Kotłownia

– Co oskarżony ma na swoją obronę? – zapytał sędzia.

– Wysoki sądzie, jestem absolutnie niewinny – oświadczył z godnością egzorcysta…

– Aha… A co powie pan, prokuratorze?

– Wysoki sądzie. Fakty są powszechnie znane. Do gospodarstwa obecnego tu elementu…

– Protestuję – oświadczył Jakub z godnością.

– … obywatela, wjechała grupa uderzeniowa policji w sile dwu radiowozów. Pierwszy wpadł na podłożoną przez oskarżonego minę przeciwpiechotną i dachował. Ranni zostali czterej policjanci…

– Proszę o głos! – wściekł się egzorcysta.

– Udzielam – powiedział łaskawie sędzia.

– To są insynuacje! Nie podkładałem, żadnej miny. Widocznie leżała w tym miejscu zakopana jeszcze od wojny…

– Proszę kontynuować.

– Po opatrzeniu rannych przystąpiono do szturmowania domostwa oskarżonego. Po otwarciu drzwi odpalił samopał zrobiony z obrzyna XIX-wiecznej strzelby skałkowej. Nabój śrutowy prawie oderwał nogę aspirantowi Rowickiemu.

Jednak oskarżonego proponuję pociągnąć z czterech paragrafów. Usiłowanie zabójstwa, nawiasem mówiąc pięciokrotne, niszczenie mienia organów ścigania, stawianie oporu władzy, przechowywanie niezarejestrowanej broni palnej i materiałów wybuchowych…

– Proszę o głos – zdenerwował się Jakub.

– Udzielam.

– Ja w kwestii tej strzelby. Nie musiałem jej rejestrować, bo wykonano ją w 1851 roku, czyli jeszcze przed powstaniem styczniowym…

– Rejestracji podlega broń wykonana po 1850 roku – zagrzmiał sędzia. – Sąd uda się na naradę… Po kilku minutach powrócił na salę.

– Sąd uznał Jakuba Wędrowycza winnym wszystkich zarzucanych mu czynów i skazuje go na łączną karę piętnastu lat pozbawienia wolności z możliwością wcześniejszego zwolnienia w przypadku wzorowego sprawowania…

– W dupę sobie wsadź ten wyrok i podpal! – zawył Jakub. – To są kpiny, w chwili gdy oni się wysadzali w powietrze ja siedziałem w knajpie. Mam na to trzydziestu świadków…

Ale sędzia już nie słuchał. Dwaj policjanci wykręcili egzorcyście ręce i wywlekli z sali…

Naczelnik więzienia obrzucił nowego pensjonariusza uważnym spojrzeniem.

– Cholera i znowu cię, takiego dziadka, zapudłowali – zdziwił się. – Musiałeś nieźle zaleźć im za skórę…

– Ale mnie zapuszkowali za niewinność – pożalił się Jakub. – Poprzednie pięć razy to nawet poniekąd mieli rację, znaleźli bimbrownię, mieli prawo… Ale tym razem…

– Dobra dobra, wszyscy tak mówicie… I gdzie by cię tu umieścić? Poprzednim razem siedziałeś z Zenkiem pedałem, teraz biedny Zenek musi sikać na siedząco. A jeszcze poprzednim z Rozpruwaczem… – naczelnik zmarszczył czoło przypominając sobie stare dzieje. – Dlaczego cię przenieśli? Ach tak, Rozpruwacz zrobił harakiri przemyconym bagnetem od kałasznikowa. Siedziałeś też z Frankiem Majchrem, i to właśnie wtedy popełnił samobójstwo wieszając się w nocy na lince hamulcowej. Cholera, teraz więźniowie mówią że przynosisz im pecha…

– To nie moja wina – Jakub dziwnie spuścił wzrok.

– Czekaj, damy cię do celi z hrabią. Ładny dwuosobowy pokój z widokiem na dziedziniec… I co jeszcze? Ach tak, robota. Pracowałeś w warsztacie stolarskim, to było wtedy jak nadzorcę wkręciło w strugarkę. Potem przy szczotkach, jak się pedofil Józio nadział na kij od miotły. Umiesz robić przy piecu centralnego ogrzewania?

– Jasne. Fajna robota, przynajmniej ciepło…

– To pomożesz hrabiemu.

Egzorcysta, niosąc sort pościelowy, szedł korytarzem. Zza krat oddzielających cele po lewej i po prawej spoglądali więźniowie.

– O cholera, to przecież Jakub Wędrowycz – towarzyszył mu przerażony szept. – Znowu będą trupy…

Zeszli po schodach jedno piętro niżej. Strażnik wsadził klucz w zamek i przekręcił.

– Hrabio, to twój nowy współlokator – oznajmił.

Jakub wszedł i drzwi zatrzasnęły się. Wysoki, szpakowaty mężczyzna odwrócił się od ściany. Miał pociągłą, arystokratyczną twarz, a pod brodą starannie zawiązał wycięty z szarego, siennikowego płótna krawat.

– Miło mi poznać – podał rękę egzorcyście. – Jakiego pan herbu?

– Ja chłop z kozaków – wyjaśnił Jakub.

Spojrzał ciekawie na ścianę, przy której stał wcześniej arystokrata. Od samej podłogi pokrywało ją niezwykle skomplikowane drzewo genealogiczne. Sięgało czasów Mieszka I. Powyżej, ołówkiem na betonie, wyrysowano herby.

– Cholercia – mruknął nowy. – Zacna familia… Za co zapuszkowali?

– Za niewinność – wyjaśnił hrabia. – Ktoś napisał donos, że pędzę bimber… No i wlepili pięć lat…

– A pędziłeś?

– To nasze prawo. Już Kazimierz Wielki nadał polskiej i litewskiej szlachcie prawo propinacji, czyli pędzenia gorzałki zarówno na użytek własny jak i na handel. Po powstaniu styczniowym okupacyjne władze carskie odebrały nam ten przywilej, aby zniszczyć naród…

– A to słyszałem – Jakub przypomniał sobie, jak przed wojną służył we dworze. – Wyjątkowe świństwo, to mogli tylko zaborcy zrobić… A po odzyskaniu niepodległości nie oddali wam prawa?

– Niestety – hrabia pokręcił głową. – I właśnie dlatego uważam, że tak naprawdę jeszcze nie odzyskaliśmy niepodległości…

Spojrzał na zegar zdobiący ścianę.

– Oho – powiedział. – Trza zajrzeć do pieca. Wejście do kotłowni było na końcu korytarzyka z celi.

W ponurym lochu królował wielki, opalany węglem piec. Nad nim wisiały zbiorniki na gorącą wodę, oplecione pajęczyną rur z parą techniczną…

– Trzeci zbiornik jest pusty – wyjaśnił hrabia.

– A to co takiego? – egzorcysta wskazał rurkę idącą do góry.

– To woda oligoceńska do gabinetu naczelnika; znajduje się tuż nad kotłownią…

– Aha… Czysta woda głębinowa nie jest zła… do zacieru.

Przeszedł się po kotłowni zaglądając we wszystkie kąty. W magazynku na węgiel zauważył trzy dziwne worki.

– Co w tym jest? – zapytał trącając jeden nogą. – Kartofle. Obok jest magazyn z żarciem, musieli omyłkowo wrzucić nie w tę dziurę co trzeba…

– Hrabio, co ty na to, żeby trochę się napić?

– Ale nie mamy czego… Było odrobinę spirytusu technicznego do czyszczenia zaworów ale już się skończył.

– Ech ty jołopie. Mamy kartofle, pusty zbiornik, kilometr rur, wodę, źródło ciepła…

– Bimbrownia? – hrabia wytrzeszczył oczy. – W pudle!?

– A coś ty myślał? Do więzienia nas nie wsadzą bo już jesteśmy w więzieniu…

– Nie mamy drożdży…

Jakub odwinął gruby wojskowy pas. W wydrążonej mosiężnej klamrze siedziało trochę szarego proszku.

– A zatem do dzieła.

Naczelnik więzienia wyjął z szafki kubek i podszedł do kranu z oligocenką. Napełniwszy naczynie przytknął je do spragnionych ust. Łyknął. Oczy stanęły mu w słup. Drżącą dłonią odpakował drugie śniadanie i zakąsił. Dopił resztę.

– Kurde – powiedział w zadumie. – Jeszcze nigdy z mojego kranu nie płynął bimber…

Nalał sobie drugi kubek.

– I to jeszcze tak świetny – mruknął. – Czysty prawie jak sklepowa wódka… Znać rękę fachowca… Ha! Przecież mam pod kluczem fachowca!

Tknięty przypuszczeniem popędził korytarzem, a potem po schodach do kotłowni, uprzednio jednak nie zapomniał o ostrożności.

Uchylił obite stalą drzwi. W nozdrza uderzył go cudowny zapach świeżego samogonu prosto z aparatury. Uszy popieścił niebiański chór…

W ciasnym pomieszczeniu wokoło pieca siedzieli prawie wszyscy strażnicy z tej zmiany. Na skrzynkach leżały obrusy ze świeżych gazet. Stały szklanki i słoiki z cieczą, a także wykradziona z magazynu kiełbasa.

W kącie przykuty za nogę do rury Cygan rżnął na harmonii… Hrabia krzątał się dolewając z kanistra do szklanek. Naczelnik wciągnął w płuca metr sześcienny powietrza.

– Co tu się do cholery…?

W tym momencie mocne, przyjacielskie klepnięcie po plecach odebrało mu oddech.

– Przyszedł szef! – wrzasnął radośnie Jakub. – Karniaka dla naszego kierownika!!!

Hrabia podał blaszany kubas bimbru i kiełbasę. Głupio było odmawiać…


Naczelnik obudził się w swoim gabinecie. Okropnie bolała go głowa.

– Szef zmiany do mnie – rzucił w mikrofon interkomu. Po chwili pojawił się wachman.

– Co to wczoraj było? – naczelnik chłodził rozpalone czoło o ścianę…

– A więc pochlaliśmy się wszyscy w cztery dupy… A potem podpisywał pan papiery…

– Rany boskie, jakie papiery?

– No zwolnieniowe dla Jakuba i Hrabiego, za dobre sprawowanie, a do tego, ale to żeśmy wszyscy też podpisali, petycję do prezydenta o zniesienie monopolu spirytusowego…

– Bimbrownia w kotłowni…? – Zlikwidować, posprzątać, zapomnieć…

– Jak to zlikwidować? – oburzył się wachman.

– No po prostu. W państwowym więzieniu nie może być bimbrowni.

– Jak rozkaz to rozkaz – powiedział strażnik ponuro, – ale chłopakom się to może nie spodobać… Kurczę, będą wściekli.

– Mam ich gdzieś. W więzieniu musi być porządek.

– Ale oni mają zdjęcia z wczorajszej balangi. Nieźle się pan zabawiał… Cygana i jego harmonię tośmy zakopali pod murem, nikt nie powinien się czepiać. Trzydzieści kul, strasznie był żywotny. Ale co będzie, jeśli ktoś go przypadkiem wykopie i porówna na balistyce?

Naczelnik milczał przez dobre dwie minuty.

– W sumie – powiedział już zupełnie innym tonem.

– Jedna mała bimbrownia, dobrze ukryta, chyba nikomu nie będzie przeszkadzać…

Загрузка...