— Oto właśnie batolit, czyli granitowa intruzja, która wcisnęła się między warstwy znacznie starszych skał osadowych i metamorficznych. Jedenaście tysięcy lat temu tubylcy zbudowali tam System Dowodzenia, licząc na to, że gruby skalny pancerz uchroni go przed głowicami termojądrowymi. System składał się z tuneli, dziewięciu stacji i ośmiu pociągów. Zasada działania była prosta: w razie wojny najwyżsi dowódcy mieli wsiąść do jednego pociągu, a ich zastępcy do drugiego. Pozostałe składy byłyby puste, wszystkie natomiast znajdowałyby się w niemal ciągłym ruchu. Dowódcy nawiązywaliby łączność z oddziałami wyłącznie podczas krótkich postojów na stacjach. Nieprzyjaciel miałby nie lada problem ze skruszeniem granitowej skorupy, trafienie zaś w cel tak mały jak któraś ze stacji graniczyłoby niemal z cudem, tym bardziej że nikt by nie wiedział, na której stacji znajduje się ten najważniejszy pociąg, a po jego ewentualnym zniszczeniu trzeba by natychmiast rozpocząć polowanie na drugi. System Dowodzenia nigdy nie został wykorzystany, ponieważ zarówno budowniczowie, jak i ich przeciwnicy padli ofiarami wojny biologicznej. Jakieś dziesięć tysięcy lat temu na planecie Schar zjawili się Dra’Azon, wypompowali powietrze z tuneli i zastąpili je gazem obojętnym. Trzy tysiące lat później rozpoczęła się epoka lodowcowa, a po kolejnych czterech tysiącach klimat ochłodził się do tego stopnia, że Dra’Azon mogli wypompować argon i wpuścić z powrotem powietrze, tak było suche i wyjałowione.
Przed około trzema i pół tysiącami lat Dra’Azon dogadali się z większością rywalizujących Federacji Galaktycznych. Od tej pory każdy okręt, którego załoga znalazła się w sytuacji skrajnego zagrożenia, mógł przekroczyć dowolną Barierę Milczenia, natomiast politycznie neutralne, stosunkowo niegroźne społeczności otrzymały prawo zakładania niewielkich baz na Planetach Umarłych. Zadaniem tych baz było niesienie pomocy rozbitkom oraz, jak mi się wydaje, przynajmniej częściowe zaspokojenie ludzkiej ciekawości dotyczącej tego, co naprawdę wydarzyło się na tych planetach. Tutaj, na Scharze, Dra’Azon pozwalali nam raz do roku organizować wyprawy badawcze w głąb tuneli i przymykali oko, kiedy zapuszczaliśmy się tam nieoficjalnie. Nigdy jednak nie pozwolili na wywiezienie jakichkolwiek zarejestrowanych informacji.
Znajdujemy się przy głównym wejściu, u podstawy półwyspu, nad stacją czwartą, jedną z trzech najważniejszych. Pozostałe to pierwsza i siódma. Tylko na tych stacjach zainstalowano urządzenia serwisowe i naprawcze. Stacje numer cztery, trzy i pięć są puste, na stacji pierwszej stoją dwa pociągi, podobnie na siódmej. Na każdej z pozostałych stoi jeden pociąg. Oczywiście Idirianie mogli przestawić pociągi, ale nie przypuszczam, żeby to uczynili.
Odległości między stacjami wynoszą od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu kilometrów. Wszystkie tunele są podwójne, łączą się tylko na stacjach. Cały System Dowodzenia znajduje się na głębokości około pięciu kilometrów.
Weźmiemy tylko lasery, paralizatory i granaty. Cięższy sprzęt utrudniałby nam ruchy. Neisin może zabrać swój karabin, bo energia wybuchu pocisków nie jest duża… Żadnych działek plazmowych ani mikroładunków nuklearnych. Nie na wiele by nam się przydały, a kto wie, czy nie ściągnęłyby na nas gniewu Dra’Azon. Wolałbym tego uniknąć.
Wubslin zmajstrował przenośną wersję pokładowego detektora masy, więc nie powinniśmy mieć problemów ze zlokalizowaniem Umysłu, nawet jeśli się gdzieś schował. Nieco prostszy czujnik mam w swoim skafandrze. Zakładam, że Idirianie nie mają własnych komunikatorów, więc będą musieli korzystać z nadajników Metamorfów. My będziemy ich słyszeć, ale oni nie usłyszą naszych rozmów. Tak właśnie wygląda sprawa z tunelami. Gdzieś tam, w głębi, jest Umysł, ale najprawdopodobniej są też Idirianie i medjele.
Horza stał u szczytu stołu, pod ściennym ekranem, na którym widać było mapę półwyspu z zaznaczonym przebiegiem tuneli. Na stole leżał skafander medjela.
— Chcesz, żebyśmy wszyscy z tobą poszli? — zapytała Unaha-Closp.
— Tak.
— A co ze statkiem? — zaniepokoił się Neisin.
— Da sobie radę. Zaprogramuję komputer, żeby bronił się przed intruzami, ale wpuścił nas na pokład, kiedy wrócimy. Yalson ruchem głowy wskazała siedzącą naprzeciwko niej Balvedę.
— Ją też zabierzesz?
— Wolę mieć ją stale w zasięgu wzroku — odparł Horza. — Nie odważyłbym się zostawić jej z kimkolwiek.
— Wciąż nie rozumiem, dlaczego muszę uczestniczyć w tej awanturze — poskarżyła się drona.
— Bo tobie też nie ufam — wyjaśnił Horza. — Poza tym będziesz niosła część ekwipunku.
— Że co, proszę?
— Nie wiem, czy jesteś z nami zupełnie szczery — odezwał się Aviger. — Twierdzisz, że ci Idirianie i medjele… No, że walczycie po tej samej stronie. Tymczasem oni zabili czworo waszych ludzi, a teraz najprawdopodobniej są gdzieś w tunelach. Wszyscy wiedzą, że to najlepsi żołnierze w galaktyce. Jakie mamy szansę w starciu z takim przeciwnikiem?
— Po pierwsze, naprawdę jesteśmy po tej samej stronie — odparł Horza. — Po drugie, wygląda na to, że nie zabrali ze sobą całego rynsztunku, bo medjel był nie uzbrojony. Dysponują tylko bronią odebraną Metamorfom. Sądząc po wyglądzie tego skafandra — wskazał leżące na stole szczątki, które wcześniej dokładnie zbadał przy pomocy Wubslina — znaczna część ich ekwipunku uległa uszkodzeniu. W tym półskafandrze działa tylko zewnętrzne oświetlenie i ogrzewanie, pozostałe obwody wyglądają jak po solidnym zwarciu. Przypuszczalnie awaria nastąpiła podczas przekraczania Bariery Milczenia. Udało im się przedrzeć wyłącznie dzięki temu, że ukryli się we wnętrzu chuy-hirtsi. Jeśli podobnie wygląda ich broń, to są w sporych tarapatach. Z uprzężami antygrawitacyjnymi i laserami będziemy mieli nad nimi znaczną przewagę, naturalnie jeśli założymy, że w ogóle dojdzie do starcia, w co bardzo wątpię.
— A moim zdaniem jest to bardzo prawdopodobne, bo przecież praktycznie nie mamy z nimi łączności — wtrąciła się Balveda. — Nie zdołasz podejść wystarczająco blisko, żeby im cokolwiek wyjaśnić, a nawet jeśli ci się uda, to skąd będą wiedzieć, że mówisz prawdę? Jeżeli zjawili się tu niemal jednocześnie z Umysłem, to nawet o tobie nie słyszeli. Na pewno ci nie uwierzą. — Rozejrzała się po twarzach zebranych. — Zastępczy dowódca prowadzi was na pewną śmierć.
— Balvedo — powiedział cicho Horza — jesteś tu wyłącznie dzięki mojemu miękkiemu sercu. Na twoim miejscu nie starałbym się mnie zirytować.
Balveda uniosła brwi, ale nie odezwała się ani słowem.
— Skąd wiesz, że to właśnie ci, którzy dotarli tu we wnętrzu tego dziwacznego zwierzaka? — zapytał podejrzliwie Neisin. — Bo to nie może być nikt inny. Mieli cholerne szczęście, że przeżyli. Po tym, co ich spotkało, nawet Idirianie nie odważą się przysłać żadnych posiłków.
— Ale to oznacza, że są tu od miesięcy — zauważyła Dorolow. — Jakim cudem mamy coś znaleźć, skoro im się nie udało przez tyle czasu?
— Całkiem możliwe, że jednak się udało, a jeżeli nie, to głównie dlatego że nie mają niezbędnego wyposażenia. W takiej sytuacji nie pozostałoby im nic innego, jak przystąpić do metodycznego przeszukania całego Systemu Dowodzenia. Poza tym, jeśli chuy-hirtsi był poważnie uszkodzony, wówczas nie mogli nim sterować. Przypuszczalnie rozbili się setki kilometrów stąd, więc musiało minąć sporo czasu, zanim tu dotarli. Całkiem możliwe, że są tu dopiero od kilku dni.
— Nie wierzę, żeby Bóg dopuścił do czegoś takiego — powiedziała Dorolow kręcąc głową, ze wzrokiem wbitym w blat stołu. — Tu musi chodzić o coś więcej. Kiedy przebijaliśmy Barierę Milczenia, czułam ogromną moc i… dobro. Bóg nie pozwoliłby, żeby ci ludzie zostali zamordowani bez żadnego powodu.
Horza westchnął głośno i wzniósł oczy ku sufitowi. — Zrozum, że Dra’Azon ledwo zdają sobie sprawę z tego, że w galaktyce toczy się jakaś wojna. Nic ich nie obchodzi los jednostek. Owszem, wiedzą co to śmierć i rozkład, ale wiara i nadzieja to dla nich puste pojęcia. Ani trochę ich nie wzrusza, kto przeżyje, a kto zginie, dopóki my albo Idirianie nie uszkodzimy Systemu Dowodzenia albo nie rozpieprzymy planety na kawałki.
Dorolow milczała, chociaż nie wyglądała na przekonaną, Horza natomiast był całkiem zadowolony ze swojej tyrady. Miał wrażenie, że zaszczepił załodze swój entuzjazm, choć sam przed sobą musiał przyznać, że w głębi jego duszy nie ma żadnego entuzjazmu, tylko milcząca, śmiertelna obojętność, przypominająca martwą, przysypaną zmarzniętym śniegiem równinę.
Razem z Wubslinem i Neisinem wrócił do tunelu, żeby dokładnie zbadać mieszkalną część bazy. Znaleźli tam kolejne niezbite dowody obecności Idirian. Wyglądało na to, że jeden albo dwóch Idirian, którym towarzyszyło kilku medjeli, po zdobyciu bazy Metamorfów przebywało tam kilka dni. Odchodząc, zabrali niemal cały zapas mrożonej żywności, obie strzelby laserowe i kilka pistoletów oraz cztery przenośne komunikatory.
Horza okrył zwłoki aluminiową folią i zdjął uszkodzony półskafander z martwego medjela. Następnie we trzech dokonali przeglądu samolotu; okazało się, że ktoś usiłował wymontować mikrostos z komory silnikowej i przy okazji poważnie uszkodził zespół napędowy, maszyna, podobnie jak niemal wszystkie urządzenia w bazie, nie nadawała się do użytku. Po powrocie na pokład „Wiru” Horza Wubslin szybko odkryli, że skafander medjela także doznał poważnych uszkodzeń.
Przez cały czas, niezależnie od tego, czy Horza zastanawiał się nad ich szansami, czy snuł plany na przyszłość, czy wreszcie skupiał się na konkretnym, wykonywanym w danej chwili zadaniu, widział przed sobą ciało z nienaturalnie przekręconą głową i nieruchomą twarz ze szronem na rzęsach. Chociaż czynił wszystko co w jego mocy, żeby odegnać od siebie to wspomnienie, nie chciało go opuścić ani na chwilę. Długo zastanawiał się, co począć z załogą „Wiru Czystego Powietrza”, aż wreszcie doszedł do wniosku, że musi zabrać wszystkich ze sobą w głąb batolitu. Osobny problem stanowiła Balveda; nie odważyłby się zostawić jej na statku nawet pod strażą najbardziej doświadczonych najemników — takie rozwiązanie nie wchodziło zresztą w grę, ponieważ zależało mu na tym, żeby mieć ze sobą najlepszych ludzi. Oczywiście mógłby ją po prostu zabić, ale na to było już chyba za późno, ponieważ załoga przywykła do niej, a nawet trochę polubiła. Gdyby ją zlikwidował, zwróciliby się przeciwko niemu.
— Moim zdaniem zagłębianie się w tunele to czyste szaleństwo — oświadczyła Unaha-Closp. — Dlaczego nie zaczekamy spokojnie tutaj, aż Idirianie wyjdą spod ziemi, wszystko jedno, z bezcennym Umysłem albo bez niego?
— Po pierwsze — odparł Horza, uważnie obserwując twarze — jeśli go nie znajdą, przypuszczalnie nigdy nie wyjdą na powierzchnię. To Idirianie, w dodatku najbardziej fanatyczni. Są gotowi zostać tam na zawsze. — Zerknął na ekran, po czym rozejrzał się dokoła. — Mogą tam spędzić i tysiąc lat, tym bardziej że nawet jeśli go znajdą, nie będą wiedzieli, jak wydobyć go na powierzchnię. Chyba że znajdą sposób na włączenie zasilania, w co bardzo wątpię.
— A ty oczywiście wiesz, jak to zrobić — wtrąciła maszyna.
— Oczywiście — potwierdził Horza. — Zasilanie możemy włączyć na którejkolwiek z trzech głównych stacji: pierwszej, czwartej albo siódmej.
— Myślisz, że jeszcze działa? — zapytał z powątpiewaniem Wubslin.
— Działało, kiedy byłem tu poprzednim razem. Do wytwarzania elektryczności wykorzystuje się energię geotermiczną, a tej jest pod dostatkiem, bo niektóre szyby sięgają aż sto kilometrów w głąb planety. Tak czy inaczej, jak już powiedziałem, System Dowodzenia jest zbyt wielki, żeby paru Idirian i garstka medjeli znaleźli cokolwiek bez odpowiedniego ekwipunku. Najistotniejszy jest detektor masy; oni nie mają ani jednego, my mamy aż dwa. Właśnie dlatego musimy tam zejść.
— I walczyć — mruknęła Dorolow.
— Niekoniecznie. Zabrali komunikatory, więc skontaktuję się z nimi i powiem, kim jestem. Naturalnie nie mogę zdradzić wam szczegółów, ale zapewniam was, że wiem wystarczająco dużo o idiriańskiej armii, a nawet o niektórych dowódcach, by ich przekonać, że nie kłamię. Co prawda nie znają mnie osobiście, ale na pewno uprzedzono ich, że na planetę wkrótce przybędzie Metamorf i że będzie miał do wykonania tę samą misję co oni.
— Kłamca — wycedziła Balveda lodowatym tonem. Atmosfera natychmiast zgęstniała. Agentka Kultury wpatrywała się w niego spojrzeniem, w którym determinacja mieszała się pół na pół z rezygnacją.
— Posłuchaj mnie, Balvedo — odparł spokojnie. — Nie wiem, co ci powiedzieli twoi przełożeni, ale ja uzyskałem od Xoralundry zapewnienie, że Idirianie z chuy-hirtsi zostali uprzedzeni o moim przybyciu. Czy takie wyjaśnienie cię satysfakcjonuje?
— Słyszałam coś zupełnie innego.
Bez trudu wyczuł, że wcale nie jest pewna siebie. Wiele zaryzykowała, odzywając się w taki sposób; przypuszczalnie zamierzała go sprowokować, zmusić, żeby zagroził jej śmiercią, bo to na pewno nie spotkałoby się z aprobatą pozostałych. Cóż, jej plan spalił na panewce. Wzruszył ramionami.
— To nie moja wina, że Sekcja Specjalna Służby Kontaktu dostarcza swoim agentom fałszywych informacji — powiedział z lekceważącym uśmiechem. Balveda rozejrzała się ukradkiem, jakby chciała sprawdzić, na czyją stronę przechylają się sympatie załogi. Horza rozłożył ręce i ciągnął rzeczowym, spokojnym tonem: — Posłuchajcie, nie mam najmniejszego zamiaru ginąć za Idirian. Bóg wie dlaczego, ale was polubiłem i na pewno nie kazałbym wam iść ze mną na samobójczą misję. Nikomu nic się nie stanie. Gdyby okazało się, że sytuacja jest trudniejsza, niż przypuszczaliśmy, zawsze możemy się wycofać, wsiąść do „Wiru”, przelecieć przez Barierę Milczenia i ukryć się na jakimś neutralnym obszarze. Wy dostaniecie statek, ja zatrzymam tylko agentkę Kultury. — Spojrzał przelotnie na Balvedę, która siedziała z nisko opuszczoną głową. — Nie przypuszczam jednak, żeby do tego doszło. Jestem pewien, że znajdziemy ten cholerny superkomputer i zostaniemy za to sowicie wynagrodzeni.
— A co będzie, jeśli bitwa przed Barierą zakończy się zwycięstwem Kultury i zostaniemy przechwyceni, jak tylko wystawimy stąd nosy, wszystko jedno, z Umysłem czy bez niego? — zapytała Yalson. Pytanie nie było napastliwe, wypływało z czystej ciekawości. Chyba tylko na niej mógł całkowicie polegać, chociaż Wubslin też wyraźnie skłaniał się na jego stronę. Horza wzruszył ramionami.
— To bardzo mało prawdopodobne. Nie wyobrażam sobie, żeby Kultura, która wszędzie ponosi klęski, akurat tutaj odniosła zwycięstwo, ale nawet gdyby do tego doszło, musieliby mieć cholerne szczęście, żeby nas złapać. W przestrzeni rzeczywistej Bariera Milczenia stanowi dla nich nieprzenikalną ścianę, więc wyskoczymy znienacka, w miejscu, którego nie będą mogli przewidzieć. W ogóle nie zawracajcie sobie tym głowy.
Yalson usiadła, chyba całkowicie przekonana. Horza na pozór był zupełnie spokojny, ale w środku aż kipiał, gotów natychmiast odparować każdy atak i zbić każdy argument. Tylko ostatnia odpowiedź była zupełnie zgodna z prawdą; pozostałe albo się z nią trochę rozmijały, albo wręcz nie miały nic wspólnego.
Musiał ich przekonać, musiał przeciągnąć ich na swoją stronę. Tylko wtedy zdoła wypełnić misję, a zbyt daleko już zaszedł, zbyt wielu ludzi zabił, zbyt wiele poświęcił, żeby się teraz wycofać. Musi odszukać Umysł, musi zagłębić się w tunele Systemu Dowodzenia, musi zapewnić sobie pomoc resztek Wolnej Grupy Kraiklyna. Spoglądał na nich kolejno: na Yalson, poważną i niecierpliwą, która marzyła o tym, żeby wreszcie skończyła się gadanina i można było przystąpić do działania. W nowej fryzurze wyglądała bardzo młodo, ale i wyjątkowo poważnie. Na Dorolow, rozglądającą się niepewnie i co chwila drapiącą się za uchem. Na Wubslina, rozpartego wygodnie w fotelu, promieniejącego spokojem i pewnością siebie. Kiedy Horza opowiadał o Systemie Dowodzenia, twarz głównego mechanika wyrażała autentyczne zainteresowanie. Przypuszczalnie zafascynowała go ta gigantyczna konstrukcja i teraz nic ani nikt nie byłby w stanie powstrzymać go przed obejrzeniem jej na własne oczy. Aviger od początku miał dość sceptyczne nastawienie do przedsięwzięcia, należało jednak przypuszczać, że teraz, kiedy stało się jasne, iż nikt nie zostanie na statku, stary pirat raczej pogodzi się z losem, niż zechce mu się przeciwstawiać. Największą zagadkę stanowił Neisin; pił dużo, odzywał się rzadko, ale chociaż należał do ludzi, którzy nie znoszą, kiedy ktoś decyduje o ich losie i mówi, co mają robić, bez wątpienia marzył o tym, by jak najprędzej wyrwać się z ciasnego wnętrza statku. Nawet kiedy Wubslin i Horza rozbierali na czynniki pierwsze skafander medjela, Neisin wyszedł na przechadzkę po okolicy. Istniała spora szansa, że ciekawość skłoni go do wzięcia udziału w ekspedycji.
Drona nie stanowiła żadnego problemu: zrobi, co się jej każe, jak na maszynę przystało. Tylko Kultura traktowała je w taki sposób, że niektóre egzemplarze autentycznie wierzyły, że mają wolną wolę. Jeśli natomiast chodziło o Perosteck Balvedę, to była tylko więźniem, i tyle.
— Wpadniemy i wypadniemy, co? — powiedziała Yalson z uśmiechem, po czym wzruszyła ramionami i rozejrzała się dokoła. — A co mi tam! Przynajmniej będzie coś do roboty, no nie? Nikt nie zaprzeczył.
Yalson weszła do sterowni w chwili, kiedy Horza był zajęty ponownym przeprogramowywaniem komputera pokładowego. Cichutko wsunęła się w fotel drugiego pilota i obserwowała go przy pracy. Pojawiające się i gasnące na ekranie litery rzucały kolorowe refleksy na twarz Metamorfa.
— Maraiński? — zapytała po dłuższym czasie.
Horza wzruszył ramionami.
— To jedyny język, w którym jestem w stanie porozumieć się z tym zabytkiem. — Wstukał kolejną instrukcję, odwrócił się do dziewczyny i powiedział z uśmiechem: — Chyba wiesz, że nie powinnaś być przy tym? Yalson także się uśmiechnęła.
— Nie ufasz mi?
— Jeśli komukolwiek ufam, to właśnie tobie. — Odwrócił się z powrotem do ekranu. — Zresztą to i tak nie ma większego znaczenia.
Milczenie przeciągało się, aż wreszcie Yalson spytała:
— Chyba dużo dla ciebie znaczyła, prawda?
Jego palce znieruchomiały nad klawiaturą.
— Kto taki?
— Daj spokój — powiedziała łagodnie. — Dobrze wiesz.
— Byliśmy przyjaciółmi — wyszeptał ze wzrokiem wbitym w ekran.
— No tak — westchnęła po paru chwilach. — Zawsze jest ciężko, kiedy giną swoi.
Bez słowa skinął głową.
— Kochałeś ją?
Horza zwlekał z odpowiedzią. Bardzo długo studiował rzędy delikatnie podświetlonych znaków na dotykowej klawiaturze, jakby szukał tam wyjaśnienia swoich wątpliwości, po czym wzruszył ramionami.
— Być może — przyznał niechętnie. — Kiedyś. — Odchrząknął, zerknął ukradkiem na Yalson i znowu pochylił się nad konsoletą. — Ale to było dawno temu.
Zaczął ponownie przesuwać palcami po klawiaturze. Yalson podniosła się z fotela, stanęła za nim i położyła mu ręce na ramionach.
— Bardzo mi przykro — powiedziała. Skinął głową, dotknął ręką jej dłoni. — Naprawdę. Zapłacą nam za to. Dopadniemy ich i… Odwrócił się, spojrzał jej w twarz.
— Nic z tego, Yalson. Szukamy Umysłu. Jeśli Idirianie wejdą nam w drogę, wtedy co innego, ale… Nie, nie możemy zwiększać ryzyka. Mimo to, dzięki.
— W porządku.
Pocałowała go delikatnie i wyszła ze sterowni. Horza długo wpatrywał się w zamknięte drzwi, zanim ponownie skupił uwagę na klawiaturze z literami obcego alfabetu.
Gdyby do „Wiru Czystego Powietrza” zbliżył się ktoś obcy, komputer pokładowy miał najpierw oddać strzały ostrzegawcze, później skierować na intruzów całą siłę ognia. Dokument identyfikacyjny członków Wolnej Grupy stanowiło charakterystyczne promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez ich skafandry. Winda oraz najważniejsze układy statku miały zadziałać dopiero po dodatkowym potwierdzeniu rozkazów pierścieniem Kraiklyna. Horza uważał, że niczego nie ryzykuje; pierścień należał teraz do niego, prawdopodobieństwo zaś, że ktoś spróbuje mu go odebrać, było równe zeru. Zbyt dobrze zdążyli już go poznać, by poważyć się na taki krok. Istniała jednak możliwość, że zginie, a pozostali ocaleją. Właśnie ze względu na nich, a szczególnie na Yalson, zależało mu na tym, by nawet wtedy nie zostali bez możliwości ucieczki. Zdjęli część plastikowych paneli w bazie Metamorfów, ponieważ mogły okazać się poważną przeszkodą w razie konieczności transportowania Umysłu na powierzchnię. Dorolow chciała pochować zwłoki, lecz Horza kategorycznie zaprotestował. Ciała zostały przy wejściu do tunelu; w drodze powrotnej zamierzał zabrać je na Heibohre. Do tego czasu z pewnością nic im się nie stanie, ponieważ zostały zakonserwowane w naturalnej zamrażarce, jaką była atmosfera planety. W gasnącym świetle późnopopołudniowego słońca długo wpatrywał się w nieruchomą twarz Kierachell. Nad górskimi szczytami gromadziły się zwały chmur napływających znad skutego lodem oceanu, wiatr przybrał na sile i stał się jeszcze bardziej przenikliwy. Znajdzie Umysł. Był tego pewien. Gdyby jednak miało dojść do walki z tymi, którzy zabili dziewczynę, z pewnością nie będzie się starał jej uniknąć. Wręcz przeciwnie, powita ją z radością. Balveda przypuszczalnie nie potrafiłaby tego zrozumieć, ale są Idirianie i Idirianie. Xoralundra na przykład jest przyjacielem, do tego obdarzonym niemal ludzką wrażliwością. Horza doskonale wiedział, że znalazłoby się wielu takich jak on, ale zdawał sobie również sprawę, że równie liczni, a może nawet liczniejsi fanatycy gardzący wszystkimi innymi istotami. Xoralundra z pewnością nie zamordowałby Metamorfów, ponieważ taki krok wydawałby mu się zbyteczny i mało elegancki. Niestety, na misje takie jak ta nie wysyłało się oficerów o umiarkowanych poglądach. Wysyłało się fanatyków… albo Metamorfa. Niespiesznym krokiem ruszył w kierunku swego oddziału. Kiedy dotarł do uszkodzonego samolotu, otoczonego zdemontowanymi panelami, usłyszał strzały. Resztę drogi przebył biegiem, z odbezpieczonym pistoletem w dłoni.
— Co jest? — wysapał do mikrofonu.
— Laser, chyba w okolicy szybów — usłyszał głos Yalson. Wpadł do magazynu, gdzie zgromadzili się pozostali. Dziura w plastikowej przegrodzie miała cztery, może pięć metrów szerokości. Niespełna sekundę po tym, jak Horza wbiegł do pomieszczenia, w ścianę tuż obok niego uderzył świetlisty promień i prześlizgnął się po skale, zostawiając czarną krechę i kłęby pary. Metamorf rzucił się na ziemię, przetoczył w bok i znieruchomiał obok Dorolow i Balvedy, które ukryły się za ręczną wciągarką. W plastikowych ściankach obok dziur o osmalonych, dymiących krawędziach co chwila pojawiały się nowe, z tunelu wciąż dobiegały odgłosy strzałów.
— Co się stało?
Rozejrzał się błyskawicznie. Brakowało tylko Yalson.
— Yalson przeszła… — zaczęła Dorolow, ale Yalson nie pozwoliła jej dokończyć.
— Ktoś strzelił do mnie, jak tylko przeszłam przez dziurę — odezwała się w komunikatorze. — Leżę na podłodze tunelu. Nic mi nie jest, ale nie wiem, czy mogę odpowiedzieć ogniem. Chyba nie ma tu nic takiego, co moglibyśmy uszkodzić?
— Strzelaj! — krzyknął Horza. Ze ściany nad jego głową posypały się gorące skalne okruchy. — Jasne, że strzelaj!
— Dzięki.
Chwilę potem zza przegrody dobiegł skowyt rozgrzanego do bardzo wysokiej temperatury powietrza. Tunelem wstrząsnęły następujące szybko po sobie eksplozje.
— Hm… — mruknęła Yalson.
— Chyba już po… — odezwał się Neisin spod drugiej ściany magazynu, ale przerwał mu huk i oślepiający błysk. Skała metr nad jego głową pokryła się wrzącymi bąblami.
— Dranie! — wrzasnęła Yalson, raz po raz naciskając spust.
— Przyciśnij ich do ziemi — polecił Horza. — Spróbuję przeskoczyć do przodu. Dorolow, zostań z Balvedą.
Zgięty wpół, podbiegł do resztek przegrody. Sądząc po licznych przestrzelinach, dawała niewielką osłonę, jednak mimo to przyklęknął za nią i ostrożnie wysunął głowę. Kilka metrów dalej ujrzał stopy Yalson.
— W porządku — powiedział do mikrofonu. — Przerwij ogień, żebym mógł zobaczyć, skąd strzelają, a potem wal znowu.
— Dobra.
Wysunął się jeszcze dalej — wydawało mu się, że jest zupełnie nagi — dostrzegł daleko z przodu, trochę z boku, delikatne migotanie, wyciągnął przed siebie pistolet i nacisnął spust. Yalson również zaczęła strzelać. Nagle skafander Horzy zaświergotał przeraźliwie, a na wewnętrznym ekranie pojawiła się informacja, że został trafiony w udo. Nie poczuł ani uderzenia, ani bólu. W głębi tunelu, przy szybach, migotanie przybrało na sile.
Po drugiej stronie otworu pojawił się Neisin, przyklęknął, podniósł do ramienia staromodną broń. Wykuty w skale korytarz aż zakołysał się od gwałtownych eksplozji, a fala uderzeniowa, która uderzyła chwilę później, mało nie wywróciła resztek ściany.
— Dosyć!
Horza pierwszy wstrzymał ogień, zaraz po nim uczyniła to Yalson, na końcu Neisin. Horza przeskoczył przez przepierzenie, dobiegł do ściany tunelu, rozpłaszczył się na podłodze. Futryna odległej o kilka metrów grodzi awaryjnej dawała mu częściową, dość iluzoryczną osłonę.
Tam gdzie jeszcze niedawno znajdował się cel, na posadzce tunelu walały się trudne do zidentyfikowania, czerwonobrunatne szczątki, dymiące jeszcze po trafieniu promieniem lasera. Dzięki wizjerowi hełmu Horza wyraźnie widział także parę i kolorowe obłoki gazów rozwiewające się powoli pod sklepieniem.
— Yalson, chodź tutaj!
Dziewczyna przeturlała się przez całą szerokość korytarza, podczołgała się i znieruchomiała obok Horzy.
— Chyba go załatwiliśmy.
Wychylony ze swojej kryjówki Neisin poruszał bronią w lewo i prawo, jakby oczekiwał ataku zza którejś ze ścian korytarza. Horza wstał, po czym, przyciśnięty plecami do ściany, ruszył powoli naprzód. Zatrzymał się przy pierwszej grodzi. Większość pancernej płyty grubości jednego metra była ukryta w ścianie, ale na zewnątrz wystawał może półmetrowy jej fragment oraz, naturalnie, ościeżnica. Horza ostrożnie wychylił głowę; resztki wciąż żarzyły się na podłodze jak dogasające węgle, chmura czarnego dymu odpłynęła dostojnie korytarzem.
— Zostań tutaj! — syknął do Yalson, która stała tuż za nim. Szybkim krokiem podszedł do najbliższego szybu windowego. Sądząc po tym, jak wyglądał tunel w tamtym rejonie, mierzyli w trzeci szyb. Pośrodku korytarza leżał stopiony karabin laserowy. Horza szedł powoli, wpatrując się uważnie w porozrzucane fragmenty metalu, gruzu i zdeformowanych urządzeń. Przy samych drzwiach szybu, wśród gorącego rumowiska, dostrzegł dwie ręce w grubych rękawicach. Były nieduże, jednej z nich brakowało palca, ale nie ulegało wątpliwości, że to właśnie ręce. Ktoś wisiał w szybie windowym, uczepiony progu koniuszkami palców. Horza maksymalnie zwęził pasmo komunikatora i skierował je przed siebie.
— Halo? — powiedział po idiriańsku. — Medjel, słyszysz mnie? Medjel w szybie windowym, czy mnie słyszysz? Odpowiedz natychmiast! Ręce nie poruszyły się. Horza zrobił kolejny krok naprzód.
— Co się dzieje? — zapytał Wubslin.
— Zaczekajcie chwilę.
Zbliżał się powoli, z pistoletem gotowym do strzału. Jedna ręka poruszyła się nieznacznie. Serce waliło mu jak młotem, pod stopami chrzęściły jeszcze ciepłe skalne okruchy. Najpierw zobaczył przedramiona, potem długi, osmalony hełm…
Wszystko wydarzyło się niemal jednocześnie: przeraźliwe bojowe parsknięcie medjela, gwałtowny ruch głowy, pojawienie się nad krawędzią trzeciej ręki — Horza oczywiście wiedział, że to stopa, niemniej wyglądała jak ręka — ściskającej nieduży pistolet. Horza rzucił się w bok, dzięki czemu plazmowy pocisk minął jego głowę o włos. Padając, tocząc się, strzelał na oślep. Otwór szybu buchnął ogniem, posypał się gruz i pył. Medjel wrzasnął, ręce znikły. Horza poderwał się na nogi, podbiegł do szybu i wychylił się w przepaść. Spadający medjel był już tylko maleńką sylwetką z rozczapierzonymi sześcioma kończynami, widoczną dzięki płonącym rękawicom i strudze plazmy tryskającej nieprzerwanie z pistoletu. Po sekundzie, może dwóch, cichnący wrzask zupełnie umilkł, a stworzenie znikło w ciemności.
— Horza! — Słuchawki mało nie eksplodowały od krzyku Yalson. — Nic ci nie jest? Co to było, do kurwy nędzy?!
— Wszystko w porządku.
Wycofał się znad krawędzi, rozluźnił napięte mięśnie. Wydawało mu się, że z czarnej czeluści dobiegł ledwo uchwytny odgłos upadku, ale zaraz uprzytomnił sobie, że szyb jest na to za głęboki. Medjel na pewno jeszcze nie dotarł do dna.
— Co to za zamieszanie? — zapytała Dorolow.
— Medjel jeszcze żył. Strzelił do mnie, ale go załatwiłem. Spadł… to znaczy, ciągle spada.
— O cholera! — westchnął z podziwem Neisin. — Jak głęboka jest ta dziura?
— Dziesięć kilometrów, chyba że zatrzasnęły się jakieś grodzie.
Sądząc po wskazaniach przyrządów przy dwóch pozostałych szybach i wejściu na peron kapsuł serwisowych, obyło się bez poważniejszych uszkodzeń. Kiedy Horza był tu poprzednio, drzwi prowadzące na peron były zamknięte; teraz stały otworem. Yalson schowała broń do kabury i podeszła do Horzy.
— To co? Chyba ruszamy, no nie?
— Właśnie — zawtórował jej Neisin. — Ci goście wcale nie są tacy twardzi. Poza tym, jednego mamy już z głowy.
Horza sprawdził stan swojego skafandra. Na prawym udzie pozostał wyraźny ślad po trafieniu. Powtórny strzał w to samo miejsce na pewno dosięgnąłby ciała, ale prawdopodobieństwo, że ktoś wceluje w ciemną podłużną plamę o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych, równało się praktycznie zeru.
— Nie ma co, ładnie się zaczyna… — wymamrotała drona, sunąc na końcu małego pochodu.
Horza jeszcze raz podszedł do trzeciego szybu, wysunął głowę za krawędź i ustawił wizjer na maksymalne powiększenie. Albo tylko mu się zdawało, albo dostrzegł maleńką sześcioramienną gwiazdkę; był natomiast całkowicie pewien, że zewnętrzne mikrofony wychwyciły i wzmocniły odgłos bardzo podobny do zawodzenia wiatru przeciskającego się przez szczeliny w płocie.
Zebrali się przed nie uszkodzonymi drzwiami szybu. Przy ogromnych, niemal czterometrowych wrotach wyglądali jak dzieci. Horza otworzył je, włączył uprząż AG, zbadał kilkanaście metrów szybu i bezpiecznie wrócił do korytarza.
— Pójdę pierwszy — oznajmił. — W razie kłopotów rzucamy granaty i wracamy. Spróbujemy dostać się na główny poziom, jakieś pięć kilometrów pod nami. Jeśli uda nam się tam dotrzeć, znajdziemy się blisko stacji numer cztery, a tam włączymy zasilanie. Jak widać, Idirianom nie udało się tego dokonać. Dalej będziemy się poruszać kapsułami serwisowymi.
— Nie pociągami? — zdziwił się Wubslin.
— Kapsuły są szybsze — wyjaśnił Horza. — Któryś z pociągów może trzeba będzie uruchomić wtedy, kiedy znajdziemy Umysł. Wszystko zależy od tego, jakiej jest wielkości. Poza tym, jeśli nic się nie zmieniło od mojego poprzedniego pobytu, na czwórce nie ma ani jednego pociągu. Najbliżej mamy do tych ze stacji numer dwa i sześć.
— A co z tunelem dla kapsuł serwisowych? — zapytała Yalson. — Jeśli skorzystał z niego jeden medjel, skąd wiemy, że nie zrobi tego drugi? Horza wzruszył ramionami.
— Jasne, że tego nie wiemy, ale nic na to nie poradzę. Nie chcę siłą zamykać drzwi i blokować ich od zewnątrz, bo kto wie, czy sami nie będziemy chcieli skorzystać z tej drogi. A nawet jak któryś się tu zjawi, to co z tego? Najwyżej będziemy mieli o jednego mniej tam, na dole. Oczywiście ktoś tu może zostać i ubezpieczać pozostałych, ale nie wydaje mi się to konieczne.
— Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał nam wyjaśnić, jak to się stało, że nie zdołałeś dogadać się z tym medjelem i przekonać go, że obaj jesteście po tej samej stronie — odezwała się Unaha-Closp spod piramidy ekwipunku, którym została obarczona. Horza przykucnął i spojrzał z bliska na dronę.
— Ponieważ ten medjel nie miał komunikatora, więc nie mógł mnie usłyszeć — odparł takim tonem, jakby przemawiał do niezbyt rozgarniętego dziecka. — Idirianie, których spotkamy na dole, z pewnością będą mieli komunikatory zabrane z bazy. Medjele ślepo słuchają rozkazów Idirian, więc jeśli od nich dostaną zakaz strzelania, żaden na pewno nie naciśnie spustu. Czy to jasne?
Drona milczała.
— Czy to jasne? — powtórzył odrobinę głośniej.
— Jasne — rzekła wreszcie Unaha-Closp.
Horza odniósł wrażenie, że gdyby potrafiła, z pewnością splunęłaby z rozmachem.
— A co ze mną? — zapytała Balveda, stając przed nim w ciepłym kombinezonie, na który narzuciła futrzaną kurtkę. — Zamierzasz może wrzucić mnie do szybu i dopiero chwilę potem przypomnieć sobie, że nie miałam uprzęży antygrawitacyjnej? A może mam pójść na piechotę tunelem serwisowym?
— Będziesz ze mną.
— Czy wolno spytać, co zrobisz w razie niebezpieczeństwa?
— Nie będzie żadnego niebezpieczeństwa.
— Jesteś pewien, że w bazie nie było dodatkowych uprzęży? — zapytał Aviger.
Horza skinął głową.
— Gdyby były, używałyby jej oba medjele.
— Chyba że Idirianie zachowali je dla siebie.
— Za dużo ważą.
— Więc mogą zakładać po dwie.
— Posłuchajcie — wycedził Horza. — W bazie nie było uprzęży antygrawitacyjnych. Nie mieliśmy zezwolenia na ich używanie. Dokonywaliśmy tylko jednej inspekcji Systemu Dowodzenia w roku, a wtedy wszystko tu działało. Zjeżdżaliśmy tunelem serwisowym do stacji numer cztery, więc nie było najmniejszej potrzeby korzystania z uprzęży, tym bardziej że, jak już wam powiedziałem, Dra’Azon nie pozwolili nam ich przywieźć.
— Do licha, ruszmy się wreszcie! — syknęła Yalson ze zniecierpliwieniem.
Aviger wzruszył ramionami.
— Jeżeli moja uprząż nie wytrzyma przeciążenia, co jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę ciężar, jaki na mnie załadowano… — rozległ się zgryźliwy głos spod sterty ewipunku.
— Zgub choć jedną rzecz, a już po tobie — ostrzegł dronę Horza. — Jak będziesz mniej gadała, zachowasz więcej energii. W porządku, lecimy pojedynczo, ty jako druga, pięćset metrów za mną. Yalson, zaczekasz tutaj, aż dostaniemy się na główny poziom? Dziewczyna skinęła głową.
— Jak mówiłem, ja idę pierwszy, za mną drona, reszta potem. Nie zbliżać się za bardzo, ale i nie oddalać. Wubslin, zrównaj się z droną i trzymaj granaty w pogotowiu. — Wyciągnął rękę do Balvedy. — Pani pozwoli?
Przygarnął ją do siebie. Postawiła stopy na jego butach, ale odwróciła głowę. Chwilę potem opadali już pogrążonym w ciemności szybem windowym.
— Do zobaczenia na dole — pożegnał ich Neisin.
— Nie lecimy na sam dół — przypomniał mu Horza, poprawiając uchwyt wokół talii Balvedy. — Będę na was czekał na głównym poziomie.
— Wszystko jedno.
Lot minął bez żadnych niespodzianek. Horza bez trudu otworzył drzwi prowadzące na główny poziom Systemu Dowodzenia. Jedyna wymiana zdań między nim a Balvedą miała miejsce niespełna minutę po wyruszeniu w drogę.
— Horza…
— Tak?
— Gdyby coś się zdarzyło… Wiesz, jakaś strzelanina albo coś takiego, i gdybyś musiał mnie wypuścić… Zastrzel mnie, dobrze?
— Co?!
— Zabij mnie. Mówię poważnie. Wolę szybką śmierć od upadku Horza zadumał się głęboko.
— Możesz mi wierzyć, że nic nie sprawiłoby mi większej rozkoszy — odparł wreszcie.
Spleceni w uścisku jak kochankowie, opadali w lodowatej, kamiennej ciszy.
— Niech to szlag trafi! — zaklął Horza półgłosem. Razem z Wubslinem znajdował się w niedużym pomieszczeniu sąsiadującym z ogromną, pogrążoną w mroku, wysoko sklepioną halą stacji numer cztery. Pozostali czekali na zewnątrz. Reflektory skafandrów wydobywały z ciemności pokrętła, wskaźniki, suwaki i potencjometry. Po suficie i ścianach biegły wiązki grubych przewodów, w metalowych szafkach piętrzyły się urządzenia sterownicze. Pokój wypełniała woń spalenizny; jej źródłem była wielka okopcona blizna na jednej ze ścian, biegnąca w poprzek kilkunastu nadtopionych kabli. Swąd poczuli jeszcze w wąskim korytarzu łączącym szyb ze stacją. Chociaż nie był bardzo intensywny, Horza poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Od razu domyślił się, co to oznacza.
— Może uda nam się to jakoś naprawić? — zapytał Wubslin bez przekonania.
Horza pokręcił głową.
— Wątpię. Coś takiego już nam się kiedyś zdarzyło. Podczas testów podłączyliśmy obwody w niewłaściwej kolejności i zrobiło się zwarcie. Większość uszkodzeń powstała znacznie głębiej. Zlokalizowanie wszystkich i naprawa zajęło nam kilka tygodni. — Uderzył pięścią w dłoń. — Niech to szlag trafi! — powtórzył znacznie głośniej. Wubslin podniósł wizjer i podrapał się po nosie.
— Idirianie wcale nie są tacy głupi, skoro doszli aż tutaj i zorientowali się, co trzeba uszkodzić — zauważył.
— Zgadza się — przyznał Horza. — Niestety.
Z całej siły kopnął potężny transformator.
Pobieżnie przeszukali stację, po czym zebrali się w głównej hali wokół detektora masy. Na szczycie urządzenia stał monitor „wypożyczony” ze sterowni „Wiru Czystego Powietrza”. Ekran ożył. Wubslin poruszył pokrętłami. Obraz przedstawiał kulę z trzema różnymi osiami.
— W tej chwili zasięg wynosi około czterech kilometrów — wyjaśnił Wubslin. Można było odnieść wrażenie, że zwraca się nie do ludzi stłoczonych za jego plecami, tylko do urządzenia. — Spróbujmy przejść na osiem…
Ponownie dotknął regulatorów. Liczby przy każdej osi podwoiły się, a przy samej krawędzi kuli mignęła rozmazana smuga.
— To on? — szepnęła Dorolow w nabożnym skupieniu. — Znalazłeś go?
Wubslin starał się uzyskać lepszą ostrość obrazu.
— Raczej nie. Za mała gęstość.
Znowu podwoił zasięg, ale na ekranie pozostał ten jeden jedyny ślad. Horza rozejrzał się, usiłując przyporządkować otoczenie schematycznemu rysunkowi.
— Czy twój detektor dałby się zmylić reaktorowi jądrowemu? — zapytał.
— Oczywiście, szczególnie przy tym obciążeniu. Każde w miarę silne źródło promieniowania może wprowadzić go w błąd, a więc również reaktor, nawet stary. Ale to zawsze będzie tylko rozmazana smuga. Jeśli twój Umysł naprawdę ma tylko piętnaście metrów długości, ale parę tysięcy ton, zobaczymy go jako jasną gwiazdę.
— W takim razie widzimy reaktor jądrowy z najniższego poziomu technicznego — stwierdził Horza.
— Używali tu reaktorów? — zdziwił się Wubslin.
— Jako awaryjnego źródła zasilania dla wentylacji, na wypadek gdyby pojawiło się dużo dymu albo gazu. W każdym pociągu też jest jeden reaktor gotowy do użycia, gdyby coś się stało z turbinami w elektrowniach geotermicznych.
Horza porównał wskazania dużego detektora z przenośnym, który miał przy sobie, ale mniejsze urządzenie niczego nie wykryło.
— Zbadamy to? — zapytał Wubslin.
W blasku bijącym od ekranu jego twarz miała zielonkawy odcień.
Horza wyprostował się i pokręcił głową.
— Nie. Jeszcze nie teraz.
Urządzili sobie przerwę na odpoczynek i posiłek. Stacja miała ponad trzysta metrów długości i była dwukrotnie szersza od głównych tuneli. Tory, po których poruszały się pociągi Systemu Dowodzenia, zostały ułożone na doskonale gładkim podłożu ze stopionej skały. Na obu końcach peronu znajdowały się rampy i metalowe schody, dzięki którym można było się dostać na dwa wyższe poziomy wagonów.
— Nie mohę hę doczeacz, heby hobaczycz te począhy — wybełkotał Wubslin z pełnymi ustami.
— Na pewno ich nie zobaczysz, jeśli będzie ciemno — zwrócił mu uwagę Aviger.
— Doprawdy, to przekracza wszelkie granice! — oświadczyła drona z oburzeniem. — Nie dość, że muszę taszczyć stertę jakichś rupieci, to jeszcze dowiaduję się, że mam także służyć jako taksówka!
— Nie jestem taka ciężka — próbowała ją uspokoić Balveda.
— Poradzisz sobie — stwierdził lakonicznie Horza. Ponieważ nie udało się włączyć zasilania, do sąsiedniej stacji mogli dotrzeć tylko w jeden sposób: lecąc nad torami z włączonymi uprzężami AG. Oczywiście był to znacznie wolniejszy środek transportu niż kapsuła serwisowa, ale na piechotę szliby jeszcze dłużej. Oznaczało to również, że Unaha-Closp będzie musiała nieść Balvedę.
— Wiesz co, Horza? — odezwała się Yalson. — Zastanawiałam się właśnie…
— Nad czym?
— Ile promieniowania wchłonęliśmy do tej pory?
— Niewiele. — Horza zerknął na wewnętrzny ekran kombinezonu. Dawka, którą przyjęli, nie stwarzała zagrożenia. Oczywiście otaczający ich granit również stanowił źródło promieniowania, ale było tego tak niewiele, że nawet bez skafandrów mogliby czuć się zupełnie bezpiecznie. — Dlaczego pytasz?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Tak sobie. Po prostu przyszło mi do głowy, że po tych wszystkich wybuchach, bliskim kontakcie z reaktorami, granitem i licho wie czym jeszcze, złapaliśmy trochę za wiele tego świństwa. Aha, nie zapominaj o bombie, którą Lamm zdetonował na megastatku. Skoro jednak twierdzisz, że wszystko jest w porządku, to nie mam dalszych pytań.
— Daję ci słowo, nie ma się czym przejmować. No, chyba że ktoś jest szczególnie wrażliwy.
Yalson w milczeniu skinęła głową.
Horza zastanawiał się, co będzie lepsze: trzymać się razem, czy podzielić na dwie grupy i wyruszyć dwoma małymi tunelami komunikacyjnymi biegnącymi równolegle do głównych tuneli i korytarza technicznego? Było ich akurat tyle, żeby każdy poszedł jednym z sześciu tuneli łączących stacje; akurat ta ewentualność raczej nie wchodziła w grę, co nie zmieniało faktu, że ją także należało brać pod uwagę. Podzieleni byliby lepiej przygotowani na wypadek konieczności przeprowadzenia ataku oskrzydlającego, choć w pierwszej fazie dysponowaliby znacznie mniejszą siłą ognia. Szansę na odnalezienie Umysłu pozostałyby takie same (naturalnie przy założeniu, że detektor jest całkowicie sprawny), znacznie natomiast wzrosłoby prawdopodobieństwo spotkania Idirian. Mimo to nie bardzo podobała mu się koncepcja gromadnej wędrówki jedną tylko nitką tunelu. Wystarczyłby celnie rzucony granat albo kilka strzałów z lasera, żeby Wolna Grupa Kraiklyna ostatecznie przestała istnieć.
Czuł się jak podczas egzaminu w Akademii Wojskowej na Heibohre. Najgorsze było to, że nie mógł się zdecydować nawet na to, w którą stronę powinni wyruszyć. Yalson odkryła wyraźne ślady w warstwie kurzu pokrywającej posadzkę tuneli, świadczące o tym, że Idirianie skierowali się do stacji numer pięć; czy powinni pójść za nimi, czy raczej należało skierować się w przeciwną stronę? Gdyby poszli za Idirianami, a jemu nie udało się ich przekonać, że są sojusznikami, musiałoby dojść do starcia.
Gdyby jednak pomaszerowali do stacji numer jeden i włączyli zasilanie, umożliwiliby Idirianom korzystanie z całego wyposażenia Systemu. Nie było sposobu, żeby skierować energię elektryczną tylko do wybranego fragmentu tuneli, a więc Idirianie również mogliby używać kapsuł serwisowych, narzędzi, aparatury, a nawet pokusić się o uruchomienie pociągów. Nie, lepiej odszukać ich i podjąć negocjacje, a jeśli to nie przyniesie rezultatu, rozwiązać kłopot w inny, bardziej zdecydowany sposób.
Horza pokręcił głową. Sprawa stawała się coraz bardziej skomplikowana. System Dowodzenia ze swoimi tunelami i pieczarami, poziomami i szybami, odgałęzieniami i pętlami coraz bardziej przypominał powiększony do niewiarygodnych rozmiarów model ścieżek w jego mózgu, którymi goniły zadyszane myśli.
Powinien przespać się z tym problemem. Potrzebował snu co najmniej tak samo jak pozostali. Bez trudu wyczuwał ich zmęczenie. Tylko drona i Balveda nie wykazywały oznak znużenia, pozostałym natomiast przydałoby się coś więcej niż krótki odpoczynek. Skoro ich biologiczne zegary wskazywały porę snu, głupotą byłoby zmuszać ich do dalszego wysiłku.
Wśród sprzętu zabranego ze statku znajdował się również kokon z samozaciskającej się przędzy. To powinno załatwić sprawę Balvedy. Drona zostanie na straży, on zaś wykorzysta czujniki ruchu dla zapewnienia im bezpieczeństwa.
Nikt nie protestował, kiedy po posiłku Horza zarządził przerwę na sen. Balveda została wepchnięta w kokon i ułożona w jednym z pustych magazynów, a Unaha-Closp otrzymała polecenie zajęcia stanowiska na szczycie rampy załadunkowej i nieodzywania się ani słowem, chyba że zauważyłaby coś podejrzanego. Horza ustawił czujnik ruchu w pobliżu miejsca, gdzie zamierzał udać się na spoczynek. Chętnie zamieniłby parę słów z Yalson, kiedy jednak zakończył przygotowania, okazało się, że prawie wszyscy są już pogrążeni w głębokim śnie. Tylko Wubslin wędrował jeszcze przez jakiś czas po peronie, ale wreszcie i on znalazł sobie kąt. Zapadła cisza. Horza włączył czujnik, zamknął oczy i zasnął prawie od razu, ale spał płytko i niespokojnie. Obudziły go sny. Uciekał przed duchami. Uciekał po ogromnych suchych dokach i opustoszałych statkach, a kiedy odwracał się, zawsze widział ich oczy, jak rozdziawione usta. Te usta połykały go, wpadał w ziejącą czerń, mijał lodowe sople wyszczerzone na krawędzi, mijał martwy lód skuwający martwe nieruchome oko, a chwilę potem już wcale nie spadał, tylko biegł z ołowianymi ciężarami u nóg, z trudem podnosił stopy, żeby się przedostać do kolejnego ciasnego pomieszczenia we wnętrzu swojej czaszki, która na jego oczach ulegała powolnemu rozpadowi. Wyglądała jak lodowata planeta podziurawiona tunelami; uderzała w niebotyczną lodową ścianę, pękała, tonęła, zapadała się, pociągnęła go za sobą. Wpadł, płonąc, w przeraźliwie zimny tunel, który okazał się źrenicą oka. Kiedy spadał, z głębi tunelu nadleciał okropny dźwięk i połączył się z głosem, który wydobył się z jego gardła, a był to głos okropny, zimniejszy od lodu i przerażający.