Łowy na Młotkowca

Posterunkowy Birski oparł nogi o blat biurka i zaciągnął się ukraińskim papierosem z przemytu. Nie dalej jak wczoraj skonfiskował ich całe pudło po telewizorze, a jak się okazało na dnie był jeszcze kanisterek ze spirytusem. W osadzie panował spokój, nawet Jakub coś przycichł. Dawniej, gdy posterunkowy był młodszy, wydawało mu się, że taki stan rzeczy jest nienaturalny. Teraz gdy stał się starym policyjnym wyjadaczem, nauczył się, że działania prewencyjne pozbawione są głębszego sensu. Z drugiej strony… Obecność Wędrowycza w gminie dokuczała Birskiemu jak czyrak na tyłku.

– To niemożliwe – funkcjonariusz puścił kółko smoliście czarnego dymu. – Ten bydlak na pewno coś knuje. Przecież nawet tygodnia nie usiedzi spokojnie…

Wyciągnął z biurka akta Jakuba, dwanaście grubych teczek. Dwanaście spraw zakończonych wyrokami. Lubił sobie czasem przejrzeć dokumentację dwudziestu lat walki o spokój, praworządność i trzeźwość gminy. Ze wzruszeniem czytał dokumenty sądowe, zapominał wówczas na chwilę o stu czterdziestu siedmiu teczkach spoczywających w archiwum i tyluż sprawach, w które na pewno zaplątany był Wędrowycz, ale w przypadku których nie udało się zdobyć odpowiednio mocnych dowodów.

Westchnął. Teczki spoczywające na posterunku stanowiły tylko część dostępnych archiwaliów. W Zamościu, w dawnym archiwum wojewódzkim, spoczywały cztery tomy akt, nagromadzonych przez carską ochranę i żandarmerię oraz policję w okresie międzywojennym… Ród Wędrowycza wywarł niezatarte wrażenie na wszystkich organach ścigania. Birski przeglądał to kiedyś…

– Od stu pięćdziesięciu lat tu grasują i ciągle to samo bimber, bimber, bimber… – mruknął. – Aż do znudzenia. Warto by raz na zawsze wypalić ten wrzód…

I jeszcze jedno. Na dnie szafki spoczywała cieniutka na razie teczuszka. Na wakacje do Jakuba przyjeżdżał jego wnuk, Maciuś. Birski nie miał żadnych wątpliwości, że stary degenerat sprowadzi chłopca na złą drogę…

Drzwi nieoczekiwanie otworzyły się na oścież. Wysoki facet w garniturze i kobieta w garsonce. Birski podświadomie wyczuł, że nie przyszli tu bez powodu. Zgniótł peta w popielniczce, spuścił nogi na ziemię. Spojrzał na nich spode łba. Wyciągnęli legitymacje.

– Agent Mundek i agentka Skulka – przedstawił ich nieznajomy. – Centralne Biuro Śledcze.

Birski wiedział, że wcześniej czy później dobiorą mu się do skóry. Pewnie ten sukinsyn aspirant Rowicki podkablował, drań od dawna czyhał na jego stanowisko. A dowód rzeczowy, karton lewych fajek, jak na złość stał za biurkiem. I kanister spirytusu też znajdą. Łajdak z tego aspiranta. Mógł chociaż dać cynk komisji odpowiedzialności zawodowej, a nie samej centrali…

– Dobra – powiedział do gości. – Przyznaję się, ale Rowicki też nie jest święty. Mam na drania dwie teczki. – Birski pomyślał – Jak ginąć to z hukiem. I żeby wrogowie też oberwali przy okazji po uszach.

Agent zignorował jego wyznania.

– Mieszka tu u was niejaki Jakub Wędrowycz – zaczął. I naraz posterunkowy zrozumiał, że nie przyszli po niego. Spokój był przez dwa tygodnie? To znaczy, że Jakub pojechał na gościnne występy i tam coś narozrabiał. I to grubego, skoro CBŚ go ściga!

– A pewnie że mieszka – ucieszył się. – Mogę nawet pokazać gdzie. Ile lat dostanie? Co przeskrobał?

Agent popatrzył na niego ponuro.

– Rozumiem, tajemnica służbowa – wzruszył ramionami posterunkowy. – Ale i tak przecież będziecie musieli powołać mnie na świadka…

– Chcielibyśmy prosić, aby zorganizował pan nam spotkanie – wyjaśnił Mundek. – Powiedzmy za godzinę tutaj. Zaprosi go pan, musimy pogadać.

– Załatwione – ucieszył się posterunkowy. – Zaraz pojadę i go zaproszę…

Był dumny z siebie, że tak łatwo odgadł intencje gości. I jak ładnie to ujęli, tak delikatnie: „zaprosić”, a nie „przy wlec drania w kajdanach”… On też będzie musiał w przyszłości nauczyć się tak kulturalnie rzucać aluzje do podwładnych…


– Sprawdzam – Jakub dołożył jeszcze piętnaście naboi od kałasznikowa do puli.

– Przegrasz całą amunicję – ostrzegł egzorcystę Józef.

– Odegram się – uspokoił go Jakub. Semen wyłożył swoje karty na stół.

– Kareta asów – oświadczył gromko.

– A ja mam pięć króli – egzorcysta pokazał swoje karty. – Wygrałem.

– Znowu? – Przesunął w stronę przyjaciela połyskujący stos naboi oraz kostkę trotylu.

– Gliny! – wrzasnął Józef, wyglądając przez okno. Faktycznie na podwórze wtaczał się właśnie radiowóz Birskiego i jeszcze do tego nieoznakowany opel.

Egzorcysta jednym ruchem zmiótł wygraną do garnka i nakrył szmatą. Birski już walił do drzwi. Trzej przyjaciele poderwali się zza stołu, a następnie wskoczyli do szafy. Mebel nie miał dna. Jakub podniósł klapę i po stalowej drabince zbiegli do bunkra pod chałupą. Stary kozak podbiegł do peryskopu. Rozejrzał się.

– Birski, Rowicki i jeszcze kilku – zameldował.

– Sprawdzę na drodze – zaproponował Józwa.

Pobiegł korytarzem i zaraz kolejny peryskop wynurzył się ze szlamu zalegającego dno rowu melioracyjnego. Przeczucie go nie myliło. Na drodze stał jeszcze jeden radiowóz. Józef wrócił i zameldował o tym Jakubowi.

– Kuźwa, ale za co? – zestresował się gospodarz. – Przecież ostatnio nie było nic, czego mogliby się czepić…

Łomot na górze świadczył o tym, że posterunkowy wtargnął do chałupy.

– Jakub – rozległ się głos wzmocniony przez megafon, – wiemy że tu jesteś. Wychodź z podniesionymi rękami, a gwarantujemy ci uczciwy proces. Nie próbuj żadnych sztuczek.

– Tunel minerski numer cztery – ocenił Semen patrząc przez peryskop. – Jeden ładunek, to ich nauczy rozumu.

Józef wziął laskę dynamitu i zagłębił się w niski chodnik. Po chwili wrócił. Zatrzasnęli drzwi i podparli je dwoma workami z piaskiem.

– Trzy, dwa, jeden…

Pierdut! Nieoznakowany radiowóz podskoczył w górę i dachował. Z krateru uniósł się dym…

– Na drodze zatrzymał się wóz straży pożarnej – powiedział zaniepokojony Semen.

– Strażacy też przeciwko mnie?! – zdumiał się Jakub. – To ja im tyle roboty przez ostatnie lata załatwiłem a oni tak się odpłacają…

– Jakub, daję ci ostatnią szansę!!! – wydzierał się na podwórzu posterunkowy. – Zaraz cię wykurzymy jak królika z nory…

– Akurat – zaśmiał się bimbrownik.

Na podwórze wjechał kolejny pojazd, ciężarówka marki Star z aparaturą do wiercenia studni artezyjskich. Jeden z policjantów wypakował z radiowozu jakąś walizkę na kółkach.

– Co za diabeł? – zdumiał się Józef.

Nie wiedzieli. Nikt z nich nie widział wcześniej radaru geologicznego… Gliniarz przeciągnął walizkę w poprzek podwórza, patrząc na mały ekranik. W ziemię wbił chorągiewkę. Star podjechał w to miejsce i puścił w ruch świdry.

– O cholera, oni nie żartują – zdenerwował się kozak. Urządzenie błyskawicznie wywierciło dziurę w klepisku.

– Trafili na tunel do obory – zaniepokoił się Józwa.

– Strażacy ciągną wąż od swojego pojazdu – Semen nadal patrzył przez peryskop. – O cholera jasna, chodu!

Puścili się pędem tunelem ewakuacyjnym. W pewnym momencie Jakub rzucił przerażone spojrzenie przez ramię. Za nimi z oszałamiającą szybkością poruszała się fala wody.

– Całkiem jak na filmie – zdążył pomyśleć.

I nawet się nie pomylił, bo na polecenie aspiranta Rowickiego całą operację wykurzania Jakuba filmowano starannie – jako materiał dydaktyczny dla szkoły policyjnej.

W zapuszczonym sadzie drgnął prostokąt ziemi, a potem odleciał na bok, pchnięty gejzerem wody i błota. Trzej kompani wylądowali na trawie. Semen pierwszy doszedł do siebie. Rozejrzał się w około i zagryzł wargi. Stali nad nimi czterej gliniarze uzbrojeni w pistolety maszynowe.

– Żywcem nas nie wezmą – wybełkotał egzorcysta, przecierając oczy z błota.

– Założymy się? – rozległ się tuż nad nim głos posterunkowego – Jesteście wszyscy aresztowani. Rączki na kark, kujemy chłopaki…

Po kilku minutach cała trójka stała pod ścianą stodoły skuta kajdanami. Posterunkowy wylewnie dziękował policjantom z pobliskiej Bończy, strażakom i facetowi od świdra.

– Dzięki waszej pomocy sprawiedliwość zatriumfowała – mówił potrząsając ich dłonie. – Zapraszam dziś wieczorem na grilla, musimy to uczcić.

– A żeby wam w gardle stanął – mruknął Jakub.


– Oto Jakub Wędrowycz – Birski rzucił z rozmachem skutego starca pod nogi agentów.

Jakub przejechał kawałek na brzuchu po podłodze i o mało nie zarył twarzą w biurko.

– Dlaczego jest skuty? – zdziwiła się Skulka.

– To bardzo niebezpieczny przestępca – wyjaśnił ochoczo policjant.

– A dlaczego jest mokry i ubłocony? – zapytał Mundek.

– Stawiał opór, musieliśmy go wypłukać motopompą z piwnicy – oświadczył z dumą posterunkowy. – Tylko dzięki błyskawicznie przeprowadzonej akcji udało nam się go ująć. I to bez strat własnych – puszył się. – Uszkodził tylko jeden radiowóz, ale dach i złamaną oś to się wymieni.

– Ty głupi palancie – parsknął agent. – Jakub Wędrowycz jest najlepszym w kraju egzorcystą i musimy go prosić o pomoc jako cenionego eksperta, wyraźnie zresztą powiedziałem „zaprosić na rozmowę”…

– Eeeee? – kulturalnie wyraził swoje zdziwienie policjant. – To może go przeprosić?


Jakub, szeleszcząc nowiutkim ortalionowym dresem, siedział rozparty wygodnie na tylnym siedzeniu jeepa. Kumple rozsiedli się po jego prawej i lewej stronie. Agenci trochę protestowali, ale uparł się zabrać ich ze sobą. Semen nie był w Warszawie od czasów międzywojennych i egzorcysta uznał, że przyda mu się wycieczka.

– Tu są akta sprawy – Skulka podała teczkę. – Młotkowiec zaczął grasować trzy tygodnie temu. Ofiary zabija najczęściej jednym uderzeniem dziesięciokilowego młota. Do tej pory było dwadzieścia trupów. Mózgi zostały częściowo wydłubane przy użyciu narzędzia o łódkowatym kształcie.

– Łyżką chirurgiczną znaczy je wyciąga? – zafrasował się Jakub.

– Jak pan sądzi, dlaczego to robi? – zagadnął zza kierownicy Mundek.

– Powodów może być kilka – powiedział w zadumie egzorcysta. – pierwszym i podstawowym są braki w zaopatrzeniu.

– Że co?!

– Jeśli koleś jest smakoszem i lubi zjeść sobie cielęcy móżdżek, to ma problemy z dostaniem go w sklepie…

– Ale dlaczego poluje na ludzi?

– No bo u was w mieście łatwiej o człowieka niż o cielę – wyjaśnił spokojnie egzorcysta. – Zresztą powodów może być więcej. Ucinał głowy?

– Jak do tej pory nie.

– Zatem odpada motyw dekoracyjny – zauważył Józef.

– Jaki!?

– Są ludzie, którzy lubią z czaszek swoich wrogów robić kielichy – tłumaczył egzorcysta. – Wańka partyzant to miał w ziemiance całą półkę… – przypomniał sobie wojenne przygody.

Semen uśmiechnął się w duchu. Też miał w domu półtoralitrowy kufel do piwa wykonany z czaszki esesmana, ale uznał, że nie będzie zabierał głosu.

– A tak swoją drogą, dlaczego jeszcze nie słyszałem o tym Młotkowcu? – zagadnął Wędrowycz.

– Trzymamy sprawę w tajemnicy, by nie wywoływać paniki – wyjaśniła agentka.

Trzy godziny później byli w Warszawie.

Jakub nie lubił kostnic i prosektoriów. Zaraz przypominało mu się jak kiedyś trafił do czegoś podobnego w Łodzi… Ale mus to mus. Ruszyli podziemnymi betonowymi korytarzami.

– Zwłoki numer siedemnaście – agent podniósł prześcieradło.

Egzorcysta popatrzył ciekawie na trupa.

– Faktycznie młotem oberwał – ocenił.

– Identycznie wyglądał Robert Bardak, jak go po tamtej zabawie znaleźli w krzakach – zauważył Józef.

Jakub tylko pokiwał głową. Nawiasem mówiąc, tamto z Bardakiem to była jego robota, ale skoro do tej pory się nie wydało, ani myślał się przyznawać. Wziął latarkę i poświecił do środka czerepu.

– Hmmm – mruknął. – Wyciachany ośrodek pamięci, ale reszta prawie nie ruszona. Znaczy koleś co to robi, zna się na swojej robocie.

Spojrzał wyczekująco na Semena. Kozak też zajrzał i kiwnął głową, potwierdzając diagnozę. Mundek skrzętnie zanotował jego spostrzeżenia i egzorcyście zrobiło się ciepło na sercu. Tak niewiele miał w życiu chwil, gdy go doceniano…

– Późno już dzisiaj – powiedziała Skulka. – Może odwieziemy panów na kwaterę?

– E, wolę się po mieście powłóczyć – pokręcił głową. – Skoro atakuje nocą, może uda mi się na niego trafić.

– Ma pan jakiś trop? – zaciekawił się agent.

– Nie, ale ja jeszcze ciągle bardziej polegam na instynkcie – wyjaśnił egzorcysta.

– Warszawa nocą bywa niebezpieczna, może damy panu do ochrony kilku agentów? – zaproponowała.

– Po co? – wzruszył ramionami.

– A ja bym posiedział w bibliotece Akademii Medycznej – powiedział Semen, – moglibyście załatwić mi klucze, bo już pewnie zamknięta?

– Jasne.

Rozstali się przed prosektorium. Jakub i Józef wsiedli sobie w tramwaj i pojechali.

– Sądzisz, że to coś da? – kobieta zapytała swojego partnera.

– Kto wie… boję się jednak, że nic z tego…

– Hy – mruknął Jakub, wysiadając z tramwaju na Pradze. Okolica wyglądała swojsko. Walące się budynki, psie gówna rozwłóczone po chodnikach, śmieci, menele, dresiarze…

– Na początek poszukamy jakiejś miłej knajpki – zadecydował Jakub.

Rozejrzeli się. Bardzo szybko zlokalizowali miejscową gospodę.

Znad stolików uniosły się czerwone twarze polujące na jeleni.

– Dwa piwa – powiedział egzorcysta do faceta, który stał za barem ubrany w brudny fartuch.

– Na waszym miejscu bym sobie poszedł – powiedział barman.

– Dlaczego? – zdziwił się Jakub.

– To najgorsza mordownia w tym mieście – głos faceta ociekał godnością.

– E, przesadzasz, to taki miły i szykowny lokalik – nie mógł uwierzyć Jakub.

– Tu nie lubią obcych.

Egzorcysta odwrócił się, słysząc charakterystyczny brzęk trzydziestu butelek jednocześnie przekształcanych w tulipany. Trzydziestu tubylców patrzyło na niego ponuro, trzymając w dłoniach wyszczerbione flaszki.

– Nie kapujesz po dobroci żeby spierdalać, no to zaraz będziesz miał kwiatka w brzuchu – wycedził jeden czerwononosy, najwyraźniej przywódca.

– To ma być tulipan? – Jakub spojrzał na narzędzie mordu w dłoni tamtego.

A potem parsknął homeryckim śmiechem. Sięgnął na ladę po pustą flaszkę i jednym zręcznym ruchem przerobił ją na broń.

– O kurde – sapnął menel.

Wyrób Jakuba już na pierwszy rzut oka był o kilka klas doskonalszy. Światło żarówki połyskiwało na szklanych drzazgach. Wszystkie były idealnie kształtne i, co najważniejsze, znakomicie wyprofilowane.

– To co, sprawdzimy się, kto z nas lepszy? – zapytał egzorcysta zaczepnie. – Urządzimy zawody?

Przeciwnik kiwnął głową. Sięgnął po flaszkę z tanim winem i zębami odgryzł szyjkę razem z korkiem. Spojrzał wyzywająco na Jakuba.

Egzorcysta sięgnął po dwie. Kucnął i z wysokości 30 centymetrów upuścił je na podłogę.

Pyk, pyk – odpadły denka. Złapał butelki za szyjki i zręcznie obrócił w powietrzu. Trzymał w dłoniach dwa jakby wielkie kielichy pełne aromatycznej pryty, a nie rozlał przy tym ani kropli.

Szczęki opadły z trzaskiem. Tłum zaszemrał w podziwie.

– Mistrzu – wykrztusił wódz. – Wybacz naszą nieuprzejmość. Nie wiedzieliśmy, kto zawitał w nasze skromne progi…

Godzinkę później to i owo już wiedzieli. Młotkowiec grasował po Warszawie, ale na Pragę dotąd się nie zapuścił. Menele utrzymujący kontakt z kumplami na tamtym brzegu słyszeli, że atakuje tylko ludzi mających wyższe wykształcenie.

– To nam zawęża krąg poszukiwań – orzekł o pierwszej w nocy Jakub, wytaczając się z knajpy. Józef złapał się za latarnię i przeczekał zawrót głowy.

– Tttto cooo? liiiidziemy na tamtą stronę?

– Chyba tak. A tam znowu się rozpytamy.

I powędrowali. Gdy szli przez most, minęły ich dwa nocne autobusy. Egzorcysta trochę się zeźlił, że nie pomyślał aby podjechać, ale za to nim doszli do śródmieścia nieco wytrzeźwieli.

– I gdzie my jesteśmy? – zdezorientowany Józef rozejrzał się wokoło.

– W Warszawie – przypomniał mu Jakub.

– A to w porządku. Hy, bloki są, znaczy inteligencja tu mieszka… I może nie tylko inteligencja – dodał widząc czterech dresiarzy z bejsbolami.

– No właśnie – mruknął Jakub patrząc na nadciągających byczków. – I o to właśnie chodziło. Zobaczymy co wiedzą.

– Oj, już oni nam pokażą! – Nie pękaj.

– No co kloszardy? – zapytał Bychu. – Wlazło się na cudzy teren?

– Wiecie, co to jest? – Jakub wyjął zza pazuchy młotek.

Trzej roześmieli się głupio, ale czwarty pobladł. Egzorcysta zapamiętał który to, co nie było łatwe, bo łysi i w dresikach wyglądali niemal identycznie. Wyjął z kieszeni pudełko.

Przyspieszacz madę in KGB – głosił napis na wieczku.

Egzorcysta wytrząsnął dwie tabletki. Jedną podał Józwie, drugą łyknął sam. Czas zwolnił. A właściwie czas pozostał taki sam, to im percepcja wzrosła dziesięciokrotnie. Dresiarze poruszali się powolutku jak muchy w smole. Egzorcysta i jego kumpel krążyli wokoło i walili ich gdzie popadnie. Przeważnie młotkiem w kolana.

Czas powoli przyspieszył. Trzy ciała z hukiem runęły na wznak, a z gardeł dobiegł ryk przypominający dźwięk silnika odrzutowego. Czwarty dresiarz stał nietknięty i patrzył na męki kumpli rozszerzonymi z przerażenia oczyma.

– Skąd wiesz o Młotkowcu? – zapytał Jakub.

– Nic nie wiem – wybełkotał przerażony.

– To czegoś się przestraszył na widok młotka? – warknął Wędrowycz. – Gadaj. I to szybciutko, bo zrobię rzecz tak straszną, że kamienie zapłaczą – zacytował zasłyszane gdzieś zdanie.

– Gadają, że to lekarz, którego wywalili ze szpitala. Zabija tylko najmądrzejszych, pewnie dlatego żeby wyeliminować konkurencję…

– Pierwsza część wypowiedzi jest w miarę sensowna – poinformował Jakub przyjaciela. – Z drugą już gorzej. Coś tam wie, ale niewiele. Mamy pierwszy ślad.

I przyładował gnojkowi młotkiem w szczękę, wybijając mu od razu siedem zębów. Ruszyli przed siebie.

– Dlaczego go rąbnąłeś? – zaciekawił się Józef. – Przecież nam powiedział.

– To dla jego dobra.

– Jak to?

– Gdy kumple dojdą do siebie, to zobaczą że też oberwał. Bo jakby nie oberwał, to by tę sytuację zdemokratyzowali – powiedział uczenie.

Józef coś tam słyszał w radio o demokracji lokalnej i przywracaniu demokracji, więc przez następną godzinę usiłował zrozumieć wypowiedź kumpla, dopasowując do niej pracowicie strzępy zasłyszanych wiadomości.


Semen pracowicie rył w archiwum Akademii Medycznej w poszukiwaniu jakiegoś sensownego śladu. Klął cicho pod nosem. Od kiedy osiemdziesiąt lat temu wylali go z uniwersytetu, medycyna wykonała spory krok do przodu. Studiował opasłe monografie na temat chirurgii mózgu i był coraz bardziej zły. Ale szczegółowe mapy ośrodków kory przekonały go, że Jakub się nie mylił. Ktoś wycinał te części, które odpowiedzialne były za pamięć.

– Pewnie pobrane kawałki moczy w jakiejś pożywce i poddaje eksperymentom dla odczytania wspomnień ofiar – wydedukował wreszcie. – Telewizor podczepia, albo jakoś tak. A to oznacza, że trzeba szukać fachowca, który prawdopodobnie już nie pracuje jako lekarz i który ma dom ze sporą piwnicą, gdzie urządził sobie pracownię…


– Podsumujmy zdobyte dane Mundek przy śniadaniu. – zaproponował agent.

Siedzieli w jednym z tajnych mieszkań, w których ukrywa się agentów, świadków koronnych i innych takich. Jakub bardzo się rozczarował, bowiem tajne mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo jak zwyczajne.

– No więc – zaczął Semen – przestępca prawdopodobnie jest neurochirurgiem. Ma dom z piwnicą, w której urządził sobie laboratorium. Ostatnio musiał kupić bardzo duże ilości odczynników chemicznych, sprzętu, części do komputera i innych takich. Niewykluczone, że zdobył na to forsę, bo wygrał w totolotka.

– I co, pańskim zdaniem, robi z tym co wytnie?

– Montuje sobie biologiczny komputer, wykorzystujący tkankę ludzkiego mózgu, a ściślej – zawarte w niej dane.

Agent Mundek zanotował to wszystko skrzętnie. Jakub łypnął niechętnie okiem. Przecież to jego wezwali jako eksperta, a teraz kumpel się szarogęsi.

– Moja koncepcja zasadniczo jest nieco odmienna – powiedział z godnością. – Morderca, owszem, usuwa część mózgu odpowiedzialną za pamięć, ale zamiast montować ją do komputera, używa bezpośrednio do wzmocnienia swojego intelektu, zjadając po prostu kolejne próbki. Czy macie listę zamordowanych? Z pewnością zauważycie, że specjalności nie pokrywają się ze sobą. Ten człowiek chce zdobyć wiedzę możliwie szeroką.

– Interdyscyplinarną – zanotowała w kajecie Skulka.

– Moja teoria jest chyba lepsza – obraził się Semen.

– Przecież jak będzie zjadał mózg, to informacje strawią się w żołądku.

– A to potem nie dotrą przez kiszki do mózgu? – zdziwił się Jakub.

– Przez kiszki to one dotrą co najwyżej do kibla – oświadczył Semen z całą stanowczością.

– Ale może on o tym nie wie i zjada, bo myśli że się nie wydalą.

Agent i to zanotował.

– Teraz pytanie zasadnicze – odezwała się Skulka. – Czy macie jakąś koncepcję jak go złapać, jeśli nie uda się go namierzyć wedle pańskich wskazówek? – uśmiechnęła się do kozaka.

Nad stołem zapadło głębokie i wymowne milczenie.

– Ja tam postuluję, żeby zastawić pułapkę – powiedział wreszcie Wędrowycz. – Ubierzemy Semena w garnitur, dacie w dzienniku przebitkę, że przyjechał bardzo sławny zagraniczny uczony. Wybierzemy mu specjalizację, jaka jeszcze nie została zjedzona. Pokażecie hotel, w którym się zatrzymał i jak łowca mózgów przyjdzie, to wpadnie w pułapkę – oświadczył zadowolony.

– Dlaczego akurat ja mam się narażać? – obraził się jego przyjaciel.

– Bo ty z nas trzech najlepiej wyglądasz.

W telewizji wypadło bardzo ładnie. Semena sfilmowali na lotnisku, niby że wysiadł z samolotu. Ubrany w zagraniczny garnitur, z elegancką teczką faktycznie wyglądał na naukowca. Jakub oglądając te szopki aż pokręcił z podziwem głową. Mundek ładnie to wymyślił. Genetyk z Kanady, Polak z pochodzenia, murowany kandydat do tegorocznej nagrody Nobla…

Pojechali do hotelu. Pułapka przygotowywana wedle wskazówek Jakuba wyglądała niezwykle profesjonalnie. Semena posadzili za biurkiem. Agenci stanęli na parapecie i zasłonięto ich firankami. Jakub z obrzynem ukrył się w szafie, a Józef w kamizelce kuloodpornej miał otwierać drzwi.

Portierowi przykazano, żeby nikogo nie wpuszczał. To znaczy wpuszczał. Każdego kto zechce. Chciało około 500 osób protestujących przeciw jego badaniom. Aktywiści sekty religijnej przekazali mu energię dobra. Świadkowie Jehowy zostawili mu całą masę ładnie wydanych broszurek z kolorowymi obrazkami. Ponadto członkowie kilku partii politycznych przyszli porozmawiać o zbliżających się wyborach, a jakiś koleś działający na rzecz „grupy trzymającej władzę” zaproponował mu stanowisko rektora wyższej uczelni i komplet ustaw do jej sfinansowania. W zamian chciał raptem siedemnaście milionów dolarów. Semen obiecał, że rozważy jego propozycję. Pozostali interesanci chcieli zrobić sobie z nim pamiątkowe zdjęcia, zdobyć autografy lub wyswatać córki. Po dwu dniach, wobec faktu że Młotkowiec nadal nie złożył wizyty w hotelu, zadecydowano o zakończeniu akcji.

– Szkoda że nic więcej nie umiemy wymyślić – powiedział Jakub.

– Trudno, staraliście się – uspokoiła go Skulka. – Widać sami musimy go złapać. Ale pomysły mieliście niezłe.


Siedzieli na małym pożegnalnym przyjęciu w pubie przy Marszałkowskiej. Gustowny lokalik w piwnicy wypełniały kłęby dymu papierosowego, ale egzorcyście podobało się. Semen dopił jeszcze piwa.

– Ja na chwilę do toalety – przeprosił i podreptał po schodkach na górę.

– Gdzie on poszedł? – zdziwiła się Skulka. – Przecież ubikacja jest obok…

– Ale trzeba by wrzucić 50 groszy, więc wyszcza się w bramie – cierpliwie objaśnił egzorcysta.

– Bardzo niekulturalnie – skrzywiła się kobieta. – A i mandat mogą mu wlepić. Ze dwieście złotych nawet.

– O kurde, to trzeba go powstrzymać! – zdenerwował się I pognał po schodach. Józef i agenci ruszyli za nim. Semen stanął w lekkim rozkroku i wydobył fujarkę z rozporka. Wycelował w ścianę…

– Mam cię! – huknęło mu nad uchem.

Kozak z wrażenia aż obsikał sobie buta. Odwrócił się ostrożnie. Za nim stał niepozorny człowieczek z wielkim młotem w łapie.

– No i co, panie genetyk? Uciekło się z hotelu, ubrało w łachy i myślało, że nie znajdę. Twoja nagroda Nobla będzie moja.

– Młotkowiec – odgadł Semen.

– O, to słyszałeś o mnie? – ucieszył się napastnik. – Cha, cha.

– I zeżresz mój mózg, żeby przejąć wiedzę, czy może podłączysz wycięty kawałek do komputera?

– O, to tak się da? – zdumiał się zabójca.

– A jakżeś do tej pory robił?

– Normalnie, wyciskałem z mózgu olej i codziennie brałem łyżkę na śniadanie, obiad i kolację.

– I to pomaga?

– Doszedłem do czwartego etapu w milionerach – pochwalił się. – Dobra, starczy tej gadki, nagroda Nobla czeka…

Uniósł młot do ciosu. Semen sprężył się w sobie, żeby uskoczyć, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Jakub, widząc co się święci, wypalił od drzwi pubu z obrzyna. Młotkowiec runął jak długi. Egzorcysta pochylił się nad ciałem. Kula trafiła w potylicę i wyszła czołem. Czaszka była potrzaskana na kawałki.

– Ładny strzał – ocenił agent Mundek. – Prawie urwałeś mu łeb.

– Che, che a co, kula na dzika – uśmiechnął się Jakub. – I dobrze się stało – dodała Skulka. – Pewnie dostałby dożywocie, a miejsce takich ścierw jest w piachu…

– Wyżerał mózgi, żeby zdobyć wiedzę – powiedział w zadumie. – Jeśli załatwił dwadzieścia osób, to musiał jej zgromadzić całkiem sporo…

Agent spojrzał na niego zdziwiony.

– I co z tego? – zagadnął.

– No szkoda, żeby się zmarnowało – powiedział Jakub, wyjmując z kieszeni pogiętą, aluminiową łyżkę…

Pałaszował aż mu się uszy trzęsły. Kogo innego może zniechęciłyby odgłosy i widok wymiotujących agentów, ale Jakub był twardy. Kumple po chwili wahania przyłączyli się. Na zdobywanie wiedzy nigdy nie jest za późno.

Загрузка...