9

Bosch poszedł do gabinetu kapitana nalać sobie drugi kubek kawy.

Sięgając do kieszeni po następnego dolara do koszyka, znalazł wizytówkę Brennera i przypomniał sobie, że agent prosił go o informację, gdyby udało im się znaleźć świadka. Ale Bosch właśnie skończył informować porucznika Gandle'a o tym, co młody Kanadyjczyk widział i słyszał w punkcie widokowym, i razem postanowili, aby na razie zachować zeznania Mitforda w tajemnicy. Przynajmniej do zebrania o dziewiątej, gdy federalni będą musieli odkryć karty. Jeśli szefostwo federalnych nie zamierzało wyłączać policji ze śledztwa, przekonają się o tym w trakcie spotkania. Wówczas będą mogli przystąpić do wymiany. Bosch ujawni relację świadka w zamian za dalszy udział w dochodzeniu.

Tymczasem Gandle zapowiedział, że przekaże wyżej najnowsze ustalenia. Usłyszawszy wiadomość o słowie „Allah", które pojawiło się w śledztwie, poczuł się w obowiązku poinformować przełożonych o rosnącej wadze sprawy.

Bosch wrócił z pełnym kubkiem kawy do biurka i zaczął przeglądać dowody zebrane z miejsca zbrodni oraz domu, gdzie intruzi przetrzymywali Alicię Kent, podczas gdy jej mąż pojechał wykonać ich polecenie.

Znał już większość przedmiotów znalezionych w punkcie widokowym. Zaczął wyciągać z torebek rzeczy osobiste Stanleya Kenta i uważnie je oglądać. Wszystkie ślady zostały już zabezpieczone przez techników, mógł więc swobodnie ich dotykać.

Pierwszym przedmiotem był należący do fizyka telefon BlackBerry. Bosch nie czuł się zbyt pewnie w świecie urządzeń cyfrowych, do czego przyznawał się bez fałszywej skromności.

Opanował wprawdzie obsługę własnego telefonu komórkowego, ale był to prosty model, który pozwalał mu rozmawiać, zapisywać numery w książce telefonicznej i nic więcej – tak przynajmniej sądził. Dlatego próbując manipulować przy bardziej zaawansowanym aparacie, był bezradny.

– Pomóc ci, Harry?

Bosch uniósł wzrok i zobaczył Ferrasa, który uśmiechał się do niego. Bosch czuł się zakłopotany swoim brakiem umiejętności technicznych, lecz nie do tego stopnia, by odtrącać pomocną dłoń. Wtedy jego słaby punkt zmieniłby się w coś gorszego.

– Wiesz, jak to się obsługuje?

– Pewnie.

– Aparat ma e-mail, prawda?

– Powinien mieć.

Bosch musiał wstać, aby ponad blatami dwóch biurek podać partnerowi telefon.

– Wczoraj około szóstej wieczorem Kent dostał od swojej żony e-mail oznaczony jako pilny. Była w nim fotografia Alicii Kent leżącej na łóżku i związanej. Znajdź to i zobacz, czy dałoby się jakoś wydrukować wiadomość razem ze zdjęciem. Chciałbym je jeszcze raz obejrzeć, ale żeby było trochę większe niż na tym ekraniku.

Zanim Bosch skończył, Ferras już zajął się aparatem BlackBerry.

– Nie ma sprawy – powiedział. – Wyślę po prostu tego e-maila na swoją skrzynkę. Potem otworzę i wydrukuję.

Ferras zaczął stukać kciukami w miniaturową klawiaturę telefonu, który przypominał Boschowi zabawkę, podobną do elektronicznych gier, jakie widział u dzieci w samolotach. Nie rozumiał, dlaczego ludzie zawsze tak zawzięcie bębnią w swoje telefony. Był pewien, że to rodzaj ostrzeżenia, znak upadku cywilizacji czy ludzkości, nie potrafił jednak precyzyjnie wytłumaczyć przyczyny tego odczucia. Głoszono powszechnie, że technologia cyfrowa to ogromny postęp, lecz Bosch wobec tych haseł pozostawał sceptyczny.

– Dobra, znalazłem i wysłałem – oznajmił Ferras. – Za parę minut powinien być w mojej skrzynce i zaraz zrobię wydruk. Coś jeszcze?

– Są tam zapisy wykonanych i odebranych połączeń?

Ferras nie odpowiedział. Manipulował przyciskami telefonu.

– Jaki przedział czasu cię interesuje? – zapytał.

– Na razie, powiedzmy, od wczoraj, od mniej więcej południa – odparł Bosch.

– Dobra, znalazłem tę listę. Mam ci pokazać, jak to się obsługuje, czy po prostu podać ci numery?

Bosch wstał i obszedł rząd biurek, by przez ramię partnera spojrzeć na wyświetlacz telefonu.

– Może na razie powiedz ogólnie, jak to wygląda, a potem zajmiemy się tym dokładnie – powiedział. – Gdybyś mnie próbował uczyć, trwałoby to wieki.

Ferras z uśmiechem skinął głową.

– No więc jeżeli łączył się z numerem, który jest w książce telefonicznej, wyświetla się nazwisko albo nazwa przypisana do tego numeru.

– Rozumiem.

– Na liście jest mnóstwo połączeń z całego popołudnia z biurem, różnymi szpitalami i nazwiskami z książki – prawdopodobnie lekarzy, z którymi pracował. Są trzy rozmowy z „Barrym" i przypuszczam, że to jego wspólnik. Sprawdziłem w stanowej ewidencji przedsiębiorstw i firma „Fizyka Medyczna K amp; K" należy do Kenta i niejakiego Barry'ego Kelbera.

Bosch pokiwał głową.

– Właśnie – rzekł. – Dobrze, że mi przypomniałeś. Musimy z samego rana porozmawiać z jego wspólnikiem.

Bosch nachylił się nad biurkiem Ferrasa, by wziąć swój notes. Zapisał nazwisko Barry'ego Kelbera, podczas gdy Ferras kontynuował przewijanie listy połączeń.

– Po szóstej Kent zaczyna wydzwaniać na zmianę do domu i pod numer komórki żony. Wydaje mi się, że nie odbierała, bo jest zapis dziesięciu połączeń w ciągu trzech minut. Dzwonił i dzwonił. Chwilę wcześniej dostał tego pilnego e-maila od żony.

Wszystko zaczynało się układać Boschowi w całość. Kent spędzał zwykły dzień w pracy, prowadząc liczne rozmowy z dobrze znanymi ludźmi, gdy nagle dostał e-maila od żony. Zobaczył dołączone do wiadomości zdjęcie i zaczął dzwonić do domu. Żona nie odbierała, co wprawiło go w jeszcze większy popłoch. Wreszcie pojechał zrobić to, co polecono mu w e-mailu. Ale mimo jego starań i posłuszeństwa, i tak został zastrzelony w punkcie widokowym.

– Co poszło nie tak? – zapytał głośno Bosch.

– Co masz na myśli, Harry?

– Zabójstwo w punkcie widokowym. Ciągle nie rozumiem, dlaczego go zabili. Zrobił to, czego chcieli. Dał im ten materiał. Co poszło nie tak?

– Nie wiem. Może go zabili, bo widział twarz jednego z nich.

– Świadek twierdzi, że ten, który do niego strzelał, nosił kominiarkę.

– No to może wszystko poszło dobrze. Może od początku zamierzali go zabić. Zrobili sobie tłumik, pamiętasz? Facet krzyknął „Allah", a to chyba nie świadczy, że coś poszło nie tak. Świadczy raczej, że taki był plan.

Bosch skinął głową.

– Dobrze, jeżeli taki był plan, to dlaczego zabili Kenta, a nie żonę? Po co mieliby zostawiać świadka?

– Nie wiem, Harry. Ale ci nawiedzeni muzułmanie mają, zdaje się, jakąś zasadę na temat krzywdzenia kobiet, nie? Że mogą przez to nie osiągnąć nirwany, nie trafić do raju czy jak to się u nich nazywa. Chyba o to chodzi?

Bosch nie odpowiedział na to pytanie, ponieważ nie znał się na praktykach kulturowych, o których ogólnikowo wspomniał jego partner. Ale pytanie podkreślało egzotykę sprawy, z jaką miał do czynienia. Przyzwyczaił się do tropienia morderców, których motywem była chciwość, nieczystość czy inny z siedmiu grzechów głównych. Fanatyzm religijny rzadko pojawiał się na tej liście.

Ferras odłożył telefon i odwrócił się do komputera. Jak wielu detektywów wolał korzystać z własnego laptopa, ponieważ służbowe komputery policyjne były stare i wolne, a większość z nich miała więcej wirusów niż dziwki na Hollywood Boulevard.

Zapisał otwarty dokument i otworzył program pocztowy. E-mail przesłany ze skrzynki Kenta już tam dotarł. Ferras otworzył wiadomość i gwizdnął na widok fotografii nagiej i związanej Alicii Kent.

– Tak, to musiało podziałać – powiedział.

Zrozumiał, dlaczego Kent przekazał sprawcom cez. Ferras był żonaty od niespełna roku i niebawem miało mu się urodzić dziecko. Bosch dopiero poznawał swojego młodego partnera, lecz już wiedział, że bardzo kocha żonę. Pod szybą przykrywającą blat biurka Ferras miał kolaż jej zdjęć ze ślubu. Bosch trzymał pod swoją szybą zdjęcia ofiar morderstw, których sprawców nadal poszukiwał.

– Wydrukuj mi to – powiedział Bosch. – Powiększ, jeżeli się da. I pobaw się jeszcze tym telefonem. Może coś znajdziesz.

Bosch wrócił za swoje biurko i usiadł. Ferras powiększył zdjęcie i wydrukował na kolorowej drukarce znajdującej się w głębi biura. Po chwili przyniósł Boschowi wydruk.

Bosch nałożył już okulary do czytania, ale z szuflady wyciągnął prostokątną lupę, którą kupił, gdy zauważył, że szkła są już za słabe do oglądania drobniejszych szczegółów. Nigdy nie używał lupy, kiedy biuro było pełne detektywów. Nie chciał dawać innym powodów do drwin – nawet gdyby to miały być tylko niewinne żarty.

Położył wydruk na biurku i pochylił się nad nim uzbrojony w lupę. Najpierw obejrzał więzy, którymi skrępowano kończyny kobiety za jej plecami. Intruzi użyli sześciu opasek z zatrzaskiem, nakładając je kolejno na nadgarstki i kostki, piątą łącząc skrępowane nogi, a ostatnią łącząc opaski na rękach z opaską wiążącą nogi.

Bosch odniósł wrażenie, że to zbyt skomplikowany sposób unieruchomienia kończyn kobiety. Sam zrobiłby to inaczej, gdyby próbował szybko związać ofiarę, która zapewne usiłowała stawiać opór. Użyłby mniejszej liczby więzów, żeby wszystko odbyło się prościej i szybciej.

Nie był pewien, co to może oznaczać, jeśli w ogóle cokolwiek oznaczało. Może Alicia Kent wcale się nie szamotała i w zamian za jej uległość napastnicy użyli dodatkowych opasek, aby mniej się męczyła, leżąc związana na łóżku. Wydawało mu się, że dzięki temu jej ręce i nogi były mniej wygięte, niż gdyby skrępowano ją brutalniej.

Mimo to, przypomniawszy sobie sińce na przegubach Alicii Kent, doszedł do wniosku, że czas, jaki spędziła unieruchomiona na łóżku, nie był dla niej łatwy. Oglądając zdjęcie, był pewien tylko tego, że musi jeszcze raz porozmawiać z Alicią Kent i wydobyć z niej więcej szczegółów na temat tego, co się zdarzyło.

Na czystej kartce w notesie zapisał pytania o więzy. Resztę strony zamierzał wykorzystać na dodatkowe pytania, jakie mu się nasuną podczas przygotowania do dalszego ciągu przesłuchania.

Nic więcej nie przychodziło mu do głowy. Kiedy skończył oglądać fotografię, odłożył lupę i zaczął przebiegać wzrokiem raporty kryminalistyczne z oględzin miejsca zbrodni. Tu także nic nie zwróciło jego szczególnej uwagi, więc szybko przeszedł do protokołów i dowodów z domu Kentów. Razem z Brennerem szybko opuścili dom, spiesząc się do kliniki św. Agaty, dlatego Boscha nie było na miejscu, gdy technicy szukali śladów pozostawionych przez intruzów. Był bardzo ciekaw, co udało im się znaleźć.

Zobaczył jednak tylko jedną torebkę z czarnymi plastikowymi opaskami, którymi skrępowano Alicię Kent i które rozcięła Rachel Walling, aby ją wyswobodzić.

– Chwileczkę – powiedział Bosch, unosząc torebkę z przezroczystej folii. – Tylko to zabezpieczyli w domu Kentów?

Ferras uniósł głowę znad biurka.

– Tylko to mi dali. Sprawdziłeś listę dowodów? Tam powinno być wszystko. Może jeszcze nad czymś pracują.

Bosch przeszukał dokumenty przyniesione przez Ferrasa i po chwili znalazł spis dowodów. Odnotowywano w nim każdy przedmiot zabrany przez techników z miejsca zdarzenia. Pomagało to śledzić dowody podczas ich przekazywania.

Zobaczył, że w spisie figuruje kilka przedmiotów, które technicy zebrali w domu Kentów, przede wszystkim próbki włosów i włókien. Tego należało się spodziewać, choć nie wiadomo, czy któraś z próbek miała związek z podejrzanymi. Ale w ciągu lat swojej pracy Bosch nigdy jeszcze nie widział nieskazitelnie czystego miejsca zdarzenia. Podstawowe prawo natury mówiło bowiem, że każde przestępstwo pozostawia ślad w otoczeniu – choćby najmniejszy. Zawsze dochodzi do przeniesienia materiału. Trzeba go po prostu znaleźć.

Każda opaska została wpisana na listę pojedynczo, a po nich wymieniono liczne próbki włosów i włókien zebrane z różnych miejsc, od dywanu w sypialni po kratkę ściekową w łazience dla gości. Na liście figurowała także podkładka pod mysz domowego komputera oraz pokrywka obiektywu aparatu Nikon, którą znaleziono pod łóżkiem w sypialni. Ostatnia pozycja najbardziej zaciekawiła Boscha. Dowód opisano po prostu jako popiół z papierosa.

Bosch nie miał pojęcia, jaką wartość dowodową mógł mieć popiół z papierosa.

– W kryminalistycznym jest jeszcze ktoś z ludzi, którzy działali w domu Kentów? – spytał Ferrasa.

– Pół godziny temu jeszcze byli – odrzekł Ferras. – Buzz Yates i ta kobieta od daktyloskopii, której nazwiska nigdy nie pamiętam.

Bosch podniósł słuchawkę i zadzwonił do biura techników.

– Laboratorium kryminalistyczne, Yates.

– Buzz, właśnie z tobą chciałem pogadać.

– Kto mówi?

– Harry Bosch. Chodzi o oględziny domu Kentów. Powiedz mi coś o tym popiele, który tam zebraliście.

– Ach, tak, papieros spalił się na popiół. Tamta agentka FBI poprosiła mnie, żebym go zebrał.

– Gdzie był?

– Znalazła go na spłuczce w łazience dla gości. Jak gdyby ktoś chciał się wysikać i odłożył fajkę, a potem o niej zapomniał. Papieros spalił się do końca i zgasł.

– Czyli znalazła sam popiół?

– Zgadza się. Została tylko szara gąsienica. Ale agentka chciała, żebyśmy go zabrali, mówiła, że w jej laboratorium będą mogli coś z tym…

– Chwileczkę, Buzz. Oddałeś jej dowód rzeczowy?

– No, tak jakby. Mówiła…

– Co to znaczy „tak jakby"? Oddałeś albo nie. Dałeś agentce Walling popiół z papierosa, który zebrałeś z mojego miejsca zdarzenia?

– Tak – przyznał Yates. – Ale nie bez zastrzeżeń i gwarancji, Harry. Powiedziała, że laboratorium federalnych może przeprowadzić analizę popiołu i ustalić rodzaj tytoniu, co z kolei pozwoli ustalić kraj pochodzenia. My takich cudów nie potrafimy, Harry. Nie mogliśmy nawet tego tknąć. Powiedziała, że to dowód istotny dla śledztwa, bo być może sprawcami są terroryści spoza kraju. No więc musiałem się zgodzić. Opowiadała, że kiedyś rozpracowała sprawę podpalenia, gdzie znaleźli drobinę popiołu z papierosa, od którego wybuchł pożar. Udało się im określić markę papierosów i powiązać ją z jednym z podejrzanych.

– A ty jej uwierzyłeś.

– No… tak, uwierzyłem.

– 1 dałeś jej mój dowód.

Bosch powiedział to zrezygnowanym tonem.

– Harry, to nie był twój dowód. Przecież wszyscy gramy w jednej drużynie, nie?

– Tak, Buzz, gramy.

Bosch odłożył słuchawkę i zaklął. Ferras spytał, co się stało, lecz jego partner zbył pytanie machnięciem ręki.

– Typowe federalne wciskanie kitu.

– Harry, zdążyłeś się trochę przespać przed wezwaniem?

Bosch spojrzał na siedzącego naprzeciw partnera. Doskonale wiedział, do czego Ferras zmierza, zadając to pytanie.

– Nie – odrzekł. – Nie spałem. Ale wkurzam się na FBI nie z powodu braku snu. Znam tę robotę dłużej, niż ty chodzisz po ziemi. Wiem, jak sobie poradzić z niewyspaniem.

Uniósł kubek z kawą.

– Zdrówko – dodał.

– Mimo to nie jest dobrze – odparł Ferras. – Niedługo zaczniesz lecieć z nóg, partnerze.

– Nie martw się o mnie.

– W porządku, Harry.

Bosch wrócił do rozmyślań o popiele.

– Co ze zdjęciami? – spytał Ferrasa. – Masz już zdjęcia z domu Kentów?

– Tak, gdzieś tu są.

Ferras przerzucił dokumenty na biurku, wyciągnął z nich teczkę z fotografiami i podał mu. Bosch szybko odnalazł trzy zdjęcia zrobione w łazience dla gości. Widok całej łazienki, ujęcie toalety, na którym był widoczny popiół na pokrywie spłuczki, oraz zbliżenie szarej gąsienicy, jak nazwał ją Buzz.

Bosch rozłożył na biurku trzy fotografie, ponownie wziął lupę i zaczął je studiować. Robiąc zbliżenie popiołu, fotograf położył na spłuczce linijkę, aby pokazać skalę ujęcia. Popiół miał prawie pięć centymetrów długości, prawie tyle co cały papieros.

– Zobaczyłeś już coś, Sherlocku? – zapytał Ferras.

Bosch uniósł głowę. Partner uśmiechał się do niego. Bosch nie odpowiedział uśmiechem, dochodząc do wniosku, że nie może już używać lupy nawet w obecności partnera, nie narażając się na docinki.

– Jeszcze nie, Watsonie – odparował.

Miał nadzieję, że to uciszy Ferrasa. Nikt nie chciał być Watsonem.

Oglądając zdjęcie toalety, zauważył podniesioną deskę sedesową. Oznaczało to, że z łazienki korzystał mężczyzna. Popiół z papierosa świadczył z kolei, że był to jeden z intruzów. Bosch przyjrzał się ścianie nad toaletą. Wisiała na niej niewielka fotografia w ramkach przedstawiająca zimowy krajobraz. Widok bezlistnych drzew i stalowoszarego nieba przywodził Boschowi na myśl Nowy Jork czy inne wschodnie okolice.

Zdjęcie przypomniało mu sprawę, którą zamknął przed rokiem, gdy pracował jeszcze przy sprawach otwartych i niewyjaśnionych. Podniósł słuchawkę i jeszcze raz zadzwonił do kryminalistyki. Kiedy zgłosił się Yates, Bosch poprosił do telefonu osobę, która zdejmowała odciski palców w domu Kentów.

– Chwileczkę – powiedział Yates.

Widocznie nadal był zły na Boscha z powodu wcześniejszej rozmowy, ponieważ nie spieszył się z wezwaniem technika. Bosch czekał cztery minuty, oglądając przez lupę zdjęcia z domu Kentów.

– Mówi Wittig – odezwał się w końcu kobiecy głos.

Bosch znał ją z poprzednich spraw.

– Andrea, tu Harry Bosch. Chcę cię zapytać o dom Kentów.

– O co konkretnie?

– Sprawdzałaś laserem łazienkę dla gości?

– Oczywiście. Tam, gdzie znaleźli popiół i sedes był otwarty? Tak, sprawdziłam.

– Było coś?

– Nie, nic. Wytarte do czysta.

– A ściana nad toaletą?

– Tak, też sprawdziłam. Nic nie znalazłam.

– Tylko tyle chciałem wiedzieć. Dzięki, Andrea.

– Powodzenia.

Bosch odłożył słuchawkę i spojrzał na fotografię popiołu. Coś w tym zdjęciu nie dawało mu spokoju, lecz nie był pewien co.

– Harry, dlaczego pytałeś o ścianę nad toaletą?

Bosch popatrzył na Ferrasa. Zostali partnerami między innymi po to, aby bardziej doświadczony detektyw mógł wprowadzać w arkana pracy śledczej niedoświadczonego detektywa. Bosch postanowił odłożyć na bok dowcipy o Sherlocku Holmesie i opowiedzieć mu dawną historię.

– Skojarzyłem to z pewną sprawą z Wilshire sprzed trzydziestu lat. Znaleziono utopioną w wannie kobietę i jej psa. W całym domu odciski palców zostały dokładnie wytarte, ale deska sedesowa była podniesiona. Stąd prowadzący śledztwo wiedzieli, że szukają mężczyzny. Toaleta też została wytarta do czysta, ale na ścianie za nią znaleźli odcisk dłoni. Facet musiał skorzystać i sikając, oparł się ręką o ścianę. Na podstawie wysokości odcisku ustalili jego wzrost. Domyślili się też, że jest leworęczny.

– Jak?

– Bo na ścianie był odcisk prawej dłoni. Doszli do wniosku, że facet zwykle trzyma fiuta ręką, którą lepiej się posługuje.

Ferras przytaknął skinieniem głowy.

– Czyli zidentyfikowali podejrzanego na podstawie odcisku dłoni?

– Tak, ale dopiero trzydzieści lat później. Zamknęliśmy sprawę w zeszłym roku, w otwartych i niewyjaśnionych. Wtedy w bankach danych nie było zbyt wielu odcisków dłoni. Kiedy ja i moja partnerka dostaliśmy tę sprawę, wrzuciliśmy odcisk do komputera. I trafiliśmy. Namierzyliśmy tego faceta w Ten Thousand Palms na pustyni i pojechaliśmy go zdjąć. Zanim zdążyliśmy go aresztować, wyciągnął broń i się zastrzelił.

– Kurczę. Czyli nie mieliście nawet okazji z nim pogadać.

– Właściwie nie. Ale byliśmy pewni, że to on. Popełnił samobójstwo na naszych oczach i wziąłem to za dowód winy.

– Nie, jasne. Chodzi mi tylko o to, że chętnie pogadałbym z tym gościem i spytał go, dlaczego zabił psa.

Bosch przez chwilę przyglądał się partnerowi.

– Gdyby się nam udało pogadać, chyba bardziej interesowałoby nas, dlaczego zabił tę kobietę.

– Tak, wiem. Zastanawiam się po prostu, dlaczego pies, rozumiesz?

– Chyba się bał, że pies mógłby go zidentyfikować. Wiesz, pies go znał i mógłby zareagować na jego zapach. Facet nie chciał ryzykować.

Ferras pokiwał głową na znak, że przyjmuje wyjaśnienie. Bosch właśnie to wymyślił. W trakcie śledztwa pytanie o psa w ogóle nie padło.

Ferras wrócił do pracy, a Bosch odchylił się na krześle, zastanawiając się nad szczegółami sprawy. Na razie sprowadzały się do gmatwaniny myśli i zagadek. Spośród nich na pierwszy plan wybijało się podstawowe pytanie: dlaczego Stanley Kent został zamordowany. Alicia Kent twierdziła, że napastnicy mieli twarze zasłonięte kominiarkami. Jesse Mitford mówił, że człowiek, który zabił Stanleya Kenta w punkcie widokowym, miał kominiarkę. Boschowi nasuwały się pytania: po co strzelać do Stanleya Kenta, jeśli ten nie potrafiłby nawet zidentyfikować sprawcy? I po co zakładać kominiarkę, jeśli od początku planowano go zabić? Przypuszczał, że nałożenie kominiarek było sztuczką, żeby dać Kentowi fałszywe poczucie bezpieczeństwa i skłonić go do współpracy. Ten wniosek też jednak budził wątpliwości.

Bosch znów odłożył pytania na bok, uznając, że ma za mało informacji, by szukać właściwych odpowiedzi. Pociągnął łyk kawy i był gotów do drugiej tury przesłuchania Jessego Mitforda. Najpierw jednak wyciągnął telefon. Od sprawy Echo Park wciąż miał w nim zapisany numer Rachel Walling. Postanowił nigdy go nie usuwać.

Wcisnął przycisk i zadzwonił do niej, przygotowując się na to, że zostanie natychmiast rozłączony. Numer nadal działał, lecz usłyszał tylko nagrany głos Rachel, która prosiła, by zostawił wiadomość po sygnale.

– Tu Harry Bosch – powiedział. – Muszę z tobą pogadać i chcę dostać popiół z papierosa. To było moje miejsce zbrodni.

Zakończył połączenie. Wiedział, że wiadomość ją zdenerwuje, może nawet rozwścieczy. Wiedział, że zmierza ku nieuchronnej konfrontacji z Rachel i biurem, której prawdopodobnie mógłby bez trudu uniknąć.

Ale Bosch nie potrafił ustąpić pola federalnym. Nawet dla Rachel i wspomnień o tym, co ich kiedyś łączyło. Nawet dla nadziei na ich wspólną przyszłość, którą wciąż nosił w sobie jak numer w pamięci telefonu komórkowego.

Загрузка...