Nie chciałbym tam mieszkać. Tam stoi stół nakryty kraciastym obrusem. Więc przy tym stole nie chciałbym więcej siedzieć. I są sztuczne kwiaty o nieugiętych drucianych łodygach. Tych kwiatów nie chciałbym również widzieć. Za szafką stoi siekiera. Dali mi ją do ręki, żebym zobaczył, czy jest ciężka. Tak, jest ciężka. Tym ciężarem siekiera zawisła nad trzema głowami. Nad siwą, drobną głową ojca. Nad gładkim włosem otoczoną głową matki. Nad wykończoną równym jeżem głową syna. Jak w nich nie ciśnie, to we mnie ciśnie, mówi ojciec. Ojciec to by chciał syna zamknąć. Matka to by chciała zamknąć ojca. Już najlepiej, żeby z nami się coś stało, powiada syn. Wtedy życie byłoby inne. Bo takie dalej już nie może być.
…więc jak przychodzę, wtedy oni do mnie. Od razu gwałtu, od razu się rzucają. Najgorszy jest chłopak. Ja chciałem, żeby on mi na stare lata grał. Kupiłem mu pianino, kupiłem akordeon. Ale jemu nie muzyka w głowie, jemu wódka. Myślałem, że sobie siądę wieczorem – to on mi pogra. A on mi chce grać, ale na żebrach. Ona tego chłopaka przeciw mnie podburza. Ona mówi: Władziu, daj mu, żeby wiedział! I ja tego nie mogę wytrzymać. Kładę się spać – to nie wiem, czy wstanę. Muszę uważać, żeby silnie nie zasnąć, bo jak silnie zasnę, to zrobią ze mną koniec.
…ależ co on wygaduje. Ja ważyłam 87 kilo, a teraz ważę 54. To on ze mną tak zrobił, mój mąż. On najpierw nic, tylko chodzi i chodzi. A potem byle co i zaczyna nim trząść. Wtedy z niego wylatuje krzyk. Tego krzyku już się nie boję. Ale jak złapie coś w rękę, wtedy się boję. Najgorzej, jak złapie siekierę. Wszystko może mi zrobić. Jemu o nic nie chodzi, tylko o jakieś byle co. Ja już wypłakałam oczy, moje ręce latają – o – tak. I nie ma wyjścia. Tylko ten syn się biedzi, ten syn mnie kocha.
…matki nie dam ruszyć. Pan wybaczy, ale nie dam ruszyć. Jak on do matki, to ja do niego. Pan wybaczy, ale tak jest. On mówi, że ja lubię wypić? Nie powiem, czasem wypić muszę. Ja jestem muzyk, gram na weselach. A muzyk jak nie wypije, to nie jest żaden muzyk, pan wybaczy. Zresztą mnie dużo nie trzeba przy mojej gruźlicy. Już po paru kieliszkach jestem miły. A czasem wystarczy jeden kieliszek. Nawet po piwie jestem miły, pan wybaczy. Skąd mam chorobę? Bo ojciec mnie wypędzał spać do psiej budy. Widocznie z tego. Ale wszystko zniosę, ten gnój w płucach, to, że nie daje mi się uczyć, to wszystko mogę znieść, ale matki nie dam ruszyć.
…ten dom znamy na pamięć. Stary ciągle do komisariatu lata, żeby ich zamknąć, bo go zabiją. Ale to on ich może zabić. My im mówiliśmy, żeby się uspokoili, że im milicja nakazuje spokój. Ale skutku nie ma. Czy takich małżeństw jest dużo? Tak, dużo. Przeważnie wśród starszych. Jedno kotłowanie, jedno piekło, tylko chodzić i rozdzielać, bo złapać, to się złapią, ale rozdzielić to nie mają siły. Dużo takich małżeństw. Przeważnie wśród młodych.
Bierzemy ten wypadek z milicjantem z Piastowa pod światło i dziwimy się, jak to jest. Bo stary to dobry robotnik. W produkcji go chwalą za pilność, za solidność, za fach. Stary nie pije, roboty nie unika. A ona jest kobietą nad wyraz spokojną. Z niej gospodyni wielce zapobiegliwa. Czysty dom, oprany, wymieciony. A chłopak też porządny, żadnych doniesień nie miał, żadnych zajść nie robił, chociaż młody. Przecież to chłopak nieszczęśliwy, ciężko chory. Powinien się leczyć, ale jak, skoro domu opuścić nie może, żeby chronić matkę. I matka domu nie opuści, żeby dbać o syna. A ojciec z domu nie pójdzie, bo to jego dom.
Wszystko to są dobrzy ludzie. Tu ich lubią, cenią, poważają. Tylko jeśli każde jest z osobna. Bo jak się zejdą, wtedy można się przeżegnać. Bo zaraz pachnie trupem. On zaczyna od wyzwisk. Ty dziadówko, woła. Ja dziadówka? I kobieta wyjmuje z pudełka stare fotografie, grzebie rozlatanymi palcami. Proszę, to mój ojciec. W wiklinowym fotelu siedzi starszy pan, wąsaty, w solidnym garniturze, z okazałym krawatem. Więc czy ja mogę być dziadówka? Albo mi mówi: Ty taka owaka. Panie, czy ja wyglądam? On mówi, że ja chcę sobie szukać chłopów. No, niech pan na mnie spojrzy. Więc spojrzałem na tę zniszczoną, zrujnowaną istotę i muszę wam powiedzieć, że musielibyście dobrze szprycować waszą wyobraźnię, aby mógł pojawić się w niej obraz tych chłopów, których ona by mogła sobie znaleźć.
I tak od słowa do słowa, od tych słów do siekiery. Taka karuzela. Cała trójka zamęcza się, wyniszcza, unicestwia. Nie mają o co i nie wiedzą o co. Nawet nieważny jest ten powód, którego zresztą nie są w stanie podać. Ważny jest ten styl życia, do jakiego z wolna przywykli. Wszyscy spełniają swoją doniosłą misję, pełną poświęcenia. Ojciec poświęca wszystko dla nich, matka dla syna, syn dla matki. Wszyscy muszą żyć, bo jedno drugiemu jest potrzebne. Ojciec jest przekonany, że gdyby nie on, tamci by z głodu pomarli. Matka jest pewna, że gdyby nie ona, chłopak by szybko żywot w gruźlicy zakończył. Syn głęboko wierzy, że gdyby nie on, ojciec by matkę zatłukł na śmierć. Dlatego nie mogą się rozejść, rozjechać w trzy strony świata. Wszyscy są związani na amen, na całą ziemską egzystencję. Dużo jest takich małżeństw, mówi mi milicjant. Przeważnie wśród starszych. I powtarza zamyślony: Tak, dużo. Przeważnie wśród młodszych.