ROZDZIAŁ III

Księżniczka nie zamierzała bynajmniej jechać dalej na jednym koniu z Magnusem. Skończyło się więc na tym, że Endre musiał wędrować pieszo. Rozsierdzony prowadził wierzchowca przez leśne ścieżki w dół ku traktom wiodącym do zamieszkanych okolic. Gdy dotarli do gościńca, skręcili na wschód. Przestało padać, ale chmury nadal groźnie wisiały nad ich głowami.

Księżniczka kichała coraz częściej, ale nie odezwała się nawet słowem. Raz po raz spoglądała ukradkiem na Magnusa, który świetnie prezentował się w siodle, i nie potrafiła stłumić zachwytu. Wysoki, nieprawdopodobnie przystojny, miał taki szlachetny profil. Dobrze dopasowany strój podkreślał jego wspaniałą sylwetkę: szerokie ramiona i wąskie biodra.

Endre był trochę niższy i drobniejszy, ale emanowała z niego jakaś wewnętrzna siła. W twarzy dominowała para ciemnych, trochę melancholijnych oczu, a kiedy uśmiechał się szeroko, zwracały też uwagę mocne śnieżnobiałe zęby. Nawet ona musiała przyznać, że ten chłopski syn był na swój sposób urodziwy.

Pełną napięcia ciszę przerwał Magnus.

– Nie sądź, księżniczko, że damy się poprowadzić na rzeź jak barany – odezwał się surowo. – Najpierw zdobędziemy dla ciebie cieplejsze i wygodniejsze ubranie, a potem poszukamy kogoś godnego zaufania, kto podejmie się odwieźć cię bezpiecznie do ojca. Obiecuję, że jeśli znajdziemy odpowiednie osoby, oddamy cię pod ich opiekę. Jeśli nie, nadal będziemy cię strzec bez względu na to, czy sobie tego życzysz, czy nie. Czujemy się za ciebie odpowiedzialni, tak jak każdy dorosły człowiek jest odpowiedzialny za dziecko.

Księżniczka odwróciła się plecami, nie kryjąc pogardy. Nie wykazywała najmniejszej woli współdziałania.


Chyliło się ku wieczorowi, gdy w oddali dostrzegli większą osadę, której nazwy nie znał nawet Endre.

– Jesteś głodna, księżniczko? – spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. – No cóż, ja w każdym razie jestem – westchnął. – Spróbujemy zdobyć trochę pożywienia. Na pewno jest tu gdzieś w pobliżu gospoda, a jeśli jeden z nas tam pójdzie… – urwał gwałtownie, bo nagle zza zakrętu wyłonił się oddział knechtów pieszych, dowodzonych przez oficera, kierując się wprost na nich. – Teraz wszystko zależy od ciebie, księżniczko – szepnął.


Knechci zastawili im drogę.

– W imieniu króla, stójcie! – zawołał dowódca. – Kim jesteście, skąd pochodzicie i dokąd zmierzacie?

Nim Maria zdążyła otworzyć usta, Magnus podjął desperacką próbę ratunku.

– Jesteśmy rodzeństwem, jedziemy na zachód – odpowiedział. – Nasz dom spłonął, udajemy się więc do, krewnych.

Dowódca zmrużył podejrzliwie oczy.

– Rodzeństwo? No tak, tych dwoje za tobą ma ciemne włosy, ale ty ani kolorem włosów, ani oczu nie jesteś do nich podobny. Poza tym dlaczego macie na sobie takie przedziwne ubrania? Wyglądacie, jak byście się wywodzili z różnych warstw społecznych. Możecie to wyjaśnić?

– Wzięliśmy to, co zdołaliśmy uratować – wyjaśnił Endre spokojnie.

Dowódca spoglądał po kolei na każde z nich, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Troje uciekinierów nie wiedziało o tym, że von Litzen rozesłał posłańców z wieścią o ucieczce księżniczki. Ponieważ jednak podawano, że zbiegowie podążają na południe, oficer uznał za mało prawdopodobne, by mogli nadjechać tym traktem. Ale… było ich mimo wszystko troje, wiek również się zgadzał. Postanowił wystawić dziewczynę na próbę.

– Powiedz, gołąbeczko – zaczął przymilnie. – Naprawdę jesteś ich siostrą?

Magnus i Endre zadrżeli, ujrzawszy malującą się na jej twarzy złość. Po trwającym zdawać by się mogło wieczność milczeniu księżniczka nabrała powietrza w płuca.

– Kapitanie – rzekła krótko. – Muszę przedstawić pewną sprawę Jego Wysokości, panującemu królowi.

Dostrzegli błysk zainteresowania w oczach dowódcy, który wyraźnie poruszony podszedł bliżej i położył dłoń na jej kolanie.

– Słucham?

Maria z pogardą cofnęła nogę. Endre, widząc co się dzieje, stanął przed dziewczyną, by ją w razie potrzeby ochronić. Ale ledwie zdołał to uczynić, poczuł na swym ramieniu cios halabardy tak silny, że upadł. Magnus podał przyjacielowi rękę i pomógł mu wstać.

– Zostaw mojego brata! – krzyknęła Maria, prostując się w siodle. Jej głos zabrzmiał jak uderzenie batem, a oczy ciskały błyskawice. Była niewysoka, drobna i dziecinna, a na dodatek miała katar, jednak całą jej postawę cechowała wyniosłość wyssana z mlekiem matki.

Oficer odruchowo cofnął się o krok; na szczęście nie zwrócił uwagi na niemiecki akcent Marii.

– A więc to twój brat? – zapytał jedynie dla porządku.

– Naturalnie! A któż by inny?

Komendant spuścił wzrok pod wpływem gniewnego spojrzenia dziewczyny.

– Cóż w takim razie chciałaś zameldować Jego Wysokości?

Spojrzała nań zakłopotana, nie wiedząc, co na poczekaniu wymyślić, ale na szczęście z pomocą przyszedł jej Magnus.

– Chcieliśmy zawiadomić, że tu niedaleko w górach mieszka kobieta, której chałupę należy dokładnie przeszukać! – wyjaśnił i dokładnie opisał, gdzie znajduje się zagroda Emmy i co w niej znaleźli.

Komendant obiecał zbadać sprawę i ruszył z oddziałem knechtów naprzód.

Trójka uciekinierów jechała dalej w milczeniu i dopiero po dłuższej chwili Magnus przerwał ciszę.

– Uważam, że nie powinniśmy się pokazywać we troje. Sami widzicie, że to ryzykowne. Odniosłem wrażenie, że knechci kogoś szukają. Najlepiej będzie, jeśli wjedziemy w las i naradzimy się.

Mówił łagodniej niż zwykle, a kiedy zatrzymali się wśród świerków, pomógł Marii zsiąść z konia i popatrzył na nią z czułością.

Przez chwilę wszyscy troje stali zakłopotani, w końcu Endre uśmiechnął się i rzucił cicho:

– Dzięki, księżniczko.

– Przyjmij również mój głęboki szacunek – dodał Magnus.

Maria popatrzyła na nich niepewna i niespokojnie zacisnęła dłonie. Jej usta drżały, a przez twarz przebiegł bolesny skurcz. Wreszcie rzuciła się Magnusowi w ramiona.

– Wybacz mi! – łkała. – Wybaczcie mi obaj! Było mi tak ciężko… Zupełnie już nie wiem, co mam robić.

– Rozumiemy, Mario – rzekł Magnus i pogłaskał ją po włosach.

Wtulona w jego pierś szlochała i pociągając nosem, mówiła:

– Przez całe życie upominano mnie, bym pamiętała o swym wysokim urodzeniu. Miałam zawsze być pierwsza i najważniejsza. Nikt nie mógł wysunąć się przede mnie, ludzie cofali się do drzwi, zwróceni twarzą ku mnie. Nie wolno mi było rozmawiać z kimś niższym ode mnie stanem, bo to uwłaczało mej godności… Musiałam nieustannie pamiętać o swej pozycji. I nagłe pojawiliście się wy dwaj i zburzyliście cały mój świat. Byliście dla mnie tacy dobrzy, nie służalczy ani przymilni dlatego, że jestem księżniczką, ale odnosiliście się do mnie ze szczerą przyjaźnią, choć czasem potrafiliście być trochę surowi… To wy jesteście prawdziwymi, żywymi ludźmi… Och, Magnus! Co jest prawdą? To, co wpajano mi przez całe życie, czy to, czego nauczyłam się w ciągu jednego dnia?

– Biedna mała księżniczko – powiedział Magnus czule. – Jak ubogie było twe życie pomimo pozornego blasku i świetności!

Powoli się uspokajała. Wyprostowała się, otarła łzy, po czym odwróciła się do Endrego i z nieśmiałym uśmiechem ujęła jego dłoń.

– Czy zechcesz być mi przyjacielem? – zapytała.

– Oczywiście, księżniczko – uśmiechnął się zmieszany. – I nie obawiaj się, że kiedykolwiek nadużyję twego zaufania. Bo jeśli ty, pani, i Magnus należycie do dwóch różnych światów, to co dopiero mówić o mnie!

– Może to i racja – przyznała Maria. – Ale słyszałam, że przyjaźń potrafi przerzucić most nawet nad najgłębszą przepaścią.

– Prawda – rzekł ciepło Endre. – Ale co teraz zrobimy?

– Myślę, że powinniśmy się trzymać poprzedniego planu – stwierdził Magnus po chwili namysłu. – Spróbujemy znaleźć jakichś szlachetnych ludzi, którzy odwiozą Marię do Brandenburgii. Nie możemy jej przecież ciągnąć ze sobą po drogach i bezdrożach. Nie mam jednak zaufania do królewskich knechtów, prostackich i nie wychowanych. Najlepiej będzie, jeśli sam pojadę do wsi i zbadam sytuację. Sprawdzę, czy możemy przenocować w zajeździe, kupię coś do jedzenia i jakieś ubrania. Wywiem się o możliwości podróży na południe, może spotkam kogoś, komu będzie można powierzyć Marię. Zachowam ostrożność, a zresztą i tak nikt nie będzie się zastanawiał, skąd ja, szlachcic, mam pieniądze. Wy tymczasem poczekajcie tu na mnie, postaram się wrócić jak najprędzej.

Pomachał im na pożegnanie i zniknął za zakrętem.

Maria dygotała jak w gorączce.

– Obawiam się, pani, że się przeziębiłaś – zmartwił się Endre. – Jesteś zmęczona?

Skinęła głową. Sprawiała wrażenie bardzo zagubionej, kiedy tak stała w niegdyś wytwornej, teraz jednak podartej sukni i co chwila wycierała nos. Jak to zwykle w pierwszej fazie kataru, bez przerwy kapało jej z nosa. Trudno wyglądać wtedy olśniewająco i dostojnie.

Endre rozejrzał się wokół. Ziemia była zbyt mokra, by na niej siedzieć, a co dopiero się położyć. Rozkulbaczył więc konia i przy grubym pniu drzewa umieścił siodło, a następnie usadowił się na nim.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pani, to, proszę, odpocznij na mych kolanach. Wydaje mi się, że nic lepszego nie zdołamy teraz wymyślić.

Z lekkim ociąganiem podeszła do niego, a uczucie zmęczenia toczyło walkę z surowymi zasadami, w jakich ją wychowano. Uśmiechnęła się nieśmiało i zapytała:

– Chyba nie będzie w tym nic niestosownego?

– Mam uczciwe zamiary – zapewnił uroczyście Endre.

Przezwyciężyła swe wątpliwości i bardzo ostrożnie przysiadła na samym skraju jego kolan. Delikatnie przyciągnął ją do siebie. Westchnęła zadowolona i oparła się o jego barki.

– Wygodnie ci, pani? – spytał.

– Tak, dziękuję – wyszeptała i wtulając twarz w jasnobrązową kamizelę ze skóry, dodała: – Och, Endre, tak strasznie tęsknię za domem!

– Rozumiem – pocieszył ją cicho. – Ale teraz spróbuj, pani, zasnąć!

Maria zamknęła oczy i wciągnęła w nozdrza zapach skóry z łosia. Oddychała coraz równiej i spokojniej, wreszcie jej ciało wyraźnie się odprężyło.

Endre także odczuwał zmęczenie, przecież już kolejną dobę nie dane mu było zmrużyć oka. Pod powiekami piekł go piasek, ale dzielnie walczył ze snem. Musiał czuwać! Dopiero by to było, gdyby zsunął się z siodła! Co by na to powiedziała księżniczka? Ale dlaczego Magnus tak długo nie wraca?

Na wpół śpiący Endre zaczął myśleć o przyszłości. Magnus, jego przyjaciel, królem Norwegii! Powiewające sztandary, wiwatujące tłumy. Magnus dumnie wyprężony stoi w kręgu wysoko urodzonych mężów… Łaskawie podaje komuś dłoń, przyjmuje dary i wskazując na stojącego po prawicy Endrego, mówi: „Oto mój doradca, a zarazem najwierniejszy przyjaciel, Endre ze Svartjordet!”

A u boku Magnusa Maria… Dorosła, o olśniewającej, wręcz baśniowej urodzie, odziana w królewskie szaty…

Endre popatrzył na czarne włosy dziewczyny. Tak, pomyślał, wyrośnie z niej prawdziwa piękność. Z uwielbieniem wpatrywał się w drobne, delikatne dłonie. Jedna z nich, wzruszająco ufna, spoczywała na jego szorstkiej kamizeli. Endre jeszcze nigdy nie spotkał istoty tak kruchej jak Maria. Miała szlachetny profil, pięknie zarysowany podbródek, różane policzki, powieki przymknięte niczym złożone ptasie skrzydła, a usta bezradnie dziecinne…

Endre poczuł się nagle dorosły i silny. Kiedy jednak uświadomił sobie, że trzyma na kolanach najprawdziwszą księżniczkę, targnął nim lęk. Uśmiechnął się lekko, przypomniawszy sobie ognisty temperament, jaki wykazała w sytuacji, która na pewno ją śmiertelnie przeraziła…

Endre usłyszał, że ktoś biegnie między drzewami, i drgnął, nagle wyrwany ze snu.

Spostrzegł Magnusa niosącego pod pachą ubrania. Już z daleka widać było, że jest czymś mocno poruszony. Endre obudził delikatnie Marię. Uniosła głowę, zaspana, ale szybko poderwała się i wygładziła suknię.

– Mam złe wieści – mówił Magnus zdyszany. – Złe dla nas wszystkich!

– Co się stało? – spytał Endre, biorąc od Magnusa zakupione stroje.

Magnus był tak zasapany, że z trudem dobywał słów.

– Biegłem całą drogę… – zaczął, potem odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie: – Nie możemy przenocować ani w gospodzie, ani w zajeździe. Von Litzen żyje i wysłał za nami pościg! To nas szukali knechci.

– O, nie! – jęknęła Maria. – On żyje? Co robić?

– Zdobyłem trochę jedzenia – ciągnął Magnus. – Posilmy się najlepiej od razu, żebyśmy mogli ruszyć dalej jeszcze przed wieczorem.

– Jechać dalej?! Nie jestem w stanie – zaprotestowała Maria.

Młodzieńcy widzieli, że tym razem to nie fanaberie wysoko urodzonej panny. Przeziębienie znacznie osłabiło jej siły, a przy tym całkiem pozbawiło optymizmu.

– Wybieraj! – rzekł Magnus powoli. – Nic nie stoi na przeszkodzie, byś poszła do osady i powiedziała, kim jesteś. Na pewno zostanie ci udzielona pomoc. Jednak w takim przypadku proszę cię o jedno: Powiedz, że uciekłaś od nas już dawno i że nie ma nas w pobliżu. Musisz nam dać tę szansę!

Patrzyła to na jednego, to na drugiego, ale ich twarze wyrażały obojętność. Decyzję musiała podjąć zupełnie sama.

– Zapewne odczulibyście ulgę, gdybyście się mnie pozbyli – powiedziała z goryczą.

– Pozornie tak – odpowiedział Magnus. – Ale czy sądzisz, że mielibyśmy spokojne sumienia? Zrozum, polubiliśmy cię, Mario, i nie moglibyśmy przestać myśleć, co się z tobą stało! Czy trafiłaś na porządnych ludzi? Czy nie przydarzyło ci się coś złego? Ale zdecydować musisz sama. Wprawdzie przyrzekliśmy odwieźć cię do Brandenburgii, ale żaden z nas nie jest w stanie przewidzieć, ile czasu by nam to zajęło. Poza tym sami mamy kłopoty i powinniśmy jak najszybciej opuścić Norwegię.

Maria poczuła się głęboko nieszczęśliwa. Nęciła ją perspektywa wygodnego łóżka w zajeździe, smaczny posiłek, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Ale jaką miała gwarancję, że rzeczywiście będzie bezpieczna? Księżniczka Brandenburgii stanowiła łakomy kąsek, nie brakowało wyrachowanych ludzi, którzy bez wahania wykorzystaliby ją do własnych celów.

A poza tym gdzieś w tle majaczyła perspektywa spotkania z von Litzenem, bo najprawdopodobniej zostanie odesłana z powrotem do męża. Czegoś gorszego niż całe życie spędzone u boku tego despoty nie mogła sobie wyobrazić… Otworzyła się przed nią jedna jedyna szansa, by tego uniknąć.

Ale z drugiej strony… dalsza ucieczka przez lasy i bezdroża? Chłód, deszcz, zmęczenie, głód… A do tego gorączka trawiąca ciało. Jak zdoła to przetrzymać?

Rzuciła tęskne spojrzenie ku zamieszkanej dolinie, kuszącej swymi wygodami, podczas gdy las wydawał się taki ciemny i przytłaczający.

Gdzie bardziej będzie bezpieczna? Z dwoma młodzieńcami, którym teraz ślepo ufała, czy też gdzieś u obcych ludzi?

Powoli odwróciła głowę i napotkała najpierw pełne zrozumienia spojrzenie Endrego, a potem chłodne, szare oczy Magnusa.

– Jadę z wami – westchnęła.

Odetchnęli z ulgą, choć każdy z innego powodu. Endre bardzo się martwił, co spotkałoby tę bezbronną dziewczynę, gdyby przestał ją chronić. Magnus zaś, oczarowany księżniczką, nie chciał się z nią rozstawać, bo potrzebował jej do realizacji swych zamierzeń. Wiedział, że sam musi odwieźć ją do księcia, bo inaczej jego plany legną w gruzach.


Von Litzenowi rzeczywiście udało się ujść z życiem tej nocy, gdy zbuntowani chłopi uderzyli na pałac i urządziwszy krwawą jatkę, podpalili go. Z wielkim trudem przecisnął się przez otwór prowadzący do piwnicy. Właściwie nie obyło się bez pomocy służącego. Spożywane dzień w dzień obiady składające się z siedmiu dań nie mogły nie pozostawić śladu na tuszy Litzena. Poza tym wypakował kieszenie najcenniejszymi przedmiotami, jakie udało mu się w ostatniej chwili zgarnąć, więc kamerdyner ledwie zdołał go wepchnąć do piwnicy.

Przedzierał się później schylony wpół przez zdawać by się mogło nie kończący się korytarz i gdy wreszcie dotarli do stajni, wyglądał jak półtora nieszczęścia.

Ale minę wciąż miał władczą, a w głosie pobrzmiewał jak zwykle rozkazujący ton.

– Ty ruszysz po posiłki! A ty pomożesz mi dosiąść konia! Pozostali osłaniać nas będą z tyłu, wy dwaj ze mną!

– Baronie von Litzen… – odezwał się jeden z knechtów nieśmiało. – A księżniczka?

Von Litzen zamarł na moment, a stopa wysunęła mu się ze strzemienia.

– Zapomniałem o niej – wymamrotał. – Co na to powie książę Brandenburgii? – Odwróciwszy się do najbliżej stojącego knechta, zawołał: – Biegnij czym prędzej po księżniczkę, a jeśli zajdzie potrzeba, poświęć nawet swe życie!

Przecież ona jest moim kluczem do władzy, myślał gorączkowo. Nie mogę jej stracić!

Jeden z żołnierzy niechętnie wybiegł ze stajni, ale prawie natychmiast wrócił.

– Za późno, panie, dwór stoi w płomieniach.

– W takim razie nie musimy wzywać pomocy. Pożar będzie widoczny w promieniu kilkunastu kilometrów. Wpadli we własne sidła. Teraz uciekajmy! Pamiętajcie tylko o jednym: Walczyłem z desperacją o życie księżniczki, ale zostałem ranny, a wy mnie uratowaliście. Otrzymacie sowitą zapłatę, zrozumiano?

– Tak – burknęli knechci, z trudem kryjąc pogardę. Von Litzen jednak udawał, że niczego nie dostrzega, i popędził konia.


Po posiłku odzyskali wolę działania. Ruszyli w dalszą drogę i gdy po kilku godzinach słońce chowało się za horyzontem, wjeżdżali do wąskiej doliny w samym środku kniei. Postanowili poszukać miejsca na krótki nocleg. Mieli nadzieję, że w pobliżu trafią na jakąś grotę, która ochroniłaby ich przed deszczem.

Magnus czuł, że Maria ma wysoką gorączkę. Chociaż ubrali ją jak mogli najcieplej, stan jej zdrowia wyraźnie się pogorszył. Siedziała cały czas przed nim i za wszelką cenę starała się trzymać prosto w siodle, jednak głowa podejrzanie opadała jej to na jedną, to na drugą stronę. Gęste kłęby mgły kładły się grubą warstwą nad doliną i nasycały powietrze niezdrową wilgocią. Światło dnia zanikało z każdą minutą, a Magnus coraz bardziej żałował, że mimo wszystko nie zostawił dziewczyny w miasteczku.

Nagle Endre pochylił się nisko i zawołał zdziwiony:

– A cóż to za droga? Całkiem zarośnięta, jakby nie używana od wielu lat.

– Może jednak zaprowadzi nas do ludzi – wyraził nadzieje Magnus. – Tyle tylko, że nie wiadomo, jacy okażą się ci ludzie. Jak sądzisz, gdzie jesteśmy?

– Nie mam pojęcia, chociaż wydaje mi się, że do Valdres już niedaleko. Niewykluczone, że to jedno z odgałęzień doliny Etnedal. Ale to tylko przypuszczenie.

Endre, zamyślony, nie przestawał dokładnie oglądać śladów na ziemi.

– Tu droga się rozgałęzia, zupełnie tego nie rozumiem – mruczał. – Magnus, nie podoba mi się ta dolina!

Magnus rozejrzał się wokół.

– No cóż, właściwie masz rację. Nie jest tu szczególnie miło.

Ściany doliny, porośnięte lasem, przykryła gruba warstwa mgły. Konie z trudem torowały sobie drogę przez gęste zarośla. Tuż przed nimi wielki kruk poderwał się do lotu i z głośnym krakaniem zniknął w mgielnych oparach. Echo powtórzyło jego nieprzyjemny głos.

– Jak tu strasznie – zniżył głos Endre. – Nawet rzeka toczy swe wody całkiem bezgłośnie.

– Jeszcze nie spotkałem tak opuszczonego miejsca – przyznał Magnus. – Odnosi się wrażenie, że dotąd nie postała tu ludzka stopa.

– Mylisz się, tędy musiała biec niegdyś bardzo szeroka droga, bo inaczej nie pozostałby po niej najmniejszy ślad. Popatrz na te drzewa na środku traktu! Nie urosły przez jeden dzień!

Marii także udzielił się nieprzyjemny nastrój. Przytuliła się mocniej do Magnusa i rzuciła zalęknione spojrzenie w stronę lasu. W gęstniejącym mroku konie przedzierały się wolno przez zarośla.

Nagle Endre i Magnus, wyraźnie poruszeni, zatrzymali się.

– Czy to jakaś chata? – zapytał Endre z niedowierzaniem.

– Kiedyś może była – odparł Magnus. – Ale popatrzcie, tam dalej jest jeszcze jedna.

Nagle ich oczom ukazał się osobliwy widok. Dolina rozszerzyła się i ujrzeli niewielką osadę wśród zagajnika.

Z lękiem jechali wolno naprzód, a z mroku wyłaniały się coraz to nowe zagrody: chaty popadły w ruinę, podwórza zarosły, a z dachów gdzieniegdzie wystawały czubki drzew. Z niektórych domów ostały się tylko zgniłe belki. Zarośnięte mchem, przypominały niewielkie kurhany. Inne zaś trwały jakby na przekór wyrokowi losu, ziejąc jedynie pustymi oczodołami okien. Samotny kruk to frunął w górę, to przysiadał na dachach domostw.

– Co to jest? – zapytała Maria przerażona, szeroko otwierając oczy.

– Myślisz o tym samym co ja? – szepnął Magnus do przyjaciela.

Endre skinął głową.

– Tak, zdaje się, że to Czarna Śmierć.

– Czarna Śmierć? – zdziwiła się Maria.

– Czy nie słyszałaś o wielkiej epidemii dżumy, która przeszła przez nasz kraj przed około stu pięćdziesięciu laty? – zdziwił się Magnus. – Zdaje się, że odnaleźliśmy wioskę, w której wszyscy wymarli wskutek tej okropnej choroby, a później już nikt się tu nie osiedlił.

– Nikt?

– No, na to wygląda. Mario, czy jesteś odważna?

– Nie wiem – odpowiedziała spiesznie. – Dlaczego pytasz?

– Zdobędziesz się na to, by tu przenocować?

– Sama? – przerwała mu przestraszona.

– Nie, oczywiście, że nie! – Magnus silił się na uśmiech. – Endre i ja będziemy z tobą. Zrozum, trafiła nam się niezwykła okazja, by schronić się pod dachem. Ale nie wolno ci się bać duchów czy temu podobnych bzdur.

– Przecież wszyscy wiedzą, że duchy istnieją!

– Ależ skąd! Nie ma żadnych duchów, możesz spać tutaj zupełnie spokojna.

Magnus w pewnym stopniu mówił wbrew swemu przeświadczeniu. Bo tak naprawdę, mimo wrodzonego sceptycyzmu, towarzyszyło mu przeczucie, że ziemia roi się od istot nadprzyrodzonych.

Maria zwlekała z odpowiedzią. Rozejrzała się niechętnie w tej wymarłej ciszy. Nie miała najmniejszej ochoty tu zostać, jednak myśl, że mieliby spędzić w siodle kolejną noc, wydała się jej nie do zniesienia.

– Hop! Hop! – zawołała.

Zwielokrotniony echem okrzyk odbił się od skalnych ścian.

Zmęczona twarzyczka rozpromieniła się dziecinną radością. Młodzieńcy roześmieli się i ponury nastrój odrobinę zelżał.

– To co, zostajemy? – zapytał Endre,

– Zostajemy – potwierdziła Maria.

Endre wszedł do najbliższej chaty, ale zaraz cofnął się gwałtownie, pobladły na twarzy.

– Tu nie! – rzucił pośpiesznie.

– Dlaczego? – zdziwił się Magnus.

– Łóżko jest zajęte. Mieszkańcy się jeszcze nie wyprowadzili.

– Niech odpoczywają w pokoju, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen – powiedział Magnus i uczynił znak krzyża, a Maria poszła za jego przykładem.

Kiedy ruszyli ku następnej chacie, Magnus popatrzył zdziwiony na swego przyjaciela.

– Ależ, Endre, ty się cały trzęsiesz i ze strachu szczękasz zębami. Mario, zeskakuj z konia!

– Boję się – jęknęła żałośnie.

Magnus nie zważając na protesty dziewczyny przesadził ją na konia Endrego.

Chłopak otoczył Marię ramieniem i zdumieni wspólnie obserwowali Magnusa, który dobył miecza i uczynił nim w powietrzu znak krzyża. Potem uniósł się w strzemionach i obracając się ku wymarłej wiosce, donośnym głosem odmówił modlitwę za dusze zmarłych, przemieszaną z groźnymi pogańskimi zaklęciami. Słowa, wypowiadane z wielkim żarem, odbijając się głucho o skalne ściany, potęgowały wrażenie grozy. Odniosły jednak pożądany skutek. Magnus widząc, że strach zniknął z twarzy jego towarzyszy, schował miecz i przesadził Marię na swego konia, po czym w milczeniu pojechali dalej.

W końcu znaleźli chatę, która nadawała się na nocleg. Młodzieńcy sprzątnęli ją pospiesznie i rozłożyli na łóżkach zakupione przez Magnusa peleryny. Maria otuliła się miękką materią po sam czubek głowy i wyczerpana gorączką, zapadła w półsen. Zrobiło się już całkiem ciemno, jednak przyjaciele jeszcze jakiś czas czuwali.

– Popełniliśmy poważny błąd – odezwał się Magnus.

– Jaki?

– Nie powinniśmy wspominać knechtom o Emmie. Przecież ona zna twoje nazwisko i wie, skąd pochodzisz!

– To prawda – przyznał Endre. – Poza tym wyłoniła się dość istotna przeszkoda, która może zniweczyć twe ambitne plany.

– Chodzi ci o von Litzena? No, tak. Nie będę mógł się ożenić z Marią, póki on żyje. Ale może uda mi się znaleźć jakieś rozwiązanie.

– Zamierzasz się go… pozbyć?

– Nie – wyszeptał po chwili wahania. – Mam dość zabijania!

– Ja również. Po tej ostatniej rzezi nabrałem wstrętu do samego siebie.

– Nigdy więcej nie zabiję człowieka – oświadczył cicho Magnus i obróciwszy się do ściany, zasnął.

Tymczasem Maria poruszyła się niespokojnie w ciemności i cicho jęknęła, Endre nasłuchiwał przez chwilę, domyślając się, że męczy ją gorączka, po czym wstał i podszedł do jej łóżka. Niepewnie wyciągnął dłoń i delikatnie pogłaskał ją po policzku.

– Endre? – spytała wyrwana ze snu.

– Tak – potwierdził trochę przestraszony.

– Zrób to jeszcze raz!

Starając się opanować ogarniające go wzruszenie, pogładził drżącymi palcami policzek dziewczyny, a ona z wdzięcznością przycisnęła jego dłoń.

– Tak się boję, Endre.

– Spokojnie, księżniczko, posiedzę przy tobie, aż zaśniesz.


Magnus niepotrzebnie denerwował się Emmą, bowiem sprytna starucha, ujrzawszy w oddali oddział knechtów, w jednej chwili zebrała się do ucieczki. Załadowała na wóz co cenniejsze rzeczy i pośpiesznie opuściła swe gospodarstwo.

Kiedy knechci przybyli na miejsce, zastali jedynie pustą chatę, tajemnicze łoże z baldachimem i jakieś bezwartościowe graty, których część zabrali z sobą.

Emma skierowała się na południe. Nagromadziła dość pieniędzy i kosztowności, by po drodze nie cierpieć biedy. Postanowiła przedostać się do Szwecji, czuła bowiem, że w Norwegii zaczyna jej się palić grunt pod stopami. Poza tym uznała, że jej rodacy są za biedni…

Bez większych trudności przekroczyła granicę, ale nie od razu znalazła odpowiednie miejsce, w którym chciałaby osiąść. Przemierzyła wiele traktów, nim trafiła do Bogesund, otoczonego zewsząd ciemnym borem miasta, przez które przebiegał ważny szlak handlowy. Emma postanowiła zamieszkać w lesie na skraju Västergötlands i niczym pajęczyca rozpięła swą sieć, w którą wpadali co bogatsi podróżni. Sprawiła sobie ulepszoną wersję łoża z baldachimem…

Winą za liczne przypadki zaginięcia zamożnych kupców obciążano rozbójników z Tiveden. Bo komuż by przyszło na myśl podejrzewać samotną staruszkę? Ale i ją miało niebawem dosięgnąć karzące ramię Nemezis.

Загрузка...