32

Vetrine. Przed drzwiami duży osiłek z kolczykiem w lewym uchu i ze spłaszczonym nosem każe czekać całej grupie osób. Babi ustawia się w kolejce. Obok niej dwie dziewczyny przesadnie uszminkowane w płaszczykach z lekkiej tkaniny i dwaj ich towarzysze w marynarkach ze sztucznej, niby wielbłądziej wełny. Jeden z nich ma w klapie pozłacaną broszkę w kształcie saksofonu, zupełnie niewiarygodną jako symbol jego umiejętności. Drugiego zdradzają lekkie mokasyny z frędzelkami ze skóry. Marlboro w ustach nie uratuje ich. Nie wejdą.

Goryl spod drzwi dostrzega Babi. – Ty! – Babi mija utapirowane dziewczyny, jakąś parę przesadnie elegancką i dwóch pechowców z dalekiej obyczajowo prowincji. Ktoś protestuje, ale niezbyt głośno. Babi uśmiecha się do goryla i wchodzi. Tamten przepatruje mrocznie swoje stadko, z twarzą surową, ściągniętymi brwiami – gotów zgnieść każdy bunt w zarodku. Ale nie ma potrzeby. Wszyscy czekają w milczeniu, popatrując na siebie z tym półuśmiechem znaczącym tyle co: „My się gówno liczymy".

Dwa ogromne głośniki grzmią gdzieś z wysoka, tak niskimi tonami, że chce się wyć. Przy bufecie dziewczyny i chłopcy próbują porozumiewać się ze sobą, przekrzykując się i śmiejąc. Babi opiera się o szkło. Na dole widzi wielki parkiet. Tłum młodzieży szaleje tam w tańcu. Nawet ci spokojniejsi, rozsypani po bokach, dają się unieść żywiołowi. Vetrine podoba się jej, jest odlotowe: wchodzisz i od razu widzisz tych za szkłem, co tańczą pod tobą, jeśli chcesz, również możesz tam zejść i rzucić się w ten sam wir, i dać się oglądać z góry – oto masz przed sobą bajecznie kolorowy spektakl. Jedne dziewczęta machają rękami, inne podskakują radośnie, żartując ze sobą. W swoich małych, elastycznych topach, białych, czarnych, w swoich przykrótkich spodniach, ściągniętych na biodrach, odsłaniających pępki, w kolorowych dżinsówkach, rozchylonych u dołu i przewiązanych chusteczką w pasie. Jakaś samotna na pudle, inna rozmarzona z zamkniętymi oczami, pewien dobrze wychowany, który próbuję prowadzić. Jakiś lamus z kółkiem na głowie i w luźnej koszuli naśladuje Johna Travoltę. Jakaś para usiłuje coś sobie powiedzieć. Może on proponuje jej bardziej zmysłowy taniec, z muzyką bardziej romantyczną, sam na sam, w domu. Ona się śmieje. Może się zgodzi. Żadnego śladu Palliny, Polla, innych przyjaciół, a zwłaszcza Stepa. Czyżby nie przyszli? Niemożliwe. Pallina by uprzedziła. W pewnej chwili łapie nowy wiatr. Dziwne uczucie. Patrzy nie w tym kierunku. I jakby wiedziona jakąś magiczną ręką, łagodnym instynktem przeznaczenia, odwraca się. I są. Są tam, w tej samej sali, w dalekim kącie lokalu, siedzą całą grupą za ostatnią szybą. Są chyba wszyscy: Pollo, Pallina, ten z przepaską na oku, inni chłopcy o krótkich włosach i wyrobionych mięśniach, a przy nich młodziutkie i ładne dziewczyny. Jest Maddalena ze swoją przyjaciółką o okrągłej buzi. I jest Step. Pije piwo i co pewien czas spogląda w dół. Jakby szukając czegoś lub kogoś. Babi czuje, jak skacze jej serce. Czyżby to jej szukał? Pallina pewnie powiedziała mu, że Babi przyjdzie. Znowu spogląda w dół. Sala taneczna jest przymglona za szybą. Nie, Pallina nic mogła mu o tym powiedzieć. Znowu ostrożnie go obserwuje. Uśmiecha się do siebie. Dziwne. Jest taki silny z tym swoim twardym wyrazem twarzy, z krótkimi włosami podcieniowanymi z tyłu, w zapiętej kurtce i w tym sposobie siedzenia po pańsku, w spokojnej pewności siebie.

A jednak jest w nim też coś pogodnego i dobrego. Może w jego spojrzeniu. Step odwraca się w jej stronę. Babi chowa twarz jakby zalękniona. Nie chce, żeby ją zobaczył, wsuwa się między ludzi i oddala od szyby. Idzie w głąb lokalu, kupuje żółty bilet i przechodzi dalej. Szybko przemierza schody. Na dole muzyka jest głośniejsza. Przy barze Babi prosi o sok Belliniego. Lubi brzoskwinię. Step podniósł się. Oparł się o szybę obiema rękami. Porusza głową w rytmie muzyki. Babi uśmiecha się. Stamtąd nic może jej widzieć. Pojawia się napój i natychmiast znika.

Babi, by nie dać się zauważyć, obchodzi parkiet od tyłu, aż do miejsca pod nimi. Czuje się dziwnie wesoła. Bellini robi swoje. Zaczyna porywać ją muzyka. Poddaje się jej. Zamyka oczy i powoli, tanecznym krokiem, przecina parkiet. Porusza głową, naśladując rytm. Jest trochę podchmielona i czuje się szczęśliwa wśród tych nieznanych ludzi. Jej włosy fruwają. Wspina się na podniesiony skraj parkietu. Składa ręce i zaczyna tańczyć, kołysząc ramionami, podając marzycielsko usta, a oczy wznosząc ku górze. Przenikając szkło, ich spojrzenia się spotykają. Step wpatruje się w nią, ale przez chwilę jej nie rozpoznaje. Spostrzega ją też Pallina. Step odwraca się do Palliny i o coś pyta. Z dołu Babi nie może tego słyszeć, ale łatwo domyśla się pytania. Pallina potwierdza. Step znowu spogląda w dół. Babi uśmiecha się do niego, po czym opuszcza oczy i daje się porwać rytmowi tańca.

Step odrywa się od swoich kumpli, nie przejmując się niczym ani nikim. Pollo kręci głową. Pallina rzuca się do swojego chłopca, obejmuje go namiętnie, całuje w usta. Mały, gburowaty facet na schodach przepuszcza Stepa, nie żądając opłaty. A nawet kłania mu się z szacunkiem. Step zatrzymuje się. Babi jest tu, naprzeciw. Jakiś fagas z długimi włosami ułożonymi w kask podryguje wokół niej, zainteresowany możliwością zdobyczy. Spostrzegłszy Stepa, wycofuje się jak gdyby nigdy nic. Babi, nie przerywając tańca, zagląda Stepowi w oczy, a on jakby zatonął w tym lazurze. Bez słowa, uśmiechając się do siebie, zaczynają tańczyć razem. Oddychają sobą, odnajdując się w swoich oczach, w swoich sercach. Babi kołysze się w tańcu. Step przybliża się do niej. Czuje, jak pachnie. Ona podnosi ręce, osłania nimi twarz i zza nich uśmiecha się do niego. Poddaje się. On patrzy na nią w jakimś oczarowaniu. Jest piękna. Takich niewinnych oczu nie widział nigdy. Ani ust tak wykrojonych, ani kolorów tak ciepłych, ani skóry tak aksamitnej. Wszystko w niej wydaje się kruche, lecz doskonałe. Jej włosy opadają luźno spod przepaski. Tańczą radośnie, przeskakując z jednej strony na drugą, jakby w rytmie swoich uśmiechów. Step bierze ją za rękę i przyciąga do siebie. Dotyka jej twarzy. Przytula ją. Zatrzymuje. Drży z obawy, że oto ona, przy jakimś nieostrożnym ruchu, mogłaby jak delikatny kryształ rozsypać się nagle na tysiąc drobniutkich kruszyn. Uśmiecha się do niej i zabiera ją z parkietu. Porywa ją z tego wiru, spośród tego tłumu zbzikowanych ludzi, trzęsących się w obłędnej ekstazie. Step przeprowadza ją przez gmatwaninę wyrzucanych na wszystkie strony rąk, chroniąc przed młynkiem kanciastych ludzkich kształtów, tych twardych łokci pracujących rytmicznie, tych niebezpiecznych nóg w kołowrocie niewinnej zabawy. Nieco wyżej, za szybą. Radość i ból. Pallina widzi, jak Babi znika ze Stepem nareszcie niekonsekwentna i szczera. Maddalena widzi, jak Step znika z Babi, oskarżając go jedynie o to, że nigdy nie kochał jej ani jej tego nie wmawiał. I kiedy tamci oboje, odświeżeni miłością, wychodzą na ulicę, Maddalena opada na pobliską kanapę. Pozbawiona już złudzeń, sama, podobnie jak sama chciała się łudzić. Pozostaje z pustym kieliszkiem w ręku i czymś trudniejszym do napełnienia w środku. Czuje się już tylko nawozem pod roślinę, jaka często przekwita na grobie zwiędłej miłości. To rzadka roślina, a nazywa się szczęście.

Загрузка...