*

O tym, że czas psychiczny różni się od czasu matematycznego, podobnie jak o paru innych mniej lub bardziej pożytecznych rzeczach, pan José wie przede wszystkim z własnego doświadczenia, gdyż to, że jest zwykłym kancelistą, wcale nie znaczy, że jego życie ogranicza się wyłącznie do obserwacji życia innych, poza tym pewne informacje na ten temat zaczerpnął również z czasopism i książek popularnonaukowych, uważanych za godne zaufania lub jak kto woli, wiarygodne, a ponadto z paru utworów literackich z gatunku lżejszej prozy introspekcyjnej, gdzie ten problem również występuje. Jednakże dopiero w chwili, gdy spoglądając kolejny raz na datę śmierci nieznajomej i usiłując umiejscowić ją w czasie, który upłynął od chwili, kiedy zaczął jej szukać, po raz pierwszy odczuł realną niemożność mierzenia tego, co można by nazwać czasem duchowym, a odczucie to było tak przejmujące, obiektywne i namacalne jak nagły skurcz mięśni. Na pytanie, Co robiłeś tego dnia, pan José-kancelista zajrzałby do kalendarza i stwierdził, że był nieobecny w pracy z powodu choroby, toteż od razu by odparł, Tego dnia leżałem w łóżku, nie poszedłem do pracy, gdyż miałem grypę, gdyby jednak inaczej postawić to pytanie, A jak ta data ma się do twojej działalności detektywistycznej, musiałby wpierw zajrzeć do notatnika, który trzyma pod materacem, i dopiero wówczas by powiedział, Stało się to dwa dni po włamaniu do szkoły. Jeśli przyjąć, że data zgonu wpisana w karcie opatrzonej nazwiskiem nieznajomej jest zgodna z prawdą, to istotnie umarła dwa dni po tym godnym pożałowania incydencie, który z uczciwego do tej pory pana José zrobił przestępcę, jednakże te krzyżujące się potwierdzenia kancelisty i detektywa, pozornie wystarczające, żeby zgrać czas psychiczny detektywa z czasem matematycznym kancelisty, ani jednemu, ani drugiemu nie wystarczają, żeby pozbyć się wrażenia przyprawiającej o zawrót głowy dezorientacji. Pan José bynajmniej nie stoi na szczycie niebotycznej drabiny, patrząc w dół na coraz bardziej zwężające się stopnie, przy samej ziemi zredukowane do maleńkiego punktu, a mimo to ma wrażenie, że w czasie ostatnich dni, w czasie psychicznym czy subiektywnym, nie zaś w rzeczywistym czy matematycznym, jego ciało zatraciło poczucie swojej jednolitości i spójności, że w miarę mijających chwil dzieliło się na kawałki, kurczyło i rozszerzało. To jakiś absurd, obruszył się na siebie pan José, doba ma dwadzieścia cztery godziny, odkąd tak zostało ustalone, godzina ma i zawsze miała sześćdziesiąt minut, a minuta sześćdziesiąt sekund, jeśli zegar się śpieszy lub spóźnia, to nie z winy czasu, lecz mechanizmu, chyba więc mam zepsutą sprężynę. Ta myśl sprawiła, że blado się uśmiechnął, Jeśli, jak mi się wydaje, nie chodzi tu o zakłócenia w mechanizmie czasu rzeczywistego, lecz w zegarze psychicznym, który go odmierza, to powinienem iść do psychologa, żeby mi naprawił balans. Znów się uśmiechnął, lecz zaraz spoważniał. Można ten problem rozwiązać dużo prościej, a właściwie już został rozwiązany przez matkę naturę, ta kobieta umarła, nie ma tu już nic do zrobienia, mogę sobie zatrzymać akta i kartę jako namacalny dowód tej przygody, z punktu widzenia Archiwum Głównego to będzie tak, jakby się wcale nie urodziła, prawdopodobnie nikt nie będzie szukać tych papierów, mogę też położyć je gdziekolwiek w archiwum zmarłych, choćby przy samym wejściu, wśród najstarszych akt, to przecież bez znaczenia, z każdym z nas jest tak samo, rodzi się i umiera, kogo to obchodzi, kim się było, rodzice, jeśli ją kochali, przez jakiś czas będą ją opłakiwać, stopniowo coraz mniej, aż wreszcie przestaną, tak to już jest, mężczyźnie, z którym się rozwiodła, jest to obojętne, może ostatnio była z kimś związana, może mieszkali razem, może mieli się pobrać, lecz to należy do przyszłości, która nigdy się nie spełni, doprawdy, nie ma na świecie osoby, którą mogłaby zainteresować niezwykła sprawa nieznajomej. Pan José miał przed sobą kartę, akta i trzynaście szkolnych fiszek, na wszystkich trzynastu to samo nazwisko, dwanaście różnych zdjęć tej samej twarzy, jako że jedno się powtarza, lecz te wszystkie twarze już dawno umarły, jeszcze przed śmiercią kobiety, którą potem stała się dziewczynka, stare fotografie są bardzo zwodnicze, dają nam złudzenie, że jesteśmy na nich żywi, a to nieprawda, osoba, na którą patrzymy, już nie istnieje i gdyby ona sama mogła nas zobaczyć, to też by siebie w nas nie rozpoznała i spytałaby, Kto to przygląda mi się z taką smutną miną. Nagle przypomniał sobie, że ma jeszcze jedno zdjęcie, które dostał od starszej pani z parteru. W ten sposób niespodziewanie znalazł odpowiedź na pytanie, kogo mogłaby zainteresować niezwykła sprawa nieznajomej.

Pan José nie czekał do soboty. Następnego dnia po pracy poszedł do pralni po ubranie. Z roztargnieniem przyjął słowa gorliwej pracownicy, Proszę tylko spojrzeć, jak to zostało zacerowane, proszę przesunąć palcami i powiedzieć, czy jest jakaś różnica, jakby się nic nie stało, tak zwykle mówią ludzie, którzy zadowalają się pozorami. Pan José zapłacił, wziął paczkę pod pachę i poszedł do domu, by się przebrać. Wybierał się do starszej pani z parteru i chciał dobrze się zaprezentować, korzystając nie tylko z doskonałej pracy cerowaczki, istotnie godnej pochwały, lecz także z ostrego kantu spodni, lśniącej czystością koszuli i cudem odzyskanego krawata. Miał już wyjść, kiedy do głowy, która, o ile wiadomo, jest jedyną myślącą częścią ciała, przyszła mu taka oto przykra myśl, A jeśli starsza pani z parteru też umarła, wcale nie wyglądała na tryskającą zdrowiem, poza tym, żeby umrzeć, wystarczy żyć, zwłaszcza w jej wieku, wyobraził sobie, że dzwoni do jej drzwi, raz, drugi, trzeci i po chwili otwierają się drzwi po lewej, pojawia się w nich jakaś zirytowana hałasem kobieta i mówi, Niech pan przestanie, tam nikogo nie ma, Ta pani gdzieś wyszła, Umarła, A więc umarła, Tak jest, Kiedy, Jakieś dwa tygodnie temu, a kim pan jest, Jestem z Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, Widać to pańskie archiwum niezbyt dobrze funkcjonuje, skoro nie wiecie, że umarła. Pan José sam siebie nazwał maniakiem, lecz mimo wszystko wolał od ręki to wyjaśnić, żeby nie narażać się na złe maniery kobiety z parteru po lewej. Wystarczy wejść do Archiwum i szybko sprawdzić w kartotece, o tej porze obydwie sprzątaczki już pewnie skończyły pracę, która, nawiasem mówiąc, nie zajmuje im zbyt wiele czasu, gdyż ograniczają się do tego, że opróżniają kosze, zamiatają i przecierają lekko podłogę, ale tylko do regału stojącego za biurkiem szefa, gdyż w żaden sposób, ani prośbą, ani groźbą, nie można ich przekonać, żeby posunęły się dalej, mówią, że tylko po ich trupie, widać też należą do tych, którzy zadowalają się pozorami, i nie ma na to rady. Pan José zerknął do karty nieznajomej, żeby przypomnieć sobie nazwisko chrzestnej matki, czyli starszej pani z parteru, potem uchylił ostrożnie drzwi i zajrzał do Archiwum. Zgodnie z jego przewidywaniami sprzątaczek już nie było. Podszedł do kartoteki, sprawdził, Oto ona, powiedział i westchnął z ulgą. Wrócił do domu, skończył się ubierać i wyszedł. Żeby dojechać do domu starszej pani z parteru musiał wsiąść do autobusu zatrzymującego się na placu przed Archiwum. Mimo późnego popołudnia niebo nad miastem było jeszcze rozświetlone blaskiem dnia, z pewnością uliczne latarnie nie zapalą się wcześniej niż za jakieś dwadzieścia minut. Prócz pana José na przystanku czekało jeszcze kilka osób, prawdopodobnie nie uda mu się wsiąść do pierwszego autobusu, który przyjedzie. Tak też się stało. Po chwili jednak nadjechał drugi autobus, który nie był przepełniony. Pan José wsiadł i znalazł miejsce siedzące przy oknie. Popatrzył na ulicę i zauważył ciekawe zjawisko optyczne, a mianowicie światło rozproszone w atmosferze barwiło na czerwonawy kolor fasady budynków, jakby dla każdego z nich słońce w tej chwili właśnie wschodziło. Widział też Archiwum Główne, jego zabytkowe drzwi i prowadzące do nich trzy schodki z czarnego kamienia, pięć smukłych frontowych okien, cały budynek robił wrażenie ruiny, dla której czas się zatrzymał, jakby zamiast koniecznych remontów dokonano mumifikacji. Z powodu jakiegoś zakłócenia w ruchu autobus stał w miejscu. Pan José denerwował się, nie chciał zbyt późno zjawić się u starszej pani z parteru. Mimo długiej i otwartej rozmowy, mimo pewnych, nieoczekiwanych jak na pierwsze spotkanie zwierzeń, nie zbliżyli się do siebie na tyle, żeby mógł przychodzić do niej w niestosownej porze. Pan José ponownie spojrzał na plac, którego koloryt już się zmienił. Fasada Archiwum Głównego szybko szarzała, lecz była to jeszcze szarość pulsująca światłem, autobus wreszcie ruszył z miejsca, włączając się powoli do ruchu i właśnie w tej chwili na schodach Archiwum pojawił się wysoki, korpulentny mężczyzna, który wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. To szef, szepnął pan José, po co on tam idzie o tej porze. Ogarnięty nagłą, instynktowną paniką, zerwał się z miejsca, zrobił ruch, jakby chciał wysiąść, na co siedzący obok pasażer zrobił zdziwioną i złą minę, po czym usiadł speszony. Chciał odruchowo pobiec do domu, żeby go bronić przed jakimś niebezpieczeństwem, co było czystym absurdem. Żaden złodziej, nawet gdyby szef nim był, co jest jeszcze większym absurdem, nie będzie przecież wchodził do jego mieszkania przez Archiwum. Jednak na absurd zakrawało również to, że szef po godzinach pracy wrócił do Archiwum, gdzie, jak już wcześniej mówiliśmy, nie miał nic do roboty, za to pan José może ręczyć głową. Przypuszczenie, że szef Archiwum pracuje po godzinach było równie bezsensowne jak próba wyobrażenia sobie kwadratowego koła. Autobus wyjechał już z placu, a pan José nadal usiłował dociec, co właściwie spowodowało jego panikę. W końcu doszedł do wniosku, że przyczyna leży w tym, iż od wielu lat jest jedynym nocnym mieszkańcem kompleksu budynków, jaki tworzy Archiwum Główne wraz z jego domem, jeżeli ten ostatni zasługuje na miano budynku, bez wątpienia słuszne z punktu widzenia językoznawstwa, gdyż budynkiem jest wszystko to, co zostało zbudowane, lecz zupełnie nie na miejscu z punktu widzenia architektonicznego dostojeństwa, jakie emanuje z tego słowa, szczególnie, gdy je wymawiamy. Względny spokój, jaki pan José poczuł na myśl, że jest rzeczą fizycznie niemożliwą, aby szef Archiwum Głównego wszedł do mieszkania podwładnego i tam się rozsiadł, nagle prysł, gdy przypomniał sobie o szkolnych kartach nieznajomej i zadał sobie pytanie, czy schował je pod materac, czy też przez nieuwagę zostawił na stole. Nawet gdyby jego dom był tak bezpieczny jak bankowy skarbiec z szyfrowym zamkiem, opancerzoną podłogą, ścianami i sufitem, to i tak karty nigdy nie powinny leżeć na wierzchu. Fakt, że nie ma tam nikogo, kto mógłby je zobaczyć, nie usprawiedliwia karygodnej nieostrożności, wszak przeciętny zjadacz chleba nie wie, jak daleko posunęła się nauka, bo skoro fale radiowe, których nikt nie widzi, przenoszą z wiatrem i eterem dźwięki i obrazy, gdzieś hen, za siedem gór i siedem rzek, przez pustynie i oceany, to niewykluczone, że już zostały lub wkrótce zostaną odkryte czy wynalezione jakieś fale czytające lub fotografujące, zdolne przenikać mury, rejestrować i przekazywać nasze życiowe sprawy, tajemnice i nieprawości, które wydawały się nam dobrze ukryte przed wścibskością innych. Chowanie spraw, tajemnic i nieprawości pod materac jest nadal najlepszym sposobem ich ukrycia, przede wszystkim dlatego, że dziś nikt nie rozumie dawnych zwyczajów. Choćby więc te fale czytające czy fotografujące były nie wiem jak sprytne, nigdy im nie przyjdzie do głowy, żeby wtykać nos między siennik i materac.

Wiadomo, że nasze myśli, zarówno niespokojne, jak radosne, a także ni takie, ni siakie, wcześniej czy później wyczerpują się same przez się, to tylko kwestia czasu, wystarczy pozwolić, aby zgodnie ze swoją naturą mogły sobie leniwie błądzić, nie należy ich podsycać żadnymi irytującymi bądź polemicznymi refleksjami, szczególnie zaś należy uważać, by nie interweniować za każdym razem, kiedy samoistnie zaczynają się rozpraszać i otwierają się przed nimi jakieś atrakcyjne rozwidlenia, boczne drogi, objazdy. Interwencja jest wskazana tylko wówczas, gdy chodzi o przykre myśli, wtedy tak, można je delikatnie, zachęcająco popchnąć, Bardzo dobrze, możecie sobie iść. Tak właśnie postąpił pan José. Kiedy naszła go bezsensowna, lecz zbawienna myśl o falach czytających i fotografujących, natychmiast puścił wodze fantazji i oczyma wyobraźni zobaczył owe fale atakujące i przeszukujące jego mieszkanie, jednak ku ich zdumieniu i zawstydzeniu bez skutku, gdyż karty nieznajomej nie zostały na stole, Macie znaleźć, odczytać i sfotografować te karty, inaczej wracamy do klasycznego szpiegostwa. Pan José pomyślał jeszcze o szefie, ale tylko przelotnie, tylko po to, żeby znaleźć jakieś rozsądne uzasadnienie jego wizyty w Archiwum po godzinach pracy, Pewnie zapomniał czegoś potrzebnego, to jedyne wytłumaczenie. Bezwiednie powtórzył na głos drugą część zdania, To jedyne wytłumaczenie, wzbudzając po raz drugi nieufność sąsiada, który natychmiast się przesiadł, można więc iść o zakład, że pomyślał sobie mniej więcej tak, To jakiś wariat. Pan José nie zauważył rejterady sąsiada, gdyż wyobraźnia natychmiast przeniosła go do domu starszej pani z parteru, oto stoi przed nim w otwartych drzwiach, Pamięta mnie pani, jestem z Archiwum Głównego, Oczywiście, że pamiętam, Przychodzę z powodu tej samej sprawy, Czy znalazł pan moją chrześniaczkę, Niestety nie, a właściwie tak, to znaczy, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, chciałbym z panią porozmawiać, jeżeli ma pani chwilę czasu, Proszę wejść, ja też mam panu coś do powiedzenia. W rzeczywistości ich rozmowa wyglądała podobnie, tyle tylko, że gdy kobieta go zobaczyła, powiedziała Ach, to pan, a zatem pan José nie musiał pytać, Czy pamięta mnie pani, jestem pan José z Archiwum Głównego, a mimo to zapytał, widać nie mógł oprzeć się drzemiącej w każdym z nas potrzebie mówienia wszystkim wokół, kim jesteśmy, nawet wówczas, gdy słyszymy, Ach, to pan, bo jeśli ktoś nas rozpoznaje, to wcale nie znaczy, że nas zna, być może tak mu się wydaje, a jeśli nawet ma co do tego wątpliwości, to uważa, że i tak nie warto zadawać dalszych pytań.

W małym saloniku nic się nie zmieniło, krzesło, na którym pan José kiedyś siedział, stoi w tym samym miejscu, w tej samej odległości od stołu, zasłonki wiszą tak samo, są identycznie pofałdowane, kobieta identycznie składa ręce na kolanach, prawą na lewą, jedynie lampka zwisająca z sufitu słabiej świeci, jakby lada moment miała zgasnąć. Co u pani słychać, dawno się nie widzieliśmy, spytał pan José, lecz natychmiast ugryzł się w język, uznając, że zachował się nietaktownie i głupio, powinien przecież wiedzieć, że nie zawsze można dosłownie przestrzegać zasad dobrego wychowania, że trzeba brać pod uwagę okoliczności, że każda sytuacja jest inna, bo wyobraźmy sobie, że kobieta odpowie mu z szerokim uśmiechem, Na szczęście wszystko dobrze, zdrowie mi dopisuje, humor też, dawno się tak świetnie nie czułam, a on wtedy wypali prosto z mostu, Chcę pani powiedzieć, że pani chrześniaczka nie żyje, ale niech się pani nie przejmuje. Jednakże odpowiedzią kobiety było tylko wzruszenie ramion, odezwała się dopiero po chwili, Wie pan, jakiś czas temu miałam zamiar zadzwonić do Archiwum Głównego, żeby panu coś powiedzieć, ale później się rozmyśliłam, doszłam do wniosku, że jeszcze kiedyś mnie pan odwiedzi, Dobrze, że pani tego nie zrobiła, kustosz nie lubi, jak do nas dzwonią, mówi, że to przeszkadza w pracy, Rozumiem, ale nie musiałby wcale pana wołać, mogłabym przekazać tę informację bezpośrednio jemu. Czoło pana José zrosił zimny pot. Zrozumiał, że w ostatnich tygodniach groziło mu wielkie niebezpieczeństwo, prawdziwa katastrofa, mało brakowało, a wyszłyby na jaw jego wykroczenia przeciwko etyce zawodowej, przeciwko szacownym zasadom kodeksu moralnego Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, zawartym w nieco skomplikowanych, z racji archaicznego języka, artykułach, paragrafach i punktach, które w wyniku wielowiekowego doświadczenia zostały sprowadzone do tego oto praktycznego zalecenia, Nie wtykaj nosa w cudze sprawy. Przez chwilę pan José czuł do siedzącej naprzeciw niego kobiety wściekłą nienawiść, w duchu nazwał ją głupią staruchą, kretynką, wapniaczką i chcąc się odegrać za strach, jakiego się przed chwilą najadł, miał już na końcu języka, Ach tak, ja też mam coś w zanadrzu, pani chrześniaczka, ta ze zdjęcia, wykorkowała. Panie José, czy źle się pan czuje, może napije się pan wody, Dziękuję, nic mi nie jest, odpowiedział speszony własną podłością, Zrobię panu herbaty, Nie trzeba, bardzo dziękuję, nie chciałbym sprawiać kłopotu, odparł, nie wiedząc, gdzie podziać oczy ze wstydu, starsza pani poszła do kuchni, skąd słychać było brzęk naczyń, trwało to parę minut, najpierw trzeba zagotować wodę, pan José przypomniał sobie, że gdzieś wyczytał, prawdopodobnie w jakimś czasopiśmie, z którego wycinał zdjęcia sławnych ludzi, że herbatę trzeba zaparzać gorącą, lecz nie wrzącą wodą, mógł wprawdzie zadowolić się szklanką zimnej wody, ale herbata z pewnością dobrze mu zrobi, wszak powszechnie wiadomo, zarówno ludziom Wschodu, jak i Zachodu, że nic tak człowieka nie podnosi na duchu jak filiżanka herbaty. Gospodyni zjawiła się z tacą, na której prócz czajniczka znajdował się talerzyk z ciastkami, filiżanki i cukiernica, Nawet nie spytałam, czy lubi pan herbatę, ale pomyślałam, że o tej porze herbata jest bardziej wskazana niż kawa, Lubię herbatę, nawet bardzo, Tu jest cukier, Dziękuję, nie słodzę, pan José nagłe zbladł, oblał się potem i uznał, że powinien się jakoś usprawiedliwić, To chyba pozostałości grypy, którą niedawno przeszedłem, To znaczy, że gdybym zadzwoniła, mogłabym pana nie zastać w pracy i istotnie musiałabym opowiedzieć szefowi, co mi się przytrafiło. Tym razem panu José zwilgotniały tylko dłonie, na szczęście filiżanka stała na stole, inaczej porcelana znalazłaby się na podłodze, a gorąca herbata na nogach zatrwożonego kancelisty, z łatwymi do przewidzenia skutkami w postaci poparzenia i powtórnego oddania spodni do pralni. Pan José wziął z talerzyka ciasteczko, ugryzł je powoli, bez apetytu, po czym udając, że z powodu jedzenia słowa z trudem przechodzą mu przez gardło, zdobył się wreszcie na mocno spóźnione pytanie, Jaką informację chciała mi pani przekazać. Kobieta wypiła łyk herbaty i sięgnęła po ciastko, lecz się rozmyśliła. Pamięta pan, że pod koniec pierwszej wizyty, kiedy był pan już prawie w drzwiach, powiedziałam, żeby pan poszukał mojej chrześniaczki w książce telefonicznej. Pamiętam, lecz nie skorzystałem z tej rady, Dlaczego, Trudno to wyjaśnić, Z pewnością miał pan swoje powody, Podanie powodów, dla których coś się zrobiło lub czegoś się nie zrobiło, jest bardzo łatwe, bo jeśli nawet ich nie mamy albo są niewystarczające, to je zmyślamy, jeśli chodzi o pani chrześniaczkę, to mógłbym na przykład powiedzieć, że wolałem dłuższą, bardziej skomplikowaną drogę, To jest prawda czy kłamstwo, Powiedzmy, że tyleż prawda, ile kłamstwo, A na czym polega kłamstwo, Na tym, że zachowuję się tak, jakby to była cała prawda, A nie jest, Nie, gdyż pomijam powód, dla którego wybrałem tę, a nie inną drogę, Nudzi pana zawodowa rutyna, To mógłby być jeden z powodów.

W jakim stadium są pana poszukiwania, Proszę mi najpierw powiedzieć, co się pani przytrafiło, wyobraźmy sobie, że jestem w Archiwum Głównym, pani dzwoni i szef prosi mnie do telefonu. Kobieta uniosła filiżankę do ust, odstawiła ją bezszelestnie na spodeczek i składając ręce na kolanach identycznie jak poprzednio, prawą na lewą, powiedziała, Sama zrobiłam to, co radziłam panu, Zadzwoniła pani do niej, Tak, Rozmawiała pani z nią, Tak, Kiedy to było, Kilka dni po pańskiej wizycie, naszły mnie wspomnienia, nie mogłam spać, Jak to było, Po prostu rozmawiałyśmy, Musiała być zdziwiona, Chyba nie, To byłoby naturalne po tylu latach rozłąki i milczenia, Widać, że niewiele wie pan o kobietach, a szczególnie o nieszczęśliwych, Była nieszczęśliwa, Po chwili obydwie płakałyśmy, jakby łączył nas sznur łez, Czy opowiedziała coś o swoim życiu, Niewiele, tylko tyle, że wyszła za mąż i się rozwiodła, To wiadomo, jest odnotowane w karcie, Umówiłyśmy się, że odwiedzi mnie w najbliższym czasie, Przyszła, Jak dotąd, nie, Co to może znaczyć, Nic, po prostu nie przyszła, Ani nie zadzwoniła, Nie, Kiedy to było, Mniej więcej dwa tygodnie temu, Mniej czy więcej, Wydaje mi się, że raczej mniej, Co było potem, Najpierw myślałam, że zmieniła zdanie, że nie chce odnawiać dawnej znajomości ani zażyłych stosunków, że jej łzy były wynikiem chwilowej słabości, często przecież bywa tak, że w chwilach załamania jesteśmy gotowi zwierzyć się z naszych smutków pierwszemu lepszemu nieznajomemu, pamięta pan, jak to było podczas pańskiej pierwszej wizyty, Pamiętam i jestem pani niesłychanie wdzięczny za zaufanie, To nie kwestia zaufania, tylko rozpaczy, Tak czy inaczej, obiecuję, że nie będzie pani tego żałować, może pani liczyć na moją dyskrecję, Nie mam co do tego wątpliwości, Dziękuję, Nie mam wątpliwości tylko dlatego, że w głębi duszy jest mi wszystko jedno, Ach tak, powiedział z niejakim rozczarowaniem pan José i uznał, że powinien chwilę odczekać, nim zada pytanie, Co było potem. Kobieta, jakby to rozumiejąc, spytała go, Może napije się pan jeszcze herbaty, na co on wyciągnął filiżankę, mówiąc, Bardzo chętnie. Po chwili powiedziała, Kilka dni temu zadzwoniłam do niej, No i co, Nikt nie odebrał, odezwała się tylko automatyczna sekretarka, Tylko raz pani zadzwoniła, Pierwszego dnia raz, ale w następnych dniach dzwoniłam o różnych porach, rano, po południu, wieczorem, w nocy, I nic, Nic, chyba wyjechała, Czy powiedziała, gdzie pracuje, Nie. Nadeszła chwila, żeby przestać kluczyć, przemilczając gorzką prawdę i wreszcie powiedzieć, Pani chrześniaczka nie żyje, nawiasem mówiąc, powinien to zrobić na samym początku, co starsza pani słusznie niebawem mu zarzuci, Dlaczego od razu pan nie powiedział, po co były te wszystkie pytania, skoro ona nie żyje, na co pan José nie mógł skłamać, że zwlekał tylko dlatego, żeby przygotować ją na tę smutną wiadomość i oszczędzić jej przykrego zaskoczenia, gdyż w istocie zrobił to wyłącznie z powodu tego, co powiedziała na powitanie, Ja też mam panu coś do powiedzenia, nie potrafił bowiem oprzeć się pokusie, żeby dowiedzieć się, o co chodzi, nawet jeśli miało to być jakieś głupstwo, nie potrafił zdobyć się na to, żeby ze spokojną rezygnacją powiedzieć, Nie warto, ona nie żyje. Zupełnie jakby miał nadzieję, że to, co usłyszy odwróci bieg czasu i w ostatniej chwili wyrwie nieznajomą z objęć śmierci. Pan José poczuł się zmęczony i chcąc odwlec jeszcze choć o parę chwil nieuchronne wyznanie, zapytał, Nie pomyślała pani o tym, żeby iść do niej, ewentualnie spytać sąsiadów, czy ją widzieli, Owszem, ale nie zrobiłam tego, Dlaczego, To by wyglądało na wtrącanie się w jej sprawy, mogłaby być niezadowolona, Ale dzwoniła pani, To co innego. Zapadła cisza, wyraz twarzy kobiety zaczął się zmieniać, popatrzyła na niego pytająco i pan José zrozumiał, że lada moment, zapyta go, co go tym razem sprowadza, czy rozmawiał z osobą, której szuka, czy i jak sprawa w Archiwum Głównym została rozwiązana, dlatego też powiedział szybko, Z przykrością informuję panią, że pani chrześniaczka nie żyje. Kobieta szeroko rozwarła oczy, podniosła ręce do ust, Co takiego, Pani chrześniaczka nie żyje, Skąd pan wie, spytała bez namysłu, Od tego jest Archiwum, odparł, wzruszając lekko ramionami, jakby dodając, To nie moja wina, Kiedy umarła, Mam tu jej kartę, mogę pani pokazać. Kobieta wyciągnęła rękę, podniosła kartę do oczu, lecz zaraz ją opuściła, szepcząc, Okulary, jednak nawet nie próbowała ich włożyć, wiedziała bowiem, że na nic się nie zdadzą, że i tak nic nie przeczyta, gdyż przez łzy nie będzie mogła rozróżnić słów. Pan José powiedział, Bardzo mi przykro. Kobieta wyszła z pokoju i po paru chwilach wróciła, ocierając oczy chusteczką. Usiadła, ponownie nalała sobie herbaty i zapytała, Przyszedł pan, żeby mi powiedzieć o jej śmierci, Tak, To bardzo uprzejmie z pana strony, Po prostu uznałem, że to mój obowiązek, Dlaczego, Gdyż uważam, że mam wobec pani dług, Dlaczego, Ponieważ była pani dla mnie bardzo miła i pomogła mi pani, odpowiadając na pytania. Skoro misja, którą panu zlecono, siłą rzeczy dobiegła końca, nie będzie się pan już musiał trudzić poszukując mojej biednej chrześniaczki, Istotnie, Być może w Archiwum Głównym dali już panu polecenie szukania kogoś innego, Nie, to się rzadko zdarza, Dlatego właśnie śmierć jest dobra, że wraz z nią wszystko się kończy, Nie zawsze, czasem staje się początkiem walki między spadkobiercami, zaciętych sporów o podział spadku, trzeba też płacić podatek, Miałam na myśli śmierć tej jednej konkretnej osoby, Jeśli o nią idzie, to istotnie wszystko się skończyło, Ciekawe, czemu nigdy mi pan nie powiedział, dlaczego Archiwum Główne poszukiwało mojej chrześniaczki, czemu się nią interesowało, Sama pani przed chwilą powiedziała, że śmierć rozwiązuje wszystkie problemy, A więc był jakiś problem, Tak, Jaki, Nie warto o tym mówić, teraz ta sprawa jest bez znaczenia, Jaka sprawa, Proszę nie nalegać, to poufne, uciął pan José. Kobieta odstawiła filiżankę i powiedziała, patrząc mu chłodno prosto w oczy, Któreś z nas, zarówno poprzednim razem, jak i teraz, bez przerwy kłamie, Ani przedtem, ani teraz nie kłamię, Przyzna pan, że przez cały czas rozmawiałam z panem szczerze i otwarcie, bez niedomówień, że nie wyczuł pan w moich słowach nawet cienia kłamstwa, Przyznaję, A więc jeśli ktoś tu kłamie, czego jestem pewna, to w każdym razie nie ja, Nie jestem kłamcą, Wierzę, że nie jest pan kłamcą z natury, lecz zaczął pan kłamać w chwili przekroczenia mojego progu i nadal pan to robi, Pani tego nie zrozumie, Rozumiem dostatecznie dużo, żeby nie wierzyć, że dostał pan z Archiwum polecenie odszukania mojej chrześniaczki, Myli się pani, zapewniam panią, że tak było, Skoro tak, skoro nie ma mi pan nic więcej do powiedzenia, skoro to jest pańskie ostatnie słowo, wobec tego proszę stąd wyjść, i to już, ostatnie słowa prawie wykrzyczała, po czym zaczęła płakać. Pan José wstał, zrobił krok w stronę drzwi, lecz zawrócił, usiadł i powiedział, Proszę mi wybaczyć, proszę nie płakać, wszystko pani opowiem.

Загрузка...