OSIEM

Clavain spoglądał na gwiazdy.

Znajdował się na zewnętrznej powierzchni Matczynego Gniazda, usadowiony głową w dół albo do góry — nie mógł się zdecydować, które określenie jest właściwsze na w zasadzie pozbawionej ciążenia, wydrążonej komecie. Nigdzie żywej duszy — prawdę mówiąc, nie widać było w ogóle żadnych oznak, że są tu gdzieś ludzie. Przypadkowy obserwator uznałby, że Clavaina porzucono bezlitośnie na powierzchni komety, bez statku, pożywienia i schronienia. Nic nie wskazywało, że w sercu komety wiruje olbrzymi mechanizm.

Kometa obracała się powoli, okresowo wznosząc blady klejnot Epsilon Eridani nad horyzontem Clavaina. Gwiazda przewyższała jasnością wszystkie inne widoczne na niebie, jednak nadal bardziej przypominała gwiazdę niż słońce. Mężczyzna czuł chłód pustej przestrzeni dzielącej go od tej gwiazdy. To zaledwie sto jednostek astronomicznych — odrobinka w porównaniu z odległościami międzygwiezdnymi — ale mimo to czuł dreszcz. Clavain już wielokrotnie miał do czynienia z ogromnymi przestrzeniami kosmosu, jednak zawsze przy takich okazjach doznawał uczucia strachu i zachwytu.

Jego uwagę przyciągnęło światło. Bardzo słaby błysk gdzieś w płaszczyźnie ekliptyki, na szerokość dłoni od Eridani. Potem ponownie ostra, nagła iskierka, na pograniczu wykrywalności. Więc to nie złudzenie. Potem następny rozbłysk, w niewielkiej odległości od dwu pierwszych. Clavain polecił hełmowi przysłonić słońce, by jego oczy nie musiały zmagać się z tak wielkim dynamicznym zakresem jaskrawości. Przyłbica wypełniła polecenie, przysłaniając gwiazdę precyzyjną czarną maską. Sprawiała wrażenie powidoku po zbyt długim wpatrywaniu się w to słońce.

Clavain wiedział, co to takiego. Kilkadziesiąt godzin świetlnych stąd w kosmosie toczyła się bitwa. Walczące okręty, prawdopodobnie rozproszone w obszarze o średnicy kilku minut świetlnych, ostrzeliwały się broniami relatywistycznymi. Gdyby znajdował się wewnątrz Matczynego Gniazda, mógłby się podłączyć do ogólnej taktycznej bazy danych i wyciągnąć informację od jednostek patrolujących tamten sektor układu, ale nie dowiedziałby się więcej, niż sam mógł wydedukować.

Błyski to przeważnie ginące okręty. Od czasu do czasu rozbłyskiwało również szynowe działo Demarchistów — impuls wzbudzający tych długich na kilometr, nieporęcznych beczek liniowych akceleratorów. Musiały być aktywowane łańcuchem kobaltowych bomb syntezy jądrowej. Wybuch rozrywał działo szynowe na atomy, wcześniej jednak zdążyło przyśpieszyć wielką jak czołg bryłę metalicznego, stabilizowanego wodoru do siedemdziesięciu procent szybkości światła. Pocisk surfował tuż przed falą anihilacyjną.

Hybrydowcy posiadali bronie o podobnej skuteczności, ale te brały impuls wzbudzający z samej struktury czasoprzestrzeni. Można z nich było strzelać wiele razy i szybciej nimi kierować. Podczas strzałów nie błyskały.

Clavain miał pewność, że analiza spektralna światła każdego z widzianych błysków potwierdziłaby ich pochodzenie. Nie zdziwiłoby go jednak, gdyby się dowiedział, że większość błysków to bezpośrednie trafienia w krążowniki Demarchistów.

Wrogowie tam umierali. Ginęli w jednej chwili, w wybuchach tak jaskrawych, że nie było mowy o żadnym bólu, o świadomym momencie śmierci. Lecz bezbolesna śmierć to niewielkie pocieszenie. W tamtej eskadrze na pewno jest wiele okrętów. Ci, co ocaleli, są świadkami wydarzeń i zastanawiają się, kto następny. Sami nigdy się nie dowiedzą, kiedy pocisk będzie ku nim zmierzał, i nigdy się nie dowiedzą, że oto przybył.

Z miejsca Clavaina przypominało to obserwowanie sztucznych ogni nad oddalonym miastem. Proporce Agincourt; płomienie Guerniki; piękny rozbłysk nad Nagasaki, podobny słońcu odbitemu w ostrzu gniewnego miecza; obłoki kondensacyjne wyryte na niebiosach przyczółka Tharsis; wreszcie odległe błyski ciężkich broni relatywistycznych na tle idealnej czerni gwiezdnego kosmosu we wczesnych latach dwudziestego siódmego wieku. Clavainowi nie trzeba było przypominać, że wojna to okropność, ale z oddalenia mogło ją cechować także przerażające piękno.

Znaki bitwy przesuwały się ku horyzontowi. Wkrótce znikną, pozostawiając niebo niesplamione ludzkimi sprawami. Myślał o tym, czego się dowiedział o Ścisłej Radzie. Chyba, przy milczącej aprobacie Skade, Remontoire powiedział mu nieco o roli, którą miał odegrać. Clavaina chciano w Radzie nie tylko po to, by chronić go przed możliwymi krzywdami. Nie. Clavain był potrzebny do pomocy w delikatnej operacji — akcji wojskowej poza układem Epsilon Eridani. Będzie dotyczyła odzyskania pewnych obiektów, które wpadły w niepowołane ręce.

Remontoire nie wyjaśnił, co to za obiekty; powiedział jedynie, że ich odzyskanie — a więc w pewnym momencie zostały utracone — ma żywotne znaczenie dla bezpieczeństwa Matczynego Gniazda. Jeśli Clavain chce dowiedzieć się więcej — a musi dowiedzieć się więcej, jeśli ma być z niego jakikolwiek pożytek dla Matczynego Gniazda — powinien wstąpić do Ścisłej Rady. Zapierająca dech prostota rozumowania. Teraz musiał przyznać, że prawdopodobnie wszystko było rzeczywiście proste. Miał skrupuły nieproporcjonalnie wielkie do całej sprawy.

A jednak nie ufał Skade w pełni. Wie więcej od niego, i to się nie zmieni, nawet jeśli on sam przystąpi do Ścisłej Rady. Będzie wtedy o jedną warstwę bliżej Wewnętrznego Sanktuarium, ale nadal pozostanie poza nim — a jakie miał dowody, że wewnątrz Sanktuarium nie ma jeszcze innych dodatkowych warstw?

Bitwa znowu toczyła się wyżej nad horyzontem po przeciwnej stronie. Clavain pilnie ją obserwował — zauważył, że błyski są teraz znacznie rzadsze. Potyczka dobiegała końca. Można było z pewnością orzec, że to Demarchiści ponieśli najcięższe straty. Możliwe, że po stronie Clavaina ofiar nie ma w ogóle. Ocalali wrogowie wkrótce pokuśtykają z powrotem do właściwych baz, starając się usilnie unikać po drodze dalszych potyczek. Wkrótce bitwa pojawi się w transmisjach propagandowych, z faktami przekręconymi tak, by z przytłaczającej klęski Demarchistów wycisnąć choć kroplę optymizmu. Widział takie rzeczy tysiące razy — dojdzie jeszcze do podobnych bitew, choć już rzadko, wrogowie przegrywają. Od lat przegrywali. Więc dlaczego ktoś i się martwi o bezpieczeństwo Matczynego Gniazda?

Istniał tylko jeden sposób, by się o tym dowiedzieć.

Tender znalazł swoje gniazdo na krawędzi, przesuwając się na miejsce z nieomylną precyzją maszyny. Clavain wysiadł do standardowego ciążenia. Sapał przez pierwsze kilka minut, aż przystosował się do wysiłku.

Szedł zawiłą trasą korytarzami i rampami. Napotykał innych Hybrydowców, ale nie poświęcali mu szczególnej uwagi. Kiedy wyczuwał potok ich myśli, odbierając to, jak reagują na jego osobę, odkrywał jedynie szacunek i podziw, może z bardzo niewielką domieszką współczucia. Nie znano powszechnie wysiłków Skade, zmierzających do wcielenia go do Ścisłej Rady.

Korytarz zmniejszył się i pociemniał. Ascetycznie szare ściany były obwieszone prowadnicami, panelami i okazjonalnie kratkami, przez które dmuchało ciepłe powietrze. Maszyny łomotały pod podłogą i za ścianami. Oświetlenie stało się nieregularne i skąpe. Clavain nie napotkał dotychczas żadnych zabronionych przejść, ale każda przypadkowa osoba, nie znająca tej części pierścienia, odniosłaby wrażenie, że dostała się do niegościnnej sekcji technicznej. Zdarzali się tacy, co docierali aż tutaj, ale przeważnie zawracali, szukając rejonu bardziej przyjaznego.

Clavain szedł dalej. Dotarł do partii pierścienia nie zarejestrowanych na żadnych planach ani mapach. Większość obywateli Matczynego Gniazda nie wiedziała nic o ich istnieniu. Zbliżył się do brązowozielonej przegrody, niestrzeżonej i nie oznakowanej. Obok znajdowało się metalowe koło o grubej obręczy z trzema szprychami. Clavain złapał koło za dwie osie i pociągnął. Przez chwilę nic się nie poruszało — od pewnego czasu nikt tu nie schodził — ale później koło powoli nieco się obróciło. Clavain szarpał je, aż zakręciło się swobodnie. Drzwi w przegrodzie wysunęły się niczym korek, ociekając skroploną parą i smarem. Gdy obrócił koło dalej, korek odskoczył na zawiasach, umożliwiając wejście do środka. Drzwi-zatyczka przypominały ogromny, pękaty tłok o idealnie wypolerowanych ścianach.

Pomieszczenie za drzwiami było jeszcze ciemniejsze. Clavain przekroczył przeszło półmetrowy próg przepustu, pochylając głowę. W kontakcie z metalem zmarzły mu palce. Dmuchał na nie, aż odrętwienie nieco ustąpiło.

W środku Clavain obracał drugim kołem, aż zamknął ściśle przegrodę. Przedtem naciągnął rękawy na dłonie, które teraz marzły nieco mniej. Postąpił kilka kroków w mrok. Na schodach zapaliły się bladozielone światła; gdy je mijał, gasły z migotaniem.

Pomieszczenie, ogromne, niskie i długie, przypominało prochownię. Krzywizna obręczy pierścienia ledwie tu była zauważalna. Ściany pięły się łukami w górę, podłoga również skręcała razem z nimi. W dal ciągnęły się rzędy kaset zimnego snu.

Clavain wiedział dokładnie, ile ich było: sto siedemnaście. Sto siedemnaście osób wróciło z dalekiego kosmosu na pokładzie statku Galiany, ale żadna z nich nie miała realnych szans na ożywienie. W wielu wypadkach gwałt zadany załogantom był tak skrajny, że zwłoki musiano identyfikować za pomocą badań genetycznych. Jednak bez względu na to, jak nikłe były to szczątki, każdą rozpoznaną osobę umieszczono w osobnej kasecie zimnego snu.

Clavain szedł między rzędami kaset, kratowa podłoga szczękała pod stopami. Kasety cicho brzęczały. Wszystkie nadal działały, gdyż trzymanie zamrożonych resztek ciał uznano za mądre posunięcie, a nie dlatego, że istniała jakaś realna nadzieja na ożywienie kogokolwiek. W żadnej grupie szczątków nie wykryto oznak wilczej działalności — oczywiście jeśli nie liczyć jednej osoby — ale nie oznaczało to, że zupełnie nie ma mikroskopijnych wilczych pasożytów, czyhających tuż poniżej progu wykrywalności. Można było skremować ciała, to jednak zniszczyłoby szanse dowiedzenia się czegokolwiek o wilkach w przyszłości. Matczyne Gniazdo cechowała ostrożność.

Clavain doszedł do kasety zimnego snu, w której spoczywała Galiana. Kaseta stała osobno, nieznacznie wyniesiona na pochyłym postumencie. Odsłonięte zawiłości skorodowanej maszynerii przywodziły na myśl ozdobne kamienne płaskorzeźby. Przypominała trumnę baśniowej królowej, która do końca broniła swego ludu, a teraz śpi snem śmiertelnym, otoczona najbardziej zaufanymi rycerzami, doradcami i damami dworu. Sylwetkę Galiany, widoczną przez przezroczyste wieko kasety, dostrzegł znacznie wcześniej, nim jeszcze podszedł do samego urządzenia. Galiana wyglądała jak osoba pogodnie akceptująca swój los. Miała ramiona złożone na piersiach i głowę obróconą ku sufitowi, co eksponowało silny, szlachetny zarys szczęk. Miała zamknięte oczy i pozbawione zmarszczek czoło. Po obu stronach twarzy spływały długie ciemne włosy z siwymi pasmami. Na jej skórze połyskiwał miliard cząsteczek lodu, iskrzących się pastelowym błękitem, różem i bladą zielenią, zależnie od tego, jak zmieniał się kąt patrzenia Clavaina. W swej śmierci wyglądała wyjątkowo pięknie i delikatnie, jakby została wyrzeźbiona z cukru.

Clavain miał ochotę załkać.

Dotknął zimnej pokrywy kasety, powiódł palcami po jej powierzchni, pozostawiając cztery słabe znaki. Tysiące razy wyobrażał sobie wszystko, co by jej powiedział, gdyby kiedykolwiek wyrwała się z wilczego uścisku. Po pierwszym obudzeniu i uśpieniu, wkrótce po jej powrocie, nigdy już nie rozmrożono jej ponownie, ale to nie znaczyło, że nie nastąpi to za wiele lat czy stuleci. Od czasu do czasu Clavain zastanawiał się, co by powiedział, gdyby Galiana wynurzyła się spoza swej maski choćby na chwilkę. Zastanawiał się, czy Galiana pamiętałaby jego i sprawy, które ich łączyły. Czy wspomniałaby Felkę, która była dla niej jak córka?

Bezsensowne rozmyślania. Wiedział, że nigdy już z nią nie porozmawia.

— Zdecydowałem się — powiedział, wypuszczając parę z ust. — Nie jestem pewien, czy byś to zaaprobowała, bo przede wszystkim nigdy nie zgodziłabyś się na istnienie podobnego tworu jak Ścisła Rada. Mówią, że podczas wojny jest niezbędna, że tajność operacji zmusza nas do rozczłonkowania naszego myślenia. Lecz zaczątki Rady istniały już przed wybuchem wojny. Zawsze mieliśmy sekrety, nawet przed sobą.

Clavain czuł, że jego palce są bardzo zimne.

— Robię to, bo wydaje mi się, że nadejdzie coś złego. Trzeba to koniecznie powstrzymać. Jeśli już nie można temu zapobiec, zrobię co w mojej mocy, by przeprowadzić Matczyne Gniazdo przez kryzys. Ale nie da się tego dokonać z zewnątrz. Dotychczas żadne zwycięstwo nie wywołało u mnie takiego niepokoju jak to. Ty chyba miałabyś takie same odczucia. Zawsze traktowałaś podejrzliwie rzeczy zbyt proste, wszystko, co wyglądało na podstęp. Wiem o tym — sam kiedyś nabrałem się na jedną z twoich sztuczek.

Zadrżał. Nagle zrobiło się bardzo zimno. Doznał irytującego uczucia, że ktoś go obserwuje. Wokół brzęczały kasety zimnego snu, z niezmiennymi panelami światełek kontrolnych i displejów.

Nagle zapragnął opuścić kryptę.

— Galiano, muszę to zrobić. Muszę przystać na prośbę Skade, na dobre czy na złe. Mam nadzieję, że to rozumiesz. — Zakończył rozmowę zbyt pośpiesznie, by mu przyniosła pociechę.

— Zrozumie to, Clavainie.

Odwrócił się gwałtownie, ale już uświadomił sobie, że zna ten głos i nie ma się czego obawiać.

— Felka — powiedział z ulgą. — Jak mnie znalazłaś?

— Domyśliłam się, że będziesz tu na dole. Wiedziałam, że na końcu porozmawiasz z Galianą.

Felka weszła do krypty bezgłośnie. Teraz widział, że drzwi na końcu pomieszczenia stoją otworem. To prąd powietrza przyprawił go o dreszcz.

— Nie wiem, czemu tu przyszedłem — przyznał Clavain. — Wiem, że ona nie żyje.

— Jest twoim sumieniem, Clavainie.

— Za to właśnie ją kochałem.

— Wszyscy ją kochaliśmy. Ciągle wydaje się żywa, dlatego że nadal nam przewodzi. — Felka stała teraz przy nim. — Nic nie szkodzi, że tu zszedłeś. Nie zmieniło to mojej opinii o tobie i nadal tak samo cię szanuję.

— Wiem, co muszę zrobić.

Skinęła głową, jakby poinformował ją, która jest godzina.

— Chodźmy stąd. Tu jest za zimno dla żywych. Galiana się nie obrazi.

Poszli do drzwi krypty.

Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, szczelnie zamknął wielką, podobną do tłoka zatyczkę, pieczętując wspomnienia i duchy. Zostawiał je z dala od siebie, tam gdzie ich miejsce.


* * *

Clavaina wprowadzono do tajnej sali. Kiedy przekroczył próg, czuł, jak milion myśli Matczynego Gniazda w tle opada z jego umysłu jak jedno cichnące westchnienie. Wyobrażał sobie, że to przejście jest traumatyczne dla wielu Hybrydowców, ale on, nawet gdyby nie przyszedł tu prosto z krypty, w której przebywał w podobnym odosobnieniu, nawet wtedy czułby jedynie lekki nerwowy dysonans. Zbyt wiele czasu spędził na pograniczu społeczeństwa Hybrydowców, by miała go kłopotać nieobecność w mózgu innych myśli.

Nie był oczywiście zupełnie sam. Czuł umysły tych, którzy znajdowali się w sali, choć zwykłe ograniczenia Ścisłej Rady pozwalały mu tylko prześlizgiwać się po powierzchni ich myśli. Sala nie wyróżniała się niczym szczególnym: wielka sfera z wieloma fotelami ustawionymi w balkony, wznoszące się prawie pod sklepienie. W centrum, pośrodku płaskiej błyszczącej szarej podłogi stał jeden prosty fotel, solidny o zakrzywionych nogach, łączących się gładko z podłogą, jakby wypchnięto go od dołu.

[Clavain]

To odezwała się Skade. Stała na krańcu wąskiego pomostu, wystającego z jednej ze ścian.

Tak?

[Siądź na fotelu, Clavainie]

Poszedł po połyskującej podłodze. Podeszwy stukały o okładzinę. Atmosfera przywoływała mu na myśl wymiar sprawiedliwości. Równie dobrze mógłby podchodzić do miejsca kaźni.

Clavain usiadł wygodnie. Skrzyżował nogi i podrapał się w brodę.

Załatwmy to już, Skade.

[Wszystko we właściwym czasie, Clavainie. Czy akceptujesz to, że z brzemieniem wiedzy łączy się dodatkowe brzemię: zabezpieczenie tej wiedzy? Że gdy już poznasz sekrety Ścisłej Rady, nie możesz ich narażać, nie możesz ryzykować, że pojmie cię wróg? Że nawet przekazywanie tych sekretów innym Hybrydowcom nie jest dozwolone?]

Wiem, w co się pakuję, Skade.

[Chcieliśmy jedynie być pewni, Clavainie. Nie miej o to do nas pretensji]

Remontoire wstał z fotela.

[Powiedział, że jest gotów, Skade. To wystarczy]

Rzuciła Remontoire’owi spojrzenie pozbawione wszelkich emocji, ale — według Clavaina — znacznie bardziej mrożące od gniewu.

[Dziękuję, Remontoire]

Ma rację. Jestem gotowy. I chętny.

Skade skinęła głową.

[Więc za chwilę twój umysł uzyska dostęp do danych uprzednio zastrzeżonych]

Clavain nie mógł się powstrzymać: uchwycił podłokietniki fotela, choć wiedział, jak śmieszny jest ten odruch. Dokładnie tak samo czuł się przed czterystu laty, kiedy Galiana w swoim gnieździe na Marsie wprowadziła go po raz pierwszy do transoświecenia. Kiedy został ranny, zainfekowała jego mózg stadami maszyn. Wówczas pozwoliła mu jedynie na przebłysk, ale zanim to nastąpiło, czuł się jak człowiek, który stoi przed nadciągającą falą tsunami i liczy sekundy. Teraz też się tak czuł, choć nie spodziewał się rzeczywistej zmiany rodzaju świadomości. Za chwilę udostępnią mu tajemnice tak wstrząsające, że wymagały wprowadzenia hierarchicznych poziomów wewnątrz skądinąd wszechwiedzącego zbiorowego umysłu.

Czekał… ale nic się nie wydarzyło.

[Zrobione]

Poluzował swój chwyt na fotelu.

Czuję się dokładnie taki sam.

[Ale nie jesteś]

Clavain rozejrzał się po balkonach w ścianach sali. Nie zmieniły się; wszystko postrzegał tak samo. Zbadał swą pamięć i wydawało mu się, że nie czai się tam nic, co nie było obecne wcześniej.

Nie…

[Zanim tu przyszedłeś, zanim podjąłeś decyzję, przekazaliśmy ci informację, że potrzebujemy twojej pomocy w odzyskaniu utraconej własności. Prawda, Clavainie?]

Nie powiedzieliście mi, czego szukacie. Nadal tego nie wiem.

[To dlatego, że nie zadałeś sobie właściwego pytania]

A jakież to pytanie mam sobie zadać, Skade?

[Zapytaj siebie, co wiesz o broni klasy piekło, Clavainie. Jestem przekonana, że problem cię zainteresuje]

Nie wiem nic o żadnej klasie piekło…

Ale głos mu zadrżał. Clavain wiedział dokładnie, co to broń klasy piekło.

Teraz, gdy już miał dostęp do tej informacji, uświadomił sobie, że wielokrotnie słyszał pogłoski o takiej broni podczas swego pobytu wśród Hybrydowców. Ich najbardziej zajadli wrogowie opowiadali przypowieści o ukrytym stosie najgroźniejszej broni Hybrydowców, maszyn o tak straszliwej zdolności niszczenia, że prawie ich nie testowano, a już z pewnością nie użyto w żadnych rzeczywistych potyczkach. Broń miała być bardzo stara, wytworzona podczas najwcześniejszej fazy historii Hybrydowców. Pogłoski różniły się szczegółami, ale wszystkie potwierdzały, że było czterdzieści sztuk broni, żadna niepodobna do drugiej.

Clavain nigdy nie traktował poważnie tych pogłosek. Uznawał to za efekt jakiejś zapomnianej propagandowej akcji zastraszania, roboty którejś z jednostek kontrwywiadu Matczynego Gniazda. Nie do pomyślenia, by tę broń kiedykolwiek skonstruowano. Podczas całego pobytu wśród Hybrydowców nie natknął się na żadne oficjalne aluzje co do istnienia takiej broni. Galiana nigdy o niej nie wspominała, a jednak gdyby broń była naprawdę stara — z epoki marsjańskiej — Galiana musiała wiedzieć o jej istnieniu.

Ale broń istniała rzeczywiście.

Clavain przeglądał z ponurą fascynacją swoje nowiutkie wspomnienia. Wiedział zawsze, że w Matczynym Gnieździe są tajemnice, ale nigdy nie podejrzewał, że tak istotna sprawa tak długo pozostawała tajna. Miał wrażenie, jakby odnalazł ogromną, ukrytą komnatę w domu, w którym mieszkał prawie przez całe życie. Miał ostre poczucie destabilizacji — i zdrady.

Było tych broni czterdzieści sztuk, jak w starych opowieściach. Każda prototypowa, wykorzystywała pewne unikatowe, subtelne i wredne odkrycia przełomowej fizyki. Galiana rzeczywiście wiedziała o broni. Przede wszystkim zatwierdziła budowę tych urządzeń w okresie największych prześladowań Hybrydowców. W tamtym czasie jej wrogowie zawdzięczali skuteczność raczej przewadze liczebnej niż technicznej. Z czterdziestoma nowymi rodzajami broni mogła całkowicie zlikwidować przeciwników, ale w ostatniej chwili zrezygnowała — lepiej samemu zginąć, niż mieć na sumieniu zbrodnię ludobójstwa.

Sprawa na tym się nie zakończyła. Wróg popełniał poważne błędy, następowały szczęśliwe zwroty wydarzeń i nieprzewidziane wypadki. Lud Galiany został zepchnięty na skraj przepaści, ale nie udało się całkowicie wymazać go z historii.

Później Clavain dowiedział się, że broń ukryto w ustronnym miejscu, zebrano razem w opancerzonej asteroidzie w innym układzie. Ciemne obrazy przepłynęły przed oczyma jego duszy: zabarykadowane krypty, zajadłe cybernetyczne cerbery, niebezpieczne pułapki i zapadnie. Galiana bała się broni równie silnie jak wrogów, i choć nie chciała jej demontować, zrobiła wszystko, by zapobiec jej bezpośredniemu wykorzystaniu. Wymazano dane wykorzystane przy jej konstrukcji i najwidoczniej to wystarczyło — nigdy nie wyprodukowano takiej broni ponownie. Gdyby broń okazała się znowu potrzebna — gdyby znowu wybuchły masowe prześladowania — broń istniała. Jednak odległość — lata lotu — oznaczała, że upłynie sporo czasu i, być może, emocje opadną. Czterdzieści sztuk broni klasy piekło można było wykorzystać jedynie z zimną krwią i właśnie tak to powinno wyglądać.

Ale broń skradziono. Włamano się do niedostępnej asteroidy i zanim przybył tam zwiad Hybrydowców, ślady po złodziejach ostygły. Sprawca wykazał dużo sprytu: pokonał przeszkody obronne i nie uruchomił samych broni. Czterdziestu uśpionych urządzeń nie można było ani wyśledzić, ani zdalnie zniszczyć, ani zabezpieczyć.

Jak się dowiedział Clavain, podjęto później wiele prób lokalizacji straconych broni, ale dotychczas bezskutecznie. Przede wszystkim wiadomość o istnieniu arsenału była ściśle tajna — informacje o kradzieży wyciszono jeszcze bardziej, znali je nieliczni Hybrydowcy z najwyższej hierarchii. Mijały dziesięciolecia; czekano, wstrzymując oddech. W niewłaściwych rękach broń mogła rozbijać światy jak szkło. Mieli jedynie nadzieję, że złodzieje nie zdawali sobie sprawy z potęgi swego łupu.

Minęły dziesiątki lat, potem sto lat, potem dwieście. W ludzkim kosmosie następowały katastrofy i kryzysy, ale nigdy nic nie wskazywało na to, by broń została rozbudzona. Kilku poinformowanych Hybrydowców zaczynało nieśmiało wierzyć, że o całej sprawie można spokojnie zapomnieć: może broń porzucono w głębokim kosmosie lub ciśnięto w ogniste oblicze jakiejś gwiazdy?

Ale broni nie zagubiono.

Całkowicie niespodzianie, tuż przed powrotem Clavaina z głębokiego kosmosu, wykryto sygnatury jej aktywowania w pobliżu Delty Pawia, słońcopodobnej gwiazdy, jakieś piętnaście lat świetlnych od Matczynego Gniazda. Zarejestrowano słabe sygnały neutrinowe — możliwe, że wcześniejsze przebłyski całkowicie przeoczono. Jednak sygnały odebrane ostatnio nie pozostawiały wątpliwości: część urządzeń przebudzono z uśpienia.

Układ Delty Pawia nie leżał na głównych szlakach handlowych. Miał jedną skolonizowaną planetę, Resurgam, osiedle założone przez ekspedycję archeologiczną z Yellowstone, kierowaną przez Dana Sylveste’a, syna cybernetyka Calvina Sylveste’a i potomka jednej z najbogatszych rodzin w społeczeństwie Demarchistów. Archeolodzy Sylveste’a grzebali w szczątkach zostawionych przez ptakopodobną rasę, zamieszkującą planetę zaledwie milion lat temu. Kolonia — pierwotnie placówka naukowa — stopniowo rozerwała formalne więzy z Yellowstone i pod rządami kolejnych reżimów wdrażała kontrowersyjny plan terraformowania i zasiedlania planety. Dochodziło do zamieszek i przewrotów, a jednak było nieprawdopodobne, by broń mieli obecnie osadnicy. Po analizie wyjściowego ruchu z Yellowstone wykryto odlot w kierunku Resurgamu drugiego statku: światłowca „Nostalgia za Nieskończonością”, który przybył do układu Delty Pawia mniej więcej wtedy, gdy odebrano sygnatury aktywacyjne. Informacje na temat załogi i historii statku były skąpe, jednak Clavain dowiedział się z danych imigracyjnych Pasa Złomu, że bezpośrednio przed odlotem statku kobieta o nazwisku Ilia Volyova werbowała załogantów. Nazwisko było prawdziwe lub nie — w tym pełnym zamętu pozarazowym okresie statki mogły przybierać dowolne tożsamości — ale Volyova pojawiła się znowu. Choć do Yellowstone docierało bardzo niewiele przekazów, jeden z nich, fragmentaryczny i trwożny, wspominał, że Volyova sterroryzowała kolonię, by przekazano jej swego poprzedniego przywódcę. Z jakichś przyczyn ultraska załoga Volyovej chciała mieć na swym statku Dana Sylveste’a.

To nie dowód, że Volyova rządzi bronią, ale Clavain zgadzał się ze Skade, że jest podejrzana. Miała wystarczająco duży statek, by pomieścić broń, użyła siły przeciwko kolonii i pojawiła się na scenie w tym samym czasie, w którym broń ożywiono z uśpienia. Nie wiadomo, jak Volyova chciała wykorzystać te urządzenia, ale niewątpliwie miała z nimi związek.

To ona była złodziejem, którego szukali.

Czub Skade pulsował falami brązu i jadeitu. W głowę Clavaina wlewały się nowe wspomnienia: klipy wideo i nieruchome ujęcia Volyovej. Wizerunek tej krótko ostrzyżonej, okrągłolicej sekutnicy, którą pokazała mu Skade, zaskoczył Clavaina. Gdyby wszedł do pokoju podejrzanych, Volyovą zainteresowałby się na końcu.

Skade uśmiechnęła się do niego. Słuchał jej bardzo uważnie.

[Teraz rozumiesz, czemu potrzebujemy twojej pomocy. Położenie pozostałych trzydziestu dziewięciu sztuk broni…]

Trzydziestu dziewięciu, Skade? Sądziłem, że jest ich czterdzieści.

[Nie wspominałam, że jedna została już zniszczona?]

Myślę, że pominęłaś ten szczegół.

[Przy tych odległościach nie mamy gwarancji. Urządzenia budzą się z hibernacji i zasypiają powtórnie, jak niespokojne potwory. Z pewnością jednej sztuki nie wykryto od roku 2565, według lokalnego czasu Resurgamu. Zakładamy, że jest utracona albo uszkodzona. I sześć z pozostałych trzydziestu dziewięciu zostało oddzielonych od głównej grupy. Nadal odbieramy nieregularne sygnały z tych urządzeń, ale pochodzą one z okolic znacznie bliższych gwieździe neutronowej na krańcach układu. Pozostałe trzydzieści trzy sztuki znajdują się w granicach jednej jednostki astronomicznej od Delty Pawia, w tylnym punkcie Lagrange’a układu Resurgam — Delta Pawia. Najprawdopodobniej znajdują się we wnętrzu kadłuba światłowca triumwira.

Clavain uniósł dłoń.

Poczekaj. Wykryłaś sygnały już tak dawno, w roku 2580? Trzydzieści trzy lata temu, Skade. Dlaczego, do diabła, nic wcześniej nie zrobiłaś?

[To czasy wojny, Clavain. Nie mogliśmy podjąć rozległej, złożonej logistycznie operacji]

To znaczy, do tej chwili.

Skade przyznała mu rację ledwie widocznym skinieniem głowy.

[Teraz bieg wydarzeń odwrócił się na naszą korzyść. W końcu możemy sobie pozwolić na skierowanie do tej operacji pewnych zasobów. Nie sądź pochopnie, Clavainie. Odzyskanie tej broni nie będzie łatwe. Chcemy odzyskać obiekty skradzione z twierdzy, do której nawet teraz byłoby się nam trudno dostać. Volyova ma również swoje niezależne środki obrony. A świadectwo o jej zbrodniach na Resurgamie wskazuje, że nie zawaha się użyć broni i własnej, i skradzionej. Musimy mieć znowu tę broń, bez względu na koszty w aktywach i w czasie]

W aktywach? Masz na myśli ludzkie życie?

[Zawsze akceptowałeś koszty wojny. Dlatego chcemy, byś koordynował operację odzyskiwania. Przejrzyj te oto wspomnienia, jeśli wątpisz w swą własną użyteczność]

Nie ostrzegła go należycie. Odłamki jego własnej przeszłości włamały się w jego bezpośrednią świadomość, rzucając go na powrót w wir odbytych kampanii i minionych akcji. To filmy wojenne, pomyślał Clavain, wspominając stare, dwuwymiarowe monochromatyczne nagrania, które oglądał we wczesnym okresie swej działalności w Koalicji na rzecz Czystości Neuralnej. Przesiewał je — zazwyczaj na próżno — szukając okruchów informacji nadających się do wykorzystania przeciwko prawdziwym wrogom. W filmach wojennych, które pokazywała mu teraz Skade w przyśpieszonych porcjach, on sam uczestniczył jako główny bohater. Były wierne historycznie. Przegląd akcji, w których brał udział: uwalnianie zakładników w labiryntach Gilgamesh Isis, kiedy to Clavain stracił dłoń w siarczanym płomieniu — leczenie tego zajęło rok. Clavain i kobieta-Hybrydowiec przemycają mózg demarchistowskiego uczonego z aresztu odłamu Mikserów-renegatów w okolicach Oka Marka. Partnerka Clavaina została chirurgicznie zmodyfikowana w ten sposób, że mogła przyjąć w macicy żywy mózg po operacji będącej prostym odwróceniem cesarskiego cięcia — zabieg wykonywał Clavain. Ciało mężczyzny zostawili na miejscu, by znaleźli je strażnicy. Następnie Hybrydowcy sklonowali dla tego człowieka nowe ciało i wpakowali do środka ciężko doświadczony mózg.

Była również wyprawa Clavaina w celu odzyskania skradzionego napędu Hybrydowców od Porywaczy — dysydentów, obozujących w jednym z zewnętrznych węzłów ula rolniczego Głąbieli i wyzwolenie całego świata Żonglerów Wzorców od ultraskich spekulantów, którzy chcieli pobierać opłaty za dostęp do modyfikującego mózg obcego oceanu. Takich akcji przeprowadził znacznie więcej. Ze wszystkich wyszedł cało i prawie zawsze odnosił sukces. Wiedział, że istniały inne wszechświaty, gdzie zginął znacznie wcześniej, nie dlatego, żeby wykazał się tam mniejszymi umiejętnościami, ale po prostu inaczej ułożył się jego los. Nie mógł ekstrapolować swej szczęśliwej passy i zakładać, że przy następnej akcji również mu się powiedzie.

Sukcesu nie można wprawdzie zagwarantować, ale oczywiście miał większe nań szanse niż inni w Ścisłej Radzie.

Uśmiechnął się smętnie.

Wydaje się, że znasz mnie lepiej niż ja sam siebie.

[Wiem, że nam pomożesz, Clavainie. W przeciwnym razie nie przywiodłabym cię aż tutaj. Pomożesz?]

Clavain spojrzał po sali na makabryczną menażerię widmowych seniorów, wysuszonych staruchów i aż nieprzyzwoicie zabutelkowanych Hybrydowców w ostatnim stadium życia. Wszyscy czekali na jego odpowiedź, nawet odsłonięte mózgi zdawały się wahać w swych chrapliwych pulsacjach. Skade oczywiście miała rację. Nikomu z obecnych Clavain nie powierzyłby tego zadania — mógł je wykonać sam, nawet teraz, na tak późnym etapie swej kariery i życia. Dotarcie do Resurgamu zajmie dekady, prawie dwadzieścia lat; następne dwadzieścia to powrót z łupem. Czterdzieści lat to w gruncie rzeczy niedługi okres w porównaniu z czterema czy pięcioma wiekami. A przez większość podróży i tak pozostanie zamrożony.

Czterdzieści lat; plus pięć lat przygotowań tu na miejscu i niewykluczone, że aż cały rok na samą operację… łącznie blisko pół wieku. Spojrzał na Skade, obserwując, jak fale na jej czubie zwolniły i zatrzymały się wyczekująco. Wiedział, że Skade miała kłopoty z odczytywaniem jego mózgu na najgłębszym poziomie — ta nieprzezroczystość sprawiała, że ją fascynował i jednocześnie doprowadzał do wściekłości — ale przypuszczał, że dobrze odczytuje jego zgodę.

Zrobię to. Ale pod pewnymi warunkami.

[Jakimi?]

Sam dobiorę sobie zespół. I powiem, kto leci ze mną. Jeśli poproszę o Felkę i Remontoirea, a oni się zgodzą lecieć na Resurgam, dasz im pozwolenie.

Skade rozważała to, a potem skinęła głową z precyzyjną delikatnością kukiełki z teatru cieni.

[Oczywiście. Czterdzieści lat daleko od domu to długo. To wszystko?]

Nie, naturalnie że nie. Nie wyruszę przeciwko Volyovej, jeśli nie będę dysponował od samego początku miażdżącą przewagą taktyczną. Tak zawsze działałem, Skade: dominacja w pełnym zakresie. Oznacza to więcej niż jeden statek. Przynajmniej dwa, idealnie trzy, a wezmę i więcej, jeśli Matczyne Gniazdo zdoła je na czas wyprodukować. Nie dbam również o edykt. Potrzebujemy światłowców, ciężkozbrojnych i z najwredniejszymi rodzajami broni, jakimi dysponujemy. Jeden prototyp nie wystarczy, a zważywszy, że obecnie skonstruowanie czegokolwiek długo trwa, lepiej natychmiast weźmy się do roboty. Nie pstryka się palcami na asteroidę, by po czterech dniach wyrzuciła z siebie statek.

Skade dotknęła dolnej wargi. Zamknęła oczy na chwilę nieco dłuższą od mrugnięcia. Clavain miał wrażenie, że przez moment wdała się w intensywną dyskusję z kimś jeszcze. Wydało mu się, że dostrzegł drżenie jej powiek, jak u śpiącego trapionego wysoką gorączką.

[Masz słuszność, Clavainie. Potrzebujemy statków; nowych, z modyfikacjami, jakimi dysponował „Nocny Cień”. Ale nie martw się. Już zaczęliśmy je budować. Prawdę mówiąc, doskonale się udały]

Clavain zmrużył oczy.

Nowe okręty? Gdzie?

[Kawałeczek drogi stąd, Clavainie]

Skinął głową.

Dobrze. Wiec co szkodzi, żebym je zobaczył? Rzuciłbym na nie okiem, nim zrobi się za późno na modyfikacje.

[Clavain…]

To też nie podlega negocjacjom, Skade. Jeśli mam wykonać zadanie, musze obejrzeć narzędzia.

Загрузка...