Rozdział 7

„W postaci teorii wzmocnień Nilsa Bordena otrzymaliśmy nie tylko wspaniały pomnik ludzkiego geniuszu, nie tylko zachwycający przejaw socjonicznej biegłości, ale też nadzwyczaj sprawne narzędzie regulowania procesów rozwojowych społeczeństwa”.

(I. Tonkai – fragment pracy habilitacyjnej na stopień kapitana. Archiwum IRS w Arpanie)


– Będzie żyć – Draun zatrzasnął za sobą drzwi i ciężko opadł na fotel. – Ale to jedyne, co lekarze potrafią powiedzieć. Niezwykle silny wstrząs psychiczny. Bardzo możliwe, że wyląduje u czubków. W każdym razie do linii już nie wróci.

– Czy lekarze wypowiedzieli się co do przyczyn wypadku? – zapytał siedzący z boku facet z pionu technicznego. Przysłali go, by udowadniał, że ich sprzęt nie zawinił. I to właśnie robił od prawie godziny.

Braun skinął głową, drapiąc się po policzku.

– Załatwili nas jak gnojków. Pierwsza klasa. Wiecie, co jest najgorsze przy tempaxowaniu? Wydarzenia zapisują się z nierówną siłą, bardzo silne emocje można przy odrobinie zdolności wyłowić po długim czasie nawet bez przyrządów…

Tonkai czuł zmęczenie. Stał odwrócony plecami do pokoju i szukał w szufladzie pigułek pobudzających.

– No i co? – powiedział, żeby Draun przestał się mądrzyć i przeszedł do rzeczy.

– Tam była sala przesłuchań. To znaczy, nie taka normalna sala przesłuchań. No, cholera, katownia. Z kilkaset osób musieli tam wykończyć na amen i to pewnie w ciekawy sposób. Wtedy im żaden Borden nie siedział na łbie, nie było takiego patyczkowania się jak teraz. Te mury wrzeszczą. Zdziwię się, jeśli Wonden nie zwiariuje po wszystkim na amen.

Tonkai przełknął pigułkę, popijając ją wodą. Usiadł.

– Ciekawe, co za skurwysyn to wymyślił. Pewnie ten Sayen. Szkolili go na tempax.

– Obawiam się w takim razie, że Wonden trochę sam sobie zawinił. Nie mógł nie czuć, że coś jest nie w porządku. Zbagatelizował to.

Tonkai nie odzywał się. Zapalił papierosa. I co teraz? Początek śledztwa. Zgubił jedyny trop, stracił telepatę, tempax do remontu. Mokarahn go nie pogłaszcze. Dobra, cholera, znalazł sobie asa od poplątanych spraw. Odda to śledztwo komu innemu. Kurwa. Mać.

– Przesłuchiwałem dziewczynę tego Kensicza – powiedział Boley, patrząc na niego. – Nic z niej nie wydusiłem. Pożegnał się z nią, powiedział, że musi wyjechać na dłuższy czas. Zasugerował, że robi coś dla podziemia.

– Odczyt?

– Nie wie nic więcej niż powiedziała. W głębi ducha była przekonana, że tamten znalazł sobie jakąś inną i szuka pretekstu, żeby ją spławić. Jak to baba.

Siedzi osioł, robi głupią minę i udaje, że mu przykro.

– Cymbał jesteś! Ta dziwa może być sprytniejsza od was wszystkich! Mogła się zasugerować. Sprawdziłeś to? Próbowałeś ją rozkojarzyć? Czy tylko prosiłeś grzecznie, żeby coś łaskawie powiedziała?!

To nawet nie takie głupie. Tonkai wiedział z doświadczenia, że kobiety przesłuchuje się z reguły trudniej niż mężczyzn. Rzadko zdobywały się na heroizm, ale jak się już taka zmora zacięła, to można się było urobić po łokcie.

– Myślisz ośle, że jak ją raz spytałeś, to sprawa załatwiona? – dodał po chwili. – Siedział u niej całą noc, więc jak sądzisz, kiedy facet jest najrozmowniejszy?

Boley nie tracił spokoju. Cholerny pętak.

– Wątpię, żeby coś wiedziała. Ale jeśli pan nalega, dam ją chłopakom z przesłuchań. Przynajmniej przestaną się nudzić. A jeżeli i tak nic z niej nie wycisną?

– To poprosisz ich, żeby się do czegoś przyznała i wsadzisz ją pospolitniakom. Wzięli ją z domu?

– Nie, z ulicy. Chyba nikt nie wie, że tu jest. Zapadła cisza. Trochę niezręczna cisza. Pierwszy przerwał ją facet z technicznego.

– No cóż, potwierdzenie tej hipotezy, zwalnia nas z odpowiedzialności za wypadek. Zaznaczę w swoim raporcie, że należy rozważyć na przyszłość problem zabezpieczeń przed podobnymi zdarzeniami.

Nikt nie podjął tematu.

Tonkai podniósł się i wyszedł bez słowa. Wyścielony zieloną okładziną korytarz wiodący do windy był jakiś dłuższy niż zwykle. Pierwsza zasada – idź na dywanik sam, zanim cię tam wezwą. Może Mokarahn ma jakieś nowe, radosne informacje? Na przykład, że zasypali się i przyciął ich system… Chociaż nie, wtedy by nie było informacji, tylko aresztowanie. System, jeśli rejestrował kogoś poszukiwanego, nie dawał mu najmniejszych szans na ucieczkę. Zresztą, gdyby wpadli tak głupio, straciłby cały szacunek, jakiego nabrał dla przeciwników w Trumnie. W końcu walczył ze starymi fajterami, którzy sztuczki z przechytrzaniem komputerów musieli mieć opanowane do perfekcji.

Nie musieli zresztą aż tak się wysilać. System działał od tylu lat, wichrzyciele dawno już go rozgryźli. Potrzeba czegoś nowego. Telepatii, chociażby. Taki kretyn, zamiast pięćset razy oglądać rozwalony tempax, mógłby popracować, wymyślić coś, żeby dało się czytać bezpośrednio w myślach. Objąć takim podsłuchem całe miasto…

Wymyślą, cholera. To kwestia czasu. Tylko, że przedtem Tonkai może doczekać emerytury w stopniu kapitana. A już niemal widział w duchu tytułową stronę habilitacji na majora: „Szczególne aspekty zastosowania teorii wzmocnień Nilsa Bordena w praktyce śledczej, na przykładzie rozbicia spisku Sayena Meta” – i numer sprawy w nawiasach.

Zatrzymał się przed wyłożonymi grubą warstwą izolacji drzwiami pułkownika. Wystukał kod wejścia. Odstawiać nieszczęśnika, zwalić wszystko na sprzęt – nie, nic z tego, na pewno podeślą Mokarahnowi raport tego fagasa z technicznego. Wonden zawiódł, o właśnie! Młody, niedoświadczony telepata, świeżo po kursie. Dał się podejść przestępcom. Nie można go za to winić.

„Pułkownik Mokarahn jest nieobecny” – drzwi ani drgnęły. – „Proszę zarejestrować swoją sprawę w sekretariacie”.

Nieobecny? O tej porze? Bez jaj…

Wszedł do sekretariatu. Sekretarka rzuciła mu zza biurka spłoszone spojrzenie.

– Kapitan Tonkai. Mam ważne informacje dla pułkownika. O postępach śledztwa numer S-4 BR 4978/49. Kazał informować się na bieżąco.

– Pułkownika nie ma – panienka miała minę, jakby chciała uciec.

– A gdzie jest, złociutka? To pilne.

– Nie wiem. Przed godziną wypadł stąd jak bomba, wezwał flajter… Nic nie mówił.

– Co? – Tonkai nie próbował ukryć zdziwienia. – Jak się z nim skontaktować?

– Nie podał… – zaraz się rozpłacze, cholera. I nagle Tonkai poczuł ciarki na plecach. Mokarahn opuszczający swoje biuro tak nagle, o tej porze? Bez podania sekretarce żadnych informacji, bez poinformowania o tym podwładnych i udzielenia im instrukcji na czas swojej nieobecności? Facet, który plan dnia ma rozpisany co do sekundy, nawet cygara zapala zawsze o tej samej, uświęconej rytuałem porze? To tak, jakby atomowy tajmer zatrzymał się nagle i wypisał na czytniku „biorę sobie urlop”. O kurwa, co się dzieje?

– Najpierw był tu jakiś sierżant od szperaczy… a teraz wszyscy dobijają się do pułkownika, ja naprawdę nie wiem…

Kręciła się na siedzeniu, jak na szpilkach. Kręć się, kręć cholero głupia. Bez słowa obrócił się i wyszedł, sztywny, jakby nagle coś zmroziło mu ręce i nogi. Nerwowo przygładził włosy. Zdawało mu się, że stanęły dęba, jak szczotka. Jeżeli… nie, absolutnie niemożliwe. Absolutnie. Za silny jest, żeby mu coś takiego zrobili. Prędzej on by komuś… kurwa mać…

Dopiero pod drzwiami gabinetu jako tako doszedł do siebie. Nic, trzeba trzymać fason. Może się jakoś wybroni. Prowadzimy śledztwo dalej, jak gdyby nigdy nic. Może dobrze znaleźć jakiś pretekst do opuszczenia na chwilę biur wydziału?

Do własnego biura wszedł energicznie, trzaskając drzwiami. Fagas już sobie poszedł. Draun i Boley siedzieli zakopani po uszy w wydrukach.

– Draun – zawołał od progu, może nieco za głośno. – Dane o Sayenie już przyszły?

– Nadal czekamy, panie kapitanie.

– Chcę mieć wreszcie aktualne dane o wszystkich jego kontaktach. To samo dotyczy Hornena i Kensicza. Sprawdzać każdego co do sekundy, nawet zupełne duperele. Pospolitniacy coś przysłali?

– Nic, panie kapitanie.

– Szukać dalej. Wracam za jakąś godzinę. Chcę sprawdzić, co z Wondenem.

– Wezwać flajter? – spytał przytomnie Boley.

– Pojadę swoim wozem – wyciągnął z szuflady bransoletkę komunikatora i założył ją demonstracyjnie na rękę. – O wszystkim chcę wiedzieć natychmiast. Moją falę znacie. A ty czego tu jeszcze siedzisz? – ryknął znienacka na Boleya. – Miałeś się zająć tą dziwką Kensicza!

Boley zmył się od razu. Tonkai dopiął bransoletkę i ruszył do windy.

Co się dzieje? Co się dzieje z Mokarahnem, kurwa mać?!

Загрузка...