Ryszard Kapuściński
Chrystus z karabinem na ramieniu

I Fedaini

Ci trzej z rozpylaczami, w zielonych drelichach to są fedaini. Stoją na drodze, która prowadzi z Bejrutu do granicy Izraela, i zatrzymują samochody. Kto ma wyraźny powód, żeby jechać dalej – może jechać, a kto przyjechał ot, tak sobie albo wygląda podejrzanie – musi wracać. To nie jest miejsce dla turystów, tu toczy się wojna. O dziesięć kilometrów stąd zaczyna się Izrael.

Rozglądam się dookoła: pięknie tu jak w raju. Po obu stronach drogi ciągną się cytrynowe sady, gaje oliwne, brzoskwiniowe ogrody. Dalej, na prawo – zaczyna się morze, a na lewo – wznoszą się góry. Wszędzie pełno zieleni, pełno kwiatów. I wszystko to razem, po brzegi horyzontu, zatopione w słońcu.

Ci trzej fedaini są bardzo młodzi. Najmłodszy ma może piętnaście lat. Jest poważny, przejęty tym, że stoi na posterunku. W hełmie, z automatem, w przydużym drelichu wygląda jak łącznik z warszawskiego powstania. Chce wiedzieć, dokąd jedziemy. Jedziemy do Rashidyi, tylko nie wiemy, w którym miejscu skręcić. A skąd jesteśmy? Z Polski. Chwila namysłu, a potem: a, z Polski, to w porządku. To chwileczkę. I przywołuje innego fedaina, który samotnie idzie drogą. Ustalają, że ten nowy fedain pojedzie z nami. Skręcamy w stronę morza, potem jest jeszcze jeden posterunek (dosiada się drugi fedain) i z taką asystą wjeżdżamy do Rashidyi.

Rashidyia pachnie pomarańczami i krwią.

Jeden z pocisków rozwalił ciężarówkę wiozącą pomarańcze i złote, odurzające strugi soku ciekną główną ulicą. W pobliżu na progu lepianki siedzi stary Arab milczący, skamieniały. Z tego, co wczoraj było jego domem, została podłoga i kawałek ściany. Z jego rodziny nie został nikt. O, tu jest krew, mówi fedain i pokazuje ciemne plamy na glinianej podłodze. Dalej stoją rzędy lepianek. To tu, to tam wnętrza otwarte pociskami. Rozwalone szafy, skrwawione łachmany, czajnik wyrzucony siłą podmuchu na środek ulicy. Na jednej ścianie portret Nasera przebity odłamkiem. A tu biało, bo rozsypana mąka. A tam pocisk trafił w sklepik, ale poszedł górą; nie zniszczył towaru i Arab znowu siedzi za ladą. Proszę bardzo, zachodźcie i kupujcie.

Ale kupować nie ma kto. W osadzie pozostał posterunek fedainów i trochę starych Arabów. Ludność została ewakuowana, bo może być nowy atak. Znowu ewakuowana, znowu w drogę, nie wiadomo dokąd. Każdy w pośpiechu wziął, co było pod ręką – to garnek, to koc, a resztę zostawił. Ta reszta – jakaż jest marna! Ta reszta to jest nic. Trochę zmarniałych rupieci: stara szafka, połatane bety, szmaciana lalka z jedną nogą.

Rashidyia – to jeden z obozów palestyńskich w Libanie, a obozy palestyńskie to najsmutniejsza rzecz, jaką można zobaczyć na Bliskim Wschodzie. Jeżeli jedziecie gdzieś przez Syrię, Jordanię czy Liban i jest pięknie, i wszystko jest w porządku, a nagle zobaczycie coś szokującego, coś, co będzie wyglądać jak wielki i nędzny plaster zlepiony z gliny, z zardzewiałych blach, ze starych szmat i połamanych żerdzi i z każdym powiewem wiatru będą wzbijać się nad tym plastrem tumany rozpalonego kurzu i pyłu, a wewnątrz plastra będą roić się gromady półnagich dzieci, szalejących much i wychudłych psów, a mężczyźni będą siedzieć pod ścianami czekając nie wiadomo na co, czekając na cokolwiek – to właśnie będzie obóz palestyński.

Wąskie uliczki Rashidyi schodzą łagodnym skłonem do morza. Ten wczorajszy atak nastąpił od morza. Po południu podpłynęły cztery izraelskie kanonierki i przez godzinę ostrzeliwały Ra-shidyię. Liban nie ma marynarki wojennej, kanonierki więc mogły strzelać bezkarnie. Mogłyby tak strzelać przez cały dzień, ale rozmiary takiego ataku są limitowane przez politykę: zabić tylu, żeby popamiętali, ale nie zabić zbyt wielu, bo zrobi to szum na świecie.

Co jest granicą, która określa ilość ofiar, jaką strawi świat – dokładnie nie wiadomo. W Rashidyi zginęło dwanaście osób. To w porządku. A gdyby zginęło dwieście? To może byłoby za dużo. Taki dowódca kanonierki gra w ciemne karty, bo przecież on nie widzi, ilu ludzi zabija, czy zabija tylu, żeby było w porządku, czy zabija tylu, że będzie szum.

Ale o tych szczegółach dowie się później z gazet.

Wszystko jest wiadome od początku do końca.

Za kilka dni gazety doniosą o nowej akcji fedainów. Trzej fedaini wejdą o świcie do wioski izraelskiej, wezmą – powiedzmy – dziesięciu zakładników i zamkną się z nimi w jakimś budynku. O tych fedainach i zakładnikach możemy już myśleć tak, jakby byli na Sądzie Ostatecznym. Ale tego ranka oni jeszcze są, jeszcze żyją. Na razie fedaini ogłaszają, że wypuszczą zakładników, jeżeli rząd Izraela wypuści stu uwięzionych Palestyńczyków. W przeciwnym wypadku zakładnicy będą zabici. Termin ultimatum upływa o ósmej wieczorem. Teraz życie dziesięciu Izraelczyków znajduje się w rękach rządu Izraela. Ale rząd Izraela nigdy w takich wypadkach nie ustępuje. Mając do wyboru zasadę nieustępowania i życie ludzkie, rząd opowiada się zawsze po stronie zasady. Następnie rząd wysyła wojsko, które ma zdobyć budynek. Rozpoczyna się strzelanina. Ale to nie trwa długo: otoczeni fedaini zabijają zakładników, a sami wysadzają się w powietrze.

Później w paryskim metro, w londyńskim autobusie albo w wiedeńskiej kawiarni ludzie czytają, że w… (tu trudna i obca nazwa) jacyś fedaini zabili (tu liczba zabitych, czasem nazwiska), a potem sami wylecieli w powietrze. Następnego dnia czytają, że lotnictwo (artyleria, kanonierki) Izraela zbombardowało (tu trudna i obca nazwa), zabijając (tu liczba zabitych, czasem również rannych). Ale ponieważ dzieje się to tak daleko i te nazwy są tak trudne do zapamiętania, ludzie wszystko zapominają, tym bardziej że idąc po chwili ulicą i patrząc na wystawy muszą pomyśleć o czymś zupełnie innym, czy nawet powiedzieć na głos:

– Znowu wszystko podrożało.

Ale ci z Rashidyi i z Rahwy, z Qiryat Shemona i z Taiby, ci pamiętają. To jest ich wojna, która trwa od lat i której końca nie widać. Jutro będzie nowy komunikat:

Lotnictwo Izraela zbombardowało…

albo:

Trzej fedaini weszli o świcie do wioski…

Fedaini chcą nam pokazać wszystko: i zniszczenia, i opuszczony targ rybny, i jedyną studnię w obozie. Są zmartwieni, że nie mamy aparatów fotograficznych. Oni chcieli, żeby Rashidyię zobaczył świat. Oni ciągle wierzą, że świat ich wysłucha i zrozumie i że nie będą sami. Chodzi tylko o to, żeby ich sprawa stała się głośna i znana, żeby wszyscy wiedzieli, iż istnieje coś takiego jak sprawa palestyńska i żeby na świecie padło pytanie:

– O co ci Palestyńczycy walczą? Na razie działa wiele sił, żeby nie dopuścić do takiego pytania. Bo gdyby ono padło, ludzie zaczęliby szukać odpowiedzi. Sięgnęliby po fakty. Przede wszystkim spojrzeliby na mapę. A ten, kto wziąłby pierwszą z brzegu mapkę świata, stwierdziłby ze zdumieniem, że nie może na niej znaleźć Palestyny. I na – tym polega problem. Na tym, że Palestyna jest taka mała. Można rzucić kamieniem z jednej granicy i kamień doleci do drugiej granicy. To jest cała Palestyna. Palestynę można objechać samochodem w jeden dzień. Z Hajfy do Tyberiady jest 60 kilometrów, z Tel-Awiwu do Jerozolimy jest 90 kilometrów. Całe wybrzeże przejeżdża się autem w półtorej godziny. Dlaczego toczyły się takie krwawe boje o górę Hermon, o każdy kamień na tej górze? Bo kto stoi na szczycie Hermonu, ten widzi połowę Izraela i połowę Syrii, połowę Libanu i jeszcze kawałek Jordanii. Bliski Wschód to wielki obszar świata. Na Bliskim Wschodzie są setki kilometrów bezludnych, pustynnych przestrzeni. Ale to miejsce, w którym rozgrywa się dramat Bliskiego Wschodu, to miejsce najbardziej drażliwe i zapalne, przypomina zatłoczoną scenę. Ludzie cisną się tutaj jak w zapchanym autobusie w godzinie szczytu. W dodatku jest gorąco, ludzie są spoceni i wściekli. Wszystkim jest ciasno, wszystkim jest duszno. Można przejechać spokojnie jeden przystanek, dwa przystanki. Ale wystarczy, żeby ktoś komuś nadepnął na odcisk: natychmiast krzyk na cały świat. Nie ma mowy o żadnym spokojnym przedyskutowaniu sprawy. Każdy chodzi zaślepiony nienawiścią i w każdym widzi wroga. Kazać mu rzucić bombę – rzuci, kazać mu strzelić – strzeli. Tak wygląda dziś Palestyna, której połowę zajmuje Izrael, a drugą połowę okupuje. W dzisiejszym Izraelu Arabowie i Żydzi są skazani na siebie, na zatłoczony autobus, w którym codziennie ocierają się łokciami, są skazani na swój pot i swoją nienawiść.

Jeszcze w roku 1930 rząd brytyjski stwierdził, że w Palestynie jest ciasno, że Palestyna nie może przyjąć więcej Żydów, ponieważ nie ma wolnej ziemi. Ale wtedy było tu tylko 200 tysięcy Żydów. A dzisiaj jest ich blisko 3 miliony. Poza tym jest jeszcze pół miliona Arabów, którzy mieszkają w samym Izraelu, i milion Arabów, którzy mieszkają na terenach okupowanych przez Izrael. Żyzna Palestyna są to właściwie dwie oazy: Galilea i Samaria oraz wąski pas uprawny wzdłuż wybrzeża morskiego. Gęstość zaludnienia wynosi tam ponad 500 osób na kilometr kwadratowy! Jeżeli pominąć miasta, takiego stłoczenia nie ma prawie nigdzie na świecie. A rząd Izraela woła o nowych imigrantów. Niech przyjeżdżają, jakoś się ich upchnie, jakoś dociśnie kolanem! Po pierwsze: im większa masa ludzka – tym silniejszy argument międzynarodowy. Nie mamy gdzie się cofnąć! Do morza? Jeden drugiemu ma stać na głowie? A po drugie – Izrael to mały kraj, ale ma zadęcie na wielkie mocarstwo. Potrzebna mu duża administracja, duża armia, duży wywiad – wszędzie jest pełno wakatów.

Napływ do Palestyny, mówią fedaini, mógł się odbywać tylko kosztem Palestyńczyków. Co więcej fedaini twierdzą, że odbywał się on również kosztem palestyńskich Żydów. Cytują wypadki, kiedy bojówki syjonistyczne mordowały palestyńskich Żydów, którzy protestowali przeciw imigracji z Europy, ponieważ imigranci europejscy spychali ich na gorsze pozycje polityczne i ekonomiczne. Miejscowi Żydzi pamiętali, że kiedyś Palestyna była krajem mlekiem i miodem płynącym. Arabowie, chrześcijanie i Żydzi żyli w zgodzie, nikomu nie przychodziło do głowy, żeby strzelić sąsiadowi w plecy. Każda społeczność strzegła swoich świątyń; było dosyć miejsca dla każdego Boga.

Fedaini mówią, że jeżeli robią akcję, nie jest ona nigdy skierowana przeciwko starym wioskom Żydów palestyńskich. Akcje robi się w tych wioskach, z których zostali wypędzeni Palestyńczycy po to, żeby mogli się w nich osiedlić Izraelczycy i uprawiać ziemię arabską.

Milion Palestyńczyków musiało opuścić swoją ojczyznę. Milion ludzi tuła się przez ponad 25 lat. Od lat przenoszą się z miejsca na miejsce. Pod Ammanem jest obóz, w którym mieszka 50 tysięcy Palestyńczyków:

W 47 zostali wypędzeni z Samarii do Gazy.

W 56 z Gazy na Zachodni Brzeg Jordanu.

W 67 z Zachodniego Brzegu na Brzeg Wschodni.

W 69 Izraelczycy zaczęli atakować obozy w dolinie Jordanu i wtedy uchodźcy musieli przenieść się pod Amman.

Fedaini wspominają, że po każdej wojnie ruszała wielka fala palestyńskiej emigracji. Ludzie uciekali przed armią Izraela w tym, co mieli na sobie, a w tutejszym klimacie człowiek ma na sobie koszulę i spodnie. Czasem – buty. Od 25 lat ci ludzie żyją z tego, co da im ONZ. Dwie garście ryżu, garść mąki i łyżka soli dziennie. Niektórzy pracują, ale kraje, w których znajdują się obozy palestyńskie, są to kraje ubogie, o wielkim bezrobociu. Trudno dostać pracę. Zresztą ci, którzy zostali wygnani z Palestyny, to przeważnie chłopi, jedyne co potrafią, to uprawiać ziemię, a ziemi nie ma dla nich nigdzie.

Jeden z fedainów mówi, że dla nich, Palestyńczyków, ziemia jest wszystkim. Oni myślą inaczej niż ich bracia Beduini, którzy wędrują po pustyniach, i inaczej niż ich bracia w miastach, którzy trzymają się swoich sklepików, i inaczej niż fellachowie w oazach, którzy pracują na ziemi swoich panów. Każdy Palestyńczyk miał swój kawałek ziemi, swój dom i swój ogród. Tam się urodził i tam pracował. Tam żył. Każdy Palestyńczyk był wolnym chłopem, był gospodarzem. A dzisiaj nie mamy nic. Mamy i nie mamy. Bo ten dom, pole i ogród istnieją i my musimy tam wrócić. Mój ojciec mówi: Ahmed, już czas posiać pszenicę. Dzisiaj jest dobry dzień na siew pszenicy. I przez cały dzień siedzi przed lepianką, w obozie, bo nie ma pszenicy i nie ma pola, pole jest za granicą.

Fedain poprawił swój pistolet, który trzymał na kolanach. Siedzieliśmy na gorącym piasku, nad morzem. Inni fedaini siedzieli na grzbiecie łodzi rybackiej, wywróconej do góry dnem. O tej godzinie, w południe, całe morze jest pokryte srebrem. A w noc księżycową morze jest zielone. A w noc pochmurną jest zupełnie czarne. Z tego miejsca nocą widać światła Hajfy.

Fedain, który siedzi z nami na piasku, przedstawia się w ten sposób:

– Ahmed Shoury z Bet Shemesh, 25 kilometrów od Jerozolimy.

Ahmed ma 19 lat, urodził się w obozie, w Libanie, i nigdy nie był w Bet Shemesh. Ale Ahmed przedstawia się w ten sposób, bo tego nauczył go ojciec. Tak przedstawiają się wszyscy Palestyńczycy. Tak przedstawiają się palestyńskie dzieci urodzone w obozach. Nazywam się Miriam Huseini z Kafr Kanna koło Nazaretu. Mam 8 lat. Przed naszym domem rośnie wysoki cyprys. I mamy dużo drzewek oliwkowych, więcej niż czterdzieści. Ten cyprys i te drzewka rosną nie w obozie, ale w ich wiosce w Kafr j Canna, w Izraelu, którą mała zna z opowiadań jtiamy. Na temat Bet Shemesh Ahmed wie wszystko. Ich dom jest murowany i stoi na wzgórzu. Ich pole ciągnie się daleko, prawie przez całą dolinę, aż do wielkiego kamienia. A kamień jest fragmentem starej, rzymskiej kolumny.

Patriotyzm Palestyńczyka wyraża się w ściśle określonych konkretach: dom, pole, sad, wioska. Jest to stanowczy, nieustępliwy patriotyzm chłopa, dla którego ziemia ma swoją ponadmaterialną wartość, jest częścią jego osobowości i źródłem jego życia. Palestyńczyk wypędzony ze swojej wioski czuje się odarty ze wszystkiego, nagi, upodlony, pozbawiony sensu istnienia. I dlatego wyrwany przemocą z tej wioski, trzyma się kurczowo bodaj jej nazwy. Stąd ten Ahmed Shoury z Bet Shemesh, 25 kilometrów od Jerozolimy – bo dopiero połączenie imienia człowieka z imieniem jego ziemi stanowi pełną i godną prezentację. Ahmed chce podkreślić, że sytuacja uchodźcy i tułacza, w jakiej się znalazł, jest przejściowa, że on posiada definitywne miejsce pa ziemi i że odzyskawszy to miejsce – odzyska całą osobowość.

W obozach ludzie zachowują tradycyjne więzi gromadzkie. Każda wioska ma swoją ulicę, przy ulicy Bet Shemesh mieszkają ludzie z Bet Shemesh, przy ulicy Kafr Kanna – ludzie z Kafr Kanna. Czasem na sąsiednich ulicach mieszkają judzie z sąsiednich wiosek i nadal, latami, wiodą spory o miedzę, choć te miedze już nie istnieją, bo z tych wiosek został utworzony kibuc i jest tam tylko jedno pole jak okiem sięgnąć. Każdy obóz to Palestyna w miniaturze, o, tu mieszkają judzie z Galilei, a w sąsiedztwie ludzie z doliny Jordanu, dokładnie tak, jak jest w prawdziwej Palestynie.

Zdaniem fedainów żadne rezolucje nie rozwiążą problemu palestyńskiego. W rezolucjach jest dużo abstrakcyjnych słów, a oni wszyscy dążą do konkretnego celu – oni dążą z powrotem do domu. Każdy do swojego. Każdy wie, gdzie stoi jego dom. Dom Ahmeda stoi w Bet Shemesh, a dom Miriam stoi w Kafr Kanna. Oni nie ustąpią, dopóki nie wrócą pod swój dach. Dopóki nie wrócą na swoje pole. Jeżeli Żydzi chcą żyć w Palestynie, mogą żyć, oni nie mają nic przeciwko temu. Oni chcą tylko, żeby Izraelczycy oddali ich domy i ich pola. Żeby oddali ich owce oraz krzewy pomarańczowe. I to wszystko. Oni wiedzą, że Palestyna jest ziemią skazaną na dwa narody, ale jeden naród nie może żyć kosztem drugiego narodu, jeden naród nie może osiedlić się za cenę skazania drugiego narodu na włóczęgę. Teraz Palestyńczycy są jedynym narodem na świecie, który nie ma ojczyzny. Jedynym narodem, który błąka się i nie ma dachu nad głową.

Pytam, czy ich – fedainów, jest wielu?

Mówią, że fedainem chciałby zostać każdy młody Palestyńczyk, ale stawiane są wysokie wymagania. Fedain musi poświęcić swoje życie dla sprawy, musi być przygotowany na wszystko, na tortury i śmierć. Fedain wyznaczony do akcji jest przygotowany na to, że nie wróci żywy. Jeżeli wpadnie w okrążenie, sam musi zakończyć swoje życie, żeby nie dostać się w ręce wroga. Większość z nich urodziła się w obozach. Wyjść z obozu i zacząć normalne życie jest trudno, bo trudno dostać pracę. Oni nie mają żądanego zawodu. Nie mają przyszłości. Nie mają ojczyzny, nawet nie mają obywatelstwa ani żadnych dokumentów. Można by powiedzieć, że Izrael wypędzając Palestyńczyków z Palestyny stworzył fedainów. Fedain – to znaczy bojownik. Nie, nie partyzant. Tutaj nie ma warunków dla partyzantki. Obszar jest mały, nie ma gór ani lasów, cały teren odsłonięty i pełno ludzi. Każdy Żyd w Izraelu jest żołnierzem, we wsiach żydowskich jest broń, cały kraj to wielki arsenał. Walka jest bardzo trudna. Nie możemy równać się z ich armią, bo oni mają samoloty, czołgi i artylerię. Obrona jest tak szczelna, że przeprowadzenie każdej akcji jest działaniem samobójczym. Możesz zabić za cenę własnej śmierci. Systematyczne działania zbrojne są dla nas niemożliwe. Możliwa jest tylko wojna od okazji do okazji, wojna z doskoku. Rząd boi się naszych akcji, bo one tworzą klimat paniki. Wielu Żydów wyjeżdża z Izraela. Coraz mniej Żydów osiedla się w Izraelu. Ustalony przez rząd plan imigracji (sto tysięcy rocznie) jest od lat wykonywany w 20-30 procentach. Od wojny październikowej wyjeżdżają tysiącami.

Pytam fedainów, dlaczego przeprowadzają akcje, w których giną z ich ręki kobiety i dzieci? W Qiryat Shemona i w Maalot zginęły kobiety i dzieci.

Odpowiedź:

– Oni nie ponoszą za to odpowiedzialności. Taka sytuacja, żeby fedain szedł i strzelił do byle kogo na ulicy, jest po prostu niemożliwa. Każda akcja ma swój wyraźny cel. Chcemy uwolnić naszych braci, którzy znajdują się w więzieniach izraelskich. Bierzemy zakładników i ogłaszamy, że chcemy ich wymienić za naszych uwięzionych braci. Dajemy rządowi cały dzień do namysłu. Rząd wszystko wie i może decydować. Albo wypuści więźniów i uratuje zakładników, albo nie wypuści więźniów, co oznacza skazanie zakładników na śmierć. Rząd wszystko wie, bo zna reguły tej wojny, która toczy się od pięćdziesięciu lat między syjonistami i Palestyńczykami. Pierwsi, którzy wprowadzili zasadę likwidowania zakładników, jeżeli władze odmówią wydania więźniów, byli bojówkarze z syjonistycznej organizacji terrorystycznej – Irgun. W czerwcu 1947 zabili oni dwóch zakładników angielskich za to, że władze brytyjskie odmówiły wydania trzech ludzi z Igrunu skazanych na śmierć. Odtąd w wojnie palestyńskiej taktyka ta była stosowana przez wszystkich, ponieważ nie istniała inna możliwość uwolnienia swoich ludzi, jeżeli wpadli w ręce wroga. Toteż rząd dobrze wie, że jeżeli jest akcja brania zakładników i ci zakładnicy zostaną wzięci, może ich uratować tylko wypuszczenie więźniów, ponieważ w przeciwnym wypadku nikt nie wyjdzie żywy – ani zakładnicy, ani fedaini. To jest rodzaj akcji, w której giną wszyscy i – co jest ważne – wszyscy o tym od początku wiedzą.

To jest jedna odpowiedź.

Jest jeszcze druga odpowiedź.

Takich akcji jak w Qiryat Shemona i w Maalot nie można traktować w oderwaniu od przeszłości, są to kolejne epizody wojny, która toczy się przez ponad pół wieku. Wojna palestyńska jest trwającym konfliktem w nowożytnych dziejach świata. Ludzie, którzy długo żyją w Palestynie, znają całą historię tej wojny. Pierwsza faza tej wojny była bezplanowa i chaotyczna. Tłum atakował tłum, każdy atakował i bronił się na swoją rękę, jak umiał. To trwało szereg lat.

Pierwsi zorganizowali się syjoniści. Jeszcze w latach dwudziestych powstała podziemna armia – Haganah. Ta armia walczyła o utworzenie państwa Izrael. W ramach Haganah działa zbrojna organizacja terrorystyczna – Palmah. W czasie wojny izraelsko-arabskiej w latach 1948-49 dowódcą Palmah był Vigal Allon, wicepremier Izraela od roku 1967, a obecnie również minister spraw zagranicznych. W latach trzydziestych ekstremiści uznali, że Palmah jest zbyt tolerancyjna wobec Arabów, oderwali się i utworzyli jeszcze bardziej terrorystyczną organizację – Irgun. (Od roku 1943 dowódcą Irgunu był Menachim Begin, przywódca skrajnie prawicowej opozycji w parlamencie Izraela, w latach 1967-70 członek rządu Izraela. Do roku 1939 Begin działał na Uniwersytecie Warszawskim, później znalazł się w Związku Radzieckim, a w 1942 dotarł do Palestyny z armią Andersa.) W końcu lat trzydziestych ekstremiści uznali, że nawet Irgun jest zbyt tolerancyjna wobec Arabów, i utworzyli jeszcze bardziej terrorystyczną organizację – Grupę Sterna.

Fedaini mówią, że Palmah, Irgun i Stern poświęciły się likwidowaniu ludności palestyńskiej – W Palestynie był tłok i trzeba było zrobić miejsce dla imigrantów. Trzeba było wypędzić Palestyńczyków. Żeby wypędzić Palestyńczyków, trzeba było ich zastraszyć. Ani Palmah, ani Irgun, ani Stern nie walczyli z fedainami, bo wtedy fedainów po prostu nie było. Palestyńczycy mieli słabe organizacje zbrojne. Palmah, Irgun i Stern organizowały pogromy, paliły wsie i zabijały ludzi. W lutym 48 batalion Palmah zabił ponad 60 kobiet i dzieci we wsi Sasa. W kwietniu 48 roku bojówki Irgunu spaliły wieś Deir Yassin zabijając 254 mężczyzn, kobiet i dzieci. W 56, we wsi Khan Yunis zabito 275 mężczyzn, kobiet i dzieci.

Po powstaniu Izraela w wielu wioskach chłopi palestyńscy zostali odcięci od swoich pól. Wioski znalazły się po stronie Jordanii, a pola – po stronie Izraela. We wsiach zapanował głód, ponieważ chłopi nie mogli zebrać plonów ze swoich własnych pól, Izraelczycy zabraniali im przechodzić przez granicę. Ludzie nie mieli co jeść i nocami przekradali się na pola. Szli jak przemytnicy po snopek zboża, po worek kukurydzy. Bojówkarze strzelali do nich, ale chłopi nie mieli innego wyjścia, nikt nie dał im innej ziemi. Wielu Palestyńczyków zginęło w ten sposób, na własnym polu. Potem Izraelczycy palili te wsie przygraniczne, chłopi musieli uciekać za Jordan, bo już nie mieli nic, ani pola, ani domu.

Fedaini uczą się z książki wydanej w roku 1972 w Bejrucie pt. „Who are the terrorists?” („Kim są terroryści?”), zawierającej opis 308 akcji dokonanych przez Palmah, Irgun, Stern i armię Izraela przeciw Palestyńczykom, a zakończonych ofiarami wśród bezbronnej ludności.

Zdaniem fedainów jeszcze przez długi czas rachunek krzywd nie będzie wyrównany. Mówią, że w tej wojnie zginęło tysiące kobiet i dzieci, ich matek i braci. I że oni muszą ich pomścić.

Zemsta i odwet są prawem tej wojny. Każda strona prowadzi swoją statystykę, każda bierze udział w tej okrutnej arytmetyce. Rząd Izraela ogłasza, że w odwet za akcję fedainów w Qiryat Shemona zbombardowano obóz palestyński w Chichine. Ale fedaini liczą inaczej: Qiryat Shemona była odwetem za zbombardowanie obozu palestyńskiego pod Bent Ibail.

Jest to nierówna wojna ze względu na ogromną przewagę militarną armii Izraela nad fedainami. Ruch fedainów powstał późno, w roku 1965, jako odpowiedź na długie lata działalności Palmahu, Irgunu i Sterna. Doświadczenia fedainów nie są duże, a środki, jakimi dysponują – ograniczone. Wiele akcji fedainów jest zwykłym odruchem skrajnej desperacji i rozpaczy. Straty, które otrzymują, są większe od tych, które zadają. Kiedyś Palestyńczycy zorganizowali akcję, w której wyniku zginęła izraelska kobieta z dzieckiem. W odpowiedzi generał Arik Sharon przeprowadził rajd odwetowy na wieś Quibiya. Wynik: 69 Arabów spalonych nocą w swoich domach, w tym 16 kobiet i 28 dzieci.

Jeżeli nie wkroczy świat, tej wojny nie zakończy żadna ze stron. Za dużo nienawiści, za dużo śmierci, zbyt wielka przepaść, zbyt dobra pamięć.

Chodzi o mały skrawek ziemi, który trudno znaleźć na mapie świata. Jedni i drudzy spotykają się tam codziennie, w każdym razie są blisko siebie. Ocierają się łokciami, widzą się. Czas płynie, czas przyniesie rozwiązanie. Wątpliwe, żeby jutro, żeby nawet pojutrze. A na razie w powietrzu wisi niepewność i latają kule.

Nad brzegiem morza, na piasku siedział ze mną fedain Ahmed Shoury z Bet Shemesh. Obok, na grzbiecie łodzi, siedzieli fedaini Kamal Bakr z Jerycho, Hassan Khatib z Ramii i Zuhair Saadeh z Balatah. Przepisuję te nazwiska dla pamięci, bo może ci chłopcy już nie żyją.

Загрузка...