Rozdział 10

Paddy przebywał w zupełnie dobrych warunkach, ale uspokojenie go zajęło Bonnie prawie pół godziny. Musiała mu też obiecać, że odwiedzi go w dzień Bożego Narodzenia. Prawdę powiedziawszy, myśl o świętach napawała oboje przerażeniem.

– Niech ją diabli wezmą – mruczała do siebie Bonnie w drodze powrotnej, gdy tylko pomyślała o Jacincie.

A jednak w głębi serca czuła coś w rodzaju litości dla swej kuzynki. Po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego Jacinta tak bardzo jej nienawidziła. Nie była przecież tak jak Bonnie chcianym dzieckiem zrodzonym w małżeństwie.

– Bądź więc dla niej miła – mówiła sama do siebie, gdy o zmierzchu wjeżdżała na farmę.

Było to niestety niemożliwe.

Jacinta czekała na nią zniecierpliwiona na werandzie.

– Pielęgniarka poszła godzinę temu – rzuciła. – Miałaś być w domu o piątej. Ojciec prosił o basen, ale mu powiedziałam, że musi poczekać na ciebie, a krowy same już weszły do obory. Chybabym na głowę upadła, gdybym je miała doić, więc teraz się bierz, kochana, do galopu.

Dojenie zabrało jej bardzo dużo czasu. Zwykle zaczynała doić już o czwartej lub piątej, więc wymiona krów były teraz wezbrane mlekiem. Pracowała ciężko bez przerwy aż do dziewiątej.

Gdy skończyła, Henry leżał nadal na werandzie, Jacinta zaś zniknęła bez śladu.

– Pojechała sobie – wyjaśnił Henry z zakłopotaniem w głosie. – I zabrała twój samochód.

Henry coś przed nią ukrywał. W jego oczach czaił się gniew i ból.

– Gdzie pojechała?

– Webb… doktor Halford zadzwonił, gdy poszłaś doić krowy i prosił, żeby spotkała się z nim na kolacji.

Bonnie czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jacinta i Craig… Jacinta i Webb…

– Webb Halford to nie Craig. – W głosie Henry'ego zabrzmiało niemal błaganie. – On jest inny. Musi być inny – zakończył, biorąc Bonnie za rękę.

Musi być inny. Oczywiście, że tak. Bonnie osunęła się na wiklinowy fotel i zapatrzyła przed siebie.

Wiedziała dobrze, że Jacinta nie będzie miała żadnych skrupułów, by zawrócić w głowie Webbowi. Pamiętała, z jakim nie ukrywanym zadowoleniem patrzyła na nią, gdy znalazła ją z Craigiem.

Dlaczego Webb, zamiast być ze swą rodziną, zaprasza Jacintę na kolację, w dodatku w samą Wigilię?

– Zaufaj mi – powiedział jej dzisiaj i Bonnie uchwyciła się tych słów.

– Czego ta dziewczyna znowu chce? A jeżeli znów cię skrzywdzi? – zastanawiał się Henry. – Bonnie, powinienem cię był stąd zabrać, jak tylko twoja matka umarła. Może żylibyśmy w biedzie, ale na pewno bylibyśmy szczęśliwsi… O ile byłoby lepiej, gdybym miał wtedy dość siły, żeby zerwać ze wszystkim i pójść, gdzie oczy poniosą…

Pójść, gdzie oczy poniosą, pomyślała Bonnie, i zostawić wszystko…

Wykonywała potem dalej swoje obowiązki. Przestawiła łóżko Henry'ego, nakarmiła go i ułożyła na noc.

W telewizji natrafiła na program kolęd przy świecach. Wesołych świąt, pomyślała ze smutkiem.

Gdzie, do licha, jest Jacinta?

Minęła dziesiąta. Bonnie zajrzała do Henry'ego i zgasiła lampki na choince. Choinka zdawała się tu zupełnie nie na miejscu. Tak przecież nie wygląda wigilia Bożego Narodzenia.

Jedenasta…

Jacinty nie ma już cztery godziny.

Zegar wybił dwunastą i wtedy właśnie ciszę nocną przerwał odgłos jadącego szybko samochodu. Jej samochodu.

Jedzie zdecydowanie za szybko…

Bonnie wstrzymała oddech, kierując w myślach samochodem. Znała tak dobrze tę drogę, każdy jej zakręt i odcinek. Samochód miał teraz przed sobą kawałek prostej drogi, na którym mógł się znowu rozpędzić.

Aż do następnego zakrętu…

– Zwolnij, zwolnij! – Bonnie z krzykiem wybiegła na werandę. Obydwa psy skowyczały u jej nóg. Henry obudził się.

Samochód nie zwolnił i na ostatnim zakręcie rozległ się przeraźliwy zgrzyt hamulców, który rozniósł się echem po okolicy.

A potem słyszeć się dał w ciszy nocnej łomot, huk i trzask rozrywanego metalu.

– To Jacinta – stwierdził Henry, próbując się podnieść.

– Nie wstawaj. – Bonnie znalazła się przy nim w mgnieniu oka. – Nie wolno ci.

– To Jacinta. Zabiła się. – Henry opadł na poduszki. – To był twój samochód… – Jego oczy rozszerzyły się przerażeniem. – Mój Boże, a jeśli ona była z doktorem Halfordem…

– Nie zrobiłaby tego…

– Wiesz sama, że gdyby tylko mogła, to by zrobiła!

Bonnie spojrzała na Henry'ego martwym wzrokiem.

Wróciły znowu straszne wspomnienia sprzed czterech lat…

Byli wtedy wszyscy razem na zabawie. Lois i Henry, Bonnie, Craig i Jacinta. Jacinta wyszła wcześniej z bólem głowy, prosząc, by Craig ją odwiózł.

Mogli przecież byli pójść sobie wtedy, gdzie tylko chcieli. Ale Jacinta wybrała łóżko rodziców we własnym domu, bo wiedziała, że Bonnie ich tam znajdzie. '

Zrobiłaby to, gdyby tylko mogła…

Może ona, ale nie Webb. On by mnie tak nigdy nie zranił.

Bonnie pobiegła do telefonu i wykręciła trzy zera.

– Poproszę o karetkę – rzuciła i w tej samej chwili dostrzegła z przerażeniem w oddali łunę. – I… tam się pali. Rozbił się samochód.

– Ale gdzie? Czy to ty, Bonnie? – Telefonistka poznała ją od razu.

– Przy wjeździe do doliny, na drodze przy Crammondach.

– Ilu jest rannych?

– Nie wiem. Niech doktor Halford…

– Chwilowo go nie ma. Pojechał gdzieś z twoją kuzynką. Ale ma przy sobie telefon komórkowy, postaram się z nim skontaktować. Karetka będzie za chwilę.

Pojechał gdzieś z twoją kuzynką. Boże, żeby tylko nie tym samochodem…

– Bonnie, weź mój samochód – zawołał Henry. – I uważaj. Nie chciałbym, żeby i tobie coś się stało.

Crammondowie przybyli na miejsce wypadku przed nią.

Maleńki samochód Bonnie stał cały w płomieniach.

– Bonnie… – Grace spojrzała na nią tak, jakby była duchem. Podeszła do niej, wzięła ją w ramiona i wybuchnęła płaczem. – Bonnie, kochanie moje, myśleliśmy, że to ty.

– Czy ona… Czy jest tam ktoś? – wyszeptała Bonnie.

– Skąd to można wiedzieć. – Neil Crammond wzruszył ramionami. – Ktokolwiek by tam był, to już nie żyje.

– To Jacinta – szepnęła Bonnie. – I może Webb…

– O Boże – wyrwało się jednocześnie Grace i Neilowi.

– Gdyby miały w nim być dwie osoby, z pewnością byśmy zauważyli. Dach był opuszczony – wyjaśnił Neil, starając się zachować spokój. Podszedł do swojej ciężarówki i wyjął ze schowka dwie latarki. – Trzeba się rozejrzeć, może kogoś wyrzuciło.

W tej samej chwili usłyszeli ochrypły szept:

– Pomocy…

Uderzenie wyrzuciło Jacintę na pobocze około trzystu metrów w dół za skrajem drogi. Leżała tam poza zasięgiem światła, jakie rzucały płomienie.

Bonnie w jednej chwili była przy niej.

– Jacinto, to ja, Bonnie. – Ręce jej delikatnie obmacywały ciało leżącej, szukając krwawienia i złamań. Gdy dotknęła nogi, dziewczyna krzyknęła przeraźliwie.

– Złamana – powiedziała Bonnie, nie będąc w stanie zadać najważniejszego dla siebie pytania.

Neil Crammond nie miał takich oporów.

– Czy był ktoś z tobą w samochodzie? – zapytał ostrym głosem.

Jacinta spojrzała na Neila, jakby odpowiedź sprawić jej miała przykrość.

– Nie…

Nie sposób opisać ulgi, jaką odczuła Bonnie. Półprzytomna osunęła się na ziemię.

– Rozbiłam twój samochód – rzuciła Jacinta zaczepnym tonem.

– Nie szkodzi – odpowiedziała Bonnie łagodnie. Nie czuła teraz nic prócz ulgi. – Dojdziesz prędko do siebie i to się tylko liczy. Rzeczy można odkupić. Tylko ludzie są nie do zastąpienia.

Zapadła martwa cisza.

– O mnie tak mówisz? – wyszeptała Jacinta drżącym głosem. – O mnie?

Z daleka dobiegł odgłos syreny karetki pogotowia. Jacinta drżała na całym ciele i zaczęła cicho płakać. Twarz jej zmieniona była z bólu i strachu.

Karetka zatrzymała się i na tle dogasających płomieni ukazała się sylwetka Webba.

Nie widział ich.

– Bonnie, to samochód Bonnie… Boże święty, Pete, prawda, że jej tu nie ma?!

Był to jeden wielki krzyk rozpaczy. Bonnie wstrzymała oddech, słysząc udrękę brzmiącą w jego głosie. Lękał się o nią. Lękał się o nią naprawdę.

A potem rozległ się okrzyk ulgi. Webb odwrócił się w kierunku postaci oświetlonych światłem latarki i zaczął biec w ich stronę.

Nie zwrócił uwagi na Jacintę, Grace i Neila. Uniósł w górę Bonnie, jakby była najbardziej drogocennym skarbem na świecie, utraconym i właśnie odnalezionym.

– Myślałem, że to ty! Wszyscy mówili, że to twój samochód się rozbił – powiedział nieswoim głosem. – Kochanie, myślałem, że to ty! Nie byłem w stanie tego znieść…

Bonnie oparła twarz na jego piersi, a z oczu popłynęły jej ciche łzy. Miało to większą wagę niż wyznanie miłości. Poznawała ból, jaki nim targał, ona przecież przeżywała to samo.

Jesteś dla mnie wszystkim…


Jacinta miała tylko proste złamanie goleni. Po wydarzeniach, jakie miały miejsce tego dnia, Bonnie dziwnie się czuła, stojąc koło Webba w sali operacyjnej.

– Złamała przepisy, nie mając zapiętego pasa bezpieczeństwa – odezwał się Webb – ale dzięki temu uniknęła śmierci.

– Przede wszystkim złamała przepisy, jadąc tak szybko. – Bonnie popatrzyła na białą, nieprzytomną twarz swojej kuzynki. – Biedna, głupia dziewczyna. Cóż jej pozostało w życiu?

– Czy jesteś jeszcze w stanie jej żałować? – zapytał Webb.

– Tak.

Potrafię żałować każdego, kto tylko nie jest mną, pomyślała Bonnie, gdy oczy ich się spotkały. Serce waliło jej jak oszalałe.

– Nie patrz tak na mnie – mruknął Webb. – Powinienem się teraz skupić.

Bonnie przyznała mu rację. Z widocznym trudem odwróciła wzrok i zajęła się swoim sprzętem.

– A wiesz, dlaczego tak szybko jechała? – spytał Webb po chwili.

– Nie mam pojęcia.

– Powiedziałem jej, że nie może sprzedać farmy.

– Nie rozumiem…

Tak trudno było się skoncentrować, mając go przy sobie! A przecież musiała się nauczyć pracować z tym człowiekiem nawet wtedy, gdy patrzył na nią w ten sposób.

– Przez całe popołudnie rozmawiałem z prawnikiem i z Grace Crammond – ciągnął Webb, nie spuszczając oczu ze stołu operacyjnego. – Dowiedziałem się, że twój wuj przepracował na farmie ponad trzydzieści lat. Nigdy nie brał urlopu, a Lois wyjeżdżała często. Zatrudnił też gosposię, bo Lois nie znosiła prowadzenia gospodarstwa. Dlatego, zdaniem prawnika, Lois nie miała prawa zapisać farmy tylko Jacincie. I to właśnie powiedziałem jej dziś wieczorem.

Dopiero gdy Jacinta wywieziona została na oddział, Bonnie odważyła się zapytać:

– To Henry może zostać?

– Jak długo będzie chciał i z kim będzie chciał – odpowiedział Webb.

Zostali teraz sami. Lampy w sali operacyjnej rzucały przyćmione światło. Stali w zielonych operacyjnych fartuchach, jak dwoje kolegów, którzy skończyli właśnie udany zabieg. Powinni się teraz pożegnać, życzyć sobie dobrej nocy i iść do domu.

Zamiast tego stali, patrząc na siebie, jak dwie połowy stanowiące jedną całość. Bonnie nie była w stanie spojrzeć Webbowi w oczy.

– Trzeba już iść do domu – powiedział Webb cicho, jakby odpowiadając na myśli Bonnie.

– Samochód Henry'ego został na miejscu wypadku. Muszę… wezwać taksówkę.

– Jedyny nasz taksówkarz dawno już śpi. – Webb wziął Bonnie w ramiona. – Grace jest z Henrym na farmie, a ty musisz pójść do domu.

– Do domu…

– Do mojego domu, kochanie – szepnął i pocałował ją.

Загрузка...