Rozdział 11

Po powrocie do domu Kreol przebrał się i natychmiast przystąpił do ostatniej fazy bitewnych przygotowań. Yir miał przybyć już za kilka godzin.

Butt-Krillachowi rozkazał siedzieć przy drzwiach frontowych i stróżować. Hubertowi – obserwować ściany i okna. Hubaksisa odprawił do Oka Ureja i nakazał prowadzić wraz z nim obserwacje.

– Patrzcie obojgiem oczu! – Kreol zachichotał, dziecinnie ciesząc się swym niezbyt wymyślnym żartem.

– Aha, rozumiem… – Mao z mądrą miną pokiwał głową. – Chodzi o to, że Hubaksis i Oko Ureja mają do spółki akurat dwoje oczu?

– Tato…! – jęknęła Vanessa. – Chociaż ty przestań!

– Jak chcesz, córeczko. A propos, jak tam wasza randka?

– Randka? – Kreol nastroszył się momentalnie. – Co znowu za…

– Tata żartuje! – Van ostro spojrzała na rodzica. – Idź spać, tato, co…?

– Ale może ja też się do czegoś przydam?

Kreol i Vanessa jednocześnie pokręcili głowami.

– Służyłem w wojsku! – Mao był urażony.

– Tato, pracowałeś w biurze, w magazynie! – westchnęła Vanessa. – Nie kłóć się, ja i Kreol sami damy sobie radę!

– Miałem nadzieję, że zapomniałaś… – zasmucił się Mao. – Może ty też lepiej…

– Co to, to nie! – zdecydowanie odmówiła dziewczyna. – Tato, to moja praca – służyć i bronić!

Mao, mając cały czas nadzieję, że zawołają go z powrotem, poszedł do swojego pokoju. Kreol i Vanessa zostali sami.

– No tak… – westchnęła Van. – Co teraz będziemy robić?

– Jeśli chodzi o mnie, pójdę spać – oznajmił Kreol ponuro. – Tutaj, na tej kanapie. Muszę porządnie odpocząć.

– A ja?

– A ty będziesz strzec mojego snu – odparł mag bezczelnie. – Obudzisz mnie, kiedy… zresztą zorientujesz się. Na razie możesz poczytać.

Tym razem Vanessa nie obraziła się. Mimo wszystko była policjantką i rozumiała, że w pewnych sytuacjach trzeba zapomnieć o wygodzie.

– No dobrze, poczytam… – zgodziła się niechętnie. – Jaką by tu wziąć książkę?

– Dopóki jesteś moją uczennicą, istnieje dla ciebie tylko jedna książka. – Kreol uśmiechnął się złośliwie, wyciągając swój ulubiony grymuar. Vanessie wydało się, że od ostatniego razu zrobił się jeszcze grubszy. Było to całkiem prawdopodobne – Vanessa nieraz widziała, że Kreol nadal coś zapisuje.

Kreol usnął prawie natychmiast, odwrócił się nosem do ściany i cicho posapywał. A Vanessa rozsiadła się w najbardziej miękkim fotelu, wyciągnęła nogi w stronę kominka i pogrążyła się w lekturze.

Wampiry to jeden z najbardziej perfidnych rodzajów nieumarłych, a także najsilniejszy i najrozumniejszy. Znany od dawna, zarówno w naszym świecie, jak i w innych światach. Pochodzenia nienaturalnego, nie mogą rozmnażać się w żaden sposób, poza najohydniejszym – zamieniają zwykłych ludzi w sobie podobnych. Zasadniczo wampirem może zostać nie tylko człowiek, ale każde rozumne stworzenie, jednakże do naszych czasów na Ziemi nie dotrwały inne rasy, dlatego praktycznie wszystkie znane wampiry są człekokształtne.

Aby człowiek został wampirem, nie wystarczy jedno ugryzienie, jak wielu uważa. Gdyby tak było, świat dawno byłby zamieszkały wyłącznie przez wampiry, gdyż rozmnażałyby się ogromnie szybko. Nie, do takiej metamorfozy niezbędne jest kilka kolejnych ukąszeń, minimum trzy, w odstępach nie krótszych niż jedna doba. A nawet po tym człowiek nie zmienia się jeszcze w wampira, a staje się tak zwanym „wtajemniczonym”. Jego skóra blednie, światło słoneczne drażni oczy, ale to wszystko. Czasami pojawia się jeszcze apetyt na krew, ale zdarza się to rzadko. „Wtajemniczony” może jeszcze na powrót stać się normalnym człowiekiem, w tym celu musi zwrócić się do doświadczonego maga albo chociaż do szczerze wierzącego kapłana jakiegoś Jasnego Boga. Jeżeli jednak nieszczęśnik nie zrobi tego za życia, po śmierci z pewnością zmieni się w wampira, zasilając szeregi nieumarłych. Jednakże to także nie dzieje się od razu, ale nie wcześniej niż czterdzieści dni po śmierci – taki właśnie okres potrzebny jest duszy, aby ostatecznie rozstała się z ciałem. W tym przypadku dusza nie zyskuje nieśmiertelności, tak jak powinna, a przechodzi metamorfozę, zmieniając się w okropne monstrum – krwiopijcę.

Przewaga wampirów jest oczywista. Nie starzeją się, nie chorują, są nieczułe na trucizny i bardzo trudno jest je zabić. Rany nie czynią im większej krzywdy i bardzo szybko się goją, a odcięte części ciała albo przyrastają, albo wyrastają od nowa. Jedyny wyjątek stanowi głowa. Gdy zostanie oddzielona od ciała, wampir nie ożyje, chyba że znajdzie się głupiec, który połączy je razem chociażby na kilka chwil. Siła fizyczna wampira też jest wielka, chociaż „nowo narodzony” wampir jest słabszy od człowieka. Jednakże szybko „hoduje mięśnie” i po kilku miesiącach może łamać drwa gołymi rękami. Mają także naturalne zdolności do magii, a szczególnie do transformacji ciała, metamorfoz, hipnozy i lewitacji. Te zdolności także zwiększają się z wiekiem, tysiącletni wampir może stawić czoła nawet arcymagowi.

Wampiry mają też słabe miejsca. Najważniejsze z nich to pragnienie krwi. Wampir nie potrzebuje ani jedzenia, ani wody, ani powietrza, chociaż może przyjmować i jedno, i drugie, i trzecie. Ale bez krwi wampir nie może istnieć, przy czym preferuje krew sobie podobnych, czyli w naszym przypadku – ludzi. Wampir może pożywiać się zwierzętami, ale nie sprawia mu to przyjemności. Wampir może w ogóle nie pić krwi, ale od tego robi się coraz słabszy, a z czasem może nawet zamienić się w trupa. Co prawda, takiego trupa można łatwo ożywić – wystarczy, aby kropla krwi kapnęła na usta wampira.

Zabić wampira jest trudno, ale jest to w pełni możliwe. Niektórzy sądzą, że zabija je światło słoneczne, ale to nieprawda. Tak, słońce drażni ich oczy, a u młodych wampirów powoduje swędzenie, a nawet ból, ale mogą to spokojnie wytrzymać. Unikają światła słonecznego, ale głupio byłoby po prostu stać w świetle dnia i myśleć, że wampir cię nie dosięgnie. Najpewniejszym środkiem przeciw wampirom jest srebro – jeden gran tego metalu zamienia wampira, podobnie jak każdego innego nieumarłego, w martwe mięso, gdyż srebro ma moc zabijania żywych trupów. Mówi się, że najsilniejsze i najstarsze wampiry potrafią obronić się przed srebrem, ale ja takich nie spotkałem. Dobrym środkiem jest również osinowe drewno, przy czym nie jest konieczne stosowanie kołka, wystarczy zaostrzona drzazga, a nawet drewniana igła. Jednakże osinowe drewno nie zabija wampira, a jedynie wprowadza go w stan nieodróżnialnego od śmierci paraliżu. Z tego stanu można go bardzo łatwo wyprowadzić, wystarczy tylko wyjąć kołek z rany. Czosnek jest słabym środkiem. To prawda, że jego zapach jest dla wampira odpychający, ale może łatwo się obronić, zatykając po prostu czymś nos. Znacznie lepszy jest ogień – z popiołów wampir nie zmartwychwstanie.

Mówi się o wampirze, który odrodził się z popiołów, ale był to prawdziwy król wampirów, szeregowe osobniki nie mają takiej umiejętności. Pomocne są także niektóre poświęcone przedmioty, ofiarowane Jasnym Bogom, ale działają tylko na te wampiry, które oddały duszę Ciemności, a dotyczy to bynajmniej nie wszystkich. Potrzebna jest jeszcze prawdziwa wiara, a bynajmniej nie wszyscy ludzie szczerze wierzą w jakiegokolwiek Jasnego Boga.

O wampirach warto jeszcze wiedzieć, że nie mogą wejść do domu, dopóki nie zaprosi ich ktoś z domowników. Dzieje się tak dlatego, że między tymi nieumarłymi i rasą skrzatów trwa wojna, i te niezwykle pożyteczne duchy postarały się o to, aby nie wpuszczać wampirów na swoje terytorium. Niestety, we współczesnym świecie zostało już tak niewiele skrzatów, że głupio byłoby polegać na takiej ochronie, licząc na to, że w twoim domu mieszka skrzat.

– Kawy, ma’am? – uprzejmy głos skrzata przerwał Vanessie lekturę.

– Dziękuję, Hubercie. – Vanessa niechętnie oderwała się od stron księgi. Ku swemu zdziwieniu nie zauważyła, kiedy się zaczytała. – Czy Kreol nie nakazał ci czegoś pilnować?

– Mogę to robić z dowolnego miejsca, ma’am. – Urisk uśmiechnął się lekko. – Jestem przecież skrzatem, a to mój dom. Jeśli pani chce, proszę się zdrzemnąć, a ja w tym czasie popilnuję.

– Nie, dziękuję – odmówiła Van, nieco podejrzliwie patrząc na Huberta. – Nie jestem zmęczona. Lepiej poczytam…

– Jak pani sobie życzy, ma’am.

Vanessa popatrzyła na zegar. Była trzecia rano, ale wcale nie chciało jej się spać. Ukradkiem popatrzyła na odpoczywającego Kreola i mimowolnie zaczęła podziwiać jego spokojną twarz. Torbę z narzędziami nadal przyciskał do brzucha, jakby się bał, że mu ją ktoś ukradnie.

Po jakimś czasie dokończyła rozdział o wampirach, po raz kolejny dziwiąc się, ile różnych wiadomości zebrano w jednym tomie. Nie, zdecydowanie zrobił się grubszy. Vanessa przewróciła stronę i kontynuowała czytanie.

W tym samym czasie Hubaksis nudził się na czubku masztu. Było ciemno i zimno, a za jedyne towarzystwo miał Oko Ureja – zupełnie nieciekawe stworzenie. Gigantyczne oko powoli obracało się wokół swojej osi jak planeta, i za każdym razem, gdy w jego polu widzenia pojawiał się Hubaksis, maleńkiego dżinna przechodził dreszcz.

Jedynym pocieszeniem była paczka papierosów, którą uprzejmie podarował mu Mao. Dżinn nieoczekiwanie odkrył, że amerykańskie papierosy (i każde inne zresztą też) w pewnym stopniu mogą zastąpić haszysz i bardzo go to ucieszyło. W bardzo małym stopniu, ale nie miał raczej innego wyboru. Do tego nie powodowały halucynacji.

Prawdę mówiąc, do tej pory Hubaksis nie wypalił nawet jednego, jedynego papierosa. Trzymał go w obu rękach, jak niemowlę butelkę i ssał, ssał i ssał, od czasu do czasu wypuszczając maleńkie kółeczka. Cała paczka była większa od niego.

Nieoczekiwanie Oko Ureja znieruchomiało. Wpatrywało się w jeden punkt, a po chwili jego źrenica zrobiła się czerwona i zaczęła pulsować. Hubaksis popatrzył na nie ze strachem, a potem w kierunku, gdzie spoglądało i papieros wypadł mu z ust.

Maleńki dżinn poderwał się w powietrze, energicznie odwrócił się głową w dół i przeleciał prosto przez dach, uderzając się po drodze o miedziany gwóźdź. Miedź to jedyna spośród powszechnie dostępnych substancji, przez którą nie mogą przenikać dżinny, dzięki czemu można je zamknąć nawet w zwykłym miedzianym dzbanie, niebędącym Pochłaniaczem.

Kreol nadal spał, ale teraz przewracał się z boku na bok i mamrotał coś bez ładu i składu. Vanessa porzuciła czytanie i podejrzliwie mu się przyglądała. Hubaksis, nie tracąc czasu na powitania, z impetem wbił się w twarz pana i zaczął ciągnąć go za powiekę.

– Van, Van, obudź go, szybko! – zawołał, gdy odkrył, że Kreol nie ma zamiaru się obudzić. – Yir idzie!

– Już?! – podskoczyła Vanessa. – Przecież jest dopiero czwarta!

– Już, już! Widzisz, jak pan się kręci? To Oko Ureja przekazuje mu sygnały!

Vanessa przyłączyła się do dżinna, próbując obudzić Kreola, ale sumeryjski mag spał nadzwyczaj uparcie. Nie twardo, a właśnie uparcie – przewracał się, kręcił, klął po starosumeryjsku, ale nie chciał się obudzić.

Niewiele myśląc, policjantka wyjęła pistolet z kabury, nacisnęła spust i wystrzeliła tuż nad uchem maga. Kreol podskoczył jak oparzony i wrzasnął. Vanessa ze zdziwieniem uniosła brwi – nawet nie podejrzewała, że w języku sumeryjskim jest tyle ordynarnych przekleństw.

– Czego? – warknął Kreol ze złością.

– Idzie, panie, idzie! Zostało bardzo mało czasu! – wykrzykiwał podekscytowany dżinn, nadal szarpiąc maga za rzęsy. Kreol dopiero teraz zwrócił na to uwagę i stuknął Hubaksisa palcem w brzuch. Maleńki dżinn krzyknął i w końcu puścił.

Mag, ciągle jeszcze przeganiając mruganiem resztki snu, zabrał Vanessie księgę, włożył ją do torby, przeciągnął się aż mu w krzyżu trzasnęło i ruszył w stronę drzwi. Tuż przed nim zmaterializował się Hubert.

– Dzień dobry, sir. Czy są dla mnie jakieś polecenia?

– Tak, nie kręć się pod nogami.

– Tak jest, sir – kiwnął głową skrzat, nieporuszony. – Ma’am, jeśli pani pozwoli, wskażę miejsce, z którego może pani ochraniać pana ogniem.

Vanessa popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Właśnie chciała o to poprosić – dziewczyna świetnie rozumiała, że nie powinna wychodzić na zewnątrz. Mimo wszystko, w takich sprawach jak ta, Kreol miał znacznie więcej doświadczenia.

– Pilnuj drzwi – rozkazał Butt-Krillachowi, który i tak właśnie się tym zajmował, i wyszedł na zewnątrz.

Była cicha listopadowa noc, wiatru było tylko tyle, by poruszał lekko liście na drzewach. Wszyscy sąsiedzi dawno poszli już spać – w ani jednym oknie nie paliło się światło. Yir pojawił się już w polu widzenia. Szedł wzdłuż ulicy, przy czym poruszał się bardzo wolno, ospale, jakby nie traktował swej ofiary poważnie. Zresztą, może tak właśnie było. Guy miał zbyt mało doświadczenia w postępowaniu z ludźmi, a w ciągu tygodnia, który spędził w naszym świecie, mimowolnie wyrobił sobie opinię, że zabić człowieka jest łatwo jak splunąć. Do tego po prostu nie widział żadnej przyczyny, by się ukrywać – yirowie wyczuwają się nawzajem na wiele kilometrów, dlatego w ich świecie jakiekolwiek próby ukrycia swej obecności są czystym nonsensem. Guyowi jakoś nie przyszło do głowy, że ludzie nie mają takich zdolności.

Kreol obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, uniósł twarz ku niebu i wykrzyknął słowo-klucz Deszczu. Fioletowa chmura, ledwie widoczna po zachodniej stronie nieba, drgnęła i popełzła na wschód poganiana potężną wolą maga.

Furtka była zamknięta. Guy nie zastukał, ani jej nie wyważył. Po prostu uniósł się na dwa metry, przeleciał metr w poziomie i wrócił na ziemię. Zajęło mu to ze dwie sekundy.

Kreol przyglądający się temu z ironią, bez pośpiechu wyjął laskę. Pierścień-Pochłaniacz od dawna już tkwił na jego palcu wskazującym. Hubaksis szybował nad jego lewym ramieniem, na ganku siedział wyszczerzony Butt-Krillach.

– I co? – Mag ironicznie uniósł brwi.

Guy popatrzył na niego, skonfundowany. Wiedział, jak powinna wyglądać ofiara, ale rzecz w tym, że po zmartwychwstaniu Kreol bardzo się zmienił. Odmłodniał i przefarbował włosy. Yir nie był do końca pewien, czy jest to właśnie ten, za kogo zapłacono jego praprapraprapradziadkowi. Nie był też przekonany, że jest odwrotnie, jak to miało miejsce w przypadku spotkania z Mao. Tamten należał do innej rasy, nawet ślepy nie pomyliłby go z Kreolem.

– Twoje imię Kreol? – zapytał bez owijania w bawełnę.

– A kto pyta? – odrzucił piłeczkę mag.

– Ja. Moje imię Guy. Twoje imię Kreol.

– A jeśli powiem, że nie?

Yir zamyślił się. Zdolność ludzi do mówienia nieprawdy bez najmniejszego wysiłku doprowadzała go czasem do rozpaczy. To strasznie komplikowało mu pracę. Nawet jeśli ten człowiek przyzna się, że jest Kreolem, nie będzie to wcale oznaczać, że tak właśnie jest w rzeczywistości.

– Jeśli jesteś Kreolem, zabiję cię. Jeśli nie – to nie zabiję – wymyślił w końcu Guy, dość głupio zresztą.

– Możesz spróbować. – Kreol z zadowoleniem kiwnął głową, aktywując jedną z Wodnych Kopii.

Z magicznej laski trysnął silny strumień wody, jak z włączonego na pełną moc węża ogrodowego. Guy otrząsnął się i w następnej chwili znalazł się metr na lewo. No cóż, teraz przynajmniej rozwiały się wątpliwości. Ten człowiek był podobny do Kreola, do tego był magiem, a to znaczyło, że najprawdopodobniej jest ofiarą.

Yir, umknąwszy przed Wodną Kopią, wyciągnął ręce i w Kreola uderzył piorun. Moment wcześniej mag wykrzyknął słowo Elektrycznej Tarczy i na jego lewej ręce pojawił się mglisty dysk, który przyjął na siebie uderzenie.

Guy wypuścił jeszcze dwa pioruny, jeden za drugim. Magiczna tarcza odbiła je. Kreol wystrzelił jeszcze dwie Wodne Kopie, ale nadludzko szybki yir umknął przed nimi. Obaj przeciwnicy doszli do wniosku, że nadszedł czas na ciężką artylerię.

– Niewolniku, odciągnij jego uwagę – rozkazał Kreol, ledwie poruszając ustami i Hubaksis posłusznie rzucił się w stronę twarzy Guya. Równie szybki jak yir, dżinn umknął przed ładunkami elektrycznymi, a do tego jeszcze zdążył plunąć w niego ogniem. Nie przyniosło to żadnej korzyści – ogień nie zostawił na skórze yira nawet najmniejszego śladu oparzenia.

W tym czasie Kreol podniósł laskę i wypuścił Trąbę Wodną. Na podwórzu pojawiło się tornado, tyle że nie z wiatru, a z wody, zmierzające prosto w stronę yira. Guy rzucił okiem na to nowe zagrożenie, i zrezygnował z próby pochwycenia Hubaksisa. Odrzucił ciemne okulary, obnażył swe niesamowite białe oczy i otworzył usta. Wydobył się z nich oślepiająco jasny potok Czystej Energii – energii tak przewyższającej zwykłą elektryczność, jak elektrownia atomowa przewyższa bateryjkę-paluszek. Trąba Wodna i Czysta Energia spotkały się i zniszczyły nawzajem w błyszczącym wspaniałym wybuchu.

– Nieźle – pochwalił Kreol, strzelając Guyowi w plecy. W zwykłej walce byłoby to podłe zagranie, ale nie w walce magicznej. Gdy biją się magowie, jest im wszystko jedno, czy ich przeciwnik siedzi, leży czy jest odwrócony plecami albo w ogóle stoi na głowie. Czarować można w każdej pozycji.

Guy odwrócił się i w tejże chwili nieoczekiwanie poczuł ból w lewym boku. To dosięgła go kula w porę wystrzelona przez Vanessę z przygotowanego przez Huberta otworu strzelniczego. Dla yira rana była nieistotna, ale sprawiła, że stracił kilka sekund, a to wystarczyło, żeby wypuszczone przez Kreola zaklęcie dosięgło celu. Wodna kopia uderzyła Guya dokładnie w twarz, po której przebiegły iskry.

Aby przypieczętować zwycięstwo, Kreol wypuścił jeszcze dwie Wodne Kopie, a yir był zmuszony uciekać przed nimi. Nie miał już czasu, by strzelać samemu – ledwie nadążał chować się przed ciosami. Zamokła mu głowa, skóra pokrywała się pęcherzami i poczęła złazić z czaszki całymi płatami. Po chwili zaczęła pękać sama czaszka.

Zadowolony Kreol wypuścił Wodny Wał. Potężna fala przetoczyła się od maga w stronę płotu, oblewając Guya po łydki. Wyżej nie sięgnęła – yir zdążył na czas unieść się w powietrze. Ale teraz jego sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Głowa rozleciała mu się do końca, zamieniając się w dymiącą breję, a na jej miejscu pojawiło się coś przypominającego energetyczną fontannę. Właśnie tak wyglądają yirowie bez cielesnych skafandrów. Stopy też zaczęły się rozpadać, zostawiając na trawie cuchnące kawałki ciała.

Guy wściekle zaryczał. Z jednej strony, nie miał ochoty pozostać bez ciała. Z drugiej strony, w czystej postaci łatwiej mu było walczyć. Z rąk wyskoczyło mu coś w rodzaju mieczy Jedi; jednym skokiem rzucił się w stronę Kreola, chcąc przebić go celnym pchnięciem. Magiczna tarcza nie chroniła przed takim uderzeniem.

Mag, nie spodziewając się po Guyu takiej sztuczki, zagapił się na chwilę i w rezultacie stracił jedną Osobistą Ochronę – Guy zadał mu celny cios w pierś. Ale już w następnej sekundzie z rąk Kreola wyrosły takie same miecze i mag bardzo zgrabnie sparował następne uderzenie skierowane w gardło.

Vanessa oglądała przez okno pojedynek sumeryjskiego maga i bezgłowego ludzkiego ciała, z którego szyi biła fontanna błyskawic, a jej oczy robiły się coraz większe. Kreol powiedział, że nie umie fechtować, ale najwidoczniej przesadził ze skromnością. Być może po prostu nie próbował użyć zwykłych mieczy zamiast laserowych, bo teraz fechtował jak sam d’Artagnan.

Nie przynosiło to jednak żadnej wymiernej korzyści. Dwie pary energoszpad, wyrastające bezpośrednio z rąk rywali, błyskały w powietrzu już od kilku minut, ale żaden z uczestników pojedynku nie został do tej pory zraniony. Kreol wyraźnie przewyższał umiejętnościami przeciwnika i skutecznie blokował jego ataki, ale Guy miał inną przewagę – elektryczna klinga nie zostawiała na jego ciele nawet powierzchownych oparzeń. Wydawało się, że wręcz przeciwnie, staje się od tego silniejszy.

Kreol w duchu był zły na siebie. Zaklęcie Magicznego Miecza jest tak krótkie i lekkie, że każdy jako taki mag może aktywować je w ciągu kilku sekund, co zresztą zrobił właśnie Kreol. Zaklęcie Dwóch Mieczy jest analogiczne, i tylko odrobinę dłuższe.

Co więcej, istnieje wiele rodzajów Magicznego Miecza. Jest Miecz Energetyczny, Miecz Ogniowy, Miecz Świetlny, Miecz Powietrzny, Miecz Widmowy, a nawet pozornie zwyczajny Miecz Metalowy – za to tak ostry, że przecina nawet diamenty.

Istnieje również Miecz Wodny. Ten właśnie przydałby się teraz jak żaden inny, ale nie było czasu na zmianę broni.

Guy zatrząsł się nerwowo – na głowę spadły mu pierwsze krople deszczu. A dokładniej, na to, co w danej chwili zastępowało mu głowę. Chmura, wezwana przez Kreola przed walką, w końcu dopełzła do punktu przeznaczenia i otwarła swój bezdenny brzuch. Krople, najpierw nieliczne, bardzo szybko zaczęły spadać gęściej, a potem zamieniły się w prawdziwą ulewę.

Yir zaiskrzył. Po tym, co jeszcze zostało z jego ciała, przebiegły miniaturowe błyskawice, a potem jego skóra zaczęła rozpuszczać się jak zanurzona w kwasie. Hubaksis, rozsądnie trzymający się przez cały czas z boku, podleciał bliżej i ugryzł go w rękę. Jeden z energetycznych mieczy rozsypał się w garść iskier. Kreol, wykorzystując przerwę, błyskawicznie aktywował Elektryczną Zbroję, a potem rzucił w stronę Guya zaklęcie Rezonansu Dźwiękowego. Yir poleciał w bok, tracąc w czasie lotu drugi z mieczy i Kreol wykorzystał zaklęcie wieńczące dzieło – Wodną Chmurę.

Gigantyczna kurtyna wodna, jakimś cudem utrzymująca się w pionowej pozycji, niczym miniaturowe tsunami ruszyła w stronę Guya i przeszła po nim. Yir wpadł w drgawki, czując, jak ostatki jego ciała rozpadają się na kawałki. Szkielet rozsypał się w kupkę dymiących kości, a nad nimi buszował piorun kulisty, wciąż jeszcze zachowujący formę ludzkiego ciała. Wszystko to odbyło się w całkowitym milczeniu – od chwili, gdy utracił język, Guy nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

– No, i po wszystkim! – Kreol rozpłynął się w uśmiechu. Był mokry od stóp do głów, ale okropnie szczęśliwy. – A teraz chodź do nowego domu, kabbi ga hobb!

Ostatniej kombinacji słów Vanessa nie zrozumiała, ale sądząc po minie Hubaksisa, było to jakieś szczególnie paskudne przekleństwo.

Yir odwrócił się w stronę Kreola twarzą. A może na odwrót – plecami? W swej obecnej postaci wyglądał jednakowo ze wszystkich stron. Mag wycelował w niego pięść z Pierścieniem-Pochłaniaczem. Wszystko było gotowe do tego, by upchnąć w nim jakąś substancję energetyczną. Nie trwało to długo.

Vanessa jak zaczarowana patrzyła na miotającą się błyskawicę, znikającą w jej ulubionym pierścionku. Guy walczył do ostatka, starając się uderzyć Kreola energomackami, ale Elektryczna Zbroja dobrze chroniła przed takimi atakami i pierścień powoli, acz nieubłaganie wciągał swoją ofiarę. W taki to sposób myśliwy i ofiara zamienili się miejscami…

– No chodź tu, chodź… – przygadywał Kreol z miną zawziętego wędkarza, jednocześnie poganiając Guya magicznym łańcuchem. Teraz, gdy elektryczny demon utracił ludzkie ciało, łańcuch najwyraźniej sprawiał mu ból.

Ostatni ładunek błysnął na pożegnanie i Guy ostatecznie skrył się we wnętrzu magicznego pierścionka. Kreol przez chwilę podziwiał swoje dzieło, po czym zorientował się, że deszcz wciąż pada. Cicho zaklął i wypowiedział zaklęcie Deszczu od tyłu. Chmura majestatycznie zaczęła odpływać na swoje stare miejsce.

W drzwiach odważył pokazać się Hubert.

– Gratuluję, sir. Jeśli pan pozwoli, wyczyszczę pańskie ubranie?

Vanessa z piskiem zachwytu wybiegła na podwórko i zawisła Kreolowi na szyi. Mag był nieco zawstydzony tak burzliwą reakcją, na tak zwyczajne, z jego punktu widzenia, zdarzenie, ale nie sprzeciwiał się. Nieoczekiwanie złapał się na myśli, że sprawia mu to przyjemność.

– Może pójdziemy do domu, uczennico? – zaproponował dziwnie nieśmiało. – Tutaj jest mokro i zimno… No i jestem głodny.

– Wszystko przygotuję, sir – potraktował to jako rozkaz Hubert i rozpłynął się w powietrzu.

Загрузка...