JAIME

Raventree Hal było starym zamkiem. Starożytne kamienie pokrywała gruba warstwa mchu, porastająca mury na podobieństwo żył na nogach staruchy. Po obu stronach głównej bramy wznosiły się ogromne baszty, każdego zakrętu murów broniły zaś mniejsze wieże. Wszystkie były kwadratowe. Wieże okrągłe i półksiężycowate skuteczniej się opierały katapultom, ponieważ kamienne pociski często się odbijały od łukowatych ścian, ale Raventree zbudowano w czasach, gdy budowniczowie nie przyswoili sobie jeszcze tej mądrości.

Zamek dominował nad szeroką żyzną niecką zwaną przez mapy i ludzi Doliną Blackwoodów.

Z pewnością była to dolina, ale już od kilku tysięcy lat nie rosły w niej drzewa, którym miejscowi lordowie zawdzięczali nazwisko, ani czarne, ani brązowe czy zielone. Kiedyś można je było tu znaleźć, ale siekiery drwali dawno już sobie z nimi poradziły. Tam, gdzie kiedyś rosły wysokie dęby, zbudowano domy, młyny i twierdze. Ziemia była naga i błotnista, tu i ówdzie upstrzona zaspami topniejącego śniegu.

Wewnątrz zamku ocalał jednak fragment lasu. Ród Blackwoodów wyznawał starych bogów, zachował wiarę Pierwszych Ludzi z czasów poprzedzających przybycie Andalów do Westeros.

Niektóre z drzew w ich bożym gaju dorównywały ponoć wiekiem kwadratowym wieżom Raventree, zwłaszcza drzewo serce. Górne konary kolosalnego czardrzewa były widoczne z odległości wielu mil. Przypominały kościste palce wyciągające się ku niebu.

Posuwając się ze swą eskortą krętą drogą, biegnącą ku dolinie między pofałdowanymi wzgórzami, Jaime Lannister widział, jak niewiele zostało z pól, gospodarstw rolnych i sadów otaczających ongiś Raventree — tylko błoto i popioły, a tu i ówdzie wypalone skorupy domów oraz młynów. Pustkowie porastały chwasty, cierniste krzewy i pokrzywy, nigdzie nie rosło nic, co można by uznać za plony. Gdziekolwiek by spojrzał, Jaime widział rękę swego ojca. Nawet w kościach leżących gdzieniegdzie na poboczu. Większość pochodziła od owiec, ale zdarzały się też końskie i bydlęce. Czasem zauważał też ludzką czaszkę albo bezgłowy szkielet o klatce piersiowej poprzerastanej chwastami.

W przeciwieństwie do Riverrun, Raventree nie otoczyły liczne zastępy. Oblężenie miało tu bardziej subtelny charakter, było ostatnim krokiem w tańcu trwającym od stuleci. Jonos Bracken miał pod zamkiem najwyżej pięciuset ludzi. Jaime nie zauważył wież oblężniczych, taranów ani katapult. Bracken nie zamierzał rozbić bram Raventree ani zdobyć szturmem jego wysokich grubych murów. Jego rywal nie mógł liczyć na odsiecz i Bracken z zadowoleniem weźmie go głodem. Na początku oblężenia z pewnością dochodziło do wycieczek i potyczek, a strzały fruwały w obie strony, ale minęło już pół roku i wszyscy byli zbyt zmęczeni na podobne nonsensy. Przewagę zdobyły nuda i rutyna, będące wrogami dyscypliny.

Najwyższy czas położyć temu kres — pomyślał Jaime Lannister. Riverrun wpadło już w ręce jego rodu i Raventree było wszystkim, co pozostało z krótkotrwałego królestwa Młodego Wilka.

Kiedy zamek się podda, zadanie Jaimego zostanie wykonane i będzie mógł wrócić do Królewskiej Przystani. Do króla — powtarzał sobie. Do Cersei — szeptała jednak inna część jego jaźni.

Zapewne będzie musiał spojrzeć w oczy siostrze, zakładając, że Wielki Septon nie zabije jej pod jego nieobecność. Przybywaj natychmiast — napisała w liście, który kazał Peckowi spalić w Riverrun. Pomóż mi. Ratuj mnie. Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Kocham cię.

Kocham cię. Kocham cię. Przybywaj natychmiast. Jaime nie wątpił, że siostra naprawdę go potrzebuje. Jeśli zaś chodziło o resztę... pierdoliła się z Lancetem, Osmundem Kettleblackiem, a całkiem możliwe, że również z Księżycowym Chłopcem... Nawet gdyby wrócił, nie miałby szans jej uratować. Była winna każdej zdrady, o którą ją oskarżono, a on stracił prawą dłoń.

Gdy kolumna zbliżała się kłusem przez pola, wartownicy gapili się na nią raczej z ciekawością niż ze strachem. Nikt nie podniósł alarmu, co raczej cieszyło Jaimego. Namiot lorda Brackena łatwo było znaleźć. Był największy w obozie i rozbito go w najkorzystniejszym miejscu, na niskim wzniesieniu obok strumienia. Rozciągał się stamtąd wyraźny widok na dwie bramy Raventree.

Namiot był brązowy, podobnie jak sztandar powiewający na jego centralnej tyczce. Na widniejącej na nim złotej tarczy herbowej przedstawiono czerwonego, stojącego dęba ogiera rodu Brackenów. Jaime rozkazał ludziom zsiąść z koni i powiedział im, że mogą porozmawiać z Brackenami, jeśli chcą.

— Ale nie wy dwaj — oznajmił niosącym chorągwie. — Wy trzymajcie się blisko. To nie zajmie mi wiele czasu.

Jaime zsunął się z grzbietu Chwały i podszedł do namiotu Brackena. Miecz grzechotał mu w pochwie.

Stojący przy wejściu wartownicy wymienili nerwowe spojrzenia na jego widok.

— Czy mamy cię zapowiedzieć, panie? — zapytał jeden z nich.

— Sam się zapowiem.

Jaime odsunął połę złotą dłonią, pochylił się i wszedł do środka.

Kiedy się zjawił, byli tak zajęci, tak głęboko oddali się chuci, że żadne z nich nie zauważyło jego przybycia. Kobieta zamknęła oczy. Zaciskała dłonie na gęstych brązowych włosach porastających plecy Brackena. Jego lordowska mość zatopił głowę między jej piersiami, a dłonie zamknął wokół bioder. Jaime odchrząknął.

— Lordzie Jonosie.

Kobieta otworzyła oczy i krzyknęła ze zdumienia. Jonos Bracken stoczył się z niej, sięgnął po pochwę, wyciągnął stal i wstał z przekleństwem na ustach.

— Na siedem cholernych piekieł — zaczął — kto śmie...

— Nagle zauważył biały płaszcz i złoty napierśnik Jaimego. Opuścił miecz. — Lannister?

— Przepraszam, że zakłóciłem twe przyjemności, wasza lordowska mość — oznajmił Jaime, uśmiechając się półgębkiem — ale raczej się śpieszę. Czy możemy porozmawiać?

— Porozmawiać. Tak jest. — Lord Jonos wsunął miecz do pochwy. Był niższy od Jaimego, ale masywniej zbudowany. Miał potężne bary i ramiona, których zazdrościłby mu kowal. Jego policzki oraz podbródek porastała brązowa szczecina. Oczy miał tego samego koloru i kiepsko sobie radził z ukrywaniem błyszczącego w nich gniewu. — Zaskoczyłeś mnie, panie, ale ucieszyło mnie twoje przybycie.

— I chyba również rozczarowało. — Jaime uśmiechnął się do kobiety leżącej na łożu. Jedną dłonią osłaniała lewą pierś, a drugą krocze, prawa pierś była zatem odsłonięta. Sutki miała ciemniejsze od sutek Cersei, a do tego trzykrotnie większe. Zauważywszy spojrzenie Jaimego, zakryła prawą pierś, odsłaniając w ten sposób wzgórek łonowy. — Czy wszystkie markietanki są takie skromne? — zdziwił się Lannister. — Jeśli ktoś chce sprzedać rzepę, powinien ją pokazać kupującym.

— Gapisz się na moje rzepy, odkąd tu wszedłeś, ser. — Kobieta znalazła koc i podciągnęła go do tali . Potem uniosła rękę, by odgarnąć włosy z oczu. — Ale one nie są na sprzedaż.

Jaime wzruszył ramionami.

— Przepraszam, jeśli wziąłem cię za kogoś, kim nie jesteś. Mój braciszek poznał pewnie ze sto kurew, ale ja spałem dotąd tylko z jedną.

— To łup wojenny. — Bracken podniósł spodnie z ziemi i otrzepał je. — Należała do jednego z zaprzysiężonych ludzi Blackwoodów, nim rozszczepiłem mu głowę na dwoje. Opuść ręce, kobieto. Jego lordowska mość chce się przyjrzeć twoim cyckom.

Jaime zignorował jego słowa.

— Wkładasz spodnie tył na przód, panie — poinformował Brackena. Jonos zaklął, a kobieta wymknęła się z łoża, by pozbierać ubranie. Kiedy się pochylała, odwracała i wyciągała rękę, jej palce przesuwały się nerwowo między piersiami a kroczem. Te wysiłki ukrycia się były dziwnie prowokujące, znacznie silniej, niż gdyby po prostu robiła to nago. — Jak cię zwą, kobieto? — zapytał Jaime.

— Matka nazwała mnie Hildy, ser. — Wciągnęła poplamioną koszulę przez głowę i potrząsnęła głową, uwalniając włosy. Twarz miała prawie tak samo brudną jak stopy, a między nogami tyle włosów, że można by ją wziąć za siostrę Brackena. Mimo to było w niej coś pociągającego.

Perkaty nos, gęste włosy... albo lekkie dygnięcie, gdy już włożyła spódnicę. — Widziałeś gdzieś mój drugi but, panie?

To pytanie wyraźnie poirytowało lorda Brackena.

— Czy jestem cholerną służącą, żeby podawać ci buty? Idź boso, jeśli musisz. Ale idź już.

— To znaczy, że nie zabierzesz mnie ze sobą, bym mogła się pomodlić z twoją małą żoną, panie? — Hildy roześmiała się, obrzucając Jaimego wyzywającym spojrzeniem. — A czy ty masz małą żonę, panie?

Nie. Mam siostrą.

— Jakiego koloru jest mój płaszcz?

— Białego — odparła. — Ale dłoń masz ze szczerego złota. To mi się podoba u mężczyzn. A co ty najbardziej lubisz u kobiet, panie?

— Niewinność.

— U kobiet, nie u córek.

Pomyślał o Myrcel i. Jej też będę musiał powiedzieć. To może się nie spodobać Dornijczykom. Doran Martel zaręczył Myrcel ę ze swoim synem w przekonaniu, że w jej żyłach płynie krew Roberta. Sploty i węzły — pomyślał Jaime, żałując, że nie może przeciąć wszystkich jednym szybkim uderzeniem miecza.

— Złożyłem śluby — poinformował Hildy ze znużeniem w głosie.

— A więc nie dostaniesz rzep — odparła wyzywającym tonem.

— Zwiewaj — ryknął lord Jonos.

Posłuchała go, ale gdy przechodziła obok Jaimego, ściskając jeden but i stertę ubrań, wyciągnęła rękę i złapała go za kutasa przez spodnie.

— Hildy — przypomniała mu i uciekła z namiotu, na wpół ubrana.

Hildy — pomyślał Jaime.

— A jak się ma twoja pani żona? — zapytał lorda Jonosa, gdy dziewczyna już sobie poszła.

— Skąd mam wiedzieć? Zapytaj jej septona. Kiedy twój ojciec spalił nasz zamek, doszła do wniosku, że bogowie nas ukarali. Teraz cały czas tylko się modli. — Jonos wreszcie zdołał włożyć spodnie jak należy i zawiązywał je z przodu. — Co cię tu sprowadza, panie. Blackfish? Słyszeliśmy, że zwiał.

— Naprawdę? — Jaime usiadł na obozowym stołku. — Może od niego samego?

— Ser Brynden jest za sprytny, by uciec do mnie. Nie przeczę, że go lubię, ale to mnie nie powstrzyma przed zakuciem go w łańcuchy, jeśli tylko się tu zjawi. Wie, że ugiąłem kolan.

Powinien zrobić to samo, ale zawsze był uparty. Jego brat mógłby ci to powiedzieć.

— Tytos Blackwood nie ugiął kolan — zauważył Jaime.

— Czy Blackfish mógł znaleźć azyl w Raventree?

— Mógłby go tam szukać, ale najpierw musiałby się przemknąć przez moje szyki, a nic mi nie wiadomo o tym, by wyrosły mu skrzydła. Tytos wkrótce sam będzie potrzebował azylu. Żrą już tam szczury i korzonki. Podda się przed najbliższą pełnią.

— Podda się przed zachodem słońca. Zaproponuję mu łaskawe warunki i przyjmę go z powrotem w obręb królewskiego pokoju.

— Rozumiem. — Lord Jonos wsunął się w brązową wełnianą bluzę, ozdobioną wyhaftowanym z przodu ogierem Brackenów. — Wypijesz róg ale, panie?

— Nie, ale nie musisz z mojego powodu siedzieć o suchej gębie.

Bracken napełnił róg ale, wychylił połowę i otarł usta.

— Wspominałeś o warunkach. Jak one brzmią?

— Zwyczajowo. Lord Blackwood będzie musiał przyznać się do zdrady i wyrzec się lojalności wobec Starków i Tullych. Przysięgnie solennie przed bogami i ludźmi, że od tej chwili będzie wiernym wasalem Harrenhal oraz Żelaznego Tronu, a ja dam mu ułaskawienie w imieniu króla.

Rzecz jasna, weźmiemy od niego parę garnców złota. To cena za rebelię. Zażądam też zakładnika, by mieć pewność, że Raventree nie zbuntuje się znowu.

— Weź jego córkę — zasugerował Bracken. — Blackwood ma sześciu synów, ale córkę tylko jedną. Rozpieszcza ją. To mała smarkula, ma najwyżej siedem lat.

— Nie za dużo, ale może się nadać.

Lord Jonos dopił ale i odrzucił róg na bok.

— A co z ziemiami i zamkami, które nam obiecano?

— Co to były za ziemie?

— Wschodni brzeg Wdowiego Potoku od Pola Kuszników aż po Sprośną Łąkę oraz wszystkie wyspy na strumieniu. Młyn Zbożowy i Młyn Lordowski, ruiny Błotnistego Dworu, Gwałt, Dolinę Bitwy i Starą Kuźnię, wioski Sprzączka, Czarna Sprzączka, Kopce i Glinianka oraz targowe miasteczko Błotnisty Grób. Las Os, Las Lorgena, Zielone Wzgórze i Cycki Barby. Blackwoodowie zwą je Cyckami Missy, ale przedtem należały do Barby. Honeytree razem ze wszystkimi ulami.

Proszę, tu wszystko zaznaczyłem, jeśli wasza lordowska mość raczy spojrzeć.

Przeszukał ręką stół i znalazł pergaminową mapę.

Jaime ujął ją w ocalałą dłoń, musiał więc użyć złotej, by rozwinąć i przytrzymać pergamin.

— To wielkie obszary — zauważył. — Wasze włości powiększyłyby się o jedną czwartą.

Bracken zacisnął zęby w upartym grymasie.

— Wszystkie te ziemie należały ongiś do Kamiennego Płotu. Blackwoodowie je nam ukradli.

— A co z tą wioską między Cyckami? — zapytał Jaime, dotykając mapy złotym palcem.

— To Pennytree. Też kiedyś należała do nas, ale od stu lat jest królewskim lennem. Zostawmy ją. Prosimy tylko o ziemie ukradzione nam przez Blackwoodów. Twój pan ojciec obiecał je nam, jeśli pomożemy mu poskromić lorda Tytosa.

— Po drodze zauważyłem na murach chorągwie Tullych, a także wilkora Starków. To sugeruje, że lorda Tytosa nie poskromiono.

— Przegnaliśmy jego ludzi z pola bitwy i zamknęliśmy ich w Raventree. Daj mi ludzi, by wziąć zamek szturmem, a wszyscy Blackwoodowie spoczną poskromieni w grobach.

— Jeśli dam ci ludzi, to oni poskromią Blackwoodów, nie ty. A w takim przypadku powinienem przyznać nagrodę samemu sobie. — Jaime pozwolił mapie się zwinąć. — Zatrzymam ją, jeśli pozwolisz.

— Mapa należy do ciebie. Ale ziemie do nas. Powiadają, że Lannister zawsze płaci swe długi.

Walczyliśmy za was.

— Nawet nie w połowie tak długo, jak przeciwko nam.

— Król nas ułaskawił. Wasi ludzie zabili mojego bratanka i naturalnego syna. Wasz Góra ukradł moje plony i spalił wszystko, czego nie mógł zabrać. Puścił z dymem mój zamek i zgwałcił jedną z moich córek. Domagam się rekompensaty.

— Góra nie żyje i mój ojciec też — przypomniał mu Jaime.

— A niektórzy powiedzieliby, że fakt, iż pozwolono ci zachować głowę, jest wystarczającą rekompensatą. Opowiedziałeś się po stronie Starka i dochowałeś mu wierności, dopóki lord Walder go nie zabił.

— Zamordował go, a razem z nim kilkunastu dobrych ludzi mojej krwi. — Lord Jonos odwrócił głowę i splunął. — Tak jest, dochowałem wierności Młodemu Wilkowi. Wam również jej dochowam, pod warunkiem że potraktujecie mnie sprawiedliwie. Ugiąłem kolan, ponieważ nie widziałem sensu w ginięciu za umarłych i przelewaniu krwi Brackenów za przegraną sprawę.

— Roztropny z ciebie człowiek. — Choć niektórzy mogliby powiedzieć, że lord Blackwood jest bardziej honorowy. - Dostaniesz te ziemie. A przynajmniej ich część. Ponieważ poskromiłeś Blackwoodów tylko częściowo.

To najwyraźniej usatysfakcjonowało lorda Jonosa.

— Zadowolimy się takimi zyskami, jakie wasza lordowska mość uzna za sprawiedliwe. Jeśli jednak mogę ci coś doradzić, z Blackwoodami nie można postępować zbyt łagodnie. Mają zdradę we krwi. Przed przybyciem Andalów do Westeros ród Brackenów władał wszystkimi ziemiami nad tą rzeką. Byliśmy królami, a Blackwoodowie naszymi wasalami, ale zdradzili nas i zagarnęli koronę dla siebie. Każdy Blackwood to urodzony sprzedawczyk. Dobrze by było, gdybyś o tym pamiętał, przedstawiając im warunki.

— Och, będę pamiętał — zapewnił Jaime.

Gdy ruszył konno ku bramom Raventree, Peck szedł przed nim, trzymając chorągiew pokoju.

Nim dotarli do zamku, z murów obserwowało ich już dwadzieścia par oczu. Jaime zatrzymał Chwałę na brzegu głębokiej, wyłożonej kamieniami fosy. Zieloną wodę pokrywała rzęsa. Jaime chciał już rozkazać ser Kennosowi zadąć w Róg Herrocka, ale most zwodzony zaczął się już opuszczać.

Lord Tytos Blackwood spotkał się z nim na zewnętrznym dziedzińcu. Dosiadał rumaka równie wychudzonego jak on sam. Bardzo wysoki i bardzo szczupły lord Raventree miał garbaty nos, długie włosy oraz nierówno przystrzyżoną, czarno-siwą brodę, w której było już więcej siwizny niż czerni. Na napierśniku wypolerowanej szkarłatnej zbroi inkrustowano srebrem białe drzewo, uschnięte i martwe. Wokół niego do lotu zrywało się stado onyksowych kruków. Na ramionach mężczyzny powiewał płaszcz z kruczych piór.

— Witaj, lordzie Tytosie — rzekł Jaime.

— Witaj, ser.

— Dziękuję, że wpuściłeś mnie do zamku.

— Nie powiem, że jesteś tu mile widziany, ale i nie zaprzeczę, że miałem nadzieję, iż możesz się zjawić. Przybywasz po mój miecz.

— Przybywam, by położyć temu kres. Twoi ludzie walczyli dzielnie, ale wasza wojna jest przegrana. Czy jesteś gotowy się poddać?

— Królowi. Nie Jonosowi Brackenowi.

— Rozumiem.

Blackwood zawahał się chwilę.

— Czy pragniesz, bym zsiadł z konia i klęknął przed tobą?

Patrzyła na nich setka oczu.

— Wiatr jest zimny, a dziedziniec zabłocony — odparł Jaime. — Możesz uklęknąć na dywanie w swej samotni, gdy już uzgodnimy warunki.

— Zachowujesz się po rycersku — przyznał lord Tytos.

— Chodźmy, ser. W moim zamku może zabraknąć jadła, ale nie uprzejmości.

Samotnia Blackwooda znajdowała się na pierwszym piętrze ogromnego drewnianego donżonu. Gdy weszli do środka, na kominku palił się ogień. Komnata była wielka, przestronna i jasna, a wysoki sufit podtrzymywały potężne belki z ciemnej dębiny. Na ścianach wisiały wełniane arrasy, a szerokie okna o szybkach oprawionych w ołów wychodziły na boży gaj. Za grubymi romboidalnymi szybkami z żółtego szkła Jaime dostrzegał sękate konary drzewa, któremu zamek zawdzięczał swą nazwę. Starożytne czardrzewo było kolosalne, dziesięć razy większe od tego, które rosło w Kamiennym Ogrodzie Casterly Rock. Było jednak martwe i bezlistne.

— Zatruli je Brackenowie — oznajmił gospodarz. — Od tysiąca lat nie wyrósł na nim ani jeden listek. Maesterzy mówią, że za kolejny tysiąc obróci się w kamień. Czardrzewa nigdy nie ulegają rozkładowi.

— A co z krukami? — zapytał Jaime. — Gdzie się podziały?

— Przylatują o zmierzchu i zostają tu całą noc. Są ich setki. Pokrywają drzewo niczym czarne liście, wszystkie gałęzie i konary. Zachowują się tak od tysiącleci. Drzewo przyciąga je co noc, nikt nie wie jak ani dlaczego. — Blackwood usiadł na krześle o wysokim oparciu. — Honor każe, bym zapytał o swego seniora.

— Ser Edmure zmierza do Casterly Rock jako mój jeniec. Jego żona pozostanie w Bliźniakach do chwili przyjścia na świat dziecka. Potem dołączy do męża, razem z niemowlęciem. Edmure’a czeka długie życie, pod warunkiem że nie będzie knuł spisków ani próbował ucieczki.

— Długie i pełne goryczy. Życie bez honoru. Aż do dnia śmierci ludzie będą mu powtarzać, że bał się walczyć.

Niesprawiedliwie — pomyślał Jaime. To o swoje dziecko się bał. Wiedział, czyim synem jestem, lepiej niż moja własna ciotka.

— Wybór należał do niego. Jego stryj chciał utoczyć nam krwi.

— W tym przynajmniej możemy się zgodzić. — Ton Blackwooda niczego nie zdradzał. — Co zrobiłeś z ser Bryndenem, jeśli mogę zapytać?

— Zaproponowałem mu, by przywdział czerń. Ale on wolał uciec. Czy przypadkiem nie ukrywasz go tutaj? — zapytał z uśmiechem Jaime.

— Nie.

— A czy powiedziałbyś mi, gdybyś go ukrywał?

Tym razem to Tytos Blackwood się uśmiechnął.

Jaime splótł dłonie, wsuwając złote palce między żywe.

— Chyba już pora, byśmy porozmawiali o warunkach.

— Czy teraz właśnie mam paść na kolana?

— Jak sobie życzysz. Albo możemy powiedzieć, że to zrobiłeś.

Lord Blackwood nie wstał z krzesła. Wkrótce osiągnęli porozumienie w najważniejszych punktach: wyznanie winy, złożenie hołdu, ułaskawienie, pewna suma w złocie i srebrze do zapłacenia.

— Jakich ziem żądasz? — zapytał lord Tytos. Jaime wręczył mu mapę. Blackwood zerknął na nią i zachichotał. — Oczywiście. Sprzedawczyk musi otrzymać nagrodę.

— Tak, ale mniejszą, niż się spodziewa, w zamian za mniejszą zasługę. Z którymi z tych ziem zgodzisz się rozstać?

Lord Tytos zastanawiał się przez chwilę.

— Drewniany Płot, Pole Kuszników i Sprzączka.

— Ruiny, wzgórze i kilka nędznych chat. Doprawdy, wasza lordowska mość. Musisz ponieść karę za popełnioną zdradę. Będzie chciał dostać co najmniej jeden młyn.

Młyny były cennym źródłem podatków. Lord otrzymywał dziesiątą część zmielonego w nich ziarna.

— Niech będzie Lordowski. Zbożowy należy do nas.

— I jeszcze jedną wioskę. Kopce?

— Pod ich kamieniami spoczywają moi przodkowie. — Raz jeszcze spojrzał na mapę. — Daj mu Honeytree razem z ulami. Od całej tej słodyczy utyje i zepsują mu się zęby.

— Zgoda. Zostało jeszcze tylko jedno.

— Zakładnik.

— Tak, wasza lordowska mość. Słyszałem, że masz córkę.

— Bethany. — Na twarzy lorda Tytosa pojawiło się przerażenie. — Mam też dwóch braci i siostrę. Dwie owdowiałe ciotki. Bratanice, bratanków i kuzynów. Myślałem, że możesz się zgodzić...

— To musi być dziecko z twojej krwi.

— Bethany ma tylko osiem lat. To miła dziewczynka, wiecznie roześmiana. Nigdy nie oddalała się od mojego zamku na więcej niż dzień jazdy.

— Czemu więc nie miałaby zobaczyć Królewskiej Przystani? Jego Miłość jest prawie jej rówieśnikiem. Ucieszy się z nowej przyjaciółki.

— Takiej, którą będzie mógł powiesić, kiedy jej ojciec wzbudzi jego niezadowolenie? — zapytał lord Tytos. — Mam czterech synów. Czy zechciałbyś wziąć jednego z nich zamiast niej? Ben ma dwanaście lat i jest spragniony przygód. Jeśli wasza lordowska mość zechce, może go uczynić swym giermkiem.

— Mam już tylu giermków, że nie wiem, co z nimi począć. Gdy tylko idę się odlać, biją się o prawo potrzymania mojego kutasa. Masz sześciu synów, nie czterech, wasza lordowska mość.

— Kiedyś miałem sześciu. Najmłodszy, Robert, nigdy nie był silny. Zmarł przed dziewięcioma dniami, na biegunkę. Lucasa zamordowano na Krwawych Godach. Czwarta żona Waldera Freya była z Blackwoodów, ale więzy krwi znaczą w Bliźniakach równie mało co prawo gościnności.

Chciałbym pochować Lucasa pod drzewem, ale Freyowie nie raczyli dotąd zwrócić mi jego kości.

— Dopilnuję, by to zrobili. Czy Lucas był twoim najstarszym synem?

— Drugim. Dziedzicem jest Brynden. Po nim jest Hoster. Obawiam się, że to mól książkowy.

— W Królewskiej Przystani też mają książki. Pamiętam, że mój mały braciszek czytał je od czasu do czasu. Być może twój syn mógłby im się przyjrzeć. Zgodzę się przyjąć Hostera jako zakładnika.

Ulgę Blackwooda łatwo było zauważyć.

— Dziękuję, wasza lordowska mość. — Zawahał się. — Jeśli mogę być tak śmiały, od lorda Jonosa również powinieneś wziąć zakładnika. Którąś z jego córek. Choć wiecznie ugania się za dziewkami, ma za mało męskości, by spłodzić synów.

— Miał bękarta, który zginął na wojnie.

— Czyżby? Harry z pewnością był bękartem, ale czy rzeczywiście on go spłodził to już inna sprawa. Chłopak był jasnowłosy i urodziwy, a o Jonosie nie można powiedzieć ani jednego, ani drugiego. — Lord Tytos wstał. — Czy raczysz zjeść ze mną kolację?

— Innym razem, wasza lordowska mość. — W zamku panował głód i niedobrze by było, gdyby Jaime kradł jego mieszkańcom żywność. — Nie mogę zwlekać. Czeka na mnie Riverrun.

— Riverrun? Czy Królewska Przystań?

— I jedno, i drugie.

Lord Tytos nie próbował go przekonać do zmiany zdania.

— Za godzinę Hoster będzie gotowy do odjazdu.

Rzeczywiście był. Chłopak znalazł Jaimego w stajni. Przez ramię przerzucił sobie posłanie, a pod pachą trzymał kilka zwojów. Nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat, ale był jeszcze wyższy od ojca, prawie siedem stóp nóg, łydek i łokci, patykowaty, niezgrabny młodzieniec z opadającym na czoło kosmykiem włosów.

— Lordzie dowódco, jestem twoim zakładnikiem. Mam na imię Hoster, ale ludzie mówią na mnie Hos — dodał z uśmiechem.

Myśli, że to żarty?

— Jacy ludzie?

— Moi przyjaciele i bracia.

— Ja nie jestem twoim przyjacielem ani bratem. — Z twarzy chłopaka zniknął uśmiech. Jaime spojrzał na lorda Tytosa.

— Wasza lordowska mość, musimy się dobrze zrozumieć. Lord Beric Dondarrion, Thoros z Myr, Sandor Clegane, Brynden Tully, kobieta zwana Kamiennym Sercem... wszystko to są wyjęci spod prawa buntownicy, wrogowie króla i jego wiernych poddanych. Jeśli się dowiem, że ty albo twoi ludzie ukrywacie któregoś z nich, zapewniacie mu ochronę albo służycie inną pomocą, bez wahania odeślę ci głowę twojego syna. Mam nadzieję, że to sobie uświadamiasz.

Zapamiętaj sobie jeszcze jedno. Nie jestem Rymanem Freyem.

— To prawda. — Z twarzy lorda Blackwooda zniknął wszelki ślad ciepła. — Wiem, z kim mam do czynienia, Królobójco.

— To dobrze. — Jaime dosiadł Chwały i zawrócił wierzchowca ku bramie. — Życzę ci udanych żniw i radości z królewskiego pokoju.

Nie zajechał daleko. Lord Jonos Bracken czekał na niego tuż za zasięgiem strzału z dobrej kuszy od murów Raventree. Jego rumak nosił zbroję, podobnie jak jeździec, który włożył też szary stalowy hełm z kitą z końskiego włosia.

— Widziałem, że ściągnęli chorągiew z wilkorem — rzekł, gdy Jaime był blisko. — Czy już po wszystkim?

— Jak najbardziej. Możesz wracać do domu na siewy.

Lord Bracken uniósł zasłonę hełmu.

— Ufam, że mam więcej pól do obsiania niż przed twoją wizytą w tym zamku.

— Sprzączka, Drewniany Płot, Honeytree ze wszystkim ulami. — Zapomniał o jakiejś wiosce. -

Aha, i jeszcze Pole Kuszników.

— Młyn — odezwał się Bracken. — Muszę dostać młyn.

— Lordowski.

Lord Jonos prychnął lekceważąco.

— Tak, to wystarczy. Na razie. — Wskazał na Hostera Blackwooda, jadącego obok Pecka. — To ma być twój zakładnik? Dałeś się nabrać, ser. To słabeusz. Ma wodę zamiast krwi. Może i jest wysoki, ale każda z moich dziewcząt mogłaby go złamać jak zbutwiałą gałązkę.

— Ile masz córek, wasza lordowska mość? — zapytał Jaime.

— Pięć. Dwie z pierwszą żoną i trzy z trzecią.

Zbyt późno uświadomił sobie, że być może powiedział za dużo.

— Przyślij którąś na dwór. Będzie miała przywilej zostać damą dworu królowej regentki.

Twarz Brackena pociemniała, gdy uświadomił sobie znaczenie tych słów.

— Czy tak się odwdzięczasz za przyjaźń Kamiennego Płotu?

— Służba królowej to wielki zaszczyt — przypomniał jego lordowskiej mości Jaime. -

Powinieneś jej to wytłumaczyć. Będziemy czekali na dziewczynę przed końcem roku.

Nie czekając na odpowiedź lorda Brackena, spiął lekko Chwałę złotymi ostrogami i oddalił się kłusem. Jego ludzie ustawili się w szereg i podążyli za nim, unosząc chorągwie. Zamek i obóz wkrótce zniknęły z tyłu, zasłonięte pyłem wzbijanym przez kopyta ich koni.

Po drodze do Raventree nie niepokoili ich ani banici, ani wilki, Jaime postanowił więc, że wrócą inną trasą. Jeśli bogowie będą łaskawi, może natknie się na Blackfisha albo sprowokuje Berica Dondarriona do nierozsądnego ataku.

Gdy jechali brzegiem Wdowiego Potoku, zabrakło im dnia. Jaime wezwał zakładnika i zapytał, gdzie znajdą najbliższy bród. Chłopak zaprowadził ich w tamto miejsce. Kiedy kolumna przejeżdżała z pluskiem przez płytką wodę, słońce kryło się już za parą porośniętych trawą wzgórz.

— To są Cycki — wyjaśnił Hoster Blackwood.

Jaime przypomniał sobie mapę lorda Brackena.

— Między tymi wzgórzami leży jakaś wioska.

— Pennytree — potwierdził chłopak.

— Zatrzymamy się tam na noc. — Jeśli byli tam jacyś wieśniacy, mogli coś wiedzieć o ser Bryndenie albo o banitach. — Lord Jonos mówił coś o tym, czyje to są cycki — rzekł Jaime do chłopaka Blackwoodów, gdy jechali ku ciemniejącym wzgórzom w dogasających promieniach słońca. — Brackenowie używają jednej nazwy, a Blackwoodowie innej.

— Tak, wasza lordowska mość. Już od jakichś stu lat. Przedtem były Cyckami Matki albo po prostu Cyckami. Są dwa wzgórza i uważano, że przypominają...

— Widzę, co przypominają. — Jaime wrócił myślą do kobiety z namiotu i tego, jak próbowała ukryć wielkie ciemne sutki. — Co się zmieniło sto lat temu?

— Aegon Niegodny wziął sobie Barbę Bracken za metresę — wyjaśnił młody mól książkowy. -

To ponoć była bardzo piersiasta dziewka i pewnego dnia, gdy król odwiedzał Kamienny Płot, pojechał na polowanie, zobaczył Cycki i...

— ...nazwał je na cześć kochanki. — Jaime urodził się długo po śmierci Aegona Czwartego, ale wiedział wystarczająco wiele o jego panowaniu, by się domyślić, co się z pewnością wydarzyło później. — Ale po jakimś czasie znudził się dziewczyną z rodu Brackenów i zastąpił ją Blackwoodówną, tak?

— Lady Melissą — potwierdził Hoster. — Mówili na nią Missy. W naszym bożym gaju stoi jej posąg. Była znacznie piękniejsza od Barby Bracken, ale szczupła. Barba ponoć powiedziała, że Missy jest płaska jak chłopak. Kiedy król Aegon o tym usłyszał...

— ...oddał jej cycki Barby — dokończył ze śmiechem Jaime. — Jak się zaczął spór między Blackwoodami a Brackenami? Czy to spisano?

— Tak, wasza lordowska mość — potwierdził chłopak. — Ale niektóre kroniki spisali nasi maesterzy, inne zaś ich, a stało się to stulecia po wydarzeniach, które ponoć opisują. Wszystko zaczęło się w Erze Herosów. W owych czasach Blackwoodowie byli królami, a Brackenowie tylko poślednimi lordami, słynącymi z hodowli koni. Zamiast zapłacić królowi należne podatki, za złoto uzyskane ze sprzedaży koni opłacili najemników i obalili go.

— Kiedy to się wydarzyło?

— Pięćset lat przed przybyciem Andalów. Tysiąc, jeśli wierzyć Prawdziwej histori . Tyle że nikt nie wie, kiedy Andalowie przekroczyli wąskie morze. Prawdziwa historia mówi, że od tych czasów minęły cztery tysiące lat, ale niektórzy maesterzy zapewniają że upłynęły tylko dwa.

Przed pewnym punktem wszystkie daty stają się nieokreślone i niejasne. Klarowność histori przeradza się w mgłę legendy.

Tyrion by go polubił. Mogliby rozmawiać od zmierzchu do świtu, spierając się o książki. Na moment opuścił go gorzki żal do brata, potem jednak przypomniał sobie, co uczynił Krasnal.

— A więc walczycie o koronę, którą jeden z waszych rodów odebrał drugiemu w czasach, gdy Casterly Rock nadal należało do Casterlych, tak? Koronę królestwa, które nie istnieje od tysiącleci? — Zachichotał. — Tyle lat, tak wiele wojen, takie mnóstwo królów... można by pomyśleć, że ktoś kiedyś zawrze pokój.

— Ktoś to zrobił, wasza lordowska mość. Wielu to zrobiło. Zawarliśmy sto pokojów z Brackenami i wiele z nich przypieczętowano małżeństwami. W żyłach każdego Blackwooda płynie krew Brackenów, a każdego Brackena krew Blackwoodów. Pokój Starego Króla trwał pół stulecia. Ale potem wybuchła jakaś nowa kłótnia, stare rany się otworzyły i znowu zaczęły krwawić. Dopóki ludzie pamiętają o krzywdach wyrządzonych ich przodkom, żaden pokój nie może się okazać trwały. I tak to się ciągnie, stulecie po stuleciu. My nienawidzimy Brackenów, a oni nienawidzą nas. Ojciec mówi, że to się nigdy nie skończy.

— Kiedyś może.

— Jak, wasza lordowska mość? Ojciec mówi, że stare rany nigdy się nie goją.

— Mój ojciec też miał swoje powiedzenie: „Nigdy nie rań wroga, jeśli możesz go zabić. Umarli się nie mszczą”.

— Ale ich synowie tak — zauważył Hoster przepraszającym tonem.

— Nie, jeśli ich również zabijesz. Jeśli wątpisz w moje słowa, zapytaj Casterlych. Zapytaj lorda i lady Tarbecków albo Reyne’ów z Castamere. Zapytaj księcia Smoczej Skały.

Ciemnoczerwone chmury widoczne nad wzgórzami na zachodzie przypomniały mu na chwilę o dzieciach Rhaegara spowitych w karmazynowe płaszcze.

— Czy dlatego zabiliście wszystkich Starków?

— Nie wszystkich — zaprzeczył Jaime. — Córki lorda Eddarda żyją. Jedna niedawno wyszła za mąż. Druga... — Brienne, gdzie jesteś? Czy ją znalazłaś? — ...jeśli bogowie są łaskawi, zapomni, że była Starkówną. Wyjdzie za krzepkiego kowala albo tłustego oberżystę, wypełni jego dom dziećmi i nigdy nie będzie musiała się bać, że jakiś rycerz rozbije ich głowy o mur.

— Bogowie są łaskawi — stwierdził zakładnik niepewnym głosem.

Wierz w to dalej. Jaime spiął Chwałę ostrogami.

Pennytree okazało się znacznie większą wioską, niż się spodziewał. Tu również zawitała wojna. Świadczyły o tym spopielone sady oraz wypalone skorupy budynków. Na każdy zniszczony dom przypadały jednak trzy odbudowane. W gęstniejącym błękitnym zmroku Jaime zauważył na co najmniej dwudziestu dachach nowe strzechy oraz drzwi wykonane ze świeżego drewna. Między stawem dla kaczek a kuźnią rosło drzewo, któremu osada zawdzięczała swą nazwę, wysoki, starożytny dąb. Jego powykręcane korzenie wysuwały się z ziemi na podobieństwo gniazda powolnych brązowych węży. Do potężnego pnia przybito setki starych miedziaków.

Peck wlepił wzrok w drzewo, a potem w puste domy.

— Gdzie się podziali ludzie?

— Ukrywają się — wyjaśnił Jaime.

W domach wygaszono wszystkie paleniska, ale niektóre jeszcze dymiły, a żadne nie było zimne. Jedynym żywym stworzeniem była znaleziona przez Gorącego Harry’ego Merrel a koza grzebiąca w ziemi w ogrodzie warzywnym... ale wioska miała silny fort o grubych kamiennych murach wysokości dwunastu stóp. Jaime wiedział, że tam właśnie znajdą wieśniaków. Ukryli się za tymi murami, gdy przybyli łupieżcy. Tylko dzięki temu wioska nadal istnieje. A teraz schowali się tam przede mną.

Podjechał do bram fortu.

— Hej wy, w środku. Nie zrobimy wam krzywdy. Jesteśmy królewskimi ludźmi.

Na murze nad bramą pojawiły się twarze.

— To królewscy ludzie spalili wioskę — zawołał jakiś mężczyzna. — Przedtem ludzie jakiegoś innego króla zabrali nam owce. Służyli innemu królowi, ale naszym owcom było wszystko jedno.

Królewscy ludzie zabili Harsleya i ser Ormonda, a Lacey gwałcili tak długo, aż umarła.

— To nie byli moi ludzie — zapewnił Jaime. — Otworzycie bramy?

— Jak już sobie pojedziecie.

Ser Kennos podjechał do Jaimego.

— Moglibyśmy z łatwością rozbić bramę albo podpalić fort.

— A oni rzucaliby na nas kamienie i zasypywali nas strzałami. — Jaime potrząsnął głową. — To byłaby krwawa robota i co by to dało? Ci ludzie nie zrobili nam nic złego. Przenocujemy w chatach, ale nie pozwalam nic kraść. Mamy własne zapasy.

Gdy na niebie pojawił się księżyc w kwadrze, przywiązali konie do palików na wioskowych błoniach, a potem spożyli kolację złożoną z solonej baraniny, suszonych jabłek i twardego sera.

Jaime jadł niewiele, dzieląc się bukłakiem wina z Peckiem i zakładnikiem Hosem. Próbował policzyć miedziaki przybite do starego dębu, ale było ich za wiele i ciągle tracił rachubę. O co w tym chodzi? Chłopak Blackwoodów mógłby mu powiedzieć, gdyby Jaime go zapytał, ale to popsułoby tajemnicę.

Wystawił straże, by nikt nie mógł opuścić wioski. Wysłał też zwiadowców, żeby się upewnić, że żaden nieprzyjaciel ich nie zaskoczy. Gdy zbliżała się północ, dwaj z nich wrócili z pojmaną kobietą.

— Po prostu do nas podjechała i oznajmiła, że chce z tobą porozmawiać, panie.

Jaime wstał.

— Pani, nie sądziłem, że ujrzę cię tak szybko. — Bogowie bądźcie łaskawi, wygląda dziesięć lat starzej, niż kiedy widziałem ją ostatnio. I co się stało z jej twarzą? — Ten bandaż... zostałaś ranna...

— To ukąszenie. — Dotknęła rękojeści miecza, tego, który jej dał. Wierny Przysiędze. — Panie, zleciłeś mi misję.

— Dziewczyna. Znalazłaś ją?

— Znalazłam — potwierdziła Brienne, Dziewica z Tarthu.

— I gdzie ona jest?

— Dzień jazdy stąd. Mogę cię do niej zaprowadzić, ser, ale będziesz musiał pojechać ze mną sam. W przeciwnym razie Ogar ją zabije.

Загрузка...