Wzgórza, potężne zmarszczki na ciele planety pokrywały całą widoczną przestrzeń, tłoczyły się w chaotycznym nieładzie, zasłaniały horyzont. Z lewej strony, wprost po linii południka, nie zbaczając ani o krok, Wielka Trasa Polarna. Igor dobrze widział z góry, jak przeskakiwała przez wąwozy, zanurzała w tunelach i znów biegła w dal.
Sopka Ostrokonieczna jak zwykle ukazała się nie od razu i na jej widok Igor instynktownie uniósł się trochę w fotelu. Ogarnęło go uczucie niecierpliwego, oczekiwania, znane myśliwym, rybakom, miłośnikom przyrody. Wibrolot jakby odgadując pragnienie jeźdźca wzbił się w górę, po czym pomknął ku Sopce Ostrokeniecznej z całą szybkością, na jaką go było stać.
Przejrzyste skrzydła wibrowały niezmordowanie i rytmicznie. Lot był cudowny i Igor znów pomyślał, że uruchomienie skrzydeł za pomocą prądów czynnościowych powstających w organizmie człowieka na skutek samej myśli o ruchu — to wspaniała rzecz: wystarczy zapragnąć lecieć — i już się leci. Zachwycające uczucie! Szkoda tylko, że nie można tego wykorzystać dla trans — kontynentalnych liniowców.
Gdy tylko wibrolot znalazł się nad wierzchołkiem sopki, fotel wraz z jeźdźcem zawisł w powietrzu i zaraz potem, na życzenie Igora, zaczął opisywać koła i zygzaki.
Ale Igor nigdzie nie mógł dojrzeć tego, czego szukał.
Wreszcie na polance u podnóża sopki mignęła żółta plama. Tuż za piękną tygrysicą z zarośli trzcinowych wytoczyły się dwa wielkie, pręgowane tygrysiątka i zaczęły igrać w trawie.
Fotel zniżył się i znieruchomiał nad pręgowaną rodziną na wysokości dziesięciu metrów.
Zwierzęta były widocznie do tego przyzwyczajone, bawiły się dalej beztrosko. Nic nie zakłócało Igorowi przyjemności obserwowania tygrysów.
Pomysł stworzenia rezerwatu, którego nie dotknęłaby nigdy noga ludzka, należał do Igora.
Bądź co bądź biologia była jego drugim zawodem. A pierwszy… Igor westchnął.
Przyjrzawszy się im dowoli, wyjął z kieszeni na piersi blok uniwersalny, skierował obiektyw na tygrysy i spoglądał na ekran. Gdy ułowił jakąś interesującą scenkę, naciskał guziczek „zdjęcia”. Od paru miesięcy prowadził już kronikę filmową z życia tygrysiej rodziny i liczył, że za jakieś półtora roku będzie miał gotowy film dokumentalny.
Wsunął już blok uniwersalny z powrotem do kieszeni, gdy usłyszał sygnał „wezwanie”.
— Słucham — powiedział.
Według ostatniej mody umieszczał blok uniwersalny w kieszeni w taki sposób, aby mikrofon wystawał na zewnątrz. Dawało to możność rozmowy bez wyjmowania bloku.
— Co robisz i gdzie jesteś? — zabrzmiał wesoły głos.
Igor wyjął płaski, ze sprężystej masy plastycznej blok i zwrócił ekranem ku sobie. Rude włosy, obsypany piegami nos, śmiejące się oczy… Odbicie, które trzymał w ręku, otwarło usta i rzekło:
— Nareszcie wyjąłeś mnie z kieszeni. No, to pokaż się, jak wyglądasz. Sto lat cię nie widziałem.
Igor zwrócił wylot obiektywu w swoją stronę. Rudy Loszka skrzywił wargi w drwiącym uśmiechu.
— Istny bikiniarz, jak mawiali nasi przodkowie. Nawet guziki „orbis” z radiostacją wewnątrz.
Jakby blok uniwersalny nie był wystarczający! Zabawki… Poważni ludzie nie zajmują się takimi głupstwami. Zdaje mi się, że jesteś gdzieś w powietrzu. A co jest na dole? Pokaż. Ach, to Błękitne Sopki! No cóż, interesujący pomysł. A gdzie słynna rodzina tygrysia? Widzę, rzeczywiście piękne! A więc jesteś w swoim żywiole — w powietrzu i na łonie natury…
Aleksy wyraźnie pokpiwał sobie z przyjaciela. Czy to oznaczało, że ma w zanadrzu jakąś niespodziankę?
— Nawiasem mówiąc — powiedział — kiedy lecisz? Za godzinę? Dokąd? Do Australii? To wstąp do mnie… Jestem właśnie w Australii. W Platoburgu. No, więc tymczasem, jak mawiali nasi przodkowie. Czego się śmiejesz? Na własne oczy czytałem to w jednej książce. Czy zapomniałeś, że historia literatury to moja trzecia specjalność? Jeszcze w szkolnych czasach miałem do tego pociąg… Do prędkiego zobaczenia!
Aleksy zniknął, a na ekranie Igor jak w lustrze zobaczył siebie samego. Długa, jakby wyciągnięta twarz z dosyć posępnym wyrazem, a może to się tylko wydaje w porównaniu z Loszką? Obok Loszki każdy wygląda, jakby się smucił!
— Czas na lotnisko — powiedział Igor z ekranu do Igora oglądającego swoje odbicie.
Ach, więc to dlatego miał na ekranie tak posępny wyraz twarzy! Myślami był już przy czekającym go rejsie.
Zresztą dziś właśnie lot będzie interesujący, choćby dlatego, że na końcu czeka go spotkanie z Aleksym.
Igor stanowczym ruchem wsunął blok do kieszeni. Podporządkowując się jego życzeniu wibrolot pomknął w stronę lotniska.
Na wyłożonym żłobkowanymi płytami z masy plastycznej lotnisku stał wysmukły, z mocno cofniętymi w tył ostrymi skrzydłami transkontynentalny liniowiec na pięćset miejsc.
Pasażerowie dostawali się do niego przez trzy wejścia po ruchomych schodach.
Wibrolot lekko wylądował przed czwartym, służbowym wejściem. Igor wstał z fotela, nacisnął guziczek „niepotrzebny” i fotel ze złożonymi skrzydłami pobiegł posłusznie jak piesek na miejsce postoju. Dobry model, ostatni typ!
Igor stanął na najniższym stopniu schodów, które natychmiast usłużnie wniosły go do kabiny pilotów. Igor uśmiechnął się mimo woli. Młodzi piloci nazywali to wejście „królewskim”.
Dawniej, gdy załoga składała się z kilku ludzi, oddzielne wejście miało z pewnością sens. Ale teraz? Zresztą wtedy i kabina sterownicza słusznie nosiła swoje miano.
Jak wiele rzeczy w życiu jest względnych i jak długo pozostają w języku słowa, które utraciły swoje pierwotne znaczenie! Igor chyba wybierze lingwistykę jako swoją trzecią specjalność. W ostatnich czasach coraz bardziej interesują go słowa. Czy nie warto porozmawiać o tym z Aleksym?
Loszka? Loszka ma sześć specjalności i gotów jest opanować drugie sześć. Dla innego człowieka byłoby to przejawem lekkomyślności. Ale Aleksy jest wszechstronnie uzdolniony i wszystko mu się udaje. Igor pod tym względem ustępuje swemu przyjacielowi. Opanował zaledwie dwie specjalności, i to dlatego tylko, że nawet wielka namiętność wymaga choćby małego, dodatkowego zainteresowania czymś zupełnie innym. Ludzie od dawien dawna tak postępowali: ktoś był, przypuśćmy, zapalonym chemikiem, pracował z zamiłowaniem, z samozaparciem, a w domu, dla własnej przyjemności, grał na skrzypcach albo malował akwarele, hodował kaktusy, zbierał rzadkie wydawnictwa albo pasjonował się fotografią artystyczną „urywając”, jak piszą w starych powieściach, które tak lubi cytować Aleksy, „czas” albo „rzadko trafiające się wolne chwile”. Tak, oczywiście, wtedy gdy człowiek zamiast trzech godzin spał całe osiem (w XXI wieku sama myśl o tym wydaje się śmieszna!) i poświęcał swej pierwszej, głównej namiętności drugie osiem godzin, będąc w stanie przez ten czas wykonać tylko tyle, na co dziś potrzeba czterech, pięciu godzin, to taka sprawa mogła prawdopodobnie stanowić nie lada problem. Dziś poboczne pasje ludzi przestały być ich sprawą osobistą, przekształciły się w dwie, trzy specjalności, a niektórzy, w rodzaju Aleksego, mają aż sześć takich różnych zamiłowań. I starcza im czasu na wszystko, bez żadnego „urywania” i „wykrawania”.
Czy nie za wiele jednak tego filozofowania. Zdąży przecież zająć się wszelkimi rozważaniami siedząc w tak zwanej „kabinie sterowania”. Igor otworzył drzwi.
Jakiś człowiek w niebieskim kombinezonie krzątał „się po kabinie, instalując skrzynkę plastykową z zaokrąglonymi kantami.
— Witam pilota! — powiedział. — Zainstalowałem właśnie nowy przyrząd. Na żądanie Kontroli Bezpieczeństwa Pracy czy też Urzędu Planowania. Tam między nimi powstał jakiś spór.
— A czego się wymaga ode mnie?
— Nie zwracać na to uwagi. Sam nawet nie wiem, co to za przyrząd. Skrzynka jest zaplombowana. Włączyłem przewody według schematu i gotowe. No, to szczęśliwej podróży!
— monter żartobliwie machnął ręką.
Igor zajął swoje miejsce. Instrukcja wymagała, aby pilot podczas startu i lądowania nieodzownie znajdował się w kabinie sterowania. Po co? O tym wiedziała tylko Kontrola Bezpieczeństwa Pracy.
Prawie machinalnie obserwował, jak dawano rozkaz startu, jak maszyna odpowiadała — na tablicy zapalały się i gasły lampki, wskazówki przyrządów zajmowały wśród podziałek swoje miejsca. Tylko ukryty w zamkniętym plastykowym futerale zaplombowany przyrząd nie dawał znaku życia.
Silniki zaczęły pracować. Budynek dworca lotniczego za lewym oknem ruszył z miejsca.
Drzewa na skraju lotniska zlały się w jedną wstęgę. Krótki, bardzo krótki rozbieg, potężne szarpnięcie — i oto w dole szybko uciekające biało — różowe miasto wśród wzgórz, odcinek trasy prosty jak południk — znów miasto, ale już znacznie dalej, w ledwo dostrzegalnych zarysach. Zwrot — i statek mknie w górę, ku słońcu, ku gwiazdom, przecina warstwy lekkich chmur, które tylko z dołu wyglądały tak groźnie.
Równo, łagodnie dudnią silniki.
Pasażerowie wyciągnęli swoje uniwersalne bloki i zajęli się czytaniem książek, przeglądaniem czasopism, oglądaniem filmów. Od czasu gdy Centralna Biblioteka, Główna Ekspedycja Czasopism i Film Generalny zorganizowały audycje przeznaczone dla indywidualnej obsługi posiadaczy bloków uniwersalnych, wiele się na świecie zmieniło.
Zaledwie przed pięciu laty na półkach samolotów leżały jeszcze prawdziwe książki i pisma, niewielkie biblioteczki o stu lub dwustu tomach. Dziś każdy nosi w kieszeni bibliotekę wyposażoną w dziesiątki milionów tomów z oddziałem pierwodruków i rzadkich rękopisów — każdą książkę można czytać posługując się blokiem uniwersalnym i nie czekając na realizację zamówienia dłużej niż trzy minuty. Nakłady dzienników, sięgające niedawno astronomicznych cyfr, w ostatnich czasach spadły gwałtownie i rozważa się już serio zagadnienie, czy warto je w ogóle drukować i kolportować. W rzeczywistości wystarczy parę egzemplarzy do automatycznego przekazywania odbitek na żądanie posiadaczy bloków uniwersalnych. Tylko poszczególni miłośnicy staroświeckości wolą trzymać pismo w rękach, przewracając „stronice palcami.
Wspaniale została rozwiązana sprawa teatru i kina. Każdą premierę ogląda z reguły parę milionów ludzi bez względu na to, gdzie się w danej chwili znajdują. Można podzielić się swoim zdaniem ze wszystkimi, którzy się tym interesują, lub też odwrotnie, wysłuchać opinii każdego nie wstając z fotela samolotu. I to wcale nie przeszkadza sąsiadom: wystarczy nacisnąć guzik „niema rozmowa” i głos śpiewaka, którego postać widzi się na ekranie bloku uniwersalnego, będzie słyszalny tylko dla ciebie. (A do niedawna ludzie musieli zakładać w tym celu ciężkie słuchawki!)
Tak, technika rozwija się niezwykle szybko. Co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat?
…Igor miał dosyć czasu, aby rozmyślać, o czym i ile chciał. Mógł usiąść w wolnym fotelu, wyciągnąć jak wszyscy pasażerowie swój blok uniwersalny i oglądać „Jezioro łabędzie” lub nową sztukę teatralną. Trzeba się tylko dowiedzieć, jakie sztuki dają teraz w różnych teatrach na kuli ziemskiej. Mówią, że najlepsze przedstawienia są w tej chwili w New Yorku, Cambridge i Tambowie.
Jeśli zapragnie, może nacisnąć tylko guziczek „powtórzenie” i przesłuchać zapisane na cienkim metalowym włosku poranne obserwacje meteorologiczne lub przedyskutować swoje myśli, później automatyczna maszyna do pisania wszystko dokładnie przedrukuje. Może wysłuchać dowolnego wykładu, nawet takiego, który był wygłoszony przed tygodniem lub przed rokiem, może zrobić jeszcze tysiąc różnych innych rzeczy.
Nie wolno mu tylko dotykać guziczków na pulpicie sterowania.
Ach, te guziczki, wyśmiewane w pismach humorystycznych, guziczki prześladujące człowieka od najwcześniejszego dzieciństwa do późnej starości! „Precz z guziczkami!” — słuszny postępowy ruch, do niego niewątpliwie należy przyszłość. Igor miał dziś okazję przekonać się, jak łatwo i przyjemnie jest latać nie myśląc o guziczkach. Ale jak wielką miał w tej chwili chęć położyć palce na klawiszach maszyny i poczuć, że ogromny statek podporządkowuje się jego lekkiemu dotknięciu. Niestety, dotykać guzików wolno mu jedynie podczas lotów ćwiczebnych, lotów organizowanych po to tylko, żeby piloci nie zapomnieli kierować samolotem. A Igor lubił prowadzić maszynę — to właśnie spowodowało, że wybrał zawód kierowcy powietrznych liniowców. Ale mówiąc uczciwie, zawód ten stał się nudny, nie sprawia takiej satysfakcji jak dawniej.
Spacerując Igor zatrzymał się przy wejściu do jednego z salonów. W rogu siedział wysoki mężczyzna i patrząc w zadumie na blok uniwersalny, ledwo dostrzegalnie poruszał wargami.
Rozmawiał z kimś, a może pracował. Bliżej drzwi paru pasażerów rozmawiało. Dyskusja dotyczyła przede wszystkim zagadnień miejscowych: sprawy ocieplenia Kamczatki przez wykorzystanie ciepła wnętrza Ziemi oraz sprawy jakuckiej kopalni automatycznej.
Dało to okazję rumianemu młodzieńcowi biorącemu udział w rozmowie, do oświadczenia, że wykorzystywanie naturalnych bogactw ziemi jest już przestarzałe. Czas najwyższy zacząć stwarzać sztuczne pokłady rud.
— Nie wystarczają panu zmiany na powierzchni ziemi — uśmiechnął się pewien niemłody pasażer — chciałby pan przekształcić również jej wnętrze?
— A czemuż by nie? — zdziwił się młodzieniec.
Starszy pan zwlekał chwilę z odpowiedzią.
— Rozmawiałem onegdaj z pewnym… hm, też dosyć młodym obywatelem — przy tych słowach uśmiechnął się lekko — i ów młodzieniec wyjaśnił mi, że człowiek może otrzymywać wszystko, co mu się podoba ze wszystkiego, co mu się podoba. Na przykład ze zwykłego kamienia brukowego — żelazo, złoto albo kiełbasę. W tym celu trzeba po prostu — dosłownie powiedział „po prostu” — rozbić atomy na ich części składowe i z tych części zbudować nowe atomy.
— Fascynująca myśl! — zawołał żywo młodzieniec.
— Wiele jest tych fascynujących pomysłów — uśmiechnął się znowu starszy pan. — Ale pytanie, które z nich należy urzeczywistniać?
— Te, które są najbardziej celowe — wtrącił się nagle pasażer z kąta.
— A co uważać za najbardziej celowe? — zaatakował go natychmiast młodzieniec. — Jakie pan zastosuje kryteria?
— No, na przykład nakłady pracy ludzkiej. To, oczywiście, przede wszystkim. Dalej, nakłady energii. I nie w ogóle, rzecz jasna, ale z uwzględnieniem jej aktualnego bilansu, zasobów surowcowych z danej chwili. Następnie odległość i trudności transportu. I wiele innych rzeczy.
— O… — rzekł z lekkim rozczarowaniem młodzieniec. — Pan, jak widzę, należy do ludzi, którzy wszystko liczą…
— Współpracownik Biura Planowania — przedstawił się pasażer z figlarnym uśmiechem i dorzucił po krótkiej chwili: — Wie pan przecież, że nie skąpimy środków na różne eksperymenty — jak najśmielsze i na wielką skalę. Ale… — popatrzył uważnie na towarzyszy jakby pragnąc się upewnić, czy ich interesuje ten temat, i ciągnął dalej: — Gdy sprawa dotyczy normalnej eksploatacji, dochodzi do głosu matematyka. Weźcie na przykład zaporę przez Cieśninę Beringa, wraz z jej pompami ciągnącymi wodę z Oceanu Spokojnego do Arktyki. Ze współczesnego punktu widzenia jest to instalacja niezbyt doskonała. Zastanówcie się tylko: dla podtrzymania ciepłego klimatu na półkuli północnej trzeba wydobyć rudę uranową, otrzymać z niej materiał rozszczepialny, dostarczyć do zapory i załadować reaktory. Oczywiście, że prawie wszystko to robi się automatycznie, ale prawie, a nie wszystko. Pod tym względem jakucka kopalnia automatyczna stoi na wyższym poziomie. Raz uruchomiona, będzie pracować pięćdziesiąt jeden lat bez udziału człowieka. A nasz samolot — zakończył niespodziewanie — jest mocno przestarzały.
Młoda dziewczyna o jasnych warkoczach, w lekkiej sukience, przysłuchująca się z uwagą rozmowie, rozejrzała się po wnętrzu salonu.
— Nie mam na myśli wygody pasażerów i wyposażenia technicznego — uśmiechnął się nieznacznie pracownik Biura Planowania. — Ale czy państwo zwrócili kiedy uwagę na pilota?
Igor drgnął mimo woli i cofnął się w głąb korytarza.
— Na pilota? — powtórzyła dziewczyna. W głosie jej zabrzmiało zdziwienie. — Ale przecież pilot siedzi tam gdzieś w swej kabinie. Jest niewidzialny.
— Nie tylko niewidzialny, ale w ogóle bezczynny. Jest to jeden z najciekawszych problemów naszego czasu. Dopóki w powietrzu zachodzą wypadki, które się już kiedyś zdarzały, można spokojnie polegać na maszynie. Ale z chwilą, gdy nastąpi coś nieprzewidzianego, wypadek bez analogii w „pamięci” maszyny, staje się ona bezradna. Z tego powodu leci w niej wykwalifikowany pracownik. Setki pilotów kręci się w powietrzu pełniąc zwykły dyżur zamiast zajmować się twórczą pracą, do której wszyscy mają prawo. Przy tym każdy wypadek ingerowania w pracą maszyny jest rozpatrywany jako wydarzenie nadzwyczajne. We wszystkich maszynach wprowadza się niezbędne ulepszenia, żeby coś podobnego nigdy już nie mogło się powtórzyć. W ten sposób prawdopodobieństwo koniecznych interwencji stale się zmniejsza. I piloci mają coraz mniej roboty. To samo dotyczy naszego pilota. Jest to oczywiście człowiek, który uczciwie służy społeczeństwu, ale my pozbawiamy go naturalnej radości pracy. To jest po prostu okrucieństwo.
— Ale on przecież coś robi — zaprotestowała dziewczyna. — Ten pilot.
— Tak. Czyta, dyktuje, może tworzy poemat. Rozumie się. Ale to nie jest rozwiązanie problemu.
— A jak często zdarza mu się mieć coś do roboty?
— Zrozumiałem z tego tylko jedno — pół żartem, pół serio odezwał się starszy pan — że piloci będą wiecznie odbywać przejażdżki na samolotach. Dlatego, że jeżeli nawet pozostanie prawdopodobieństwo jednego nieszczęśliwego wypadku na dziesięć lat na wszystkich liniach lotniczych, Kontrola Bezpieczeństwa Pracy i tak będzie żądała, aby piloci latali na wszystkich samolotach. Miałem do czynienia z tą instytucją. Ja ich znam.
— Troszczą się o pasażerów — odparł pracownik Biura Planowania. — I w zasadzie mają słuszność. Zagadnienie jednak…
W tym momencie Igor poczuł trzy lekkie stuknięcia w pierś. Wzywała go maszyna sterownicza. Po raz pierwszy w ciągu ostatnich dwóch lat.
Nie było to wezwanie awaryjne. Gdy Igor wszedł do kabiny, zielona lampka sygnalizowała:
„Wszystko w porządku”. Igor usiadł w fotelu i uważnie obejrzał tablicę. Niemą mową sygnałów maszyna informowała go o tym, co się stało, i jakie środki zapobiegawcze zostały zastosowane. „Układ chłodzenia” — przeczytał na tablicy. „Nie dochodził płyn ochładzający” — meldowała opadnięta klapka wskaźnika optycznego. „Pompa w porządku” — dziarsko komunikował jego sąsiad. „Uszkodzenie rurociągu” — wnioskowała maszyna. I meldowała:
„Układ przedmuchany”. No, z takim drobiazgiem poradziłoby sobie nawet dziecko.
Igor, zagłębiony w fotelu, zamyślił się głęboko. Trzy lekkie stuknięcia w pierś przywołały go do rzeczywistości. Lampka płonęła pomarańczowym światłem. „Nie dochodzi płyn ochładzający” — przeczytał. A więc zamulenie zostało usunięte tylko chwilowo! Szybko, szybciej niż zrobiłby to człowiek, maszyna zbadała każdy odcinek układu doprowadzającego i wyciągnęła niespodziewany wniosek: „Wszystko w porządku”. A mimo to sygnał: „Płyn ochładzający nie dochodzi” — płonął jasno w dalszym ciągu. Silniki zakomunikowały:
„Przegrzewają się ścianki komory spalania”. — Zabłysnął odpowiedni sygnał na tablicy.
Igor poczuł, że ręce same wyciągają mu się do klawiszów pulpitu sterowania. Ale nie miał prawa interweniować — lampka świeciła pomarańczowym światłem. Maszyna, prędzej niż zrobiłby to Igor, stwierdziła, co można przedsięwziąć w takim przypadku. Zamigotały światełka kontroli przyrządów. Maszyna postanowiła sprawdzić działalność urządzeń sygnalizacyjnych. Zuch maszyna! Słuszna decyzja! Zanim zdążył to pomyśleć, maszyna zbadała już cały układ sygnalizacji. Wszystko w porządku, tylko coś niewyraźnego wynikło ze wskaźnikiem sprawności pompy.
„Niech diabli wezmą ten przyrząd, trzeba włączyć zapasową pompę! — pomyślał Igor podniecony. — Przecież silniki się przegrzewają!…” Podniósł się nawet z fotela… „Włączona pompa zapasowa” — odczytał z ulgą.
Tym razem maszyna powzięła decyzję może o jedną dziesiątą sekundy później niż Igor.
Oczywiście musiała przedtem obojętnie i systematycznie rozważyć wszelkie możliwe rozwiązania, porównać je ze sobą i odrzucić wszystkie prócz jednego właściwego. Igorowi zaś przyszło to do głowy od razu, niemal impulsywnie. Niemniej jednak doznał uczucia głębokiej satysfakcji: w gruncie rzeczy odniósł zwycięstwo nad maszyną. Oto, jakie znaczenie ma żywe doświadczenie ludzkie, może nawet niezupełnie uświadomione, zawarte w komórkach mózgowych i mięśniach ręki, która sama wyciągnęła się w stronę guzika „Pompa zapasowa”. I piloci też się na coś przydają, niech to diabli.
Lampka spokojnie połyskiwała zielonym światłem, a Igor wciąż siedział w fotelu. Silniki dawno zasygnalizowały, że temperatura wróciła do normy. Tablica wyraźnie dawała do poznania, że pilot jest zupełnie w kabinie niepotrzebny.
Ale Igor nie śpieszył się z wyjściem. Przeżył niebywałe uczucie: nie dotknął żadnego guzika, a jednak tak jakby kierował maszyną. Zabawa? Może zabawa! Ale przecież to zabawa w pracę pilota, w pracę, której zakazują mu przepisy służbowe.
Wtem lampka po raz trzeci zapłonęła pomarańczowym światłem. Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze ani razu od czasu, jak istnieją powietrzne linie transkontynentalne. Sam ten fakt był już arcynadzwyczajnym wydarzeniem.
Prawdziwe zdumienie jednak ogarnęło pilota dopiero, gdy spojrzał na tablicę. „Uszkodzenie drugiej pompy” — ze spokojem uczonego skonstatował przyrząd. Jak to, druga pompa nie działa? To kiepska sprawa, przecież trzeciej nie ma.
Błysnął ekran manipulatora. Maszyna przystąpiła do naprawy. Igor obserwował na ekranie, jak mechaniczne ręce szybko i zręcznie badały pompę, zamkniętą w tak ciasnej przestrzeni, że nie sięgnęłaby do niej ręka ludzka. Cóż za diabelska historia! Wszystko było w porządku.
„Zdjąć pokrywę!” — omal nie krzyknął Igor, ale mechaniczne palce już ją odkręcały. Dotarły do wnętrza i wykonały wszystko, o czym pomyślał Igor, niemniej jednak uszkodzenie nie zostało usunięte.
„Dolna rura odprowadzająca!” — przemknęło Igorowi przez głowę. Ale spóźnił się — palce zaśrubowały pokrywę z szybkością nieosiągalną dla wzroku i zabrały się do dolnej rury odprowadzającej. Nie poprzestając na tym palce rozebrały, oczyściły i zmontowały z powrotem wszystko, co tylko można było rozśrubować. Maszyna wykonała tysiące zapobiegawczych, być może zupełnie bezużytecznych czynności, a czas mijał…
Igor poczuł, że myśli zaczynają mu się plątać. Co robić? Nagle doznał olśnienia: zanieczyścił się przewód łączący! Ten krótki przewód łączący obie pompy: zasadniczą i zapasową.
Przyszło mu to do głowy jedynie dlatego, że kiedyś, grając z kolegą w „zgadywankę logiczną” i używając do tego schematu silnika samolotu, sam wymyślił takie uszkodzenie i kazał partnerowi szukać go według objawów ubocznych. No, a partnerem był wówczas Aleksy! Igor wygrał wtedy jeden punkt. Loszka, sprytny, pojętny Loszka nie mógł się domyślić! Przecież i on wtedy przedmuchał najpierw cały układ ochładzający, a potem dopiero włączył zapasową pompę. I przewód łączący, króciutki, zaledwie parocentymetrowy wężyk pozostał nie przedmuchany.
Maszyna, rzecz jasna, nie mogła znać tego przypadku! Robiła wszystko prócz prostej i jedynej w obecnych warunkach czynności. Wreszcie, wypróbowawszy wszystko, do czego była zdolna, poddała się. Lampka zapłonęła czerwonym światłem awaryjnym.
Czas! Igor pochylił się ku tablicy. Silniki ryczały już niemal histerycznie! I wtenczas usłyszał rozkaz, który zabrzmiał dlań jak huk piorunu:
„Nic nie robić!”
Oszołomiony rozejrzał się dokoła bezradnie.
„Nie interweniować!” — powtórzył głos.
I zaraz potem usłyszał lekkie, prawie niedosłyszalne postukiwanie wewnątrz skrzynki z masy plastycznej, która została zainstalowana w kabinie przed odlotem.
Guziki na stole sterowniczym zaczęły wciskać się same, jakby za dotknięciem palców niewidzialnego człowieka. Ekran zabłysnął znowu. Ktoś powoli, po ludzku szukał uszkodzenia.
Ale przecież ten ktoś nie wie o przewodzie łączącym! To rzecz, którą zna tylko Aleksy. Igor wstał z fotela, lecz znów powstrzymał go rozkaz:
„Nie ruszać się!”
Niewidzialny wiedział o przewodzie łączącym. Włączył przedmuchiwanie i zgodnie z przewidywaniem Igora układ ochładzający zaczął natychmiast działać.
Czas najwyższy! Igor otarł pot z czoła. Jeszcze parę sekund i silniki przestałyby pracować.
Tak, dzisiaj Igor miał dosyć wrażeń!
Posiedział jeszcze czas jakiś, żeby się uspokoić. Wszystko działało normalnie. Wówczas wyszedł z kabiny. Pasażerowie zajmowali się swoimi sprawami, nie podejrzewając nawet, co się rozgrywało przed chwilą w kabinie sterowania. Wszystko trwało zaledwie siedem minut!
— Takie właśnie eksperymenty przeprowadzamy obecnie — mówił pracownik Biura Planowania spoglądając na swych towarzyszy błyszczącymi oczyma. — Oczywiście za całkowitą zgodą Kontroli Bezpieczeństwa Pracy. Ale zdaje się, że lądujemy.
Samolot zniżał się. Igor wrócił do kabiny i znów siedział w niej w królewskiej bezczynności, póki koła nie zatrzymały się przed wykreśloną na lotnisku linią i wszystkie drzwi nie otwarły się automatycznie.
Wysiadł z samolotu ostatni.
Trafił mu się wibrolot starej konstrukcji i mógł sobie używać do woli, naciskając guziczki sterowania. Ale — rzecz dziwna — teraz nie sprawiało mu to przyjemności. Co więcej, uważał trzymanie palców na klawiszach za rzecz uciążliwą. Rankiem mu się lepiej latało. Ręce miał wolne, myśli również, skrzydła podporządkowywały się niemal podświadomym życzeniom.
Przypominało to lot w snach. Lot? Tak, rankiem doznawał uczucia lotu. A teraz zwyczajnie zmieniał miejsce w przestrzeni. Zwykła operacja komunikacyjna, którą muszą odbywać wszyscy niemal ludzie Ziemi, tak samo jak dawniej, gdy, jeżeli wierzyć starym filmom, jeździli do pracy na rowerach.
Aleksy siedział w niewielkim pokoju przed pulpitem sterowania — identyczną kopią tego, przy którym Igor przeżył przed godziną denerwujące chwile. Obok stał jeszcze jeden fotel i jeszcze jeden pulpit.
— Tak teraz latam — rzekł Loszka wskazując ręką na swoje gospodarstwo. — Nie odrywając się od ziemi.
Spojrzał na Igora i roześmiał się.
— Za to pracuję — dodał. — Prowadzę sto samolotów na raz. Czyli, że mam sto razy więcej szans do interweniowania w pracę maszyny niż ty. Dzisiaj wybłagałem jeszcze dziesięć rejsów — z trudem dali się przekonać. Postawili mi zapasowy pulpit. To na wypadek, gdyby zdarzyły się dwa uszkodzenia na raz. Według teorii prawdopodobieństwa…
— Ach, ta teoria! — Igor machnął ręką. — Zapoznałem się z nią dzisiaj w praktyce.
— I twój samolot znalazł się wśród tych dziesięciu. Wyobrażam sobie, jaki byłeś zawiedziony, gdy się okazało, że nie musisz pomagać maszynie! Takich samych uczuć musiał kiedyś doznawać ostatni dorożkarz albo ostatni szofer. Należysz już do przeszłości. Igorku!
— Po prostu lubię latać.
— Któż dziś nie lata? I czym wrażenia pilota różnią się od wrażeń pasażerów? Chcesz mieć prawdziwe przeżycia — chodź pracować ze mną. Co prawda nie będziesz już wtedy latał. W moim zawodzie to już niepotrzebny zbytek. Za to praca interesująca. Weź pod uwagę, że tak czy inaczej na przyszły rok zredukują wszystkich pilotów. Nawet loty próbne będą się odbywać automatycznie — za pomocą zaprogramowanych urządzeń.
Rudy Loszka śmiał się, nos mu błyszczał, piegi się rozpłynęły. Nie uważał za potrzebne wywabiania piegów, nie chciał też zmieniać kształtu uszu — miał uszy odstające, przypominające dłonie przystawione do głowy. Loszka uważał, że może całkowicie być takim, jakim stworzyła go matka natura!
— Przecież masz, chłopie, jeszcze inne specjalności! Możesz wybierać. No, będziesz w końcu latającym biologiem. Przecież twój rezerwat jest przewidziany do badań z powietrza. Mówię ci, że to wcale nie jest takie tragiczne, jak ci się wydaje.
…Rzeczywiście! Cóż się zmieniło na świecie? Uczucia, których doznaje się przy kierowaniu maszyną? Można je spotęgować będąc naziemnym dyżurnym. Lot? Cudowniejszego lotu niż wibrolotem bez tablicy sterowania świat jeszcze nie widział.
Romantyka? Tak, bez romantyki ani rusz! Ale kryje się ona w każdej pracy. To, co robi Loszka, też jest romantyczne, chociaż Loszka się do tego nie przyznaje.
Igor wyszedł na ulicę i wezwał wibrolot. Podbiegł stary, naiwny, romantyczny wibrolot z guziczkami gęsto natkanymi na maleńkim pulpicie. Igor miał ochotę podrapać go za uszami, jak robił w dzieciństwie ze swoim osiołkiem. Osiołek Waśka i kałuża pełna kijanek odegrały dużą rolę w jego zamiłowaniach do biologii.
Usiadł w fotelu i położył palce na klawiszach.
— Leć! — rozkazał.
Fotel ani drgnął.
Wtedy nacisnął guziczek — mały, obluźniony — wgniótł go z łatwością. Za plecami Igora rozwinęły się skrzydła i wibrolot pofrunął.