżni… — roześmiał się Seig głośno.

Vyasa zadowolona, ale i trochę zażenowana odwróciła twarz w kierunku okna. Omiatając przelotnym spojrzeniem alejki parku dostrzegła zmierzającego pospiesznie w ich kierunku Hyp Sara.

— Muszę ci coś koniecznie opowiedzieć — powiedziała odwracając się gwałtownie. — Dziś zauważyliśmy lecący w pobliżu Sixty niezidentyfikowany statek kosmiczny. Musiało się wydarzyć coś niezwykłego, skoro sam Administrator idzie do nas.

* * *

Gdy stary kosmonauta przekraczał próg ich pokoju, na jego twarzy dostrzec można było ogromną radość.

— Zaraz wam wszystko opowiem! — krzyknął. — Jak pragnę nieśmiertelności, nie sądziłem, że dożyję tak radosnego momentu! Ten statek pochodzi z sąsiedniego systemu — z Ziemi. Odkryte przeze mnie wczesne kultury osiągnąć musiały próg dojrzałości!.

— Zatem powinniśmy w końcu nawiązać z nimi kontakt — powiedziała Vyasa.

— Najwyższa pora — potwierdził Hyp Sar. Był jedynym z mieszkańców OasisSandra biorących udział w pionierskiej wyprawie na Ziemię, który dożył tego momentu. Nic więc dziwnego, że cieszył się teraz jak dziecko.

— Przyszedłem do was z pewną prośbą — powiedział po chwili milczenia. — Czy mógłbyś mi, Seig, pomóc w na wiązaniu z nimi kontaktu? Wprawdzie nie zdążyłeś jeszcze nawet wypocząć po trudach dalekiej wyprawy, może jednak chciałbyś urzeczywistnić marzenie jednego starca, jest nas tu niewielu, sam więc rozumiesz jak cenna jest każda pomoc.

— Naturalnie — odparł Seig — bardzo chętnie przyłączę się do waszego zespołu — tym bardziej, że jest w nim Vyasa. A zapewne i ona pozostanie tu tak długo, jak długo nie skończy się ta sprawa. Mam już dość samotnych wędrówek międzyplanetarnych, nawet jeśli do przebycia pozostał mi jeden jedyny, i do tego znajomy Układ.

— Dobrze — powiedział Hyp Sar. — Ustaliliśmy więc na posiedzeniu Rady, że najłatwiej będzie nam uzyskać kontakt z przybyszami, gdy uprzednio uda nam się zdobyć o nich jak najwięcej wiadomości. W tym celu musimy przedostać się do wnętrza ich statku za pomocą teleportu. Naturalnie nie będziemy tego robić w tajemnicy. Musimy dać im do zrozumienia, że mamy jak najlepsze intencje. Myślę, że owym zwiadowcą powinieneś być właśnie ty, Seig. Ze względu na swoje doświadczenie i wiedzę, najłatwiej z nas wszystkich zorientujesz się w sytuacji panującej na tamtym statku. W zasadzie niczego więcej od ciebie nie wymagamy. Pozwólmy im krok po kroku zapoznawać się z nimi. Najpierw zaprosimy ich tutaj, później niech lecą na OasisVitra i OasisSandra. Czy sądzisz, że twoja kondycja pozwala na realizację teleportu?

— Tak, czuję się w pełni sprawny — odparł Seig — możemy zacząć choćby zaraz…

* * *

TransSol1 — pierwszy międzygwiezdny statek fotonowy Ziemian pilotowany był przez czwórkę kosmonautów. Dziś właśnie przypadała czwarta rocznica startu z macierzystej planety, dziś też minęli granicę systemu, który był celem ich podróży — oddalony od Ziemi o dwanaście lat świetlnych układ planetarny Epsilon Eridani. Zgodnie z założeniami ekspedycji okrążyć mieli tutejsze słońce po wydłużonej orbicie i powrócić na spotkanie dwu następnych, lecących za nimi w odległości kilku miesięcy, statków badawczych. Czy po tym pierwszym zwiadzie zdecydowano by się na lądowanie na którejś z planet — to zależało od jego wyników. Nikt z przygotowujących wyprawę nie liczył raczej na spotkanie z jakimikolwiek formami życia. Na Ziemi panowało powszechnie przekonanie, że wiele lat upłynie, nim któraś z wypraw spotka się na swoim szlaku z kosmicznymi braćmi.

* * *

Hid Largo i Pal Torsen siedzieli w sali koncertowej. Z estrady dopływały tony klasycznego utworu Händla. Byli jedynymi żywymi ludźmi w tym ogromnym, wypełnionym po brzegi pomieszczeniu. Wszyscy pozostali widzowie, orkiestra jak i sam ogrom sali były jedynie wytworem znakomitej iluzji, wywołanej przez projektor fantomatyczny. Statek zaopatrzony był doskonale we wszelkiego rodzaju programy. Nie ruszając się z ciasnej sterowni kosmonauci przebywać mogli na plaży i na ośnieżonych szczytach gór, zwiedzać — nigdy w rzeczywistości nie oglądane — zakątki Ziemi i wygrzewać się we własnym ogrodzie koło domu. Niespodziewanie koncert został przerwany, a sala koncertowa rozmyła się jak zdmuchnięty płomień świecy.

Do kabiny wszedł Hassan el Nur — komendant TS1.

— Przepraszam za przerwę w koncercie — powiedział — musimy jednak natychmiast coś omówić. — Mówiąc to położył przed nimi na pulpicie dwa diagramy, jeden z nich pokazywał krzywą nagrzewania zwierciadła fotonowego, drugi — wzrost napięć dipolowych anten.

— Co o tym sądzicie? — zapytał.

Hid Largo przyjrzał się przyniesionym przez dowódcę wykresom, pokręcił z niezadowoleniem głową i powiedział:

— Zwierciadło fotonowe długo nie wytrzyma, jeśli nie zdecydujemy się natychmiast na podjęcie jakichś środków zaradczych. Sądzę, że w tym stanie możemy sobie pozwolić na jakieś sto błysków hamujących i to wszystko.

— Zgadza się — potwierdził krótko komendant — więc co radzisz?

— A co radzi komputer? — chciał jeszcze wiedzieć Hid.

— Tyle błysków hamujących, ile potrzeba by zawrócić w lokalnym polu grawitacyjnym.

— To znaczy, że mamy wracać na Ziemię bez rezultatów badań, tak jak stoimy?

— Niestety, na to wygląda!

* * *

Napęd fotonowy. Największe osiągnięcie Ziemian w technice lotów kosmicznych. Przez cały czas lotu silnik sprawował się bez zarzutu. Kłopoty zaczęły się dopiero po przejściu na hamowanie i odwróceniu statku. Od kiedy TS1 obrócił się zwierciadłem do przodu, przez cały czas narażony był na uszkodzenie lustra drobinami kosmicznego pyłu. Wywołany fotonowym błyskiem żar dopełniłby wówczas dzieła zniszczenia. I oto przed kilkoma dniami przyrządy wykazały po raz pierwszy wzrost temperatury lustra ponad dopuszczalną normę.

— Może zamiast hamować, przyspieszymy prędkość lotu do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent prędkości światła i rozpoczniemy podróż wokół wszechświata? Przy tej prędkości stalibyśmy się istotami względnymi i mogli byśmy żyć ze trzy miliony lat według ziemskiej rachuby czasu — podsunęła ironicznie Pal Torsen.

— Mówiłoby się wtedy o tobie: Pal z gwiazd — zbył jej uwagę Hid. — Nie wpadaj dziewczyno w panikę.

— Nie jest aż tak źle, żartowałam. Ale tak już na poważnie, to jeśli drugi z wykresów nie kłamie, możemy sądzić, że na naszych antenach dzieją się dziwne rzeczy. Dodatkowe napięcia, rejestrowane przez tę krzywą, mają zdumiewająco uporządkowaną strukturę…

— Czy mogą być wywoływane sztucznie? — zainteresował się Hassan.

Wszyscy pomyśleli o tym samym, nikt jednak nie odważał się przez dłuższą chwilę wypowiedzieć tego głośno.

— Trudno mi w to uwierzyć — odezwał się znowu komendant. — Przecież w tej okolicy nie powinno być żadnych inteligentnych istot. Odległość między jednym światem zamieszkanym a drugim wynosi według obliczeń naszych naukowców przeciętnie trzysta lat świetlnych. A my już tu mielibyśmy napotkać kogoś? Niemalże pod naszym bokiem?

Sprawdzili jeszcze raz wskazania przekaźników antenowych. Otrzymany wykres zgadzał się z poprzednim…

— Pozostaje nam czekać, co z tego wyniknie. I tak jesteśmy bezradni. Proponuję trochę odpocząć — stwierdził w końcu Hassan. — Hid, ty zostajesz jeszcze przez godzinę, potem zmieni cię Pal. To na razie wszystko, dziękuję wam za konsultację.

Hassan odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w kierunku kabiny. Bynajmniej nie miał zamiaru spać. Wiedział też, że nie zrobi tego żaden z członków załogi. Lepiej jednak wprowadzić atmosferę pozornego przynajmniej spokoju. Jego autorytet dowódcy gwarantował, że inni będą przynajmniej starali się go naśladować.

Po wyjściu Hassana Hid jeszcze raz zaczął sprawdzać wszystkie wskazania urządzeń. Pal natomiast siadła przed wielkim ekranem i podparłszy głowę rękami wpatrywała się w dalekie przestrzenie usianego gwiazdami nieba. Obserwatorów, którzy odkryli zapewne ich statek, nie należy chyba poszukiwać wśród odległych słońc. Muszą być gdzieś blisko, może na sąsiednich planetach? Narastający niepokój starała się zagłuszyć rozmową. O byle czym. Mówić, jak najwięcej mówić…

— Mogę całymi dniami przechodzić obok tego ekranu i nawet na niego nie spojrzeć — powiedziała — ale potem nagle uświadamiam sobie, że gwiazdy wyglądają stąd o wiele piękniej, niż z Ziemi. Czasem wywołują we mnie zdumienie swą okazałością. Niekiedy żal mi ludzi, którzy wspaniałości wszechświata znają jedynie z filmów i holowizji. Wiesz, Hid, kiedyś, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, powyciągałam z katalogów instytutu mojego ojca zdjęcia najwspanialszych gwiazd. Gdy to odkrył, był bardzo zły. Myślałam już, że nie minie mnie zasłużona kara, ale wyobraź sobie, że nie. Mój staruszek przyszedł do mnie, usiadł obok na dywanie, rozłożył zdjęcia naokoło i zaczął mi opowiadać o zaklętych w nich światach. Zdaje się, że narobiłam wówczas z radości strasznie dużo krzyku, bo pamiętam, że w końcu przerwał swoją opowieść i powiedział do mnie:

— No, no, robisz tyle wrzasku, ile potrafi jedynie całe drzewo pełne młodych wróbli…

Hid patrzył na nią z zazdrością. W tej opowieści było tak wiele dziecinnej świeżości, tyle prawdziwego entuzjazmu. On sam w ciągu tych czterech lat zdążył już przywyknąć do rozciągającego się wokół statku gwiezdnego krajobrazu i ze zdumieniem odkrywał, że jego towarzysze wciąż jeszcze traktują go jak coś niezwykłego. Nieświadomie uczynił zrezygnowany ruch ręką. I nagle znalazł się na brzegu morza. Widok był nieco niesamowity, gdyż Pal siedziała przed gwiezdnym ekranem u wrót ogromnego zamku z piasku. Gwiaździste niebo nie pasowało zupełnie do widniejącego wokół tłumu kąpiących się i ganiających po plaży, opalonych na brąz ludzi.

Pal, zdumiona, rozejrzała się wokół i nagle roześmiała się głośno. Całe napięcie minionych godzin znikło jak ręką odjął.

— To przez przypadek — wyjaśnił Hid. — Machnąłem ręką i zawadziłem o wyłącznik, przepraszam.

— Nie szkodzi, to bardzo dobry przypadek — odpowiedziała dziewczyna.

Hid uśmiechnął się i wyłączył projektor. Jego wzrok powędrował w przestrzeń za ekranem. Pobudzony zwierzeniami dziewczyny zastanowił się nad własnym stosunkiem do wszechświata. Było coś niezmiernie groźnego w tym, że wielka z pozoru, wypełniająca na wskroś młodzieńcze sny Ziemia pozostaje z tyłu zmniejszając się, wreszcie niknąc w głębi czarnej pustki. Tym razem mógł przekonać się, że tak samo maleć może cały system planetarny. I oto teraz przed jego oczyma wyrasta inny, obcy system. Ze wzglądu na te wrażenia skłonny był czasem traktować cały kosmos jak jeden wielki seans holograficzny. Chciał to wszystko opowiedzieć Pal. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu dziewczyny, lecz musiała widocznie wyjść niepostrzeżenie, gdyż był sam. Albo prawie sam. Tuż przed pulpitem radiowym pojawiła się wielka, przezroczysta kula. W środku poruszał się jakiś niezidentyfikowany stwór. Hid pokręcił głową. Cóż za kawał ta Pal znowu wymyśliła? Może to taka niewinna zemsta za przerwanie wspomnień? Obejrzał się w stronę projektora, ale fantomat był wyłączony.

— A może ma to coś wspólnego z tymi dodatkowymi napięciami na antenach? — mruknął sam do siebie i wcisnął guzik łączności z komendantem. Jeszcze nie ochłonął na widok niecodziennej zjawy, gdy w kabinie pojawili się Hassan, Pal i Mona Sommer.

Oni również ze zdumieniem przyglądali się tajemniczemu zjawisku. Wnętrze kuli w dalszym ciągu pozostawało niewyraźne. Niewiele też pomogły natychmiast przeprowadzone analizy wskazań przyrządów. Sygnały, które wywołały w kabinie oglądany przez nich obraz, musiały pochodzić z zewnątrz. To nie podlegało dyskusji. A przecież wokół panowała zupełna pustka. Żadnych pojazdów kosmicznych, żadnych nie dostrzeżonych przedtem planetoid czy satelitów. Jedno tylko nie dało się zaprzeczyć. Kimkolwiek byli obcy, byli o wiele potężniejsi technicznie od Ziemian. A pojawienie się kuli traktować należało chyba jako próbę nawiązania kontaktu.

— Kiedyś słyszałam na Ziemi o pewnej teorii, według której przy dalszym rozwoju telewizji i projekcji holograficznych byłoby do pomyślenia zjawisko nazwane teleportacją — szepnęła Mona. — To, co widzimy przed nami, może być właśnie potwierdzeniem owej teorii…

Hassan el Nur czuł się nieswojo.

— Istoty, które opanowały do tego stopnia zasadę teleportacji, by przez wiele jednostek astronomicznych wniknąć do wnętrza obcego pojazdu, dawno już musiały zbadać wiele tajemnic wszechświata. Nie jest miło być kosmicznym karzełkiem.

Pal Torsen dostrzegła smutek na twarzy dowódcy, zaśmiała się nagle i zawołała:

— Być może we wnętrzu kuli znajduje się wysłannik istot panujących w tej części wszechświata. Będzie bardzo zawiedziony lub też bardzo rozśmieszony waszymi markotnymi minami. W obu wypadkach nie wypadniemy w tej nietypowej kosmicznej konfrontacji zbyt dobrze. Róbcie przynajmniej szczęśliwsze miny i nie bądźcie tak śmiertelnie przestraszeni, gdy nasi gospodarze przedstawią się.

– Łatwo ci mówić — mruknęła Mona Sommer — ja nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić spotkania z przedstawicielami innej cywilizacji. A jeśli już, to nie w ten sposób. Przecież oni odebrali nam całkowicie inicjatywę…

— Nie pozostaje nam nic innego, jak jedynie domyślać się ich zamiarów — powiedział Hid — przynajmniej na razie. Wygląda na to, że oczekiwali nas tu już od dłuższego czasu i zdążyli się odpowiednio przygotować. Może więc lepiej będzie, jeśli sami nie mogąc nic zaproponować, nie będziemy im po prostu przeszkadzać…

* * *

Pomimo wyrażonej bez namysłu zgody na wzięcie udziału w eksperymencie, Seig Prem nie lubił zabaw z teleportacją. Mieszkańcy OasisVitra i OasisSandra, mimo że cywilizacje ich dysponowały wspaniałą techniką, a i sami często nią się posługiwali — czuli się niepewnie, gdy sytuacja zmuszała ich do całkowitego uzależnienia się od owej techniki.

Hyp Sar jakby wyczuł wahania młodego kosmonauty, gdyż nagle powiedział:

— Być może to wcale nie my jesteśmy celem ich ekspedycji. Nie wiedzą przecież nic o naszym istnieniu. Ale szkoda byłoby, gdybyśmy zmarnowali tak wspaniałą okazję do wzajemnego poznania się.

Uspokojony Seig poddał się przygotowaniom czynionym przez dyżurnego technika Or Luma i już po chwili poczuł, że przebija wieczną pokrywę chmur Sixty i kieruje się w stronę nieznanego kosmolotu. Wiedział jednak, że jest to uczucie pozorne, wywołane niedoskonałością zmysłów. W rzeczywistości jego ciało w dalszym ciągu pozostawało na stacji i jedynie jego bioenergetyczna kopia została z przekraczającą szybkość światła prędkością przesunięta w przestrzeni. Wreszcie poczuł, iż znajduje się już w tak zwanej beta sferze na pokładzie obcego statku kosmicznego.

Z ciekawością rozejrzał się po niecodziennym otoczeniu. W pierwszej chwili trudno mu było zidentyfikować gospodarzy. Wreszcie wśród wielu wypełniających wnętrze kabiny sprzętów dojrzał poruszającą się istotę o parzyście symetrycznym układzie ciała i z umieszczonym w najwyższym punkcie korpusu nerwowym centrum sterowania. Wspomagający go mózg na Sixcie natychmiast przekazał mu wiadomość, że Ziemianie niewiele zmienili się zewnętrznie od czasu pobytu tam ostatniej ekspedycji przed około pięcioma tysiącami cykli.

Obcy kosmonauta podniósł się z zajmowanego miejsca, zbliżył do beta sfery i wyciągnął obie ręce. Seig nie wiedział, czy to oznacza powitanie, czy też po prostu podróżnik zbadać chce charakter zjawiska. Nagle do kabiny wbiegły jeszcze trzy istoty. Seig poczuł, że pole emocjonalne znacznie wzrosło. Zwłaszcza jedna z Ziemianek wydała mu się źródłem niezwykle przyjacielskiego promieniowania.

Uznał więc, że nadeszła odpowiednia chwila do rozpoczęcia próby nawiązania bezpośredniego kontaktu. Dla zachowania formalności wypowiedział kilka słów powitania i usunął się na dalszy plan swej beta sfery. W miejscu, w którym przebywał przed chwilą, pojawiać się zaczęły obrazy. Ukazał więc Ziemianom start z powierzchni Sixty towarzyszących jego misji statków, które manewrując w przestrzeni jakby zapraszały przybyszów do lądowania na powierzchni planety. W tym celu obraz statku Ziemian poprowadzony został na orbitę, gdzie w jego pobliżu pojawił się pojazd Eridańczyków zapraszający do przesiadki.

Seig pragnął jeszcze pokazać obcym przybyszom sposób lądowania i dla większej pewności zrozumienia powtórzyć wszystko od początku. Przygotowywał się właśnie do tego, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Miast na pokładzie obcego statku kosmicznego stał na brzegu szerokiej nadmorskiej plaży. Kłębiło się na niej mrowie roześmianych ludzi. Gdzieś w dali wznosiły się jakieś budowle, dochodził ryk jakichś pojazdów. Po chwili zrozumiał — stał na ojczystej planecie Ziemian! Wniosek jaki mu się nasunął w wyniku analizy sytuacji przeraził go — skoro Ziemianie w ciągu kilku sekund potrafili teleportować go przez dziesiątki lat świetlnych na powierzchnię własnej planety, to ich znajomość wszechświata przewyższa nie tylko Eridańczyków, ale w ogóle wszystko, co można sobie wyobrazić. Hyp Sar musiał pomylić się w swojej ocenie.

W tym momencie obce otoczenie znikło. Seig zrozumiał swoją pomyłkę. To nie była teleportacja — to po prostu holograficzna iluzja. Musiał jednak skupić się znowu, gdyż Ziemianie zalali go teraz falą obrazów z ojczystej planety. Podczas gdy on usiłował ich krok za krokiem przygotować do lądowania na Sixcie i ustalić jakiś wspólny kod porozumienia, oni bez przerwy pokazywali mu nowe zakamarki własnej planety. W sumie nie było to głupie. Dawało przecież tak potrzebne informacje o środowisku i życiu przybyszów. I znowu wyglądało na to, że Ziemianie byli znacznie lepiej przygotowani do nawiązania kontaktu niż to przewidział Hyp Sar. Nie mógł przecież wiedzieć, że wszystko, co dzieje się wokół zawdzięcza przypadkowi. Poprzedniego wieczoru Hid Largo przytachał projektor do sterowni i nie chciało mu się go odnieść z powrotem. W ciasnym pomieszczeniu często włączał się przypadkiem, gdy ktoś przez nieuwagę dotknął jego klawiszy. Tak było i tym razem.

Gdy Hid przez pomyłkę włączył projektor — Pal natychmiast wykorzystała to dla przedstawienia Ziemi gościowi z innego świata.

Seig Prem skrzętnie zgromadził wszystkie informacje przekazane mu przez Ziemian i gdy czas teleportacji dobiegł końca dysponował większą wiedzą o przybyszach niż mógł się tego przed rozpoczęciem eksperymentu spodziewać.

* * *

— To są na pewno Ziemianie! — stwierdził z zadowoleniem Seig, gdy opuszczał alfa sferę na Sixcie. Przez chwilę, przy pomocy Or Luma i Hyp Sara, uwalniał się z kokonu oplatającej go aparatury, po czym wraz z Vyasą, technikiem i administratorem opuścił pomieszczenie, by przystąpić do natychmiastowej analizy danych.

W centrali pozostał samotny Sem3Set. Widząc niezwykłe ożywienie badaczy wywnioskował, że przez dłuższy czas będzie w centrali sam. Postanowił więc w tajemnicy przed Eridańczykami sam spróbować teleportacji i obejrzeć obcy statek.

Na pokładzie TransSol1 Mona Sommer powiedziała niemalże w tym samym momencie:

— Ciekawe, kiedy mieszkańcy tego systemu złożą nam znowu taką zdumiewającą wizytę.

Stojący obok Hassan el Nur nie zwrócił jednak uwagi na jej słowa. Z rosnącym niepokojem wpatrywał się w świeżo otrzymane wyniki analizy powierzchni fotonowego lustra.

— Spójrz na to — odezwał się po chwili — w sektorze czwartym utworzyła się nowa matowa plama. Zamiast wysyłać kwanty, miejsce to pochłania ich coraz więcej. Przy najbliższym uderzeniu fotonów stan może przekroczyć wartość krytyczną. Musimy jak najszybciej wyjść na zewnątrz i starać się przynajmniej prowizorycznie doprowadzić lustro do jakiego takiego stanu użyteczności.

Oboje tak byli zajęci studiowaniem analiz lustra, że nie zwrócili uwagi na wytwarzającą się znów w ich pobliżu beta sferę.

Sem3Set orientował się w nowym otoczeniu bardzo dobrze. Połączony z analizatorami na Sixcie w każdej chwili przyjmował nowe informacje przekazywane urządzeniom przez Seiga. Dzięki temu dysponował też pewnym zasobem ziemskiego słownictwa. Postanowił więc zacząć rozmowę. Podniósł jeden z chwytaczy, skinął nim i zawołał:

— Halo! Moi kochani! Cieszę się, że was wreszcie widzę. Wasze przybycie jest wzruszającą sprawą dla żyjących na Sixcie! Jak się pani powodzi, madam? A ty, jak się czujesz, stary? Właśnie słyszałem, że masz kłopoty.

Hassan el Nur odwrócił się i ze zdumieniem wytrzeszczył oczy w kierunku, z którego dobiegł niespodziewany głos. Mona krzyknęła i w pierwszym odruchu schowała się za plecami kapitana. We wnętrzu migocącej kuli nie można się tym razem było dopatrzeć kształtów żywej istoty. Oczom kosmonautów ukazał się jakiś dziwny stwór o spłaszczonym, owalnym tułowiu z licznymi chwiejącymi się czułkami anten.

— Czego się tak na mnie gapicie — zawołało „uprzejmie” zjawisko i z gracją obróciło się na swej jedynej gumowej nodze. — Macie takie spojrzenia jak Gryzacze.

Przez chwilę zapanowała pełna konsternacji cisza, po czym stwór w beta sferze przemówił znowu:

— Ach, tak, wybaczcie. Zapomniałem się przedstawić. Jestem Sem3Set, osobisty Uniwersalny Robot Towarzyszący Vyasy Ult. Przybyłem do was jedynie na kilka minut i na dodatek bez wiedzy Eridańczyków. Mam nadzieję, że mnie przed nimi nie wsypiecie?

Sem3Set starał się mówić tak jak Ziemianie. Wprawdzie jego sposób zachowania wydawał się nieco specyficzny, ale przecież dysponował jedynie słownictwem podsłuchanym na plaży. Starał się więc dostosować je do aktualnej sytuacji i trzeba przyznać, że nawet mu się to udawało.

Hassan el Nur, który sądził początkowo, że ma do czynienia ze źle przeprowadzoną teleportacją, uśmiechnął się słysząc wyjaśnienia robota i postanowił odwdzięczyć mu się pięknym za nadobne. Zrobił więc najbardziej poważną minę na jaką go było w tej sytuacji stać i powiedział:

— Cieszę się, że cię u nas widzę, stara kupo żelastwa. Gdyby nasze roboty włóczyły się tak jak ty, kazałbym je za karę przerobić na otwieracze do puszek. Nie martw się tym, że mamy oblicza jak Gryzacze. Tobie nic przecież nie grozi. A jeśli Eridańczycy spuszczą ci manto za twoją samo wolę, na pewno nie będzie w tym naszej winy. Ponieważ jesteś takim miłym chłopcem to powiedz nam jeszcze, czy teraz mamy się przygotować na kolejne wizyty innych robotów?

— Nie, nie! — zapewnił Sem3Set — jestem jedynym robotem na stacji, który ma dostęp do sali sterowania teleportacją. Ale, ale, cóż to za krzywa cię tak martwi? Czy mógłbym ją dokładniej obejrzeć?

Zaskoczony brzmieniem obcego głosu Hassan el Nur upuścił w chwili pojawienia się robota wykres sprawności lustra. Taśma zsunęła się prawie do granicy beta sfery i Mona cały czas usiłowała niepostrzeżenie ją stamtąd odciągnąć. Te zabiegi zwróciły wreszcie uwagę robota. Gdy dostrzegł wreszcie o co chodzi, doszło do głosu jego zaprogramowanie na analizę krzywych pomiarowych.

Hassan potrzymał przez chwilę taśmę przed kamerą robota. Nie sądził bowiem, że ten, wybierając się na własną rękę z nie zaplanowaną wizytą mimo wszystko utrzymywać będzie stałe połączenie z centralnym komputerem. Nie chciał natomiast robić przykrości sympatycznej w końcu i ciekawskiej maszynie.

— Cóż za bzdurna sytuacja — myślał — stoję tu i tłumaczę jak równy równemu niebezpieczeństwo zagrażające naszemu statkowi jakiemuś fantomowi robota, który wśliznął się do nas bez wiedzy swoich mocodawców.

W międzyczasie Mona Sommer zawiadomiła o niezwykłej wizycie pozostałą dwójkę. Gdy Hid Largo i Pal Torsen wbiegli do sterowni robot nagle cofnął się i zawołał:

— Wielkie nieba! Vyasa Ult jest tu na pokładzie? Jak to możliwe? Jego antenowe wyrostki kołysały się niespokojnie kierując się jednocześnie w stronę Pal.

— Znane promieniowanie — mruczał — prawie identyczne jak u mojej pani. To nie do uwierzenia.

Podobieństwo Ziemianki do jego właścicielki było tak uderzające i tak nieprawdopodobne zarazem, że elokwentnemu robotowi przez chwilę zupełnie zabrakło konceptu.

— Ty, Ziemianko — powiedział wreszcie — mogłabyś być siostrą Vyasy Ult.

— Cieszę się — odparła zaskoczona Pa! — że moje podobieństwo do istoty ze świata, z którego przybywasz jest tak wielkie. Pozdrów swoją panią i zapytaj czy może my się wkrótce spotkać?

— Ależ naturalnie, w każdej chwili możecie przybyć do naszego świata. Mieszkańcy Sixty, a przede wszystkim Hyp Sar, czekają na was już od prawie stu lat.

Kosmonauci popatrzyli na siebie zdumieni, jak to możliwe, by od stu lat oczekiwano tu wizyty z Ziemi?

Robot jednak nie pozostawił im dużo czasu do namysłu, wtrącił bowiem:

— Wybaczcie, teraz muszę zniknąć, gdyż będę miał duże nieprzyjemności. Mój sektor logiczny melduje mi, że wkrótce otrzymacie pomoc. Nie używajcie już swoich silników, gdyż sytuacja jest krytyczna. Zahamuje się wasz lot w inny sposób i skieruje się wasz kosmolot na Sixtę. — Mówiąc to pomachał im chwytakiem. W chwilę później beta sfera zniknęła z kabiny.

* * *

Or Lum, Hyp Sar, Seig Prem i Vyasa Ult wbiegli pospiesznie do pomieszczenia kierowania teleportacją. Wezwał ich niespodziewanie sygnał alarmowy nadany przez automaty. Or Lum jednym spojrzeniem dostrzegł, że większość urządzeń była ruszana. Jeszcze teraz dostrzec mogli Sem3Seta urzędującego przy pulpicie. Korzystając z kanałów bezpośredniej łączności prowadził ożywione rozmowy z cybernetykami pracującymi w podziemiach wieży. Wchodząc zdążyli jeszcze usłyszeć:

— Aha! Dobrze! Zrozumiałem. Dokładnie tego się spodziewałem, tylko moje układy logiczne nie wystarczały do sprawdzenia wszystkiego w tylu programach naraz.

Gdy spostrzegł, że nie jest już sam w sali odwrócił się do wchodzących i zawołał:

— Vyasa Ult! Ludzie pozdrawiają was!

— Kto pozdrawia? — zdziwiła się Vyasa. — Ludzie? Co to jest?

— Ziemianie powiedzieli: „My, ludzie”. A więc nazywam ich właśnie tak. To chyba logiczne? Prawda?

— No, tak, ale skąd ten sygnał alarmu?

— Wysłałem go, ponieważ byłem na pokładzie statku kosmicznego Ziemian i widziałem krzywą mierniczą ich lustra fotonowego. Dałem te dane dyżurnym cybernetykom i proszę — wynik macie na tamtym ekranie. Będziemy musieli im pomóc.

Tuż obok Hyp Sara zapalił się na jednym z monitorów napis: Bezpieczeństwo statku TransSol1 według naszych norm równe zeru. Zdolność manewrowania statkiem poważnie ograniczona. Lot powrotny do sąsiedniego Układu niemożliwy. Wniosek: załoga powinna jak najprędzej opuścić swój pojazd kosmiczny. Stałe niebezpieczeństwo katastrofy.

Opuszczenie statku było rzeczywiście najlepszym wyjściem. Toteż po kilku teleportacjach Eridańczyków na pokład TransSol1, gdy do statku zbliżyły się wysłane z Sixty kosmoloty i zahamowały jego lot. Ziemianie zdecydowali się przejść do zaproponowanego przez Eridańczyków pojazdu.

Przygotowany przez nich kosmolot wyglądał jak wielka hantla. Gdy nadszedł moment opuszczenia statku, kosmonautów ogarnęły nagle wątpliwości. W końcu zżyli się ze swoim pojazdem, który przez tyle lat niósł ich niestrudzenie przez pustkę kosmosu.

— Czy nie lepiej byłoby — zapytała Mona Sommer — gdyby jeden z nas obejrzał najpierw ten eridański prezent?

— Wydaje mi się, że możemy im chyba zaufać — stwierdził Hassan — ale popieram twój pomysł. Być może, ci którzy poprzez teleport weszli z nami w kontakt znajdują się tam, na pokładzie hantli, i wyjaśnią nam, co czeka nas na dole. Ale ostrożność nigdy nie zawadzi. Czy zgodzicie się żebym to ja był tym pierwszym, który postawi stopę na pokładzie obcego statku?

Zgodzili się wszyscy, aczkolwiek wszystkim nieswojo zrobiło się na myśl, że oto jeden z nich samotnie wychodzi naprzeciw nieznanego. Hassan włożył skafander i po chwili szybował już w kierunku hantli.

Dostawszy się do środka stwierdził, że nietypowa rakieta była bardzo wygodnie i praktycznie wyposażona. Największe jednak zdumienie wywołało w nim pomieszczenie sterowni. Przed pulpitami stały tam cztery wygodne, jakby specjalnie dla ludzi wykonane fotele. Zdumienie jego wzrosło jeszcze bardziej, gdy na grzbietach foteli odkrył tabliczki z imionami i nazwiskami — swoim i swoich kolegów. Rozejrzawszy się jeszcze po pojeździe stwierdził, że nic nie stoi na przeszkodzie by jednak odłożyć na bok wszelkie wątpliwości i skorzystać z uprzejmości gospodarzy Układu. Wrócił więc czym prędzej na TransSol1 by podzielić się swoimi spostrzeżeniami i pomóc w przenosinach.

Przez kilka godzin kursowali tam i z powrotem wynosząc ze swojego statku całe wyposażenie niezbędne w przypadku gdyby zostali na planecie zdani na własne siły. W końcu drzwi śluzy obcego statku zatrzasnęły się za nimi po raz ostatni. Na wszelki wypadek nie zdejmowali jeszcze skafandrów, nie wiedząc dokładnie, w jaki sposób będą dalej podróżować.

Pal Torsen rozejrzała się niepewnie po jego wnętrzu i powiedziała:

— To niemożliwe, żeby Eridanie wszystko to w tak krótkim czasie przygotowali specjalnie dla nas. Wszystkie pomieszczenia i urządzenia są jakby dostosowane do naszych wymiarów. Może oni rzeczywiście są tak bardzo do nas podobni.

— Od czasu teleportacji wiedzą dokładnie jak wyglądamy. Dlaczegóż by mieli nie móc wyposażyć tego statku specjalnie dla nas? Przecież my w dalszym ciągu nic prawie o nich nie wiemy — powiedział Hid.

Hassan tymczasem studiował napisy na pulpitach. Obok napisów w nieznanym języku ktoś umieścił tabliczki z ziemskimi objaśnieniami.

— Atmosfera, ciśnienie, temperatura w normie — powiedział w końcu zdejmując hełm.

Nagle do wnętrza kabiny wdarł się śpiewny poszum i na ogromnym ekranie sterowni ujrzeli coraz bardziej w tyle pozostający TransSol1.

— Lądujemy — powiedział Hassan.

W tym samym momencie ekran pokrył się obrazem gwałtownie uciekających w górę strzępiastych chmur.

— I tu mają mieszkać jakiekolwiek żywe istoty — zdumiała się Mona ujrzawszy pod sobą monotonny, kamienisty krajobraz.

— Popatrz tam — Hassan wskazał jej widniejące na horyzoncie kopuły miasta. Zniknęły jednak szybko z ekranu, gdyż statek wciąż obniżał swój lot. — W końcu poczuli, że rozpoczął się proces hamowania. Nagłe, choć lekkie przeciążenie wcisnęło ich głębiej w fotele. Hassan Hid gorączkowo wpatrywali się w dźwignie na pulpicie.

Znaczenie ważniejszych czynności wyjaśnione było za pomocą nielicznych schematów. Nim jednak przebiegli wzrokiem wszystkie, potężne uderzenie o grunt, które wstrząsnęło kadłubem dało im znać, że wylądowali.

Wokół nie widać było żadnego śladu budowli. Leżeli na dnie kotliny otoczonej wapiennymi wzgórzami, cichej i jakby wymarłej. Nad nimi rozciągało się intensywnie żółte, szczelnie zakryte żółtymi chmurami niebo.

— Ktoś idzie — krzyknęła nagle wpatrująca się w ekran Mona.

Na wierzchołku najbliższego ze wzgórz zauważyli jakiś ruch. Jednolity z początku punkt podzielił się najpierw na kilka, później na kilkanaście punkcików.

— Czy to są pojazdy? — spytała Pal Torsen.

— Nie, oni chyba idą pieszo — stwierdziła ze zdziwieniem Mona.

— Idą pieszo? To nie pasuje do ich wspaniałego opanowania techniki — wykrzyknął Hid. Wyjął lornetkę z bagażu ekspedycji i zdecydowanym krokiem skierował się do wyjścia. Inni pospieszyli za nim. Naciągnęli skafandry i już po kilkunastu minutach stali na żwirowatym dnie dolinki. Niewyraźne punkty przybliżyły się tymczasem na tyle, że dokładnie dostrzec mogli ich kształt i budowę.

— Co to jest? — zawołała Pal Torsen. — Niemożliwe żeby to były istoty żywe.

— Myślę, że to roboty — stwierdził Hid.

— Jak to nieuprzejmie wysyłać nam na przywitanie roboty — skrzywiła się Mona.

— Przedwcześnie wyciągacie wnioski — włączył się Hassan. — Może one wcale nie idą do nas?

— Jednak na to wygląda — zauważył Hid. — Patrzcie, tam idą następne — wskazał na pobliski stok wzgórza.

— Może ci na czele utworzyć mają coś w rodzaju komitetu powitalnego?

— Takimi wymysłami sami utrudniamy sobie zorientowanie w sytuacji — stwierdził dowódca. — Przecież to jasne, że roboty nie przybyłyby tu same z siebie. Ktoś musi nimi kierować. Jeśli oni nie przyjdą do nas, w co osobiście wątpię, my pójdziemy do nich.

Tymczasem roboty otoczyły rakietę i stanęły nieruchomo w pewnym oddaleniu.

Hid popatrzył podejrzliwie na ten mur i z desperacją ruszył w kierunku najbliżej stojących.

W tym samym momencie rząd maszyn zaintonował jakąś nieznaną pieśń.

Hid zadumał się — jakże niezwykli muszą być panowie tego świata, skoro nawet w programach maszyn znaleźli miejsce na pieśni. Już przedtem zauważył, że wszyscy teleportanci, nawet Sem3Set bardzo żywo i z jakąś niezwykłą radością reagowali na muzykę.

Więc jednak komitet powitalny — pomyślał. — Tylko dlaczego sztuczny? Gdzie podziali się sami gospodarze?

Wpatrzony w rząd robotów nie zwrócił w pierwszej chwili uwagi na stojącą obok Pal. Dopiero gdy dziewczyna szturchnęła go w bok oderwał wzrok od automatów.

— Spójrz, tam na kamieniu! — wskazała w bok. Odwrócił się i ujrzał stojącą na głazie Vyasę.

— Ona jest bosa — powiedziała Pal ze zdumieniem.

— Może jest istotą niższego stopnia, autochtonką tej planety. Panowie robotów mieszkają zaś w tamtym mieście — szepnął Hid.

Tymczasem dziewczyna zwinnie zeskoczyła z kamienia i skierowała się w ich stronę. Tuż za nią nad gruntem posuwała się jakaś elipsoida.

— Ależ to Sem3Set, ten wścibski robot, który przeteleportował się do nas na TransSol — wykrzyknął Hid zaskoczony. Tymczasem Sem zbliżył się do nich i zaczął paplać:

— Ach, więc to ty jesteś tym drugim kosmonautą, tą kosmiczną siostrą mojej pani. Miło z waszej strony, że wreszcie wylądowaliście na powierzchni Sixty. Czy zawsze musicie się tak długo namyślać zanim coś postanowicie? Serdecznie witamy! Przedstawię wam teraz moją panią — wskazał na dziewczynę. — To jest Vyasa Ult. Ona nie mówi waszym językiem. Dlatego ja będę waszym tłumaczem. Czekała tu na was na wzgórzu wraz z grupami robotów i przyglądała się waszemu lądowaniu. Chce was poznać. Liczba żyjących na Sixcie i w stacji nie jest duża. Nie dziwcie się więc, że przyszła sama.

W pewnym momencie gadaninie robota zawtórował szereg melodyjnych dźwięków. Brzmiały tak, jak gdyby ktoś wysypywał drobne kulki na klawiaturę ksylofonu. Przez moment kosmonauci stali zasłuchani i zdumieni i dopiero po chwili Pal zorientowała się, że to, co słyszą, jest głosem Vyasy.

— Ona mówi — podjął natychmiast robot — że w każdej chwili jesteście mile oczekiwanymi gośćmi pod kopułami. Tam przygotowuje się teraz dla was specjalne pomieszczenia, w których będziecie mogli przebywać bez skafandrów. Vyasa Ult i Hyp Sar — administrator, pozdrawiają was. Pod kopułami oczekuje na was również Seig Prem, którego zdążyliście już poznać podczas seansów teleportacji. Cieszymy się, że wy, Ziemianie osiągnęliście już wiek podróży kosmicznych i przybyliście nawiązać kontakt z naszymi światami.

— Dziękujemy za pozdrowienie — wyjąkała Pal, której pomieścić się w głowie nie chciało, że ta bosonoga dziewczyna to Vyasa Ult, Eridanka, pani nad robotami i mieszkanka miasta kopuł.

— Zdumiewająco nieskomplikowane powitanie — mruczał Hid — co teraz robimy? Będziemy tak sterczeć jak para dębowych kloców?

Pal Torsen grzebała intensywnie w kieszeni skafandra. Wreszcie, po chwili, wyciągnęła stamtąd okrągłą tarczkę pudełka. Wieczko otworzyło się pod dotknięciem jej palców i nagle w ręku wykwitł jej bukiecik prostych polnych kwiatków. Na Ziemi była to dziecinna zabawka, ale dla Pal bukiecik ten był równoważny z macierzystą planetą. Zabrała go ze sobą jako talizman. Pal podeszła do Vyasy i podała jej bukiet. Zademonstrowała jak można go schować ponownie w pudełku. Za każdym otwarciem wieczka ukazywał się inny zestaw kształtów i barw. Vyasa z dziecinną radością wypróbowywała ten nietypowy kalejdoskop wiele razy. Wydawało się, że zrozumiała od razu znaczenie tego prezentu, gdyż głos jej stał się dziwnie melodyjny, a bezradny tym razem Sem3Set nie był w stanie przetłumaczyć jej słów oczarowania. Powtarzał tylko w kółko:

— Ona bardzo się cieszy, ona śpiewa, ona jest bardzo, bardzo wesoła. Ona uważa, że to bardzo pięknie z twojej strony człowieczko, że ty ofiarowałaś jej te kwiaty. Ona mówi, że wkrótce podaruje ci coś równie pięknego ze swojej planety.

Vyasa zamknęła wreszcie pudełko i za pośrednictwem robota przekazała im, że mają podążyć za nią. Weszli na szczyt najbliższego wzgórza. Stamtąd dziewczyna wskazała im kopułę miasta.

— Możecie tam przybyć — powiedział Sem — gdy tylko roboty ukończą przygotowywanie dla was pomieszczeń i jakiegoś pojazdu. A na razie ona przeprasza was, ale musi powrócić do stacji. — Dziewczyna i robot odwrócili się i usadowiwszy się w czymś w rodzaju latającego fotela oddalili w stronę zabudowań.

Pal i Hid zawrócili i poszli w stronę pojazdu. Tam zobaczyli roboty składające jakiś pojazd i wyrównujące grunt w zaimprowizowaną ulicę.

Hassan el Nur i Mona Sommer oczekiwali z niecierpliwością na ich powrót. Gdy znaleźli się z powrotem w pojeździe podzielili się swoimi uwagami. W zasadzie mogli uznać, że nie mają się czego obawiać. Eridańczycy nastawieni byli do nich bardzo przyjaźnie i okazywali to z ogromną radością. Teraz pozostało czekać na wizytę w mieście.

Następnego dnia rano montowany przez roboty pojazd był gotów. Z drżącymi sercami, lecz i pełni ciekawości podążyli do miasta. U wejścia do kopuł powitała ich ponownie Vyasa z nieodłącznym Semem. W ich towarzystwie w ciągu najbliższych trzech dni zwiedzali miasto, zapoznawali się z historią i kulturą Eridańczyków. Ze zdumieniem dowiedzieli się, że na Sixcie działa wspólna stacja dwóch ras zamieszkujących dwie planety Epsilon Eridani: Eridanów, których przedstawicielami była Vyasa i Seig Prem oraz Lornów, spośród których wywodziła się pozostała dwójka: Hyp Sar i Or Lum.

Gdy zapoznali się wreszcie z niespodziankami Sixty nastąpił moment uroczystego powitania. Zebrali się wszyscy w centralnej kopule miasta. W podniosłym i uroczystym nastroju zaczął przemawiać Hyp Sar:

— My, Eridanie i Lornowie z OasisVitra i OasisSandra chcielibyśmy zrobić wam niewielki prezent na powitanie. Na kosmodromie stoi jeden z naszych statków kosmicznych. Roboty przebudowały go i urządziły według waszych przyzwyczajeń. Bierzcie go w posiadanie i nauczcie się nim sterować. A później lećcie nim na spotkanie z waszymi towarzyszami, którzy w fotonowych rakietach podążają waszym śladem. Wasz lot na tych dziwnie skonstruowanych statkach kosmicznych przez odległość wielu lat świetlnych jest nie lada wyczynem. Chcielibyśmy jednak byście byli lepiej zabezpieczeni przed niebezpieczeństwami kosmosu. Mamy nadzieję, że nasz statek wyświadczy wam niejedną przysługę. Gdy powrócicie z waszymi towarzyszami, polecimy z wami na nasze ojczyste planety i tam was powitamy. Życie zawsze szuka innego życia. Czas i przestrzeń nie są już i dla was barierami nie do pokonania. Także i dla was bracia i siostry z Układu Słonecznego nadszedł czas ery kosmicznej.

Ze świecących mas, z kosmicznego mrozu i z kosmicznej nocy powstały w wielu światach istoty obdarzone rozumem. Wiele trudu, niezliczonych pomyłek i bolesnych ofiar trzeba było, by we wszechświecie powstało rozumne życie. Ale raz powstawszy, zwycięża. To ono jest najwyższym dobrem w całym kosmosie. Pamiętajmy więc o tym i utrzymujmy dobrosąsiedzkie stosunki! Przekazujemy wam też w posiadanie naszego tłumacza — Uniwersalnego Robota Towarzyszącego Sem3Seta, który stanie się waszym przewodnikiem podczas naszej nieobecności.

Pal Torsen ze zdumieniem wpatrywała się w widoczny na ekranie umieszczonym w sali kulisty statek kosmiczny, którym za kilka lat powrócą na Ziemię, by zademonstrować w ten sposób konkretny dowód przyjaźni i gościnności panującej wśród wysoko rozwiniętych cywilizacji kosmosu.

— No, stary — zwrócił się Sem3Set do swego nowego dowódcy — cieszysz się z tego prezentu, czy też chętniej zamieniłbyś mnie na ogromną trąbę świetlną, którą do nas przybyliście?

Pytanie robota wytrąciło Hassana z podniosłego nastroju. Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek:

— Sem, stary, jesteś tak niepowtarzalny, że chyba będziemy musieli z ciebie zrezygnować. Nie bylibyśmy w stanie zrewanżować się gospodarzom niczym równie oryginalnym, nawet naszą świetlną trąbą, starą, poczciwą TransSol1.

Загрузка...