CZĘŚĆ DRUGA. POWITANIE W DOMU

5

W samochodzie z lotniska Gardermoen do domu, czyli do willi w Lierbakkene, pełen radosnych oczekiwań na spotkanie z rodziną Antonio nagle zesztywniał.

Boże drogi, wysłaliśmy Miguela w świat bez pieniędzy i w ogóle bez czegokolwiek! My wszyscy, jego jedyni przyjaciele, zdradziliśmy jedynego demona na ziemi, zostawiliśmy go własnemu losowi, który nie wiadomo co mu zgotuje. Przecież Miguel nie ma pojęcia, jak się obchodzić z ludźmi w tym pełnym stresujących sytuacji świecie współczesnym. Jak sobie poradzi? W najgorszym razie jego demoniczna natura znowu weźmie górę i Miguel popełni jakieś straszne przestępstwo tylko po to, by zdobyć coś tak podstawowego jak jedzenie.

Boże, Boże, co myśmy zrobili?

Antonio zatrzymał samochód, żeby zadzwonić do Pedra i Gudrun, którzy wciąż przebywali w Hiszpanii. Przedstawił starszemu przyjacielowi swoje zmartwienie.

– Masz rację – powiedział Pedro w zamyśleniu. – Nie będzie mu łatwo, gdy zechce zostać porządnym człowiekiem. Sissi nadal tu jest. Nie chce wyjechać z Hiszpanii, dopóki się nie dowie, gdzie przebywa Miguel.

– Tylko że Sissi, z tego co wiem, nie może się z nim spotkać, dopóki Miguel nie stanie się w pełni człowiekiem… jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie.

– Spróbuj jej to wytłumaczyć!

– Tak, ja rozumiem – przyznał Antonio. – Mnie się to wydaje dziwne, że Urraca wysłała go gdzieś, by się doskonalił w człowieczeństwie, zanim znowu będzie się mógł spotkać z Sissi. Biedni ci ludzie, na których on zechce trenować nowe zachowania!

– Moim zdaniem Urraca ukryła go przed innymi demonami, żeby nie zrobiły z niego siekanego kotleta. Ale chyba masz rację, nasza szlachetna czarownica nie przemyślała sprawy do końca.

– Nikt z nas tego nie zrobił. Powinniśmy byli przynajmniej dać mu pieniądze.

– Oczywiście. A nie dostrzegliście jakichś śladów jego obecności, zanim opuściliście dolinę?

– Nie. Nikt niczego nie widział, chociaż krążyliśmy długo i oglądaliśmy różne doliny w okolicy. Sissi wypatrywała naturalnie jak szalona, ale ona też nic nie widziała.

– Ani ja. Jak myślisz, czy on mógł jeszcze wykorzystać swoje skrzydła?

– Nie – odparł Antonio zamyślony. – Nie, on zdecydowanie nie chciał już więcej występować jako Tabris.

– Antonio, w takim razie my weźmiemy samochód i pojedziemy w stronę Picos de Europa, jak daleko się da. Może gdzieś na niego natrafimy.

– Zróbcie tak, proszę. Bardzo się o niego martwię; Sissi pewnie pojedzie z wami?

– Ja nie wiem, gdzie ona teraz się podziewa, w każdym razie u nas jej nie ma. I Antonio… Jeśli my nie znajdziemy Miguela, to porozum się z Unni! Może uda jej się nawiązać kontakt z Urraca albo przynajmniej z rycerzami. Jest jedyną, która może próbować. Być może oni wiedzą, gdzie znajduje się Miguel?

– Tak zrobię. Tylko że Unni jest kompletnie pochłonięta myślą o Jordim. No ale nic, spróbuję z nią porozmawiać. I Pedro… Gdyby wam się udało go spotkać, to dajcie mu coś tak współczesnego, jak telefon komórkowy! W razie czego będzie mógł się z wami skontaktować. Albo z Sissi. To może wzmocnić jego wolę. Pedro się uśmiechnął.

– Cóż, Miguel zawsze traktował te nowoczesne wynalazki z wielkim sceptycyzmem, ale pomysł jest niezły. No to będziemy w kontakcie.

Nareszcie Antonio mógł pojechać do domu. Napięty niczym struna wyszedł na podjeździe z samochodu.

Jak dawno temu był tu po raz ostatni!

W rzeczywistości to nawet nie tak dawno, ale wydawało mu się, że minęła cała wieczność.

Na schodach ukazała się Vesla i serce podskoczyło mu do gardła. Jakaż ona piękna, jak oślepiająco zgrabna. Najwyraźniej przybrała parę kilo, ale bardzo jej z tym ładnie. Jak bardzo się ona różni od Emmy, która z daleka mogła ją trochę przypominać, też wysoka i blondynka. Ale Vesla promieniała ciepłem, teraz bardziej niż kiedykolwiek.

Jak dobrze wziąć ją w ramiona!

– Strasznie za tobą tęskniłem – wyszeptał, tuląc twarz do jej szyi.

– I ja też, Antonio. Chodź!

Poprowadziła go do wnętrza domu. Dała mu znak, by był cicho, kiedy skradali się do sypialni.

A tam stał niewielki kosz…

Chłopczyk spał. Antonio przełknął kluskę w gardle.

Mój Boże, jakiż on maleńki. Głośno tego jednak nie pomyślał. Ma ciemne włoski, jak ja. Ciemne rzęsy. Krótki nosek. Świetnie, bo przynajmniej nie jest podobny do matki Vesli. Nie mogę stwierdzić, do kogo jest podobny, bo leży na boku. Gdybym tylko mógł go podnieść.

– Jakie niewiarygodnie malutkie rączki… Mogę go dotknąć?

Instynkt opiekuńczy dawał o sobie znać. Jestem za niego odpowiedzialny, myślał Antonio. On jest mój. Mój i Vesli. W końcu spojrzał na nią. Vesla stała sztywna, w oczekiwaniu. Antonio czuł, że twarz rozjaśnia mu serdeczny uśmiech, szeroki i szczęśliwy.

Oplótł żonę ramionami i przymknął oczy.

– Dziękuję ci – wyszeptał. Dotarł do domu.


Morten mieszkał tymczasem razem z nimi, ale pokazywał się rzadko. Vesla powiedziała, że wysyła SMS – y do Juany przez całe dnie i noce. Nawet przy stole siedział wpatrzony w mały aparat i bezustannie klikał, rozjaśniał się, gdy otrzymywał odpowiedź, i wciąż pytał Veslę o znaczenie hiszpańskich słów. „Co znaczy madrugada? Czy to nazwa rockowego zespołu”? „Madrugada znaczy brzask” – odpowiadała Vesla cierpliwie. „Dobrze, no a co znaczy…:? i tak dalej.

Vesla i Antonio mieli nadzieję, że uczucie do Juany potrwa jakiś czas. Wygodniej jest, kiedy Morten zajmuje się SMS – ami.

Antonio bardzo dokładnie obejrzał swojego małego synka. Chłopczyk dopiero niedawno wrócił do domu ze szpitala, więc Vesla wciąż bardzo się denerwowała przy przewijaniu i w ogóle. Nie tak znowu długo musiał leżeć w inkubatorze, ale był naprawdę maleńki, trudno zaprzeczyć. Rączki i nóżki miał jednak długie, palce i paznokietki pięknie wykształcone, lekarze zapewniali, że wyrośnie na dużego mężczyznę.

– Uff, to przecież głupstwo – mówiła Vesla. – Ja znam kilku chłopców niskiego wzrostu, a żebyś wiedział, jakie mają powodzenie! Są dosłownie otoczeni rojem dziewcząt!

– Oczywiście – zgodził się z nią Antonio i po raz kolejny podziwiał małego. Nie potrafił jednak nazywać synka Jordi. To zbyt bolesne.

Próbował też zaraz po powrocie porozumieć się z Unni, ale nie było jej w domu, a telefon komórkowy wyłączyła.

Gdzież ona się podziewa? myślał przestraszony.

6

Ale nie było powodu do niepokoju. Unni poszła do doktora, żeby się dowiedzieć, czy naprawdę jest w ciąży.

Na tym polu bowiem panował absolutny zastój. Nic zauważalnego się nie działo. A ona tak strasznie chciała mieć dziecko z Jordim, wszystko jedno czy go znajdzie, czy nie.

Nie, tak myśleć nie wolno. Żadnych negatywnych przewidywań, bo można zniszczyć istniejące możliwości. To oczywiste, że Unni musi znaleźć Jordiego!

Wyczytano jej nazwisko i weszła do gabinetu.

Lekarka uśmiechała się do niej.

– To prawda – powiedziała. – Jesteś w ciąży…

– No dobrze, ale dlaczego ja nic nie czuję? – wykrzyknęła. – Coś przecież powinnam już zauważać, minęło kilka miesięcy. A ja wciąż jestem w znakomitej formie.

Lekarka roześmiała się.

– Jakie miesiące? Nie jest tak, jak myślałaś, to bardzo młoda ciąża, najwyżej kilka tygodni. Przypuszczalnie mniej.

Unni milczała. Ta noc nie tak dawno temu w starym kościele?

Dziękuję ci, Jordi, za nią, ale…

– Ale ja przecież tak długo nie miałam miesiączki…

– Czy ostatnio intensywnie się odchudzałaś?

– Nie z własnej woli, ale tak. Bywały długie przerwy między posiłkami. Podczas naszej wyprawy.

– I byłaś dodatkowo narażona na wysiłek psychiczny? Stres?

– Owszem, i jedno, i drugie, ale w takim razie jak mogłam zajść w ciążę?

– Mogłaś mieć owulację. Widocznie cykl się po prostu zaczynał normalizować.

– No chyba tak.

Unni starała się rozważyć sprawę dokładnie. To by tłumaczyło jej znakomitą formę.

I z ulgą pomyślała, że to bardzo dobrze. Martwiła się niedawno, że ciąża będzie utrudnieniem w poszukiwaniach Jordiego. A skoro tak się sprawy mają, to zyskuje co najmniej dwa miesiące, te dwa miesiące, które zostały do jego trzydziestych urodzin.

– W takim razie mogę jechać, kiedy tylko zechcę – powiedziała sama do siebie z szerokim uśmiechem.

Lekarka usłyszała jej słowa.

– Nowe obciążenia? – spytała. Unni Ocknęła się.

– Nie, to nie musi być konieczne. Zresztą nie zamierzam narażać dziecka.

Podziękowała i obiecała wrócić wkrótce na kontrolę.

Życie wydawało się jakby trochę jaśniejsze. Ale, rzecz jasna, wcale tak nie było. Jordi zniknął, znajduje się w innym wymiarze, a ona nawet pojęcia nie ma, gdzie miałaby go szukać.

Podążać jego śladem?

W jaki sposób można podążać śladem umarłych, skoro człowiek sam znajduje się w całkiem innym świecie?

Zadzwonił Antonio. Unni otrząsnęła się z ponurych rozmyślań. Dowiedziała się o wielkim zmartwieniu, związanym z Miguelem, Antonio pytał, czy ona nie mogłaby nawiązać kontaktu z rycerzami. A najlepiej z Urracą. Oni powinni chyba wiedzieć, dokąd udał się Miguel.

– O mój Boże, co myśmy zrobili? – przeraziła się Unni. – To prawda, że wtedy w dolinie panował kompletny chaos, wszystko było takie stresujące, ale naprawdę powinniśmy byli mieć więcej rozumu i pomyśleć, co się z nim stanie. Pozostawiliśmy go własnemu losowi, a on jest taki samotny! Jedyny demon na powierzchni ziemi, który pojęcia nie ma o ludzkim życiu.

– No, paru rzeczy się przy nas nauczył. Antonio stał obok koszyka z dzieckiem, mały Jordi zaciskał piąstkę na jego wskazującym palcu. Jest silny, mocno trzyma się życia, myślał Antonio i aż pokraśniał z dumy. W ciągu tych kilku godzin, które spędził w domu, jego uwielbienie dla małego synka wciąż rosło.

– Ale nawiązać kontakt z rycerzami – zastanawiała się Unni rozgoryczona. – Albo z Urracą? Jak miałabym to zrobić? Jak się robi coś takiego? To potrafił Jordi, ale przecież niczego mnie nie nauczył.

– Musisz spróbować – przekonywał Antonio. – To nasza jedyna możliwość.

– Pięknie, nie ma co – mruknęła Unni. – No ale w razie czego mogłabym skorzystać z okazji i zapytać również o los Jordiego!

– No właśnie! To też ważne! – zawołał Antonio, po czym Unni została sama wobec próby nawiązania kontaktu ze światem upiorów, który gdzieś podobno istnieje.

Wiedziała, że ma bardzo dobre stosunki z Urracą, więc to do czarownicy zwróciła prośby o zrozumienie sytuacji Miguela.

Usiadła w pozycji lotosu, wnętrza dłoni zwróciła ku górze tak, jak to widziała u ludzi, którzy mieli zamiar medytować. Nie by kiedykolwiek uważała, że to miałaby być jakaś szczególnie dobra pozycja, ale skoro może pomóc, to proszę bardzo!

Siedziała długo. Nic się jednak nie działo, żeby nie wiem jak intensywnie wzywała swoich duchowych przyjaciół i żeby nie wiem jak prosiła o radę co do Jordiego i tych jakichś przeklętych śladów, o których mówili.

Eter, czy też pokój, w którym siedziała, był jak martwy.

Z ciężkim westchnieniem dała za wygraną. Musiała przyznać, że nie posiada takich zdolności jak Jordi, jeśli idzie o komunikowanie się z tamtym światem.

Unni uśmiechała się sama do siebie. Odwiedziła już Veslę i podziwiała maleństwo. Wkrótce będzie jej kolej. I wtedy również jej dziecko powinno mieć ojca. Unni musi znaleźć Jordiego na czas. Żeby tylko wiedziała, jak to zrobić!


Tej nocy miały miejsce nieoczekiwane wydarzenia.

Śnił się jej jakiś głos, który mamrotał niezrozumiale coś jakby: „Weź to!”

We śnie Unni wyciągnęła rękę i zgarnęła ze stolika jakiś niewielki przedmiot. Zdumiona ściskała go w dłoni. Miała wrażenie, że go rozpoznaje.

Nagle znalazła się gdzieś na dworze. Wokół było zimno, niebiesko – biała poświata, zadymka śnieżna.

Spoza tumanów śniegu ukazała się ubrana na czarno kobieca postać, która powiedziała: „Nie czuj się odpowiedzialna za Tabrisa. Zapomnij o nim!”

„Ale Jordi! Powiedz coś więcej o Jordim!”

Tajemnicza kobieta – Unni wiedziała, kim ona jest – powiedziała tylko dwa słowa: „Czytaj! Słuchaj”!

Potem zniknęła. Zniknął też chłód. Unni znalazła się w znajomym, ciepłym, domowym otoczeniu.

Kiedy się rano obudziła, poczuła, że trzyma w ręce coś twardego. Ściskała to tak kurczowo, że skaleczyła sobie skórę dłoni.

Gryf Vasconii, o którym myśleli, że przepadł razem z pozostałymi czterema.


Następnego dnia roztrząsali ten jej sen, Unni poszła do Vesli i Antonia, był też Morten, mieli telefoniczny kontakt z Pedrem, Gudrun i Juana.

– Czy Urraca naprawdę powiedziała Tabris, a nie Miguel? – pytał Antonio niepewnie.

– Powiedziała Tabris.

– To mi nie brzmi dobrze.

– Rzeczywiście, nie brzmi. Nawiązaliście jakiś kontakt z Sissi?

– Tak. – Telefon przejęła Gudrun. – Sissi chce pojechać do domu, do Skanii, żeby zdobyć więcej pieniędzy, i chce, żeby później przyjechali tu z nią ci jej muskularni przyjaciele, Nisse i Hassę. Oni i tak są bardzo rozczarowani, że skarb został odnaleziony bez ich udziału.

– Czy Gudrun powiedziała jej o naszym niepokoju, to znaczy, że martwimy się o Miguela, który został bez pieniędzy, zupełnie sam?

– Sissi już o tym pomyślała. Właśnie dlatego potrzebuje gotówki.

– Ona zrobi dla niego wszystko – mruknął Morten. – Ale właściwie to bardzo piękne.

– No pewnie, że piękne – przytaknęła Unni. – Czy oni natychmiast będą wracać do Hiszpanii?

– Nic takiego nie powiedziała – odparł Antonio. – Wspominała tylko, że natrafiła na ślad.

– Szczęśliwa – westchnęła Unni. – Chciałabym i ja móc to powiedzieć.

Unni mieszkała teraz w domu swoich rodziców. Niespokojna, niecierpliwa, nigdzie nie mogła zagrzać miejsca, czuła, że czas przecieka jej przez palce, ale wciąż nie wiedziała, gdzie szukać. Dowiedziała się, że to całkiem obojętne, w jakim kraju się znajdzie, w Hiszpanii nie będzie ani o milimetr bliżej Jordiego niż na wzgórzach wokół Drammen.

Nie warto więc nigdzie jeździć. Przynajmniej dopóki nie otrzyma wiadomości.

Ale żadna wiadomość nie nadchodziła. Nie było żadnych nowych snów, nic. Jej dosyć niezdarne medytacje też do niczego nie prowadziły.

W najwyższym stopniu frustrująca sytuacja!

7

Spokojnie i jakby w rozmarzeniu płatki śniegu osiadały na skale. Miguel obdarzony niezwykle czułym uchem słyszał bardzo dobrze ich delikatny szelest. Wpełzł głębiej pod mocno wystający skalny nawis i próbował rozglądać się po okolicy w ten szarobiały poranek.

Od pożegnania w dolinie zaszedł już daleko.

Teraz nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Zapamiętał tylko niektóre wypowiedzi swoich przyjaciół, co zamierzają robić. On też chciał postępować tak samo. I nawet próbował, ale zabłądził w górskim terenie. Śnieżna zadymka, która nadeszła nieoczekiwanie, rozpraszała go, oślepiała, odbierała poczucie kierunku.

Marzł i głodował ponad wszelkie wyobrażenie. To nic zabawnego być człowiekiem. Nie w ten sposób. Sam. Zabłąkany. Bez możliwości zdobycia jedzenia. Tak daleko od Sissi.

Sissi…

Owo ciepłe uczucie w sercu, które go tak nieoczekiwanie zaskakiwało, i to coraz częściej, teraz znowu pojawiło się z wielką siłą.

Oczywiście, był rozdrażniony głodem i zimnem, ale czułość wypływała z głębi duszy. Musi się stać prawdziwym człowiekiem, musi zdobyć Sissi, sprawić, by na zawsze z nim została.

Taka silna, taka dojrzała, taka oszałamiająco piękna!

W oczach Miguela Sissi była najpiękniejszą istotą na świecie.

Co to powiedziała Urraca? Że Miguel w nagrodę za swoje dobre uczynki mógłby stać się człowiekiem, zachowując wszystkie zdolności demona pod warunkiem, że nie będzie z nich korzystał w służbie zła?

Tylko jak dałoby się to zrobić?

Jego umysł funkcjonował marnie, ponieważ to właśnie mózg pierwszy reaguje na brak pożywienia. Próbował myśleć, ale szło mu to opornie.

„Wszystkie zdolności demona.

Coś się tu nie zgadza. Nie wolno mu przecież być Tabrisem. Od obietnicy Urraki, i z jej pomocą, jest Miguelem i tak już pozostanie.

Ale to Tabris umie latać. To on posiada owe fantastyczne skrzydła. To właśnie jedna ze zdolności demona, bardzo sympatyczna, trzeba powiedzieć, więc tę chętnie by zachował. Ale nie jako Miguel. Miguel nie może latać, jeśli się nie przemieni w Tabrisa. Coś z obietnicami Urraki jest nie w porządku.

Teraz jednak znalazło się zastosowanie dla skrzydeł. Bardzo by chciał umieć latać. Miał zbyt zmęczone ciało, by iść dalej.

Z powrotem do doliny byłoby za daleko. A zresztą, co on ma tam do roboty? Nikt już przecież nie pozostał w grocie. Miguel nie opuścił doliny tak, jak go o to prosili. Nie natychmiast. Wszedł do podziemnego korytarza, którym przyszli, i na jakiś czas tam został. Znalazł sobie kryjówkę, z której mógł obserwować wejście do groty. Słyszał i wyczuwał wściekłość demonów. Wstrząsy, kiedy Jordi zamykał otwór w górskiej ścianie. Widział helikoptery, zapamiętał, że tak się właśnie nazywają owe maszyny, które latają w powietrzu, z wirującym urządzeniem na grzbiecie.

Iluż obcych ludzi przyleciało nimi! Ale dlaczego zabrali najpierw kogoś takiego jak Tommy, pozbawionego wszelkiej wartości?

A potem helikoptery odleciały, jeden po drugim, zabierając jego przyjaciół. Unni, która o mało go nie zauważyła z okna. Morten, z którym Miguel nigdy nie nawiązał bliższego kontaktu, być może że Morten trochę się go bał. Odjechała też Sissi. Jego Sissi, której nie będzie mógł ponownie spotkać, dopóki nie wyzbędzie się wszelkich skłonności demona. Juana wyjechała, ale na jej miejsce przyjechał Pedro.

W końcu został tylko Pedro z Antoniem i ci jacyś obcy, nowi ludzie. Gdy odniósł wrażenie, że zmierzają w jego kierunku, pospiesznie uciekł.

Zdążył się jeszcze zorientować, że Jordi zniknął po zamknięciu otworu w skale będącego wejściem do świata demonów.

Wielka szkoda. Jordi to taki wspaniały człowiek, choć to on patrzył na Miguela z największym sceptycyzmem, w każdym razie na początku. Później, kiedy już wiedział, kim Miguel jest, zostali przyjaciółmi.

Śnieżna zamieć ustała i zniknęła równie nagle, jak się pojawiła.

Miguel zobaczył nieznajomy górski krajobraz. To nie tutaj zamierzał przyjść. Na szczęście teraz mógł przynajmniej orientować się w stronach świata i potrafił określić, dokąd się kierować.

Wstał, zrobił parę kroków i zachwiał się. Jaki jest słaby! Tabris nigdy nie bywał słaby w ten sposób.

Głęboko wciągnął powietrze. Trudno, wóz albo przewóz, musi rozpostrzeć skrzydła!

Ale czy potrafi? Nie przemieniając się przedtem w Tabrisa? Bo to by przecież oznaczało wielki krok wstecz w jego najszczerszych staraniach, by stać się pełnokrwistym człowiekiem.

Tak strasznie potrzebował skrzydeł. Przesiedział tu całą noc, nie zmrużywszy oka, skulony, jak to miał w zwyczaju, z rękami wokół podciągniętych w górę kolan i z opartą na kolanach głową. Nie miał tylko skrzydeł, którymi mógłby się okryć, dygotał więc z zimna i czuł się dziwnie nagi, wystawiony na wszelkie niebezpieczeństwa.

Powoli zdjął z siebie kurtkę pożyczoną od Antonia. Musi ją trzymać pod pachą, kiedy się wzbije w powietrze. Jeśli oczywiście potrafi to zrobić.

Tshirt miał rozcięcia na skrzydła, więc mógł go nie zdejmować. Drżał i dzwonił zębami w lodowatym wietrze, który ciskał śniegiem w górskie szczeliny. Teraz śniegu było mniej, ale za to wiatr bardziej porywisty.

– No, Urraca, nadeszła chwila próby – mruknął. – Zobaczymy, co zrobiłaś. Zgodnie z twoimi obietnicami Miguel powinien teraz umieć latać! Szczerze powiedziawszy, ja w to nie wierzę. Jeśli kiedykolwiek zmienię się znowu w Tabrisa, to cię rozedrę na kawałki!

Nie, nie myślał tego poważnie. Po części dlatego, że tak się po prostu mówi, niekoniecznie mając mordercze zamiary, ale głównie dlatego, że przecież czarownica już nie żyje od wieluset lat.

Zamknął oczy, zaczerpnął głęboko powietrza i próbował zachować postać Miguela, wypowiadając jednocześnie rytualne zaklęcia, które dotychczas rozwijały jego skrzydła.

Udało się! Skrzydła się rozpostarły!

Miguel początkowo nie miał odwagi patrzeć ani w ogóle badać, czy zmienił się w Tabrisa. Bo gdyby tak było… to wszystkie jego starania okazałyby się nieważne.

Wzbił się po prostu w powietrze z uporem wpatrzony przed siebie, w odległy cel, ku któremu zmierzał.

Czuł się cudownie, mogąc znowu latać!

8

Sissi nie pojechała do Skanii, nie było to potrzebne. Pedro i Gudrun nawiązali z nią kontakt i obiecali zasilić jej konto sumą, która wystarczy na jej utrzymanie i pomoc Miguelowi, jeśli go odnajdzie. Rozmawiała też telefonicznie z Hassem i Nissem, którzy wprawdzie bardzo chcieli do niej dołączyć, ale nie mieli na to czasu. Nie mogli się zwolnić z pracy, a poza tym, skoro skarb już został znaleziony, cała sprawa przestała być aż taka zabawna, jak myśleli.

Sissi uznała, że chłopcy chyba nigdy poważnie o wyprawie nie myśleli.

Pojechała więc sama na północ Hiszpanii.

Zadzwoniła do Juany.

– Sissi! Jak miło cię znowu słyszeć! Wciąż się zastanawiałam, gdzie się podziewasz! No więc gdzie jesteś?

Sissi westchnęła.

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Gdzieś w górach Asturii. Szukam Miguela, ale to tak jakby szukać igły w stogu siana. No i wiesz, Juano, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Pomożesz mi?

– Bardzo chętnie. Ale o co chodzi?

– Dużo myślałam o pożegnaniu Miguela w grocie. Unni twierdzi, że on potem jeszcze tam został… blisko nas, twierdzi, że mignął jej gdzieś niedaleko. To dlatego szukam go w górach.

– Ach, tak. No a ten twój pomysł?

– No właśnie… Czy ty pamiętasz, o czym myśmy rozmawiali ostatnio, tuż przed tym, zanim Miguel został odesłany przez Urracę, kiedy zebraliśmy się wszyscy, przed atakiem Jordiego na znak na sarkofagu?

– Nie pamiętam, wtedy było takie zamieszanie. Chaos. – Otóż to! Ja też nie myślałam aż do dzisiejszego dnia, o czym wtedy rozmawialiśmy. Dopiero teraz na to wpadłam.

– No i?.

Morten mówił na pół z płaczem: Ja tęsknię za domem. Chcę natychmiast wracać. Tak jest, powiedział Antonio. Najlepiej byłoby rzucić to wszystko i wrócić do domu! A Unni dodała: O, jak rozkosznie byłoby móc się znaleźć w domu! No i wtedy, wyobraź sobie, Juano, wtedy Miguel tak dziwnie na nich popatrzył. Z takim rozmarzeniem, tęsknotą, niemal z zazdrością. Jakby się z nimi zgadzał. No i dlatego ja dzisiaj przez cały dzień się zastanawiam, co on mógłby uważać za swój dom? Albo nie, bo to przecież wiem, a chciałabym wiedzieć, jak on przybył tutaj, na ziemię. Gdzie widzieliśmy go po raz pierwszy? Być może to miejsce należałoby potraktować jako jego dom. Miejsce, do którego on najwyraźniej tęsknił, bo naprawdę tęsknił, widziałam to po jego oczach.

– Chwileczkę – rzekła Juana. – Ty i Miguel spotkaliście się dosyć późno. Gdzieś w wąwozie Hermida. Ale my wszyscy zetknęliśmy się z nim znacznie wcześniej.

– W jakimś domu, prawda?

– Tak. W Santiago de Compostela. Ukazał się na szczycie schodów… – Juana pogrążyła się we wspomnieniach. To przecież wtedy tak śmiertelnie się w nim zadurzyła. Bo przypominał jej Jordiego, o którym nie mogła nawet marzyć.

No cóż, te różne miłostki akurat teraz nie miały najmniejszego znaczenia. Oczarowania. Nie wiedziała do końca, co czuje do Mortena. Czy jest dla niej tylko kolegą, z którym można pójść do łóżka lub wysyłać sobie telefoniczne wiadomości? A może czymś więcej?

Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy Sissi zapytała:

– Juana, czy mogłabyś mi pokazać ten dom?

– Co? Och, wybacz, zamyśliłam się trochę. Masz na myśli… to znaczy chcesz, bym pojechała do Santiago? Ja? Osobiście?

– No właśnie o to zamierzałam cię prosić. Juana długo zwlekała z odpowiedzią.

– Sissi, za nic nie chciałabym sprawić zawodu przyjaciółce, ale ja naprawdę nie mogę znowu porzucać uniwersytetu, muszę pisać moją pracę. Już i tak przekroczyłam wszystkie terminy, poza tym powinnam spisać wszystko, czego się dowiedziałam od rycerzy, zanim to znowu zapomnę.

– Bardzo dobrze cię rozumiem – powiedziała Sissi. – Sama też już nazbyt długo przebywam poza domem. Ale muszę odnaleźć Miguela. Jestem chora z tęsknoty za nim i tak strasznie się o niego martwię.

– To normalne. Wszyscy ci bardzo współczujemy. No właśnie, a słyszałaś, że on powinien mieć telefon komórkowy, żeby się mógł kontaktować z nami niezależnie od tego, gdzie się znajduje?

– Tak, słyszałam – potwierdziła Sissi zadowolona. I zaraz dodała stłumionym głosem: – Tylko jak damy mu ten telefon, skoro nie wiadomo, gdzie on się podziewa?

– No tak, to najgorsze. Ale może ja ci opiszę ten dom w Santiago? Adresu nie pamiętam, ale przynajmniej wiem, jak trzeba iść, by do niego dotrzeć.

– Super!

Sissi czuła się okropnie. Na nic się zda udawanie silnej i nieustraszonej. Została teraz oto całkiem sama. Grupa uległa rozproszeniu. Kontakt z nimi mogła nawiązać o każdej porze dnia i nocy, zarówno z Gudrun i Pedro w Madrycie, jak i z innymi. Ale tutaj ich nie ma.

Wróciła więc do cywilizacji, odnalazła wynajęty samochód i wzięła pieniądze z konta. O rany, aż tyle jej przysłali! Na koniec kupiła telefon komórkowy dla Miguela i wyruszyła w stronę Santiago de Compostela.

W duszy miała wielką pustkę. Ostatnie miesiące były niezwykle intensywne. Ale co zostało teraz? Najgorsze było oczywiście zniknięcie obu przyjaciół: Jordiego i Miguela.

Bardzo dobrze wiedziała, że nie powinna szukać Miguela. Wprost przeciwnie, miała się trzymać z daleka i czekać, aż on będzie mógł do niej wrócić. Tylko że wypuścili go w świat tak, jak stał, dosłownie z pustymi rękami. Musi więc otrzymać pomoc jak najszybciej, zanim w desperacji nie popełni jakiegoś brzemiennego w skutki przestępstwa. Albo nie umrze z głodu.

Santiago de Compostela. Piękne miasto, duże. Jak trafi do celu, nie mając adresu, nazwy ulicy, nic? Wtedy członkowie grupy przyjechali samochodami, punktem wyjścia była katedra…

Sissi też stamtąd wystartowała. Posuwała się zgodnie z informacjami przekazanymi przez Juanę.

Kilka razy musiała pytać przechodniów, w końcu jednak dotarła do celu. Bo to chyba był ten niezamieszkany dom. Tymczasem dzień dobiegł końca, na miasto spływał mrok, tylko na zachodniej stronie nieba widać było jeszcze złocistą smugę.

Kroki Sissi odbijały się głucho w pustym hallu. Czuła się opuszczona, potwornie samotna.

Brama nie była zamknięta na klucz, podobnie jak poprzednim razem. To dało Sissi nadzieję. Wtedy to Miguel zostawił drzwi otwarte, by „wschodnia grupa” mogła wejść do środka. Bo wtedy miał za zadanie pojmanie tych ludzi dla mnichów.

Teraz był wolny. Z pewnością tu właśnie się znajdował. Wrócił do punktu wyjścia. Do swojego „domu”.

Sissi była o tym przekonana.

9

Tylko że to przekonanie okazało się błędne.

Chociaż nie, było właściwe, ale miejsce nie to. Miguel chciał do domu. Uważał, że brzmi to bardzo pięknie, kiedy inni mówili o tęsknocie za domem. Więc on też chciał się tam znaleźć. Poza tym może tam uda mu się znaleźć coś do jedzenia? W tej chwili konał z głodu i był bliski desperacji. Zamierzał jedynie wziąć to, z czego korzystał przedtem, po kryjomu, a potem znowu pospiesznie wrócić na górę, to znaczy na ziemię.

Tabris i Zarena wyszli przecież spod ziemi na wymarłych wzniesieniach Galicii. Dobrze wiedział, gdzie to było. Te poszarpane skały, gdzie kaci inkwizycji siedzieli skuleni i czekali na nich. Tam właśnie znajdowało się znajome zejście. Tam się wybierał teraz, gdy Jordi zamknął wejście w grocie Agili.

Wkrótce zacznie zmierzchać. Ale to nic. On widzi również po ciemku.

Doznał ukłucia w sercu. Widzi po ciemku? Czy Miguel też widział? Powinien, zgodnie z obietnicą Urraki.

Strach podpełzał mu do gardła. Nie chciał myśleć, nie chciał wiedzieć.

Ale podświadomość nie dała się oszukać. Był teraz większy niż Miguel.

Nie chciał wiedzieć.

Nie chciał!

Oto te poszarpane skały. Na dole między szczytami! Tam znajdowała się ta rozpadlina wiodąca w głąb. Do Ciemności.

Tak naprawdę to nie chciał się tam znaleźć. Jednak musiał, jeśli chce przeżyć. Potem znowu będzie Miguelem.

Czyżby w takim razie teraz nim nie był? Ze wszystkimi zdolnościami demona? Nawet z tymi złymi.

Chyba nie jest źle, kiedy umie się latać? By ratować życie.

Ale żeby umieć latać, musi być Tabrisem. A to już bardzo niedobrze. Jeszcze gorzej, rzecz jasna, wracać znowu do Ciemności. Tylko że on ma tam jedynie interes do załatwienia, więc to się chyba nie liczy?

Ale…?

Rozpadlina zniknęła! Została kompletnie zasypana, jakby w ogóle nie istniała.

Miguel szukał jak szalony, coraz bliższy paniki.

W końcu zrezygnował, zatrzymał się z gwałtownym, rozpaczliwym jękiem.

Dotarła do niego prawda. W grocie słyszał, jak ktoś – być może Urraca – powiedział coś o tym, że „zamknięto wszystkie wejścia między… „

Wydał z siebie przeciągły, zdławiony krzyk.

Od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę, że znowu jest Tabrisem. Wiedział o tym już wtedy, kiedy rozpościerał skrzydła, tylko nie chciał tego zaakceptować.

Jordi zamknął wszystkie drogi na dół do Ciemności. On sam zaś unicestwił wszelką możliwość stania się człowiekiem.

Sam jako demon na świecie, który nawet słyszeć nie chce o demonach, który je nienawidzi i chce je zniszczyć.

Wiatr szumiał i szeptał w skalnych szczelinach. Raz po raz przybierał na sile i wtedy grzmiał niczym trąby w dzień Sądu Ostatecznego. Tabris podfrunął do skraju równiny i usiadł na niewielkim wzniesieniu. Położył głowę na kolanach, okrył skrzydłami ciało. Gdyby umiał płakać, to teraz zaniósłby się szlochem.

Sissi, Sissi, wybacz mi! Ja sam nie potrafię sobie wybaczyć!

Загрузка...