Rozdział 14

– Jesteś teraz bardzo zmęczony – powiedział Cień. – Ale zaraz będziesz mógł odpocząć. Musisz się tylko pospieszyć i pomóc tamtym na bagnach. Jest ich wielu i bardzo się już niepokoją. W blasku słońca bledną, a mgła, która ich chroni, niebawem się rozproszy.

Niezwykła noc! Cudowny poranek!

Dolg odchrząknął.

– Tak, naturalnie. Musisz tylko stąd odejść, bo przecież nie chciałbyś się znaleźć w pobliżu tego roziskrzonego kamienia, prawda? Jak tylko się oddalisz, postaram się spełnić najskrytsze marzenia tych nieszczęśników na bagnach.

Z całej postaci Cienia biło patetyczne cierpienie, kiedy wycofywał się na bezpieczną odległość. Dolg westchnął, że nie może pomóc swemu wiernemu przyjacielowi, i wyjął z tornistra cudowny kamień. Ujął go oburącz i wyciągnął w stronę bagien.

– Drodzy moi przyjaciele… Dzięki wam za wszelką pomoc, jaką mi okazaliście! Gdybyście tylko jeszcze po raz ostatni pomogli mi przedostać się przez te podstępne bagna, to ów niebieski szafir zwróci wam wolność, do której od tak dawna tęsknicie.

Opuścił kulę i milczał. Nic się nie działo.

– Och, oczywiście. Przepraszam. Naprawdę zaczynam być zmęczony. – Z poczuciem winy ponownie uniósł kulę. – Proszę ów szlachetny kamień, by zwrócił wam wszystkim pierwotną postać. Już teraz. Ufam, że przeprowadzicie mnie bezpiecznie na drugą stronę.

Powoli zaczęły się pojawiać rozmaite istoty. Z każdego małego światełka elfów powstawała jedna. Nieduże stworzenia z bardzo dawnych czasów w niebieskich, wyblakłych szatach, o czarnych jak węgiel, smutnych oczach, z czarnymi kręconymi włosami i białymi twarzami. Uśmiechały się tajemniczo do Dolga.

– Och, kochani – rzekł wzruszony. – Kochani moi, jesteście dokładnie tacy jak ja!

Ale popełnił ten sam błąd co poprzednio. Wydawało mu się, że ma więcej czasu, gdy tamci wszyscy z rozpromienionym wzrokiem, szczęśliwi, pozdrawiali kamień, który dokonywał cudów.

Podszedł jakiś chłopiec z rodu człowieczego i ujął rękę Dolga. Przez bagna ciągnął się długi szereg elfów, karłów, istot podziemnych oraz ludzi, którzy kiedyś utonęli w tych błotach. Nie było ich teraz tak wielu, bo większość ogników przemieniła się w te niezwykłe istoty, podobne do Dolga.

Jak zaczarowany poszedł ich śladem. Lękał się, że jeśli go zostawią, nie wydostanie się z mokradeł, a poza tym był przekonany, że wszyscy idą za nim.

Kiedy się jednak odwrócił, by rozejrzeć się za Cieniem, stwierdził, że tylko ten stary przyjaciel za nim podąża. Dokładnie jak poprzednio wszystkie podobne do Dolga istoty zniknęły bezszelestnie.

– Och, nie – jęknął. – Nie, nie! Znowu zachowałem się niemądrze! Nie spytałem, kiedy był na to czas, kim ja jestem ani jaka jest ich historia. Nie zapytałem, co się z nimi stało ani dokąd zamierzają się udać, ani dlaczego zniknęły kiedyś, sam nie wiem jak dawno temu. Jak można być tak głupim, i to dwa razy?

– Miałeś myśli zajęte czym innym – pocieszał go Cień. – A teraz spiesz się, póki jeszcze widzisz swoich przewodników! Wkrótce zbledną tak, że całkiem znikną ci z oczu.

Dolg jęknął, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Mocniej ścisnął dłoń, która zdecydowanie była nie z tego świata, bo ów młody człowiek prowadzący go przez bagna stawał się coraz mniej widoczny, i ruszył naprzód.

Sam wiedział, że czas nagli. Wątły szereg istot przed nim rozpływał się coraz bardziej w blasku słońca.

Jak też oni odnajdują tutaj drogę, myślał, przeskakując w ślad za przewodnikiem z jednej kępy trawy na drugą. Niekiedy zdawało mu się, że widzi przed sobą wielką suchą kępę, tamci jednak omijali ją i wybierali mniejsze, pozornie mniej bezpieczne. A zaraz potem stwierdzał, że kępa, którą widział, nie ma jakby dalszego ciągu, jest samotną wysepką. Ufał swoim przewodnikom coraz bardziej.

Byli już chyba w połowie drogi, gdy Dolg stanął.

– Cii! Co to było?

Wszyscy się zatrzymali. Zwrócili wzrok w prawo, tak samo jak Dolg.

– Mam wrażenie, jakby ktoś charczał – powiedział Dolg niepewnie. – Co to może być? – Nasłuchiwał jeszcze chwilę. – Mój Boże, ktoś wzywa pomocy!

Nastawił uszu. W oddali za kilkoma niewielkimi kępami trawy mignęła mu jakaś twarz. Twarz człowieka rozpaczliwie usiłującego utrzymać nos ponad powierzchnią błota. Ręka próbowała się chwytać trawy, ale każde mocniejsze szarpnięcie wyrywało rośliny z korzeniami. Ostatnie źdźbło ratunku zawodziło topielca. Było to rzeczywiście źdźbło ostatnie.

– Musimy mu pomóc! – zawołał wstrząśnięty Dolg.

– Ale jak tam dojdziemy? – zastanawiał się Cień.

– Nie wiem. Kto to może być?

– Jeden z tych trzech żywych, którzy dzisiejszej nocy zawrócili z drogi. Mam na myśli rycerza Ottona i jego dwóch ostatnich pomocników.

– Sądzisz, że to rycerz Otto?

– Nie, wygląda mi, że ta głowa, na którą patrzymy, należy raczej do chłopa.

– Uratujemy go. Powinno nam się udać.

Ponownie na bagnach rozległo się przepojone panicznym strachem gulgotanie. Tamten najwyraźniej zachłystywał się wodą.

– Masz jakąś linę? – zapytał Cień.

Dolg odpiął tornister.

– Nie, jedyne, co mam, to pasek, ale on jest za krótki.

– Mamy coraz mniej czasu.

– Wiem. Kamień? Może on mógłby…?

– Bądź ostrożny, bardzo cię proszę!

– Nie mogę przecież pozwolić, by ten człowiek umarł! Już naprawdę dosyć trupów padło dzisiejszej nocy!

– Jesteś naprawdę okropnie litościwy – westchnął Cień. – Rób, co uważasz. Tylko nie oczekuj cudów. Kamień wspiera dobro, a wątpię, czy ten człowiek przybył tu ze szlachetnych pobudek.

Dolg ponownie wyjął kamień z torby i skierował go na tonącego.

– Święty kamieniu, proszę cię, uratuj życie tego człowieka. Może on tylko został zmuszony do podjęcia się niegodnego zadania.

Czekali. Dolg trzymał kamień wysoko nad głową, a promienie słońca mieniły się w nim tysiącami barw. Cóż za cudowny widok!

– Patrz na kamień, on doda ci sił! – krzyczał Dolg.

– Ale na wszelki wypadek trzymaj się też trawy – wtrącił Cień trzeźwo.

Człowiek z pewnością Cienia nie widział, ale wyglądało na to, że sens słów do niego dotarł. Jego zmęczona ręka zacisnęła się mocniej na kępce trawy i okazało się, że trawa wytrzymała. Jeszcze przed chwilą nieszczęśnik wyrwałby ją z korzeniami.

– Nie możemy do ciebie podejść – tłumaczył Dolg. – Musisz polegać na trawie. Trzymaj się, jak możesz! I próbuj się podciągać!

Tamtemu zostało już niewiele sił, ale powoli, powoli błoto jakby pozwalało jego udręczonemu ciału dźwigać się w górę. Wkrótce cała twarz znalazła się ponad powierzchnią bagna. Kiedy już mógł jako tako swobodnie oddychać, zawołał:

– No, a co teraz?

– Co teraz powinien zrobić? – zapytał Dolg Cienia.

– Niech idzie po wodzie – odparł tamten lakonicznie. – Nie, to znaczy powiedz mu, żeby się kierował tam, gdzie widzi trochę pewnego gruntu! Kamień mu pomaga.

Dolg powtórzył wszystko tamtemu człowiekowi, który dygocząc ze strachu i zimna, na czworakach czołgał się wolno po kępach porośniętych trawą.

– Nie utrzymam się! – wrzeszczał raz po raz w panice.

– Próbuj! – odpowiadał Dolg spokojnie.

Człowiek chwytał się dosłownie każdego źdźbła po drodze i zupełnie nie mógł pojąć, jakim sposobem nie zapada się w głąb. Dolg słyszał, jak mamrocze pod nosem: „czary”, ale mimo wszystko pełzł uporczywie w stronę, gdzie znajdowało się coś, co można by nazwać brzegiem.

Dolg i jego towarzysze pierwsi znaleźli się na suchym lądzie. Dla nich chłopiec raz jeszcze uniósł w górę szafir, podziękował wszystkim za pomoc i prosił, by wrócili do tych sfer i tych wymiarów, do których przynależą. Wszyscy byli teraz wolni. Jakakolwiek siła sprawiła, że kiedyś stali się błędnymi ognikami, to nie miała już ona nad nimi władzy.

Teraz ledwo były widoczne w blasku porannego słońca, ale kłaniały mu się bardzo uprzejmie i dotykały go w ostatnim geście pożegnania. Wkrótce wszystkie zniknęły.

Pomagając swoim małym przyjaciołom, Dolg zapomniał o ratowanym człowieku i dlatego kamień nie działał już na niego. Nieszczęśnik znalazł się tymczasem tak blisko brzegu, że chociaż wciąż jeszcze się ześlizgiwał i raz po raz pogrążał w błocie, to przy odpowiednim wysiłku zdołał się wyczołgać na suchy ląd. Wrzeszczał przy tym jak szalony.

Potem długo leżał i dyszał ze świstem. Dolg szepnął „dziękuję” i schował kamień do tornistra. On sam już dawno znajdował się „na lądzie”.

Ponad sobą na wzniesieniu zobaczył osiem koni, które mieli ze sobą rycerze i ich ludzie.

Kiedy Dolg podszedł bliżej, wyczerpany człowiek próbował wstać, ale nie starczyło mu na to sił, leżał więc i wpatrywał się w chłopca, ocierając jednocześnie twarz ze szlamu i błota.

– Powiedz mi, dziecko, co ty miałeś przed chwilą w ręce?

– To, co twój pan pragnął zdobyć.

– Nie, my mieliśmy tylko schwytać jakiegoś dziwnego chłopca. To pewnie o ciebie chodziło, bo nie wyglądasz na normalnego!

– Dziękuję – powiedział Dolg cierpko. – A gdzie podziali się tamci? To znaczy twój pan i jeszcze jeden człowiek.

Niedoszły topielec zrobił wymowny gest w stronę bagnisk.

– Rozumiem – rzekł Dolg. – A zatem tylko ty jeden przeżyłeś?

– Tak. Co za piekielne miejsce! Jak ty się przedostałeś przez te cholerne mokradła? Tam i z powrotem, przez mniejsze i przez wielkie bagna.

– Otrzymałem pomoc – odparł Dolg. – Dokładnie tak jak ty teraz.

To skierowało myśli uratowanego na inne tory. Wstał i wyciągnął do chłopca rękę pełną błota.

– Dziękuję za uratowanie życia – powiedział.

– Cieszę się, że wyszedłeś z tego cało. Ale powiedziałeś, że mieliście mnie schwytać. Dlaczego?

– Tego nasi panowie nie mówili i ja teraz nie wiem, co z tobą zrobić.

– Uważam, że powinieneś wziąć swojego konia i wrócić do domu. I nie mówmy już więcej o tym, co się stało.

Człowiek spoglądał na Dolga spod oka.

– W tobie jest coś mistycznego – stwierdził. – Czy ty jesteś tutaj sam?

– Wiem, co masz na myśli. Czy ty ich widziałeś przed chwilą?

– Kogo?

– Widziałeś na bagnach tylko mnie?

Człowiek zastanawiał się przez chwilę.

– I tak, i nie. Nie wiem. Coś mi mignęło, jakieś małe stworzenia.

– No dobrze, tamtych już nie ma. To były błędne ogniki. Teraz mam przy sobie tylko mojego opiekuna, który mnie ochrania.

To przekraczało niezbyt w końcu imponującą zdolność tego prostego człowieka do pojmowania dziwnych spraw.

– Chcesz powiedzieć, że masz… anioła stróża? No, zauważyłem coś po twojej prawej stronie, ale to wcale nie przypominało żadnego anioła! To było jakieś takie mgliste, szaroczarne.

Dolg skinął głową.

– Tak jest, widziałeś mojego przyjaciela, chociaż nie nazywałbym go aniołem. Diabłem zresztą także nie. Trzeba ci jednak wiedzieć, że on jest niewiarygodnie potężny.

Chłopiec powiedział to z całą świadomością, bowiem wzrok tamtego nieustannie kierował się w stronę jego plecaka.

– Nie możesz mi powiedzieć, co trzymałeś w ręce?

– Chodzi ci o niebieską kulę? Ona nie należy do mnie. Muszę przenieść ją dalej, by pomóc ludziom znajdującym się w potrzebie. Przede wszystkim muszę uratować mego umierającego ojca. I powinienem się bardzo spieszyć, mam naprawdę mało czasu.

– Czy mógłbym to od ciebie odkupić?

– Niestety, nie. Bo jak powiedziałem, to nie należy do mnie. Ja tylko zostałem specjalnie wybrany, by przenieść kulę. Nikt inny nie zdołałby przejść przez bagna tam i z powrotem.

– No – mruknął człowiek ponuro. – Myślę, że jesteś wybrany. Nie zrobię ci nic złego. Idź do domu i pomóż swojemu ojcu. Uważam, że dobry z ciebie chłopak, chociaż jest w tobie coś magicznego. A może jesteś elfem? Ja jestem porządnym człowiekiem, dobrym chrześcijaninem, chodzę do kościoła, kiedy należy. O tej wyprawie wiedziałem tylko, że mamy pojmać jakiegoś dzieciaka.

Dolg zastanowił się chwilkę, a potem powiedział:

– Dwoje mojego rodzeństwa czeka na mnie trochę dalej stąd…

– A my myśleliśmy, że oni się potopili w bagnie.

– Nie, oni nie szli ze mną przez całą drogę. Czy myślisz, że wszystkie konie będą ci potrzebne? Ja muszę bardzo szybko wracać do domu i…

– Potrzebowałbyś trzech koni? Chyba możesz sobie wziąć. Mnie i tak zostanie pięć. Tylko dla siebie chciałbym mieć konia hrabiego Ottona.

– Dziękuję ci bardzo, oczywiście, że możesz go zatrzymać.

Człowiek poszedł do koni.

– Świetny pomysł, Dolg – pochwalił Cień. – Tym sposobem znacznie szybciej pokonamy drogę do domu.

Chłopiec pożegnał się z obcym, dosiadł konia, a dwa pozostałe prowadził za sobą. Ku swemu wielkiemu rozbawieniu stwierdził, że Cień dosiadł jednego z wolnych wierzchowców.

– Rozbolały cię nogi? – zapytał z przekąsem.

Cień roześmiał się dobrodusznie.

– Dla mnie to całkiem nowe doświadczenie.

Te słowa dały Dolgowi do myślenia. Nie przywykł do koni?

Skąd w takim razie pochodzi?

Kiedy zbliżali się do wiszącej skały, gdzie pod opieką duchów miały spać dzieci i Nero, w okolicy panowała niepokojąca cisza.

– Och, nie, nic im się nie mogło stać – jęknął Dolg.

– Nie denerwuj się – szepnął Cień. – Śpią wszyscy. I na razie nie powinniśmy ich budzić.

– Przecież musimy ruszać dalej! I to szybko!

– Nigdzie nie dojedziesz, Dolg, jeśli się trochę nie prześpisz. Czuwasz przecież i jesteś bardzo aktywny już ponad dobę, jeśli nie liczyć krótkiego snu wczoraj wieczorem. Położysz się teraz obok dzieci i psa, a ja postaram się, żebyś nie zaspał.

– Ale tata…

– Twój tata nie będzie miał żadnego pożytku z syna, który spada z konia, bo oczy same mu się zamykają. Nie pozwolę ci spać zbyt długo.

– Nie dłużej niż godzinę!

– Umowa stoi.

Dzieci leżały dokładnie tak jak wieczorem, kiedy je opuszczali. Duchy opiekuńcze bliźniąt wstały, gdy podeszli, i rozmawiały z Cieniem. Nero także spał, co było zupełnie do niego niepodobne. On, który zrywał się przy byle szeleście.

Dolg przytulił się do grzbietu swego najlepszego przyjaciela i otoczył ramieniem kudłate stworzenie. Nagle poczuł, jaki jest okropnie zmęczony, i natychmiast zasnął; jeszcze zanim Cień zdołał zrobić nad nim usypiający gest.

Nero leżał na jednym z koców i obok niego było jeszcze dość miejsca dla Dolga. Pies wyciągnął rozkosznie wszystkie cztery łapy naraz, ale nie ocknął się z hipnotycznego snu. Po prostu było mu bardzo dobrze, gdy miał znowu przy sobie ciepły bok swego małego pana.

Dolg obudził się, słysząc radosne szczebiotanie Taran.

– Dolg, ty leniuchu, jak długo jeszcze zamierzasz spać? Ja już dawno jestem na nogach, przed chwilą przeleciały nad nami trzy orły, och, jakie to wspaniałe! Nigdy nie przeżyłeś czegoś podobnego!

Starszy brat usiadł na posłaniu i przestraszony spojrzał na słońce. Ono jednak prawie się nie przesunęło na niebie. Cień dotrzymał obietnicy, pozwolił mu tylko na krótką drzemkę.

– Musimy ruszać w drogę! – zawołał całkiem już przytomny.

– Dobrze, ale najpierw powinniśmy coś zjeść – wtrącił Villemann. – Jestem głodny jak wilk, a ty nie wyglądasz za dobrze. Czy naprawdę spałeś w nocy? Ubranie masz brudne, a oczy całkiem jak u wuja Erlinga rano. O, a skąd tyle koni?

Dolg usiadł wygodniej i pogłaskał Nera, który też się nareszcie obudził.

– Nie, dzisiejszej nocy nie spałem wiele – powiedział do rodzeństwa. – Cień i ja zdobyliśmy coś, co może uratować tatę.

Dzieci zadawały tysiące pytań jednocześnie. Były, rzecz jasna, ciekawe, co robił brat, ale też dowiadywały się, dlaczego ich ze sobą nie zabrał.

Gdy jedli śniadanie, Dolg opowiedział im wybrane fragmenty historii nocnej wędrówki. Dzieci, jak to dzieci, a na dodatek potomstwo Móriego i Tiril, przyjęły bez zdziwienia wszystko, co mówił.

– Czy mogłabym zobaczyć kamień? – chciała wiedzieć Taran. – Bo masz go wciąż przy sobie, prawda?

Dolg spojrzał pytająco na Cienia, ten zaś skinął głową na znak, że się zgadza. Wtedy Dolg otworzył tornister i wyjął swój skarb, rozwinął go ze swetra i uniósł w górę.

– Ooo! – Villemann wstrzymał oddech z podziwu, a Taran wprost nie wiedziała, jak wyrazić zachwyt. Głosem tak piskliwym, że ledwie dosłyszalnym, zawołała:

– Mogę go dotknąć? Mogę potrzymać?

– Czy oni mogą potrzymać kamień? – zapytał Dolg Cienia.

– Z tym powinniśmy chyba zaczekać – odparł tamten.

– O, kochany wujku Cieniu, pozwól mi – prosiła Taran błagalnym głosem – Tylko troszkę. O, tyle, mogę?

– Później – zdecydował Cień. – Powinniśmy oszczędzać magiczną siłę kamienia dla waszego taty. A później zobaczymy, może będziesz mogła potrzymać. I schowaj go, Dolg, nareszcie. Nie igraj z ogniem!

– Tak, naturalnie – zgodził się chłopiec. – Przepraszam. Nie pomyślałem, że jesteś tak blisko. Piękny jest, prawda? – zwrócił się jeszcze Dolg do rodzeństwa i schował klejnot.

– Jeszcze piękniejszy jest dla mnie – westchnął Cień. – Jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

– O, patrzcie! – zawołał Villemann. – Jadą jacyś rycerze!

Nero zaczął warczeć, dzieci wstały. Tak byli wszyscy zajęci kamieniem, że nie zauważyli, iż spory oddział rycerzy w ciężkich, pobrzękujących hełmach na głowach jest tuż – tuż.

– To musi być brat Johannes – szepnął Dolg przestraszony. – On miał przyjechać tutaj później. Co robimy? Uciekamy?

– Na nic się to nie zda – rzekł Cień.

Rycerze podjechali do nich w pełnym kłusie i tak blisko, że kępki trawy spod końskich kopyt leciały dzieciom na głowy.

– Fu! – skrzywiła się Taran, wytrząsając trawę z włosów. – A cóż to za maniery?

Rycerz Johannes, potężnej budowy pan w paradnym jaskrawym ubraniu, patrzył na nią z surową miną.

Taran nie należała do osób, które łatwo się peszą.

– Niewiarygodne, ile błyskotek i ozdób ma na sobie ten człowiek! To właśnie o czymś takim babcia zwykła mówić, że to przesada… babcia jest siostrą cesarza – oznajmiła tonem starej malutkiej.

– Dobrze o tym wiemy! – ryknął brat Johannes i przestał się zajmować Taran. Zwrócił się w stronę Dolga.

Nero stanął z groźnie wyszczerzonymi zębami, by ochraniać dzieci, a Villemann, który bał się, że obcy mogą zrobić psu krzywdę, chwycił go za obrożę i trzymał przy sobie.

– A więc jesteście, moje dzieci – zaczął brat Johannes szorstkim głosem, który bez powodzenia starał się złagodzić. – Troje małych dzieci, całkiem samych na pustkowiu. Cicho bądź, bestio! Spotkałem dopiero co jednego z ludzi hrabiego Ottona i on opowiadał mi bardzo dziwne rzeczy.

Trójka dzieci przyglądała się z niechęcią, jak rycerz próbuje zsiąść z konia. Pozostałych pięciu czy sześciu jeźdźców również zeskoczyło z siodeł. Było oczywiste, ze żaden nie zauważył obecności Cienia. Dla nich stał się z pewnością niewidzialny, myślały dzieci.

– Zrobimy z nimi porządek od razu, panie Johannesie? – zapytał jeden z ludzi. Zwracał się do Johannesa przymilnym głosem i zaglądał mu w oczy.

Brat zakonny uniósł rękę w ostrzegawczym geście.

– Najpierw chcę otrzymać pewne wyjaśnienia – zwrócił się do Dolga. – Człowiek Ottona gadał o jakichś wielkich cudach, o szlachetnym kamieniu niespotykanej wielkości i o tym, że z ośmiu ludzi tylko on jeden przeżył. A podobno ty, chłopcze, bez najmniejszej szkody przeszedłeś przez bagna tam i z powrotem, chociaż tamci wszyscy się potopili?

– Tak było. Bardzo mi przykro, że tak wielu ludzi musiało stracić życie.

Taran, która stała ukryta za starszym bratem, ponownie wtrąciła się do rozmowy:

– Tak, mój brat jest bardzo zdolny. Sam jeden przeszedł przez te bagna, tam. Możecie je zobaczyć, jeśli zmrużycie oczy.

Pokazała ręką, a brat zakonny całkiem bezwiednie skierował wzrok w tamtą stronę, lecz, oczywiście, nie zobaczył żadnych bagien.

– Taran, pozwól, bym ja załatwił tę sprawę – mruknął Dolg.

A kiedy pan Johannes pochylił się, by zetrzeć z buta bryłkę błota, Dolg szepnął do Cienia:

– Co ja mam robić? Prosić kamień, by ich zabił? Nie sądzę, żeby się to udało, a poza tym nie chcę nikogo zabijać. Czy mógłbyś mi pomóc?

– Zastanów się. Ja nic nie mogę zrobić, ale czy pamiętasz, jaką siłę dało ci dotknięcie kamienia? Spróbuj jeszcze raz.

– Taran, nie stój tak blisko mnie – szepnął Dolg do siostry.

Władczy rycerz podszedł do niego. Wyciągnął rękę.

– Człowiek, którego spotkałem, mówił mi, że znalazłeś kamień, czyniący cuda. Daj mi go! O ile dobrze się domyślam, masz go w tornistrze. Oddaj mi razem z tornistrem!

– Tego nie mogę zrobić. Życie mojego ojca zależy od tego kamienia i…

– Daj mi, powiadam! A może wolisz, żeby moi ludzie poderżnęli ci gardło? No już, oddawaj!

– Zrób to – szepnęła Taran za jego plecami. – Cały tornister!

Cień zdawał się być z nią zgodny.

– Ale mój tata…

Dolg zrozumiał, że nie ma wyboru. Przewaga tamtego była zbyt wielka.

To znaczy, że wszystko było na próżno? Z głębokim westchnieniem, ze ściśniętym gardłem zdjął drogocenny tornister z ramienia, czując ciężar kamienia, i ze łzami w oczach oddał wszystko pyszałkowatemu rycerzowi Zakonu Świętego Słońca.

Tamten szarpnął tornister ku sobie z pożądliwym spojrzeniem. Jego ludzie byli gotowi wymordować dzieci, lecz Johannes jeszcze nie skończył.

– Zaraz, zaraz, poczekajcie! A w ogóle to zlikwidować należy tylko dwoje młodszych i psa. Najstarszego zabieram do mojego przyjaciela kardynała. Eminencja z pewnością chciałby chłopaka przesłuchać. Ma on na pewno wiele interesujących rzeczy do powiedzenia, tylko najpierw, młody człowieku… Co właściwie twoja rodzina o nas wie? Hm?

Dłonią w rękawicy ujął podbródek chłopca i zmusił go, by na niego spojrzał.

I właśnie wtedy Dolg uświadomił sobie, że posiada wielką siłę, którą uzyskał poprzez wielokrotne dotykanie kamienia. Pierworodny syn Tiril i Móriego miał wiele różnych talentów, które otrzymał już przy urodzeniu, a może nawet jeszcze przed urodzeniem. Ale dopiero ten szlachetny kamień nieznanego pochodzenia wydobył wszystkie jego zdolności, a także dodał nowe.

Dolg popatrzył rycerzowi prosto w oczy i powiedział czystym głosem:

– Panie Johannesie i wy wszyscy jego pomocnicy, co jest największym błogosławieństwem i największym przekleństwem człowieka? Jest to zdolność zapominania. I teraz wy wszyscy otrzymacie ode mnie ten dar. Będzie on przekleństwem dla was, a dla nas błogosławieństwem. Miło było was spotkać, moi panowie, i spędziliśmy kilka przyjemnych chwil na rozmowie, prawda? Nie pamiętacie już, dlaczego tutaj przybyliście? To nie szkodzi. Jedźcie teraz do domu w przekonaniu, że wykonaliście wszystko, co do was należało! Żegnajcie! I pozdrowienia dla wszystkich w domu!

Patrzył po kolei na ludzi rycerza. Uniesiona ręka Johannesa opadła, a on sam patrzył na chłopca oszołomiony. Potrząsnął głową, jakby chciał rozjaśnić myśli, ale nie bardzo mu się to udało.

Jego podkomendni opuścili broń, pokłonili się uprzejmie, jeden po drugim powtarzali, że to była wielka przyjemność spotkać po drodze takie miłe dzieci, ale teraz muszą już pośpiesznie wracać do domu. Wszystkiego najlepszego, dzieciaki! Duże rośnijcie!

Zawrócili konie i odjechali w swoją stronę z dudnieniem kopyt po twardej ziemi.

Dzieci czekały, aż jeźdźcy znikną za wzgórzami, a potem odetchnęły z ulgą. Dolg nie mówił nic. Stał jak skamieniały.

– Niepamięć – powtarzał Cień z przejęciem. – Niepamięć, to jedyne, co mogło nas uratować. Ich zresztą także. Jesteś bardzo mądrym chłopcem, Dolg.

Taran i Villemann cieszyli się bardzo głośno, Nero skakał wokół Dolga. Dla zabawy pies pobiegł kawałek za jeźdźcami i naszczekał na nich swoim najgrubszym głosem, a potem wrócił i domagał się pochwał.

– Co za świnie! – prychała Taran. – Spójrzcie, jak Poplamili moją śliczną sukienkę!

Tego dnia miała na sobie swoją żółtą „wyjściową” sukienkę. Taran zmieniała stroje przynajmniej trzy razy dziennie i zarówno mama, jak i babcia prosiły j% by się tyle nie przeglądała w lustrach.

Villemann mruknął coś na temat, że i tak wygląda dzisiaj jakoś nieforemnie, więc jedna plama więcej nie robi różnicy. Taran obraziła się na brata i odwróciła od niego plecami.

– Wcale się nie balem – oświadczył Villemann dumny i jednocześnie zdziwiony. – Nie bałem się ani przez chwilę, chociaż oni mieli zamiar zabić najpierw właśnie mnie. Myśleli pewnie, że to ja jestem najbardziej niebezpieczny.

– Oboje byliście bardzo dzielni – pochwalił Cień. – Inne dzieci by płakały albo chciały uciekać, a to najgorsze, co można zrobić w takiej sytuacji.

– Prawda, że byliśmy dzielni, Dolg? – Villemann domagał się jeszcze więcej pochwał. – Ja wiedziałem, że oni nie mogą nas skrzywdzić, bo jesteśmy niepokonani!

Dolg jednak był przygnębiony. Usiadł na ziemi tam, gdzie stał, i ukrył twarz w dłoniach.

– Oni zabrali szafir. I wszystkie moje rysunki tych dziwnych znaków na górskiej ścianie. Tata… Mój ukochany tata… Nie byłem w stanie go uratować. – Zerwał się na równe nogi. – Ale ja się nie poddam! Wy wracajcie do domu, a ja pojadę za tamtymi. Znajdę jakiś sposób, żeby odzyskać tornister.

– Ech, machnij ręką na tę starą torbę – powiedziała Taran zadowolona. – To przecież i tak same gałgany. A kamień mam ja. Zamieniłam go na zwyczajny kamień, kiedy stałam za twoimi plecami, Dolg. Oszukałam ich, kazałam im patrzeć na bagna i kiedy odwrócili wzrok…

Z wielką pewnością siebie wyjęła niebieski szafir spod sukienki. Dopiero teraz uświadomili sobie, że ubranie wznosiło się dziwnie na piersiach dziewczynki. Uwaga Villemanna, że siostra jest nieforemna, miała swoje uzasadnienie.

– Taran! Och, Taran, ukochana siostrzyczko! – zawołał Dolg ściskając dziewczynkę. Z radości miał łzy w oczach.

– Sam rozumiesz, że nie mogłam pozwolić, by te dranie zabrały kamień, zanim ja miałam okazję go potrzymać – śmiała się Taran. – Ale teraz już to zrobiłam, potrzymałam szafir i muszę powiedzieć, że to niebiańskie uczucie! Czułam mrowienie w całym ciele i nogi się pode mną uginały.

– Znam to uczucie – odpowiedział Dolg ze śmiechem. Zaraz jednak znowu spoważniał. – Ale rysunki przepadły.

– Nie sądzę – zaprotestowała Taran. – Zaczekaj no chwilkę, zaraz wyciągnę… Rozumiesz, musiałam wepchnąć pod sukienkę ten idiotyczny węzełek, który zrobiłeś ze swetra, i czułam, że coś tam jeszcze jest.

Włożyła rękę W wycięcie sukienki pod szyją, najpierw wyciągnęła rękaw swetra, po chwili ukazał się cały pulower… ale papieru nie było.

– Wydawało mi się…

– Na ziemi! – wykrzyknął Villemann. – Wypadły na ziemię! Od dołu!

Zbierali kartki z takim zapałem, że o mało ich nie podarli. Dolg przeglądał je z drżeniem.

– Są! Są wszystkie rysunki! Och, moi kochani, co ja bym bez was zrobił?

Oboje obejmowali go serdecznie.

Ponownie otulili szafir w sweter i włożyli go do węzełka Villemanna, który od tej pory miał nieść Dolg.

Taran aż kipiała entuzjazmem.

– Nie uwierzysz, Villemann, jak przyjemnie jest trzymać tę kulę w dłoniach. Czułam się tak, jakbym… została poświęcona!

Villemann miał dosyć ponurą minę. Jemu nie pozwolono jeszcze potrzymać magicznego kamienia.

– Wydaje mi się, że w przyszłości będziemy musieli bardziej uważać na tę młodą damę – szepnął Cień do Dolga.

Chłopiec skinął głową, a potem zawołał głośno:

– A teraz jedziemy do domu do Theresenhof! Tak szybko, jakby niósł nas wiatr!

Загрузка...