Światło i Wdzięk

Księżyc srebrzy dachy ponad zaułkiem. Cienie cyprysów układają się niczym zastęp poległych olbrzymów, galeryjka balkonu wynurza się z mroku, faluje firanka. Młode, energiczne ręce chwytają występy muru, stopy znajdują oparcie na niemal gładkiej ścianie. Gdzieś wyje pies. Hałas w uliczce czy tylko łomot serca…? Już, już poręcz, ostatni wysiłek. Z wnętrza komnaty westchnienie, a może tylko przeciągnięcie. Szept przybysza:

– Roma, Roma… Jesteś tam?

– Jestem i czekam, Juliuszu.

Trawa między kamieniami płacze rosą, jakby doskonale znała zakończenie…


* * *

Od niepamiętnych czasów wstrząsała Amirandą zadawniona waśń rodowa. Dokuczliwa jak drzazga i jątrząca jak propaganda ościennej Erbanii. Nikt nie pamięta, jak się zaczęło. Czy w czasie wędrówek ludów w V stuleciu Mon kolaborował z najeźdźcami, a Cap nie, czy też w trakcie krótkotrwałej fali zoroastryzmu jedna familia postawiła na Ormuzda, a druga na Arymana – dziś trudno ustalić. W każdym razie epoki mijały, dynastie wstępowały i spadały z tronu, a konflikt trwał.

Od kilkuset lat zwaśnione rodziny wyrzynały się nawzajem, polując na się: a to z naganką, a to na zasiadkę, a to z psami, a to za pomocą zasadzek. Jeśli Monowie stawiali na postęp, Capowie opowiadali się za ancien regimem, kiedy pierwsi przechodzili do obozu reform, drudzy lądowali na żołdzie ościennych mocarstw.

Owszem, bywały w waśni przerwy: kiedy wśród żywych zostawały tylko kobiety z dziećmi przy piersi. Trzeba było wtedy czekać, aby wyrosło nowe pokolenie i konflikt mógł wybuchnąć ze zdwojoną siłą.

Szczególna kośba zdarzyła się na początku panowania regenta Remigiusza; ojcowie rodów mieli wówczas po pięciu synów w wieku do vendetty sposobnym, co pozwoliło przez ponad rok nie próżnować grabarzom, poetom, żurnalistom, a także potępiającym zasady odwetu kaznodziejom.

Atoli, kiedy dokonano już ostatniego pochówku (patriarchowie familii zatłukli się kosturami podczas przypadkowego spotkania w dniu św. Zyty podczas sumy), na placu boju, obok szerokiego zastępu wdów, pozostało jedynie dwoje nieletnich potomków: Roma Cap i Juliusz Mon.

Nie muszę udowadniać, jakie straty z powodu późniejszego wieloletniego przestoju poniósł przemysł pamiątkarski, hotelarstwo (w dobrych czasach turyści ściągali gromadnie, aby śledzić krwawe zmagania), poszli z torbami rusznikarze i płatnerze, spadły ceny na pergaminy z serii kryminalnych, słowem, nastały lata chude jak ser (po angielsku sir). Siedem chudych lat!

W onym czasie najchudszym z sirów był Leonard, starszy donosiciel, pierwsze ucho Regenta. Leonard był tak chudy, że potrafił się wkręcić wszędzie i pozostawać nie dostrzeżony aż do chwili, gdy zabrał głos. Ale przeważnie nie zabierał.

W pewne majowe popołudnie poprosił o posłuchanie u władcy w sprawie pilnej i nie cierpiącej zwłoki. Spotkali się w altanie mauretańskiej. Leonard ukląkł, trochę z uszanowania, a trochę dlatego, że o dwie głowy przewyższał monarchę, i czas jakiś szeptał zawzięcie.

– No, to koniec – przerwał w którymś momencie Remigiusz.

– Niewątpliwie koniec – zgodził się Leonard.

– Ale czy może być?

– Może być.

– I co teraz?

– Nie wiem.

Myślenie nie należało do najmocniejszych stron Regenta. Ale i on doskonale rozumiał powagę sytuacji. Małżeństwo dwojga młodych, pochodzących z wrogich dotąd rodzin, mogło prowadzić do destabilizacji Amirandy. Groziło chaosem i anarchią. Kryzys turystyki można by jeszcze przeboleć, ale czym załatać deficyt u królewskich bookmacherów? Dotąd zakłady, kto kogo i w jakim stosunku, stanowiły cenną pozycję w budżecie. Yendettolizator ściągał z rynku nawis inflacyjny, a nadto budował obiekty sportowe, jak to gimnazjony, hippodromy, termy i więzienia.

Poza tym absorbował umysły – ludzie zajęci waśniami Monów i Capów nie wtrącali się do polityki, zostawiając rzecz fachowcom, natomiast Heroldia Naczelna zawsze na uzasadnienie nieurodzaju, pomoru drobiu, zarazy czy zawalenia akweduktu miała gotowe wytłumaczenie i winowajcę – waśń!

A teraz banalnie przy ołtarzu, w kurzawce z dmuchanego ryżu miało się to wszystko skończyć?

– Czy ta para szczeniaków nie orientuje się, jak ich nie przemyślany

krok komplikuje nam wszystkim życie?! – wybuchnął Remigiusz.

– Są zakochani i głusi na resztę świata.

– A może ojciec Laurenty mógłby przemówić im do rozumu?

– Ojciec Laurenty nie przekonałby nawet własnej córki, gdyby miał. W czasie jego kazań nawet pobożne obrazy zwykły ziewać.

– A matki wdowy?

– Udają, że nic nie wiedzą, ale w skrytości sprzyjają młodym!

Zrozpaczony „monarcha zastępczy" począł w namyśle trzeć czoło i przetarłby je niechybnie na wylot, ale nagle oświeciła go nowa myśl.

– A gdyby jakiś gładysz, specjalista od podrywania, uwiódł Romę?

– Nie taka ona głupia. Zresztą, swoje już w życiu przeszła, a teraz jest naprawdę zakochana.

– Swoje przeszła? Przecież ona ma dopiero czternaście lat.

Donosiciel zaśmiał się cichutko:

– Wasza córka ma trzynaście i gdybym się nie krępował z powtarzaniem…

– Słucham?

– W koszarach gwardii mówią o niej „głębokie gardło".

– Wiem, przepięknie śpiewa…

Również próba uwiedzenia Juliusza spaliła na panewce. Poza Romą młody człowiek kochał jedynie matkę (ale też bez przesady). Leonard z upoważnienia władcy dwoił się i troił. Raz uśpił dziewczynę. Sądził, że na ten widok jej ukochany popełni samobójstwo. Daremnie -Juliusz studiował medycynę i błyskawicznie ocucił wybrankę zastrzykiem z kofeiny. Jedynym efektem było przyśpieszenie daty ślubu.

W kręgach dworu powiało grozą. Poważnie zaczęto rozważać, czy nie dokonać na Juliuszu skrytobójstwa, ale Roma nie miała krewnego, który nadawałby się na partnera do spisku. Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjąć plan wykoncypowany przez Leonarda…


* * *

Księżyc srebrzy dachy poza zaułkiem. Smukłe cyprysy, niczym zamarły pochód pątników, zastygły w oczekiwaniu. Po prawie gładkim murze wspina się kochanek… Dziś ma dość wysoko – na skutek złej konserwacji poprzedniego dnia urwał się balkonik i komisja miejskiego konserwatora zabytków zamurowała okienko. Najbliższy czynny otwór jest dopiero na trzecim piętrze. Ale czego nie czyni się z miłości. Eros pożycza skrzydeł. Na wpół gładki mur wydaje się prawie Jakubową drabiną do nieba. Wychylona dziewczyna gestami białych rączek i falującego biustu dopinguje ukochanego.

– Szybciej, ach szybciej – zdają się wołać otwarte, ale nieme ze względu na konspirację usta. – Wszak za bramą czeka twój wierny koń Piorun, a w cmentarnej kaplicy ojciec Laurenty prasuje stułę… Ach, najdroższy!!!

– Idę, idę… Dla ciebie gotów jestem pokonać północną grań Jungfrau – zdają się śpiewać oczy alpinisty.

Nieoczekiwanie pohukuje puchacz! O, chwilo zguby! Ręce wspinającego się tracą przysłowiowy grunt pod nogami. Jeszcze Mon usiłuje chwycić krawędź balkonu, ale obluzowany kamień wymyka mu się spod palców. Krzyk, a właściwie dwa bolesne krzyki splatają się w tragicznym forte w wąskim kanionie zaułka. Po odbiciu się od rynny ciało mężczyzny wykonuje półtorej śruby Auerbacha i pada na ziemię, aby tam zastygnąć.

– O, miły mój! – rozdzierająco brzmi z góry sopran niewieści – lecę do ciebie i nic nas nie rozłączy…

Gdyby Roma miała skrzydełka jak gąska, to może by wylądowała miękko, ale skrzydełek brak, a nawet trzy spódnice nie zastąpią spadochronu. Jak worek szmat pada obok ukochanego, w bolesnym skurczu przetacza się i zastyga na jego łonie…

Gdzieś nietaktownie ozwały się oklaski, ale zdusiły je pełne oburzenia syki. Audytorium dramatycznego finału miłości, rozlokowane w zaroślach, piwnicach i dachach, wycofuje się w milczeniu, unosząc w sercach dojmujący żal za tak młodo zmarłymi kochankami.

– A mówiłam ci, że się zabiją, tak jak było w folderze – mówi gruba, krzykliwie ubrana Amerykanka do swego wysuszonego męża.

– Ciekawe, czy ich odratują? – wtrąca się do rozmowy Japończyk. – Bo miesiąc temu odratowali…

– Jeśli nawet odratują, to i tak nie wiadomo, czy uda im się połączyć, przecież waśń rodzinna… – komentuje turysta z Niemiec.

Wycofujący się tłum przepuszcza pędzącą co koń wyskoczy kolasę pierwszej pomocy reanimacyjnej. Nikt nie zauważa chudego jak żuraw mężczyzny o gackowatych uszach, który przeciska się pod murem; z ukontentowaniem zaciera ręce.

– Znowu się udało – melduje pół godziny później Remigiuszowi.

– Jak grali? – dopytuje się monarcha.

– Średnio, ale z poświęceniem.

– Rezultat?

– Uraz obojczyka u mężczyzny… z kobietą gorzej, prawdopodobnie pęknięcie wątroby. Ale za miesiąc będzie wszystko jak należy. Chętnych do tej roli nie brakuje.

Nie trzeba chyba dodawać, że rozmowa dotyczy kaskaderów. Prawdziwi Roma i Juliusz po otrzymaniu obfitego stypendium zostali wywiezieni daleko za granice, z prośbą, by nie wracali do Amirandy. Zresztą, jest to raczej nie do wykonania. W warunkach emigracji ich związek po szeregu efektownych bójek rozpadł się. Juliusz okazał się bowiem zakamuflowanym transwestytą, a Roma – małą drobnomieszczańską histeryczką. W kłótniach wypominano sobie wszystkich poległych przodków oraz profesje mamuś, czego Julek nie zdzierżył. Obecnie Mon przebywa prawdopodobnie w Południowej Rurytanii, a Capówna w Etanii.

Natomiast w historycznym zaułku co miesiąc odbywa się w różnych wariantach misterium miłości i romantyzmu, a wielu „konspiracyjnych widzów" śledzi je ze stałą nadzieją, iż może tym razem młodym się uda.

W protokołach Leonarda impreza, rozgrywająca się zawsze podczas pełni księżyca, nosi kryptonim Światło i wdzięk.

Загрузка...