Ciemne, smukłe sklepienia wyglądały, jakby wisiały w powietrzu; przepływały między nimi wielkie kłęby mgły, wolno, w rozmarzeniu.
Jordi ponownie stał na granicy sfer. Miguel był z nim.
Na spotkanie wyszła im kobieta w białym habicie. Zwróciła się do Miguela^
– Dziękujemy ci, duchu otchłani, za twój wkład.
– Miguel już nie jest duchem otchłani – zaprotestował Jordi. – On robi wszystko, by stać się pełnym i dobrym człowiekiem.
Kobieta uśmiechnęła się sceptycznie.
– Tygrys jest żółty i czarny, a pasy nigdy nie znikają – zacytowała jakiś wiersz bez sensu. – Moje najlepsze życzenia są przy tobie. Jesteś wolny i możesz wrócić do świata ludzi żyjących.
– Dziękuję – powiedział Miguel. – Przyjmuję to jako ważny krok naprzód w moich staraniach.
– No, no, przez chwilę tam, w tym lesie, byłeś sobą.
– Pytanie tylko, co jest teraz bardziej mną.
– Ja mam wrażenie, że ty byś wolał być człowiekiem, ale że w razie potrzeby chętnie wracasz do demonów.
– Czyż wszyscy ludzie tak nie postępują? – wtrącił Jordi.
– To prawda. Tylko że dla tu obecnego naszego przyjaciela to może mieć katastrofalne następstwa.
Jordi zrobił minę, jakby chciał pożegnać się z kobietą i odejść w towarzystwie Miguela, ale ona natychmiast wybiła mu to z głowy.
– Nie, nie, mój przyjacielu. Ty zostaniesz tutaj. Masz więcej do zrobienia w sferze upiorów.
Jordi stracił cierpliwość.
– Ale ja chcę wracać do domu, do Unni! Ona mnie potrzebuje. I tęsknię za nią tak, że rozum mi się miesza.
Kobieta westchnęła. Ujawniła coś, do czego chyba nie miała prawa, ale serce jej miękło na widok jego cierpienia i wobec tak wielkiej miłości.
– Posłuchaj no, Jordi Vargas, powiem ci, że spotkasz swoją ukochaną właśnie tam, gdzie teraz pójdziesz.
– W takim razie idę z radością!
– Ale nie będziesz mógł jej zdobyć – ostrzegła.
– Co ty o tym wiesz – mruknął. – Ja jestem uparty.
– To się na nic nie zda. Nigdy nie wrócisz do świata żywych.
– W takim razie ja też zostaję – oznajmił Miguel.
– Nie, no chwileczkę! – zawołała kobieta oburzona. Mówiła teraz ostrym, władczym głosem. Stała przed nimi jakby większa. – Raz pozwoliłam ci przekroczyć granice, Tabrisie z rodu demonów nocy. Nie wyobrażaj sobie jednak, że masz prawo zrobić to po raz drugi!
Jordi chciał wtrącić, że Tabris nie jest chyba demonem nocy, skoro należy do dżinów siódmej godziny, Tabris jest duchem wolnej woli. Domyślił się jednak, że ta kobieta jest duchem bardzo wysokiej rangi – w jakiejś hierarchii, oczywiście, ale nie miał odwagi spytać w jakiej – i że wolna wola Tabrisa nie ma dla niej wielkiego znaczenia.
Zrezygnowali. Jordi prosił Miguela o przekazanie pozdrowień Unni i zapewnienie jej, że on zrobi wszystko, by wrócić. Próbował zmusić kobietę, by mu powiedziała, dokąd się teraz udają, ale ona nie ustępowała.
Nagle Miguel zniknął i Jordi uznał, że również demon już go nie widzi. Miguel wkroczył do świata żywych ludzi, on sam natomiast pozostał w świecie upiorów.
Sklepienia wznosiły się jedno za drugim, wiał lekki wiatr. Jordi pomyślał to samo co przedtem: To wygląda jak gotycka katedra bez ścian. Wszystko zachwiało się lekko i rozpłynęło w powietrzu.
– Dokąd mam się udać? – zapytał kobietę.
– Chodź ze mną!
Miguel znowu został sam.
Siedział skulony, jak to miał w zwyczaju, wysoko na szarpanej wiatrem skale, gdzieś w Europie Środkowej. Piękne skrzydła demona oplatały jego ciało. Nikt by się nie domyślił, że w tym skalnym szczycie, jaki stworzyły skrzydła, tkwi żywa istota.
Był znowu Tabrisem i gwizdał na to. Szczerze mówiąc, tyle razy przekraczał granicę między dwoma swoimi wcieleniami, że jeden taki zabieg mniej czy więcej nie powinien robić różnicy. Coraz bardziej i bardziej oddalał się od Sissi.
Próbował nawiązać z nią kontakt za pomocą swojej nowej, cudownej zabawki, telefonu komórkowego. Sissi jednak znajdowała się w samolocie, w drodze na północ, więc nie mogła odpowiedzieć, wiedział o tym. Nie wiedział tylko dokładnie, dokąd postanowiła pojechać. Dlatego siedział tutaj – w połowie drogi do Skandynawii – i czekał.
Tabris spoglądał w dół, na warstwę lawy zastygłej na skalnej półce. Setki, tysiące, miliony lat… Góra jest ta sama, dziwna lawa utworzyła dziwne wzory, zielonkawe na szarym tle, wgryzała się w skałę pod wpływem mrozu, śniegu i lodu, tworzyła nowe figury.
Zafascynowany wodził szponiastym palcem wskazującym po skomplikowanych wzorach, rozkoszował się arcydziełem natury i myślał, jak wiele Sissi w nim zmieniła, jak nauczyła go patrzeć na wszystko inaczej niż przedtem. W ostatnich czasach wielokrotnie siedział zapatrzony w gwiaździste niebo, w kosmos, i nadziwić i się nie mógł wielkości, wiekuistej ciszy. A mikrokosmos jest co najmniej tak samo cudowny. Kiedy się temu dokładnie przyjrzeć, dostrzega się wielki, przebogaty świat kształtów i form życia…
Tabris się wyprostował. Istniał od tysięcy lat i myślał, że tak będzie dalej, że nic się nie zmieni, że wszystko na powierzchni ziemi ma mniejszą wartość i jest bardzo zapóźnione w rozwoju, że władca decyduje w Ciemności, ale że poza tym każdy robi, na co ma ochotę, bierze, co chce, wałczy o swoje i bije się z innymi, wspina się na szczyt drabiny ważności i myśli tylko o sobie. Twardy jak żelazo, pozbawiony skrupułów, ale prosty i nieskomplikowany. Nigdy by nie pomyślał, że aż tak trudno jest być człowiekiem.
Nigdy nie wiedział nic o miłości. Ale dlatego, że należał do duchów Nuctemeron, Tabris, sam o tym nie wiedząc, miał głęboko w duszy jakieś miękkie jądro. Dlatego było mu łatwiej niż innym demonom zaaklimatyzować się w świecie ludzi i to właśnie dlatego mistrz zlecił mu to zadanie. (Dodał mu tylko do pilnowania Zarenę, nieustępliwą i upartą, bo jemu mistrz za bardzo nie dowierzał, o nie. I nie bez powodu, jak się miało okazać).
Ale jednak Tabris miał spore trudności z tym dopasowaniem się. Najtrudniej było mu z okazywaniem szacunku. Naprawdę robił, co mógł. Odnosił się do ludzi z szacunkiem tylko po to, by odkryć, że ktoś trzeci może się czuć zraniony lub zapomniany. Wszystko to takie skomplikowane, czasem wydawało mu się, że balansuje na ostrzu noża, by postąpić właściwie, zrobić to, czego ludzie od niego oczekują. Ale oni mają tak różne pragnienia!
Tabris nie słyszał powiedzenia: „Wszystkim nie dogodzisz”, ale doświadczenie go tego nauczyło, Niewątpliwie życie demonów jest o wiele prostsze.
Wracać do dawnego życia jednak nie chciał. Nie, za nic na świecie! Już sama myśl o życiu w mroku sprawiała mu przykrość.
Tylko tak strasznie trudno mu było oderwać się ostatecznie od Tabrisa…
Być demonem to bardzo praktyczne. Trzeba się jednak postarać i jak najprędzej zapomnieć o Tabrisie.
Jeszcze tylko jedna krótka chwila. Jeszcze troszeczkę.
Niezwykle łagodny uśmiech rozjaśnił jego budzącą grozę twarz. Serce zaczęło bić mocniej, szybciej. Szponiasto zakończony palec, który ciągle przesuwał się po splątanych jak w labiryncie liniach na zielonej powierzchni lawy, zaczął zostawiać rysy na arcydziele natury.
Nieoczekiwanie poczuł się radosny i bardzo silny, choć równocześnie smutny i rozgoryczony.
Odnalazł niewyczerpane źródło. Płomień, który nigdy nie gaśnie: Miłość, bezwarunkowe uczucie. Bez litości, bez drogi odwrotu. Na wszystkie moce ziemi, on bezgranicznie kocha Sissi! Tęsknił nie tylko za jej silnym, dobrze zbudowanym ciałem, choć na myśl o nim ogień w jego ciele zaczynał mocniej płonąć. Nie, on pragnął też jej uśmiechu, ciepła w jej głosie i jej oczu, kiedy na niego patrzy. Kochał zarówno jej paplanie, jak i jej mądrość i głęboką powagę. Jej siłę, dzielność, jej absolutną lojalność w przyjaźni i koleżeństwo, to, jak świetnie się rozumieją, jak potrafią ze sobą współpracować…
Tabris westchnął tak ciężko, że zabrzmiało to bardziej jak szloch.
On przecież chciał tylko być człowiekiem. Ale czy mógł zawieść swoich przyjaciół, skoro jako Tabris może im pomóc?
Wiedział, że teraz zachowuje się nieostrożnie. Wybrał drogę na skróty na skrzydłach Tabrisa. Nie był jednak w stanie odbyć tej długiej podróży na północ, nie stać go było na bilet lotniczy, nie miał potrzebnych papierów. Mógł wsiąść do pociągu, ale na to też trzeba pieniędzy, a w końcu i tak dotrze się do granicznego przejścia. Ściągnąłby sobie prawdziwe kłopoty na głowę.
Znowu spróbował zatelefonować. Sissi nie odpowiadała. Nie, czekała kilka dni w północnej Hiszpanii, chciała się przekonać, czy on tam wróci. Teraz jest w drodze na północ i w samolocie nie może używać telefonu komórkowego.
W takim razie postanowił zatelefonować do Unni.
I Był zaskoczony wiadomością, że Unni nie ma w domu. Tak, Unni wyjechała, by nawiązać kontakt z Jordim, poinformował jej ojciec. Natrafiła na jakiś ślad.
– Mam nadzieję, że nie wybrała się do Mołdowy – przestraszył się Tabris.
– Nie, tam już chyba zostało zrobione co trzeba. Nie, nie, teraz jest coś nowego.
Ojciec Unni nie mógł nic więcej powiedzieć, on nic więcej nie wiedział. Słyszał tylko coś o Hege i jakimś domu, nie było go, kiedy Unni wyjechała… Hege?
Atle Karlsrud wyjaśnił, że Hege to dziewczyna z paczki, do której Unni, Morten i Vesla należeli, zanim rycerze, a przede wszystkim Emma, przyczynili się do jej rozpadu. Hege była teraz w tym jakimś domu.
Najpierw dzwoniła do Antonia, więc może byłoby lepiej, żeby i Miguel tam zatelefonował, może Antonio ma bardziej szczegółowe informacje.
Miguel powiedział, że ma pozdrowienia dla Unni od Jordiego i dlatego bardzo by chciał się z nią skontaktować osobiście.
Atle Karlsrud ucieszył się, słysząc te słowa. Nie, Unni pojechała do tego domu, czy co to tam jest, wyjechała jakieś trzy godziny temu. Miała nadzieję, że tam uda się jej nawiązać kontakt z Jordim, ale nie wiadomo, w jaki sposób miałoby do tego dojść.
Unni jest przecież taką niepoprawną optymistką, obaj panowie byli tego samego zdania. No więc Miguel powinien natychmiast zadzwonić do Antonia.
Unni jak zwykle przeglądała gazety i w ogóle śledziła doniesienia mediów, ale nie znajdowała niczego, co by ją mogło doprowadzić do Jordiego.
O Mołdowie bowiem należało zapomnieć, to już passé.
Nieoczekiwanie odbyła dość dziwną rozmowę przez telefon. Dzwonił Antonio. Powiedział, że telefonowała do niego Hege, bliska histerii, mówiła szeptem.
– Unni, ona potrzebuje pomocy – oznajmił Antonio. – A ja nie mogę się ruszyć z domu, muszę załatwić tyle spraw, jeśli chcę utrzymać swoją pracę w szpitalu. Poza tym powinienem częściej wyręczać Veslę, bardzo ją zmęczyło opiekowanie się takim wrażliwym dzieckiem jak nasz synek – Ale mam nadzieję, że z małym Jordim wszystko w porządku?
– W każdym razie idzie ku dobremu. Tylko że on wymaga więcej opieki niż normalne dzieci.
Unni uśmiechnęła się pod nosem. „Normalne dzieci”. Owszem, świetnie rozumiała, że Antonio uważa swojego synka za cud natury. Ale z drugiej strony, chłopczyk urodził się za wcześnie, więc może on to ma na myśli.
– No dobrze, a co się stało Hege?
– No właśnie, chyba pamiętasz, że ona zamieszkała z pewnym mężczyzną, to dobry człowiek, miły dla Hege, poza tym zamożny.
– To ostatnie wcale nie gwarantuje, że jest się dobrym człowiekiem.
– Nie, ale teraz Hege telefonowała z jakiegoś pensjonatu czy zakładu leczniczego. Błagała mnie, jak mówiłem, szeptem, żebym przyjechał, bo tam coś jest nie tak jak powinno. Powtarzała, że muszę przyjechać. Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej, ale powiedziała tylko, że są tam bardzo dziwni ludzie, wcale niepodobni do ludzi, na koniec pisnęła: O rany, znowu ktoś tu idzie! i na tym rozmowa się skończyła. Hege twierdzi, że nie może się stamtąd wydostać, bo drzwi są pozamykane.
– To brzmi groźnie – westchnęła Unni spokojnie, choć w głębi duszy była naprawdę poruszona opowieścią. Czy to mogłoby być coś dla Jordiego? Chciała dowiedzieć się czegoś więcej.
Antonio wyjaśnił, że dzwonił już do tego przyjaciela Hege i poznał tło całej sprawy. Historia okazała się banalna. Hege prowadziła wygodne życie, pewnego dnia jakaś znajoma zrobiła złośliwą uwagę, że ma chyba parę kilo za dużo. Była to zresztą prawda i zalana łzami Hege spytała swojego przyjaciela, czy on też tak uważa, a on, jak głupi, powiedział coś w rodzaju, że owszem, przydałoby się trochę poodchudzać. To ją prawie załamało, kiedy więc natrafiła w gazecie na anons jakiegoś miejsca, które ma podobno być czystym marzeniem dla osób pragnących odzyskać formę i zrzucić nadwagę, natychmiast się tam zgłosiła. A przyjaciel jeszcze ją namawiał. I stać go było na to, choć przedsięwzięcie miało być kosztowne.
– Rozumiem, że to jakaś tak zwana farma zdrowia – wtrąciła Unni.
– Coś w tym rodzaju. Czy może zakład leczniczy. Unni, mogłabyś tam pojechać? Jako klientka albo pacjentka, czy jak oni to nazywają. Hege zasługuje, żeby się nią zająć.
– Z radością pojadę. Ale spróbuj tylko wspomnieć, że sama tego potrzebuję…
– Nie, no coś ty! Żadna kuracja nie może się równać z tym, czego doświadczyliśmy w czasie naszej ostatniej wyprawy do północnej Hiszpanii. Możesz jednak po, wiedzieć, że czujesz się wypalona, to teraz modne słowo. Że prowadziłaś stresujące życie, źle się odżywiałaś, I potrzebujesz oczyszczenia organizmu i uwolnienia się od obciążeń.
– Świetnie, mam tylko nadzieję, że nie zaproponują mi płukania jelit.
– Jestem pewien, że od tego zaczną. Nie pamiętam, jak się to miejsce nazywa, ale to znajdziesz w ogłoszeniu. W nazwie jest coś zielonego.
– Brzmi mętnie, ale spróbuję. Tylko jak przyjdą do! mnie z lewatywą, to zmuszę ich, żeby sami sobie przepłukali jelita.
Unni wciąż nosiła gryfa Vasconii. Spytała teraz o radę, jak ma postąpić. Powinna była raczej zwrócić się do ' magicznego gryfa Asturii, ale on do niej nie należał. Cóż, „Miłość” też jest dobra.
Amulet bezpiecznie spoczywał w jej dłoni. Uznała to za znak akceptacji swoich planów.
Farma zdrowia nazywała się „Wieczna Zieleń” i zajmowała stary, rozległy dwór w lesistej okolicy, dwie godziny drogi od miasta. Zakład został pospiesznie skontrolowany i zaakceptowany przez służbę zdrowia. Gdy wiozący Unni samochód znajdował się w połowie drogi, zadzwonił telefon komórkowy. To Miguel. Unni była uszczęśliwiona. Raport o Jordim! Miguel dość pobieżnie opowiedział, co się stało, ale i tak Unni słuchała wstrząśnięta.
– Nie, nie, sama zrozumiałam, że nie ma sensu, bym jechała do Mołdowy, i tak przyjechałabym za późno – rzekła, kiedy Miguel skończył. Starała się trzymać telefon jak najdalej od swojego kierowcy, który próbował go jej wyrwać. – Jordiego tam już przecież nie ma.
– To prawda. I ja wiem, gdzie on jest teraz. Ale poprzednim razem bardzo dobrze wytropiłaś jego ślady. Znalazłaś może teraz coś nowego?
– Możliwe, że tak. Wszystko jest wprawdzie niejasne, ale mam przeczucie, że się nie mylę. Ej, ty, trzymaj ręce z daleka od mojego telefonu – powiedziała teatralnym szeptem do szofera. – Wiesz, ja rozumiem, że musiałeś się na jakiś czas znowu przemienić w Tabrisa. Bardzo nad tym ubolewam, ale to chyba było konieczne, no nie?
– Tak. Aczkolwiek będę się starał więcej tego nie robić.
– Nie zarzekaj się zawczasu, nigdy nic nie wiadomo. Dziękuję za pomoc, Miguelu!
– Daj tylko znać następnym razem, gdyby było trzeba, a natychmiast się zjawię! Jordi ma poważne trudności z poruszaniem się i kierowaniem wydarzeniami ze swojej sfery, potrzebuje ziemskiej istoty jako asystenta.
I ty możesz nim być? już miała spytać sarkastycznie, ale nie chciała go ranić.
– Tak jest, będziemy go wspierać – rzekła.
– No właśnie. Nie wiesz czasem, gdzie teraz jest Sissi? Unni roześmiała się.
– Oczywiście że wiem! Wciąż desperacko próbuje wyrwać mi z ręki telefon, bo chciałaby z tobą porozmawiać, i jeździ jak pijana od jednej krawędzi szosy do drugiej. Właśnie teraz mnie wiezie i robi co może, by ' rozbić samochód. No, w końcu go zatrzymała na poboczu, więc będziesz mógł z nią pogadać.
– Ale dlaczego ona nie dzwoniła?
– Z bardzo prozaicznej przyczyny, zapomniała naładować baterie. Dopiero co wróciła z Hiszpanii i oboje z Antoniem uznali, że ja nie powinnam jechać sama.
Zwłaszcza że nie umiem prowadzić samochodu. Sissi nawet nie zdążyła się rozpakować, wzięła co najpotrzebniejsze i ruszyłyśmy w drogę. Tak, tak, już jej oddaję telefon, a sama dyskretnie się wycofam do lasu. Nie będę wam przeszkadzać. Uważajcie tylko, żeby mój telefon się nie rozgrzał do białości, bo będzie mi jeszcze potrzebny. Powodzenia, Miguelu!
– Dziękuję, Unni!
Nie wspomniał nic o tym, że przybył do Norwegii na skrzydłach jako Tabris.
Z daleka Unni słyszała radosną paplaninę Sissi w samochodzie. Ta rozmowa musiała uszczęśliwiać ich oboje.
Ukazał się dwór, pomalowany na żółto, z białymi ramami okien. Wyglądał na zadbany i zasobny. Proste, żwirowane alejki, po których nie miało się odwagi jeździć, żeby ich nie zniszczyć, świetnie utrzymane nawet w zimie trawniki, dodające otuchy czerwone dachówki…
Dziewczyny zatelefonowały z samochodu, informując, że są we dwie, i zapytały, czy znajdzie się też miejsce dla Sissi. Zbyt długo przesiadywała bez ruchu przed komputerem, łgała Unni jak najęta. Teraz Sissi potrzebuje trochę ruchu i rozrywki, dla zdrowia, naturalnie.
– Rany boskie, że też ludzie nie mają za grosz poczucia humoru – mruknęła, odkładając telefon. – Powiedzieli mi złośliwie, że nie prowadzą tu działalności rozrywkowej! Ale potem zapytali, ile masz lat, w końcu zdecydowali się cię przyjąć.
Sissi chichotała najbardziej z tego, że miałaby jakoby siedzieć bez ruchu.
Zostały przyjęte przez panią sztywną i bardzo starannie ubraną, która z reklamowym uśmiechem wskazała im pokoje oraz poinformowała, że lunch zostanie podany za pół godziny.
Od razu chciały spytać o Hege, Unni postanowiła jednak czekać. Na pewno spotkają się podczas lunchu.
Pokój Unni utrzymany był w czystych, chłodnych barwach. Indygo i biel. Sissi natomiast dostała pokoik białoróżowy i skrzywiła się na jego widok. Sissi w różowym! No, niechby to Miguel zobaczył!
Unni wyjrzała przez okno. Na tyłach domu mieszkalnego znajdował się kryty basen, korty tenisowe i trawniki służące zapewne do treningów kondycyjnych.
Co mogło w tym wszystkim być nie tak? Niczego takiego nie dostrzegała.
Przebrała się i zeszła do jadalni. Zebrało się tam już sporo gości, długa kolejka posuwała się wzdłuż pięknie nakrytego i zastawionego stołu z mnóstwem pysznych, dietetycznych potraw. Dużo jarzyn i owoców, różnego rodzaju wykwintne sałatki. Bardzo apetycznie to wyglądało. Unni ze smutkiem wspominała ostatnie dni wyprawy do zapomnianej doliny. Tam jedynym pożywieniem były resztki czekolady i woda z potoku. Ale tam byli razem, Jordi, ona i wszyscy przyjaciele.
Jordi. On trwał niczym niegasnący nigdy płomień w jej sercu i na każdą myśl o nim ogarniała ją głęboka rozpacz. W gruncie rzeczy ta rozpacz ani na moment jej nie opuszczała.
Jordi powinien tutaj być. Może to sobie tylko wymyśliła, miała jednak wrażenie, że w tym domu znajduje się kilka upiorów.
Rozejrzała się wokół i ściągnęła brwi. Same młode dziewczyny? Czy chłopcy i bardziej dojrzali mężczyźni też czasami nie potrzebują pobytu na takiej farmie? A gdzie się podziały starsze panie? Czyż to nie one właśnie stanowią najliczniejszą grupę użytkowników takich miejsc jak to? Mogłaby jednak przysiąc, że nie ma tu ani jednej osoby powyżej trzydziestego piątego roku życia. O, tam właśnie pojawił się mężczyzna, chłopak, ściśle biorąc, młody bożek o anielskim wyglądzie i jasnych włosach. Wszystkie dziewczyny w jadalni podnosiły wyżej głowy, a ich rozmowy stały się nagle głośne, rozgorączkowane.
W chwilę później zobaczyła drugiego młodego mężczyznę. Ten też wyglądał wspaniale, miał oślepiający uśmiech, Unni zauważyła jednak, że niektóre z dziewcząt posmutniały i odwracają wzrok.
Aha, więc mamy tu do czynienia z drobnymi intrygami?
Nareszcie pokazała się Hege. Unni na jej widok rozjaśniła się, ale tamta w odpowiedzi dała jej rozpaczliwy znak, żeby nie podchodziła.
Ach, tak!
No cóż, w takim razie się nie znają. Sissi nie wiedziała, kim jest Hege, więc z nią nie było problemu. Unni zastanawiała się tylko, jak zdoła nawiązać kontakt z rzeczywiście dosyć pulchną koleżankę, ale odłożyła to na później. Tymczasem zabawi się po prostu w szpiega.
Niezłe zajęcie, nie ma co. Podniecające!
Musiała jednak przyznać, że atmosfera w domu jest dość spokojna.
Nagle zebrane dziewczyny jakby zamarły. Do sali wkroczyli najwyraźniej właściciele instytucji. W każdym razie ludzie prowadzący zakład. Z broszury, którą znalazła w swoim pokoju, Unni dowiedziała się, że to małżeństwo, pani i pan Falk.
Frapująca para, trzeba powiedzieć. Wiek między trzydzieści a czterdzieści lat, wytworni, wysportowani, mieli w sobie coś z supereleganckiej Niny i Fredrika, którzy znajdowali się na szczytach towarzyskich rankingów pod koniec lat sześćdziesiątych. Może Unni to porównanie przyszło do głowy dlatego, że tutejsza gospodyni miała włosy związane w koński ogon, musiała nosić to uczesanie zbyt długo, bo czoło było teraz przesadnie wysokie. A wiadomo przecież, że korzonki nad czołem słabną i obumierają, jeśli włosy są za mocno ściągnięte na tył głowy.
Oboje państwo byli pięknie opaleni i prezentowali szerokie uśmiechy. On nosił jasnoniebieski garnitur, z pewnością kolor został wybrany świadomie.
Byli to urodziwi, zadbani ludzie i stanowili kontrast dla dość pospolitych gości marzących, by na farmie uzyskać lepszy wygląd i szczuplejsze figury. Tak, bo nie ulega wątpliwości, że wiele z nich powinno stracić bez szkody dla siebie nawet i kilkanaście kilogramów.
Młodzieńcza para podeszła do Unni i powitała ją bardzo uprzejmie. Natychmiast poczuła do obojga zaufanie. Prosili, by za pół godziny przyszła do biura, gdzie wspólnie opracują program jej pobytu.
Przyszła też Sissi i Unni ją przedstawiła. Tak, wiedzieli już o jej przyjeździe.
Oboje jednak unieśli brwi, widząc, jaka to wysportowana osoba. Zastanawiali się pewnie, co chciałaby poprawić dzięki pobytowi w zakładzie, ale witali ją również serdecznie, bez żadnych uwag.
– No więc, jak panie wiecie, prowadzimy tutaj sześciotygodniowe kuracje – powiedziała pani Birgit Falk, która siedziała przy biurku. Jej mąż dekoracyjnie zasiadł na krawędzi tegoż biurka.
Unni uniosła dłoń, żeby jej przerwać.
– Myślę, że dla mnie to trochę za długo. Jestem w ciąży i…
Gospodarze wymienili spojrzenia.
– W ciąży? – spytał mężczyzna. – Jak długo?
– Nieco ponad czwarty tydzień. Byłoby jednak dobrze, żebym nie brała udziału w bardziej męczących ćwiczeniach…
– Masz rację, droga Unni – rzekła Birgit Falk. – Tydzień to dla ciebie więcej niż dość. Jeśli jednak chodzi o Sissi…
– Ja przejdę całą kurację – wtrąciła Sissi stanowczo. – Muszę odzyskać formę. W ciągu ostatniego roku prowadziłam bardzo siedzący tryb życia.
I to było chyba największe kłamstwo, jakie Sissi wygłosiła w minionym roku. Była też wspaniale opalona, podobnie jak Unni. Hmm!
Po południu był trening na basenie. W nim Unni mogła uczestniczyć i tam w końcu zdołała, pośród śmiechów i chlapania wodą, zamienić parę słów z Hege.
Poinformowała przyjaciółkę, że Sissi również przyjechała, żeby jej pomóc, i zapytała, czego Hege się tak boi.
– Ktoś mnie śledzi – wyjaśniła tamta. – I ktoś coś ze mną robił, nie wiem, co to było, ale widziałam też rzeczy, których nie rozumiem. Chcę wracać do domu!
– Jak długo tu jesteś?
– Trzy tygodnie. Ale nie pozwalają mi wyjechać. Więcej nie zdążyły sobie powiedzieć.
Unni jednak była bardziej czujna, kręcąc się po tym z pozoru idyllicznym małym raju.
Tylko gdzie się podziewa Jordi? Czyżby teraz intuicja kompletnie ją zawiodła? Może to miejsce wcale nie jest dla niego interesujące? Co więc ona ma tu do roboty?
No tak, ma pomagać Hege.
Ale przeciwko czemu? Najlepiej byłoby, niezależnie od okoliczności, zabrać ją stąd, ale czyż Hege nie mówiła, że wszystkie drzwi są pozamykane? A w ogrodzeniu na tyłach domu Unni widziała kilka stróżujących psów. Chyba niełatwo będzie wyrwać stąd koleżankę.
W każdym razie zorganizowanie ucieczki przedstawiało się jako przedsięwzięcie niemożliwe. Może uda się przemówić gospodarzom do rozsądku? Skoro gość nie chce kontynuować kuracji, to chyba trzeba mu pozwolić wyjechać?
Normalnie tak jest.
Unni zauważyła, że jeden z urodziwych młodych chłopców kokietuje Sissi.
Tam nic nie zwojujesz, mój przyjacielu, myślała. Nie wyobrażaj sobie, że mógłbyś konkurować z Miguelem!
Żeby tylko Jordi tu był!
– Znalazłaś sobie wielbiciela – uśmiechnęła się Unni, gdy razem z Sissi wracała z basenu korytarzem pomalowanym na zielono, żółto i biało, który prawdopodobnie miał przywodzić na myśl „wieczną zieleń”.
– Phi! – prychnęła Sissi. – Nie interesują mnie takie typy, trzymam ich przynajmniej na odległość wyciągniętego ramienia.
– Wierzę ci. Czy zostałaś już poddana krzyżowemu ogniowi pytań w biurze?
Rozmawiały cicho. Choć na korytarzu panował ożywiony ruch, nikt im nie przeszkadzał.
– O tak – potwierdziła Sissi. – Krzyżowy ogień pytań to dobre określenie. Musiałam im oddać wszystkie lekarstwa, jakie przy sobie miałam, choć miałam niewiele, żądali nawet pigułek antykoncepcyjnych. Pigułki antykoncepcyjne? – spytałam. – Musiałabym najpierw znaleźć sobie kochanka. Czy to znaczy, że go nie masz? – spytał pan Falk, jakoś tak z lekka uwodzicielsko, wiesz. O ile wiem, to nie – odparłam. Wtedy żona jakby się zaniepokoiła i powiedziała: – Wybacz, że jesteśmy trochę niedyskretni, ale środki antykoncepcyjne są wyjątkowo niebezpieczne w powiązaniu z kuracją, jaką masz tutaj przejść.
– Boże drogi! – zawołała Unni. – A cóż to za końska kuracja?
– Pewnie się niedługo przekonamy. Czy Hege to ta słodka biedaczka, która wygląda jak siedem nieszczęść i przez cały czas rozgląda się lękliwie dookoła siebie?
– Tak, o właśnie tam idzie. Nie ma odwagi ze mną rozmawiać, ale prosi o pomoc. Ona twierdzi, że tutaj dzieją się jakieś dziwne rzeczy, tylko wciąż jeszcze się nie dowiedziałam, o co chodzi. Moim zdaniem tu wszystko robi dosyć normalne wrażenie.
Młoda rudowłosa dziewczyna, która, jak słyszały, ma na imię Charlotte, przepychając się podeszła do nich i szturchnęła Sissi w ramię.
– Ty, trzymaj się z daleka od Paula, zrozumiałaś? Ty go nie obchodzisz, nic a nic. On tylko chce wzbudzić we mnie zazdrość.
– Przepraszam, ale kto to jest Paul?
– Nie udawaj głupszej, niż jesteś! Dobrze widziałam, jak się do niego kleiłaś na basenie.
– A, to ten! Problem polega raczej na tym, że to on kleił się do mnie. Możesz go sobie zatrzymać, mnie on nie interesuje.
– Nie wmawiaj mi! Myślisz, że nie widziałam, jak pływałaś niczym wariatka, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę? Ale widzisz, mężczyźni nie lubią muskularnych dziewczyn. I wiedz, że nie jesteś ani trochę kobieca!
Sissi skwitowała wszystko pogardliwym prychnięciem.
Za swoje zachowanie na basenie bardzo szybko musiała ponieść karę. Jeszcze przed obiadem. Birgit Falk podeszła do niej i powiedziała:
– Widziałam, jak pływasz. Przemknęłaś przez cały basen niczym rekin szykujący się do ataku. Jesteś pewna, że potrzebujesz naszej kuracji?
Niech to licho, zaklęła w duchu Sissi. Że też ja zawsze muszę się popisywać! Głośno zaś odparła naiwnym tonem:
– Och, to takie przyjemne móc się w końcu rozruszać. Ale teraz bolą mnie wszystkie mięśnie! Nie jestem w takiej formie jak dawniej, o nie.
Wyraz twarzy pani Falk świadczy! dobitnie, że nie bardzo miałaby ochotę spotkać Sissi w dawnej formie. Gospodyni tego domu sprawiała wrażenie zmęczonej, choć zachowywała się równie uprzejmie jak zawsze.
– Męczące jest prowadzenie pensjonatu? – spytała Sissi współczująco.
– Domu zdrowia – poprawiła Birgit Falk automatycznie. – Nie, właściwie nie tak bardzo, ale dziś przed południem byłam na wycieczce z grupą gości i chyba sforsowałam kolano. Miałam kontuzję i teraz od czasu do czasu solidnie mnie boli.
– Mogę się tym zająć, jeśli pani chce – ofiarowała się Sissi. – Dużo wiem o sportowych kontuzjach. Rozumie pani, nikt nie choruje tyle co sport… co sportsmeni.
O mało nie powiedziała „sportowi obłąkańcy”, jak często określała samą siebie, ale zwątpiła, czy pani Falk zrozumie tego rodzaju poczucie humoru.
– Dziękuję, ale mamy lekarza, który da sobie z tym radę – rzekła Birgit Falk i poszła do innych gości.
Wielbiciel Sissi siedział z dwoma pozostałymi młodzieńcami, a wszyscy jak z obrazka, po prostu wymarzeni dla samotnych dziewcząt, które jedzą za dużo, bo w jedzeniu znajdują pociechę. A takich w pensjonacie było mnóstwo. W ciągu wieczoru Unni i Sissi rozmawiały z wieloma z nich i zauważyły, że w oczach świeżo tu przybyłych zapalają się gwiazdy na widok młodzieńców. Natomiast dziewczęta pełne urazy, jak Hege czy Charlotte, spędziły tu już więcej czasu.
I chłopcy wcale im nie ułatwiali sytuacji, bo zwracali uwagę tylko na te najnowsze. Te, które przebywały tu od dawna, kompletnie ignorowali. Chociaż jednak Unni przyjechała dopiero co, żaden na nią też uwagi nie zwrócił. I nie wiedziała, czy przyjmować to z ulgą, czy raczej się obrazić. W gruncie rzeczy bawiła ją ta cała sprawa. Bardzo dobrze znała ten typ młodych mężczyzn. Takich, którzy wciąż szukają nowych zdobyczy, żeby tylko samym sobie potwierdzać własną uwodzicielską siłę. Z latami im to nie przechodzi, przeciwnie, staje się coraz gorsze. Podstarzali uwodziciele są nieznośni ze swoim przeterminowanym wdziękiem. Głos Sissi wyrwał Unni z zamyślenia nad ludzką naturą, jak to elegancko sama przed sobą określiła.
– Pewnie słyszałaś, że Gudrun i Pedro planują huczne wesele? Czekają tylko na Jordiego i Miguela.
– Och, to bardzo ładnie z ich strony – powiedziała Unni wzruszona. – Antonio i Vesla z tego samego powodu chcą odłożyć chrzciny swojego synka.
– No właśnie.
Umilkły. Obie wiedziały, że deadline wypada drugiego lutego. Jeśli do tego dnia Jordi się nie znajdzie, a Miguel nie zostanie uznany w tym samym czasie za pełnoprawnego człowieka, to nie będzie żadnego świętowania.
Sissi nie mogła zrobić nic. Cała odpowiedzialność spoczywała na barkach Miguela. Czy to on potrafi się uwolnić od cech demona. Ona mogła go jedynie wspierać, a i to z przyzwoitej odległości.
Unni miała więcej szans. Ona mogła szukać Jordiego.
Tylko gdzie on się podziewa? Bo chyba nie tutaj?
Wszystko wyglądało marnie, jakby już przegrali. Teraz trzeba się skoncentrować na Hege, która nawet nie ma odwagi się zbliżyć do dawnej przyjaciółki.
Beznadziejna sytuacja.
Unni zwróciła uwagę na jednego z trzech czarusiów. Zastanawiała się, co oni właściwie robią w tym zakładzie, jakie to kuracje tutaj przechodzą. Nie wyglądali na ludzi potrzebujących fizycznej odnowy. Dwóch z nich widziała już przedtem, trzeci był dla niej całkiem nowy. Uznała, że jego oczy są fascynujące, ale zarazem przerażające. Oczy węża, pomyślała. Ale, och, jakież pociągające! Pełne tęsknoty spojrzenia płynęły ku niemu z całej sali.
Unni odwróciła wzrok. Nie chciała być jedną z tych zauroczonych dziewczyn. Dla niej istniał wyłącznie Jordi.
Jordi wydostał się z mgły. Rozglądał się po okolicy. „Sklep Petersenów”, odczytał na starym drewnianym domu. Dawny sklep został teraz zamieniony na lokalne muzeum, tak przynajmniej wyglądało. Z szyldu w radosnych kolorach roześmiany chłopiec w czapce na bakier reklamował czekoladę firmy Freia.
– Jestem w Norwegii – wyszeptał Jordi oszołomiony. – Czy mimo wszystko będę mógł wrócić do domu?
– Nie, nie – odparła ubrana na biało kobieta, która go tutaj przyprowadziła. – Pójdziesz teraz prosto tą piękną drogą, aż znajdziesz się w pobliżu dawnego dworu. Tam masz do spełnienia kolejne zadanie.
– Które polega na czym?
– Znasz swoje generalne posłannictwo, masz mianowicie unieszkodliwiać upiory, które mogłyby wyrządzić krzywdę ludziom!
– A ci, których tutaj nie ma?
– Oni mogą mieć pretensje do siebie. To ich własna wina, że znaleźli się w świecie upiorów.
– Więc i moja również? – spytał Jordi agresywnie. – I rycerzy? I Urraki?
– Ani Urraca, ani rycerze nie są aniołami, dobrze o tym wiesz i chyba nigdy w to nie wierzyłeś. A jeśli chodzi o ciebie, to przecież już mówiłam, że myśmy ciebie wybrali. Dlatego że zostałeś dwukrotnie skazany na śmierć. Z powodu twojego dziedzictwa, z powodu przepowiedni Urraki, że tylko jeden brat wróci, oraz z powodu twojej dobroci rycerze wybrali cię na swojego wybawiciela.
Jordi uważał od dawna, że jest ofiarą wyjątkowo niesprawiedliwego losu, ale stłumił w sobie żal i pożegnał się ze swoją przewodniczką.
Jej ostatnie słowa brzmiały:
– Pamiętaj, że ci, którzy nie mogą umrzeć, widzą cię!
Pocieszające!
Pociechą jednak było to, że miał się znaleźć w tym samym miejscu co Unni. Gdziekolwiek by to miało być.
Był późny wieczór, kiedy Jordi dotarł do farmy zdrowia „Wieczna zieleń”, urządzonej w starym dworze. Długo stał i przyglądał się zabudowaniom. Świeciło się w hallu i kilku oknach jednego skrzydła, poza tym budynki tonęły w ciemnościach.
Jak, na Boga uda mu się spotkać tutaj z Unni? W tym nieznanym miejscu. Co ona ma tu do roboty?
Moja ukochana Unni, czy ty wiesz, ile miłości mógłbym ci dać, gdybyśmy tylko mogli żyć w normalnych warunkach? Ja bym nie marnował naszego życia na nieustanne, codzienne wyznania uczuć i na wymaganie od ciebie tego samego, bo to jest w stanie uśmiercić każdy związek. Ale ja bym przy tobie był, dawał ci bez słów odczuć, że zawsze ty też możesz się do mnie zwracać. I oczywiście bym ci okazywał, bez zachęty z twojej strony, że cię nieustannie pragnę, że pragnę tego współgrania ciał i dusz, które wydaje się takie wyjątkowe nam i przypuszczalnie wszystkim zakochanym na całym świecie. Myślę, że nigdy nie ugasisz tego płomienia, który we mnie płonie. Będziesz mogła się przy nim ogrzewać, oparzyć się, ale w głębi duszy ja pozostanę ostrożny i czuły, i…
Rany boskie, cóż za banały wygaduję! Całe szczęście, że Unni tego nie słyszała, bo jakoś nie mogłem odnaleźć słów, które naprawdę chciałbym jej powiedzieć! Moje serce jest tak przepełnione uczuciem do niej, że staję się płaczliwy jak wszyscy zakochani idioci. Dlaczego człowiekowi tak trudno znaleźć najpiękniejsze słowa świata dla ukochanej istoty? Akurat kiedy się ich potrzebuje, to ich nie ma. A może one już wszystkie, zostały wypowiedziane? Zużyte przemieniły się w banał? Czy nie ma żadnych nowych słów dla tych, którzy chcieliby wyrazić swoją miłość? Jordi nie zauważył, że zaczął padać śnieg, tak bardzo był zły na siebie za to, że nie potrafi wymyśleć niczego inteligentnego. Płatków śniegu nie dostrzegał, bo przenikały przezeń, jakby był powietrzem, nie topniały na jego skórze. A przecież jest tutaj, choć znajduje się w innym świecie. To nie jest świat płatków śniegu, nie jest świat Unni. Stał i patrzył, jak ziemia z wolna pokrywa się cienką warstwą bieli, której nocny przymrozek pozwala tu zostać. Rano, gdy wzejdzie słońce, śnieg szybko stopnieje.
Na podjeździe ukazał się samochód i Jordi podskoczył. Za moment światła samochodu padną na niego i jeśli za kierownicą siedzi upiór, z Jordim będzie źle. Stał bez ruchu. Ucieczka na nic by się nie zdała. Miał za mało czasu.
Światło omiotło jego postać. Kierowca jednak nie zahamował, jechał prosto ku wejściu bez jakiegokolwiek znaku, że widzi Jordiego, który szybko pobiegł za nim w stronę wejścia. Czekał, aż mężczyzna w średnim wieku wyjmie z samochodu swoje rzeczy, zamknie pojazd i podejdzie do drzwi.
Kiedy je otworzył, Jordi wemknął się do środka.
Miguel napotykał przeszkody.
Kiedy stanął już na norweskiej ziemi, wyszła mu na spotkanie Urraca z pięcioma rycerzami. Twarze mieli mroczne i ponure.
– Tabrisie z rodu dżinów siódmej godziny – zaczęła Urraca surowo. – Zbyt często korzystasz ze swoich zdolności demona. Nie tak miałeś się zachowywać.
– Wiem, piękna królowo – powiedział Tabris z poczuciem winy. – Ale…
– Tym sposobem nigdy nie staniesz się człowiekiem, nie rozumiesz tego – przerwał mu stary don Federico.
Tabris – czy też, ściśle biorąc, Miguel, ponieważ po locie zdążył już przybrać znowu ludzką postać – przerwał mu dumnie:
– Ja odłożyłem na bok moje własne pragnienia i potrzeby, bo chciałem pomóc swojemu najlepszemu przyjacielowi, Jordiemu, powrócić do życia, zanim jego czas przeminie. Właśnie nadeszła zima, wkrótce będzie nowy rok, a wtedy jemu zostanie już tylko miesiąc.
– Tego nie musisz nam przypominać, demonie – powiedział cierpko przodek Jordiego, don Ramiro. – My podzielamy twój lęk o niego. Właśnie dlatego chcieliśmy cię napomnieć, byś był przy nim teraz, ale do tego ty musisz pohamować swoją ochotę wybierania drogi na skróty pod postacią Tabrisa. Jeśli nie możesz go wspierać jako człowiek imieniem Miguel, to w ogóle nie zasługujesz na to, by człowiekiem zostać. Don Galindo wtrącił:
– Pamiętaj, że jesteś jedynym demonem na ziemi, jeśli pominąć te, które należą do sfer niebiańskich, bo te demony nigdy nie będą dla ciebie towarzystwem.
– I niech ci się nie wydaje, że masz niezmierzoną ilość czasu na to, by stać się człowiekiem – powiedział don Sebastian. – Czas próby dla ciebie również mija w dniu trzydziestych urodzin twojego przyjaciela Jordiego. Po tym terminie nie będziesz już więcej mógł się przemienić w Miguela.
– I utracisz swoją ukochaną Sissi – zakończył don Garcia.
Miguel zacisnął zęby.
– Będę się stosował do waszych rad – powiedział krótko. – Musicie jednak przyznać, że jest ze mnie więcej pożytku, kiedy pomagam moim przyjaciołom jako Tabris.
– Wiemy o tym. I szanujemy to, że dobro Jordiego stawiałeś ponad swoim – oznajmiła Urraca. – Masz wiele cech przemawiających na twoją korzyść. A więc odszukaj Unni, która znalazła się w niebezpieczeństwie, ale korzystaj ze swoich zdolności demona jedynie w przypadkach absolutnej konieczności! A za taką konieczność nie uważa się wygody latania ani lądowanie na ziemi w ciemnościach, by zdobyć jedzenie.
A więc i to oni wiedzą! Ale czy wiedzą też, że Sissi znajduje się w tym samym miejscu co Unni? Tego nie odważył się powiedzieć nawet szeptem. Miał przecież rozkaz trzymania się od niej z daleka.
Urraca pożegnała się.
– I nadaj trochę tempa wydarzeniom. My też pragniemy doprowadzić do końca tę ziemską wędrówkę i zaznać wreszcie trochę spokoju. Egzystencja upiorów nie jest do pozazdroszczenia, zapytaj o to swojego przyjaciela Jordiego!
– Ja wiem, mogłem ją trochę poznać. Dziękuję wam za rady i upomnienia! Zrobię, co będę mógł.
Wszyscy pochylili głowy w bardzo krótkim pożegnaniu i odjechali.
Tak więc wszyscy czworo byli w drodze na spotkanie, za którym tak strasznie tęsknili, ale do którego nie mieli prawa: Unni i Jordi, Sissi i Tabris. Oddzielały ich światy, chociaż przez jakiś czas mogli żyć blisko siebie.
Unni ocknęła się ze snu. Spojrzała na zegarek. Spała tylko parę minut.
Sen był niezwykle piękny, złościła się więc, że skończył się tak szybko. Śniło jej się, że była razem z Jordim, patrzyli sobie nawzajem w oczy i śmiali czule z czegoś, o czym rozmawiali, nie pamiętała już O czym.
Unni nastawiła uszu. Nie była sama w pokoju.
To bardzo nieprzyjemne. Zresztą nie, to nie było nieprzyjemne, raczej miłe. Ale co to takiego?
Dopiero przyjechała do tego dworu, nawet nie wiedziała, jak zapalić lampę. Bezskutecznie przesuwała rękę po ścianie nad nocnym stolikiem.
Uspokoiła się. To coś w jej pokoju nie było niebezpieczne, nie miała co do tego wątpliwości, przekonywała ją o tym jej niezwykła intuicja, zdolność przeczuwania wydarzeń. To coś życzyło jej dobrze.
Czy to zwierzę? Może pies albo kot?
Nie, to raczej coś ludzkiego.
Mimo to gotowa była przysiąc, że pokój jest pusty.
Dla widzących, owszem.
Urraca? Rycerze?
Tabris?
Nie. Żadne z nich.
Tak blisko. I tak nieskończenie daleko.
Fizycznie blisko. Tuż przy jej łóżku.
Unni usiadła na posłaniu.
– Jordi?
Jeśli szepczący głos może drżeć, to teraz tak właśnie było.
– Jordi, czy to ty? Daj mi jakiś znak!
Ale on nie mógł tego zrobić. Należał do innej sfery.
Nie, Jordi nie mógł jej dotknąć. Położył dłonie na twarzy Unni, musiał je trzymać jakieś pół milimetra od jej skóry. Pocałował ją, niczym piórkiem musnął wargami jej usta, ale dotknąć ukochanej nie mógł. Ostrożnie pieścił jej ramiona, w dalszym ciągu ich nie dotykając, a gdyby ona wykonała gwałtowny ruch, to jego ręka przeszłaby przez nią na wylot.
Unni uniosła dłoń, by sprawdzić, co to jest. Jordi, nie zastanawiając się nad tym, co robi, ujął tę dłoń. Ale było tak, jakby złapał powietrze.
Jeszcze raz Jordiego ogarnęło przygnębienie z tego powodu, że znajduje się w innej sferze. Co może zdziałać w tym stanie?
– Ja wiem, że ty tutaj jesteś – wyszeptała Unni. – Wyczuwam twoją bliskość. Zdawało mi się, że teraz, kiedy tak bardzo potrzebuję swoich paranormalnych zdolności, to one się pojawią i będę mogła cię zobaczyć. Ale nie. Jestem taka zwyczajna, że to aż boli! Bądź jednak pewien, że sprowadzę cię do dawnego życia, to nie może tak zostać. Ty naprawdę nie zasłużyłeś na taki los. Zwłaszcza ty, który nieustannie myślisz o innych. Ty, który jesteś najlepszym człowiekiem na świecie. Ja cię przywrócę temu światu!
Jordi nie mógł odpowiedzieć. Szeptał gorące słowa o tym, jak bardzo ją kocha i jak tęskni, by być z nią razem, ale ona nie mogła go słyszeć.
To niesprawiedliwy podział ról, myślał. On przez cały czas mógł widzieć i słyszeć ludzi żyjących, ale sam był dla nich niczym powietrze.
– Zaraz wrócę – powiedział, choć Unni go nie słyszała. – Muszę się tylko rozejrzeć trochę po tym domu. Muszę się dowiedzieć, dlaczego ty tutaj jesteś. Zobaczymy się niedługo, kochanie! Było to bardzo optymistyczne pożegnanie.
Jordi dokonał odkrycia, które powinien był zrobić i już w Pajęczej Wsi. A może po prostu nie pomyślał, że może przechodzić przez zamknięte drzwi? Nie pomyślał o tym, bo tam wszystko było jednym wielkim, trudnym do opanowania chaosem, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć.
Wyszedł na korytarz oświetlony dyskretnymi lampkami. Przystanął i zaczął nasłuchiwać.
Najpierw wyglądało na to, że cały dom jest uśpiony, wkrótce jednak dotarł do niego krótki, skrzekliwy dźwięk i Jordi ruszył w jego stronę.
Jestem tutaj po to, by unieszkodliwić upiora, myślał. Trzeba jednak zachować ostrożność. Nie mogę pozwolić, by upiór mnie zobaczył.
Wszystkie drzwi w korytarzu miały nazwy, a obok na szyldzie wyryty był kwiatek. Dzwoneczki. Maki. Fiołki. Słonecznik i tak dalej. To wszystko sypialnie, podobnie jak Unni, domyślił się. Unni miała na drzwiach margerytkę.
Kiedy mijał drzwi z prymulką, dotarły do niego ze środka jakieś głosy. Jeden męski, perswadujący, a drugi gniewny:
– Ale ja nie jestem chora, to po co mam zażywać jakieś tabletki?
To skański dialekt! Co do tego nie może być wątpliwości. Czysty, nieskalany skański. Czy Sissi jest tu także? Oczywiście, to przecież jej głos!
Mężczyzna coś mamrotał, a Sissi wykrzyknęła:
– Dodatek do jedzenia? W środku nocy? Wynoś się stąd albo cię wyrzucę!
Drzwi otworzyły się i na korytarz wyszedł młody, przystojny mężczyzna. Nie był to mężczyzna z samochodu. I ten wyglądał na rozwścieczonego.
Ale Jordiego nie zauważył.
Tak więc Jordi spotkał już dwóch mężczyzn. Żaden z nich nie był upiorem.
Ten mężczyzna szedł w stronę, w którą zamierzał też pójść Jordi, postanowił więc posuwać się za nim.
Znaleźli się w innym skrzydle budynku. W tym z oświetlonymi oknami.
I rzeczywiście na korytarz padło światło, kiedy młody mężczyzna otworzył drzwi do jakiegoś pokoju. Zaraz znowu je za sobą zamknął. Jordi nie odważył się wejść do środka, został na korytarzu i nasłuchiwał.
Młody mężczyzna tłumaczył, że on i Paul zrezygnowali z tej szwedzkiej amazonki. Bardzo rozsądnie, pomyślał Jordi. Sissi potrafiłaby wyrzucić nawet boksera wagi ciężkiej, gdyby było trzeba.
Odpowiedział kobiecy głos:
– Nic nie szkodzi. Po południu pojawił się tu szaleńczo przystojny młodzieniec. Połączymy tych dwoje, to się da zrobić, zobaczysz, Adrian.
Jordi zastanawiał się. Mężczyzna w samochodzie nie był specjalnie pociągający, raczej całkiem pospolity.
Na drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem: „Pomieszczenia prywatne”. I było to rzeczywiście jedyne wejście do tego skrzydła.
Musi to być wielkie prywatne mieszkanie, stwierdził Jordi. Był strasznie ciekawy.
Młody człowiek wyszedł i udał się do głównej części budynku. Jordi słyszał, że w głębi prywatnego mieszkania otworzyły się jakieś drzwi, słyszał oddalające się kroki. Szarpany wątpliwościami przeniknął do środka. Odetchnął z ulgą, bo pomieszczenie zastał puste. Był to raczej hall z przylegającym biurem. A może recepcja. Otwarte drzwi prowadziły do kolejnego, niewielkiego przedpokoju, bardziej komfortowego, musiało to być wejście do prywatnych apartamentów.
Ale te drugie drzwi…?
„Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” – przeczytał bardzo oficjalny zakaz.
Jordi się wahał. Czy powinien? Byłby absolutnie bezbronny, gdyby wszedł do niewłaściwego pomieszczenia i zderzył się z upiorem, który przecież musi się znajdować w zakładzie. Bo zewsząd pachnie niebezpieczeństwem i sprzecznymi z naturą zjawiskami, chociaż z pozoru wszystko wygląda normalnie.
To, co właśnie usłyszał, jeszcze pogłębiało jak najgorsze przeczucia. Coś jest nie tak, ale co? Wiedział, że znalazł się na pierwszym piętrze. Z tego co zapamiętał, gdy wchodził do domu, z głównej części budynku nie było wejścia na pierwsze piętro. Więc gdzieś tutaj muszą się znajdować schody.
Jordi pochylił się i badał drzwi, ustalił, że są zamknięte na klucz. Nie szkodzi, tym akurat nie musiał się martwić i ucieszył się, że pochodzi z innej sfery.
No trudno, wóz albo przewóz, nie ma co się dłużej zastanawiać – przeniknął przez drzwi, przygotowany jednak na natychmiastową rejteradę, gdyby było trzeba.
Nowy korytarz. I tak jak przypuszczał, schody na dół. Ale było też coś więcej…
Jakieś otwarte drzwi wiodły na galerię. Mógł na niej stanąć i spoglądać w dół na niższe piętro. Paliło się tam światło, a ludzie chodzili pospiesznie tam i z powrotem.
Ukryty na wszelki wypadek w cieniu widział na dole ni mniej, ni więcej tylko salę operacyjną. Na stole leżała młoda dziewczyna w narkozie. Pielęgniarka właśnie ją okryła i zdjęła aparaturę usypiającą.
Lekarz skończył pracę, wyprostował się. Jordi rozpoznał w nim mężczyznę, który przyjechał samochodem.
– No to tyle – powiedział lekarz. – Czy dziś wieczór mamy coś jeszcze?
– Nie – odpowiedział mężczyzna stojący pod galeryjką tak, że Jordi nie mógł go widzieć. – Chyba że wzięlibyśmy tę nową. Ma na imię Unni czy jakoś tak.
– Zaczekamy do przyszłego tygodnia – wtrąciła pielęgniarka. – Wtedy rezultat będzie lepszy.
– No jasne, tak będzie lepiej – przytaknął mężczyzna pod galerią.
Lekarz szykował się do opuszczenia sali.
– Resztę załatwicie już sami, jak zwykle?
– Jak zwykle – uśmiechnęła się pielęgniarka, a Jordiemu na widok tego jej uśmiechu zimny dreszcz przebiegł po plecach.
Nie chciał dłużej na to patrzeć, pospiesznie wrócił do pokoju Unni. Spala teraz, więc Jordi usiadł w wygodnym fotelu, podciągnął w górę kolana, objął je rękami.
Siedział tak aż do rana i dzwonił zębami z przerażenia i bezsiły. Czekał, aż nastanie świt i na korytarzu, a także poza domem, rozlegną się glosy.
Wtedy pojawiła się ubrana na biało kobieta z koszykiem jedzenia. Dziękował jej szczerze i zapytał, co powinien zrobić, żeby oczyścić ten zakład.
– Dzisiaj możesz odpoczywać – rzekła. – Tymczasem bowiem wszyscy są bezpieczni, a to co się tu dzieje akurat ciebie nie dotyczy, nie wchodzi w skład twojego zadania.
– Ale ja przecież nie mogę spać…
Uciszyła go i kazała wypić szklankę mleka. Posłuchał, choć do końca z oporu nie zrezygnował. Kobieta zaczekała, aż zje swój chleb.
Gdy skończył, usiadł przy Unni i patrzył na nią, tak bardzo chciał ją ochraniać, żeby nikt, nikt mu jej nie odebrał ani nie zrobił jej nic złego. O tak wiele rzeczy chciał zapytać kobietę w bieli, ale nie miał siły.
Skulił się więc i zasnął pod wpływem proszku, który strażniczka wsypała mu do mleka. Wiedziała bowiem, że ostatnimi czasy naprawdę nie pozwalał sobie na odpoczynek, a przed akcją jego umysł musi być sprawny, zmysły wypoczęte.
Przyjrzała mu się uważnie i westchnęła. To niesprawiedliwe, żeby taka na wskroś dobra istota jak Jordi musiała przez to wszystko przechodzić, ale nie mieli innego wyjścia.
Otrzymasz pomoc, myślała. Jeszcze o tym nie wiesz, ale otrzymasz naprawdę wspaniałą pomoc. Bo masz rację, że w tej sytuacji sam wiele nie zdziałasz.
Sny Jordiego dotyczyły akurat tej samej sprawy: jedyna możliwość powrotu do świata żywych zależy od tego, czy zdoła unieszkodliwić upiora.
W żaden inny sposób nie mógł też uchronić Unni przed grożącym jej niebezpieczeństwem, czającym się w mrokach ponad tym idyllicznym miejscem.
W jego snach nie było Sissi, a z obecności Hege nie zdawał sobie sprawy. Nie wiedział też, że to z jej powodu Sissi i Unni wdały się w tę całą aferę jako rzekome uczestniczki kuracji.
Kobieta w bieli położyła mu na stoliku trzy przedmioty i odeszła.
Podczas gdy Jordi spoczywał w głębokim śnie, którego tak bardzo potrzebował, w domu działy się rzeczy, które – dokładnie tak, jak to powiedziała strażniczka – jego nie dotyczyły.
Przy śniadaniu pani Falk przedstawiła pensjonariuszom plan dnia. Sissi stwierdziła, że gospodyni wygląda dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Oczy znowu lśniły energią i siłą, a jej mąż także był w znakomitym humorze.
– Dzisiaj będziemy ćwiczyć metody przeżycia – poinformowała Birgit Falk. – Będzie to bardzo surowy program, uczestnicy dostaną minimalne ilości jedzenia, będziecie bowiem ćwiczyć wytrzymałość i odporność nerwową.
Unni i Sissi spoglądały po sobie. Akurat w tych dziedzinach były znakomicie wytrenowane.
– Unni nie bierze udziału w ćwiczeniach – oznajmił kierownik kursu. – I ty, Justyno, też nie. Wy obie możecie sobie popływać na basenie, a potem będziecie pomagać w kuchni.
Justyna, która pochodziła z Polski, miała za trzy dni opuścić dom, wszyscy o tym wiedzieli. Widocznie już przedtem przeszła ów kurs przeżycia.
W grupie brakowało jednej osoby, niejakiej Marit. Na pytanie Sissi pani Falk odpowiedziała, że Marit nie czuje się dziś najlepiej, zresztą ona, podobnie jak Justyna, za trzy dni wyjeżdża.
Pani Falk mówiła dalej:
– Wszystkie pozostałe osoby dzielą się na grupy. Sissi i Miguel, czy już się przywitaliście?
– Nie – odpowiedzieli unisono.
– Pójdziecie ze mną. Mój mąż zajmie się Hege i Charlotte. Paul, ty weźmiesz…
I tak dalej. Paul i blondyn Adrian byli najwyraźniej stałymi instruktorami na farmie. Wężowe Oko, jak go Sissi I nazywała, wyglądał na gościa, wiedział jednak tyle, że pomyślała, iż chyba pomaga obsłudze od czasu do czasu. W każdym razie teraz też przydzielono mu jakąś rolę.
Przed wymarszem każdy dostał butelkę „specjalnego soku leczniczego”. Sissi uznała, że jest raczej gorzki niż zdrowy.
Miguel podszedł się przywitać i tylko oni wiedzieli o tym, że uścisk dłoni był taki gorący. Starali się wyglądać możliwie obojętnie, ale nie było to łatwe.
Nie mamy do tego prawa, mówiły ich oczy, a jednak jak to cudownie być znowu razem!
Grupy były różnej wielkości. Paul i Adrian odpowiadali za dość liczną gromadkę dziewcząt, natomiast Wężowe Oko kierował tylko jedną, która przyjechała na farmę dzień przed Unni i Sissi. Może nie miał wielkiego doświadczenia, więc wprawiał się przy minimalnych obciążeniach.
Powietrze było chłodne, musieli się ubrać ciepło. Jak najmniej bagażu, szczerze powiedziawszy, tylko koc wełniany, który niósł Miguel. Sissi miała jakieś nieprzyjemne skojarzenia, że będą realizować głupawy program typu Robinson Crusoe.
Skojarzenie stało się jeszcze silniejsze, gdy po długim marszu przez las zatrzymali się nad jeziorem. Przy brzegu czekała łódź.
– Znowu mam problemy z kolanem – oznajmiła Birgit Falk. – Wygląda na to, że będę musiała wrócić. Powinnam zostać z wami na wyspie, którą stąd widać, ale chyba będę mogła tylko popłynąć tam, a potem wrócę na ląd. Bardzo mi przykro, ale naprawdę źle się czuję.
Cóż mogli powiedzieć, tylko tyle, że nie powinna się nimi przejmować, poradzą sobie sami. Miguel wiosłował do wyspy, tam oboje z Sissi wyszli na ląd. Pani Falk wyjaśniła^ że znajduje się tam niewielki szałas, w którym mogą przenocować. Rano ktoś po nich przybędzie, Jeszcze raz zapewniła, jak jej przykro, że nie może z nimi zostać, ale cierpi tak bardzo, że musi jak najszybciej wracać do domu, żeby zażyć coś przeciwbólowego.
Chociaż pani Falk wciąż powtarzała, jak bardzo cierpi, to nie wyglądała na taką wyczerpaną jak poprzedniego dnia. Udzieliła im jeszcze jakichś instrukcji, po czym wsiadła do łodzi i powiosłowała w stronę lądu.
Długo patrzyli w ślad za nią.
– Nie podoba mi się to – westchnęła Sissi. – Cała ta historia z bólem kolana wygląda na zaaranżowaną.
– Owszem. I jak ja teraz zdołam pomóc Jordiemu?
– Jordiemu?
– Tak, on gdzieś tu jest, nie wiem tylko gdzie.
– Wczoraj wieczorem Unni coś wspominała, że wyczuwa jego obecność. Ale on przecież znajduje się w innej sferze!
– Przybył tutaj, by unieszkodliwić upiora, – Tutaj?
– Tak powiedziała Urraca i rycerze. To oni skierowali mnie do tego dworu.
– Pięknie z ich strony, nie ma co! – wybuchnęła Sissi. Czy myślisz, że i ja zostałam tu ulokowana z tego samego powodu? Myślisz, że ten upiór żywi jakieś podejrzenia?
– Pojęcia nie mam. Sissi potrząsała głową.
– Boże, Boże, i jak my teraz będziemy ochraniać Unni? I Hege?
Długo rozważali sprawę coraz bardziej zmartwieni. Zwłaszcza o Unni. Jeśli ten upiór wie, że Sissi i Miguel są niebezpieczni, to na Unni również skieruje podejrzenia.
– Miguel – powiedziała nagle Sissi. – Jak myślisz, co ' może się znajdować w tym zdrowotnym napoju?
– Sam się zastanawiam. Może viagra?
– W każdym razie coś w tym rodzaju. Jak myślisz, o co im chodzi?
– Naprawdę nie wiem – odparł Miguel. – Jak my sobie teraz poradzimy?
Oboje odczuwali coraz większe pożądanie. To niby nic nadzwyczajnego między nimi, ale tym razem było ono nienaturalnie silne.
– Sissi, ja myślę, że oni nas podejrzewają. Specjalnie nas tu zostawili samych.
– Tak, ale dlaczego? Co to jest za instytucja? Prawie same dziewczyny. A ci chłopcy urodziwi jak zjawiska.
– Może służą do rozrodu?
– Hege powiedziała coś w tym rodzaju. Że coś z nią robili. I… Miguel, wiesz, co ja usłyszałam dzisiaj rano? Jedna z dziewczyn powiedziała do drugiej: Tutaj to chyba nie tylko Unni jest w ciąży. Już dawno przekroczyłam swój termin i nie mam miesiączki. Ja też – mruknęła ta druga. Więcej nie usłyszałam, ale obie te dziewczyny są tu już jakiś czas. Ponad miesiąc, jak mi się zdaje.
Nie znajdowali odpowiedzi na tę zagadkę.
– Z nami nie musieli się uciekać do takich sposobów – bąknął Miguel bezradnie.
– Nie, my potrafimy tęsknić za sobą bez żadnych środków – zgodziła się Sissi.
– Zniszczyłem naszą przyszłość.
– Co masz na myśli?
– Za długo byłem Tabrisem. Wciąż mam zbyt długą drogę do przebycia, by stać się człowiekiem. I wiem, że nie będę w stanie powstrzymać swojej osobowości demona, jeśli teraz… zbliżymy się do siebie.
Sissi pojmowała, na czym polega niebezpieczeństwo.
– Rozumiem, że bywałeś zmuszony wracać do postaci demona – powiedziała.
– Tak Na przykład po to, by ratować Jordiego. Nie musiałem jednak korzystać ze skrzydeł w drodze do Norwegii. Zrobiłem jeszcze kilka niekoniecznie niezbędnych rzeczy. Rycerze i Urraca upominali mnie z tego powodu niezwykle surowo. Bardzo mi przykro, Sissi.
– Mnie też, choć świetnie cię rozumiem. Teraz powinniśmy jednak zachować przytomność umysłu. Może spróbujmy znaleźć ten szałas?
– Dobrze.
Opuścili brzeg jeziora i weszli do gęstego lasu. Przez chwilę posuwali się w milczeniu, Sissi po śladach Miguela. Och, był tak nieznośnie pociągający! Czuła gorąco w całym ciele, jego bliskość doprowadzała ją do szaleństwa. Z podniecenia krew pulsowała mocno, a kiedy zobaczyła, jak on zaciska pięści, jakie ma napięte mięśnie ramion, zrozumiała, że on również musi z sobą toczyć walkę, by nie stracić panowania.
– Wiesz, mam propozycję – powiedziała cicho. – Jak sądzisz, jak długo ten paskudny środek może działać?
– Nie mam pojęcia. Jeśli jest podobny do alkoholu, to po jakichś dwunastu godzinach wyparuje z organizmu. A co to za propozycja?
– Że ich oszukamy. Że rozdzielimy się, dopóki każde z nas się nie uspokoi. Bo dłużej tak nie może być. Pożądam cię każdą komórką ciała.
– A ja to myślisz, że co? Tak jest, zróbmy, jak mówisz. Patrz, to chyba ten szałas, chociaż to bardziej przypomina domek letniskowy.
Dom był bardzo ładny, pomalowany na czerwono, z białymi futrynami, zadbany. Drzwi nie zamknięte, więc weszli do środka.
Dom miał tylko jedno pomieszczenie, żadnej kuchni, w ogóle żadnych możliwości gotowania. Ogromne łoże zajmowało prawie całą przestrzeń.
Popatrzyli na siebie. To samo podejrzenie mieniło się w oczach obojga. Cóż to za zasadzka?
Miguel podszedł do Sissi, pogłaskał ją po ramieniu, dysząc ciężko.
– Ja wychodzę – rzekł pospiesznie. – Ty zostań tutaj. I zamknij drzwi na klucz.
Od środka dało się to zrobić.
– Wróć do mnie, kiedy już ta diabelska mieszanina wyparuje z ciebie – powiedziała zdyszana, bo jego dotknięcie podziałało na nią jak porażenie prądem. – Kocham cię, Miguelu!
– A ja ciebie, wiesz o tym. Zobaczymy się niedługo. Może dopiero za wiele godzin, pomyślała Sissi.
Kiedy światło dnia zaczęło gasnąć, Sissi usłyszała na zewnątrz głos Miguela.
– Nie śpisz? Usiadła na posłaniu.
– Nie śpię – powiedziała. – I chyba już się uwolniłam od trucizny.
– Ja także. Mogę wejść?
– Oczywiście. Jesteś oczekiwany. Co tam oczekiwany, wytęskniony!
Miguel wszedł do izby.
O rany, pomyślała Sissi przerażona. Ciemnieje mi w oczach, jak tylko go zobaczę. Nie mogę na to pozwolić. Środek przestał wprawdzie działać, ale niewiele to pomogło.
– Spałaś? – spytał.
– Tak. Trochę.
– Ja też. No i we śnie mój organizm trochę się sam uwolnił od napięcia.
– Mój też – przyznała zakłopotana. – Śniłeś mi się.
– Ty mnie też. Leżałem zawinięty w koc na tej zmarzniętej ziemi i rozgrzewałem się myślą o tobie. Ale powiem ci, że to przez cały czas był Miguel. Nie Tabris. Myślę, że możemy to uznać za spory krok naprzód.
– Absolutnie tak. To dobrze wróży na przyszłość. Nie mieli się gdzie podziać w ciasnym pomieszczeniu, mogli jedynie siedzieć na łóżku, ale jednak dosyć daleko od siebie.
Tęsknota kładła się między nimi jak rozgrzane powietrze. Byli niczym dwa elektryczne bieguny, które iskrzą przy dotknięciu.
– Teraz przynajmniej otrząsnęliśmy się z podniecenia – powiedziała Sissi optymistycznie. – Dalej będzie już łatwiej.
On przyglądał jej się długo.
– Nie, w moim przypadku tak dobrze nie jest – rzekł zgnębiony.
– Ja wiem, niestety – westchnęła.
Miguel odsunął się od niej jeszcze bardziej.
– Sissi, teraz ja mam propozycję.
– Mów.
– Czy moglibyśmy zapomnieć o nas i naszej bolesnej miłości, a pomyśleć o innych?
– Jasne! O Unni. O Hege. O Jordim. I sądzę, że o wielu tutejszych pensjonariuszkach. Powinniśmy pomóc Jordiemu znaleźć upiora. Noc może być niebezpieczna, chociaż nie wiemy, w jaki sposób. Ale jesteśmy uwięzieni tutaj, nie dopłyniemy do brzegu wpław w takiej zimnej wodzie.
– Mamy wyjście.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Musielibyśmy jednak poświęcić bardzo wiele.
– Tak, ale co jest ważniejsze? Sissi westchnęła.
– Chyba los tamtych.
Słońce zaszło. Na wyspie było mokro i zimno. Grudniowa mgła kładła się nad brzegami.
– Nie możemy spędzić tutaj nocy – powiedziała Sissi z żalem.
– Nie możemy, bo zmysły Tabrisa i tak sprowadziłyby na nas katastrofę.
Milczał przez chwilę.
– Pójdziesz ze mną?
– Zawsze!
Wyszli z przeklętego domku, do którego żadne nie żywiło cieplejszych uczuć. Miguel przemienił się w Tabrisa i podniósł Sissi. Skuliła się w jego ramionach niczym lalka, a budzące grozę szpony trzymały ją mocno, choć bardzo ostrożnie.
Bezgłośnie, niczym potężny nietoperz, Tabris poleciał na stały ląd.
Unni i Justyna spędziły na basenie około godziny. Teraz siedziały na ławce, by wyschnąć. Czekała je praca w kuchni.
– Cieszysz się, że jedziesz do domu? – spytała Unni.
– I tak, i nie – odpowiedziała ciemnowłosa dziewczyna o nieco ostrych rysach. – Obawiam się kontroli lekarskiej, bo podobno jest bardzo dokładna. Niektóre dziewczyny są po niej bardzo zmęczone, ale to naturalnie budujące, że oni się tak o nas troszczą. Te sześć tygodni tutaj porządnie dało mi się we znaki. Wiesz, że ja nawet straciłam miesiączkę?
– Ja też kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego – powiedziała Unni z ożywieniem. – Zbyt wielki wysiłek wcale nie jest dobry.
– To prawda. Ale doktor pomoże mi odzyskać normalne funkcjonowanie, Birgit mi to obiecała. No a poza tym będzie mi brakować niektórych stąd – westchnęła Justyna z głębi serca.
– Kogo mianowicie?
– Adriana. On i ja z początku wiele ze sobą przebywaliśmy. Właściwie to byliśmy… – Przerwała i siedząc, w milczeniu machała nogami. – Ale panu Falkowi się to nie podobało. Ja myślę, że on był zazdrosny. Zresztą instruktorzy nie mogą się za bardzo zaprzyjaźniać z pacjentkami. Więc przestaliśmy się spotykać. Ja jednak wiem, że Adrian jest we mnie zakochany, jego spojrzenia o tym świadczą.
– Adrian… To ten blondyn, prawda?
– Tak, to on – odparła Justyna w rozmarzeniu.
Unni raczej wątpiła w jego miłość do polskiej dziewczyny. Widziała go w bardzo dwuznacznej sytuacji z jedną z nowo przybyłych.
– Prosiłam, żebym mogła tutaj zamieszkać i pracować w kuchni, tylko że oni mają już pod dostatkiem wolontariuszek, więc mnie nie przyjęli – westchnęła Justyna. – Ale wrócę na wiosnę. On jest fantastycznym kochankiem.
Unni zawsze czuła się nieco skrępowana takimi osobistymi zwierzeniami.
– Zaraz przyjdzie po nas ktoś z kuchni – powiedziała. – Jesteś gotowa?
Dwór pogrążał się powoli w mroku. W kuchni trwała praca, poza tym jednak dom był przeważnie pusty. Większość mieszkańców wyszła na ćwiczenia.
Jordi nie pojmował, co się stało. Z jakiegoś powodu musiał się zdrzemnąć i teraz miał poczucie winy. Unni nie było.
Na dworze zaczynało się ściemniać. Zaczyna się ściemniać? A przecież był wczesny ranek, kiedy zasiadł w tym fotelu i… dostał jedzenie i picie od ubranej na biało kobiety. Czy ona… dała mu coś na sen?
Tak chyba musiało być. Ale dlaczego?
Zrobiło mu się zimno ze strachu. Gdzie się podziała Unni? Na pewno była tutaj, bo pod sufitem wciąż paliło się światło. Jordi wstał, by wyjść i poszukać ukochanej.
Jego wzrok padł na stolik.
– Nie – wyszeptał z niedowierzaniem. – Cóż to mój anioł stróż ofiarował mi tym razem? Jak wiele oni ode mnie oczekują?
Schował trzy przedmioty za doniczką na parapecie, bo zbyt niewygodnie byłoby mu chodzić z nimi po domu. Unni ich z pewnością nie zobaczy, ale nie chciał, by przypadkiem znalazł je upiór.
Jordi przemykał się po wielkim domu, dręczony troską o Unni. Gdzie się podziewają wszyscy ludzie?
W pewnej chwili usłyszał głosy z kuchni i tam skierował swoje kroki. Stanął w kącie tak, by nikt go nie zauważył. Tak, to głos Unni. Odetchnął z ulgą, głos ukochanej brzmiał całkiem zwyczajnie, rozmawiała z jakąś inną dziewczyną imieniem Justyna.
Nie widział ich, jedynie słyszał. Rozmowa była najzupełniej niewinna, aż nieoczekiwanie Unni dała wyraz swojemu zatroskaniu o Hege. To ona też tu jest? zdziwił się Jordi. Zaraz potem Unni powiedziała, że Sissi jest z pewnością bezpieczna w towarzystwie Miguela. Jordi, słysząc to, nie posiadał się ze zdziwienia. Również owa Justyna nie pojmowała, dlaczego Unni w ogóle jest o kogoś niespokojna. Tu przecież jest tak bezpiecznie! I dodała, że Hege z Charlotte zostały pewnie zamknięte w stodole pod lasem, bo pan Falk tam właśnie zabiera swoje dziewczyny, kiedy mają nocować poza domem. Zawsze je tam zamyka. Justyna po sześciu tygodniach spędzonych w zakładzie znała wszystkie zwyczaje. Pan Falk wrócił, rzecz jasna, do domu.
Jordi poczuł, że powinien coś zrobić. Unni będzie przez jakiś czas bezpieczna w towarzystwie personelu kuchni. Domyślił się, że ona, Sissi i Miguel są tutaj właśnie dlatego, że niepokoją się o Hege. Postanowił więc wypuścić dziewczyny ze stodoły. Trzeba to zrobić jak najszybciej.
Dopiero na miejscu opadły go wątpliwości. Zapomniał, że on sam nie potrafi otworzyć żadnych drzwi ani nie może poprosić Hege o informacje, co się właściwie dzieje w tym dworze.
No niestety, przeczucia miał jak najgorsze. Trzeba tylko znaleźć ich potwierdzenie.
Birgit Falk od pierwszego wejrzenia nie lubiła tych dwóch nowych, Unni i Sissi. Miała wrażenie, że za czymś węszą. Teraz jedną uwięziła na wyspie, ale Unni zaufać nie mogła.
Upewniła się, czy dziewczyna siedzi w kuchni i skrobie marchew w towarzystwie obierającej ziemniaki Justyny, którą już właściwie mieli z głowy.
Gospodyni zakładu przejrzała się w lustrze, poprawiła mocno związane włosy, pokręciła lekko biodrami. Kształty miała perfekcyjne, twarz bez jednej zmarszczki. Ostrożnie weszła po schodach na górę, by zakraść się do pokoju Unni.
Przeszukała jej rzeczy osobiste, nie znajdując niczego szczególnego.
Dopiero kiedy podeszła do okna, by wyjrzeć na dwór, a potem odwróciła się znowu w stronę pokoju, zauważyła coś za doniczką.
Odskoczyła przerażona, z twarzą wykrzywioną strachem, chwyciła się za serce jak na najlepszym niemym filmie i walczyła z całych sił, by stłumić krzyk.
Gdyby Unni to widziała, powiedziałaby z pewnością, że pani niepotrzebnie się tak wysila, bo na niemych filmach i tak żadnego krzyku nie słychać, pojawia się natomiast ciemna tablica z białymi zawijasami i napisem w rodzaju: „Oooooch”, czemu towarzyszy odpowiednia muzyka.
Birgit Falk, zataczając się, wybiegła z pokoju. W hallu na dole spotkała swojego męża i histerycznie uczepiła się jego ramienia.
– Sprowadź doktora! Szybko! Mamy w domu śmiertelnego wroga!
– Kogo?
– Unni Karlsrud. On musi się nią zająć. Natychmiast!
– Doktor właśnie do nas jedzie. Ale czy nie mógłby najpierw…?
– Owszem. Nie możemy stracić tej szansy. A potem… będzie z nią koniec.
Jordi spostrzegł swoją pomyłkę dopiero, kiedy biegł przez dziedziniec w stronę stodoły. I tak nie byłoby tam z niego żadnego pożytku, zatrzymał się więc i chciał wracać, pilnować Unni oraz szukać upiora.
Wtedy zobaczył wychodzących z lasu dwoje ludzi.
Rozmawiali ze sobą z ożywieniem i wielką serdecznością… Rozpoznawał te głosy. Sissi i Miguel!
Dzięki ci, dobry Boże. Tabris może mu pomóc. Tabris go widzi, może przekazać jego instrukcje, zrozumie wszystko, cokolwiek Jordi powie lub zrobi.
Pobiegł do nich, wołając oboje po imieniu.
– Sissi, Miguelu!
Skoro się nie zatrzymali, szli dalej, nie przerywając rozmowy, to próbował wołać Tabrisa.
Żadnej reakcji.
On mnie nie widzi, myślał Jordi wstrząśnięty do gruntu. Dlaczego? Przecież w Pajęczej Wsi mnie widział? Czyżby już na tyle stał się człowiekiem?
Nie, to musi być inny powód.
Jordi był bliski rozpaczy, czuł się taki potwornie bezradny w tej sferze, w której przyszło mu działać, bez najmniejszego kontaktu z jej mieszkańcami. Jak w tej sytuacji zdoła komukolwiek pomóc? Jego jedyną szansą było unieszkodliwienie upiora, który się rozgościł we dworze. A to może zabrać sporo czasu, Jordi może zostać odkryty, może też zostać pokonany.
Zdesperowany podbiegł do Miguela, stanął mu na drodze.
– Jestem tutaj, musisz mnie zobaczyć, jesteś moją jedyną szansą! Unni potrafi wyczuć, że znajduję się w pobliżu, a ty nie możesz?
Miguel się nie zatrzymał, dosłownie przeszedł przez Jordiego. Potem jednak stanął, marszcząc brwi, ale po chwili znowu ruszył dalej. Jordi biegał dookoła niego, zmusił go, by przeszedł przezeń jeszcze raz. Teraz Miguel się zatrzymał. Jordi jeszcze raz powtórzył eksperyment.
– Sissi – powiedział Miguel. – Ja coś tu wyczuwam. Ona też przystanęła.
– Co takiego?
– Nie wiem. Myślę, że… to może być Jordi.
– Tak! Tak! – krzyczał Jordi na skraju rozpaczy.
– No, nie wiem – rzekł Miguel z wahaniem.
– Tabris! Tabris, czy ty mnie słyszysz?
Miguel stał bez ruchu. Sissi ściskała jego dłoń, chciała pomóc, ale nie mogła.
– Zrozum, Sissi, współpracowałem z Jordim w tej potwornej Pajęczej Wsi, ponieważ strażniczka przejścia między sferami dała mi prawo przenikania do świata tych, którzy nie mogą umrzeć…
Ach tak, to dlatego? dziwił się Jordi.
– Teraz nie mogę nawiązać z nim kontaktu – mówił dalej Miguel. – Mam jednak bardzo silne wrażenie, że on tutaj jest.
– Ale jak się z nim porozumiesz? – zastanawiała się Sissi. Miguel długo zwlekał z odpowiedzą.
– Istnieje pewna możliwość. Ale ona oddala ciebie i mnie od siebie.
– Skoro to miałoby pomóc Jordiemu – wyszeptała Sissi z podobnym wahaniem.
– Ja nie chcę cię stracić. Nie mogę cię stracić – skarżył się Miguel zrozpaczony.
– Ja też tego nie chcę. Ale musimy mu pomóc. Przynajmniej spróbować.
Miguel wyjął mały amulecik. Jeszcze jeden, pomyślała Sissi.
– To zupełnie co innego – uspokoił ją. – Istnieje pewien demon, którego mogę wezwać za pomocą tej pieczęci. Jest to demon słońca. Zwierzęciem słońca jest lew. Wszystkie inne demony są strasznie przywiązane do ziemi.
Położył amulet na kamieniu i wypowiedział jakieś słowa. Następnie oparł na nim dłoń i rzekł głośno:
– Jordi, jeśli jesteś tutaj, to połóż rękę na tym kamieniu! Nie wiem, czy zdołasz zobaczyć pieczęć, kiedy ja cofnę dłoń, ale spróbuj!
Jordi dostrzegał, że na kamieniu coś lekko błyszczy, coś niewyraźnego, ale zrobił, co mu Miguel kazał. Natychmiast Miguel przycisnął jego rękę swoją.
– Widzę cię, Jordi, przyjacielu! – zawołał uradowany. – Dziękuję, Marbas, demonie słońca!
A więc nareszcie będą mogli współpracować, wszyscy troje. Jordi posłał ich do stodoły, prosił jednak, by jak najprędzej wrócili. Miał nieprzyjemne uczucie, że coś się dzieje w domu.
– Ja też mam takie uczucie – potwierdził Miguel. – Chodź, Sissi.
Tymczasem do dworu przybył lekarz. Małżonkowie Falk poinformowali go o sytuacji. Słuchał ich z grymasem na twarzy.
– Jestem w waszych rękach, to prawda. Ale do morderstwa się nie posunę.
– Nie muszę ci przypominać, że nie byłoby to twoje pierwsze – wypaliła pani Falk.
Zaczerwienił się po korzonki włosów i westchnął głęboko. Spoglądał na nią ponuro spod oka.
– No to przyprowadź pacjentkę – burknął.
Birgit zabrała Unni z kuchni pod pozorem badania lekarskiego.
– Twój stan, rozumiesz – uśmiechała się przyjaźnie. – Chcemy wiedzieć, w jakich zajęciach będziesz mogła brać udział.
Unni stąpała za nią trochę zdziwiona. Birgit poszła po swój fartuch pielęgniarki, bo innej pielęgniarki we dworze nie było.
Doktor przygotowywał narzędzia.
Kiedy jednak poproszono Unni, by się rozebrała i położyła na stole operacyjnym w tej tajemniczej sali szpitalnej, kiedy zobaczyła strzykawkę w rękach doktora, przeraziła się. Chcą ją znieczulać? Co oni zamierzają? Aborcję?
Lekarz był kompletnie zaskoczony jej atakiem. Złapała jego rękę ze strzykawką i skierowała igłę ku niemu. Wbiła ją wprawdzie krzywo, igła przesunęła się po skórze, ale jednak trochę cieczy dostało się do mięśnia. I to wystarczyło.
Birgit Falk zaplątała się w rękaw fartucha i nie mogła się uwolnić, Unni zerwała się ze stołu i uciekła.
W drzwiach zderzyła się z panem Falkiem, Birgit wrzeszczała:
– Łap ją, Arne!
Unni jednak była szybsza, pchnęła go z całej siły tak, że się zachwiał, i zanim zdołał odzyskać równowagę, jej już nie było.
Biegła po schodach na górę, potem korytarzem i dalej z głównego budynku, a gospodarz wciąż deptał jej po piętach. Miała zamiar zamknąć się w swoim pokoju…
Ale zanim tam dobiegła, przydarzyło się coś nieoczekiwanego.
Arne Falk stał i wytrzeszczał oczy. Jego piękna opalona twarz ponad błękitnym swetrem zrobiła się sino – szara.
Unni nic nie widziała, po prostu biegła. Drzwi do jej pokoju były zamknięte, może nawet na klucz, jak zdoła się tam schronić?
Słyszała, że Arne Falk krzyczy za nią gardłowo na korytarzu, i odwróciła się. Widziała, że się zatrzymał, widziała, że jego urodziwą twarz wykrzywia śmiertelne przerażenie, na jej oczach zmieniał się w coś nieludzkiego, czego nawet nie potrafiłaby nazwać. Widziała, jak jest przyciskany do ściany i przebijany czymś… osunął się na podłogę z kołkiem wbitym w piersi. Skąd się wziął ten kołek?
Zmiany dokonywały się błyskawicznie. Twarz robiła się coraz bardziej pomarszczona, włosy rzadsze i siwe, teraz na podłodze leżał stary człowiek. Został wciągnięty do pustego pokoju i tam ułożony przez inną istotę ze świata upiorów.
– Jordi – wyszeptała Unni uszczęśliwiona. – Ja wiedziałam, że tu jesteś!
Nie mógł z nią rozmawiać, nie mógł jej powiedzieć, że powinna się schować. Ale na szczęście przybiegł Miguel, a razem z nim trzy dziewczyny: Sissi, Hege i Charlotte.
– Miguel! – krzyknął Jordi. – Powiedz im, że są jeszcze dwa upiory. Ja dostałem trzy osikowe kołki.
Słyszeli stukot obcasów od strony sali operacyjnej. Miguel dopadł do drzwi sali i zamknął je na klucz. Po tamtej stronie rozległo się wściekłe łomotanie.
Miguel wrócił.
– Birgit Falk jest drugim upiorem. Ale kim jest trzeci?
– Może lekarz? – wykrztusiła Hege przerażona. Charlotte bez słowa wytrzeszczała oczy.
– Nie – powiedziała Unni. – I mam nadzieję, że go nie zabiłam. Trucizną przeznaczoną dla mnie. Uff, to potworne. Nie, ja sądzę, że to raczej Wężowe Oko.
Wyjaśniła im, kogo ma na myśli.
– To on! – wykrzyknęła Sissi. – Pozwólcie mi się nim zająć!
– Nie! – zaprotestował Miguel.
– Owszem, ja wiem, gdzie on jest. W saunie. Tam można od zewnątrz zamknąć drzwi w zamku. Tylko przekręcę klucz, a wy zajmiecie się najgorszym, to znaczy panią tego domu – zawołała i pobiegła.
Za drzwiami sali operacyjnej w dalszym ciągu słychać było dudnienie. Potem jednak wszystko ucichło.
– Czy to naprawdę są wampiry? – spytała Unni z niedowierzaniem.
– Nie – odparł Miguel. – Otrzymaliśmy raport Hege, to chyba jakiś rodzaj wilkołaków, chociaż nie zmieniają się w wilki. Ale to upiory. No właśnie, Jordi kiwa głową, mamy rację.
Sissi wróciła.
– Wężowe Oko siedzi pod kluczem. To zagrożenie na razie jest opanowane.
– Bardzo dobrze, Sissi – powiedział Jordi, a Miguel przetłumaczył jego słowa.
Unni stała zamyślona.
– Wilkołaki i ludzie – niedźwiedzie znani są z tego, że wyrywają z kobiet płody.
Za ich plecami rozległ się głos Birgit Falk. Najwyraźniej znalazła inne wyjście.
– Ale my to robimy o wiele ładniej i skuteczniej, prawda? – rzekła z nienawiścią.
Sissi spojrzała na jej napiętą twarz, jakby podciągniętą w górę przez zaczesane do tyłu włosy, i rzekła chłodno:
– Wiem, wy pozwalacie, by młode dziewczyny były uwodzone przez urodziwych młodzieńców” i żeby zachodziły z nimi w ciążę.
Pani Falk krzyknęła histerycznie:
– A co wy tutaj robicie? Kto wam pomógł wydostać się z wyspy?
– Nikt – odparła Sissi. – W takich sprawach radzimy sobie sami.
W to pani nie mogła uwierzyć. Bez łodzi? ™ dodatku suchą nogą, nie zamoczywszy nawet ubrań? Sissi mówiła dalej:
– Po sześciu tygodniach usuwacie ich płody i dzięki nim pozostajecie młodzi i piękni. W bliższe szczegóły nie chcę się wdawać. Ale nasza Hege, tu obecna, widziała to i owo na farmie.
Oczy gospodyni wpatrywały się w Hege z nienawiścią.
– Przestaniesz węszyć, ty smarkulo? Ale teraz będzie z tobą źle. Mój mąż się tobą zajmie!
Hege pobiegła do hallu, ścigana przez Birgit Falk. Reszta gnała za nimi.
Miguel krzyczał ze schodów:
– Została pani sama, pani Falk. Małżonek pani leży na górze w jednym z pokojów, przebity osikowym kołkiem, i sprawia wrażenie potwornie starego.
– Nie! – wrzasnęła Birgit. Szok spowodował, że nie mogła oddychać. – Nie! Nie! – rzęziła.
Miguel zszedł na dół.
– Tak właśnie jest. A wasz kompan został zamknięty w saunie.
Birgit czyniła wysiłki, by się opanować.
– Nigdzie nie został zamknięty! Stoi za wami! Odwrócili się. Tylko Miguel widział, że Jordi zaraz zostanie zaatakowany, ale napastnikiem nie jest Wężowe Oko.
Jordi walczył przeciwko trzeciemu upiorowi, który próbował wyrwać mu z rąk drewniany kołek, sam jednak za blisko nie podchodził. Była to bardzo trudna walka, upiór się nie dawał i Jordi musiał angażować wszystkie siły, by trzymać go na odległość.
– Paul! – zawyła Charlotte i rzuciła się ku niemu. – Ratuj mnie, oni powariowali! Paul, ja ci pomogę, wiesz o rym. Wiem, że mnie kochasz, i ja kocham ciebie. Ale co ty robisz? Dlaczego tak machasz rękami?
– Zjeżdżaj stąd, ty mała kurewko! – syknął Paul, a o jego twarzy można byłoby powiedzieć wszystko tylko nie to, że jest piękna i dobra. Straciła całkiem jakikolwiek ludzki wygląd, dziewczyna patrzyła na potwora. Charlotte przestała panować nad sytuacją, zaczęła się cofać i wpadła w ramiona Birgit Falk, która złapała ją uradowana i potraktowała jako zakładniczkę.
– Jeden ruch z waszej strony i ona umrze! A skąd się wzięła ta bestia? – wrzasnęła przerażona na widok Jordiego, który dla niej był, rzecz jasna, widzialny.
Przyjaciele Jordiego stali jak wrośnięci w ziemię.
Obawiali się o los Charlotte, nie wiedzieli, co zamierza Paul, który dziwnie wymachiwał rękami.
– Miguel, zrób coś – wyszeptała Sissi. – Tylko ty możesz teraz pomóc Jordiemu.
Domyślała się bowiem, co się dzieje.
– Masz rację, ukochana – rzekł Miguel. – Wybacz mi! Sissi miała łzy w oczach.
– Musisz wierzyć, że nasz czas jeszcze nadejdzie. Mam taką nadzieję.
I oto w pomieszczeniu zjawił się Tabris. Ogromny, górujący nad wszystkimi, jak prawdziwy duch otchłani, którym przecież wciąż pozostawał. Nawet Unni była wstrząśnięta ogromem jego postaci, choć przecież widziała go już wiele razy. Birgit Falk w przerażeniu cofnęła się, wypuściła z objęć Charlotte, która natychmiast wybiegła z domu w ciemność nocy. Hege zemdlała i leżała na podłodze w hallu. Sissi zamknęła drzwi prowadzące do rejonu kuchennego. To nie są sprawy dla wrażliwych dusz.
Tabris złapał Paula za kark, spokojnie uniósł w górę i oparł go o ścianę tak, by Jordi mógł wbić w niego palik. Potem ruszyli w pościg za Birgit Falk, która jak szalona pędziła ku drzwiom wyjściowym, tam jednak została zatrzymana przez Sissi, dziewczyna z całej siły zdzieliła ją w nos.
O, fe, jakież to niekobiece, pomyślała. Wiedziała jednak, że Miguel lubi jej siłę i dzielność. W przeciwieństwie do ziemskich mężczyzn.
Pani Falk była twarda. Dla Jordiego, oczywiście, to nic wielkiego dać sobie z nią radę, ale jednak trzymała się życia z potworną zaciekłością.
Tabris stał i przyglądał się jej.
– To najbardziej obrzydliwy trup, jakiego widziałem.
Gospodyni otworzyła starcze oczy.
– Nie – wysyczała. – Jestem piękna. Wiecznie młoda i piękna.
– Nic podobnego, jesteś wstrętna!
Unni znalazła lusterko i pochyliła się nad nią. Ostatni upiór skonał w szoku.
Stali więc oto nad trzema bardzo starymi zwłokami, których istnienie będą musieli jakoś wytłumaczyć odnośnym władzom. Nie wiedzieli, skąd się te potwory wzięły, nie wiedzieli, co robić ani co powiedzieć.
Na szczęście lekarz odzyskał przytomność po lekkim uśpieniu i obiecał zlikwidować trupy w miejscowym krematorium. Był wdzięczny wybawcom. Od dawna rozumiał, że na farmie nie wszystko jest jak trzeba, ponieważ musiał wykonywać niezliczone ilości aborcji, ale małżonkowie Falk mieli na niego takie papiery, że w żaden sposób nie mógł się im wymknąć.
Przyjaciele nie zagłębiali się w szczegóły, dziękowali mu tylko za pomoc.
Doktor obiecał też, że wykona aborcje wszystkim ciężarnym dziewczynom, które będą tego chciały, i zajmie się likwidacją „Wiecznej Zieleni”, nikomu nie wspominając o upiorach.
To było bardzo na rękę grupie przyjaciół.
Tabris wyszedł przez wielką bramę dworu i zniknął w ciemnościach. Doktor nawet nie zdążył go zauważyć. Natomiast wciąż miał wrażenie, że w hallu znajduje się jeszcze jedna osoba, ale nikogo nie widział. Nikt nie zauważył, kiedy Tabris, jedyny łącznik Jordiego ze światem żywych, zniknął.
Unni jednak wiedziała, że Jordi jest przy niej, wyczuwała go wszystkimi nerwami.