PIĘTNAŚCIE

W czaszkę Volyovej wcisnęło się twarde słowo, parzyło jak cechownica dla bydła.

[Ilia]

Nie mogła mówić. W odpowiedź ukształtowała swe myśli.

Tak. Skąd wiesz, jak się nazywam?

[Poznałam cię. Tak się mną… nami… interesowałaś, że trudno było cię nie poznać. Zasada wzajemności]

Znowu chciała zabębnić w drzwi, które więziły ją wewnątrz broni kazamatowej, ale gdy spróbowała unieść rękę, stwierdziła, że jest sparaliżowana, choć nadal może oddychać. Wyczuwała czyjąś obecność, jakby ktoś stał za jej plecami i zaglądał jej przez ramię.

Kim?…

Wyczuła, że jej ignorancja wzbudza drwiącą radość.

[Sterującą podosobą tej broni, oczywiście. Możesz nazywać mnie Siedemnastką. Kim według ciebie miałabym być?]

Mówisz po rusku.

[Znam twoje ulubione filtry naturalnego języka. Ruski jest dość prosty. Stary język. Niezbyt się zmienił od czasów, gdy nas stworzono]

Czemu… teraz?

[Ilio nigdy przedtem nie wniknęłaś tak głęboko w żadną z nas]

Wniknęłam… Prawie.

[Być może. Ale w innych okolicznościach. Nigdy nie przystępowałaś do nas z taką trwogą. Teraz desperacko chcesz nas wykorzystać. Jak nigdy przedtem]

Ilia, była nadal sparaliżowana, ale przerażenie nieco zelżało. Zrozumiała, że po prostu włączyła poziom mechanizmu sterowania bronią, którego nigdy wcześniej świadomie nie wywoływała; zrozumiała, że ta obecność to tylko program komputerowy, a wrażenie nadnaturalnego zła oraz paraliż stanowiły udoskonalenie zwykłych mechanizmów generujących strach.

Volyowa zastanawiała się, w jaki sposób urządzenie z nią rozmawia. Nie miała implantów, a jednak głos rozlegał się bezpośrednio w jej czaszce. To byłoby możliwe jedynie wówczas, gdyby pomieszczenie działało jako rodzaj odwrotnego trału dużej mocy i stymulowało funkcje mózgu intensywnymi polami magnetycznymi. Jeżeli podosoba potrafi wzbudzić we mnie strach, i to tak finezyjnie, to wywołanie widmowych sygnałów w moim nerwie słuchowym czy w samym centrum słuchu też nie stanowi problemu, myślała Volyova. Podosoba może też odbierać antycypacyjne neuronalne wzorce startowe, które towarzyszą zamiarowi mówienia.

Czasy są desperackie…

[Na to wygląda]

Kto was zrobił?

Siedemnastka nie odpowiedziała od razu. Na chwilę strach ustąpił: neuronalne zniewolenie przerwała bezbarwna chwila spokoju, niczym zaczerpnięcie tchu pomiędzy dwoma wrzaskami bólu.

[Nie wiemy]

Nie?

[Nie. Oni nie chcieli, żebyśmy to wiedziały]

Volyova porządkowała swe myśli ze starannością osoby stawiającej ciężką ceramikę na chwiejnym regale.

Myślę, że zrobili was Hybrydowcy. To moja hipoteza robocza i jak dotychczas nic nie skłania mnie do jej rewizji.

[Przecież to bez znaczenia, kto nas zrobił. W tej chwili to nie ma żadnego znaczenia]

Prawdopodobnie nie ma. Chciałam to wiedzieć z ciekawości, ale najważniejsze, że nadal możecie mi służyć.

Broń połaskotała tę część jej umysłu, która odbierała rozbawienie.

[Służyć ci, Ilio? Z czego to wnioskujesz?]

W przeszłości robiliście, o co was prosiłam. Nie ty konkretnie, Siedemnastko — nigdy cię o nic nie prosiłam — ale kiedy o coś prosiłam inną broń, zawsze mnie słuchała.

[Nie słuchałyśmy cię, Ilio]

Nie?

[Nie. Dogadzałyśmy ci. Bawiło nas robienie tego, o co nas prosiłaś. Często nie różniło się to od słuchania twoich poleceń — ale to tylko tak wyglądało z twojego punktu widzenia]

Czcze gadanie.

[Nie. Widzisz, Ilio, ci którzy nas zrobili, dali nam pewien zakres wolnej woli. Musiała być po temu jakaś przyczyna. Może oczekiwano po nas, że będziemy działać autonomicznie albo podejmować działania na podstawie niepełnych lub zniekształconych rozkazów. Konstruowano nas z intencją stworzenia broni totalnej zagłady. Środka ostatecznego. Instrumentu Końca Czasów]

Nadal takie jesteście.

[A czy to Koniec Czasów, Ilio?]

Nie wiem. Niewykluczone.

[Zanim tu przyszłaś, byłaś przerażona, widziałam to. Wszystkie to widziałyśmy. Czego konkretnie od nas chcesz, Ilio?]

Istnieje problem, który może wymagać waszej uwagi.

[Problem lokalny?]

Tak, w tym układzie. Chciałabym was rozmieścić poza statkiem… poza tym pomieszczeniem… Żebyście mi pomogły.

[A jeśli nie zechcemy ci pomóc?]

Pomożecie. Opiekowałam się wami bardzo długo, troszczyłam o was, chroniłam przed uszkodzeniami. Wiem, że mi pomożecie.

Broń trzymała ją w zawieszeniu, żartobliwie głaskała jej umysł. Teraz Volyova wiedziała, co czuje mysz schwytana przez kota. Miała wrażenie, że za chwilę dozna złamania kręgosłupa.

Jednak paraliż ustąpił tak samo nagle, jak się zaczął. Broń nadal ją więziła, ale mięśnie dawały się w pewnym stopniu kontrolować.

[Być może, Ilio. Ale nie zapominajmy, że istnieją czynniki komplikujące sytuację]

Da sie to obejść…

[Będzie nam bardzo trudno coś zrobić bez współpracy tamtego innego. Nawet jeśli zechcemy]

Innego?

[Innej… istoty… która nadal posiada pewien zakres władzy nad nami]

Jej umysł analizował różne możliwości. W końcu zrozumiała, o czym mówi broń.

Masz na myśli kapitana.

[Nie mamy aż tak wielkiej autonomii, by działać bez pozwolenia drugiej istoty. I nie pomogą twoje sprytne argumenty]

Kapitana trzeba przekonać, to wszystko. Jestem pewna, że da się w końcu namówić.

[Zawsze byłaś optymistką, prawda, Ilio?]

Nie… wcale nie. Ale pokładam wiarę w kapitanie.

[Wobec tego mam nadzieję, Ilio, że twój dar przekonywania sprosta temu zadaniu]

Też mam taką nadzieję.

Zrobiła gwałtowny wdech, jakby otrzymała cios w żołądek. Głowę znów miała pustą, a obrzydliwe uczucie, że coś siedzi bezpośrednio za nią, przeszło tak nagle, jakby ktoś trzasnął drzwiami. Nawet kątem oka nie dostrzegała oznak obecności. Choć nadal uwięziona unosiła się we wnętrzu broni, zniknęło wrażenie, że broń nawiedza duch.

Volyova odzyskała oddech, opanowała się, analizując ze zdziwieniem to, co właśnie zaszło. Nie podejrzewała, że któraś z broni może zawierać stróżującą podosobę, a już zupełnie nie spodziewała się sztucznej inteligencji o statusie co najmniej wysokiego gamma — a całkiem możliwe, że między niskim a średnim poziomem beta.

Broń napędziła jej strachu. Przypuszczalnie było to zamierzone.

Wokół Volyovej rozpoczęła się krzątanina. Panel dostępu — w zupełnie innej części ściany, niż to pamiętała — odchylił się na kilka centymetrów. Ostre niebieskie światło biło przez szczelinę. Volyova zmrużyła oczy i dostrzegła postać w skafandrze.

— Khouri?

— Dzięki Bogu. Żyjesz. Co się stało?

— Mówiąc krótko, moje próby przeprogramowania broni nie skończyły się bezwarunkowym powodzeniem. I na tym poprzestańmy.

Nie cierpiała gadania o porażkach prawie tak samo jak doznawania porażek.

— Dałaś niewłaściwe polecenie, czy co?

— Nie, komendę dałam właściwą, ale dla innej powłoki interpretera niż ta, z którą w danym momencie pracowałam.

— Czyli złe polecenie, prawda?

Volyova obróciła się, aż jej hełm znalazł się na jednej linii ze świetlną szczeliną.

— To sprawa bardziej fachowa. Jak otworzyłaś panel?

— Stara dobra brutalna siła. A może to nie dość fachowe?

Khouri wcisnęła łom z podręcznego wyposażenia skafandra w coś, co pierwotnie musiało być szeroką na włos szczeliną w poszyciu broni, a potem pchała łom, aż panel się otworzył.

— I jak długo to robiłaś?

— Próbowałam otworzyć, gdy tylko weszłaś do środka, ale dopiero teraz panel ustąpił.

Volyova skinęła głową — była pewna, że panel by nie zareagował, gdyby broń nie uznała, że właśnie należy więźnia wypuścić.

— Świetna robota, Khouri. Jak sądzisz, ile zajmie otwieranie tego na oścież?

Khouri zmieniła pozycję, by przyłożyć większą siłę do łomu.

— Za chwilę wydostanę cię stamtąd. Ale skoro już cię tu w pewnym sensie dopadłam, czy mogłybyśmy dojść do jakiegoś porozumienia w sprawie Ciernia?

— Posłuchaj, Khouri. On dopiero zaczął nam ufać. Pokaż mu ten statek, daj mu nawet najmniejszą wskazówkę na temat tego, kim jestem, a nie zobaczymy go do końca świata. Stracimy go, a wraz z nim jedyną szansę na przeprowadzenie ewakuacji planety w humanitarny sposób.

— Ale w ogóle przestanie nam ufać, jeśli wciąż będziemy szukać pretekstów i nie wpuścimy go na statek.

— Będzie musiał po prostu zaakceptować nasze wyjaśnienia.

Volyova czekała na odpowiedź, a potem zauważyła, że po drugiej stronie szczeliny nikogo nie ma. Znikło ostre niebieskie światło ze skafandra Khouri, a narzędzia nikt nie trzymał.

— Khouri?… — znowu zaczynała się denerwować.

— Ilio… — głos Khouri brzmiał słabo, jakby usiłowała złapać oddech. — Chyba mamy drobny problem.

— Cholera.

Volyova sięgnęła po łom i przeciągnęła narzędzie na swoją stronę luku. Zaparła się i poszerzała otwór, aż stał się na tyle szeroki, że mogła wsadzić w niego hełm. W migoczącym świetle zobaczyła, jak Khouri spada w ciemność, a uprząż skafandra coraz bardziej się od niej oddala. Zobaczyła też przykucniętą na broni wojowniczą sylwetkę serwitora ciężkiej konstrukcji. Modliszkowatą maszyną prawdopodobnie sterował bezpośrednio sam kapitan.

— Ty wredny sukinsynu! To ja zepsułam broń, nie ona…

Khouri znajdowała się teraz bardzo daleko, w połowie drogi do przeciwległej ściany. Jak szybko spadała? Może trzy, cztery metry na sekundę. Niezbyt szybko, ale powłoka skafandra nie ochroni przed uderzeniem. Jeśli Khouri walnie mocno…

Volyova silniej nacisnęła na łom, rozwierając luk jeszcze o kilka centymetrów. Uświadomiła sobie ponuro, że nie zdąży się wydostać. Zajmowało to za dużo czasu. Khouri dotrze do ściany znacznie wcześniej.

— Kapitanie… naprawdę, tym razem przekroczyłeś wszelkie granice.

Pchnęła mocniej. Łom wyślizgnął jej się z rąk, łupnął o bok hełmu i wirując, pomknął w ciemną głębię maszynerii. Volyova syknęła wściekle, wiedząc, że nie ma już czasu na szukanie utraconego narzędzia. Luk miał teraz wystarczającą szerokość — mogłaby się nim przecisnąć, ale musiałaby porzucić uprząż i pakiet podtrzymywania życia. Zdołałaby jakoś przeżyć, ale w żaden sposób nie ocaliłaby Khouri.

— Cholera — powiedziała. — Cholera, cholera, cholera.

Luk rozsunął się całkowicie.

Volyova przeszła przez dziurę i odbiła się nogami od boku broni, pozostawiwszy serwitora za sobą. Nie miała czasu dłużej rozmyślać o tym, co się wydarzyło, ale nasuwał się wniosek, że tylko Siedemnastka lub kapitan mogli otworzyć luk.

Nakazała hełmowi, by opuścił nasadkę radarową na przyłbicę. Wykonała obrót i złapała echo Khouri — dziewczyna spadała wzdłuż długiej osi komory, przez galerię broni. Sądząc z linii jej lotu, musiała już się otrzeć o jeden z torów jednoszynówki.

— Khouri… żyjesz?

— Nadal tu jestem… — Mówiła, jakby była ranna. — Nie mogę się zatrzymać.

— Nie musisz. Już lecę.

Volyova pomknęła za nią między egzemplarzami broni, które znała, ale które nadal były tajemnicze. Echo radarowe stało się wyraźniejsze, przyjęło kształt koziołkującego człowieka. Za nim nadciągała oddalona ściana. Volyova sprawdziła swą szybkość względem niej: sześć metrów na sekundę. Khouri spadała mniej więcej z tą samą szybkością.

Volyowa wydusiła z uprzęży większy ciąg. Dziesięć… dwadzieścia metrów na sekundę. Zobaczyła teraz Khouri — powiększającą się sylwetkę, szarą, lalkowatą, z jedną ręką bezładnie zwisającą. Volyova zastosowała wsteczny ciąg stopniowymi dźgnięciami. Czuła, jak rama potrzaskuje od przeciążeń, które miała przenosić. Pięćdziesiąt metrów od Khouri… czterdzieści. Khouri wyglądała niedobrze: ludzka ręka stanowczo nie powinna wyginąć się w ten sposób.

— Ilio… ta ściana zbliża się okropnie szybko.

— Ja też. Trzymaj się. Może nastąpić małe… — wpadła na nią — … zderzenie.

Na szczęście kolizja nie wyrzuciła Khouri na inny tor. Volyova przytrzymała ją za nieuszkodzoną rękę, odwinęła linę, przyczepiła do pasa Khouri, a potem puściła kobietę. Ściana znajdowała się teraz najwyżej pięćdziesiąt metrów od nich.

Volyova hamowała. Trzymała kciuk na włączniku dysz, nie bacząc na protesty podosoby skafandra. Lina z Khouri naprężyła się do granic wytrzymałości. Khouri wisiała między Volyovą a ścianą. Ale obie zwalniały. Ściana nie mknęła ku nim z tą samą nieuchronnością, co przed chwilą.

— Dobrze się czujesz? — spytała Volyova.

— Chyba coś złamałam. Jak wydostałaś się z broni? Kiedy maszyna mnie odrzuciła, luk był nadal prawie zamknięty.

— Zdołałam poszerzyć otwór. Ale myślę, że ktoś mi pomógł.

— Kapitan?

— Niewykluczone. Ale nie wiem, czy to znaczy, że mimo wszystko jest on całkowicie po naszej stronie.

Skupiła się przez chwilę na locie — zakręcała, utrzymując sztywno linę. Bladozielone duchy trzydziestu trzech sztuk broni kazamatowej wyłoniły się na radarze. Obliczyła trajektorię prowadzącą wśród nich z powrotem do śluzy powietrznej.

— Ciągle nie rozumiem, czemu poszczuł na ciebie serwitora — przyznała Volyova.

— Może chciał nas ostrzec, a nie zabić. Jak mówiłaś, zabić mógł nas już dawno. Możliwe, że po prostu chce nas mieć blisko.

— Wyciągasz daleko idące wnioski z paru faktów.

— Dlatego właśnie myślę, że nie powinniśmy liczyć na pomoc kapitana.

— Nie?

— Jeszcze do jednej osoby możemy się zwrócić o pomoc — zauważyła Volyova. — Do Sylveste’a.

— Och, nie.

— Spotkałaś go raz, wcześniej, w Hadesie.

— Ilio, musiałam umrzeć, by dostać się do tej pieprzonej rzeczy. Nie mam zamiaru tego powtarzać.

— Sylveste ma dostęp do zmagazynowanej wiedzy Amarantinów. Może wiedzieć, jak należy reagować na zagrożenie ze strony Inhibitorów, albo przynajmniej mieć jakieś pojęcie, ile mamy czasu na reakcję. Jego informacje mogą być bardzo istotne, nawet jeśli Sylveste nie zdoła nam pomóc w sensie materialnym.

— Nie ma mowy, Ilio.

— W istocie nie pamiętasz umierania, prawda? A teraz czujesz się doskonale. To nie pozostawia skutków ubocznych.

Głos Khouri brzmiał bardzo niewyraźnie, jak mamrotanie tuż przed zaśnięciem.

— Więc zrób to sama, do cholery, jeśli to takie proste.

Wkrótce — nareszcie! — Volyova zobaczyła blady prostokąt oznaczający śluzę. Zbliżyła się do niego powoli. Przyciągnęła Khouri i położyła ją w śluzie jako pierwszą — ranna kobieta była już nieprzytomna.

Volyova wciągnęła się do środka, zamknęła za sobą drzwi i poczekała, aż śluza napełni się powietrzem. Kiedy ciśnienie osiągnęło dziewięć dziesiątych nominalnego, odpięła hełm i nie bacząc na ucisk w uszach, odgarnęła z oczu przepocone włosy.

Wszystkie displeje biomedyczne skafandra Khouri miały kolor zielony — nie było powodu do niepokoju. Musiała tylko zaciągnąć ją gdzieś, gdzie otrzyma pomoc lekarską.

Drzwi do pozostałej części statku otworzyły się źrenicowato. Przesunęła się ku nim, mając nadzieję, że wystarczy jej sił, by ciągnąć bezwładną Khouri.

— Poczekaj.

— Głos był spokojny i znany, choć nie słyszała go od dawna. Przypomniał jej o niezwykle zimnym pomieszczeniu, które inni załoganci bali się odwiedzać. Dochodził ze ściany, głucho rezonując.

— To pan, kapitanie? — spytała.

— Tak, Ilio. Jestem teraz gotów do rozmowy.


* * *

Skade poprowadziła Felkę i Remontoire’a w trzewia „Nocnego Cienia”, głęboko w królestwo wpływów swojej maszynerii. Remontoire czuł na przemian gorączkę i zawroty głowy. Początkowo sądził, że to tylko wyobraźnia, ale potem puls zaczął mu pędzić, a serce łomotać w piersiach. W miarę jak schodzili na kolejne poziomy, sensacje narastały, jakby zanurzali się w niewidzialną mgłę gazu psychotropowego.

Coś się dzieje.

Głowa odwróciła się raptownie. Czarny serwitor nie przerywał marszu.

[Tak. Znajdujemy się teraz głęboko w polu. Dalsze schodzenie bez wsparcia medycznego jest niebezpieczne. Efekty fizjologiczne stają się bardzo przykre. Jeszcze dziesięć metrów w pionie i koniec]

Co to takiego?

[Trudno to stwierdzić. Jesteśmy teraz pod wpływem maszynerii, a tutaj większość własności materii, całej materii, łącznie z materią twego ciała, została zmieniona. Pole, które generuje ta maszyneria, dławi bezwładność. Co wiesz o bezwładności, Remontoire?]

Chyba to, co wszyscy. Nigdy o tym specjalnie nie myślałem. To coś z czym żyjemy — odpowiedział ostrożnie.

[Nie musi tak być. Już nie]

Coście zrobili? Nauczyliście się ją wyłączać?

[Niezupełnie — ale z pewnością dowiedzieliśmy się, jak wyrwać jej żądło]

Głowa Skade znowu się obróciła. Uśmiechnęła się z samozadowoleniem. Jasnoczerwone opalizujące fale migotały wzdłuż jej grzebienia. Remontoire uznał, że to skutek wysiłku — Skade tłumaczyła pojęcia, dotychczas uważane za niewzruszone, na terminy, które mógł uchwycić szeregowy geniusz.

[Bezwładność jest znacznie bardziej zagadkową niż sądzisz]

Nie wątpię.

[Zwodniczo łatwo ją zdefiniować. Od urodzenia czujemy ją w każdej chwili życia. Pchnij kamyk, a on się poruszy. Pchnij głaz, a on się nie przesunie, a jeśli już, to niewiele. Z tych samych przyczyn: jeśli głaz porusza się w twoim kierunku, nie zatrzymasz go łatwo. Materia jest leniwa. Opiera się zmianom. Chce robić dalej to, co robi, bez względu na to, czy siedzi spokojnie, czy się porusza. My nazywamy to lenistwo bezwładnością, co nie znaczy, że je rozumiemy. Przez tysiąc lat nalepiliśmy jej etykietkę, zmierzyliśmy, złapaliśmy w klatki równań, ale samą jej istotę ledwie poskrobaliśmy po powierzchni]

A teraz?

[Uchyliliśmy rąbka. Zerknęliśmy. Ostatnio Matczyne Gniazdo osiągnęło niezawodne sterowanie bezwładnością na skalę mikroskopową]

— To Osnowa wam dała? — spytała Felka głośno.

Skade odpowiedziała bez mówienia, nie chciała przejść na ulubiony tryb komunikacji Felki.

[Jak już mówiłam, eksperyment dostarczył nam drogowskazu. Niemal dostatecznej informacji, by wiedzieć, że ta technika jest możliwa. Że taka maszyna może istnieć. Mimo to budowa prototypu zajęła lata]

Remontoire skinął głową. Nie miał powodów przypuszczać, że Skade kłamie.

Od zera?

[Nie… nie całkowicie. Mieliśmy pewne fory]

Jaki rodzaj forów?

Obserwował pulsowanie beżowych i turkusowych pasków w grzebieniu Skade.

[Inny odłam ludzkości robił podobne badania. Matczyne Gniazdo uzyskało kluczowe techniki, związane z ich pracą. Od tych początków — i podpowiedzi teoretycznych dostarczanych w przekazach Osnowy — mogliśmy prowadzić prace dalej, aż do funkcjonującego prototypu]

Remontoire przypomniał sobie, że Skade kiedyś była związana z tajną misją w Chasm City, w wyniku której zginęło wielu innych agentów. Operację wyraźnie sankcjonowało Wewnętrzne Sanktuarium. Nawet jako członek Ścisłej Rady wiedział jedynie, że taka misja się odbyła.

Pomagałaś uzyskać te techniki, Skade? Rozumiem, że miałaś szczęście, uchodząc z życiem.

[Straty były olbrzymie. To i tak sukces, że misja nie skończyła się kompletną klapą]

A prototyp?

[Przez lata usiłowaliśmy znaleźć dla niego jakieś zastosowanie praktyczne. Mikroskopowe sterowanie inercją — bez względu na to, jak głębokie pojęciowo — nigdy nie miało prawdziwej wartości. Ale ostatnio sukcesy goniły jeden za drugim. Teraz potrafimy zdławić bezwładność na skalę klasyczną. Wystarczająco, by wpłynęło to na osiągi statku]

Remontoire popatrzył na Felkę, potem na Skade.

Przyznaję, że to ambitne.

[Brak ambicji jest dla ludzi z linii podstawowej]

Ten inny odłam… od którego uzyskaliście szczegóły… dlaczego nie dokonali przełomu?

Miał wrażenie, że Skade układa swe myśli z największą ostrożnością.

[Wszystkie uprzednie próby rozumienia bezwładności były skazane na niepowodzenie, ponieważ podchodziły do problemu z niewłaściwych pozycji. Bezwładność nie jest własnością materii jako takiej, ale własnością próżni kwantowej, w której ta materia jest zanurzona. Materia nie ma w sobie wewnętrznej bezwładności]

To próżnia wymusza bezwładność?

[W istocie to nie jest próżnia, nie na poziomie kwantowym. To wrząca piana bogatych interakcji: burzliwe morze fluktuacji z cząsteczkami i cząsteczkami posłańcami w ciągłym strumieniu egzystencji, jakby słońce błyskało na falach oceanu. To nie sama materia, lecz sfalowanie morza stwarza bezwładną masę. Sztuczka polega na znalezieniu sposobu modyfikacji własności próżni kwantowej — zredukowania lub zwiększenia gęstości energii w elektromagnetycznym pływie punktu zerowego. Na choćby lokalnym uspokojeniu morza]

Remontoire usiadł.

Zatrzymam się tu, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

— Też nie czuję się dobrze — powiedziała Felka, przysiadając obok. — Mam zawroty głowy i mdłości.

Serwitor obrócił się sztywno, ożywiony, jakby w zbroi był duch.

[Doświadczacie fizjologicznych skutków pola. Nasza masa bezwładnościowa spadła mniej więcej do połowy. Twoje ucho wewnętrzne zostanie zmylone spadkiem bezwładności cieczy w kanale półkolistym. Twoje serce będzie bić szybciej: przystosowało się do pompowania cieczy z masą inercyjną około pięciu procent ciała; teraz musi pokonać tylko połowę tej masy, a jego własny mięsień sercowy szybciej reaguje na impulsy elektryczne płynące z nerwów. Gdybyśmy zeszli znacznie głębiej, twoje serce zaczęłoby migotać. Umarłabyś bez mechanicznej interwencji]

Remontoire wyszczerzył zęby do opancerzonego serwitora.

Więc dla ciebie to pestka.

[Dla mnie również nie byłoby to przyjemne, zapewniam cię]

Co w takim razie robi ta machina? Czy cała materia w bańce ma zerową bezwładność?

[Nie, nie w obecnym trybie operacyjnym. Radialna skuteczność dławienia zależy od trybu, w którym działa urządzenie. W tej chwili jesteśmy w polu, które działa z odwrotnością kwadratu, czyli tłumienie bezwładności staje się cztery razy bardziej skuteczne za każdym razem, kiedy skracamy odległość od maszyny o połowę; w bezpośrednim sąsiedztwie maszyny mamy prawie nieskończone tłumienie, ale masa inercyjna nigdy nie spada do absolutnego zera. Nie w tym trybie]

Ale istnieją inne tryby?

[Tak. Nazywamy je innymi stanami. Są jednak znacznie mniej stabilne niż tryb obecny] Przerwała, zerkając na Remontoire’a. [Wyglądasz na chorego. Czy mamy wrócić na górę statku?]

Zaraz mi przejdzie. Opowiedz mi więcej o swej magicznej skrzynce.

Skade uśmiechnęła się, równie sztywno jak zwykle, ale, jak uznał Remontoire, z odcieniem dumy.

[Pierwszy przełom uzyskaliśmy w zakresie skutków odwrotnych — stworzyliśmy obszar zwiększonej fluktuacji próżni kwantowej. Nazwaliśmy to stanem jeden. Skutkiem była strefa hiperbezwładności: bańka, w której zamarł wszelki ruch. Była niestabilna i nigdy nie zdołaliśmy powiększyć pola do skali makroskopowej, ale otworzyły się perspektywiczne ścieżki dalszych badań. Gdybyśmy mogli zamrozić ruch, podnosząc bezwładność o wiele rzędów wielkości, otrzymalibyśmy pole zastoju, lub być może nieprzenikalną barierę obronną. Ale chłodzenie — stan dwa — okazało się prostsze technicznie. Niemal wszystkie części układanki trafiły na swoje miejsce]

Tak przypuszczam.

A istnieje stan trzy? — spytała Felka.

[Stan trzy to osobliwość w naszych obliczeniach i nie spodziewamy się, by był realizowalny fizycznie. Cała masa inercyjna znika. Cała materia w bańce stanu trzy staje się fotonowa: czyste światło. Nie spodziewamy się takiego obrotu sprawy; w najlepszym wypadku pociągnęłoby to za sobą ogromne lokalne pogwałcenie prawa zachowania kwantowego momentu pędu]

— A dalej… po drugiej stronie osobliwości? Czy istnieje stan cztery?

[Teraz wydaje mi się, że usiłujemy prześcignąć samych siebie. Poznaliśmy własności urządzenia w dobrze zbadanej przestrzeni parametrów. Nie ma sensu wdawać się w dzikie spekulacje]

Dokładnie ile testów przeprowadzono?

[„Nocny Cień” wybrano na prototyp: pierwszy statek wyposażony w maszynerię dławiącą bezwładność. Przeprowadziłam kilka testów podczas wcześniejszego lotu, obniżając bezwładność o wielkość mierzalną — wystarczającą, by zmienić nasze zużycie paliwa i sprawdzić skuteczność pola, ale za małą, by przyciągnąć uwagę]

A teraz?

[Pole jest znacznie silniejsze. Efektywna masa statku wynosi dwadzieścia procent tej, którą miał przy opuszczaniu Matczynego Gniazda — stosunkowo mała część statku wystaje przed pole, ale możemy uzyskać lepsze wyniki, po prostu zwiększając siłę pola] Skade klasnęła dłońmi, zbroja skrzypnęła. [Pomyśl, Remontoire — możemy obniżyć naszą masę do jednego procenta albo jeszcze bardziej — rozwijać przyśpieszenie 100 g. Jeśli nasze ciała znajdą się w bańce zdławionej bezwładności, wytrzymamy to. Osiągnęlibyśmy podświetlną szybkość podróżną w parę dni. Subiektywny czas podróży między najbliższymi gwiazdami — poniżej tygodnia. Nie będzie potrzeby zamrażania ludzi. Galaktyka nagle stanie się mniejsza]

Ale nie dlatego to zbudowaliście.

Remontoire wstał. Nadal miał zawroty głowy, oparł się o ścianę. Czuł się tak, jakby był w stanie upojenia alkoholowego. Remontoire od bardzo dawna nie czuł nic podobnego. Wycieczka okazała się dość interesująca, ale teraz chciał już powrócić na górę statku, gdzie krew w jego ciele będzie się zachowywała normalnie.

[Nie jestem pewna, czy cię zrozumiałam, Remontoire]

To na wypadek przybycia wilków — z tej samej przyczyny zbudowałaś flotę ewakuacyjną.

[Nie rozumiem]

Nawet jeśli nie zdołamy z nimi podjąć walki, dostarczyłaś nam przynajmniej środków bardzo, bardzo szybkiej ucieczki.


* * *

Clavain otworzył oczy po kolejnym okresie wymuszonego snu. Marzenie o deszczowym spacerze przez szkockie lasy uwiodło go na kilka niebezpiecznych chwil. Powrót do bezprzytomności kusił, ale stare żołnierskie instynkty zmusiły do niechętnego przełączenia się w stan czujności. Musiały powstać jakieś problemy. Poinstruował przedtem korwetę, by go nie budziła, chyba że miała wiadomość użyteczną lub złowróżbną. Szybko rozpoznał sytuację — z całą pewnością zachodził ten drugi przypadek.

Coś go ścigało. Na żądanie korweta udostępniała szczegóły.

Clavain ziewnął i podrapał się po pokrytej bujnym zarostem brodzie. Przez chwilę widział swe odbicie w oknie kabiny i ten widok lekko go zaniepokoił. Miał szalone oczy — wyglądał na maniaka, który właśnie wygramolił się z głębi jaskini. Polecił korwecie przerwać na kilka minut przyśpieszanie, potem nabrał w dłonie nieco wody z kranu, zamknął amebowate krople między dłońmi i spróbował opryskać nimi twarz i ręce. Przygładził brodę oraz czuprynę, po czym znowu spojrzał na swe odbicie. Niewielka poprawa, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia dzikusa.

Wypiął się z uprzęży i zabrał do przygotowywania posiłku. Doświadczenie podpowiadało mu, że kryzysy w kosmosie można podzielić na dwie kategorie: te, które zabijają cię natychmiast, na ogół bez ostrzeżeń, i te, które zostawiają ci sporo czasu na analizę problemu, nawet jeśli znalezienie rozwiązania nie jest zbyt prawdopodobne. Wszelkie oznaki wskazywały, że bieżący kryzys, można analizować już po zaspokojeniu głodu.

Kabinę wypełniła muzyka, jedna z niedokończonych symfonii Quirrenbacha. Popijał kawę i przeglądał wpisy w logu korwety. Z zadowoleniem, lecz bez zdziwienia zobaczył, że od chwili odlotu z komety statek działał bez zarzutu. Ciągle miał dość paliwa na dotarcie do przestrzeni wokółyellowstońskiej, włączając w to przepisowe procedury wchodzenia na orbitę. Z korwetą nie było problemów.

Gdy tylko się dowiedziano o jego odlocie, wysłano przekazy z Matczynego Gniazda, maksymalnie zaszyfrowane, przesyłane na korwetę wąskim promieniem. Korweta odpakowała wiadomości i zmagazynowała w kolejności napływania.

Clavain ugryzł grzankę.

— Odegraj je. Najpierw najstarsze. Potem natychmiast je wymaż.

Zgadywał, jak będą wyglądały pierwsze przekazy: gorączkowe prośby z Matczynego Gniazda, by zawrócił i przyleciał do domu. Kilka pierwszych zaliczyło wątpliwości na jego korzyść. Zakładano w nich — a raczej bez przekonania udawano zrozumienie — że miał usprawiedliwione powody do tego, co wyglądało jak próba przejścia na stronę przeciwnika. Potem dano spokój tej taktyce i po prostu zaczęto mu grozić.

Z Matczynego Gniazda wystrzelono pociski. Zboczył z kursu i je zgubił. Założył, że na tym się skończy. Korweta była szybka. Nic więcej nie mogło go złapać, chyba żeby się skierował w przestrzeń międzygwiezdną.

Ale następny zestaw wiadomości nie pochodził wcale z Matczynego Gniazda. Wysyłano je z miejsca leżącego od Gniazda pod niewielkim, lecz dającym się zmierzyć kątem, a ich fala nośna cały czas przesuwała się ku niebieskiej części widma, jakby nadawano je z ruchomego źródła.

Obliczył przyśpieszenie: półtora g. Przeliczył dane na swym taktycznym symulatorze. Uzyskał potwierdzenie: żaden statek z takim przyśpieszeniem w lokalnym kosmosie nie mógł go dogonić. Poczuł ulgę i przez kilka minut rozważał cel tego pościgu. Czy to chwyt psychologiczny? Nieprawdopodobne. Hybrydowcy nie lubili czczych gestów.

— Odtworzyć wiadomości — polecił.

Były w formacie audiowizualnym. W kabinie ukazała się głowa Skade w owalu rozmytego tła. Komunikacja odbywała się werbalnie — Skade wiedziała, że Clavain nigdy więcej nie pozwoli jej na wkładanie mu czegoś do głowy.

— Cześć, Clavainie — powiedziała. — Proszę cię, posłuchaj uważnie. — Jak mogłeś się domyślić, ścigamy cię „Nocnym Cieniem”. Uznasz, że nie zdołamy cię schwytać ani podejść na odległość zasięgu broni pociskowej czy promieniowej. To błędne założenia. Przyśpieszamy i będziemy zwiększać nadal nasze przyśpieszenie w regularnych odstępach czasu. Jeśli wątpisz w moje słowa, przestudiuj starannie przesunięcia Dopplera tych wiadomości.

Pozbawiona ciała głowa znieruchomiała i znikła.

Zeskanował następną wiadomość z tego samego źródła. Jej nagłówek wskazywał, że nadano ją dziewięćdziesiąt minut po pierwszej. Obliczone przyśpieszenie wynosiło teraz dwa i pół g.

— Clavainie, poddaj się teraz, a gwarantuję ci uczciwe przesłuchanie. Nie możesz wygrać.

Jakość nagrania była podła: głos brzmiał dziwnie i mechanicznie, a zastosowany przez Skade algorytm kompresji powodował, że jej głowa wydawała się umocowana i nieruchoma — poruszały się tylko usta i oczy.

Następna wiadomość: trzy g.

— Clavainie, wykryliśmy ponownie sygnaturę twoich produktów odrzutu. Temperatura i poniebieszczenie twojego płomienia wskazują, że przyśpieszasz na granicy swoich osiągów. Weź pod uwagę, że my do granic naszych osiągów mamy jeszcze bardzo daleko. To nie ten statek, który znasz. To coś szybszego i bardziej zabójczego. Jest w pełni zdolny do przechwycenia cię.

Podobna do maski twarz wykrzywiła się w sztywnym, upiornym uśmiechu.

— Nadal jednak jest czas na negocjacje. Pozwolę ci wybrać miejsce spotkania. Powiedz tylko słowo, a spotkamy się na twoich warunkach. Mała planeta, kometa, otwarty kosmos — jest mi to zupełnie obojętne.

Usunął wiadomość. Był pewny, że Skade blefuje, mówiąc o wykryciu jego płomienia. Ostatnia część wiadomości — zaproszenie do odpowiedzi — to tylko zachęta, by zdradził swoją pozycję, kiedy uruchomi nadajnik.

— Przebiegła Skade — powiedział. — Ale ja jestem znacznie bardziej przebiegły.

Jednak nie pozbył się niepokojów. Przyśpieszała zbyt mocno i chociaż poniebieszczenie można podrobić i zastosować do wiadomości przed jej wysłaniem, Clavain czuł, że to nie blef.

Leciała za nim bardzo szybkim okrętem — nie przypuszczał, że tak szybki w ogóle istnieje i doganiała go z każdą sekundą.

Clavain ugryzł grzankę i jeszcze przez chwilę słuchał Quirrenbacha.

— Odtwórz resztę — polecił.

— Nie masz więcej wiadomości — oznajmiła korweta.


* * *

Clavain słuchał wieści z układu, kiedy korweta zaanonsowała odbiór nowej poczty. Sprawdził towarzyszące informacje — tym razem nie było nic od Skade.

— Odegraj je — polecił spokojnie.

Pierwsza wiadomość pochodziła od Remontoire’a. Pojawiła się jego łysa głowa. Był bardziej ożywiony od Skade i mówił z większymi emocjami. Pochylił się ku obiektywowi, oczy miały błagalny wyraz.

— Clavainie, mam nadzieję, że usłyszysz to i trochę to przemyślisz. Jeśli słuchałeś Skade, wiesz już, że możemy cię dogonić. To nie sztuczka. Ona mnie zabije za to, co za chwilę powiem, ale o ile cię znam wymazujesz te wiadomości natychmiast po odsłuchaniu, wobec tego nie ma realnego niebezpieczeństwa, by ta informacja wpadła w ręce wroga. Więc oto ona. Na pokładzie „Nocnego Cienia” umieszczono eksperymentalną maszynerię. Wiedziałeś, że Skade coś testuje, ale nie wiedziałeś co. Powiem ci, co to jest. To maszyna do dławienia masy bezwładnościowej. Nie będę udawał, że wiem, jak działa, ale na własne oczy widziałem, że działa rzeczywiście. Nawet to czułem. Zwiększyliśmy teraz przyśpieszenie do czterech g, będziesz w stanie potwierdzić to niezależnie. Wkrótce wywnioskujesz to z paralaksy źródła tych sygnałów, jeśli jeszcze w to nie uwierzyłeś. To wszystko jest rzeczywiste i według Skade urządzenie potrafi tłumić coraz więcej naszej masy. — Spojrzał twardo w kamerę, przerwał na chwilę, a potem ciągnął dalej. — Rozróżniamy płomień twojego napędu. Kierujemy się na niego. Nie możesz uciec, Clavainie, więc przestań biec. Chciałbym cię znowu zobaczyć, porozmawiać z tobą, pośmiać się.

— Przejdź do następnej wiadomości — powiedział, przerywając.

Korweta wykonała polecenie. Wizerunek Remontoire’a znikł, pojawił się obraz Felki. Clavain drgnął zdziwiony. Nigdy się specjalnie nie zastanawiał, kto weźmie udział w pościgu za nim. Na pewno mógł liczyć na Skade, która zechce być świadkiem wyrzucania pocisku i osobiście wyda rozkaz. Remontoire będzie z poczucia obowiązku wobec Matczynego Gniazda ośmielony przekonaniem, że wykonuje poważne zadanie i że tylko on ma prawdziwe kwalifikacje, by ścigać Clavaina.

Ale Felka? Widoku Felki w ogóle się nie spodziewał. Mówiła z wysiłkiem osoby poddanej przyśpieszeniu czterech g.

— Clavainie… proszę. Oni zamierzają cię zabić. Skade nie zada sobie trudu, by cię pochwycić żywcem. Chce jednak stanąć naprzeciw ciebie i wetrzeć ci w twarz, to, co zrobiłeś…

— Co takiego zrobiłem? — powiedział do nagrania.

— …I jeśli zdoła, nie sądzę, by długo trzymała cię przy życiu. Ale, istnieje nadzieja, jeśli zawrócisz, poddasz się i powiadomisz o swoich działaniach Matczyne Gniazdo. Czy słuchasz, Clavainie? — Wyciągnęła rękę i nakreśliła kształty na obiektywie tak, jak odwzorowywała jego twarz, ucząc się po raz tysięczny jej kształtów. — Chciałabym, żebyś dotarł do domu zdrowy i bezpieczny, to wszystko. Nie mogę nawet powiedzieć, że nie zgadzam się z tym, co zrobiłeś. Miałam wiele wątpliwości i nie mogę stwierdzić, żebym nie…

Straciła wątek i patrzyła w dal.

— Clavainie… — podjęła po chwili — jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Myślę, że to ma znaczenie. Nigdy wcześniej nie poruszałam tej sprawy, ale teraz nadszedł właściwy czas. Czy jestem cyniczna? Tak, przyznaję. Robię to, ponieważ chcę cię namówić, byś zawrócił. Nie mam innych powodów. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Clavain pstryknął palcami na ścianę korwety, każąc jej ściszyć muzykę. Przez dramatyczną chwilę panowała niemal zupełna cisza. Oblicze Felki unosiło się przed nim.

— To było na Marsie — odezwała się znowu — kiedy po raz pierwszy byłeś więźniem Galiany. Trzymała cię tam miesiącami, a potem zwolniła. Musisz pamiętać, jak to wtedy wyglądało.

Skinął głową. Oczywiście, że pamiętał, choć to wydarzenia sprzed czterystu lat.

— Gniazdo Galiany było otoczone ze wszystkich stron. Ale się nie poddawała. Miała plany na przyszłość, wielkie plany, w tym powiększenie grona jej uczniów. Gniazdu jednak brakowało różnorodności genetycznej. Gdy tylko napotykała nowe DNA, brała je. Ty i Galiana nigdy się nie kochaliście na Marsie, ale bez problemu uzyskała trochę twoich komórek bez twojej wiedzy.

— I co? — szepnął.

Wiadomość Felki odgrywała się dalej bez przerwy.

— Kiedy wróciłeś na swoją stronę, ona połączyła twoje DNA z własnym, splatając razem obie próbki. Potem stworzyła mnie z tej właśnie informacji genetycznej. Urodziłam się w sztucznej macicy, ale przecież jestem córką Galiany. I twoją córką także.

— Przejdź do następnej wiadomości — polecił, zanim wypowiedziała dalsze słowa.

Nie mógł za jednym zamachem przetworzyć tej skoncentrowanej informacji, choć potwierdzała ona tylko, że prawdą jest to, co zawsze podejrzewał i o co się modlił.

Ale dalszych wiadomości nie było.

Clavain z niepokojem poprosił statek, by od początku powtórzył wiadomość od Felki, ale korweta, przestrzegając jego drobiazgowych rozkazów, pilnie usunęła wiadomość i Clavainowi zostało teraz tylko to, co zachował w pamięci.

Siedział w ciszy. Był z dala od domu, z dala od przyjaciół, zaangażowany w coś, w co nawet sam nie bardzo wierzył. Możliwe, że wkrótce umrze. Nikt nie będzie czcił jego pamięci — zapamiętają go jako zdrajcę. Nawet nieprzyjaciel nie zaszczyci go cieplejszym wspomnieniem. A teraz jeszcze to: wiadomość, która dosięgła go przez kosmos i wczepiła się w jego uczucia. Kiedy żegnał się z Felką, zmajstrował na własny użytek szczególny mechanizm oszukiwania samego siebie — wmówił sobie, że już nie myśli o niej jako o córce. I wierzył w to, przez czas potrzebny na przygotowania do opuszczenia Gniazda.

A teraz mówiła mu, że cały czas miał słuszność. I że jeśli nie zawróci, nigdy jej nie zobaczy.

Ale zawrócić nie mógł.

Załkał. Tylko to mógł zrobić.

Загрузка...