ROZDZIAŁ V

Nadeszła wiosna, potem lato i Maria zaczęła się trochę niepokoić, bowiem jej przyjaciele nie dawali znaku życia, odkąd wyjechali wczesnym rankiem w Boże Narodzenie. A przecież nie mogę ukrywać się tu w nieskończoność, myślała, choć właściwie wszystko układa się jak najlepiej.

Zbliżała się kolejna jesień. Maria skończyła osiemnaście lat i jej uroda lśniła już pełnym blaskiem. Nosiła takie samo ubranie jak inne kobiety; płócienną koszulę z szerokimi rękawami i obszerną spódnicę ściąganą w talii, ale jej czarne włosy, ciemna cera i oczy wyróżniały ją spośród jasnowłosych i niebieskookich dziewcząt z doliny.

Zaczęli się kręcić koło niej adoratorzy, ale Guri pod tym względem była bardzo surowa i strzegła swej wysoko urodzonej podopiecznej jak orlica piskląt, za co Maria była jej wdzięczna. Myślała wszak tylko o Magnusie, choć zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek po nią wróci…

Ale którejś nocy Marię obudziły przyciszone głosy w sąsiedniej izbie. Ostrożnie, by nie zbudzić śpiących w tym samym łóżku dziewcząt, uniosła się na łokciach. Z wrażenia serce zabiło jej mocniej.

Przez uchylone drzwi do alkierza wpadła smuga światła i księżniczka zobaczyła przemykającą ku niej na palcach Guri.

W jednej chwili była na nogach.

– Przyjechali? – wykrzyknęła.

– Tak, ubierz się ciepło! Musicie wyjechać dziś w nocy.

– Tak szybko, dlaczego?

– Ludzie von Litzena przeszukują wszystkie chaty w Valdres – szepnęła Guri. – Podobno jutro lensman ma się zjawić u nas. Tymczasem panicz Magnus zaplanował ucieczkę na południe i wszystko jest już gotowe do drogi. Przybył z opóźnieniem, bo musiał omijać oddziały knechtów strzegących traktów. Musicie się więc spieszyć, bo czas nagli.

– Jak wyglądam, Guri? – spytała nerwowo, ubierając się w pośpiechu.

Guri poprawiła czarne włosy dziewczyny. Rozumiała, że Marii bardzo zależy, by wywrzeć jak najlepsze wrażenie na Magnusie.

– Jesteś piękna – uspokoiła ją i obie wyszły do sąsiedniej izby.

W chybotliwym płomyku lampy oliwnej Magnus sprawiał wrażenie wychudzonego i bardzo zmęczonego. Mój ty ukochany, pomyślała Maria. Musiało ci być ciężko ostatnimi czasy! Młodzieniec jednak, gdy tylko ujrzał dziewczynę, rozpromienił się, a w jego wzroku pojawił się błysk uznania.

W drugim końcu izby rozległo się głębokie westchnienie, ale księżniczka nie mogła oderwać oczu od Magnusa. Z trudem kryła podziw, choć w myślach upominała samą siebie, że nie powinna zdradzać się ze swymi uczuciami.

– Jesteś gotowa? – spytał Magnus krótko, trochę zakłopotany, bowiem zupełnie nie wiedział, jak ma traktować tę młodą damę z wyższych sfer, która nagłe wydała mu się dorosła.

– Tak. Właściwie już od wiosny wszystko mam przygotowane – odrzekła i poszukała spojrzeniem Endrego.

Zmienił się od ich ostatniego spotkania, rozrósł się w ramionach i zmężniał. Wyglądał znacznie poważniej od butnego i nierozważnego Magnusa, którego z pewnością chronił i wspomagał na wszelkie sposoby. Jego obecność podziałała na Marię uspokajająco. Nie potrzebowali słów, by się zrozumieć. Ich uśmiechy wyrażały oddanie i szczerą przyjaźń, jaką od dawna do siebie żywili, a z ich oczu promieniowała radość ze spotkania.

Jeszcze prawie godzina upłynęła, nim wyruszyli, bo mimo nocnej pory poczęstowano ich sutym posiłkiem. Otrzymali też jedzenie na drogę. Ale w końcu nadeszła pora rozstania.

Umówili się wcześniej z gospodarzami, że położą część ubrań Marii na brzegu jeziora, by zasugerować, iż dziewczyna rzuciła się w toń z powodu jakiejś dramatycznej historii. Chodziło o to, by oszczędzić rodzinie Guri kłopotów, kiedy przybędzie lensman.

Maria wręczyła gospodarzowi resztę swych kamieni szlachetnych, ale on odmówił z dumą:

– Tu, w Valdres, nie przyjmujemy zapłaty od ludzi, którzy znaleźli się w potrzebie.

– Nie traktuję tego jako zapłaty, raczej jako skromne podziękowanie dla przyjaciół, których pokochałam. Przyjmijcie te klejnoty od księżniczki brandenburskiej na pamiątkę. Wiem lepiej niż ktokolwiek, jak bardzo się wam przydadzą.

Gospodarz uśmiechnął się, słysząc te słowa, i mruknąwszy: „Niech Bóg cię błogosławi, księżniczko”, przyjął dar. W jednej chwili stał się najbogatszym chłopem w okolicy.


Nie odważyli się pojechać drogą wzdłuż Slidrefjorden. Postanowili przedostać się przez zachodni masyw górski do Vang. Gdy zbudził się dzień, byli już wysoko w górach i kierowali się w stronę Lærdal, gdzie czekał statek Hanzy wychodzący w rejs na południe. Uciekinierzy zamierzali udawać myśliwych dostarczających skóry i inne surowce rzemieślnikom i mieszkańcom miast. Endre siedział na wozie, załadowanym po brzegi rozmaitymi błamami, i powoził swym poczciwym gniadoszem. Maria prawie cały czas leżała na miękkich futrach i oszczędzała siły na długą podróż.

Dowiedziała się, że Magnus już dawno zaplanował tę wyprawę, zdobył skóry i odpowiednie ubrania, a także umówił się z kapitanem, który obiecał ich przewieźć do Lubeki.

Wysoko w górach wiał chłodny wiatr, więc Maria otuliła się szczelnie skórami. Czuła się taka bezpieczna, widząc przed sobą plecy Endrego, i cichutko roześmiała się zadowolona. Nareszcie skończyło się długie czekanie i znów była razem ze swymi przyjaciółmi.

Endre obejrzał się.

– Wyglądasz na szczęśliwą, księżniczko – rzekł z zadowoleniem.

– Jestem szczęśliwa! Było mi bardzo dobrze u twych krewnych, ale nie kryję, że strasznie za wami tęskniłam.

– Naprawdę? – spytał Endre i trochę zawstydzony dodał: – My też tęskniliśmy za tobą!

– Cieszę się! Czy mogłabym usiąść na koźle obok ciebie? Jest tyle spraw, o których chciałabym z tobą porozmawiać.

– Proszę bardzo! – powiedział Endre i zrobił jej miejsce.

Było wczesne popołudnie, cienka warstwa śniegu pokrywała szczyty, wóz trzeszczał i skrzypiał. Maria trzęsła się z zimna i szczękała zębami, więc Endre otulił ją ciepłą skórą.

– Trochę tu twardo i niewygodnie, pani, ale gdybym podłożył kilka błamów…

– Jest zupełnie dobrze, Endre – uśmiechnęła się. – Nie jestem już tą samą rozpieszczoną pannicą co w ubiegłym roku. Widziałeś moje ręce?

Pokazała z dumą spracowane dłonie.

– Ależ to straszne! – wykrzyknął.

_ Co za bzdury! Wyznam ci, że jeszcze nigdy nie byłam z siebie taka zadowolona.

Popatrzył na nią badawczo. Lubiła ten jego spokojny i rozważny wzrok.

– Ciekaw jestem, czy to prawda – powiedział cicho. – W nocy, kiedy wyszłaś z alkierza, dostrzegłem na twej twarzy ślady łez.

Drgnęła i zapytała zdumiona:

– Naprawdę zauważyłeś?

– Kiedy chodzi o ciebie, pani, potrafię dostrzec wszystko.

Maria siedziała przez chwilę w milczeniu.

– Tak, to prawda – przyznała w końcu. – Często płakałam przez sen. Tak długo nie przychodziły od was żadne wieści, że zaczęłam się lękać, czy nie zginęliście.

Popatrzył na nią ze współczuciem.

– Wydaje mi się jednak, pani, że dręczy cię coś jeszcze.

Nabrała do płuc chłodnego jesiennego powietrza i westchnęła ciężko.

– Masz rację. Nie rozumiem, dlaczego Magnus jest taki milczący? – spytała z rozpaczą, wpatrzona w galopującego przodem jeźdźca.

Dłonie Endrego trzymały pewnie lejce.

– Nie wszystko ułożyło się tak dobrze, jak się spodziewał – rzekł powoli, ważąc każde słowo.

– Tak mi przykro. Proszę, opowiedz, co się z wami działo przez ten ostatni rok!

Mijali właśnie krzyż wzniesiony zapewne rękami jakiegoś utrudzonego wędrowca, przez chwilę więc jechali w milczeniu.

– Jak widzisz, pani, pieniędzy nam nie brakuje. Przez całą zimę polowaliśmy. Przemierzyliśmy pół Opplandii. Przyłączyliśmy się do banitów, trochę pracowaliśmy w różnych gospodarstwach. Wszędzie ostrożnie przepytywaliśmy, czy ludzie są gotowi powstać przeciwko uciskowi Duńczyków.

Magnus zawrócił konia i jechał teraz obok nich.

– O, tak – wtrącił się do rozmowy. – Ludzie bardzo pragną, by Norwegia miała swego króla, ale nie zamierzają nawet kiwnąć palcem, by mi w tym pomóc.

– No cóż – rzekł Endre. – Nie oceniaj ich zbyt surowo, porażka wcześniejszych powstań działa odstraszająco. Ale zwerbowaliśmy trochę śmiałków.

– Garstkę banitów i paru chłopskich synów. Taką armią nikt nie zawojuje królestwa! – prychnął pogardliwie Magnus i zgnębiony wpatrzył się w dal. Po chwili zaś dodał z uporem: – Ale ja dopnę swego! Znajdę jakiś sposób!

I uderzywszy konia w zad, pogalopował zagniewany naprzód. Maria i Endre milczeli zakłopotani.

– Bardzo się zmienił – odezwała się w końcu dziewczyna. – Było mu ciężko?

– Tak, przeżył trudne chwile – potwierdził Endre, jakby chciał usprawiedliwić przyjaciela, – Jest przecież taki dumny i w wielu sprawach przerasta innych ludzi.

– Ale ty się nie zmieniłeś. Jesteś tym samym Endre. Niech Bóg cię za to błogosławi!

Uśmiechnął się słabo.

– Mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego, księżniczko, za zbytnią śmiałość, gdy powiem, że bardzo wypiękniałaś!

– Dziękuję, Endre! – odpowiedziała rumieniąc się. – Myślisz, że i on tak sądzi?

– Jestem o tym przekonany – zapewnił pośpiesznie.

Maria milczała przez chwilę, jakby się trochę wahała, w końcu jednak zebrała się na odwagę.

– Wiesz, bardzo bym chciała się czegoś dowiedzieć… Czy Magnus… Och, tak trudno mi o tym mówić!

– Nie krępuj się, pani. Mnie możesz pytać o wszystko!

Pokiwała głową, jakby chciała potwierdzić, że zdaje sobie z tego sprawę.

– Czy Magnus wyznał ci kiedyś, że mnie kocha?

Endre, zaskoczony jej pytaniem, zwlekał chwilę z odpowiedzią.

– No cóż – rzekł w końcu. – Magnus zawsze wyraża się ciepło o tobie.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – wyszeptała.

– Chciałem być szczery.

Skinęła głową rozczarowana.


Wieczorem zatrzymali się na popas w pobliżu Borgund. Maria wypakowywała jedzenie, a Endre tymczasem pociągnął Magnusa na stronę i spytał zakłopotany:

– Słuchaj, nie mógłbyś poświęcić księżniczce trochę więcej uwagi?

– Jak to? O czym ty w ogóle mówisz?

– Wspominałeś, że chcesz się z nią ożenić. Zdaje się jednak, że ona zaczyna powątpiewać w uczciwość twych zamiarów.

– Nie obawiaj się, Endre! – roześmiał się Magnus. – Dziecko zauważyłoby, że jest zakochana we mnie po uszy.

– Tak – potwierdził cicho przyjaciel. – Ale nawet największy ogień, nie podsycany, może zgasnąć.

Magnus wykrzywił się z irytacją:

– Co mam według ciebie robić?

– To chyba nie jest takie trudne. Okaż, że odwzajemniasz jej uczucia. Kiedyś z łatwością przychodziło ci adorowanie dam i prawienie im pięknych słówek.

– E tam, to było całkiem coś innego. Plotłem, co mi ślina przyniosła na język. Ale jak, na miłość boską, można uderzać w konkury do księżniczki?

– Księżniczki są także kobietami, Magnusie – uśmiechnął się Endre.

– Rzeczywiście, ta na dodatek jest bardzo pociągająca. I taka słodka. A ja tymczasem nie mogę jej nawet pocałować. Masz rację, zrobię jak mówisz. Nie powinienem jej zaniedbywać.


Kiedy skończyli posiłek, Magnus przeciągnął się.

– Jaki piękny wieczór! Mario, nie miałabyś ochoty przejść się ze mną nad rzekę i popatrzeć, jak księżyc odbija się w wodzie?

Poderwała się ochoczo i podała mu rękę, po czym zeszli w dół.

Rzeka płynęła bystro, omywając głazy i kamienie. Na jej powierzchni utworzyła się cudowna granatowo-srebrna mozaika. Marii zabiło mocniej serce. Może myliła się sądząc, że nic nie obchodzi Magnusa?

– Chciałeś ze mną porozmawiać?

– Hmm, właściwie nie. Pragnąłem jedynie spędzić z tobą krótką chwilę sam na sam. Powiedz, Mario, czy myślałaś trochę o tym, o czym rozmawialiśmy w zeszłym roku na jesieni? O naszej wspólnej przyszłości?

– Czy myślałam? – uśmiechnęła się. – Przecież te słowa były dla mnie światełkiem w mroku, moją jedyną nadzieją.

Magnus objął ją, a ona popatrzyła w jego piękną twarz, którą tyle razy widziała w swych marzeniach. Zdziwiła się trochę, widząc, jak niewiele się zmienił. Wydawało się, że to ten sam dwudziestolatek, który przed półtora rokiem stał przed nią także w świetle księżyca, dumny i młodzieńczo zbuntowany przeciwko duńskiemu panowaniu. Jego twarz nie wyrażała bynajmniej słabości, ale nie miała w sobie dojrzałej siły jak oblicze Endrego.

– Mario – rzekł z żarem. – Nie mogę dłużej czekać…

Na co? pomyślała w popłochu. Żeby zdobyć mnie, czy żeby podbić Norwegię?

Ech, jak może wątpić w jego uczucia?

On się nie zmienił, uświadomiła sobie nagle. To chyba tylko ja dojrzałam.

Magnus patrzył jej w oczy. Czyżbym się zakochał? zastanawiał się. Ja, Magnus Maar, dla którego kobiety stanowiły dotąd jedynie rozrywkę?


Magnus potrafił się pięknie wysławiać, kiedy tego chciał. A teraz włożył w to całą duszę. Opowiedział Marii, jak bardzo ją podziwia i jaki budzi w nim szacunek, a kiedy wyznał jej miłość, był tak przekonujący, że dziewczyna zawstydziła się swych wcześniejszych wątpliwości.

Jaka ona jest naturalna, myślał Magnus, a przy tym taka słodka i piękna. Może kiedyś pokocham ją naprawdę? Takie kobiety nieczęsto się spotyka.

– Czy coś się stało? – spytała z lękiem. – Zamilkłeś nagle.

– Och, nic takiego – rzucił swobodnie. – Po prostu wszystko wydało mi się naraz takie beznadziejne. Czy kiedyś cię zdobędę?

– Nie wolno ci tracić teraz wiary. Mój ojciec na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.

– Może masz rację. Mario, wiem, że nie wolno mi cię pocałować, ale tego mi chyba nie odmówisz – powiedział i ująwszy jej dłoń, przywarł do niej wargami. Nie spuszczał z niej oczu. – Wracajmy – rzekł po chwili stłumionym głosem i ręka w rękę powędrowali do miejsca, gdzie zatrzymali się na popas.


Następnego dnia odstawili konie i wóz na umówione miejsce w Lærdal, skąd mąż Guri miał je później odebrać, i wsiedli na pokład hanzeatyckiego statku.

Magnus i Endre znów się przebrali, tym razem włożyli eleganckie ubrania kupców. Magnus oczywiście sprawiał wrażenie, jakby całe życie paradował w takim stroju, natomiast Endre czuł się trochę nieswojo.

Kapitan pokazał im dość przestronną kajutę pod pokładem, w której unosiły się przeróżne zapachy. Koje dla pasażerów stały w dwóch rzędach wezgłowiami do burt, natomiast na środku znajdowało się przejście. Ponieważ jednak Magnus prosił wcześniej kapitana o przydzielenie bardziej komfortowego miejsca ze względu na Marię, wskazano im pomieszczenie, w którym funkcję łóżka spełniało kilka skrzyń.

Maria podziękowała kapitanowi i przysiadła na swym posłaniu.

– Nareszcie – westchnęła zadowolona. – Brandenburgia nie wydaje mi się już taka odległa.

– Ciii – szepnął Magnus ostrzegawczo. – Pamiętaj, jesteśmy kupcami udającymi się do Lubeki!

– Och, przesadzasz! Widzisz wokół siebie samych wrogów. Przecież tu, na pokładzie statku, możemy się chyba czuć bezpieczni.

– Jeszcze nie odbiliśmy od brzegu.


Gdy nadszedł wieczór, wyszli na pokład i stojąc na rufie obserwowali urokliwe, strome brzegi Sognefjord, przesuwające się z wolna w mroku przed ich oczami.

– Jak sądzisz, Mario, czy twój ojciec będzie wobec nas nastawiony przyjaźnie? – zapytał nieoczekiwanie Magnus.

– Powinien – odpowiedziała z namysłem. – Przecież uratowaliście mi życie…

– Miejmy nadzieję, że to zrozumie. Mario, czy szepniesz mu za mną przychylne słówko?

– A o co mam prosić ojca? – spytała ze spokojem.

– O wojsko. Brandenburgia posiada przecież dobrze wyćwiczoną armię.

– Większość żołnierzy najemnych służy już w wojsku duńskim.

– Oczywiście możesz powiedzieć, że dobrze zapłacę!

Ciekawe czym? zdumiał się Endre, ale nie powiedział tego na głos. Wiedział przecież, że przyjaciel liczy na fortunę, do której sięgnie poprzez małżeństwo z księżniczką.

Magnus zapatrzył się rozmarzony w dal.

– Wiesz, Mario, wrócę do Norwegii jako wyzwoliciel, a wtedy naród przyłączy się do mnie i udzieli poparcia. Okręty dostanę od Hanzy…

– A czy pomyślałeś o Szwedach? – wtrącił Endre cicho, opierając się o reling.

– Szwedzi udzielą mi pomocy nie wprost! Wspomogą mnie, skutecznie gnębiąc oddziały króla Christiana. Druzgocząca klęska wojsk duńskich pod Brännkyrka w ubiegłym roku kosztowała monarchę duńskiego życie wielu ludzi, by nie wspomnieć o ogromnych wydatkach.

– Tak – potwierdził Endre. – Plany wydają się dobre, jednak teraz wszystko zależy od von Litzena. Nie sądzę, by książę Brandenburgii był tak wspaniałomyślny i podjął tak duże ryzyko, nie mając pewności, że jego córka zasiądzie na tronie Norwegii.

– Masz rację – przyznał Magnus przygnębiony. – Wszystko zależy od von Litzena.

– A poza tym nie zapominaj – ciągnął Endre – że najważniejszym celem tej wyprawy jest pomoc księżniczce.

– Oczywiście – zapewnił Magnus i posłał dziewczynie pośpieszne, wyrażające miłość spojrzenie.

Przyjęła je z wdzięcznością.

Magnus skierował oczy na morze.

– Niedobrze się dzieje w naszym kraju, wokół tyle biedy! Ale ja tu wrócę! Dam Norwegii bogactwo i siłę.

– A my ci w tym pomożemy – rzekła Maria żarliwie. – Prawda, Endre?

Uśmiechnął się do niej i popatrzył z oddaniem na Magnusa.

– Tak, księżniczko – odpowiedział. – Pomożemy, ponieważ kochamy go oboje i jesteśmy gotowi uczynić dla niego wszystko.

– Ależ, Endre! Wzruszyłeś mnie do łez. Masz rację. Nas trojga nic nie rozdzieli, obojętnie co się wydarzy.

– Tak – potwierdziła Maria z uniesieniem.

Endre zaś nie powiedział nic więcej, ale gdy patrzył na Magnusa, Maria zauważyła na jego twarzy osobliwy, smutny uśmiech, który dał jej wiele do myślenia,


Następnego ranka Marię obudziło ciche wołanie Endrego. Usiadła rozespana.

– Księżniczko, kapitan chce z tobą mówić.

– Myślisz, że coś podejrzewa? – zaniepokoiła się Maria.

– Nic nie wiem. Odprowadzę cię na górę.

Maria niechętnie wychodziła na górny pokład, gdzie wiał silny wiatr, ale ufała opiekuńczemu ramieniu Endrego. Powitał ich prawdziwy sztorm, fale uderzały o burty i zalewały deski, a wiatr hulał w żaglach.

Kapitan, posiniały na twarzy z zimna, wydał głośno jakąś komendę, po czym spojrzał na Marię.

– O, nareszcie! Posłuchaj, moja droga, wygląda na to, że jesteś w dobrej formie. Czy nie mogłabyś się zająć pewną damą w sąsiedniej kajucie? To prawdziwa hrabina, mam więc nadzieję, że wiesz, jak należy się wobec niej zachować. Nazywa się Halle. Jej pokojówkę i służącego zmogła choroba morska i jej łaskawość jest całkiem bezradna.

– Czy ona także cierpi na chorobę morską? – zapytała Maria.

– Nie. Ale idź już! Tędy! – Wskazał jej drogę, po czym odwrócił się. Najwyraźniej nie tolerował sprzeciwu.

– No cóż, mam szansę zdobyć całkiem nowe doświadczenie – rzuciła Maria, trzymając Endrego kurczowo za rękę. – Pójdziesz ze mną i pomożesz mi? Trochę się boję tej hrabiny.


Kajuta była bardzo przestronna jak na potrzeby dwóch dam. Hrabina Halle siedziała w łóżku na pół ubrana. Na głowie miała haftowany czepek, spod którego wystawały cienkie siwe włosy. W bladoniebieskich oczach czaiła się pogarda dla otoczenia. Mówiła mieszając słowa duńskie i norweskie.

– Nareszcie! Doprawdy długo kazałaś na siebie czekać! Zaczynaj natychmiast! Posprzątaj tu trochę. Ta moja nieporadna pokojówka rozchorowała się akurat teraz, kiedy jej potrzebuję.

– Zajmę się tym – mruknął Endre do Marii i wziął się do porządków.

Maria popatrzyła ze współczuciem na żałosną podstarzałą damę leżącą na sąsiedniej koi.

– Źle się pani czuje? – spytała przyjaźnie, a w odpowiedzi usłyszała jęk, który wyrażał zapewne wdzięczność za zainteresowanie.

– Co jest! – upomniała ją ostro hrabina. – Nie ściągnęłam cię tu po to, byś obsługiwała te zwłoki! Masz pojęcie o czesaniu? A także o malowaniu, no i o tym, jak należy ubierać damę?

– Tak mi się wydaje – wymamrotała Maria.

– No to zaczynaj! Zawiąż mi gorset!

Maria zacisnąwszy zęby wzięła się do pracy, której niestety nie sprzyjały igraszki fal ze statkiem.

– Teraz buty! – rozkazała hrabina. – Nie, nie o te mi chodziło, ty głupia gęsi! Załóż mi jedwabne, oczywiście.

– Tak jest, wasza łaskawość.

– No – złagodniała hrabina. – Wiesz przynajmniej, jak należy tytułować damę. Służyłaś kiedyś u ludzi z wyższych sfer?

Maria wymieniła spojrzenia z Endrem. Na twarzy przyjaciela malowało się napięcie.

Pragnąc go uspokoić, odpowiedziała hrabinie najczystszym dialektem Valdres:

– Nie, skądże. Większość czasu spędzałam przy zgarnianiu gnoju. Uczesać waszą łaskawość? Jak życzysz, pani?

Hrabina otworzyła usta, by odpowiedzieć, gdy nagle zakołysało gwałtownie i Maria straciła równowagę.

– Niech wasza wysokość uważa! – zawołał Endre.

Hrabina zamierzała go poprawić, gdy nagle zrozumiała, że okrzyk nie był skierowany do niej, lecz do Marii. Spojrzała ostro.

– Posłuchaj no, dobry człowieku. Dlaczego tytułujesz tę dziewczynę „wasza wysokość”? Co to za fanaberie?

– O – wtrąciła się Maria nerwowo. – To tylko taki żart. Moja babka ze strony matki miała w sobie odrobinę szlacheckiej krwi i często się ze mnie naśmiewają.

– Cóż za beznadziejnie głupia zabawa! Oszczędźcie sobie takich bzdur.

– Tak, wasza łaskawość.

Maria starała się jak mogła, by ułożyć liche włosy w skomplikowaną plecioną fryzurę, której zażyczyła sobie hrabina. Hrabina jednak była marudna i łatwo wpadała w złość. Nie przestawała czynić uwag, przez cały czas obserwując tył głowy w srebrnym lusterku. Maria, coraz bardziej zdenerwowana, straciła w końcu opanowanie i cisnęła szczotką o podłogę.

– Dość tego! – zawoła. – Wiele zniosłam, ale nie zamierzam więcej.

– Uspokój się, księżniczko – odruchowo powiedział Endre, nie zorientowawszy się nawet, że zdradził dziewczynę. Odwrócił się do hrabiny, z trudem hamując złość. – Wasza łaskawość może komenderować mną, ale nie tą skromną wiejską dziewczyną, której, pani, nie jesteś godna wiązać sznurowadeł.

Hrabina powstrzymała go ruchem dłoni.

– Chwileczkę! – wykrzyknęła nagle olśniona. – Najpierw tytułujesz ją „wasza wysokość”, potem nazywasz księżniczką… Chcę wiedzieć, co to wszystko znaczy!

– Ja… – zająknął się Endre, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

– O ile wiem, w Norwegii nie ma żadnej księżniczki. A więc to tylko bezwstydne wygłupy… – urwała i zamyśliła się, a Endre tymczasem uczynił krok w kierunku Marii.

– Nie, to niemożliwe! – rzekła po chwili hrabina – Swego czasu krążyły płotki o zaginionej księżniczce, Marii Brandenburskiej, ale bardzo szybko przycichły.

Kiedy spostrzegła, że stoją milczący ze spuszczonymi głowami, wstała i ukłoniła się nisko.

– Wasza wysokość! Proszę przyjąć wyrazy ubolewania.

Dopiero w tym momencie Endre zdał sobie w pełni sprawę, jak wysoką pozycję zajmuje Maria, i jego serce przepełniło się współczuciem, że przypadło jej w udziale tyle doświadczyć. Poczuł też nagle żal z powodu, o którym nie chciał nawet myśleć. Nagle jednak wydało mu się, że wzniesiono między nimi nieprzebyty mur…

Hrabina Halle popatrzyła na Endre.

– Czy to jeden z tych banitów, z którym podróżuje wasza wysokość? Zdaje się, że to chłop… Nie rozumiem, pani, jak możesz?

Maria rozgniewała się.

– Jestem tym samym człowiekiem, co przed chwilą. Nie zmieniłam swego charakteru, więc i ty, pani, nie musisz zmieniać tonu tylko dlatego, że mam dostojniejszy tytuł. Wyzwiskami i szyderstwami możesz obrzucać mnie, ale nie wolno ci powiedzieć złego słowa o Endrem ze Svartjordet!

– Endre ze Svartjordet – wycedziła hrabina. – Ale był też z wami jeszcze jakiś młody szlachcic?

Maria popatrzyła na hrabinę i odezwała się pełnym powagi tonem:

– Rozumiesz zapewne, hrabino, że nasze życie jest teraz w twoich rękach. Zanim cokolwiek przedsięweźmiesz, chcę cię powiadomić, ze udajemy się właśnie do Brandenburgii do mojego ojca. Ci dwaj mężczyźni okazali mi wielką dobroć. Jeśli zechcesz odesłać mnie do von Litzena, zniszczysz moje życie.

Hrabina Halle zamyśliła się. Niecodziennie trafia się sposobność nawiązania stosunków z dworem książęcym. Christian II nie zaliczał się do grona jej przyjaciół, niechętnie akceptował arystokratów, którym jego ojciec król Hans nadał posiadłości w Norwegii. Może wkupiłaby się w jego łaski, gdyby doniosła na tę trójkę… Ale wdzięczność księcia za wybawienie jego córki z trudnej sytuacji będzie zapewne większa.

– Naturalnie, że nic nie powiem – zapewniała gorąco. – Tego by brakowało!

– Dziękuję, hrabino. Nie zapomnę ci tego! Zachowam wdzięczność.

Hrabina pokiwała głową zadowolona.

– Skąd znasz, pani, nasze imiona? – spytał Endre.

– O, dowiedziałam się całkiem niedawno. Ale dla większości ludzi stanowią tajemnicę – wyjaśniła Marii. – Dość skutecznie uciszono skandal. Ojciec waszej wysokości bardzo się dziwi, że nie dałaś znaku życia. Dlatego przeprowadzono bardzo gruntowne śledztwo. Książę wpadł we wściekłość i rozkazał von Litzenowi odnaleźć cię, księżniczko, żywą lub martwą. Dowiedziałam się tego wszystkiego od ciotki waszej wysokości, która martwi się o ciebie, pani.

– Och, biedna ciocia Izabella! Jak sądzisz, Endre, czy zdążymy odwiedzić ją w Bergen?

– Zawiniemy do portu tylko na kilkanaście godzin.

– W takim razie zejdziemy na ląd i wstąpimy do niej na chwilę, żeby ją uspokoić.

– Czy to nie nazbyt ryzykowne, wasza wysokość?

– Może, ale nie mogę pozwolić, by ciotka zamartwiała się z mego powodu.

Endre posmutniał.

– Wydaje mi się, że nie powinniśmy schodzić ze statku, to jedyne bezpieczne dla nas miejsce.

Ale gdy wrócili do kajuty i opowiedzieli o wszystkim Magnusowi, ten rozpromienił się.

– Bergen – westchnął. – Na niebiosa, zejdźmy na ląd w Bergen! Tak strasznie się stęskniłem za miastem!


Kiedy wpłynęli do bergeńskiego portu, Magnus jako pierwszy znalazł się na trapie.

Przeszli wzdłuż nabrzeża obok nowo wzniesionych wysokich kamieniczek. Mijali ciasne, cuchnące zaułki, kierując się ku obrzeżom miasta, gdzie mieściła się wspaniała rezydencja ciotki Izabelli.

Wreszcie wkroczyli na szerokie schody w hallu. Magnus mimowolnie wyprostował się z godnością, czując się wreszcie na właściwym miejscu. Odzyskał pewność siebie. Maria szła przodem, znała wszak dokładnie ten dom i z radością przypatrywała się znajomym miejscom i przedmiotom.

Endre stał się dziwnie milczący. Denerwował się, nie mając pewności, jak powinien tytułować ciotkę Marii. Zawsze miał kłopoty z zapamiętaniem wszystkich tytułów.

Na górze przy schodach przybyszów powitał lokaj, który zaanonsował ich bez mrugnięcia okiem.

Z salonu doszedł ich okrzyk: „Maria!”, weszli więc do środka przywitać się z czcigodną damą.

Ciotka miała około pięćdziesięciu lat, śniada karnacja skóry, czarne włosy i ciemny meszek pod nosem świadczyły, że w jej żyłach płynie domieszka hiszpańskiej krwi. Powoli dochodziła do równowagi po szoku, jakiego doznała na wieść o przybyciu siostrzenicy. Służący podstawiał jej pod nos flakonik z amoniakiem.

W końcu ochłonęła i przyjrzawszy się dokładnie swym gościom, krzyknęła po raz drugi.

Opanowała się jednak i przywitała siostrzenicę zgodnie z dworską etykietą, ale już w następnej chwili zarzuciła ją lawiną wyrzutów.

– Mario! Cóż ty masz na sobie? I w ogóle gdzie byłaś tyle czasu? Twój mąż przyjeżdżał tu i wypytywał o ciebie. To było żenujące. Przeszukiwał dom, nie chcąc wierzyć moim słowom.

– Był tu von Litzen? Kiedy? – przeraziła się Maria.

– Zaledwie przed kilkoma tygodniami. Twój ojciec zwrócił się do króla Christiana, by pozbawił go stanowiska gubernatora, jeśli cię natychmiast nie znajdzie. Byłam przekonana, że nie żyjesz!

Sądząc po tonie głosu, miała pretensję do siostrzenicy, że jest inaczej.

A więc Maria znajduje się wyżej w hierarchii niż jej ciotka, pomyślał Magnus zdumiony. Gdy Maria przedstawiała ciotce swych towarzyszy, ta zdenerwowała się znowu.

– Wygnańcy! Banici! Czyś ty zwariowała, Mario? Każę ich natychmiast aresztować!

– Nigdy! – zawołała dziewczyna, osłaniając młodzieńców własnym ciałem.

Ciotka na moment straciła mowę, ale zaraz wygłosiła długą tyradę, która kończyła się żądaniem, by Maria natychmiast zawiadomiła von Litzena o miejscu swego pobytu.

Maria zacisnęła zęby.

– Przybyłam tu, by cię uspokoić i zapewnić, że nie musisz się o mnie martwić. Udajemy się do Brandenburgii, do von Litzena zaś nigdy nie wrócę!

Ciotka Izabella popatrzyła na nią oczami wąskimi jak szparki.

– Wiesz, kim jesteś? Zbiegłą żoną! Tak, tak! Nigdy o tym nie pomyślałaś? Nie wiesz, w jaki sposób karze się takie kobiety?

Maria wyprostowała się.

– Nie jestem zbiegłą żoną. Ci dwaj młodzieńcy, uprowadzając mnie z pałacu von Litzena, uratowali mi życie.

– Wiem – wtrąciła ostro ciotka. – Tylko to cię usprawiedliwia, tyle że wkrótce miną dwa lata od tamtych wydarzeń. Dlaczego nie wróciłaś? Czy ci młodzieńcy przetrzymywali cię siłą?

– Nie, pojechałam z nimi dobrowolnie.

– A więc sama widzisz! – krzyknęła ciotka piskliwie. – Von Litzen ma pełne prawo domagać się, byś została ukarana. Pomyślałaś o tym?

Maria przełknęła ślinę i szepnęła:

– Ale, ciociu, to prawdziwy despota!

– Mężczyzna ma prawo postępować tak, jak mu się podoba. Nie uchodzi zaś, by żona sprzeciwiała się swemu mężowi! Poza tym młodzieniec, który nakłonił cię do złamania przysięgi małżeńskiej, zostanie skazany na śmierć. Żądam, byś wskazała, który to!

– Żaden – odpowiedziała cicho Maria. – Tu nie chodzi o złamanie przysięgi małżeńskiej. Moim jedynym przewinieniem jest to, że uciekłam od tyrana, z którym przeżyłam piekło, do przyjaźni nie mającej sobie równej. Ale skoro nie cieszysz się, ciociu, z naszych odwiedzin, pójdziemy już. Wybacz, że ci przeszkodziliśmy.

O, nie, pomyślała ciotka. Nie pozwolę ci odejść. Von Litzen musi się o wszystkim dowiedzieć! Może jeszcze uda się uratować jego i mój honor! Ci młodzi mężczyźni są wyjęci spod prawa, jak śmią tu przychodzić? Już ja ich nauczę!

– Ależ nie, poczekajcie chwilę! – zawołała znacznie łagodniej. – Tak mi przykro, że byłam nazbyt ostra, ale szok zmącił mi rozum. Nie miałam pojęcia, że było ci tak ciężko u von Litzena. Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego nie chcesz do niego wrócić. Wybacz mi, Mario!

Zatrzymali się niechętnie, zaskoczeni gwałtowną zmianą frontu.

Ciotka Izabella klasnęła w dłonie.

– Trzeba to uczcić! Wiecie, co zrobimy? Postaram się, Mario, o piękną suknię dla ciebie i wieczorem urządzimy bal.

Magnus rozpromienił się, zaś Endre i Maria spojrzeli po sobie.

– Nie sądzę, ciociu, by to było rozsądne – rzekła powoli księżniczka. – Nie możemy narażać się na to, że zostaniemy rozpoznani.

– Ależ nie ma żadnego niebezpieczeństwa, powiem po prostu, że jesteście moimi krewniakami i przyjechaliście z wizytą – przekonywała ich z zapałem ciotka.

– Niestety, obawiamy się, że będziemy musieli podziękować – przerwał jej Endre. – Statek odpływa o świcie, powinniśmy trochę odpocząć.

Zmroziwszy go spojrzeniem, powiedziała z pogardą:

– Oczywiście, zaproszenie nie było skierowane do ciebie. W tym domu nie mamy zwyczaju mieszać się z pospólstwem.

– Z największą radością uniknę udziału w przyjęciu – odparował Endre i kiedy Maria rozgniewana otworzyła usta, by coś powiedzieć, dodał pośpiesznie: – Wasza wysokość nie musi znów stawać w mojej obronie. Jeśli Magnus i ty, pani, zapragniecie się nieco rozerwać, zrozumiem. Zapewne stęskniliście się za balami i dworskim życiem. Ale bardzo was proszę, bądźcie ostrożni. Zbyt wiele mamy do stracenia.

– No, a ty, Endre? Co będziesz w tym czasie robił?

Uśmiechnął się, widząc jej zatroskane spojrzenie.

– Muszę załatwić parę spraw. Księżniczko, uważaj na siebie. I proszę, wróćcie na statek o odpowiedniej porze, nie możemy pozwolić, by odpłynął bez nas.


Oczy Marii lśniły w blasku świec. Wieczór był niezwykle udany. Stoły uginały się pod ciężarem wyśmienitego jadła, a paziowie wnosili na srebrnych półmiskach coraz to nowe potrawy, jedną wspanialszą od drugiej. Toalety dam mieniły się najrozmaitszymi kolorami, a suknia, jaką Maria miała na sobie, z głębokim dekoltem i szerokim, suto marszczonym dołem, nie ustępowała w niczym kreacjom pozostałych pań. Przy dźwiękach muzyki tańczono tańce, których nie znała. Szybko jednak opanowała kroki i kawalerowie posyłali jej pełne zachwytu spojrzenia. Atmosfera zabawy i radości. Dziwne, że przez ostatnie lata nie tęskniła za tym wszystkim…

Ciotka stała z boku i obserwowała ją uważnie. Śmiej się, śmiej, gołąbeczko, myślała. Wkrótce radość zniknie z twej twarzy. W nocy zamkną się wszystkie drzwi i bramy do pałacu i statek odpłynie bez was. Posłaniec do von Litzena wyruszył już w drogę, a w domu jest dość mężczyzn, którzy zajmą się twoimi kawalerami. Czy sądzisz, że inaczej pozwoliłabym spać w mojej rezydencji temu kmiotkowi Endremu? Król Christian nie będzie miał powodu, by zarzucić mi brak lojalności.

Przekonywała samą siebie, by zdusić głos sumienia podpowiadający jej, że unieszczęśliwia Marię. Zresztą już kiedyś postąpiła podobnie. Nie uległa, kiedy bratanica przybiegła do niej z płaczem i błagała, by nie dopuściła do jej ślubu z obcym mężczyzną o zimnych rybich oczach. Osobiście przecież poznała ich ze sobą, z czego była bardzo dumna. Von Litzen nagrodził ją zresztą sowicie za przychylność i pewnie tym razem uczyni to samo.

Maria podeszła do Magnusa.

– Czyż nie jest cudownie? – spytała cicho. – Wyglądasz wspaniale.

– A ty jesteś najpiękniejszą damą na dzisiejszym balu – odparł szczerze. – Pomyśl! Kiedyś będziemy prowadzić takie życie, a może jeszcze bardziej dostatnie. Jako królewska para Norwegii nie będziemy musieli martwić się o pieniądze na organizowanie bali i przyjęć.

Zarumieniła się pod wpływem jego spojrzenia. Dokoła tłoczyli się goście, ale ona widziała tylko Magnusa. Była pewna, że wszystkie młode damy zerkają na nią zazdrośnie.

– A gdzie Endre? – rzuciła lekko, sięgając po kieliszek z winem.

– Chyba poszedł spotkać się z dziewczyną – odpowiedział wzruszając ramionami.

Maria poczuła dziwny chłód rozpływający się po całym ciele.

– Endre z dziewczyną? – bąknęła niemądrze.

– A co w tym dziwnego? – roześmiał się Magnus. – Czemu nie pijesz?

– Boli mnie głowa – wymyśliła na poczekaniu i odstawiwszy kieliszek, wyszła pośpiesznie z sali balowej. W chłodnym hallu usiadła na kamiennej ławce.

Co mnie to w ogóle obchodzi, myślała zła na siebie, zbita z tropu. Czy już całkiem postradałam rozum? Chyba zbyt wiele wymagam od Endrego. Przecież ma prawo żyć własnym życiem! Nie jest moim niewolnikiem, nie musi więc biegać bez przerwy za mną i mi usługiwać, gdy ja tymczasem płonę z miłości do Magnusa. Och, niechby już sobie poszli ci głupi goście. Straciłam ochotę na zabawę, najchętniej sama bym stąd uciekła.

Otworzyły się drzwi frontowe i wszedł Endre. Zdziwiony zbliżył się do Marii.

– Siedzisz tutaj sama, księżniczko? – zapytał. – Dlaczego nie jesteś na balu?

Poderwała się gwałtownie i odwróciła się doń plecami.

– Nic cię to nie obchodzi! Idź sobie! – wykrzyknęła.

– Ale co się stało? – spytał całkiem zbiry z pantałyku.

– Nic! – wy buchnęła, ledwie powstrzymując się od płaczu. – Nie mogę znieść twego widoku. Wracaj do swojej dziewczyny! Na pewno czeka na ciebie.

– Do kogo? – zdziwił się.

– Do swojej dziewczyny – powtórzyła z uporem i popatrzyła na niego oczami pełnymi łez. – Magnus powiedział, że poszedłeś się z nią spotkać…

Wybuchnęła płaczem i uderzając zaciśniętymi piąstkami w jego pierś, powtarzała:

– Och, Endre, jestem taka niemądra! Przecież nie mogę żądać, byś obdarzał przyjaźnią tylko mnie. Gdybyś wiedział jak nienawidzę samej siebie!

Endre stłumił śmiech i chwyciwszy Marię za nadgarstki, powiedział:

– Nie mam żadnej dziewczyny. Wychodziłem w całkiem innej sprawie. Musiałem coś załatwić w imieniu Magnusa, ale nic z tego nie wyszło. A przyjaźnią darzę tylko was dwoje: ciebie, pani, i Magnusa.

Maria rozpromieniła się.

– Naprawdę nie masz dziewczyny? – upewniała się z niedowierzaniem.

Potrząsnął głową, a czułość w jego spojrzeniu wywołała rumieniec na jej twarzy.

– O, nie. Teraz to rzeczywiście rozbolała mnie głowa – mruknęła i pobiegła na schody.

Z góry doszło go głośne trzaśniecie drzwi.

Endre, nie ruszając się z miejsca, patrzył za nią, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.

Odetchnąwszy głęboko, wszedł po schodach. Czyżby była zazdrosna? Nie, to śmieszne. Ale nawet jeśli, to przecież powodów może być wiele. Nie powinien przykładać zbyt wielkiej wagi do jej wybuchu złości. Doprawdy idiotyczne… Przecież była zakochana w Magnusie, nie ulegało wątpliwości. Zresztą nie ma się czemu dziwić…

Endre usiadł przy balustradzie na piętrze i obserwował z góry rozbawionych gości.

Zrobiło się późno. Część uczestników balu pożegnała się już i opuściła rezydencję. Endre dostrzegł nagle swego przyjaciela, który trzymał na kolanach jakąś młodą damę. Zacisnął zęby oburzony. Niepoprawny Magnus! pomyślał. Zamierzał już odejść, gdy usłyszał za plecami lekkie kroki i obok usiadła księżniczka.

– Wasza wysokość – wyszeptał przerażony. – Nie powinnaś tu być, pani.

– Nie mogłam zasnąć – wyjaśniła i urwała nagle, zatrzymując wzrok na Magnusie.

– Nie przejmuj się, pani – rzekł pośpiesznie Endre. – To są tylko żarty!

Ale Maria siedziała niczym porażona.

– Dlaczego on się tak zachowuje? Powiedz, Endre – żaliła się. – A przecież mówił mi, że chce się ze mną ożenić.

Endre przeklinał w duchu przyjaciela, który bez najmniejszych skrupułów całował właśnie obcą dziewczynę…

– O, nie, Endre. Więcej nie zniosę. Zbyt mocno go kocham!

– Wiem, księżniczko. Ale wracaj teraz do łóżka i spróbuj odpocząć. Postaraj się nie myśleć o tym wszystkim – powiedział i odprowadził ją do drzwi sypialni. – Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w pokoju obok.

Pokiwała głową z wdzięcznością i rozstali się. Endre poszedł do siebie. Siedząc na łóżku, długo czekał na Magnusa i kiedy ten w końcu się pojawił, wylał na niego całą nagromadzoną złość.

– Co ty sobie w ogóle myślisz? – wyrzucał mu rozgoryczony. – Dlaczego na oczach wszystkich zalecałeś się do tej młodej damy? Księżniczka wszystko widziała i bardzo ją to zabolało.

– Wielkie nieba! – jęknął Magnus i ocknął się w okamgnieniu. – Znowu będę się musiał wiele natrudzić, by ją ułagodzić. Ale właściwie po co łazi i mnie szpieguje?

– Szpieguje? Nie można było cię nie zauważyć. Dlaczego ją tak traktujesz? Czy nic cię nie obchodzi?

Zimne szare oczy Magnusa zmieniły się w wąskie szparki.

– Zdaje się, że ktoś inny przejmuje się nią stanowczo zbyt mocno – wycedził powoli. – Że też nie zauważyłem tego wcześniej! Przecież z daleka widać, że jesteś w niej zakochany!

– Zastanów się, co mówisz! – upomniał go Endre blady jak kreda. – Jesteś pijany!

Zacisnąwszy pięści, przez chwilę nie ruszał się z miejsca. W końcu odetchnął głęboko, by się uspokoić, i bez słowa wyszedł z pokoju.

Загрузка...