10

Szlem. – Raffaella zdecydowanie kładzie karty na zielone sukno, patrząc z satysfakcją na swoją przeciwniczkę. Kobietę w okularach tak silnych, jak słaba jest jej reakcja.

– Wyłóż je, moja droga…

Jakby wypadały jej z rąk. Raffaella szybko je zgarnia.

– Tę połóż tu, tę tu, a tę ostatnią tam. A za te wszystkie płacisz.

Robi szybki rachunek w pamięci, potem zapisuje osiągnięty wynik na kartce papieru. Wstaje i ustawia się za plecami Claudia, decydując również o jego grze, i po kilku rezygnacjach namawia go, żeby bił. Także ich przeciwnik przegrywa. Raffaella, szczęśliwa, notuje punkty. Gdyby nie kontra, na którą wpadł Claudio, zniszczyliby ich już w drugiej partii. Bierze karty i zaczyna je zręcznie tasować. Kobieta w mocnych szkłach przekłada karty. Zawsze jest taka sama, to znaczy bardzo powolna. Raffaella nie zniosłaby tego, żeby przegrać, nie tyle z powodu punktów, a uzbierała ich niemało, ile dlatego że musiałaby tamtej oddać karty. Przy sąsiednich stolikach seria przegranych wreszcie się kończy, pozwalając za ten wypadek obwinić zwyczajny pech. Ktoś odstawia na miejsce ledwie opróżnioną przez panią domu popielniczkę, tak by była w zasięgu prawej ręki gracza. Pewien adwokat nalewa sobie whisky dokładnie do poziomu rysunku na szklance. Właściwa miara, żeby wygrać, pozostając jeszcze trzeźwym. Niektóre pary, na pozór bardziej zakochane niż inne, witają się serdecznie, nim wezmą karty do rąk. Tak naprawdę to więcej w tym jakiegoś magicznego rytuału niż bezinteresownej miłości. Kilka par wychodzi, tłumacząc się wczesnym wstawaniem nazajutrz lub niepokojem o dzieci, które jeszcze nie wróciły do domu. A na ogół jest tak, że albo on ostatnio nie czuł się najlepiej, albo ona wynudziła tu się tego wieczoru. Wśród takich właśnie są Marina i Filippo. Żegnają się ze wszystkimi, obłudnie dziękując gospodyni wspaniały wieczór. Marina jeszcze całuje Raffaellę z dłuższym niż zwykle uśmiechem i przypomina o ich tajnym porozumieniu w sprawie córek.


Z bramy o numerze tysiąc sto trzydzieści na Cassii wychodzi grupa gości. Komentują to, co się wydarzyło. Jeden z chłopców wydaje się mieć więcej do opowiadania o wszystkim niż inni. Sądząc po jego spuchniętej wardze, z pewnością ma rację. Po wielu głupich, niepotrzebnych pytaniach policja opuściła w końcu dom Roberty. Jedyną, która mogłaby coś policji powiedzieć, była niejaka Francesca, która stwierdziwszy, że zabawa przybiera niebezpieczne formy, wyniosła się pospiesznie, zabierając ze sobą swoją opróżnioną torebkę i nazwiska intruzów.

W ogólnym zamieszaniu Palombi i Daniela uciekli wcześniej z wieloma innymi gośćmi. Babi, całkowicie przemoczona, pozostała więc bez siostry. Na szczęście Roberta znalazła dla niej parę wąskich spodni, które świetnie na niej leżą, i zamszową kurtkę starszego brata, w której z kolei zmieściłaby się dwa razy.

– Powinnaś częściej chodzić na przyjęcia w czymś takim, jesteś czarująca.

– Och, Chicco, chce ci się jeszcze żartować? Zgubiłam siostrę i zniszczyłam sukienkę od Valentina.

Pokazuje elegancką, plastikową torbę z nazwą inną niż tamta, ale również modną.

– Jakby tego było mało, to matka, jak mnie zobaczy z mokrą głową, zrobi niezłą awanturę.

Długie rękawy kurtki zakrywają jej dłonie, przeszkadzając. Babi zawija je aż po łokcie. Ale po kilku krokach opadają przekornie z powrotem.


– O, to ten. – Spoza pojemników na śmieci Schello zdecydowanie wskazuje Chicco Brandellego. Step przygląda mu się.

– Jesteś pewien?

– Całkowicie.

Step rozpoznaje też dziewczynę, która idzie obok tamtego, chociaż tak świetnie się przebrała. Nie zapomina się łatwo kobiety, która tak usilnie nalega, by pójść z tobą pod prysznic.

– Chodźmy, trzeba uprzedzić innych. Babi i Chicco skręcają w jakąś uliczkę.

– Powiedz mi lepiej, dlaczego nie przyszedłeś mi z pomocą, kiedy ten łajdak wciągnął mnie pod prysznic?

– Nic nie widziałem, dzwoniłem wtedy na policję.

– Ty?

– Sytuacja stawała się groźna. Zaczęła się taka kotłowanina… Widziałaś, jak urządzili Marinellego?

– Tak, biedaczysko.

– Biedaczysko? Do wesela się zagoi, daj spokój. A jak będzie teraz opowiadał! Sam przeciwko wszystkim, bohater wieczoru. Znam go jak własną kieszeń. O, to ten.

Zatrzymują się przed samochodem. Kierunkowskazy zaczynają mrugać i jednocześnie odblokowują się zabezpieczenia. To dość powszechny typ alarmu, tylko bmw mają inny, zupełnie nowy model. Chicco otwiera drzwi. Babi widzi wspaniałe wnętrze samochodu, w ciemnym drewnie i skórze.

– Podoba ci się?

– Bardzo.

– Wziąłem go specjalnie dla ciebie. Wiedziałem, że dziś wieczorem odwiozę cię do domu.

– Poważnie?

– Oczywiście. W rzeczywistości to wszystko zostało zaplanowane. Tych łobuzów ja sprowadziłem. Rozumiesz? Ten burdel był po to, żebyśmy w końcu zostali sami.

– No to tę historię z prysznicem mogłeś sobie darować, przynajmniej coś zrobić, żebym się mogła odpowiednio ubrać.

Chicco śmieje się i zatrzaskuje za nią drzwi samochodu; przechodzi na swoją stronę, włącza silnik i rusza.

– Wszystko razem wziąwszy, to ubawiłem się dzisiaj nieźle. Gdyby nie oni, byłoby nudno jak na stypie.

– Nic sądzę, aby Roberta była tego samego zdania.

Babi kładą przy swoich nogach plastikową torbę.

– Zniszczyli jej mieszkanie!

– Bez przesady, szkody nic są tak wielkie. Trzeba wyczyścić kanapy i wysłać firanki do pralni, nic więcej. Nagły hałas, donośny, choć głuchy, potem przykry metaliczny zgrzyt, naruszający atmosferę elegancji i harmonii wewnętrzu samochodu.

– Co się dzieje? – Chicco Brandelli zerka w boczne luster. – Pojawia się w nim twarz Lucone, który rechotliwie szczerzy zęby. Za nim widać, jak Hook podskakuje na siodełku motoru i silnym kopnięciem uderza w samochód.

– To ci wariaci! Prędzej, przyspiesz!

Chicco zmienia bieg i dodaje gazu. Lekkie motory łatwo przyspieszają i już są za nim. Zaniepokojona Babi odwraca i patrzy do tyłu. Wszyscy są tutaj: Bunny, Pollo, Siciliano swoich lekkich, wzmocnionych motorach, a w środku Step. Skórzana kurtka wydyma się na wietrze, a otwierając się, ukazuje jego nagi tors. Step uśmiecha się do niej. Babi wraca się i patrzy przed siebie.

– Pędź, jak szybko potrafisz, Chicco. Boję się.

Chicco nie odpowiada, tylko dociska pedał gazu, zjeżdżając z Cassii. Ale motocykle nie ustępują, są wciąż tuż obok. Bunny przyspiesza, Pollo wyciąga nogę i silnym kopniakiem tłucze tylną lampę. Siciliano kopie lewe drzwi, mocno je wgniatając. Motory to pochylają się, nabierając prędkości i wyprzedzając samochód, to niebezpiecznie przyklejają się do wozu, narażając go na kopniaki ścigających. Głuche odgłosy bezlitosnych ciosów dochodzą uszu Chicca.

– Do cholery, zniszczą mi samochód!

– Błagam, Chicco, nie zatrzymuj się tylko. Bo oni zniszczą i ciebie.

– Jasne, ale mogę im coś powiedzieć. – Naciska elektryczny guzik okna, otwierając je do połowy. – Słuchajcie, chłopaki! – wrzeszczy, pilnując równocześnie spokoju i drogi. – To jest wóz mojego ojca i jeśli… – ktoś plując, trafia mu w twarz.

– Yahooo, trafienie za sto punktów! – Pollo unosi się na siodełku za Bunny’m, na znak zwycięstwa wyciągając ku niebu ramiona.

Upokorzony Chicco wyciera twarz ściereczką ze skóry renifera, o wiele droższą i bardziej szykowną niż rękawiczki Polla. Babi patrzy z obrzydzeniem, jak Chicco zmaga się z upartą śliną, po czym naciska guzik i zamyka okno, żeby Pollo nie zdążył trafić i jej.

– Spróbuj dojechać do centrum, tam będzie policja.

Chicco odrzuca za siebie ściereczkę i skupia się na prowadzeniu. Dochodzą kolejne odgłosy tłuczonego szkła i gniecionej blachy. Każdy z nich, myśli, to setki euro za naprawy i długie wrzaski mojego ojca. I wtedy Chicco, ogarnięty nagłą wściekłością, zaczyna się wariacko śmiać, jak w ataku histerii.

– Chcą wojny? Dobrze, będą ją mieli! Pozabijam ich wszystkich, powygniatam jak szczury!

Skręca gwałtownie kierownicą, samochodem zarzuca prawo, potem nagle skręca w lewo. Babi, przerażona, chwyta się kurczowo drzwiczek. Step i jego przyjaciele, widząc manewr Chicca, rozjeżdżają się na boki, operując ostro hamulcami i biegami.

Chicco zagląda we wsteczne lusterko. Banda jest znowu nimi, wciąż blisko.

– Już się boicie, co? Dobrze! To też jest dla was! Naciska gwałtownie na hamulec. Wspomagany ABS-em wóz niemal staje. Motory pędzące obok unikają zderzenia i przelatują dalej. Schello, jadący środkowym pasem również próbuje zahamować, ale jego wielka vespa z łysymi oponami wpada w poślizg i, zarzucając, ląduje na zderzakach samochodu. Schello spada na ziemię, Chicco startuje ostro, z piskiem opon. Motocykle z przodu odsuwają się lękliwie. Te z tyłu zatrzymują się, by przyjść z pomocą przyjacielowi.

– Ależ skurwysyn! – Schello podnosi się, spodnie na wysokości prawego kolana ma mocno podarte. – Widzieliście, jak mnie urządził?

– To nic, wywinąłeś tylko kozła, że i tak wspaniale ci się udało. Masz tylko zdartą skórę na kolanie.

– A co mnie, kurwa, obchodzi kolano? Ten dupek zniszczył mi lewisy, dopiero przedwczoraj je kupiłem.

Chłopcy śmieją się, są szczerze uradowani tym, że kolega nie tylko nie stracił życia, ale nawet ochoty do żartów.

– Yahooo, ależ ich urządziłem, ależ wykołowałem tych łajdaków!

Chicco uszczęśliwiony wali rękoma po kierownicy. Spogląda przez lusterko do tyłu, ale tam tylko jakiś daleki wóz. Uspokaja się. Z tamtych nie zna nikogo

– Dupki, dupki! – Aż podskakuje na siedzeniu. – Załatwiłem ich! – Wreszcie przypomina sobie o Babi u swego boku.

– Jak się czujesz? – Zerka na nią z niepokojem i poważnieje.

– Dziękuję, lepiej. – Babi zostawia w spokoju drzwi i powraca do normalnej pozycji. – Teraz jednak chciałabym pojechać do domu.

– Już cię tam odwożę.

Zatrzymuje się na chwilę przed znakiem stopu, po czym rusza przez Ponte Milvio. Jeszcze raz rzuca na nią okiem: mokre włosy spadają jej na ramiona, niebieskie oczy patrzą przed siebie wciąż jeszcze zalęknione.

– Przykro mi z powodu tego zajścia. Przestraszyłaś się, prawda?

– Dość.

– Chcesz się czegoś napić?

– Nie, dziękuję.

– Ja jednak muszę zatrzymać się na chwilę.

– Jak chcesz.

Chicco zawraca i ustawia się przy fontannie naprzeciwko kościoła. Spryskuje sobie twarz, obmywa ją z ostatnich kropli śliny Polla. Nadstawia się na rześki, nocny wiatr, odprężając się. Kiedy otwiera oczy, widzi rzeczywistość w całej jej brutalności. To znaczy swój samochód, a ściślej, samochód swego ojca.

– Kurwa! – klnie cicho, a potem ogląda wóz z udawaną obojętnością, sprawdza uszkodzenia, usuwa resztki potłuczonych lamp. Drzwi są mocno porysowane, boki wozu pełne otarć. W niektórych miejscach odpadł metalizowany lakier. Robi krótki kosztorys naprawy. Koło tysiąca euro. Gdyby chciał wziąć udział w programie, w którym trzeba odgadnąć właściwy koszt, nie posadziliby go nawet wśród publiczności. Uśmiecha się do Babi z wyraźnym wysiłkiem.

– Cóż, trzeba go będzie doprowadzić trochę do porządku, jest trochę podrapany…

Nie zdąży skończyć zdania. Ciemnogranatowy motor, który ze zgaszonymi światłami jechał cały czas za nimi, zatrzymuje się z hukiem o krok od niego. Jeszcze się Chicco nie odwrócił, a już jakaś potężna siła zwala się na niego i wtłacza mu w kufer. Pojawia się wgniecenie, które w kosztorysie wyniesie co najmniej pięćset euro. Step blokuje go całym swoim ciężarem, zadając mu mocne ciosy w twarz, celując usta, co mu się udaje. Wargi od razu zaczynają krwawić.

– Na pomoc! Na pomoc!

– Zapamiętaj sobie, że następnym razem masz trzymać gębę na kłódkę, ty glisto, ty gnoju, śmierdzące gówno! I znowu seria uderzeń rzuca głowę Chicca na kufer, powoduje kolejne uszkodzenia. Teraz już nie tylko blacharzowi będzie musiał zapłacić ojciec, także dentyście. Babi wysiada z samochodu i pełna wściekłości rzuca się Stepa, kopiąc go i bijąc pięściami, waląc po głowie torbą swoimi mokrymi rzeczami.

– Zostaw go, ty tchórzu! Przestań!

Step odwraca się i silnym pchnięciem odrzuca ją od siebie, Babi leci do tyłu, potyka się o chodnik i tracąc równowagę, ląduję na ziemi. Przez chwilę Step patrzy na nią. Chicco to wykorzystuje i usiłuje dostać się do samochodu. Ale Step jest szybszy.

Rzuca się na drzwi i przyciska mu pierś. Chicco wyje z bólu. Step bije go po twarzy. Babi podnosi się z ziemi. Jest obolała i zaczyna głośno wzywać pomocy. W tej samej chwili nadjeżdża jakiś samochód. W środku są państwo Accado.

– Filipie, popatrz! Co tu się dzieje? Przecież to Babi, córka Raffaelli!

Filippo zatrzymuje się i wysiada z samochodu, nie zamykając drzwi. Babi biegnie mu naprzeciw, wołając:

– Rozdzielcie ich, prędko! Oni się pozabijają!

Filippo rzuca się na Stepa od tyłu, unieruchamiając mu ramiona.

– Dość! Zostaw go!

Trzyma go w objęciach, odciągając od samochodu. Chicco, uwolniony wreszcie z pułapki drzwi, masuje sobie pierś a potem, wciąż przerażony, wsiada do wozu i ucieka na pełnym gazie.

Step, chcąc się wyswobodzić z uchwytu pana Accado, pochyla głowę do przodu, po czym z rozmachem odrzuca ją do tyłu. Uderza nią silnie w twarz przeciwnika. Okulary pana Accado spadają na ziemię, rozbijając się, podobnie jak rozbity jest nos samego pana Accado, który zaczyna krwawić. Z trudem utrzymuje on równowagę, podnosząc ręce do zakrwawionego nosa i nie wiedząc, w którą stronę się ruszyć. Wzrok go zawodzi, niemal płacze z bólu. Marina biegnie mu na ratunek.

– Ty zbóju, bandyto! Nie zbliżaj się, nie waż się go tknąć! A kto chciałby go tknąć! Kto mógłby się spodziewać, że to taki stary dziad zaatakował go od tyłu. Step w milczeniu patrzy na rozkrzyczaną kobietę.

– Zrozumiałeś, łobuzie? Ale na tym się nie skończy! – Marina pomaga mężowi wsiąść do samochodu, włącza silnik i z pewną trudnością odjeżdża. Pani Accado nie prowadzi prawie nigdy, jedynie w wyjątkowych okolicznościach. I takie właśnie zaszły. Nie zdarza się przecież często, by mąż dostawał takie lanie na ulicy.

Babi podchodzi do Stepa i staje przed nim.

– Ty jesteś wściekła bestia, zwierzę, budzisz we mnie wstręt! Nie masz szacunku dla niczego ani dla nikogo.

On patrzy na nią z uśmiechem. Babi kręci głową.

– Nie rób miny debila.

– Można wiedzieć, czego chcesz ode mnie?

– Niczego. Co ja mogę mieć z tobą wspólnego? Czego można chcieć od bandziora? Uderzyłeś starszego człowieka.

– Po pierwsze, to on mnie zaatakował, a po drugie, któż, do diabła, mógł wiedzieć, że to taki stary gość? Po trzecie, tym gorzej dla niego, bo niech się nie wtrąca w nie swoje sprawy.

– Ach tak! A więc ktoś, kto nie pilnuje swoich spraw może oczekiwać, że go rąbniesz głową tak. że się nie pozbiera? Ty nic już lepiej nie mów! A przecież on był w okularach, popatrz… – Zbiera to, co zostało z okularów. – Ty mu je rozbiłeś. I co, jesteś zadowolony? Wiesz, że to zbrodnia uderzyć kogoś w okularach?

– Znowu to samo? Tę historyjkę to ja słyszę od dziecka, o wymyślił taką bzdurę? – Step idzie do swego motoru. Wsiada na niego. – Pewnie jakiś szmatławy okularnik, facet, który się boi się zostać bez forsy i żarcia, więc na wszelki wypadek wkłada okulary i potem opowiada brednie. – Step włącza silnik. – No dobra, żegnam. – Babi rozgląda się wokół. Nikt nie jedzie. Plac jest pusty.

– Jak to, żegnam?

– Wolisz inaczej? No to nie żegnam.

Babi parska speszona.

– A ja? Jak wrócę do domu?

– A skąd, do licha, mam wiedzieć? Mógł cię odwieźć twój przyjaciel, no nie?

– To niemożliwe. Pobiłeś go i przepędziłeś.

– To niby moja wina?

– A czyja? Posuń się, chcę wsiąść. – Babi jest już przy motorze i podnosi nogę, żeby ulokować się na tylnym siodełku.

Step leciutko puszcza sprzęgło i odrobinę odjeżdża. Babi patrzy na niego, on odwraca się i odwzajemnia spojrzeniem.

Kiedy Babi próbuje znowu wsiąść. Step powtarza manewr.

– Och, stój spokojnie, nie wygłupiaj się!

– Ej, nie, kochana. Jestem bestią, zwierzęciem, czujesz do mnie wstręt, a potem chcesz ze mną jechać? Siedzieć za kimś, kto nic ma szacunku dla nikogo i niczego? Ej nie, to za łatwe! Musisz być konsekwentna w życiu, konsekwentna, kochanie.

Step patrzy na nią poważnie, ma twarz człowieka, którego chciałoby się spoliczkować.

– Od kogoś takiego nie możesz oczekiwać, że cię podwiezie.

Babi mruży oczy z uczuciem narastającej nienawiści. Po czym rusza przed siebie Farnesiną.

– Czy nie mam racji?

Babi nie odpowiada. Step uśmiecha się do siebie i rusza za nią. Zrównuje się z nią na motorze.

– Wybacz, ale ja to robię dla ciebie. Potem byś żałowała, że poszłaś na kompromis. Lepiej, żebyś już pozostała przy swoim. Ja jestem bestia, a ty idziesz pieszo do domu. Zgoda?

Babi nie odpowiada, przechodzi na drugą stronę ulicy, patrząc prosto przed siebie. Idzie chodnikiem, więc Step również wjeżdża na chodnik. Trochę się unosi na podnóżkach, żeby złagodzić uderzenie krawężnika. – No jasne. – Znowu jedzie obok niej.

– Gdybyś mnie jednak przeprosiła, gdybyś wycofała to, coś powiedziała, i przyznała się do błędu, o, to wtedy co innego! Wtedy mogę cię odwieźć, bo to będzie konsekwentne.

Babi wraca na chodnik po drugiej stronie ulicy. Step jedzie za nią. Dogania ją i chwyta za kurtkę.

– No więc? Przecież to łatwe, powtarzaj za mną: proszę o przebaczenie za…

Babi uderza go łokciem, uwalnia się i zaczyna biec.

– Co za zachowanie! – Step przyspiesza i zaraz jest przy niej. – Wolisz więc iść pieszo aż do domu? I masz rację. Nie było mi lekko, kiedy cię niosłem na rękach pod prysznic. – Wyprzedza ją nieco i uśmiecha się do niej.

– A poza tym, jeśli mamy robić te rzeczy, to lepiej, żebyś straciła parę kilo, przecież nie mogę codziennie tak się męczyć. Ja już cię chyba przejrzałem i widzę, że jesteś klasycznym typem kogoś, kto woli być na górze, prawda? Tym bardziej musisz schudnąć, bo inaczej mnie zgnieciesz!

Babi już dłużej nie wytrzymuje. Chwyta butelkę wystającą Z kosza na śmieci i pełna gniewu rzuca nią w chłopaka. Step ostro hamuje i błyskawicznie się uchyla. Butelka przelatuje mu nad głową, ale motor gaśnie i omal się nie przewraca, Step z najwyższym wysiłkiem przytrzymuje go tuż nad ziemią i podciąga z powrotem do góry. Babi rzuca się do ucieczki. Step traci trochę czasu, żeby ponownie uruchomić silnik.

Z bocznej ulicy wyjeżdża ktoś starym modelem golfa i widząc samotnie biegnącą dziewczynę, zrównuje się z nią.

– Hej, śliczna blondynko, chcesz, żeby cię podwieźć?

– Hej, śmierdzielu, chcesz w mordę?

Facet patrzy na Stepa, który nagle znalazł się między nimi, już wie, że dziewczyny nie dostanie, ale w twarz, owszem, może. Odjeżdża więc, kręcąc ze złością głową. Podnosi jeszcze prawą rękę na znak, że rozumie, i rezygnuje bez żalu, nie będzie się awanturował. Step patrzy, jak się oddala, po czym dogania dziewczynę i przecina jej drogę.

– Wsiadaj, dość tej zabawy!

Babi próbuje go wyminąć, ale on blokuje ją przy murze. Babi chce się cofnąć i obejść go od tyłu, wtedy on przytrzymuje ją za kurtkę.

– Powiedziałem wsiadaj!

Przyciąga ją do siebie rozeźlony. Babi odwraca przestraszoną twarz. On zagląda w jej czyste, głębokie oczy, które patrzą na niego z lękiem. Powoli uwalnia ją z uchwytu, uśmiecha się do niej.

– Mówię, że odwiozę cię do domu, bo inaczej ten wieczór skończy się tym, że pokłócę się z polową świata.

W milczeniu, podając tylko adres, sadowi się za nim. Motocykl rusza szybko, jakby z gniewem skacząc do przodu. Babi instynktownie obejmuje Stepa. Jej ręce mimowolnie sięgają pod kurtkę, dotykając nagiego ciała. Jego skóra jest elastyczna i ciepła w chłodzie nocy. Pod jej palcami poruszają się sprężyste, dobrze wyczuwalne mięśnie. Perfekcyjnie wyrobione, przesuwają się przy każdym najmniejszym ruchu. Wiatr owiewa jej policzki, mokre włosy rozsypują się w powietrzu. Motor kładzie się na zakręcie, ona obejmuje go mocniej i zamyka oczy. Jej serce zaczyna bić szybciej. Zastanawia się, czy to tylko strach. Słyszy szum innych samochodów. Teraz są na większej ulicy, już nie jest tak zimno, odwraca twarz i przytula policzek do jego pleców – wciąż nie otwierając oczu, poddaje się kołysaniu w dół i w górę, w rytm warkotu silnika pod sobą. Potem już nic. Cisza.

– Mógłbym tak pozostać przez całą noc, a nawet poszedłbym dalej, czy głębiej, znalazłbym, czyja wiem, jakąś lepszą pozycję…

Babi otwiera oczy i rozpoznaje sklepy wokół, teraz pozamykane, te same, które widzi codziennie od sześciu lat, od kiedy tu się sprowadzili. Zsiada z motocykla, Step bierze głęboki oddech.

– Nareszcie, myślałem, że mnie udusisz.

– Przepraszam, bałam się, pierwszy raz jechałam na motorze z tyłu.

– Zawsze jest jakiś pierwszy raz.

I właśnie w tej chwili zatrzymuje się w pobliżu czyjś mercedes. Wysiada z niego Raffaella i biegnie w ich stronę. Nie może uwierzyć własnym oczom.

– Babi, tysiąc razy prosiłam cię, żebyś nie jeździła na motorze z tyłu! I dlaczego masz mokre włosy?

– Naprawdę, mamo…

– Pani pozwoli, że ja wszystko wyjaśnię. Ja nie chciałem jej podwozić. Prawda? Powiedz mamie, że nie chciałem. Ale ona bardzo nalegała… Tak się zdarzyło, że jej kawaler, ten z pięknym, lecz mocno zdeformowanym bmw, po prostu uciekł.

– Jak to: uciekł?

– Właśnie, zostawił ją na ulicy! Niech pani tylko pomyśli.

– Niewiarygodne!

– Istotnie. Natarłem mu uszu za to, niech pani będzie spokojna. – Step patrzy na Babi. – Prawda, Babi?

Potem ciszej do niej:

– Wiesz co, Babi? Podoba mi się twoje imię…

Zostawmy to teraz, mamo, porozmawiamy o tym trochę niej.

Claudio opuszcza okienko w samochodzie.

– Cześć, Babi.

– Cześć, tato. Step także go wita.

– Dobry wieczór panu! – Bawi go to nieoczekiwane rodzinne spotkanie. Natomiast Raffaella nie wygląda na zachwyconą.

– Co ty ze sobą zrobiłaś? Gdzie jest moja sukienka od Valentina?

Babi unosi rękę z plastikową torbą.

– Tu w środku.

– A twoja siostra? Czy mogę wiedzieć, gdzieś ją zostawiła? Ale wtedy właśnie zjawia się Daniela. Wysiada z samochodu z Palombim, który ją przywiózł.

– Cześć, ma…

Nie zdążyła skończyć zdania. Raffaella wymierza jej policzek.

– Naucz się, że nic wolno ci wracać bez siostry.

– Mamo, ty nie wiesz, co się zdarzyło! Wpadli tam jacyś intruzi…

– Zamknij się!

Daniela milknie, rozcierając sobie policzek. Palombi dostosowuje się do wezwania Raffaelli, wraca do samochodu odjeżdża.

I Step uruchamia swój motor. Podjeżdża do Babi.

– Teraz rozumiem, skąd u ciebie taki charakterek. To nie jest twoja wina, to dziedziczne.

Włącza pierwszy bieg i ze swoim aroganckim „do widzenia!" znika w mroku nocy.

Babi i Daniela wsiadają do samochodu rodziców. Mercedes wjeżdża w osiedle, mijając portiera. Pan Fiore w ciągu tych pięciu minut ubawił się bardziej niż podczas całego programu Wracam w sobole… Trochę później, gdy zaczynają się już przebierać. Daniela przeprasza siostrę za rozdartą spódnicę, którą od niej pożyczyła.

– To Palombi, ach, tak mnie całował! – Ale jej zachwyty przerywa głośny policzek od matki. Kiedy człowiek chce się zwierzyć z czegoś siostrze, powinien być pewien, że rodzice są już w łóżku.

Raffaella, jako osoba znerwicowana, potrzebuje trochę czasu, żeby usnąć. Tego wieczoru wiele osób zasypia źle, niektórzy spędzają noc w szpitalu, innych prześladują zmory. Wśród nich jest choćby Chicco Brandelli. Rozważa wszystkie możliwe rozwiązania w swojej niełatwej sytuacji: porzucić samochód na ulicy? zawieźć go rano cichaczem do warsztatu? zepchnąć z jakiejś skarpy i zawiadomić o kradzieży? W końcu dochodzi do jedynego rozsądnego wniosku: nie ma dobrych rozwiązań. Musi przyznać się do wszystkiego przed ojcem, podobnie, jak musiała to uczynić Roberta przed swoim. Leżąc w łóżku. Babi ciężko przeżywa wieczór. Uznaje, że winę za wszystko, co się wydarzyło, ponosi ten kretyn, ten cham, to zwierzę, ta bestia, ten bandzior, ten chuligan, ten arogant, ten idiota. Potem, zastanowiwszy się trochę, uświadamia sobie, że nie zna nawet jego imienia.

Загрузка...