44

Alessandri?

– Obecna.

– Bandini?

– Obecna.

Pani Boi sprawdza listę obecności. Babi w ławce niespokojnie przypatruje się swojemu usprawiedliwieniu. Teraz już nic wydaje jej się tak doskonale. Pani Boi przeskakuje czyjeś nazwisko. Uczennica, która jest obecna i której zależy na swojej tożsamości, zwraca nauczycielce uwagę. Pani Boi przeprasza i cofa się do nazwiska, które opuściła. Babi uspokaja się nieco. U tak roztargnionej profesorki to usprawiedliwienie może jakoś przejdzie. Kiedy przychodzi jej kolej, zanosi swój dzienniczek do katedry wraz z dwiema innymi uczennicami, niebędącymi na lekcjach poprzedniego dnia. Stoi tam chwilę z łomocącym mocno sercem. Ale przechodzi gładko.

Babi wraca na miejsce i śledzi dalszy ciąg lekcji już rozluźniona. Pallina uśmiecha się do niej ze swojego miejsca. Dostaje od niej liścik. To rysunek. Jedna dziewczyna leży na ziemi, a druga stoi nad nią w pozycji boksera. Wyżej, dużymi literami, jak tytuł: „Babi III". To aluzja do filmu Rocky. Strzałka wskazuje na leżącą z podpisem „Maddalena" i w nawiasie „dziwka". Obok stojącej dziewczyny jest dłuższy napis. „Babi, jej pięści są z granitu, jej mięśnie ze stali. Kiedy pojawia się ona, cały plac Euclide drży ze strachu, a wszystkie dziwki uciekają". Babi nie pozostaje nic innego, jak się roześmiać.

Rozlega się dzwonek. Pani Boi, z pewnym trudem zebrawszy swoje rzeczy, wychodzi z klasy. Dziewczyny nie zdążyły jeszcze na dobre opuścić swoich ławek, gdy wchodzi pani Giacci. Uczennice w milczeniu wracają na swoje miejsca, Nauczycielka wkracza na katedrę. Babi odnosi wrażenie, że pani Giacci, wchodząc, uważnie rozejrzała się wokół, jakby kogoś szukała. Teraz, kiedy zobaczyła Babi, jakby oddycha ulgą, uśmiecha się. Siadając, Babi pociesza się, że tak jej się tylko wydaje. Musi z tym skończyć, postanawia. W końcu pani Giacci nie ma nic przeciwko niej.

Gervasi! – Babi podnosi się. Pani Giacci patrzy na nią, uśmiechając się. – Proszę, proszę do mnie, panno Gervasi.

Babi wychodzi z ławki. Niedobrze. Z historii już była pytana. Ta baba wyraźnie się czepia.

– Weź ze sobą dzienniczek.

To zdanie jest jak cios w serce. Czuje, że zemdleje. Klasa zawirowała jej w oczach. Szuka Palliny. Ona też zbladła. Babi z ciężkim, nie do utrzymania dzienniczkiem podchodzi do katedry. Po co jej dzienniczek? Nieczyste sumienie nie jest w stanie odpowiedzieć. I małe światełko w tunelu. Może chce sprawdzić podpisaną uwagę. Czepia się tego promyczka nadziei, tej nieprawdopodobnej iluzji. Kładzie dzienniczek na katedrze.

Nauczycielka otwiera go, patrząc na nią.

– Wczoraj nie było cię w szkole, prawda?

Gaśnie nawet ten ostatni, wątły promyczek.

– Tak.

– A dlaczego?

Nic czułam się najlepiej. – Teraz czuje się okropnie. Nauczycielka zbliża się niebezpiecznie do stroniczki usprawiedliwień. Znajduje ostatnie, to strasznie wątpliwe.

– A to miałby być podpis twojej matki, prawda? – Pani Giacci podsuwa jej przed oczy dzienniczek. Babi patrzy na rezultat swojej pracy kopisty. Nagle wydaje jej się to tak głupio sfałszowane, tak wyraźnie roztrzęsione, tak jawnie podrobione…

– Tak. – Pojawia się na jej ustach zupełnie bezsilne, ledwie słyszalne.

– Dziwne. Przed chwilą rozmawiałam na ten temat z twoją matką, a ona nic nie wiedziała o twojej nieobecności. A jeszcze mniej, że cokolwiek w tej sprawie podpisywała. Wkrótce tu będzie. Nie wydaje mi się, żeby była szczęśliwa. Już skończyłaś tę szkołę, panno Gervasi. Zostaniesz z niej wydalona. Podrobiony podpis, w którego sprawie składam doniesienie tam, gdzie trzeba, to pewne wyrzucenie ze szkoły. Szkoda, Gervasi, mogłabyś mieć dobry stopień na maturze. Cóż, może w przyszłym roku… Trzymaj.

Babi odbiera dzienniczek. Nagle zrobił się jakiś lekki. Wszystko zaczęło wyglądać niewiarygodnie inaczej, nawet jej ruchy, jej kroki. Jakby pływała w powietrzu. Gdy wraca na miejsce, czuje na sobie spojrzenia koleżanek i dziwne milczenie.

– Tym razem, panno Gervasi, ty popełniłaś błąd!

Nie pojmuje należycie tego, co następuje. Odnajduje się w pomieszczeniu z drewnianymi ławami. Jest tu jej matka, która strasznie na nią krzyczy. Przychodzi pani profesor Giacci z dyrektorem szkoły. Każą jej wyjść. Kiedy ona czeka na korytarzu, za drzwiami trwa długa dyskusja. Przechodzi zakon nica. Patrzą na siebie bez uśmiechu i bez słowa. Potem pojawia się matka. Chwytają za ramię i wychodzą. Matka jest wściekła.

– Mamo, czy mnie wyrzucą?

– Nie, jutro wrócisz do szkoły. Może jest pewne rozwiązanie, ale muszę porozmawiać z twoim ojcem, czy się zgodzi.

Jakież to może być rozwiązanie, że matka musi mieć aż zgodę ojca? Po obiedzie dowiaduje się o wszystkim. To tylko kwestia pieniędzy. Musieliby zapłacić. Zaletą szkół prywatnych jest to, że wszystko tam można załatwić. Problemem jest tylko to, za ile.

Daniela wchodzi do pokoju siostry z telefonem komórkowym w ręku.

Trzymaj, to do ciebie.

- Halo? – Babi budzi się ze snu, w który zapadła zmęczona wydarzeniami.

– Ciao, przejechałabyś się ze mną? – To Step. Babi rozsiada się wygodniej na łóżku, od razu przytomnieje. – Chętnie, ale nie mogę.

– No nie mów, pojedziemy do Parnasu albo do Pantheonu. Postawię ci mrożoną kawę ze śmietaną w Tazza d'Oro. Piłaś tam kawę? Boska.

– Odbywam karę.

Znowu? Nigdy się nic skończy?

Kolejna. Dziś profesorka przyłapała mnie na sfałszowanym podpisie i zrobiło się piekło. Nie lubi mnie baba. Doniosła do dyrektora. Mogłam powtarzać rok. Ale matka jakoś to załatwiła.

– Masz twardą matkę. Niezły charakterek. Osiąga wszystko, co chce.

– To nie takie proste. Musiała zapłacić.

– Ile?

– Pięć tysięcy euro. Na cele dobroczynne.

Step wydaje z siebie znaczący gwizd.

– Kurde, piękny akt dobroci! – Zapada trochę kłopotliwe milczenie. – Halo, Babi!

– Tak, jestem.

– Myślałem, że nam przerwano.

Nie, myślałam o tej Giacci, profesorce. Boję się, że sprawa na tym się nie skończy. Ja ją upokorzyłam wobec całej klasy i ona mi tego tak tanio nie daruje.

– Pięć tysięcy euro to za mało?

– Tyle zapłaci moja matka, tylko że to rodzaj darowizny… A ona weźmie się za mnie. Będzie wesoło! I pomyśleć, że dobrze poukładało mi się ze stopniami, matura byłaby zwykłym spacerkiem.

– Czyli że na pewno nie możesz wyjść?

– Ja nie żartuję, gdyby zadzwoniła moja matka i mnie nie zastała, byłby koniec świata.

– No to ja przyjadę do ciebie.

Babi patrzy na zegarek. Jest prawie piąta. Matka nie wróci tak szybko.

– Dobrze, przyjedź. Poczęstuję cię herbatą.

– Nie znajdzie się piwo?

– O piątej?

– Nie masz nic milszego niż piwo o piątej. A poza tym nie cierpię Anglików. – Rozłącza się.

Babi wyskakuje z łóżka. Wkłada buciki.

– Dani, zbiegam do spożywczego. Coś ci potrzeba?

– Nie, dziękuję. Kto przychodzi, Step?

– Zaraz się widzimy.

Kupuje dwa rodzaje piwa, puszkę heinekena i peroni. Gdyby chodziło o wino, łatwiej by sobie poradziła. Na piwie zupełnie się nie zna. Wraca szybko do domu i wstawia je do zamrażalnika. Wkrótce potem odzywa się domofon.

– Tak?

– Babi, to ja.

– Pierwsze piętro. – Naciska dwa razy przycisk domofonu i idzie do drzwi. Nie zapomina po drodze rzucić okiem na swoje odbicie w szybie jakiegoś obrazu. Wszystko w porządku. Otwiera drzwi. Widzi, jak wbiega po schodach, sadząc po kilka stopni. Zwalnia dopiero na podeście, żeby przywołać ów uśmiech, który tak się jej podoba.

– Ciao. – Babi robi mu przejście w drzwiach. On ją mija i od razu wyciąga spod kurtki jakieś pudełko.

– Masz, to są biszkopty angielskie na maśle. Kupiłem tu w pobliżu, są znakomite.

– Angielskie biszkopty na maśle… Coś angielskiego jednak ci się podoba.

– Tak naprawdę nigdy ich nie próbowałem. Ale mój brat szaleje za nimi. Ma fioła na punkcie jabłkowego ciasta i różnych takich, więc chyba się na tym zna. Ja tam lubię rzeczy słone. Nawet na śniadanie, najlepiej jakiś tost, jakieś tartinki… Żadnych słodkości…

Ona uśmiecha się. Trochę zmartwiona, jak bardzo różnią się również w sprawach tak prostych.

– Dziękuję, zaraz je zjem. – A przecież jest na diecie, a te małe, kruche ciasteczka na maśle mają po sto kalorii każde.

Step idzie za nią. On też jest trochę nieswój. Tych ciasteczek nie kupił bynajmniej po drodze, lecz podwędził je swojemu bratu. Uspokaja się na myśl, że w ten sposób działał na rzecz Paola. Mała dieta nie zaszkodzi mu z pewnością. Daniela wychodzi ze swojego pokoju tylko po to, żeby go zobaczyć.

– Ciao, Step.

– Ciao. – On wyciąga do niej rękę, uśmiechając się. Nie zwrócił szczególnej uwagi, że posługuje się jego pseudonimem. Babi piorunuje siostrę wzrokiem. Daniela, chwytając lot, udaje, że bierze coś z kuchni i wraca pospiesznie do swojego pokoju. Za chwilę woda już się gotuje. Babi otwiera różowe pudełko. Małą łyżeczką wsypuje do garnuszka drobne listki herbaty. Delikatny zapach powoli rozchodzi się po kuchni.

Przechodzą do salonu. Ona z filiżanką parującej, czereśniowej herbaty, on z dwoma piwami w ręku, rozstrzygając ewentualne wątpliwości. Babi wyjmuje z biblioteczki album z fotografiami i otwiera go przed nim. Może to heineken, a może peroni powoduje, że Stepa zaczyna to bawić. Słucha jej barwnych opowieści, którym towarzyszą po kolei różne zdjęcia z podróży, ze świata, z pamiątkowych miejsc.

Tym razem nie usypia. Zdjęcie po zdjęciu śledzi na tych kartkach osłoniętych celofanem, jak dziewczynka rośnie. Jak pojawiają się jej pierwsze zęby, jak gasi świeczkę, jak jedzie na rowerku, potem, trochę większa, kręci się wraz z siostrą na karuzeli. I na sankach ze Świętym Mikołajem, i w zoo małym lwiątkiem w ramionach. Widzi, jak stopniowo jej twarzyczka wyszczupla się, włosy stają się jaśniejsze, drobne piersi rozrastają się, aż nagle, na kolejnej stronie, pojawia się kobieta. To już nie jest jakieś bezpłciowe nadąsane stworzenie z rękoma na biodrach i w bikini. Skromny, dwuczęściowy kostium osłania opalone ciało ładnej dziewczyny o długich, gładkich, szczupłych nogach. Siedzi na ślizgu, zbielałymi od morza długimi włosami okrywając szczupłe, może jeszcze nazbyt spiczaste ramiona. Kąpiący się w przymglonym tle ludzie nawet nie wiedzą, że zostali uwiecznieni.

Kolejne strony albumu pokazują coraz bliższą oryginałowi postać tej dziewczyny, która siedzi obok. Step, zaciekawiony opowiadaniem, popijając już drugie piwo, co jakiś czas dopytuje się o coś. Potem, nagle jakby domyślając się, o co mu chodzi, Babi przeskakuje którąś stronę.

Step, rozbawiony jej tysiącem drobnych wersji, jest szybszy niż ona.

– Zaczekaj, chciałbym i to zobaczyć.

Trochę zmagają się ze sobą, ale tylko po to, żeby się poobejmować i pościskać. On po zwycięstwie wybucha śmiechem. Ona, ze śmiesznym grymasem na twarzy, zezuje brzydko, uśmiecha się na środku strony. Tego zdjęcia Babi nigdy nie lubiła.

– Ciekawe, tu najbardziej jesteś podobna do siebie. – Ona pozornie obrażona, szturcha go z przyganą. Odkłada na miejsce album, zbiera filiżankę i puszki po piwie, odnosi do kuchni. Step, zostawszy sam, krąży po salonie. Zatrzymuje się przed kilkoma obrazami, których autorzy nie są mu znani. Na szerokim stoliku o krótkich nóżkach srebrne szkatułki i popielniczki stoją bez określonego porządku, ale i tak wielce mogłyby uszczęśliwić jego przyjaciół.

W kuchni Babi zmywa swoją filiżankę, a dwie puszki po piwie wrzuca do wiadra pod zlewem, przykrywając je kartonami po mleku i po scotteksie. Trzeba ukryć wszelkie ślady. Kiedy wraca do salonu, nie ma tam Stepa.

– Step? – Żadnej odpowiedzi. Idzie do swojego pokoju. Step? – Zastaje go przy swoim biurku, gdy przegląda jej dzienniczek.

– Nie jest ładnie czytać czyjeś rzeczy bez pozwolenia. – Babi wyrywa mu z rąk swój zeszyt. On nie protestuje. Już przeczytał to, co go interesuje. Stara się to zapamiętać.

– Dlaczego? Czy jest tam coś, co mogłoby mnie urazić?

– To są moje rzeczy.

– Chyba nie ma tu nic mądrego o tym frajerze z bmw.

– Nie, to nie było nic poważnego, zwyczajny flirt. – Babi bawi się tym obcym słowem, podkreślając jego obcość przędną wymową.

Zwyczajny flirt – powtarza za nią Step.

Jasne, to nie to, co twój związek z tamtą wściekłą babą!

– O kim ty mówisz? – Step udaje, że nie rozumie.

– Daj spokój, wiesz doskonale, o kogo mi chodzi. Pewnie, że o tę czarną awanturnicę, której wczoraj pokazałam jej miejsce. Nie mów mi, że skoczyła na mnie dla sportu. To między wami to na pewno żaden flirt…

Step śmieje się, bierze ją w ramiona, całuje, przewraca ją na łóżko. Podciąga jej sweterek.

– Zostaw, nie, daj spokój. Jeśli zjawią się rodzice i nas tu przyłapią, a jeszcze w moim pokoju, będzie skandal na cztery fajery.

– Masz rację. – Step podnosi ją z łatwością, przyzwyczajony do ciężarów o wiele większych niż jej szczupłe ciało. – Chodźmy stąd, tak będzie lepiej.

I nie dając jej czasu na odpowiedź, przenosi do sypialni rodziców, zamykając za sobą drzwi. Układa ją na łóżku i całuje w półmroku pokoju, kładzie się obok.

– Jesteś szalony, wiesz o tym, prawda? – szepce mu do ucha Babi. On nie odpowiada. Ostatni promyczek zachodzącego słońca przenika przez opuszczoną roletę i oświetla jego usta. Ona widzi te białe, wspaniale zęby, jak odsłaniają się na chwilę przed pocałunkiem. Nie wie nawet, jak i kiedy odnajduje się w jego ramionach bez bluzki na sobie. Czuje, jak jego ciało ociera się o jej, jak jego ręce sięgają jej piersi. Babi ma zamknięte oczy, jej miękkie usta to otwierają się, to zamykają w stałym rytmie, co pewien czas zmieniając odrobinę fantazyjną kapryśność pocałunku. Nieoczekiwanie czuje się jakby bardziej rozluźniona, spokojniejsza. W milczeniu ręka Stepa opanowuje jej pasek.

Zsuwa szlufkę. W mroku pokoju Babi słyszy szelest skóry i brzęk metalowej sprzączki. Jest czujna, choć nie przerywa pocałunków. Pokój jakby zawisa w próżni. Tylko to powolne tykanie budzika gdzieś dalej i bliskie, trochę zdyszane miłością oddechy. Teraz mocniejsze ściśnięcie. Pasek musi się zaciągnąć, żeby sztyft sprzączki opuścił tę trzecią dziurkę, pociemniałą, najbardziej zniszczoną, bo najczęściej używaną z powodu uciążliwej diety. I wtedy jej lewisy rozpinają się. Uwięzione, srebrne guziki, po magicznych ruchach jego kciuka i palca wskazującego, zostają uwolnione. Po kolei, coraz niżej. Coraz bardziej niebezpiecznie. Ona wstrzymuje oddech i coś w tych zaczarowanych pocałunkach się zmienia. Ta ciepła magia jakby odpływa. Chociaż wciąż się całują, to między nimi zapada jakby stan milczącego oczekiwania. Step próbuje coś wyczuć, jakiś znak, sygnał jej pożądania. Ale Babi zastyga nieruchomo, nie przekazuje niczego. Istotnie, jeszcze nic podjęła decyzji. Nikł jeszcze nie sięgną! tak daleko. Czuje na sobie rozpięte dżinsy i rękę chłopca na udzie. Całuje go nadal, ale nie chce myśleć ani decydować. W tym momencie ręka Stepa postanawia zaryzykować. Rusza ostrożnie, delikatnie, ale ona i tak to czuje. Przymruża oczy w niemym westchnieniu. Palce Stepa są na jej skórze, na oblamowanej krawędzi różowych majteczek. Gumka pozwala się odciągnąć, ale zaraz wymyka mu się z rąk i wraca na swoje miejsce. Druga próba jest bardziej stanowcza. Ręka Stepa pod dżinsami sunie śmiało po jej biodrze i wsuwa się władczo pod gumkę majteczek. Wędruje niżej i ku centrum, pieszcząc jej brzuch i kierując się jeszcze niżej, na skraj kędziorków, ku granicom niezbadanej krainy. Ale wtedy dzieje się coś nowego. Babi przytrzymuje jego rękę, on patrzy na nią z pytaniem.

Co jest?

– Pst! – Babi podnosi się na boku, nastawia uszu na coś, się dzieje poza pokojem, za oknem, na podwórzu. Słyszy znane jej odgłosy charakterystycznego przygazowania, cofania wozu. – To matka! Szybko, znikajmy stąd! – W jednej chwili są ubrani. Babi naciąga kapę na łóżku. Step kończy wciskać koszulę w spodnie. Ktoś puka do drzwi. Na chwilę nieruchomieją. Ale to Daniela.

– Babi, uważaj, wróciła mama… – Nim kończy zdanie, się otwierają.

– Dziękuję, Dani, wiem.

Babi wychodzi, ciągnąc za sobą Stepa. On trochę się opiera.

– Ja chcę z nią porozmawiać, chcę wyjaśnić raz na zawsze naszą sytuację!

Znowu ma na twarzy ten swój zuchwały uśmiech.

– Przestań robić sobie żarty. Nie znasz mojej matki, nie wiesz, nie wiesz, co ci zrobi, jak cię nakryje. – Przechodzą do salonu. – Wyjdź tędy, szybko, w ten sposób nie spotkacie się. - Babi otwiera zamek głównego wejścia. Wychodzi na klatkę schodową. Windą zjedzie wprost na podwórze. Przywołuje ją. Wymieniają pospieszny pocałunek.

– Muszę się spotkać z panią Raffaellą.

Ona wpycha go do windy.

– Znikaj!

Step naciska guzik P i z uśmiechem wykonuje polecenie Babi. W tej samej chwili otwierają się drzwi z klatki schodowej. Wchodzi Raffaella. Stawia jakieś torby na stole w kuchni. Potem, jakby czując coś niepokojącego w powietrzu, może trzaśniecie drugich drzwi, spieszy do salonu.

– Babi, jesteś? – Babi włączyła już telewizor.

– Tak, mamo. Oglądam telewizję. – Zdradza ją tylko lekki rumieniec. Ale matce i to wystarcza. Szybko podchodzi do okna na podwórze. Warkot odjeżdżającego motoru, jeszcze poruszające się liście bluszczu w kącie. Za późno. Zamyka okno. Na korytarzu spotyka Daniele.

– Kto tu był?

– Nie wiem, mamo, ja przez cały czas uczyłam się w swoim pokoju.

Raffaella rezygnuje. Z Danieli nie da się nic wydobyć. Zagląda do pokoju Babi. Wszystko wydaje się na swoim miejscu. Nie widać nic podejrzanego. Nawet kapa na łóżku w stanie nienaruszonym. Mogła być poprawiona. Dyskretnie przeciąga ręką po narzucie. Jest chłodna. Nikt tu nie leżał. Oddycha z ulgą i przechodzi do swojego pokoju. Zdejmuje kostium i wiesza go na zewnętrznym wieszaku. Przygotowuje golf z angory i miękką spódnicę. Przysiada na łóżku i wkłada te rzeczy na siebie. Jest niczego nieświadoma i spokojna, i nie przychodzi jej nawet do głowy, że właśnie tu, kilka chwil wcześniej, przebywała jej córka. W objęciach tego chłopca, którego nie cierpi. Tu, gdzie teraz siedzi ona, na tej narzucie jeszcze ciepłej od młodej, niewinnej namiętności.

Później wraca także Claudio. Rozmawia długo z Babi na temat podrobionego usprawiedliwienia, straconych pięciu tysięcy, jej zachowania w ostatnim czasie. Potem rozsiada się przed telewizorem, nareszcie spokojny, cierpliwie czekając na wezwanie do kolacji. Ale Raffaella od razu wzywa go do kuchni. Claudio bezzwłocznie udaje się do żony.

– Czy stało się coś nowego?

– Popatrz… – Raffaella pokazuje mu te dwie puszki po piwie, które opróżnił Step.

– No, po piwie. I co z tego?

– Były w wiadrze na śmieci pod opakowaniem scotteksu.

– No, wypiły trochę piwa. Cóż w tym złego?

– Ten chłopiec był tu dziś po południu. Jestem tego pewna.

– Jaki chłopiec?

– Ten, który pobił pana Accado, przez którego twoja córka e była w szkole. Stefano Mancini. Chłopiec Babi.

– Chłopiec Babi?

– Nie widzisz, jak się zmieniła? Czy to możliwe, żebyś nic nie widział? To wszystko przez niego. Te wyścigi na motorach, to podrabianie usprawiedliwień… A nie zauważyłeś siniaka pod okiem? Boję się, że ona się nawet bije.

Claudio milczy. Tyle nowych problemów. Nie wie, co powiedzieć. Czy to możliwe, żeby Babi z kimś się biła? Powinien coś zrobić, podjąć jakieś działania. Tak, przeciwstawiłby się mu, tak, to by zrobił.

– Masz. – Raffaella podaje mu zapisaną karteczkę. – Co to?

– Numer rejestracyjny jego motoru. Zadzwoń do naszego przyjaciela Davoniego, niech ci znajdzie jego adres i pójdziesz nim porozmawiać.

O, teraz będzie musiał coś zrobić. Czepia się tego, jak ostatniej deski nadziei.

– Jesteś pewna, że to dobry numer?

– Zanotowałam go sobie któregoś dnia przed szkołą. I dobrze zapamiętałam.

Claudio wkłada karteczkę z numerem do portfela.

– Tylko go nie zgub! – Tyleż w jej głosie usłyszał rady, co groźby. Wraca do salonu i rozsiada się na kanapie przed telewizorem. Jakaś para opowiada o swoich problemach kobiecie o męskich, nazbyt męskich manierach. Że im się chce tak zwierzać publicznie, wobec wszystkich, kiedy on nie może zdobyć się na to w swoim domu, we własnej kuchni. A teraz musi pójść i porozmawiać z tym chłopcem. Pewne i od niego oberwie. Jak Accado. Może wyląduje potem w tej samej szpitalnej sali. Będzie miał towarzystwo. Ale wcale go to nie cieszy. Nie bardzo lubi tego Accado. Claudio wyciąga z kieszeni portfel i idzie do telefonu. Stefano Mancini. Step. Ten chłopiec kosztował go już pięć tysięcy euro i dwa piwa. Sięga po karteczkę z numerem tablicy i wybiera numer swego przyjaciela Davoniego. Czekając, aż ktoś po drugiej stronie się odezwie, myśli o swojej żonie. Raffaellą jest nieprawdopodobna. Widziała raz czy dwa razy motor tego chłopca i dokładnie zapamiętała tabliczkę z numerem. On, który od roku ma mercedesa, nie zna na pamięć własnego numeru.

– Halo, Enrico?

– Tak.

– Cześć, to ja, Claudio Gervasi.

– Jak się masz?

– Dobrze, a ty?

– Świetnie… Miło mi cię słyszeć.

– Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale gdybyś był taki łaskawy… – Przez chwilę Claudio łudzi się nadzieją, że Enrico nie będzie wcale taki łaskawy.

– Jasne, mów, w czym rzecz. – To prawda, że kiedy nie potrzebujesz żadnej pomocy, wszyscy są gotowi ci ją ofiarować.

Загрузка...