Wiedząc, że czas go nie goni, Kreol uspokoił się i poszedł spać. Jednak już o siódmej rano wstał i zaczął szykować obronę. Mag nie bał się kilera z innego świata, ale zawsze wolał zabezpieczyć się dodatkowo. Zresztą, temu właśnie zawdzięczał długie życie – w poprzednim życiu nie brakowało mu wrogów.
Kreol nigdy nie studiował specjalnie gatunku yirów, ale co nieco o nich wiedział. Przede wszystkim to, że najskuteczniejszym środkiem przeciwko nim jest najzwyklejsza woda.
Dokładniej, woda nie działała na wszystkie yiry, a tylko przeciwko takim jak Guy – odzianym w organiczne ciało. Nie szkodzi im w niewielkich ilościach, mały deszczyk nie jest problemem, ale jeśli taki gagatek wpadnie na przykład do basenu… wtedy jest z nim kiepsko.
Właściwie zasada jest prosta. Yir to ożywiona elektryczność. Woda jest najlepszym przewodnikiem elektryczności wśród powszechnie dostępnych substancji.
Samej elektryczności oczywiście nie szkodzi, ale wszystkiemu co ją otacza… Wyobraźcie sobie naładowany akumulator z niezabezpieczonymi przewodami. Wrzućcie go do wody. Akumulator nie ucierpi zbytnio, nieprawdaż? A teraz weźcie ten sam akumulator, wsuńcie sobie za pazuchę i skoczcie do wody. Jeśli uda się wam przeżyć, podzielcie się wrażeniami, będzie ciekawie.
Tak więc Kreol przygotował wodę. Nie, nie zniżył się do tak prymitywnych metod, jak napełnianie wiader, misek czy rychtowanie węża ogrodowego. Zamiast tego załadował magiczną laskę. Włożył tam dwa zaklęcia Deszczu, Wodny Wał, Wodną Chmurę, Trąbę Wodną i z dziesięć zwykłych Wodnych Kopii.
Woda – to najprostszy sposób. Tym niemniej, ciała yirów można pokonać także zwykłą bronią, dlatego też Kreol przygotował kilka zaklęć ofensywnych innego rodzaju. Nie zapomniał też o obronie. Przede wszystkim – Elektryczna Tarcza i Elektryczna Zbroja. Ładunki elektryczne to główna broń yirów, tak więc…
To jeszcze nie wszystko. Yir nie jest człowiekiem, nie wystarczy zniszczyć jego ciało. Dla niego to tylko powłoka, coś w rodzaju skafandra kosmonauty. Jeśli zniszczy się powłokę, yir szybko umrze, gdyż ziemskie warunki są dla niego zabójcze. Jednakże „bardzo szybko” może przeciągnąć się do paru godzin, a w tym czasie yir może przerobić na mielone mięso mnóstwo ludzi. Dlatego Kreol zabrał się jeszcze za przygotowanie Pochłaniacza.
Pochłaniacz to artefakt służący do przechwytywania rozumnej lub półrozumnej niematerialnej substancji. Na przykład duchów, demonów, dżinnów… Takimi właśnie Pochłaniaczami były dzbany (albo lampy, zgodnie z bajkową tradycją) w których często więziono dżinny. Szczególnie silne artefakty mogą pomieścić wiele takich stworzeń. Na przykład we wspaniałym Pierścieniu Salomona przebywało prawie dziesięć tysięcy dżinnów i ifritów. Aby wyobrazić sobie, jak to działa, wystarczy wspomnieć film „Pogromcy duchów” – stosowane tam pułapki na duchy były właśnie Pochłaniaczami, tyle że technicznymi, a nie magicznymi.
Z uwięzionym stworzeniem można postąpić na wiele sposobów. Można je po prostu zabić – wewnątrz Pochłaniacza nawet najsilniejszy demon jest niezwykle podatny na atak. Trzeba tylko wiedzieć, jak tego dokonać. Można też zostawić je w środku, jako że zniewolone stworzenie nie może się samo wydostać. Chyba że przedmiot wykorzystany jako Pochłaniacz z jakiegoś powodu ulegnie zniszczeniu. Na przykład przerdzewieje… Można je wypuścić – to akurat jest najłatwiejsze. Oczywiście należy umówić się z nim uprzednio co do warunków zwolnienia, gdyż Pochłaniacz ma jedną ciekawą cechę – przyrzeczenie złożone przez tego, kto w nim siedzi, nie może być złamane. Jeśli uda się zmusić demona lub dżinna do złożenia przysięgi, że zostanie twoim niewolnikiem, nie będzie mógł się od tego wykręcić.
Najpożyteczniejsze, co można zrobić z Pochłaniaczem jest jednocześnie najtrudniejsze, dostępne tylko prawdziwemu magowi. Można związać go z przechwyconym stworzeniem, stapiając je w jedno. W ten sposób powstanie, na przykład, coś w rodzaju bajkowego niewolnika lampy – zniewolona istota podporządkowuje się temu, kto ma w ręku Pochłaniacz. Albo też zrobić na odwrót – stworzyć szczególnie silny magiczny artefakt. Na przykład, jeśli jako Pochłaniacz zastosowany zostanie miecz, można otrzymać magiczną broń. Po rytuale stopienia stwór nie będzie miał żadnych szans na odzyskanie wolności. Wyzwolić go może tylko przeprowadzenie odwrotnego rytuału, o wiele bardziej złożonego od poprzedniego. Może tego dokonać tylko ten, kto przeprowadził pierwszy rytuał albo inny mag o niewyobrażalnej mocy. Zniszczenie Pochłaniacza w niczym nie pomoże pochłoniętej istocie – zginie wraz z nim.
Oczywiście człowieka nie da się schować w ten sposób. W przeciwieństwie do dżinnów, człowiek nie jest w stanie skulić się do rozmiarów owada, a tym samym… Za to można w ten sposób postąpić z ludzką duszą, co się zresztą nieraz zdarzało. Niekoniecznie też ludzką – teoretycznie można wykorzystać choćby duszę mrówki, ale taki artefakt rzecz jasna nie będzie zbyt efektywny. Tym niemniej yir był dla Pochłaniacza wprost idealnym celem – upchnąć go w nim byłby w stanie nawet początkujący mag.
O tym wszystkim Kreol opowiedział Vanessie, gdy uważnie obserwowała, jak odprawia rytuał nad jednym z jej pierścionków. Pierścionek był ładny, cenny, podarowany Van z okazji uzyskania pełnoletności, ale mag przysiągł, że zwróci go cały i nienaruszony, więc Vanessa zgodziła się wypożyczyć swą biżuterię na jakiś czas.
– No i gotowe – powiedział mag z zadowoleniem, podziwiając pierścionek zamieniony w Pochłaniacz.
Zdaniem Vanessy nie zmienił się nawet odrobinę i nieostrożnie to powiedziała głośno. Kreol zdziwił się. Potem rozzłościł. Potem przypomniał, że Van jest teraz jego uczennicą i musi uczyć się wyczuwać magię. Swoją i cudzą. Lekcja trwała prawie sześć godzin, aż w końcu Vanessie udało się wyczuć podczas dotykania pierścionka jakieś delikatne ukłucie. Kreol doszedł do wniosku, że na początek starczy, tym bardziej że Hubert już trzy razy przychodził z zawiadomieniem, że obiad stygnie.
Przygotowana przez skrzata pieczona kura wywołała głośny entuzjazm Kreola. Nałożył sobie pełen talerz, z godnością ignorując ziemniaczane puree podane jako dodatek.
– Bażant czy jarząbek? – zapytał z miną znawcy, ogryzając nóżkę.
– To kura, panie – beznamiętnie oznajmił Hubert stojący za jego plecami. Urisk srogo przestrzegał etykiety, wymagającej, aby sługa w czasie posiłku znajdował się w pobliżu głowy domu. Wyglądało to nieco komicznie, gdyż w tym przypadku sługa miał około metra wzrostu, ogromne, ostro zakończone uszy i nie nosił obuwia. Ale Hubertowi to nie przeszkadzało.
– Kura? – powtórzył Kreol z niedowierzaniem. – Dziwny smak…
Gdy z porcji zostały tylko kości, Kreol wrzucił je prosto do kominka. Owszem, w jadalni też był kominek, chociaż nie tak duży jak w salonie.
– Ej! – natychmiast oburzyła się Vanessa. – Cóż to za maniery!
– Co znowu nie tak? U nas w Babilonie zawsze palono resztki.
– To nie Babilon, panie… – westchnął Hubaksis ze smutkiem, cały czas walcząc jeszcze z kurzym skrzydełkiem.
Pod stołem siedziały kocięta, od czasu do czasu przypominające o swej obecności. Czarnul wlazł Vanessie na kolana i umościł się tam zwinięty w puszysty kłębek. Czarny kociak lubił siedzieć u ludzi na kolanach. Fluffi syczał ze złością, oburzony do głębi takim zamachem na jego prawa. Jak na prawdziwego kota przystało, uważał Vanessę za swoją wyłączną własność. Jak zresztą i wszystkich pozostałych domowników. I dom też.
– Pani Lee, czy będzie pani dojadała swoją kość? – znienacka zapytał Butt-Krillach.
Vanessa z roztargnieniem oddała mu talerz i demon, warcząc, zaczął gryźć delikatną kurzą kostkę. Fluffi znowu zasyczał – jego prawa po raz kolejny zostały bezczelnie naruszone.
W ciągu całego obiadu Mao zachował subtelne milczenie. Ojciec Vanessy podczas jedzenia wolał słuchać niż mówić, a teraz z zainteresowaniem śledził dyskusję sumeryjskiego maga, dżinna liliputa, demona ze strychu i oczywiście ukochanej córki.
– Zaplanowałeś coś na jutro rano? – zapytała Vanessa, gdy wytarła usta serwetką.
– Rano zabiję yira… – zamyślił się Kreol i również otarł usta serwetką. Mimo wszystko, starożytny Babilon nie był miejscem barbarzyńskim, Kreol miał dobre maniery, chociaż nie całkiem takie, jakie uważa się za normalne we współczesnym świecie. – Potem… potem będę odpoczywać. Mogę dać ci kilka lekcji, jeśli chcesz.
– Jeśli zdążymy – grzecznie odmówiła Vanessa. – Widzisz, pomyślałam… Jutro jest niedziela, a pojutrze poniedziałek. To ostatni dzień mojego urlopu.
– Czego?
– Co, nie wiesz, co to jest urlop? – Vanessa uniosła brwi.
– Ja też nie wiem – wtrącił Hubaksis.
– Ani ja – niechętnie przyznał się Butt-Krillach.
– Dzikusy! – mruknęła Van i pokrótce wyjaśniła im, czym jest „urlop”.
– Aaaa… – rozczarował się Kreol. – W takim razie przez całe życie miałem ten twój… urlop. Pracowałem, kiedy chciałem i kończyłem, kiedy chciałem.
– Szczęśliwiec… – pozazdrościła Vanessa. – O czym to ja mówiłam? Ach, tak… Może gdzieś się jutro wybierzemy? Na przykład, do restauracji?
Zasadniczo Vanessa wolałaby poczekać, aż zostanie zaproszona, ale w przypadku Kreola nie można było mieć na to nadziei. Prędzej piekło by zamarzło. Zupełnie nie umiał się zalecać, więc dziewczyna musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
– Po co? – nie zrozumiał Kreol. – Co, źle cię tu karmią?
– Nie… – Van zmarszczyła się, zdenerwowana jego tępotą. – Tak, po prostu… Jeśli nie chcesz do restauracji, to może gdzie indziej…
– Gdzie?
– A gdzie chodzili w waszym Babilonie? Żeby się rozerwać?
– Do świątyni – zaczął wyliczać na palcach Kreol – do teatru, na hipodrom, na walki gladiatorów…
– Tak… – Vanessa zamyśliła się. – Świątynia odpada, bo u nas nie chodzi się do kościoła dla rozrywki. Gladiatorów nie mamy… co najwyżej wrestling. W teatrach nic ciekawego teraz nie grają… Może do opery?
– Dobrze, uczennico, pójdziemy do restauracji, jeśli masz ochotę! – Kreol podniósł ręce w geście poddania. – Mnie jest wszystko jedno.
– Ja też! Ja też! – wpraszał się Hubaksis.
– Ty zostaniesz w domu – oznajmiła Van nieubłaganym tonem.
– To niesprawiedliwe… – Dżinn natychmiast się nadąsał.
– Milcz, niewolniku – pospieszył z rozkazem Kreol.
Kreol właśnie zamierzał wstać od stołu, gdy z podwórka dał się słyszeć wrzask, a potem dźwięk, jakby coś pacnęło w błoto. Wrzask był niewątpliwie damski.
Margaret Foresmith, lubiąca z rana pospać dłużej, wznowiła obserwację domu Katzenjammera dopiero o pierwszej po południu. Tym razem twardo postanowiła przedostać się do środka i co by się nie działo, odkryć wszystkie tajemnice nowych sąsiadów.
Najostrożniej jak się tylko dało otwarła furtkę i zaczęła skradać się ścieżką wiodącą do drzwi. Miała szczęście, że Kreol nie uznał za stosowne zabezpieczyć podwórka, inaczej taki wyczyn by się jej nie udał.
Drzwi wejściowe nie były zamknięte. Mao rankiem wychodził sprawdzić skrzynkę pocztową, a wracając, zapomniał je zamknąć. Pani Foresmith, uśmiechając się z zadowoleniem, uchyliła je i zamierzała wejść do środka, gdyż w przedpokoju nikogo akurat nie było.
Tego, co się zdarzyło potem, nie mogła pojąć. Gdy tylko przestąpiła próg, poczuła jakby ktoś uderzył ją niewidzialną pięścią. Trzeba przyznać, że uderzenie było łagodne i nie sprawiło jej bólu, ale odrzuciło ją na dobre dziesięć metrów. Zasadniczo, Kreol najpierw chciał urządzić to tak, aby każdy nieproszony gość padał martwy, ale Vanessa natychmiast zaprotestowała, nazwała go sadystą i kryminalistą, użyła też kilku słów niezrozumiałych dla starożytnego maga, ale brzmiących wybitnie niepochlebnie. Musiał więc zadowolić się prostym zaklęciem ostrzegającym. Każdy, kto nie uzyskał pozwolenia na wejście do domu, a jednak próbował to zrobić, odbijał się od drzwi jak piłeczka do tenisa. Pani Foresmith wykręciłaby się tylko lekkim strachem, gdyby nie to, że tam, gdzie upadła, znajdował się basen – a konkretnie dziura, która dopiero miała stać się basenem. Gdy Sługa wykopał dziurę, Vanessa nie mogła się zebrać, by zakończyć cały proces. Biorąc pod uwagę, że od tamtego czasu trzy razy spadł deszcz, nietrudno zgadnąć, że dno „basenu” było, delikatnie mówiąc, dość brudne.
Gdy Kreol i Vanessa podbiegli do nieszczęsnego dołu, ich oczom ukazała się zdziwiona i rozzłoszczona pani Foresmith. Do tego strasznie ubłocona.
– Margaret? – zdziwiła się Van. – Co ty tam robisz?
– Sama chciałabym wiedzieć… Zdaje mi się, że ktoś mnie tu… wepchnął?
– Jak to? – Vanessa zaczęła mieć złe przeczucia.
– Chciała wejść do naszego domu – szepnął jej do ucha Kreol. – Zadziałał system ochronny.
– Aha… – mruknęła ze zrozumieniem. – Ale jak jej to wyjaśnimy?
– A po co wyjaśniać? Za moich czasów szpiegów rozrywało się na kawałki. Chwileczkę… Zastosuję zaklęcie Dwunastu Ostrzy i zmieści się w byle jakiej skrzynce.
– Coś ty, całkiem zgłupiałeś?! – wyszeptała Van. – Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno zabijać ludzi?!
– Co tam szepczecie?! – krzyknęła pani Foresmith podejrzliwie. – A może jednak pomożecie mi stąd wyjść? I, jeśli już o tym mowa, wyjaśnicie, skąd się tutaj wzięłam?!
Uprzykrzona paniusia przyszła już do siebie po upadku i zaczęło do niej docierać, że liczba dziwnych wydarzeń wzrosła o jedno. Co więcej, tym razem ucierpiała osobiście. A to znaczy, że można podać sąsiadów do sądu, oficjalnie zażądać wyjaśnień, a także, oczywiście, rekompensaty za straty moralne… Pani Foresmith bardzo lubiła się sądzić.
Podjąwszy taką decyzję, odczuła satysfakcję i już całkiem spokojnie pozwoliła Kreolowi i Vanessie wyciągnąć się z błotnistego dołu. Wyglądała nie najlepiej, ale nie przeszkadzało jej to.
– Oczekujcie mojego adwokata – oznajmiła ze złośliwą satysfakcją w głosie i ruszyła w stronę furtki.
– Minutkę, pani Foresmith! – poprosiła Van słabym głosem.
– Nie, nie, nie! – Wstrętne babsko nawet się nie odwróciło. – Tylko drogą sądową, tylko drogą sądową…
– Zrób coś! – Van natychmiast szturchnęła Kreola.
– Zabić ją? – rezolutnie zaproponował mag.
– Nie! – wyjęczała dziewczyna. – Zaraz, poczekaj… O, właśnie! Uśpij ją!
– Bardzo proszę… – wzruszył ramionami Kreol, rzucając na panią Foresmith zaklęcie Uśpienia. Ze względu na przydatność i niewielki rozmiar zawsze trzymał jedno w gotowości bojowej.
Margaret nie zdążyła dojść do furtki, miękko osunęła się na środku ścieżki. Kreol podszedł bliżej i energicznie trącił ją czubkiem buta.
– Co dalej?
– Niech pomyślę… – Vanessa potarła nos. – Czy potrafisz zrobić tak, żeby wszystko zapomniała?
– Zupełnie wszystko? – upewnił się Kreol. – To proste. Aby pozbawić człowieka pamięci wystarczy stuknąć go mocno w ciemię czymś ciężkim. Myślę, że laska się nada…
– Barbarzyńca! – oburzyła się Van. – Ma zapomnieć nie wszystko, a tylko to, co się wydarzyło przed chwilą.
– Proste – mruknął mag.
– A da się zrobić tak, żeby więcej nas nie niepokoiła?
– Zabić? – zaproponował Kreol z nadzieją.
– Powinieneś się leczyć! – Vanessa z niedowierzaniem przewróciła oczami. – Nie. Powiedzmy… zahipnotyzować! Właśnie! Wmów jej, że jesteśmy całkiem normalnymi ludźmi i nie ma u nas nic niezwykłego. Potrafisz?
– Proste – mruknął Kreol po raz kolejny. – Potrzymaj jej głowę.
Vanessa posłusznie uniosła śpiącą panią Foresmith, a Kreol mamrotał coś pod nosem i wodził jej ręką przed oczami.
– Posłuchaj mnie, kobieto! – warknął na koniec. – W tym domu nie ma nic ciekawego! Wszystko jest tak samo, jak w innych miejscach! Jeśli zobaczysz tu coś niezwykłego, nie zwrócisz na to uwagi! Nie pamiętasz tego, co zdarzyło się rano i nie zamierzasz nam szkodzić! Gdy uderzę cię laską tak się stanie! Raz… Dwa… Trzy!
Wymawiając ostatnie słowo, Kreol z całej siły walnął złotą lagą nieszczęsną kobietę po głowie. Przestraszona, otwarła oczy i rozejrzała się dookoła.
– Co się stało? – wyjęczała.
– Przyszła pani do nas w gości, poślizgnęła się i wpadła do wykopu na basen… – poinformowała ją Vanessa uspokajająco. – Uderzyła się pani w głowę i straciła przytomność, ale teraz wszystko już jest w porządku. Zaprowadzę panią do domu, do męża…
Margaret pokornie kiwnęła głową, zgadzając się na wszystko. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła tego wyrazić. Do tego, nie wiadomo dlaczego, święcie wierzyła, że Vanessa i jej narzeczony są wspaniałymi ludźmi, których absolutnie nie należy o nic podejrzewać. Było to u niej bardzo nietypowe zachowanie.
Vanessa odprowadziła nieproszonego gościa do sąsiedniego domu, a po powrocie zapytała Kreola:
– Czy można było nie bić jej po głowie, a po prostu pstryknąć palcami?
– Oczywiście! – Mag wyszczerzył zęby w cwanym uśmiechu. – Ale po głowie bardziej boli.
– Wiesz, tak w ogóle, to jesteśmy humanitarnym społeczeństwem… – powiedziała Van, ale nie złościła się zbytnio. Margaret Foresmith porządnie zalazła jej za skórę. – A czy ona może wyzwolić się spod hipnozy?
– Sama, nie – odpowiedział Kreol z przekonaniem.
– Na pewno? – powątpiewała Van.
– Absolutnie, zrobiłem kawał uczciwej roboty.
– A jeśli pójdzie do psychologa? – zaniepokoiła się Van. – On nie dokopie się do prawdy?
– Psychuło… Do kogo? Do maga?
– A skąd by tutaj wzięła maga?! – rozzłościła się Vanessa. – Do lekarza! Uzdrowiciela, jeśli tak lepiej rozumiesz!
– Moje zaklęcie może przełamać tylko inny mag! I musi być co najmniej tak silny jak ja! – nadął się Kreol.
– W takim razie, dobrze – uspokoiła się dziewczyna. – Takich jak ty u nas nie ma…
Kreol stanął w dumnej pozie, opierając ręce na biodrach.