2

Minęło prawie pół roku, odkąd Bosch ostatni raz widział agentkę specjalną Federalnego Biura Śledczego Rachel Walling. Podchodząc do niej, uświadomił sobie, że w ciągu tych sześciu miesięcy nie było ani jednego dnia, w którym by o niej nie myślał. Nigdy nie wyobrażał sobie jednak, że ich drogi przetną się – jeśli w ogóle miałoby do tego dojść – w środku nocy na miejscu morderstwa. Rachel miała na sobie dżinsy, koszulę i granatową marynarkę. Jej ciemne włosy były w nieładzie, ale mimo to wyglądała pięknie. Najwyraźniej wezwano ją prosto z domu, tak jak Boscha. Brak uśmiechu na jej twarzy przypomniał mu, jak fatalnie zakończyło się ich ostatnie spotkanie.

– Słuchaj – powiedział – wiem, że cię ignorowałem, ale nie musiałaś zadawać sobie tyle trudu i szukać mnie na miejscu zbrodni, żeby…

– Naprawdę nie czas na żarty – ucięła. – Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą.

Zerwali kontakty po sprawie Echo Park. Rachel pracowała wówczas w tajemniczej komórce FBI kryjącej się pod nazwą „wydział wywiadu taktycznego". Nigdy mu nie powiedziała, czym właściwie zajmowała się ta komórka, a Bosch nie domagał się wyjaśnień, ponieważ nie było to istotne dla śledztwa w sprawie Echo Park. Zwrócił się do niej o pomoc ze względu na jej doświadczenie w opracowywaniu profili psychologicznych – a także na ich prywatną historię. Sprawa Echo Park, podobnie jak szansa na dalszy ciąg romansu, wymknęła mu się z rąk. Patrząc na Rachel, Bosch nie miał wątpliwości, że zjawiła się tu z powodów wyłącznie służbowych i że niebawem pozna rodzaj zadań wydziału wywiadu taktycznego.

– Co to za przypuszczenia? – zapytał.

– Powiem ci, jak będę mogła. Pozwolisz mi zobaczyć miejsce?

Bosch niechętnie uniósł taśmę, reagując na jej zdawkową odpowiedź typowym dla siebie sarkazmem.

– No więc zapraszam, agentko Walling – rzekł. – Czuj się jak u siebie w domu.

Weszła na zagrodzony teren i przystanęła, przynajmniej respektując jego prawo, by sam zaprowadził ją na miejsce zbrodni.

– Myślę, że naprawdę będę mogła ci pomóc – powiedziała. – Jeżeli zobaczę ciało, być może uda mi się oficjalnie zidentyfikować denata.

Uniosła teczkę, którą dotąd trzymała w opuszczonej ręce.

– Wobec tego chodźmy – odparł Bosch.

Zaprowadził ją na polankę, gdzie w sterylnym świetle przenośnych reflektorów fluorescencyjnych spoczywały zwłoki. Denat leżał na pomarańczowej ziemi około półtora metra od urwiska na skraju punktu widokowego. Blask księżyca odbijał się od tafli zbiornika poniżej. Za zaporą rozpościerał się kobierzec miliona świateł miasta, które migotały w nocnym chłodzie jak unoszące się w powietrzu senne widziadła.

Bosch wyciągnął rękę, aby zatrzymać Walling na skraju kręgu światła. Lekarz zdążył już odwrócić ofiarę na wznak. Mężczyzna miał otarcia na twarzy i czole, lecz mimo to Boschowi wydawało się, że rozpoznaje w nim człowieka ze zdjęć na szpitalnych identyfikatorach znalezionych w schowku. To był Stanley Kent. Rozpięta koszula ukazywała bladą nieowłosioną pierś. Z boku widniał ślad po nacięciu, przez które lekarz wprowadził do wątroby sondę do pomiaru temperatury.

– Dobry wieczór, Harry – przywitał go Joe Felton, lekarz z ekipy koronera. – Chociaż chyba powinienem raczej powiedzieć: dzień dobry. Kim jest twoja koleżanka? Myślałem, że przydzielono ci Iggy'ego Ferrasa.

– Pracuję z Ferrasem – odrzekł Bosch. – To jest agentka specjalna Walling z wydziału wywiadu taktycznego FBI.

– Wywiadu taktycznego? Co oni jeszcze wymyślą?

– Zdaje się, że to coś w stylu Bezpieczeństwa Krajowego. Rozumiesz, zero pytań, zero odpowiedzi. Mówi, że może nam potwierdzić identyfikację.

Walling posłała Boschowi spojrzenie, z którego wyczytał, że zachowuje się jak szczeniak.

– Możemy już wejść, doktorze? – spytał Bosch.

– Jasne, Harry, prawie skończyliśmy.

Bosch ruszył naprzód, ale Walling szybko go wyprzedziła i pierwsza wkroczyła w jasną plamę światła. Bez wahania stanęła nad zwłokami. Z teczki wyciągnęła zdjęcie formatu osiem na dziesięć. Pochyliła się i przysunęła fotografię do twarzy denata. Bosch zbliżył się, by samemu porównać twarze.

– To on – oznajmiła Rachel. – Stanley Kent.

Bosch przytaknął skinieniem głowy, po czym podał jej rękę, żeby pomóc jej przekroczyć ciało. Ignorując wyciągniętą dłoń, zrobiła to sama. Bosch spojrzał na Feltona, który kucał obok zwłok.

– No więc, doktorze, powiesz nam, co mamy?

Bosch schylił się po drugiej stronie ciała, by mieć lepszy widok.

– Mamy faceta, który po coś tu przyjechał albo został przywieziony, a potem ktoś mu kazał klęknąć na ziemi.

Felton wskazał na spodnie ofiary. Na obu kolanach były ślady pomarańczowego kurzu.

– Później ktoś dwa razy strzelił mu w tył głowy i facet padł na twarz. Obrażenia na twarzy to skutek tego upadku. W tym momencie już nie żył.

Bosch pokiwał głową.

– Brak ran wylotowych – dodał Felton. – Prawdopodobnie coś małego, na przykład dwudziestkadwójka, z rykoszetem wewnątrz czaszki. Bardzo skuteczne.

Bosch uświadomił sobie, że Gandle użył przenośni, mówiąc o tym, że mózg ofiary obryzgał piękny widok. Na przyszłość będzie musiał pamiętać o skłonności porucznika do przesady.

– Czas śmierci? – zapytał Feltona.

– Na podstawie temperatury wątroby można powiedzieć, że cztery do pięciu godzin temu – odparł lekarz. – Mniej więcej o ósmej.

Ostatnia informacja zaniepokoiła Boscha. O ósmej było już ciemno i punkt widokowy już dawno opuścili wszyscy miłośnicy zachodów słońca. Ale huk dwóch strzałów musiał dobiec do domów na pobliskich skarpach. A jednak nikt nie zadzwonił na policję, a zwłoki dopiero trzy godziny później przypadkowo znalazł patrol.

– Wiem, o czym myślisz – powiedział Felton. – Dlaczego nikt nic nie słyszał? Chyba da się to wytłumaczyć. Chłopaki, przekręćmy go z powrotem.

Bosch wyprostował się i odsunął, robiąc miejsce Feltonowi i jednemu z jego asystentów, którzy odwrócili zwłoki. Zerknął na Walling, a kiedy na moment ich oczy się skrzyżowały, ponownie spojrzała na ofiarę.

Po odwróceniu ciała ujrzeli rany wlotowe z tyłu głowy. Czarne włosy mężczyzny zlepiała krew. Tył białej koszuli był spryskany kropelkami jakiejś brązowej substancji, która natychmiast przykuła uwagę Boscha. Nie potrafiłby zliczyć miejsc zbrodni, które widział w życiu. Domyślił się, że plamy na koszuli denata to nie krew.

– To nie jest krew, prawda?

– Rzeczywiście, nie – potwierdził Felton. – Z badań laboratoryjnych dowiemy się zapewne, że to poczciwy syrop coca-coli. Osad, jaki zostaje na dnie pustej butelki albo puszki.

Zanim Bosch zdążył odpowiedzieć, ubiegła go Walling.

– Prowizoryczny tłumik do wygłuszenia odgłosu strzałów – wyjaśniła. -Taśmą przyklej a się do lufy pustą litrową butelkę po coli i dzięki temu znacznie zmniejsza się huk wystrzału, bo butelka pochłania większość fal dźwiękowych. Jeżeli w butelce została resztka coli, płyn ochlapuje cel.

Felton spojrzał na Boscha i z aprobatą pokiwał głową.

– Skądżeś ją wziął, Harry? Prawdziwy skarb.

Bosch zerknął na Rachel. Też był pod wrażeniem.

– Wiem z internetu – powiedziała.

Bosch skinął głową, choć w to nie wierzył.

– Powinniście zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – dodał Felton, odwracając się do zwłok.

Bosch znów się pochylił. Felton wyciągnął rękę i pokazał dłoń ofiary po stronie, gdzie stał Bosch.

– Ma to na obu rękach.

Lekarz wskazywał czerwoną plastikową obrączkę na środkowym palcu. Bosch przyjrzał się jej, po czym sprawdził drugą dłoń. Rzeczywiście na palcu tkwiła identyczna czerwona obrączka. Na każdej z nich po wewnętrznej stronie dłoni była biała nakładka wyglądająca jak kawałek taśmy.

– Co to jest? – zapytał Bosch.

– Jeszcze nie wiem – odrzekł Felton. – Ale wydaje mi się…

– Ja wiem – wtrąciła Walling.

Bosch uniósł wzrok. Skinął głową. Oczywiście, że wiedziała.

– To są dawkomierze pierścionkowe TLD – wyjaśniła Rachel. -Tak zwane dozymetry termoluminescencyjne. Przyrządy ostrzegawcze. Służą do pomiaru promieniowania.

Po tych słowach zapadła pełna grozy cisza, którą przerwała Walling.

– Dam wam jeszcze jedną wskazówkę – ciągnęła. – Kiedy obrączki są odwrócone w taki sposób, detektorem TLD do wewnątrz dłoni, zwykle oznacza to, że noszący je człowiek ma bezpośredni kontakt z materiałem radioaktywnym.

Bosch wyprostował się.

– Dobra, niech wszyscy się cofną – polecił. – Cofnąć się, wszyscy.

Technicy kryminalistyczni, ludzie koronera i Bosch zaczęli się odsuwać od zwłok. Ale Walling nie ruszyła się z miejsca. Uniosła ręce, jak gdyby chciała prosić o uwagę wiernych zebranych w kościele.

– Zaraz, chwileczkę – powiedziała. – Nikt nie musi się cofać. Spokojnie, wszystko w porządku. Jest bezpiecznie.

Przystanęli, lecz nikt nie wrócił na poprzednie miejsce.

– Gdyby tu było zagrożenie promieniotwórcze, detektory TLD na obrączkach zrobiłyby się czarne – ciągnęła. – To sygnał ostrzegawczy. Ale są białe, czyli wszyscy jesteśmy bezpieczni. Poza tym mam to.

Uchyliła połę marynarki, ukazując małą czarną skrzyneczkę przypiętą do paska jak pager.

– Monitor promieniowania – wyjaśniła. – Gdybyśmy mieli problem, możecie mi wierzyć, narobiłby jazgotu jak stado psów, a ja pierwsza bym stąd zwiała. Ale nic się nie dzieje. Wszystko w porządku, jasne?

Ludzie zaczęli z wahaniem wracać na swoje miejsca. Harry Bosch przysunął się blisko Walling i ujął ją za łokieć.

– Możemy chwilkę pogadać?

Opuścili polankę, kierując się w stronę Mulholland. Bosch czuł, że sytuacja się zmienia, lecz starał się tego nie okazywać. Nie chciał stracić kontroli nad miejscem zdarzenia, a tym właśnie groził sygnał tego rodzaju.

– Co ty tu robisz, Rachel? – zapytał. – I co się właściwie dzieje?

– Tak jak ty dostałam telefon w środku nocy. Ściągnęli mnie z łóżka.

– Nic mi to nie mówi.

– Zapewniam cię, że chcę ci pomóc.

– No więc zacznij i powiedz dokładnie, co tu robisz i kto cię przysłał. To na pewno mi pomoże.

Walling rozejrzała się i zwróciła wzrok na Boscha. Wskazała za żółtą taśmę.

– Możemy?

Bosch wyciągnął rękę, dając jej znak, by poszła przodem. Opuścili zagrodzony teren i wyszli na ulicę. Kiedy ocenił, że nikt spośród osób zgromadzonych przy zwłokach nie może ich usłyszeć, przystanął i popatrzył na nią.

– Dobra, tyle wystarczy – powiedział. – Co się dzieje? Kto ci tu kazał przyjechać?

Utkwiła spojrzenie w jego oczach.

– Słuchaj, to, co ci powiem, musi zostać między nami – ostrzegła. – Przynajmniej na razie.

– Rachel, nie mam czasu na…

– Stanley Kent jest na pewnej liście. Kiedy ty czy któryś z twoich kolegów sprawdzaliście dzisiaj jego nazwisko w bazie danych NCIC, w Waszyngtonie zaraz to wyłapali i zadzwonili do mnie do taktycznego.

– Kim on był, terrorystą?

– Nie, fizykiem medycznym. I praworządnym obywatelem, o ile wiem.

– No to o co chodzi z tymi obrączkami i czemu FBI zjawia się w środku nocy? Na jakiej liście był Stanley Kent?

Walling zignorowała pytanie.

– Powiedz mi, Harry, czy ktoś już był w jego domu albo rozmawiał z jego żoną?

– Jeszcze nie. Najpierw zabraliśmy się do zabezpieczenia miejsca. Zamierzam…

– W takim razie musimy to zaraz zrobić – powiedziała naglącym tonem. – Możesz mnie pytać w drodze. Weź jego klucze na wypadek, gdyby dom był zamknięty. Idę po samochód.

Walling zaczęła się oddalać, ale Bosch złapał ją za rękę.

– Pojedziemy moim.

Pokazał swojego mustanga i zostawił ją. Ruszył w kierunku radiowozu, na którego masce wciąż leżały rozłożone torebki z dowodami. Zaczynał żałować, że tak szybko zwolnił Edgara. Przywołał gestem sierżanta.

– Słuchaj, muszę pojechać do domu ofiary. Powinienem niedługo wrócić, a lada moment przyjedzie tu detektyw Ferras. Pilnujcie miejsca, dopóki jeden z nas się nie zjawi.

– Załatwione.

Bosch wyciągnął telefon i zadzwonił do swojego partnera.

– Gdzie jesteś?

– Właśnie wyjechałem z Parker Center. Będę za dwadzieścia minut.

Bosch poinformował Ferrasa, że opuszcza miejsce zdarzenia i polecił mu się pospieszyć. Rozłączył się, złapał leżącą na masce torebkę z kluczami i wrzucił do kieszeni.

Podchodząc do samochodu, zauważył, że Walling siedzi już w środku. Kończyła rozmowę i zamykała klapkę telefonu.

Do kogo dzwoniłaś? – spytał Bosch, wsiadając. – Do prezydenta?

– Do swojego partnera – odparła. – Umówiłam się z nim w domu ofiary. A gdzie twój partner?

– Już jedzie.

Bosch uruchomił silnik. Ledwie ruszyli, zasypał ją pytaniami.

– Jeżeli Stanley Kent nie był terrorystą, to na jakiej był liście?

– Jako fizyk medyczny miał bezpośredni dostęp do materiałów promieniotwórczych. Dlatego trafił na listę.

Bosch pomyślał o szpitalnych identyfikatorach, które znalazł w porsche ofiary.

– Dostęp? Gdzie? W szpitalach?

– Właśnie. Tam się je przechowuje. To substancje wykorzystywane głównie do leczenia raka.

Bosch skinął głową. Zaczynał rozumieć, wciąż jednak miał za mało informacji.

– W porządku, Rachel, tylko ciągle czegoś tu nie kapuję. Możesz jaśniej?

– Stanley Kent miał bezpośredni dostęp do materiałów, na których chcieliby położyć łapę inni ludzie. Do materiałów, które dla tych ludzi mogą być bardzo, bardzo cenne. Ale nie do leczenia raka.

– Mówisz o terrorystach.

– Otóż to.

– Chcesz powiedzieć, że facet może ot tak sobie wejść do szpitala i spokojnie to wynieść? Nie ma żadnych przepisów?

Walling skinęła głową.

– Zawsze są przepisy, Harry. Ale same przepisy nie wystarczą. Powtarzalność, rutyna – to szczeliny każdego systemu zabezpieczeń. Kiedyś nie zamykaliśmy drzwi do kabiny pilotów w samolotach linii komercyjnych. Teraz je zamykamy. Zmianę procedur i wzmocnienie środków ostrożności wymusza dopiero zdarzenie o tragicznych skutkach. Rozumiesz, co mam na myśli?

Przypomniał sobie notatki na odwrotnej stronie niektórych identyfikatorów w samochodzie ofiary. Czyżby Stanley Kent do tego stopnia nie przejmował się bezpieczeństwem tych substancji, że zapisywał kody dostępu na identyfikatorach? Instynkt podpowiadał Boschowi, że odpowiedź na to pytanie jest prawdopodobnie twierdząca.

– Rozumiem – rzekł.

– No, więc gdybyś zamierzał obejść system zabezpieczeń, wszystko jedno, szczelny czy nie, do kogo byś się zwrócił?

Bosch pokiwał głową.

– Do kogoś z gruntowną znajomością tego systemu.

– Otóż to.

Bosch skręcił w Arrowhead Drive i zaczął szukać numerów na krawężniku.

– Czyli twierdzisz, że to może być zdarzenie o tragicznych skutkach?

– Nie twierdzę. Jeszcze nie.

– Znałaś Kenta?

Bosch zerknął na Walling, która wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem. To był strzał w ciemno, ale zadał je, by sprawdzić reakcję, niekoniecznie uzyskać odpowiedź. Walling odwróciła się i spojrzała w okno. Bosch dobrze znał ten gest. Klasyczny sygnał. Wiedział, że zaraz usłyszy kłamstwo.

– Nie, nigdy go nie spotkałam.

Bosch wjechał w najbliższy podjazd i zatrzymał samochód.

– Co robisz? – spytała.

– To tu. Dom Kenta.

Stali przed domem, w którym nie paliły się żadne światła w środku ani na zewnątrz. Wyglądał, jak gdyby nikt w nim nie mieszkał.

– Nie, to nie tu – powiedziała Walling. – Jego dom jest za następną przecznicą i…

Urwała, zdając sobie sprawę, że Bosch ją zdemaskował. Bosch w milczeniu przyglądał się jej przez chwilę w ciemnościach.

– Powiesz mi wreszcie prawdę, czy wolisz wysiąść?

– Słuchaj, Harry, mówiłam ci. Są rzeczy, o których nie mogę…

– Wysiadaj, agentko Walling. Sam sobie poradzę.

– Harry, musisz zrozu…

– To jest sprawa zabójstwa. Moja sprawa. Wysiadaj.

Nie drgnęła.

– Wystarczy jeden mój telefon i odbiorą ci śledztwo, zanim wrócisz na miejsce zbrodni – powiedziała.

– To dzwoń. Wolę od razu dostać kopa, niż być frajerem, któremu federalni będą opowiadać bajeczki. Może to jeden ze sloganów biura? Wciskać gliniarzom ciemnotę, aż się udławią? Nie mnie, nie dzisiaj, nie przy mojej własnej sprawie.

Sięgnął do drzwi po jej stronie, aby pociągnąć klamkę. Walling odepchnęła go i uniosła ręce w geście kapitulacji.

– Już dobrze, dobrze – powiedziała. – Co chcesz wiedzieć?

– Tym razem chcę usłyszeć prawdę. Całą prawdę.

Загрузка...