Rozdział dwudziesty

— Nowy sygnał — powiedział Vargas. — Nieco inny. Odbieramy go od wczoraj.

— Proszę się nigdzie nie ruszać — odpowiedział Krug. — Jadę.

Był w Nowym Jorku i prawie natychmiast znalazł się w antarktycznym obserwatorium Vargasa, koło Knox Coast. Dla niektórych przekaźniki z jednej strony wzbogaciły życie, zubożając je z drugiej. Siła theta, umożliwiająca przeniesienie się w jednej chwili do Azji, Australii, Afryki zniszczyła poczucie istnienia ziemskiej geografii — przekaźniki zmieniły Ziemię w olbrzymią komórkę. Krug często rozmyślał o powolnej podróży dookoła świata, aby zobaczyć, jak pustynia zamienia się w prerię, las w tundrę, góry w równiny, ale nigdy nie miał na to czasu.

Obserwatorium składało się z ciągu szklanych brył, umieszczonych na dwu- i półkilometrowej grubości lodowcu. Wydrążone w lodzie tunele łączyły je ze sobą oraz umożliwiały dostęp do aparatury i olbrzymiej, parabolicznej anteny radioteleskopu. Ponadto umieszczone nad biegunem południowym gładkie lustro odbierało promienie X, a powietrzna siatka polyradowa, antena wodorowa i wszelkie inne możliwe urządzenia ułatwiały obserwację Wszechświata. Zamiast oziębiających osłon, by lód nie rozpuszczał się pod budynkami, zastosowano indywidualne płyty, wchłaniające ciepło, umocowane każdą konstrukcją w taki sposób, że każda z kopuł stanowiła małą, niezależną wyspę na potężnym lodowcu. Krug nie rozumiał zbyt wiele z tego wszystkiego, ale miał zaufanie do naukowego podejścia do życia. W głównym budynku szumiała aparatura i migotały ekrany; wszędzie kręcili się technicy, a jakiś Alfa głośno wykrzykiwał liczby do trzech Bet, znajdujących się piętro niżej. W równych odstępach czasu czerwonawe wyładowania opadały na szklane, dwudziestometrowe śmigło i wtedy cała hala rozbłyskiwała pulsującym blaskiem.

— Proszę spojrzeć na aktywność anteny — powiedział Vargas. — Teraz rejestrujemy otrzymywane impulsy. Właśnie rozpoczyna się nowy cykl, widzi pan?

Krug spojrzał na kształt, zarysowany przez wyładowania:



— To wszystko — powiedział Vargas. — Teraz będzie sześćdziesiąt sekund przerwy, a potem znowu zacznie się to samo.

— 2-5-1, 2-3-1, 2-1 — powiedział Krug. — Przedtem było 2-4-1, 2-5-1, 3-1… Pominęli więc zupełnie czwórkę… Co to ma znaczyć, do cholery? Vargas, jaki to ma sens? Co chcą powiedzieć?

— Wiemy o tym tyle samo, co o poprzednim sygnale. Obydwa mają podobną strukturę. To tylko drobna zmiana…

— Ale to może coś znaczyć?

— Może.

— Jak to rozgryźć?

— Niedługo sami ich o to zapytamy dzięki pańskiej wieży.

Ramiona Kruga ugięły się; pochylił się i pochwycił zielone uchwyty jakiegoś urządzenia.

— Ta wiadomość ma trzysta lat. Jeżeli ich planeta jest taka, jak pan mówił, to dla nich upłynęło trzysta wieków albo i więcej. Może nawet nie będą wiedzieli, że ich przodkowie wysłali tę wiadomość, może ulegli mutacji i nie można ich już zrozumieć?

— Nie, musi być jakaś ciągłość. Nie osiągnęliby poziomu technologicznego, umożliwiającego wysłanie wiadomości transgalaktycznych, gdyby nie byli w stanie zachować odkryć poprzednich pokoleń.

— Co mam zrobić? — wykrzyknął Krug. — Mgławica planetarna, błękitne słońce, nadal nie wierzę, że mogą tam żyć istoty rozumne ani inny rodzaj życia! Niebieskie słońca nie trwają długo, Vargas! Potrzeba wielu milionów lat, aby powierzchnia planety ochłodziła się na tyle, by stężeć. Niebieskie gwiazdy nie dają na to dosyć czasu, wszystkie planety muszą wrzeć. Czy mam wierzyć, że te sygnały pochodzą od istot żyjących na kuli ognia?

— Sygnały pochodzą z NGC 7293, zamglonej planety Wodnika — łagodnie odparł Vargas.

— To pewne?

— Absolutnie pewne. Pokażę panu wszystkie informacje.

— Nie trzeba. Ale jak, na kuli ognia…

— Niekoniecznie na kuli ognia. Niektóre planety mogły stygnąć szybciej niż inne… Nie wiemy dokładnie, ile trwa proces stygnięcia. Nie wiemy, jak daleko od niebieskiego słońca znajduje się świat, z którego dochodzą do nas te sygnały. Posiadamy matematyczne modele, które wykazują, że teoretycznie jakaś planeta może ostygnąć na tyle szybko nawet przy niebieskim słońcu, by było możliwe…

— Ta planeta to kula ognia! — przerwał mu naburmuszony Krug.

— Może tak, a może nie — bronił swej tezy Vargas. A jeśli nawet tak jest, to czy wszystkie formy życia muszą istnieć na planetach o stałej powierzchni? Może to istoty żyjące w wysokiej temperaturze w świecie, który jeszcze nie ostygł? Jeśli…

— I wysyłają sygnały aparaturą z płynnej stali? — warknął z niesmakiem Krug.

— Sygnały nie muszą być pochodzenia mechanicznego. Przypuśćmy, że można manipulować strukturą molekularną…

— Opowiada pan bajki! Przyszedłem spotkać się z naukowcem, a on opowiada mi bajki!

— Chwilowo tylko bajki są jedynym racjonalnym sposobem wytłumaczenia tych faktów — odparł Vargas.

— Dobrze pan wie, że musi być jakiś inny sposób wytłumaczenia…

— Wszystko, co wiem, to to, że sygnały otrzymujemy i że pochodzą one ponad wszelką możliwą wątpliwość z tej zamglonej planety. Wiem, że trudno to pojąć, ale Wszechświat nie zawsze jest wytłumaczalny. Te zjawiska nie dają się wyjaśnić natychmiast. W oczach uczonych XIII wieku podróż przekaźnikowa byłaby czymś nieprawdopodobnym. Analizujemy fakty najlepiej jak potrafimy, usiłujemy je wytłumaczyć, a czasami zdajemy się na przypadek, ponieważ fakty zdają się nie mieć najmniejszego sensu, ale…

— Wszechświat nie oszukuje! Wszystko jest ułożone! Vargas uśmiechnął się.

— Bez wątpienia, ale potrzebujemy więcej danych, by zrozumieć NGC 7293. Na razie musimy zadowolić się bajkami… Krug pokręcił głową i zamknął oczy; narastała w nim niecierpliwość.

„Ludzie z gwiazd!” — pomyślał. — „Wy od sygnałów! Kim jesteście? Gdzie jesteście? Cholera, chcę to wiedzieć! Co chcecie nam powiedzieć? Czego szukacie? Co to znaczy? A jeśli umrę, nim się tego dowiem?”

— Wie pan, czego chcę? — zapytał nagle Krug. — Wejść na pański radioteleskop i wykrzyczeć cyfry tym bydlakom! Jaki jest obecnie sygnał? 2-5-1, 2-3-1, 2-1? Zwariuję od tego! Powinniśmy odpowiedzieć im natychmiast! Wysłać im 4-10-2, 4-6-2, 4-2 i pokazać, że tu jesteśmy! Aby dowiedzieli się o naszym istnieniu!

— Transmisja radiowa? To zajmie trzysta lat! Wieża będzie gotowa już niedługo.

— Tak, wkrótce, wkrótce! Musi pan ją zobaczyć! Proszę przyjechać w następnym tygodniu. Niedługo będziemy mogli do nich mówić.

— Czy chciałby pan usłyszeć nowy sygnał?

— Oczywiście.

Vargas nacisnął guzik i głośniki w laboratorium zatrzeszczały — przypominało to nieco odgłos, jaki wydaje poruszający się gad — a po kilku sekundach wydobył się z nich charakterystyczny, wysoki dźwięk: blip, blip, przerwa, blip, blip, blip, blip, blip, przerwa. Blop, przerwa. Przerwa, blop, blop, przerwa. Blip, blop, blip, przerwa. Blip, przerwa. Przerwa, blip, blop. Przerwa, blop, cisza, a potem od nowa: blip… Rozpoczął się nowy cykl.

— Wspaniałe… — szepnął Krug. — Muzyka sfer… Tajemnicze bydlaki! Dobrze, proszę przyjść obejrzeć wieżę w przyszłym tygodniu… we wtorek. Spaulding skontaktuje się z panem. Będzie pan zdziwiony. Jeżeli zajdzie coś nowego, chcę być natychmiast poinformowany.

Blop, blip.

Skierował się do przekaźnika.

Blip.

Krug skoczył na północ, na biegun i znalazł się przy swojej wieży. Wszędzie widać było pracujące androidy; od jego ostatniej wizyty wieża urosła o jakieś pięćdziesiąt metrów. Niebo rozświetlały reflektory. Krug w duchu słyszał muzykę z NGC 7293: blip, blip, blip… Thora Watchmana znalazł w centrum kontroli, sprzężonego z komputerem. Alfa, nieświadom obecności Kruga, sprawiał wrażenie pogrążonego we śnie. Jakiś Beta nieśmiało zaproponował, by powiadomić Watchmana o wizycie Kruga za pośrednictwem komputera.

— Nie — odparł Krug. — On jest zajęty, nie wolno mu przeszkadzać.

Blip, blip, blip. Przez chwilę patrzył na spokojną twarz Watchmana: o czym teraz myśli Alfa? Faktury, deklaracje, wskazówki, biuletyny informacyjne, szacunki kosztów? Dlaczego nie? Krug poczuł, jak jego duszę przepełnia duma, tryskająca niczym gejzer i miał ku temu powody: stworzył androidy, a androidy budowały wieżę i już niedługo ludzki głos dotrze do gwiazd.

Blip, blip, blip…

Ze wzruszeniem, trochę zdziwiony tym, co robi, objął Thora Watchmana i wyszedł. Postał chwilę nieruchomo w mroźnej, arktycznej nocy, rozglądając się po placu budowy. Na szczycie wieży systematycznie układano kolejne bloki, we wnętrzu maleńkie sylwetki wtaczały pojemniki, rozwijały miedziane kable i instalowały platformy, bezustannie rozwijając coraz wyżej system energetyczny, zapewniający oświetlenie i oziębianie. Poprzez noc docierał do niego regularny, pulsujący rytm, w który stapiały się wszystkie odgłosy budowy. Dwa dźwięki, zewnętrzny i wewnętrzny, łączyły się w umyśle Kruga: bum i blip, bum i biip, bum i blip. Skierował się ku przekaźnikom, ignorując zacinający, arktyczny wiatr.

„Całkiem nieźle jak na kogoś bez wykształcenia” — powiedział sobie. — „Wieża. Androidy. Wszystko!”

Pomyślał o Krugu sprzed czterdziestu pięciu lat, dorastającym w slumsach pewnego miasta w Illianois, na ulicach którego rosła trawa. Wtedy nie marzył o wysyłaniu informacji do gwiazd, chciał tylko coś zrobić w życiu. Był nikim, jakimś tam Krugiem, ignorantem, obdarciuchem. Czasami słyszał w holotransmisjach, i że ludzkość wkroczyła w nową erę, że zmniejsza się produkcja, nikną napięcia rasowe i społeczne, a armia serwomechanizmów wykonuje wszystkie trudne prace. Tak, czasami, ale nawet wtedy ktoś musiał być na dole drabiny społecznej. Krug tam był. Ojciec umarł, gdy Krug miał pięć lat, matka była narkomanką, zażywającą wszelkiego rodzaju środki halucynogenne. Otrzymywali trochę pieniędzy od towarzystwa dobroczynnego. Roboty? Roboty były dla innych. W ich domu niemal zawsze telefon nie działał z powodu nie zapłaconych rachunków, Krug nigdy nie korzystał z przekaźnika przed ukończeniem dziewiętnastu lat, nigdy nawet nie opuścił Illianois. Czasami przez tydzień lub dwa nikt do nikogo się nie odzywał; Krug nic nie czytał, nie bawił się, za to marzył. W szkole wiele się nie nauczył. W wieku piętnastu lat wydobył się z tego stanu: „Pokażę wam, na co mnie stać i wyrównam z wami rachunki.” Sam zaprogramował sobie naukę: serwotechnologia i chemia. Nie uczył się podstaw, uczył się składania cząstek wiedzy w jedną całość. Spać? Po co? Uczyć się, uczyć, pocić, budować! Wspaniałe pojmowanie struktury rzeczy, to był jego atut — tak o nim mówiono. Wiek kapitalizmu prywatnego ponoć już się skończył, tak samo jak i indywidualne wynalazki. Krug zbudował ulepszonego robota — uśmiechnął się teraz na to wspomnienie. Skok przekaźnikiem do Nowego Jorku, konferencje z adwokatami, pieniądze w banku. Nowy Tomasz Edison miał dziewiętnaście lat, wybudował sobie laboratorium i pracował nad większymi projektami. W wieku dwudziestu dwóch lat zaczął tworzyć androidy. Trwało to długo, a w międzyczasie zaczęły powracać na Ziemię puste sondy międzygwiezdne — nie odkryto żadnych znaczących form życia. Teraz już Krug mógł sobie pozwolić na luksus pomedytowania nad miejscem człowieka w Kosmosie. Medytował; nie zgadzał się z teoriami o unikalności człowieka. Dalej męczył się z kwasem nukleinowym, zbliżając się do celu. Jak człowiek mógłby być samotny we Wszechświecie, skoro sam może tworzyć życie? Zobaczcie, jakie to łatwe! Robię to! Kim jestem? Bogiem? Gotują się kadzie, purpura, zieleń, złoto, czerwień, błękit. I oto pojawia się życie, chwiejąc się w chemicznej pianie. Chwała, fortuna, żona, syn, imperium finansowe, posiadłości na trzech planetach i pięciu księżycach, kobiet tyle, ile zechce. Krug uśmiechnął się. Młody, pryszczaty Krug żył wciąż w dorosłym, silnym, cholerycznym i wyzywającym mężczyźnie. Pokazałeś im, co? A teraz pokażesz istotom z gwiazd. Blip, blip, bum… Głos Kruga, przemierzający lata świetlne: „Hej, wy! Mówi Simeon Krug!” Widzi, że całe jego życie miało tylko ten jeden cel. Gdyby nie paląca, nieposkromiona ambicja, nie byłoby androidów, bez androidów nie byłoby wieży, bez wieży…

Wszedł do najbliższej kabiny przekaźnika i machinalnie podał dane, po czym wyszedł z kabiny w kalifornijskim domu Manuela. Nie planował przybycia tutaj. Letnie powietrze owiało jego skórę, przyzwyczajoną do klimatu Arktyki; pod stopami miał podłogę z czerwonych kamieni, nad głową zamiast dachu rozciągało się pole siłowe, nastawione na niebieski zakres spektrum, przez które przechodziły gałęzie drzewa, uginające się pod ciężkimi owocami. Słyszał szum fal. Pół tuzina domowej służby skamieniało na jego widok; usłyszał ich szept:

— Krug… Krug…

Pojawiła się Clissa; jej zielona peleryna była mocno prześwitująca i ukazywała małe piersi i szczupłe biodra.

— Nie powiedziałeś…

— Nie wiedziałem, że przyjadę.

— Coś bym przygotowała…

— Niczego nie potrzebuję. Czy Manuel…

— Nie ma go.

— A gdzie jest?

Clissa wzruszyła ramionami.

— Wyszedł, chyba w interesach… Wróci dopiero na obiad. Czy mogę ci zaproponować coś…

— Nie, nie… Macie ładny dom, Clissa, ciepły, prawdziwy… Musicie być szczęśliwi. To idealne miejsce dla dzieci — plaża, słońce, drzewa…

Android wyniósł dwa fotele, drugi uruchomił kaskadę, zainstalowaną w ścianie, trzeci rozpylił po patio zapach goździków, a kolejny podał Krugowi talerzyk ze słodyczami. Krug potrząsnął głową i stał nadal, Clissa również; wyglądała na zażenowaną.

— Jesteśmy jeszcze młodym małżeństwem — powiedziała. Możemy poczekać z dziećmi…

— To już dwa lata po ślubie. Długi miodowy miesiąc!

— To znaczy…

— Przynajmniej wystąpcie o pozwolenie. Musicie zacząć myśleć o dzieciach. Chciałbym mieć wnuka…

Trzymała w dłoni talerzyk ze słodyczami; była blada, jej oczy lśniły jak opale w lodowej masce. Krug znów potrząsnął głową.

— Zresztą to androidy wychowują dzieci… A jeżeli nie chcesz się męczyć, to można…

— Już o tym kiedyś mówiliśmy — przerwała mu łagodnie. Dziś jestem zmęczona…

— Wybacz mi — przeląkł się, że tak nalega, subtelność nigdy nie była jego mocną stroną. — Czy nie jesteś chora?

— Tylko trochę zmęczona…

Dała jakiś znak androidom, światło stało się bursztynowe i rozległa się spokojna muzyka. Zapytała nieco zbyt głośno:

— A wieża?

— Wspaniała. Musisz ją zobaczyć.

— Być może w przyszłym tygodniu, jeśli nie będzie zbyt zimno. Czy ma już pięćset metrów?

— Więcej, ale ja umieram z niecierpliwości, by wreszcie móc ją uruchomić.

— Dzisiaj wyglądasz na zmęczonego i podekscytowanego — powiedziała. — Powinieneś odpocząć trochę od czasu do czasu.

— Ja odpocząć? Dlaczego? Nie jestem stary! — zauważył, że prawie krzyczy i dokończył spokojniej: — Może masz rację… Teraz już pójdę, nie chcę cię zanudzać. Powiedz Manuelowi, że nic szczególnie ważnego, że chciałem tylko powiedzieć mu dzień dobry… Kiedy to ja właściwie widziałem Manuela? Będzie ze trzy tygodnie… Ojciec musi widywać syna od czasu do czasu.

Objął Clissę; była koścista i zimna. Ile ważyła? Pięćdziesiąt kilogramów? Mniej? Ciało dziecka… Krug złapał się na tym, że wyobraża ją sobie w łóżku z Manuelem i natychmiast odepchnął tę myśl.

— Odpocznij sobie. Ucałuj Manuela ode mnie.

Skierował się do przekaźnika. Dokąd teraz? Czuł, że ma gorączkę, płonęły mu policzki. Bezmyślnie przekazał serię jakichś współrzędnych maszynie. Blip. Nie mógł przestać myśleć, siła theta pożerała go.

Został przeniesiony do potężnej jaskini. Sklepienie nie dostrzegł, wznosiło się o kilometry nad nim. Ściany były metaliczne, brązowo-żółte, odbijały oślepiające, migotliwe światło. Kanciaste cienie wspinały się ku górze, a powietrze przepełniały huczące odgłosy: crac! pomf! ping! boum! Wszędzie można było dostrzec zapracowane androidy, które na widok Kruga zebrały się wokół, szepcząc:

— Krug… Krug… Krug…

„Dlaczego androidy patrzą na mnie w ten sposób…?”

Utkwił w nich wzrok i zmarszczył brwi; wiedział, że oddycha wszystkimi porami skóry, chwiał się na nogach.

Chciał poprosić Spauldinga o pigułkę odświeżającą, ale Spaulding był daleko — dziś Krug podróżował samotnie.

Jakiś Alfa stanął przed nim.

— Nikt nas nie uprzedził o pańskiej wizycie, panie Krug…

— Kaprys, chciałem tylko się rozejrzeć. Przepraszam… twoje nazwisko?

— Romulus Fusion, proszę pana.

— Ilu zatrudnionych, Alfa Fusion?

— Siedemset Beta, proszę pana i dziewięćset Gamma. Bardzo mało Alfa, spełniamy funkcje nadzoru. Czy życzy pan sobie, by pana oprowadzić? Czy może chce pan zobaczyć księżycowy statek? Może moduły dla Jupitera? A może statek międzygwiezdny?

Statek międzygwiezdny, statek międzygwiezdny… Krug zrozumiał: znalazł się w Denver, w centrum montażu statków ENTERPRISES KRUG, Ameryka Północna. W tych rozległych katakumbach montowano wszystkie typy pojazdów, pokrywających całe zapotrzebowanie na pojazdy tam, gdzie nie można było zastosować przekaźników: oceaniczne gąsienice, ślizgacze, stratosferyczne szybowce, potężne traktory, statki o napędzie jonowym do krótkich podróży kosmicznych, sondy międzygwiezdne, dysze. Tutaj też od siedmiu lat prowadzono prace nad pierwszym statkiem międzygwiezdnym z ludzką załogą. Od momentu rozpoczęcia budowy wieży Krug traktował ten projekt po macoszemu.

— Statek międzygwiezdny — zadecydował. — Chodźmy go zobaczyć.

Bety rozstąpiły się przed nim, podczas gdy Romulus Fusion poprowadził Kruga do ślizgacza w kształcie kropli; prześlizgiwali się wzdłuż łańcucha wszelkiego rodzaju pojazdów, by dotrzeć do wewnętrznego poziomu podziemnych zakładów, gdzie ślizgacz zatrzymał się i mogli wysiąść.

— Oto on — powiedział Romulus Fusion.

Krug zobaczył ciekawy pojazd z odległości około stu metrów — pozbawiony wystających skrzydeł, o iglastej głowicy i przysadzistym ogonie. Ciemnoczerwona powłoka robiła wrażenie wykonanej z odpadków, tak pomarszczona i nieregularna była jej konsystencja. Żadnego otworu do załadunku. Sześciokątne dysze miały konwencjonalną konstrukcję.

— Będzie gotowy do prób za trzy miesiące — powiedział Romulus Fusion. — Uważamy, że osiągnie zdolność do stałego przyspieszenia dwa i cztery dziesiąte, co pozwoli uzyskać prędkość bliską prędkości światła. Czy chce pan wejść do środka?

Krug potakująco skinął głową. Wnętrze statku było komfortowe i dość banalne: centrum kontroli, przestrzeń rekreacyjna, przedział energetyczny i inne standardowe instalacje, stosowane we współczesnych statkach.

— Może zabrać ośmioosobowy zespół — powiedział Alfa. — Podczas lotu ochronne pole odrzuca wszystkie cząstki materii, które mogłyby stanowić zagrożenie. Statek jest zautomatyzowany i nie potrzebuje dozoru. Oto pojemniki osobowe…

Romulus Fusion wskazał podwójny szereg czarnych pojemników, każdy dwa metry długi i metr szeroki, umocowanych przy ścianie.

— Do hibernacji stosuje się konwencjonalną technologię kontynuował. — System kontrolny statku na sygnał od załogi lub Ziemi wprowadzi ciekły płyn o wysokiej gęstości, obniżając temperaturę. Załoga podróżuje, zanurzona w ciekłym fluidzie, który spowalnia funkcje życiowe i chroni ludzi przed skutkami przyspieszenia. Odwrócenie procesu jest także bardzo proste. Okres hibernacji przewidywany jest maksymalnie na czterdzieści lat; w przypadku dłuższych podróży załoga byłaby budzona co czterdzieści lat, poddawana programowi prób podobnemu do tego, jaki przechodzą androidy, potem ponownie zajmowaliby miejsca w pojemnikach. W ten sposób ta sama załoga mogłaby podróżować praktycznie w nieskończoność.

— Ile czasu trwałaby podróż do gwiazdy oddalonej o trzysta lat świetlnych? — zapytał Krug.

— Uwzględniając czas niezbędny na osiągnięcie maksymalnej prędkości kształtowałoby się to w okolicach sześciuset dwudziestu lat — odpowiedział Romulus Fusion. — Natomiast biorąc pod uwagę efekt spowolnienia czasu na pokładzie ze względu na ogromną prędkość, dla załogi upłynęłoby dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat, czyli podróż mogłaby się odbyć podczas jednego okresu snu.

Krug chrząknął: to wspaniale dla załogi statku, ale jeśli wysłałoby się ekspedycję ku NGC 7293 na przyszłą wiosnę, powróci ona na Ziemię w XXXV wieku. Może już nie być nikogo, kto ich powita. Jednakże Krug nie widział innej alternatywy.

— A więc pojazd będzie zdolny do lotu w lutym?

— Tak.

— Doskonale. Proszę rozpocząć już selekcję kandydatów do załogi: cztery Alfy i cztery Bety. Polecą do wybranego przeze mnie systemu gwiezdnego na początku 2219 roku.

— Według rozkazu, proszę pana.

Opuścili statek. Krug przeciągnął dłonią po chropawej powierzchni pojazdu — jego miłość do szklanej wieży przeszkodziła mu w nadzorowaniu prac tutaj i teraz tego żałował. Wykonano wspaniałą robotę. Zrozumiał, że powinien zaatakować gwiazdy z dwóch stron. Kiedy budowa wieży zostanie ukończona, spróbuje nawiązać łączność z istotami, które według Vargasa żyły na NGC 7293, a równocześnie jego statek z załogą androidów rozpocznie lot ku błękitnemu słońcu. Co będą mieli do przekazania? Kompletne streszczenie wszystkich ludzkich dokonań, sześciany obfitości, kompletne biblioteki, repertuar muzyczny, setki systemów informacji z załogą czterech Alfa i czterech Beta, specjalistów techniki komunikacji. Podczas gdy oni będą hibernować, skieruje do nich z Ziemi wiązkę tachjonów i przekaże im wiedzę, którą ma zamiar otrzymać dzięki kontaktom wieży z istotami z gwiazd. Statek osiągnie swój cel około roku 2850 i może będzie już wykonalne przekazanie załodze kompletnego słownika do porozumiewania się z rasą, którą lecą odwiedzić? Nawet encyklopedia, cały zasób informacji z kontaktów za pomocą łączności tachjonowej pomiędzy ludźmi a mieszkańcami NGC 7293!

Krug uścisnął ramię Romulusa Fusiona.

— Dobra robota. Powrócę tu wkrótce. Gdzie znajduje się przekaźnik?

— Tędy, proszę pana.

Blip, blip, blip… Powrócił na teren budowy wieży. Thor Watchman nie był już sprzężony z komputerem w centrum kontroli — Krug znalazł go w wieży na czternastym piętrze, gdzie nadzorował instalowanie urządzeń, przypominających bryły sera, unoszące się na szklanych strunach.

— Co to takiego? — zapytał Krug.

Watchman był zaskoczony nagłym pojawieniem się swego pana.

— Obwody bezpieczników — odpowiedział. — To zabezpieczenie w razie nagłego wzrostu pozytronów…

— Doskonale. Czy wiesz, skąd wracam, Thor? Z Denver. Oglądałem statek międzygwiezdny. Nie kontrolowałem postępów prac nad jego powstaniem, ale jest już praktycznie ukończony. Poczynając od tej chwili oba te projekty mają być realizowane synchronicznie.

— Przepraszam…

— Alfa Romulus Fusion kieruje pracami w Denver. Wybierze załogę, cztery Alfy i cztery Bety i przyszłej wiosny wyruszy w drogę, akurat po wysłaniu naszych pierwszych sygnałów ku NGC 7293. Proszę nawiązać z nim współpracę. Och, cóż to za sprawa! Tu jesteśmy do przodu z naszymi planami konstrukcyjnymi, ale to jeszcze nie idzie tak szybko, jakbym chciał.

„Boum! Boum!” zamglona planeta NGC 7293 skwierczała i płonęła pod czołem Kruga. „Za bardzo się tym ekscytuję!”

— Dziś wieczorem po zakończeniu pracy, Thor, proszę wydać polecenie powiększenia personelu o pięćdziesiąt procent — proszę porozumieć się ze Spauldingiem. Jeżeli potrzeba będzie więcej Alf, proszę się nie wahać. Proszę żądać wszystkiego, co tylko będzie potrzeba. Chcę, by organizacja budowy została zmieniona tak, by wieża była gotowa trzy miesiące wcześniej niż planowano. Zrozumiano?

— Tak, panie Krug — odparł Watchman przygaszonym głosem.

— Dobrze. Doskonale. Dobrze. Proszę zatem wszystko kontynuować, Thor. Nie potrafię wyrazić, jak jestem dumny i szczęśliwy…

„Boum… Boum… Blip… Boum”

— Jeżeli będzie to konieczne, dam ci wszystkie wykwalifikowane Bety z kontynentu, z Azji, z całej Ziemi! Trzeba ukończyć wieżę!

„Boum… Czas! Czas! Nigdy dość czasu!”

Oddalił się szybko; na zewnątrz, w zimnym powietrzu nocy jego szaleństwo opadło. Przez chwilę stał nieruchomo, obserwując gładkie piękno lśniącej wieży, tryskającej wszystkimi barwami w głąb tundry. Podniósł wzrok i dostrzegł gwiazdy; zacisnął pięść i wyciągnął ją ku niebu.

„Krug! Krug! Krug! Krug!”

„Boum.”

Wrócił do przekaźnika — koordynaty Ugandy, nad jeziorem czeka na niego Cannelle, delikatne ciało, pełne piersi, podniecający brzuch. Tak, tak, tak…

„2-5-1, 2-3-1, 2-1…”

Krug przebył świat jednym skokiem.

Загрузка...