7

Elenie rzeczywiście przydało się jej wykształcenie pielęgniarki.

Odpowiedzialność za dochodzenie w mieście nieprzystosowanych przejął Ram. Szefowi tamtejszej policji oświadczył wprost, że wszyscy mieszkańcy są podejrzani tak długo, jak długo nie zostaną wyeliminowani.

Tłusty szef policji, nawet jeśli przyjął to z niezadowoleniem, nic po sobie nie pokazał, natomiast mieszkańcom miasta nie podobało się zakłócanie ich integralności. Ram jednak wcale się tym nie przejął.

Zabrał ze sobą trójkę młodzieży do miejsca, w którym znaleziono zamordowaną kobietę. Tam też Elena pożałowała swojej decyzji.

Przecież ja się o tym uczyłam, myślała zrozpaczona, powinnam znieść absolutnie każdy widok.

Sprawa okazała się jednak nadzwyczaj trudna. Zmarła leżała w rowie już od dłuższego czasu, może nawet rok, jak przypuszczano, bo właśnie wtedy widziano ją po raz ostatni. Rów wypełniała woda, co wcale nie polepszało sprawy. Elena musiała się odwrócić, odejść na bok niby przypadkiem, ale nikogo nie zdołała oszukać. Nawet Jori nieco pobladł, jedynie Armas zdawał się przyjmować wszystko ze stoickim spokojem.

Teren otoczono, w nocy czuwali tutaj inni Strażnicy. Teraz dochodzenie na miejscu już zakończono i zwłoki można było przewieźć na dalsze badania do laboratorium.

– Jakieś szczególne odkrycia? – spytał Ram kolegę Strażnika.

– Wygląda na to, że ją uduszono – odparł tamten. – Staramy się teraz ustalić, ile dziewcząt i kobiet właściwie zniknęło. To niestety trudne, mamy takie niejasne informacje, niektóre mogły się przecież wyprowadzić do innych części kraju. Ale robimy, co możemy.

– Słyszałem, że przypuszczacie, jakoby w sprawę zamieszany był jakiś wojskowy?

– Owszem, to prawda. Przykra historia. Ta kobieta miała wepchnięty do pochwy nabój.

Młodzi słuchali zaintrygowani.

– Nabój? Znaleźliśmy wczoraj nabój przy magazynie fajerwerków, dokładnie w miejscu, gdzie pełniliśmy straż. Ktoś musiał go tam zgubić w ciągu dnia, bo rano go jeszcze nie było – wyjaśnił Armas.

Strażnicy patrzyli na nich z zainteresowaniem.

– Co z nim zrobiliście? Wyrzuciliście go?

– Nieee – Jori i Armas zająknęli się niepewnie. – Nie bardzo wiemy…

Elena miała na to odpowiedź.

– Jaskari włożył go do kieszeni.

– Jori – poprosił Ram. – Weź swoją gondolę i przywieź go, natychmiast.

Jori pospiesznie się oddalił.

– Jak wyglądał ten nabój, Armasie? – pytał Ram.

– Przypuszczam, że to jakaś stara kula – bez przekonania odparł chłopak. – Miedziana łuska… Nie wiem, z jakiej broni, niczego podobnego tutaj nie mamy.

– Jeśli to taki sam rodzaj, oznacza to, że ten człowiek musiał wczoraj przechodzić obok miejsca waszego posterunku. Będziecie sobie musieli przypomnieć, kto tam był.

– O, tyle osób nas mijało – stwierdziła Elena.

– Ale nie w miejscu, gdzie staliśmy – przypomniał Armas. – Tam przecież nie wolno się było nikomu zbliżać. Zaraz zobaczymy… Burmistrz. Szef policji i rewizor. I Rozalinda.

– O niej możecie zapomnieć, to sprawka mężczyzny. Zastanawiali się dalej.

– Pojawił się jeszcze Heinrich Reuss von Gera, ale jego dobrze znamy, przecież przybył z zewnętrznego świata z naszymi rodzicami…

Urwał. I on, i Elena przypomnieli sobie jednocześnie, że Heinrich należał kiedyś do zakonu złych rycerzy.

Było to jednak bardzo dawno temu, od tamtej pory zawsze zachowywał się bez zarzutu, chociaż w końcu postanowił przenieść się do miasta nieprzystosowanych.

– No i jeszcze Opryszek – wyrwało się Elenie. – On do nas podszedł.

– Opryszek? – zdziwił się Ram.

Młodzi opisali go.

– Ach, ten? – Strażnicy nie mogli powstrzymać się od uśmiechu. – Rzeczywiście przezwisko pasuje do niego jak ulał. Ale czy on nie jest na to za głupi?

– Czy do tego potrzeba inteligencji? – zastanawiał się Armas, wskazując na leżące w trawie zmasakrowane ciało. Ku uldze Eleny już je zakryto, lecz i tak oczyma wyobraźni widziała je pod materiałem. Taki widok niełatwo zapomnieć*

– No tak, masz rację, to dość toporna robota – przyznał Ram.

Rozejrzeli się dokoła. Znajdowali się na skraju miasta, właśnie tędy przebiegała droga do położonego nieco dalej lasu. Z lewej strony rozciągały się otwarte pola i łąki, z prawej odchodziła mniejsza dróżka. Las był tu nieduży, zaniedbany i zarośnięty, a wśród zarośli widzieli dach starej stodoły, a może kuźni. Budynek znajdował się jednak na tyle daleko, że nie przypuszczali, by miejsce, gdzie dokonano morderstwa, mogło mieć z nim jakiś związek.

– Czy to tutaj ją zamordowano? – zapytała Elena.

– Nie da się tego stwierdzić, równie dobrze mogła zostać po prostu wrzucona do rowu, a zabita w samochodzie czy w jakimkolwiek innym miejscu. Za późno już teraz na szukanie takich śladów.

Elena dobrze to rozumiała, z kobiety niewiele pozostało, jeszcze mniej z jej doczesnej godności. Szkielet, resztki skóry i włosów, trochę przegniłych strzępków ubrania, to wszystko.

Cóż za łajdak mógł to zrobić?

Polecono im przypomnieć sobie, kto przechodził obok nich poprzedniego dnia, na wypadek gdyby znaleziony nabój okazał się taki sam jak tutaj.

Powoli, z niezwykłą dokładnością, rozpoczęto przygotowania do transportu zwłok. Zanim się zakończyły, Jori w szumie powietrza powrócił swoją gondolą. Towarzyszył mu Jaskari.

No tak, Jaskari nie zdołał pohamować swojej ciekawości, pomyślała Elena z goryczą. Indry tego dnia z nimi nie było, nie miała najmniejszej ochoty oglądać znów tej przerażającej kopii zwyczajnego ziemskiego miasta.

Jaskari podał nabój Ramowi

Także inni Strażnicy przyjrzeli mu się z uwagą.

– Tak, to dokładnie ten sam rodzaj – stwierdził któryś. – Nie potrafimy zidentyfikować go bez wnikliwych studiów nad typami strzelb i pistoletów, doszliśmy jednak do wniosku, że pochodzi z końca dziewiętnastego wieku, na pewno nie z późniejszych czasów.

– No cóż, to eliminuje sporo osób – stwierdził Armas.

– Na przykład Heinricha Reussa, on przecież przybył tutaj w roku tysiąc siedemset czterdziestym szóstym.

– Masz rację, nie rozumiem tylko, kto i dlaczego miałby ze sobą ciągnąć naboje do Królestwa Światła.

– O, na świecie jest wielu lubiących sobie postrzelać typków – odparł Ram. – I wielu takich, którzy nie potrafią się rozstać ze swoją ukochaną bronią. Właśnie dlatego przypuszczamy, że mordercą jest zawodowy żołnierz,

– A czy nie jest możliwe, że ktoś, kto przybył tu wcześniej, kupił broń od któregoś z późniejszych przybyszy?

– Owszem, jeśli koniecznie chcesz, aby twój przyjaciel Reuss znalazł się w kręgu podejrzanych.

Jori zaśmiał się speszony.

– Wcale nie o to mi chodziło, lubię starego Reussa, on stanowi jakby część naszej rodziny. Czy wiadomo, kim była ta kobieta?

– Tak – odparł Ram. – Zidentyfikowano ją na podstawie resztek ubrania. Zniknęła jako pierwsza, miała na imię Doris. Ulicznica.

– Jak większość z tych, których nie możemy odnaleźć – wtrącił inny Strażnik. – Handel własnym ciałem w mieście nieprzystosowanych to, jak się wydaje, niebezpieczna profesja.

Elena nareszcie zdała sobie sprawę, czego poprzedniego dnia chciał od niej mężczyzna w samochodzie. Do tej pory przypuszczała, że sprzedawał narkotyki lub inny zakazany towar. Teraz jednak zapłoniła się tak, jak umiała tylko ona. Do jakiego właściwie stopnia można być głupim? Co prawda nigdy wcześniej nie słyszała o prostytucji, w Królestwie Światła było to nieznane pojęcie, i chociaż docierały do niej czasami jakieś wzmianki, nigdy nie zdołała pojąć, w czym rzecz.

Teraz wiele kawałeczków układanki trafiło na właściwe miejsca.

Co więcej: nic dziwnego, że jej młody, ubrany na biało bohater patrzył na nią z takim zdumieniem, kiedy pytała, czego chciał od niej kierowca.

O, cudowne Królestwo Światła, ze swą czystą naiwnością! Plugawe miasto i zniszczony świat na powierzchni skorupy ziemskiej. Jak to możliwe, by ktokolwiek naprawdę chciał mieszkać w osadzie nieprzystosowanych? Czy to dlatego, że ludziom nieobca jest skłonność poniżania się? Że pociąga ich to, co wulgarne, a brutalność wydaje się interesująca?

Elena nie potrafiła na to odpowiedzieć. Nie przybyła z zewnątrz, urodziła się w Królestwie Światła i kochała swoją ojczyznę.

Dotarł do niej głos Jaskariego.

– Czy wiemy w ogóle, jak nazywają się zaginione?

– Znamy kilka imion – odparł Ram. – A szef policji, którego mamy spotkać w laboratorium, przyrzekł dostarczyć możliwie pełną listę.

– Najważniejsze są, rzecz jasna, te dwie ostatnie – powiedziała Elena, chcąc pokazać, że i ona uczestniczy w wymianie myśli. – Uczennica, no i mała córka burmistrza.

Jaskari popatrzył na nią surowo.

– Wszyscy ludzie są ważni, powinnaś to wiedzieć, ty szczotko do zamiatania.

Czy on naprawdę stale musi wracać do kwestii jej włosów? Są przecież tacy, którym się one podobają. Ta myśl dodała dziewczynie odwagi.

– Ale tamte inne były takie… zdemoralizowane.

Przystojny ciężarowiec Jaskari przymknął oczy i westchnął:

– Wiemy, że mama Danielle i tatuś Leonard surowo wychowali swoją jedyną córkę, ale kochana, śliczna Eleno, ukryta za tą grzywą włosów, postaraj się zejść z chmur na ziemię. Rozejrzyj się po świecie szeroko otwartymi oczyma, zobacz, co napisano w „Kurierze carskim”, jednej z nielicznych książek, które trafiły tutaj z zewnątrz. Człowiek zawsze zachowuje swą wartość, nawet w najgłębszym upodleniu.

– Wiem o tym – odparła żałośnie. – Właśnie dlatego tak bardzo żal mi jest tej kobiety. Ten zwyrodnialec odebrał jej ludzką godność.

– A w następnej chwili nazywasz ją zdemoralizowaną? Co o niej wiesz? Co wiesz o przyczynach, które wygnały ją na ulicę? Jakim prawem ją osądzasz?

– Wcale jej nie osądzam. Ja… – Elena zorientowała się, że zapędziła się w kozi róg, i w końcu ze łzami w oczach odwróciła głowę.

Jaskari zaraz objął ją i uściskał.

– Uspokój się, kochana, rozumiem twój tok myślenia, chociaż trochę mi się on nie podoba. Ale teraz skupmy się na ważniejszych sprawach. Nadjeżdża samochód, który ma zabrać stąd tę nieszczęśnicę.

Elena wprawdzie wstydziła się własnych uczuć, lecz radowała ją myśl, że wkrótce powrócą do miasta nieprzystosowanych. Tam być może znów spotka swego bohatera w bieli, który ocalił ją od „losu gorszego niż śmierć”, jak to się kiedyś nazywało w staromodnych powieściach dla pań.

Nie przestawał schodzić jej z myśli.


Ten porywacz kobiet ściągnął tutaj Strażników, na dodatek potężnego Rama i ogromnie niebezpiecznego Dolga. Dzięki Bogu, że przynajmniej nie sprowadzili Marca, bo on przecież potrafi patrzeć przez człowieka na wskroś, dostatecznie źle jest już z tymi dwoma. Co mam z tym począć, ogromnie mi się to nie podoba, poważnie zakłóca moje plany.

Z drugiej jednak strony uwaga wszystkich skupia się teraz na zbrodni i dzięki temu nie zauważą, czym się zajmuję. Zresztą środki bezpieczeństwa zostały podjęte”. Wkrótce cała władza będzie należeć do mnie!


Zlewał go zimny pot. Dlaczego, u diaska, nie ukrył lepiej tej pierwszej kobiety? Zapomniał o niej, po prostu.

Napadając na nią, działał impulsywnie, najpierw chciał tylko skorzystać z jej zawodowych usług. Po długim czasie spędzonym w stolicy Królestwa Światła, gdzie sprawował się nienagannie, jak przystoi wysokiemu stopniem oficerowi, zatęsknił dość prymitywnie za kobietą. Wyzwolona wówczas żądza zabijania całkowicie go zaskoczyła. Ta kobieta miała włosy ciemnoblond tak jak jego żona, a ponadto coś w jej głosie bardzo mu ją przypominało. Kiedy w dodatku wymamrotała idiotycznie: „Bądź dobry dla małej Doris, to Doris też będzie grzeczna”, sprawa była przesądzona. Doris, tak brzmiało imię jego żony.

W jednej chwili zawładnęła nim wściekłość, w środku aktu rozpalona do białości nienawiść uderzyła mu do głowy, pożądanie nieznośnie rosło. Z początku nawet się nie zorientował, że jego ręce żelazną obręczą zacisnęły się wokół jej szyi, i dopiero kiedy spojrzał w wytrzeszczone, przerażone oczy, zrozumiał, co się z nim dzieje. Wszystko jednak było tak niesłychanie cudowne, tak niesamowicie podniecające, że nie mógł się już powstrzymać. Tak błogiego spełnienia nigdy wcześniej nie doświadczył.

Później poszukiwał podobnego zadowolenia, mogły mu je dać tylko kobiety podobne do jego żony Doris. Powtarzające się mordowanie tej niewiernej dziwki było dla niego niczym odwiedzenie raju. Zemsta, zemsta, a potem rozkosz spełnienia… Czy można chcieć więcej?

Teraz brakowało już tylko samej Doris. Zauważył ją, ale bał się, bał się niebezpiecznych mężczyzn przybyłych z Królestwa Światła, przestraszył się też, bo zgubił jeden nabój. Dawno temu, wtedy gdy wyszedł z zamiarem zabicia Doris i wpadł w tę przeklętą szczelinę w ziemi, miał pas z nabojami do swojej broni. Zabrał ze sobą cały ich zapas, powodowany nienawiścią postanowił załatwić całą sprawę porządnie. Broń zgubił, ale pas z nabojami zatrzymał.

Chyba wiedział, gdzie wypadł mu tamten nabój, musiało się to stać przy magazynie z fajerwerkami. Wyjął z kieszeni chusteczkę, podświadomość zarejestrowała, że coś zabrzęczało i potoczyło się po ziemi. Wówczas nie zastanawiał się nad tym dźwiękiem. Dopiero teraz zrozumiał, że to musiał być nabój, zawsze zabierał ze sobą przynajmniej jeden, kiedy wyruszał na łowy. Dodatkową przyjemność sprawiało mu zakończenie rytuału, wbicie naboju w martwą kobietę. Symboliczny akt, Doris miała zostać zastrzelona, no i swoim podbrzuszem upokorzyła go najbardziej.

Czy miał wybrać się na poszukiwanie naboju?

Nie, zapewne już go znaleźli, to najgorsze, co mógłby zrobić.

Niemożliwe, by go o cokolwiek podejrzewali.

Czuł się pewnie, był bezpieczny. Teraz została już tylko sama Doris.

Nareszcie tu przybyła.

Загрузка...