Są bracia arabscy, którzy chcieliby podstawić nam nogę, powiedział Zouhdi, Palestyńczyk, z którym kąpałem się w Jordanie. Kąpiel przynosiła mi radość, ponieważ dawała ochłodzenie, a poza tym pamiętałem, że kto zanurzy się w wodach Jordanu, otrzymuje odpust wieczysty.
Wszelako zanurzyć się w Jordanie nie jest łatwo, bo to mała rzeczka. Koryto wąskie, wody niewiele, w głębokim miejscu może sięgnie do pasa. Jordan płynie zacieniony przez bujne i gęste krzewy, które rosną po obu jego brzegach. W tym klimacie woda i cień to największe skarby.
Wokół nas leżał świat martwy, powalony upałem. Nigdzie śladu człowieka, znikąd żadnego głosu. Na jednym brzegu, w namiocie, spał posterunek izraelski, na drugim brzegu, w baraku, spał posterunek jordański. Obie armie spały męczącym, uciążliwym snem, który przynosi jednak trochę ulgi w godzinach szczytowego żaru.
Zoubdiemu podoba się to, że za kąpiel w Jordanie nasza religia przyznaje odpust wieczysty. Mentalność arabska jest na wskroś religijna, choć z reguły ich pobożność nie jest ani szowinistyczna, ani bigoteryjna. Tylko wahabici z Arabii Saudyjskiej są fanatyczni, a to dlatego, że wszczepili sobie poczucie misji. Wahabita uważa, że to on i tylko on stoi na straży czystości islamu. Nie wolno mu palić, używać alkoholu ani pić kawy. Kobieta nie może prowadzić samochodu ani jechać sama taksówką. Na uniwersytetach saudyjskich wykłady odbywają się następująco: w sali siedzą sami chłopcy, natomiast studentki słuchają wykładu przez telewizję, zamknięte w otoczonych wysokim murem akademikach, gdyż Koran w interpretacji wahabitów zabrania chłopcom i dziewczętom przebywać razem. W ten sposób najnowsze zdobycze techniki zostały postawione w służbie obyczajów trwających od kilkunastu wieków.
Poczucie misji i szowinizm zawsze chodzą w parze. Można przytoczyć nieskończoną ilość pouczających przykładów. Człowiek z poczuciem misji jest męczący dla otoczenia, a nawet potraf i być niebezpieczny. Lepiej nie graniczyć z narodem, który jest przekonany, że spełnia misję. Świat wyglądałby inaczej, gdyby powiedzieć każdemu: zbawiaj się na własną rękę, na miarę swoich chęci i możliwości!
Można powiedzieć, że przeciętny Arab nie żąda, aby wszyscy wierzyli w Allacha, lubi jednak, żeby wszyscy ludzie w kogoś wierzyli. Dyskusja z Arabem na temat religii jest bezcelowa. Uważa on, że bez wiary nie ma życia, oto jego filozofia. Powiedzieć Arabowi: nie wierzę, to co najmniej wywołać przykry zgrzyt towarzyski. Przez grzeczność umówi się na następne spotkanie, ale więcej nie przyjdzie. Kiedyś byłem świadkiem, jak nasz ekspert, inżynier, powiedział grupie Arabów, prostych chłopów, że nie wierzy. Nie wiedzieli, jak się zachować, co z tym fantem zrobić! Naradzali się między sobą. Stali smutni i bezradni, wzdychali, kiwali głowami. W końcu rozeszli się w milczeniu, roztrząsając w umysłach taki przypadek.
Koran nakazuje modlić się pięć razy na dobę, ale to nie znaczy, że Arab musi w tym celu iść do meczetu. Na ogół w ich świątyniach jest pustawo, choć meczet to przyjemne miejsce. Przede wszystkim jest tam chłodno. Można usiąść w podcieniu i odpocząć. Można obmyć twarz i nogi. Można ugasić pragnienie. Oczywiście jest to miejsce, w którym oddajemy hołd Wszechmogącemu. Ale potem jest okazja, żeby pomówić o de wszystkim jest tam chłodno. Można usiąść w wielkiej polityce plotkując o przywódcach. Jak postąpi Asad, co powie Sadat. Nigdy nie wiadomo, co powie Kadafi. Trudne pytanie: jak długo utrzyma się Nimeiri. Różnie mówią. Nikt nie zna tego nowego z Jemenu. Kim jest? Co myśli? Trzeba poczekać. Będzie pokój, nie będzie pokoju? Zawsze musimy się kłócić, bo taka jest nasza natura. Ciekawe, ile nasi bracia z Zatoki dadzą nam pieniędzy? Mogliby dać wszystkim po trochu, raz człowiek wiedziałby, że żyje.
W meczecie można mówić głośno, a nawet’ opowiadać dowcipy. Jeżeli ktoś mówi szeptem, to dlatego, że porusza temat polityczny i to porusza go opozycyjnie, a wiadomo, że policja ma wielkie uszy. Potem trzeba stracić pół życia, żeby się oczyścić. A czasem można w ogóle stracić życie. Tutaj też, mimo że wokół pustka drętwa i spopielała, Zouhdi woli nie podnosić głosu.
Jego zdaniem nogę chcą im podstawić Jordańczycy.
Palestyńczyków wzięto w dwa ognie; jeden ogień to Izrael, drugi ogień to ambicje Husajna, króla Jordanii. Z tych Palestyńczyków, którzy polegli w ostatnich latach, część zginęła od kul izraelskich, ale część również od kul jordańskich. Oto jak bracia arabscy potrafią skoczyć sobie do gardła. Nasza krew burzy się łatwo i w naszych szeregach zawsze znajdzie się taki Kain, który niewiele myśląc wyśle Abla na drugi świat.
Na zachód od Palestyny jest Morze Śródziemne, na wschód od Palestyny ciągnie się pustynia. Jest to ta sama pustynia, która zalega całą Arabię – kraj koczowników i świętych miast, serce islamu. Arab palestyński i Arab z pustyni są to dwaj różni ludzie. Palestyna to obszar od tysięcy lat otwarty, przeszły tędy wszystkie cywilizacje i kultury. I dlatego myślenie Palestyńczyka jest otwarte, demokratyczne i republikańskie. Natomiast Arabia to obszar zamknięty, wiekami odgrodzony od świata przez wielkie pustynie. Dlatego myślenie Araba z pustyni jest konserwatywne i feudalne. Palestyńczyk nigdy nie zaakceptuje nad sobą władzy królewskiej, natomiast Arab z pustyni bez króla nie może żyć. Ludzie z Palestyny to chłopi w przeciwieństwie do ludzi z pustyni, którzy są koczownikami, Beduinami.
Cała historia mówi o tym, że między plemionami, które żyły z roli, a plemionami, które koczowały, istniał odwieczny konflikt. Koczownicy napadali na chłopów, zabierali im zbiory i bydło. Chłopi, żeby ratować wieś, płacili Beduinom stały podatek, khaweh. Wieś, która zapłaciła podatek plemieniu beduińskiemu, nie była przez to plemię napadana. Ale mogło uderzyć na nią inne plemię. Znowu trzeba było płacić podatek. Podatki i podatki, od zarania dziejów. I z czego, jeśli samemu nie ma co jeść? Beduinów nigdy to nie obchodziło. Dawać i siedzieć cicho, bo inaczej zabierzemy wszystko.
Zouhdi nie przepada za Beduinami. Jak każdy Arab osiadły uważa, że jest to element próżnia-czy i awanturniczy, w dodatku – zacofany. Ale Beduini też gardzą Zouhdim. Mają swój honor, swoją dumę, swoje – poczucie wyższości wobec Araba, który cały dzień grzebie motyką w polu albo przesiaduje za biurkiem.
Na styku żyznej Palestyny i wielkiej pustyni powstała po pierwszej wojnie światowej Jordania. Jordania, która do roku 1950 nazywała się Transjordanią, była dziełem Anglików (Winston Churchill, ówczesny minister kolonii: „Stworzyłem Transjordanię jednym pociągnięciem ołówka po mapie, pewnego niedzielnego popołudnia w Kairze”). Z tego, co stanowi Palestynę, znalazło się w granicach Transjordanii niewiele: wschodnia część doliny Jordanu. Trzy czwarte powierzchni nowego kraju pokrywała pustynia zamieszkana przez pół miliona Beduinów.
Transjordanią była brytyjskim podarkiem dla najbardziej wiernego sojusznika Anglii na Bliskim Wschodzie – Abdullaha, syna emira Mekki, potomka dynastii Haszymitów, której protoplastą był prorok Mahomet.
Władza Abdullaha opierała się na dwóch filarach. Filar pierwszy: poparcie brytyjskie. Filar drugi: poparcie Beduinów. Na tych samych filarach opiera się dziś wła.dza Husajna, z tym że Anglików zastąpili Amerykanie.
Abdullah utworzył z Beduinów silną armię, uzbrojoną i dowodzoną przez Anglików. Armia ta, która przez długie lata nazywała się Legionem Arabskim, była zawsze przedmiotem dumy Haszymitów i źródłem ich siły.
Można powiedzieć, że armia to główny przemysł Jordanii, która poza tym jest małym i biednym krajem. Utrzymanie wojska pochłania blisko połowę wydatków rządowych, a import uzbrojenia stanowi jedną z głównych pozycji w handlu zagranicznym.
Armia jordańska należy do największych w świecie arabskim, mimo że Jordania liczy tylko 1,7 miliona mieszkańców. Z tej liczby ponad milion stanowią Palestyńczycy, a około 700 tysięcy to Beduini i ludność z nimi spokrewniona – podpora władzy królewskiej.
Teraz Zouhdi przeprowadza następujące obliczenie: z tych 700 tysięcy Beduinów (i spokrewnionych), którzy stanowią bazę społeczną monarchii, ponad 70 tysięcy jest w armii, a 20 tysięcy w administracji rządowej. Weźmy pod uwagę, że rodzina arabska jest wielodzietna i że tych 700 tysięcy osób tworzy mniej niż 100 tysięcy rodzin. Otrzymujemy ważną informację: niemal wszystkie rodziny należące do plemion, które popierają króla, mają kogoś w wojsku, albo w administracji, żyją z armii lub z rządu. Jest to silny, zamknięty system wzajemnej zależności: monarchia utrzymuje się dzięki poparciu plemion, plemiona utrzymują się (nieźle) dzięki monarchii.
Dwór buduje koszary, koszary bronią dworu.
Wróćmy do Abdullaha. Kiedy przyjeżdżał po raz pierwszy do Ammanu, na czele Beduinów, żeby objąć władzę w Transjordanii, mieszkańcy Ammanu, którzy Beduinów nie znosili, obrzucili emira zgniłymi jajkami i pomidorami. Przez kilka lat mieszkał w pasterskim namiocie na jednym ze wzgórz otaczających stolicę Transjordanii. Nudził się, całymi dniami grał w szachy. Był małego wzrostu, drobnej i słabej budowy. Partie szachowe rozgrywał najczęściej z dowódcą Legionu Arabskiego, brytyjskim generałem – Glubb – Baszą. Wszędzie chodzili razem, zawsze – arabskim zwyczajem – trzymając się za ręce.
Kiedyś w Jerozolimie zaprowadzono Abdullaha do kina. Tam po raz pierwszy zobaczył na ekranie rozebrane, europejskie dziewczyny. Zobaczył i zawołał:
– Allach jest wielki!
Abdullaha rozpierały ambicje polityczne. Jego marzeniem było utworzyć Wielką Syrię i zostać jej królem. W skład tego państwa miała wejść Transjordania, Palestyna, Liban, Syria i nawet Irak. Byłoby to wielkie królestwo sięgające od Morza Śródziemnego do Zatoki, północna rubież ojczyzny arabskiej. Ale kraje, które zamarzył sobie Abdullah, nie chciały mu się podporządkować.
Jedyna okazja rozszerzenia granic nadarzyła się w roku 1947, kiedy ONZ uchwaliła podział Palestyny na dwa państwa: arabskie i żydowskie. Abdullah był jedynym spośród przywódców arabskich, który poparł zasadę podziału, albowiem umyślił sobie, że tę część, na której miałoby powstać arabskie państwo Palestyny, po prostu przyłączy do Transjordanii.
Plan taki odpowiadał politykom Izraela, z którymi Abdullah miał dobre stosunki, i Anglikom, którym Abdullah był wierny.
Szczegóły podziału Palestyny Abdullah dyskutował z Goldą Meir, która przyjechała do Ammanu zasłonięta, w stroju kobiety arabskiej, uszytym dla niej przez krawca emigranta z Otwocka.
Trzy osoby zrealizowały podział Palestyny: Golda Meir, Abdullah i brytyjski minister spraw zagranicznych – Jnfet Bevin.
W roku 48, kiedy powstał Izrael i wybuchła wojna arabsko-żydowska, wojska Abdullaha wkroczyły do Palestyny i zajęły zachodni brzeg Jordanu (zwany również Cisjordanią).
Abdullah przyłączył Cisjordanię do Transjordanii i kraj w nowych granicach nazwał. Jordanią. Wkrótce potem zginął, zamordowany w Jerozolimie, w lipcu 1951 roku, w drodze do meczetu, w którym zamierzał odbyć piątkową modlitwę. Odszedł mając 63 lata, z których połowę spędził na tronie.
Pospiesznie wybrano na miejsce Abdullaha jego syna, Talala. Ale Talal, chory umysłowo, sprawował swój urząd tylko kilka miesięcy. Ustąpił tronu swojemu synowi – Husajnowi, który przyjął formalnie tytuł królewski w roku 1953 po ukończeniu 18 lat.
Husajn jest królem Jordanii do dziś. Jest najdłużej panującym monarchą i najdłużej sprawującym władzę szefem państwa w świecie arabskim. Na jego życie organizowano już kilkanaście zamachów. Ze wszystkich wyszedł cało, czasem dzięki fantastycznemu szczęściu.
Po przyłączeniu zachodniej części Palestyny, w Jordanii powstała skomplikowana sytuacja:; liczba mieszkańców kraju wzrosła trzykrotnie, blisko trzy czwarte ludności stanowili Palestyńczycy. Mimo tej przewagi nie mieli władzy. Oni, ludzie o antymonarchistycznym nastawieniu, zdecydowani wrogowie Anglii, którą obwiniali o to, że umożliwiła stworzenie Izraela, stali się poddanymi monarchii zaprzyjaźnionej z Londynem. Z takiego układu rzeczy nie mogło wyniknąć nic dobrego. Ale ponieważ każdy mieszkał u siebie w domu (Palestyńczycy we wschodniej Palestynie, Beduini na pustyniach), w królestwie panował spokój.
Wszystko zmieniło się w roku 1967.
Husajn stracił wschodnią Palestynę. Z tych terenów straconych sześćset tysięcy Palestyńczyków uciekło do Jordanii. W małej, biednej, pustynnej Jordanii zrobił się nagle nieprawdopodobny tłok. Połowa ludności spała pod gołym niebem. Nie było co jeść. Część palestyńska dawała Jordanii trzy czwarte produkcji rolnej. Zaczął się głód. Pod naporem wielkiej fali uchodźców zachwiało się państwo, zachwiała się monarchia. Ale armia stała po stronie króla i Husajn zachował władzą. Armia rosła w siłę.
Lecz jednocześnie zaczęła teraz powstawać w Jordanii druga armia – palestyńska armia fedainów. Po klęsce roku 1967 Palestyńczycy uznali, że regularne armie arabskie nie są w stanie stawić czoła wojskom Izraela. Postanowili więc stworzyć ludową armię powstańczą i ruszyć na Palestynę.
Na terenie jednego kraju znalazły się dwie armie: palestyńska i jordańska. Żadna nie była z tego zadowolona. Fedaini zaczęli na własną rękę prowadzić wojnę z Izraelem, czemu sprzeciwiali się Jordańczycy, którzy chcieli mieć na granicy święty spokój. Ale przede wszystkim Jordańczycy obawiali się, że w pewnym momencie karabiny zwrócone w stronę Izraela zostaną skierowane w stronę Husajna i że rewolucyjni Palestyńczycy, którzy stanowili teraz dwie trzecie ludności, pobiją konserwatywnych Beduinów i obalą ich monarchię.
Marzeniem Abdullaha i jego wnuka – Husajna było włączenie Palestyny do Królestwa Jordanii. Tymczasem otwierała się inna możliwość, ta mianowicie, że kiedyś Królestwo Jordanii zostanie włączone do Palestyny rządzonej przez fedainów.
Wobec tej przykrej perspektywy Husajn musiał działać. Miał poparcie nie tylko Beduinów, ale również Amerykanów. We wrześniu 1970, w owym słynnym, czarnym wrześniu, armia jordańska wypowiedziała wojnę fedainom. Była to krwawa i okrutna wojna. Różnie podają liczbę ofiar: dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści tysięcy zabitych. Na Bliskim Wschodzie cyfry nie służą żadnej informacji, lecz tylko propagandzie i dlatego są zawsze niepewne.
Z brzegów Jordanu oficerowie izraelscy obserwowali przez lornetki, jak Arabowie podrzynają sobie gardła. Scena ta, uwieczniona na fotografiach, tak wstrząsnęła Naserem, że nazwał on wojnę jordańską „największą hańbą Arabów”. Mówią, że wojnę tę Naser przypłacił życiem, umarł na serce z wyczerpania i zgryzoty w trakcie godzenia wojujących stron w Jordanii.
Na tydzień przed wybuchem wojny Husajn powiedział Naserowi, że „wykończy ruch palestyński w kilka godzin”. „Tak – odpowiedział Naser – tylko cena będzie zbyt wysoka. Jak będziesz mógł rządzić krajem po wojnie domowej, w której zginie dwadzieścia lub trzydzieści tysięcy ludzi? Będziesz rządził królestwem zaludnionym duchami!”
Ale Naser nie miał racji. Husajn zrobił wojnę i pozostał na tronie. Część armii fedainów trzymała się jeszcze przez kilka miesięcy. Zostali dobici latem następnego roku. Jedni zginęli na polu walki, inni w torturach.
W królestwie zapanowała cisza.
W ciszy stygła arabska krew.
– Kto wygrał tę wojnę? – pytał „Observer-Israel”.
Izrael wygrał wojnę arabskimi rękami.
Husajn i fedaini nigdy nie mogli się porozumieć. Ani przed czarnym wrześniem, ani później. Ich interesy są całkowicie sprzeczne. Palestyńczycy chcą utworzyć w Palestynie własne państwo. Natomiast Husajn chce przyłączyć Palestynę (część Palestyny) do Jordanii, ponieważ bez Palestyny i Palestyńczyków Jordania traci swoją wagę polityczną, staje się małym, pustynnym i biednym królestwem, bez bogactw i bez przemysłu, słabo zaludnionym, bez perspektyw na przyszłość, utrzymywanym przez obcy kapitał.
Oto dlaczego na drodze Husajna stoi ruch palestyński, a na drodze ruchu palestyńskiego stoi Husajn.
Zouhdi, który jest zaciekłym antymonarchistą i posługuje się nieostrożną terminologią Kada-fiego, nazywa króla Husajna „agentem imperializmu”. Mówię mu, że bardziej odpowiada mi inna teoria – o zbieżności najgłębszych i najżywotniejszych interesów imperializmu i monarchii Haszymitów. Bo agent w rozumieniu Zouhdiego to człowiek, który działa na zlecenie obcego mocarstwa i wykonuje różne zadania, za które mu płacą. Ale jutro mogą mu przestać płacić i wtedy przestanie wykonywać te zadania. Mamy tu do czynienia ze związkiem powierzchownym i często doraźnym.
Tymczasem w wypadku Husajna chodzi o obiektywną i – niejako niezależną od nikogo – unię interesów monarchii z imperializmem.
Husajn stara się przyłączyć zachodni brzeg Jordanu do swojego królestwa i przeszkadza utworzeniu niezależnego państwa Palestyńczyków nie dlatego, że tak mu sugeruje Waszyngton, ale dlatego że leży to w głębokim interesie jego monarchii. I takie same są intencje imperializmu, który na granicy Izraela woli mieć przyjazne sobie królestwo niż zbuntowane i postępowe państwo Palestyńczyków.
Husajn stara się przekształcić Palestyńczyków w Jordańczyków, uczynić ich obywatelami swojego państwa. Leży to w głębokim interesie królestwa, które ma mało mieszkańców, któremu potrzeba ludności. (Husajn przyznaje obywatelstwo jordańskie wszystkim Arabom palestyńskim, niezależnie od ich miejsca zamieszkania.) Ale przekształcenie Palestyńczyków w Jordańczyków leży zarazem w interesie imperializmu, ponieważ jest to najprostsza droga do zlikwidowania problemu palestyńskiego. Jaki problem palestyński? Przecież nie ma Palestyńczyków! To wszystko są Jordańczycy, zupełnie inny naród!
Zouhdi obawia się, że sprytne głowy z obozu przeciwnika tak pokierują sprawą, że Palestyńczycy znajdą się bez państwa. Wszystkie ludy, które wydała Palestyna, miały zawsze kłopoty z utworzeniem państwa. A nawet, jeśli już ktoś utworzył państwo, od razu pojawiały się jeszcze większe kłopoty. Od razu musiała być wojna. Żadne państwo nie istniało tu przez dłuższy czas. Ledwie powstało, a już jak spod ziemi wyrastali jego przeciwnicy. Ledwie otoczyło się murem, a już wrogowie ten mur burzyli.
Wszyscy prorocy Starego Testamentu przeklinali Palestynę, ziemię pechowych ludów. Wystarczy poczytać Biblię, Księgę Ksiąg. Palestyna jest przeklęta na początku Biblii i jest przeklęta na końcu Biblii. A Biblia powstawała tysiąc lat. Więc jeżeli przez tysiąc lat ludzie nie zmieniają swojej opinii, to coś w tym musi być. To znaczy, że coś ważnego zostało zauważone i coś mądrego zostało powiedziane. Piękne jest to, co powiedział prorok Abdyjasz: „I choćbyś się wywyższył jako orzeł i między gwiazdami położył gniazdo twoje i stamtąd cię stargnę, mówi Pan”.
Tak, tutaj nie dadzą nikomu mieszkać między gwiazdami. Tutaj stargną każdego na ziemię, żeby widział, jak zasycha na niej krew, i żeby słyszał, jak wybuchają bomby.
Ale przekształcenie Palestyńczyków w Jordańczyków leży zarazem w interesie imperializmu, ponieważ jest to najprostsza droga do zlikwidowania problemu palestyńskiego. Jaki problem palestyński? Przecież nie ma Palestyńczyków! To wszystko są Jordańczycy, zupełnie inny naród!
Droga krzyżowa Dolina Jordanu, godzina siedemnasta. Dogasa pożar tropikalnego dnia. Słońce, które godzinami stało w zenicie, drgnęło i ruszyło na za-; chód, w stronę wzgórz Samarii i świętego miasta Jerozolimy. O tej porze z najgłębszych kątów, ze wszystkich zakamarków, kryjówek i podcieni zaczynają /wychodzić ludzie. Martwa dolina otrząsa się z południowej drętwoty, porusza się i oddycha. Z namiotu posterunku izraelskiego wychodzą żołnierze. Jest ich pięciu. Jednocześnie po drugiej stronie rzeki wychodzą żołnierze z baraku posterunku jordańskiego.
Tych też jest pięciu.
Zdrowa równowaga militarna.
Obie armie porozpinane, rozchełstane, młode i wybyczone. Krótką chwilę obserwują się nawzajem przez lornetki, a potem biorą się do parzenia kawy, żeby ugasić pragnienie i nabrać życia po poobiedniej drzemce.
Nad rzekę przychodzi żołnierz jordański i każe nam wyłazić z wody. Kąpiel w Jordanie, mówi, jest głupotą, ponieważ Izraelczycy wpuszczają dc wody miny. Mina płynie niesiona prądem, a. kogo dopadnie, tego wysyła po kawałku do nieba. Wielu ludzi zginęło w ten sposób, bo nigdy nie brakuje takich, którzy nie chcą zrozumieć, że wojna jest wojną. Na temat wojny można powiedzieć, co następuje: jeżeli jest już wojna, wszyscy starają się, żeby wypadła ona jak najlepiej. W tym celu każda strona wymyśla tysiące rzeczy. I teraz też – wynaleźli te miny, które trudno dostrzec, bo z wody wystaje tylko mała szpilka, na którą człowiek nieobeznany z tajnikami podstępnego zabijania nie zwróci najmniejszej uwagi.
Po tym spotkaniu z żołnierzem, wygnani z rzeki, pojechaliśmy doliną na południe, w pobliże Morza Martwego, do którego wpada rzeka Jordan. (Dolina Jordanu, zamknięta od wschodu i zachodu górami i położona kilkaset metrów poniżej poziomu oceanów, jest największą depresją świata, najgłębszą szczeliną tektoniczną i czymś w rodzaju gigantycznej, naturalnej cieplarni Bliskiego Wschodu, w której owoce i warzywa dojrzewają o 2-3 miesiące wcześniej niż w sąsiadujących z doliną okolicach Palestyny, Jordanii, Syrii i Libanu, nie mówiąc o Europie. Kiedy wjeżdża się do doliny w letnie południe, człowiek ma uczucie, że wrzucają go do hutniczego pieca. Z powodu tego gorąca Morze Martwe silnie paruje; obliczono, że w ciągu dnia z morza wyparowuje 8,5 miliona ton wody. To intensywne parowanie sprawia, że woda w Morzu Martwym jest piekielnie słona. Na powierzchni w jednym litrze wody znajduje się ćwierć kilograma soli, a im głębiej, tym więcej. W rezultacie w morzu nie ma ani ryb, ani planktonu, ani w ogóle żadnej biologii i dlatego nazywa się ono Martwym. Kto twierdzi, że po Morzu Martwym można chodzić piechotą, ten przesadza, ale kto mówi, że można położyć się na morzu nieruchomo, leżeć godzinami i nie utonąć – ten mówi prawdę).
Otóż w pobliżu Morza Martwego, przy drodze z Jerozolimy do Ammanu, wujek Zouhdiego prowadzi zajazd. Jest to byle jak sklecony budynek, bez żadnego architektonicznego wdzięku, arabska prowizorka, pierwszy krok na kuszącej, ale niepewnej drodze do wielkiego biznesu. Na tyłach zajazdu rozciąga się ogród, w którym stoi kilka stolików dla gości. Mali chłopcy roznoszą jedyny towar, jakim wujek handluje: napoje orzeźwiające. Można tu dostać sok pomarańczowy, napój cytrynowy, lemoniadę i pepsi-colę. Nie można natomiast dostać coca-coli, ponieważ wyroby tej firmy, ponoć opanowanej przez syjonistów, są bojkotowane przez wszystkie kraje arabskie. Przemyt coca-coli jest ścigany w tych krajach tak jak przemyt narkotyków w Europie.
W ogrodzie wujka siedzą Arabowie i patrzą na dolinę Jordanu. Są to ostatnie minuty kończącego się dnia. Na drodze kotłuje się stado owiec. Owce zmierzają do niewidocznej stąd zagrody, a za nimi idzie pasterz, wysoki mężczyzna w długich szatach, o skupionej twarzy, z jasną bródką. Taką postać oglądamy w Europie na witrażach. Potem jedzie na osiołku zgarbiony starzec z wielką, siwą brodą. Do siodła ma przytroczoną sakwę, z której wystają stolarskie narzędzia. To Józef cieśla. A dalej trzy kobiety idą do studni po wodę. Widać, gdzie jest studnia, ponieważ rosną przy niej ciemne cyprysy, wysokie jak kolumny rzymskiej świątyni.
Kobiety idą w czarnych szatach, długich do samej ziemi. Na głowach niosą duże, gliniane dzbany. Kobiety rozmawiają, ale z tego miejsca nie słychać, o czym. To są trzy Marie. Nie ma już słońca, słońce jest nad Jerozolimą. Ale w powietrzu jest pełno światła. To światło bije od gór. Góry mają najpierw kolor miedzi, ale później nabierają koloru złota. Przez kilka minut stoją w złocie. Arabowie milkną, przerywają swoje nie kończące się dyskusje. W dolinie zapada cisza. Tylko daleko, na krańcach horyzontu przelatuje para myśliwców: Phantomy albo Migi. A potem w jednej chwili wszystko raptownie gaśnie, znika całe widowisko, całe te jasełka odegrane w naturalnym plenerze i zapada głęboka ciemność.
Teraz chłopcy wnoszą do ogrodu naftowe lampy, a wujek zaprasza nas do stolika, przy którym siedzi już kilku jego przyjaciół. Podobnie jak Zouhdi i jego wujek są to Palestyńczycy. Czas spędzony na rozmowie z tymi ludźmi jest zawsze przyjemnością, ponieważ Palestyńczycy to ludzie inteligentni. Każda cywilizacja europejska i bliskowschodnia zasadziła swoje drzewo na ziemi palestyńskiej i Palestyńczyk jest wy-karmiony owocami tych drzew. Zawsze rozpoznacie go w tłumie dyskutantów, ponieważ wypowie się ciekawie i na poziomie, nawet jeżeli nie będzie miał racji. Palestyńczyków jest na świecie trzy miliony, ale ich wpływu i znaczenia nie można mierzyć liczbą. Połowa Palestyńczyków wegetuje w ponurych obozach, ale druga połowa, rozproszona po wszystkich krajach Bliskiego Wschodu, zajmuje w nich ważne pozycje. Są doradcami prezydentów i ministrów, stoją na czele ważnych przedsiębiorstw gospodarczych i uniwersytetów. Palestyńczycy należą do elity intelektualnej świata arabskiego. To wybitni architekci i lekarze, świetni ekonomiści i komentatorzy. Palestyńczyk będzie oszczędzał każdy grosz (ci oczywiście, którzy mają jakiekolwiek grosze), żeby wydać go na kształcenie dzieci. Są ambitni. Pozbawieni ojczyzny i państwa walczą o awans indywidualny w tych krajach, w których wypadło im żyć, chcą być mądrymi doradcami, niezastąpionymi ekspertami, fachowcami od polityki, gospodarki i propagandy.
Znają się między sobą, wiedzą, gdzie który z nich jest i co robi. Palestyńczyk z Libanu da wam list do Palestyńczyka w Kuwejcie, ten da list do Palestyńczyka w Jemenie, a ten do Palestyńczyka w Libii – i tak idąc śladem palestyńskim możecie podróżować po całym Bliskim Wschodzie gościnnie przyjmowani i dobrze informowani o sytuacji. Jest oczywistą nieprawdą, że Palestyńczycy rządzą Bliskim Wschodem, ale jest faktem, że kto nie docenia ich wpływu na los bliskowschodni, popełnia istotny błąd.
Izrael miałby dużo łatwiejsze życie, gdyby jego bezpośrednim przeciwnikiem nie byli Palestyńczycy. Ale trafiła kosa na kamień. Mają oni tę samą, co wszyscy semici, cechę: namiętność dyskutowania. Myśl Palestyńczyka pracuje w gwałtownym tempie, bez przerwy. Mówią, że Palestyńczyk zwraca się w kawiarni do kelnera: poproszę małą kawę i kogoś do dyskusji! Palestyńczyk musi zabrać głos i zająć stanowisko – inaczej jest chory. Ta cecha jest subiektywną przyczyną podziałów w ruchu palestyńskim. Nawet drobne różnice zdań rozpalają szalone pasje i zaciekłe walki. Trzeba odczekać, aż nastąpi spokój i wszyscy stwierdzą, zadowoleni i trochę zażenowani, że właściwie nie było o co się spierać.
Ale obiektywne przyczyny tych sporów i podziałów są, naturalnie, inne.
Palestyńczycy zostali wygnani z Palestyny w dwóch etapach. Pierwsza fala emigracji nastąpiła po wojnie 1948-1949 roku. Druga fala – po agresji Izraela w roku 1967. Arabowie palestyńscy zostali rozproszeni, znaleźli się w kilku krajach. Blisko pół miliona tych Arabów mieszka w granicach Izraela sprzed czerwca 1967. Około miliona mieszka na terenach okupowanych przez Izrael od czerwca 1967. Około pół miliona mieszka w krajach arabskich (głównie w Jordanii). Część Palestyńczyków znajduje się również w Europie i w Ameryce.
We wszystkich emigracjach na przestrzeni dziejów działają podobne mechanizmy. Kto zna historię różnych polskich emigracji, łatwo zrozumie sytuację Palestyńczyków. Pewna grupa ludzi zaczyna współpracować z obcą administracja – głównie część arystokracji i burżuazji albo element społecznego marginesu. Ale ogromna większość walczy o wolność. Ci, którzy chcą wolności, dzielą się zawsze na dwa obozy: pierwszy obóz liczy na to, że uzyska wolność dzięki zabiegom dyplomatycznym i polityce przychylnych sobie rządów; drugi obóz, powstańczy, uważa, że o wolność trzeba walczyć z bronią w ręku.
Takie są trzy orientacje w każdym podbitym narodzie, również w narodzie palestyńskim. Fakt istnienia kilkunastu organizacji i partii palestyńskich jest drugorzędny, ponieważ w ostatecznym rachunku każda z nich znajdzie się w jednym z trzech obozów: kolaborantów, dyplomatów lub powstańców. W każdym środowisku emigracyjnym trwają niekończące się spory. Co pisał o naszej emigracji Mickiewicz?
Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą -
Nie dziw, że ludzi, świat, siebie ohydzą,
Że utraciwszy rozum w mękach długich,
Plwają na siebie i żrą jedni drugich!
Dlaczego wśród Palestyńczyków miałoby być inaczej? Ci, którzy kolaborują z Izraelem biorąc kredyty z żydowskich banków na budowę domków w Galilei, boją się, że fedaini powywieszają ich na latarniach; palestyńscy obszarnicy współpracujący z Husajnem boją się, że jeżeli Arafat dojdzie do władzy, przeprowadzi reformę rolną i rozda chłopom pańską ziemię; architekci palestyńscy, którzy postawili sobie piękne wille w Bejrucie, a nie chcą łożyć na ruch wyzwoleńczy, wiedzą, że ktoś im to pamięta. Zawsze jest tak samo, wszędzie jest tak samo. Obok tych rozwarstwień klasowych i różnic taktycznych istnieje jeszcze jedna komplikacja. Świat arabski przy wspólnych dążeniach strategicznych jest jednak podzielony na państwa. A tam gdzie istnieje państwo, istnieje i jego interes, a wiadomo, że interes jednego państwa nie zawsze zgadza się z interesem drugiego państwa. Ich polityka może być różna. Znajduje to odbicie w postawach Palestyńczyków, którzy działają na terenie różnych krajów, pracują w różnych administracjach i biorą pieniądze od różnych rządów. Palestyńczyk związany z rządem Syrii będzie bardziej radykalny niż Palestyńczyk związany z dworem Haszymitów, to zrozumiałe.
Jednakże wielki to błąd powtarzać w kółko, że Palestyńczycy są podzieleni. Coś przeciwnego zwraca uwagę i zdumiewa – wysoki stopień jedności Palestyńczyków. Proces dojrzewania tej jedności robi ważne i szybkie postępy. Wspólna dola narodu wypędzonego i rozproszonego zacisnęła między tymi ludźmi silne więzy. Porozumiewają się, odnajdują się na całym świecie. A przecież w latach przedizraelskich nigdy nie mieli oni silnej organizacji narodowej. Arabami palestyńskimi rządzili przywódcy religijni dość wątpliwego kalibru. Współczesny ruch palestyński jest tworem młodym i nieokrzepłym. Jego cel – to odzyskanie ojczyzny i utworzenie państwa. Ale jak to osiągnąć?
Wujek Zouhdiego jest zdania, że należy przyjąć plan Husajna. Co proponuje Husajn? Wszyscy wiedzą. On chce pogodzić nasze interesy i swoje interesy. Mówimy o tej części Palestyny, która leży na zachodnim brzegu Jordanu, nazywa się Cisjordanią i została przyłączona do Jordanii w roku 1950 przez króla Abdullaha, dziadka króla Husajna. Cisjordanię zajął Izrael w roku 1967 i trzyma do tej chwili. Palestyńczycy chcą, żeby Izrael oddał tę ziemię, na której utworzą oni swoje państwo. Taki jest interes Palestyńczyków, o czym Husajn wie. Ale ponieważ ta sama ziemia była przez kilkanaście lat częścią Jordanii, Husajn chce, żeby wróciła z powrotem do jego królestwa. Plan Husajna jest próbą rozwiązania tej sprzeczności. Utworzymy Zjednoczone Królestwo Arabskie, zaproponował Husajn Palestyńczykom. Wasze państwo, które powstanie na terenie Cisjordanii, wejdzie w skład mojego zjednoczonego królestwa. Wszyscy będą zadowoleni: wy, ponieważ doczekaliście się państwa, i ja, ponieważ będę miał znowu Cisjordanię w granicach Jordanii.
– To jest niemożliwe – zaprotestował Zouhdi – nigdy nie zgodzimy się, żeby rządził nami król, przyjaciel Amerykanów.
– Głupstwa mówisz, młody człowieku – odpowiedział wujek – i niech Allach ci to wybaczy! Połowa naszych braci arabskich żyje pod rządami królów. To po pierwsze. A po drugie, czy nie rozumiesz, że Izrael nie ustąpi dobrowolnie, jeżeli będzie miał perspektywę utworzenia w swoim sąsiedztwie państwa rządzonego przez fedainów? Musisz chodzić nogami po ziemi i nosić głowę na wysokości głów trzeźwo myślących ludzi. Czy z tobą imperializm będzie rozmawiać? Nie będzie. A z Husajnem będzie? Będzie. Jaką ty możesz dać gwarancję? Taką, że będziesz walczyć dalej o całą niepodległą Palestynę. I dlatego oni nie chcą cię znać ani w Izraelu, ani w Ameryce. A Husajn da im wszystkie potrzebne gwarancje, że będzie spokój i zgoda i że wszystkim fedainom ukręci głowę. Musimy myśleć w sposób polityczny, to znaczy: brać, co dają. Dla nich plan Husajna jest wyjściem idealnym. Izrael cofnie się i tym samym pokażą światu, że jest to kraj pokojowy, który chce zgody. Husajn zapewni spokój na granicy izraelskiej. Zostanie ogłoszone: Arabowie dostali, co chcieli. Chcieli wrócić na granice z roku 1967? Proszę bardzo – wrócili. Kto jest niezadowolony? Palestyńczycy, bo mają tylko pół państwa, a może nawet ćwierć państwa. Ale po pierwsze Palestyńczykom nikt jeszcze nie dogodził, a po drugie, niech Palestyńczycy zwracają się z pretensjami do Husajna. Myśmy spełnili warunek pokoju na Bliskim Wschodzie, reszta jest sprawą porachunków między Arabami. Mogą kłócić się, mogą pobić się, ich zmartwienie.
– Otóż to – powiedział przyjaciel wujka, starszy człowiek oparty o ładnie wyrzeźbioną laskę. – Stworzą sytuację, w której będzie wyglądało, że wszyscy chcą pokoju – rząd Izraela, rządy arabskie i cały świat, a tylko Palestyńczycy chodzą, strzelają i robią wojnę. Zrobią tak, że rządy arabskie pozostawią Palestyńczyków, a nawet zaczną nas zwalczać. Wszyscy wiemy, że czy tak jest, czy inaczej, szczęście zawsze obróci się do nas plecami. Niech Allach ma nas w swojej opiece!
– Jestem pewien, że plan Husajna przejdzie, ponieważ poprą go wszyscy bracia królowie i wielu braci prezydentów – odezwał się inny Palestyńczyk, kupiec z Bejrutu, rozparty za stolikiem, tak jakby przewodniczył wielkiej naradzie. – Nasi bracia rządzący ciągle muszą zajmować się wojną, a kto zajmie się sprawami wewnętrznymi? Przecież są również sprawy wewnętrzne! Trzeba dać ludziom jeść, trzeba ich ubrać.
Trzeba ciągle pilnować opozycji. Wojna płoszy turystów i zniechęca obcy kapitał. Każdy rząd musi myśleć przede wszystkim o własnym kraju. Owszem, on może pomyśleć o Palestyńczykach od czasu do czasu, ale trudno wymagać, żeby cała ojczyzna arabska od Rabatu do Omanu zajmowała się tylko tym, czy będziemy mieć duże państwo, czy małe państwo, z królem czy bez króla. Musimy o tym pamiętać.
– Świat arabski nie kończy się na królach i prezydentach – odezwał się inny Palestyńczyk. – Naszych braci jest sto milionów, a nawet więcej. Oni są z nami i będą nam pomagać. Dam przykład. Pracuję w służbie zdrowia w naszych obozach. Nie mamy pieniędzy. Dzieci chorują z powodu niedożywienia. ONZ daje na utrzymanie Palestyńczyka w obozie 10 centów dziennie. Pojechałem do Kuwejtu, poszedłem do szejka i powiedziałem mu: bracie, niech ścieżka twojego życia będzie zawsze wysadzona różami. Znasz los palestyński i wiesz dobrze, że od lat idziemy drogą krzyżową. I wiesz, że na tej drodze są ciernie i kamienie i że wszystko, co nam dają, to gąbka nasycona octem – masz, pij i udław się. Idziemy, padamy i wstajemy. Błąkamy się po świecie i pukamy do różnych drzwi. I mówimy, dajcie nam posiedzieć przy waszym stole. I mówimy, kiedyś przyjdzie dzień, kiedy zaprosimy was do naszego stołu. Ale człowiek nie może być wiecznym gościem w cudzym domu, my to rozumiemy. Potrzebna jest nam pomoc. Bracie, powiedziałem do szejka, nie proszę cię o jednego funta, nawet nie proszę cię o jednego szylinga, proszę cię o jednego penny. Co powiecie? Szejk wyciągnął książeczkę i wypisał czek na sto tysięcy dolarów. Oni są tacy bogaci. Dla niego sto tysięcy dolarów to tyle, co dla mnie jeden penny.
– Bardzo dobry dowód, że nasze możliwości są nieograniczone – podsumował optymistycznie Palestyńczyk z piękną, rzymską głową, który dziś po południu przyjechał tu prosto z Jerozolimy. – Arabowie będą mieć coraz więcej i więcej pieniędzy. Za pięć, dziesięć lat jedna trzecia światowych pieniędzy znajdzie się w naszej kieszeni. Już teraz ludzie na Zachodzie siwieją, kiedy o tym myślą. Zobaczycie, co się stanie. Ile Żydzi amerykańscy będą mogli zebrać na Izrael? Góra sto milionów dolarów rocznie. Wtedy bracia z Zatoki dadzą na sprawę palestyńską dwieście milionów. Ile Ameryka może dać na utrzymanie Izraela? Góra miliard dolarów rocznie. Wtedy nasi bracia z Zatoki dadzą na sprawę palestyńską dwa miliardy, dadzą pięć miliardów. Albo powiemy za kilka lat: zamrozimy sto miliardów dolarów, jeżeli Zachód będzie dalej pomagał Izraelowi. Czy wiecie, co to znaczy zamrozić sto miliardów dolarów? To znaczy wywołać światowy kryzys. A jak długo Izrael może utrzymać się bez obcej pomocy? Tydzień, najwyżej miesiąc. Dlatego musimy być cierpliwi, musimy wylewać sobie zimną wodę na gorące głowy.
Może być jeszcze jedna wojna, jeszcze dwie wojny i to wszystko. Żadna wojna niczego nie rozwiąże, droga wojny prowadzi do ślepej uliczki, która kończy się ścianą płaczu. Ja wam to mówię, bo mieszkam w Jerozolimie i wszystko widzę. Tam jest kryzys. Dużo ludzi wyjeżdża, nowi nie przyjeżdżają. Życie w Izraelu jest niebezpieczne, nigdy nie wiadomo, kiedy przez okno wleci granat i nie wiadomo, co ten Arab, który idzie ulicą, trzyma w kieszeni.
Musimy mieć jasny cel i mówić wyraźnie, o co nam chodzi. Musimy powołać się na historię. Od zarania dziejów Żydzi i Arabowie żyli razem. Kto mówi inaczej – kłamie, jest człowiekiem ciemnym, nosicielem złej woli. Wystarczy przeczytać naszych kronikarzy. Tam gdzie Arabowie wyruszali na wyprawę, Żydzi szli z nimi. Arabowie podbijali ziemie, na których Żydzi rozwijali potem handel. Żydzi organizowali zaopatrzenie dla armii arabskich. Inkwizycja i pogromy Żydów zostały wymyślone w Europie. W historii Bliskiego Wschodu nie było żadnego pogromu. Piece krematoryjne zbudowano w Europie, a nie na Bliskim Wschodzie. Dlaczego my, Arabowie, mamy ponosić koszty historii europejskiej? Nie widzę, kto by na to odpowiedział.
Moim sąsiadem w Jerozolimie jest Żyd z Damaszku. On ma swojego Boga, ja swojego. W porządku, to jest nasza prywatna sprawa. A piętro wyżej mieszka Żyd z Londynu, urzędnik bankowy. Co oni mają ze sobą wspólnego? Mój sąsiad mówi tylko po arabsku, a urzędnik nie zna po arabsku ani słowa. Mój sąsiad nie może nauczyć się hebrajskiego, bo to trudny język. Satyryk izraelski Kishon napisał dowcipnie, że Żyd, który przyjeżdża do Izraela, po czterech latach nauki hebrajskiego umie go tylko tyle, żeby zapytać kogoś na ulicy: przepraszam pana, czy może mi pan powiedzieć, która jest godzina, ale po angielsku? Otóż mój sąsiad mówi po arabsku, mieszka po arabsku i wygląda jak Arab. W Damaszku był on szanowanym kupcem, a tutaj jest obywatelem drugiej kategorii, pogardzanym szefardem, na którego urzędnik z Londynu patrzy z wyższością i niesmakiem. Z moim sąsiadem mamy wspólne tematy, bo myśmy na tej ziemi urodzili się i wychowali, kiedy wracam z Syrii, on mnie pyta o nowiny z Damaszku. Co Damaszek obchodzi urzędnika z Londynu? Jeszcze jedno brudne, arabskie miasto. Londyn, to jest miasto! Sąsiad smaży baraninę i ja smażę baraninę, a urzędnik z Londynu wścieka się, bo jemu baranina śmierdzi, bo on tylko eggs and bacon i afternoon tea. Popatrz pan, baranina mu śmierdzi, mówię do sąsiada, a on kiwa głową, on rozumie, co chcę powiedzieć.
Przedstawmy światu nasz program. Mówmy otwarcie, czego chcemy. Naszym celem jest stworzenie demokratycznego państwa Palestyny, w którym dwa narody będą żyć obok siebie w zgodzie i pokoju. Każdy – Arab i Żyd – będą mieli jeden głos wyborczy. Jeżeli Żyd zostanie wybrany prezydentem – będzie prezydentem. Jeżeli Arab – to Arab. Sprawa wyznania będzie prywatną sprawą każdego obywatela. Będziemy utrzymywać przyjazne stosunki z wszystkimi krajami świata. Żydzi są częścią naszej historii i tylko szaleniec może mówić o wrzuceniu Żydów do morza, a syjonista chętnie to podchwyci i roztrąbi na cały świat. Musimy określić wyraźnie naszego wroga: jest nim aparat państwa syjonistycznego, utrzymywany przy życiu przez imperializm.
– Trudne to będzie – powiedział kupiec z Bejrutu – ponieważ świat stoi na gruncie istnienia państw takimi, jakie one są. Możemy tylko domagać się, żeby Izrael oddał tereny okupowane. W tej sprawie mamy poparcie wszystkich, i nawet jeżeli zrobimy to z bronią w ręku, nikt nie będzie mógł podważyć naszej racji. Wtedy na opuszczonych terenach utworzymy nasze arabskie państwo Palestyny.
– Kłopot polega na tym – odpowiedział ten, który przyjechał prosto z Jerozolimy – że takie państwo będzie bardzo małe i biedne. Jeżeli przesiedlą się tam wszyscy Palestyńczycy, podusimy się albo pomrzemy z głodu. Wypadnie żyć z pomocy zagranicznej. Ale w ten sposób otworzy się pole dla międzynarodowej walki o wpływy w tym państwie. Trzeba będzie brać pomoc, a kto da pomoc, będzie chciał rządzić.
– Izrael nie zgodzi się na takie państwo, ponieważ nasze rządy byłyby lewicowe, a oni tego nie zniosą – zauważył starszy Palestyńczyk, oparty o ładnie wyrzeźbioną laskę.
– Powiem coś przeciwnego – zareplikował kupiec z Bejrutu. – Ameryka może myśleć, że takie państwo będzie finansować król Fajsal, jej przyjaciel. Fajsal jest strażnikiem świętych miejsc islamu i ma prawo do posiadania wpływów w Palestynie i w Jerozolimie. Fajsal już powiedział Amerykanom, że da im jeszcze trochę czasu, żeby zmusili Izrael do wycofania się, ale że tego czasu nie ma za dużo, ponieważ jest on już chory i stary, a jeszcze przed śmiercią chciałby pomodlić się w świętym meczecie Aqsa w Jerozolimie. A jeżeli mu na to nie pozwolą, on zamknie całą naftę.
– Z takich pogróżek nic nie będzie – powiedział Zouhdi. – Musimy walczyć, to wszystko.
– Słuchaj mądrych ludzi, młody człowieku – powiedział wujek – ponieważ ich ustami przemawia doświadczenie ludzkości. Musimy brać, co dają. Albo inaczej: jeżeli nie możesz uzyskać wszystkiego, nie odrzucaj wszystkiego.
– Tak – odparował Zouhdi – tylko na razie niczego nie dają.
Wszyscy zgodzili się, że na tym polega problem.
Rzeczywiście, Palestyńczycy nic jeszcze nie dostali. Od lat wysłuchują obietnic i przyrzeczeń. Mają już wszystkie zapewnienia, tylko ciągle nie mają ziemi i ciągle nie mają domu.
Jest czas modlitwy. Przeciągłe zawołanie muezina kieruje nasze myśli w stronę nieba. С Allach jest przenikliwy, on widzi wszystko. On uczy wielkiej sztuki czekania.) „Każda rzecz ma swój czas, powiedział Kaznodzieja, i każde przedsięwzięcie ma swój czas pod niebem”.
Jest ciemna noc, nie widać ani gór, ani doliny. Tylko bardzo daleko, na zachodzie, bije w niebo elektryczna łuna. Nad tą łuną, wysoko – księżyc, a pod łuną – Jerozolima.