8. Zagłada „Astronautica”

Wrak rakiety * Niebezpieczna misja * Oświetlenie przymusowe * Ostatnie schronienie * Posłanie od „Epsylon Eridanus”.


Kioto Yokohata i Paro Bacos uważnie wpatrywali się przez szkło pancerne kabiny w czarny, przetykany gwiazdami Wszechświat. Znajdowali się w drodze — do statku V, wciąż jeszcze wyprzedzającego w locie asteroid. Pilot ostrożnie i powoli kierował rakietę rozpoznawczą do miejsca w Kosmosie, gdzie powinna się znajdować rakieta V.

— Czy ci obcy zauważą nas i pozwolą nam się zbliżyć? — zapytał Yokohata. Wciąż jeszcze był przekonany, że wersja Norberta Frankena co do statku V jest słuszna. Ciekawość i obawa przed spotkaniem z obcymi istotami składały się na dziwne uczucie. W każdej chwili mogło się coś wydarzyć.

Paro Bacos przemilczał chwilowo pytanie pilota. Od początku uważał lot na statek V nie za przygodę, lecz za ciężkie, poważne zadanie, które przy najmniejszej nieostrożności mogło kosztować życie i które rzeczowości i trzeźwego, precyzyjnego myślenia.

— Pozwolą na wszystko — odpowiedział wreszcie pilotowi.

Yokohata westchnął. Szkoda, że Bacos nie wierzył w V-ludzi. Już sama — myśl o takim spotkaniu była dlań niesłychanie podniecająca. Ale — pomyślał — muszę się teraz wziąć w garść i skoncentrować wyłącznie na dotarciu do rakiety V.

Nie było łatwo dotrzeć do rakiety w ciemnościach kosmicznych, bez promienia wiodącego i bez radaru. Byłaby lepiej nadlecieć na V od strony Słońca — pomyślał, nawet słaby refleks słoneczny pozwoliłby nam wcześniej spostrzec rakietę. Na głos jednak powiedział:

— Wedle obliczeń powinniśmy się znajdować tuż przed rakietą V. — Teraz koniecznie należało zdwoić uwagę. Ale mijała minuta po minucie, a astronauci wciąż jeszcze nic nie widzieli.

Bacos obejrzał się. Wiele kilometrów za nimi orbitował asteroid Adonis. Stąd widać było tylko jego połowę, oświetloną Słońcem. Adonis wyglądał jak okaleczony półksiężyc.

Nagle pilot wydał okrzyk. Paro popatrzył przed siebie. Wyrosła przed nimi ciemna masa, zasłaniając widok na błyszczące w głębi gwiazdy. Ręka pilota powędrowała do przełącznika, zapalił reflektor dziobowy. Promień światła przeciął ciemności i trafił w odległości jakichś stu metrów na matowo błyszczące ścianki. Mimo woli, o ile pozwalały na to pasy bezpieczeństwa, obaj mężczyźni pochylili się do przodu. Ścianki zbliżały się, przesunęły się z boku i zostały w tyle. Rakieta rozpoznawcza powoli wyprzedzała statek V.

Kioto ostrożnie zawrócił rakietę ku kadłubowi nieznanego statku kosmicznego. Reflektor obmacywał go metr po metrze, aż doszedł do czubka V. Zwiadowcy wstrzymali oddech — teraz miało się rozstrzygnąć, czy mają przed sobą ziemski czy też inny pojazd.

W świetle reflektora ukazał się obraz zniszczenia. Mocny promień padł na otwarte kabiny, komórki z maszynerią i korytarze. Tułów był pęknięty; widać było w przekroju różne sekcje statku. Promień światła prześlizgiwał się po sterczących częściach konstrukcji, kanciastych brzegach połamanych płyt metalowych, przewodach i poskręcanych kablach.

Nie ulegało wątpliwości. Obraz, który ujrzeli, był im aż nazbyt dobrze znany. Mieli przed sobą wrak, wrak ziemskiego statku kosmicznego. Statek został w połowie zmiażdżony. Minęło napięcie, które towarzyszyło mężczyznom w ostatnich sekundach, opadli z powrotem w fotele.

Promień świetlny macał dalej. Część rysy w kadłubie statku, powstałej wskutek uderzenia meteorytu, była równa, jak nakreślona przy linijce. Jak gdyby olbrzymia brzytew zrobiła ostrą krechę, przecinając zewnętrzną powłokę statku. Po drugiej stronie widać było stalowe połączenia szkieletu konstrukcji, wręgi wzdłużne, podtrzymujące obydwie części rakiety. Z jakże mocnego materiału musiały być wykonane, jeśli wytrzymały zderzenie!

Paro Bacos wziął się w garść, nadeszła jego chwila. Odpiął pas i zaczął się przygotowywać do opuszczenia rakiety. Musiał dostać się do wnętrza rozbitego statku, by uniemożliwić reakcje fizykalnych producentów energii. Po wyssaniu powietrza z kabiny otworzył się powoli luk rakiety i Bacos wydostał się na zewnątrz.

Otworzył małą butlę z gazem sprężonym i wypuszczając go przez chwilę, powoli przedostawał się do kadłuba statku. Butla działała jak silniczek rakiety. Wydostający się gaz łagodnie przesuwał ciało astronauty do kadłuba. Bacos mógł co prawda posłużyć się pistoletem odrzutowym, ale cisnęłoby go zbyt mocno na pancerne płyty rakiety. Zapalił lampę, przymocowaną do czoła.

Pilot śledził ruchy oddalającego się kolegi. W jego szklanym hełmie odbijały się ostro światła reflektora Kolibra”. Ujrzał, jak Bacos, pokonawszy pięćdziesięciometrową przestrzeń między obydwoma pojazdami, wiosłując rękami i nogami, zbliżył się do czubka V — do rozwartej czeluści rozbitego statku.

Dotarłszy na miejsce zwiadowca zatrzymał się na chwilę i zapalił kieszonkową latarkę. Odnalazł główne wejście do statku, wyjął z zewnętrznej dużej kieszeni kosmicznego skafandra maleńką jakby szklaną kapsułkę i rzucił ją mocnym zamachem w Kosmos. Kapsułka poleciała własnym torem jak meteoryt. Nagle zajaśniała jaskrawoczerwonym światłem. Przez dziesięć minut miała stanowić widoczny z dala sygnał świetlny. W ciągu godziny, wypalona do końca, winna rozpaść się pod wpływem zimna kosmicznego na mikroskopijne cząstki, obrócić w pył, w mikrometeoryty.

Był to znak optyczny dla ŁA-408 i dla Yokohaty, mający obecnie zastąpić połączenie radiowe. Zostali zawiadomieni, że Bacos przygotowuje się do wtargnięcia do środka statku kosmicznego. Yokohata oddalił się teraz ze swą rakietką rozpoznawczą na sporą odległości od wraku. Zarówno ŁA-408, jak i rakieta rozpoznawcza zobowiązane były do utrzymywania tego dystansu ze względów bezpieczeństwa. Odwróciły się do statku V ogonami, by na wypadek eksplozji atomowej móc natychmiast uciec z miejsca katastrofy.

Niebezpieczną misję można było rozpocząć. Bardzo ostrożnie Bacos torował sobie drogę przez zrujnowane konstrukcje w miejscu załamania statku, rozłączał przewody kablowe reaktora atomowego i urządzeń napędowych. Najtrudniejsze było jednak dostanie się do środka rakiety. W żadnym wypadku nie mógł dopuścić do uszkodzenia skafandra kosmicznego przez, ostre kanty popękanych płyt i rozdartych krzyżulców i wręgów. Najmniejsza dziura czy nawet rysa na skafandrze spowodowałaby szybki spadek ciśnienia. Kosmonauta udusiłby się z braku tlenu.

Bacos był rad, kiedy osiągnął wreszcie centralny korytarz. Teraz mógł się poruszać szybciej. Znajdował się w stanie nieważkości i czuł się trochę jak nurek płynący przez statek zatopiony na dnie morza. Przedostawał się zygzakiem przez dalsze korytarze. Nie było to łatwe — jeden nieostrożny ruch, a już tam, gdzie była jego głowa, znajdowały się nogi. Zgasił silną latarkę kieszonkową; teraz wystarczyło światło lampy czołowej.

Ktoś, kto by nie wiedział o katastrofie, której uległ statek, mógłby przypuszczać, że załoga leży za drzwiami kabin, pogrążona w głębokim śnie, przy zgaszonych światłach, i że wszystko jest w najlepszym porządku. Nieliczne przedmioty umieszczone w korytarzach — małe stoliki, obrazy, rzeźby — były na swoich miejscach.

Kilka foteli i doniczek wisiało jednak nieruchomo pośrodku korytarza, w którym był teraz. Musiał je delikatnie odsuwać na bok bądź też prześlizgiwać się koło nich. Jeden fotel na przykład zawisł nogami ku sufitowi i trwał tak nieruchomo na wysokości oczu człowieka. Bacos dotknął obicia fotela — rozpadło się w pył w mgnieniu oka. Rośliny, zdobiące niegdyś korytarz, od dawna zniszczały pod wpływem zimna.

Osiągnął wreszcie szarą ścianę ochronną, dzielącą od reszty statku tylną, piątą jego część — ogon, w którym mieściły się urządzenia napędowe z atomowymi producentami energii. Korytarz rozgałęział się tu pod kątem prostym w lewo i w prawo, wiodąc wzdłuż ściany ochronnej. Bacos poszedł w lewo.

Dziesięć metrów za rozwidleniem powinien być szyb kablowym gdzie zbiegały się wszystkie przewody, wiodące przez ścianę ochronną do ogona statku. Przedtem jednak przewody te przechodziły przez szafę rozdzielczą.

Bacos przysunął się do tej szafy i otworzył ją. Musiał teraz ostrożnie porozłączać wszelkie drogi prądu, wszelkie mostki i kontakty. Trzeba to było zrobić bardzo zgrabnie, by w przewodach, w których mógł jeszcze krążyć prąd elektryczny, nie powstała iskra. Oddzielał kolejno jeden kontakt po drugim, aż wreszcie zaczął usuwać kable grubości ludzkiej ręki, wychodzące ze „ściany ochronnej. One zaopatrywały cały statek w energię. Skończywszy, Bacos głęboko odetchnął.. Zadanie było wykonane.

Nagle coś go niemile uderzyło, poczuł ciarki na plecach. Coś w jego otoczeniu uległo zmianie. W pierwszych sekundach nie zdawał sobie sprawy, co to takiego. Nie ruszał się, tylko wolno odwrócił głowę. Tam, gdzie przy sztucznej sile ciążenia powinna być góra, sufit, ujrzał długi łańcuch świateł. Płonęły wzdłuż całego korytarza w odległości około trzech metrów jedno od drugiego.

Bacos otrząsnął się ze strachu, niemal śmiejąc się w duchu z samego siebie. Przecież powinien się był z tym liczyć, że z chwila przecięcia ostatniego dopływu energii włączy się samoczynnie źródło prądu awaryjnego! Prąd ten powstał z baterii i urządzeń chemicznego wytwarzania energii, rozmieszczonych po całym statku. Gdyby w korytarzu było powietrze, światło awaryjne mogłoby się rozproszyć po pomieszczeniu i Bacos znalazłby się nagle w pełnym blasku. W obecnej sytuacji widział tylko żarzące się żarówki.

Teraz astronauta zwrócił uwagę na to, że lampa ostrzegawcza przy jego hełmie, wskazująca na istnienie radioaktywności, rozżarzyła się lekko, napełniając wnętrze hełmu czerwonawym blaskiem. Zajęty rozdzielaniem połączeń kablowych, nie spostrzegł tego dotychczas. Skąd bierze się ta silna radioaktywność? Czyżby w ścianie ochronnej powstała szczelina? Rzucił wiązkę promieni ze swej lampki kieszonkowej na ścianę i zaczął ją oświetlać.

Parę kroków za szafą rozdzielczą promień padł na ciemny, okrągły otwór. Był to szyb awaryjny, wiodący do reaktora.

Gruba pokrywa pancerna była szeroko otwarta. Za ścianą ochronną musiał być człowiek. Prawdopodobnie naraził on życie, by ratować innych. Ale chyba meteoryt był szybszy; trafił w statek, zanim udało się naprawić uszkodzenie. A zatem uszkodzenie reaktora pozbawiło statek możliwości manewrowania — wnioskował Bacos.

Podszedł do otworu. Z każdym krokiem blask czerwonej lampy ostrzegawczej był mocniejszy. Bacos rzucił snop światła w głąb ciasnego tunelu. Tunel był pusty. Lampa, świeciła teraz jaskrawym światłem. Kosmonauta cofnął się szybko. Promieniowanie było tak mocne, że nawet skafander kosmiczny nie stanowił dostatecznej ochrony.

Bacos zostawił szyb awaryjny otwarty. Chciał zostawić wszystko tak, jak zastał. Z pewnością na statku znajdzie się jeszcze więcej dowodów na to, jak dzielnie załoga broniła się przed zagładą.

Poruszał się jak lunatyk, szukając ostatnich śladów życia.

Niemal we wszystkich korytarzach widmowo płonęło światło awaryjne. Przedostał się do części mieszkalnej; większość kabin była zamknięta. Może znajdowało się w nich jeszcze hermetycznie zamknięte powietrze, ale żyć tam już nikt nie mógł — od dawna wyczerpałby się tlen i środki żywnościowe.

Tylko dwie kabiny stały otworem. Prawdopodobnie ich mieszkańcy, zaskoczeni katastrofą, pobiegli d sterowni, pozostawiając nie zamknięte drzwi. Ale Bacos nie ważył się wejść do otwartych kabin; nawet nie chciał rzucić okiem do wnętrza. Nie dlatego, by się bał widoku trupa; obawiał się wrażenia, jakie mogły na nim wywrzeć rozmaite drobiazgi świadczące o ostatnich chwilach dawno nieżyjących ludzi.

Otwarta książka, nie dokończony rysunek, nie zamknięta szafa czy stojące na podłodze buty — to wszystko uprzytomniłoby mu okropność zagłady tego statku.

Zdecydował się opuścić część mieszkalną i przedostać się do laboratoriów i technicznych sekcji rakiety. Włączył magnesy u butów, co ułatwiało poruszanie się. Powinien był już dawno to zrobić. Unoszenie się w górze było znacznie bardziej wyczerpujące, niż przypuszczał.

Przemierzając statek mocno uderzał teraz o podłogę swymi ciężkimi butami, wyposażonymi w żelazne płyty. Takie kroki powinny rozbrzmiewać w całej rakiecie, a jednak nie słychać było najlżejszego dźwięku. Akustyczna martwota tego świata, któremu brakło powietrza do rozprzestrzeniania się fal dźwiękowych, czyniła sytuację jeszcze bardziej niesamowitą.

Bacos dotarł do sekcji laboratoriów. Znów długi korytarz, tym razem prosty, z drzwiami w równych odstępach po obydwu stronach. Światło kieszonkowej lampki prześlizgiwało się po napisach „Laboratorium astrobiologów”, „Laboratorium promieniowania korpuskularnego”, „Laboratorium chłodnicze nadbadań”, „Laboratorium chłodnicze dla badań nadciekłości” i tak dalej.

— Przypadkowo promień światła zatrzymał się na jednym z głośników, zamontowanych wszędzie na statku w ścianach pomieszczeń i korytarzy. Niegdyś przenosiły one informacje radia pokładowego z centralnej, sterowni. Kurz, który nagromadził się tam w ciągu lat, wibrował i unosił się w postaci obłoczków. Bacos skierował światło na następny głośnik; to samo.

Zastanowił się. Czyżby z głośników wydobywały się dźwięki? Ludzki głos? Czyżby poza nim była jeszcze jakaś żywa istota na wraku? Przycisnął hełm do głośnika, by drgania elektryczne mogły przenieść się przez membranę jako fala akustyczna.

Cofnął się przerażony — rzeczywiście usłyszał dźwięki. Wprawdzie niewyraźne, przerywane trzaskami, ale niewątpliwie był to głos ludzki. Raz jeszcze przytknął hełm do głośnika. Głos mówił coś lub wołał. Mimo największej uwagi Bacos nie mógł jednak wyłowić treści.

Pobiegł co sił. Mówiący mógł być tylko w centralnej sterowni, za załamaniem, w drugim skrzydle V. Musiał tam dotrzeć. Daleko nie zaszedł. Zatrzaśnięte drzwi zatarasowały mu drogę. Prawdopodobnie zamknęły się automatycznie w momencie zderzenia z meteorytem. Próbował je wyłamać. Bezskutecznie.

W drzwiach na wysokości oczu był wizjer z pancernego szkła, zasłonięty stalową blachą paromilimetrowej grubości. Bacos odsunął tę przykrywę.

Oślepiło go pełne, jasne światło. Mimo woli opuścił zasłonę judasza. To światło za zamkniętymi drzwiami, było najbardziej niespodziewanym odkryciem na wraku. Znów uniósł zasłonę, odchylając głowę w bok, tak by widzieć nie będąc jednocześnie oślepionym.

Ale nic nie zobaczył.

Szkło pancerne z drugiej strony drzwi było obite.

Zdumiał się. Pozwalało to przypuszczać, że za drzwiami w korytarzu, a może też w pobliskich pomieszczeniach, cyrkulowało ogrzewane powietrze, przesycone wilgocią, która w postaci pary wodnej opadała na mocno przechłodzone drzwi grodziowe. Znaczyłoby to, że światło, powietrze i ciepło zostały sztucznie wyprodukowane przez członków załogi, którzy przeżyli.

W jakim celu? — zastanawiał się Bacos. — Jeśli nawet ci, którym udało się przeżyć katastrofę, wycofali się za te drzwi grodziowe i stworzyli w kilku pomieszczeniach warunki umożliwiające życie, to i tak od dawna już musieli być martwi. Nawet największe zapasy żywności kiedyś się skończą. Czyżby jednak mimo wszystko żyli tam ludzie? A może urządzenia, wytwarzające światło, ciepło i regenerujące powietrze — raz uruchomione — działają nieprzerwanie przez całą wieczność? Instalacje półprzewodnikowe rzeczywiście były w stanie przetwarzać przez czas nieograniczony kosmiczne promieniowanie i światło odległego Słońca.

Paro Bacos rękami i nogami zaczął dobijać się do drzwi. Potem przycisnął do nich hełm. Czekał, mając nadzieję, że usłyszy odpowiedź. Daremnie — cisza. I znów zaczął walić okutymi butami w drzwi, i znów słuchał. Żadnej odpowiedzi.

Jedynymi znakami były — jak przedtem — obite szkło i światło padające przez wziernik. Ale to światło nie zdradzało niczego; płonęło tylko swym rozrzutnym i bezsensownym blaskiem.

Sporo czasu stracił jeszcze Bacos próbując odkryć ślady życia za drzwiami. Już od trzech godzin był we wraku. Przypomniał sobie, że dawno już powinien przesłać jakąś wiadomość na ŁA-408. Trzeba wracać. Właściwie wykonał już swoje zadanie.

A ten głos? Nieufnie popatrzył na pobliski głośnik, który już nie wibrował. Mimo to Bacos postanowił udać się jeszcze do centralnej sterowni. Ruszył, szukając innego przejścia.

Wkrótce je znalazł, a przedostawszy się do drugiej części rakiety znów rzucił w Kosmos kapsułkę. Tym razem świeciła zielono. Znaczyło to, że wszystkie kable są rozłączone, że niebezpieczeństwo minęło, a on sam jest w dobrym zdrowiu, i że można znów nawiązać kontakt radiowy.

Włączył swoją krótkofalówkę, by złożyć pierwszy meldunek.

Czekając na połączenie zaświecił w głąb korytarza, którym miał zamiar dotrzeć do sterowni na dziobie statku. W tej części rakiety nie włączyło się oświetlenie alarmowe, wszystko tonęło w ciemnościach.

Oświetlił podłogę i zdumiał się: ujrzał ślady! Niestety cieniutka warstewka kurzu nie pozwalała domyślić się ich pochodzenia ani ustalić, czy wiodą z korytarza w przestrzeń, czy też do wnętrza statku i jak dawno je pozostawiono. Bacos z miejsca zdecydował się to sprawdzić. Siad prowadził obok centralnej sterowni do dzioba i tu się nieoczekiwanie urywał. Bacos zawahał się. Zapewne istota, która pozostawiła ślad, podobnie jak początkowo on sam, odbyła dalszą drogę unosząc się.

To nie może być mój własny ślad — pomyślał — ponieważ byłem w drugim skrzydle V. Nie może to być również nikt z ŁA-408, gdyż stamtąd mogli wyruszyć dopiero po zielonej rakiecie, czyli dwie minuty temu.

Szedł dalej wśród ciemności korytarza i tylko światło kieszonkowej latarki pokazywało mu drogę. Dotarł do komory wyrzutni u dzioba rakiety i stwierdził ze zdziwieniem, że wrota śluzy są szeroko otwarte. Mała rakieta rozpoznawcza wysunięta była do przodu, między skrzydłami wrót, i wystawała dyszą w Kosmos o dwa metry ponad rampę startową. Zdumiał się jeszcze bardziej stwierdziwszy, że rakieta była mocno spojona z rampą.

— Hamowali, by ominąć meteoryt. Użyli rakiety jako awaryjnego zespołu napędowego — usłyszał cichy głos.

Bacos zdrętwiał. Promień jego lampki przeciął ciemność i ukazał krępą, okutaną postać. O mało co nie upuścił lampy; zmiękły mu kolana. Niepewnie cofnął się o parę kroków, ze wszystkich sił próbując utrzymać równowagę.

— Ależ, Paro, to przecież ja, Kioto — powiedział głos w hełmofonie.

Bacos usiadł na rampie startowej, zrobiło mu się słabo.

— Wybacz, powinienem był pomyśleć, że spodziewałeś się tu znaleźć tylko trupy — powiedział Kioto zbliżając się powoli.

Bacos z rezygnacją machnął ręką.

— Już dobrze, w porządku.

— Czemu tak długo się nie zgłaszałeś i nie rzucałeś zielonego światła? — zapytał pilot z wyrzutem. — Myślałem, że coś ci się stało, byłem już bardzo niespokojny. Godzinami nie mieliśmy żadnej wiadomości od ciebie. Zbliżyłem się jeszcze bardziej „Kolibrem” i przybyłem ci na pomoc. Szukałem cię w całej rakiecie. Przy szafie rozdzielczej cię nie zastałem, ale robota była już wykonana. Nawet światło awaryjne się paliło. To po prostu przypadek, że się tu spotykamy.

Bacos milczał, wciąż jeszcze odczuwał gwałtowne bicie serca. W pierwszej chwili pomyślał, że mówi do niego jeden z rozbitków. Pod wpływem strachu nie uświadomił sobie bezsensu tego przypuszczenia. Ale w gruncie rzeczy nie może mieć Yokohacie za złe tej troskliwości, raczej powinien mu być wdzięczny.

— Czy mówiłeś tu przez radio pokładowe?

— Czyżbyś mnie słyszał i zrozumiał? — odpowiedział zdumiony Kioto pytaniem.

— Nie, ale zauważyłem przypadkowo, jak kurz wibruje na głośnikach.

— Ach, tak. Rzeczywiście, mówiłem przez mikrofon, nie spodziewając się zresztą, by radio pokładowe mogło działać — odpowiedział Kioto.

— Byłeś zatem w sterowni? I co?

— Tam na pewno wszyscy zginęli na miejscu w momencie zderzenia z meteorytem. Same zgliszcza.

Przez chwilę obaj milczeli, Bacos patrzył przez otwartą komorę wyrzutni w gwiezdny ocean.

— Musimy poinformować ŁA-408 — przypomniał Kipto.

Bacos chyba nie usłyszał. Siedział jak przedtem nieporuszenie. Czy tak samo zginął przed ośmiu laty w Kosmosie mój przyjaciel? — dręczyło go pytanie. — A może to właśnie jest wrak ich statku? Tamta rakieta nosiła nazwę „Baalbek”. Statek nadawczy „Baalbek” został tak nazwany na cześć słynnych tarasów w gwiazdozbiorze Oriona, które ze swymi tytanicznymi prostopadłościanami trzy tysiące lat przed naszą erą, a zatem w najwcześniejszej starożytności, posłużyły nieznanym Astronautom z jakiegoś dalekiego systemu słonecznego za pole startowe. Kioto musi mi powiedzieć, czy ta zaginiona rakieta, w której siedzę, to „Baalbek”. Powinien wiedzieć, ponieważ był w sterowni. A w sterowni każdej rakiety na ścianie frontowej wytłoczona jest złotymi literami nazwa.

Bacos bał się zadać to pytanie, ale w końcu przemógł się.

— Kioto! Jak nazywa się…? — nie dokończył.

Pilot badawczo spojrzał na kolegę. Zrozumiał pytanie. I on znał tamtą historię. Przypomniał sobie natychmiast: wielki ekran roztrzaskany, a nad nim nazwa statku. Gdy rzucił tam snop światła z latarki, błysnęło złoto liter.

— Ten statek nazywa się „Astronautic” — odpowiedział.

Baoos odetchnął. Odczuł ulgę. Dobrze — pomyślał — że to nie „Baalbek”. Trudno byłoby mu znieść spotkanie z tym statkiem, z martwym przyjacielem. Obawa przed tym nie opuszczała go od pierwszej chwili. Teraz umysł zaczął znów normalnie pracować.

— W sekcji laboratoriów — powiedział — znalazłem hermetycznie zamknięty segment pomieszczeń, w którym paliło się jeszcze światło i było powietrze i ciepło.

Tym razem zaskoczony był pilot. Podbiegł do Bacosa i potrząsnął nim.

— Dopiero teraz to mówisz?

Bacos wstał, podszedł do otwartych wrót wyrzutni, po czym odwrócił się.

— Nie odpowiadali. Próbowałem wszystkiego. Nie żyją już od dawna. Drzwi pozostały zamknięte. To wszystko jest bez sensu, to światło, powietrze, ciepło. To nie mogło ich uratować.

Zrezygnowany odbił się i popłynął powoli w czarną przepaść gwiezdnego oceanu. Kioto pośpieszył w ślad za nim. Przez chwilę orbitowali obok siebie, po czym Kioto ujął krótką linę, którą był opasany i zahaczył ją o pas kolegi; Następnie wyjął pistolet odrzutowy i wystrzelił kilka razy w kierunku, z którego przybyli. Odrzut odepchnął ich od wraka. Polecieli teraz w kierunku słabo migocącego światełka — był to „Koliber”. Wisiał w odległości około kilometra w czarnej próżni.

Bacos otrząsnął się z przygnębienia. Spojrzał zdziwiony na asteroid — okaleczony półksiężyc. Wydawało mu się, że planetoida jest teraz bliższa statku V niż uprzednio.

Zbliżyli się do rakiety i skierowali ku migocącemu światłu, zwalniając tempo, tak że mogli się uchwycić i przytrzymać statku. Dostawszy się do środka natychmiast nawiązali łączność z Kerulenem.

— Halo, dowódca! Tu zwiadowcy! — zawołał pilot.

— Tu ŁA-408. Słyszymy was — brzmiała odpowiedź.

— Statek V to rakieta badawcza „Astronautic”. Połączenia kablowe do systemu napędowego przecięte. Bacos w dobrym zdrowiu. Odkryliśmy hermetycznie zamknięte kabiny ze światłem. Załoga „Astronautica” jednak najprawdopodobniej nie żyje.

Po powrocie na ŁA-408 Bacos i Yokohata złożyli dowódcy obszerne sprawozdanie. Trwało to długo, ponieważ Kerulen chciał wiedzieć dokładnie wszystko od momentu wejścia na statek V.

Potem zwolnił ich, by przed dokładnym zbadaniem „Astronautica” mogli się parę godzin przespać. Zamierzano odszukać dziennik pokładowy, przeanalizować wyniki badań załogi, przenieść to wszystko na ŁA-408 i stwierdzić przyczyny katastrofy.

Rozmowa z dowódcą odbywała się w centralnej sterowni. Przed powrotem do kabiny Kioto Yokohata podszedł jeszcze do przyrządu rejestrującego przy pulpicie radiowym i radarowym. W czasie ich nieobecności wymieniono kilka radiotelegramów.

Po tym jak ujrzano zielony sygnał świetlny i zwiadowcy zameldowali się ponownie na pokładzie rakiety rozpoznawczej, ŁA-408 przekazał krótką informację bazie na Marsie:

— Statek V zbadany i zidentyfikowany jako rakieta badawcza „Astronautic”. Reakcja zespołu napędowego uniemożliwiona. „Astronautic” uderzony przez meteoryt i zgnieciony w środku. Przypuszczamy, że niektórzy członkowie załogi jeszcze przez długi czas utrzymywali się przy życiu. Uważamy, że związek między transuranem w meteorycie a katastrofą „Astronautica” jest możliwy.

Baza odpowiedziała:

— Mars do wszystkich. Cisza radiowa w sześcianie ekliptyki czternaście do czterech zniesiona.

Kerulen nadał telegram radiowy do rakiety wiodącej, że pomoc flotylli jest już zbędna. Tak jak postanowiono uprzednio, ŁA-408 naprawi zniszczoną radiolatarnię na Adonisie, ustawi pułapkę antycząstek i w ustalonym terminie wróci do flotylli.

W godzinę potem dalekopis przekazał następną informację Kerulena dla bazy.

— „Astronautic” niezdolny do lotu i sterowania. Rozmiar zniszczeń uniemożliwia naprawę rakiety. Z naszych badań wynika, że między wrakiem a asteroidem Adonis istnieje mała różnica szybkości. „Astronautic” i” Adonis zderzą się za jakieś dwanaście godzin. Zamierzamy zakotwiczyć wrak na planetoidzie. W kadłubie rakiety spora ilość kabin i urządzeń technicznych nadaje się do użytku. Wrak może oddać usługi jako pomieszczenie dla naukowców, dla grup obserwacyjnych czy dla dryfujących ekspedycji badawczych.

Baza na Marsie odpowiedziała:

— Przyjmujemy waszą propozycję i radzimy przygotować „Astronautica” jako rezerwowe pomieszczenie, zaopatrzone w niewielki zapas żywności, wody do picia, powietrza i energii. W razie ewentualnych przyszłych awarii i nieszczęśliwych wypadków „Astronautic” będzie mógł stanowić ratunek i schronienie dla kosmonautów.

Po zaspokojeniu ciekawości i przeczytaniu całej radiotelegraficznej korespondencji Yokohata poczuł nagle ogromne znużenie. Prędko wyszedł ze sterowni i głównym korytarzem pośpieszył do swej kabiny. Zaledwie wyciągnął się na łóżku, zapadł w głęboki sen.

W dwanaście godzin później grupa kosmonautów poleciała na asteroid. „Astronautic” rzeczywiście łagodnie na nim wylądował. Zakotwiczyli wrak linami na palach z twardego jak stal sztucznego tworzywa wbitych w skałę, po czym wtargnęli na statek. Oświetlenie alarmowe wciąż jeszcze było włączone. Udali się do sekcji laboratoriów i siłą wyważyli drzwi, za którymi Bacos odkrył światło.

Rzeczywiście, w pomieszczeniach tych odnaleziono część załogi „Astronautica”, — najwyraźniej udało im się jeszcze przez kilka miesięcy po katastrofie utrzymać przy życiu.

Poza tym znaleziono różne notatki, jak na przykład: „Wiemy, że nasz statek bez steru krąży w zasięgu Systemu Słonecznego. Może kiedyś zostaniemy odnalezieni. Dlatego stworzyliśmy w tych pomieszczeniach, z pomocą wszelkich dostępnych nam środków, warunki życia na kilka miesięcy. Daje nam to możliwość podsumowania naszego dotychczasowego dorobku badawczego. Chcemy pracować aż do śmierci, ponieważ wyniki naszych badań mają poważne znaczenie”.

Inna notatka brzmiała: „Usiłujemy przywołać pomoc. Ale nikt nas nie słyszy. Prawdopodobnie zbudowane przez nas aparaty nadawcze mają zbyt mały zasięg. Wielkie urządzenia nadawcze pulpitu radiowego i radarowego nie nadają się już do użytku, w zderzeniu z meteorytem zostały kompletnie zniszczone”.

Dalsze notatki uzupełniały wstrząsający obraz zagłady „Astronautica” i wspaniałej moralnej postawy jego dzielnej i ofiarnej załogi. Ale były to tylko notatki osobiste; mimo poszukiwań nie udało się odnaleźć dziennika pokładowego.

Ktoś napisał: „Na naszą emisję do gwiazdy Epsylon Eridanus zużyta została cała energia reaktora, trzeba więc było dać nowe sztabki uranu. Ale mechanizm był zepsuty i musieliśmy przekładać sztabki rękami. Robota była na ukończeniu, gdy uderzył w nas meteoryt. Próba wyminięcia go za pomocą silnika gazowego rakiety rozpoznawczej nie udała się, zbyt wielka była energia kinetyczna naszego statku. Tylko bardzo nieznacznie udało nam się zmienić tor naszego lotu. W ten sposób zdołaliśmy przynajmniej ujść całkowitemu zniszczeniu. Pozostał nam czas na odcyfrowanie i przetłumaczenie posłania”.

Kerulen i Mirsanow długo zastanawiali się nad znaczeniem notatki o „emisji do gwiazdy Epsylon Eridanus” i o „posłaniu”. Ale nie udało im się wyjść poza sferę przypuszczeń. Wzięli wreszcie do pomocy Norberta Frankena, o którym wiedzieli już od chwili ukazania się statku V, że zajmuje się po cichu badaniem galaktycznej lingwistyki, sprawami języka i środków porozumienia galaktycznego. Wspólnie zaczęto przeglądać dalsze zapiski.

Dwa dni trwała ta żmudna praca w zamknięciu i w milczeniu.

W tym czasie postępowały i inne prace: ustawiono latarnię radiową i pułapkę antycząstek, urządzono wrak rakiety jako „hotel” dla kosmonautów.

Pod wieczór drugiego dnia po ukazaniu się „Astronautica” znaleziono jeszcze jeden, nie rzucający się w oczy zapisek. Wyjaśniał on tajemnicze posłanie ze Wszechświata i emisję radiową „Astronautica” do gwiazdy Epsylon Eridanus: „Dręczy nas brak powietrza. Ale możemy spokojnie umierać, nasze zadanie jest wykonane. Nasz trud nie był daremny. Odgadliśmy doniosłą zagadkę. Rozumiemy teraz i znamy posłanie z Epsylon „Eridanus. Posłanie znajduje się w boi Nr 20”.

Natychmiast Kioto Yokohata, Norbert Franken, Oulu Nikeria i nawigator udali się na asteroid. — Jeszcze raz przeszukali „Astronautica”. Wreszcie odnaleźli boję w komorze śluzowej. Po otwarciu ukazała się kaseta, którą natychmiast przewieźli na ŁA-408. Kerulen i Mirsanow znaleźli w niej ważny rękopis.

Wiadomość o znalezieniu kasety błyskawicznie rozeszła się po statku, podawana z ust do ust. Cała załoga, przez nikogo nie zwoływana, znalazła się w Pomieszczeniu Etyki. Astronauci snuli najróżniejsze przypuszczenia co do tajemniczego posłania. Pilot powiedział:

— Może jakieś istoty żywe wysłały wołanie o pomoc? Może ich słońce wygasa?

W tym momencie weszli: Kerulen, Mirsanow, Franken i Bacos. Po dowódcy było widać, że ma coś ważnego do zakomunikowania. Wszyscy umilkli. Kerulen stanął pośrodku pomieszczenia.

— Astronauci — rozpoczął — obraz zagłady „Astronautica” jest coraz wyraźniejszy. Na podstawie naszych badań mogę was teraz dokładniej poinformować o losach naszych dzielnych kolegów z tego statku. Wiecie wszyscy, że chęć czynu i żądza wiedzy zawsze były motorem działania ludzkości. Niestrudzonemu duchowi ludzkiemu, jego sile twórczej i radości pracy zawdzięczamy, że życie stało się tak piękne i że ludność naszej ojczystej planety, Ziemi, osiągnęła tak wspaniały poziom kultury. Chęć czynu i żądza wiedzy pchnęły też człowieka poza granice jego sfery życia — w otwartą przestrzeń kosmiczną. Wiele nowych odkryć i wzbogacenie nauki są nam nagrodą. Wszystko to jest jednak związane z wyrzeczeniami i wytężoną, pracą; wszystko to wymaga ofiar, a nierzadko ludzie oddawali życie dla wspólnego dobra.

Nasi koledzy z „Astronautica” też dążyli do wzbogacenia wiedzy. Ruszyli na swym statku aż do granic naszego Systemu Słonecznego, by studiować promieniowanie niewidocznych gwiazd. Spotkała ich piękna nagroda. Nieoczekiwanie udało im się, jako pierwszym ludziom na świecie, wyraźnie odebrać emisję, radiową wysoko rozwiniętych istot z innego systemu gwiezdnego, odcyfrować ją i przełożyć na nasz ziemski język. Te słowa dalekich braci dotarły do nich z planety o jedenaście lat świetlnych oddalonego systemu gwiezdnego słońca Epsylon Eridanus. Słowa te były więc skierowane do nas, do ludzkości.

Cichy pomruk i szepty przebiegły szeregi zgromadzonych. Wiadomość niesłychanie poruszyła astronautów.

Kerulen musiał chwilę odczekać, zanim mógł mówić dalej:

— Nie od razu udało się kosmonautom z „Astronautica” rozszyfrować posłanie z Epsylon Eridanus, dopiero co tygodniach wytężonej pracy ustalili miejsce emisji i adresata: „Do mieszkańców ożywionej planety w pobliżu Żółtej Gwiazdy”.

Radość na „Astronauticu” była tak wielka, że postanowiono nadać potwierdzenie odbioru emisji. Jak najszybciej zbudowano wielką antenę kierunkową o wysokiej mocy, wyposażono ją w całą energię statku — wiele, wiele megawatów — a następnie nadano odebraną emisję z powrotem do systemu planetarnego Epsylon Eridanus.

Poza tym w imieniu ludzkości emitowano następujące zdania: „My, statek kosmiczny mieszkańców planety przy Żółtej Gwieździe, odebraliśmy waszą emisję. Pozdrawiamy was i dziękujemy wam za to, że poświęciliście uwagę tej części Wszechświata, w której mieszkamy. Jeszcze nie udało nam się odgadnąć tekstu waszej emisji. Gdy jednak to nasze potwierdzenie odbioru waszej emisji dotrze do was za jedenaście lat, już wszyscy ludzie będą znali wasze słowa na pamięć. Spodziewamy się, że wkrótce będziemy mogli wymienić z wami zdobycze wiedzy i doświadczenia. Jednym z najgorętszych marzeń ludzkości, do której duchowo wydajecie się podobni, jest możliwie szybkie poznanie was. Mamy nadzieję, że wkrótce promień radiowy połączy nas na stałe. Z wielką radością i głębokim szacunkiem chylimy czoła przed chwilą, która przyniosła nam wieść o życiu w innym świecie. — Załoga statku kosmicznego» Astronautic«„.

Odbiór emisji z Epsylon Eridanus stanowił poważne naukowe odkrycie, które było jednak wstępem do jeszcze poważniejszego osiągnięcia naukowego, a zarazem szlachetnego czynu — mówił Kerulen. — Emisja, nadawana w powolnym rytmie, trwała godzinami. Wyczerpała energię reaktora atomowego. Trzeba go było napełnić nowym paliwem jądrowym. W tym czasie ukazał się meteoryt. „Astronautic” nie mógł go już wyminąć. Silniki milczały, paliwo jądrowe jeszcze nie zostało do końca wymienione. Meteoryt trącił statek. Nie było nadziei na ratunek dla tych, którzy przeżyli katastrofę. Zdawało się, że emisja z Epsylon Eridanus została stracona.

Lecz niedobitki ze statku pragnęły ją uratować dla ludzkości. Całymi tygodniami przebywali w maskach 1 tlenowych i w skafandrach kosmicznych. Wreszcie wpadli na myśl, która mogła przedłużyć im życie o kilka miesięcy. Zamknęli się w najmniej zniszczonych pomieszczeniach wraku, przenosząc tam uprzednio pozostałe zapasy żywności, wody, powietrza i energii oraz niezbędne urządzenia techniczne.

Nieugięta wola tych astronautów zwyciężyła w pozornie beznadziejnym boju. Ci ludzie, skazani na śmierć, potrafili w bardzo krótkim czasie zrozumieć znaki i pojęcia z obcego świata i przetłumaczyć emisję bez pomocy mózgów elektronowych. W normalnych warunkach naukowcy zużyliby na to całe lata.

Koledzy z „Astronautica” wierzyli święcie, że wrak zostanie kiedyś odnaleziony. Nadzieja ta była uzasadniona, gdyż wiedzieli, że ich rakieta będzie krążyła wewnątrz Systemu Słonecznego. Na wypadek przelotu statku w pobliżu Ziemi bohaterscy astronauci przygotowali boję, którą można było za pomocą zwykłego automatu wystrzelić w odpowiedniej chwili z komory śluzowej. Boja zawierała emisję z Epsylon Eridanus. Oddajemy cześć naszym kolegom za ich samozaparcie i niezwykłą ofiarność.

Niewiele jednak brakowało, by ich heroizm okazał się bezużyteczny. To, że tak się nie stało, zawdzięczamy członkowi naszej załogi, fizykowi atomowemu Paro Bacosowi. Jedynie on zdołał sprostać niezwykłej sytuacji, która zaistniała tak nieoczekiwanie. Jemu zawdzięczamy, że już dzisiaj jesteśmy w posiadaniu emisji. Jego działanie było ostatnim ogniwem w długim łańcuchu bohaterskich czynów, było podsumowaniem wielkiego kolektywnego osiągnięcia. Fizykowi atomowemu Paro Bacosowi przysługuje prawo odczytania emisji z Epsylon Eridanus.

Z najwyższym napięciem czekali astronauci na odczytanie posłania z obcego świata. Oczy wszystkich utkwione były w węgierskiego fizyka. Miał w ręku niewielki arkusz papieru. Było to posłanie, przetłumaczone na wraku „Astronautica”. Z powagą zwrócił się do obecnych.

— „Do mieszkańców ożywionej planety w pobliżu Żółtej Gwiazdy: Pozdrowienie wam, młodzi bracia, którzy uczyniliście pierwszy krok ku wielkiej, trwającej wiele milionów lat wspólnocie galaktycznego życia.

Od ponad dziesięciu tysięcy lat wiemy, że w pobliżu Żółtej Gwiazdy istnieje planeta, posiadająca zapewne wszelkie warunki do powstania wysoko rozwiniętego życia. Przed pięciu tysiącami lat odwiedził was jeden z naszych statków kosmicznych. Nasze przypuszczenia potwierdziły się. Waszą planetę zamieszkują istoty obdarzone rozumem. Brakło im tylko jednego: rozsądku. Było dla nas jasne, że gdy posiądziecie kiedyś wysoko rozwiniętą technikę, będziecie narażeni, na wielkie niebezpieczeństwa. Było dla nas również jasne, że sami musicie zdobyć rozsądek i że nikt wam w tymi nie pomoże.

Od czterystu lat rejestrujemy elektromagnetycznej promieniowanie z zasięgu Żółtej Gwiazdy. Może ono pochodzić tylko z waszej planety. Ta ożywiona komunikacja radiowa pozwala nam przypuszczać, że nie osiągnęliście stan wysokiej techniki, który może być dla was niebezpieczny. Zdradziła nam, że wiedza wasza dojrzała, i że wkroczyliście w decydujący okres rozwoju. Nie wiemy jednak, co jest u was mocniejsze: rozsądek czy brak rozsądku. Wiemy jednak, że jeśli elektromagnetyczne promieniowanie zagaśnie, będzie to dowód, że nie rozsądek zwyciężył, że sami sobie zgotowaliście zagładę. Ciągły wzrost elektromagnetycznego promieniowania z waszej planety daje nam jednak nadzieję, że będziemy wkrótce mogli przyjąć do naszej galaktycznej wspólnoty nową grupę istot żywych, obdarzonych rozsądkiem.

Od stu pięćdziesięciu lat wysyłamy wam regularnie po każdych jedenastu obiegach waszej kuli mieszkalnej wokół waszego Słońca radiotelegram. Dotychczas nigdy jeszcze nie otrzymaliśmy od was odpowiedzi: Ale jesteśmy cierpliwi. Chwila, w której opanujecie galaktyczną mowę radiową, nie może już być odległa. Chcemy wam w tym pomóc. Dlatego ostatnio posyłamy wam w krótkich odstępach czasu znany sygnał którego sami używacie przy radiowym porozumiewaniu się. Do tego sygnału dołączamy najprostsze liczby i znaki naszej galaktycznej mowy. Może w ten sposób uda nam się doprowadzić do porozumienia. Epsylon Eridanus nadaje dla was na fali dwa tysiące dziesięć megaherców.

Bracia z Ziemi! Strzeżcie życia, jest ono drogocenne. Obchodźcie się ostrożnie z siłami atomu. Wśród licznych systemów słonecznych jest niewiele planet na których istnieje wysoko rozwinięte życie. Niemal wszędzie życie to przetrwało krytyczne czasy rozwoju i zwyciężyło. Może i wy zdołaliście już ominąć tę najgroźniejszą ze wszystkich raf. Nie wiemy tego. Prześlijcie nam wieści o sobie. Przyłączcie się do naszej wielkiej wspólnoty galaktycznego „życia różnych oddalonych od siebie Systemów — Słonecznych, łączy nas wspólnota ducha i wiedzy, najwyższa forma istnienia materii, zbudzonej do twórczego życia. Witamy was serdecznie, pozdrawiamy was! Epsylon Eridanus”.

Przez Kosmos mknęły wieści o odnalezieniu „Astronautica”, o bohaterskim czynie badawczym jego załogi, o posłaniu z Epsylon Eridanus. Centrala kosmicznej służby bezpieczeństwa na planecie Mars chwytała te meldunki i przekazywała je na Ziemię. Błyskawicznie obiegły one kulę ziemską. Szczegóły tych informacji, które zrobiły ogromne wrażenie, tłumaczono natychmiast w miejscowych stacjach informacyjnych na języki poszczególnych kręgów kulturowych i emitowano przez radio.

Wśród dziewiętnastu miliardów mieszkańców kuli ziemskiej zapanowała radość. Ludzie byli szczęśliwi, że na planecie dalekiego Systemu Słonecznego istnieją wysoko rozwinięte i obdarzone rozsądkiem żywe istoty, z którymi w przyszłości będą już na zawsze połączeni mostem radiowym.

Загрузка...