2

Miękkie poduszki otuliły Kamila ze wszystkich stron, wciskając łagodnie w głąb fotela. To był ostatni luksus, jakim obdarzyła go ziemska cywilizacja.

Głośniki obwieściły rozpoczęcie hamowania. Ekran w przedziale pasażerskim wypełniał się srebrzystą bryłą, która błyszczała oślepiająco na tle czarnego nieba. Ziejąca w jej środku czarna kolista plama, rosnąc z każdą chwilą, ogarniała stopniowo cały ekran. Lekki wstrząs obwieścił koniec dokowania. Rakieta wpełzła w czeluść doku, maleńka w porównaniu z ogromem astrolotu.

Jakże różny był ten gigant od wyobrażeń ludzi, którzy przywykli oglądać smukłe kształty rakiet startujących z Ziemi. Nie było w nim nic z aerodynamicznej elegancji tamtych, przystosowanych do pokonywania oporu powietrza. Astrolot, zbudowany w próżni, skazany był na wieczne w niej pozostawanie. Jego niezgrabny, przysadzisty kształt ściętego stożka nie uwzględniał możliwości poruszania się w gęstym ośrodku gazowym. Szesnaście silników typu gamma nie byłoby w stanie wyrwać kolosa z niewoli ziemskiego przyciągania, a ich włączenie blisko powierzchni Ziemi miałoby zgubne skutki dla wszystkiego, co żywe w promieniu setek kilometrów.

Kamil jako ostatni z pasażerów opuścił luksusowe wnętrze rakiety, dowożącej załogę na pokład astrolotu. Bywał tu już kilkakrotnie w ciągu niedawnych miesięcy, gdy trwały przygotowania do podróży. Jednak dopiero dziś ten krótki, sześciogodzinny przelot z kosmodromu Arakabo miał dla niego znaczenie pierwszego etapu podróży. Oficjalne pożegnanie, uroczysty nastrój, przemówienia i uściski dłoni – wszystko to nastrajało melancholijnie nawet Kamila, zwykle rzeczowego i chłodnego, pozbawionego, zdawałoby się, jakichkolwiek sentymentów.

Klatka dźwigu wyniosła grupę przybyłych na poziom modułu załogowego. Dzięki obrotowi astrolotu wokół poprzecznej osi powstawało tu złudzenie normalnej, ziemskiej grawitacji. W czasie lotu, gdy będą pracowały silniki, grawitację zastąpi przyspieszenie statku.

W porównaniu z ogromem astrolotu moduł załogowy był maleńką komórką, wciśniętą między ogromne podzespoły statku, umieszczoną w samym niemal środku jego bryły.

„Gdzież są te wodotryski i sztuczne ogrody, które wyobrażano sobie jeszcze tak niedawno jako niezbędne rekwizyty dla zapewnienia dobrego samopoczucia załodze podczas lotu międzygwiezdnego?" – Kamil uśmiechnął się do siebie, gdy dotarł do wąskiego korytarza o długości sześćdziesięciu metrów, stanowiącego oś modułu załogowego. Było tu po prostu ciasno. Piętnaście kabin mieszkalnych, pomieszczenia gospodarcze i sanitarne, kabiny operatorskie, sterownia główna -to było wszystko.

– Trzeciorzędny hotel – mruknął otwierając drzwi swojej kabiny. Trochę przesadzał, zresztą świadomie. Pomieszczenia wyglądały zupełnie przyjemnie. Zamiast rozmachu w odtwarzaniu,,całego świata" na cc/dzienny użytek astronautów, postarano się o stworzenie przynajmniej wrażenia domu. Psychologowie i plastycy wykorzystali skromną przestrzeń w sposób możliwie najlepszy dla zapewnienia przyjemnych warunków pracy i wypoczynku. Resztę „prawdziwego świata" miały zastąpić namiastki – taśmy fonowizyjne, mikrofilmy i inne formy „zakonserwowanej rozrywki" podawanej na życzenie i wedle osobistych upodobań.

Kamil rzucił na tapczan małą walizeczkę – jedyny

osobisty bagaż, jaki zabrał z Ziemi – i ruszył na pierwszy obchód części załogowej astrolotu, która odtąd miała stać się podstawowym terenem jego działania.

„Jak to dobrze, że tylko za to odpowiadam – pocieszał się ironicznie – a nie za cały astrolot". Wiedział jednak, że jego odpowiedzialność jest największa i najistotniejsza: bezpieczeństwo ludzi. Jemu, właściwie tylko jemu, powierzono opiekę nad całą, ponad dwustuosobową grupą uczestników ekspedycji.

„Całe szczęście, że wszyscy z wyjątkiem tych kilkunastu członków załogi podróżnej większość czasu spędzą w przetrwalniku. Gdybym miał niańczyć ich równocześnie, pewnie wkrótce byłbym zmuszony wysiąść ze statku, choćby nawet w próżnię" – myślał, kierując się w stronę przetrwalni.

Dyżurny lekarz kończył badania ostatniej grupy przybyłych pasażerów. Zameldował, że za godzinę wszyscy znajdą się w przetrwalnikach i można będzie rozpocząć odliczanie przed startem. Kamil przeszedł się po stanowiskach pracy załogi podróżnej, sprawdził drobiazgowo stan zabezpieczeń przeciw przeciążeniom, skontrolował układy klimatyzacyjne, regeneracyjne i z pół setki innych „drobiazgów", które wprawdzie podlegały bezpośredniemu nadzorowi specjalistów, ale – w myśl instrukcji – ich ostateczna kontrola należała do szefa bezpieczeństwa załogi.

„Oficjalne zadania pierwszego etapu mam za sobą" -pomyślał Kamil, gdy po pięciu godzinach zaglądania we wszystkie kąty przekraczał próg kabiny dowódcy astrolotu, by zameldować mu o gotowości załogi do startu.

Składając podpis w odpowiedniej rubryce Księgi Służb, odetchnął z ulgą i wrócił do swojej kabiny, by nareszcie wyciągnąć się na tapczanie i trochę odsapnąć.

•„To dopiero początek. Teraz zacznie się to najtrudniejsze". Pomyślał o pozostałych, już nie tak zupełnie oficjalnych, a raczej poufnych, obowiązkach, jakie na niego nałożono. Wydało mu się, że jego rola tu, w astro-locie, jest jakimś śmiesznym nieporozumieniem. Coraz cięższe było brzemię odpowiedzialności. Coraz bardziej

wątpił w to, że on właśnie – w odpowiedniej chwili, jeśli chwila taka nastąpi – stanie na wysokości zadania, upora się z tym, czego nawet nie umiał sobie dobrze wyobrazić. Rozpaczliwie uboga wydała mu się wiedza, którą zdołano wszczepić w jego umysł, a jeszcze mizerniejszym doświadczenie, które posiadał, a raczej, którego nie posiadał, bo jakież wreszcie doświadczenie można mieć w sprawach, które nie zdarzyły się nigdy dotąd?

„Cała nadzieja w twoim wysokim wskaźniku sprawności logicznej i inteligencji, Kamilu!" – powiedział sobie w myślach i zasnął.

Start astrolotu w przestrzeń z punktu widzenia człowieka znajdującego się w jego wnętrzu nie jest rzeczą wartą opisu. Komuś, kto nie przeżywał zmiennych przeciążeń, żaden opis nie przybliży wrażeń, jakich doznaje się w tej sytuacji. Poza tym widok ludzi prasowanych własnym, zwielokrotnionym ciężarem, z rysami twarzy zniekształconymi, rozmiękłymi jak ciasto, nie jest zbyt miły dla oka. Rozruch silników typu gamma to sprawa kilku godzin. Potem przyspieszenie ustala się na poziomie normalnego przyspieszenia ziemskiego i dopiero wtedy rozpoczyna się prawdziwe życie – jeśli prawdziwym można nazwać życie w ogromnym metalowym pudle, wiszącym gdzieś wśród pustki Kosmosu.

Podróż w próżni, przy dzisiejszym poziomie techniki, a szczególnie automatyzacji i samoczynnej kontroli, jest potwornie nudną koniecznością. Zajęcia ludzi sprowadzają się do kontrolowania automatycznych urządzeń, które są na ogół niezawodne. Po dwóch latach podróży zaczynają się one wydawać wręcz obrzydliwie niezawodnymi i każda drobna usterka witana jest jak niebywała atrakcja, gdyż daje możność robienia czegoś innego niż zwykle, to znaczy – czegoś innego niż,,nicnierobienie". Przy braku interesujących zajęć człowiek skłonny jest do stwarzania sobie najwymyślniejszych rozrywek, a po wyczerpaniu i tych możliwości pojawia się dziwna u cywilizowanych istot ochota do dokuczania sobie nawzajem z byle powodu.

W ramach swych obowiązków Kamil wielokrotnie łagodził tego rodzaju konflikty i dzięki temu, a właściwie – przez to, doszedł do wniosku, że nie może pozwolić sobie na zbyt częste korzystanie z przetrwalnika. Wprawdzie, w razie potrzeby mógłby zostać zwitalizowany w każdej chwili, ale obawiał się, że właśnie wtedy, gdy będzie tego najbardziej potrzeba, nikt o nim nie pomyśli. Jednym słowem, przejął się rolą, jaką mu wyznaczono, i chciał wywiązać się należycie ze swych obowiązków – między innymi – psychologa i socjologa w społeczności astrolotu.

Załogi podróżne wymieniały się co trzy miesiące i w czasie pierwszych dwóch lat podróży Kamil mógł bliżej poznać prawie wszystkich pracowników obsługi. Byli to ludzie na ogół starannie dobrani, przepuszczeni przez sita przeróżnych kontroli i testów, najlepsi fachowcy w swych specjalnościach, ludzie zdrowi fizycznie i sprawni umysłowo. Tym niemniej, zmienione warunki, a bardziej jeszcze świadomość niezwykłości sytuacji, w której się znaleźli, mogłaby w krótkim czasie zmienić ich nie do poznania.

Kamil doskonale to odczuwał na przykładzie własnych doznań i ilekroć zdał sobie sprawę z konsekwencji tej podróży, zaczynał popadać w depresję. Bo pomyśleć tylko: gdy wróci na Ziemię, nie zastanie praktycznie żadnej znajomej osoby! Okres prawie stu lat to – mimo znacznego przedłużenia średniego okresu życia człowieka na Ziemi – jednak kawał czasu. Nie to jednak było najbardziej przygnębiające. Tak się złożyło, że w chwili odlotu nie miał żadnej bliskiej rodziny, a z dalszą nie utrzymywał kontaktów od kilku lat, zajęty intensywnymi studiami i pracą w ośrodku przygotowawczym.

Nawet myśl, że powróci z tej podróży jako człowiek w podeszłym wieku, nie budziła jego niepokojów i sprzeciwów wewnętrznych. Przecież – tłumaczył sobie – czasu nie da się zatrzymać. N a Ziemi człowiek starzeje się tak samo jak w Kosmosie, ma do przeżycia tę samą przeciętnie liczbę lat. A w przypadku podróży do gwiazd można przynajmniej część swego życia przesunąć w przyszłość. A któż z nas nie jest ciekawy tej przyszłości, której w normalnych warunkach nie ma szans doczekać? A bogactwo doświadczeń, jakie niesie ze sobą taka podróż? A współudział w zdobywaniu nowych faktów dla skarbca ludzkiej wiedzy? Czyż może te korzyści zrównoważyć normalna, zwykła praca na Ziemi czy innych planetach Układu Słonecznego?

Mając lat dwadzieścia parę – lat bogatych w wydarzenia, w coraz to nowe doznania i doświadczenia – nie myśli się o skończoności życia, a kilkadziesiąt lat dalszego czynnego życia wydaje się być wiecznością. Nie przerażała także Kamila perspektywa powrotu do świata zmienionego w ciągu całego wieku w sposób nie dający się przewidzieć. Będzie znowu znakomity teren dla poznawania, obserwacji, uczenia się czegoś nowego! Zresztą, i on, i jego towarzysze podróży wniosą do tego nowego świata elementy nie znane nawet ludziom przyszłego wieku: cały dorobek tej wyprawy.

Jedyną rzeczą, która mu dokuczała od początku podróży, była świadomość, że nie będzie miał komu zdać sprawy z wykonania swych zadań – tych poufnych zadań, jakie mu zlecono. Nie wiedział, przed kim właściwie jest odpowiedzialny za wypełnienie swej misji, wymagającej tak wiele wysiłku i czujności, solidności i poczucia obowiązku. Przecież tych, którzy go wysłali, powierzając mu trudne obowiązki, nie zastanie już po powrocie, a ci, którzy ich zastąpią – jeszcze się nie narodzili! Odpowiedzialność,,przed całą ludzkością" była dla Kamila pojęciem zbyt mglistym i abstrakcyjnym. Jego ścisły umysł wolał jasne sytuacje.

„Więc jak to jest z tą odpowiedzialnością?" – zadawał sobie pytanie i dochodził do wniosku, że musi coś przebudować w swojej świadomości.

„Nie nazywajmy tego odpowiedzialnością. Niech to nazywa się po prostu działaniem dla dobra całej wyprawy, nie obwarowanym żadną abstrakcyjną odpowiedzialnością, albo może – odpowiedzialnością przed sobą samym. Tak będzie lepiej".

Загрузка...