5. Eksperyment we Wszechświecie

Na nowym kursie * Obca audycja radiowa * Rada Sagitty * Płyta skalna w Kosmosie * Pułapka na antycząstki.


Już od dwóch miesięcy statek kosmiczny ŁA-408 podążał śladem niebezpiecznych asteroidów i meteorytów. Nie skończyło się na pierwszych sukcesach, na „maczudze” i roju PRKG. Od tego czasu myśliwcy przestrzeni parokrotnie wyśledzili i zniszczyli meteoryty. Dalekosiężne macki radarowe statku niezmordowanie obszukiwały zakole Kosmosu, dzięki czemu astronauci o wiele częściej napotykali meteoryty, niż się to zdarzało badaczom innych rakiet. Bo ostatecznie zadaniem mężczyzn i kobiet z ŁA-408 było właśnie szukanie takich spotkań po to, by systematycznie zmniejszać niebezpieczeństwo meteorytów w przestrzeni międzyplanetarnej.

Znacznie trudniejsze były poszukiwania asteroidów. A przecie — jak sama nazwa wskazywała — głównym zadaniem łowców asteroidów było wyszukiwanie tych właśnie jeszcze nie odkrytych ciał i — o ile były zbyt wielkie, by można je było zniszczyć — wyposażanie ich w radiolatarnie ostrzegawcze.

Za to Mirsanow i Lorcester mogli zanotować sukcesy: po licznych eksperymentach w laboratorium udało 1 im się rozwiązać zagadnienie chwytania anty cząstek.! Naukowcy ci opracowali mianowicie pułapkę antycząstek.

Budowa tej pułapki miała trwać tylko kilka dni. Brakowało jedynie odpowiedniego terenu w Kosmosie. Takim terenem mógłby być jakiś większy meteoryt, asteroid lub planetoida. Gdyby statek wkrótce napotkał jedno z tych ciał kosmicznych, Mirsanow mógłby przystąpić do swego wielkiego eksperymentu.

Nieoczekiwanie szybko nastręczyła się okazja dla uczonych.

Któregoś dnia zepsuło się jedno z urządzeń radarowych. Łożysko anteny zakleszczyło się, antena przestała krążyć. Nagłe zahamowanie jej ruchu, spowodowało uszkodzenie kabla, a to z kolei błąd w połączeniu. Wreszcie — wskutek tego błędu — znacznie wzrósł zasięg uszkodzenia radarowego.

Zakłócenie zauważono po paru minutach; trzech członków załogi zaczęło się przygotowywać do opuszczenia statku. Przygotowania trwały dwadzieścia minut — trzeba było nałożyć ciężkie skafandry kosmiczne, a poza tym zapakować odpowiednie części wymienne i narzędzia.

W momencie kiedy monterzy zaczęli, jeden po drugim, opuszczać statek przez śluzę, na ekranie zakleszczonej anteny w centralnej sterowni ukazał się refleks radarowy. Dyżurny poprosił monterów, by się wstrzymali z naprawą anteny, a następnie zawiadomił Kerulena, że w tej chwili zostało odkryte w odległości około siedmiu milionów kilometrów, w zasięgu pięćset dwudziestego siódmego kręgu słonecznego, jakieś duże ciało kosmiczne.

Informacja ta dotarła do dowódcy w laboratorium antycząstek. Przyszedł tam, by posłuchać wyjaśnień Mirsanowa i Lorcestera na temat zasady działania pułapki. Cała trójka z uwagą wysłuchała informacji ze sterowni. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo.

— To nam bardzo odpowiada — powiedział Mirsanow.

— Nieco za daleko — dorzucił Lorcester.

— Tak, ale mimo to spróbujemy — zdecydował Kerulen — niech się pan porozumie z Nikerią, by obliczył najkorzystniejszy punkt przecięcia na torze obiektu radarowego. Ruszymy na tę kruszynę — rozkazał dyżurnemu w sterowni. — Niech pan pomoże matematykowi i stwierdzi elementy orbity tego obiektu. Potem będzie można przystąpić do naprawy radaru. Po usunięciu zakłóceń proszę natychmiast ponownie rozpocząć obserwację obiektu.

Matematyk Oulu Nikeria nie potrzebował wiele czasu, by przy formaksie dokonać obliczeń. Zakomunikował dowódcy, że do obiektu radarowego można dotrzeć w ciągu pięciu i pół dnia. Kierunek i szybkość lotu obiektu są korzystne. Niedawno przeleciał swój najbardziej oddalony od Słońca punkt orbity i obecnie zaczął z rosnącą szybkością zbliżać się do Słońca. Należy przerwać obecny lot kołowy i z nieco zmienioną szybkością ruszyć w kierunku punktu przecięcia, daleko poza pięćset dwudziestym kręgiem. Po osiągnięciu obiektu można mu będzie mniej więcej przez dziesięć dni towarzyszyć. Ten manewr zbliży statek znów do pięćset dwudziestego kręgu.

Kerulen nawiązał teraz kontakt z rakietą wiodącą. Zakomunikował dowódcy o swych zamiarach. Rakieta wiodąca zatwierdziła plan i udzieliła Kerulenowi zezwolenia na lot w kierunku spostrzeżonego obiektu radarowego.

Mirsanow i Lorcester cieszyli się. A zatem za pięć, sześć dni będą na miejscu. Do tego czasu zdążą zbudować poszczególne elementy i pułapka antycząstek będzie gotowa do montażu. Może to ciało kosmiczne okaże się odpowiednie do wypróbowania pułapki?

Po powrocie na statek trzech monterów, którzy odnaleźli i naprawili uszkodzenie anteny radarowej, Kerulen przystąpił do manewru sterowniczego. ŁA-408 opuścił łańcuch poszukiwań i całą flotyllę. Wziął kurs na punkt Wszechświata, w którym miał się spotkać z nie znanym ciałem kosmicznym.

W minionym tygodniu Norbert Franken wykorzystywał każdą okazję, by znów natrafić na ślad owego dziwnego echa, które przypadkowo usłyszał przed dwoma miesiącami przy pierwszej wspólnej z flotyllą emisji namiarowej. Wykorzystywał każdą sekundę galaktyczną, by między obiema emisjami radiolokacyjnymi słuchać długości dwa tysiące dziesięć megaherców. — Ale ani razu nie udało mu się złapać echa.

Zaczął więc systematycznie, godzina po godzinie”, słuchać tej fali. Już po czterech dniach zakończyło się to sukcesem: usłyszał zagadkowe sygnały po raz drugi. Był zaskoczony. Nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie znów odkryje ową niezrozumiałą emisję, przypuszczał raczej, że będzie musiał czekać miesiącami. Bez trudu stwierdził, w jakich odstępach można odbierać sygnały — mniej więcej co dwadzieścia godzin. Stanowiło to początek serii ważnych spostrzeżeń radiowych, które miały mu zadać jeszcze niejedną zagadkę. Niestety, aparatura odbiorcza statku kosmicznego nie była wystarczająco czuła, by mógł głośniej i wyraźniej usłyszeć sygnały. Zbudował więc specjalny odbiornik, który miał służyć wyłącznie do jego obserwacji. Dzięki nowemu ustawieniu części aparatu wykorzystane zostały określone zjawiska drgań atomów pewnych elementów, co pozwoliło osiągnąć nad wyraz wysoką selektywność. Właśnie dziś Franken zamierzał wypróbować swój aparat.

Sygnałów należało oczekiwać wczesnym przedpołudniem. Na zewnątrz, w Kosmosie, przed iluminatorem kabiny Frankena, oczywiście nie było ani śladu światła. Tak teraz, jak i uprzednio panował kosmiczny mrok. W statku, jak zawsze, świeciło sztuczne, pośrednie światło, zbliżone do ziemskiego światła dziennego. Wprawdzie nie mogło ono zastąpić naturalnego światła słonecznego, takiego, do jakiego byli przyzwyczajeni na Ziemi, ale wraz z innymi urządzeniami pomagało zwalczać przygnębienie, powodowane ciemną pustką Wszechświata. Światło zmieniało się w ciągu doby; naśladowało pory dnia. O tej porze na przykład można było przypuszczać, że „na dworze” jest wesoły ranek, nieco tylko zachmurzony.

Nawet temperatura kształtowała się podobnie jak na Ziemi. W czasie ziemskiego poranka w pomieszczeniach rakiety było chłodnawo i świeżo. Dopiero w miarę upływu godzin ocieplało się, a w porze popołudniowej robiło się prawie gorąco.

Przez główny korytarz, który nie stracił jeszcze porannej świeżości, spieszył Franken do centralnej sterowni, gdzie usiadł przy pulpicie radiowym i radarowym. Na stoliku obok jego stanowiska pracy był już aparat specjalny.

Przejęty oczekiwaniem Franken włączył nową aparaturę. Jak zawsze początkowo dał się słyszeć jedynie lekki szum i od czasu do czasu trzaski. Potem jednak rozległy się owe typowe dla radia kosmicznego szelesty, wynikające z atomowych procesów; gdzieś, tam w nieskończonych przestrzeniach Wszechświata z eksplozji gwiezdnych, z przeobrażeń energii pulsujących słońc i kosmicznych chmur gazowych. Franken kręcił gałkami i nacisnął kilka klawiszy. Wreszcie szelesty ustały całkowicie, zapanowała dziwna cisza. Franken odczuł ją tak, jak gdyby pochylił się nad głęboką studnią, która pochłania nawet szum kropelek ściekających z cembrowiny. Aż wreszcie oczekiwany sygnał zabrzmiał wyraźnie. Wydawało się, że Franken znalazł jedno z owych nielicznych okienek Wszechświata, podobnych do tuneli, w których można niemal bez przeszkód nadawać sygnały radiowe nawet na olbrzymie odległości. Zbudowany przez niego aparat działał bez zarzutu.

Ucieszył się. Rozpoczęła się zagadkowa emisja. Najważniejszą rzeczą było teraz stwierdzenie źródła owego dziwnego echa namiarowego.

Uważnie słuchał sygnałów. Mógł być zadowolony. Wprawdzie fala zanikała jak poprzednio, ale o wiele mniej. Zakłócenia nie mogły zagłuszyć sygnałów. Franken zastanawiał się, jak stwierdzić, skąd one pochodzą. Może jakieś wyjaśnienia dałyby próby z odpowiednio kierowanymi antenami odbiorczymi lub radiolokacyjne? Wydawało mu się jednak, «że echo ma bardzo szerokie rozproszenie. Wprawdzie automatycznie wszystkie anteny macały w jednym kierunku, w kierunku pasma świetlnego Drogi Mlecznej, ale to był jedyny punkt oparcia dla lokalizacji źródła namiaru, sam przez się niczego nie dowodzący.

Na wszelki wypadek Franken odnotował z instrumentów szereg liczb i danych. Może później gruntowna ocena tych wyników, porównania i tabelaryzacja według rozmaitych zasad doprowadzą do pewnych wniosków. Dziś jednak nie posunął się ani o krok naprzód.

Miał już zamiar wyłączyć aparat, z którego dochodziły właśnie sygnały końcowe, ale dziwnym trafem dźwięki słychać było nadal. Tylko że były to już zupełnie inne sygnały radiowe, obce i niezrozumiałe. Franken oniemiały wpatrywał się w aparat. Przecież to były niemal czary — to, co słyszał i co dochodziło go cicho z głośnika! Ucho człowieka prawie nie chwytało tych znaków, tak były one dziwne, ale Franken siedział nieruchomo i nasłuchiwał.

Obce znaki radiowe rejestrowała taśma magnetofonowa, włączająca się samoczynnie przy odbiorze. Radiowca opanował radosny niepokój. Wydawało mu się, że sygnały te muszą oznaczać coś bardzo ważnego. Nagle ustały. Franken jeszcze czekał. Pozwolił taśmie biec nadal. Spodziewał się, że sygnały znów się odezwą, ale głośnik milczał. Dopiero po dwudziestu godzinach może liczyć na ponowny odbiór. Z żalem wyłączył aparaturę i taśmę.

Wracał do kabiny głęboko zamyślony. Zabrał ze sobą taśmę, a w kabinie zaczął ją wielokrotnie przegrywać. Nałożył hełmofon, by móc jeszcze lepiej odebrać i ocenić poszczególne sygnały. Godzinami oddawał się temu zajęciu.

Z początku obce sygnały były dlań jakimś zagadkowym węzłem dźwięków. Odnosił wrażenie, jak gdyby zalewała go morska fala. Powoli jednak uszy przyzwyczajały się do dźwięków, nigdy dotychczas nie słyszanych, aż wreszcie zaczęły kilka dźwięków rozróżniać. Franken nie umiał ich jednak odcyfrować ani też wyjaśnić, skąd pochodzą i czemu radioecho tak się zmieniło.

Daremnie usiłował wśród obcych sygnałów odnaleźć jakiś podobny do sygnału namiaru. Od czasu do czasu robił notatki. Jedno udało mu się wreszcie ustalić: ten obcy sygnał radiowy, jeśli to w ogóle był sygnał radiowy, składał się z niewielu powtarzających się grup dźwięków. Ale znaczenie ich było niezrozumiałe.

Wskutek ciągłego powtarzania tych grup dźwiękowych sygnały nabierały jakiegoś rytmu. Brzmiały łagodnie, niemal melodyjnie. Wydawało się jednak, że nie są produktem ludzkiego myślenia. Ale cóż mogły przedstawiać? Mogły to być jedynie ludzkie znaki z Ziemi lub innych stacji przestrzennych czy statków kosmicznych. A zatem prócz zjawiska zmiany długości fali w Kosmosie istniały również zjawiska zmiany sygnałów, jakieś zniekształcenia dźwięków — wnioskował Franken.

Nagle przestraszył się i zerwał. Poczuł, że nie jest sam w kabinie. Spojrzenie napotkało kobiecą postać. Była to Sagitta, jego siostra. Odetchnął z ulgą.

— Wybacz, Norbercie, jeśli cię przestraszyłam — powiedziała Sagitta. Siedziała w rogu kabiny na wyściełanej ławie. Jestem tu już od dziesięciu minut, ale ty byłeś tak pochłonięty swoimi zajęciami, że nie zauważyłeś nawet, jak tu weszłam.

Franken uśmiechnął się wesoło i machnął ręką.

— Co ci jest? Zachowywałeś się przez cały czas bardzo dziwnie. Siedziałeś nieruchomo i niemo z hełmofonem na uszach, wpatrując się przy tym z uśmiechem niedowierzania w ścianę. Co ty tam kryjesz?

Bez słowa Norbert przyciągnął ją do siebie, posadził na fotelu, nałożył hełmofon i znów puścił taśmę.

Po kilku sekundach na twarzy siostry odmalowało się zdziwienie, które przeszło niemal w strach. Pochylona, nasłuchiwała dźwięków. Gdy taśma się skończyła, otrząsnęła się, jak gdyby zrzucając z siebie coś nieprzyjemnego.

Norbert zdjął jej słuchawki. Cierpliwie czekał, aż Sagitta na tyle dojdzie do siebie, by móc wypowiedzieć „swoje zdanie o tym, co usłyszała. Spoglądał na nią pytająco.

— Ja naprawdę nic nie zrozumiałam — powiedziała wreszcie przygnębiona. — Czy to jakaś nowoczesna muzyka? Mam zamęt w głowie. To było coś niesamowitego. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałam., Co to jest, Norbert? Skąd ta przerażająca muzyka?? Zresztą nie wiem, jak ją nazwać — przerażającą czy wspaniałą.

— To nie była muzyka. To były sygnały radiowe. Jakie sygnały, tego niestety i ja ci powiedzieć nie potrafię. Już od dwóch miesięcy usiłuję znaleźć jakieś rozwiązanie tej zagadki. Może to są nasze własne sygnały namiarowe bądź też sygnały namiarowe naszej flotylli, wracające jako echo z Kosmosu. To wszystko jest bardzo dziwne. Sygnały wracają na zupełnie innej częstotliwości. Z początku dokładnie jako nasze sygnały, ale od dziś, zaraz potem w formie tych dziwacznych dźwięków. Sądzę, że w Kosmosie — są warunki zniekształcające emisje radiowe. Istnieje więc coś takiego jak zmiana częstotliwości i odpowiadająca jej zmiana dźwięków. Być może są to pola sił, które powodują te zniekształcenia. Ale kto to emituje? Czy to jakieś próbne emisje z Ziemi? To wszystko są pytania, na które nie umiem znaleźć odpowiedzi, ale na które odpowiedź musi istnieć.

— Czemu tylko sam się tym kłopoczesz? — zapytała Sagitta. — Nie znajdziesz odpowiedzi, jeśli sam się będziesz męczył. Czemu nie zapytasz innych? Z pomocą innych na pewno o wiele prędzej rozwiążesz ten problem.

— Poszukiwania radiotechniczne nie należą do naszego programu badawczego — odpowiedział Norbert, uprzątając magnetofon. — Zanim więc ktoś zgodzi się włączyć je do programu, trzeba ustalić jakieś istotne punkty zaczepienia. Dlatego muszę sam dojść do pewnych rezultatów. Nikt na serio nie będzie zajmował się tymi zjawiskami. Mirsanow i Lorcester bez reszty zajęci są swoimi badaniami antycząstek, a inni, każdy w swojej dziedzinie, też mają pełne ręce roboty. Przypadkowa wymiana zdań i tak mi wiele nie pomoże, najwyżej zaczną ze mnie żartować.

— Mimo to, Norbert, nie powinieneś nie doceniać ich pomocy. Na pewno cię zrozumieją.

— Nie, nie, daj spokój — powiedział Franken niecierpliwie, przerywając rozmowę. — Nie jadłem jeszcze obiadu. Pójdziesz ze mną do jadalni? — zapytał.

Skinęła milcząco. Opuścili kabinę.

W dwadzieścia cztery godziny później zapadła decyzja w sprawie wypróbowania pułapki. Zbliżono się do wielkiego obiektu, spostrzeżonego przez radar. Od wielu godzin już Mirsanow, Lorcester i Kerulen przebywali na centralnym posterunku przed wielkim ekranem radarowym.

Powoli dowódca zbliżał statek do meteorytu. Mirsanow palił się do poznania składu tego wielkiego odłamka. Wreszcie Kerulenowi udało się przy pomocy El Durhama i nawigatora zbliżyć ŁA-408 do tego ciała kosmicznego na odległość dwudziestu kilometrów, kamery telewizyjne wciąż jeszcze nie potrafiły pokażać go na ekranie. Działo się tak dlatego, że odległość była zbyt duża, a światło słoneczne zbyt słabe, dawać refleks.

Statek kosmiczny dopasował swą szybkość do — szybkości meteorytu; pilotron przejął automatyczne sterowanie, sumiennie utrzymując stałą odległość ciała kosmicznego.

Nadeszła ważna chwila — Kerulen dał rozkaz uruchomienia wyrzutni celem wyrzucenia słońca magnetycznego w kierunku meteorytu. Pełni oczekiwania wpatrywali się: Mirsanow, Kerulen, Lorcester, nawigator, El Durham, Nikeria i Franken w wielki centralny ekran. Na gwiaździstym tle ukazała się ciemna duża plama. To był meteoryt.

Po kilku minutach ekran oblało białawe światło to zapaliło się słońce magnetyczne i oświetliło meteoryt. Wyraźnie i ostro ukazał się oczom obserwatorów.

Była to duża, podłużna, niezbyt gruba płyta skalna. Orbitowała wokół swojej osi podłużnej. Obydwie płaszczyzny płyty wyglądały na dość równe, jedynie kanty były zygzakowato poszarpane. Wyglądało na że struktura ciała jest bardzo zwarta. O ile było spostrzec na obrazie telewizyjnym, ani jedna rysa nie przecinała płaszczyzn. Wreszcie sztabka magnetycznego słońca spłonęła, a białawe światło wyraźnie zaczęło blednąć. Po kilku chwilach zupełnie zgasło.

Oulu Nikeria, opierając się na pomiarach optycznych, zajął się geometrycznymi obliczeniami za pomocą mózgu elektronowego. Franken przystąpił do pomiarów radiowych, a następnie obydwaj porównali uzyskane wyniki, które się pokryły.

— Meteoryt jest płytą skalną o długości czterystu dziesięciu metrów, szerokości dwustu trzydziestu siedmiu metrów i grubości od dwudziestu jeden do trzydziestu czterech metrów. — poinformował Franken niecierpliwie czekającego profesora.

— Jego masa wynosi około dziesięciu milionów ton — uzupełnił Nikeria.

— Znaczy to, że ten potężny meteoryt, który jest już niemal asteroidem, nadaje się do zainstalowania pułapki antycząstek, prawda? — zapytał dowódca uczonych.

Mirsanow zastanowił się chwilę marszcząc czoło, po czym powiedział:

— Tak, sądzę, że płyta jest wystarczająco długa i płaska dla naszych celów. Powinniśmy natychmiast udać się na inspekcję meteorytu. Trzeba mu się przyjrzeć z najmniejszej odległości, by znaleźć właściwe miejsce do ustawienia pułapki.

Obydwu, Mirsanowa i Lorcestera paliła żądza czynu: wybiegli ze sterowni, by przygotować się do wycieczki w kosmos. Poszli natychmiast do śluzy i nałożyli skafandry. Nie wzięli jednak rakiety rozpoznawczej Yokohaty, lecz posłużyli się rakietami jednoosobowymi, najmniejszymi pojazdami kosmicznymi podobnymi do boi dalekomorskich w kształcie dwóch stożków ściętych. Wkrótce, jedna po drugiej, obydwie rakietki zostały wyrzucone z komory śluzowej i z kadłuba statku kosmicznego przez zwyczajne odwrócenie działania sztucznego pola grawitacyjnego. W pewnym sensie wypadły w przestrzeń kosmiczną.

Gdy znalazły się w odległości kilkuset metrów od pojazdu, piloci zapalili małe silniczki odrzutowe i skierowali swoje pojazdy w stronę ciemnej masy meteorytu. Zbliżali się do niego bardzo wolno. Mirsanow osiągnął odległość dwudziestu metrów, podczas gdy, Lorcester zbliżył się na pięć metrów do skały.

Dokładnie zbadali meteoryt ze wszystkich stron. W ciasnych kabinach jednoosobowych rakiet porobili rysunki i szkice, na które nanieśli wszystkie spostrzeżenia związane z wyborem miejsca na pułapkę anty — cząstek. Jako pierwszą przeanalizowali powierzchnię meteorytu zwróconą ku Słońcu. W wyniku rotacji płaszczyzna ta wychodziła z zasięgu promieni słonecznych, tak że naukowcy mogli, wykorzystując słabe światło słoneczne, obszukać również drugą stronę płyty.

Z odległości pięciuset milionów kilometrów Słońce miało już tylko jedną dziesiątą ziemskiej siły światła, strona meteorytu zwrócona ku Słońcu oświetlona była więc tylko słabym matowym światłem. Było ono już niemal za słabe, jednak badacze zadowolili się i tym, tylko od czasu do czasu włączając reflektory pokładowe dla oświetlenia określonego miejsca meteorytu.

Lorcester, jako bliższy, miał bardzo niebezpieczną, ale i korzystniejszą pozycję obserwacyjną. Poruszał powoli swą rakietą w różne strony. Miał przy tym wrażenie, jak gdyby tańczył na skale. Ale absolutnie nie umiał stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół tej ściany. W Kosmosie po prostu nie ma góry i dołu. Musiał przy tym piekielnie uważać, by nie nadziać się na sterczące aż do wysokości dwunastu metrów występy i igły skalne u brzegu płyty.

— Powierzchnia meteorytu jest zupełnie gładka, jak wymieciona — komunikował przez radio pokładowe Mirsanowowi. Żadnych żwirowisk ani okruchów skalnych. — Odkrył tylko lejowate zagłębienie, w którym było kilka kamieni luzem. Ale zbliżywszy się jeszcze bardziej do płyty, stwierdził, że na powierzchni jest sporo małych nierówności. — Widzę liczne garby centymetrowej wielkości, falistości i odstępy, niecki wielkości od pięści do talerza — komunikował dalej. Na szczęście jednak większych szczelin nie było, w stożku świetlnym reflektora można było najwyżej stwierdzić cieniutkie, delikatne rysy.

Lorcester zbadał taką rysę, umieszczając swą rakietę przy pionowej ścianie skały w odległości około pół metra od niej, po czym uruchomił oba manipulatory.

Manipulatory były to sztuczne ramiona, które można było wysunąć z rakiety. Wyglądały jak pazury czy chwytacze i potrafiły nie tylko utrzymać duże narzędzia i wykonywać grubsze roboty, lecz nawet delikatniejsze prace ręczne. Sterowane, były za pomocą „bioprądów. Pilot miał na przegubach rąk szerokie bransolety, chwytające bioprądy z ludzkich mięśni i nerwów i kierujące je dalej, do radiopodobnych wzmacniaczy. W kosmicznej próżni manipulatory wiernie powtarzały wszystkie ruchy rąk czy dłoni, wykonywane przez pilota w kabinie.

Lorcester wwiercił jeden z manipulatorów w skałę, by mocno zakotwiczyć rakietkę, a zaopatrzonemu w diamentowy pazur drugiemu manipulatorowi kazał skrobać powierzchnię delikatnej rysy. Już na głębokości jednego centymetra rysa się kończyła, ustępując twardej skale. Można było więc nie żywić obaw, płyta skalna była zwarta. Na koniec Lorcester wziął jeszcze kilka próbek kamienia, by po powrocie na statek zbadać ich skład chemiczny.

W podobny sposób przeprowadzał badania Mirsanow. On też zbadał skład ciała niebieskiego bardzo i uważnie i przekonał się o jego zwartości.

Po upływie dwóch godzin Mirsanow i Lorcester uznali robotę za wykonaną.

— Nasze badania wykazały, że meteoryt nadaje się; do ustawienia pułapki antycząstek — zameldował; Mirsanow dowódcy, po czym naukowcy wrócili na ŁA-408.

Przy drzwiach pomieszczenia śluzowego oczekiwała; ich już Filitra Goma, by odebrać próbki skalne. Po zbadaniu ich w swym małym laboratorium stwierdziła, że w składzie ich przeważa krzem i że zawierają sporo żelaza oraz silną domieszkę niklu. Poza tym dostrzegła ślady chromu, magnezu, aluminium i kilku innych pierwiastków chemicznych.

Można było rozpocząć montaż.

Statek kosmiczny ŁA-408 przysunął się do meteorytu na odległość kilkuset metrów. Zaczęto powrozem z masy plastycznej przeciągać na skałę pułapkę, wyrzucaną część po części z kadłuba rakiety. Tam czekali już monterzy zestawiający urządzenie. Siedząc w jednoosobowych rakietkach obsługiwali manipulatory. Mechaniczne ręce montowały aparaturę — pułapka rosła. Jednocześnie ustawiano na asteroidzie urządzenia do zdobywania energii — materie półprzewodnikowa i elementy plazmotermiczne, uzyskujące energię z różnicy temperatur między dzienną a nocną stroną meteorytu.

W siedemnaście godzin po rozżarzeniu się pierwszego słońca magnetycznego po raz drugi po meteorycie rozlało się jasne światło magnezjum. Dzieło zostało wykonane, można było zacząć eksperyment.

Astronauci z ŁA-408 osiągnęli kolejny punkt szczytowy swego lotu kosmicznego. Znów cała załoga zebrała się w centralnej sterowni, z podziwem oglądając na wielkim ekranie wspaniałą, przez siebie wykonaną budowlę kosmiczną.

Na powierzchni meteorytu, od jednego do drugiego końca, wznosiła się trzystumetrowa budowla w kształcie leja. Lej zbudowany był z delikatnej plecionej siatki. Kilka cienkich masztów wystarczyło, by utrzymać pionowo potężne kratery — w stanie nieważkości kosmicznej nie były one wystawione na statyczne obciążenie. Potężny lej z jednej strony skierowany był w głąb Wszechświata, a z drugiej, zwróconej ku meteorytowi, zwężał się coraz bardziej i wreszcie wchodził w swoją podstawę, zakończoną betonowym sześcianem. Ten sześcian — była to właśnie zasadnicza część j urządzenia, właściwa pułapka. Po obu stronach płaszczyzny meteorytu widać było stożkowate budowle, w których mieściły się urządzenia do wytwarzania energii.

Magnetyczne słońce zgasło, kosmiczna ciemność otuliła tajemniczą budowlę. Mirsanow zaczął zebranym objaśniać na tablicy sposób działania pułapki.

— Pułapkę antycząstek skopiowaliśmy z natury, z mikroskopijnego świata drobnoustrojów — powiedział profesor. — Nasza pułapka pracuje podobnie jak orzęski. Ten wielokomórkowiec wsysa przez rodzaju lejkowatego węża słodką wodę, w której żyje i która zawiera dlań pożywienie. Wprowadzamy do pułapki przez delikatną siatkę leja wielkie zasoby energii wykorzystując nadwłaściwości pewnych metali. Ta energia wytwarza pole magnetyczne, wysysające na — r ładowane elektrycznością cząstki elementarne, które znalazły się w pobliżu leja. Natomiast kosmiczny pył — cząstki obojętne elektrycznie — nie zostają wessane. Tak więc do wnętrza pułapki, do betonowego sześcianu, mogą się dostać tylko elektrycznie na — ładowane cząstki elementarne. Tam zaś specjalne urządzenie oddziela normalne cząstki od antycząstek. Niepotrzebne nam i nie interesujące nas normalne cząstki zostają przez otwór w sześcianie — wypryśnięte w Kosmos, zaś przesiane antycząstki dostają się do komory próżniowej, gdzie pola sił utrzymują je w zawieszeniu. W żadnym wypadku nie mogą one spotkać się z normalnym atomem, nie mogą więc ani dotykać ścianek komory, ani atomu materii w postaci gazowej, gdyż zostałyby zniszczone i stracone dla nas.

Timofiej Mirsanow podszedł do pulpitu radiowego i radarowego, przełożył dźwignię i meteoryt otrzymał radiowy rozkaz uruchomienia pułapki antycząstek.

— Po upływie dwudziestu czterech godzin zatrzymamy na krótko pułapkę, by zorientować się, jakie są pierwsze wyniki eksperymentu. Przypuszczam, że do tego czasu zbierze się tam już pewna ilość antycząstek.

Nazajutrz Mirsanow i Lorcester udali się ponownie do pułapki. Z bijącym sercem opuścili rakietki, umocowani linami zabezpieczającymi. Jaki będzie wynik eksperymentu po upływie pierwszej doby?

Przez ciasne przejście dostali się do wnętrza sześcianu, podzielonego na szereg wąskich komórek. Tylko do jednej z nich mógł się dostać człowiek, umieszczono tam więc aparaturę pomiarową i urządzenia matematyczne. Uczeni niecierpliwie spoglądali na główny mechanizm liczący. Odczytali wielocyfrową liczbę. Dwie okutane w skafandry kosmiczne postacie radośnie padły sobie w ramiona. Zgrzytnęło szkło pancerne hełmów.

Nagle Lorcester wysunął z luku głowę w hełmie, przy którym umieszczona była maleńka antena nadawczo-odbiorcza, i zawołał:

— Eksperyment udał się! Biliony uderzeń.

— Serdeczne gratulacje — odkrzyknięto ze statku — cieszymy się razem z wami!

Mechanizm liczący zarejestrował wiele bilionów uderzeń antycząstek. Był to nieoczekiwanie wielki sukces. Wprawdzie te biliony antycząstek razem wzięte nie stanowiły nawet miligrama masy, ale sukces był niewątpliwy, pułapka działała. Zadowoleni badacze wrócili na statek kosmiczny.

Загрузка...