III Bitwa o wzgórza Golan

Spotykam go w Damaszku, w małym hotelu, w windzie. Palestyńczyk, a wygląda tak, jakby przyjechał prosto z Syberii. Walonki na nogach, ciepła kurtka ściągnięta pasem, futrzana uszanka na głowie. Na szczęście wieczory w Damaszku są chłodne, można chodzić w grubym waciaku i wcale nie ugotować się z gorąca. W czasie jazdy windą sięga do swojej torby i podaje mi jabłko. Palestyński sposób zawierania znajomości: spotkanemu człowiekowi ofiarować owoc. Owoce są największym i właściwie jedynym bogactwem Palestyny i dać komuś owoc, to dać mu wszystko, co się ma.

Zaprasza mnie do swojego pokoju. Będzie w Damaszku tylko jedną noc, jutro jedzie do Bejrutu spotkać się z Arafatem. A dzisiaj był jeszcze na froncie. Jest dowódcą jednej z grup fedainów, które walczą na górze Hermon. Nie należy pytać go o nazwisko ani o żadne szczegóły, związane z jego osobą. Jest z Galilei, niech to wystarczy. Fedaini z góry Hermon wchodzą w skład ugrupowania al-Saiqa, związanego z Syrią. Tworzą palestyńskie ramię armii syryjskiej.

Na froncie muszą ubierać się ciepło, w waciaki i uszanki, bo Hermon to góra wysoka jak Olimp, pokryta śniegiem i targana lodowatymi wichrami. Nocą ludzie konają z zimna. A czasem i w ciągu dnia, kiedy ostrzał jest silny, godzinami leżą nieruchomo i przymarzają do skał. Niestety, nie mogą przywyknąć ani do śniegu, ani do zimna. Dla nich to jest tak, jak gdyby walczyli na innej, obcej planecie. Góra przechodzi z rąk do rąk. Kto zdobędzie szczyt, zatyka swoją flagę. Potem następuje nowa walka i najczęściej – zmiana flagi. Kto zginie, zostaje już na górze, ale najgorzej z rannymi, nie ma jak transportować ich na dół i bardzo się męczą, bo zimno powiększa ból.

W śniegach Hermonu fedaini prowadzą swoją wojnę palestyńską. Na górze toczą się walki najbardziej zaciekłe, z krótkiego dystansu, twarzą w twarz, po dwóch stronach tej samej skały, na wąskim progu, z którego jedni drugich spychają w przepaść.

Na dnie tej przepaści rozciąga się łagodnie sfalowana ziemia, ziemia szara, naga i zniszczona – to wzgórza Golan. Tam też toczy się wojna, izraelsko-syryjska.

Dowódca z Hermonu pyta mnie, co myślę o bitwach na wzgórzach Golan, co myślę o tej wojnie.

Mówię mu, że takiej wojny nigdy nie widziałem.

Nasza wojna wyglądała inaczej i skończyła się dawno, w roku 1945, w Berlinie, pod Bramą Brandenburską. Była to wojna milionów i milionów ludzi. Okopy ciągnęły się nieskończoną ilość kilometrów. Jeszcze dzisiaj, w każdym naszym lesie można znaleźć ślady tych okopów.

Każdy włożył ogrom wysiłku, żeby przetrwać tę wojnę, własnymi rękoma przekopaliśmy całą naszą ziemię. Kiedy padał rozkaz do ataku, z okopów podrywało się mrowie żołnierzy, wielka ludzka masa pokrywała pola, zapełniała lasy i drogi. Wszędzie można było spotkać człowieka z karabinem. W moim kraju wojna nie ominęła nikogo, przeszła przez każdy dom, walnęła kolbą we wszystkie drzwi, spaliła dziesiątki miast i tysiące wiosek. Wojna poraniła wszystkich i ci, którzy przetrwali, nie mogą się z niej wyleczyć. Człowiek, który przeżył wielką wojnę jest inny od tego, który nie przeżył żadnej wojny. Są to dwa różne gatunki ludzi. Nigdy nie znajdą wspólnego języka, ponieważ tak naprawdę wojny nie można opisać, nie można się nią podzielić, nie można powiedzieć komuś – weź trochę tej mojej wojny. Każdy musi dożyć do końca ze swoją wojną.

Wojna jest najokrutniejszą rzeczą z prostej przyczyny: wymaga straszliwych ofiar. Ludzie z mojego kraju, którzy doszli do Bramy Brandenburskiej, mogą powiedzieć, ile kosztuje zwycięstwo. Kto chce wiedzieć, ile trzeba zapłacić, żeby wygrać wojnę, niech zobaczy nasze cmentarze. Kto twierdzi, że można odnieść trwałe zwycięstwo bez wielkich strat, że można mieć wojnę bez cmentarzy, nie wie, co mówi. Chcę podkreślić, co następuje: istota wojny polega na tym, że pod swoje czarne skrzydła wojna zagarnia wszystkich. Nikt nie тойе pozostać na uboczu, nikt nie może siedzieć i pić kawy, kiedy akurat w tym momencie trzeba zająć się rzucaniem granatów. W wojnie algierskiej wzięli udział wszyscy Algierczycy. W wojnie wietnamskiej wzięli udział wszyscy Wietnamczycy. Takiej wojny Arabowie z Izraelem nigdy nie prowadzili.

Dlaczego Arabowie przegrali wojnę 1967 roku? Dużo mówiło się na ten temat. Można było usłyszeć, że Izrael wygrał, ponieważ Żydzi są odważni, a Arabowie to tchórze, Żydzi są inteligentni, a Arabowie to prymitywy, Żydzi mają lepszą broń, a Arabowie gorszą. Wszystko to nieprawda! Arabowie też są inteligentni i odważni i mają dobrą broń. Różnica była w czym innym – w podejściu do wojny, w odmiennych teoriach wojny. W Izraelu udział w wojnie biorą wszyscy, a w krajach arabskich – tylko wojsko. Kiedy wybucha wojna, w Izraelu wszyscy idą na front, zamiera życie cywilne. Natomiast w Syrii wielu ludzi dowiedziało się o wojnie 1967 roku dopiero po jej zakończeniu. A przecież w tej wojnie Syria straciła najważniejszy obszar strategiczny, wzgórza Golan. Syria traciła wzgórza Golan, a w tym samym czasie; tego samego dnia, o tej samej godzinie, o dwadzieścia kilometrów od wzgórz Golan, w Damaszku, kawiarnie były pełne ludzi, a inni kręcili się zmartwieni, jak znaleźć stolik. W wojnie roku 1967 zginęło mniej niż stu żołnierzy syryjskich. A rok wcześniej, w Damaszku, w czasie przewrotu pałacowego zginęło dwustu ludzi. Dwa razy więcej ludzi ginie z powodu kłótni politycznej niż z powodu wojny, w której kraj traci najważniejszy obszar i nieprzyjaciel podchodzi pod stolicę na odległość strzału.

Żołnierz na froncie może być lepszy albo gorszy, ale każdy żołnierz – to człowiek. Młody człowiek, który ponosi szczególne ryzyko, ponieważ jego pełne życie dopiero się zaczyna. I teraz na tego człowieka wali się cały świat. Śmierć atakuje go ze wszystkich stron. Pod nogami wybuchają miny, w powietrzu świszczą kule, z nieba lecą bomby. Bardzo trudno wytrzymać w takim piekle. Wiemy, że prócz najgorszego wroga istnieje jeszcze gorszy wróg: samotność wobec śmierci. Żołnierz nie może być sam, on nigdy nie wytrzyma, jeżeli będzie czuł się jak skazaniec, jeżeli będzie wiedział, że jego brat siedzi w lokalu i gra w domino, drugi brat byczy się w basenie, a inni mają zmartwienie, jak zdobyć stolik. On musi mieć poczucie, że to, co robi, jest komuś potrzebne, jest dla kogoś ważne, że ktoś na niego patrzy i ktoś mu pomaga, jest z nim. Inaczej żołnierz wszystko rzuci i pójdzie do domu.

Wojna nie może być tylko sprawą armii, ponieważ ciężar wojny jest zbyt wielki i sama armia nie zdoła go udźwignąć. Arabowie myśleli, że jest inaczej i – przegrywali. Powiedziałem dowódcy z Hermonu, że w świecie arabskim uderzała mnie drastyczna luka, zupełna niestyczność między frontem i krajem, między życiem żołnierza a życiem sklepikarza w okresie wojny, obaj egzystowali w różnych światach, mieli inne kłopoty, jeden myślał, jak przeżyć jeszcze godzinę, drugi myślał, jak dobrze sprzedać towar, a są to przecież całkowicie różne zmartwienia.

Wyszliśmy na miasto. Nasz hotel stoi niedaleko poczty głównej i dworca kolejowego, w ruchliwym centrum Damaszku. Przed gmachem poczty siedzi długi rząd czyścibutów. W tym miejscu jest zielono od żołnierskich mundurów. Walki na wzgórzach Golan trwają od świtu do zmierzchu, a wieczorem wojsko przyjeżdża do Damaszku. Chodzą grupami po ulicach, coś kupują w sklepach, a najczęściej idą do kina. Ale przed tym zatrzymują się pod pocztą, żeby oczyścić buty. Wzgórza Golan to pył i pył, dlatego buty żołnierzy są zawsze szare, zawsze potrzebują szczotki. Chłopcy, którzy przydają elegancji żołnierskim butom, wiedzą o wojnie wszystko. Buty strasznie zakurzone – były ciężkie walki. Buty zakurzone ot, tak tylko – spokój na froncie. Buty mokre, jakby wyjęte z wody – fedaini walczą na Hermonie, gdzie jest śnieg. Buty cuchnące ropą, umazane w smarze – musiał być bój pancerny, czołgiści mieli ciężki dzień.

Buty – to komunikaty wojenne.

Dowódca z Hermonu zrobił uwagę, że tylu żołnierzy jednocześnie można zobaczyć tylko w Damaszku, a po drugiej stronie prawdopodobnie w Hajfie albo w Tel-Awiwie, bo na wzgórzach Golan nie widać wojska. Obie armie są zakopane w ziemi, w bunkrach i w schronach, albo zakute w czołgowych pancerzach. Nikt nie chodzi po wzgórzach, nikt nie biega, na drodze nie można spotkać człowieka, wioski zniszczone, pustka jak na księżycu. Kto chce zobaczyć żołnierza, który walczy jak za dawnych czasów, musi wdrapać się na górę Hermon.

Teraz czasy zmieniły się i wojna zmieniła swój wygląd. Na terenie walki człowiek został usunięty z pola widzenia. Przed sobą widzimy sprzęt. Widzimy czołgi, działa pancerne, rakiety i samoloty. W bunkrach oficerowie naciskają guziki, obserwują zielone linie skaczące po ekranie, manipulują suwakiem i znowu naciskają guziki: huk, gwizd, gdzieś daleko rozpada się czołg, gdzieś w niebie rozlatuje się samolot.

Z obrazu wojny zniknęła zwykła, ludzka twarz. – Hej, Dick – woła przez telefon szef biura „Camera Press” do swojego fotoreportera, który pracuje na wzgórzach Golan – przestań podrzucać mi ciągle rakiety. Przyślij zdjęcie jakiejś żywej gęby jednego z tych facetów, którzy tam się tłuką!

Ale żywe gęby są schowane za wziernikami czołgów.

Kiedy zobaczyłem cmentarzyska sprzętu na Bliskim Wschodzie, pomyślałem: „Boże, jakaż to niesamowita forsa!” Kilometry i kilometry strefy frontowej zawalone najdroższym sprzętem na świecie. Na każdym kilometrze kwadratowym leżą miliony dolarów.

Jedna godzina wojny w październiku 1973 kosztowała dwadzieścia milionów dolarów.

Pomyślałem, że jeżeli świat nie narzuci tam pokoju na zasadach ustalonych przez Narody Zjednoczone, ludzkość będzie płacić za Bliski Wschód miliardy i miliardy dolarów, będzie płacić głodem na Saharze i w Indiach, inflacją i drożyzną, ponieważ pieniądz jest tylko jeden i jeżeli zostanie wydany w jednym miejscu, nie będzie co wydać w innym.

Fedain zaprowadził mnie do domu swojego przyjaciela, Syryjczyka. Gościnność Arabów jest wielka i mimo późnej godziny gospodarz ucieszył się naszą wizytą, dał kawy i oliwek. Jest inżynierem i nazywa się Saleh Moutar.

Powiedział, że Syria jest dumna ze swojej wojny. Czasem piszą, że na Bliskim Wschodzie było cztery, a nawet pięć wojen, ale to nieporozumienie. To jest dopiero pierwsza wojna. Ta wojna podniosła Arabów na duchu, a w Izraelu zasiała niepokój nie dlatego, żeby Arabowie wygrali, a Izrael przegrał: zwycięstwo Arabów leży w tym, że nie zostali pobici, a porażka Izraela leży w tym, że nie zwyciężył. Została przerwana arabska czarna seria. Okazuje się, że do wojny trzeba dorosnąć i nabrać dojrzałości. Czasem trzeba próbować dziesiątki lat, żeby wreszcie dobrze wypaść na scenie wojennej. Po raz pierwszy Syria nawiązała równą walkę i to jest sukces.

Inżynier powiedział, że jest wielka różnica między Synajem a wzgórzami Golan. Synaj leży daleko od centrum Egiptu i daleko od centrum Izraela. Wojska mogą się tam przesuwać do przodu i do tyłu na dziesiątki kilometrów, a rdzeń Egiptu i rdzeń Izraela pozostaną nienaruszone. Strzał oddany na synajskiej pustyni nie ugodzi w serce żadnego z tych krajów. Na wzgórzach Golan jest inaczej. Centrum Izraela i centrum Syrii przylegają ciasno do siebie. Serce Izraela jest w zasięgu strzału syryjskiego, a serce Syrii jest w zasięgu strzału izraelskiego. Każdy metr ziemi na wzgórzach Golan ma życiowe znaczenie. Szerokość wzgórz Golan wynosi najwyżej dwadzieścia kilometrów. Po jednej stronie Golanu leży dolina Galilei, a po drugiej – dolina Damaszku. Nie ma Izraela bez Galilei i nie ma Syrii bez doliny Damaszku. Walka jest tutaj tak zażarta, ponieważ na wzgórzach Golan decydują się losy obu stron, samo ich istnienie.

Powiedział, że kiedyś Syria była wielka. Palestyna, Jordania i Liban to były po prostu syryjskie prowincje. Jeszcze na początku naszego wieku istniały trzy mocarstwa arabskie: Egipt, Irak i Syria. Egipt i Irak pozostały, natomiast Anglia i Francja zabrały Syrii Palestynę, Jordanię i Liban. Ale pamięć tamtej Syrii żyje wśród ludzi. Cały wschodni brzeg Morza Śródziemnego, piękna część świata, należał do nas, a teraz pozostał nam tylko kawałek. Dla nas Izrael nie jest po prostu obcym państwem, ale okupantem, który zajął syryjską ziemię – Palestynę. Izrael może szukać ugody z Jordanią, ale* to nie ma znaczenia, ponieważ jedynym krajem arabskim, który ma prawo decydować o przyszłości Palestyny, jest Syria. Ani Izrael, ani Jordania nie mogą rozstrzygać o losach syryjskiej ziemi. Oto dlaczego Izrael i Jordania zwalaczają fedainów, a Syria uważa ich za swoich braci i sojuszników: Arabowie palestyńscy są częścią wielkiego narodu syryjskiego. Palestyńczycy i Syryjczycy byli najbardziej pokrzywdzonymi przez imperializm Arabami. Imperializm zabrał nam Palestynę i najlepszą połowę Syrii. Dlatego Palestyńczycy i Syryjczycy są wśród Arabów najbardziej antyimperialistyczni. W ten sposób objawił mi się nowy – jeden z tysiąca – aspekt sprawy palestyńskiej. Tym razem – syryjski.

Wszyscy wiemy, że życie jest trudne i że nie ma narodu, który by nie uginał się pod brzemieniem niezliczonych kłopotów. Kiedyś wszystkie narody zwróciły się do Pana Boga: aby pozwolił im lepiej żyć, żeby ujął im trochę zmartwień, trochę konfliktów i trochę spraw, których nie potrafią rozwiązać. I Pan Bóg zgodził się i powiedział – dobrze, niech każdy naród złoży na mojej ziemi wybranej tę część swojego zła, którą ma w nadmiarze. To ziemia mojego proroka Mojżesza, mojego proroka Chrystusa i mojego proroka Mahometa. Oni są mądrzy i cierpliwi, oni sobie z tym wszystkim poradzą.

I narody uczyniły, jak było im powiedziane.

Ale ponieważ, uradowane dobrocią bożą, znosiły swoje kłopoty i konflikty na wyścigi i zrzucały je w pośpiechu byle jak i byle gdzie, nastąpiło wielkie pomieszanie, poplątanie i powikłanie, apokaliptyczny węzeł, monstrualny chaos i dlatego problem palestyński jest tak trudny do rozwiązania.

Загрузка...