CZĘŚĆ CZWARTA

47

23.50


Suzanne biegła w dół zboczem w kierunku miasta. Po drodze minęła trójkę zapóźnionych spacerowiczów, na których nawet nie spojrzała. Jedynym jej zmartwieniem było dotrzeć do hotelu „Gebler”, zabrać rzeczy i zniknąć. Poczuje się bezpiecznie dopiero po przekroczeniu czeskiej granicy i dotarciu do zamku Loukov, dopóki Loring i Fellner nie rozwiążą tej sprawy między sobą.

Nagłe pojawienie się Knolla zaskoczyło ją po raz drugi.

Zaciekły sukinsyn! Wiedziała jednak, że bardzo boleśnie nadepnęła mu na odcisk. Postanowiła, że nie popełni po raz kolejny tego samego błędu. Nie wolno go drażnić. Jeśli Christian jest w Stod, ona musi wynosić się z tego kraju.

Dotarła do uliczki i szybkim truchtem ruszyła w stronę hotelu.

Dzięki Bogu, była już spakowana. Wszystko było gotowe do wyjazdu, planowała bowiem opuścić Stod natychmiast po wykończeniu Alfreda Grumera. Drogę oświetlało teraz mniej latarni niż przedtem, ale wejście do hotelu tonęło w powodzi świateł. Weszła do holu. Pełniący nocny dyżur recepcjonista stukał w klawiaturę komputera; nawet nie podniósł głowy. Na górze zarzuciła na ramię torbę podróżną i położyła na łóżku zwitek euro; kwota znacznie przekraczała należność za noclegi. Nie miała czasu na formalności.

Próbowała przemyśleć wszystko od początku. Może Knoll nie wiedział, gdzie się zatrzymała. Stod było sporym miastem, hotele i zajazdy napotykało się co krok. Nie, zdecydowała. On wiedział i prawdopodobnie zaraz się tu pojawi.

Pomyślała znów o tarasie na samej górze opactwa. Knoll szedł za kimś, kto był obecny w kościele przez cały czas.

To powinno ją również niepokoić. Jednak to nie ona zabiła Grumera. Bez względu na to, co ów ktoś widział, w znacznie większym stopniu było to zmartwienie Knolla niż jej.

Z torby podróżnej wyjęła zapasowy magazynek do sauera i załadowała. Potem wsunęła pistolet do kieszeni. Na dole przeszła szybko przez hol i wyszła przed front. Spojrzała w prawo, potem w lewo. Knoll, oddalony o jakieś sto metrów, zmierzał w jej kierunku. Gdy ją zobaczył, zaczął biec. Sprintem ruszyła przed siebie wzdłuż opustoszałej ulicy, potem skręciła za róg.

Biegła, klucząc, bez ustanku. Może uda jej się zgubić go w labiryncie starych i bliźniaczo do siebie podobnych uliczek.

Zatrzymała się. Z trudem łapała powietrze.

Z tyłu dobiegał ją odgłos kroków.

Przybliżały się.

Był tuż, tuż.

W suchym powietrzu Knoll, oddychając, wypuszczał kłęby pary. Idealnie wyliczył czas. Jeszcze kilka chwil i dopadnie sukę.

Skręcił i za rogiem się zatrzymał.

Cisza.

To ciekawe.

Chwycił pistolet i ostrożnie ruszył do przodu. Wczoraj przestudiował na planie otrzymanym w biurze turystycznym rozkład starej części miasta. Między kwartałami zabytkowych budynków przebiegały wąskie brukowane uliczki i jeszcze węższe alejki. Spadziste dachy, mansardowe okna oraz łuki przyozdobione mitologicznymi stworami znajdowały się z każdej strony. Łatwo było się zgubić w tym labiryncie podobnych uliczek. Jednak on wiedział dokładnie, gdzie Danzer zastawiła stalowoszare porsche. Odnalazł je wczoraj w czasie rozpoznania terenu, wiedząc, że prawdopodobnie zaparkowała w pobliżu hotelu szybki samochód.

Skierował się więc teraz właśnie tam, jak zresztą zamierzała uczynić i ona w chwili, gdy go dojrzała.

Znów się zatrzymał.

Cisza niemal dźwięczała w uszach.

Z oddali nie dobiegał odgłos uderzających o kocie łby butów.

Ruszył powoli przed siebie i doszedł do rogu. Ulica była prosta; jej mrok rozpraszała jedynie lampa usytuowana na przeciwległym krańcu. W połowie znajdowało się kolejne skrzyżowanie. Alejka biegnąca w prawo miała zaledwie trzydzieści metrów i kończyła się przed czymś, co wyglądało na zaplecze sklepu. Nieduży pojemnik na śmieci stał po prawej, czarne bmw po lewej stronie. Była to właśnie alejka raczej niż ulica. Doszedł do końca i sprawdził samochód. Zamknięty.

Podniósł klapę pojemnika na śmieci. W środku było tylko kilka gazet i plastikowa torba cuchnąca zepsutą rybą. Nacisnął klamkę przy drzwiach domu. Były zamknięte.

Z pistoletem w ręku ruszył z powrotem ku głównej ulicy i skręcił w prawo.

Suzanne odczekała pięć minut, zanim wypełzła spod bmw.

Zdołała się wcisnąć pod auto tylko dzięki filigranowej sylwetce. Na wszelki wypadek pistolet miała odbezpieczony.

Knoll nie zajrzał pod auto; zadowolił się sprawdzeniem, czy jego drzwi są zamknięte. Alejka najwyraźniej była zupełnie wyludniona.

Wyciągnęła z kubła na śmieci torbę podróżną przykrytą starymi gazetami. Rybi fetor przylgnął do skóry, z której zrobiona była torba. Wsunęła sauera do kieszeni i zdecydowała się pójść do swego auta inną drogą. Przez chwilę pomyślała, czy nie lepiej zostawić je w cholerę i rano wynająć samochód.

Zawsze mogła tu później wrócić i zabrać swoje porsche, gdy sprawy się ułożą. Jej zadaniem było wykonanie tego, czego żądał pracodawca. Chociaż Loring pozostawił jej wolną rękę, coraz bardziej obawiała się bezpośredniej konfrontacji z Knollem oraz przyciągnięcia uwagi osób postronnych.

Ponadto całkowita eliminacja rywala okazała się dużo trudniejsza niż jej się wydawało.

Zatrzymała się w alejce przed skrzyżowaniem i przez kilka sekund nasłuchiwała.

Nie usłyszała jego kroków.

Zerwała się do biegu, lecz nie skręciła w prawo, jak uczynił to Knoll. Pobiegła w lewo.

Nagle w czoło uderzyła ją pięść, która wyłoniła się z ciemnego wejścia. Głowa odskoczyła jej do tyłu i wróciła na swoje miejsce. Ból w pierwszej chwili był ogromny; następnie poczuła, że czyjaś dłoń owija się wokół jej szyi. Jej ciało uniosło się ponad ziemię i ciężko gruchnęło o ścianę. Na twarzy Christiana Knolla pojawił się odpychający nordycki uśmiech.

– Uważasz mnie za aż takiego głąba? – zapytał; ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.

– Przestań, Christianie. Spróbujmy załatwić to polubownie. W opactwie zaproponowałam ci rozwiązanie konfliktu poważnie. Chodźmy do twojego pokoju. Pamiętasz, jak było we Francji? To prawdziwa rozkosz.

– Cóż jest tak ważne, że postanowiłaś mnie z tego powodu zabić? – chciał zaspokoić ciekawość, zaciskając jednocześnie uścisk na jej krtani.

– Jeśli ci powiem, puścisz mnie?

– Ja nie żartuję, Suzanne. Mam przykazane postępować tak, by przyniosło mi to satysfakcję. Jestem przekonany, że wiesz, co mi przynosi satysfakcję.

– Kto oprócz nas był w kościele? – postanowiła zyskać na czasie.

– Cutlerowie. Wygląda na to, że są tym bardzo zainteresowani. Zechcesz mnie może oświecić?

– Skąd mam to wiedzieć?

– Jestem przekonany, że wiesz dużo więcej niż skłonna będziesz wyjawić – zacisnął mocniej dłoń na jej szyi.

– Dobrze już, dobrze, Christianie. Chodzi o Bursztynową Komnatę.

– A konkretnie?

– Komnatę ukrył tu Hitler. Musiałam się co do tego upewnić i dlatego tu jestem.

– Upewnić się co do czego?

– Wiesz, że to interesuje Loringa. Poszukuje jej od lat, zresztą tak jak Fellner. Zyskaliśmy po prostu informacje, których wy nie macie.

– Na przykład?

– Wiesz, że nie mogę powiedzieć. To nie fair.

– A wysadzenie mnie w powietrze było fair. Co jest grane, Suzanne? To nie są zwykłe łowy.

– Proponuję ci układ. Wróćmy do twojego pokoju. Porozmawiamy potem. Przyrzekam.

– Nie mam najmniejszej ochoty na seks.

Jednak dopięła swego. Dłoń na jej szyi rozluźniła uścisk na tyle, by zdołała odbić się od ściany i wymierzyć mu potężnego kopniaka kolanem w jądra.

Knoll zgiął się z bólu. Kopnęła go jeszcze raz między nogi, po czym pobiegła co tchu ku wolności.

Knoll czuł niesamowity ból w kroczu. Do oczu napłynęły mu łzy. Ta suka znowu to zrobiła. Szybka jak kot. Puścił ją tylko na moment, chcąc poprawić uchwyt. Ale to wystarczyło, by zaatakowała.

Psiakrew!

Podniósł wzrok i zobaczył, jak Danzer znika w końcu ulicy. Między nogami nie przestawało boleć. Z trudem łapał oddech, ale zapewne uda mu się oddać celny strzał w jej kierunku. Sięgnął do kieszeni po pistolet, ale zatrzymał się w połowie drogi.

Nie ma potrzeby.

Zajmie się nią jutro.

48

ŚRODA, 21 MAJA, 1.30

Rachel otworzyła oczy Głowa pękała jej z bólu. Żołądek podjeżdżał do gardła, czuła mdłości. Sweter cuchnął wymiocinami. Rana na szyi szczypała. Palcem sprawdziła obrys zakrzepłej krwi, potem przypomniała sobie, jak w jej brodę wbijał się szpic sztyletu.

Pochylał nad nią się mężczyzna w brązowym habicie mnicha. Twarz miał pobrużdżoną i wpatrywał się w Rachel zaniepokojonym, wodnistymi oczyma. Siedziała oparta o ścianę w korytarzu, w którym zaatakował ją Knoll.

– Co się stało? – zapytała.

– To ty nam powiedz – usłyszała w odpowiedzi głos Waylanda McKoya.

Usiłowała wyostrzyć spojrzenie.

– Nie widzę cię, McKoy Wielkolud podszedł bliżej.

– Gdzie jest Paul? – zapytała.

– Leży tu nieprzytomny Nieźle oberwał w głowę. Jesteś cała?

– Tak. Tylko piekielnie boli mnie głowa.

– I nie dziwota. Mnisi usłyszeli strzały w kościele. Znaleźli Grumera, potem was oboje. Twój klucz od pokoju zaprowadził ich do hotelu „Garni”. I w ten sposób ja się tu znalazłem.

– Trzeba wezwać lekarza.

– Ten mnich jest lekarzem. Twierdzi, że twoja głowa jest cała. Nie ma pęknięć.

– A co z Grumerem?

– Zapewne smaży się już w piekle.

– To był Knoll i ta kobieta. Grumer przyszedł tu spotkać się z nią ponownie i zginął z ręki Knolla.

– Pierdolony skurwiel dostał to, na co zasłużył. A czy możesz mi powiedzieć, dlaczego wy oboje nie zaprosiliście mnie na tę eskapadę?

Głowa nie przestawała jej boleć.

– Masz szczęście, że cię nie zaprosiliśmy.

O kilka stóp od nich zajęczał Paul. Ruszyła po kamiennej posadzce. Żołądek powoli się uspokajał.

– Paul, wszystko w porządku? Pocierał lewą stronę głowy.

– Co się stało?

– Knoll się na nas zaczaił.

Przysunęła się bliżej i obejrzała jego głowę.

– Skaleczyłaś się w podbródek? – chciał wiedzieć McKoy.

– Nieważne.

– Proszę Wysokiego Sądu. Mamy tu martwego Niemca oraz policjantów, którzy zadają tysiące pytań. Was oboje znaleziono nieprzytomnych, a ty mi mówisz, że to nieważne.

– Co tu się, do cholery, wydarzyło?

– Musimy zadzwonić do inspektora Pannika – powiedział do niej Paul.

– Dobrze, Paul.

– Przepraszam. Halo? Pamiętacie mnie? – wtrącił się Wayland.

Mnich podał jej wilgotny ręcznik. Przyłożyła go Paulowi do głowy Na tkaninie pojawiła się krwawa plama.

– Chyba rozciął ci głowę.

– Co ci się stało? – Paul dotknął dłonią rany na jej podbródku.

Postanowiła powiedzieć całą prawdę.

– Knoll mnie ostrzegł. Powiedział, żebyśmy wracali do domu i trzymali się z dala od tego.

– Z dala od czego? – McKoy pochylił się nad nimi.

– Nie bardzo wiem – odparła. – Dowiedzieliśmy się tylko, że kobieta zamordowała Czapajewa, a Knoll mojego ojca.

– Skąd to wiecie?

Opowiedziała mu o tym, co się wydarzyło w kościele.

– Nie słyszałem dokładnie wszystkiego, o czym rozmawiali ze sobą Grumer i ta kobieta – dodał Paul. – Tylko oderwane słowa i urywki zdań. Ale wydaje mi się, że jedno z nich, chyba Grumer, wspomniało o Bursztynowej Komnacie.

McKoy pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Nigdy nawet mi się nie śniło, że sprawy zajdą tak daleko. Cóż za cholerne głupstwo popełniłem?

– Jakie głupstwo masz na myśli? – zainteresował się Paul.

– McKoy nie odpowiedział.

– No mów! – ponagliła go Rachel.

– Ale łowca skarbów milczał.

McKoy stał w podziemnej pieczarze, usiłując zebrać myśli, i wpatrywał się w trzy nadgryzione zębem czasu ciężarówki.

Powoli skierował wzrok na wiekowe skalne ściany, szukając w nich jakiegoś śladu. Gdybyż te ściany umiały mówić! Czy powiedziałyby mu więcej niż to, co sam wiedział? Albo więcej niż się domyślał? Czy potrafiłyby mu wyjaśnić, dlaczego Niemcy wjechali do wnętrza góry trzema ciężarówkami, a potem wysadzili dynamitem jedyne wyjście? A może to nie Niemcy zablokowali wejście? Czy te ściany potrafiłyby opisać, w jaki sposób czeski przemysłowiec po latach dostał się do wnętrza jaskini, wykradł to, co tu ukryto, i potem wysadził w powietrze wejście? A może te ściany niczego nie wiedziały? I były równie milczące jak głosy, które przez lata usiłowały przebić się na zewnątrz, lecz trafiały jedynie na szlak wiodący ku śmierci.

Usłyszał odgłosy kroków z tyłu za sobą, od strony wejścia. Drugie wyjście z jaskini nadal zawalone było skalnym rumowiskiem i gruzem, a jego ekipa jeszcze nie przystąpiła do drążenia. Mieli podjąć prace nazajutrz. Spojrzał na zegarek-, dochodziła jedenasta przed południem. Odwrócił się i dostrzegł Paula i Rachel wyłaniających się z cienia.

– Nie spodziewałem się, że pojawicie się tu tak wcześnie.

– Jak wasze głowy?

– Oczekujemy odpowiedzi. McKoy, nie graj z nami w kotka i myszkę – odezwał się Paul. – Jesteśmy zanurzeni w tym po uszy, bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Wczoraj wieczorem żałowałeś tego, co zrobiłeś. Co miałeś na myśli?

– Nie zamierzacie posłuchać rady Knolla i wrócić do domu?

– Sądzisz, że powinniśmy? – zapytała Rachel.

– Ty jesteś od sądzenia.

– Skończcie z tym przekomarzaniem – przerwał Paul. O co chodzi?

– Chodźcie za mną – powiedział Wayland i zaprowadził ich w poprzek pieczary do jednego z ludzkich szkieletów zagłębionych w piasku. – Niewiele zostało z odzieży, którą ci goście mieli na sobie, ale z tych strzępów można wnioskować, że są to mundury pamiętające czasy drugiej wojny światowej. Ten deseń to z pewnością wzór używany przez marynarkę USA.

Pochylił się i wskazał palcem.

– To pochwa od bagnetu M4, wyrób amerykański, także z okresu wojny. Nie jestem pewien, ale kabura wygląda na wzór francuski. Niemcy nie nosili amerykańskich mundurów ani nie używali francuskiego sprzętu. Po wojnie jednak różne struktury militarne i paramilitarne posługiwały się amerykańskim sprzętem. Francuska Legia Cudzoziemska.

G recka Armia Narodowa. Piechota holenderska. – Wskazał gestem pieczarę. – Jeden z tych nieszczęśników miał na sobie bryczesy oraz buty bez kieszonek. Tak po wojnie ubierali się też Węgrzy pod butem Sowietów. Odzież, puste ciężarówki i portfel, który znalazłeś, wyjaśniają wszystko.

– To znaczy? – zapytał Paul.

– To miejsce ktoś obrabował.

– Doszedłeś do tego na podstawie mundurów, które ci faceci nosili? – zapytała z niedowierzaniem Rachel.

– Chociaż wydaje się wam, że jestem tylko prostakiem z Karoliny Północnej, znam historię wojskowości bardzo dobrze, bo to moje hobby Pomaga mi to w przygotowaniu prac eksploracyjnych. Wiem, że mam rację. Intuicja podpowiadała mi to już w poniedziałek. Ktoś dotarł do tej jaskini już po wojnie. Co do tego nie mam wątpliwości. Ci nieszczęśnicy byli albo byłymi żołnierzami, albo służyli w wojsku, albo robotników przebrano w wojskowe łachy z demobilu. Zastrzelono ich, kiedy skończyli robotę.

– A zatem całe to przedstawienie w wykonaniu twoim i Grumera było wyreżyserowane? – żachnęła się Rachel.

– Do jasnej cholery, nie. Marzyłem, że to miejsce będzie wypełnione dziełami sztuki, ale gdy tylko zajrzałem do środka, zrozumiałem, że dotarliśmy na miejsce zbrodni. Nie miałem jednak aż do tej pory pojęcia, jak potwornej zbrodni.

Paul wskazał na piasek.

– Obok tego ciała widniały na piasku litery. – Pochylił się i odtworzył na piasku litery O, I oraz C, rozmieszczając je w takich odstępach, w jakich zapamiętał. – Wyglądały mniej więcej tak.

McKoy wyciągnął z kieszeni zdjęcia wykonane przez Grumera.

Paul dopisał trzy dodatkowe litery: L, R, N, wypełniając puste miejsca, i w końcu z C zrobił G. Teraz napis na piasku głosił LORING.

– Sukinsyn – nie wytrzymał Wayland, porównując fotografię z tym, co widział na piasku. – Sądzę, Cutler, że masz rację.

– Jakie argumenty przemawiają za tym? – Rachel skierowała pytanie do Paula.

– Litery nie były wyraźne. Ostatnia z nich mogła być zatartym G. W każdym razie to nazwisko wciąż się pojawia. Twój ojciec wspomniał o nim także w jednym z listów.

– Przeczytałem go jeszcze raz całkiem niedawno.

McKoy pogrążył się w lekturze pisanego odręcznie listu.

W połowie tekstu jego uwagę przyciągnęło nazwisko Loringa.

Yancy dzwonił wieczorem w dniu poprzedzającym katastrofę. Odnalazł człowieka, którego brat pracował w posiadłości Loringa; tego, o którym wspominałeś. Miałeś racje. Nie powinienem prosić Yancyego by rozpytał sie ponownie, gdy będzie we Włoszech.

Wzrok McKoya spotkał się ze spojrzeniem Paula.

– Sądzisz, że to z powodu twoich rodziców podłożono tę bombę?

– Sam już nie wiem, co o tym myśleć – odparł Paul i wskazał ręką piasek. – Wczoraj wieczorem Grumer mówił o Loringu. Padło to nazwisko także z ust Karola. Może i mój ojciec je rzucił mimochodem. Prawdopodobnie ten gość na piasku właśnie jego chciał wskazać. Wiem tylko, że Knoll zabił ojca Rachel, a ta kobieta uśmierciła Czapajewa.

– Chodźcie, pokażę wam jeszcze coś – powiedział McKoy i poprowadził ich ku mapie rozłożonej w pobliżu jednej z belek oświetleniowych. – Dziś rano wykonałem kilka odczytów z użyciem kompasu. Drugi zawalony szyb biegnie w kierunku północno-wschodnim.

Pochylił się i wskazał palcem.

– To mapa tego rejonu sporządzona w 1943 roku. Była tu kiedyś brukowana droga biegnąca równolegle do podnóża góry i potem skręcająca ku północnemu wschodowi.

Paul i Rachel pochylili się nad mapą.

– Idę o zakład, że te ciężarówki wjechały tu przez to zawalone wejście, a przedtem dojechały tą drogą. Potrzebowały utwardzonej nawierzchni. Były zbyt ciężkie, by poruszać się po piasku i błocie.

– Wierzysz w to, co wczoraj wieczorem powiedział Grumer? – zapytała zaintrygowana Rachel.

– Że była tu ukryta Bursztynowa Komnata? Nie mam co do tego wątpliwości.

– A co twoim zdaniem za tym przemawia? – zapytał Paul.

– Podejrzewam, że to nie naziści zawalili wejście, lecz ten ktoś, kto już po wojnie splądrował to miejsce. Niemcy przecież chcieliby w końcu odzyskać bursztynowe płyty, które tu ukryli.

– Wobec tego zamknięcie dostępu do nich nie miało sensu. Ale ten skurwiel, który tu był w latach pięćdziesiątych, z pewnością nie chciał, by ktokolwiek się dowiedział, co stąd zabrał. Zamordował swoich pomocników i zawalił wejście. Natrafiliśmy na tę pieczarę przypadkiem, dzięki wskazaniom radaru geologicznego.

– Fakt, że udało nam się dokopać, to kolejny łut szczęścia.

– Zawsze przydaje się odrobina szczęścia – stwierdziła Rachel filozoficznie.

– Niemcy oraz nasz rabuś najprawdopodobniej nie wiedzieli o drugim korytarzu, przebiegającym w tak niedużej odległości od pieczary. Jak powiedziałaś, pomógł nam ślepy los, bowiem szukaliśmy wagonów kolejowych wyładowanych dziełami sztuki.

– Linie kolejowe w czasie wojny docierały aż tutaj w góry? zdziwił się Paul.

– Tak, do cholery! Po szynach dowozili zapasy amunicji z magazynów.

Rachel wstała i skierowała wzrok na ciężarówki.

– W takim razie mogłoby to być miejsce, które tata dawno temu zamierzał sprawdzić?

– Pewnie tak – odparł Wayland.

– Wracając do punktu wyjścia, McKoy, powiedz nam, nad czym wczoraj tak ubolewałeś? – nie dawał za wygraną Paul.

McKoy podniósł się z miejsca.

– Nie znam was obojga, do cholery, ani trochę. Ale zasłużyliście na moje zaufanie. Wracajmy do szopy i opowiem wam wszystko po kolei.

Poranne słońce z trudem przebijało się przez zakurzone szyby obskurnej szopy.

– Co wiecie na temat Hermanna Göringa? – zapytał McKoy.

– Tylko tyle, ile pokazują na kanale historycznym – odparł Paul.

Olbrzym się uśmiechnął.

– Był drugi w hierarchii po Hitlerze, ale pod sam koniec wojny, w kwietniu 1945 roku, Hitler kazał go aresztować za poduszczeniem Martina Bormanna. Ten bowiem przekonał wodza, że Göring szykuje przewrót i zamierza przejąć władzę. Bormann i Göring nigdy nie byli w dobrych stosunkach. W rezultacie Hitler uznał dowódcę Luftwaffe za zdrajcę, pozbawił go rangi oraz stanowisk i aresztował. Amerykanie znaleźli go w ostatnich dniach wojny, kiedy zajmowali południowe tereny Niemiec.

Kiedy Göring w areszcie czekał na proces, był intensywnie przesłuchiwany Jego zeznania zostały spisane w dokumencie, który nazwano Zbiorczym Protokołem Przesłuchań (ZPP). Przez całe lata dokument ten przechowywano w tajnych archiwach.

– Dlaczego? – zapytała Rachel. – Jego zeznania powinny mieć raczej wartość dokumentalną niż stanowić tajemnicę.

Przecież wojna dobiegła już końca.

McKoy wyjaśnił im, że były dwa ważne powody, dla których alianci ukrywali ten dokument. Po pierwsze, po wojnie lawinowo pojawiały się żądania zwrotu zagrabionych dzieł sztuki. Wiele z tych wniosków było podejrzanych lub zgoła fałszywych. Żaden z rządów nie dysponował czasem ani finansami, by prowadzić drobiazgowe dochodzenie i zaspokajać roszczenia, których liczba sięgała setek tysięcy. Zaś ZPP ustalał wyłącznie zasadność roszczeń. Po drugie, powód pragmatyczny Według powszechnej opinii niemal wszyscy ludzie – z wyjątkiem garstki skorumpowanych kreatur – przeciwstawiali się nazistowskiemu terrorowi. Jednak ludzie sporządzający ZPP publicznie rozpowszechniali plotki o kokosach, jakie marszandzi we Francji, Holandii i Belgii zbijali na handlu z nazistowskimi okupantami, dostarczając im dzieła sztuki. Była to tak zwana Operacja Specjalna Linz, która miała na celu stworzenie Światowego Muzeum Sztuki pod auspicjami Hitlera. Utajnienie raportu z przesłuchań Göringa zmniejszyło ryzyko ujawnienia, że takich nikczemników było bardzo wielu.

Göring dokładał starań, by wykraść dzieła sztuki każdego z podbitych krajów, zanim dobrali się do nich złodzieje nasłani przez Hitlera. Führer zamierzał przeprowadzić totalną czystkę w tym, co uważał za dekadencką sztukę. Na jego liście znaleźli się Picasso, van Gogh, Matisse, Nolde, Gauguin i Grosz.

Göring znał natomiast prawdziwą wartość tych arcydzieł.

– Czy z tym, o czym powiedziałeś, ma jakiś związek Bursztynowa Komnata? – zapytał Paul.

– Pierwszą żoną Göringa była szwedzka hrabina Karin von Kantzow. Przed wojną ta dama zwiedzała Pałac Jekaterynowski pod ówczesnym Leningradem i zakochała się po prostu w Bursztynowej Komnacie. Kiedy zmarła w 1931 roku, Göring pochował ją w Szwecji, ale komuniści zbezcześcili jej grób. Wdowiec zbudował więc posiadłość na północ od Berlina, którą nazwał Karinhall, i umieścił doczesne szczątki zmarłej w ogromnym mauzoleum. Miejsce to miało jarmarczny wygląd, było prostackie. Zajmowało setki tysięcy akrów i ciągnęło się na północ aż po Bałtyk oraz po granice z Polską na wschodzie. Göring pragnął odtworzyć komnatę z bursztynu ku czci hrabiny, zbudował więc dokładnie taką samą salę o rozmiarach dziesięć metrów na dziesięć i zamierzał wyłożyć ją jantarową boazerią.

– Skąd o tym wszystkim wiesz? – zaciekawiła się Rachel.

– W ZPP zachowały się relacje z rozmów z Alfredem Rosenbergiem, ministrem Rzeszy do spraw okupowanych ziem wschodnich. Departament ten został utworzony przez Hitlera w celu nadzorowania grabieży łupów ze wschodniej Europy. Rosenberg wielokrotnie powtarzał w zeznaniach, że Göring miał obsesję na punkcie Bursztynowej Komnaty.

Następnie McKoy opowiedział im o kulisach zagorzałej rywalizacji o dzieła sztuki między Göringiem a Hitlerem. Smak Hitlera ponoć był zgodny z jego narodowosocjalistycznym światopoglądem. Im dalej na wschód, tym skarby były warte mniej.

– Führer nie interesował się sztuką rosyjską – powiedział McKoy – Zaliczał naród rosyjski do podludzi. Jednak w jego oczach Bursztynowa Komnata nie była rosyjskim dziedzictwem. Bursztynowe arcydzieło było darem Fryderyka I, króla Prus, dla Piotra Wielkiego. A zatem było to niemieckie rękodzieło i o jego powrót na niemieckie ziemie należało walczyć. W 1945 roku Hitler osobiście rozkazał wywiezienie bursztynowych płyt naściennych z Królewca. Lecz Erich Koch, gubernator Prus Wschodnich, był oddany Göringowi.

I t u tkwi szkopuł. Josef Loring oraz Koch byli ze sobą dość blisko. Koch desperacko potrzebował surowców oraz wydajnych fabryk, żeby dostarczać kontyngenty gubernatorom innych okupowanych prowincji. Loring współpracował z nazistami, otwierając nowe rodzinne kopalnie, huty i fabryki produkujące na potrzeby niemieckiej armii. Jednakże, asekurując się, nawiązał także kontakty z sowieckim wywiadem. To wyjaśnia, dlaczego tak świetnie prosperował w powojennej Czechosłowacji kontrolowanej przez Sowietów.

Skąd wiesz o tym wszystkim? – dziwił się Paul.

McKoy podszedł do skórzanej teczki leżącej na stoliku.

Wyciągnął z niej plik spiętych dokumentów i wręczył prawnikowi z Atlarvty.

– Przejdź do czwartej strony. Zaznaczyłem odpowiednie ustępy. Przeczytaj je.

Paul przerzucił kartki i odnalazł w tekście zaznaczone miejsca:

Rozmowy przeprowadzone z kilkoma osobami znającymi Kocha i Josefa Loringa potwierdzają, że ci dwaj spotykali się bardzo często. Loring był jednym z głównych finansowych filarów Kocha i zapewniał gubernatorowi Prus życie w luksusie. Czy te zażyłe stosunki umożliwiły zdobycie informacji lub być może nawet przejęcie Bursztynowej Komnaty? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest trudna.

Jeśli Loring posiadł jakąś wiedzę na ten temat lub nawet same bursztynowe płyty, należy przypuszczać, że Sowieci o niczym nie wiedzieli.

Tuż po zakończeniu wojny, jeszcze w maju 1945 roku, sowiecki rząd wszczął dochodzenie w sprawie boazerii z bursztynu. Alfred Rohde, dyrektor zbiorów sztuki gromadzonych przez Hitlera w Królewcu, był pierwszym informatorem Sowietów. Rohde, wielbiciel bursztynu, wyjawił sowieckim śledczym, że skrzynie z płytami wciąż pozostawały w pałacu, kiedy opuszczał Królewiec 5 kwietnia 1945 roku. Rohde pokazał śledczym spalone pomieszczenie, w którym wedle jego zeznań przetrzymywano skrzynie. Kawałki pozłacanego drewna oraz miedziane zawiasy (które, jak sądzono, stanowiły fragment drzwi do Bursztynowej Komnaty) przetrwały pożogę. Wniosek o zniszczeniu bursztynowego arcydzieła wydawał się więc niepodważalny i dochodzenie zostało zakończone. Jednak w marcu 1946 roku Anatolij Kuczumow, kustosz pałaców w Puszkinie (dawniej Carskie Sioło), odwiedził Królewiec. Tam pośród ruin odnalazł fragmenty florenckiej mozaiki, stanowiącej część Bursztynowej Komnaty Kuczumow wierzył, że nawet jeśli jakieś części komnaty spłonęły, bursztynowe reliefy ocalały; zlecił więc wznowienie poszukiwań.

Tymczasem Rohde nagle zmarł; zginął wraz z małżonką w dniu, w którym mieli ponownie złożyć zeznanie sowieckim władzom. Co ciekawe, lekarz, który podpisał akt zgonu Rohdego, zniknął bez śladu tego samego dnia. W tym momencie śledztwo przejęło Sowieckie Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego oraz Nadzwyczajna Komisja Państwowa; prace dochodzeniowe trwały aż do 1960 roku.

Niewiele osób godziło się z tezą, że bursztynowa boazeria przepadła w czasie bombardowania Królewca. Wielu ekspertów wątpi, by mozaiki uległy faktycznie zniszczeniu. Niemcy potrafili być bardzo sprytni, a zważywszy wartość skarbu oraz rangę osób zainteresowanych jego losami, nie wydaje się to możliwe. Ponadto, uwzględniając aktywność Loringa w regionie Harzu w latach powojennych, jego fascynację bursztynem oraz wielkie sumy pieniędzy i niewyczerpane źródła dochodów pozostające w jego dyspozycji, nie można wykluczyć, że przemysłowiec odnalazł bursztynowy skarb. Rozmowy z potomkami mieszkańców tamtych okolic potwierdzają, że Loring bywał często w górach Harzu, prowadząc podziemne eksploracje za wiedzą i przyzwoleniem władz sowieckich. Jeden ze świadków twierdził nawet, że Loring pracował tu, gdyż krążyła pogłoska o trzech ciężarówkach, które miały dotrzeć do środkowych Niemiec z Królewca. Ich punktem docelowym były kopalnie w Austrii lub Alpach, jednak marszruta konwoju została zmieniona z uwagi na zbliżanie się wojsk radzieckich i armii amerykańskiej. Wedle poszlak chodziło o trzy samochody ciężarowe. Nie zostało to jednak udokumentowane.

Josef Loring zmarł w 1967 roku. Jego syn Ernst odziedziczył rodzinną fortunę. Żaden z nich nigdy nie wypowiedział się publicznie na temat Bursztynowej Komnaty.

– Wiedziałeś? – zapytał z wyrzutem Paul. – Więc wszystko, co działo się w poniedziałek i wczoraj, było wyłącznie spektaklem teatralnym? Przez cały czas podążałeś tropem Bursztynowej Komnaty?

– Uważasz, że wywiodłem was w pole? Dwoje nieznajomych pojawia się niespodziewanie. Sądzisz, że poświęciłbym wam choćby sekundę, gdybyście nie zaczęli od pytania o Bursztynową Komnatę? Oraz o Loringa?

– Jesteś skurwysynem, McKoy – warknął Paul, sam zdziwiony, skąd u niego takie słowa. Nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w życiu zdarzyło mu się być tak wulgarnym, jak w ciągu paru ostatnich dni. Widocznie ten prostak z Karoliny Północnej miał na niego zły wpływ.

– Kto jest autorem tego tekstu? – zapytała Rachel, podchodząc do dokumentów.

– Rafał Doliński, dziennikarz z Polski. Dowiedział się wiele o Bursztynowej Komnacie. Moim skromnym zdaniem miał bzika na jej punkcie. Kiedy byłem tu przed trzema laty, odnalazł mnie.

– To właśnie on pierwszy wspomniał mi o bursztynie. W swoim dochodzeniu posunął się bardzo daleko i pisał właśnie artykuł dla jednego z europejskich magazynów Liczył na wywiad z samym Loringiem, co miało być argumentem dla jego wydawcy Przesłał Loringowi kopię tekstu z prośbą o rozmowę. Czech nigdy nie odpowiedział, a miesiąc później Doliński już nie żył – skończył relację McKoy, po czym spojrzał na Rachel. – Zginął podczas wybuchu w kopalni w pobliżu Wartburga.

– Niech to szlag trafi, McKoy! Wiedziałeś o tym wszystkim i nic nam nie powiedziałeś! Grumer nie żyje – wykrzyknął podenerwowany Paul.

– Do cholery z Grumerem. Był chciwym i obłudnym łajdakiem. Zginął dlatego, że był zachłanny. To nie mój kłopot. Celowo nie wspomniałem mu o tym nawet słowem. Ale czułem, że to jest właściwa pieczara. Od pierwszych wskazań radaru. Kiedy w poniedziałek ujrzałem te przeklęte wozy w ciemności, byłem przekonany, że trafiłem w dziesiątkę.

– A zatem naciągnąłeś inwestorów tylko po to, by się przekonać, że masz rację – podsumował Paul.

– Zakładałem, że tak czy inaczej wygram. Że znajdziemy obrazy lub bursztyn. Im było wszystko jedno.

– Jesteś cholernie dobrym aktorem – przyznała Rachel. Wystrychnąłeś na dudka nawet mnie.

– Moja wściekłość na widok splądrowanych ciężarówek była jak najbardziej autentyczna. Miałem nadzieję, że gra va banque się opłaci i inwestorzy nie będą mieli nic przeciw odnalezieniu skarbów z innej półki. Liczyłem, że Doliński się mylił, że bursztynowych płyt nie odnalazł ani Loring, ani nikt inny. Kiedy jednak na własne oczy zobaczyłem puste platformy i zawalone wejście do jaskini, zrozumiałem, że wpadłem po uszy w gówno.

– 1 nadal tkwisz po uszy w gównie – uświadomił mu Paul.

McKoy pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Pomyśl tylko, Cutler. Coś się tutaj wydarzyło. Nie jest to zwykła dziura w ziemi. Ta pieczara nigdy nie miała zostać odnaleziona. Trafiliśmy na nią wyłącznie dzięki nowoczesnej technologii. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ktoś interesuje się żywo tym, co wiedzieli Karol Boria i Czapajew. Interesuje się do tego stopnia, że nie waha się zabić ich obu. Być może ten ktoś był tak silnie tym zainteresowany, że wysłał na tamten świat twoich rodziców.

Paul rzucił McKoyowi zimne spojrzenie.

– Doliński powiedział mi wiele o ludziach, którzy zginęli, poszukując Bursztynowej Komnaty – ciągnął dalej olbrzym. Trop doprowadził go do pierwszych lat po wojnie. Pamiętam, że miał wtedy pietra. Przypuszczam, że on także padł ofiarą.

Paul nie zaprotestował. McKoy miał rację. Ktoś tu snuł intrygę, która miała bezpośredni związek z Bursztynową Komnatą. O nic innego nie mogło chodzić. Po prostu zbyt dużo było tych przypadków, żeby uznać je za zwykły zbieg okoliczności.

– Zakładając, że masz rację, co powinniśmy teraz zrobić? – zapytała w końcu Rachel. W jej głosie pobrzmiewała dezorientacja.

– Zamierzam pojechać do Republiki Czeskiej i pogadać z Ernstem Loringiem – odparł natychmiast McKoy. – Pora, by ktoś to wreszcie uczynił.

– My też jedziemy – oznajmił Paul.

– My? – żachnęła się Rachel.

– Do jasnej cholery, miałaś rację. Twój ojciec i moi rodzice zginęli w związku z tą sprawą. Dotarłem aż tak daleko i zamierzam to skończyć.

Sędzia Cutler wyglądała na zaskoczoną. Czy odkryła w nim właśnie coś nowego? Coś, czego nie dostrzegła nigdy wcześniej? Pod płaszczykiem opanowania i spokoju głęboko skrywał determinację. Być może tak właśnie było. On z pewnością też dowiadywał się czegoś o sobie. Przeżycia ostatniej nocy mocno nim wstrząsnęły Gorączkowa ucieczka z Rachel przed ścigającym ich Knollem. Groza chwil spędzonych sto metrów nad niemiecką rzeką, gdy wisieli, trzymając się balustrady. Byli szczęśliwi, gdy udało im się wyjść cało z opresji; niemal się do siebie przytulili. Teraz jednak był zdecydowany dotrzeć do prawdy, dowiedzieć się, co spotkało Karola Borię, jego rodziców oraz Danię Czapajewa.

– Paul – oświadczyła Rachel. – Nie zamierzam przeżyć ponownie czegoś takiego jak to, co przydarzyło się nam ostatniej nocy. To niedorzeczna decyzja. Mamy dwójkę dzieci.

Przypomnij sobie, co mówiłeś mi w zeszłym tygodniu i powtarzałeś jeszcze w Wartburgu. Teraz przyznaję ci rację.

I chcę wracać do domu.

Spojrzał na nią hardo.

– Jedź. Ja cię nie zatrzymuję.

Ton własnego głosu i błyskawiczna odpowiedź przypomniały mu, że podobnie odpowiedział jej przed trzema laty, kiedy powiadomiła go o złożeniu pozwu rozwodowego. Wtedy była to brawura. Znowu ona zdobyła punkt. Panowała nad sytuacją. Tym razem słowa te oznaczały coś przeciwnego.

Zamierzał jechać do Czech, a ona mogła mu towarzyszyć lub wracać do domu. Nie robiło mu to różnicy.

– Cały czas czegoś nie rozumiem, Wysoki Sądzie – wtrącił nieoczekiwanie McKoy. Rachel spojrzała na niego. – Twój ojciec przechowywał listy od Czapajewa i zostawiał sobie kopie wysłanych. Po co? I dlaczego zostawił je w miejscu, co do którego nie miał wątpliwości, że je znajdziesz? Gdyby rzeczywiście chciał, byś się w to nie mieszała, spaliłby te cholerne epistoły i tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Nie znałem starszego pana, ale myślę tak jak on. Kiedyś on również był poszukiwaczem skarbów. Chciał, żeby bursztynowe arcydzieło zostało odnalezione, jeśli to jeszcze możliwe. Jedyną osobą, której mógł zdradzić tę tajemnicę, byłaś ty. To oczywiste, twój staruszek był sprytny; powstrzymał się od ujawnienia ci wszystkich informacji, ale jego przekaz jest jasny i klarowny: jedź i znajdź to, Rachel.

Paul w duchu przyznał mu rację. Dokładnie tak kombinował Boria. Nigdy przedtem nie zastanawiał się nad tym głębiej.

Rachel uśmiechnęła się szeroko.

– Wydaje mi się, że mój tata polubiłby cię, McKoy. Kiedy wyruszamy?

– Jutro. Teraz muszę się zająć wspólnikami, żeby nam dali choć odrobinę czasu.

49

NEBRA, NIEMCY

14.10


Knoll siedział w malutkim hotelowym pokoju i rozmyślał o grupie zwanej Retter der Verlorenen Antiquitaten, czyli o Wybawcach Zaginionych Dzieł Sztuki. Tworzyło ją dziewięciu najbogatszych mieszkańców Europy. Rekrutowali się głównie spośród przemysłowców; było wśród nich dwóch finansistów, jeden posiadacz ziemski oraz jeden człowiek z tytułem doktora. W zasadzie nie zajmowali się niczym innym oprócz poszukiwania skradzionych skarbów we wszystkich zakątkach świata. Większość z tych ludzi znano oficjalnie jako prywatnych kolekcjonerów dzieł sztuki. Każdy z nich miał odmienne zainteresowania: dawni mistrzowie, sztuka współczesna, impresjoniści, sztuka Afryki, sztuka wiktoriańska, surrealizm, sztuka neolitu. Te różnice sprawiały, że spotkania klubu były tak fascynujące. Podział ten definiował w dużym stopniu obszar zainteresowań akwizytorów pracujących dla każdego z członków. Najczęściej nie wchodzili sobie w drogę.

Sporadycznie tylko dochodziło do rywalizacji; czasem chcieli udowodnić sobie nawzajem, który szybciej zdobędzie jakiś przedmiot. Był to wyścig po zdobycz, rywalizacja w poszukiwaniu tego, co uznano za utracone na zawsze. Najkrócej mówiąc, klub zaspokajał potrzebę konkurowania, nieobcą także bogatym ludziom, w dodatku w sposób pozbawiony jakichkolwiek hamulców.

Jemu to wydawało się w porządku. On również nie miał żadnych hamulców. To rozumiał.

Powrócił myślami do spotkania klubowiczów sprzed miesiąca.

Zjazdy te odbywały się na zmianę w rezydencjach poszczególnych członków, rozmieszczonych w tak różnych miejscach, jak na przykład Kopenhaga i Neapol. Zgodnie z tradycją na każdym spotkaniu dokonywano prezentacji ostatnich zdobyczy, przy czym przede wszystkim podziwiano osiągnięcia gospodarza i jego akwizytora. Niekiedy ci dwaj nie mieli nic do pokazania i wtedy inni członkowie na ochotnika chwalili się tym, co udało im się zdobyć. Knoll wiedział jednak, że każdy klubowicz gorąco chciał coś pokazać, gdy przychodziła jego kolej na ugoszczenie pozostałych członków stowarzyszenia. Fellner bardzo lubił się chełpić.

Podobnie jak Loring. To był jeszcze jeden aspekt ich zaciętej rywalizacji.

W poprzednim miesiącu Fellner gościł wszystkich u siebie. Cała dziewiątka klubowiczów przybyła do Burg Herz, ale tylko sześciu akwizytorów dysponowało wolnym czasem. Nie było w tym nic niezwykłego, gdyż poszukiwania były priorytetem, nieporównywalnym z grzecznościowym udziałem w prezentacji osiągnięć kolegi. Ale czasem nie przybywali na zjazdy z zazdrości. Dotyczyło to Suzanne, która właśnie dlatego opuściła ostatnie spotkanie. W następnym miesiącu gospodarzem miał być Loring i Knoll zamierzał odpłacić jej pięknym za nadobne i zbojkotować zjazd w zamku Loukov. Nie było to fair, bo miał dobre stosunki z Loringiem.

Kilka razy Ernst sowicie go wynagrodził za zdobycze, które ostatecznie trafiły do jego kolekcji. Członkowie klubu często obdarowywali akwizytorów innych klubowiczów, pomnażając w ten sposób dziewięciokrotnie liczbę par oczu prześwietlających świat w poszukiwaniu skarbów, które warte były zdobycia. Członkowie klubu wymieniali między sobą lub odsprzedawali odnalezione skarby. Często również organizowali aukcje. Eksponaty, którymi interesowało się kilku z nich, poddawano licytacji podczas zjazdów, dzięki czemu klubowicze zyskiwali pieniądze ze zdobyczy które ich nie interesowały, a dzieła sztuki nie wychodziły poza ich grono.

Zasady były bardzo klarowne, a rywalizacja szlachetna.

Dlaczego więc Suzanne Danzer z taką zaciekłością usiłowała to zmienić?

Dlaczego starała się go zabić?

Pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania. Czekał od blisko dwóch godzin, odkąd przyjechał z położonego na zachód Stod do Nebry, niewielkiej osady położonej w połowie drogi do Burg Herz. Wstał i otworzył drzwi. Monika weszła natychmiast do środka. Pachniała słodkimi lemonkami.

Zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku.

Zlustrowała go od stóp do głów.

– Ciężka noc, Christianie?

– Nie mam ochoty na żarty.

Klapnęła na łóżko, zadzierając nogi do góry i odsłaniając krocze, jeszcze w dżinsach.

– Na to też nie – dodał, wciąż czując ból w pachwinie od kopniaka wymierzonego przez Danzer. Nie miał najmniejszego zamiaru chwalić się tym.

– Dlaczego więc musiałam tu przyjechać i spotkać się z tobą? – zapytała. – I dlaczego ojciec nie powinien o tym wiedzieć?

Opowiedział Monice, co wydarzyło się w opactwie, o Grumerze oraz pościgu za Danzer po uliczkach Stod. Pominął szczegóły, które pozwoliły jej uciec.

– Zdążyła czmychnąć, zanim ją dogoniłem, ale wspominała o Bursztynowej Komnacie. Stwierdziła, że w 1945 roku Hitler ukrył bursztynowe panele wewnątrz tej góry.

– Wierzysz w to?

Zastanawiał się nad tym przez cały dzień.

– Wierzę.

– Dlaczego za nią nie pojechałeś?

– Nie ma potrzeby. Uciekła do zamku Loukov.

– Skąd wiesz?

– Lata rywalizacji to kopalnia wiedzy o sobie nawzajem.

– Loring dzwonił znowu wczoraj rano. Tak jak prosiłeś, oj ciec utrzymywał, że nie miał od ciebie żadnych wiadomości.

– Co wyjaśnia, dlaczego Danzer tak bezceremonialnie paradowała po uliczkach Stod.

Spojrzała na niego badawczo.

– Co zamierzasz teraz zrobić?

– Proszę cię o pozwolenie wejścia do zamku Loukov.

– Muszę przeszukać posiadłość Loringa.

– Wiesz, jak zareagowałby mój ojciec.

Tak, wiedział. Zasady obowiązujące w klubie jednoznacznie zakazywały wkraczanie na prywatny teren pozostałych członków. Podczas prezentacji szczegóły dotyczące nowej zdobyczy nie obchodziły nikogo. Tym, co ich wiązało, było milczenie na temat tego, co posiadali pozostali członkowie klubu. Nie ujawniano również źródeł, chyba że członek klubu, który wszedł w posiadanie skarbu, chciał je ujawnić.

Tajemnicą otaczano nie tylko klubowiczów, ale także akwizytorów, co zapewniało im swobodę działania: ich informatorzy mogli być w tej sytuacji ponownie wykorzystani i nie oznaczało to wchodzenia na teren innych. Kluczem do sukcesu było przestrzeganie prywatności; ukrywanie sposobu, w jaki podobni ludzie o podobnych zainteresowaniach dochodzili do podobnej satysfakcji. Nienaruszalność prywatnych posiadłości była świętą zasadą, a natychmiastowym skutkiem jej złamania – wykluczenie z klubu.

– O co chodzi? – spytał. – Zabrakło ci tupetu? Przecież ty teraz rządzisz?

– Muszę znać powód, Chrystianie.

– Wykraczam poza zwykłe poszukiwanie zdobyczy. Loring też złamał zasady, nakazując Danzer, by mnie zabiła. Usiłowała zresztą dokonać tego kilkakrotnie. Chcę wiedzieć.dlaczego i jestem przekonany, że znajdę odpowiedź w Volary.

Miał nadzieję, że odpowiednio ją usposobił. Monika była dumna i arogancka. Z pewnością nie spodobała się jej wczorajsza rozmowa z ojcem. Złość powinna przeważyć nad zdrowym rozsądkiem. Z satysfakcją stwierdził, że go nie rozczarowała.

– Masz rację, do cholery. Chcę wiedzieć, co ta suka i ten stary pierdoła knują. Ojciec uważa, że wszystko to są nasze wymysły i jakieś nieporozumienie. Chciał porozmawiać z Loringiem i powiedzieć mu prawdę; musiałam mu to wyperswadować. Masz moją zgodę. Zrób to.

Dostrzegł w jej oczach pożądanie. Władza działała na nią jak afrodyzjak.

– Pojadę tam już dzisiaj. Nie będziemy się kontaktowali do czasu mojego powrotu. Jeśli mnie złapią, wezmę wszystko na siebie. Powiem, że działałem na własną rękę, a ty nie wiedziałaś o niczym.

Monika uśmiechnęła się szeroko.

– To szlachetnie z twojej strony, mój rycerzu. A teraz pokaż mi, jak bardzo się za mną stęskniłeś.

Paul patrzył, jak inspektor Pannik wchodzi do sali jadalnej hotelu „Garni” i zmierza prosto do stolika, przy którym siedzieli wraz z Rachel. Inspektor od razu poinformował ich, co dotychczas udało się ustalić w śledztwie.

– Sprawdziliśmy hotele i dowiedzieliśmy się, że mężczyzna odpowiadający rysopisowi Knolla zameldował się po drugiej stronie ulicy w hotelu „Christinenhof'. Z kolei kobieta o rysopisie przypominającym Suzanne kilka numerów dalej przy tej samej ulicy, w hotelu „Gebler”.

– Wie pan coś więcej na temat Knolla? – zapytał Paul.

Pannik pokręcił przecząco głową.

– Niestety, jest wciąż zagadką. W archiwach Interpolu nie ma jego danych, a bez odcisków palców nie zdołamy dowiedzieć się wiele. Nie wiemy, skąd pochodzi ani gdzie mieszka. Apartament w Wiedniu, o którym wspomniała Frau Cutler, był zapewne fałszywym tropem. Na wszelki wypadek kazałem jednak to sprawdzić i nic nie wskazuje na to, żeby ten Knoll mieszkał w Austrii.

– Musi mieć jakiś paszport – podsunęła Rachel.

– Zapewne. Nawet kilka i każdy na inne nazwisko. Taki człowiek jak on nigdy nie pozostawi prawdziwego nazwiska w rządowej bazie danych.

– A kobieta? – dopytywała się Rachel.

– O niej wiemy jeszcze mniej. Na miejscu zbrodni w domu Czapajewa nie pozostawiła żadnych śladów. Zginął od strzału w tył głowy z bliskiej odległości z broni kalibru dziewięć milimetrów. To świadczy tylko o jej bezwzględności.

Paul opowiedział inspektorowi o Wybawcach Zaginionych Dzieł Sztuki oraz przedstawił teorię Grumera dotyczącą Knolla i tej kobiety.

– Nigdy nie słyszałem o podobnej organizacji. Chociaż nazwisko Loring jest mi znane. Jego huty produkują najlepszą broń ręczną w Europie. Jest także liczącym się producentem stali. Zalicza się do grona największych przemysłowców w Europie Środkowowschodniej.

– Zamierzamy złożyć mu wizytę – oznajmiła Rachel.

– Pannik zwrócił ku niej twarz.

– W jakim celu?

Opowiedziała mu o tym, czego dowiedzieli się od McKoya o Rafale Dolińskim i Bursztynowej Komnacie.

– Wayland sądzi, że Loring wie coś o bursztynowych płytach, być może także o moim ojcu, Czapajewie i…

– Rodzicach Herr Cutlera?

– Właśnie – wtrącił Paul.

– Proszę mi wybaczyć, ale czy nie sądzicie państwo, że tą sprawą powinny zająć się odpowiednie służby? Zdaje się, że ryzyko rośnie w zastraszającym tempie.

– Zycie jest pełne ryzyka – odparł Paul.

– Czasem warto je podejmować. Ale igranie ze śmiercią to głupota.

– Jesteśmy zdania, że w tym przypadku warto je podjąć powiedziała z przekonaniem Rachel.

– Czeska policja nie jest zbyt skora do współpracy – ostrzegł ich Pannik. – Przypuszczam, że Loring ma kontakty w Ministerstwie Sprawiedliwości i może co najmniej utrudniać, i to skutecznie, oficjalne dochodzenie. Chociaż w Republice Czeskiej nie rządzą już komuniści, nadal obowiązują tam niektóre dawne i utrzymywane w sekrecie układy Nasz wydział napotyka wciąż poważne opóźnienia w odpowiedzi na formalne zapytania. Naszym zdaniem są one całkowicie nieuzasadnione.

– Życzy pan sobie, byśmy byli pańskimi oczami i uszami? zapytała Rachel.

– Taka myśl przemknęła mi nawet przez głowę. Jesteście jednak osobami prywatnymi i podejmujecie całkowicie prywatną misję. Jeśli przypadkiem dowiecie się czegoś, co pozwoli mi podjąć oficjalne śledztwo, będę zobowiązany.

– Sądziłem, że podejmujemy zbyt wielkie ryzyko – nie mógł się powstrzymać od złośliwego komentarza Paul.

Pannik spojrzał na niego chłodno.

– Tak uważam, Herr Cutler.

Suzanne stała na balkonie wychodzącym z jej sypialni. Słońce późnego popołudnia miało kolor czerwonopomarańczowy i delikatnie ogrzewało jej skórę. W zamku Loukov czuła się bezpieczna i pełna energii. Posiadłość rozciągała się na wiele kilometrów wokół. Ziemie te były kiedyś własnością książąt, lasy pełne zwierzyny, lecz polowania na jelenie i dziki stanowiły przywilej klasy panującej. Dawniej na leśnych polanach znajdowały się osady, w których mieszkali robotnicy pracujący w kamieniołomach, murarze i cieśle zatrudnieni przy wznoszeniu zamku oraz kowale. Zanim wzniesiono do końca mury, upłynęły dwa stulecia; natomiast na ich zburzenie i pozostawienie kupy gruzów alianci potrzebowali niespełna godziny.

Jednak rodzina Loringów podjęła trud odbudowy; zrekonstruowane zamczysko było równie wspaniałe jak pierwotnie.

Suzanne spoglądała na wierzchołki szumiących drzew.

Z tego miejsca roztaczał się widok w kierunku południowo-wschodnim. Lekki wiaterek działał orzeźwiająco. Osady odeszły już do historii; ich miejsce zajęły pojedyncze domostwa i domy, w których od pokoleń zamieszkiwała służba Loringa.

Lokaje, ogrodnicy, pokojówki, kucharze i szoferzy zawsze mieli zapewnione kwatery Rodziny, których liczba dochodziła do niemal pięćdziesięciu, mieszkały na terenie posiadłości; dzieci dziedziczyły po rodzicach zajęcie. Loringowie byli hojni i lojalni, nic zatem dziwnego, że ludzie służyli u nich dożywotnio i z pokolenia na pokolenie.

Jej ojciec był jednym z nich. Oddany bez reszty Loringom pasjonat historii został drugim akwizytorem Ernst na rok przed jej przyjściem na świat. Matka zmarła nagle, kiedy Suzanne miała trzy lata. Zarówno Loring, jak i ojciec wyrażali się o niej w samych superlatywach. Najwidoczniej była damą pełną uroku. Podczas gdy ojciec podróżował po świecie w poszukiwaniu zaginionych dzieł sztuki, matka dawała lekcje dwóm synom Loringa. Byli od Suzanne dużo starsi, nigdy nie miała z nimi bliskiego kontaktu; kiedy zaś stała się nastolatką, oni wyjechali już na studia uniwersyteckie. Żaden z nich nie odwiedzał często zamku Loukov. Nie wiedzieli też o istnieniu klubu ani o tym, czym zajmował się ich ojciec. Był to sekret, który Loring dzielił wyłącznie z nią.

Miłość do sztuki zjednała jej uczucia Loringa. Propozycja, by zajęła miejsce ojca, padła w dniu jego pogrzebu. Była nią zaskoczona. Nawet zszokowana: Pełna wątpliwości. Ale Loring jej zaufał; zarówno jej inteligencja i determinacja, jak i jego bezgraniczna ufność inspirowały ją nieustannie do sukcesów.

Teraz jednak, gdy stała samotnie w promieniach słońca, myślała, że w ciągu kilku ostatnich dni wielokrotnie podejmowała zbyt duże ryzyko. Christian Knoll nie był człowiekiem, którego można lekceważyć. Zdawał sobie sprawę z zamachów na własne życie i wiedział, że dokonała ich ona. Dwukrotnie też wystrychnęła go na dudka. Pierwszy raz w kopalni, drugi, kiedy kopnęła go w pachwinę. Nigdy przedtem rywalizacja między nimi nie przekroczyła pewnego poziomu. Ta eskalacja odbierała Susanne psychiczny komfort, ale rozumiała potrzebę. Sprawa jednak wymagała jakiegoś rozwiązania. Loring powinien porozmawiać z Franzem Fellnerem i coś ustalić.

Do drzwi sypialni ktoś cicho zapukał.

Weszła do środka i zapytała, o co chodzi. Zza drzwi pokojówka powiedziała, że Loring chce się z nią widzieć w gabinecie.

Świetnie, ona także musi z nim porozmawiać.

Gabinet usytuowany był dwa piętra niżej, w północno-zachodnim skrzydle parteru. Suzanne nazywała go Komnatą Łowiecką; na ścianach porozwieszano poroża, a na suficie widniał fresk przedstawiający zwierzęta z herbów czeskich królów.

Na jednej ze ścian dominował olbrzymi obraz olejny z siedemnastego wieku, w sposób niezwykle realistyczny przedstawiający muszkiety, torby myśliwskie, oszczepy oraz rogi.

Loring siedział wygodnie na sofie, kiedy otworzyła drzwi.

– Wejdź, moje dziecko – powiedział po czesku.

Usiadła obok niego.

– Myślałem długo i intensywnie o tym, co mi wcześniej zrelacjonowałaś, i przyznaję ci rację. Coś koniecznie trzeba zrobić.

– Pieczara w Stod z całą pewnością jest właściwym miejscem.

– Sądziłem, że nikt nigdy jej nie odnajdzie, ale tak już się stało.

– Wiesz to na pewno?

– Nie, nie jestem pewien. Ale na podstawie kilku faktów, o których mówił mi ojciec przed śmiercią, wszystko zdaje się zgadzać. Ciężarówki, ciała, zawalone wejście.

– Ten trop prowadzi donikąd – powiedziała z naciskiem.

– Czy na pewno, moja droga?

Jej analityczny umysł ruszył do pracy.

– Grumer, Boria i Czapajew pożegnali się z tym światem.

Cutlerowie są amatorami. Przecież fakt, że Rachel Cutler zdołała przeżyć, nie ma chyba znaczenia? Nie wie nic oprócz tego, co było w listach jej ojca, a to niewiele. Jakieś wzmianki, które łatwo zdementować.

– Mówiłaś, że jej mąż był w hotelu w grupie McKoya.

– Tak, ale żaden trop nie doprowadzi ich do nas. Amatorów nie ma się co obawiać, jak zawsze.

– Fellner, Monika i Christian nie są amatorami. Wydaje mi się, że odrobinę za bardzo rozbudziliśmy ich ciekawość.

Wiedziała o rozmowach Loringa z Fellnerem w ciągu kilku ostatnich dni. Fellner najprawdopodobniej kłamał, utrzymując, że nie wie, co dzieje się z Knollem.

– Zgadzam się. Ta trójka zapewne coś knuje. Ale przecież możecie załatwić to między sobą, ty i pan Fellner.

Loring zsunął się z kanapy.

– To takie trudne, Draha. Zostało mi już niewiele życia…

– Nie chcę słuchać takich rzeczy – przerwała mu natychmiast. – Jesteś zdrów jak ryba. Przed tobą jeszcze wiele lat.

– Ale za mną siedemdziesiąt siedem. Bądź realistką.

Nie lubiła myśleć o tym, że on umrze. Gdy zdarzyło się to matce, była zbyt mała, by w pełni zrozumieć i odczuć stratę.

Śmierć ojca wciąż powracała we wspomnieniach i sprawiała rzeczywisty ból. Utraty drugiego ojca w życiu po prostu sobie nic wyobrażała.

– Obaj moi synowie są dobrymi ludźmi. Prowadzą z sukcesem rodzinne interesy. Kiedy odejdę, wszystko to przejdzie w ich ręce. Należy im się z urodzenia – wyznał Loring, a potem spojrzał na nią. – Pieniądze są takie ponętne. Ich robienie to niezła frajda. Odpowiednio lokowane i zarządzane, pomnażają się same. Utrzymanie miliardów w twardej walucie wymaga niewielu umiejętności. Moja rodzina tego dowiodła. Nasza fortuna powstała dwieście pięćdziesiąt lat temu i po prostu przekazywano ją z pokolenia na pokolenie.

– Jestem zdania, że nie doceniasz wkładu własnego i twojego ojca. Przecież zdołaliście przepłynąć przez mielizny obu wojen światowych.

– Polityka niekiedy wciska się na siłę w interesy, ale zawsze są takie miejsca, w których można bezpiecznie inwestować. Dla nas była to Ameryka.

Loring wrócił i ponownie usiadł na brzegu kanapy. Pachniał wybornym tytoniem, podobnie jak cały gabinet.

– Jednak sztuka, Draha, jest bardziej ulotna. Zmienia się razem z nami. To, co było arcydziełem przed pięciuset laty, dziś może zostać uznane za kicz. A jednak niektóre arcydzieła w niewytłumaczalny sposób przetrwały przez całe tysiąclecia.

I to właśnie najbardziej mnie fascynuje. Ty podzielasz moją fascynację. I wielbisz sztukę. Dzięki temu właśnie wnosisz do mego życia tak wiele radości. Chociaż w twoich żyłach nie płynie moja krew, zaszczepiłem ci moją pasję. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jesteś moją córką duchową.

Zawsze tak się czuła. Żona Loringa zmarła przed dwudziestoma laty. Nie była to śmierć nagła ani nieoczekiwana.

Stopniowo i powoli atakował ją rak, miała napady niewyobrażalnych boleści. Jego synowie odeszli z domu już przed dziesięcioleciami. Miał kilka pasji oprócz dzieł sztuki, między innymi zajmował się ogrodnictwem i stolarką. Ale jego nadwerężone stawy i zanikające mięśnie w poważnym stopniu utrudniały tego typu zajęcia. Był miliarderem, mieszkał w zamkowej fortecy i odziedziczył nazwisko znane w całej Europie, ale pod wieloma względami była wszystkim, co stary człowiek pozostawi po sobie.

– Zawsze uważałam się za twoją córkę.

– Kiedy odejdę, ty obejmiesz w posiadanie zamek Loukov.

Nie odpowiedziała.

– Zostawię ci także w spadku sto pięćdziesiąt milionów euro, żebyś mogła utrzymać posiadłość oraz całą moją kolekcję, oficjalną i prywatną. Oczywiście tylko ty i ja znamy zasoby prywatnej części zbiorów. Zapisałem też w testamencie dyspozycję, zgodnie z którą odziedziczysz po mnie członkostwo klubu. To moja wola i zrobiłem to, będąc przy zdrowych zmysłach. Chcę, żebyś zajęła moje miejsce.

Usłyszała już zbyt wiele. Słowa uwięzły jej w gardle.

– A co z twoimi synami? To oni są prawowitymi spadkobiercami.

– I otrzymają lwią część mojego majątku. Ta posiadłość, moje zbiory oraz pieniądze to zaledwie odrobina tego, co mam. Rozmawiałem o tym z obydwoma i żaden się nie sprzeciwił.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– Powiedz, że postarasz się mnie nie zawieść, i nie wracajmy do tego więcej.

– Tego akurat możesz być pewien.

Uśmiechnął się i lekko poklepał ją po dłoni.

– Zawsze byłem z ciebie dumny Jak z córki – wyznał i zaczerpnął tchu. – Teraz musimy zrobić jeszcze jedną rzecz, która zagwarantuje bezpieczeństwo temu, czego uzyskanie kosztowało tyle trudu i wysiłku.

Zrozumiała, co miał na myśli. Myślała o tym przez cały dzień. W rzeczywistości był tylko jeden sposób rozwiązania tego problemu.

Loring wstał, podszedł do biurka i ze spokojem wystukał numer telefonu. Po chwili uzyskał połączenie z Burg Herz.

– Franz, jak się miewasz?

Nastąpiła krótka przerwa i po drugiej stronie łącza odezwał się Fellner. Loring był spięty. Wiedziała, że to dla niego trudne. Fellner był nie tylko rywalem, ale jednocześnie wieloletnim przyjacielem.

Jednak musieli to zrobić.

– Muszę z tobą jak najszybciej porozmawiać, Franz. To niezwykle istotne… Nie, przyślę po ciebie samolot i porozmawiamy dziś wieczorem. Niestety, nie mogę opuścić Czech.

Odrzutowiec będzie u was w ciągu godziny, a przed północą wrócisz z powrotem… Tak, proszę, weź ze sobą Monikę. Ta sprawa dotyczy również jej. Christiana także… Och, wciąż nie wiesz, co się z nim dzieje? Szkoda. O piątej trzydzieści samolot będzie na ciebie czekał. Do zobaczenia niebawem.

Loring odłożył słuchawkę i westchnął.

– Jakie to przykre. Franz do końca nie przestaje bawić się z nami w kotka i myszkę.

50

PRAGA, REPUBLIKA CZECH

18.50


Reprezentacyjny, złoto-szary korporacyjny odrzutowiec kołował po betonowej płycie i po chwili się zatrzymał. Silniki zawyły, zwalniając obroty. Suzanne stała wraz z Loringiem w przyćmionym wieczornym świetle, a obsługa lotniska przystawiała metalowe schodki do drzwiczek samolotu. Pierwszy wynurzył się Franz Fellner, w ciemnym garniturze i pod krawatem. Za nim Monika w białym golfie i granatowym żakiecie, który podkreślał jej figurę, oraz w opiętych dżinsach. Cała ona, pomyślała Suzanne. Obrzydliwa mieszanka kindersztuby i seksu. I chociaż Monika Fellner dopiero co wyszła z wartego miliony dolarów prywatnego odrzutowca, który wylądował na jednym z ważniejszych lotnisk Europy, jej twarz wyrażała pogardę typową dla kogoś, kto wywodził się ze społecznych dołów.

Różnica wieku między nimi wynosiła zaledwie trzy lata, Monika była starsza. Córka Fellnera stała się członkiem klubu przed kilkoma laty; nigdy nie było sekretem, że pewnego dnia przejmie schedę po ojcu. Wszystko w życiu przychodziło jej bardzo łatwo. Zycie Suzanne było zupełnie inne. Chociaż dorastała w posiadłości Loringa, zawsze ciężko pracowała, uczyła się i dawała z siebie wszystko, by mu się odwdzięczyć. Wiele razy się zastanawiała, czy przyczyną wzajemnej niechęci między nią a Moniką nie był Knoll. Niejednokrotnie córka Fellnera dawała jej do zrozumienia, że traktuje Christiana jak swoją własność. Jeszcze przed kilkoma godzinami, zanim Loring oznajmił Suzanne, że zamek Loukov kiedyś będzie należał do niej, nie śmiała nawet marzyć, że dane jej będzie życie podobne do tego, które pędziła Monika Fellner. Teraz jednak stało się to rzeczywistością i nie mogła pozbyć się satysfakcji na myśl o tym, co powie jej konkurentka na wieść, że niedługo ich status się zrówna.

Loring wyszedł naprzeciw gościom i dziarsko uścisnął dłoń Fellnera. Następnie objął Monikę i delikatnie pocałował ją w policzek. Fellner powitał Suzanne uśmiechem i uprzejmym skłonieniem głowy, jak członek klubu – akwizytora.

Podróż do zamku Loukov sportowym mercedesem była przyjemna i przebiegała spokojnie. Rozmawiali o interesach i polityce. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, w sali jadalnej czekała na nich kolacja. Wniesiono danie główne i Fellner zapytał po niemiecku:

– Cóż to za pilna sprawa, o której musimy porozmawiać dziś wieczorem?

Suzanne zauważyła, że do tej pory Loring starał się podtrzymywać towarzyską rozmowę, zabawiając gości miłą pogawędką, by się odprężyli. Jej mocodawca westchnął.

– Chodzi o Christiana i Suzanne.

Monika rzuciła nienawistne spojrzenie w jej stronę; Danzer widywała je już wcześniej, nie była więc zaskoczona.

– Wiem – ciągnął Loring – że Christian wyszedł cało z eksplozji w kopalni. Jestem także pewien, że wy oboje wiecie z kolei, iż wybuch był dziełem Suzanne.

Fellner odłożył na stół nóż i widelec i spojrzał na gospodarza.

– Istotnie, wiemy o jednym i o drugim.

– W ciągu dwóch ostatnich dni jednak utrzymywałeś, że nie masz pojęcia, gdzie się podziewa Christian.

– Mówiąc szczerze, nie uważałem tej informacji za taką, która mogłaby cię zainteresować. I nie mogłem nie zadawać sobie pytania, skąd ta nagła troska o Christiana – odparł Fellner dość szorstko. Uznał widocznie, że nadeszła pora, by skończyć z konwenansami.

– Wiem o wizycie, którą Christian złożył dwa tygodnie temu w Sankt Petersburgu. Mówiąc prawdę, wszystko zaczęło się od niej właśnie.

– Byliśmy przekonani, że opłacasz tego urzędasa w archiwum – wtrąciła Monika tonem jeszcze bardziej opryskliwym niż jej ojciec.

– Pytam więc ponownie, Ernst, w jakim celu nas tu ściągnąłeś? – niecierpliwił się Fellner.

– Chodzi o Bursztynową Komnatę – odparł powoli Loring.

– A konkretnie?

– Skończmy kolację. Potem porozmawiamy.

– Szczerze mówiąc, nie mam apetytu. Pokonałem twoim samolotem trzysta kilometrów po to, żeby z tobą porozmawiać, a zatem rozmawiajmy.

Loring złożył serwetkę.

– Jak sobie życzysz, Franz. A zatem pozwólcie wraz z Moniką ze mną.

Suzanne postępowała za nimi. Loring prowadził gości parterem. Szeroki korytarz omijał pokoje, w których znajdowało się mnóstwo bezcennych dzieł sztuki i zabytków Były to oficjalne zbiory Loringa, efekt sześciu dziesięcioleci osobistych poszukiwań oraz wcześniejszych stu lat z czasów jego ojca, dziadka i pradziadka. W otaczających komnatach znajdowały się najcenniejsze dzieła światowej sztuki – zasoby kolekcji Loringa były znane wyłącznie jemu i Suzanne, ukryte za grubymi ścianami z kamienia w wiejskiej z pozoru posiadłości w kraju byłego bloku wschodniego.

Już wkrótce wszystko to stanie się jej własnością.

– Mam zamiar złamać jedną z naszych świętych zasad oświadczył Loring. – Dobrowolnie zamierzam pokazać wam swoją prywatną kolekcję.

– Czy to konieczne? – zdziwił się Fellner.

– Jestem pewien, że tak.

Minęli gabinet gospodarza i przeszli długim korytarzem do pokoju usytuowanego na samym końcu. Prostokątne pomieszczenie miało sklepienie krzyżowe; na ścianach wisiały malowidła wyobrażające znaki zodiaku oraz portrety apostołów. Masywny piec wykonany z delftów zajmował jeden z narożników. Siedemnastowieczne gabloty z drewna kasztanowego, inkrustowane kością słoniową z Afryki, stały wzdłuż ścian. Szklane półki niemal uginały się pod ciężarem porcelany pamiętającej szesnasty i siedemnasty wiek. Fellner i Monika przez chwilę w milczeniu podziwiali niektóre z cenniejszych eksponatów.

– To Sala Romańska – objaśnił Loring. – Nie pamiętam, czy wy oboje byliście tu wcześniej.

– Ja nie byłem – przyznał Fellner.

– Ja również nie – dodała Monika.

– Tu znajdują się najcenniejsze szkła – wyjaśnił Czech i wskazał kaflowy piec. – Piec służy jedynie do ozdoby, ciepłe powietrze dochodzi tędy – pokazał kratę w podłodze. Specjalne agregaty, których wy także, jak sądzę, używacie.

Niemiec przytaknął.

– Suzanne! – przywołał ją Loring.

Wyszła przed jedną z drewnianych gablot, czwartą w rzędzie złożonym z sześciu.

– Powszechne doświadczenie jest po prostu powszechnym złudzeniem – powiedziała powoli niskim głosem.

Witryna wraz z fragmentem ściany zaczęła się obracać wokół własnej osi, zatrzymała: się w połowie drogi i odsłoniła sekretne przejście.

– Czujniki akustyczne uaktywniane głosem moim oraz Suzanne. Część służby wie o istnieniu tej komnaty. Od czasu do czasu musi być przecież sprzątana. Ale jestem tak samo jak ty, Franz, absolutnie przekonany o lojalności mojej służby oraz o jej dyskrecji. Na wszelki wypadek jednak zmieniamy hasło co siedem dni.

– Ten tydzień wydaje się interesujący – podjął rozmowę Fellner. – Kafka, jak sądzę. Pierwsze zdanie z opowiadania Powszechne złudzenie. Jakie trafne.

Loring uśmiechnął się szeroko.

– My jesteśmy lojalni wobec naszych czeskich autorów Suzanne odsunęła się na bok, puszczając przodem gości.

Monika otarła się o nią, omiatając spojrzeniem zimnym i pogardliwym. Suzanne weszła do środka w ślad za swym patronem. W przepastnej komnacie za ścianą stały kolejne wystawowe witryny, wisiały na ścianach obrazy i gobeliny.

– Jestem pewien, że macie podobną komnatę – Loring skierował te słowa do Fellnera. – To zbiory gromadzone od dwóch stuleci. Ostatnie czterdzieści lat w ramach członkostwa w klubie.

Fellner i Monika oglądali kolejne gabloty.

– Cudowne – pochwalił Fellner. – Naprawdę robi wrażenie. Wiele z nich pamiętam z prezentacji. Ale, Ernst, gros utrzymywałeś w tajemnicy – zatrzymał się przed poczerniałą czaszką umieszczoną w szklanej gablocie. – Człowiek pekiński?

– W posiadaniu naszej rodziny od końca wojny.

– Jeśli dobrze pamiętam, czaszka zaginęła w Chinach podczas transportu do Stanów Zjednoczonych.

Loring skinął głową.

– Ojciec odebrał ją złodziejom, którzy sprzątnęli to sprzed nosa marynarzom odpowiedzialnym za transport.

– Fascynujące. Ta czaszka świadczy, że gatunek ludzki istniał na Ziemi o pół miliona lat wcześniej. Chińczycy i Amerykanie gotowi byliby zabić, żeby ją odzyskać. A ona znalazła oazę tu, w środkowych Czechach. Żyjemy w dziwnych czasach, nieprawda?

– Święta racja, przyjacielu. Święta racja – zgodził się Loring i wskazał podwójne drzwi na drugim końcu podłużnej sali. Tędy, Franz.

Fellner ruszył w stronę wysokich drzwi. Były pomalowane na biało i miały złocone żyłki. Monika podążyła w ślad za ojcem.

– Idź przodem. Otwórz je – zachęcał Loring przyjaciela.

Suzanne z ulgą stwierdziła, że choć raz Monika nie klepała trzy po trzy Jej ojciec chwycił mosiężną klamkę i pchnął drzwi do przodu.

– Wielki Boże! – wykrzyknął Fellner, wkraczając do wnętrza rzęsiście oświetlonej komnaty.

Pomieszczenia miało kształt idealnego kwadratu; sklepienie znajdowało się wysoko nad ich głowami i ozdobione było kolorowymi malowidłami. Trzy spośród czterech ścian podzielone były na wyraźne segmenty wyłożone mozaiką z bursztynu w kolorze złotobrązowym. Każdy segment oddzielony był lustrzanym pilastrem. Bursztynowe reliefy sprawiały wrażenie boazerii złożonej z długich i wąskich płyt wyżej oraz krótszych prostokątów umocowanych niżej.

Tulipany, róże, rzeźbione głowy, figurki, muszle, motywy kwiatowe, monogramy, odciski muszli, woluty oraz kwieciste girlandy – wszystko wykonane z jantaru – ozdabiały ściany Bursztynowej Komnaty Herb Romanowów, bursztynowa płaskorzeźba przedstawiająca dwugłowego orła rosyjskich carów, widniał na wielu panelach w niższych rzędach. Górne partie oraz framugi trzech par białych podwójnych drzwi zdobiły złocenia w kształcie winorośli. Figurki cherubinów oraz damskie popiersia rozdzielały i zwieńczały płyty górnych rzędów oraz okalały drzwi i okna. Lustrzane pilastry były dodatkowo udekorowane pozłacanymi świecznikami, w których zamiast świec płonęły jaskrawym światłem żarówki. Podłogę wyłożono parkietem, którego intarsje były równie misterne jak reliefy na bursztynowych ścianach. Lampki odbijały się w lśniącym parkiecie niczym promienie słońca.

Loring wszedł do środka.

– Pomieszczenie ma dokładnie takie wymiary jak komnata w Pałacu Jekaterynowskim. Kwadrat o boku dziesięć metrów i sklepienie na wysokości siedmiu i pół metra.

Monika, w przeciwieństwie do ojca, zachowała zimną krew.

– Czy to jest powód tej gry z Christianem?

– Dotarliście odrobinę za blisko. Utrzymywaliśmy to w sekrecie przez ponad pięćdziesiąt lat. Nie mogłem pozwolić na dalsze podchody i ryzyko, że dowiedzą się o tym Rosjanie lub Niemcy. Nie muszę chyba wam uświadamiać, jaka byłaby ich reakcja.

Fellner przeszedł na drugi koniec komnaty i pełen zachwytu oglądał bursztynowy stolik precyzyjnie dopasowany do dwóch dolnych płyt ściennych. Potem przyszła kolej na florencką mozaikę, jedną z tych, w których oszlifowane kolorowe nefryty oprawiono w pozłacane okucia z brązu.

– Nigdy nie wierzyłem w te opowieści. Wedle jednej z nich Sowieci ukryli mozaiki, zanim hitlerowskie wojska dotarły do Pałacu Jekaterynowskiego. Inna wersja głosiła, że w ruinach Królewca po bombardowaniu w 1945 roku odnaleziono reszki komnaty, z której został jedynie pył.

– Pierwsza opowieść mijała się z prawdą. Rosjanie nie mogli zabrać niepostrzeżenie tych czterech mozaik. Usiłowali wprawdzie rozmontować górne płyty z bursztynem, ale odpadły od ściany Zdecydowali się więc nie dotykać reszty, w tym również mozaiki. Natomiast w drugiej historii jest ziarno prawdy Była to sztuczka zaaranżowana przez samego Hitlera.

– Jak to?

– Hitler wiedział o zakusach Göringa na bursztynową boazerię. Liczył na lojalność Kocha wobec siebie. Z tego właśnie powodu osobiście rozkazał wywieźć płyty z Królewca pod nadzorem specjalnego oddziału SS. Jego ludzie mieli nie tylko zająć się transportem, ale i Göringiem, gdyby ten zaczął sprawiać kłopoty Relacja między Hitlerem a szefem Reichstagu zawsze była dość osobliwa. Nie darzyli się wzajemnie zaufaniem, ale jednocześnie byli całkowicie od siebie uzależnieni. Dopiero pod koniec wojny, kiedy Bormann ostatecznie podkopał autorytet Göringa, Hitler zwrócił się przeciwko niemu.

Monika podeszła bezwiednie do tryforium, którego każdy segment składał się z dwudziestu szybek, od podłogi do połowy ściany. Każdy też zwieńczony był półksiężycami, nad którymi z kolei umieszczono trzy półkoliste okna, złożone z ośmiu obramowanych szybek każdy. Dolne segmenty służyły za drzwi, chociaż wyglądały jak okna. Przez szyby wpadało światło, a za nimi namalowany był ogród.

Loring zauważył jej zainteresowanie.

– To pomieszczenie jest otoczone ścianami ze wszystkich czterech stron, żeby nie było widoczne z zewnątrz.

– Zleciłem wykonanie malowideł ściennych oraz takie oświetlenie, żeby uzyskać wrażenie otwartej przestrzeni za oknami.

– Oryginalna komnata w Pałacu Jekaterynowskim wychodziła na wielki dziedziniec, dobrałem więc dziewiętnastowieczne rekwizyty z czasów, gdy go powiększono i otoczono ogrodzeniem – wyjaśniał, podchodząc do Moniki. – Bramy w oddali są prawdziwe. Trawniki, krzewy oraz kwiaty skopiowano na podstawie szkiców z tamtej epoki; posłużyły za modele.

– Naprawdę są niezwykłe. Wydaje się, jakby człowiek stał na piętrze pałacu. Czy możesz sobie wyobrazić na tym tle militarne parady, które odbywały się tam regularnie, albo wieczorne przechadzki arystokracji, podczas których z oddali przygrywała orkiestra?

– Genialne – przyznała Monika i cofnęła się sprzed okna do wnętrza Bursztynowej Komnaty. – Jak udało wam się odtworzyć tak precyzyjnie układ tych płyt? Latem ubiegłego roku byłam w Sankt Petersburgu i zwiedzałam Pałac Jekaterynowski. Odrestaurowali tam niemal w całości Bursztynową Komnatę. Wstawili nowe gzymsy, pozłacane okucia, okna i drzwi, odtworzyli też wiele reliefów z bursztynu. Niezła robota, muszę przyznać, ale nie umywa się do tego, co zrobiliście tutaj.

Loring wyszedł na środek pomieszczenia.

– To całkiem proste, moja droga. Zdecydowana większość tego, co tu widzisz, to oryginał, a nie reprodukcja. Znasz tę historię?

– Powiedzmy, że częściowo – odparła córka Fellnera.

– W takim razie wiesz na pewno, że płyty już były w opłakanym stanie, kiedy w 1941 roku przejęli je naziści. Pruscy rzemieślnicy, którzy zaczynali pracę nad komnatą, przyklejali bryłki bursztynu do grubych dębowych listew, używając prymitywnego spoiwa sporządzonego z wosku pszczelego i żywicy. Gdyby bursztynowe panele utrzymały się w nienaruszonym stanie, można by to porównać do wody, która pozostawiona w szklance przetrwałaby dwieście lat. Woda wcześniej czy później wyparuje i żadne podejmowane po rym czasie zabiegi tego nie zmienią – kontynuując prelekcję, zatoczył ramieniem wokół siebie. – To samo da się powiedzieć o tym, co jest tutaj. Przez dwieście lat dębina się rozciągała i kurczyła, a wilgotny klimat Carskiego Sioła dokończył dzieło. W miarę upływu lat drewno się wypaczało, spoiwo pękało, a kawałki bursztynu odpadały. Ubytki wynosiły niemal trzydzieści procent w chwili, kiedy na scenie pojawili się naziści. Kolejne dziesięć procent odkleiło się podczas transportu. Kiedy mój ojciec odnalazł bursztynową boazerię, była w opłakanym stanie.

– Zawsze byłem przekonany, że Josef wiedział znacznie więcej niż gotów był to przyznać – powiedział Fellner.

– Nie wyobrażasz sobie za to, jak bardzo był rozczarowany, kiedy w końcu odnalazł bursztynowe płyty. Poszukiwał ich przez siedem lat, wyobrażał sobie, jakie są piękne; przywoływał w pamięci ich świetność z czasów przed rewolucją październikową, kiedy miał okazję podziwiać Bursztynową Komnatę pod Sankt Petersburgiem.

– Odnalazł je w tej jaskini niedaleko Stod, czy tak? – spytała Monika.

– Zgadza się, moja droga. Te trzy niemieckie ciężarówki przewiozły skrzynie. Ojciec odnalazł je latem 1952 roku.

– Ale jakim cudem? – nie dowierzał Fellner. – Poszukiwali ich z pełną determinacją Rosjanie oraz całe mnóstwo innych prywatnych kolekcjonerów. Wtedy wszyscy pożądali Bursztynowej Komnaty i nikt nie dawał wiary pogłoskom, że została zniszczona. Josef był pod jarzmem komunistów.

– W jaki sposób udało mu się odnaleźć tak niezwykłą zdobycz? I co jeszcze ważniejsze, w jaki sposób zdołał wejść w jej posiadanie?

– Ojciec był blisko związany z Erichem Kochem. Ten wyjawił mu, że Hitler szykował się do przewiezienia płyt na południe z okupowanych terenów Związku Radzieckiego jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Koch, zawsze lojalny wobec Göringa, nie był jednak głupcem. Kiedy Hitler rozkazał ewakuację arcydzieła, wykonał rozkaz i nie powiadomił od razu dowódcy Luftwaffe. Ale płyty z jantaru zdołały dotrzeć jedynie w góry Harzu i tam zostały ukryte w podziemnym wyrobisku. Koch w końcu wyjawił to Göringowi, ale nawet on nie wiedział, w którym miejscu ukryto komnatę. Dowódca Luftwaffe odszukał czterech żołnierzy z oddziału nadzorującego konwój. Podobno poddawał ich okrutnym torturom, ale nie pisnęli ani słowa na temat podziemnej kryjówki – kontynuował opowieść Loring, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. – Pod koniec wojny Göring zaczął zdradzać symptomy obłędu. Koch śmiertelnie się go obawiał i właśnie dlatego postanowił rozrzucić fragmenty Bursztynowej Komnaty – zawiasy, mosiężne klamki, kamienie z mozaiki – w ruinach zamku w Królewcu. W ten sposób puścił w obieg fałszywą informację o jej zniszczeniu, spreparowaną nie tylko dla Sowietów, ale przede wszystkim dla Göringa. Te mozaiki były jednak reprodukcjami, nad którymi Niemcy pracowali od 1941 roku.

– Nigdy nie wierzyłem w hipotezę, że bursztynowe reliefy spłonęły podczas bombardowania Królewca – skomentował I'„diner. – Całe miasto pachniałoby żywicą niczym kadzidło.

Loring zachichotał.

– To prawda. Nie rozumiałem, dlaczego nikt nie zwrócił na ten drobiazg uwagi. W żadnym raporcie na temat bombardowań nie przewinęła się wzmianka o intensywnej woni żywicy. Wyobraźcie sobie dwadzieścia ton bursztynu powoli spalającego się na smołę! Zapach rozszedłby się na wiele kilometrów i utrzymywał przez wiele dni.

Monika potarła lekko jedną z wypolerowanych ścian.

– W niczym nie przypomina zimnego kamienia. Jest niemal ciepły, gdy go dotykam. I o wiele ciemniejszy niż sobie wyobrażałam. Z pewnością ciemniejszy niż płyty odrestaurowane w Pałacu Jekaterynowskim.

– Bursztyn ciemnieje z upływem czasu – wyjaśnił jej ojciec. – Pocięty na kawałki, wypolerowany oraz sklejony jantar nie przestaje się starzeć. Bursztynowa Komnata w osiemnastym stuleciu była z pewnością znacznie jaśniejsza niż ta, którą widzimy tutaj.

Loring skinął głową.

– I chociaż bryłki bursztynu zamocowane na płytach liczą miliony lat, są kruche jak kryształy i równie wrażliwe.

– To właśnie czyni ten skarb jeszcze bardziej fascynującym.

– Odbija też światło – dodał Fellner. – Człowiek się czuje, jakby stał w słońcu. Czuje promieniowanie, chociaż bez ciepła.

– Tak jak w oryginale, płytki bursztynu są ułożone na srebrnej folii. Dzięki temu silniej odbijają światło.

– Co masz na myśli, mówiąc „jak w oryginale”? – zdziwił się Fellner.

– Jak już wspomniałem, ojciec był rozczarowany, kiedy dotarł do pieczary i odnalazł bursztynowy skarb. Dębowe listwy zbutwiały, niemal wszystkie bryłki bursztynu poodpadały Zebrał skrupulatnie wszystko, potem zdobył odbitki fotografii, które Sowieci zrobili w komnacie jeszcze przed wojną.

– Podobnie jak współcześni restauratorzy w Carskim Siole, wykorzystał te zdjęcia do odtworzenia pierwowzoru. Z tą różnicą, że on dysponował oryginalnymi bryłkami jantaru.

– Gdzie znalazł wykonawców? – zapytała Monika. – Z tego, co wiem, obróbka bursztynu zanikła w latach wojny Większość starych mistrzów została wymordowana.

Loring przytaknął.

– Niektórzy przetrwali dzięki Kochowi. Göring zamierzał odtworzyć oryginalną komnatę i polecił mu aresztować jubilerów specjalizujących się w bursztynie. Chciał ich mieć pod ręką w razie potrzeby. Ojciec zdołał odnaleźć kilku spośród nich jeszcze przez końcem wojny Później zaoferował im oraz ich rodzinom godziwą egzystencję. Większość z nich przyjęła ofertę i zamieszkała tu w odosobnieniu, restaurując powoli arcydzieło, bryłka po bryłce. Kilku ich potomków wciąż tu mieszka i zajmuje się konserwacją komnaty.

– Czy nie jest to zbyt wielkie ryzyko? – zdziwił się Fellner.

– Nie sądzę. Ci ludzie oraz ich rodziny są całkowicie lojalni. Zycie w dawnej Czechosłowacji było ciężkie. Bardzo brutalne. Wszyscy, co do jednego, odczuwają wdzięczność za hojność, którą okazał im Josef Loring. Wszystkim, czego od nich oczekiwaliśmy, była dobra praca oraz dyskrecja.

– Odtworzenie całości dzieła, które tu widzicie, zajęło blisko dziesięć lat. Na szczęście Rosjanie solidnie szkolili rzemieślników, restauratorzy byli znakomitymi fachowcami.

– Tak czy owak, musiało to kosztować fortunę – Fellner zatoczył ramieniem, wskazując ściany.

Loring skinął głową.

– Ojciec kupował bursztyn potrzebny do restauracji na wolnym rynku, co sporo kosztowało nawet w latach pięćdziesiątych. Do rekonstrukcji wprowadzono też nowoczesną technologię. Nowe płyty nie są wykonane z drewna dębowego. W jego miejsce zastosowano masę z drobin dębiny, sośniny oraz popiołu. Dzięki temu płyty są bardziej odporne na zmiany temperatury; między bursztynem i sklejką umieszczono także środki chroniące przed wilgocią. Bursztynowa Komnata została nie tylko precyzyjnie odtworzona, ale też przygotowana, by przetrwać wieki.

Suzanne stała w milczeniu w pobliżu drzwi i obserwowała uważnie Fellnera. Stary Niemiec był najwyraźniej zdumiony Zastanawiała się często, czy coś może wprawić w osłupienie człowieka takiego jak Franz Fellner, miliardera posiadającego zbiory sztuki, które śmiało mogły konkurować z kolekcjami największych muzeów świata. Rozumiała jednak, że jest równie zszokowany jak ona sama, gdy Loring pokazał jej arcydzieło po raz pierwszy.

Fellner wskazał gestem.

– Dokąd prowadzą pozostałe drzwi?

– To pomieszczenie znajduje się w centrum mojej prywatnej galerii. Wznieśliśmy ściany i rozmieściliśmy drzwi i okna dokładnie tak, jak w Pałacu Jekaterynowskim. Prowadzą do innych sal mojej prywatnej kolekcji.

– Jak długo komnata się tu znajduje? – zaciekawił się Fellner.

– Pięćdziesiąt lat.

– To zdumiewające, że udało ci się ukryć ten fakt – skomentowała Monika. – Nie było chyba łatwo wyprowadzić w pole Sowietów.

– Podczas wojny ojciec utrzymywał dobre stosunki zarówno z Sowietami, jak i z Niemcami. Czechosłowacja stanowiła dla nazistów dogodny punkt przerzutowy twardej waluty i złota do Szwajcarii. Nasza rodzina pomagała w realizacji tego rodzaju transferów. Po wojnie Sowieci korzystali z podobnych usług. Stawką za to była wolność i swoboda działania.

Fellner się uśmiechnął.

– Wyobrażam sobie. Sowieci przekazywali lipne informacje na temat swoich posunięć, a te były podawane dalej Amerykanom i Brytyjczykom.

– Jest takie stare rosyjskie przysłowie: jeśli coś robi się w złym celu, nie może być dobre. Odnosi się to do podejścia Rosjan do sztuki, która ich zdaniem jest wyrazem społecznych niepokojów. I tłumaczy, dlaczego było to możliwe.

Suzanne nie przestawała obserwować Fellnera, Monika zaś podeszła do wysokich gablot ustawionych wzdłuż dwóch ścian Bursztynowej Komnaty. W środku były przeróżne eksponaty. Siedemnastowieczne figury szachowe, samowar i flaszka z osiemnastego stulecia, damska toaletka, klepsydra, łyżeczki, medaliony oraz ozdobne puzderka. Wszystko z jantaru, jak objaśnił Loring, wykonane przez mistrzów z Królewca i Gdańska.

– Są przepiękne – powiedziała z zachwytem.

– Wiele przedmiotów z bursztynu przechowuję w sali z eksponatami z czasów Piotra Wielkiego. To zdobycze Suzanne oraz jej ojca. Nie dla wszystkich oczu przeznaczone. Wojenne trofea.

Stary Czech spojrzał na Suzanne i uśmiechnął się. Potem ponownie zwrócił się do gości.

– Czy możemy teraz przejść do mojego gabinetu? Usiądziemy sobie wygodnie i porozmawiamy jeszcze przez chwilę.

51

Suzanne usiadła nieco z boku, by obserwować Monikę, Fellnera i Loringa. Z przyjemnością patrzyła, jak szef przeżywał chwilę triumfu. Lokaj właśnie wyszedł, podawszy uprzednio kawę, brandy oraz ciasto.

– Zawsze mnie zastanawiało – podjął dyskurs Fellner jakim cudem Josef przetrwał wojnę tak zdumiewająco dobrze.

– Ojciec nienawidził nazistów – odparł Loring. – Jego huty i fabryki oddano do ich dyspozycji, ale wykuwanie słabej stali lub produkowanie rdzewiejących pocisków czy armat nieznoszących mrozów wcale nie było trudne. Była to jednak niebezpieczna gra. Hitlerowcy podchodzili z fanatyzmem do jakości; jednak dobre stosunki z Kochem okazały się pomocne. Rzadko pytano go o cokolwiek. Ojciec wiedział, że Niemcy przegrają wojnę, i przepowiedział zajęcie przez Sowietów Europy Środkowowschodniej, dlatego przez cały czas współpracował z radzieckim wywiadem.

– Nie miałem o tym pojęcia – wyznał Fellner.

Loring pokiwał głową.

– Był czeskim patriotą. Ale po prostu działał na własny sposób. Po wojnie Sowieci byli mu wdzięczni. Oni również go potrzebowali, a zatem zostawili go w spokoju. Ja zaś zdołałem przedłużyć te dobre stosunki. Nasza rodzina współpracowała ściśle z każdym czechosłowackim rządem od 1945 roku. Ojciec miał rację, jeśli chodzi o Sowietów I mogę dodać, że rację miał również Hitler.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zdziwiła się Monika.

Gospodarz położył dłonie na kolanach.

– Hitler zawsze wierzył, że Amerykanie oraz Brytyjczycy dołączą do niego w walce przeciwko Stalinowi. Prawdziwym wrogiem Niemiec była sowiecka Rosja; był też przekonany, że tak samo uważają Churchill i Roosevelt. Z tego właśnie powodu ukrył tak dużo pieniędzy i dzieł sztuki. Zamierzał sięgnąć po to wszystko, kiedy już alianci sprzymierzą się z nim z zamiarem pokonania ZSRR. Führer był, rzecz jasna, szaleńcem, ale historia potwierdziła wiele jego przekonań.

Kiedy w 1948 roku Sowieci zorganizowali blokadę Berlina, Ameryka, Anglia i Niemcy natychmiast połączyły się przeciwko Związkowi Radzieckiemu.

– Stalin był postrachem wszystkich – wtrącił Fellner. W jeszcze większym stopniu niż Hitler. Unicestwił sześćdziesiąt milionów ludzkich istnień, Hitler zaś dziesięć milionów. Kiedy Stalin zmarł w 1953 roku, wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Zakładam, że Christian przekazał wam informacje o ludzkich szczątkach znalezionych w pieczarze pod Stod – odezwał się po chwili Loring. Ojciec Moniki przytaknął. – Pracowali w podziemnym wyrobisku; zostali wynajęci w Egipcie. Wtedy był tam ogromny szyb, podłożono dynamit tylko przy wejściu od zewnątrz. Ojciec zdetonował ładunek, przebił się przez rumowisko i wydobył rozpadające się bursztynowe płyty.

– Potem wysadził w powietrze wejście i chodnik, pozostawiając ciała w jaskini.

– Josef ich zabił?

– Własnoręcznie. Pogrążonych we śnie.

– 1 od tamtej pory mordujecie ludzi – skwitowała Monika.

Loring spojrzał na nią.

– Nasi akwizytorzy zapewniali utrzymanie sekretu w tajemnicy Muszę jednak wyznać, że gorliwość i determinacja, z jaką ludzie poszukiwali Bursztynowej Komnaty, nas zaskoczyła. Wieloma osobami zawładnęła prawdziwa obsesja odnalezienia jantarowego skarbu. Co jakiś czas myliliśmy tropy, rozgłaszaliśmy pogłoski, które naprowdzały zapaleńców na fałszywy ślad. Być może przypominasz sobie artykuł w gazecie „Raboczaja Tribuna” sprzed kilku lat. Była w nim mowa o tym, że sowiecki wywiad wojskowy zdołał odnaleźć bursztynowe reliefy w pewnej kopalni usytuowanej niedaleko starej bazy paliwowej we wschodnich Niemczech, w odległości około dwustu pięćdziesięciu kilometrów na południowy wschód od Berlina.

– Trzymam do dziś ten artykuł – przytaknął Fellner.

– Wszystko to były czcze wymysły. Suzanne zaaranżowała przeciek, który dotarł do właściwych ludzi. Żywiliśmy nadzieję, że większość tropicieli pójdzie po rozum do głowy i zrezygnuje z dalszych poszukiwań.

Fellner pokiwał sceptycznie głową.

– Ten skarb jest zbyt cenny. Zbyt intrygujący. Taki łup działa jak narkotyk.

– W zupełności podzielam to przekonanie. Ilekroć przychodzę do tej komnaty, po prostu siadam i patrzę. Niemal czuję, jak bursztyn przywraca mi zdrowie i siły.

– I w dodatku jest bezcenny – wtrąciła Monika.

– Prawda, moja droga. Czytałem kiedyś rozważania na temat wojennych łupów, czyli zabytków kultury materialnej wykonanych z drogich kamieni i szlachetnych metali.

– Autor sugerował, że przedmioty te były skazane na zniszczenie podczas wojen, gdyż łączna wartość poszczególnych ich elementów przekraczała znacznie wartość całości.

– Jeden z komentatorów, bodaj z „London Times”, napisał, że Bursztynową Komnatę należy oceniać podobnie. W konkluzji stwierdził, że wyłącznie takie artefakty, jak książki czy obrazy, których wartość zawiera się w kompozycji i treści i do których powstania użyto surowców niemających wartości materialnej, mogą przetrwać wojenną zawieruchę bez uszczerbku.

– Czy przyczyniłeś się w jakiś sposób do sformułowania tych rewelacji? – zaciekawił się Fellner.

Loring podniósł filiżankę z kawą i uśmiechnął się.

– Były to przemyślenia własne autora. Ale my dołożyliśmy starań, żeby artykuł zyskał rozgłos.

– Cóż więc się stało? – zapytała Monika. – Dlaczego zamordowanie tylu ludzi było konieczne?

– Początkowo nie mieliśmy wyboru. Alfred Rohde nadzorował załadunek skrzyń w Królewcu i znał miejsce, w którym je ukryto. Ten głupiec w dodatku powiedział wszystko żonie.

– Ojciec musiał więc zlikwidować ich oboje, zanim zdążyli podzielić się tym z Sowietami. Nieco wcześniej Stalin powołał specjalną komisję, która miała poprowadzić dochodzenie.

– Podstęp nazistów w zamku w Królewcu spalił na panewce, gdyż Sowieci nie dali się wyprowadzić w pole. Byli pewni, że bursztynowe płyty ocalały i podjęli z pełną determinacją poszukiwania.

– Ale przecież Koch przeżył wojnę i zeznawał przed Rosjanami – przerwał mu Fellner.

– To prawda. Ale to my opłacaliśmy jego obrońców aż do dnia, w którym zmarł. Gdy Polacy skazali go na karę śmierci za zbrodnie wojenne, pozostawał przy życiu wyłącznie dzięki interwencji Rosjan. Byli do końca przekonani, że gauleiter zna kryjówkę Bursztynowej Komnaty. W rzeczywistości Koch wiedział tylko, że ciężarówki wyjechały z Królewca na zachód, a potem zboczyły na południe. Nie miał najmniejszego pojęcia, co stało się z nimi później. To my podsunęliśmy mu pomysł, by łudził Sowietów Wiedzą o miejscu ukrycia boazerii z jantaru. Pozwolili się wodzić za nos aż do wczesnych lat sześćdziesiątych. Darowali mu życie w zamian za informacje, jednak nie do końca udało mu się wykpić. Dzisiejszy Królewiec jest faktycznie zupełnie innym miastem niż to z lat wojny.

– A zatem opłacając adwokatów Kocha, zapewniłeś sobie jego lojalność. Nigdy nie zdradził źródła swoich dochodów ani też nie wyciągnął asa z rękawa, gdyż nie miał najmniejszych powodów wierzyć Rosjanom, że dotrzymają danego słowa.

Twarz Loringa rozjaśniła się w uśmiechu.

– Dokładnie tak, stary przyjacielu. Ten gest pozwolił nam również utrzymywać stały kontakt z jedyną żyjącą osobą, która wiedziała, kto mógł posiadać cenne informacje na temat miejsca ukrycia bursztynowego skarbu.

– Z osobą, którą przy okazji trudno było zabić bez ściągania niepożądanej uwagi.

Loring przytaknął.

– Na całe szczęście Koch współpracował ochoczo i nigdy niczego nie wyjawił.

– A pozostali? – chciała wiedzieć Monika.

– Czasem ktoś docierał zbyt blisko i wtedy konieczne stawało się zaaranżowanie tragicznego wypadku. Niekiedy rezygnowaliśmy z zachowania ostrożności i po prostu zabijaliśmy delikwenta, zwłaszcza gdy zależało nam na czasie. Ojciec wymyślił „klątwę Bursztynowej Komnaty” i karmił opowieściami o niej dziennikarzy. To była pożywka dla prasy i… Franz, wybacz mi, proszę, oczywiście bardzo szybko się przyjęła.

– Nadawała się doskonale na czołówki gazet, jak przypuszczam.

– A Karol Boria i Dania Czapajew? – zapytała Monika.

– Ci dwaj mogli przysporzyć nam najwięcej kłopotów, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy aż do ostatnich wydarzeń. Byli najbliżsi prawdy. W rzeczywistości chyba udało im się natrafić na te same informacje, na które my natknęliśmy się po wojnie. Z jakiegoś powodu jednak zatrzymali dla siebie to, co wiedzieli, i utrzymywali w największej tajemnicy.

– Wydaje się, że nienawiść do sowieckiego reżimu znacznie wpłynęła na ich postawę. Wiedzieliśmy o działaniach Borii w Sowieckiej Nadzwyczajnej Komisji. W końcu jednak wyemigrował do Ameryki i straciliśmy jego ślad. Nazwisko Czapajewa również znaliśmy On z kolei zniknął gdzieś w Europie. Ponieważ żaden z nich nie wydawał się nadmiernie rozmowny, nie stwarzali realnego zagrożenia i pozostawiliśmy ich w spokoju. Oczywiście tylko do chwili, kiedy Christian wpadł na ich trop.

– Teraz zamilkli na wieki – skitowała opowieść Monika.

– To samo byś zrobiła, gdybyś była na naszym miejscu, moja droga.

Suzanne obserwowała wzburzenie Moniki na takie postawienie sprawy przez Loringa. Ale oczywiście miał rację.

Ta suka z pewnością nawet własnego ojca utopiłaby w łyżce wody, gdyby widziała w tym interes.

Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Loring.

– Dowiedzieliśmy się, gdzie mieszka Boria, przed siedmioma laty, całkiem przypadkowo. Jego córka poślubiła Paula Cutlera, którego ojciec był amerykańskim miłośnikiem i mecenasem sztuki. Przez kilka lat stary Cutler prowadził w Europie poszukiwania Bursztynowej Komnaty Jakimś sposobem udało mu się dotrzeć do krewnego jednego z naszych ludzi zatrudnionych przy restaurowaniu bursztynowych płyt. Teraz już wiemy, że jego nazwisko Boria uzyskał od Czapajewa i że to właśnie Boria poprosił starego Cutlera o dyskretne zbadanie sprawy Cztery lata temu sprawy doszły do takiego punktu, że zostaliśmy zmuszeni do działania. Ich samolot eksplodował. Dzięki przekupieniu włoskiej policji oraz odpowiednio ulokowanym znacznym sumom lotnicza katastrofa poszła na konto terrorystów.

– Czy było to dzieło Suzanne? – zainteresowała się Monika.

– Loring przytaknął.

– Ona naprawdę jest nadzwyczaj utalentowana.

– Czy urzędnik z archiwum „w Sankt Petersburgu pracuje dla was? – zapytał Fellner.

– Oczywiście. Sowieci, mimo całej ich niewydolności, są bardzo skrupulatni, jeśli chodzi o zapisywanie wszystkiego.

– W ich archiwach znajdują się dziesiątki milionów stron dokumentów; nikt nie wie, co w nich jest ani jak je właściwie posegregować. Aby zabezpieczyć się przed ciekawskimi, którzy mogliby natrafić na interesujące zapiski, musimy więc opłacać urzędasa z archiwum za czujność i dobrą wolę.

Mocodawca Suzanne wypił kawę, odstawił filiżankę i spodek na bok. Spojrzał prosto w oczy Fellnerowi.

– Franz” mówię ci o tym wszystkim dobrowolnie i niczego nie ukrywając. Niestety, choć ubolewam, dopuściłem, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zamachy na życie Christiana podjęte przez Suzanne oraz wczorajsza gonitwa po ulicach Stod dowodzą, że sprawy mogą potoczyć się w złym kierunku. To w efekcie zupełnie niepotrzebnie ściągnie uwagę na nas, że nie wspomnę już o pozostałych członkach klubu.

– Pomyślałem więc, że gdy poznasz prawdę, przerwiemy tę walkę. Nie ima już nic do odkrycia, jeśli chodzi o Bursztynową Komnatę. Przykro mi z powodu Christiana. Wiem, że Suzanne nie chciała mu zrobić krzywdy; działała z mojego polecenia.

– Uznałem to za konieczne wobec zaistniałej sytuacji.

– Ja również żałuję tego, co się stało, Ernst. Naprawdę cieszę się, że bursztynowe płyty są w twoich rękach. Jakaś cząstka we mnie się raduje, bo są całe i bezpieczne. Zawsze się obawiałem, że Sowieci je w końcu odnajdą. A oni nie są lepsi od Cyganów, jeśli chodzi o stosunek do dzieł sztuki.

– Ojciec i ja myśleliśmy podobnie. Sowieci doprowadzili arcydzieło z jantaru do takiego stanu, że za błogosławieństwo trzeba uznać wykradzenie go przez Niemców. Któż wie, jaki los spotkałby Bursztynową Komnatę, gdyby dostała się w łapy Stalina czy Chruszczowa? Komuniści bardziej przejmowali się konstrukcją bomb niż własnym dziedzictwem kulturowym.

– Czy proponuje pan zawarcie czegoś w rodzaju rozejmu? – chciała ustalić Monika.

Suzanne ledwie powstrzymała śmiech, widząc niecierpliwość tej suki. Nieszczęsne maleństwo. Odkrycie w przyszłości Bursztynowej Komnaty nie było jej, niestety, pisane.

– Istotnie, tego właśnie pragnę – potwierdził gospodarz. Suzanne, czy mogę cię prosić?

Wstała z miejsca i przeszła do rogu gabinetu. Na podłodze stały tam dwie nieduże sosnowe skrzynie. Chwyciła za rączki zrobione z liny i postawiła je naprzeciw Franza Fellnera.

– Są tu dwie figurki z brązu, które przed laty tak bardzo ci się spodobały – powiedział Loring.

Suzanne uniosła wieko jednej ze skrzyń. Fellner wyłuskał z wy ściółki z cedrowych wiórów rzeźbę i podziwiał ją w pełnym świetle. Suzanne znała dobrze to dzieło. Odkupiła je z rąk pewnego mieszkańca New Delhi, a ten ukradł z wioski na południu Indii. Wciąż pozostawało na liście najbardziej poszukiwanych zaginionych dzieł sztuki hinduskiej, ale przez ostatnie pięć lat spoczywało bezpiecznie w komnatach zamku Loukov.

– Suzanne i Christian zacięcie o to rywalizowali – westchnął Loring.

– Kolejna walka, którą przegraliśmy – przyznał Fellner.

– Teraz jest twoje. To zadośćuczynienie za wszystko, co wydarzyło się ostatnio.

– Herr Loring, proszę mi wybaczyć – powiedziała spokojnie Monika. – Teraz ja podejmuję decyzje w kwestiach związanych z członkostwem w klubie. Brązowe figurki są na pewno bardzo cenne, ale mnie nie wydają się równie interesujące jak ojcu. Zastanawiam się, jak zażegnać ten konflikt.

– Bursztynowa Komnata należała od dawna do najbardziej poszukiwanych dzieł sztuki. Czy pozostali członkowie klubu nie powinni także poznać prawdy?

Loring wzruszył ramionami.

– Wolałbym, żeby ta sprawa pozostała między nami.

Sekret da się utrzymać tak długo, jak długo wie o nim niewiele osób, moja droga. Jednak w tych okolicznościach pozostawiam to do twojego uznania. Wieżę, że pozostali członkowie klubu potraktują tę informację jako poufną, podobnie jak w przypadku wszystkich innych trofeów.

Monika usiadła znów w fotelu i uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z siebie.

– Jest jeszcze jedna sprawa, którą pragnąłbym się z wami podzielić – podjął rozmowę mocodawca Suzanne, zwracając się wprost do Moniki. – Podobnie jak twój ojciec ciebie, również ja muszę wyznaczyć następcę. W testamencie sporządziłem zapis, zgodnie z którym Suzanne odziedziczy tę posiadłość i zbiory oraz zajmie moje miejsce w klubie, kiedy zamknę na zawsze oczy. Zapisałem jej też dostatecznie dużo gotówki, by mogła należycie zadbać o wszystko.

Suzanne z satysfakcją obserwowała twarz Moniki, na której szok i niezadowolenie z powodu tej wiadomości walczyły o pierwszeństwo. Biedaczka, nie zdołała utrzymać uczuć na wodzy.

– Będzie pierwszą akwizytorką, która dostąpi zaszczytu członkostwa w klubie. To zasłużone wyróżnienie, nie uważacie?

Ani Fellner, ani Monika się nie odezwali. On był urzeczony podarkiem z brązu. Jego córka siedziała przybita.

W końcu Fellner ostrożnie umieścił posążek w skrzyni.

– Ernst, uważam sprawę za zamkniętą. Ubolewam, że wydarzyły się rzeczy, które omal nie doprowadziły do pogorszenia stosunków między nami. Ale teraz wszystko rozumiem.

Jestem przekonany, że postąpiłbym tak samo w podobnej sytuacji. Suzanne, serdecznie ci gratuluję.

Skinęła głową w podzięce.

– Jeśli chodzi o poinformowanie członków klubu, proszę o czas do namysłu – przemówiła wreszcie Monika. – Przed czerwcowym spotkaniem powiadomię was, co postanowiłam.

– To niestety wszystko, o co może prosić cię tak stary człowiek jak ja, moja droga – powiedział Loring szarmancko. – Czekam więc na decyzję – dodał i spojrzał na Fellnera. A może zechcielibyście zostać tu na noc?

– Niestety, musimy wracać do Burg Herz. Jutro rano mam spotkanie w interesach. Ale zapewniam cię, że tę wycieczkę uważam za wartą zachodu. Zanim was opuścimy, czy mogę raz jeszcze spojrzeć na Bursztynową Komnatę?

– Oczywiście, przyjacielu. Oczywiście.

Podróż powrotna na lotnisko Ruzyne przebiegła spokojnie.

Fellner wraz z córką siedzieli w mercedesie z tyłu, Loring natomiast zajął miejsce obok kierującej limuzyną Suzanne.

Ta zerkała kilkakrotnie we wsteczne lusterko, by obserwować Monikę. Trzymała się mocno, suka. Z pewnością nie była zadowolona z faktu, że rozmowę prowadzili głównie dwaj starcy Franz Fellner na pewno nie należał do ludzi, którzy łatwo wypuszczają z rąk władzę, a jego córka nie była kobietą, która lubiła ją z kimkolwiek dzielić.

Mniej więcej w połowie drogi Monika się ożywiła.

– Muszę prosić pana o wybaczenie, Herr Loring.

– Odwrócił twarz w jej stronę.

– Za cóż to, moja droga?

– Byłam opryskliwa.

– Ależ drobiazg! Pamiętam te czasy, gdy ojciec przekazywał mi członkostwo w klubie. Byłem dużo starszy niż ty teraz i równie ambitny. On, podobnie jak twój ojciec, też niechętnie przekazywał władzę. Zawsze jednak dochodziliśmy do porozumienia i w końcu ustąpił.

– Moja córka jest niecierpliwa. Pod tym względem bardzo przypomina własną matkę – skomentował Fellner.

– Chyba nawet bardziej niż ciebie, Franz.

– Fellner wybuchnął śmiechem.

– Zapewne.

– Ufam, że Christian zostanie o wszystkim poinformowany? – spytał jeszcze Loring.

– Natychmiast.

– Gdzie on teraz jest?

– Naprawdę nie mam pojęcia – odparł Fellner. – A ty, kochanie?

– Nie wiem, ojcze. Nie miałam od niego żadnych wiadomości.

Dojechali na lotnisko tuż przed północą. Odrzutowiec Loringa czekał na poplamionym olejem pasie zatankowany i gotowy do startu. Zatrzymali się w jego pobliżu. Wszyscy czworo wysiedli, potem Suzanne otworzyła bagażnik. Pilot zszedł na płytę po schodkach. Wskazała mu dwie sosnowe skrzynki. Wziął obie i zaniósł do luku bagażowego.

– Owinąłem starannie brązowe figurki – powiedział Loring, starając się przekrzyczeć ryk silników. – Powinny przetrwać podróż w nienaruszonym stanie.

Suzanne podała kopertę swemu mocodawcy.

– Tu macie odpowiednie zezwolenia, które wcześniej przygotowałem i podstemplowałem w Pradze w ministerstwie. Mogą się wam przydać, gdyby celnicy zarządzili kontrolę po wylądowaniu.

Fellner schował kopertę do kieszeni.

– Rzadko bywam kontrolowany.

Stary Czech się uśmiechnął.

– Tak przypuszczałem – rzekł, po czym obrócił się do Moniki i objął ją. – Miło było cię zobaczyć, moja droga.

Z niecierpliwością oczekuję przyszłych potyczek, podobnie zresztą jak Suzanne, prawda, Draha.

Monika uśmiechnęła się i cmoknęła powietrze koło policzków starca. Suzanne nie odezwała się ani słowem. Znała swoje miejsce w szyku. Do niej należało działanie, nie rozmowy Pewnego dnia, gdy zostanie członkiem klubu, jej akwizytor będzie postępować w podobny sposób – przynajmniej taką miała nadzieję. Tuż przed wejściem na schodki Monika obrzuciła ją przelotnym pogardliwym spojrzeniem. Obaj starsi panowie uścisnęli sobie dłonie i Niemiec zniknął w samolocie. Pilot zatrzasnął właz ładowni, po czym wbiegł po schodkach do maszyny i zamknął za sobą drzwi.

Suzanne i Loring stali na płycie, gdy odrzutowiec kołował na pas startowy w strumieniach gorącego powietrza z silników. Potem wsiedli do mercedesa i odjechali. Tuż po opuszczeniu lotniska Suzanne zatrzymała auto na poboczu drogi.

Odrzutowiec mknął po ciemnym pasie startowym i wzniósł się ku bezchmurnemu nocnemu niebu. Odległość tłumiła wszelkie odgłosy Na betonowej płycie były jeszcze trzy samoloty: dwa właśnie wylądowały, jeden szykował się do lotu.

Susanne i Loring siedzieli w samochodzie z głowami obróconymi w prawo i zadartymi w górę.

– To wielka strata, Draha - wyszeptał Loring.

– Przynajmniej spędzili miło wieczór. Herr Fellner był zachwycony Bursztynową Komnatą.

– Cieszę się, że mógł ją zobaczyć.

Pasażerski odrzutowiec zniknął po zachodniej stronie nieba; jego światła pozycyjne słabły wraz z rosnącą wysokością.

– Figurki z brązu wróciły do gablot? – zapytał Loring.

– Skinęła głową.

– Sosnowe skrzynie zapakowane do pełna?

– Oczywiście.

– Jak działa mechanizm?

– Włącznik ciśnieniowy, reaguje na określonej wysokości.

– A ładunek?

– Potężny.

– Kiedy?

Spojrzała na zegarek i przeliczyła szybko w myślach.

Zgodnie z szacowanym tempem wznoszenia się maszyny wysokość tysiąca pięciuset metrów powinna wystarczyć…

Przez moment jaskrawy żółty błysk rozświetlił niebo w oddali, niczym wybuch supernowej; materiały wybuchowe umieszczone przez nią w sosnowych skrzynkach eksplodowały, zapalając paliwo i unicestwiając Fellnera, Monikę oraz dwóch pilotów.

Światełka zniknęły.

Loring wciąż wpatrywał się w dal, chociaż już było po eksplozji.

– Taka strata! Szlag trafił odrzutowiec wart sześć milionów dolarów.

Powoli obrócił się w jej stronę.

– Ale to cena, jaką trzeba było zapłacić za twoją przyszłość.

52

CZWARTEK, 22 MAJA, 8.50


Knoll zaparkował w lesie około pół kilometra od szosy.

Czarnego peugeota wypożyczył wczoraj w Norymberdze.

Noc spędził parę kilometrów stąd w malowniczej czeskiej osadzie. Wyspał się solidnie, wiedząc, że dzisiejszy dzień i wieczór mogą być bardzo wyczerpujące. W niewielkiej knajpce zjadł lekkie śniadanie i opuścił ją pospiesznie, żeby nikt nie zapamiętał żadnych szczegółów z nim związanych.

Nie ulegało wątpliwości, że w tej części Czech Loring miał wszędzie oczy i uszy.

Znał topografię tego miejsca. W rzeczywistości wkroczył już na tereny Loringa, od wieków posiadłości rodzinnej, która ciągnęła się przez wiele kilometrów w każdym kierunku. Zamek usytuowany był na północno-zachodnim jej skraju i otoczony gęstym lasem, w którym rosły brzozy, buki oraz topole. Region Sumava w południowo-zachodnich Czechach był ważnym ośrodkiem pozyskiwania drewna, lecz Loringowie nie zajmowali się sprzedażą tarcicy.

Wyciągnął plecak z bagażnika i pieszo ruszył w kierunku północnym. Po dwudziestu minutach jego oczom ukazał się zamek Loukov w całej okazałości. Warowna budowla usytuowana na skalistym wzgórzu górowała nad wierzchołkami drzew, oddalona teraz o niespełna kilometr. Na zachodzie Orlik płynął z wolna ku południowi. Punkt obserwacyjny, do którego Knoll dotarł, pozwalał mu widzieć wyraźnie wschodnie wejście do zamkowej budowli przeznaczone dla pojazdów mechanicznych oraz bramę zachodnią dla służby i samochodów dostawczych.

Zamek był naprawdę imponujący. Przeróżne baszty i budynki wyrastały w górę ponad murami obronnymi wzniesionymi na planie prostokąta. Znał dobrze rozkład całego kompleksu. Na niższych kondygnacjach znajdowały się przede wszystkim reprezentacyjne salony oraz kunsztownie zdobione komnaty gościnne, natomiast wyższe piętra zajmowały sypialnie oraz pokoje mieszkalne. Gdzieś między nimi, w pełnej zakamarków kamiennej strukturze znajdowały się sekretne pomieszczenia, w których Loring przechowywał prywatną kolekcję – podobne zapewne do tych, w których trzymał ją Fellner oraz pozostała siódemka klubowiczów.

Szkopuł w tym, że aby je odnaleźć, Knoll musiał dostać się do wnętrza. Podejrzewał, ba, niemal był pewien, gdzie znajdują się sekretne komnaty; udało mu się to odkryć na jednym ze spotkań klubu poświęcony architekturze. Ale i tak jeszcze czekało go sporo roboty W krótkim czasie. Zanim nadejdzie poranek.

Fakt, że Monika zezwoliła mu na potajemne wkroczenie tutaj, nie był dla niego zaskoczeniem. Gotowa była uczynić wszystko, żeby zapewnić sobie kontrolę nad biznesem.

Fellner był szczodry, ale jego córka okaże się z pewnością lepsza. Stary człowiek nie będzie żył wiecznie. Chociaż Knoll go lubił i szanował, perspektywa pracy z Moniką była po prostu odurzająca. To twarda sztuka, ale znał jej czułe miejsca. Uda mu się ją zdominować, w to nie wątpił. Może nawet zdoła przejąć fortunę, którą odziedziczy Monika.

Niebezpieczna gra, to pewne, ale warta ryzyka. Fakt, że córka Fellnera nie była zdolna do miłości, wydawał się nawet sprzyjać jego planom. On również nie potrafił kochać. Stanowiliby idealną parę, a wszystko, czego aby potrzebowali, by wytrwać w związku, to seks i władza.

Ściągnął plecak i poszukał lornetki. Z bezpiecznej kryjówki w gęstej kępie topoli obserwował uważnie cały zamkowy kompleks. Niebieskie niebo podkreślało kontury budowli. Jego uwagę przykuł obrazek po stronie wschodniej. Brukowaną drogą, pokonując stromy i kręty podjazd, zbliżały się dwa auta.

Samochody policyjne.

Interesujące.

Suzanne wrzuciła na porcelanowy talerz świeżo upieczoną cynamonową bułeczkę i posmarowała ją odrobiną dżemu z malin. Usiadła przy stole. Loring zajął miejsce na drugim jego końcu. Pomieszczenie to było jedną z mniejszych w zamku sal jadalnych, zarezerwowaną do wyłącznego użytku stałych mieszkańców Renesansowe gobeliny obramowane dębiną wisiały na jednej z alabastrowych ścian. Druga, inkrustowana kamieniami półszlachetnymi, zawieszona była pozłacanymi ikonami patronów Czech. Spożywali posiłek tylko we dwoje, tak jak czynili to zawsze, gdy Suzanne była w zamku.

– Tytułowe strony praskich gazet poświęcone są nocnej eksplozji – Loring złożył gazetę i odłożył na stół. – Autor nie ma żadnej teorii na temat przyczyn. Stwierdza tylko, że samolot eksplodował tuż po starcie i że śmierć poniosły wszystkie osoby będące na pokładzie. Wymienia z nazwiska Fellnera, Monikę oraz dwóch pilotów.

Wypiła łyk kawy.

– Jest mi bardzo przykro z powodu pana Fellnera. Był godnym szacunku człowiekiem. A Monice krzyżyk na drogę.

Prędzej czy później stałaby się dla nas prawdziwym utrapieniem. Jej zuchwałość nastręczyłaby poważnych problemów.

– Wierzę, że masz rację, Draha.

– Ugryzła kęs ciepłej bułeczki.

– Może wreszcie przyjdzie kres zabijania?

– Żywię taką nadzieję.

– To część mojej pracy, za którą szczególnie nie przepadam.

– Spodziewam się, że nie może być inaczej.

– Czy mój ojciec to lubił?

– Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? – spojrzał na nią przenikliwie Loring.

– Myślałam o nim ostatniej nocy. Był dla mnie bardzo dobry. Nie miałam pojęcia, że był zdolny do czegoś takiego.

– Skarbie, twój ojciec robił to, co było konieczne. Podobnie jak ty Jesteś do niego bardzo podobna. Byłby z ciebie dumny.

Jednakże jej w tej chwili nie rozpierała duma. Zamordowała Czapajewa i tyle innych osób. Czy ich twarze będzie pamiętać już zawsze? Obawiała się, że tak. Ponadto nie zrezygnowała jeszcze z posiadania dzieci. Swego czasu rozmyślała o tym jak o elemencie przyszłego życia. Ale po tym, co wydarzyło się wczoraj, jej osobiste plany musiały zostać skorygowane.

Teraz miała przed sobą perspektywę życia bez żadnych ograniczeń i to ją nadzwyczaj ekscytowało. Jeśli śmierć tych ludzi była warunkiem koniecznym, mogła oczywiście ubolewać, ale szkoda czasu na rozpamiętywanie. Nigdy więcej. Pora ruszyć do przodu i cisnąć w kąt wyrzuty sumienia.

Do jadalni wszedł lokaj, przemierzył salę i zatrzymał się przy stole. Loring podniósł wzrok.

– Proszę pana, przyjechała policja i życzy sobie rozmawiać z panem.

Zerknęła na swego mocodawcę i uśmiechnęła się.

– Jestem ci winna sto koron.

Poprzedniej nocy w drodze powrotnej z Pragi założył się z nią, że policja zjawi się w zamku przed dziesiątą rano.

Dochodziła dziewiąta czterdzieści.

– Wprowadź ich – polecił Loring.

Po chwili kilku umundurowanych funkcjonariuszy dziarskim krokiem weszło do sali jadalnej.

– Panie Loring – odezwał się pierwszy z nich – jakże jesteśmy radzi, że jest pan zdrów i cały. Katastrofa pańskiego odrzutowca to ogromna tragedia.

Loring wstał od stołu i podszedł do stróżów prawa.

– Wszyscy jesteśmy w szoku. Herr Fellner oraz jego córka gościli u nas wczoraj wieczorem na kolacji. Obaj piloci pracowali dla mnie od wielu lat. Ich rodziny mieszkają na terenie mojej posiadłości. Zamierzam odwiedzić obie wdowy.

To doprawdy nieszczęście.

– Przepraszamy za najście. Ale jesteśmy zmuszeni zadać panu kilka pytań. Chodzi o ewentualne przyczyny tego, co się wczoraj stało.

Loring wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Mogę jedynie stwierdzić, że w ciągu paru ostatnich tygodni personel informował mnie kilka razy o pogróżkach kierowanych pod moim adresem. Jeden z moich koncernów zamierza wkroczyć na rynki Bliskiego Wschodu. Od pewnego czasu prowadzimy na ten temat oficjalne negocjacje. Osoby, które dzwoniły z pogróżkami, najwyraźniej nie życzą sobie moich fabryk na terenie ich państwa. Otrzymaliśmy informacje, że autorami gróźb byli Saudyjczycy; sądzę, że mogą to być uzasadnione domysły. Oprócz tego nic więcej nie umiem panom powiedzieć.

– Nigdy nie przypuszczałem, że mam tak zagorzałych przeciwników.

– Dysponuje pan jakimiś dowodami w sprawie tych telefonów?

Loring skinął głową.

– Moja sekretarka w Pradze udzieli wam więcej informacji. Już jej przekazałem, by pozostawała dzisiaj do panów dyspozycji.

– Przełożeni polecili mi zapewnić, że będzie pan informowany szczegółowo o przebiegu i wynikach śledztwa. Czy tymczasem nie potrzebuje pan ochrony? Może roztropniej byłoby się zabezpieczyć?

– Te mury zapewniają mi niezawodną ochronę, a moja służba jest bardzo czujna. Nic mi tu nie grozi.

– To dobrze, panie Loring. Proszę pamiętać, że w razie potrzeby zawsze może nas pan wezwać.

Policjanci wyszli. Loring zasiadł z powrotem do stołu.

– Jakie wrażenia?

– Nie ma powodu, by nie wierzyć w to, co usłyszeliśmy.

– Twoje kontakty w Ministerstwie Sprawiedliwości również powinny okazać się pomocne.

– Zadzwonię tam później, dziękując za wizytę policjantów, i zapewnię o pełnej gotowości do współpracy.

– Do członków klubu powinieneś zadzwonić osobiście.

– Wyrazić swój głęboki żal.

– Święta racja. Zajmę się tym teraz.

Paul kierował landroverem. Rachel siedziała obok niego, McKoy z tyłu. Olbrzym z Karoliny Północnej milczał niemal przez całą drogę na wschód od Stod. Do Norymbergi dojechali autostradą, potem zaczęła się dwupasmówka, która zawiodła ich przez niemiecką granicę do południowo-zachodnich Czech.

Okolica stawała się stopniowo coraz bardziej pofałdowana i zalesiona, często poprzecinana szachownicą obsianych zbożami pól oraz jeziorami, które czyniły ten krajobraz urzekającym. Wcześniej, kiedy Paul studiował mapę, by znaleźć najkrótszą trasę, zwrócił uwagę na Ćeske Budejovice, największe miasto regionu, i przypomniał sobie audycję CNN poświęconą piwu marki Budvar, znanemu lepiej pod niemiecką nazwą Budweiser. Amerykański koncern o tej samej nazwie na próżno usiłował wykupić czeskiego imiennika, gdyż tutejsi mieszkańcy stanowczo odrzucali wielomilionową ofertę w dolarach, dumnie twierdząc, że produkowali piwo setki lat przed powstaniem Ameryki.

Trasa po stronie czeskiej wiodła przez szereg uroczych średniowiecznych miasteczek; nad większością z nich górowały zameczki bądź też grube mury obronne. Wskazówki uprzejmych sklepikarzy pozwoliły im nie zboczyć z trasy, dzięki czemu tuż przed drugą po południu Rachel dostrzegła w oddali zamek Loukoy.

Warowna budowla wzniesiona przez arystokratyczny ród usytuowana została na skalistym wzgórzu górującym ponad gęsto porośniętym lasem. Dwie wielokątne wieże oraz trzy na planie koła wznosiły się wysoko ponad zewnętrzne kamienne fasady, przyozdobione biforiami i z ciemnymi wykuszami dla łuczników Liczne okna i półkoliste bastiony oplatały szarobiałą budowlę, a kominy wyrastały ze wszystkich stron. Flaga biało-czerwono-niebieska lekko łopotała w popołudniowym wietrze. Dwa szerokie pasy i trójkąt. Paul rozpoznał flagę państwową Czech.

– Człowiek niemal się spodziewa, że ujrzy galopującego rycerza w pełnej zbroi – skomentowała widok Rachel.

– Sukinsyn, umie żyć po pańsku – dorzucił McKoy. – Już lubię tego Loringa.

Paul prowadził landrovera stromym podjazdem w kierunku głównej bramy. Ogromne dębowe wrota wzmocnione żelaznymi sztabami otworzyły się, odsłaniając pokryty brukiem dziedziniec. Wzdłuż budynków posadzono kolorowe krzewy róż oraz wiosenne kwiaty. Paul zaparkował i wszyscy troje wysiedli. Porsche w kolorze szary metalik oraz kremowy mercedes stały nieopodal.

– Skurwiel ma też czym jeździć – nie mógł się powstrzymać McKoy.

– Czy ktoś zgadnie, gdzie są drzwi frontowe? – zapytał Paul.

Sześć par drzwi prowadziło z dziedzińca do różnych budynków. Przez chwilę Paul przyglądał się badawczo mansardowym oknom, nad którymi widniały herby, oraz pruskim murom o bogatym deseniu. Interesujące architektonicznie połączenie gotyku i baroku, dowód, jak się domyślał, że budowa trwała bardzo długo i zmieniali się budowniczowie.

– Podejrzewam, że to będą tamte drzwi – McKoy wskazał kierunek.

Były to dębowe drzwi zwieńczone łukiem; po bokach stały kamienne filary; szczyt ozdobiono misternie rzeźbionym herbem. McKoy podszedł do progu i zastukał wypolerowaną metalową kołatką. Otworzył lokaj. McKoy wyjaśnił uprzejmie, kim są oraz w jakim celu się tu zjawili. Po jakichś pięciu minutach zasiedli w pełnym przepychu holu.

Na ścianach wisiały wypchane głowy jeleni i dzików oraz poroża. W ogromnym granitowym kominku buzował ogień, pomieszczenie oświetlały witrażowe lampy Zdobiony stiukami sufit podpierały drewniane filary, na ścianach wisiały też obrazy olejne. Paul przyjrzał się płótnom. Dwa dzieła Rubensa, jeden Dtirer oraz jeden Van Dyck. Niewiarygodne.

Muzeum w Atlancie dałoby wiele, by móc wystawić chociaż jedno z tych arcydzieł.

Mężczyzna, który wszedł cicho przez podwójne drzwi, dobiegał osiemdziesiątki. Był wysoki; jego siwe włosy straciły połysk, a pomarszczoną szyję i podbródek zdobiła rzadka szczecina. Sprawiał wrażenie człowieka niezwykle uprzejmego, jak należało się spodziewać po osobie z wielowiekowym arystokratycznym rodowodem. A może pod tą maską obojętności kryją się wielkie emocje – pomyślał Paul.

– Dzień dobry. Nazywam się Ernst Loring. Zazwyczaj nie przyjmuję nieproszonych gości, zwłaszcza takich, którzy ot, tak sobie przejeżdżają przez bramę, ale lokaj przedstawił mi powody państwa wizyty Muszę przyznać, że poczułem się zaintrygowany – starszy mężczyzna przywitał ich czystą angielszczyzną.

McKoy się przedstawił i wyciągnął dłoń, którą Loring uścisnął.

– Nareszcie mam okazję pana poznać. Od lat czytałem wzmianki na pana temat.

Loring się uśmiechnął. Jego reakcja wydawała się naturalna.

– Nie może pan dawać wiary wszystkiemu, co pan czyta lub słyszy Obawiam się, że prasa lubuje się w przedstawianiu mnie jako człowieka bardzo interesującego, a w rzeczywistości wcale taki nie jestem.

Paul zrobił krok do przodu i przedstawił siebie oraz Rachel.

– Miło mi poznać oboje państwa – powiedział gospodarz. Może jednak usiądziemy? Zaraz zostaną podane napoje.

Zasiedli w neogotyckich fotelach oraz na kanapie ustawionej przodem do kominka. Loring zwrócił się do McKoya:

– Lokaj wspomniał o pracach eksploracyjnych, które prowadzi pan w Niemczech. Któregoś dnia czytałem coś o tym, jak mi się wydaje. Z pewnością wymaga to ciągłego nadzoru z pana strony. Dlaczegóż więc jest pan tu, a nie tam?

– Tam nie ma już nawet pieprzonego feniga.

Twarz starca wyrażała zdziwienie, nic ponadto. Poszukiwacz skarbów opowiedział mu o podziemnym wyrobisku, trzech ciężarówkach, pięciu ludzkich szczątkach oraz literach na piasku. Pokazał mu też zdjęcia wykonane przez Alfreda Grumera oraz dodatkowe ujęcie zrobione wczoraj rano, gdy Paul uzupełnił brakujące litery i powstało słowo LORING.

– Czy potrafi pan wyjaśnić, dlaczego nieboszczyk wyskrobał na piasku pańskie nazwisko? – zapytał bez ogródek McKoy.

– Nie ma żadnych dowodów, że nieszczęśnik to właśnie napisał. Jak sam pan stwierdził, są to wyłącznie hipotezy.

Paul siedział w milczeniu, zadowolony, że McKoy przejął inicjatywę; mógł dzięki temu obserwować reakcje Czecha.

Spojrzał na Rachel; ona również taksowała starego człowieka wzrokiem, jakim podczas rozpraw w sądzie spoglądała na podsądnych.

– Jednakże – podjął Loring – staram się zrozumieć powody, które każą panu tak właśnie sądzić. Trzy pierwotne litery tworzą poniekąd pewną całość.

McKoy i Loring mierzyli się wzrokiem.

– Panie Loring, proszę mi pozwolić przejść do sedna.

– W tej jaskini ukryta była Bursztynowa Komnata i moim zdaniem pan lub pański ojciec ją stamtąd wywieźliście. Nie wiem tylko, czy bursztynowe płyty wciąż są w pańskim posiadaniu.

– Ale jestem przekonany, że były.

– Gdybym nawet posiadł taki skarb, dlaczegóż miałbym podzielić się tą informacją właśnie z panem?

– Z pewnością nie zrobiłby pan tego. Ale nie chciałby pan również, jak sądzę, bym tymi przypuszczeniami podzielił się z prasą. Podpisałem kilka kontraktów z agencjami informacyjnymi na całym świecie. Podziemna eksploracja okazała się całkowitą klęską, ale to, czego się przy okazji dowiedziałem, to prawdziwy dynamit. Dzięki niemu zdołałbym zaspokoić roszczenia przynajmniej części moich inwestorów Zakładam również, że żywo tym zainteresowani byliby Rosjanie. Z tego, co słyszałem, do dziś nie zrezygnowali z odzyskania utraconego skarbu.

– I sądzi pan, że byłbym gotów zapłacić za milczenie?

Paul nie dowierzał własnym uszom. Wymuszanie pieniędzy? Do głowy mu nie przyszło, że McKoy przyjechał do Czech, by jawnie szantażować Loringa. Oczywiste, że Rachel również nie miała o tym zielonego pojęcia.

– Chwileczkę, Wayland – wtrąciła się teraz, podnosząc głos. – Nigdy nie pisnąłeś słowa o szantażu.

– Nie zamierzamy w tym uczestniczyć – zawtórował jej Paul.

– Wy dwoje musicie przyjąć reguły gry – McKoy wcale się nie speszył. – Rozmyślałem o tym przez całą drogę. Ten facet nie pokaże nam Bursztynowej Komnaty, nawet gdyby była w jego posiadaniu. Grumer nie żyje. Pięciu innych spoczęło w jaskini pod Stod. Do tego dochodzi twój ojciec, Rachel, oraz twoi rodzice, Paul, a także Czapajew… Wszyscy oni dołączyli do grona aniołków. W którą stronę się człowiek nie obróci, tam trup. – McKoy przeniósł wzrok ha Loringa. -1 jestem zdania, że ten sukinsyn wie cholernie wiele na ten temat; znacznie więcej niż skłonny byłby nam powiedzieć.

Skronie starego mężczyzny pulsowały.

– Niebywały wprost brak ogłady, panie McKoy. Gości pan w moich progach i oskarża mnie o morderstwa i kradzież? Loring mówił głośno, lecz spokojnie.

– Nie oskarżam pana. Ale wie pan dużo więcej niż jest pan skłonny wyjawić. Pańskie nazwisko od lat jest wymieniane, ilekroć wspomina się o Bursztynowej Komnacie.

– Plotki.

– Rafał Doliński – McKoy zagrał va banque.

Loring zbył go milczeniem.

– To dziennikarz z Polski, który skontaktował się z panem przed trzema laty. Przesłał na pana ręce roboczą wersję artykułu, nad którym wtedy pracował. Miły gość. Naprawdę dał się lubić. Bardzo zapalony Parę tygodni później wyleciał w powietrze. Przypomina pan sobie?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– W tej samej kopalni obecną tu panią Cutler o mało co nie spotkał podobny los. Być może nawet był to ten sam szyb.

– Czytałem o eksplozji przed kilkoma dniami. Ale nadal nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną.

– Załóżmy się, że ma – powiedział kpiąco McKoy – Wiem, że prasa uwielbia tego rodzaju spekulacje. Niech pan to przemyśli, Loring. To będzie sensacja na światową skalę.

– Międzynarodowy finansista, zaginiony skarb, naziści, morderstwa. Nie wspominam nawet o Niemcach. Jeśli odnalazł pan bursztynowe arcydzieło na ich terytorium, zapewne zechcą je odzyskać. Byłaby to wspaniała karta przetargowa w negocjacjach z Rosjanami.

Paul nie mógł dłużej milczeć:

– Panie Loring, chcę, by pan wiedział, że Rachel i ja nie zdawaliśmy sobie sprawy z intencji McKoya, gdy zgodziliśmy się tutaj przyjechać. Zależy nam wyłącznie na odnalezieniu Bursztynowej Komnaty; przede wszystkim Rachel pragnie wypełnić wolę swojego ojca, i to wszystko. Jestem prawnikiem, moja eksmałżonka sędzią. W żadnym razie nie zamierzamy uczestniczyć w szantażu.

– Nie musi mnie pan o tym przekonywać – odparł gospodarz, po czym zwrócił się do poszukiwacza skarbów. – Być może ma pan nawet rację. Tego rodzaju spekulacje mogłyby okazać się dla mnie kłopotliwe. Żyjemy w świecie, w którym pozory są daleko bardziej istotne niż rzeczywistość. Traktuję pańskie perswazje bardziej jako rodzaj zabezpieczenia niż szantaż.

Wąskie usta starego człowieka wykrzywiły się w uśmiechu.

– Niech pan je traktuje tak, jak się panu żywnie podoba.

Ja natomiast oczekuję wyłącznie zapłaty Mam w tej chwili poważne kłopoty z płynnością finansową oraz bardzo wiele do powiedzenia bardzo wielu ludziom. Cena za moje milczenie rośnie z każdą minutą.

Rachel zbladła. Paul domyślał się, że za sekundę wybuchnie. Od samego początku nie miała zaufania do McKoya.

Podejrzany wydawał się jej apodyktyczny stosunek do ludzi; martwiła się, że za bardzo wikłają się w jego sprawy. Paul wyobrażał sobie, co za chwilę usłyszy. To jego wina, że wdepnęli po uszy w łajno. I on musiał również postanowić, jak się z tego wywikłać.

– Czy mogę coś zaproponować? – zapytał Loring.

– Słuchamy – odparł Paul w nadziei na odrobinę rozsądku.

– Potrzebuję nieco czasu na przemyślenie całej tej sytuacji. Z pewnością nie planujecie państwo wracać jeszcze dziś do Stod. Proszę, żebyście u mnie przenocowali. Zjemy kolację, a potem znowu porozmawiamy.

– Byłoby cudownie – szybko odpowiedział McKoy Planowaliśmy poszukać jakiegoś hotelu w okolicy.

– Doskonale; polecę służbie, by wniosła państwa bagaże.

53

Suzanne otworzyła drzwi swojej sypialni. Stał przed nimi lokaj, który zwrócił się do niej po czesku:

– Pan Loring chce się z panią widzieć w Sali Przodków.

– Powiedział też, żeby skorzystała pani z ukrytych przejść i trzymała się z dala od głównych korytarzy.

– Czy wyjaśnił dlaczego?

– Mamy gości, którzy będą tu nocować. Być może to jest powód.

– Dziękuję. Zaraz schodzę.

Zamknęła drzwi. Dziwne. Kazał jej skorzystać z ukrytych przejść. W zamku aż się roiło od sekretnych drzwi i korytarzy, które niegdyś dla członków arystokratycznego rodu stanowiły drogę ucieczki, obecnie zaś odwiedzanych głównie przez służbę, której zadaniem było utrzymanie porządku w komnatach zamkowych. Jej sypialnia znajdowała się w tylnej części fortecznej budowli, za ciągiem głównych korytarzy oraz komnatami rodzinnymi, w połowie drogi do kuchni i pomieszczeń roboczych, czyli za punktem, w którym zaczynał się labirynt ukrytych przejść.

Zeszła na dół. Najbliższe wejście do sekretnego korytarza ukryte było w niewielkim salonie na parterze. Szła przy ścianie wyłożonej boazerią. Ozdobne stiuki obramowywały ciemne deski z drewna orzechowego, na których nie widać było słoi. Ponad gotyckim kominkiem sięgnęła do ozdobnej woluty, by nacisnąć przycisk zwalniający mechanizm.

Fragment muru obok kominka przesunął się, otwierając przejście. Gdy w nim zniknęła, ściana powróciła na miejsce.

W wąskim korytarzu mogła pomieścić się zaledwie jedna osoba, wszystkie zakręty były pod kątem prostym. Co jakiś czas w kamiennej ścianie pojawiał się zarys drzwi prowadzących do kolejnych korytarzy lub do komnat. Bawiła się tu jeszcze jako dziecko, wyobrażając sobie, że jest czeską księżniczką uciekającą na wolność przed pogańskimi najeźdźcami, którzy wdarli się przez mury obronne. Bardzo dobrze znała układ korytarzy.

Do Sali Przodków nie prowadziło jednak ukryte wejście z sekretnych korytarzy; najbliższe znajdowało się w Komnacie Błękitnej. Loring tak nazywał to pomieszczenie, ponieważ na ścianach wisiały dekoracyjne skóry lakierowane na niebiesko ze złoconymi tłoczeniami. Weszła teraz do tej sali i nasłuchiwała pod drzwiami, czy z korytarza nie dobiegają jakieś odgłosy. Było cicho, przemknęła więc szybko do Sali Przodków, zamykając za sobą drzwi.

Loring stał w półokrągłej wnęce przed oknem w ołowianych ramach. Na ścianie ponad dwoma wyrzeźbionymi w kamieniu lwami znajdował się herb rodzinny. Pozostałe ściany zdobiły portrety antenatów, w tym Josefa Loringa.

– Wydaje się, że opatrzność podarowała nam prezent rozpoczął i pokrótce opowiedział jej o wizycie Waylanda McKoya oraz obojga Cutlerów.

Uniosła brwi w zdumieniu.

– Temu McKoyowi nie brakuje tupetu.

– Bardziej niż ci się wydaje. On wcale nie ma zamiaru wymusić okupu. Idę o zakład, że chciał tylko sprawdzić moją reakcję. Udaje prostaka, by wprowadzić w błąd swojego rozmówcę. Wcale nie przyjechał tu po forsę. Przybył, by odnaleźć Bursztynową Komnatę, i prawdopodobnie dlatego niemal mnie zmusił, bym zaproponował im tutaj nocleg.

– Po co więc to zrobiłeś?

Loring splótł dłonie za plecami, potem podszedł do olejnego portretu swego ojca. Ten spoglądał nań z obrazu z niezmąconym spokojem. Na portrecie fale białych włosów opadały na pobrużdżone czoło, usta uśmiechały się zagadkowo.

Oto człowiek, który wywarł duży wpływ na swoje czasy i oczekiwał tego samego od swoich dzieci.

– Moje siostry i brat nie przeżyli wojny – zaczął cichym głosem Loring. – Zawsze uważałem to za dar opatrzności.

Nie byłem dzieckiem pierworodnym. To nie miało stać się moim dziedzictwem.

Wiedziała o tym i zastanawiała się teraz, czy Loring nie tłumaczył czegoś postaci na obrazie, zapewne kończąc rozmowę, którą rozpoczęli przed wieloma dziesiątkami lat.

Ojciec opowiadał jej kiedyś o starym Josefie. Był ponoć bezkompromisowy oraz trudny we współżyciu. Od swego jedynego ocalałego dziecka wymagał bardzo wiele.

– Mój brat miał wszystko odziedziczyć. Ale w końcu cała odpowiedzialność spadła na moje barki. Ostatnie trzydzieści lat to trudny okres. Mówiąc szczerze, bardzo trudny.

– Ale go przetrwałeś. I nawet nieźle prosperowałeś w tym czasie.

Obrócił twarz w jej stronę.

– Być może to jeszcze jeden znak od opatrzności? – powiedział i podszedł bliżej. – Ojciec postawił przede mną nie lada wyzwanie. Z jednej strony przekazał mi w spadku dzieło sztuki o niewyobrażalnym pięknie: Bursztynową Komnatę. Z drugiej natomiast naraził na nieustanne odpieranie ataków ludzi, którzy chcieliby ją posiąść. Za jego czasów sprawy toczyły się zupełnie inaczej. Zycie za Żelazną Kurtyną miało tę zaletę, że można było zabić każdego, kogo się tylko chciało – wyznał, po czym zrobił pauzę. – Ojciec żarliwie pragnął, żeby wszystko to pozostało w rękach rodziny Na tym punkcie miał po prostu bzika. Ty jesteś teraz moją rodziną, Draha, w takim samym stopniu jak synowie.

Oni z krwi i lędźwi, a ty z ducha.

Stary człowiek wpatrywał się w jej twarz przez kilka sekund, potem delikatnie pogładził dłonią po policzku.

– Do wieczora pozostań w swojej komnacie, nie pokazując się nikomu. Później… wiesz, co musisz zrobić.

Knoll przedzierał się przez zarośla. Las był gęsto porośnięty, ale nie na tyle, by nie dało się przejść. Unikał otwartych przestrzeni, starał się kryć pod koronami drzew, podchodząc leśnymi duktami jak najbliżej zamku, by na samym końcu przemknąć przez nikogo niedostrzeżony.

Wieczór był suchy i chłodny, noc z pewnością zapowiadała się bardzo zimna. Zachodzące słońce pochyliło się nad zachodnim niebem, jego promienie przebijały przez wiosenne liście i prawie nie dawały ciepła. Nad głową Knolla ćwierkały wróble. Pomyślał o pobycie we Włoszech sprzed dwóch tygodni: tam również przemierzał las w kierunku zamku, wykonując inną misję. Jego wyprawa zakończyła się śmiercią dwojga ludzi. Zastanawiał się, czy tej nocy jego pobyt tutaj przyniesie śmiertelne żniwo.

Szlak wiódł teraz stromo pod górę; skarpa dochodziła do podnóża zamkowych murów. Przez całe popołudnie czekał cierpliwie w bukowym zagajniku oddalonym o jakiś kilometr na południe. Widział, jak wczesnym rankiem przyjechały dwa policyjne radiowozy i po niedługim czasie odjechały.

Zastanawiał się, jaki interes mogła mieć do Loringa czeska policja. Po południu przez główną bramę wjechał landrover i pozostał. Być może samochód przywiózł gości. Obowiązki gospodarzy mogą odciągnąć uwagę Loringa i Suzanne i wtedy jego wizyta pozostałaby niezauważona, na co liczył również w przypadku włoskiej prostytutki, która gościła wówczas u Piętro Caproniego. Dotąd nie wiedział, czy Danzer przebywała w posiadłości, gdyż jej porsche nie wyjeżdżało ani nie wjeżdżało tego dnia; przypuszczał jednak, że tam była.

Gdzież indziej mogła być?

Zatrzymał się o trzydzieści metrów przed zachodnim wejściem. Brama znajdowała się na dole potężnej okrągłej baszty.

Kamienna ściana wyrastała w górę na dwadzieścia metrów, niemal zupełnie gładka; było w niej tylko kilka szczelin dla łuczników. Przypory odchodziły od murów ukosem; było to rozwiązanie wymyślone w późnym średniowieczu, pozwalające na wzmocnienie konstrukcji. Przy okazji umożliwiało zrzucanie głazów i pocisków z góry na oblegających twierdzę przeciwników. Rozbawiła go myśl o nieprzydatności tego rozwiązania w czasach współczesnych. Tak wiele się zmieniło przez czterysta lat.

Przyjrzał się sięgającym do nieba blankom grubych murów Na wyższych piętrach znajdowały się prostokątne okna z żelaznymi kratami. Nie ulegało wątpliwości, że w czasach średniowiecza baszta miała chronić tylne wejście do zamku. Ale wysokość i rozmiary budowli kazały się domyślać, że połączona była ze skrzydłami zamku, których dachy znajdowały się na różnej wysokości. Znał to przejście z poprzednich klubowych spotkań. Było używane głównie przez zamkową służbę; na zewnątrz murów wybrukowano podjazd, żeby samochody mogły zawrócić.

Musiał przedostać się do środka szybko i niepostrzeżenie. Przyglądał się ciężkiej drewnianej bramie wzmocnionej sztabami z poczerniałego żelaza. Niemal na pewno była zamknięta, ale nie widział instalacji alarmowej. Wiedział, że Loring, podobnie zresztą jak Fellner, nie przywiązywał wagi do zabezpieczeń. Rozległość zamkowych zabudowań oraz lokalizacja były skuteczniejsze niż każdy system alarmowy. Oprócz członków klubu oraz akwizytorów nikt tak naprawdę nie wiedział, co mogło się kryć w tych murach i posiadłości.

Wyjrzał z gęstych zarośli i dostrzegł ciemną szczelinę w bramie. Podbiegł szybko: wrota rzeczywiście były uchylone. Przecisnął się i wszedł na szeroki krużganek zwieńczony beczkowym sklepieniem. Trzysta lat temu przez te wrota wciągano armaty za zamkowe mury lub salwowano się ucieczką. Teraz wjeżdżały tędy samochody, o czym świadczyły ślady bieżników opon. Ciemny krużganek skręcał dwukrotnie. Najpierw w lewo, potem w prawo. Wiedział, że było to celowe rozwiązanie, mające zdezorientować napastników.

Dwie spuszczane kraty, jedna w połowie podejścia, druga tuż przy jego końcu, służyły do rozdzielenia oddziałów szturmujących zamek.

Jednym z obowiązków osoby goszczącej klubowiczów podczas comiesięcznych spotkań było zapewnienie noclegu tym, którzy sobie tego życzyli, oraz ich akwizytorom. W posiadłości Loringa pokoi sypialnych było znacznie więcej niż potrzebowano. Atmosfera panująca w starym zamczysku była najprawdopodobniej powodem, dla którego niemal wszyscy chętnie korzystali z gościnności Loringa. Knoll nocował tu wielokrotnie; podczas jednego ze spotkań gospodarz opowiedział historię zamku. Mówił, jak dzielnie jego przodkowie bronili warowni przez blisko pięć wieków. Opowiadał o walkach na śmierć i życie staczanych w tym właśnie wejściu. Knoll pamiętał też rozmowę na temat sekretnych przejść i korytarzy. Po zburzeniu zamku przez aliantów, podczas jego rekonstrukcji sekretne korytarze ułatwiły regulację temperatury w komnatach i salach, a także doprowadzenie bieżącej wody i elektryczności do pomieszczeń oświetlanych niegdyś jedynie światłem słonecznym. W pamięć zapadło Knollowi sekretne wejście do gabinetu Loringa. Pewnej nocy stary Czech pokazał je swym gościom. W zamku było takich sekretnych przejść bez liku. Burg Herz Fellnera pod tym względem nie różnił się znacznie; tego typu rozwiązania stosowano powszechnie w fortecach wznoszonych w wiekach piętnastym i szesnastym.

Skradał się pogrążonym w półmroku chodnikiem; zatrzymał się dopiero na końcu pnącej się w górę ścieżki. Przed nim znajdowało się nieduże pomieszczenie. Wokół stały budynki pochodzące z pięciu różnych epok. Jeden ze stołpów zbudowanych na planie koła wznosił się wysoko do nieba na drugim krańcu warowni. Z parteru dobiegł go stukot garów oraz głosy rozmawiających ludzi. Zapach smażonego mięsa mieszał się z silnym odorem dochodzącym ze stojących nieopodal kubłów na śmieci. Postrzępione skrzynki na warzywa i owoce oraz wilgotne kartony z tektury tworzyły wysokie pryzmy, chybotliwe niczym dziecięce klocki. Na dziedzińcu było schludnie i czysto, ale z całą pewnością tu znajdowały się trzewia okazałej budowli – kuchnie, stajnie, kwatery zamkowej załogi, spiżarnia oraz solarnia. Personel trudził się tu właśnie, by utrzymać resztę zamkowego kompleksu w nienagannym stanie.

Knoll krył się w cieniu.

Na piętrach okien było dużo, a w każdym z nich mogła pojawić się para oczu, które go dojrzą. Natychmiast podniesiono by alarm. Musiał dostać się do środka niezauważony przez nikogo. Sztylet ukrył w pochwie na prawym przedramieniu pod rękawem bawełnianej kurtki. CZ-75B, prezent od Loringa, tkwił w skórzanej kaburze; w kieszeni umieścił dwa zapasowe magazynki. W sumie czterdzieści pięć kul. Jednak ostatnią rzeczą, której pragnął, była potrzeba ich użycia.

Ostatnie kilka kroków pokonał w kucki, przytulając się do kamiennej ściany. Przelazł przez krawędź muru na wąski chodnik i popędził ku drzwiom oddalonym o jakieś dziesięć metrów. Chwycił za klamkę. Otwarte. Wszedł do środka.

Natychmiast przywitał go zapach świeżych produktów oraz wilgotnego powietrza.

Znalazł się w krótkim korytarzu prowadzącym do ciemnego pomieszczenia. Potężne, ośmiokątne dębowe filary podpierały belki niskiego stropu. Na jednej ze ścian znajdowało się wygasłe palenisko. Powietrze było chłodne, pudełka i skrzynki poukładane w wysokie stosy. Była to zapewne dawna spiżarnia, teraz służąca za magazyn. Z pomieszczenia wychodziło dwoje drzwi. Jedne znajdowały się na wprost Knolla, drugie z lewej strony. Przypomniał sobie odgłosy i zapachy z zewnątrz i doszedł do wniosku, że drzwi z lewej prowadzą do kuchni. On musiał kierować się na wschód, zdecydował więc ruszyć do drzwi, które miał przed sobą, i wyszedł na kolejny korytarz.

Już zamierzał iść dalej, gdy usłyszał głosy oraz kroki dobiegające zza najbliższego rogu. Szybko wycofał się z powrotem do magazynu i ukrył za stosem skrzynek. Na środku pomieszczenia wisiała pod sufitem lampa. Miał nadzieję, że rozmawiający po prostu przejdą obok. Nie chciał zabijać ani nawet okaleczyć nikogo ze służby. Już i tak niedobrze się stało, że się tu znalazł. Nie chciał stawiać Fellnera w jeszcze bardziej kłopotliwej sytuacji, gdyby użył przemocy.

Musiał jednak zrobić to, co zamierzał.

Wcisnął się za pryzmę skrzynek, opierając się o kamienną ścianę. Dzięki nierównościom skrzynkowej budowli mógł obserwować, co się dzieje. Ciszę zakłócało jedynie bzyczenie muchy tłukącej się o szyby w oknie.

Drzwi się otworzyły.

– Potrzebujemy ogórków i pietruszki. Sprawdź przy okazji, czy mamy zapas puszek z brzoskwiniami w syropie – powiedział jakiś mężczyzna po czesku.

Na szczęście żaden z przybyłych nie pociągnął łańcuszka górnej lampy, zadowalając się promieniami popołudniowego słońca przebijającymi się przez szyby w ołowianych ramach.

– Tutaj – odezwał się drugi męski głos.

Obaj mężczyźni skierowali się w drugą stronę pomieszczenia. Jakiś karton rzucono na podłogę, później rozległ się odgłos rozdzieranego papieru.

– Czy pan Loring wciąż jest przybity?

Knoll zerknął zza skrzynek. Jeden z mężczyzn miał na sobie liberię; nosiła ją służba pokojowa. Rdzawoczerwone spodnie, biała koszula oraz czarny krawat. Drugi był w stroju kamerdynera nadzorującego służących. Loring często się przechwalał, że sam projektował dla nich ubiory.

– On i pani Danzer przez cały dzień zachowywali się bardzo cicho. Policja przyjechała dziś rano, żeby zadać kilka pytań i wyrazić współczucie. Biedny pan Fellner. No i ta jego córka.

– Widziałeś ją wczoraj wieczorem? To prawdziwa piękność.

– Po kolacji w gabinecie serwowałem napoje i ciastka. Była przepiękna. I bardzo bogata. To wielka strata. Czy policja wie już, co się właściwie stało?

– Nie. Samolot po prostu eksplodował w drodze do Niemiec. Wszyscy zginęli.

Krew uderzyła Knollowi do twarzy Czy dobrze słyszał? Fellner i Monika nie żyją?

Poczuł, jak ogarnia go żądza zemsty.

Samolot z Moniką i Fellnerem na pokładzie eksplodował w powietrzu. Było tylko jedno logiczne wytłumaczenie: Ernst Loring zlecił zabójstwo, a stroną techniczną zajęła się Suzanne. Danzer i Loring polowali na niego, ale sfuszerowali.

Postanowili więc zabić staruszka i Monikę. Ale dlaczego? Co się właściwie wydarzyło? Pod wpływem impulsu chciał chwycić sztylet, odepchnąć skrzynki i pociąć na kawałki kamerdynera i lokaja. Może ich krew choć po części stanie się zapłatą za śmierć jego chlebodawców. Ale jaki byłby z tego pożytek? Nakazał sobie spokój. Wziął parę oddechów. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej. Chciał wiedzieć, dlaczego. Był teraz bardzo zadowolony, że znalazł się w tym miejscu. Źródło wszystkiego, co się stało, wszystkiego, co się jeszcze może stać, tryskało gdzieś w starych murach zamczyska.

– Weź te pudła i chodźmy stąd – odezwał się jeden z mężczyzn.

Obaj mężczyźni wyszli drzwiami prowadzącymi do kuchni. W pomieszczeniu znowu zrobiło się cicho. Wyszedł zza skrzynek. Czuł napięcie w ramionach, nogi mu drżały.

Czy były to emocje? Smutek? Nie sądził, że jest zdolny do uczuć. A może chodziło o zaprzepaszczoną szansę związania się z Moniką? Albo o to, że nagle stracił posadę, a jego dotychczas poukładane życie w jednej sekundzie legło w gruzach? Odrzucił te myśli i opuścił magazyn, ponownie wychodząc na korytarz. Skręcił w lewo, potem w prawo i znalazł się u podnóża spiralnych schodów. Znając mniej więcej zamek, domyślał się, że powinien wejść co najmniej na drugą kondygnację, by dotrzeć do pomieszczeń, które uważano za główne.

Zatrzymał się u szczytu schodów. Okna wychodziły na kolejny dziedziniec. W jednym dojrzał kobiecą sylwetkę. Jej ciało kołysało się do przodu i do tyłu. Lokalizacja komnaty była podobna do położenia jego pokoju w Burg Herz. Ciche miejsce. Z dala od głównych korytarzy. Bezpieczne. Nagle kobieta podeszła do otwartego okna, wyciągając ręce, by przyciągnąć do środka obie jego połówki.

Zobaczył dziewczęcą buzię z wielkimi oczami.

Suzanne Danzer.

Dobrze.

54

Knoll odnalazł wejście do sekretnych korytarzy znacznie łatwiej niż się spodziewał, obserwując zza lekko uchylonych drzwi, jak pokojówka zwalnia ukrytą blokadę w jednym z korytarzy na parterze. Domyślił się, że znajduje się w południowym skrzydle zachodniego budynku. Musiał dotrzeć do odległej baszty i podążać w kierunku północno-wschodnim; tam, z tego, co wiedział, znajdują się główne pomieszczenia.

Sekretnym przejściem wyszedł na korytarz i ruszył ostrożnie, żywiąc nadzieję, że nie spotka nikogo z personelu. Późna pora zmniejszała prawdopodobieństwo takiego zdarzenia.

Jedynymi osobami, które mogły jeszcze kręcić się po zamku, były pokojówki; musiały się upewnić, czy goście przed udaniem się na spoczynek niczego nie potrzebują. Pod sklepieniem zawilgoconego korytarza biegły kanały wentylacyjne, rury doprowadzające wodę oraz przewody elektryczne. Drogę oświetlały nagie żarówki.

Pokonał trzy odcinki spiralnych schodków i znalazł się, jak sądził, w skrzydle północnym. Po drodze mijał małe judasze w zagłębieniach muru, przesłonięte spatynowanymi ołowianymi tarczkami. Po drodze odchylił kilka z nich i zaglądał do wnętrza różnych sal i pomieszczeń. Wizjery były kolejnym reliktem dawnych czasów, anachronizmem; pochodziły z epoki, kiedy oczy i uszy stanowiły jedyne źródło informacji. Teraz służyły za punkty orientacyjne albo dawały rozkosz podglądaczom.

Zatrzymał się przy kolejnym judaszu i odsunął ołowianą tarczkę. Rozpoznał Komnatę Carlotty dzięki misternie rzeźbionemu łożu oraz sekretarzykowi. Loring nazwał tak ten pokój, by uczcić pamięć nałożnicy króla Ludwika I Bawarskiego. Przeciwległą ścianę zdobił jej portret. Zastanawiał się, jakich dekoracji nie pozwala mu podziwiać ograniczone pole wizjera. Były tu jeszcze drewniane reliefy, które zapamiętał, bo kiedyś ta właśnie komnata przypadła mu jako sypialnia.

Ruszył do przodu.

Nagle przez kamienną ścianę usłyszał głośną rozmowę.

Rozejrzał się za kolejnym judaszem. Gdy zajrzał do środka, zobaczył sylwetkę Rachel Cutler pośrodku jasno oświetlonego pokoju. Miała mokre włosy; nagie ciało owinięte było rdzawoczerwonym ręcznikiem.

Zatrzymał się nieco dłużej.

– Mówiłam ci od razu, że McKoy coś knuje – powiedziała Rachel.

Paul siedział przed sekretarzykiem z palisandru. Wraz z Rachel zostali zakwaterowani w sypialni na czwartej kondygnacji. Komnata McKoya była usytuowana nieco dalej.

Lokaj, który wniósł na górę ich bagaże, wyjaśnił Cutlerom, że jest to Komnata Weselna, nazwana tak z uwagi na wiszącą nad empironym łożem siedemnastowieczną alegorię młodej pary Pokój był przestronny i wyposażony w łazienkę. Rachel miała okazję, by wymoczyć się w wannie oraz przebrać do kolacji, na którą Loring zaprosił ich na godzinę szóstą.

– Kiepsko się z tym czuję – odparł. – Myślę, że Loring nie jest człowiekiem, którego można traktować z góry A już w żadnym wypadku szantażować.

Rachel ściągnęła ręcznik z głowy i wróciła do łazienki, wycierając po drodze włosy. Włączyła suszarkę.

Paul przyglądał się obrazowi wiszącemu na przeciwległej ścianie. Przedstawiał postać skruszonego św. Piotra od kolan w górę. Dzieło Pietra da Cortony lub może Guida Reniego.

Malarstwo włoskie siedemnastego wieku, jeśli dobrze pamiętał. Cenne. Te płótna w ogóle nie powinny się znajdować gdzie indziej niż w zbiorach muzealnych. Wyglądały na oryginalne. Na podstawie swej skąpej wiedzy na temat porcelany oszacował, że figurki ustawione na wystającym ze ściany po obu stronach malowidła kroksztynie były autorstwa Riemenschneidera. Niemiecki piętnasty wiek, bezcenne.

Gdy szli schodami na górę, widział wiele obrazów, gobelinów oraz rzeźb. Pomyślał, ile w Atlancie daliby za to, by wystawić choćby kilka z nich.

Szum suszarki do włosów ucichł. Rachel wyszła z łazienki, rozczesując palcami kasztanowe włosy.

– Jak w hotelowym pokoju – pochwaliła. – Mydło, szampon i suszarka do włosów.

– Z tą różnicą, że pokój jest udekorowany dziełami sztuki wartymi miliony.

– Czy to oryginały?

– Myślę, że tak.

– Paul, musimy coś postanowić w związku z McKoyem.

– Posunęliśmy się za daleko.

– Zgadzam się, ale mnie niepokoi Loring. Jest zupełnie innym człowiekiem niż się spodziewałem.

– Oglądałeś zbyt wiele filmów z Jamesem Bondem.

– To po prostu stary człowiek, który kocha sztukę.

– Moim zdaniem potraktował McKoya zbyt łagodnie.

– Czy nie powinniśmy zadzwonić do Pannika i powiadomić go, że zostajemy tu na noc?

– Nie sądzę. Zobaczymy, jak to wszystko się rozwinie. Ale jestem stanowczo za tym, byśmy jutro się stąd wynieśli.

Rachel zrzuciła z siebie ręcznik i założyła figi. Patrzył na nią, siedząc na krześle i starając się zachować obojętność.

– To nie fair - wydusił z siebie.

– Co nie jest fair?

– To, że paradujesz przede mną na golasa.

Zapięła stanik, potem podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.

– Wczoraj wieczorem mówiłam poważnie. Chcę spróbować jeszcze raz.

Spoglądał na półnagą Królową Lodu, która go obejmowała.

– Nigdy nie przestałam cię kochać, Paul. Nie wiem, co się stało. Sądzę, że to moja duma i złość. Doszłam do punktu, w którym utknęłam. To nie chodziło o nic, co ty zrobiłeś czy czego nie robiłeś. To moja wina. Kiedy usiadłam za sędziowskim stołem, coś się ze mną stało. Naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić.

Miała rację. Ich konflikt przybrał na sile, gdy założyła sędziowską togę. Być może nie umiała pozostawić na sali rozpraw dumy, którą odczuwała, gdy zwracano się do niej per,Wysoki Sądzie”. A dla niego wciąż była Rachel Bates, kobietą, którą kochał. Nie odnosił się do niej z należytym respektem; nie uważał jej za Salomona w spódnicy. Spierał się z nią, radził, co powinna robić, i narzekał, kiedy tego nie robiła. Być może po pewnym czasie ten rozdźwięk między jej dwoma światami stał się nie do zniesienia. W końcu postanowiła pozbyć się jednego z nich.

– Śmierć taty i wszystko, co się potem wydarzyło, pomogło mi zrozumieć samą siebie. Cała rodzina mamy i taty została wymordowana podczas wojny Nie mam na świecie nikogo oprócz Marli i Brenta… oraz ciebie. – Spojrzał jej w oczy. – Naprawdę tak uważam. Należysz do mojej rodziny, Paul. Trzy lata temu popełniłam duży błąd. Pomyliłam się.

Zdał sobie sprawę, ile musiało ją kosztować przyznanie się do tego. Ale chciał mieć pewność.

– Jak to?

– Wczoraj wieczorem, kiedy pędziliśmy po opactwie, zwisaliśmy z balustrady… to dość, żebym poszła po rozum do głowy. Zjawiłeś się tu, bo byłeś przekonany, że jestem w niebezpieczeństwie. Nadstawiałeś za mnie głowę. Nie powinnam być taka podła dla ciebie. Nie zasłużyłeś na to. Zawsze domagałeś się tylko odrobiny spokoju oraz konsekwencji. To ja rzucałam ci kłody pod nogi.

Pomyślał o Christianie Knollu. Chociaż Rachel nigdy się do tego nie przyznała, z pewnością pociągał ją ten typ. Paul to wyczuwał. Ale Knoll zostawił ją na pewną śmierć. Być może ten fakt posłużył jej analitycznemu umysłowi za argument, że nie wszystko było takie piękne, na jakie wyglądało. I przychylniej spojrzała na byłego męża. Ale do diabła z tym. Przecież ją kochał. Pragnął, by znów byli razem. Wiedział, że nadszedł moment, w którym rozsądkowi trzeba kazać się zamknąć.

Pocałował ją namiętnie.

Knoll obserwował karesy Cutlerów, podniecony widokiem roznegliżowanej Rachel. Podczas jazdy z Monachium do Kehlheim doszedł do przekonania, że wciąż jej zależy na eksmężu. I to był najprawdopodobniej powód, dla którego tak stanowczo odrzuciła jego zaloty w Wartburgu. Z całą pewnością była atrakcyjną kobietą. Obfity biust, wąska talia i kuszące łono. Pragnął jej w podziemnym wyrobisku i już do tego zmierzał, kiedy nagle na przeszkodzie stanęła mu Danzer, odpalając ładunki wybuchowe. Dlaczegóż więc nie miałby naprawić tego dziś wieczorem? Jakie to miało znaczenie? Fellner i Monika zginęli. On był bez pracy A gdy zrobi to, co zamierza, z pewnością nie znajdzie chleba u żadnego z członków klubu.

Jego uwagę przyciągnęło pukanie do drzwi sypialnej komnaty.

Jeszcze silniej przywarł oczami do judasza.

– Kto tam? – zapytał Paul.

– McKoy.

Rachel skoczyła na równe nogi, chwyciła ubranie, po czym zniknęła w łazience. Paul wstał i otworzył drzwi.

McKoy ubrany był w zielone spodnie ze sztruksu oraz koszulę w paski. Na wielkich stopach miał brązowe zamszowe buty do kostek.

– Raczej sportowy strój, McKoy.

– Smoking oddałem do pralni.

– Paul trzasnął głośno drzwiami.

– Co ty kombinowałeś z Loringiem?

Poszukiwacz skarbów spojrzał na niego.

– Wyluzuj, mecenasie. Starałem się tylko potrząsnąć tym starym dziadygą.

– Więc co kombinowałeś?

– Właśnie, Wayland, o co ci właściwie chodzi? – zapytała Rachel, wychodząc z łazienki ubrana w dżinsową spódnicę z plisami oraz dopasowany sweter z golfem.

Olbrzym zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.

– Wytworna kreacja, Wysoki Sądzie.

– Przejdźmy do rzeczy.

– Zamierzałem sprawdzić, czy staruch pęknie. I tak się stało. Naciskałem, by się przekonać, jaki z niego twardziel.

– Jaki jest naprawdę. Gdyby się okazało, że Loring nie jest w nic zamieszany, po prostu powiedziałby nam: „Do widzenia” i kazał wynosić się do diabła. On jednak postanowił zatrzymać nas tutaj na noc.

– Więc nie mówiłeś tego serio? – zapytał Paul.

– Cutler, wiem, że wy oboje macie mnie za nędzną kreaturę, ale ja naprawdę mam zasady. Przyznaję, że najczęściej bywam relatywistą i podchodzę do moralności dość lekko.

– Ale mimo wszystko nie jestem skończonym łajdakiem. Ten Loring albo coś wie, albo chce się czegoś dowiedzieć. Tak czy inaczej, ma w tym jakiś interes, bo zaproponował nam nocleg.

– Sądzisz, że należy do klubu, o którym rozprawiał Grumer? – spytał Paul.

– Mam nadzieję, że nie – wtrąciła z niepokojem Rachel. Oznaczałoby to, że Knoll oraz ta kobieta kręcą się gdzieś w pobliżu.

McKoy nie wydawał się tym zmartwiony.

– To właśnie jest nasza szansa. Mam dziwne przeczucie.

– A oprócz tego myślę o inwestorach, którzy czekają na mnie w Niemczech. Dlatego potrzebne mi są odpowiedzi. I przypuszczam, że ten stary sukinsyn je zna.

– Jak długo twoi ludzie zdołają podtrzymywać zainteresowanie inwestorów? – chciała wiedzieć Rachel.

– Kilka dni. Nie dłużej. Rankiem rozpoczynają drążenie drugiego tunelu, ale powiedziałem im, żeby się nie spieszyli.

– Osobiście uważam to za stratę czasu.

– Jak mamy się zachowywać podczas kolacji?

– Bądźcie na luzie. Spożywajcie jadło gospodarza, pijcie jego trunki i włączcie wszystkie sensory na odbiór informacji. Potrzebujemy zyskać więcej niż mamy do zaoferowania.

– Zrozumieliście?

Rachel się uśmiechnęła.

– Tak, zrozumiałam.

Kolacja przebiegała w serdecznej atmosferze, Loring rozpoczął miłą dyskusję na temat sztuki i polityki. Jego rozeznanie w dziedzinie sztuki zafascynowało Paula. McKoy starał się przestrzegać dobrych manier i odwdzięczając się za gościnę, nie szczędził gospodarzowi pochwał za wyśmienite potrawy.

Paul przyglądał się wszystkiemu z dystansu; wydawało mu się, że Rachel kokietuje poszukiwacza skarbów Odniósł nawet wrażenie, że jego była żona nie miałaby nic przeciw temu, gdyby olbrzym przekroczył granicę przyzwoitości.

Po deserze Loring oprowadził ich po rozległym parterze zamku. Paul zauważył holenderskie meble, francuskie zegary oraz rosyjskie żyrandole. Wystrój wnętrza był klasycy styczny; czyste linie w niemal wszystkich płaskorzeźbach.

Kompozycja była wyważona niemal idealnie. Rękodzielnicy z pewnością znali się na swojej robocie.

Każde pomieszczenie miało swoją nazwę. Pokój Walderdorffa. Komnata Molsberga. Zielona Komnata. Komnata Czarownic. We wszystkich znajdowały się zabytkowe meble w większości oryginały, jak poinformował ich Loring – oraz dzieła sztuki. Było tego tyle, że Paul wkrótce przestał nawet starać się zapamiętać, żałując, że nie ma w pobliżu kilku kustoszy z muzeum, którzy objaśniliby go rzeczowo. W Sali Przodków stary człowiek zatrzymał się chwilę dłużej przed olejnym portretem przedstawiającym swego rodzica.

– Mój ojciec był potomkiem bardzo starego rodu. Co zdumiewające, dziedziczono w nim po mieczu. Zawsze znalazł się jakiś Loring, który przejmował schedę. To jeden z powodów, dla których nasz ród panował w tej okolicy przez blisko pięć wieków.

– A jak było w czasach komunistycznego reżimu? – zaciekawiła się Rachel.

– Wtedy również, moja droga. Nasza rodzina odznaczała się zawsze wielkimi zdolnościami przystosowawczymi.

– Nie było wyboru. Adaptacja albo zagłada.

– To znaczy, że pracowaliście dla komunistów? – upewnił się poszukiwacz skarbów.

– Nie było wyjścia, panie McKoy.

Olbrzym nie odpowiedział i skierował po prostu uwagę na olejną podobiznę Josefa Loringa.

– Czy pański ojciec interesował się Bursztynową Komnatą?

– Nawet bardzo.

– A widział oryginał przed drugą wojną światową?

– Mówiąc prawdę, ojciec widział Bursztynową Komnatę jeszcze przed rewolucją październikową. Był wielbicielem bursztynu, podobnie zresztą jak ja, o czym zapewne państwo wiecie.

– Może w końcu zagramy w otwarte karty, Loring? Paul aż się wzdrygnął, słysząc nagle zawziętość w głosie.

McKoya. Czy teraz przemawiał szczerze, czy też nadal była to zagrywka?

– Kopię dziurę w ziemi sto pięćdziesiąt kilometrów stąd, co kosztuje mnie milion dolarów. Za cały ten wysiłek otrzymałem w zamian trzy ciężarówki oraz pięć szkieletów. Niech mi pan pozwoli powiedzieć, co o tym myślę.

Loring opadł na jeden ze skórzanych foteli.

– Ależ bardzo proszę.

McKoy wziął kieliszek od lokaja, który balansował tacą między gośćmi.

– Doliński opowiedział mi historię pociągu, który opuścił Rosję w okolicach 1 maja 1945 roku. W wagonach miała znajdować się jakoby rozmontowana Bursztynowa Komnata, zapakowana w skrzynie. Świadkowie twierdzą, że ładunek dotarł do Czechosłowacji, niedaleko miejscowości Tynec-nad-Sazavou. Stamtąd skrzynie przewieziono ponoć na południe.

Jedna z wersji głosi, że bursztynowy skarb ukryto w podziemnym bunkrze, w którym kwaterował feldmarszałek von Schórner, głównodowodzący niemieckiej armii w Czechach. Wedle innej hipotezy skrzynie pojechały na zachód, do Niemiec. Trzecia natomiast głosi, że boazeria z jantaru zawróciła na wschód, do Polski. Który w z tych wariantów jest prawdziwy?

– Ja również słyszałem te opowieści. Ale jeśli dobrze pamiętam, ten bunkier został przekopany przez Sowietów.

– Nic tam nie znaleźli. A zatem ta wersja odpada. Jeśli chodzi o transport do Polski… no cóż, raczej wątpię.

– Dlaczego? – zapytał McKoy, również siadając.

Paul nadal stał, a Rachel obok niego. Oglądanie sparingu między tymi dwoma zaczynało być pasjonujące. Poszukiwacz skarbów z Karoliny Północnej doskonale poradził sobie z inwestorami i wcale nie gorzej poczynał sobie teraz, najwyraźniej intuicyjnie wyczuwając, kiedy powinien przycisnąć, a kiedy pofolgować.

– Polacy nie mieli dosyć pomyślunku ani możliwości ukrycia takiego skarbu – wyjaśnił Loring. – Do tej pory ktoś z pewnością odnalazłby arcydzieło.

– Brzmi to tak, jakby kierował się pan uprzedzeniami zganił go McKoy.

– Ależ skąd! To po prostu fakty. W całej swej historii Polacy nigdy nie okazali się zdolni do utrzymania niepodległości państwa przez dłuższy okres. Dają się prowadzić innym, sami nie umieją.

– A zatem twierdzi pan, że na zachód do Niemiec?

– Niczego nie twierdzę, panie McKoy Po prostu z tych trzech opcji, które pan przedstawił, ta wydaje mi się najbardziej prawdopodobna.

Rachel usiadła.

– Panie Loring…

– Ernst, moja droga. Zwracaj się do mnie po imieniu.

– A więc… Ernst. Grumer był przekonany, że Knoll i kobieta, która zabiła Czapajewa, pracują dla członków klubu. Nazwał ten klub Wybawcami Zaginionych Dzieł Sztuki. Knoll i ta kobieta są prawdopodobnie akwizytorami.

– Wykradają dzieła sztuki, które wcześniej zostały zagrabione.

– Ponoć członkowie tego klubu rywalizują między sobą o to, co jeszcze można odnaleźć.

– To fascynujące. Ale zapewniam was, że nie jestem członkiem żadnej organizacji. Jak widzicie, mój dom jest pełen dzieł sztuki. Jestem znanym kolekcjonerem, a swoje drogocenne zbiory udostępniam publicznie.

– A precjoza z bursztynu? Nie widziałem ich zbyt wiele powątpiewał McKoy.

– Mam kilka przepięknych eksponatów. Chcecie je obejrzeć?

– Niech mnie licho, oczywiście!

Loring wyprowadził ich z Sali Przodków, a potem krętym korytarzem w głąb zamku. Komnata, do której weszli, miała kształt wydłużony i pozbawiona była okien. Loring wcisnął włącznik przy ścianie i zapaliły się lampki w drewnianych gablotach wystawowych wzdłuż ścian. Paul zaczął je oglądać i natychmiast rozpoznał dzieła Vermeyena, czeskie szkło oraz wyroby złotnicze Maira. Każdy eksponat liczył ponad trzysta lat i był w idealnym stanie. W dwóch gablotach znajdowały się wyłącznie wyroby z bursztynu, wśród nich dwupoziomowa szkatułka, szachownica z figurami, tabakiera, mydelniczka oraz miseczka i pędzel do golenia.

– Większość pochodzi z osiemnastego wieku – objaśnił gospodarz. – Wszystkie są dziełem rzemieślników z Carskiego Sioła. Mistrzowie, którzy stworzyli te przepiękne dzieła, byli zatrudnieni do prac nad Bursztynową Komnatą.

– Nigdy w życiu nie widziałem nic wspanialszego – wyznał Paul.

– Jestem bardzo dumny z tej kolekcji. Każdy z tych eksponatów kosztował fortunę. Ale, niestety, nie posiadam Bursztynowej Komnaty, którą mogłyby ozdobić, chociaż niezmiernie tego pragnę.

– Dlaczego panu nie wierzę? – drwił poszukiwacz skarbów.

– Szczerze mówiąc, panie McKoy, nie ma dla mnie znaczenia, czy daje pan wiarę moim słowom, czy też nie. Dużo ważniejsze jest, jak zamierza pan dowieść swoich twierdzeń.

– Zjawia się pan w moim domu i wysuwa pod moim adresem szalone oskarżenia, grożąc ujawnieniem swoich hipotez światowym mediom. Sądzę jednak, że nie dysponuje pan żadnym dowodem, który potwierdzałby pańskie oszczerstwa, oprócz sfabrykowanego zdjęcia liter na piasku oraz bredni rozgłaszanych przez chciwego naukowca.

– Nie przypominam sobie, jakobym twierdził o Grumerze, że jest członkiem akademii – czujnie zauważył McKoy.

– Nie, o tym pan nie wspomniał. Ale Herr Doktor jest mi znany. Zyskał reputację, której raczej nie uważa się za godną pozazdroszczenia.

Paul usłyszał irytację w głosie Loringa. Starszy przestał być grzeczny i ugodowy Cedził słowa powoli i dobitnie, jednoznacznie przedstawiał swój punkt widzenia. Jego cierpliwość zaczynała się najwyraźniej wyczerpywać.

McKoy wydawał się tym nie przejmować.

– Sądzę, Loring, że człowiek z pańskim doświadczeniem, w którego żyłach w dodatku płynie błękitna krew, potrafi poradzić sobie z takim jak ja prostakiem, człowiekiem pozbawionym dobrych manier.

– Pańska szczerość mnie rozbraja – uśmiechnął się Loring. – Rzadko miewałem okazję rozmawiać z ludźmi pańskiego pokroju.

– Przemyślał pan moją ofertę przestawioną po południu?

– Mówiąc prawdę, przemyślałem. Czy milion dolarów amerykańskich rozwiązałby problem pańskich inwestorów?

– Trzy miliony zrobiłyby to znacznie skuteczniej.

– Wobec tego zakładam, że zadowoli się pan kwotą dwóch milionów bez dalszych targów.

– Zadowolę się.

– Loring zachichotał.

– McKoy, lubię takich ludzi jak pan.

55

PIĄTEK, 23 MAJA, 2.15


Paul zbudził się w środku nocy Nie mógł zasnąć, gdy położyli się z Rachel na łóżku w kształcie sań tuż przed północą. Ona spała jak zabita obok niego, ale oddychała ciężko, jak zwykle zresztą. Myślami powrócił do finału rozmowy Loringa z McKoyem. Stary człowiek ochoczo zgodził się wybulić dwa miliony dolarów. Być może poszukiwacz skarbów miał rację… Loring ukrywał coś, co było dla niego warte dwa miliony dolarów. Ale co? Bursztynową Komnatę? To przypuszczenie wydało się Paulowi naciągane. Wyobrażał sobie, jak naziści zrywają z pałacowych ścian bursztynowe płyty, potem przewożą je ciężarówkami przez Związek Radziecki po to, by w niespełna cztery lata później ponownie je rozmontować i przewieźć ciężarówkami do Niemiec. Jantarowe reliefy musiałyby teraz być w opłakanym stanie. Nadawałyby się wyłącznie na surowiec do stworzenia innych dzieł sztuki.

W artykułach, które gromadził Boria, pisano, że na bursztynową boazerię składały się setki tysięcy kawałków bursztynu.

Z pewnością na wolnym rynku miało to swoją cenę. Być może tak właśnie było. Loring odnalazł jantarowy skarb i sprzedał bursztyny, zgarniając tyle kasy, że wydanie dwóch milionów dolarów za milczenie nie było niczym nadzwyczajnym.

Paul wstał z łóżka i podkradł się cicho do krzesła, na którym powiesił koszulę i spodnie. Ubrał się, ale nie założył butów: na bosaka nie narobi tyle hałasu. Sen nie przychodził, a on odczuwał nieodpartą potrzebę dokładnego obejrzenia sal wystawowych na parterze. Dzieła sztuki, które tam ujrzał, po prostu go przytłoczyły swoją wielkością; z trudem do niego docierało to, co widział. Żywił nadzieję, że Loring nie będzie miał mu za złe nocnego zwiedzania na własną rękę.

Rzucił jeszcze spojrzenie na Rachel. Zwinęła się w kłębek pod puchową kołdrą. Jej nagie ciało okrywała jego diagonalowa koszula. Przed dwiema godzinami kochała się z nim po raz pierwszy od blisko czterech lat. Wciąż jeszcze czuł w sobie ten żar. Jego ciało było kompletnie wyczerpane, gdyż dał wreszcie upust emocjom, których nie spodziewał się nigdy więcej przeżyć. Czy mogli jeszcze wszystko naprawić? Jeden Bóg wie, jak bardzo tego pragnął. Kilka minionych tygodni z pewnością było zaprawione goryczą. Jej ojciec odszedł z tego świata, ale zrodziła się szansa na ponowne złączenie rodziny Cutlerów Paul miał nadzieję, że nie wypełnia tylko pustki w jej życiu. Wcześniej Rachel mu powiedziała, że należy do jej rodziny; te słowa wciąż brzmiały mu w uszach.

Zastanawiał się, skąd u niego te podejrzenia. Być może to skutek kopa w bebechy, który zadała mu przed trzema laty; tarcza ochronna przed kolejnym druzgocącym ciosem.

Podszedł na palcach do drzwi i cichutko wymknął się na korytarz. Kinkiety na ścianach rzucały miękkie światło.

Ciszy nie zakłócał żaden dźwięk. Dotarł do szerokiej kamiennej balustrady i spojrzał z góry na hol rozciągający się cztery kondygnacje poniżej. Na marmurową podłogę padało światło z licznych kinkietów. Potężny kryształowy żyrandol zwisający na wysokości trzeciej kondygnacji nie był zapalony.

Ruszył w dół kamiennymi schodami po dywanowym chodniku i dotarł wreszcie na parter. Bezszelestnie, bo na bosaka, wchodził w głąb zamku, mijając szerokie korytarze oraz salę jadalną, aż doszedł do przepastnych komnat służących za sale wystawowe. Drzwi były pootwierane.

Wszedł do Komnaty Czarownic, w której, jak objaśnił gospodarz, odbywały się kiedyś procesy tutejszych czarownic.

Zbliżył się do mahoniowych gablot i włączył malutkie halogenowe lampki. Na półkach znajdowały się eksponaty z czasów rzymskich. Figurki, sztandary, talerze, naczynia, lampy, dzwonki i narzędzia. A także kilka misternie wyrzeźbionych posągów bogiń. Rozpoznał Victorię, rzymską boginię zwycięstwa, z koroną i gałązką palmy w wyciągniętych dłoniach, umożliwiającą każdemu wybór.

Nagle z korytarza dobiegł jakiś hałas. Niezbyt głośny.

Jak powłóczenie nogą po dywanie. Jednak w panującej ciszy wydał mu się donośny.

Skręcił głowę w lewo ku otwartym drzwiom i znieruchomiał, starając się nawet nie oddychać. Czy był to odgłos kroków, czy też licząca pięćset lat budowla układała się do snu? Wyciągnął rękę i zgasił lampkę przy witrynie. Gabloty pogrążyły się w ciemności. Podkradł się do sofy i przykucnął za nią.

Jego uszu dobiegł kolejny dźwięk. To na pewno były kroki.

Bez wątpienia. Ktoś był na korytarzu. Paul schował się głębie, za kanapę i czekał w nadziei, że ktokolwiek to jest, pójdzie sobie dalej. Być może to tylko ktoś ze służby pałacowej odbywał rutynowy obchód zamku.

W oświetlonym progu pojawił się cień. Paul zerknął zza sofy.

Wayland McKoy mignął w drzwiach.

Powinien się domyślić.

Na palcach podszedł do drzwi. Olbrzym był zaledwie metr przed nim i zmierzał w kierunku pomieszczenia usytuowanego na końcu korytarza. Wcześniej Loring jedynie wskazał im to miejsce, nazywając je Komnatą Romańską, ale nie zaproponował jej zwiedzenia.

– Nie możesz spać? – zapytał Paul szeptem.

McKoy obrócił się na pięcie, zaskoczony.

– Niech cię szlag trafi, Cutler – wymamrotał cicho. Przestraszyłeś mnie, kutasie.

Poszukiwacz skarbów miał na sobie dżinsy oraz sweter wciągany przez głowę.

– Zaczynamy myśleć podobnie. To mnie przeraża – powiedział Paul, wskazując bose stopy Waylanda.

– Trochę chamstwa dobrze ci zrobi, wielkomiejska papugo.

Weszli do pogrążonej w mroku Komnaty Czarownic i rozmawiali szeptem.

– Chcesz też pooglądać? – zapytał Paul.

– Do cholery z tym. Ale dwa pierdolone miliony… Ten dziadyga wyleciał z tym jak mucha do łajna.

– Ciekawe, co on wie?

– Nie mam pojęcia. Ale coś się za tym kryje. Kłopot w tym, że ten czeski Luwr pełen jest bzdetów i możemy tego nie odnaleźć.

– Na dodatek możemy zgubić się w tym labiryncie.

Nagle usłyszeli jakiś brzęk w końcu korytarza. Jakby metal uderzał o kamień. Obaj wystawili głowy i spojrzeli w lewo.

Przyćmiony prostokąt światła rozchodził się z Komnaty Romańskiej na końcu korytarza.

– Głosuję za tym, żebyśmy tam poszli i popatrzyli – oznajmił Wayland.

– Dlaczego nie? Skoro posunęliśmy się już tak daleko…

Poszukiwacz skarbów ruszył przodem po dywanie. Przy otwartych drzwiach Komnaty Romańskiej obydwaj zamarli w bezruchu.

– A niech to cholera – wyrwało się Paulowi.

Knoll spoglądał przez judasza, jak Paul Cutler zakłada ubranie i wymyka się chyłkiem. Rachel nie słyszała, jak jej eksmąż wychodził. Spała przykryta kołdrą. Knoll czekał całe godziny, zanim zdecydował się wykonać pierwszy ruch, dając im wszystkim czas, by wpadli w objęcia Morfeusza. Planował rozpocząć od Cutlerów, potem zająć się McKoyem, a na deser Loringiem oraz Danzer, ostrząc zęby na ostatnią dwójkę i rozkoszując się w wyobraźni ich konaniem. W ten sposób wyrówna rachunki za śmierć Fellnera i Moniki. Ale niespodziewane wyjście prawnika komplikowało sprawę. Z tego, co mówiła Rachel, wynikało, że jej były mąż nie przepadał za ryzykiem. Teraz się okazało, że jednak je lubił, skoro w środku nocy boso przedsięwziął eskapadę. Z pewnością nie poszedł do kuchni, żeby coś przekąsić. Najprawdopodobniej zamierzał powęszyć. Będzie musiał zająć się nim nieco później.

Bo najpierw Rachel.

Podkradł się do przejścia, idąc wzdłuż rzędu nagich żarówek.

Odnalazł wyjście i nacisnął sprężynowy mechanizm. Kamienny blok się odsunął i Knoll wszedł do jednej z pustych komnat sypialnych na czwartej kondygnacji. Wyszedł na korytarz i pospiesznie ruszył do pokoju, w którym spała Rachel Cutler.

Wszedł do środka i zaryglował za sobą drzwi.

Zbliżając się do renesansowego kominka, zauważył dźwignię blokady udającą fragment pozłacanego gzymsu. Nie wszedł tu sekretnym wejściem, bo nie było takiej potrzeby, będzie jednak mógł z niego skorzystać, opuszczając komnatę.

Zwolnił blokadę i zostawił ukryte drzwi półotwarte.

Podszedł cicho do łóżka.

Sędzia Cutler pogrążona była w błogim śnie.

Szarpnął prawym przedramieniem i odczekał, aż sztylet wsunie mu się w dłoń.

– To jest jedno z tych pieprzonych sekretnych wejść – zauważył McKoy.

Paul nigdy nie widział czegoś podobnego. W starych filmach i powieściach występowały często, ale teraz miał je przed oczyma na żywo. Dziesięć metrów przed nimi prostokąt kamiennego muru obrócił się wokół własnej osi. Jedna z witryn była przymocowana na stałe do ruchomego fragmentu ściany. Otwory po każdej ze stron, szerokości około metra, umożliwiały wejście do nieoświetlonego pomieszczania za ścianą.

McKoy ruszył do przodu.

– Oszalałeś? – Paul chwycił go za rękę.

– Podejmijmy grę, Cutler. Najwidoczniej ktoś nas zaprasza do środka.

– Co masz na myśli?

– Chodzi mi o to, że nasz gospodarz nie otworzył tego przejścia przypadkiem. Nie rozczarujmy go zatem.

Paul uważał postawienie choćby jednego kroku dalej za głupotę. Schodząc po schodach, rozważał różne możliwości, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Być może powinien po prostu wrócić na górę do Rachel. Jednak ciekawość przeważyła i podążył za poszukiwaczem skarbów.

W sekretnym pomieszczeniu znajdowały się kolejne gabloty i witryny, ustawione pod ścianami oraz pośrodku.

Oniemiały Paul poruszał się w tym labiryncie. Antyczne figurki i popiersia. Rzeźby z Egiptu i Bliskiego Wschodu.

Sztuka Majów, starodawna biżuteria. Jego wzrok przyciągnęło kilka płócien. Obraz Rembrandta z siedemnastego wieku, o którym wiedział, że został wykradziony z niemieckiego muzeum przez trzydziestoma laty, oraz Bellini, który zniknął ze zbiorów we Włoszech w tym samym mniej więcej czasie.

Oba należały do najbardziej w świecie poszukiwanych zaginionych dzieł sztuki. Przypomniał sobie seminarium zorganizowane w Muzeum Sztuki w Atlancie na ten temat.

– McKoy, wszystko, co tu widzisz, to przedmioty kradzione.

– Skąd wiesz?

Zatrzymał się przed jedną z gablot, sięgającą mu do ramion, w której wyeksponowana była poczerniała czaszka spoczywająca na szklanym postumencie.

– To czaszka człowieka pekińskiego. Nikt jej nie widział od zakończenia drugiej wojny światowej. Tamte dwa płótna z całą pewnością również są kradzione. Cholera. To, co mówił Grumer, okazuje się prawdą. Loring jest członkiem klubu.

– Uspokój się, Cutler. Tego nie wiemy Ten facet może ma niewielką kryjówkę, w której trzyma swoje skarby Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.

Paul spojrzał przed siebie na otwarte, podwójne, pociągnięte białą emalią drzwi. Za nimi dostrzegł naścienną mozaikę barwy złocistobrązowej. Zrobił krok naprzód. McKoy podążył za nim. W progu obaj znieruchomieli.

– O, kurwa! – wyszeptał zdumiony poszukiwacz skarbów Paul patrzył w osłupieniu na Bursztynową Komnatę.

– Miałeś rację.

Podziwianie niezwykłego widoku przerwało im wejście dwojga osób przez podwójne drzwi po prawej stronie. Jedną z nich był Loring. Drugą blondynka ze Stod. Suzanne. Oboje uzbrojeni.

– Widzę, że przyjęliście moje zaproszenie – odezwał się Loring i pokazał im pistolet. – Co sądzicie na temat mojego skarbu?

McKoy przesunął się do środka. Kobieta zacisnęła palce na broni, wysuwając lufę do przodu.

– Zachowaj zimną krew, moja damo. Zamierzam tylko obejrzeć to rękodzielnicze arcydzieło – uspokoił ją Wayland, podchodząc do jednej z bursztynowych ścian.

Paul zwrócił się do kobiety którą Knoll nazywał Suzanne.

– Odnalazła pani Czapajewa dzięki mnie, prawda?

– Tak, panie Cutler. Pańskie informacje okazały się bardzo pomocne.

– Zabiła pani tego starego człowieka z tego powodu?

– Nie, panie Cutler – wtrącił Loring. – Zabiła go dla mnie.

Loring i kobieta stali w drugim końcu kwadratowego pomieszczenia, które miało dziesięć metrów wysokości.

Podwójne drzwi znajdowały się na trzech ścianach, a na czwartej było okno wychodzące na ogród. Paul szybko jednak zrozumiał pomyłkę i już wiedział, że to tylko bardzo realistyczne ścienne malowidło. Nie wątpił, że pomieszczenie znajdowało się wewnątrz zamkowego kompleksu. McKoy wciąż podziwiał bursztynowe reliefy, głaszcząc ich powierzchnię. Gdyby nie cała ta sytuacja, Paul również chętnie by pooglądał. Ale spece od postępowania spadkowego rzadko bywali w komnatach zamkowych w Czechach, w których w dodatku mierzono do nich z półautomatycznych pistoletów.

Z pewnością w programie jego uczelni nie przewidziano takiego precedensu.

– Zajmij się resztą – powiedział starzec cicho do Suzanne.

Kobieta wyszła. Loring stał po drugiej stronie pomieszczenia i wciąż w nich celował. McKoy zbliżył się do Paula.

– Poczekamy tu, panowie, aż Suzanne sprowadzi panią Cutler.

Olbrzym z Karoliny Północnej podszedł jeszcze bliżej.

– Co, do cholery, robimy? – wyszeptał prawnik.

– Nie wiem, do diabła.

Knoll ściągnął powoli kołdrę i wpełzł na łóżko. Przytulił się do Rachel i zaczął delikatnie masować jej piersi. Zareagowała na pieszczotę delikatnym westchnieniem, nadal śpiąc. Przesunął dłonią wzdłuż jej tułowia i stwierdził, że nie ma nic pod koszulą. Przesunęła się w jego stronę i przytuliła.

– Paul – szepnęła.

Chwycił ją dłonią za gardło, obrócił na plecy i przesunął ku wezgłowiu łóżka. Oczy Rachel rozszerzyły się ze zgrozy.

Przystawił jej sztylet do szyi, delikatnie przesuwając jego czubkiem po rance na podbródku, która pozostała po ich spotkaniu w opactwie.

– Powinnaś była posłuchać mojej rady.

– Gdzie jest Paul? – zdołała wyszeptać.

– W moich rękach.

Zaczęła się szarpać. Docisnął ostrze płasko do jej gardła.

– Leż spokojnie, Frau Cutler, bo w przeciwnym razie przetnę ci skórę tą klingą. Zrozumiałaś?

Przestała się wyrywać.

Wskazał głową w stronę otworu w ścianie, zwalniając nieco uchwyt, żeby mogła spojrzeć.

– Jest tam.

Potem zacisnął mocniej dłoń na jej szyi i przesunął sztyletem w dół, odcinając wszystkie guziki od koszuli. Rozsunął poły. Jej piersi unosiły się w ciężkim oddechu. Delikatnie obrysował czubkiem sztyletu jeden z sutków.

– Patrzyłem na was wcześniej zza ściany. Kochałaś się bardzo namiętnie.

Splunęła.

Uderzył ją w twarz na odlew.

– Bezczelna suka! Twój ojciec zrobił to samo i widziałaś, co go za to spotkało.

Wymierzył jej cios w brzuch, który na chwilę odebrał jej dech. Ponownie uderzył ją w twarz, lecz tym razem pięścią.

Potem znów chwycił ją za gardło. Wywróciła białkami oczu, dusząc się. Uszczypnął ją w policzki i potrząsnął głową.

– Kochasz go? Więc chyba nie zaryzykujesz jego życia? Załóżmy, że jesteś dziwką, a jego życie zależy od tego, czy dasz mi dupy. Gwarantuję ci sporo rozkoszy.

– Gdzie… jest… Paul?

Pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Cóż za upór. Obróć ten gniew w namiętność, a twój Paul zobaczy światło jutrzejszego poranka.

Poczuł naprężenie w pachwinie, oznaczające gotowość do działania. Znów przysunął sztylet do jej szyi i docisnął.

– Dobrze – zgodziła się zrezygnowana.

Zawahał się przez moment.

– Odkładam nóż na bok. Ale jeden niewłaściwy ruch i zabiję. Najpierw ciebie, potem jego.

Zwolnił uścisk i odłożył na bok sztylet. Rozpiął pasek i zamierzał ściągnąć spodnie, gdy Rachel zaczęła krzyczeć.

– W jaki sposób płyty ścienne dostały się w pańskie ręce, Loring? – zapytał McKoy.

– Spadły z niebios.

McKoy się zaśmiał. Paul był zaskoczony opanowaniem Waylanda. Cieszył się, że przynajmniej tamten jest opanowany Bo jego paraliżował śmiertelny strach.

– Zakładam, że w którymś momencie zamierza pan posłużyć się tym pistoletem. Proszę więc, żeby spełnił pan życzenie skazańca i odpowiedział na kilka pytań.

– Miał pan wcześniej rację – podjął Loring. – W1945 roku ciężarówkami wywieziono bursztynowe płyty z Królewca.

– Później skrzynie przeładowano na pociąg. Skład został zatrzymany w Czechosłowacji. Mój ojciec starał się wtedy zabezpieczyć cenny ładunek, ale nie wyszło. Feldmarszałek von Schórner, do końca lojalny wobec Hitlera, nie dał się przekupić. Von Schórner rozkazał przewieźć skrzynie do Niemiec. Miały dotrzeć do Bawarii, ale zdołały dojechać tylko do Stod.

– Do mojej jaskini?

– Właśnie. Ojciec odnalazł bursztynową boazerię siedem lat po wojnie.

– 1 zastrzelił pomocników?

– W tych okolicznościach była to nieodzowna decyzja biznesowa.

– Czy Rafał Doliński również stanowił nieodzowną decyzję biznesową?

– Pański przyjaciel dziennikarz skontaktował się ze mną osobiście i przekazał mi roboczy tekst swojego artykułu.

– Nieszczęśliwie się złożyło, że zawarł w nim zbyt wiele informacji.

– A jak się miały sprawy z Karolem Borią oraz Czapajewem? – wtrącił pytanie Paul.

– Wiele osób widziało wcześniej to, co pan teraz ma okazję podziwiać, panie Cutler. Czy nie zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że jest to skarb, za który warto umrzeć?

– Sądzi pan, że dotyczyło to moich rodziców?

– Zorientowaliśmy się, że pański ojciec rozpytuje się po całej Europie, i uznaliśmy, że ten Włoch zdołał dotrzeć zbyt blisko.

– Po raz pierwszy groziło nam ujawnienie sekretu. Suzanne musiała zająć się i Włochem, i pańskimi rodzicami. Ze smutkiem przyznaję, że była to kolejna niezbędna biznesowa decyzja.

Paul rzucił się znienacka w stronę starego mężczyzny.

Loring wymierzył w niego pistolet. Olbrzym chwycił Paula za ramię.

– Spokojnie, Rocket Man. Jeszcze cię postrzeli, a to niczego nie rozwiąże.

Paul usiłował wyswobodzić się z uchwytu.

– Musimy skręcić skurwysynowi kark.

Wzbierał w nim gniew. Nie podejrzewał, że jest zdolny do takiej wściekłości. Chciał zabić Loringa bez względu na konsekwencje i napawać się każdą sekundą konania skurwiela. McKoy przepchnął go na drugą stronę pomieszczenia.

Loring podszedł do bursztynowej ściany. Wielkolud odwrócony do niego plecami i wyszeptał:

– Opanuj się. Bierz przykład ze mnie.

Suzanne włączyła wielki żyrandol w głównym holu i schody zalało światło. Nie było możliwe, by ktoś ze służby przeszkodził jej w nocnej aktywności, gdyż Loring wydał wcześniej polecenie, by po północy nie wchodzili pod żadnym pozorem do głównego skrzydła. Zastanawiała się nad tym, jak pozbędzie się ciał, i postanowiła zakopać je w lesie w pobliżu zamku jeszcze przed nadejściem poranka. Powoli wchodziła po schodach z pistoletem w dłoni i doszła do podestu na czwartej kondygnacji. Ciszę przerwał nagły krzyk dobiegający z Komnaty Weselnej. Pobiegła korytarzem wzdłuż balustrady do dębowych drzwi.

Chwyciła za klamkę. Zamknięte.

Z wnętrza dobiegł kolejny krzyk.

Oddała dwa strzały w stary zamek. Posypały się drzazgi.

Kopnęła drzwi. Raz. Drugi. Jeszcze jeden strzał. Za trzecim kopnięciem drzwi otworzyły z impetem. W panującym w pomieszczeniu półmroku dostrzegła siedzącego na łóżku Christiana Knolla i leżącą pod nim, usiłującą się wyswobodzić Rachel Cutler.

Knoll spojrzał na Suzanne, po czym znów uderzył w twarz Amerykankę. W następnej chwili sięgnął po coś, co leżało na łóżku. Dostrzegła, jak jego dłoń zaciska się na rękojeści sztyletu. Wycelowała i oddała strzał, ale Knoll rzucił się w drugą stronę łóżka; kula chybiła celu. Zauważyła wysuniętą blokadę przy kominku. Skurwiel wszedł ukrytym korytarzem. Dała nura na podłogę, chowając się za krzesłem; wiedziała, czego ma się spodziewać.

Sztylet pomknął w ciemność i przeciął tapicerkę zaledwie centymetry od niej. Oddała dwa kolejne strzały w jego kierunku. W jej stronę padły cztery przytłumione salwy, pociski przebiły oparcie krzesła. Knoll był uzbrojony. Jeszcze raz wypaliła do przeciwnika, potem przeczołgała się ku otwartym drzwiom i wyturlała na korytarz.

Dwa strzały oddane przez Knolla odbiły się od ościeżnic drzwi.

Gdy znalazła się na zewnątrz, wstała i zaczęła biec.

– Muszę iść na odsiecz Rachel – wyszeptał Paul, wciąż kipiąc z wściekłości.

McKoy wciąż stał zwrócony plecami do Loringa.

– Uciekaj stąd, kiedy zrobię następny ruch.

– On ma broń.

– Założę się, że skurwiel nie strzeli w tym pomieszczeniu.

– Nie zaryzykuje dziury w bursztynowych reliefach.

– Nie licz na to…

Zanim zdołał dokończyć zdanie, wielkolud obrócił się twarzą w stronę starca.

– A co z moimi dwoma milionami?

– Z przykrością muszę stwierdzić, że nic z tego. Ale doceniam pańską brawurę.

– Odwagę odziedziczyłem po mamie. Pracowała na ogórkowych polach we wschodniej części Karoliny Północnej.

– Była cholernie odważna.

– To naprawdę rozczulające.

– Poszukiwacz skarbów podszedł bliżej.

– Czy sądzi pan, że ludzie nie wiedzą, gdzie my jesteśmy? Loring wzruszył ramionami.

– No cóż, muszę podjąć ryzyko.

– Moi ludzie wiedzą, gdzie jestem.

– Wątpię, panie McKoy – uśmiechnął się Loring.

– Może się jednak dogadamy?

– Nie jestem zainteresowany.

Nagle McKoy rzucił się na Loringa, pokonując dzielący ich dystans trzech metrów tak szybko, jak pozwalała mu na to potężna sylwetka. Gdy stary człowiek strzelił, Wayland skrzywił się z bólu i krzyknął:

– Biegnij, Cutler!

Paul śmignął przez otwarte drzwi wychodzące z Bursztynowej Komnaty, obracając się na moment wstecz. Widział, jak McKoy pada na parkiet, a Loring repetuje broń. Wypadł z sali i popędził kamienną posadzką, potem przez pogrążony w mroku korytarz dotarł do otworu w ścianie Komnaty Romańskiej.

Spodziewał się, że starzec ruszy za nim w pościg, że padną w jego kierunku strzały. Najwyraźniej jednak Loring nie był zbyt dobry w bieganiu.

Wayland wziął strzał na siebie, umożliwiając tym samym Paulowi wydostanie się z komnaty. Cutler nie sądził, że są ludzie, których stać na takie poświęcenie. To zdarza się tylko w filmach. Ale bez wątpienia widział, nim wybiegł z Bursztynowej Komnaty, jak olbrzym pada na posadzkę.

Odpędził tę myśl od siebie i skoncentrował się na Rachel, biegnąc korytarzem prowadzącym do schodów.

Knoll usłyszał, jak Danzer czmycha korytarzem. Przebiegł przez sypialnię i wyciągnął sztylet. Podszedł do drzwi i zaryzykował wystawienie głowy W odległości dwudziestu metrów Danzer pędziła w kierunku schodów. Wystawił nogę i rzucił idealnie wycelowany sztylet w jej kierunku. Nóż wbił się w lewe udo uciekającej aż po rękojeść.

Krzyknęła z bólu i upadła na chodnik.

– Nie tym razem, Suzanne – powiedział spokojnie.

Podszedł do niej.

Chwycił się za udo; wokół zagłębionego ostrza spływała krew. Usiłowała się obrócić i wycelować w niego pistolet, ale natychmiast wytrącił jej z dłoni CZ-75B silnym kopnięciem.

Broń odleciała daleko.

Przystawił podeszwę do jej szyi i przycisnął ją do podłogi. Pomachał pistoletem.

– Skończyły się gry i zabawy – powiedział.

Danzer odwróciła się do tyłu, starając się uchwycić rękojeść sztyletu, ale kopnął ją w twarz podeszwą buta.

Potem strzelił dwa razy w głowę; jej ciało znieruchomiało.

– Za Monikę – wyszeptał.

Wyciągnął ostrze z uda i wytarł o jej ubranie. Podniósł pistolet Danzer i ruszył z powrotem do sypialni, postanawiając zakończyć to, co rozpoczął.

56

McKoy usiłował się podnieść i rozejrzeć, ale nie dał rady.

Bursztynowa Komnata wirowała wokół niego. Nogi miał bezwładne, w głowie mu huczało. Z rany od kuli, która utkwiła w jego barku, tryskała krew Czuł, że traci świadomość. Nigdy sobie nie wyobrażał, że umrze w wartej miliony Bursztynowej Komnacie, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.

Pomylił się co do Loringa. Bursztynowe płyty nie były zagrożone nawet przez chwilę. Kula po prostu utkwiła w jego ciele. Miał nadzieję, że przynajmniej Paul Cutler zdołał uciec.

Znów spróbował się podnieść. Z korytarza dobiegł go odgłos zbliżających się w jego kierunku kroków. Opadł bezwładnie na podłogę i leżał na brzuchu. Otworzył lekko lewe oko i dostrzegł niewyraźną sylwetkę Loringa, wchodzącego ponownie do Bursztynowej Komnaty z pistoletem w ręku. Leżał nieruchomo, starając się zgromadzić resztkę sił, jakie mu jeszcze zostały.

Wziął głęboki oddech i czekał, aż Loring podejdzie bliżej. Starzec kopnął lekko butem lewą nogę McKoya, zapewne chcąc sprawdzić, czy już skonał. Wielkolud wstrzymał oddech i usztywnił ciało. W głowie znów zaczęło mu się kręcić na skutek braku tlenu i utraty krwi.

Niech skurwysyn podejdzie bliżej.

Loring zrobił dwa kroki do przodu.

Mckoy nagłym kopnięciem podciął nogi starego mężczyzny. Poczuł straszny ból w prawym barku i klatce piersiowej. Krew trysnęła z rany. Musiał jednak wytrzymać, dopóki z nim nie skończy.

Loring upadł z impetem na podłogę i upuścił pistolet.

Prawa dłoń wielkoluda zacisnęła się na szyi starca. Sina twarz Czecha raz pojawiała się przed jego oczyma, to znów znikała.

Musiał się spieszyć.

– Pozdrów ode mnie czarta – wyszeptał chrapliwie.

Ostatkiem sił wydusił resztki życia z Ernsta Loringa.

Potem poddał się ogarniającej go ciemności.

Paul pokonał labirynt korytarzy na parterze i przemierzał po kilka stopni schodów aż na czwartą kondygnację. Zanim wbiegł na jasno oświetlone schody, usłyszał dwa strzały. Na górze.

Zatrzymał się.

To, co robił, wydało mu się pozbawione sensu. Ta kobieta była uzbrojona. On miał gołe ręce. Ale do kogo ona strzelała? Do Rachel? McKoy zasłonił go własnym ciałem, by mógł uciec. Teraz nadeszła kolej na poświęcenie z jego strony.

Ruszył dalej, pokonując po dwa stopnie naraz.

Knoll ściągnął spodnie. Zabicie Danzer było satysfakcjonującą grą wstępną. Rachel leżała bezwładnie na łóżku, jeszcze zamroczona po jego ciosie pięścią. Rzucił pistolet na podłogę i zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu. Zbliżył się do łóżka, delikatnie rozchylił jej nogi i przejechał językiem wzdłuż uda.

Nie opierała się. Wyglądało, że Knoll zazna łatwej rozkoszy. Kobieta, najwyraźniej wciąż jeszcze otumaniona, lekko jęknęła i zareagowała na dotyk. Wsunął sztylet do pochwy ukrytej pod rękawem. Wziął w dłonie pośladki Rachel i zaczął lizać jej krocze.

– Och, Paul – wyszeptała.

– Mówiłem ci, że to będzie całkiem przyjemne – odparł szeptem.

Uniósł się i szykował do ataku.

Paul zakręcił na ostatnim podeście przed czwartą kondygnacją i przeskakiwał po kilka schodów. Zapierało mu dech w piersiach, czuł ból w mięśniach, ale tam była Rachel i potrzebowała jego pomocy. Na górze ujrzał ciało Suzanne oraz jej twarz z dziurami po dwóch kulach. Ten widok przyprawił go o mdłości, ale na wspomnienie o Czapajewie i własnych rodzicach poczuł coś w rodzaju satysfakcji. W tej samej sekundzie poraziła go myśl.

Kto zastrzelił Suzanne?

Rachel?

Z głębi korytarza dobiegł go jęk.

Potem usłyszał swoje imię.

Podkradł się do sypialni. Drzwi były otwarte, górny zawias wyrwany z framugi. Zajrzał do wnętrza pogrążonego w półmroku. Oczy powoli się przyzwyczaiły. Dostrzegł na łóżku mężczyznę, pod którym leżała Rachel.

Christian Knoll.

Paul wpadł w szał i skoczył w poprzek pokoju, potem długim susem rzucił się na Knolla. Impet sprawił, że obaj stoczyli się z łóżka i spadli na podłogę. Paul wylądował na swym lewym barku, zranionym poprzedniego dnia wieczorem w Stod.

Poczuł rozdzierający ból w prawym ramieniu. Podniósł pięść i uderzył na oślep. Knoll był potężniejszy i bardziej doświadczony, ale Paul ogarnęła furia. Jeszcze raz wymierzył cios pięścią i głowa Niemca odskoczyła do tyłu. Knoll zawył, kopnął Paula i zwalił się na niego. Podciągnął się do przodu, przewrócił na bok i w końcu z całej siły walnął Cutler pięścią w tors. Ten zakrztusił się własną śliną i usiłował złapać oddech.

Knoll zerwał się na równe nogi i podniósł przeciwnika z podłogi. Jego pięść wylądowała teraz na szczęce Paula, posyłając go na środek sypialnego pokoju. Cutler był oszołomiony, meble przed oczyma mu wirowały, a wysoki drab zbliżał się do niego. Paul miał czterdzieści jeden lat, ale była to jego pierwsza w życiu walka na pięści. Dziwne uczucie, gdy dostaje się w szczękę. Nagle przed oczami przemknął mu widok Knolla siedzącego z gołym tyłkiem na Rachel. Stanął znów mocno na nogach, wziął głęboki oddech i rzucił się do przodu; potężna kontra trafiła go w brzuch.

Cholera. Przegrywał.

Knoll chwycił go za włosy.

– Bardzo nie lubię, gdy mi ktoś przerywa. Zauważyłeś po drodze Fraulein Danzer? Ona też mi przerwała.

– Pierdol się, Knoll!

– Jakiś ty zuchwały I odważny. Ale słabiutki.

Knoll zwolnił uchwyt i wymierzył kolejny cios. Z nosa Paula popłynęła ciurkiem krew Uderzenie wyrzuciło go przez otwarte drzwi na korytarz. Nie widział już prawie na prawe oko.

Wiedział, że długo nie wytrzyma.

Rachel nie była świadoma tego, co się dzieje obok niej, ale jednak coś ją niepokoiło. Raz wydawało się jej, że kocha się z Paulem, w następnej chwili słyszała odgłosy walki i ciała miotające się po pokoju. Potem do jej uszu dotarł czyjś głos.

Podniosła się na łóżku.

Najpierw dostrzegła Paula, potem tego drugiego.

Knoll.

Jej eksmąż był ubrany, natomiast Niemiec nagi od pasa w dół.

Usiłowała to sobie ułożyć w głowie i nadać temu jakiś sens.

Usłyszała rozmowę:

– Bardzo nie lubię, gdy mi ktoś przerywa. Zauważyłeś po drodze Fraulein Danzer? Ona też mi przerwała.

– Pierdol się, Knoll!

– Jakiś ty zuchwały. I odważny Ale słabiutki.

Potem Knoll wymierzył cios w twarz Paula. Bryznęła krew i Paul wyleciał na korytarz. Knoll wyszedł za nim.

Usiłowała wstać z łóżka, lecz osunęła się na podłogę. Powoli czołgała się po parkiecie w stronę drzwi. Po drodze natrafiła na parę spodni, jakieś buty i coś twardego.

Namacała dłonią. Były to dwa pistolety Ominęła je i czołgała się dalej. Przy drzwiach podciągnęła się i stanęła na nogach.

Knoll szedł w kierunku ojca jej dzieci.

Paul zrozumiał, że koniec jest bliski. Ciosy w klatkę piersiową niemal pozbawiły go oddechu, płuca się obkurczyły, najprawdopodobniej kilka żeber miał złamanych. Twarz była obolałą masą, prawie nie widział. Knoll najwyraźniej bawił się z nim. Paul nie był godnym przeciwnikiem. Z mozołem podniósł się na nogi, wspierając się na balustradzie podobnej do tej, na której wisieli wysoko nad Stod poprzedniego wieczora. Spojrzał w dół, w otchłań czterech kondygnacji, i poczuł mdłości. Jaskrawe światło kryształowego żyrandola raziło go w oczy; zmrużył powieki. Nagle jego ciało zostało szarpnięte do tyłu i obrócone. Spoglądała na niego rozradowana twarz Knolla.

– Masz dość, Cutler?

Stać go było tylko na jedno: plunął Knollowi w twarz.

Niemiec odskoczył, potem ruszył do przodu i walnął go pięścią w żołądek. Paul kaszlał śliną i krwią, gdy usiłował złapać dech. Knoll uderzył go ponownie, tym razem w kark, powalając na podłogę. Następnie chwycił go i podniósł do postawy wyprostowanej. Nogi Cutlera były jak z gumy Niemiec pchnął go w kierunku balustrady, potem cofnął się i szarpnął za prawe przedramię.

W jego dłoni zabłysnął sztylet.

Rachel widziała jak przez mgłę, że Knoll okładał pięściami Paula. Chciała biec mężowi na pomoc, ale z ledwością trzymała się na nogach. Piekła ją twarz, opuchlizna na prawym policzku zaczynała zakłócać ostrość widzenia. Głowa pękała jej z bólu.

Wokół niej wszystko się rozmazywało i wirowało. Ogarnęły ją mdłości, jakby płynęła statkiem podczas sztormu.

Ciało jej eksmęża osunęło się na posadzkę. Knoll się pochylił i postawił go na równe nogi. Nagle przypomniała sobie o dwóch pistoletach i potykając się, weszła z powrotem do sypialni. Szukała po omacku na podłodze, aż wreszcie znalazła jeden; znów chwiejnym krokiem podeszła do progu.

Zwycięski rywal odszedł od skatowanej ofiary i stał plecami do niej. Dostrzegła sztylet w dłoni Niemca i zdała sobie sprawę, że pozostały już tylko sekundy, by go powstrzymać.

Knoll ruszył w stronę Paula z uniesionym w górę ostrzem.

Wymierzyła i po raz pierwszy w życiu pociągnęła za spust.

Pocisk wyleciał z lufy a ona nawet nie poczuła odrzutu; usłyszała jedynie stłumiony huk, jakby balonu pękającego na dziecięcym przyjęciu urodzinowym.

Kula wryła się w plecy mordercy.

Zachwiał się, obrócił i ruszył w jej kierunku, wciąż ściskając sztylet. Wypaliła po raz drugi. Pistolet szarpnął, ale ściskała go kurczowo.

Strzeliła ponownie.

I jeszcze raz.

Pociski przebijały się przez klatkę piersiową Knolla.

Doszło do niej, co musiało się stać w łóżku i oddała trzy strzały w obnażone krocze oprawcy. Knoll ryczał z bólu, ale jakimś cudem nadal trzymał się na nogach. Spoglądał w dół na krew tryskającą z ran. Zachwiał się i skręcił ku balustradzie. Już miała wystrzelić kolejny raz, gdy nieoczekiwanie Paul rzucił się do przodu i pchnął półnagiego przeciwnika przez poręcz balustrady cztery kondygnacje w dół. Rachel podbiegła do poręczy i widziała, jak ciało Knolla zahaczyło o żyrandol i ogromna kryształowa konstrukcja oderwała się od sufitu. Rozbłysły niebieskie iskry, przez moment ciało i kryształki opadały swobodnie ku marmurowej posadzce; głuchemu uderzeniu zwłok towarzyszył trzask rozpryskujących się szkiełek, które wznosiły się do góry, by z powrotem opaść niczym owacje po wielkim finale symfonicznego koncertu.

Potem zapadła cisza. Absolutna.

Tam w dole Knoll leżał nieruchomo.

Spojrzała na Paula.

– Jesteś cały?

Nie odpowiedział, tylko objął ją ramieniem. Podniosła dłonie i łagodnie pogładziła go po twarzy.

– Czy boli tak bardzo, jak paskudnie wygląda? – zapytała.

– Do cholery, tak.

– Gdzie McKoy?

Paul wziął głęboki oddech.

– Nadstawił się na kulę, żebym mógł przyjść ci z odsieczą. Gdy widziałem go ostatnio, broczył krwią na podłodze Bursztynowej Komnaty.

– Bursztynowej Komnaty?

– To długa historia. Opowiem ci później.

– Wygląda na to, że będę musiała odszczekać wszystkie złe słowa, którego wypowiedziałam pod adresem wielkiego durnia.

– Wygląda no to, że tak – dobiegł ich nagle głos z dołu.

Spojrzała ponad balustradą. McKoy szedł chwiejnym krokiem korytarzem, trzymając się za krwawiące lewe ramię.

– Kto to? – zapytał, wskazując na zwłoki.

– Skurwiel, który zamordował mojego ojca! – krzyknęła w dół Rachel.

– No to rachunki zostały wyrównane. Gdzie jest kobieta?

– Nie żyje – odparł Paul.

– I chuj z nią.

– Co z Loringiem? – zaniepokoił się Paul.

– Udusiłem skurwysyna.

– 1 chuj z nim – Paul skrzywił się z bólu. – Bardzo jesteś pokiereszowany?

– Nic takiego, z czym nie poradzi sobie dobry chirurg.

– Paul zdobył się na słaby uśmiech. Spojrzał na Rachel.

– Wydaje mi się, że zaczynam lubić tego gościa.

– Odwzajemniła uśmiech, pierwszy raz od długiego czasu.

– Ja też.

Загрузка...