Rozdział 2

Erling Müller został wyrzucony na ląd.

Oszołomiony usiadł na brzegu.

Przez ostatnią godzinę znosiły go fale nie znanej rzeki. Rzeki, w której chyba nie było nurtu. Ale przedtem…

Mógłby przysiąc, że chwilami płynął pod prąd! Pierwszy odcinek od miejsca upadku przebył w wielkim pędzie, niosło go dosłownie na łeb, na szyję. A potem trafił do wielkiej rzeki Ren, tyle pojmował. Ale stamtąd?

Tam ktoś jakby go odwrócił, płynął w górę rzeki, był tego pewien, chociaż zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe.

Ale, jeśli chodzi o Móriego i jego osobliwe towarzystwo, to zdarzało się wiele rzeczy niemożliwych.

Albo zasnął, albo stracił przytomność, bo w jego pamięci powstała luka. A najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że woda nigdy nie wydawała mu się nieprzyjemna, nawet nie zimna, choć pochodziła przecież z alpejskich lodowców. Od czasu do czasu, gdy prąd stawał się wartki jak przy wodospadzie, Erling zachłystywał się wodą, ale wystarczyło ją wypluć i odkaszlnąć, a wszystko znowu było dobrze.

Wiedział, że musiało nieść go pod prąd, bo kiedy się obudził nad ranem, rozpoznał charakterystyczne okolice Jeziora Bodeńskiego. Znajdował się całkiem po prostu na środku jeziora i miał nadzieję, że nikt nie zobaczy jego wystającej nad powierzchnię głowy i nie zorganizuje ekspedycji ratunkowej. Erling przeczuwał, że coś takiego byłoby dla niego tylko dodatkowym obciążeniem. Dlatego kiedy zobaczył jakiegoś człowieka przy ujściu rzeki, schował głowę pod wodę tak, jak to już niejednokrotnie czynił podczas tej dziwnej podróży. Ufał, że duch wody wie, co robi.

Nie widział już teraz tej pięknej kobiety. Ale z całą pewnością nieustannie mu towarzyszyła, z prądem i pod prąd, przez skomplikowany system rzeczny.

Ponownie zapadł w drzemkę.

Pojęcia nie miał, jak długo trwał sen.

Pozostawał w nieświadomości, dopóki nie został podprowadzony do lądu i bezceremonialnie wyrzucony na nadbrzeżną zieloną trawę.

Ociekając wodą, ale niezbyt przemarznięty, z trudem podniósł się na nogi. Nie zgubił plecaka, który teraz zdawał się potwornie ciężki.

Słońce stało nisko nad horyzontem. Dolina do połowy pogrążona była w cieniu. Drozdy krzyczały na… na poroś – nię – tym lasem zzzboczu?

Miał wrażenie, że myśli krążą mu w głowie z coraz większym i większym trudem.

Rozpoznawał zbocze porośnięte lasem. Czyż to nie…? Rozejrzał się wokół.

Oczywiście! To ta rzeczka, która płynie za dworem w Theresenhof!

Tak, to ta rzeczka.

– Dziękuję – powiedział głośno, zwracając się w stronę rzeki. – Przyjmij moje najgorętsze podziękowania, ty piękna pani, duchu morza i wszelkiej wody!

Niewielka fala podpłynęła do brzegu, wydając cichy chlupiący dźwięk, jak śmiech kobiecy, delikatny, wyrażający zadowolenie i odrobinę kokieteryjny.

Erling głęboko wciągnął powietrze i zaczął się wspinać po zboczu. Wkrótce znalazł się na górze pośród wysokich sosen, takich samych jak te, które rosną na łąkach należących do Theresenhof.

Podziwiał tę cudownie piękną posiadłość i na chwilę poczuł ukłucie zazdrości wobec Móriego i Tiril, że coś takiego jest ich własnością. Ale Erling nie był przecież. zazdrośnikiem, życzył przyjaciołom wszystkiego najlepszego. A teraz… Czy jeszcze kiedyś powrócą do swego wspaniałego domu?

Ta myśl sprawiała mu dotkliwy ból.

Nero nie szczekał. To niezwykłe. Bo ten pies zdaje się trochę opacznie pojmuje swoje powołanie, nie tyle pilnuje domu, co okolicy. Szczeka wprawdzie na obcych, jeśli ktoś chce wejść na dziedziniec, ale to nic w porównaniu ze wściekłym ujadaniem, jakim reaguje na wszystko, co rusza się na okolicznych łąkach. Wtedy to dopiero jest pies stróżujący!

Musi dzisiaj być w domu, pomyślał Erling, który dobrze wiedział, że Nero zwykł spędzać popołudnia na doglądaniu obejścia.

Kiedy uświadomił sobie, że minęła doba od chwili, gdy znajdowali się na wzniesieniu Graben daleko stąd w Szwajcarii, przeniknął go lodowaty dreszcz. Co się stało z uprowadzoną Tiril? A Móri chyba już nie żyje, to niemożliwe, by przetrwał do tej pory po takim zranieniu.

Krótki, gorączkowy oddech Erlinga przypominał szloch.

Wokół domu panowała cisza. Nie podobało mu się to. Znikąd nie słychać dziecięcych głosów. Zatęsknił do szczebiotu Taran i poważnego głosu Villemanna, kiedy starał się coś siostrze wytłumaczyć.

No, nareszcie ktoś znajomy! Księżna Theresa wyszła na werandę. Otworzyła oszklone drzwi do ogrodu i wołała przejęta:

– Erling, mój drogi, skąd ty idziesz? I jak ty wyglądasz! Boże, jesteś kompletnie przemoczony! A gdzie Tiril i Móri? O, Erlingu, jak to dobrze, że wróciłeś! Co się stało? Tutaj było tyle zamieszania!

Podszedł do niej, spotkali się na trawniku wśród krzewów róż.

– Mam bardzo dużo do opowiadania – powiedział zdyszany. – Wejdźmy do środka!

Theresa wysłała go na górę, by się w swoim pokoju osuszył i przebrał.

– Ale wracaj zaraz, taka jestem niespokojna! – krzyknęła za nim.

Niedługo potem siedzieli na werandzie, a pokojówka podała Erlingowi ciepły posiłek i gorący napój. On w dalszym ciągu wycierał włosy dużym ręcznikiem, ale sinoniebieskie wargi zaczynały powoli nabierać normalne barwy.

– Gdzie są dzieci? – zapytał. – I gdzie Nero?

Twarz Theresy wykrzywiła się boleśnie.

– Dolg został wezwany, by pomóc swoim rodzicom i tobie. Podróż z pewnością była bardzo niebezpieczna. Osobiście wyprawiłam go w drogę. Nero poszedł z nim, i jego wielki cień również, chociaż nie pokazywał się już od wielu lat. Ale niestety… Jednocześnie zniknęły też bliźniaki. Rozesłałam, kogo tylko mogłam, żeby ich szukać, ale nigdzie ani śladu.

– Myśli pani, że malcy poszli za Dolgiem?

– Tak – odparła Theresa. – To do nich bardzo podobne, a poza tym otrzymałam dziwne potwierdzenie swoich przypuszczeń. W południe musiałam się położyć i trochę odpocząć, bo Dolg opuścił dom o brzasku, a takie poranne wstawanie mści się już w moim wieku…

– Coś o tym wiem potwierdził Erling. – Jesteśmy prawie równolatkami.

– Naprawdę? – księżna była szczerze zdumiona. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W każdym razie w chwili, gdy zasypiałam, usłyszałam głos. „Nie martw się!” powiedział jasno i dobitnie. „Dzieci są z Dolgiem. Nic im nie zagraża”.

– To był głos męski czy kobiecy?

– Męski. Ale, Erlingu, ja wiem, że Tiril i Móriemu stało się coś strasznego. Właściwie to tobie również. Dolg tak mówił, a on otrzymał wiadomość. Opowiedz mi o wszystkim, zanim skonam ze strachu!

I Erling opowiedział. O ruinach zamku Graben i o kamiennych tablicach, które teraz suszyły się na schodach werandy. O napadzie i jego katastrofalnych skutkach. I na koniec o swoim cudownym ocaleniu.

Kiedy skończył, Theresa siedziała długo bez słowa.

Potem rzekła:

– Jeśli dobrze to wszystko pojmuję, to Tiril nie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Oni chcą od niej uzyskać informacje. Dolg dowiedział się również, że jeśli o nią chodzi, to nie trzeba się aż tak strasznie śpieszyć. Ale Móri… Wiesz, Erlingu, taka jestem do niego przywiązana! On jest oparciem i radością życia mojej córki. Niewielu jest na świecie tak – szlachetnych ludzi jak on. Gdyby umarł…

– Rozumiem – powiedział Erling cicho. – To nie może się stać! Tylko że ja, niestety, widziałem na własne oczy, jak przeszył go miecz.

Theresa zadrżała. W oczach miała łzy.

– Dolg otrzymał wiadomość, że niewidzialni towarzysze Móriego mogą go przez jakiś czas utrzymywać przy życiu. Po części własnymi siłami, jeśli użyją wszystkich swoich umiejętności, a po części również dlatego, że on sam jako czarnoksiężnik przekroczył już kiedyś granicę krainy śmierci i dzięki temu trudniej go pokonać. Ale czas nagli!

– Powinienem iść z Dolgiem. On jest taki mały.

– Otóż on wcale nie sprawiał wrażenia takiego małego, kiedy wyruszał w drogę – odparła Theresa. – I wyglądał na bardzo dobrze przygotowanego, Erlingu. A poza tym Cień go ochrania.

– Dokąd on poszedł?

– Nikt nie wie. Ale ja myślę…

– Tak?

– Ja myślę, że to ma coś wspólnego z błędnymi ognikami.

– Z błędnymi ognikami? – zdziwił się Erling. – Tiril również mówiła o błędnych ognikach. Miała sny i widzenia, ukazywało jej się bezkresne bagno z mnóstwem małych, tańczących niebieskich płomyków.

– Pamiętam – potwierdziła Theresa. – A ja powiedziałam wtedy, że to może być gaz błotny.

– Nikt nie wie, czym właściwie są błędne ogniki – rzekł Erling tonem człowieka, który dużo umie. Bardzo lubił móc się czasami popisać swoją erudycją. W ich małym kółku przyjaciół Erling bez wątpienia posiadał największą wiedzę książkową. – Zawsze miały wiele nazw. Już to samo świadczy, że ludzie nie bardzo zdają sobie sprawę, o co tu tak naprawdę chodzi. Co nieco jednak wiadomo. Niektórzy nazywają je światełkami elfów. My, Norwegowie, mówimy o nich latarnicy albo błędne ogniki, Szwedzi świetliki i także latarnicy oraz latarnice, rodzaj żeński. W Anglii to zjawisko nazywa się will – o – the – wisp, w Niemczech Irrlicht albo Irrwisch, po francusku feu follet. Po łacinie ignis fatuus.

– Ile ty rzeczy wiesz! – rzekła Theresa z podziwem.

Zadowolony Erling ciągnął dalej:

– Ale księżna pani nie była daleka od prawdy, mówiąc o gazie błotnym.

Theresa rozpromieniła się.

Erling jeszcze raz pośpiesznie wytarł włosy, po czym mówił dalej:

– To, co widzimy, to małe, niebieskie, chybotliwe płomyczki, które jakby skaczą po błotach, podmokłych terenach I bagniskach. Nauka uważa, że są to fosforyzujące gazy, może właśnie gaz błotny. W Norwegu właściwie się ich nie widuje, chociaż w baśniach i ludowych podaniach wiele się o nich mówi. Nauka twierdzi swoje, ale przecież w różnych ludowych opowieściach mamy całe orgie opisów tego rodzaju zjawisk i wyjaśnień, czym one są. Niektórzy powiadają, że to dusze dzieci, które zmarły bez chrztu. Albo dusze ludzi, którzy swoimi złymi postępkami sprawili, że po śmierci me mogą być ani w niebie, ani w piekle. One również mogą sprowadzać wędrowców na manowce I niebezpieczne ścieżki na bagnach. W niektórych krajach błędne ogniki uważa się za ostrzeżenie przed śmiercią. Inna wersja głosi, że kiedy księżyc znajduje się w określonej pozycji, a wiatr wieje z określonej strony i wtedy przyjdzie na świat taki bagienny latarnik, to musi on ukryć się w duszy człowieka i sprowadzać go na złe ścieżki. Jeśli mu się to nie uda, wraca na bagna i chroni się w zbutwiałym drzewie. Znanym przykładem był mnich Rush, który zaczynał jako zły uwodziciel, a potem był bardzo sympatycznym krasnoludkiem w pewnym dworze. Nie poszedł ani do piekła, ani do nieba, lecz stał się błędnym ognikiem na bagnach. W niektórych krajach mówi się, że ogniki to karły z latarenkami.

– Och, drogi Erlingu, ty naprawdę jesteś uczony!

Uśmiechnął się mile połechtany.

– Od dawna wiedziałem trochę o błędnych ognikach, większość informacji zdobyłem jednak tutaj. Zebrałem je wszystkie przed naszym wyjazdem. Kiedy Tiril powiedziała, że zarówno ona, jak i Dolg widują błędne ogniki w snach albo mają takie widzenia, zacząłem szukać w pani przebogatej bibliotece, księżno.

Spojrzała na niego z uśmiechem.

– Tak, dostałam sporo książek od brata. Czy ty wiesz, Erlingu, że w Wiedniu, w Hofburgu, znajduje się jedna z największych bibliotek na świecie? Liczy sobie co najmniej milion tomów, w tym osiem tysięcy inkunabułów i blisko trzydzieści tysięcy dzieł pisanych ręcznie, niezliczone ilości map i setki papirusowych zwojów.

– Oj! – jęknął Erling. – Wspaniale byłoby spędzić tam kilka dni. A przy okazji, co to są inkunabuły?

– To książki drukowane przed rokiem tysiąc pięćset pierwszym. Ale, Erlingu, zagadaliśmy się o błędnych ognikach i o książkach, a tymczasem musimy się jak najprędzej zastanowić, co robić, żeby pomóc naszym drogim.

Erling długo myślał.

– Ja otrzymałem bardzo stanowczą informację, że moje miejsce jest tutaj. I nie pomogły protesty ani zapewnienia, że chciałbym pomóc przyjaciołom. Dolg zajmie się Mórim, a zresztą i tak, gdybyśmy nawet wyruszyli natychmiast, dotrzemy do niego za późno. żaden zwyczajny śmiertelnik nie jest w stanie pomóc Móriemu, to oboje rozumiemy, prawda? Jedynie dla Tiril moglibyśmy może coś zrobić, pozostaje tylko pytanie, co?

– Jak myślisz, gdzie ona się znajduje?

– To wie tylko kardynał von Graben. To jego lokaje na nas napadli.

– Powinniśmy zatem pojechać do Sankt Gallen?

Erling skinął głową.

– Nie mamy jednak dość ludzi, by zorganizować skuteczny najazd na siedzibę kardynała. Wie pani, co ja myślę, księżno? Że powinniśmy czekać tutaj. Czekać na powrót dzieci. Tylko Dolg ma możliwość rozwiązania problemu.

– To prawda – rzekła w zamyśleniu księżna. – Ale tak strasznie trudno jest siedzieć z założonymi rękami. Tak bardzo chciałabym móc działać!

– Ja także chciałbym coś robić. I ciągle się zastanawiam, dlaczego zostałem usunięty z miejsca wypadku i przeniesiony bezpośrednio tutaj.

Theresa uśmiechnęła się blado.

– No, z pewnością jedną z przyczyn jest ulga, jaką mi sprawia twoja obecność w Theresenhof. Nie znajduję słów, żeby ją wyrazić. Drugim powodem mogą być te kamienne tablice, które powinny były znaleźć się w bezpiecznym miejscu, a nie utonąć w jakiejś rzece.

– Tak, to na pewno jest ważny powód – zgodził się Erling, odkładając ręcznik. Uznał, że jego włosy są już całkiem suche. – Nie zdążyliśmy dokładnie odczytać wszystkiego, co znajduje się na tablicach, tylko najwyraźniejsze napisy, jak na przykład nazwiska wielkich mistrzów. Jest tam z pewnością dużo więcej informacji, które warto by przestudiować. Tylko że teraz musimy zaczekać, aż tablice wyschną.

– Wprost przeciwnie – zaoponowała księżna. – Wzór ryty w kamieniu staje się pod wpływem wilgoci bardziej czytelny. Przyjrzyjmy się tablicom, będzie to przynajmniej jakieś pożyteczne zajęcie!

Księżna wstała.

– Chodź, Nero, idziemy na dwór! Och, nie ma przecież, Nera, wciąż o tym zapominam! Bardzośmy się zaprzyjaźnili, Nero i ja, bez niego dom wydaje się taki pusty! Nie mówiąc już o tym, jak strasznie tęsknię za dziećmi.

Zeszli po schodach werandy do kamiennej księgi.

– Jest jeszcze dość jasno, możemy pracować na dworze, jeśli, oczywiście, nie marzniesz za bardzo?

Erling zapewnił, że nie. Służący przyniósł futrzane na – nuty, żeby mieli na czym siedzieć, i zabrali się oboje do studiowania napisów na kamiennych tablicach, tym razem znacznie bardziej uważnego, niż to było możliwe na skalnej półce.

– Sami źli wielcy mistrzowie, powiadasz? – zapytała Theresa.

– Nie zdołaliśmy odcyfrować napisów na wszystkich płytach. Ale w tych, które udało nam się odczytać, przeważają określenia „zły”, „okrutny”, „diabelski” i tak dalej. Wiele nazwisk nic nam nie mówi, ale wiele jest też postaci historycznych. Najstraszniejsze odkrycie to Tomas de Torquemada.

– O, nie! – zawołała Theresa zdjęta dreszczem grozy. Wiesz, Erlingu, ja jestem głęboko wierzącą katoliczką, nie wątpię, że większość członków naszego Kościoła to wspaniali, szlachetni i bogobojni ludzie. Ale mieliśmy też różne, ze tak powiem, czarne owce. Torquemada należał do najpotworniejszych. Podobny jest kardynał von Graben. I niestety, wygląda na to, że miłość mojej młodości, obecny biskup Engelbert, który bez powodzenia zabiega o kardynalski kapelusz, wcale nie jest o wiele lepszy.

– Ja myślę, że biskup Engelbert nie jest taki bardzo zły – rzekł w zadumie Erling.

– Tak, i nie o to mi chodzi. On jest tylko niewybaczalnie słaby i pozbawiony charakteru, a przez to służy złu. No, to czytajmy, zobaczymy, co tam znajdziemy!

Nie posunęli się zbyt daleko w swoich próbach tłumaczenia napisów na tablicach, gdy zauważyli coś dziwnego i budzącego grozę. Najpierw Theresa zwróciła uwagę, że raz po raz w powietrzu nad ich głowami pojawia się coś ciemnego i niewyraźnego, jakby cienie przelatujących o zmierzchu ptaków.

Erling uspokajał ja, że może zaprószyła sobie oko i łzawi, ale wkrótce potem on sam doświadczył tego samego.

– Te cienie zmierzają jakby ku głównej drodze – powiedział marszcząc brwi.

– Mnie się też tak zdawało, a oboje nie mogliśmy sobie zaprószyć oczu.

– Nie, oczywiście, że nie – odpad Erling jakby nieobecny myślami.

Ujął kolejną kamienną płytę i owo dziwne zjawisko powtórzyło się. Erling i Theresa spoglądali na siebie, nie będąc w stanie pojąć, co się dzieje.

– Czy tam na skale również doświadczaliście czegoś podobnego? – zapytała Theresa. – Wtedy, gdy po raz pierwszy odczytywaliście inskrypcje.

– Nie, ale mieliśmy przecież…

Umilkł, a Theresa dokończyła przerwane zdanie:

– Mieliście ze sobą potężnego czarnoksiężnika Móriego. I wszystkich jego niewidzialnych towarzyszy. My zaś jesteśmy tylko dwojgiem zwyczajnych, słabych ludzi. Erling, mnie się zdaje, że nie powinniśmy dłużej przyglądać się tym tablicom.

On wciąż był pogrążony we własnych myślach.

– „Śpiący wielcy mistrzowie…” Może my ich budzimy?

Theresa głęboko wciągnęła powietrze.

– O tym samym pomyślałam! Nie ruszaj więcej tych. płyt! Zaraz przyniosę z mojej kapliczki krzyż i inne święte przedmioty.

– Tak, proszę to zrobić – rzekł Erling z przekonaniem. – Chociaż…

– Chociaż co?

– Jest przecież wśród nich człowiek Kościoła. Tomas de Torquemada.

– On nam nie pomoże. Nie sądzę, by to był prawdziwy człowiek Boży.

– Nie, raczej wprost przeciwnie! Pośpiesz się! Erling nie zauważył nawet, że zwraca się do księżnej per ty. Ona też się nad tym nie zastanawiała. Pobiegła do kaplicy i wróciła bardzo szybko, niosąc figurkę Madonny, kilka krucyfiksów i jakieś liturgiczne szaty.

– Nie chcę, żeby te tablice znalazły się pod dachem mojego domu – szepnęła. – Niech zostaną tutaj. Nie odważyłabym się ich więcej dotknąć. To rozsądne postanowienie – przyznał Erling. Pomagali sobie nawzajem w próbach unieszkodliwienia tablic wielkich mistrzów, używając tych remediów, jakie mieli pod ręką. Erling odnosił wrażenie, że coś wije się wściekłe i miota pomiędzy kamiennymi płytami, ale to chyba wpływ atmosfery, jaka się wytworzyła.

Kiedy zrobili już wszystko, co mogli, a kamienna księga została okryta kościelnym obrusem i ornatem, otoczona krzyżami i poddana łagodnemu nadzorowi figurki Marii Panny, Theresa odetchnęła głęboko.

– Erlingu… Ile tablic obejrzeliśmy, zanim zaczęło się dziać to…?

– Cóż – zaczął, poprawiając ornat, by jak najlepiej okrywał kamienną księgę. – Przeskakiwaliśmy od jednej do drugiej, tam i z powrotem… Ale pamiętam, że zauważyłem to zjawisko, kiedy chcieliśmy odczytać inskrypcje na jednej z najstarszych tablic wapiennych. Nie udało nam się to.

– No właśnie – potwierdziła Theresa. – A ja pamiętam, że po raz pierwszy doznałam zaburzeń wzroku, kiedy sięgnęłam po tablicę poprzednią, również z wapienia. Napisu nie można było odczytać. Ale widzieliśmy wiele cieni, które znikały nad doliną, odlatując w kierunku głównej drogi.

– Owszem – zgodził się Erling. – Próbuję sobie przypomnieć, jak to było. Płyty Ordogno nie zdążyliśmy obejrzeć. Bo widzisz, Ordogno Zły jest postacią kluczową. Och, przepraszam, proszę mi wybaczyć, taki jestem tym wszystkim oszołomiony! Widzi księżna, chciałem powiedzieć.

– Nie, Erlingu – rzekła Theresa z uśmiechem. – Pozwalam ci mówić do mnie ty. Jako dobremu przyjacielowi. A mam takich zbyt mało. Tytuł książęcy powoduje, że człowiek żyje niczym w klatce.

Erling ujął jej dłoń, pochylił się i ucałował z uszanowaniem.

– Dziękuję, Thereso! Nigdy nie nadużyję twojej przyjaźni.

Ona uśmiechnęła się jakby sama do siebie i zaczęła wchodzić po schodach na werandę, jak najdalej od strasznych kamiennych tablic.

– Powiadasz zatem, że Ordogno jest kluczową postacią?

– Tak. On był pierwszym wśród wielkich mistrzów nowszych czasów. To on musiał zostawić inskrypcje wyryte w kamieniu. „Kamień Ordogno”. Myśleliśmy, że inskrypcja na tym kamieniu zawiera informacje na temat dawnej reguły Zakonu. Ale zaginęła informacja, gdzie się znajdują kamienne tablice. Zaginęła wraz z Tiersteinami z Tiveden.

– Ja ich teraz nie widziałam. Znaczy ich tablic.

– Nie, nie dotarliśmy tak daleko. To zresztą i tak nie miałoby żadnego znaczenia, nawet gdybyśmy zdążyli je obejrzeć, w każdym razie w odniesieniu do najmłodszego hrabiego von Tierstein. Bo on został kompletnie unicestwiony tamtym razem, kiedy go widzieliśmy, nie zostało z niego nic.

– Świetnie! Ale wiesz, zdaje mi się, że widziałam nazwisko Guilelmo na jednej z tablic.

– Guilelmo Zły z Neapolu, tak. Ja też widziałem to nazwisko.

– To znaczy, że go uwolniliśmy?

– Nie wiemy przecież na pewno, co się właściwie stało. W ogóle wiemy tak rozpaczliwie mało. Ale tam w górach, zaraz na początku, Tiril zdążyła policzyć kamienne tablice. Naliczyła ich dwadzieścia cztery. Mniej więcej połowa była zniszczona albo nie potrafiliśmy odczytać napisów. A teraz za żadne skarby nie odważę się ich ponownie dotknąć.

– Ja też nie – powiedziała Theresa z drżeniem. – Ale co się działo po tym, gdy tablice zniknęły wraz z mnichem około roku tysiąc pięćsetnego aż do czasów kardynała von Graben, który żyje obecnie?

– Nie wiemy. Nie mamy pojęcia, czy Zakon egzystował przez cały czas, czy też zdarzały się martwe okresy, raz albo kilkakrotnie. Wciąż staram się przypomnieć sobie, ile tych falujących cieni uleciało znad schodów i zniknęło ponad doliną. Ja chyba widziałem trzy.

– A ja cztery – dodała Theresa. – A ponieważ wiemy, że ja widziałam więcej niż ty, możemy mieć nadzieję, że uwolniliśmy tylko cztery duchy? Nie, zaczekaj, na samym końcu był jeszcze jeden…

– Zgadza się – rzekł Erling. – To się wydarzyło dwukrotnie przy nieczytelnych inskrypcjach, raz przy Guilelmo Złym, i raz… Nie, to był jeszcze jeden nieczytelny napis. I mówisz, że na koniec jeszcze raz?

– Tak, przy tej najnowszej płycie.

Erling zastanawiał się.

– To nie mógł być mnich Wilfred von Graben. My i towarzysze Móriego usunęliśmy go jeszcze w górach. On już nie istnieje, nawet jako upiór. To musiał być…

Oboje, pobledli, patrzyli na siebie w milczeniu.

– To musiał być przedostatni – stwierdziła w końcu Theresa bezbarwnym głosem.

– Tomas de Torquemada – wyszeptał Erling.

Długo jeszcze stali na schodach, a coraz zimniejszy wiatr owiewał ich twarze.

– A zatem pięciu – uznał ostatecznie Erling. – O ile nasze domysły są słuszne, uwolniliśmy ich duchy. Duchy pięciu wielkich mistrzów najbardziej odpychającego zakonu. Ale chodź, wejdźmy do środka. Zaczyna być naprawdę zimno!

Księżna skinęła głową.

– Wydam zakaz zbliżania się komukolwiek do schodów, dopóki tablice nie zostaną stąd usunięte. Niezależnie od tego, kiedy się to stanie.

Erling otworzył przed nią drzwi i, gdy wchodziła, opiekuńczym gestem uniósł rękę nad jej ramionami, ale ich nie dotknął. Ona leciutko skłoniła głowę, dziękując mu za rycerskie zachowanie.

Na progu odwróciła się w stronę ogrodu, nad którym zapadał mrok.

– Zaraz wzejdzie księżyc – stwierdziła. – Biedne dzieci! Noc się zbliża, a one błąkają się same nie wiadomo gdzie.

Загрузка...