Lee Scoresby okrył Lyrę futrem. Dziewczynka przytuliła się do Rogera i dzieci spały blisko siebie, podczas gdy balon zmierzał ku biegunowi. Aeronauta od czasu do czasu sprawdzał przyrządy, żuł cygaro, którego nigdy nie zapalał z powodu bliskości łatwopalnego wodoru, i mocniej otulał się futrem.
– Ta mała dziewczynka jest dość ważna, prawda? – spytał po kilku minutach.
– Tak. Ale ona nigdy się nie dowie, jak bardzo jest ważna – odparła Serafina Pekkala.
– Czy to znaczy, że grozi nam zbrojny pościg? Proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem człowiekiem praktycznym, który żyje ze swojego balonu. Nie mogę sobie pozwolić na to, aby narzędzie mojej pracy eksplodowało lub zostało rozerwane na strzępy bez jakiegoś wcześniej ustalonego odszkodowania. Proszę mi wierzyć, że nie próbuję umniejszyć znaczenia tej ekspedycji, ale John Faa i Cyganie zapłacili mi kwotę, która stanowi wynagrodzenie za mój czas, talent i przeciętne zużycie balonu, to wszystko. Nie było mowy o ubezpieczeniu na wypadek walki. A muszę dodać, pani, że jeśli wylądujemy z Iorkiem Byrnisonem w Svalbardzie, zostanie to odebrane jako wypowiedzenie wojny. – Rozejrzał się z uwagą, po czym wypluł kawałek tytoniu za burtę. – Chciałbym więc wiedzieć, czy należy się spodziewać szkód i awantur – zakończył.
– Może dojść do walki – oświadczyła Serafina Pekkala. – Ale pan już przecież walczył.
– Jasne, walczę, kiedy ktoś mi za to zapłaci. Jednak sądziłem, że w tym przypadku wystarczy zawrzeć zwykła umowę transportową i zgodnie z takim kontraktem mi zapłacono. Teraz natomiast się zastanawiam, jak daleko sięga moja odpowiedzialność za, hm, transport. Czy na przykład muszę ryzykować życie i utratę sprzętu w wojnie z niedźwiedziami? Nie wiem też, czy ta mała nie ma równie zajadłych wrogów w Svalbardzie jak ci w Bolvangarze. Wspominam o tym, ot tak, dla podtrzymania rozmowy…
– Panie Scoresby – odrzekła czarownica – chciałabym odpowiedzieć na pańskie pytania, lecz nie potrafię. Mogę panu jedynie powiedzieć, że my wszyscy, ludzie, czarownice, niedźwiedzie… bierzemy już udział w pewnej wojnie, chociaż wielu z nas o tym nie wie. Niezależnie od tego, czy w Svalbardzie będzie pan musiał stawić czoło niebezpieczeństwu i czy uda się panu odlecieć bez szwanku, jest pan rekrutem, człowiekiem pod bronią, żołnierzem…
– No cóż, w takim razie wydaje mi się to trochę niesprawiedliwe. Moim zdaniem człowiek powinien mieć wybór. Sam musi podjąć decyzję, czy chce walczyć.
– To tak jakby pan powiedział, że człowiek powinien zdecydować, czy chce się urodzić.
– Och, ja wszakże preferuję wybór – upierał się aeronauta. – Wolę wybierać zadania do wykonania, miejsca, do których się udaję, jedzenie, które jem, i towarzyszy, z którymi siadam i gawędzę. Czy ty, pani, nie pragniesz od czasu do czasu móc wybrać?
Serafina Pekkala zastanowiła się nad jego pytaniem, a potem odparła:
– Być może nie rozumiemy w ten sam sposób słowa „wybór”, panie Scoresby. Czarownice niczego nie posiadają, więc nie interesuje ich ochrona przedmiotów ani zarobkowanie… a co się tyczy wyboru pomiędzy dwiema rzeczami, kiedy ktoś, tak jak my, żyje przez kilkaset lat, wie, że każda okazja znowu kiedyś nadejdzie. Czarownice mają inne potrzeby niż ludzie. Pan, na przykład, musi reperować swój balon i utrzymywać go w dobrym stanie, co wymaga czasu i starań, my natomiast, gdy pragniemy polecieć, odłamujemy po prostu gałąź z sosny obłocznej. W ten sposób można porównać mnóstwo kwestii. Nie odczuwamy chłodu, nie potrzebujemy więc ciepłych ubrań. Nie mamy żadnych środków płatności. Całe nasze życie opiera się na wzajemnej pomocy. Jeśli jakaś czarownica czegoś potrzebuje, druga po prostu jej to daje. Kiedy wybucha wojna, nie zastanawiamy się nad kosztami, nie rozważamy, czy powinnyśmy walczyć. Nie zastanawiamy się również nad pojęciem honoru, jak to czynią niedźwiedzie. Obraza dla niedźwiedzia to śmierć. Dla nas… to coś niepojętego. Jak można w ogóle uchybić czarownicy? A jeśli komuś się uda, jakie to może mieć znaczenie?
– No cóż, w pewnym sensie zgadzam się tobą, pani. Nie będziemy się spierać o różnice. Mam jednak nadzieję, że rozumiesz mój dylemat. Jestem zwykłym aeronautą i chciałbym dokończyć żywota w jako takim komforcie. Kupić małą farmę, parę sztuk bydła, kilka koni… Weź pod uwagę, że nie mówię o żadnych zbytkach. Nie marzy mi się pałac ani posiadanie niewolników czy stosów złota, a jedynie własny dom, praca i wieczorna szklanka bourbona. Niestety wszystko kosztuje, latam więc, w zamian dostając gotówkę, a po każdej pracy wpłacam trochę pieniędzy na konto oszczędnościowe banku Wells Fargo. Kiedy uzbieram wystarczającą kwotę, pani, sprzedam balon i kupię bilet na rejs parowcem do Port Galveston w Teksasie i nigdy więcej nie opuszczę ziemi.
– Oto kolejna różnica między nami, panie Scoresby. Czarownica prędzej zrezygnuje z oddychania niż z latania. Tylko w górze czujemy się naprawdę sobą.
– Rozumiem to, pani, i zazdroszczę wam tego uczucia. Dla mnie jest to jedynie praca… Uważam siebie za kogoś w rodzaju mechanika, który równie dobrze mógłby regulować zawory w gazowym silniku albo zakładać obwody anbaryczne. Po prostu wybrałem latanie, i to był całkowicie wolny wybór. W każdym razie, z tych właśnie względów niespodziewana wojna na mojej drodze wydaje mi się czymś, hm, trochę kłopotliwym.
– Kłótnia Iorka Byrnisona z królem niedźwiedzi to część historii – powiedziała czarownica. – A przeznaczeniem tego dziecka jest odegrać w niej ważną rolę.
– Mówi pani o przeznaczeniu – zdziwił się aeronauta – jak gdyby musiało się ono wypełnić. Nie jestem pewien, czy mi się to podoba… Chyba równie mało, jak ta wojna, w którą mnie wciągacie. Powiedz mi, jeśli łaska, pani, gdzie w tym wszystkim miejsce dla mojej wolnej woli? Dodam, że to dziecko ma, moim zdaniem, bardziej nieugiętą wolę niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek spotkałem, toteż nie potrafię uwierzyć, gdy mówi mi pani, że mała jest jedynie czymś w rodzaju zaprogramowanej zabawki losu, którego nie jest w stanie sama zmienić…
– Wszyscy jesteśmy narzędziami w rękach losu, musimy jednakże postępować w taki sposób, jak gdyby było inaczej – odparła czarownica. – W przeciwnym razie pozostaje nam umrzeć z desperacji. Z tym dzieckiem wiąże się ciekawe proroctwo: za sprawą tej dziewczynki ma się wypełnić przeznaczenie, ona doprowadzi wszystko do końca… Musi jednakże dokonać tego bezwiednie i w sposób naturalny. Jeśli się dowie, jakie jest jej zadanie, misja się nie uda. Mało tego, wówczas śmierć ogarnie wszystkie światy i na zawsze zatriumfuje rozpacz. Wszystkie wszechświaty staną się jedynie połączonymi ze sobą trybikami, ślepe i puste, bez myśli, bez uczuć, bez życia…
Oboje popatrzyli na Lyrę, której uśpiona twarz (jedynie niewielką jej część mogli dostrzec spod kaptura) przybrała wyraz uporu i stanowczości.
– Sądzę, że o pewnych sprawach wie – powiedział aeronauta. – W każdym razie najwyraźniej jest na wszystko przygotowana. A co z tym chłopcem? Wie pani, że dziewczynka przebyła całą tę drogę, aby go uwolnić z rąk tamtych maniaków? Byli towarzyszami zabaw, zdaje mi się, w Oksfordzie… Czy pani o tym wiedziała?
– Tak. Wiem, że przeznaczenie używa Lyry jako posłańca, który ma coś przekazać jej ojcu. Przebyła całą tę drogę w poszukiwaniu zaginionego przyjaciela i nie wie, że przeznaczenie zabrało go na Północ właśnie po to, aby za nim podążyła i dotarła do ojca.
– Hm, tak więc to pani rozumie?
Po raz pierwszy czarownica spojrzała na niego niepewnie.
– Tak mi się wydaje… Nie jesteśmy jednak w stanie w pełni odczytać ciemności, panie Scoresby. Bardzo możliwe, że się mylę.
– A dlaczego bierze pani udział w tym wszystkim, jeśli wolno spytać?
– Uważamy, że to, co robią ludzie w Bolvangarze, jest złe. Lyra jest ich wrogiem, więc my stałyśmy się jej przyjaciółkami. To wystarczy, aby się opowiedzieć po jej stronie, choć jest jeszcze jedna kwestia – mianowicie przyjaźń mego klanu dla ludu cygańskiego, która sięga czasów, kiedy Ojciec Coram uratował mi życie. Pragniemy się odwdzięczyć, pomagając im. A oni z kolei mają zobowiązania wobec Lorda Asriela.
– Rozumiem. Ciągniecie więc balon do Svalbard przez wzgląd na Cyganów. Czy w ramach tej przyjaźni zaholujecie go również z powrotem? Czy też będę musiał poczekać na pomyślny wiatr i tymczasem liczyć na dobry humor niedźwiedzi? Proszę nie brać mi za złe tego pytania, ale muszę wiedzieć, co mnie czeka.
– Jeśli będziemy w stanie pomóc panu wrócić do Trollesundu, panie Scoresby, z pewnością to zrobimy. Nie wiem jednak, co nas spotka w Svalbardzie. Nowy król niedźwiedzi dokonał wielu zmian, a stare zwyczaje są w niełasce, toteż lądowanie może być trudne. Nie wiem w jaki sposób Lyra zamierza odnaleźć swego ojca. Nie mam też pojęcia, jakie są zamiary Iorka Byrnisona, wiem jedynie, że jego los jest związany z losem dziewczynki.
– Ja również nie znam zamiarów tego niedźwiedzia, pani. Sądzę, że ma pełnić funkcję jej opiekuna czy obrońcy. Widzi pani, ona pomogła mu odzyskać pancerz. Któż może wiedzieć, co czują niedźwiedzie… Jednak jeśli niedźwiedź potrafi kochać człowieka, z pewnością Iorek kocha tę małą. A co do lądowania w Svalbardzie, nigdy nie było łatwe, choć wasze wsparcie może nam pomóc i zdecydowanie poprawia mi samopoczucie. Jeśli mogę się jakoś odwdzięczyć, wystarczy, pani, że mnie powiadomisz… A czy możesz mi powiedzieć, po której stronie jesteśmy w tej niewidocznej wojnie?
– Oboje jesteśmy po stronie Lyry.
– Och, bez wątpienia.
Lecieli dalej. Pod nimi wisiały chmury, toteż trudno było ocenić, jak szybko się poruszają. W innej sytuacji balon pozostawałby nieruchomy albo leciał z prędkością wiatru. Teraz jednak ciągnęły go czarownice, toteż poruszał się szybciej niż powietrze i czasem stawiał opór, ponieważ jego czasza miała nieaerodynamiczny kształt i wiele jej brakowało do wspaniałej gładkości zeppelina. Skutkiem tego kosz chwiał się na wszystkie strony, szarpiąc o wiele bardziej niż zwykle.
Lee Scoresby jednak cenił wygodę o wiele mniej niż przyrządy balonu, a poza tym od czasu do czasu sprawdzał, czy nie poluzowały się wiązania, którymi kosz przymocowany był do głównych podpór. Według wysokościomierza znajdowali się na wysokości dziesięciu tysięcy stóp. Temperatura wynosiła minus dwadzieścia stopni. Aeronauta latał już w niższej temperaturze, ale w chwili obecnej nie miał ochoty marznąć ani wystawiać się na podmuchy wiatru, toteż rozwinął warstwę brezentu, którego czasem używał jako namiotu, i przykrył nią całe wnętrze kosza, szczególnie starannie otulając dwoje dzieci, a potem oparł się plecami o ogromny grzbiet swego starego towarzysza broni, Iorka Byrnisona, i zasnął.
Kiedy Lyra się obudziła, księżyc stał wysoko na niebie i cały świat w zasięgu wzroku – od przetaczających się pod nimi chmur po igiełki szronu i lodowe sople na olinowaniu balonu – połyskiwał srebrem.
W koszu wszyscy spali: Roger, Lee Scoresby i niedźwiedź. Obok kosza jednakże unosiła się wytrwale królowa klanu czarownic.
– Jak daleko do Svalbardu? – spytała Lyra.
– Jeśli nie napotkamy przeciwnych wiatrów, powinniśmy dolecieć za niecałe dwanaście godzin.
– Gdzie wylądujemy?
– To zależy od pogody. Postaramy się jednak uniknąć klifów, żyją tam bowiem stworzenia, które polują na wszystko, co się porusza. Najlepiej byłoby wylądować w samym środku kraju, tuż obok pałacu Iofura Raknisona.
– Co będzie, gdy odszukamy Lorda Asriela? Zechce wrócić do Oksfordu? Czy powinnam mu powiedzieć, że wiem, iż jest moim ojcem? Może nadal będzie wolał udawać, że jest moim wujem. Ledwie go przecież znam…
– Lord Asriel nie zechce wrócić do Oksfordu, Lyro. Trzeba wykonać pewne zadanie w drugim świecie, a tylko twój ojciec potrafi postawić most nad przepaścią między oboma światami. Tyle że potrzebuje czegoś do pomocy…
– Aletheiometru! – krzyknęła Lyra. – Rektor Jordana dał mi go i chciał mi chyba coś powiedzieć o Lordzie Asrielu, ale mu przerwano… Wiedziałam, że tak naprawdę nie zamierzał go otruć. Czy mój ojciec chciałby spytać przyrząd, jak zbudować ten most? Założę się, że mogłabym mu pomóc. Potrafię interpretować obrazki jak nikt inny.
– Nie wiem – odparła Serafina Pekkala. – Trudno powiedzieć, jak Lord Asriel tego dokona i jakie będzie później jego zadanie. Istnieją moce, które do nas przemawiają, ale są też inne, potężniejsze siły. I są tajemnice…
– Aletheiometr powiedziałby mi! Mogłabym spytać nawet teraz…
Było jednak zbyt chłodno i Lyra mogłaby nie utrzymać urządzenia w dłoniach. Na samą myśl o zimnie i mocnym wietrze opatuliła się dokładniej futrem i mocno naciągnęła kaptur, pozostawiając jedynie szparę na oczy. Daleko przed balonem i nieco poniżej niego widać było długą linę. Sześć czy siedem czarownic, lecących na gałęziach z sosny obłocznej, ciągnęło balon. Gwiazdy świeciły tak jaskrawo, lodowato i intensywnie jak diamenty.
– Dlaczego czarownicom nie jest zimno, Serafino Pekkala?
– Odczuwamy zimno, jednak to nie jest istotne, ponieważ nam nie szkodzi. Gdybyśmy włożyły ciepłe stroje, obce byłyby nam inne doznania, takie jak subtelne dźwięczenie gwiazd, muzyka Zorzy albo – najprzyjemniejszy ze wszystkiego – jedwabisty dotyk światła księżycowego na naszej skórze. Warto z tych powodów trochę pomarznąć.
– Czy ja mogę odczuwać coś takiego?
– Nie. Gdybyś zdjęła futro, umarłabyś z zimna, lepiej więc tego nie rób.
– Jak długo żyją czarownice? Ojciec Coram twierdzi, że setki lat. Pani jednak wcale nie wygląda staro.
– Mam około trzystu lat. Nasza najstarsza czarownica-matka ma prawie tysiąc. Pewnego dnia przyjdzie po nią Yambe Akka, podobnie jak po mnie. To bogini śmierci. Przychodzi i uśmiecha się, a wtedy wiesz, że nadszedł czas, by umrzeć.
– A co z mężczyznami? Czy w waszych klanach są tylko kobiety?
– Są mężczyźni, którzy nam służą, jak Konsul w Trollesundzie. Innych bierzemy sobie za kochanków lub mężów. Jesteś zbyt młoda, aby zrozumieć to, co ci powiem, Lyro, jednak później pojmiesz moje słowa: mężczyźni żyją krótko niczym motyle. To stworzenia jednego sezonu. Kochamy ich, ponieważ są odważni, dumni i piękni, ale umierają niemal od razu – tak szybko, że nasze serca stale krwawią z tego powodu. Rodzimy im dzieci. Dziewczynki są czarownicami, chłopcy – zwykłymi ludźmi. Nasi synowie odchodzą w okamgnieniu: pokonani, zabici, straceni. Kiedy dorastają, myślą, że są nieśmiertelni, i tylko ich matki znają prawdę. Każda następna śmierć dziecka jest boleśniejsza, aż w końcu z rozpaczy pękają nasze serca. Może wtedy przychodzi po nas Yambe Akka, która jest starsza niż tundra. Dla niej życie czarownicy jest zapewne tak krótkie, jak dla nas życie naszych mężczyzn.
– Kochała pani Ojca Corama?
– Tak. Czy on o tym wie?
– Wiem, że kocha panią.
– Kiedy mnie uratował, był silnym dumnym młodzieńcem wielkiej urody. Pokochałam go od razu. Zmieniłam swoje zwyczaje, porzuciłam dźwięczenie gwiazd i muzykę Zorzy. Nigdy tego nie żałowałam i nadal oddałabym wszystko, aby być zwykłą cygańską żoną, mieszkać z nim na łodzi, gotować mu, dzielić z nim łoże i rodzić mu dzieci. Nie można jednak stać się kimś innym, można co najwyżej zmienić własne upodobania. Jestem czarownicą, on – człowiekiem. Zostałam z nim przez wystarczająco długi czas, aby wychować nasze dziecko…
– Nigdy o tym nie wspominał! Czy to była dziewczynka? Czarownica?
– Nie. To był chłopiec i umarł podczas wielkiej epidemii czterdzieści lat temu. Choroba przyszła ze wschodu. Biedny malec… Miał żywot krótki jak jętka. Jego śmierć była ciosem dla Corama, a mnie krwawiło serce. A potem dostałam wiadomość, że muszę wrócić do swego ludu, ponieważ Yambe Akka zabrała moją matkę i miałam przejąć jej obowiązki jako królowej klanu. Więc odleciałam.
– I nigdy później już nie spotkała pani Ojca Corama?
– Nie, ale słyszałam o jego czynach. Dotarło do mnie, że Skraelingowie zranili go zatrutą strzałą, więc posłałam mu zioła i zaklęcia, które miały mu pomóc odzyskać zdrowie, nie byłam jednak wystarczająco silna, aby się z nim zobaczyć. Słyszałam, że był załamany po moim odejściu, że studiował i czytał, wzbogacał wiedzę. Byłam dumna z niego i z jego dobroci. Trzymałam się jednak z dala, zresztą czasy były niebezpieczne dla moich czarownic i zagrażały nam wojny z innymi klanami, a poza tym, myślałam, że o mnie zapomniał i znalazł sobie zwykłą kobietę, którą pojął za żonę…
– Nigdy się nie ożenił – przerwała jej Lyra kategorycznym tonem. – Powinna się pani z nim spotkać jak najprędzej. Ciągle panią kocha, wiem, że tak jest.
– Ale będzie się wstydził swego wieku, a ja nie chcę, by czuł się skrępowany.
– W takim razie powinna pani przynajmniej posłać mu wiadomość. Takie jest moje zdanie.
Serafina Pekkala przez długi czas nic nie mówiła. Pantalaimon zmienił się w mewę i pofrunął na sekundę do jej gałęzi. Chciał pokazać swoją odwagę i odwagę swojej właścicielki.
Wtedy Lyra spytała:
– Dlaczego ludzie mają dajmony, Serafino Pekkala?
– Wszyscy o to pytają, nikt jednak nie zna odpowiedzi. Odkąd istnieją ludzkie istoty, odtąd istnieją i dajmony. To nas odróżnia od zwierząt.
– Tak! Rzeczywiście się od nich różnimy… Na przykład od niedźwiedzi. Są dziwne… prawda? Wydaje się, że zachowują się jak my, a potem nagle robią coś nieprzewidywalnego i uświadamiasz sobie, że nigdy ich nie rozumiesz… Ale wiesz, co mi mówił Iorek? Że jego pancerz jest dla niego tym, czym dajmon dla człowieka. „To jest moja dusza”, tak mi powiedział. Tyle że tu widzę kolejną różnicę między nami, ponieważ on sam sobie wykuwa pancerz. Kiedy go wygnali, zabrali mu zbroję, a on znalazł trochę niebiańskiego żelaza i wykuł sobie nowy pancerz, jak gdyby tworząc nową duszę. My nie potrafimy powoływać do życia dajmonów. Potem ludzie w Trollesundzie upili go spirytusem i ukradli mu ten nowy pancerz, ale ja się dowiedziałam, gdzie jest, i pomogłam mu go odzyskać… Zastanawiam się jednak, po co on leci do Svalbardu? Będą tam z nim walczyć. Mogą go zabić… Kocham Iorka. Kocham go tak bardzo, że wolałabym, aby z nami nie leciał.
– Czy mówił ci, kim jest?
– Znam tylko jego nazwisko. Tyle nam powiedział wasz Konsul w Trollesundzie.
– Iorek jest wysoko urodzony. Jest księciem. W gruncie rzeczy, gdyby nie popełnił wielkiej zbrodni, byłby teraz królem niedźwiedzi.
– Mówił mi, że ich król nazywa się Iofur Raknison.
– Iofur Raknison został królem, kiedy wygnano Iorka. Iofur również jest księciem, w przeciwnym razie nie mógłby rządzić. Przy tym jest sprytny, i to w sposób typowy dla ludzi – zawiera przymierza i układy, nie żyje tak jak inne niedźwiedzie, nie mieszka w lodowym forcie, ale w nowo zbudowanym pałacu. Mówi też o konieczności wymiany ambasadorów z narodami ludzi, pragnie eksploatować kopalnie ogniowe przy pomocy waszych inżynierów… Jest niegłupi, a nawet bystry. Niektórzy mówią, że sprowokował Iorka do czynu, za który tamten został wygnany, a inni – że nawet jeśli tak nie było, każe wszystkim tak myśleć, ponieważ uważa, że dzięki temu zyskuje reputację osobnika zręcznego i przenikliwego.
– Co właściwie zrobił Iorek? Widzi pani, kocham Iorka między innymi dlatego, że gdy myślę o jego czynie przypomina mi się ojciec, który również zabił, i z tego powodu został ukarany. W tym sensie wydają mi się podobni… Iorek powiedział mi, że zabił innego niedźwiedzia, ale nigdy nie poznałam okoliczności tego zdarzenia.
– Walczyli o pewną niedźwiedzicę. Niedźwiedź, którego Iorek zabił, nie okazywał, że się poddaje, chociaż niedźwiedzie zwykle tak postępują, a było oczywiste, że Iorek jest silniejszy. Mimo swej dumy, niedźwiedzie zawsze potrafią uznać przewagę innego przedstawiciela swego gatunku i wtedy się poddają, jednak z jakiegoś powodu przeciwnik Iorka nie zrobił tego. Niektórzy mówią, że Iofur Raknison omamił go przed walką, może nakarmił go jakimiś ziołami… W każdym razie tamten młody niedźwiedź nie chciał się poddać, a Iorka Byrnisona poniósł gniew. Sprawę rozstrzygnięto szybko i zapadł wyrok, ponieważ Iorek powinien co najwyżej zranić, a nie zabić swego rywala.
– Byłby więc królem… – zadumała się Lyra. – Słyszałam coś w Jordanie o Iofurze Raknisonie od Profesora Palmeru, który był na Północy i go poznał. Profesor opowiadał… Nie, żałuję, ale nie potrafię sobie przypomnieć, co mówił… Chyba użył podstępu, aby zostać królem, czy coś w tym rodzaju… Ale Iorek powiedział mi kiedyś, że niedźwiedzia nie można zmylić, i udowodnił mi to. Rzeczywiście nie udało mi się go omamić. A teraz się okazuje, że obaj zostali oszukani, on i ten drugi niedźwiedź. Może tylko niedźwiedź umie okpić niedźwiedzia, a człowiek nie. Chociaż… Ludzie w Trollesundzie oszukali Iorka, prawda? Upili go i ukradli mu pancerz. To przecież oszustwo…
– Kiedy niedźwiedzie zachowują się niezgodnie ze swą naturą, gdy postępują jak ludzie, wtedy może łatwiej je nabrać – odparła Serafina Pekkala. – Żaden niedźwiedź normalnie nie pije przecież spirytusu. Iorek Byrnison pił, by zapomnieć o wstydzie wygnania, i dlatego ludziom w Trollesundzie udało się go oszukać.
– Ach, tak – Lyra kiwnęła głową. Podobało jej się to, co powiedziała czarownica, podziwiała bowiem Iorka prawie bezgranicznie i była zadowolona, że znajduje potwierdzenie jego szlachetności. – Pani jest bardzo mądra – dodała. – Nie zrozumiałabym tego, gdyby mi pani nie wyjaśniła. Uważam, że jest pani inteligentniejsza od pani Coulter.
Lecieli dalej. Lyra żuła kawałek foczego mięsa, który znalazła w kieszeni.
– Serafino Pekkala – odezwała się po jakimś czasie. – Czym jest Pył? Pytam, bo mi się wydaje, że w całym tym zamieszaniu chodzi przede wszystkim o niego, tylko nikt mi nie powiedział, jaka jest jego natura.
– Nie wiem – padła odpowiedź. – Czarownice nigdy się nie interesowały Pyłem. Wiem tylko, że księża lękają się go. Pani Coulter nie jest wprawdzie osobą duchowną, jest jednak ważną agentką Magistratury i właśnie ona założyła Radę Oblacyjna i przekonała Kościół, by dał fundusze na budowę Bolvangaru. Uczyniła to z powodu swego zainteresowania Pyłem. Trudno nam zrozumieć jej uczucia wobec tego zjawiska, istnieje jednak wiele rzeczy, których my, czarownice, nigdy nie pojmiemy. Wiemy na przykład, że Tatarzy drążą sobie otwory w czaszkach i zadziwia nas niesamowitość takiego pomysłu. Pył również jest czymś niezwykłym i dziwi nas, jednak nie zajmujemy się nim i nie zamierzamy odrywać się od naszych spraw, aby go badać. Zostawiamy to Kościołowi.
– Kościołowi? – spytała Lyra. Nagle coś przyszło jej do głowy: przypomniała sobie rozmowę z Pantalaimonem na Żuławach na temat siły, która porusza igłą aletheiometru; pomyśleli wówczas o fotowiatraku na głównym ołtarzu w Kolegium Gabriela i cząsteczkach elementarnych tak lekko obracających łopatki. Tamtejszy Kanonik był szczerze przekonany, że istnieje związek tych cząstek z religią. – Może i tak – odezwała się w końcu, kiwając głową. – W końcu Kościół utrzymuje w tajemnicy przed światem większość interesujących go kwestii. Jednak wiele z nich to sprawy bardzo stare, a Pył, z tego, co wiem, jest zjawiskiem nowym. Zastanawiam się, czy Lord Asriel mógłby mi powiedzieć…
Lyra znowu ziewnęła.
– Lepiej się położę – powiedziała do Serafiny Pekkali – w przeciwnym razie mogę zamarznąć. Na ziemi bywało mi czasami zimno, jednak nigdy aż tak. Jeszcze trochę i umrę.
– W takim razie połóż się i otul futrami.
– Tak zrobię. Wprawdzie wolałabym umrzeć tutaj niż na ziemi, ale nie spieszy mi się… Kiedy nas wpychali pod tamto ostrze, myślałam, że już po nas… Oboje tak pomyśleliśmy. Och, to było naprawdę straszne! Teraz pośpimy. Proszę nas obudzić, gdy dotrzemy na miejsce – dodała Lyra i położyła się na stosie futer. Była zdrętwiała i obolała z powodu dotkliwego zimna. Przysunęła się jak najbliżej śpiącego Rogera.
I tak czworo śpiących podróżników kontynuowało lot oblodzonym balonem ku skałom i lodowcom, kopalniom ogniowym i lodowym fortom Svalbardu.
Serafina Pekkala krzyknęła na aeronautę, który natychmiast się obudził. Był osłabiony z zimna, ale po szarpnięciach kosza od razu się zorientował, że balon nie porusza się tak, jak powinien. Huśtał się gwałtownie, gdy silne porywy wiatru szarpały czaszą, a czarownice, ciągnące linę, utrzymywały ją z największym trudem. Gdyby puściły, balon natychmiast wypadłby z kursu – Lee Scoresby uświadomił to sobie, spojrzawszy na kompas – zniosłoby go w kierunku Nowej Zembli, ku której posuwałby się z prędkością prawie stu mil na godzinę.
– Gdzie jesteśmy?! – Lyra usłyszała jego krzyk. Była na wpół rozbudzona, rozkojarzona z powodu ruchu kosza i tak zziębnięta, że zdrętwiało jej dosłownie całe ciało.
Nie dosłyszała odpowiedzi czarownicy, ale przez szparę w kapturze widziała, jak oświetlony światłem anbarycznej latarni Lee Scoresby przytrzymuje się podpórki i ciągnie za linę czaszy balonu. Mocno szarpnął, jak gdyby musiał usunąć jakąś przeszkodę, podniósł głowę i wpatrzył się w mrok, wreszcie zamocował linę wokół kołka na pierścieniu zawieszenia.
– Wypuszczam trochę gazu! – krzyknął do Serafiny Pekkali. – Opuścimy się. Lecimy zbyt wysoko.
Czarownica krzyknęła coś w odpowiedzi, jednak Lyra ponownie nie zdołała usłyszeć jej słów. Roger również się budził; skrzypienie kosza było tak głośne, że obudziłoby najgłębiej śpiącego. Sen uniemożliwiało również silne kołysanie i gwałtowne szarpnięcia. Dajmona Rogera i Pantalaimon tuliły się do siebie jak papużki nierozłączki, a Lyra skoncentrowała się na sobie i starała się siedzieć nieruchomo i nie podskakiwać ze strachu.
– W porządku – powiedział Roger. Jego głos sugerował, że chłopiec jest w znacznie pogodniejszym nastroju niż jego przyjaciółka. – Wkrótce wylądujemy i będzie można rozpalić ogień, aby się ogrzać. Mam w kieszeni trochę zapałek, które podwędziłem z kuchni w Bolvangarze.
Balon rzeczywiście opadał, ponieważ w sekundę później otoczyła ich gęsta, zamarzająca chmura, której kłęby przelatywały nad koszem. Potem w jednej chwili zapadła ciemność. Była to najgęstsza mgła, jaką Lyra kiedykolwiek widziała. Po minucie lub dwóch Serafina Pekkala krzyknęła po raz kolejny, a wtedy aeronauta odwiązał linę z kołka i puścił. Lyra mimo skrzypienia kosza i skowytu wiatru w otaklowaniu usłyszała, a może tylko wyczuła, potężny huk wysoko w górze.
Lee Scoresby dostrzegł jej przerażenie.
– To zawór gazu! – zawołał. – Jest na sprężynie, utrzymuje gaz. Kiedy go opuszczę, trochę gazu ucieka z wierzchołka, balon stawia opór i opadamy.
– Czy my prawie…
Lyra nie dokończyła, ponieważ dostrzegła coś okropnego – po ściance kosza ku Lee Scoresby’emu pełzło brzydkie stworzenie rozmiaru połowy dorosłego człowieka. Miało skórzaste skrzydła i zakrzywione szpony oraz spłaszczony łeb z wyłupiastymi oczyma i szeroką paszczą; wydzielało obrzydliwy smród. Lyra nawet nie zdążyła krzyknąć, ponieważ Iorek Byrnison błyskawicznie wyciągnął w górę łapę i strząsnął stworzenie, które wypadło z kosza i z piskiem zniknęło pod balonem.
– Kliwuch – wyjaśnił krótko niedźwiedź.
W chwilę później zjawiła się Serafina Pekkala. Chwyciwszy się mocno krawędzi kosza, mówiła szybko:
– Kliwuchy atakują. Musimy sprowadzić balon na ziemię, a potem się bronić. Te…
Lyra jednakże nie usłyszała reszty wypowiedzi czarownicy, ponieważ zagłuszył ją przenikliwy dźwięk i balon zaczął się przechylać na bok. Potem potężne uderzenie cisnęło aeronautę i dzieci na jedną stronę kosza, gdzie leżały części pancerza Iorka Byrnisona. Niedźwiedź wyciągnął wielką łapę, aby przytrzymać troje ludzi, ponieważ kosz gwałtownie się trząsł. Serafina Pekkala zniknęła im z oczu. Hałas był przeraźliwy, a najgłośniej skrzeczały kliwuchy. Lyra widziała, jak lecą obok balonu i czuła ich odrażający smród.
Później nastąpiło kolejne mocne szarpnięcie, które rzuciło wszystkich pasażerów na podłogę, a balon z przerażającą prędkością zaczął opadać, przez cały czas wirując. Lyrze wydawało się, że kosz oderwie się od czaszy i po prostu runie na ziemię. Po chwili znowu nastąpiła seria szarpnięć i trzasków i kosz począł się gwałtownie miotać z boku na bok, jak gdyby odbijał się od dwóch kamiennych ścian.
W pewnym momencie Lyra dostrzegła, jak Lee Scoresby strzela z pistoletu o długiej lufie prosto w pysk jednego z kliwuchów. Potem mocno zacisnęła powieki i przywarła do futra Iorka Byrnisona; bała się jak nigdy dotąd. Skowyty, wrzaski, gwizd wiatru, skrzypienie kosza, przypominające jęk dręczonego zwierzęcia – powietrze wypełnił zatrważający hałas.
Kolejny wstrząs był najsilniejszy ze wszystkich. Lyrę wyrzuciło z kosza, straciła oddech. Dłonie chwytały pustkę, a po chwili gdzieś wylądowała; zupełnie straciła orientację i nie wiedziała, gdzie góra, a gdzie dół. Jej twarz, ukryta niemal całkowicie w mocno naciągniętym kapturze, cała była osypana proszkiem – ostrymi, kłującymi, zimnymi kryształkami…
Był to śnieg, dziewczynka wpadła bowiem w zaspę. Ciało miała tak obolałe, że ledwie mogła myśleć. Leżała niemal całkowicie nieruchomo przez wiele sekund, od czasu do czasu wypluwając śnieg, a potem z trudem zaczęła się poruszać, póki nie wygramoliła się na tyle, aby móc swobodniej oddychać.
Nie odniosła żadnych obrażeń, brakowało jej jedynie tchu. Ostrożnie próbowała poruszać rękami, stopami ramionami, nogami i podnieść głowę.
Widziała bardzo niewiele, ponieważ jej kaptur nadal był wypełniony śniegiem. Z wysiłkiem, jak gdyby każda jej ręka ważyła tonę, pozbyła się białego puchu, a potem rozejrzała dokoła. Miała przed sobą świat w odcieniach szarości – jasnych, ciemnych i niemal czarnych – na których tle niczym widma przesuwały się kłęby mgły.
Jedynymi dźwiękami, jakie docierały do jej uszu, były dalekie piski latających wysoko w górze kliwuchów oraz huk fal rozbijających się o skały.
– Iorku! – krzyknęła. Głos miała słaby i drżący. Spróbowała jeszcze raz, ale nikt jej nie odpowiedział. – Roger! – zawołała, z podobnym rezultatem.
Poczuła się samotna w tym obcym świecie, ale oczywiście nigdy nie bywała sama i po chwili Pantalaimon w postaci myszy wypełzł spod jej futra, aby dotrzymać jej towarzystwa.
– Sprawdziłem aletheiometr – powiedział. – Nic mu się nie stało. Żadna część się nie stłukła.
– Jesteśmy zgubieni, Pan! – jęknęła. – Widziałeś te kliwuchy?! I pana Scoresby’ego, który do nich strzelał? Niech nam Bóg pomoże, jeśli te potwory przylecą tutaj…
– Spróbujmy odnaleźć kosz – mruknął.
– Chyba nie powinniśmy krzyczeć – zauważyła. – Raz to wprawdzie zrobiłam, ale nie chciałabym, żeby nas usłyszały te maszkary. Ciekawe, gdzie jesteśmy.
– Może lepiej nie wiedzieć – stwierdził Pan. – Mogłoby się okazać, że jesteśmy na dnie urwiska, nie ma żadnej drogi w górę, a siedzące na szczycie kliwuchy dostrzegą nas, kiedy tylko mgła opadnie.
Po kilku minutach odpoczynku Lyra pomacała wokół siebie i stwierdziła, że wylądowała w szczelinie między dwiema oblodzonymi skałami. Wszystko pokrywała marznąca mgła, z jednej strony – sądząc po odgłosach – z odległości mniej więcej pięćdziesięciu jardów dochodził huk fal, a z góry nadal docierały piski kliwuchów, chociaż dziewczynce wydawało się, że cichną. W mroku widziała nie dalej niż na dwa, trzy jardy; nawet zmieniony w sowę Pantalaimon był bezradny.
Lyra mimo bólu ruszyła w drogę. Ślizgała się i zsuwała po chropowatych skałach. Szła w górę plaży, oddalając się od szumu fal. Niestety nie znalazła nic poza kamieniami i śniegiem, nie było najmniejszego śladu balonu ani któregoś z jego pasażerów.
– Nie mogli przecież tak po prostu zniknąć – szepnęła z rozpaczą.
Stojący trochę dalej Pantalaimon przybrał postać kota i znalazł cztery pęknięte ciężkie worki z piaskiem, który leżał częściowo rozrzucony wokół; zamarzł już prawie na kamień.
– Balast – domyśliła się dziewczynka. – Wyrzucił je, aby znowu wzlecieć…
Z trudem przełknęła ślinę, starając się zepchnąć grudę, którą czuła w gardle, i stłumić strach, który czuła w piersi, albo może jedno i drugie.
– Och, Boże, jaka jestem przerażona – stwierdziła. – Mam nadzieję, że są bezpieczni.
Pantalaimon wspiął się na jej ramiona, a potem, przybrawszy postać myszy, wczołgał się do kaptura, gdzie trudno go było dostrzec. Nagle Lyra usłyszała jakiś odgłos, przypominający drapanie o skałę, i odwróciła się, szukając źródła dźwięku.
– Ior…
Zdławiła słowo, zanim je wypowiedziała, ponieważ stojąca przed nią postać wcale nie była Iorkiem Byrnisonem. Był to nieznany jej niedźwiedź, ubrany w lśniący od zamarzniętej rosy pancerz; na hełmie miał pióropusz.
Stał nieruchomo, jakieś sześć stóp od dziewczynki, która pomyślała, że są to jej ostatnie chwile.
Niedźwiedź otworzył paszczę i zaryczał. Echo odbiło się od klifów i zagłuszyło dalekie piski kliwuchów. Z mgły wyszedł kolejny niedźwiedź, po nim jeszcze jeden. Lyra stała nieruchomo, zaciskając piąstki.
Przez chwilę ogromne stworzenia nie poruszały się, w końcu pierwszy z nich spytał dziewczynkę:
– Jak się nazywasz?
– Lyra.
– Skąd przybyłaś?
– Z nieba.
– Balonem?
– Tak.
– Chodź z nami. Jesteś naszym więźniem. No, ruszaj się. Szybko.
Znużona i przerażona dziewczynka ruszyła, potykając się na ostrych i śliskich skałach. Podążając za niedźwiedziem, zastanawiała się, jak sobie poradzi w tej trudnej sytuacji.
Niedźwiedzie poprowadziły Lyrę w górę wąwozu, który znajdował się między klifami. Mgła była tu jeszcze gęstsza niż na brzegu. Skrzek kliwuchów i huk fal stawały się coraz cichsze i po jakimś czasie jedynym słyszalnym dźwiękiem był nieustanny krzyk mew. Dziewczynka i niedźwiedzie w milczeniu wspinali się na skały, wpadali w zaspy śnieżne i chociaż Lyra wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma w otaczającą ich szarość i wytężała słuch, uświadomiła sobie, że może jest jedyną ludzką istotą w Svalbardzie; a Iorek może już nie żyć…
Pierwszy niedźwiedź, dowódca, nie odzywał się do niej, póki nie znaleźli się na równym terenie. Wtedy się zatrzymali. Lyra oceniła po odgłosie fal, że dotarli na szczyt klifu, toteż starała się nie zbaczać z drogi, aby nie spaść w przepaść.
– Spójrz w górę – powiedział do niej niedźwiedź, kiedy powiew wiatru rozproszył ciężką zasłonę mgły.
Widoczność mimo wszystko nie była najlepsza, jednak dziewczynka dostrzegła, że stoi przed ogromną kamienną budowlą, która była tak wysoka jak najwyższa część Kolegium Jordana, ale o wiele masywniejsza, wszędzie znajdowały się rzeźby przedstawiające wydarzenia wojenne, pokazujące zwyciężające niedźwiedzie i poddających się Skraelingów, a także skutych łańcuchami Tatarów, pracujących w kopalniach ogniowych, zeppeliny, które ze wszystkich stron świata przywoziły podarunki i daniny dla króla niedźwiedzi Iofura Raknisona.
Tak w każdym razie zinterpretował owe rzeźbienia niedźwiedź-sierżant, a ona zmuszona była uwierzyć mu na słowo, niewiele bowiem widziała, ponieważ każde wybrzuszenie i krawędź na bogato rzeźbionej fasadzie okupowały głuptaki i wydrzyki, które krakały, krzyczały i stale kołowały nad głowami idących; łajno ptaków zdążyło pokryć już każdą część budynku gęstymi maźnięciami brudnej bieli.
Niedźwiedzie jednakże najwyraźniej nie zważały na brud. Bez większych ceregieli wprowadziły dziewczynkę pod ogromną arkadą na drogę do zamku – czyli zanieczyszczony ptasimi odchodami zamarznięty piach. Dalej znajdował się dziedziniec, wysokie schody i bramy, przy których stały niedźwiedzie w pancerzach. Wielkie stworzenia zatrzymywały wchodzących i wymagały od nich podania hasła. Ich zbroje były wypolerowane i błyszczące, wszystkie nosiły też pióropusze na hełmach. Lyra bezwiednie porównywała każdego napotkanego niedźwiedzia z Iorkiem Byrnisonem i zawsze wynik był korzystny dla jej przyjaciela, który wydawał się potężniejszy, miał więcej gracji, a jego pancerz stanowił prawdziwą ochronę – był zabarwioną rdzą, poplamioną kroplami krwi, powyginaną od stoczonych w niej walk zbroja, a nie elegancką, polakierowaną ozdobą, jak większość z tych, które dziewczynka widziała wokół.
Wreszcie znaleźli się w środku. Im głębiej wchodzili, tym bardziej wzrastała temperatura. Coraz intensywniejszy stawał się również panujący w pałacu Iofura odór: był odrażający: mieszanina zjełczałego foczego tłuszczu, łajna, krwi i wszelkiego rodzaju odpadków. Dla ochłody Lyra zsunęła z głowy kaptur, ciągle jednak marszczyła nos. Miała przy tym nadzieję, że niedźwiedzie nie rozumieją ludzkich min i grymasów.
Na korytarzach co kilka jardów znajdowały się żelazne podpory, a na nich lampy na tłuszcz wielorybi. Wśród migoczących cieni dziewczynka nie zawsze mogła dostrzec, dokąd niedźwiedzie ją prowadzą, toteż zupełnie straciła orientację.
W końcu zatrzymali się przed ciężkimi żelaznymi drzwiami. Pancerny strażnik odsunął masywną zasuwę, otworzył drzwi, a sierżant nagle – niczym baran – tryknął Lyrę łbem i dziewczynka, fikając koziołka, przeleciała przez próg do ciemnego pomieszczenia. Zanim zdołała się podnieść, usłyszała szczęk zasuwanego rygla.
W pomieszczeniu było bardzo ciemno, jednak Pantalaimon zmienił się w świetlika i roztaczał wokół bladą poświatę. Znajdowali się w wąskiej celi, której ściany pokrywała wilgoć, jedynym „meblem” była kamienna ława. W najdalszym kącie leżała sterta szmat, które Lyra uznała za legowisko dla więźnia. Więcej nie zdołała dojrzeć.
Usiadła z Pantalaimonem na ramieniu i pomacała ubranie, szukając aletheiometru.
– Chyba się trochę poobijał, Pan – szepnęła. – Mam nadzieję, że nadal działa.
Pantalaimon sfrunął do jej nadgarstka i usiadł tam, przyświecając swej pani, która w tym czasie skupiała myśli na urządzeniu. Uświadomiła sobie niezwykłość swego talentu, dzięki któremu potrafiła mimo niebezpieczeństwa skoncentrować się na interpretacji odpowiedzi aletheiometru. Czuła się tak mocno z nim związana, że nawet najbardziej skomplikowane pytania natychmiast przekształcały się w niezbędne symbole. Obsługa aletheiometru przychodziła jej w sposób tak naturalny jak nakazywanie mięśniom, by poruszały kończynami: prawie o tym nie myślała.
Lyra ustawiła wskazówki i zadała pytanie:
– Gdzie jest Iorek?
Odpowiedź przyszła natychmiast:
– O dzień drogi stąd, tam bowiem doleciał balon po moim upadku. Spieszy jednak w naszą stronę.
– A Roger?
– Z Iorkiem.
– Co zrobi Iorek?
– Zamierza się dostać do pałacu i uratować mnie na przekór wszelkim trudnościom.
Dziewczynka odłożyła aletheiometr. Była jeszcze bardziej zaniepokojona niż przedtem.
– Nie przepuszczą go, prawda? – zapytała swego dajmona. – Jest ich tu zbyt wielu. Chciałabym być czarownicą, Pan, wtedy mógłbyś ode mnie odlecieć, znaleźć Iorka i przekazać mu wiadomość… I moglibyśmy wymyślić odpowiedni plan…
Nagle Lyrę przeraziło coś jak nigdy w życiu, nieznany męski głos przemówił bowiem w ciemnościach o kilka stóp od niej.
– Kim jesteś? – spytał.
Skoczyła na równe nogi, krzycząc z trwogi. Pantalaimon od razu zmienił się w nietoperza, piszczał i latał nad głową swej pani, która oparła się o ścianę.
– Mów! – mężczyzna odezwał się ponownie. – Kto tu jest? Odezwij się! No dalej, mów!
– Zamień się jeszcze raz w świetlika, Pan – poleciła Lyra drżącym głosem. – Jednak nie zbliżaj się tam za bardzo.
Mały drżący punkcik światła zatańczył w powietrzu, trzepocząc skrzydełkami wokół głowy obcego człowieka. Okazało, że w rogu celi nie leżała wcale sterta szmat, ale siwobrody mężczyzna przykuty łańcuchem do ściany. Oczy starca połyskiwały w świetle rzucanym przez Pantalaimona, a zmierzwione włosy zwisały aż do ramion. Jego dajmona, wąż o zmęczonym wyglądzie, leżała na kolanach swego właściciela, od czasu do czasu wysuwając język, zwłaszcza gdy Pantalaimon się zbliżał.
– Jak się pan nazywa? – spytała Lyra.
– Jotham Santelia – odparł starzec. – Jestem Profesorem Królewskim kosmologii na Uniwersytecie Gloucester. A ty kim jesteś?
– Lyra Belacqua. Dlaczego tu pana zamknęli?
– Zła wola i zazdrość… Skąd jesteś? No?
– Z Kolegium Jordana – odparła.
– Co? Z Oksfordu?
– Zgadza się.
– Czy ten łotr Trelawney jest tam nadal? Co?
– Profesor Palmeru? Jest.
– Doprawdy? Na Boga! Dawno temu powinni go zmusić do rezygnacji. Oszust! Plagiator! Pyszałek!
Lyra chrząknęła.
– Czy opublikował już pracę na temat fotonów promieni gamma? – spytał Profesor, patrząc z uwagą na dziewczynkę, która się cofnęła.
– Nie wiem – odrzekła, a potem dodała: – Nie. Teraz sobie przypominam. Powiedział, że musi jeszcze sprawdzić pewne dane. Mówił, że zamierza również napisać o Pyle. Tak było.
– Łajdak! Złodziej! Szubrawiec! Oszust! – krzyczał starzec i trząsł się tak gwałtownie, iż Lyra bała się, że mężczyzna dostał jakiegoś ataku. Dajmona ześlizgnęła się ospale z jego kolan, gdy Profesor zaczął uderzać się pięściami po goleniach, a z ust spłynęła mu ślina.
– Tak – potwierdziła Lyra na wszelki wypadek – zawsze go uważałam za złodzieja. A także oszusta i tak dalej.
Taka ocena w ustach małej, rozczochranej dziewczynki, która nagle pojawia się w celi mężczyzny (i zna obiekt jego obsesji) mogłaby się komuś wydać nieprawdopodobna, jednak Profesor Santelia tego nie zauważył. Nic dziwnego, pomyślała Lyra, ten biedny starzec jest przecież szalony. Przyszło jej jednak do głowy, że mężczyzna może mieć pewne informacje, które mogłaby wykorzystać.
Usiadła więc ostrożnie obok niego, nie tak blisko, aby mógł jej dotknąć, jednak w wystarczającej odległości, aby blask rzucany przez Pantalaimona wyraźnie go oświetlał.
– Profesor Trelawney na przykład często się chwalił – odezwała się – że bardzo dobrze zna króla niedźwiedzi…
– Chwalił się tym?! Co? Powinnaś raczej powiedzieć, że się tym w kółko chełpi! To zwykły goguś, nic poza tym! I pirat! Nie przeprowadził nigdy żadnych badań! Wszystko ukradł lepszym od siebie!
– Tak, to prawda! – zawołała Lyra żarliwie. – A kiedy już bada coś sam, robi to źle.
– Zgadza się! To szczera prawda! Bez talentu, bez wyobraźni, oszust od stóp do głów!
– To znaczy, na przykład… – zaczęła Lyra. - Założę się, że pan wie więcej od niego o niedźwiedziach…
– O niedźwiedziach? – zdziwił się starzec. – Ha! Napisałem o nich rozprawę naukową! Dlatego właśnie mnie zamknęli.
– Czyli dlaczego?
– Wiem o nich zbyt wiele, ale nie mają odwagi mnie zabić. Nie ośmielają się tego zrobić, chociaż bardzo by chcieli. Rozumiesz… Mam przyjaciół. Tak! Potężnych przyjaciół.
– Aha – powiedziała Lyra. – I założę się, że byłby pan wspaniałym nauczycielem – dodała. – Skoro ma pan taką wiedzę i doświadczenie.
Nawet w przepastnych głębiach szaleństwa starca migotała najwyraźniej jeszcze jakaś odrobina zdrowego rozsądku, spojrzał bowiem na dziewczynkę ostro, jak gdyby podejrzewał ją o sarkazm. Lyra jednak od dawna wiedziała, jak sobie radzić z podejrzliwymi i szalonymi uczonymi, toteż posłała mu spojrzenie pełne tak szczerej uprzejmości i podziwu, że starzec natychmiast się uspokoił.
– Nauczycielem – powtórzył – nauczycielem… Tak, mógłbym uczyć. Daj mi odpowiedniego ucznia, a rozpalę w jego umyśle prawdziwy ogień!
– Pańska wiedza nie powinna tak się marnować – oświadczyła Lyra, zachęcając mężczyznę. – Powinna zostać przekazana dalej, tak aby ludzie pana zapamiętali.
– Tak – potwierdził, kiwając z powagą głową. – To bardzo spostrzegawcza uwaga z twojej strony, dziecko. Jak ci na imię?
– Lyra – powiedziała po raz drugi. – Czy mógłby mnie pan uczyć o niedźwiedziach?
– O niedźwiedziach… – powtórzył z powątpiewaniem.
– Prawdę mówiąc, chciałabym się dowiedzieć wszystkiego na temat kosmologii, Pyłu i tym podobnych problemów, wiem jednak, że nie jestem do tego wystarczająco bystra. Potrzebuje pan inteligentniejszych uczniów. Ale mogłabym się uczyć o niedźwiedziach. Mógłby mnie pan o nich nauczyć w ramach lekcji próbnych. Jeśli okażę się utalentowana, zajmiemy się poważniejszymi kwestiami, na przykład Pyłem.
Starzec znowu pokiwał głową.
– Tak – stwierdził – sądzę, że masz rację. Istnieje zależność między mikro – i makrokosmosem! Gwiazdy są żywe, dziecko. Wiedziałaś o tym? Wszystko żyje, wszędzie widać wspaniałą celowość! Wszechświat jest doskonale zaplanowany! Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Twoim obowiązkiem jest stale mi o tym przypominać. Dobrze, dobrze… Z rozpaczy o tym zapomniałem. Dobrze! Świetnie, moje dziecko!
– Więc pan widział króla? Iofura Raknisona?
– Tak. Oczywiście, że tak. Przyjechałem tu na jego zaproszenie, ponieważ zamierzał założyć uniwersytet. Miał zamiar mnie mianować Wicekanclerzem. To byłoby wyróżnienie w oczach Królewskiego Towarzystwa Arktycznego, prawda? Co? A ten łotr Trelawney miałby się z pyszna! Ha!
– I co się stało?
– Zdradzili mnie gorsi ode mnie. Między innymi, ma się rozumieć, Trelawney. Był tutaj, wiesz? W Svalbardzie. Szerzył kłamstwa na temat moich kwalifikacji i obrzucał mnie kalumniami. Kalumniami! Oszczerstwami! Kto odkrył ostateczny dowód na potwierdzenie hipotezy Barnarda-Stokesa, co? Tak, Santelia, właśnie ja. Trelawney nie mógł tego znieść. Kłamał jak najęty, aż Iofur Raknison zamknął mnie tutaj. Zobaczysz, wyjdę któregoś dnia. Zostanę Wicekanclerzem, tak, tak. A wtedy Trelawney przyczołga się do mnie, błagając o litość! Zobaczymy, czy Komisja do Spraw Publikacji przy Królewskim Towarzystwie Arktycznym spróbuje wtedy odrzucić moje rozprawy! Ha! Pokażę im wszystkim!
– Może Iorek Byrnison uwierzy panu, kiedy wróci? – zadumała się Lyra.
– Iorek Byrnison? Niedoczekanie. On nigdy nie wróci.
– Jest w drodze.
– W takim razie go zabiją. Iorek nie jest niedźwiedziem, lecz wygnańcem tak jak ja. Zhańbiony, rozumiesz? Nie ma prawa do żadnego z niedźwiedzich przywilejów.
– Przypuśćmy jednak, że wróci – powiedziała Lyra. – Przypuśćmy, że wyzwie Iofura Raknisona do walki…
– Och, nikt by mu na to nie pozwolił – oznajmił Profesor stanowczym tonem. – Iofur nigdy się nie poniży do tego, by przyznać Iorkowi Byrnisonowi prawo do pojedynku. Iorkowi nie przysługują żadne prawa. Mógłby równie dobrze być foką albo morsem zamiast niedźwiedziem… Albo jeszcze gorzej: mógłby być Tatarem lub Skraelingiem. Nikt nie będzie z nim walczył honorowo ponieważ nie jest uważany za niedźwiedzia, zabiliby go z miotaczy ognia, gdyby tylko się zbliżył. Nie ma nadziei. Ani litości.
– Och – westchnęła Lyra. Była zrozpaczona. – A co z innymi tutejszymi więźniami? Wie pan, gdzie ich trzymają?
– Innych więźniów?
– Na przykład… Lorda Asriela.
Nagle zachowanie Profesora zupełnie się zmieniło. Mężczyzna skulił się i cofnął aż pod ścianę, po czym potrząsnął głową.
– Cicho! Usłyszą cię! – wyszeptał ostrzegawczo.
– Dlaczego nie powinniśmy wymawiać nazwiska Lorda Asriela?
– To zakazane! I bardzo niebezpieczne! Iofur Raknison zabronił!
– Z jakiego powodu? – naciskała Lyra, przysuwając się bliżej i również szepcząc, aby nie trwożyć starca.
– Iofur otrzymał od Rady Oblacyjnej specjalne polecenie uwięzienia Lorda Asriela – odszepnął Santelia. – Sama pani Coulter przyjechała tutaj i spotkała się z Iofurem. Zgodziła się na wszystko, czego żądał, byleby tylko trzymał Lorda Asriela z dala. Wiem o tym, ponieważ wówczas byłem jeszcze w łaskach króla. Tak, tak, poznałem panią Coulter! I odbyłem z nią długą rozmowę. Zrobiła na Iofurze niesamowite wrażenie… Nie przestawał o niej mówić. Spełniłby każde jej życzenie. Gdyby poprosiła, aby umieścił Lorda Asriela setki mil stąd, zrobiłby to. Wszystko dla pani Coulter, wszystko. Zamierza nazwać jej imieniem stolicę swego kraju. Wiedziałaś o tym?
– Nie pozwoliłby więc nikomu na spotkanie z Lordem Asrielem?
– Nie! Nigdy! Ale równocześnie obawia się go, wiesz? Tak, tak, tutejszy król toczy trudną grę. Jest jednak zręcznym graczem i potrafi nieźle manewrować. Trzyma Lorda Asriela w odosobnieniu, aby zadowolić panią Coulter, a z drugiej strony dba o swego więźnia w ten sposób, że daje mu wszelki sprzęt, jakiego Lord sobie zażyczy. Myślę, że taka równowaga nie może trwać zbyt długo. Zadowalanie obu stron to coś, hm, że tak powiem niestabilnego. Sytuacja z pewnością bardzo szybko się zmieni. Wiem to na pewno.
– Naprawdę? – spytała Lyra, myśląc intensywnie o poprzednich słowach Profesora.
– Tak. Język mojej dajmony potrafi wyczuć takie rzeczy.
– Mój dajmon też to potrafi… Kiedy nas nakarmią Profesorze?
– Nakarmią?
– Muszą tu dawać od czasu do czasu coś do jedzenia, w przeciwnym razie umrzemy z głodu. Poza tym, na podłodze leżą kości. Chyba focze, prawda?
– Focze… No, nie wiem. Możliwe.
Lyra wstała i po omacku odszukała drogę do drzwi. Tak jak się spodziewała, nie miały klamki ani dziurki od klucza i były tak idealnie dopasowane przy suficie i podłodze, że do celi nie przenikało z korytarza żadne światło. Dziewczynka przycisnęła ucho do drzwi, niczego jednak nie usłyszała. Siedzący za nią starzec mamrotał coś do siebie, grzechocząc łańcuchem, kiedy ciężko przewracał się z boku na bok; w końcu zasnął i zaczął chrapać.
Lyra wróciła na ławkę. Pantalaimon, zmęczony wydzielaniem światła, zmienił się w nietoperza, jedną ze swoich ulubionych postaci. Latał, trzepocząc skrzydłami i cicho popiskując, podczas gdy Lyra siedziała zamyślona i obgryzała paznokieć.
Nagle zupełnie niespodziewanie przypomniała sobie, co Profesor Palmeru mówił w Sali Seniorów tak dawno temu. Myśl o tym męczyła ją od chwili, gdy Iorek Byrnison po raz pierwszy wspomniał imię Iofura Raknisona, i teraz wreszcie dokładnie pamiętała słowa Profesora Trelawneya: powiedział, że Iofur Raknison najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnie posiadać dajmona!
Wtedy oczywiście nie rozumiała, co mógł mieć na myśli, zwłaszcza że zamiast znanego dziewczynce angielskiego słowa użył określenia panserbjorne, nie miała więc pojęcia, że Iofur Raknison jest niedźwiedziem, a nie człowiekiem. A skoro każdy człowiek posiadał dajmona, pragnienie Iofura nie miało dla Lyry sensu.
Teraz jednak sprawa się wyjaśniła. Dziewczynka połączyła wszystkie posiadane na temat króla niedźwiedzi informacje i zrozumiała, że potężny Iofur Raknison chciał po prostu stać się istotą ludzką i posiadać dajmona.
Kiedy Lyra uświadomiła to sobie, przyszedł jej do głowy plan, w jaki sposób skłonić niedźwiedziego króla, by zrobił coś, na co w innej sytuacji z pewnością nie przystałby. Gdyby plan się powiódł, Iorek Byrnison wróciłby na tron, a Lyra mogłaby się dostać tam, gdzie przetrzymywano Lorda Asriela, by wręczyć mu aletheiometr.
Pomysł wykiełkował w głowie dziewczynki, ale Lyra nie miała odwagi rozważyć go szczegółowiej, bała się bowiem, że pryśnie tak jak bańka mydlana. Umiała jednak radzić sobie z tego typu myślami, toteż skupiając umysł na czymś innym, pozwoliła, by plan sam jej się ułożył w głowie.
Lyra właśnie zasypiała, kiedy szczęknęły zasuwy i drzwi się otworzyły. Światło wlało się do celi i dziewczynka natychmiast zerwała się na równe nogi, szybko ukrywając Pantalaimona w kieszeni.
W chwili gdy strażnik wsunął łeb, trzymając w zębach focze mięso, które zamierzał wrzucić do celi, dziewczynka już stała przed nim.
– Zabierz mnie do Iofura Raknisona – rozkazała. – Będziesz miał kłopoty, jeśli tego nie zrobisz. To bardzo pilne.
Niedźwiedź wypuścił mięso z paszczy i podniósł łeb. Lyrze nie było łatwo wyczytać cokolwiek z wyrazu jego pyska, strażnik wydał jej się jednak rozgniewany.
– Chodzi o Iorka Byrnisona – dodała szybko. – Wiem o nim coś, co król powinien wiedzieć.
– Powiedz mi, o co chodzi, a ja przekażę twoje słowa królowi – odparł niedźwiedź.
– Nie byłoby rzeczą właściwą, gdyby ktoś poznał te informacje przed królem – oświadczyła Lyra. – Przykro mi, nie chcę być niegrzeczna, istnieje jednak zasada, że król musi się dowiedzieć pierwszy.
Może niedźwiedź był tępy, a może nie, w każdym razie zawahał się, po czym wrzucił mięso do celi i wreszcie powiedział:
– Dobrze więc. Chodź ze mną.
Wyprowadził dziewczynkę na dwór, z czego była bardzo zadowolona. Mgła już się podniosła i widać było teraz gwiazdy, które połyskiwały ponad wysokimi ścianami otaczającymi dziedziniec. Strażnik naradził się z drugim niedźwiedziem, który przyszedł z nią porozmawiać.
– Nie możesz się spotykać z Iofurem Raknisonem, kiedy masz na to ochotę – wyjaśnił. – Musisz poczekać, aż on zechce cię widzieć.
– Ale to, co mam mu do powiedzenia, jest pilne – nalegała. – Chodzi o Iorka Byrnisona. Jestem pewna, że Jego Królewska Mość chciałby się tego dowiedzieć, nie mogę jednak wyjawić swoich informacji nikomu oprócz niego. Nie rozumiesz? To nie byłoby uprzejme. Gdyby król dowiedział się, jak postąpiliśmy, z pewnością rozgniewałby się jak nigdy dotąd.
Najwyraźniej słowa Lyry musiały mieć w sobie coś z prawdy, ponieważ w przeciwnym razie nie udałoby się jej oszukać niedźwiedzia. Dziewczynka była przekonana, że jej interpretacja faktów jest właściwa: Iofur Raknison wprowadził tak wiele nowych zaleceń, iż żaden niedźwiedź nie miał jeszcze pewności, czy jego zachowanie jest z nimi zgodne, a Lyra dzięki temu mogła wykorzystać ich niepewność, aby się dostać do Iofura.
W każdym razie strażnik udał się po poradę do niedźwiedzia wyższego stopniem i w wyniku tej rozmowy niedługo później dziewczynkę ponownie wprowadzono do Pałacu; jednak tym razem trafiła do królewskich apartamentów. Nie było tu bynajmniej czyściej, a ściśle rzecz biorąc, powietrze było nawet cięższe niż w celi, ponieważ wszystkie naturalne, raczej nieprzyjemne zapachy zduszono przesadnie dużą ilością perfum. Niedźwiedzie kazały dziewczynce poczekać w korytarzu, potem w przedpokoju, później przed wielkimi drzwiami, tymczasem same dyskutowały, spierały się i biegały tam i z powrotem. Lyra miała czas, by obejrzeć przesadny wystrój wnętrz: ściany pomalowano złotą farbą, która już odpadała płatami albo kruszyła się od wilgoci; kwieciste dywany uwalane były nieczystościami.
W końcu wielkie drzwi otworzyły się od środka i Lyrę uderzył jeszcze intensywniejszy zapach dusznych perfum. Za drzwiami dostrzegła blask światła połowy z tuzina kandelabrów, karmazynowy dywan i pyski kilkunastu niedźwiedzi, wpatrujących się w dziewczynkę; żaden z nich nie był w pancerzu, natomiast wszystkie przystrojone: jeden miał złoty naszyjnik, kolejny – diadem z purpurowymi piórami, jeszcze inny – karmazynową szarfę. Co ciekawe, w sali było również mnóstwo mew i wydrzyków, które siedziały na gipsowym gzymsie, a od czasu do czasu fruwały, aby chwytać kawałki ryb, które wypadały z umieszczonych na kandelabrach gniazd innych ptaków.
Pod przeciwległą ścianą sali znajdowało się podwyższenie, na którym stał wielki tron. Wykonano go z granitu, był więc trwały i masywny, jednak tak jak wiele innych rzeczy w Pałacu Iofura, został przesadnie przyozdobiony festonami i girlandami złoceń, które wyglądały jak świecidełka na stoku górskim.
Na tronie siedział największy niedźwiedź, jakiego Lyra kiedykolwiek widziała. Iofur Raknison był jeszcze wyższy i potężniejszy niż Iorek, a jego pysk – o wiele bardziej ruchliwy i wyrazisty; wydawał się mieć jakieś ludzkie cechy, coś, czego Lyra nigdy nie widziała u Iorka. Kiedy Iofur popatrzył na nią, wydało jej się, że to spojrzenie człowieka podobnego do osób, które bywały u pani Coulter; typ subtelnego, choć jednocześnie silnego polityka. Niedźwiedzi król nosił na szyi ciężki złoty łańcuch, na którym wisiał zbytkowny klejnot, a pazury – długie na co najmniej sześć cali – miał przyozdobione złotymi listkami. Uosabiał ogromną siłę, energię i przebiegłość. Był osobnikiem tak wielkim, że bezsensownie przesadne dekoracje wcale nie wyglądały przy nim śmiesznie, wydawały się raczej barbarzyńskie i wspaniałe.
Lyra zlękła się. Nagle pomysł oszukania Iofura wydał jej się zbyt niedopracowany. Miała wrażenie, że nie potrafi go odpowiednio przedstawić.
Jednak nie było już odwrotu, podeszła więc trochę bliżej, a wtedy dostrzegła, że Iofur trzyma coś na kolanach; w taki sposób człowiek mógłby trzymać kota… albo dajmona.
Była to duża wypchana kukła, manekin o pustej, głupiej ludzkiej twarzy. Lalka ubrana była w stylu pani Coulter i nawet nieco ją przypominała. Dziewczynka uświadomiła sobie, że niedźwiedzi król udaje, iż posiada dajmona, a wówczas wiedziała, że zadanie, które sobie wyznaczyła, powinno się udać. Poczuła się bezpieczna.
Podeszła do tronu i skłoniła się bardzo nisko. Pantalaimon siedział nieruchomo w jej kieszeni.
– Pozdrawiamy cię, wielki królu – odezwała się cicho. – A może raczej, ja cię pozdrawiam, bo on raczej nie…
– Kto? – spytał król; jego głos był nieco wyższy, niż dziewczynka się spodziewała, ale pełen wyrazistych tonów i subtelności. Kiedy przemówił, zamachał łapą przed pyskiem, aby odpędzić siadające tam muchy.
– Iorek Byrnison, Wasza Królewska Mość – odparła. – Mam ci coś bardzo ważnego i sekretnego do powiedzenia i sądzę, że powinnam przekazać te informacje w cztery oczy.
– Czy to dotyczy Iorka Byrnisona?
Lyra przybliżyła się do niedźwiedzia, ostrożnie stąpając po podłodze usianej ptasimi odchodami i odpędzając muchy brzęczące przy jej twarzy.
– Coś o dajmonach – powiedziała tak cicho, że tylko Iofur mógł ją usłyszeć.
Jego mina natychmiast się zmieniła. Dziewczynka nie potrafiła niczego wyczytać z wyrazu jego pyska, jednak nie miała wątpliwości, że swoimi słowami ogromnie zainteresowała króla. Pochylił się do przodu tak gwałtownie, że Lyra odskoczyła w bok, i wyryczał rozkaz do pozostałych niedźwiedzi. Wszystkie w jednej chwili skłoniły łby i cofnęły się do drzwi. Słysząc ryk Iofura, do lotu zerwały się ze skrzekiem przestraszone ptaki, przez chwilę krążyły pod powałą, aż wreszcie wróciły do gniazd.
Kiedy z sali tronowej wyszli wszyscy z wyjątkiem Iofura Raknisona i Lyry, król odwrócił się skwapliwie do dziewczynki.
– No? – spytał. – Powiedz mi, kim jesteś. I co z tymi dajmonami?
– Jestem dajmoną, Wasza Królewska Mość – odrzekła Lyra.
Niedźwiedź nie poruszył się nawet o cal.
– Czyją? – zapytał.
– Iorka Byrnisona.
Było to najbardziej niebezpieczne stwierdzenie, jakie Lyra kiedykolwiek wypowiedziała, i dostrzegła wyraźnie, że jedynie zdumienie powstrzymało Iofura od natychmiastowego zabicia jej. Bez zwłoki kontynuowała:
– Proszę, Wasza Królewska Mość, nie krzywdź mnie dopóki nie opowiem ci wszystkiego. Jak widzisz, przybyłam tu na własne ryzyko i nie mam żadnej broni, którą mogłabym cię zranić. W gruncie rzeczy pragnę ci pomóc i dlatego tu jestem. Iorek Byrnison to pierwszy niedźwiedź, który otrzymał dajmonę, jednak moim zdaniem taka istota należy się tobie. Uważałam, że powinnam być raczej twoją dajmoną niż jego i z tego powodu tu jestem.
– Jak…? – wydukał, prawie pozbawiony tchu. – Jak niedźwiedź zdobył dajmonę? I dlaczego właśnie on?! I jakim sposobem znajdujesz się tak daleko od niego?
Muchy, niczym maleńkie znaki zapytania, krążyły wokół jego łba.
– Potrafię odejść tak daleko, ponieważ jestem podobna do dajmonów czarownic. Wiedziałeś, że mogą się oddalać od swoich właścicielek na setki mil? Tak, naprawdę… A jak mnie zdobył? Było to w Bolvangarze. Słyszałeś chyba o tym miejscu… Pani Coulter pewnie ci o nim opowiadała, choć prawdopodobnie nie powiedziała ci, czym się tam zajmują.
– Odcinają… – zaczął.
– Tak, odcinają, to część procesu zwanego rozdzielaniem. Ich działalność nie ogranicza się jednak do tego. Tworzą także sztuczne dajmony, eksperymentują na zwierzętach… Kiedy Iorek Byrnison o tym usłyszał, zaofiarował siebie do doświadczenia, które polegało na próbie stworzenia dla niego dajmony. Udało się, i tak powstałam. Mam na imię Lyra. Ludzie posiadają dajmony o kształtach zwierzęcych, natomiast dajmoną niedźwiedzia musi być człowiek. I ja jestem dajmoną Iorka. Potrafię wejrzeć w jego umysł i dowiedzieć się dokładnie, co robi, gdzie się znajduje i…
– Gdzie więc jest teraz?
– W Svalbardzie. Zmierza w naszą stronę, tak szybko jak tylko potrafi.
– Po co? Czego chce? Jest chyba szaleńcem! Rozerwiemy go tu na strzępy!
– Chce mnie. Przychodzi, aby mnie odebrać. Ja jednak nie chcę być jego dajmoną, Iofurze Raknisonie, ale twoją. Ludzie w Bolvangarze nie zamierzają już powtarzać eksperymentu, odkąd zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo potężny jest niedźwiedź wraz ze swoją dajmoną. Iorek Byrnison zostanie więc jedynym niedźwiedziem, który kiedykolwiek miał dajmonę. Gdybym mu pomagała, mógłby poprowadzić wszystkie niedźwiedzie przeciwko tobie. Po to właśnie przybył do Svalbardu.
Król niedźwiedzi zaryczał gniewnie. Ryczał tak głośno, że brzęczały kryształy w kandelabrach, wszystkie ptaki w wielkiej sali skrzeczały, a Lyrze dzwoniło w uszach. Mimo to stała spokojnie i czekała.
– Z tego właśnie powodu kocham cię tak bardzo – powiedziała do Iofura Raknisona. – Ponieważ jesteś zarówno silny, jak i sprytny. I dlatego postanowiłam opuścić Iorka i przybyć, aby cię o wszystkim uprzedzić. Nie chcę, żeby on rządził niedźwiedziami. Ty musisz nimi władać. Wiedz, że istnieje sposób, aby odebrać mnie jemu i uczynić swoją dajmoną, ale musiałbyś walczyć z nim, mimo że jest wygnańcem. Chodzi mi o to, że nie możesz go zabić z miotaczy ognia albo czegoś w tym rodzaju, jeśli to bowiem zrobisz, zgasnę jak światło, umierając wraz z nim.
– Ale ty… Jak możesz…
– Mogę zostać twoją dajmoną – tłumaczyła – ale tylko wtedy, kiedy pokonasz Iorka Byrnisona w uczciwym pojedynku. Gdy się tak stanie, jego siła spłynie na ciebie, a mój umysł połączy się z twoim i staniemy się jedną osobą w dwóch, znających swe myśli postaciach. Będziesz mnie mógł również wysłać o wiele mil od siebie, abym dla ciebie szpiegowała albo zatrzymać mnie u swego boku. Pomogę ci poprowadzić niedźwiedzie na Bolvangar, jeśli taka będzie twoja wola. Zmusimy ludzi aby stworzyli kolejne dajmony dla twoich ulubionych niedźwiedzi. Albo – gdybyś chciał pozostać jedynym niedźwiedziem posiadającym dajmonę – możemy zrównać to miejsce z ziemią. Ty i ja, Iofurze Raknisonie możemy wspólnie dokonać wielkich rzeczy, wszystkiego co tylko sobie zamarzymy!
Przez cały czas Lyra drżącą ręką trzymała Pantalaimona w kieszeni, a on siedział tak nieruchomo, jak tylko potrafił, w postaci możliwie najmniejszej myszy.
Iofur Raknison chodził po sali. Wyglądał na bardzo podnieconego.
– Pojedynek? – mruczał. – Mam walczyć z Iorkiem Byrnisonem? Niemożliwe! To wygnaniec! Jak mam to zrobić?! Jak mogę z nim walczyć? Czy to jedyny sposób? – spytał głośniej.
– Jedyny – odparła Lyra, żałując, że tak jest, ponieważ Iofur Raknison z każdą minutą wydawał jej się większy i groźniejszy. Kochała Iorka z całego serca i równie mocno w niego wierzyła, ale nie była pewna, czy zdoła on pokonać tego najpotężniejszego z niedźwiedzi. Wiedziała jednak, że to jedyne wyjście. Lepsza uczciwa walka, choćby z najgroźniejszym przeciwnikiem, niż ogień z miotaczy.
Nagle Iofur Raknison odwrócił się.
– Udowodnij to! – zawołał. – Udowodnij, że jesteś dajmoną!
– Proszę bardzo – odparła. – To łatwe. Potrafię się dowiedzieć czegoś, co wiesz tylko ty i nikt poza dajmoną nie mógłby poznać tego sekretu.
– Powiedz mi więc, kim była pierwsza istota, jaką zabiłem.
– Aby się tego dowiedzieć, muszę znaleźć się sama w pokoju – rzekła dziewczynka. – Kiedy już zostanę twoją dajmoną, będziesz mógł się przyglądać, jak to robię, zanim jednak się to stanie, nie możesz na mnie patrzeć.
– Za tą salą znajduje się przedpokój. Wejdź tam i wróć, gdy poznasz odpowiedź.
Lyra otworzyła drzwi i znalazła się w pomieszczeniu oświetlonym przez jedną pochodnię. Stała tam tylko mahoniowa szafka, pokryta zaśniedziałymi srebrnymi ornamentami. Dziewczynka wyjęła aletheiometr i spytała:
– Gdzie jest teraz Iorek?
– Cztery godziny stąd i biegnie coraz szybciej.
– W jaki sposób mogę go zawiadomić, co robię?
– Musisz mu zaufać.
Pomyślała z niepokojem, że jej przyjaciel jest zapewne bardzo znużony. Potem uświadomiła sobie, że nie stosuje się do rady aletheiometru – miała przecież zaufać Iorkowi.
Odrzuciła więc ponure myśli i zadała pytanie związane z Iofurem Raknisonem.
– Jaka była pierwsza zabita przez niego istota?
– Jego ojciec.
Lyra pytała dalej i dowiedziała się, że Iofur jako młody niedźwiedź podczas swojej pierwszej wyprawy łowieckiej przebywał sam na lodowcu. Spotkał samotnego niedźwiedzia, pokłócili się, zaczęli walczyć i Iofur zabił przeciwnika. Kiedy dowiedział się później, że był to jego ojciec (niedźwiedzie są wychowywane przez matki i rzadko widują ojców), nie przyznał się do swego czynu. Oprócz Iofura nikt o tym nie wiedział.
Dziewczynka odłożyła aletheiometr i zastanowiła się, jak powiedzieć o tym królowi.
– Mów pochlebstwa! – szepnął Pantalaimon. – Tego właśnie pragnie.
Lyra otworzyła drzwi. Iofur Raknison czekał na nią, na jego pysku widniał wyraz triumfu, przebiegłości, lęku i zachłanności jednocześnie.
– Czy już wiesz?
Dziewczynka uklękła przed nim i skłoniła głowę, aby dotknąć jego przedniej lewej (silniejszej, ponieważ niedźwiedzie są leworęczne) łapy.
– Wybacz mi, Iofurze Raknisonie! – oświadczyła – Nie miałam pojęcia, że jesteś tak silny i wspaniały!
– O co chodzi? Odpowiedz na moje pytanie!
– Pierwszym stworzeniem, które zabiłeś, był twój ojciec. Sądzę, że jesteś bogiem, Iofurze Raknisonie. Tak musi być. Tylko bóg miałby siłę, aby się poważyć na taki czyn.
– Więc wiesz! I potrafisz mnie zrozumieć?
– Tak, ponieważ, tak jak ci powiedziałam, jestem dajmoną.
– Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie. Co mi obiecała pani Coulter, kiedy tu była?
Lyra ponownie weszła do pustego pokoju i poprosiła aletheiometr o odpowiedź, po czym wróciła do niedźwiedzia.
– Przyrzekła ci, że skłoni Magistraturę w Genewie, aby zgodziła się cię ochrzcić, nawet jeśli nie masz jeszcze dajmony. Obawiam się, Iofurze Raknisonie, że jej obietnica nie jest wiele warta, ponieważ nikt się na to nie zgodzi, póki nie zdobędziesz dajmony. Sądzę, że pani Coulter świetnie zdawała sobie z tego sprawę i po prostu cię okłamała. W każdym razie, kiedy zostanę twoją dajmoną, z pewnością udzielą ci chrztu, ponieważ wówczas nikt nie znajdzie już pretekstu do odmowy. Jeśli tego zażądasz, nikt nie ośmieli się z tobą spierać.
– Tak… To prawda. Tak właśnie powiedziała, co do słowa. A więc mnie oszukała? Zaufałem jej, a ona mnie oszukała?
– Tak. Ale ona już się nie liczy… Wybacz mi, Iofurze Raknisonie, że przerywam twoje rozmyślania, ale muszę ci powiedzieć, że Iorek Byrnison znajduje się zaledwie o cztery godziny drogi stąd, może więc powinieneś nakazać swoim strażnikom, by nie atakowali, gdy go zobaczą. Jeśli postanowisz walczyć z nim o mnie, musisz mu pozwolić wejść do Pałacu.
– Eee…
– A kiedy wejdzie, może lepiej będę udawać, że ciągle do niego należę… Powiem, że się zgubiłam albo coś w tym rodzaju. Nie domyśli się prawdy, a ja będę dla niego miła. Masz zamiar powiadomić inne niedźwiedzie, że jestem dajmoną Iorka i że będę do ciebie należeć, kiedy go pokonasz?
– Nie wiem… Co powinienem zrobić?
– Sądzę, że lepiej nic o tym nie wspominać. Kiedy już będziemy razem, wtedy każdą decyzję podejmiemy wspólnie, teraz natomiast pozwól, że ci coś doradzę. Uważam, że powinieneś w jakiś sposób wyjaśnić wszystkim pozostałym niedźwiedziom, dlaczego decydujesz się walczyć z Iorkiem jak z równym sobie niedźwiedziem, mimo że jest tylko wygnańcem. Nie zrozumieliby rzeczywistej przyczyny, musimy więc wymyślić jakiś inny powód. Oczywiście, i tak zrobią to, co im każesz, jednak jeśli zrozumieją twoje postępowanie, będą cię jeszcze bardziej podziwiać.
– Zapewne. Co więc powinienem zrobić?
– Powiedz im… że aby uczynić swoje królestwo absolutnie bezpiecznym, sam wezwałeś tu Iorka Byrnisona na pojedynek. Zwycięzca tej walki będzie rządził niedźwiedziami. Widzisz, na twoich podwładnych z pewnością zrobi wrażenie, jeśli oświadczysz, że Iorek przychodzi na twój rozkaz. Pomyślą, że jesteś potężny, skoro potrafisz wezwać kogoś z tak daleka. Powiedzą, że jesteś wszechmocny.
– Tak…
Wielki niedźwiedź był bezradny. Lyra niemal upajała się władzą, którą nad nim miała, i gdyby Pantalaimon nie uszczypnął jej mocno w rękę, przypominając o niebezpieczeństwie, w którym się znajdowali, być może zupełnie zatraciłaby poczucie proporcji.
Otrząsnęła się jednak, skromnie zrobiła krok w tył i czekała. Potem obserwowała, jak niedźwiedzie pod kierownictwem podnieconego Iofura przygotowują pole walki dla niego i Iorka Byrnisona. Tymczasem Iorek zupełnie nieświadom tego zamieszania, zbliżał się do Pałacu. Lyra żałowała, że nie może mu powiedzieć, co go czeka – a miała to być walka o jego życie.
Walki między niedźwiedziami były na porządku dziennym, a równocześnie traktowano je jak coś w rodzaju rytuału. Jednakże pojedynki, w których jeden niedźwiedź zabiłby drugiego, miały miejsce niezwykle rzadko – śmiertelny cios zdarzał się wówczas przypadkowo lub kiedy zwyciężający niedźwiedź błędnie zrozumiał sygnały dawane przez przeciwnika, tak jak Iorek Byrnison. Natomiast morderstwo (takie jak zabicie przez Iofura własnego ojca) było jeszcze rzadsze.
Od czasu do czasu jednakże zdarzały się sytuacje sporne, których jedynym rozwiązaniem wydawała się walka na śmierć i życie i oficjalnie ten fakt ogłaszano.
Gdy Iofur oświadczył, że Iorek Byrnison jest w drodze do Pałacu i wkrótce nastąpi pojedynek, natychmiast rozpoczęły się przygotowania. Pole walki zamieciono i wyrównano, a z kopalni ogniowych zjechali płatnerze, aby sprawdzić pancerz Iofura. Zbadali każdy nit, przetestowali każde ogniwo, a wszystkie blachy wypolerowali najdrobniejszym piaskiem. Taką samą uwagę zwrócono na pazury króla. Starto złote liście i każdy sześciocalowy szpon maksymalnie naostrzono i spiłowano. Lyra obserwowała całą tę procedurę z coraz większym strachem, wiedziała bowiem, że Iorkowi Byrnisonowi nikt nie poświęci najmniejszej uwagi. Jej przyjaciel biegł po śniegu już od prawie dwudziestu czterech godzin; bez odpoczynku i jedzenia. Może został ranny podczas upadku, myślała Lyra i zdała sobie sprawę, że naraziła go bez jego wiedzy na śmiertelną walkę. W pewnym momencie gdy Iofur Raknison sprawdzał ostrość swych pazurów na świeżo zabitym morsie, rozcinając skórę zwierzęcia niczym papier, a potem badał siłę swych niesamowitych ciosów na czaszce morsa (rozbił ją dwoma uderzeniami na miazgę), dziewczynka przeprosiła króla i wyszła, aby samotnie popłakać ze strachu.
Nawet Pantalaimon, który zwykle w takich sytuacjach ją pocieszał, teraz nie miał nic optymistycznego do powiedzenia. Lyrze pozostało już tylko zasięgnąć rady aletheiometru. Urządzenie powiadomiło ją, że Iorek znajduje się o godzinę drogi od nich, i ponownie kazało dziewczynce zaufać niedźwiedziowi. Wydawało jej się (było to najtrudniejsze do interpretacji), że przyrząd strofuje ją za zadawanie dwukrotnie tego samego pytania.
Wiadomość rozeszła się już wśród niedźwiedzi i wokół pola walki panował tłok. Najlepsze miejsca zajęła niedźwiedzia arystokracja, wyznaczono też specjalnie ogrodzony teren dla niedźwiedzic, wśród których nie zabrakło, rzecz jasna, żon Iofura. Lyra była ciekawa wyglądu i charakteru samic, ponieważ wiedziała o nich mało, nie było jednak czasu na zadawanie pytań. Trzymała się więc jak najbliżej Iofura Raknisona, obserwowała otaczających go dworzan, którzy domagali się, by uznano ich wyższość nad zwykłymi niedźwiedziami, i próbowała się domyślić znaczenia rozmaitych pióropuszy, symboli i innych znaków, które najwyraźniej nosiły wszystkie niedźwiedzie. Widziała też, że niektóre z najwyżej postawionych stworzeń miały małe manekiny przypominające szmacianą lalkę Iofura, i przyszło jej do głowy, że być może hołdując modzie, którą zainicjował ich król, usiłują mu się przypochlebić. Lyra odczuła szydercze zadowolenie, gdy zauważyła, że nie wiedzą, co zrobić z kukłami, skoro Iofur pozbył się swojej. Zapewne się zastanawiali, czy również powinni je wyrzucić. Czy są teraz w niełasce? Jak powinni postąpić?
Lyra dostrzegła, że ta niepewność jest najbardziej dominującym uczuciem wśród dworzan. Zupełnie nie wiedzieli, jak się zachować. Nie byli podobni do Iorka Byrnisona, pewnego siebie i swoich przekonań; stale towarzyszył im niepokój, ciągle oglądali się jeden na drugiego i zerkali na Iofura.
Z ciekawością obserwowali też dziewczynkę, która stała skromnie i bez słowa obok króla, a gdy dostrzegła, że jakiś niedźwiedź na nią spogląda, spuszczała oczy.
Do tego czasu mgła już się podniosła i powietrze stało się przejrzyste; w południe, w chwili, gdy powinien przybyć Iorek, nagle pojaśniało niebo, jak gdyby zapowiadając szansę odmiany niekorzystnej sytuacji. Dziewczynka stała, lekko drżąc, na niewielkim wzniesieniu z mocno ubitego śniegu tuż na skraju pola walki. Podniosła głowę ku tej bladej jasności na niebie i z całego serca zapragnęła ujrzeć eleganckie, czarne postacie, które zniżają lot, by ją ocalić; chciała zobaczyć ukryte za zorzą miasto, w którym mogłaby bezpiecznie chodzić szerokimi bulwarami w słonecznym świetle, lub też szerokie ramiona Ma Costy, poczuć jej zapach i aromat gotowanych potraw. Ramiona objęłyby ją tak czule…
Lyra uświadomiła sobie, że płacze. Łzy zamarzały niemal natychmiast po wypłynięciu z oczu; gdy je ocierała, czuła ból. Była tak bardzo przerażona… Niedźwiedzie, które nie potrafiły płakać, nie były w stanie zrozumieć, co się z nią dzieje; uważały najwyraźniej, że jest to jakiś bezsensowny, typowy dla ludzi proces. A Pantalaimon nie mógł jej niestety pocieszyć, jak to czynił zwykle w trudnych sytuacjach, chociaż gdy trzymała rękę w kieszeni, unieruchamiając mały mysi kształt dajmon ocierał się o jej palce.
Obok niej kowale kończyli przegląd pancerza Iofura Raknisona, który stał niczym wielka, metalowa wieża lśniąc wypolerowaną stalą, gładkimi blachami inkrustowanymi pasami złota. Hełm niedźwiedzia otaczał górną część jego łba błyszczącym pancerzem srebra i szarości; na wysokości oczu znajdowały się szerokie szczeliny. Niżej ciało króla chroniła obcisła kolczuga. Gdy Lyra dostrzegła wszystkie te szczegóły, zdała sobie sprawę że po prostu zdradziła Iorka Byrnisona; ponieważ jej przyjaciel nie miał niczego takiego, pozbawiony więc był szans na zwycięstwo w pojedynku. Pancerz Iorka chronił jedynie jego grzbiet i boki. Dziewczynka popatrzyła na Iofura Raknisona, tak smukłego i potężnego, i poczuła mdłości, które były wynikiem strachu i poczucia winy.
– Wybacz mi, Wasza Królewska Mość – odezwała się. – Czy pamiętasz, co ci powiedziałam wcześniej…
Jej drżący głos zabrzmiał cicho i niewyraźnie. Iofur Raknison odwrócił ogromny łeb. Słowa dziewczynki odciągnęły jego uwagę od tarczy, którą podnosiły przed nim trzy niedźwiedzie; chciał ją właśnie smagnąć idealnie naostrzonymi pazurami.
– Co?
– Pamiętasz, powiedziałam ci, królu, że lepiej pójdę i porozmawiam najpierw z Iorkiem Byrnisonem, i będę udawać…
Zanim jednak zdołała dokończyć zdanie, rozległ się ryk niedźwiedzi, które siedziały na wieży strażniczej. Wszyscy zebrani wiedzieli, co to oznacza, i podjęli wrzask z triumfem i ożywieniem w głosach. Najwyraźniej dostrzegli Iorka.
– Proszę! – nalegała Lyra. – Oszukam go, zobaczysz.
– Dobrze. Idź więc. Idź i ośmiel go!
Iofur Raknison ledwie był w stanie mówić z wściekłości i podniecenia.
Lyra odeszła więc od niego i ruszyła przez puste białe pole bitewne; zostawiała małe ślady stópek na śniegu. Niedźwiedzie stojące po drugiej stronie rozstąpiły się, by ją przepuścić. Kiedy ich wielkie ciała ciężko odsuwały się na boki, Lyra nagle zobaczyła ciemny horyzont na tle bladego światła. Zastanawiała się, gdzie jest Iorek Byrnison. Nie dostrzegła go, ale strażnica znajdowała się przecież wysoko i od dłuższej chwili było z niej widać to, czego Lyra jeszcze nie zauważyła. Dziewczynka szła naprzód przez śnieg, ponieważ nic innego nie przyszło jej do głowy.
Iorek zobaczył ją pierwszy. Lyra usłyszała najpierw ciężkie kroki oraz głośny szczęk metalu, a po jakimś czasie stanął przed nią jej przyjaciel otoczony chmurą śnieżnego pyłu.
– Och, Iorku! Zrobiłam straszną rzecz! Mój drogi, będziesz musiał walczyć z Iofurem Raknisonem, a ty nie jesteś gotowy… Jesteś zmęczony i głodny, a twój pancerz…
– Jaką straszną rzecz?
– Powiedziałam mu, że nadchodzisz, ponieważ dowiedziałam się tego z czytnika symboli. A Iofur desperacko pragnie być człowiekiem i mieć dajmonę, naprawdę za wszelką cenę… Więc go oszukałam, każąc mu myśleć, że jestem twoją dajmoną i że zamierzam cię opuścić, aby przejść pod jego opiekę, ale może to nastąpić tylko wtedy, gdy stanie z tobą do uczciwej walki. Uważałam, że w przeciwnym razie, drogi Iorku, nigdy nie pozwoliłby ci walczyć… Zamierzali po prostu strzelać z miotaczy, gdybyś się zbliżył…
– Oszukałaś Iofura Raknisona?
– Tak. Skłoniłam go do tego, by walczył z tobą zamiast po prostu cię zabić jako wygnańca… A zwycięzca tego pojedynku zostanie królem niedźwiedzi. Musiałam to zrobić, bo…
– Belacqua? Nie. Od tej chwili nazywasz się Lyra Złotousta – stwierdził. – Chciałem walki właśnie z nim, niczego więcej. Chodź, mała dajmonko.
Dziewczynka popatrzyła na Iorka Byrnisona, wynędzniałego i dzikiego niedźwiedzia w poobijanym pancerzu, a serce rosło jej z dumy.
Poszli razem ku ciężkiej bryle Pałacu Iofura, gdzie znajdowało się pole przygotowane do walki. Niedźwiedzie zebrały się przy blankach, białe pyski wypełniły każde okno, a olbrzymie postacie stały niczym zwarty mur mglistej bieli, poznaczony czarnymi kropkami oczu i nosów. Stworzenia stojące najbliżej rozstąpiły się na boki, tworząc szpaler. Iorek Byrnison i jego dajmona szli powoli, a oczy dosłownie wszystkich niedźwiedzi skupiły się na tej parze.
Iorek zatrzymał się na polu bitewnym naprzeciwko Iofura Raknisona. Król opuścił wzniesienie z ubitego śniegu i dwa niedźwiedzie z odległości kilku jardów patrzyły sobie śmiało w oczy.
Lyra znajdowała się tak blisko Iorka, że wyczuwała, jak jego ciało drży niczym wielkie dynamo, wytwarzające potężne anbaryczne moce. Dotknęła na moment jego szyi przy krawędzi hełmu i powiedziała:
– Walcz dzielnie, Iorku, mój drogi. Jesteś prawdziwym królem, a on nie. On jest nikim.
Potem się odsunęła.
– Niedźwiedzie! – ryknął Iorek Byrnison. Echo odbiło się od ścian Pałacu, aż przestraszone ptaki zerwały się z gniazd. – Warunki tej walki są następujące: jeśli Iofur Raknison mnie zabije, wtedy będzie królem do końca życia, bezpieczny od wszelkich wyzwań czy kłótni. Jeśli jednak ja go zabiję, zostanę królem i natychmiast rozkażę wam zrównać ten Pałac z ziemią, zniszczyć ten perfumowany dom będący pośmiewiskiem. Każę wrzucić całe złoto i marmur do morza. Metalem niedźwiedzi jest żelazo, nie złoto. Iofur Raknison splugawił Svalbard, więc przybyłem, aby go oczyścić. Iofurze Raknison, wyzywam cię.
Wtedy Iofur skoczył krok czy dwa do przodu, jak gdyby ledwie mógł się powstrzymać od ataku.
– Niedźwiedzie! – ryknął. – Iorek Byrnison przybył na mój rozkaz. Ściągnąłem go tutaj. To ja powinienem przedstawić warunki tej walki, a są one następujące: jeśli zabiję Iorka Byrnisona, jego ciało zostanie rozszarpane i rzucone kliwuchom. Łeb wystawimy na pokaz ponad Pałacem. Wymażemy wszelkie wspomnienia o Iorku i będzie sądzony za wielką zbrodnię każdy, kto wymówi jego imię…
Iofur kontynuował, a potem dwaj wielcy przeciwnicy przemówili jeszcze raz. Była to rytualna formuła, której skrupulatnie przestrzegano. Lyra patrzyła na te dwa zupełnie odmienne od siebie niedźwiedzie: Iofura, emanującego zdrowiem i królewską siłą, ogromnego, dumnego i połyskującego wspaniałym uzbrojeniem, oraz Iorka, mniejszego (chociaż dziewczynka wcześniej nie podejrzewała, że może kiedykolwiek wydawać się mały i być źle wyposażony), w pordzewiałym i pogiętym pancerzu. Pomyślała jednak, że zbroja Iorka to przecież jego dusza. Sam ją wykuł, doskonale na niego pasowała i stanowili jedność. Iofur nie był zadowolony ze swojej zbroi; pragnął również innej duszy. Był nerwowy i jego zachowanie kontrastowało ze spokojem Iorka.
Lyra zdawała sobie sprawę, że wszystkie niedźwiedzie przeprowadzają podobne porównanie. Ale Iorek i Iofur byli nie tylko dwoma przedstawicielami swego gatunku, uosabiali bowiem także dwa przeciwstawne typy niedźwiedziej natury, dwie przyszłości, dwa przeznaczenia. Każdy z nich oferował inny świat.
Kiedy ich rytualna walka przeszła w drugą fazę, dwa niedźwiedzie zaczęły niespokojnie chodzić po śniegu; wysuwały łby do przodu i kołysały nimi. Widzowie nie poruszyli się, ale wszystkie oczy podążały za potężnymi przeciwnikami.
W końcu wojownicy znieruchomieli, zamilkli i obserwowali jeden drugiego przez szerokość pola walki.
Potem równocześnie ruszyli ku sobie z rykiem; śnieg zawirował wokół nich. Pędzili niczym dwie wielkie, znajdujące się na szczytach gór masy skalne poruszone trzęsieniem ziemi, które spadają po stoku, nabierając szybkości, przeskakując ponad przepaściami i rozłupując swym impetem drzewa, aż wreszcie natarli na siebie tak mocno, że obaj powinni zostać zmiażdżeni. Łomot, jaki spowodowało ich zwarcie, zagrzmiał w nieruchomym powietrzu i odbił się od ściany Pałacu, ale żadne z ogromnych stworzeń najwyraźniej nie odniosło widocznych obrażeń. Obaj upadli na bok; pierwszy podniósł się Iorek. Wygiął się gibko, skoczył i wziął się za bary z Iofurem, którego pancerz nadwerężyło zderzenie, toteż miał trudności z podniesieniem łba. Iorek natychmiast dostrzegł szczelinę w pancerzu przy szyi przeciwnika. Potrząsnął białym futrem, a potem wsunął pazury pod krawędź hełmu Iofura i szarpnął do przodu.
Gdy Iofur odczuł na własnej skórze gniew tamtego, warknął i otrząsnął się (Lyra kiedyś widziała Iorka otrząsającego się z wody w podobny sposób; rozpryskiwał wtedy wokół ciężkie krople), a jego przeciwnik oderwał się od niego. Iofur wstał i, używając jedynie siły swych mięśni, wyprostował odgięty fragment pancerza; słychać było zgrzyt wyginanej stali. Potem rzucił się na Iorka, który ciągle jeszcze próbował się podnieść.
Lyrze wydawało się, że czuje siłę tego nieprawdopodobnego ciosu, i niemal straciła oddech. Ziemia wyraźnie zatrzęsła się pod jej stopami. Jak Iorek mógłby to przeżyć, pomyślała. Usiłował się wywinąć w taki sposób, aby postawić łapy na ziemi, na razie jednak leżał na grzbiecie, a Iofur starał się zagłębić zęby w jego gardle, trysnęła krew. Jedna kropla spadła na ubranie Lyry; przycisnęła do niej rękę, jakby był to jakiś znak miłości.
W następnej sekundzie Iorek wsunął pazury tylnych łap w ogniwa kolczugi Iofura i rozdarł metalową siatkę aż do dołu. Cały przód odpadł, a Iofur przechylił się na bok, aby obejrzeć szkodę. Iorek wykorzystał tę chwilę zwłoki i stanął wyprostowany.
Przez moment dwa niedźwiedzie stały z dala od siebie, odzyskując oddech. Iofurowi przeszkadzała rozdarta kolczuga, która zamiast go chronić stała się obecnie zawadą: wlokła mu się wokół tylnych łap. Iorek jednakże wyglądał gorzej; rana przy szyi mocno krwawiła, ciężko dyszał.
Mimo to skoczył na Iofura, zanim król zdołał wyplątać się z kolczugi, i powalił go na ziemię, po czym rzucił się ku odgiętej krawędzi hełmu, pod którą widać było część szyi wielkiego niedźwiedzia. Iofur odparł przeciwnika, a po chwili oba niedźwiedzie podjęły walkę, wyrzucając w górę fontanny śniegu, który rozpryskiwał się we wszystkich kierunkach i czasami trudno było dostrzec, który z wielkich rywali posiada przewagę.
Lyra obserwowała pojedynek, ledwie oddychając i zaciskając dłonie tak mocno, że aż czuła ból. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi, jak Iofur rozcina wielką ranę na brzuchu Iorka, jednak w chwilę później, gdy opadły tumany śniegu, dostrzegła, że oba niedźwiedzie stoją już na dwóch łapach niczym bokserzy. Iorek wymachiwał potężnymi pazurami przy pysku Iofura, a ten nie pozostawał mu dłużny.
Lyra drżała, słysząc odgłosy tych ciosów. Ziemia trzęsła się, jak gdyby jakiś olbrzym kołysał kowalskim młotem, zbrojnym w pięć stalowych kolców…
Żelazo szczękało o żelazo, zęby uderzały o zęby, łapy dudniły na twardej ziemi, słychać było chrapliwe sapanie. Śnieg wokół niedźwiedzi był czerwony od krwi – udeptane jardy karmazynowego błota.
Pancerz Iofura był teraz w żałosnym stanie, poszczególne blachy – rozdarte i powykrzywiane, złota inkrustacja – powyrywana lub pomazana krwią; hełm gdzieś przepadł. Zbroja Iorka mimo całej swej brzydoty wyglądała dużo lepiej: pogięta, ale w zasadzie nietknięta, najwyraźniej całkiem nieźle wytrzymywała silne uderzenia łap niedźwiedziego króla i brutalne cięcia jego sześciocalowych pazurów.
Niestety Iofur przewyższał przyjaciela Lyry wzrostem i siłą, a poza tym Iorek był zmęczony, głodny i stracił więcej krwi. Rzeczywiście na jego brzuchu widniała rana, rany były także na przednich łapach i szyi, podczas gdy Iofur miał okrwawioną jedynie dolną szczękę. Dziewczynka zapragnęła pomóc swemu drogiemu towarzyszowi, cóż jednak mogła zrobić?
Sytuacja pogarszała się. Iorek kulał; ilekroć stawiał na ziemi lewą przednią łapę, widzowie dostrzegali, że kończyna ledwie wytrzymuje ciężar ciała wielkiego stworzenia. Prawie nie używał jej w walce, choć ciosy jego prawej łapy były słabsze i wyglądały niemal jak klepnięcia w porównaniu z potężnymi, miażdżącymi uderzeniami sprzed paru minut.
Iofur oczywiście zauważył słabość przeciwnika i zaczął się z niego wyśmiewać, nie szczędząc mu epitetów. Nazywał go między innymi „skamlącym misiaczkiem”, „rdzojadem”, „zdechlakiem”. Przez cały czas zamachiwał się na niego z prawej i z lewej, a Iorek nie miał już siły odparowywać jego ciosów, cofał się więc tylko i co jakiś czas kucał, aby uniknąć razów szydzącego z niego króla niedźwiedzi.
Lyra miała łzy w oczach. Pomyślała, że jej drogi, waleczny i nieustraszony obrońca zginie. W dodatku wiedziała, że musi na to patrzeć, ponieważ gdyby Iorek na nią spojrzał, powinien ujrzeć twarz płonącą zachętą, miłością i wiarą, a nie tchórzliwie odwrócony wzrok i opuszczone ze strachu ramiona.
Patrzyła więc, ale z powodu łez wypełniających oczy niewiele widziała, choć nawet gdyby dostrzegła każdy szczegół, być może i tak nie zorientowałaby się, jaki podstęp szykuje Iorek. Iofur w każdym razie najwyraźniej niczego nie zauważył.
Okazało się bowiem, że Iorek cofał się tylko po to, aby znaleźć suchy punkt oparcia dla tylnych łap oraz twardą skałę, od której mógłby się odbić do skoku. Poza tym jego z pozoru bezużyteczna lewa łapa była w rzeczywistości zdrowa i krzepka, a w dodatku – ponieważ przez cały czas ją oszczędzał – wypoczęta i gotowa do walki. Lyra wiedziała, że nie można oszukać niedźwiedzia, chyba, że jak sama to udowodniła, pragnie on być człowiekiem, dlatego właśnie Iorkowi udało się oszukać Iofura.
W końcu przyjaciel dziewczynki znalazł to, czego szukał: skałę mocno osadzoną w wiecznej zmarzlinie. Oparł się o nią, napiął mięśnie tylnych łap i czekał na właściwy moment.
Odpowiednia chwila nadeszła, kiedy Iofur wyprostował się, zaczął wykrzykiwać swój triumf i kpiąco obrócił ku Iorkowi łeb lewą stroną.
Wtedy Iorek poruszył się. Niczym fala, która nabiera siły przez tysiąc mil oceanu i choć w głębokiej wodzie jest tylko niewielkim wirem, kiedy dociera do płycizn, wznosi się wysoko w niebo, przerażając mieszkańców brzegu, po czym rozbija się o ląd z ogromną mocą, tak Iorek Byrnison ruszył na Iofura – odbił się od twardej skały i uderzył mocno lewą łapą w obnażoną szczękę Iofura Raknisona.
Cios był straszliwy: całkowicie oderwał dolną część szczęki niedźwiedziego króla, która przeleciała w powietrzu, rozpryskując krople krwi na śniegu w odległości kilku jardów.
Czerwony język Iofura opadł na otwarte gardło. Niedźwiedź stracił nagle zdolność mówienia i gryzienia, stał się bezradny. Iorek nie zawahał się. Skoczył w stronę przeciwnika, zatopił zęby w jego gardle, szarpnął kilka razy, po czym podniósł wielkie cielsko z ziemi i opuścił jak gdyby Iofur był zaledwie leżącą na brzegu foką.
Potem szarpnął mocniej i Iofur Raknison dokonał żywota. Pozostał jeszcze jeden rytuał, którego należał dopełnić. Iorek rozciął obnażoną pierś martwego króla oddarł futro, aż pojawiły się wąskie, biało-czerwone żebra podobne do wręg przewróconej łodzi, sięgnął do klatki piersiowej, wyrwał czerwone i parujące serce Iofura, po czym zjadł je w obecności poddanych.
Wtedy rozległy się brawa i zapanowało straszliwe zamieszanie, gdy wszystkie niedźwiedzie naraz ruszyły naprzód, pragnąc złożyć hołd temu, który pokonał Iofura.
Wśród wrzasku rozległ się głos Iorka Byrnisona:
– Niedźwiedzie, kto jest waszym królem? – spytał.
Zahuczało w odpowiedzi, jak gdyby wszystkie kamienie z dna oceanu podniosły się i opadły podczas sztormu:
– Iorek Byrnison!
Niedźwiedzie doskonale wiedziały, co robić. Natychmiast zrzuciły z siebie wszelkie odznaki, szarfy i diademy. Z pogardą deptały je łapami, w jednej chwili pragnąc o nich zapomnieć. Na powrót stały się prawdziwymi niedźwiedziami, a nie niepewnymi, udręczonymi półludźmi, którym stale ktoś uświadamia ich niższość wobec człowieka. Tłumnie wpadły do Pałacu, a następnie poczęły zrzucać z najwyższych wież wielkie bloki marmuru; potężnymi łapami wyszarpywały kamienie z umocnionych ścian, a potem ciskały w urwisko, aby roztrzaskały się na leżącym sto stóp niżej nabrzeżu.
Iorek nie zwracał uwagi na ich działania. Odpiął pancerz i zamierzał opatrzyć sobie rany, zanim jednak zaczął to robić, podbiegła do niego Lyra. Tupiąc na zamarzniętym szkarłatnym śniegu, krzyczała do niedźwiedzi, aby wstrzymały się z całkowitym burzeniem Pałacu, ponieważ wewnątrz znajdują się więźniowie. Wielkie stworzenia nie słuchały dziewczynki, Iorek natomiast usłyszał ją i natychmiast zareagował. Gdy ryknął, jego poddani od razu się zatrzymali.
– Czy to ludzie? – spytał Lyrę nowy król.
– Tak… Iofur Raknison trzymał ich w lochach… Muszą wyjść i gdzieś się schronić, w przeciwnym razie zginą pod gradem spadających kamieni…
Iorek szybko wydał odpowiednie polecenia i kilka niedźwiedzi pospieszyło do Pałacu, aby uwolnić więźniów. Lyra odwróciła się do swego przyjaciela.
– Może ci pomogę… Sprawdzę, czy nie jesteś zbyt poważnie ranny, drogi Iorku… Och, jaka szkoda, że nie mam bandaży… To cięcie na twoim brzuchu wygląda dość paskudnie.
Jakiś niedźwiedź położył u stóp Iorka garść sztywnej, zamarzniętej zielonej roślinności.
– Pięciornik – powiedział Iorek. – Przyciśnij mi go do rany, Lyro, potem zaciśnij skórę, przyłóż trochę śniegu i przytrzymaj, póki nie zamarznie.
Nie pozwolił żadnemu niedźwiedziowi, by się nim zajął, mimo gorliwości, jaką mu okazywali. Poza tym Lyra miała zręczne ręce i bardzo chciała mu pomóc. I tak mała dziewczynka pochyliła się nad ciałem wielkiego króla niedźwiedzi, przyłożyła mu do brzucha ziele pięciornika i zamroziła ranę, aż przestała krwawić. Kiedy Lyra skończyła, jej rękawice były całkowicie przesiąknięte krwią Iorka, jednak krwawienie zostało zatamowane.
Do tego czasu wyszli z lochów więźniowie – mniej więcej tuzin mężczyzn, skulonych, drżących i mrużących oczy. Dziewczynka stwierdziła, że nie ma sensu rozmawiać z Profesorem, ponieważ biedak był szalony. Chciała się wprawdzie dowiedzieć, kim są pozostałe osoby, czekało na nią jednak wiele innych, pilniejszych czynności. Nie chciała odrywać od zajęć Iorka, który wydawał szybkie polecenia i kierował niedźwiedzie do różnych zadań, ale niepokoiła się o Rogera, Lee Scoresby’ego i czarownice, a poza tym była głodna i zmęczona. Pomyślała, że najlepiej będzie usunąć się nowemu królowi z drogi.
Skuliła się więc w jakimś spokojniejszym narożniku bitewnego pola. Pantalaimon zmienił się w rosomaka aby ją ogrzać, a jego pani zgarnęła ku sobie nieco śniegu, przykryła się nim, tak jak to mają w zwyczaju niedźwiedzie, i zasnęła.
Ktoś dotknął jej stopy i jakiś nieznany niedźwiedź powiedział:
– Złotousta Lyro, król wzywa cię do siebie.
Dziewczynka obudziła się. Była prawie zmartwiała z zimna i nie mogła nawet otworzyć oczu, ponieważ przymarzły jej powieki, na szczęście Pantalaimon polizał je, stopił lód i wkrótce Lyra w świetle księżyca dostrzegła młodego niedźwiedzia.
Próbowała wstać, ale dwa razy się przewróciła.
– Wsiądź na mnie – powiedział niedźwiedź i przykucnął, oferując jej swój szeroki grzbiet.
Wsiadła, mocno przylgnęła do futra zwierzęcia i – choć co pewien czas nieco się zsuwała – zdołała jakoś się utrzymać na jego grzbiecie w drodze do otoczonej urwistymi zboczami kotliny, gdzie zebrało się wiele niedźwiedzi, wśród których Lyra natychmiast wypatrzyła niewielką ludzką postać, która wybiegła jej naprzeciw. Dajmona chłopca podskoczyła, aby przywitać się z Pantalaimonem.
– Roger! – krzyknęła.
– Iorek Byrnison kazał mi zostać, a sam poszedł po ciebie… Wypadliśmy z balonu, Lyro! Po twoim zniknięciu wiatr pchał balon jeszcze przez kilka mil, a później pan Scoresby wypuścił trochę więcej gazu… Rozbiliśmy się o górę i spadaliśmy po tak stromym zboczu, jakiego chyba nigdy nie widziałaś! Nie wiem, gdzie może być teraz pan Scoresby albo czarownice. U podnóża góry byłem tylko ja i Iorek. On natychmiast wrócił, aby odszukać ciebie. Mówili mi o jego walce…
Lyra rozejrzała się. Więźniowie pod kierownictwem starszego niedźwiedzia budowali szałas z drewna i kawałków płótna. Wyglądali na zadowolonych, że mają czym zająć ręce. Jeden z nich zaczął rozpalać ogień.
– Tam jest jedzenie – odezwał się młody niedźwiedź, który obudził Lyrę.
Na śniegu leżała upolowana foka. Niedźwiedź rozdarł ją pazurem i pokazał dziewczynce, gdzie znaleźć nerki. Lyra zjadła jedną na surowo: mięso było ciepłe, miękkie i niewyobrażalnie wręcz delikatne.
– Wyssij też tran – poradził niedźwiedź i oderwał pasek tłustego mięsiwa. Smakowało jak śmietanka i pachniało orzechami laskowymi. Roger początkowo się zawahał, potem jednak podążył za przykładem przyjaciółki. Jedli łapczywie. Po kilku minutach Lyra czuła się już w pełni rozbudzona i zaczęła odczuwać ciepło.
Wycierając usta, rozejrzała się, ale nigdzie nie dostrzegła niedźwiedziego króla.
– Iorek Byrnison rozmawia ze swoimi doradcami – Wyjaśnił młody niedźwiedź. – Kazał cię przyprowadzić, gdy skończysz jeść. Chodź ze mną.
Poprowadził dziewczynkę po zaśnieżonym wzgórzu do miejsca, gdzie niedźwiedzie zaczynały budować ścianę z lodowych bloków. Iorek siedział w środku grupy starczych niedźwiedzi. Wstał, aby ją powitać.
– Złotousta Lyro – odezwał się. – Chodź i posłuchaj, co mi tu mówią.
Nie wytłumaczył jej obecności pozostałym, a może wcześniej już się dowiedzieli, kim jest dziewczynka, w każdym razie zrobili jej miejsce i traktowali ją z tak ogromną kurtuazją, jak gdyby była królową. Czuła się bardzo dumna, że siedzi obok swego przyjaciela, Iorka Byrnisona, pod pięknie migoczącą na polarnym niebie Zorzą. Przysłuchiwała się rozmowie niedźwiedzi.
Wynikało z niej, że poddani Iorka czuli się pod panowaniem Iofura Raknisona tak zagubieni, jak gdyby ktoś rzucił na nich zaklęcie. Niektórzy twierdzili, że ich byłego króla omamiła pani Coulter, która odwiedziła go jeszcze przed wygnaniem Iorka (chociaż Iorek wcale o tym nie wiedział). Wręczyła Iofurowi różne podarki.
– Dała mu narkotyk – stwierdził jeden z niedźwiedzi – który on w tajemnicy podał Hjamurowi Hjamursonowi, sprawiając, że tamten zupełnie się zapomniał.
Lyra wywnioskowała z dyskusji, że Hjamur Hjamurson to niedźwiedź, którego zabił Iorek, w wyniku czego został skazany na wygnanie. Więc pani Coulter była za to odpowiedzialna!
Rewelacji było więcej.
– Istnieją ludzkie prawa, zakazujące działalności, którą zamierzała prowadzić ta Coulter, ale prawa te nie obowiązują w Svalbardzie… Między innymi dlatego chciała zorganizować tu kolejną stację podobną do Bolvangaru, by przeprowadzać jeszcze potworniejsze doświadczenia… a Iofur zamierzał jej na to pozwolić, wbrew wszelkim niedźwiedzim obyczajom… Dotychczas bowiem ludzie odwiedzali nas albo przebywali w naszych więzieniach, nigdy jednak nie mieszkali wśród nas ani nie pracowali tu… Stopniowo Coulter zamierzała coraz bardziej zawładnąć Iofurem Raknisonem. Wzrastałaby też jego władza nad nami, aż stalibyśmy się jej prywatnymi zwierzaczkami, które na jej rozkazy biegałyby tu i tam, a główne nasze zadanie polegałoby na pilnowaniu tego odrażającego przybytku, który chciała powołać do życia…
Słowa te wypowiedział stary niedźwiedź nazwiskiem Soren Eisarson. Był doradcą Iorka i od początku należał do przeciwników Iofura Raknisona.
– Co ona teraz zrobi, Lyro? – spytał Iorek Byrnison. – Jakie będą jej plany, gdy usłyszy o śmierci Iofura?
Dziewczynka wyjęła aletheiometr, aby zadać pytania związane z panią Coulter. Światło było zbyt słabe, toteż Iorek rozkazał, żeby przyniesiono pochodnię.
– Co się przydarzyło panu Scoresby’emu? – spytała Lyra podczas oczekiwania na odpowiedź przyrządu. – Co z czarownicami?
– Nasze czarownice zostały zaatakowane przez inny klan. Nie wiem, czy tamte były sprzymierzone z przecinaczami dzieci, ale patrolowały niebo licznymi grupami i zaatakowały nas podczas burzy. Nie widziałem, co się stało z Serafiną Pekkalą. A jeśli chodzi o Lee Scoresby’ego, balon wzniósł się niemal w tej samej chwili, gdy ja i chłopiec wypadliśmy. Ale twój czytnik symboli powie ci, jaki jest los ich wszystkich.
Jakiś niedźwiedź przyciągnął sanie, na których stał kocioł z żarzącym się węglem drzewnym, i wrzucił do niego żywiczną gałąź, która natychmiast się zapaliła. W oślepiającym blasku Lyra obróciła wskazówki aletheiometru i spytała o Lee Scoresby’ego.
Okazało się, że Teksańczyk ciągle jeszcze znajduje się w powietrzu. Wiatr znosił go ku Nowej Zembli. Najwyraźniej Scoresby’emu udało się umknąć zarówno kliwuchom, jak i wrogim czarownicom.
Lyra przekazała informację Iorkowi, a on z zadowoleniem kiwnął łbem.
– Pozostanie bezpieczny, póki będzie w powietrzu – zauważył. – A co z panią Coulter?
Odpowiedź była skomplikowana, a igła urządzenia zatrzymywała się przy tak niezwykłych symbolach, że dziewczynka przez dłuższy czas usiłowała w pełni zrozumieć wiadomość. Niedźwiedzie były zaintrygowane, jednak hamowały ciekawość przez wzgląd na swego króla i z powodu jego szacunku dla Lyry, która tak bardzo się skupiła na przyrządzie, że niemal wpadła w trans.
Gdy wreszcie zrozumiała, co oznacza układ symboli przeraziła się.
– Mój przyrząd mówi, że ona jest… Usłyszała, że lecimy w tę stronę, a ma transportowy zeppelin uzbrojony w karabiny maszynowe… Chyba dobrze to interpretuję… Leci właśnie w kierunku Svalbardu. Nie wie jeszcze, że Iofur Raknison został zabity, jednak bardzo szybko się dowie, ponieważ… Tak, ponieważ powiedzą jej czarownice, które usłyszą o tym od kliwuchów. Zdaje się, Iorku Byrnisonie, że w powietrzu, wszędzie wokół nas znajdują się szpiedzy. Pierwotnym powodem, dla którego przybywa pani Coulter, jest… Chciała udawać, że pomaga Iofurowi Raknisonowi, naprawdę jednak zamierzała całkowicie przejąć nad nim kontrolę. Miał jej to ułatwić czambuł Tatarów, którzy płyną przez morze i dotrą tu za parę dni… Gdy pani Coulter tu przybędzie, zamierza udać się do miejsca, w którym więziony jest Lord Asriel i go zabić. Ponieważ… Tak, teraz wyjaśnia się coś, czego wcześniej nie rozumiałam! Z tej właśnie przyczyny chce zabić Lorda Asriela: wie, co on zamierza, boi się tego, a jednocześnie chce dokonać tego sama i zdobyć nad tym władzę, zanim Lord… Tak, z pewnością chodzi o miasto na niebie! Na pewno o nie! Pani Coulter chciałaby się tam dostać jako pierwsza! I teraz aletheiometr mówi coś jeszcze…
Lyra pochyliła się nad przyrządem, ze wszystkich sił koncentrując myśli. Igła pędziła raz w jedną stronę, raz w drugą, ledwie można było za nią nadążyć. Roger, który początkowo patrzył zza ramienia przyjaciółki, nie potrafił nawet dostrzec, że długa igła czasami się zatrzymuje – świadom był jedynie szybkiego, migającego dialogu między palcami Lyry, obracającej krótsze wskazówki, a odpowiadającą na jej pytania igłą; pomyślał, że nie rozumie tego, tak samo zresztą jak świecącej na niebie Zorzy.
– Tak – mruknęła w końcu dziewczynka. Położyła urządzenie na udach. Mrugała oczami i wzdychała, budząc się ze stanu głębokiego skupienia. – Tak, rozumiem. Ona znowu mnie goni. Chce czegoś, co mam. Lord Asriel również tego pragnie. Oboje czegoś potrzebują… Do tego eksperymentu, choć nie wiem, na czym polega…
Przerwała, by zaczerpnąć powietrza. Coś ją martwiło, nie wiedziała jednak co. Była przekonana, że to, czego oboje rodzice chcą, jest tak samo ważne jak aletheiometr, nie pragnęli jednak urządzenia. Zastanowiła się nad tą kwestią. Miała pewność, że nie chodzi im o aletheiometr, ponieważ urządzenie zwykle wskazywało na siebie w inny sposób.
– Przypuszczałam, że najważniejszy jest aletheiometr – powiedziała ze smutkiem. – Przez cały czas tak sądziłam. Miałam go oddać Lordowi Asrielowi, zanim ona dostanie przyrząd w swoje ręce. Sądziłam, że gdy trafi do pani Coulter, wszyscy umrzemy.
Kiedy wypowiedziała te słowa, poczuła się bardzo zmęczona, tak straszliwie znużona i zasmucona, że śmierć wydała jej się ulgą. Jednak patrząc na Iorka, szybko odrzuciła taką myśl. Odłożyła aletheiometr i usiadła wyprostowana.
– Jak daleko od nas ona się znajduje? – spytał Iorek.
– Jest zaledwie o kilka godzin stąd. Przypuszczam, że jak najszybciej powinnam oddać aletheiometr Lordowi Asrielowi.
– Pojadę z tobą – zadeklarował się Iorek.
Dziewczynka nie spierała się. Podczas gdy król niedźwiedzi wydawał rozkazy i organizował uzbrojony oddział, który miał im towarzyszyć w końcowym etapie podróży na północ, Lyra odpoczywała, zbierając siły, ponieważ czuła, że podczas ostatniej interpretacji sporo ich straciła. Zamknęła oczy i zasnęła, niestety dość szybko ją obudzono; wyruszyli w drogę.
Lyra i Roger siedzieli na silnych młodych niedźwiedziach, Iorek kroczył niezmordowanie naprzód, a za nim postępował uzbrojony w miotacze ognia oddział, który strzegł tyłów.
Droga okazała się długa i trudna. Svalbard był terenem górzystym, z wierzchołkami o różnych wysokościach i rozległymi górskimi pasmami pociętymi przez głębokie parowy i doliny o urwistych stokach. Zimno było przejmujące. Lyra wróciła myślą do łagodnie sunących cygańskich sań w trakcie jazdy do Bolvangaru; jakże szybka i wygodna wydała jej się tamta podróż! Tutejsze powietrze natomiast przenikał ziąb, jakiego Lyra nigdy wcześniej nie doświadczyła. Poza tym niedźwiedź, na którym jechała, nie był chyba tak chyży jak Iorek, a może po prostu była bardzo zmęczona, w każdym razie wszystko, co się działo, widziała w najczarniejszych barwach.
Niewielkie miała pojęcie, dokąd się kierują i jak odległy jest cel ich podróży. Wiedziała jedynie tyle, ile przekazał jej podczas przygotowywania miotacza ognia starszy niedźwiedź, Soren Eisarson, zanim wyruszyli. Brał on udział w negocjacjach z Lordem Asrielem na temat warunków jego uwięzienia i pamiętał dobrze całą rozmowę.
Powiedział, że początkowo svalbardzkie niedźwiedzie nie odróżniały Lorda Asriela od innych polityków, królów czy intrygantów, których wygnano na tę lodowatą wyspę. Więźniowie ci zawsze byli ważnymi osobistościami, w przeciwnym razie ludzie skazaliby ich na śmierć. W dodatku dla niedźwiedzi osoby te pewnego dnia mogły się stać cenne – gdyby wróciły do łask i władzy w rodzimych krajach – nigdy więc nie traktowały ich bez szacunku ani okrutnie.
Pozornie Lorda Asriela traktowano w Svalbardzie ani gorzej, ani lepiej niż setki innych wygnańców. Pewne kwestie sprawiły jednak, że dozorcy spoglądali na niego baczniej aniżeli na innych więźniów. Dla ludzi wszystko, co kojarzyło się z Pyłem, otaczała atmosfera tajemniczości i strachu, a ponieważ Lord Asriel badał Pył, na twarzach ludzi, którzy go tu przywieźli, widać było panikę. Zresztą szczegóły traktowania ojca Lyry pani Coulter omówiła na osobności z Iofurem Raknisonem.
Poza tym niedźwiedzie nigdy nie spotkały nikogo o tak hardej i władczej naturze jak Lord Asriel. Zdominował nawet Iofura Raknisona, potrafił się bowiem spierać skutecznie i wymownie. Przekonał na przykład króla niedźwiedzi, żeby sam mógł sobie wybrać miejsce odsiadywania kary, oświadczywszy, że pierwsze wyznaczone przez Iofura lokum położone jest na zbyt niskim terenie. Powiedział, że potrzebuje miejsca leżącego wysoko, ponad dymem i zamieszaniem panującym wokół ogniowych kopalni i kuźni, po czym po prostu wręczył niedźwiedziom szkic kwatery, której potrzebował, i wyjaśnił, gdzie powinna się znajdować. Przekupił je złotem, a potem przypochlebiał się królowi i dręczył go, aż ogłupione niedźwiedzie same ruszyły do pracy. Niedługo później na północnym cyplu stanął dom: obszerny i solidny budynek z kominkami, w których płonęły wydobyte i przywiezione przez niedźwiedzie wielkie węglowe kloce, oraz z dużymi oknami z prawdziwego szkła. Tam zamieszkał więzień, który zachowywał się jak król.
Następnie Lord Asriel zajął się gromadzeniem materiałów do laboratorium.
Niezwykle skupiony na celu, który sobie wyznaczył posłał po książki, przyrządy, odczynniki oraz całe mnóstwo narzędzi i sprzętu. I tak się złożyło, że – z tego czy owego źródła – otrzymał wszystko, czego potrzebował: jedni przynosili mu to jawnie, inni przekazywali przez gości, których, jak twierdził, miał prawo zapraszać; dostawy zaopatrzenia przybywały lądem, morzem i powietrzem i Lord Asriel w ciągu sześciu miesięcy uwięzienia całkowicie wyposażył laboratorium.
Przez cały czas pracował: rozmyślając, planując, obliczając, i czekał na jedyną rzecz, niezbędną, by dokończyć zadanie, które tak bardzo przerażało Radę Oblacyjną.
Z każdą minutą Lord Asriel był bliżej celu.
Lyra po raz pierwszy spojrzała na więzienie swego ojca, kiedy Iorek Byrnison zatrzymał się u stóp góry, by zziębnięte i zesztywniałe dzieci mogły się trochę rozruszać i rozluźnić mięśnie.
– Spójrz w górę – powiedział do dziewczynki.
Lyra miała przed sobą rozległy, nierówny stok pokryty kamieniami i lodem. Widoczna na nim droga – oczyszczony z kamieni szlak – prowadziła ku samotnej turni. Na niebie nie było Zorzy, lecz wspaniale lśniły gwiazdy. Turnia wydawała się czarna i posępna, a na jej szczycie stał duży budynek, który promieniował jasnością. I nie był to blady nieregularny poblask tranowej lampy ani surowa biel anbarycznego światła, lecz ciepła, kremowa łuna nafty.
Płonące światłem okna także ukazywały potęgę Lorda Asriela, szkło było bowiem kosztowne, a umieszczanie w oknach wielkich szklanych powierzchni w tej lodowej strefie klimatycznej nazwać było można po prostu marnowaniem ciepła. A jednak znajdowały się w tym miejscu, stanowiąc jawny dowód bogactwa i władzy, o wiele bardziej przekonujący niż wulgarny Pałac Iofura Raknisona.
Dzieci po raz ostatni w tej podróży dosiadły swoich niedźwiedzi i Iorek poprowadził całą grupę w górę stoku ku domowi. Przed budynkiem znajdował się zasypany śniegiem i otoczony niskim murkiem dziedziniec. Kiedy Iorek pchnięciem otworzył bramę, usłyszeli, jak gdzieś w budynku zabrzęczał dzwonek.
Lyra zsiadła z niedźwiedzia; ledwie mogła ustać na nogach. Pomogła zsiąść Rogerowi i razem, wspierając się nawzajem i potykając, zaczęli się przedzierać przez głęboki za kolana śnieg ku stopniom prowadzącym do drzwi. Lyra zapragnęła natychmiast znaleźć się w cieple tego domu. Bardzo potrzebowała też odpoczynku. Sięgnęła ręką do uchwytu dzwonka, zanim go jednak zdołała chwycić, drzwi się otworzyły. Za nimi widać było małą, mrocznie oświetloną sień, a pod lampą stał osobnik, którego dziewczynka rozpoznała – służący Lorda Asriela, Thorold, wraz ze swoją dajmoną, pinczerką imieniem Anfang.
Lyra ze znużeniem odrzuciła kaptur.
– Kim… – zaczął Thorold, a potem poznał dziewczynkę i dodał: – Lyra? Mała Lyra? Czy ja śnię?
Sięgnął za siebie, aby otworzyć wewnętrzne drzwi. Za nimi znajdowała się jadalnia. W kamiennym palenisku płonął węglowy ogień, ciepłe, naftowe światło oświetlało dywany, krzesła obite skórą, wypolerowane drewno… Lyra nie widziała takiego wystroju od chwili opuszczenia Kolegium Jordana, toteż na chwilę zaparło jej dech w piersiach.
Irbisica, dajmona Lorda Asriela, warknęła.
Obok niej stał ojciec dziewczynki. Na jego majestatycznej twarzy o ciemnych oczach początkowo widniał wyraz władczości, zawziętości, triumfu i pełnego nadziei oczekiwania, jednak później, kiedy mężczyzna rozpoznał córkę, pobladł i otworzył szeroko oczy. Najwyraźniej coś go przestraszyło.
– Nie! Nie! – krzyknął.
Chwiejnie zatoczył się w tył i kurczowo chwycił za gzyms kominka. Widząc to, Lyra nie była w stanie się ruszyć.
– Wynoś się! – wrzasnął Lord Asriel. – Odwróć się i wyjdź! Idź! Nie posyłałem po ciebie!!
Dziewczynka nie mogła wydusić z siebie słowa. Otworzyła dwukrotnie usta, potem trzeci raz, wreszcie zdołała powiedzieć:
– Nie, przyjechałam, ponieważ…
Lord Asriel był naprawdę przerażony. Ciągle potrząsał głową i podnosił ręce, jak gdyby chciał odsunąć od siebie Lyrę, która nie mogła zrozumieć jego rozpaczy i gniewu.
Zrobiła krok w jego kierunku, pragnąc go uspokoić, a wtedy pojawił się Roger i stanął za nią zaniepokojony; dajmony dzieci podfrunęły do źródła ciepła. Po chwili Lord Asriel dotknął ręką brwi, odzyskał zimną krew i jego twarz nabrała żywszych barw. Później spojrzał na chłopca i dziewczynkę już spokojniej i spytał:
– Lyra? Czy to Lyra?
– Tak, wuju Asrielu – odparła, pomyślała bowiem, że pora nie jest odpowiednia na omawianie kwestii ich rzeczywistego pokrewieństwa. – Przyjechałam, aby ci przekazać aletheiometr od Rektora Jordana.
– Tak, oczywiście, że tak – stwierdził. – A kim jest twój towarzysz?
– Roger Parslow – odrzekła. – Chłopiec kuchenny z Kolegium. Ale…
– Jak się tu dostałaś?
– Właśnie zamierzałam ci powiedzieć… Na dworze jest Iorek Byrnison, on nas tu przywiózł. Przejechał ze mną całą drogę z Trollesundu i oszukaliśmy Iofura…
– Kim jest Iorek Byrnison?
– To pancerny niedźwiedź. Przywiózł nas tu.
– Thoroldzie – polecił Lord Asriel – przygotuj dla dzieci gorącą kąpiel i coś do jedzenia. Potem niech się wyśpią. Ich ubrania są brudne, znajdź im coś innego. Zrób to teraz, ja w tym czasie porozmawiam z tym niedźwiedziem.
Lyra poczuła, że głowa jej ciąży. Być może sprawiło to ciepło, a może spokój i ulga. Dziewczynka obserwowała, jak służący kłania się i wychodzi z jadalni, a Lord Asriel wchodzi do sieni i zamyka za sobą drzwi. Z trudem dotarła do najbliższego krzesła i ciężko osunęła się na nie.
Wydawało jej się, że minął zaledwie moment, gdy usłyszała głos Thorolda.
– Proszę za mną, panienko – powiedział, a ona wstała i wraz z Rogerem poszła do ciepłej łazienki, gdzie na ogrzanej poręczy wisiały miękkie ręczniki, a wanna z wodą parowała w blasku naftowego światła.
– Wejdź pierwszy – rzuciła Lyra. – Usiądę za drzwiami i porozmawiamy.
Roger, krzywiąc się i sapiąc z powodu gorącej wody, wszedł do wanny i zaczął się myć. Jeszcze niedawno bardzo często pływali nadzy, dokazując w wodach Isis lub Cherwell z innymi dziećmi, teraz jednak oboje czuli, że coś się zmieniło.
– Boję się twojego wuja – oświadczył Roger przez otwarte drzwi. – To znaczy twojego ojca.
– Lepiej nadal nazywaj go moim wujem… Ja również czasami się go boję.
– Kiedy weszliśmy, zobaczył tylko ciebie i naprawdę się przeraził. A potem dostrzegł mnie i od razu się uspokoił…
– Po prostu był w szoku – wyjaśniła Lyra. – Każdy jest zaskoczony, gdy nagle zobaczy kogoś, kogo się nie spodziewał. Lord Asriel ostatnim razem widział mnie w Sali Seniorów. Miał prawo przeżyć wstrząs.
– Nie – odparł Roger – to było coś więcej. Pożerał mnie wzrokiem jak głodny wilk… W każdym razie, w jakiś sposób mnie oceniał.
– Przesadzasz.
– Nie. Prawda jest taka, że boję się go bardziej niż pani Coulter.
Chłopiec chlapał się w ciepłej wodzie, a Lyra tymczasem wyjęła aletheiometr.
– Chcesz, abym sprawdziła, co mówi na ten temat czytnik symboli? – zapytała Lyra.
– No cóż, nie wiem. Istnieją rzeczy, o których wolałbym nie wiedzieć. Wszystko, co usłyszałem od czasu, kiedy Grobale przybyli do Oksfordu, wydaje mi się naprawdę straszne. Chciałbym od tego choć trochę odpocząć. Interesuje mnie jedynie to, co się zdarzy w ciągu najbliższej godziny. Teraz siedzę sobie w przyjemnej kąpieli, za chwilę wytrę się miękkim, ciepłym ręcznikiem, a kiedy się ubiorę, pomarzę sobie o czymś smacznym do jedzenia. Potem zjem i o niczym nie będę myślał. Wreszcie zasnę w wygodnym łóżku… Nie chcę wiedzieć, co mnie czeka później, Lyro. Widzieliśmy straszliwe rzeczy, prawda? I nie wiadomo, ile ich jeszcze przed nami. Chyba więc wolę nie znać swojej przyszłości. Zamierzam się cieszyć obecną chwilą.
– Rozumiem – odparła Lyra znużonym głosem. – Bywają sytuacje, kiedy też się tak czuję.
Chociaż trzymała w rękach aletheiometr, jeszcze kilka minut nie poruszała wskazówkami i nie zwracała uwagi na huśtającą się igłę. Pantalaimon obserwował ten ruch w milczeniu.
Gdy oboje się umyli, zjedli trochę chleba z serem i napili się wina zmieszanego z gorącą wodą, służący Thorold oznajmił:
– Chłopiec pójdzie teraz spać. Pokażę ci, gdzie jest sypialnia. Jego Lordowska Mość przebywa w Bibliotece i pyta, czy panienka może się do niego przyłączyć.
Lyra znalazła Lorda Asriela w pomieszczeniu, którego wielkie okna wychodziły na leżące daleko poniżej zamarznięte morze. W dużym kominku wesoło palił się węgiel, a lampa naftowa była mocno przykręcona, dzięki czemu w pokoju było przytulnie, natomiast usiana gwiazdami przestrzeń za oknem wydawała się ponura i lodowata. Siedzący w wielkim fotelu przy ogniu Lord Asriel skinął na dziewczynkę i wskazał jej stojące naprzeciw niego krzesło.
– Twój przyjaciel, Iorek Byrnison, odpoczywa na zewnątrz – odezwał się. – Woli chłodniejsze temperatury.
– Opowiedział ci o walce z Iofurem Raknisonem?
– Nie w szczegółach. Zrozumiałem jednak, że teraz on jest królem Svalbardu. Czy to prawda?
– Oczywiście, że tak. Iorek nigdy nie kłamie.
– Zdaje mi się, że on się uważa za twojego opiekuna.
– To nie tak. John Faa kazał mu mnie strzec i Iorek jedynie wypełnia to polecenie.
– Jak John Faa się w to wplątał?
– Odpowiem ci, jeśli ty mi coś wyjaśnisz – stwierdziła Lyra. – Jesteś moim ojcem, prawda?
– Tak. I co z tego?
– Uważam, że powinieneś był mi o tym powiedzieć. Tak właśnie myślę. Nie wolno ukrywać przed dzieckiem tak ważnych faktów, ponieważ gdy pozna prawdę, wtedy czuje się naprawdę głupio. Byłeś okrutny. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Mogłeś to zrobić już wiele lat temu. Gdybyś mi powiedział i poprosił, abym zatrzymała tę informację w sekrecie, zrobiłabym tak, niezależnie od tego, ile miałabym wówczas lat. Postąpiłabym tak, gdybyś mnie poprosił. I byłabym taka dumna, że nikomu nie uda się ze mnie wydrzeć tajemnicy… A ty nigdy nawet nie spróbowałeś! Inni wiedzieli, a mnie nigdy nie powiedziałeś.
– Kto cię poinformował?
– John Faa.
– Czy mówił ci także o twojej matce?
– Tak.
– W takim razie nie zostało nic do dodania. I wiedz, że nie życzę sobie, by mnie indagowało i oceniało takie zuchwałe dziecko jak ty. Chcę natomiast usłyszeć o wszystkim, co widziałaś i robiłaś po drodze tutaj.
– Przywiozłam ci ten przeklęty aletheiometr, prawda?! – wykrzyknęła Lyra bliska łez. – Pilnowałam go przez całą drogę z Jordana, ukrywałam go i strzegłam niczym skarbu, mimo tego, co się działo. Nauczyłam się go używać i przebyłam całą tę koszmarną drogę, chociaż mogłam go po prostu oddać i wtedy byłabym bezpieczna… A ty mi nawet nie podziękowałeś ani też w żaden sposób nie okazałeś radości, że mnie widzisz. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale zrobiłam, i ciągle o tobie myślałam, nawet w śmierdzącym Pałacu Iofura Raknisona, otoczona tyloma niedźwiedziami… Wszystkiego dokonałam sama, oszustwem skłoniłam Iofura, aby walczył z Iorkiem, po to, żebym mogła przyjechać tu do ciebie… A kiedy mnie zobaczyłeś, prawie zemdlałeś, jak gdybyś dostrzegł coś strasznego, coś, czego już nigdy nie chciałeś widzieć. Nie jesteś człowiekiem, Lordzie Asrielu. Nie jesteś moim ojcem! Mój ojciec nie potraktowałby mnie w taki sposób. Ojcowie powinni kochać swoje córki, prawda? Ty mnie nie kochasz i ja nie kocham ciebie. Nie da się tego ukryć. Kocham Ojca Corama i Iorka Byrnisona… Tak, kocham pancernego niedźwiedzia bardziej niż własnego ojca. I założę się, że Iorek Byrnison kocha mnie o wiele bardziej niż ty.
– Sama mi powiedziałaś, że ten niedźwiedź wypełnia jedynie rozkazy Johna Faa. A jeśli chcesz się zachowywać jak sentymentalna panienka, nie będę tracił czasu na rozmowę z tobą.
– Weź więc sobie ten cholerny aletheiometr, a ja wracam z Iorkiem.
– Dokąd?
– Do jego siedziby. Będzie trzeba walczyć z panią Coulter i innymi z Rady Oblacyjnej, kiedy tylko się zjawią… Jeśli Iorek przegra, umrę wraz z nim, nie dbam o to. Jeśli zaś wygra, poślemy po Lee Scoresby’ego i odlecę jego balonem…
– Kim jest Lee Scoresby?
– Aeronautą. Przylecieliśmy z nim tutaj, a potem się rozbiliśmy. Masz, oto aletheiometr. Jest w dobrym stanie.
Mężczyzna nie uczynił żadnego ruchu, by wziąć urządzenie, toteż Lyra położyła je na mosiężnym murku otaczającym palenisko.
– Chyba powinnam ci jeszcze powiedzieć, że pani Coulter zmierza do Svalbardu i sądzę, że natychmiast gdy się dowie, co się przydarzyło Iofurowi Raknisonowi, skieruje się tutaj. Leci zeppelinem, z wielką grupą żołnierzy. Z rozkazu Magistratury zamierza nas wszystkich zabić.
– Nigdy jej się to nie uda – odparł beznamiętnie. Był tak spokojny i odprężony, że gniew Lyry nieco zmalał.
– Skąd możesz wiedzieć? – stwierdziła niepewnie.
– Wiem.
– Masz może drugi aletheiometr?
– Takie rzeczy wiem bez aletheiometru. Teraz opowiedz mi ze szczegółami o swojej podróży tutaj, Lyro. Zacznij od początku i niczego nie ukrywaj.
Dziewczynka rozpoczęła opowieść od momentu, gdy ukryła się w Sali Seniorów, potem opowiedziała o porwaniu Rogera przez Grobalów, o okresie spędzonym u pani Coulter i wszystkich następnych zdarzeniach.
Była to długa historia, a kiedy Lyra skończyła opowieść, dodała jeszcze:
– Chcę więc poznać odpowiedź na jedno pytanie i uważam, że mam prawo ją otrzymać, tak samo jak miałam prawo wiedzieć, kim naprawdę jestem. Sądzę, że w ramach rekompensaty za to, że mnie nie poinformowałeś, iż jestem twoją córką, powinieneś mi odpowiedzieć. Interesuje mnie, czym jest Pył. I dlaczego wszyscy tak bardzo się go boją?
Lord Asriel popatrzył na dziewczynkę w taki sposób jak gdyby próbował ocenić, czy zrozumie jego odpowiedź. Lyra pomyślała, że nigdy przedtem nie patrzył na nią tak poważnie, że dotąd traktował ją dokładnie tak, jak większość dorosłych traktuje dzieci zadające trudne pytania. Teraz jednak najwyraźniej doszedł do wniosku, że dziewczynka jest już wystarczająco dorosła, by pojąć jego słowa.
– Pył to coś, co sprawia, że działa aletheiometr – odrzekł.
– Ach… Podejrzewałam, że tak jest! Co jeszcze? I jak tamci się o nim dowiedzieli?
– W pewnym sensie Kościół zawsze zdawał sobie sprawę z jego istnienia. Głosili o nim od stuleci, chociaż nie nazywali go po imieniu. Jednak kilka lat temu pewien moskwianin nazwiskiem Borys Michajłowicz Rusaków odkrył nowy rodzaj cząstki elementarnej. Słyszałaś o elektronach, fotonach, neutrinach i tym podobnych? Nazywa się je cząsteczkami podstawowymi, ponieważ nie można ich już bardziej rozłożyć: nie składają się z żadnych elementów, są najmniejsze. Nowo odkryta cząsteczka również spełniała te warunki, chociaż bardzo trudno było ją zmierzyć, ponieważ podczas badań nie reagowała w zwykły sposób. Największe trudności miał Rusaków ze zrozumieniem, dlaczego owe cząsteczki gromadzą się w otoczeniu istot ludzkich, jak gdybyśmy je do siebie przyciągali. Zwłaszcza osoby dorosłe. Dzieci także, ale dopiero gdy ich dajmony ukształtują się w jej stałą postać. Podczas okresu dojrzewania młodzi ludzie zaczynają silniej przyciągać Pył, który osiada na nich tak jak na dorosłych. Obecnie wszystkie tego rodzaju odkrycia, ponieważ mają związek z doktrynami kościelnymi, musi zatwierdzić Magistratura w Genewie. A odkrycie Rusakowa było tak niezwykłe i dziwne, że inspektor z Konsystorskiej Komisji Dyscyplinarnej podejrzewał, że naukowiec został opętany przez diabła, toteż odprawił egzorcyzmy w jego laboratorium, a potem przesłuchał go zgodnie z zasadami Inkwizycji. W końcu jednak musieli zaakceptować fakt, że moskwianin nie okłamał ich ani nie wprowadził w błąd, Pył bowiem naprawdę istnieje. Wówczas musieli zdecydować, czym jest to nowo odkryte zjawisko. Jeśli weźmiemy pod uwagę ideologię Kościoła, łatwo zrozumieć, że mogli podjąć tylko jedną decyzję – Magistratura oświadczyła, że fenomen ten jest fizycznym świadectwem na istnienie grzechu pierworodnego. Wiesz, jaki to grzech?
Lyra wydęła usta. Miała wrażenie, że ponownie znalazła się w Jordanie i ktoś ją pyta o coś, czego nie zdążyła się dokładnie nauczyć.
– W pewnym sensie… – odparła.
– Więc nie wiesz. Podejdź do półki obok biurka i przynieś mi Biblię.
Dziewczynka wzięła dużą czarną księgę i wręczyła ją ojcu.
– Pamiętasz historię Adama i Ewy?
– Oczywiście – odrzekła. – Ewie nie wolno było zjeść owocu, ale wąż ją skusił i zjadła.
– A co się zdarzyło potem?
– Eee… Zostali wygnani. Bóg wyrzucił ich z ogrodu.
– Bóg zabronił im zjeść owoc, zagroził, że umrą. Pamiętaj, że byli nadzy w ogrodzie, byli jak dzieci, których dajmony mogły przybierać wszelkie dowolne formy. A oto, co się zdarzyło.
Lord Asriel otworzył Biblię na rozdziale trzecim Księgi Rodzaju i przeczytał:
Niewiasta odpowiedziała wężowi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w jego samym środku, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że tego dnia, gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i wasze dajmony przybiorą swe prawdziwe kształty i tak jak bogowie będziecie znali dobro i zło”.
Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do ujawnienia prawdziwej formy dajmona. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią; a on zjadł. A wtedy otworzyły się im oczy i poznali prawdziwe formy swoich dajmonów i przemówili do nich. Ale kiedy mężczyzna i kobieta poznali swe dajmony, stwierdzili, że nastąpiła wielka zmiana, ponieważ do tej chwili zdawało im się, że są tacy sami jak wszystkie stworzenia na niebie i ziemi, że nie ma między nimi różnicy. A teraz dostrzegli tę różnicę i poznali dobro i zło; i zawstydzili się, i zerwali liście z drzewa figowego, aby przykryć swą nagość [3]…
.
Ojciec Lyry zamknął księgę.
– I w ten sposób na świecie pojawił się grzech – powiedział. – Grzech, wstyd i śmierć. W tym właśnie momencie ich dajmony ustaliły się w jednej postaci.
– Ale… – Lyra usiłowała znaleźć potrzebne słowa – …ale to przecież nie jest prawda? Nie taka jak w chemii czy technice… To nie ten rodzaj prawdy, zgadza się? Tak naprawdę nie było Adama i Ewy. Uczony z Cassington powiedział mi, że Biblia to tylko coś w rodzaju bajki.
– Cassington powszechnie słynie z wolnomyślicielstwa. Zadaniem tamtejszych mędrców jest kwestionowanie wiary innych. To naturalne, że Uczony z Cassington tak ci powiedział. Ale pomyśl o Adamie i Ewie jak o liczbie urojonej, jak o pierwiastku kwadratowym do minus pierwszej. Nigdy nie zdołasz znaleźć konkretnego dowodu na ich istnienie, jednak jeśli je włączysz do swoich równań, zdołasz dokonać takich obliczeń, jakich nie można sobie wyobrazić bez tych liczb. W każdym razie tego Kościół nauczał przez tysiące lat, a kiedy Rusaków odkrył Pył, nareszcie pojawił się fizyczny dowód, że rzeczywiście coś się zdarzyło w chwili, gdy niewinność przekształciła się w doświadczenie. Nawiasem mówiąc, nazwa Pyłu pochodzi właśnie z Biblii. Na początku nazywano go cząsteczkami Rusakowa, ale wkrótce ktoś zwrócił uwagę na interesujący wers przy końcu rozdziału trzeciego Księgi Rodzaju, gdzie Bóg przeklina Adama za zjedzenie owocu.
Lord Asriel ponownie otworzył Biblię i wskazał Lyrze wspomniany fragment. Dziewczynka przeczytała:
W pocie czoła będziesz więc musiał zdobywać chleb, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo pyłem jesteś i w pył się obrócisz [4].
Lord Asriel podjął temat:
– Uczeni Kościoła od dawien dawna głowili się nad przekładem tego ostatniego zdania. Niektórzy twierdzą bowiem, że nie powinno się tłumaczyć „w pył się obrócisz”, ale „staniesz się poddanym pyłu”, a jeszcze inni, że cały ten werset to rodzaj kalamburu opartego na słowach: „ziemia” i „pył”. Kalambur ten w gruncie rzeczy oznacza, że Bóg przyznaje, iż także jego własna natura jest po części grzeszna. Trudno znaleźć jedyną odpowiedź, jako że tekst jest wieloznaczny. Słowo się jednak przyjęło i od tego czasu cząsteczki nazywa się Pyłem.
– A co z Grobalami? – spytała Lyra.
– Generalna Rada Oblacyjna… Banda twojej matki – mruknął. – Bardzo to zręczne z jej strony, że potrafiła zorganizować wokół siebie taką koalicję… Ale to bystra kobieta, nie wątpię, że to zauważyłaś… A ludziom z Magistratury odpowiada fakt, że pojawiają się rozmaite agencje, które oni sami mogą podjudzać przeciwko sobie; tej, która odniesie sukces, udzielą poparcia, tej, która poniesie klęskę – cofną je, a organizację określą mianem „bandy zdrajców”, nigdy nie mającej racji bytu. Widzisz, twoja matka zawsze pragnęła władzy. Początkowo próbowała ją zdobyć w, hm, naturalny sposób, czyli przez małżeństwo, ale jej się nie udało, o czym pewnie słyszałaś. Postanowiła więc zwrócić się do Kościoła. Jako kobieta nie mogła oczywiście zostać osobą duchowną, toteż zrobiła coś nieortodoksyjnego: powołała do życia własny porządek, stworzyła własne wpływowe „kanały”. Tym sposobem zamierzała osiągnąć cel. Muszę przyznać, że pomysł zajęcia się Pyłem to bardzo dobre posunięcie, jako że Pył wszystkich przerażał i nikt nie wiedział, co z nim zrobić. Kiedy więc twoja matka zaproponowała, że postara się zbadać to zjawisko, Magistratura poczuła tak wielką ulgę, że wsparła cenną sojuszniczkę zarówno finansowo, jak i wszelkimi innymi sposobami.
– Ale oni odcinają… – Lyra nie mogła się zmusić do wypowiedzenia całego zdania, słowa nie chciały jej przejść przez gardło. – Sam wiesz, co robią! Dlaczego Kościół pozwala im na coś takiego?
– Dlatego że coś w tym rodzaju zdarzało się już wcześniej. Wiesz, co oznacza słowo „kastracja”? Usuwa się chłopcu organy seksualne, aby nigdy nie stał się w pełni mężczyzną. Kastrat przez całe życie potrafi śpiewać wysokim dyszkantem, a Kościół pozwalał na takie okaleczenia, ponieważ chłopcy ci byli niezwykle użyteczni w muzyce kościelnej. Kilku kastratów zostało wielkimi śpiewakami, naprawdę wspaniałymi artystami, wielu jednakże stało się tłustymi, szpetnymi półmężczyznami, i niektórzy zmarli z powodu operacji. Mimo to, jak widzisz, Kościół nie sprzeciwia się wykonywaniu maleńkiego „cięcia” właśnie z powodu tamtego precedensu. To co się dzieje obecnie, jest i tak o wiele bardziej higieniczne niż stare metody, kiedy nie było znieczulenia, sterylnych bandaży ani właściwej opieki pielęgniarskiej. W porównaniu z kastracją odcinanie dajmonów wydaje się subtelnym, niegroźnym zabiegiem.
– Nieprawda! – krzyknęła Lyra. – Wcale tak nie jest!
– Nie. Oczywiście, że tak nie jest, i dlatego ludzie twojej matki zmuszeni byli ukrywać się na dalekiej Północy, z dala od ludzkich siedzib. Kościół był jednak zadowolony z faktu, że ma kogoś takiego jak pani Coulter. Któż nie zaufałby tak czarującej, słodkiej i rozsądnej osóbce? Ponieważ jednak jej działalność była dość kontrowersyjna i nieoficjalna, przedstawiciele Magistratury postanowili, że – jeśli będzie trzeba – mogą się wyprzeć tej znajomości.
– A czyim właściwie pomysłem było to… cięcie?
– Twojej matki. To ona skojarzyła te dwa fakty, które zdarzają się podczas dojrzewania – ostateczne ustalenie się postaci dajmona i osiadanie Pyłu. Przyszło jej do głowy, że gdyby oderwać od ciała dajmona, dany osobnik może nigdy nie stałby się poddanym Pyłu… I nie musiałby ponosić odpowiedzialności za grzech pierworodny. Pani Coulter zadała sobie pytanie: czy istnieje możliwość rozdzielenia dajmona i człowieka bez zabijania tego ostatniego? Jednak twoja matka jest osobą światową, wiele podróżowała i wiele widziała. Była na przykład w Afryce, gdzie odkryła, że mieszkańcy tego kontynentu potrafią „tworzyć” niewolnika zwanego zombi, który nie ma własnej woli i może pracować dniem i nocą. Nie będzie się skarżył i nie ucieknie. Wygląda jak tułów…
– Tak jak osoba bez dajmona!
– Właśnie. W każdym razie tam twoja matka dowiedziała się, że można rozdzielić…
– A… Tony Costa mówił mi, że lasy Północy zamieszkują straszliwe upiory. Przypuszczam, że im również mogło się coś takiego przydarzyć.
– Zgadza się. Tak czy owak, Generalna Rada Oblacyjna zrodziła się właśnie z podobnych idei oraz z pojęcia grzechu pierworodnego, obsesji Kościoła.
Dajmona Lorda Asriela zastrzygła uszami, a mężczyzna położył dłoń na jej pięknym łbie.
– Kiedy dokonali cięcia, zdarzyło się coś jeszcze – ciągnął ojciec dziewczynki – czego w ogóle nie zauważyli. Energia, która łączy człowieka i jego dajmona, jest naprawdę potężna i podczas cięcia w ułamku sekundy się rozprasza. Nie zdawali sobie z tego sprawy, ponieważ to, co zobaczyli, omyłkowo interpretowali jako wstrząs, odrazę albo moralne oburzenie i starali się ignorować własne odczucia. Przegapili w ten sposób coś bardzo ważnego i nawet nie przyszło im do głowy, żeby wykorzystać tę ogromną energię…
Lyra nie mogła usiedzieć spokojnie. Wstała, podeszła do okna i niewidzącymi oczyma zapatrzyła się w bezmierną lodowatą ciemność. Myślała o ogromnym okrucieństwie. Niezależnie od tego, jak ważne było poznanie istoty grzechu pierworodnego, krzywda, jaką wyrządzili ci ludzie Tony’emu Makariosowi i innym dzieciom, była naprawdę straszliwa. Żaden cel nie mógł tego usprawiedliwić.
– A ty co robiłeś? – spytała. – Czy brałeś udział w tych „cięciach”?
– Mnie interesuje coś zupełnie innego. Uważam, że Rada Oblacyjna nie posuwa się wystarczająco daleko. Ja chcę dojść do źródła Pyłu.
– Do źródła? A gdzie się ono znajduje?
– W innym wszechświecie, tym, który widzimy przez Zorzę.
Lyra odwróciła się od okna. Jej ojciec wyciągnął się leniwie w fotelu; był silnym mężczyzną o oczach tak dzikich jak oczy jego dajmony. Lyra nie kochała go, nie mogła mu ufać, ale nie potrafiła go nie podziwiać – jego samego, nadmiernego przepychu, którym otoczył się na tym niegościnnym odludziu, oraz jego wielkiej ambicji.
– Jaki jest ten drugi wszechświat? – zapytała.
– To jeden z wielu bilionów równoległych światów. Czarownice wiedzą o nich od stuleci, natomiast pierwsi teologowie, którzy mniej więcej pięćdziesiąt lat temu udowodnili w sposób matematyczny ich istnienie, zostali ekskomunikowani. Wszechświaty te jednak istnieją i nie sposób podważyć faktu ich egzystencji, chociaż niewiele osób zdaje sobie sprawę z możliwości przejścia z jednego wszechświata do drugiego. Sądziliśmy, że jest to sprzeczne z podstawowymi prawami fizyki. Teraz wiem, że się myliliśmy, nauczyliśmy się bowiem dostrzegać świat nad nami, a skoro światło jest w stanie przenikać granicę między światami, my również możemy ją pokonać. Musimy się tego nauczyć dokładnie tak samo, jak ty się nauczyłaś korzystać z aletheiometru.
Teraz zarówno tamten wszechświat, jak i wszystkie inne – kontynuował Lord Asriel – stają przed nami otworem. Weź przykład rzucania monetą: może ona upaść orłem lub reszką, ale zanim spadnie, nie dowiemy się, która ze stron znajdzie się na wierzchu. Jeśli upadnie jedną stroną, druga nie będzie widoczna, chociaż do ostatniego momentu obie sytuacje są równie prawdopodobne. Wyobraź sobie teraz, że jeśli w naszym wszechświecie wypadnie orzeł, to w tym drugim – reszka. Kiedy tak się dzieje, oba światy rozszczepiają się. Używam przykładu monety jedynie dla porównania, w gruncie rzeczy bowiem te potencjalne upadki zdarzają się na poziomie cząstek elementarnych, choć zasada jest identyczna: w jednym momencie wiele rzeczy jest możliwe, w następnym – zdarza się tylko jedna z nich i pozostałe nie mają już racji bytu.
Jak ci mówiłem, istnieją niezliczone światy – ciągnął ojciec Lyry. – Postanowiłem przejść do tego za Zorzą, ponieważ sądzę, że stamtąd pochodzi Pył, który się znajduje w naszym wszechświecie. Widziałaś przezrocza które pokazywałem Uczonym w Sali Seniorów, musiałaś więc dostrzec Pył przemieszczający się z Zorzy do naszego świata. Widziałaś miasto. Powtarzam ci: uważam, że skoro światło i Pył mogą przeniknąć barierę między wszechświatami i jeśli potrafimy dostrzec miasto, możemy również wybudować most i przejść po nim. Potrzeba do tego wprawdzie ogromnej energii, lecz ja potrafię ją wyzwolić. Tam, za Zorzą, znajduje się źródło Pyłu, a także wszelkiej śmierci, grzechu, nieszczęścia i zniszczenia. Nieodłączna ludzkiemu poznaniu jest chęć zniszczenia i taka jest właśnie natura grzechu pierworodnego. Zamierzam to zmienić, Lyro, a wówczas śmierć odejdzie w zapomnienie.
– Za to właśnie zostałeś tutaj zesłany?
– Tak. Przeraziłem ich swoim planem i wcale im się nie dziwię.
Lord Asriel wstał. Był taki jak jego dajmona – dumny, piękny i bardzo groźny. Dziewczynka siedziała nieruchomo. Bała się ojca, bardzo go podziwiała, a równocześnie uważała, że jest zupełnie szalony. Kimże jednak była, by go osądzać?
– Idź do łóżka – polecił. – Thorold pokaże ci, gdzie będziesz spała.
Odwrócił się, by wyjść.
– Zostawiłeś aletheiometr – zauważyła.
– Tak, rzeczywiście – odparł. – Ale nie jest mi teraz potrzebny. Zresztą, i tak nie potrafię się z nim obchodzić bez książek. Wiesz, zdaje mi się, że Rektor Kolegium Jordana dał go tobie. Czy rzeczywiście powiedział ci, żebyś mi go przywiozła?
– Hm, no tak! – odrzekła, później jednak zastanowiła się i zdała sobie sprawę, że Rektor właściwie nie poprosił jej, aby przekazała przyrząd Lordowi. Uważała tak przez cały czas, ponieważ nie widziała innego powodu, dla którego starzec miałby go jej dawać. – Nie – zaprzeczyła. – Nie wiem. Myślałam…
– No cóż, ja go w każdym razie nie chcę. Jest twój.
– Ale…
– Dobranoc, dziecko.
Lyra, oniemiała i zbyt oszołomiona tuzinem pytań, które natrętnie cisnęły jej się na usta, wzięła aletheiometr i owinęła go w czarny aksamit. Potem bez ruchu siedziała przez jakiś czas przy ogniu, obserwując, jak jej ojciec opuszcza pokój.
Gdy się obudziła, zobaczyła, że ktoś nieznajomy potrząsa ją za ramię, a potem, kiedy Pantalaimon się obudził i zaczął warczeć, rozpoznała Thorolda. Mężczyzna trzymał lampę naftową w drżącej dłoni.
– Panienko, panienko… proszę wstać, szybko. Nie wiem, co robić. Pan nie zostawił żadnych rozkazów. Chyba oszalał.
– Co takiego? Co się dzieje?
– Chodzi o Lorda Asriela, panienko. Od chwili, gdy wczoraj poszłaś spać, zachowywał się prawie tak, jak gdyby był w delirium. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Spakował na sanie wiele przyrządów i aparatów, a potem zaprzągł psy i odjechał. Wziął też chłopca, panienko!
– Rogera? Zabrał Rogera?
– Polecił mi go obudzić i ubrać, a mnie nie przyszło do głowy, aby się z nim spierać… nigdy tego nie robiłem… Chłopiec stale pytał o ciebie, panienko, ale Lord Asriel chciał zabrać tylko jego… Pamiętasz, jak tu weszłaś po przyjeździe? Zobaczył cię, nie mógł uwierzyć własnym oczom i kazał ci odejść? Pamiętasz?
Lyrze tak bardzo kręciło się w głowie ze zmęczenia i strachu, że ledwie mogła skupić myśli, z całych sił starała się jednak skoncentrować na słowach Thorolda.
– Tak? I co?
– Chodzi o to, panienko, że mój pan potrzebował dziecka, by skończyć eksperyment! A jemu się zawsze udaje zdobyć to, czego potrzebuje. Ma swoje sposoby, po prostu zamawia i…
Dziewczynce zahuczało w głowie. Czuła się tak, jak gdyby próbowała zepchnąć w niepamięć pewne nieprzyjemne fakty.
Wstała z łóżka i sięgnęła po ubranie, a potem nagle skurczyła się w sobie i zawładnęła nią rozpacz. Usiłowała zwalczyć to uczucie, miała jednak wrażenie, że całkowicie ją opanowało, zwłaszcza gdy przypomniała sobie stwierdzenie Lorda Asriela: „Energia, która łączy człowieka i jego dajmona, jest naprawdę potężna”, oraz uwagę, że aby postawić most nad przepaścią pomiędzy światami, potrzeba „ogromnej energii”…
I wtedy zdała sobie sprawę, co nieświadomie zrobiła.
Przemierzyła całą tę drogę, ponieważ pragnęła „coś” dostarczyć swemu ojcu. Wydawało jej się, że wie, czego chce Lord Asriel. Jednak jemu wcale nie chodziło o aletheiometr. On potrzebował dziecka!
Uświadomiła sobie z całą mocą, że przyprowadziła mu Rogera.
Dlatego właśnie, kiedy ją zobaczył, krzyknął: „Nie posyłałem po ciebie!”. Posłał najwyraźniej po jakieś dziecko, a los przywiódł mu własną córkę. Tak w każdym razie musiał pomyśleć, póki zza pleców Lyry nie wychynął chłopiec.
Cóż za straszliwy wybryk losu! Sądziła, że ratuje Rogera, a przez cały czas spychała go ku przepaści. Zdradziła go…
Ze zdenerwowania zadrżała i zaszlochała. To nie może być prawda, pomyślała, nie może.
Thorold próbował ją pocieszyć, nie znał jednakże powodu jej ogromnego żalu, toteż tylko nerwowo głaskał ją po ramieniu.
– Iorek… – załkała dziewczynka, odpychając służącego. – Gdzie jest Iorek Byrnison? Gdzie niedźwiedź? Czy ciągle na zewnątrz?
Starzec bezradnie wzruszył ramionami.
– Pomóż mi! – szepnęła, drżąc na całym ciele z osłabienia i strachu. – Pomóż mi się ubrać. Muszę iść. Teraz! Szybko!
Mężczyzna odstawił lampę i spełnił jej polecenie. Kiedy rozkazywała, kiedy mówiła w ten władczy sposób, bardzo przypominała swego ojca, mimo, że jej twarz była mokra od łez, a usta drżały. Pantalaimon tymczasem kręcił się po pokoju, szaleńczo wymachując ogonem; jego sierść niemal się iskrzyła. Thorold pospiesznie przyniósł sztywne, cuchnące futro i pomógł Lyrze je włożyć. Gdy tylko wszystkie guziki zostały zapięte i wszystkie rzepy zamocowane, dziewczynka skierowała się do drzwi. Na dworze poczuła zimne ukłucie w gardle niczym dotknięcie miecza, a łzy natychmiast zamarzły na jej policzkach.
– Iorku! – zawołała. – Iorku Byrnisonie! Chodź, bardzo cię potrzebuję!
Rozległ się tupot łap na śniegu oraz szczęk metalu i po chwili niedźwiedź stanął obok dziewczynki. Najwyraźniej jeszcze przed chwilą spokojnie spał, jego wielkie ciało bowiem przykrywał padający śnieg. W świetle lampy, którą trzymał siedzący w oknie Thorold, Lyra dostrzegła długi zwierzęcy pysk z ciemnymi oczodołami i białe futro pod rdzawoczarnym metalem, żelaznym hełmem. Zapragnęła otoczyć go ramionami, przytulić się do jego osypanego śniegiem futra i szukać pocieszenia.
– Co się stało? – spytał.
– Musimy dogonić Lorda Asriela. Zabrał Rogera i zamierza… Nawet nie mogę o tym myśleć… Och, mój drogi Iorku, błagam, pospieszmy się!
– Jedźmy więc – odparł po prostu, a ona wskoczyła mu na grzbiet.
Nawet nie musieli się zastanawiać, w którą stronę wyruszyć, ślady sań prowadziły bowiem z dziedzińca ku równinie i Iorek skoczył, aby podążyć tym tropem. Poruszał się tak płynnie, że Lyra dostosowała się do niego odruchowo. Biegł szybciej niż kiedykolwiek. Przeskoczył gęsty śnieg pokrywający skalistą ziemię, a blachy pancerza huśtały się pod dziewczynką w jednostajnym rytmie.
Za nimi podążały inne niedźwiedzie, ciągnąc miotacz ognia. Droga była świetnie widoczna, ponieważ księżyc stał wysoko, a światło, które rzucał na zasypany śniegiem świat, było tak jaskrawe, że krajobraz miał barwy błyszczącego srebra i głębokiej czerni. Ślady sań Lorda Asriela biegły prosto ku pasmu nierównych wzgórz. Wysokie, strome turnie sterczały w niebo; były tak czarne jak aksamitny materiał okrywający aletheiometr. Nigdzie nie było widać sań… A może coś się porusza na stoku najwyższego ze szczytów? Lyra spojrzała przed siebie, natężając wzrok, a Pantalaimon zmienił się w sowę, wzleciał bardzo wysoko i patrzył.
– Tak – powiedział, gdy w chwilę później usiadł na nadgarstku swej pani – to Lord Asriel. Zawzięcie popędza psy, a z tyłu siedzi dziecko…
Lyra poczuła, że Iorek Byrnison zmienia tempo, coś bowiem najwyraźniej przyciągnęło jego uwagę. Zwolnił, podniósł łeb i spojrzał najpierw w lewo, potem w prawo…
– O co chodzi? – spytała Lyra.
Niedźwiedź nie odpowiedział. Przez moment nasłuchiwał z uwagą, chociaż do uszu dziewczynki nie dotarł żaden odgłos. Potem nagle coś usłyszała: tajemniczy, bardzo odległy szum i skrzypienie. Lyra znała już ten dźwięk – była to muzyka Zorzy. Opadający z nieba błyszczący welon wisiał, migocząc na północnym niebie Wszystkie te niewidoczne biliony i tryliony naładowanych cząstek i – pomyślała dziewczynka – może również Pyłu, czarowały, promieniejąc łuną z górnej partii atmosfery. Widok był nadzwyczajny, bardziej olśniewający niż wszystkie, które Lyra widziała do tej pory i dziewczynka miała wrażenie, że Zorza zna rozgrywający się w dole dramat i chce oświetlić go w najbardziej natchniony, budzący grozę sposób.
Żaden z niedźwiedzi nie patrzył jednak w górę; wszystkie skupiły uwagę na powierzchni ziemi. To nie Zorza przyciągnęła uwagę Iorka. Stał teraz zupełnie nieruchomo i Lyra ześlizgnęła się z jego grzbietu, sądziła bowiem, że jeśli coś go martwiło, powinien swobodnie wykorzystać wszystkie swoje zmysły.
Obejrzała się za siebie: na ogromną otwartą równinę prowadzącą do domu Lorda Asriela i na pagórki, które niedawno przebyli. Nie dostrzegła niczego niezwykłego. Zorza świeciła coraz intensywniej. Najpierw „welony” drżały i przesuwały się na bok, a postrzępione „zasłony” zwijały się i rozwijały, z każdą minutą całość stawała się większa i coraz mocniej jaśniała. Łuki i pętle wirowały od jednego krańca horyzontu po drugi i dotykały zenitu promieniejącymi wstęgami. Lyra słyszała teraz wyraźniej niż kiedykolwiek potężny, śpiewny syk i świst ogromnych niepojętych sił.
– Czarownice! – krzyknął któryś z niedźwiedzi i Lyra natychmiast odwróciła się, czując radość i ulgę.
Jednak w tym samym momencie mocne uderzenie pchnęło ją do przodu. Straciła oddech, nie mogła złapać powietrza, toteż tylko dyszała i drżała, a w miejscu, w którym stała przed chwilą, tkwiła strzała z zielonymi piórami, której drzewce niemal całkowicie wbite było w śnieg.
– To niemożliwe! – krzyknęła cicho Lyra.
Niestety czarownice rzeczywiście atakowały, a kolejna strzała ze stukotem odbiła się od pancerza stojącego obok Lyry Iorka. Nie były to bowiem czarownice Serafiny Pekkali, ale przedstawicielki innego klanu. Tuzin ich albo więcej krążył nad niedźwiedziami. Od czasu do czasu zniżały lot, aby wystrzelić, po czym znowu się wznosiły. Dziewczynka przeklinała każdym znanym sobie brzydkim słowem.
Iorek Byrnison wydał szybkie rozkazy. Widać było, że niedźwiedzie mają wprawę w walkach z czarownicami, ponieważ natychmiast ustawiły się w szyku obronnym.
Czarownice atakowały. Potrafiły strzelać celnie jedynie z bliskiej odległości, toteż aby nie marnować strzał, opuszczały się jak najniżej, napinały łuki, a po wypuszczeniu strzały natychmiast się wznosiły. Kiedy jednak znajdowały się nisko, były łatwym celem, a wówczas niedźwiedzie błyskawicznie podnosiły łapy i strącały przeciwniczki na ziemię, gdzie je dobijały.
Lyra przycupnęła przy skale i wypatrywała, czy nie zbliża się do niej któraś z czarownic. Wprawdzie kilka celowało do dziewczynki, ale strzały padły daleko od niej. Nagle Lyra, patrząc na niebo, zauważyła, że większa część grupy zawraca i odlatuje.
Gdyby widok ten ją uspokoił, ulga trwałaby niestety zaledwie kilka sekund, ponieważ z kierunku, w którym czarownice się wycofały, zaczęło nadlatywać mnóstwo innych, a wraz z nimi pojawiło się sporo połyskujących świateł. Mało tego – w bezmiernej pustce svalbardzkiej równiny oprócz odgłosów Zorzy Lyra usłyszała dźwięk, który ją przeraził. Był to zgrzytliwy warkot gazowego silnika: nadlatywał zeppelin z panią Coulter i jej żołnierzami na pokładzie.
Iorek wyryczał rozkaz i niedźwiedzie od razu się przeszeregowały. Słuchając straszliwego huku z nieba, Lyra obserwowała, jak kilka z nich szybko wyładowało miotacz ognia. Czarownice z przedniej straży również to dostrzegły, niedźwiedzie jednak ufały swym pancerzom i szybko ustawiały machinę: długie ramię zakończone misą czy tez czaszą szeroką na jard oraz wielki żelazny zbiornik spowity dymem i parą.
Lyra patrzyła, jak trysnął jasny płomień, a zespół niedźwiedzi ponownie zajął się miotaczem. Dwa opuściły długie ramię, trzeci nałożył do czaszy kilka szufli płonącej siarki, którą – na rozkaz – odpaliły. Ogień poszybował wysoko w ciemne niebo.
Niedźwiedzie strzelały. Na ziemię spadało wiele czarownic, trzy już od pierwszego wystrzału, wkrótce jednak prawdziwym celem stał się zeppelin. A pilot albo nigdy wcześniej nie widział miotacza ognia, lub też nie doceniał jego siły, ponieważ nadal leciał prosto ku niedźwiedziom. Nie wzniósł się ani nie skręcił w żadną stronę.
Szybko się okazało, że zeppelin także dysponuje bronią: na przedzie sterowca pojawił się karabin maszynowy. Lyra dostrzegła, że ze zbroi niektórych niedźwiedzi lecą iskry, i zobaczyła, jak wielkie stworzenia kulą się pod obstrzałem, a później usłyszała świst pocisków. Krzyknęła ze strachu.
– Wszystko w porządku – zapewnił ją Iorek Byrnison. – Nie da się przebić pancerza takimi małymi kulkami.
Miotacz ognia znowu strzelił płomieniem: tym razem masa płonącej siarki wyleciała w górę, trafiła w sterowiec i rozprysnęła się na wszystkie strony kaskadą rozjarzonych cząstek. Zeppelin przechylił się w lewo i z łoskotem zatoczył szeroki łuk, po czym skierował się ponownie w stronę grupy niedźwiedzi obsługujących miotacz. Kiedy się przybliżył, ramię miotacza opadło ze skrzypieniem; karabin maszynowy kaszlał i pluł, na niskie warknięcie Iorka Byrnisona dwa niedźwiedzie uchyliły się. Kiedy maszyna znajdowała się niemal nad ich łbami, któryś z niedźwiedzi ryknął rozkaz i ramię znowu wystrzeliło w górę.
Tym razem siarka uderzyła w powłokę komory gazowej zeppelina. Sztywna konstrukcja, która utrzymywała pokrycie z impregnowanego jedwabiu, zawierające wodór, była wprawdzie wystarczająco wytrzymała na uszkodzenia, ale bezbronna wobec płonącej kuli. Jedwab rozdarł się, a zetknięcie się siarki i wodoru spowodowało ogromny pożar.
Jedwab natychmiast stał się przezroczysty i widać było cały szkielet zeppelina – ciemny na tle pomarańczowo-czerwono-żółtego ognistego piekła – wisiał w powietrzu przez kilka chwil, które wydawały się bardzo długie, po czym opadł powoli na ziemię. Czarne na tle śniegu i płomienia małe figurki przewracały się lub uciekały z maszyny; nadleciały czarownice, aby pomóc ludziom wydostać się z pożaru. W ciągu minuty po upadku zeppelina ziemię pokryły kawałki powyginanego metalu, całun dymu i płonące szczątki.
Znajdujący się na pokładzie żołnierze i inne osoby (chociaż Lyra była za daleko, aby dostrzec panią Coulter, miała pewność, że jej matka znajduje się w maszynie) nie marnowali czasu. Z pomocą czarownic wyciągnęli karabin maszynowy, ustawili go i rozpoczęła się walka na ziemi.
– Chodźmy – rzucił Iorek. – Przez jakiś czas tamci będą zajęci.
Zaryczał, część niedźwiedzi odłączyła się od głównej grupy i zaatakowała Tatarów z prawej strony. Lyra czuła, że jej przyjaciel chce się znaleźć wśród walczących, ale coś jej kazało iść naprzód; myślała tylko o Rogerze i Lordzie Asrielu. Iorek Byrnison zapewne o tym wiedział, ponieważ niósł ją pod górę, oddalając się od pola bitwy, zostawiwszy swoje niedźwiedzie, aby powstrzymały Tatarów.
Wspinali się samotnie. Lyra wytężała wzrok, aby dostrzec coś przed sobą, ale nawet sowie oczy Pantalaimona nie były w stanie zobaczyć żadnego ruchu na stoku góry, na którą wchodzili. Niemniej jednak ślady sań Lorda Asriela były dobrze widoczne i Iorek podążał po nich szybko, pędząc wielkimi susami po śniegu; podczas biegu tworzył za sobą wysokie zaspy. Cokolwiek działo się obecnie w dole, już ich nie dotyczyło; zostawili całe zamieszanie za sobą. Lyrze wydawało się, że całkowicie opuszcza znany sobie świat, ponieważ czuła się w nim bardzo obco, pochłonięta była czymś innym: wysokością, na którą się wspinali, oraz osobliwym i niesamowitym światłem, które ich oblewało.
– Iorku, potrafisz znaleźć Lee Scoresby’ego? – spytała.
– Znajdę go, żywego lub martwego.
– A gdybyś zobaczył Serafinę Pekkalę…
– Powiem jej, co postanowiłaś.
– Dziękuję ci, Iorku – szepnęła.
Przez jakiś czas się nie odzywali. Lyrze wydawało się, że wpada w jakiś trans – inny niż sen i odmienny od jawy – niemal w jakiś stan świadomego snu, w którym niedźwiedź niósł ją do miasta w gwiazdach.
Akurat zamierzała opowiedzieć o tym Iorkowi Byrnisonowi, kiedy nagle zwolnił, a potem się zatrzymał.
– Ślady prowadzą dalej – oświadczył. – Ja niestety nie mogę za nimi podążyć.
Lyra zeskoczyła, stanęła obok niego i spojrzała. Iorek znajdował się na krawędzi przepaści. Dziewczynka nie wiedziała, czy jest to szczelina lodowcowa czy też skalna rozpadlina, fakt ten jednak nie miał wielkiego znaczenia, ważne było tylko to, że w dole była bezkresna ciemność.
A ślady sań Lorda Asriela biegły do krawędzi… a następnie dalej, przez most śnieżny.
Most ten ugiął się już wyraźnie pod ciężarem sań i widać było szerokie na mniej więcej stopę pęknięcie, które zwężając się, biegło aż do drugiego końca przepaści. Most mógł utrzymać przechodzące dziecko, ale z pewnością nie wytrzymałby ciężaru niedźwiedzia w pancerzu.
Ślady Lorda Asriela biegły za most i dalej w górę i Lyra uświadomiła sobie, że jeśli zechce kontynuować pościg, musi iść sama.
Odwróciła się do lorka Byrnisona.
– Muszę przejść – oznajmiła. – Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Nie wiem, co się zdarzy, kiedy dogonię ojca. A może wszyscy zginiemy, niezależnie od tego, czy do niego dotrę… Ale jeśli wrócę, przyjdę do ciebie, ponieważ pragnę ci podziękować we właściwy sposób, królu Iorku Byrnisonie.
Położyła rękę na jego łbie. Niedźwiedź nie poruszył się, a potem łagodnie pokiwał łbem.
– Do zobaczenia, Lyro Złotousta – odparł.
Serce dziewczynki zabiło mocno, ponieważ kochała niedźwiedzia, ale mimo to odwróciła się i postawiła stopę na moście. Śnieg zatrzeszczał pod nią, a Pantalaimon przefrunął most, usadowił się po drugiej stronie i zachęcał ją do dalszej drogi. Lyra szła krok po kroku i ciągle się zastanawiała, czy lepiej byłoby biec szybko i przeskoczyć na drugą stronę, czy też iść powoli – tak jak teraz – i stąpać tak lekko jak to tylko możliwe. W połowie drogi usłyszała pod stopami kolejny głośny trzask, a kawałek mostu odpadł blisko jej stóp i runął w przepaść. Most obniżył się kilka cali nad rozpadliną.
Lyra stanęła całkowicie nieruchomo. Pantalaimon przybrał postać lamparta i czekał, gotów skoczyć i złapać swą panią, gdyby spadała.
Na szczęście most wytrzymał. Dziewczynka wykonała kolejny krok, potem jeszcze jeden, a w następnym momencie poczuła, jak śnieg pod jej stopami obsuwa się, toteż odbiła się mocno i przeskoczyła na drugą stronę przepaści. Wylądowała brzuchem w śniegu; za nią z cichym szumem cały most zapadł się w lodowcową rozpadlinę.
Pantalaimon wbił pazury w futro Lyry i trzymał ją mocno. Po minucie dziewczynka otworzyła oczy i odczołgała się od krawędzi. Droga powrotna już nie istniała. Lyra trwała przez chwilę w bezruchu, po czym podniosła rękę w kierunku obserwującego ją niedźwiedzia. Odpowiadając na pozdrowienie, Iorek Byrnison stanął na tylnych łapach, później odwrócił się i szybko zbiegł z góry, aby pomóc swoim poddanym w bitwie z panią Coulter i żołnierzami z zeppelina.
Lyra została sama.
Kiedy Iorek Byrnison zniknął z pola widzenia, dziewczynka poczuła, że jej ciało ogarnia ogromna słabość. Z powodu łez w oczach niewiele widziała, toteż po omacku poszukała swego dajmona.
– Och, drogi Pantalaimonie, nie mogę iść dalej! Jestem taka przestraszona… i zmęczona… strasznie znużona i przerażona! Naprawdę wolałabym, żeby na moim miejscu był tu ktoś inny!
Dajmon przybrał postać kota i położył się przy jej szyi, ogrzewał ją i dodawał otuchy.
– Po prostu nie wiem, co robić – łkała Lyra. – To zadanie nas przytłacza, Pan, nie jesteśmy w stanie…
Nie widząc go, przytuliła go do siebie. Siedziała i lekko się kołysała w tył i w przód, a z jej ust wydobywały się głośne szlochy, które niosły się daleko po bezludnej śnieżnej krainie.
– A nawet gdyby… jeśli pani Coulter pierwsza dopadnie Rogera, nie będzie dla niego ratunku, ponieważ zabierze go z powrotem do Bolvangaru albo zrobi mu coś gorszego, a potem oni z zemsty mnie zabiją… Dlaczego tak się znęcają nad dziećmi, Pan? Czy oni wszyscy tak bardzo nas nienawidzą, że chcą nas porozrywać na strzępy? Po co to robią?
Pantalaimon jednak nie potrafił jej udzielić odpowiedzi, przytulał się więc tylko mocno, a Lyra stopniowo, w miarę jak opuszczał ją szaleńczy strach, zaczęła odzyskiwać spokój. Była wprawdzie zmarznięta i przerażona, ale jednocześnie pewna siebie i zdeterminowana.
– Żałuję… – zaczęła i urwała. Żałowanie czegokolwiek nie mogło jej w tej chwili w niczym pomóc, toteż westchnęła jedynie ciężko po raz ostatni i już była gotowa do dalszej drogi.
Do tej pory księżyc zaszedł i niebo na południu było bardzo ciemne, chociaż pokryte bilionami gwiazd, które wyglądały jak diamenty na czarnym aksamicie. Ich blask jednakże stokrotnie zaćmiewała jasność Zorzy. Lyra nigdy wcześniej nie widziała, aby Zorza była tak olśniewająca i imponująca, a ilekroć ten fenomen skurczył się lub zadrżał, na niebie zaczynały tańczyć nowe, jaskrawe pasma. Za tą ciągle się zmieniającą świetlistą mgiełką widać było ten drugi świat, oświetlone w tej chwili światłem słonecznym miasto, wyraźne i trójwymiarowe.
Im wyżej się wspinali, tym bardziej ponury krajobraz rozciągał się pod nimi. Na północy leżało zamarznięte morze, w miejscach połączenia się lodowych warstw utworzyły się wybrzuszenia. Poza tym było niemal całkowicie płaskie, białe i nieskończenie rozległe, sięgało do bieguna i dalej. Było wręcz niewyobrażalnie nijakie, pozbawione życia i lodowate. Na wschodzie i zachodzie znajdowało się więcej gór: wysokie, poszczerbione wierzchołki wznosiły się ostro w górę, ich stoki pokryte były wielkimi masami śniegu i wyrzeźbione przez wiatr w krawędzie ostre niczym brzytwa. Na południu leżała droga, którą przybyli, i Lyra tęsknie popatrzyła za siebie; zastanawiała się, czy dojrzy swego drogiego przyjaciela, Iorka Byrnisona, i jego wojsko, nic jednak nie mąciło spokoju rozległej równiny. Dziewczynka nie była nawet pewna, czy byłaby w stanie dostrzec spalony wrak zeppelina albo zabarwiony na karmazynowo śnieg na polu bitwy.
Pantalaimon, który w postaci sowy latał wysoko, usiadł teraz na nadgarstku swojej właścicielki.
– Są tuż za tamtym szczytem – poinformował. – Lord Asriel rozstawił całą aparaturę, a Roger nie może się oddalić, ponieważ…
W momencie gdy to powiedział, Zorza zamigotała i przygasła – jak anbaryczna żarówka tuż przed ostatecznym zgaśnięciem – a następnie zupełnie zniknęła. W mroku, który nastał, Lyra czuła jednakże obecność Pyłu. Miała przeczucie, że wydarzy się coś niesamowitego. W ciemnościach usłyszała krzyk dziecka:
– Lyro! Lyro!
– Idę! – odpowiedziała i, potykając się, ruszyła w górę. Wytężając siły, wspinała się, upadała, parła jednak naprzód przez upiornie połyskujący śnieg.
– Lyro! Lyro!
– Już prawie weszłam – wysapała. – Już jestem, Rogerze!
Pantalaimon zmieniał się teraz gwałtownie, co było oznaką niepokoju. Był lwem, gronostajem, orłem, żbikiem, zającem, salamandrą, sową, lampartem. Kalejdoskop postaci na tle Pyłu…
– Lyro!!!
Wtedy dziewczynka dotarła na szczyt i zobaczyła, co się dzieje.
W odległości pięćdziesięciu jardów od niej stał w świetle gwiazd Lord Asriel. Łączył właśnie dwa przewody prowadzące do odwróconych sań, na których stały różne przyrządy, słoje i części jakiejś aparatury, pokryte już kryształami szronu. Ojciec Lyry ubrany był w grube futro, twarz oświetlał mu płomień lampy naftowej. Jego dajmona leżała obok w pozie sfinksa; jej piękna nakrapiana sierść wspaniale lśniła, ogon poruszał się leniwie w śniegu.
W pysku trzymała dajmonę Rogera.
Małe stworzenie szarpało się, szamotało, walczyło. W jednym momencie miało postać ptaka, w następnym – psa, potem – kota, szczura, znowu ptaka. Przez cały czas przywoływało Rogera, który znajdował się kilka jardów dalej, natężając się, próbując powstrzymać drgawki wstrząsające jego ciałem, krzycząc z bólu i zimna wykrzykując imię swej dajmony i Lyry. W pewnej chwili podbiegł do Lorda Asriela i pociągnął go za ramię, ale ten odepchnął go na bok. Chłopiec spróbował jeszcze raz, krzycząc, błagając i łkając, ojciec Lyry jednakże nie zwrócił na niego zbytniej uwagi, odepchnął go ponownie mocnym ruchem. Roger upadł na ziemię.
Mężczyzna i chłopiec znajdowali się na krawędzi urwiska. Za nimi nie było nic, jedynie wręcz bezgraniczna ciemność. Byli tysiąc albo i więcej stóp ponad zamarzniętym morzem.
Wszystko to Lyra dostrzegła w świetle gwiazd. Później, kiedy Lord Asriel połączył przewody, Zorza ponownie zapłonęła olśniewająco – niczym wielka strzałka pokazująca jakąś oślepiającą moc, która porusza się między dwoma punktami i ma kilka tysięcy mil wysokości i dziesięć tysięcy mil długości; opadała, wznosiła się, falowała, błyskała niczym połyskujący wodospad.
I Lord Asriel ją kontrolował!
A w każdym razie wykorzystywał jej moc. Z wielkiej szpuli na saniach odwijał się drut, który prowadził w górę, prosto do nieba. Nagle z ciemności nadleciał kruk i Lyra wiedziała, że jest to dajmon czarownicy, która pomagała jej ojcu, i to ona właśnie uniosła drut na tak dużą wysokość.
Zorza płonęła pełnym blaskiem.
Lord Asriel był prawie gotów.
Odwrócił się do Rogera i skinął na niego, a chłopiec bezradnie ruszył ku niemu. Potrząsał głową, błagał, krzyczał, niemniej jednak szedł przed siebie.
– Nie idź tam! Uciekaj! – krzyknęła Lyra i rzuciła się zboczem w dół, w kierunku swego przyjaciela, Pantalaimon skoczył na irbisicę Lorda Asriela i wyrwał z jej szczęk dajmonę Rogera. W następnej chwili kocica skoczyła za nim, a wtedy dwa młode dajmony, stale się zmieniając, zaczęły walkę z wielką cętkowaną bestią.
Irbisica uderzała na lewo i prawo szponiastymi łapami, a jej warczenie zagłuszyło nawet krzyki Lyry. Dzieci także z nią walczyły; a może raczej opierały się temu, co wkrótce miało się wydarzyć w strumieniach Pyłu…
Zorza nad nimi lekko falowała, za chwilę można było w niej ujrzeć najpierw budynek, potem jezioro, wreszcie rząd palm. Wszystko to znajdowało się tak blisko, że wydawało się, iż wystarczy zrobić krok, aby przedostać się do tamtego świata.
Lyra podbiegła i chwyciła Rogera za rękę. Pociągnęła go mocno, a potem zaczęli się oddalać od Lorda Asriela. Biegli, trzymając się za ręce, ale Roger zaczął krzyczeć i wyrywał się przyjaciółce, ponieważ irbisica znowu schwytała jego dajmonę; a Lyra znała ten wstrząsający sercem ból i próbowała się zatrzymać… Tyle że już nie mogli się zatrzymać. Fragment urwiska pod nimi osunął się… Cała ośnieżona półka skalna, na której stali, sunęła nieubłaganie w dół…
Zamarznięte morze tysiąc stóp poniżej…
– Lyra!!!
Uderzenia serc…
Mocny uścisk dłoni…
A wysoko w górze najwspanialsze na świecie zjawisko.
Ciemne, usiane gwiazdami sklepienie nieba nagle przeszyło coś podobnego do włóczni.
Z wielkiego łuku Zorzy niczym strzała wystrzelił w górę strumień światła; eksplozja czystej energii… Rozszczepiły się warstwy światła i koloru, z których składała się Zorza. Nastąpiło wielkie rozdarcie i rozległ się zgrzyt i skrzypienie; odgłosy te były tak głośne, że słychać je było zapewne i w jednym, i w drugim wszechświecie A na niebie pojawiło się miasto…
Promienie słońca!
Promienie słońca lśniące na futrze złotej małpy…
Śnieżna półka, na której stały dzieci, znieruchomiała. Lyra pomyślała, że może zatrzymał ją jakiś niewidoczny skalny występ. Ponad ośnieżonym wierzchołkiem dziewczynka dostrzegła, jak z powietrza spada złota małpa i zatrzymuje się u boku irbisicy. Oba dajmony zjeżyły się przezornie. Małpa podniosła ogon, a irbisica dumnie się przed nią przechadzała. Wtedy małpa wyciągnęła łapę, a irbisica opuściła łeb we wdzięcznym i czułym powitaniu. Dajmony dotknęły się…
A kiedy dziewczynka oderwała od nich oczy, dostrzegła panią Coulter w ramionach Lorda Asriela. Iskry i snopy światła igrały wokół nich. Lyra była bezradna, mogła jedynie podejrzewać, co się stało: jej matka jakimś sposobem zdołała przejść nad przepaścią i podążyła za nią w górę, aż tutaj…
Moi rodzice razem, pomyślała.
W dodatku obejmowali się z taką namiętnością! Coś nieprawdopodobnego.
Dziewczynka otworzyła szeroko oczy. Ciało Rogera leżało martwe w jej ramionach – nieruchome i spokojne. Lyra usłyszała, jak rodzice rozmawiają.
– Oni nigdy na to nie pozwolą… – powiedziała matka.
– Nie pozwolą? – obruszył się ojciec. – Nie jesteśmy dziećmi, nie potrzebujemy niczyjego pozwolenia. Sprawiłem, że każdy, kto zechce, może przejść.
– Zakażą tego! Zaplombują przejście i ekskomunikują każdego, kto spróbuje tam się dostać!
– Zbyt wielu ludzi zapragnie tam przejść. Nie będą w stanie przeszkodzić wszystkim. To będzie oznaczało koniec Kościoła, Mariso, koniec Magistratury, koniec tych stuleci ciemnoty! Spójrz na to światło w górze: to słońce innego świata! Poczuj jego ciepło na swojej skórze!
– Są silniejsi niż ktokolwiek, Asrielu! Nie wiesz…
– Nie wiem? Ja? Nikt na świecie nie wie lepiej niż ja, jak silny jest Kościół! Jednak na to nie jest wystarczająco silny. Pył i tak wszystko zmieni. Nikt już go nie powstrzyma.
– Czy tego właśnie chciałeś? Zniszczyć nas poprzez grzech i ciemnotę?
– Chciałem przejść na tamtą stronę, Mariso! I zaraz dokonam tego. Spójrz tam, popatrz na palmy kołyszące się na brzegu! Czujesz powiew tego wiatru? Wiatru z innego świata! Skup się na nim, poczuj go na włosach, na twarzy…
Lord Asriel odrzucił kaptur pani Coulter, obrócił ją twarzą ku niebu i przesunął dłonią po jej włosach. Lyra patrzyła bez tchu, nie ośmieliła się poruszyć nawet o cal.
Pani Coulter przylgnęła do Lorda Asriela, jak gdyby poczuła się słabo, i strapiona potrząsnęła głową.
– Nie… nie… Oni nadchodzą, Asrielu… Wiedzą, dokąd zmierzasz…
– W takim razie, chodź ze mną, odejdźmy z tego świata!
– Nie odważyłabym się…
– Ty? Ty byś się nie odważyła? Twoje dziecko poszłoby bez namysłu, a ty czujesz trwogę? Twoje dziecko ośmieliłoby się na wszystko i zawstydza swoją matkę.
– W takim razie, weź ją i idźcie. Ona jest bardziej twoja niż moja, Asrielu.
– To nie tak. Ty ją tu przywiodłaś, ty próbowałaś ukształtować jej osobowość. Wtedy ci odpowiadało jej towarzystwo…
– Okazała się zbyt pospolita i zbyt uparta. Zajęłam się nią za późno… A gdzie jest teraz? Podążałam za nią krok w krok…
– Więc ciągle jej potrzebujesz? Dwa razy próbowałaś ją utrzymać przy sobie i dwukrotnie ci się wymknęła. Gdybym był na jej miejscu, uciekłbym i nie dałbym ci trzeciej szansy.
Lord Asriel, ciągle tuląc głowę pani Coulter, naprężył nagle mięśnie rąk i przyciągnął kobietę ku sobie, a potem namiętnie pocałował. Lyra pomyślała, że wygląda to raczej jak przejaw okrucieństwa niż miłości, i dla potwierdzenia spojrzała na dajmony rodziców. Widok był osobliwy: naprężona irbisica z obnażonymi pazurami pochylała się nad leżącą na śniegu, błogo odprężoną mdlejącą małpą o złotej sierści.
Pani Coulter oderwała się gwałtownie od swego partnera i krzyknęła:
– Nie, Asrielu…! Moje miejsce jest w tym świecie, nie w tamtym…
– Chodź ze mną! – powiedział natarczywie i władczo. – Chodź i pracuj ze mną!
– Nie moglibyśmy pracować razem.
– Dlaczego? Mariso, we dwoje bylibyśmy w stanie rozebrać wszechświat na kawałki i ponownie go złożyć! Moglibyśmy odnaleźć źródło Pyłu i zniszczyć je na zawsze! Nie okłamiesz mnie, wiem, że chciałabyś brać udział w tym wspaniałym przedsięwzięciu. Możesz kłamać na każdy inny temat: o Radzie Oblacyjnej, o swoich kochankach… Tak, wiem o Borealu i nic mnie on nie obchodzi… Kłam o Kościele, nawet o dziecku, ale nie okłamiesz mnie co do swych prawdziwych pragnień. Znam je…
Ich usta znowu połączyły się w pocałunku. Dwa dajmony igrały ze sobą: irbisica przetoczyła się na grzbiet, a dajmon pani Coulter wbił pazury w miękkie futro na jej szyi, dajmona Lorda Asriela warknęła głośno z rozkoszy.
– Jeśli nie pójdę, spróbujesz mnie zniszczyć – zauważyła pani Coulter, wyzwalając się z ramion mężczyzny.
– Dlaczego miałbym chcieć cię zniszczyć? – zapytał, śmiejąc się. Na jego głowę padało już światło drugiego świata. – Jeśli pójdziesz ze mną i będziesz ze mną pracować, twoja osoba nadal nie będzie mi obojętna. Jeśli tu jednak zostaniesz, od razu przestaniesz mnie interesować. Nie wyobrażaj sobie, moja droga, że jeśli zostaniesz, pomyślę o tobie choćby przez chwilę. Zdecyduj się więc: wolisz siać niezgodę w tym świecie czy iść ze mną do tamtego.
Matka Lyry zawahała się. Zamknęła oczy i zachwiała się, jak gdyby miała zemdleć. Utrzymała jednak równowagę, a po chwili otworzyła piękne oczy; wypełniał je teraz bezgraniczny smutek.
– Nie – zabrzmiała jej odpowiedź. – Nie.
Dajmony rodziców Lyry rozdzieliły się. Lord Asriel opuścił rękę i zagłębił silne palce w futro irbisicy. Potem zgarbił się, odwrócił i odszedł bez słowa. Złota małpa skoczyła w ramiona pani Coulter, wydając z siebie ciche rozpaczliwe piski i wyciągając łapkę do odchodzącego kota. Twarz matki dziewczynki zalana była łzami; Lyra widziała, jak lśnią, i wiedziała, że są prawdziwe.
Potem pani Coulter, łkając, bez słowa odwróciła się i zeszła z góry, znikając z pola widzenia swej córki.
Dziewczynka obserwowała ją obojętnie, a potem podniosła oczy na niebo.
Nigdy nie widziała czegoś tak zdumiewającego.
Miasto w chmurach było tak puste i ciche, że wyglądało na nowo wybudowane, jak gdyby dopiero spodziewało się ewentualnych mieszkańców albo jakby spało, oczekując, by ktoś je przebudził. Słońce tamtego wszechświata przenikało do tego; dzięki jego promieniom ręce Lyry połyskiwały złotem, topniał lód na Rogerowym kapturze z wilczej skóry, blade policzki chłopca robiły się przezroczyste, a w jego niewidzących oczach migotały błyski.
Lyra była nieszczęśliwa. Czuła ogromny smutek i gniew. Za to, co jej ojciec zrobił Rogerowi, miała ochotę go zabić: gdyby mogła wydrzeć mu serce, od razu by to zrobiła. I za to, że ją oszukał. Jak śmiał tak postąpić?!
Ciągle trzymała w ramionach ciało Rogera. Pantalaimon coś powiedział, ale Lyrze huczało w głowie i niczego nie słyszała, póki jej dajmon nie zmienił się w żbika i nie dotknął pazurami grzbietu jej dłoni. Wtedy zamrugała nerwowo i oprzytomniała.
– Co? Co?
– Pył! – powiedział.
– O czym ty mówisz?
– O Pyle. Lord Asriel zamierza znaleźć źródło Pyłu i zniszczyć je, prawda?
– Tak powiedział.
– A Rada Oblacyjna, Kościół, Bolvangar, pani Coulter i wszyscy inni… Oni także chcą je zniszczyć, zgadza się?
– Ta-ak… Albo zmienić jego oddziaływanie na ludzi… A dlaczego?
– Myślę, że jeśli oni wszyscy uważają Pył za coś złego, to pewnie w rzeczywistości jest dobry.
Lyra nie odpowiedziała, czuła jednak, że jej odrętwienie mija. Stwierdzenie Pantalaimona wyraźnie ją ożywiło.
Jej dajmon kontynuował:
– Pamiętasz, stale mówili o Pyle i było oczywiste, że bardzo się go boją. I wiesz co? Wierzyliśmy im, chociaż widzieliśmy, jacy są niegodziwi i jakie nikczemne i paskudne rzeczy robią… Pomyśleliśmy, że Pył musi być zły, ponieważ tamci są dorośli, więc skoro coś mówią, to chyba wiedzą. A jeśli kłamali? Jeśli Pył jest…
Lyra dokończyła za niego zadyszanym głosem:
– Tak! Jeśli naprawdę jest dobry…
Popatrzyła na swego dajmona i zobaczyła, że w jego zielonych żbiczych oczach odbija się jej podniecenie. Dziewczynce zakręciło się w głowie, jak gdyby ziemia pod jej stopami obróciła się.
Jeśli Pył jest dobry… Jeśli jest czymś przyjemnym, pożądanym, koniecznym…
– Również moglibyśmy go poszukać, Pan! – szepnęła.
Najwyraźniej były to słowa, które jej dajmon pragnął usłyszeć.
– Możemy dostać się tam przed twoim ojcem – dodał i…
Ogrom zadania sprawił, że zamilkli. Lyra patrzyła na połyskujące niebo. Zdawała sobie sprawę z tego, jak ona i jej dajmon są mali w porównaniu z potęgą i niewyobrażalną wielkością wszechświata; i jak niewiele wiedzą w obliczu tych wszystkich niezwykłych tajemnic.
– Uda się nam – nalegał Pantalaimon. – Przeszliśmy całą tę drogę, prawda? Potrafimy i tamtego dokonać.
– Będziemy zupełnie sami. Iorek Byrnison nie może z nami pójść. Nie pomoże nam ani on, ani Ojciec Coram, Serafina Pekkala czy Lee Scoresby… ani nikt inny.
– Więc pójdziemy we dwoje. To nie ma znaczenia. I tak nie jesteśmy przecież sami. W każdym razie nie tak jak…
Lyra wiedziała, co Pantalaimon ma na myśli:…nie tak jak Tony Makarios. I nie tak jak te biedne opuszczone dajmony w Bolvangarze. Jesteśmy nadal jedną istotą, stanowimy całość.
– I mamy aletheiometr – wtrąciła szybko. – Tak. Sądzę, że musimy się tam udać, Pan. Pójdziemy tam, w górę, i poszukamy Pyłu, a kiedy go znajdziemy, będziemy wiedzieli, jak należy postąpić.
Ciało Rogera leżało nieruchomo w ramionach dziewczynki. Delikatnie położyła je na ziemi.
– I dokonamy tego – dodała.
Spojrzała za siebie. Za nimi znajdowały się ból, śmierć i strach, przed nimi natomiast – niepewność, niebezpieczeństwo i niezgłębione tajemnice.
Ale nie jesteśmy sami, pomyślała.
I tak Lyra i jej dajmon odwrócili się od świata, w którym się urodzili, popatrzyli ku obcemu słońcu i ruszyli w jego kierunku.