Jan Brzechwa
Brzechwa dzieciom

SAMOCHWAŁA

Samochwała

Samochwała w kącie stała

I wciąż tak opowiadała:

– Zdolna jestem niesłychanie,

Najpiękniejsze mam ubranie,

Moja buzia tryska zdrowiem,

Jak coś powiem, to już powiem,

Jak odpowiem, to roztropnie,

W szkole mam najlepsze stopnie,

Śpiewam lepiej niż w operze,

Znakomicie muchy łapię,

Wiem, gdzie Wisła jest na mapie,

Jestem mądra, jestem zgrabna,

Wiotka, słodka i powabna,

A w dodatku daję słowo,

Mam rodzinę wyjątkową:

Tato mój do pieca sięga,

Moja mama – taka tęga,

Moja siostra – taka mała,

A ja jestem – samochwała!

Zapałka

Mówiła dumnie zapałka:

– Pokażcie takiego śmiałka,

Co w domu zadarłby ze mną,

Gdy nagle zrobi się ciemno.

Doprawdy, słońce jest niczym

Ze swym błyszczącym obliczem,

Bo tylko w dzień świecić może,

A ja zaś o każdej porze!

– To ci heca! –

Rzekła świeca.

Zapałka na to zuchwale:

– Gdy zechcę, świat cały spalę,

I choć nie lubię się chwalić,

Potrafię Wisłę podpalić.

Po czym, po krótkim namyśle,

Skoczyła i znikła w Wiśle.

Tak się skończyły przechwałki

Zarozumiałej zapałki.

– To ci heca! –

Rzekła świeca.

Skarżypyta

– Piotruś nie był dzisiaj w szkole,

Antek zrobił dziurę w stole,

Wanda obrus poplamiła,

Zosia szyi nie umyła,

Jurek zgubił klucz, a Wacek

Zjadł ze stołu cały placek.

– Któż się ciebie o to pyta?

– Nikt. Ja jestem skarżypyta.

Kłamczucha

– Proszę pana, proszę pana,

Zaszła u nas wielka zmiana:

Moja starsza siostra Bronka

Zamieniła się w skowronka,

Siedzi cały dzień na buku

I powtarza "Kuku, kuku!"

– Pomyśl tylko, co ty pleciesz!

To zwyczajne kłamstwo przecież.

– Proszę pana, proszę pana,

Rzecz się stała niesłychana:

Zamiast deszczu, u sąsiada

Dziś padała oranżada,

I w dodatku całkiem sucha.

– Fe, nieładnie! Fe, kłamczucha!

– To nie wszystko, proszę pana!

U stryjenki wczoraj z rana

Abecadło z pieca spadło,

Całą pieczeń z rondla zjadło,

A tymczasem na obiedzie

Miał być lew i dwa niedźwiedzie.

– To dopiero jest kłamczucha!

– Proszę pana niech pan słucha!

Po południu na zabawie

Utonęła kaczka w stawie.

Pan nie wierzy? Daję słowo!

Sprowadzono straż ogniową,

Przecedzono wodę sitem,

A co ryb złowiono przy tym!

– Fe, nieładnie! Któż tak kłamie?

Zaraz się poskarżę mamie!

Leń

Na tapczanie siedzi leń,

Nic nie robi cały dzień.

– O wypraszam to sobie!

Jak to? Ja nic nie robię?

A kto siedzi na tapczanie?

A kto zjadł pierwsze śniadanie?

A kto dzisiaj pluł i łapał?

A kto się w głowę podrapał?

A kto dziś zgubił kalosze?

O – o! Proszę!

Na tapczanie siedzi leń,

Nic nie robi cały dzień.

– Przepraszam! A tranu nie piłem?

A uszu dzisiaj nie myłem?

A nie urwałem guzika?

A nie pokazałem języka?

A nie chodziłem się strzyc?

To wszystko nazywa się nic?

Na tapczanie siedzi leń,

Nic nie robi cały dzień.

Nie poszedł do szkoły, bo mu się nie chciało,

Nie odrobił lekcji, bo czasu miał za mało,

Nie zasznurował trzewików, bo nie miał ochoty,

Nie powiedział "dzień dobry", bo z tym za dużo roboty,

Nie napoił Azorka, bo za daleko jest woda,

Nie nakarmił kanarka, bo czasu mu było szkoda;

Miał zjeść kolację – tylko ustami mlasnął,

Miał położyć się spać – nie zdążył – zasnął.

Śniło mu się, że nad czymś ogromnie się trudził;

Tak zmęczył się tym snem, że się obudził.

Pytalski

Na ulicy Trybunalskiej

Mieszka sobie Staś Pytalski,

Co, gdy tylko się obudzi,

Pytaniami dręczy ludzi.

– W którym miejscu zaczyna się kula?

Co na deser gotują dla króla?

Ile kroków jest stąd do Powiśla?

O czym myślałby stół, gdyby myślał?

Czy lenistwo na łokcie się mierzy?

Skąd wiadomo, że Jurek to Jerzy?

Kto powiedział, że kury są głupie?

Ile much może zmieścić się w zupie?

Na co łysym potrzebna łysina?

Kto indykom guziki zapina?

Skąd się biorą bruneci na świecie?

Ile ważą dwa kleksy w kajecie?

Czy się wierzy niemowie na słowo?

Czy jaskółka potrafi być krową?

Dziadek już od roku siedzi

I obmyśla odpowiedzi,

Babka jakiś czas myślała,

Ale wkrótce osiwiała,

Matka wpadła w stan nerwowy

I musiała zażyć bromu,

Ojciec zaś poszedł po rozum do głowy

I kiedy powróci – nie wiadomo.

Grzyby

Król Borowik Prawdziwy szedł lasem

Postukując swym jedynym obcasem,

A ze złości brunatny był cały,

Bo go muchy okrutnie kąsały.

Tedy siadł uroczyście pod dębem

I rozkazał na alarm bić w bęben:

– Hej, grzyby, grzyby,

Przybywajcie do mojej siedziby,

Przybywajcie orężnymi pułkami.

Wyruszamy na wojnę z muchami!

Odezwały się pierwsze opieńki:

– Opieniek jest maleńki,

A tam trzeba skakać na sążeń,

Gdzie nam, królu, do takich dążeń?

Załkały surojadki:

– My mamy maleńkie dziatki,

Wolimy życie spokojne,

Inne grzyby prowadź na wojnę.

Zaszemrały modraczki:

– Mamy całkiem zniszczone fraczki,

Mamy buty wśród grzybów najstarsze,

Nie dla nas wojenne marsze.

Zastękały czubajki:

– Wpierw musimy wypalić fajki,

Wypalimy je, królu, do zimy,

W zimie z tobą na wojnę ruszymy.

A król siedzi niezmiennie pod dębem,

Każe znowu na alarm bić w bęben:

– Przybywajcie, pieczarki, maślaki,

Trufle, gąski, purchawki, koźlaki,

Bedłki, rydze, bielaki i smardze,

Przybywajcie, bo tchórzami pogardzę!

Ledwo rzekł to, wtem patrzy, a z boru

Maszeruje pułk muchomorów:

– Przychodzimy z muchami wojować!

Ty nas, królu, na wojnę prowadź!

Wojowały grzybowe zuchy,

Pokonały aż cztery muchy.

Król Borowik winszował im szczerze

I dał wszystkim po grzybowym orderze.

Ptasie plotki

Usiadła zięba na dębie:

– Na pewno dziś się przeziębię!

Dostanę chrypki, być może,

Głos jeszcze stracę, broń Boże,

A koncert mam zamówiony

W najbliższą środę u wrony.

Jęknęły smutnie żołędzie:

– Co będzie, ziębo, co będzie?

Leć do dzięcioła, do buka,

Niech dzięcioł ciebie opuka!

Podniosła lament sikora:

– Podobno zięba jest chora!

Gil z tym poleciał do szpaka:

– Jest sprawa taka a taka,

Mówiła właśnie sikora,

Że zięba jest ciężko chora.

Poleciał szpak do słowika:

– Ze słów sikory wynika,

Że zięba już od miesiąca,

Po prostu jest konająca.

Słowik wróblowi polecił,

By trumnę dla zięby sklecił.

Rzekł wróbel do drozda: – Droździe,

Do trumny przynieś mi gwoździe.

Stąd dowiedziała się wrona,

Że zięba na pewno kona.

A zięba nic nie wiedziała,

Na dębie sobie siedziała,

Aż jej doniosły żołędzie,

Że koncert się nie odbędzie,

Gdyż zięba właśnie umarła

Na ciężką chorobę gardła.

Kwoka

Proszę pana, pewna kwoka

Traktowała świat z wysoka

I mówiła z przekonaniem:

– Grunt – to dobre wychowanie!

Zaprosiła raz więc gości,

By nauczyć ich grzeczności.

Osioł pierwszy wszedł, lecz przy tym

W progu garnek stłukł kopytem.

Kwoka wielki krzyk podniosła:

– Widział kto takiego osła?!

Przyszła krowa. Tuż za progiem

Zbiła szybę lewym rogiem.

Kwoka, gniewna i surowa,

Zawołała: – A to krowa!

Przyszła świnia prosto z błota.

Kwoka złości się i miota:

– Co też pani tu wyczynia?

Tak nabłocić! A to świnia!

Przyszedł baran. Chciał na grzędzie

Siąść cichutko w drugim rzędzie,

Grzęda pękła. Kwoka, wściekła,

Coś o łbie baranim rzekła

I dodała: – Próżne słowa,

Takich nikt już nie wychowa,

Trudno… Wszyscy się wynoście!

No i poszli sobie goście.

Czy ta kwoka, proszę pana,

Była dobrze wychowana?

Jajko

Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury.

Kura wyłazi ze skóry,

Prosi, błaga, namawia: – Bądź głupsze!

Lecz co można poradzić, kiedy ktoś się uprze?

Kura martwi się bardzo i nad jajkiem gdacze,

A ono powiada, że jest kacze.

Kura prosi serdecznie i szczerze:

– Nie trzęś się, bo będziesz nieświeże.

A ono właśnie się trzęsie

I mówi, że jest gęsie.

Kura do niego zwraca się z nauką,

Że jajka łatwo się tłuką,

A ono powiada, że to bajka,

Bo w wapnie trzyma się jajka.

Kura czule namawia: – Chodź, to cię wysiedzę.

A ono ucieka za miedzę,

Kładzie się na grządkę pustą

I oświadcza, że będzie kapustą.

Kura powiada: – Nie chodź na ulicę,

Bo zrobią z ciebie jajecznicę.

A jajko na to najbezczelniej:

– Na ulicy nie ma patelni.

Kura mówi: Ostrożnie! To gorąca woda!

A jajko na to: – Zimna woda! Szkoda!

Wskoczyło do ukropu z miną bardzo hardą

I ugotowało się na twardo.

Na straganie

Na straganie w dzień targowy

Takie słyszy się rozmowy:

– Może pan się o mnie oprze,

Pan tak więdnie, panie Koprze.

– Cóż się dziwić, mój Szczypiorku,

Leżę tutaj już od wtorku!

Rzecze na to Kalarepka:

– Spójrz na Rzepę – ta jest krzepka!

Groch po brzuszku Rzepę klepie:

– Jak tam, Rzepo? Coraz lepiej?

– Dzięki, dzięki, panie Grochu,

Jakoś żyje się po trochu,

Lecz Pietruszka – z tą jest gorzej:

Blada, chuda, spać nie może.

– A to feler –

Westchnął Seler.

Burak stroni od Cebuli,

A Cebula doń się czuli:

– Mój Buraku, mój czerwony,

Czybyś nie chciał takiej żony?

Burak tylko nos zatyka:

– Niech no pani prędzej zmyka,

Ja chcę żonę mieć buraczą,

Bo przy pani wszyscy płaczą.

– A to feler –

Westchnął Seler.

Naraz słychać głos Fasoli:

– Gdzie się pani tu gramoli?!

– Nie bądź dla mnie taka wielka! –

Odpowiada jej Brukselka.

– Widzieliście, jaka krewka! –

Zaperzyła się Marchewka.

– Niech rozsądzi nas Kapusta!

– Co, Kapusta?! Głowa pusta?!

A Kapusta rzecze smutnie:

– Moi drodzy, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,

Wnet i tak zginiemy w zupie!

– A to feler –

Westchnął Seler.

Arbuz

W owocarni arbuz leży

I złośliwie pestki szczerzy;

Tu przygani, tam zaczepi.

– Już byś przestał gadać lepiej,

Zamknij buzię,

Arbuzie!

Ale arbuz jest uparty,

Dalej sobie stroi żarty

I tak rzecze do moreli:

– Jeszcześmy się nie widzieli,

Pani skąd jest?

– Jestem Serbka…

– Chociaż Serbka, ale cierpka!

Wszystkich drażnią jego drwiny,

A on mówi do cytryny:

– Pani skąd jest?

– Jestem Włoszka…

– Chociaż Włoszka, ale gorzka!

Gwałt się podniósł na wystawie:

– To zuchwalstwo! To bezprawie!

Zamknij buzię,

Arbuzie!

Lecz on za nic ma owoce,

Szczerzy pestki i chichoce.

Melon dość już miał arbuza,

Krzyknął: – Głupiś! Szukasz guza!

Będziesz miał za swoje sprawki!

Runął wprost na niego z szafki,

Potem stoczył go za ladę

I tam zbił na marmoladę.

Pomidor

Pan pomidor wlazł na tyczkę

I przedrzeźnia ogrodniczkę.

– Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Oburzyło to fasolę:

– A ja panu nie pozwolę!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Groch zzieleniał aż ze złości:

– Że też nie wstyd jest waszmości!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Rzepa także go zagadnie:

– Fe! Niedobrze! Fe! Nieładnie!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Rozgniewały się warzywa:

– Pan już trochę nadużywa.

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Pan pomidor zawstydzony,

Cały zrobił się czerwony

I spadł wprost ze swojej tyczki

Do koszyczka ogrodniczki.

Koziołeczek

Posłał kozioł koziołeczka

Po bułeczki do miasteczka.

Koziołeczek ruszył w drogę,

Wtem się natknął na stonogę.

Zadrżał z trwogi, no i w nogi –

Gaik, steczka, mostek, rzeczka,

A tam czekał ojciec srogi

I ukarał koziołeczka:

– Taki tchórz! Taki tchórz!

Ledwo wyszedł, wrócił już!

Ładne rzeczy! Ładne rzeczy!

A koziołek tylko beczy:

– Jak nie uciec, ojcze drogi,

Przecież sam rozumiesz to:

Ja mam tylko cztery nogi,

A stonoga ma ich sto!

Posłał kozioł koziołeczka

Po ciasteczka do miasteczka.

Koziołeczek mknie raz-dwa-trzy.

Nagle staje, nagle patrzy:

Chustka wisi na parkanie –

Koziołeczek tedy w nogi!

I znów dostał w domu lanie,

Bo był ojciec bardzo srogi:

– Taki tchórz! Taki tchórz!

Ledwo wyszedł, wrócił już!

Ładne rzeczy! Ładne rzeczy!"

A koziołek tylko beczy:

– Jak nie uciec, ojcze drogi,

Czyż jest słuszna kara twa?

Chustka ma wszak cztery rogi,

A ja mam zaledwie dwa!

Prot i Filip

Prot i Filip lat już wiele

Słyną jak przyjaciele.

Czy wesele, czy też stypa,

Prot nie pójdzie bez Filipa,

Nie opuści Filip Prota,

Choćby dostał worek złota.

Gdy się zdarzy jakaś bieda,

Prot Filipa skrzywdzić nie da,

Kiedy Prota zmoże grypa,

Już przy Procie masz Filipa.

Dość, że wszyscy wiedzą o tym:

Prot z Filipem, Filip z Protem.

Lecz i przyjaźń czasem bywa

Niesłychanie uciążliwa.

Filip chował rybki złote,

A tu Prot umyślił psotę:

Wziął i wszystkie zjadł w potrawce.

Filip, zły, chce znaleźć sprawcę,

Caluteńki dom przetrząsa,

A Prot śmieje się spod wąsa:

– Ach, Filipie, ach, Filipie,

Trzeba znać się na dowcipie!

Raz gotował Filip flaki,

A Prot wpadł na pomysł taki,

Że podrzucił mu do garnka

Stary kalosz. Filip sarka,

Obwąchuje całą kuchnię,

A tu obiad gumą cuchnie.

Filip wzdycha i narzeka,

A Prot woła już z daleka:

– Ach, Filipie, ach, Filipie,

Trzeba znać się na dowcipie!

Filip dostał raz po dziadku

Pozłacany fotel w spadku,

Mówił tedy wszystkim dumnie:

– To najlepszy mebel u mnie.

Prota nudził spokój błogi,

Więc w fotelu podciął nogi,

Potem rzecze: – Przyjacielu,

Usiądź sobie w tym fotelu.

Filip usiadł, a tu właśnie

Fotel pod nim jak nie trzaśnie!

Cztery nogi – w cztery strony!

Wstaje Filip potłuczony:

– Któż to zrobił mi, u licha?

Na to Prot ze śmiechu prycha:

– Ach, Filipie, ach, Filipie,

Trzeba znać się na dowcipie!

Tu już Filip najwyraźniej

Dość miał całej tej przyjaźni:

– Lubisz psoty? Oto psota,

Która jest w sam raz dla Prota!

Przy tych słowach popadł w zapał,

Za czuprynę Prota złapał,

Wytarmosił bez litości,

Porachował wszystkie kości

I za krzywdy tak odpłacił,

Że Prot cały dowcip stracił.

Rzepa i miód

Chwaliła się raz rzepa przed całym ogrodem,

Że jest bardzo smaczna z miodem.

Na to miód się obruszy i tak jej przygani:

– A ja jestem smaczny i bez pani!

Загрузка...