Amfora

— Świecie, świecie! — powtórzył Bolek tonem najszczerszego zachwytu.

Niebo nad nim wyglądało tak, jakby wykuto je z czystego kryształu, i chłopiec w pierwszej chwili musiał pomyśleć o dziwnej planecie, z której przybyła jego czarna piłka. Było to jednak uczciwe ziemskie niebo: lazurowe, pełne słońca, sięgające wygiętej linii horyzontu, gdzie szmaragdowe morze zmieniało barwę wpływając w smugę jasnofioletowej mgiełki.

Maleńka zatoczka w kształcie wydłużonej podkowy wrzynała się w ciemne skały wyspy. Na lewo sterczała groźna, wysoka ściana, z której wierzchołka zwisały gałęzie zdziczałych drzewek figowych i krzewów obsypanych kwiatami. Z prawej strony luźne głazy pięły się nieregularnymi tarasami ku półokrągłej grani. Owe głazy, nie licząc pojedynczych kępek kolczastej trawy oraz mchu, były zupełnie łyse i niemal tak białe jak zasuszone kości przedpotopowych gadów. Tylko w jednym miejscu, tu gdzie właśnie stał Bolek, fale marszcząc się na płyciźnie obmywały sierpowaty placyk tworzący miniaturową plażę.

Nagle za plecami świeżo upieczonego wyspiarza rozległo się wysoce podejrzane parsknięcie. Bolek chciał się odwrócić, ale nie zdążył. Pchnięty przez coś, co natarło na niego z impetem rozpędzonego słonia, wystartował jak ptak i przeleciawszy kilkanaście metrów wylądował na brzuchu w wymarzonym Morzu Egejskim. Na szczęście zatoka była płytka, a jej dno pokrywała ubita warstwa drobniutkiego żwiru. Chłopiec zerwał się błyskawicznie, odwrócił i zanurzony po pas przybrał pozycję bokserską. Jeszcze minutę temu oddałby nie wiadomo co, aby znaleźć się w wodzie. No dobrze, ale przecież nie w sandałach, koszuli i spodniach, których kieszeń wypychał czarny przedmiot, posiadający bezcenne właściwości.

Tknięty lękiem o cudowną piłeczkę Bolek, zamiast od razu przystąpić do rozprawy z napastnikiem czy napastnikami, lekko dotknął kieszeni.

— Nic ci się nie stało? Hej, automacie?!

— Oczywiście, że nie — odezwał się znajomy głos. — Jestem odporny na działanie składników, jakie zawiera ciecz, w której się znalazłem.

Uspokojony posiadacz biletu z przesiadką do wszystkich światów teraz dopiero ruszył w stronę brzegu. Jego dłonie znowu zwarły się w pięści.

Usłyszał głośny śmiech przypominający rżenie dwóch koni, z których jeden mógłby być potężnym ogierem, a drugi młodziutkim źrebięciem. Bolek lubił konie, a zwłaszcza źrebięta, mimo to jednak nie spojrzał na osoby, które stały na wprost niego, tuż nad brzegiem morza, i które skądinąd na pewno nie były końmi. Jego wzrok poszybował wyżej, ponad plażę, ku niewielkiej zielonej łączce, okolonej głazami i odłamkami skał. W głębi po białych kamieniach jak po pokruszonych stopniach starożytnego amfiteatru spływał strumyk, podobny do warkocza uplecionego ze srebra. A bliżej, pośrodku dolinki, stały dwa prostokątne namioty, z podniesionymi i połączonymi okapami, tworzącymi dużą werandę. Były tam leżaki i krzesełka turystyczne, dwa stoły, dwie kuchenki gazowe, a także, na specjalnie ułożonych płaskich kamieniach, naczynia, garnki i kubki. Słowem, całe biwakowe gospodarstwo. Przed jednym z namiotów siedziała babcia i pracowicie układała coś w pomarańczowym rondlu. Tuż obok, na rozłożonym polowym łóżeczku, leżała kobieta w białym kostiumie kąpielowym, z twarzą osłoniętą lekkim włóczkowym kapeluszem z olbrzymim rondem.

Więc to jest nasze obozowisko na Klio — stwierdził w duchu Bolek. — Jestem tutaj. Naprawdę jestem. Ale fajnie!

Na plaży znowu zabrzmiał radosny śmiech. Chłopiec natychmiast przypomniał sobie, że uległ haniebnej napaści, i rzucił się w stronę brzegu.

— Eo, Belik, hrangzankran! — dobiegł go wesoły okrzyk, który w rzeczywistości brzmiał może trochę inaczej, ale tak czy owak, był najzupełniej niezrozumiały.

— Losnoskokos! — odpowiedział drugi głos.

— Dobrze, dobrze — zamruczał Bolek. Zatrzymał się stojąc w płytkiej ciepłej wodzie, wodził wzrokiem po dwóch smukłych sylwetkach widniejących na Skraju plaży.

Oczywiście, Uranisowie. Córka i syn przyjaciela ojca, znanego greckiego archeologa. A ta pani w białym kostiumie to z pewnością ich matka. Żeby jeszcze wiedzieć, co oni do mnie wykrzykują…

Jednak niezależnie od tego, co chcieliby mu powiedzieć sprawcy przymusowej kąpieli, Bolek od razu zrozumiał, że zemstę będzie musiał odłożyć na później. Przecież on dopiero przed chwilą kazał się automatowi przenieść w ten świat, który tutaj istniał już nie wiadomo jak długo. Może przyjechali do Grecji wczoraj, a może tydzień temu? W obozowisku zdążyły się zapewne przyjąć pewne obyczaje i kto wie, czy przymusowe kąpanie gapiów nie należało do codziennego rytuału. A jemu nie wolno wyjawić, że w tym miejscu jest od teraz. Więc najlepiej nie robić nic i udawać, że wszystko jest w porządku.

Na razie przyjrzał się uważnie rodzeństwu Uranisów. Chłopiec był średniego wzrostu, szczupły, z kruczą czupryną. Miał na sobie żółte spodenki kąpielowe i białe gumowe pantofle. Prawą rękę trzymał wyciągniętą i wskazując Bolka śmiał się od ucha do ucha. Natomiast jego siostra…

Ona również się śmiała, ale jej głos brzmiał zupełnie inaczej. Inaczej, bo… po prostu prześlicznie. Zresztą, jak miałaby się śmiać osóbka zgrabna jak sama Afrodyta, która zresztą nie tak daleko stąd wyszła ponoć kiedyś z morskiej piany. Osóbka opalona na kolor ciemnooliwkowy, o długich włosach i ciemnych oczach, stojąca z lekko uniesionymi ramionami, w niezwykle wdzięcznej pozie, godnej dłuta rzeźbiarza. Tylko skończonemu idiocie mogło się nasunąć porównanie ze źrebakiem — pomyślał Bolek ze złością.

Jasne, że nawoływania, które przed chwilą usłyszał, musiały znaczyć coś, na co on powinien znaleźć mniej więcej dorzeczną odpowiedź. Pięknie. Co jednak należy odpowiedzieć Afrodycie, która mówi: „eo Belik, hrangrankran”?! „Belik” to pewno ja — odgadł. — Ale reszta?

Chłopiec sposępniał. Na domiar złego zauważył, że stojąca na brzegu para zaczyna przejawiać oznaki zniecierpliwienia. Pewnie. Stanowczo minął czas, w jakim Uranisowie spodziewali się dowiedzieć, co ofiara ich napaści sądzi o nich samych i ich niegodziwym postępku. No i dowiedzieli się wreszcie.

— Rotunda bualla bang! — przeszył cichą zatoczkę straszliwy okrzyk, w którym brzmiały złość i groźba, ale nade wszystko ostateczna desperacja.

Sylwetki na plaży zakołysały się niespokojnie. Na szczęście w tyra właśnie momencie zza namiotów wyszła jeszcze jedna kobieta. Z uczuciem niewysłowionej ulgi Bolek poznał własną mamę.

— Bolek?!

— Jestem tutaj.

Obie postacie stojące nad zatoczką odwróciły się twarzami w stronę przybyłej. Dobiegł głos przyciszonej rozmowy.

— Eli i Pelos chcieliby wiedzieć, dlaczego w największy upał przychodzisz nad morze ubrany i w ogóle, co się z tobą dzieje? — przetłumaczyła mama.

— Nic się nie dzieje — odrzekł bez przekonania zapytany. — Nic się nie dzieje — powtórzył po chwili do siebie. Powiedzmy, że nic. Eli i Pelos. Aha. Pelos to chłopiec. A Eli… — rozmarzył się w duchu. — Jakie śliczne imię!..

Mama znowu zniknęła Bolkowi z oczu, kryjąc się za namiotami. Eli i Pelos nie odzywali się już. Stali obok siebie i patrzyli na kolegę z obcego kraju, który tkwił po kolana w wodzie ubrany jak na spacer po mieście i sprawiał wrażenie, jakby głęboko rozmyślał o istocie świata i sensie życia.

A Bolek rzeczywiście myślał. Wreszcie wyprostował się, delikatnym ruchem dotknął kieszeni i powiedział cicho:

— To był paskudny kawał. Skoro przeniosłeś mnie na Klio, to mogłeś pamiętać także o spodenkach kąpielowych. Jak teraz Wyglądam?

— Tak samo, jak wyglądałeś w poprzednim wariancie załamania czasoprzestrzeni — odpowiedział głos wewnątrz jego głowy. — Przecież nic nie miało się zmienić poza tym, żeby wasze wakacyjne plany były zrealizowane.

— Chciałem się wykąpać — burknął chłopiec — ale nie w ubraniu. W dodatku nic nie wiem o obozowisku. Wyszedłem na durnia. Dokąd na przykład pójdę po wodę… — tu jego wzrok padł na wpływający w dolinę potok. — Gdzie będę spał… — w głębi pierwszego namiotu dostrzegł trzy składane łóżeczka, z których jedno, wysunięte do przodu było przykryte jego własnym śpiworem. — Jak tu się pływa — zatoczył ręką łuk i w tym momencie ujrzał wyciągnięte na brzeg dwie gumowe łodzie, a obok nich pontony, z których sterczały płetwy, maski i fajki do nurkowania. — No, w ogóle! — zakończył ze złością. — Poza tym niby jestem tutaj od dawna, więc wszyscy mnie znają, a ja ich nie. Mam się przedstawić na nowo? I po jakiemu? Po polsku?

— Przecież są z tobą twoi rodzice i babcia — zdziwiła się łagodnie piłeczka. — Oni cię znają.

— No, a pozostali?! Pan Uranis, jego żona, Pelos i… Eli?

— Istotnie, oni mówią innym językiem niż ty. Nie rozumiem tego. Przecież mieszkacie na jednej planecie…

— No to co? Ta planeta jest dosyć duża. A u was… — tu przypomniał sobie, że w kryształowym świecie konstruktorów czarnych automatów nikt w ogóle nie mówi, przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego słowa, i spochmurniał jeszcze bardziej. Gdyby tak mieć te wzmacniacze… czego to? Fal biologicznych? Eee, do licha z wszystkimi falami! — Chciałbym z nimi normalnie rozmawiać! — zażądał. — Nie przy pomocy jakichś małpich okrzyków!

— Małpich? Owszem słyszałem o takich stworzeniach. One są bardzo podobne do ludzi. Sądzę jednak, że czymś powinny się różnić od istot rozumnych. Niestety, na ten temat nie posiadam szczegółowych informacji.

— Może to i lepiej — bąknął chłopiec. — A czy nie wiesz przypadkiem, w jakim języku rozmawiają z nimi mój tato i mama?

— Nie…

— Ale ja wiem! — przerwał Bolek. — Zupełnie zapomniałem. — Przecież gdy przyszedł list z propozycją spędzenia wspólnych wakacji na Klio, ojciec wspomniał, że cała czwórka Uranisów mówi biegle po angielsku. Dodał też z dumą, że on sam będzie się mógł porozumieć w ich ojczystym języku. Nie darmo tak długo mieszkał w Atenach. — Wiem — powtórzył. — Uważaj, piłko… to znaczy, automacie! Wprowadźmy poprawkę do tutejszego świata. Niech ja mówię po angielsku… i po grecku — dodał zuchwałe. — Tylko tak, żeby nikt nie był zdziwiony.

— Jeśli przeniesiemy się do świata, w którym ty, jako mój dyspozytor, będziesz znał język angielski i grecki, to obecni tu ludzie musieli przebywać w tym świecie od jego początków. Nikt się niczemu nie może dziwić.

— No, to hop.

— Słucham?

— Powiedziałem przecież! Mówię po angielsku i po grecku! Aha, wiem, wiem — zreflektował się. — Świecie, świecie… już!

Morze zaszumiało. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a spod słońca wielkiego i rumianego jak czarodziejskie jabłko, przypłynęła nagle wysoka, pojedyncza fala. Uderzyła Bolka i zrosiła jego włosy drobnymi kropelkami. Następnie z sykiem i mruczeniem cofnęła się.

Chłopiec podskoczył, klasnął w dłonie i pobiegł przez wodę prosto w stronę rodzeństwa Uranisów. Zatrzymał się tuż przed nimi, nabrał do płuc powietrza i siląc się na obojętny ton powiedział:

— Przepraszam. Stałem sobie na brzegu i… no, stałem sobie na brzegu — wyznał posługując się płynnie piękną mową spadkobierców wielkiego Homera. — A więc stałem sobie i myślałem — rzekł jeszcze raz chłopiec. — Wcale nie miałem zamiaru pływać. Dlatego przyszedłem w ubraniu.

Twarze Eli i Pelosa Uranisów odrobinę pojaśniały. Najwidoczniej fakt, że osobnik w niebieskiej koszuli zechciał wreszcie wyjść na plażę, podziałał na nich uspokajająco. Chwilę później Pelos zaśmiał się już po swojemu, to znaczy tak, że wzgórza wokół polanki odpowiedziały gromkim echem.

— Stałeś? To pięknie! Mój tato także czasem się zamyśli, kiedy przypomni sobie jakiś grobowiec sprzed dziesięciu tysięcy lat albo szczególnie poczwarną figurkę z Myken! I wtedy mógłby wejść w ubraniu nie tylko do morza, lecz nawet do kotła ze smołą. Nie wiedziałem, że mamy przyjemność z przyszłym uczonym. No dobrze, ale przecież umówiliśmy się zaraz po obiedzie, że przed wieczorem popłyniemy obejrzeć dno pod skałą-tarczą! — wskazał dłonią na lewo, gdzie wyspa spadała w morze pionowym kamiennym urwiskiem.

Aha, umówiłem się — myślał znowu Bolek. — Pewno — przytaknął sam sobie. — Niby dlaczego nie miałem się umówić? Może nawet obiecałem babci, że umyję garnki? Takie przenoszenie się ze świata do świata jest bardzo fajne, ale kryje w sobie niebezpieczne pułapki. Stanowczo muszę pogadać z piłeczką, żeby jakoś udoskonaliła swoje działanie.

— Eo, Belik! — odezwała się z kolei dziewczyna. — Jeśli już skończyłeś rozmyślanie, to może jednak pójdziesz się przebrać? Co do mnie, to czekam jeszcze dwie minuty i idę do wody.

Bolek pomknął do namiotu powtarzając w duchu: „Eli-Belik, cudownie, Eli-Belik”.

Wrócił niemal od razu. Teraz miał na sobie tylko błękitne kąpielówki z dużą kieszenią zapinaną na zamek błyskawiczny. Ta kieszeń była zupełnie okrągła, jakby jej posiadacz postanowił zabrać ze sobą na podmorską wyprawę dorodną pomarańczę.

— Eo, dokąd to?! — zatrzymał Bolka okrzyk Eli. Chłopiec zrobił z rozpędu jeszcze kilka kroków i stanął. Dziewczyna popatrzyła na niego, pokręciła głową, po czym wskazała dłonią pontony i sprzęt do nurkowania.

— Myślisz, że wszystko będziemy nosić sami? — spytała z wymówką w głosie.

— Aa… ummm… zapomniałem. Widzisz, ile kłopotów? — dodał ciszej pod adresem swojej czarnej piłeczki. — Koniecznie musimy pogadać.

— Tak. Proszę uprzejmie. Słucham?

— Przecież nie teraz! — syknął ze złością podróżnik po światach biegnąc w stronę pontonu.

— Co nie teraz? — zainteresował się Pelos. Czarnowłosy brat Eli siedział na burcie dobrze nadmuchanej łódki i wciągał cienkie, szczelnie przylegające do kostek skarpetki. Żaden doświadczony płetwonurek nie wyrusza pod wodę bez takich skarpetek.

Nic, mówiłem do piłki — miał już na końcu języka Bolek, ale w ostatniej chwili zreflektował się. Zreflektował, a zarazem przestraszył. Jak niewiele brakuje, żeby wyszedł na zupełnego wariata.

— Nie teraz? Dlaczego nie teraz? — zagadał chytrze i rzucił się w stronę swoich płetw, które na szczęście leżały na samym wierzchu, co ustrzegło go przed następną wsypą.

Pelos i jego siostra zamilkli. Z poważnymi minami sprawdzali sprzęt. Nieraz już odwiedzali ojca, gdy ten prowadził badania archeologiczne, z których wiele zaczynało się lub kończyło w przybrzeżnych wodach Morza Egejskiego. Wiedzieli, że nurkowanie to pyszna zabawa, ale że zabawa ta może być niebezpieczna, jeśli przystąpi się do niej lekkomyślnie, bez starannych przygotowań.

Bolek także pływał od zbyt dawna, by teraz nieopatrznie się śpieszyć. Wciągnął skarpetki, włożył płetwy dopasowując je nie za luźno i nie nazbyt ciasno, tak by w wodzie nie mogły spowodować kurczu stopy. Następnie sprawdził, czy ustnik jego fajki do nurkowania nie jest pęknięty albo obluzowany, równie uważnie obejrzał elipsoidalną maskę, aż wreszcie zadowolony z wyników przeglądu stał i kłapiąc płetwami o ubity żwir podszedł do pustego pontonu leżącego najbliżej brzegu. Tam poczekał na Eli i Pelosa, po czym wszyscy razem weszli do wody Kiedy ponton przestał trzeć o dno, pierwsza wskoczyła do niego Eli i od razu zaczęła pracować lekkim wiosełkiem podobnym do pingpongowej paletki. Chwilę później Pelos zawołał do Bolka:

— No, stary, hop! — co miało oznaczać zaproszenie do zajęcia miejsca obok jego siostry. Zaproszenie zabrzmiało tym sympatyczniej, że słowo „stary” zostało wypowiedziane po polsku. Swojsko zabrzmiało również „no” oraz „hop”, ale to mógł być tylko zbieg okoliczności. Natomiast „stary”…

— Musicie koniecznie przyjechać do nas! — krzyknął Bolek. — Pokażę wam Kraków, Warszawę, Gdańsk, pojedziemy w Pieniny i Tatry, pożeglujemy po Mazurach!

— Mazurach — powtórzyła z prześlicznym uśmiechem Eli.

— I od razu będziecie mogli ze wszystkimi rozmawiać! Pelos mówi już po polsku jak… jak…

— Jak stary! — dokończył wybuchając śmiechem młody ateńczyk.

— To właśnie chciałem powiedzieć — przytaknął przybysz znad Wisły i też zaśmiał się głośno. Po czym jednym susem wskoczył do pontonu.

— Brrr! Ty słoniu! — powitała go Eli otrząsając się z wody.

— Przepraszam!

— Nie szkodzi — odpowiedział pogodnie Pelos. — Myśmy ciebie także wykąpali.

— Wybaczam ci — dziewczyna kiwnęła łaskawie główką. — Ostatecznie w mojej ojczyźnie myśliciele zawsze cieszyli się wyjątkowymi względami. A co do naszej wizyty w Polsce, to przecież rzecz jest już załatwiona. Nasi rodzice umówili się na lipiec w przyszłym roku. A potem w sierpniu mamy znowu wszyscy przyjechać tutaj. Zapomniałeś?

— Co?… tak… nie, oczywiście — wybełkotał Bolek, ponownie posyłając pełne wyrzutu spojrzenie w stronę swojej wypchanej kieszonki. Ponieważ jednak do automatu Jeden-Jeden musiałby przemówić, co na pewno nie spodobałoby się nawet Eli, poprzestał jedynie na głębokim westchnieniu, popartym ledwie słyszalnym szeptem „świecie, świecie”. Następnie, przestraszony, że piłka może to zrozumieć po swojemu i narobić jakiegoś zamieszania, dodał prędko:

— Czy nie powinniśmy teraz podpłynąć pod tę skałę?

Pelos, który wsiadł do pontonu po Bolku, przestał wiosłować i spojrzał w górę. Wysoko nad nimi, na szczycie pionowej skały, rosły wyczesane wiatrami niskie rozłożyste drzewa i krzewy.

— Jeszcze jakieś dwadzieścia metrów — Eli pokręciła głową. — Tutaj nurkowaliśmy wczoraj, ale kiedy doszliśmy do tej jaskini, musieliśmy już wracać na kolację. Zapamiętałam sobie to drzewko — i ona popatrzyła w górę. Na tle nieba ostro rysowały się ciemnozielone gałęzie karłowatej pinii.

A więc jest i jaskinia — rzekł sobie w duchu Bolek. — Co więcej, sam do niej wczoraj zaglądałem. Hmm…

Przez chwilę płynęli w milczeniu. Wreszcie Pelos zdecydowanym ruchem wiosła skierował ponton koi brzegowi. Określenia „brzeg” nie należy rozumieć zbyt dosłownie. Pod pionową skałą leżało kilka ogromnych głazów, które kiedyś, bardzo dawno temu, osunęły się z góry. To wszystko. Gdyby morze było choć trochę mniej spokojne, nie mogliby nawet marzyć o nurkowaniu w tak dzikim miejscu.

— Kto pierwszy zostaje? — spytał poważnie Pelos, kiedy zatrzymali się w odległości kilku metrów od spłukanego przez sztormy głazu, do którego przywarło kilka kępek morskiej roślinności.

Tym razem Bolek natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Jest ich troje. Zgodnie z regułami sztuki pływackiej ktoś musi zostać w pontonie, aby w razie czego pośpieszyć z pomocą tym, którzy pójdą pod wodę.

Cisza przeciągała się. Słychać było tylko delikatne chlupotanie wody wśród skalnych zakamarków. Wznoszącą się nad nimi kamienną ścianę oświetlało słońce, a przecież to morskie uroczysko, tchnące majestatycznym spokojem, zdawało się pogrążone w głębokim mroku. Ramiona Bolka pokryły się gęsią skórką. Pomyślał, że w wodzie od razu poczułby się raźniej, ale nawet nie mruknął. Z pewnością żadne z nich nie miało ochoty na samotne czuwanie w pontonie.

Wreszcie z piersi Pelosa wyrwało się głębokie westchnienie.

— No, dobrze — powiedział zrezygnowanym tonem. — Ostatecznie jestem mężczyzną i do pewnego stopnia gospodarzem. W dodatku popełniłem nieostrożność. To ja spytałem, kto zostaje. Więc skaczcie. Ale już, zanim się rozmyślą!

— On naprawdę jest mężczyzną… w każdym razie miejmy nadzieję, że nim będzie — Eli powiedziała to bardzo niewyraźnie, bo właśnie zakładała miękką gumową maskę z szybką w kształcie małego półmiska. — Z wami tak właśnie należy postępować — ciągnęła. — Przeczekać najgorsze. Już, już! — zawołała widząc, że jej brat marszczy gniewnie brwi i otwiera usta. — Zamiast na mnie krzyczeć, powinniście mi raczej podziękować. Zdradziłam wam nasz największy kobiecy sekret — ostatniemu słowu towarzyszył głośny plusk. Uosobienie dziewczęcej mądrości zniknęło pod wodą, pozostawiając na powierzchni rozchodzące się coraz dalej i wolniej koła.

— Mądrala! — burknął Pelos, ale w następnej chwili spojrzał bystro na swego towarzysza. — No, idź za nią! Nie powinna być sama.

Bolek pomyślał, że dobrze świadczy o czarnowłosym troska o siostrę, więc przechylił się do tyłu, jak to robią nurkowie uzbrojeni w prawdziwe aqualungi, i prosto z burty pontonu znalazł się w innym świecie. Tym razem bez interwencji czarodziejskiego automatu z kosmosu.

Na głębokości trzech, czterech metrów woda była chłodna, ale idealnie czysta. Bolek od razu ujrzał przed sobą biały kostium Eli przesuwający się powoli na tle ciemnej skały. Długie włosy dziewczyny rozsunęły się na pojedyncze pasemka, linie smukłego ciała załamywały się w promieniach słabego światła i Eli wyglądała jak postać z bajki.

W pewnym momencie przytrzymała się dłonią głazu i obejrzała. Ujrzawszy za sobą Bolka dała mu znak, żeby podpłynął bliżej. Chłopiec zrobił kilka szybszych ruchów płetwami i zobaczył czarny otwór o wyszczerbionych krawędziach. Grota. A więc to tutaj. Eli trafiła bezbłędnie.

Bolek uniósł prawą dłoń, co w języku nurków oznacza uznanie, a następnie pokiwał głową i spojrzał w górę. Niestety, człowiek nie jest rybą. Nie jest nawet wielorybem, który może pozostawać pod powierzchnią wody przez całą godzinę.

Para odkrywców podążyła ku światłu na powietrze. Bolek wynurzył się zaraz po Eli i od razu usłyszał głos Pelosa:

— No i co? Znaleźliście?

— Tak! — odkrzyknęła dziewczyna. Zdjęła maskę i przepłukała ją. — Wiecie — zawołała nagle — otwór nie jest wcale tak głęboko, jak nam się zdawało. Dosięgam go stopą… o, o! — zakończyła, jakby obaj chłopcy naprawdę mogli dostrzec, co jej stopy robią pod wodą.

Bolek jednak postanowił sprawdzić tę informację. Nabrał do pluć powietrza i ponownie dał nurka. Szybko odnalazł wlot do jaskini i wtedy na jego głowie spoczęło nagle coś miękkiego, a jednocześnie zdradzającego wyjątkową ruchliwość. Podwodny napastnik, usadowiwszy się na samym czubku czaszki chłopca, zaczął spychać go w przepastną głębinę. Bolek nadludzkim wysiłkiem woli zagryzł wargi, żeby nie wrzasnąć i zamachał gwałtownie rękami. W wyniku tej akcji złapał coś, co napierało na jego głowę. Teraz z kolei usłyszał stłumiony odgłos, bardzo przypominający okrzyk protestu. Czując, że się dusi, puścił swoją zdobycz i rozpaczliwymi wyrzutami ramion popłynął w górę.

Kiedy znowu ujrzał wokół siebie otwarte morze i mógł zaczerpnąć tchu, Eli ciągle jeszcze krzyczała.

— To on! Wiedziałam, że to on!

— Wcale nie wiedziałaś — zaprzeczył ze stoickim spokojem jej brat wygodnie rozparty w pontonie. — Gdybyś wiedziała, to poczekałabyś, aż wypłynie, i dopiero potem zaczęłabyś wrzeszczeć.

— Ale on mnie przestraszył! To mogła być ośmiornica — odparowała dziewczyna. Spojrzała na Bolka, który wystawiając z wody głowę patrzył na nią okrągłymi oczami pełnymi strachu, ale już zmieszanego z oburzeniem.

— To ty mnie topiłaś — wydyszał wreszcie. — Nogą? Dlaczego?

Eli zaniemówiła.

— Co się stało? Kto cię topił?… aaa, rozumiem — zaniepokojony Pelos zmienił nagle ton i roześmiał się: — A to dopiero! Dobrana z was para, nie ma co.

— Oparłam stopę na występie skały — tłumaczyła Eli zerkając z niesmakiem na brata. — Ale ta skała osunęła się pode mną, a potem coś złapało mnie za kostkę…

— To nie był występ skały, tylko moja głowa — wyjaśnił Bolek. — A potem ja… no, przecież nie wiedziałem, że to ty. Myślałem…

— …o ośmiornicy — podpowiedział usłużnie Pelos. — Spotkały się dwie naraz, i to niezwykle groźne.

— Przecież — Bolek powoli odzyskiwał jasność myśli — tam nie mogło być żadnego występu ani stopnia, bo otwór jaskini jest rzeczywiście wysoko. Najwyżej półtora metra pod powierzchnią. Nie spróbowałbyś od razu zajrzeć do wnętrza? — zwrócił się do Pelosa. — Morze jest spokojne, więc ponton nie odpłynie. Bo tam na dół musimy pójść we troje. Ktoś powinien zostać przy otworze jaskini, kiedy my… to znaczy, chciałem powiedzieć, kiedy inni będą w środku — poprawił się widząc, że Pelos zmarszczył czoło.

Ale brat Eli przypomniał sobie, że czuje się gospodarzem na Klio, przynajmniej w stosunku do przybysza z Polski, i rzekł z samozaparciem:

— No, dobrze. Tym razem jeszcze poczekam na was przy wejściu. Ale nie liczcie na nic więcej. Zresztą i tak nie możecie siedzieć tam dłużej niż trzydzieści sekund, bo musicie mieć zapas czasu na wypadek, gdyby w drodze powrotnej coś wam się przytrafiło. Wprawdzie dzisiaj nie ma wiatru…

— Pod wodą nigdy nie ma wiatru — zauważył nieco od rzeczy Bolek.

— Co? Aa… oczywiście — przytaknął nieco zaskoczony Pelos. — No, to kiedy odpoczniecie po walkach z ośmiornicami.

— Ja już odpocząłem — powiedział prędko Bolek. — Może jednak Eli…

Przerwał, bo Eli cichutko i z właściwą sobie gracją zniknęła pod wodą. Poprawił więc maskę i skoczył w stronę, gdzie czarna głowa dziewczyny wpływała powoli w czeluść podwodnej jaskini.

Trzydzieści sekund pod błękitnym niebem, kiedy leży się z przymkniętymi oczami i oddaje błogiemu leniuchowaniu, to bardzo niewiele. Pół minuty wewnątrz podwodnej groty może oznaczać całą wieczność. Nurkowanie pod głazami jest najbardziej niebezpieczne. Zawsze istnieje możliwość, że coś się zawali albo że uderzy się o skałę, albo wreszcie, że z jakiejś szczeliny wyskoczy stwór uzbrojony w jadowite żądło lub zęby ostre jak chirurgiczne noże. Bolkowi przyszło nawet do głowy, że postępują trochę nierozważnie zapuszczając się do jaskini bez ojca czy pana Uranisa. Ale Eli i Pelos zachowywali się tak, jakby ich wyprawa była uzgodniona z rodzicami.

Chwilka, którą Bolek strawił rozmyślając, co mogłoby, a co nie mogłoby się zdarzyć, wystarczyła, by Eli zniknęła w czarnej sztolni, wykutej przez naturę pod skalistym brzegiem Klio.

Chłopiec żachnął się na siebie za swoje gapiostwo i, schylając głowę, mocno uderzył płetwami. Natychmiast i jego ogarnął nieprzenikniony mrok. Woda zdawała się gęsta jak czarna farba. Po pewnym czasie wypatrzył jednak niewyraźną jaśniejszą plamę. Zaraz potem plama przybrała kształt Eli. Siostra Pelosa poruszała powolutku płetwami stojąc w miejscu, a właściwie nie tyle stojąc, co wisząc głową w dół. Bolek podpłynął bliżej i ujrzał, że dziewczyna dotyka wyciągniętymi rękami dna, szukając czegoś. Nagie woda zmętniała. Eli zaczęła się powoli prostować unosząc w dłoniach jakiś przedmiot. Bolek wytężył wzrok i rozpoznał zarysy sporego naczynia, posiadającego po obu stronach pałąkowate uchwyty. Eli wraz ze swą zdobyczą płynęła w stronę wyjścia, więc chłopiec cofnął się, żeby ją przepuścić. Raptem dziewczyna puściła naczynie. Bolkowi mignęły jej otwarte jak do krzyku usta. Podkurczyła nogi, a następnie wyprostowała je gwałtownie, chcąc zapewne nadać swemu ciału przyśpieszenie, które pozwolił by jej od razu opuścić jaskinię. Niestety, ten ruch sprawił, że zamiast do przodu, ruszyła prosto w górę. Bolek rzucił się w jej stronę, ale nie zdążył. Eli uderzyła głową w sklepienie groty i zaczęła powoli, jak na zwolnionym filmie, osuwać się w dół.

Chłopiec błyskawicznie chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą ku plamie światła, która oznaczała zbawcze wrota podziemi. W pewnym momencie zauważył tuż pod swoją maską przesuwający się wężowy kształt. Ryba — przemknęło mu przez myśl.

Ryba miała może metr długości i przypominała węgorza. Przefalowała przed nosem Bolka, wyginając w pośpiesznych skrętach swoje opływowe ciało, i zniknęła.

Jaskinia została wreszcie z tyłu. Jeszcze kilka rozpaczliwych uderzeń płetwami, i słońce.

— Szybko! — krzyknął Bolek. — Tutaj!

Ale Pelos był już przy nich. Wspólnymi siłami wciągnęli nieprzytomną Eli do pontonu i zaczęli ją ratować, zgodnie z wszystkimi regułami pierwszej pomocy. Obaj znali te reguły na pamięć. Obaj musieli pod okiem swych ojców nie raz i nie dwa odbywać przewidziane dla ratowników ćwiczenia. Od najmłodszych lat byli przecież prawdziwymi wodniakami.

Usunąwszy z tchawicy siostry wodę, Pelos zaaplikował jej sztuczne oddychanie. Bolek, co chwilę odwracając głowę, by spojrzeć na ofiarę podwodnej przygody, wiosłował ile sił ku brzegowi. Jednak zanim jeszcze ponton zazgrzytał o dno, wysiłki Pelosa zostały uwieńczone powodzeniem. Jego siostra uniosła powieki. W następnej chwili zakrztusiła się i zaczęła kaszleć.

— Bardzo dobrze! — zawołał nadrabiając miną Pelos. — W ten sposób wykrztusisz z siebie resztki Morza Egejskiego!

Bladą twarz Eli rozjaśnił nikły, przelotny uśmieszek, ale natychmiast skrzywiła się niemiłosiernie i dotknęła dłonią głowy. Syknęła, cofnęła rękę i przyjrzała się swoim palcom. Były czerwone.

— Nic się nie martw — ciągnął ze sztuczną wesołością Pelos. — Poszerzyłaś trochę wejście do jaskini. Teraz łatwiej będzie do niej trafić.

W tym momencie ponton przybił do brzegu. Brat Eli natychmiast spoważniał, a nawet zmarkotniał.

— Jeśli w tym stanie zaniesiemy ją do namiotu, to już nigdy nie puszczą nas samych pod wodę — stwierdził. — A mamy… Pamiętasz, co mówiły przed południem, gdy powiedzieliśmy, że chcemy zbadać tę jaskinię?

A więc jednak — pomyślał z gorzką satysfakcją Bolek. — No cóż… trudno.

Eli usiłowała wyjść na plażę o własnych siłach, okazało się jednak, że jest zbyt słaba. Chłopcy wzięli ją więc pod ręce i z ponurymi minami, noga za nogą poprowadzili w stronę obozowiska. W pewnej chwili Eli zatrzymała się.

— Poczekajcie — powiedziała. Jej głos brzmiał już niemal normalnie. — Boli mnie głowa, ale poza tym czuję się zupełnie dobrze. Czy musimy im o wszystkim opowiadać?

Chłopcy spojrzeli niepewnie po sobie.

— No… — zaczął z wahaniem Pelos — myślę, że tak… Bolek przełknął ślinę.

— Musimy — zawyrokował bohatersko. — Wasze morze jest bardzo piękne, ale nie jest tak czyste, jak przed wiekami. A Eli ma otwartą ranę na głowie. Trzeba ją fachowo opatrzyć. To może zrobić tylko moja mama…

— Zresztą i tak za późno — mruknął Pelos.

Istotnie.

— Ej, a to co znowu?! — dobiegł ich głos babci Miłej. — Czy coś się stało? Poczekajcie chwilę, zanim zaczniecie łgać — babcia odstawiła pomarańczowy rondel i szybko szła w ich stronę. — Sama widzę. Moje biedne dziecko… — rozczuliła się. — Chodź, chodź… Alicjo! — zawołała półgłosem. Mama Bolka wyjrzała z namiotu. — Alicjo! — powtórzyła babcia Miła. — Obejrzyj głowę Eli i zrób co trzeba, zanim pokażemy ją rodzicom. Po co straszyć porządnych ludzi.

Chłopcy odprowadzili smutnym wzrokiem trzy damskie sylwetki, a kiedy zniknęły w namiocie państwa Milejów, obaj głęboko westchnęli.


— W amforze był węgorz — powiedziała w godzinę później Eli siedząc ze wszystkimi przy stolikach, na których zaraz miała się pojawić przygotowana przez babcię kolacja. Cera dziewczyny odzyskała swoją wakacyjną opaleniznę i tylko spowijający głowę biały bandaż świadczył o niedawnym dramacie. — Przestraszyłam się i… i nie wiem, co zrobiłam — spuściła wzrok, — W każdym razie rzuciłam naczynie i zaczęłam uciekać. Potem nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami…

— Biedactwo! — nie wytrzymała babcia Miła, która wstała, by pójść po zapiekankę, ale zatrzymała się w pół drogi i z przejęciem słuchała opowiadania Eli. — Nie rozumiem, jak ci dwaj młodzi złoczyńcy mogli puścić cię tam samą?!

— Przecież był Bolek i zaraz ją wyciągnął — przypomniał bez zbytniego przekonania Pelos. Gdyby nie on… — urwał.

Przez chwilę panowało milczenie. Obecni zrozumieli aż nadto dobrze, dlaczego czarnowłosy nurek nie dokończył zdania.

— Przepraszam — przerwał wreszcie ciszę Bolek. — To moja wina. Zamiast płynąć tuż przy Eli, zatrzymałem się przy wejściu do jaskini.

— Nonsens — zaprzeczył zdecydowanie pan Anreas Uranis. — Nawet gdybyś był tuż obok mojej córki, nie zdążyłbyś jej zatrzymać, bo przecież nie mogłeś się spodziewać, że nagle zechce palnąć głową w skałę. Także przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności w wodzie dochodzi czasem do tragedii. My dzisiaj powiedzmy sobie: „wszystko dobre, co się dobrze kończy” i dodajmy, że odtąd będziecie nurkować wyłącznie ze mną albo z Enrykiem — wymawiał imię ojca Bolka dziwnie miękko, bez początkowego „h”. — A najlepiej razem z nami obydwoma. — Mówisz, Eli, że tam była amfora? — archeolog zmienił ton. — Naprawdę amfora? Stara? A czy nie zauważyłaś na niej jakichś wzorów?

Henryk lub „Enryk” Milej zaśmiał się cicho. Wiedział, co teraz nastąpi. I nie pomylił się.

— Tego już za wiele! — wykrzyknęła z oburzeniem mama nieszczęsnej pływaczki. — Jego rodzona córka omal nie utonęła, a on myśli wyłącznie o swoich skorupach! Gdyby mógł nas wszystkich sprzedać za jedną malowaną wazę z okresu minojskiego, zrobiłby to bez wahania! I nawet by się nie targował!

— Pewnie — przytaknął pogodnie pan Andreas. — I tak nic bym nie wytargował. Grecy zawsze mieli zmysł kupiecki i nie dadzą sobie wtrynić byle czego.

— Brutal! — zawołała ze zgrozą babcia Miła.

— To była amfora — zażegnała wzbierającą burzę Eli — Ale czy miała jakieś wzory… — zawahała się — nie, nie pamiętam. W jaskini jest ciemno, a poza tym miałam ją w rękach tylko parę sekund. Potem wylazł ten węgorz… — wzdrygnęła się mimo woli.

— Węgorz był pewnie nie mniej przerażony niż ty — pocieszył siostrę Pelos. — Biedak siedział spokojnie w wygodnym naczyniu, który miał prawo uważać za własny dom, aż tu nagle zjawia się jakiś potwór i porywa go wraz z całym dobytkiem…

— W każdym razie amfora musiała być pusta, jeśli Eli zdołała ją podnieść — rzekł pan Uranis. — Szkoda. Na dnie mórz znajduje się jeszcze amfory pełne prastarych produktów i szczelnie zapieczętowane. Na przykład z winem pochodzącym sprzed kilku tysięcy lat. Sam piłem, a raczej jadłem takie wino, bo zmieniło się w gęstą galaretę. Smakowało wybornie. Jednak w tej jaskini może być więcej amfor, a także jakichś innych cennych przedmiotów. Tak czy owak połączymy przyjemne z pożytecznym i przeprowadzimy bardzo ostrożnie — podkreślił spoglądając na żonę — wstępne rozpoznanie. Ateński archeolog zawsze powinien szukać czegoś, co mogłoby rzucić nowe światło na dzieje nie tylko Grecji, lecz (także całej europejskiej kultury, która tak wiele zawdzięcza dawnym mieszkańcom obszaru śródziemnomorskiego. Niestety — westchnął — będziemy musieli uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż sprowadzę z naszego Instytutu potrzebny sprzęt. Aqualungi, kamery do zdjęć podwodnych, podręczne laboratorium. Jutro rano wezmę łódź i popłynę na sąsiednią wyspę, gdzie jest latarnia morska z załogą. Mają tam radiostację. Nadam depeszę do Aten i umówię się na odbiór sprzętu w Salonikach. A teraz kolacja i spać. Wrażeń mieliśmy dzisiaj aż nadto…

Zwłaszcza niektórzy z nas — rzekł sobie w duchu Bolek.

Загрузка...