Rozdział szósty

Królowa odrzekła: "Nie mnie o łaskę proś, ale tych, których czarami twymi ukrzywdziłaś. Miałaś odwagę złe czyny popełniać, miejże odwagę i teraz, gdy pogoń i sprawiedliwość blisko. Nie w mojej mocy grzechy ci wybaczać." Natenczas zaparskała wiedźma niby kot, zabłysły jej złe oczy. "Moja zguba blisko, zakrzyknęła, ale i twoja niedaleko, królowo. Wspomnisz jeszcze w godzinie strasznej śmierci Larę Dorren i jej klątwę. A i to wiedz, że przekleństwo moje doścignie i potomków twoich, do dziesiątego pokolenia." Zmiarkowawszy: jednak, ze w piersi królowej nieulękłe bije serce, zła elfia czarownica przestała lżyć i grozić, klątwą straszyć, zaczęła jak suka skamleć o pomoc i zmiłowanie…

Baśń o Larze Dorren, wersja ludzka

…ale błagania nie zmiękczyły kamiennych serc Dh'oine, bezlitosnych, okrutnych ludzi. A gdy Lara, prosząc o litość już nie dla niej, ale dla jej dziecka uczepiła się drzwi karety, na królewski rozkaz zbir kat uderzył kordem i odrąbał jej palce. A gdy w nocy mróz luty ścisnął, Lara wydała ostatnie tchnienie na wzgórzu wśród lasów, rodząc córeczkę, którą chroniła resztką tlącego się w niej jeszcze ciepła. I choć wokół była noc, zima i śnieżyca, na wzgórzu stała się nagle wiosna i zakwitły kwiaty feainnewedd. Do dziś takie kwiaty kwitną tylko w dwóch miejscach: w Dol Blathanna i na wzgórzu, na którym skonała Lara Dorren aep Shiadhal.

Baśń o Larze Dorren, wersja elfia

— Prosiłam cię — warknęła gniewnie leżąca na wznak Ciri. - Prosiłam cię, byś mnie nie dotykała.

Mistie cofnęła rękę i trawkę, którą łaskotała Ciri w szyję, wyciągnęła się obok, zapatrzyła w niebo, podłożywszy obie dłonie pod ostrzyżony kark.

— Dziwnie się ostatnio zachowujesz, Sokoliczko.

— Nie chcę, byś mnie dotykała i tyle!

— To tylko zabawa.

— Wiem — Ciri zacisnęła usta. - Tylko zabawa. To wszystko była tylko zabawa. Ale mnie przestało to bawić, rozumiesz? Całkiem przestało!

Mistle położyła się znowu na wznak, milczała długo, zapatrzona w błękit pocięty poszarpanymi smugami chmur. Wysoko nad lasem kołował jastrząb.

— Twoje sny — powiedziała wreszcie. - To przez te twoje sny, tak? Prawie co noc zrywasz się z krzykiem. To, co niegdyś przeszłaś, wraca w snach. Znam to.

Ciri nie odpowiedziała.

— Nigdy mi o sobie nie mówiłaś — Mistle znowu przerwała ciszę. - O tym, co przeszłaś. Ani o tym, skąd jesteś. Ani czy masz bliskich…

Ciri gwałtownie poruszyła ręką koło szyi, ale tym razem to była tylko biedronka.

— Miałam bliskich — powiedziała głucho, nie patrząc na towarzyszkę. - To znaczy, myślałam, ze miałam… Takich, którzy odnaleźliby mnie, nawet tu, na końcu świata, gdyby tylko chcieli… Lub gdyby żyli. Och, o co ci chodzi, Mistle? Mam ci o sobie opowiadać?

— Nie musisz.

— To dobrze. Bo to pewnie tylko zabawa. Jak wszystko między nami.

— Nie rozumiem — Mistle odwróciła głowę — dlaczego nie odejdziesz, jeśli ci tak ze mną źle.

— Nie chcę być sama.

— Tylko tyle?

— To dużo.

Mistle zagryzła wargi. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszały gwizd. Zerwały się obie, otrzepały z igliwia, dopadły koni.

— Zaczyna się zabawa — rzekła Mistle, wskakując na siodło i dobywając miecza — jaką od pewnego czasu lubisz ponad wszystkie inne, Falka — Nie myśl, że nie zauważyłam.

Ciri ze złością uderzyła konia piętami. Pognały zboczem wąwozu, na łeb na szyję, słysząc już dzikie hałłakowanie pozostałych Szczurów, wypadających z zagajnika po drugiej stronie gościńca. Kleszcze zasadzki zamykały się.

*****

Prywatna audiencja była skończona. Vattier de Rideaux, icehnibu Eiddon, szef wywiadu wojskowego cesarza Emhyra var Emreisa, opuścił bibliotekę, kłaniając się królowej Doliny Kwiatów w sposób nawet uprzejmiejszy, niż tego wymagał protokół dworski. Ukłon był jednocześnie bardzo ostrożny, a ruchy Vattiera wypracowane i powściągliwe — szpieg cesarski nie spuszczał wzroku z dwóch ocelotów, wyciągniętych u stóp władczyni elfów. Złotookie koty wyglądały na rozleniwione i senne, ale Vattier wiedział, że to nie maskotki, lecz czujni strażnicy, gotowi w mgnieniu oka zamienić w krwawą miazgę każdego, kto usiłowałby zbliżyć się do królowej na odległość mniejszą od określonej protokołem.

Francesca Emdabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotka z Dolin, odczekała, aż za Vattierem zamkną się drzwi, pogłaskała oceloty.

— Już, Ida — powiedziała.

Ida Emean aep Siyney, elfia czarodziejka, wolna Aen Seidhe z Gór Sinych, podczas audiencji skryta pod czarem niewidzialności, zmaterializowała się w kącie biblioteki, poprawiła suknię i cynobroworude włosy. Oceloty zareagowały jedynie nieco szerszym otwarciem oczu. Jak wszystkie koty, widziały niewidzialne, nie można było ich oszukać tak prostym zaklęciem.

— Drażnić mnie już zaczyna ten festiwal szpiegów — powiedziała z przekąsem Francesca, przybierając wygodniejszą pozycję na hebanowym krześle. - Henselt z Kaedwen niedawno przysłał mi «konsula», Dijkstra skierował do Dol Blatharma "misję handlową". A teraz sam arcyszpicel Vattier de Rideaux! Ach, a wcześniej kręcił się tu Stefan Skellen, Wielki Cesarski Nikt. Ale nie udzieliłam mu posłuchania. Ja jestem królową, a Skellen jest nikim. Choć z urzędu, ale nikim.

— Stefan Skellen — powiedziała wolno Idą Emean — był również u nas, gdzie miał więcej szczęścia. Rozmawiał z Filavandrelem i Vanadainem.

— I podobnie jak Vattier mnie, wypytywał ich o Vilgefortza, Yennefer, Rience'a i Cahira Mawr Dyffryna aep Caellacha?

— Między innymi. Zdziwisz się, ale bardziej interesowała go oryginalna wersja proroctwa Ithlinne Aegli aep Aeyenien, zwłaszcza fragmenty mówiące o Aen Hen Ichaer, Starszej Krwi. Interesowała go również Tor Lara, Wieża Mewy, i legendarny portal, niegdyś łączący Wieżę Mewy z Tor Zireael, Wieżą Jaskółki. Jakżeż to typowe dla ludzi, Enid. Liczyć na to, że od razu, na skinienie, wyświetlimy im zagadki i tajemnice, które sami staramy się rozwikłać od setek lat.

Francesca uniosła rękę i przyjrzała się pierścieniom.

— Ciekawe — powiedziała — czy Filippa wie o dziwnych zainteresowaniach Skellena i Vattiera? I Emhyra var Emreisa, któremu oni obaj służą?

— Ryzykownie byłoby zakładać, że nie wie — Ida Emean spojrzała bystro na królową — i zataić na naradzie w Montecalvo to, co wiemy my, tak przed Filippą, jak i przed całą lożą. Niezbyt ładne światło rzuciłoby to na nas… A chcemy wszakże, by ta loża zaistniała. Chcemy, by nam, elfim magiczkom, ufano, nie posądzano o podwójną grę.

— Rzecz w tym, że my prowadzimy podwójną grę, Ida. I troszkę igramy z ogniem. Z Białym Płomieniem Nilfgaardu…

— Ogień pali — Ida Emean podniosła na królową przedłużone ostrym makijażem oczy — ale i oczyszcza. Trzeba przezeń przejść. Trzeba podjąć ryzyko, Enid. Ta loża powinna zaistnieć, powinna zacząć działać. W pełnym składzie. Dwanaście czarodziejek, wśród nich zaś ta jedna, o której mówi proroctwo. Nawet jeśli to gra, postawmy na zaufanie.

— A jeśli to prowokacja?

— Ty lepiej znasz zaangażowane w sprawę osoby.

Enid an Gleanna zastanowiła się.

— Sheala de Tancarville — powiedziała wreszcie — to skryta samotnica, nie ma żadnych powiązań. Triss Merigold i Keira Metz miały, ale teraz obie są emigrantkami, król Foltest wypędził z Temerii wszystkich czarodziejów.

— Margaritę Laux-Antille interesuje tylko jej szkoła, nic poza tym. Oczywiście, w tej chwili trzy ostatnie są pod silnym wpływem Filippy, a Filippa jest zagadką. Sabrina Glevissig nie zrezygnuje z wpływów politycznych, które ma w Kaedwen, ale nie zdradzi loży. Zbyt pociąga ją władza, którą loża daje.

— A owa Assire var Anahid? I ta druga Nilfgaardka, którą poznamy w Montecalvo?

— Mało o nich wiem — uśmiechnęła się lekko Francesca. - Ale gdy tylko je zobaczę, będę wiedziała więcej. Gdy tylko zobaczę, w co i jak są ubrane.

Ida Emean zmrużyła wymalowane powieki, ale powstrzymała się z zadaniem pytania.

— Zostaje nefrytowa statuetka — powiedziała po chwili — Wciąż niepewna i enigmatyczna figurynka z nefrytu wzmianek o której też można doszukać się w Ithlinnespath. Chyba już czas, by dać się jej wypowiedzieć. I oznajmić, co ją czeka. Pomóc ci w dekompresji?

— Nie, zrobię to sama. Wiesz, jak reaguje się na rozpakowanie. Im mniej będzie świadków, tym mniej dotkliwy będzie to cios dla jej dumy.

Francesca Findabair jeszcze raz sprawdziła, czy cały dziedziniec szczelnie odizolowany jest od reszty pałacu polem ochronnym, przesłaniającym widok i tłumiącym dźwięki. Zapaliła trzy czarne świece osadzone w lichtarzach zaopatrzonych we wklęsłe lustrzane reflektory. Lichtarze stały w miejscach wyznaczonych kolistą mozaiką pawimentu, przedstawiającą osiem znaków Viccaeineo.

Zodiaku, na symbolach oznaczających Belleteyn, Lammtf i Yule. Wewnątrz zodiakalnego koła mozaika tworzyła drugie, mniejsze, usiane magicznymi symbolami i otaczające pentagram. Na trzech symbolach mniejszego koła Francesca ustawiła niewielkie żelazne trójnogi, na nich zaś ostrożnie i pieczołowicie zamontowała trzy kryształy. Szlif spodów kryształów odpowiadał formie zakończeń trójnogów, przez co ułożenie siłą rzeczy musiało być precyzyjne, ale Francesca sprawdziła wszystko kilkakrotnie. Wolała nie ryzykować błędu.

Nie opodal szumiała fontanna, woda tryskała z marmurowego dzbana trzymanego przez marmurową najadę, czterema strumieniami spadała do sadzawki, wprawiając w ruch liście nenufarów, między którymi śmigały złote rybki.

Francesca otworzyła szkatułkę, wyjęła z niej malutką, wykonaną z nefrytu, mydlaną w dotyku figurynkę, ustawiła ją dokładnie pośrodku pentagramu. Cofnęła się, jeszcze raz zajrzała do leżącego na stoliku grimoire'a, wzięła głęboki wdech, uniosła ręce i wyskandowala zaklęcie.

Świece momentalnie zapłonęły jaśniej, fasety kryształów rozbłysły i trysnęły smugami światła. Smugi zestrzeliły się na figurynce, która natychmiast zmieniła kolor z zielonej stała się złota, a po chwili transparentna. Powietrze zadrgało od magicznej energii, bijącej o ochronne ekrany. Jedna ze świec prysnęła iskrami, po posadzce zatańczyły cienie, mozaika zaczęła żyć, zmieniać kształty. Francesca nie opuszczała rąk, nie przerywała inkantacji.

Figurka rosła błyskawicznie, pulsując i tętniąc, zmieniała strukturę i kształt niczym pełzający po posadzce obłok dymu. Światło bijące z kryształów przeszywało dym, w smugach blasku pojawiły się ruch i twardniejąca materia. Jeszcze moment, a w centrum magicznych kół pokazała się nagle postać ludzka. Postać czarnowłosej kobiety, bezwładnie leżącej na posadzce.

Świece zakwitły wstążkami dymu, kryształy zgasły. Francesca opuściła ręce, rozprężyła palce i otarła pot z czoła.

Czarnowłosa kobieta na posadzce zwinęła się w kłębek i zaczęła krzyczeć.

— Jak się nazywasz? — spytała dźwięcznie Francesca. Kobieta wyprężyła się, zawyła, przyciskając obie ręce do podbrzusza.

— Jak się nazywasz?

— Ye… Yennef… Yennefeeeer!!! Aaaaaaa…

Elfka odetchnęła z ulgą. Kobieta nadał zwijała się, wyła, jęczała, tłukła pięściami o posadzkę, próbowała wymiotować. Francesca czekała cierpliwie. I spokojnie. Będąca jeszcze przed chwilą nefrytową figurynką kobieta cierpiała, było to widoczne. I normalne. Ale mózg miała nie uszkodzony.

— No, Yennefer — powiedziała po dłuższej chwili, przerywając jęki. - Może już dosyć, co?

Yennefer z wyraźnym wysiłkiem uniosła się na czworaki, otarła nos przedramieniem, rozejrzała się błędnie. Jej wzrok przemknął po Francesce, jak gdyby elfki w ogóle nie było na dziedzińcu, zatrzymał się i ożył dopiero na widok tryskającej wodą fontanny. Podpełzłszy z ogromnym trudem, Yennefer przegramoliła się przez cembrowinę i z pluskiem wwaliła do sadzawki. Zakrztusiła się, zaczęła parskać, kaszleć i pluć, wreszcie, rozgarniając lilie wodne, dobrnęła na czworakach do marmurowej najady i usiadła, opierając się plecami o cokół posągu. Woda sięgała jej do piersi.

— Francesca… — wybełkotała, dotykając obsydianowi gwiazdy na szyi i patrząc na elfkę nieco przytomniejszym wzrokiem. - Ty…

— Ja. Co pamiętasz?

— Spakowałaś mnie… Cholera, spakowałaś mnie?

— Spakowałam i rozpakowałam. Co pamiętasz?

— Garstang… Elfy. Ciri. Ty. I pięćset cetnarów, które nagle zwaliły mi się na głowę… Teraz już wiem, co to było. Kompresja artefaktowa…

— Pamięć funkcjonuje. To dobrze. Yennefer opuściła głowę, spojrzała między swoje uda, nad którymi przemykały złote rybki.

— Każ potem zmienić wodę w sadzawce, Enid — zamamrotała. - Właśnie wysikałam się do niej.

— Drobiazg — uśmiechnęła się Francesca. - Zwróć jednak uwagę, czy w wodzie nie widać krwi. Zdarza się, że kompresja niszczy nerki.

— Tylko nerki? — Yennefer wzięła ostrożny wdech — We mnie nie ma chyba jednego zdrowego organu… Przynajmniej tak się czuję. Do diabła, Enid, nie wiem, czym zasłużyłam sobie na taki traktament…

— Wyjdź z sadzawki.

— Nie. Dobrze mi tu.

— Wiem. Dehydracja.

— Degradacja. Degrengolada! Dlaczego mi to zrobiłaś?

— Wyjdź, Yennefer.

Czarodziejka wstała z trudem, oburącz przytrzymując się marmurowej najady. Strząsnęła z siebie nenufary, silnym szarpnięciem rozdarła i zwlekła ociekającą wodą suknię, naga stanęła przed fontanną, pod tryskającymi strumieniami. Opłukawszy się i napiwszy, wyszła z sadzawki, usiadła na brzegu basenu, wyżęła włosy, rozejrzała się.

— Gdzie ja jestem?

— W Dol Blathanna.

Yennefer wytarła nos.

— Draka na Thanedd jeszcze trwa?

— Nie. Skończyła się. Półtora miesiąca temu.

— Musiałam cię bardzo skrzywdzić — powiedziała po chwili Yennefer. - Musiałam zdrowo zaleźć ci za skórę, Enid. Ale możesz uznać nasze rachunki za wyrównane. Zemściłaś się godnie, choć może trochę zbyt sadystycznie. Nie mogłaś ograniczyć się do poderżnięcia mi gardła?

— Nie mów głupstw — elfka skrzywiła usta. - Spakowałam cię i wyniosłam z Garstangu, by ocalić ci życie. Wrócimy do tego, ale później nieco. Proszę, oto ręcznik. Oto prześcieradło. Nową suknię dostaniesz po kąpieli. W stosownym miejscu, w wannie z ciepłą wodą. Już wystarczająco zaszkodziłaś złotym rybkom.

*****

Ida Emean i Francesca piły wino. Yennefer piła glukozę i sok z marchwi. W ogromnych ilościach.

— Podsumujmy — powiedziała, wysłuchawszy relacji Franceski. - Nilfgaard podbił Lyrię, do spółki z Kaedwen rozebrał Aedirn, spalił Vengerberg, zhołdował Verden, właśnie podbija Brugge i Sodden. Vilgefortz znikł bez śladu. Tissaia de Vries popełniła samobójstwo. A ty zostałaś królową Doliny Kwiatów, cesarz Emhyr koroną i berłem odwdzięczył ci się za moją Ciri, której tak długo poszukiwał, a którą teraz ma i wykorzysta wedle woli i zachcianki. Mnie spakowałaś i przez półtora miesiąca trzymałaś w pudełku jako statuetkę z nefrytu. I zapewne spodziewasz się, że ci za to podziękuję.

— Wypadałoby — odrzekła chłodno Francesca Findabair. - Na Thanedd był niejaki Rience, który za punkt honoru postawił sobie zadanie ci powolnej i okrutnej śmierci, a Vilgefortz obiecał mu to umożliwić. Rience uganiał się za tobą po całym Garstangu. Ale nie znalazł, bo już byłaś nefrytową figurynką za moim dekoltem.

— I byłam tą figurynką czterdzieści siedem dni.

— Tak. Ja zaś, pytana, mogłam spokojnie odpowiadać, że Yennefer z Vengerbergu nie ma w Dol Blathanna. Pytano wszak o Yennefer, nie o statuetkę.

— Co się zmieniło, że wreszcie zdecydowałaś się rozpakować mnie?

— Wiele. Zaraz ci to wyjaśnię.

— Przedtem wyjaśnisz mi coś innego. Na Thanedd był Geralt. Wiedźmin. Pamiętasz, przedstawiłam ci go w Aretuzie. Co z nim?

— Uspokój się. Żyje.

— Jestem spokojna. Mów, Enid.

— Twój Wiedźmin — powiedziała Francesca — w ciągu jednej tylko godziny zrobił więcej niż niejeden przez całe życie. Nie rozwodząc się: złamał nogę Dijkstrze, uciął głowę we Artaudowi Terranovie i bestialsko zarąbał około dziesięciu Scoia'tael. Ach, byłabym zapomniała: obudził jeszcze niezdrowe podniecenie Keiry Metz.

— Straszne — Yennefer wykrzywiła się przesadnie. - Ale Keira doszła już chyba do siebie? Nie żywi chyba do niego urazy? To, że podnieciwszy ją, nie wychędożył, wynikało z całą pewnością z braku czasu, nie z brakli szacunku. Zapewnij ją o tym w moim imieniu.

— Sama będziesz miała okazję to uczynić — powiedziała chłodno Stokrotka z Dolin. - I to wkrótce. Wróćmy jednak: do spraw, względem których nieudolnie udajesz obojętność. Twój Wiedźmin tak zapalił się do obrony Ciri, że postąpił bardzo nierozsądnie. Rzucił się na Vilgefortza. A Vilgefortz zmasakrował go. To, że nie zabił, wynikało z pewnością z braku czasu, nie z braku starań. I co? Nadal będziesz udawać, że nic cię to nie wzrusza?

— Nie — grymas na ustach Yennefer przestał wyrażać szyderstwo. - Nie, Enid. Wzrusza mnie to. Wkrótce nie które osoby bliżej zapoznają się z moim wzruszeniem. Masz na to moje słowo.

Tak, jak wcześniej drwiną, tak teraz Francesca nie przejęła się groźbą.

— Triss Merigold teleportowała skatowanego wiedźmina do Broklionu — powiedziała. - Z tego, co wiem, driady leczą go tam nadal. Ma się już podobno dobrze, ale lepiej, by nie wychylał stamtąd nosa. Tropią go agenci Dijkstry i wywiady wszystkich królów. Ciebie zresztą też.

— Czymże zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie? Ja przecież niczego Dijkstrze nie złamałam… Ach, nie mów, sama zgadnę. Znikłam z Thanedd bez śladu. Nikt nie domyśla się, że wylądowałam w twojej kieszeni, zredukowana i spakowana. Wszyscy są przekonani, że uciekłam do Nilfgaardu wraz z moimi wspólnikami spiskowcami. Wszyscy oprócz faktycznych spiskowców, ma się rozumieć, ale ci nikogo nie wyprowadzą z błędu. Wszakże trwa wojna, dezinformacja to oręż, ostrze którego zawsze musi być dobrze wycelowane. A teraz, po czterdziestu siedmiu dniach, przyszedł czas, by oręża użyć. Mój dom w Vengerbergu spalony, jestem poszukiwana. Nic, tylko przystać do komanda Scoia'tael. Lub w inny sposób włączyć się do walki o wolność elfów.

Yennefer łyknęła soku z marchwi, wpiła wzrok w oczy wciąż zachowującej spokój i ciszę Idy Emean aep Sivney.

— Co, pani Ido? Pani wolna Aen Seidhe z Gór Sinych? Trafnie odgaduję pisany mi los? Czemu to milczy pani niby głaz?

— Ja, pani Yennefer — odrzekła rudowłosa elika — milczę gdy nie mam nic sensownego do powiedzenia. Zawsze to lepiej, niż snuć nieuzasadnione przypuszczenia i maskować niepokój gadulstwem. Przejdź do rzeczy, Enid. Wyjaśnij pani Yennefer, o co chodzi.

— Zamieniam się w słuch — Yennefer dotknęła palcami obsydianowej gwiazdy na aksamitce. - Mów, Francesca. Stokrotka z Dolin oparta podbródek na złączonych dłoniach.

— Dziś — oznajmiła — jest druga noc, od kiedy księźyc jest w pełni. Za małą chwilę teleportujemy się do zamku Mentecalvo, siedziby Filippy Eilhart. Weźmiemy udział w posiedzeniu organizacji, która powinna cię zainteresować. Zawsze wszak byłaś zdania, że magia stanowi wartość najwyższą, stojącą powyżej wszelkich podziałów, sporów, wyborów politycznych, osobistych interesów, ansów, sentymentów i animozji. Ucieszy cię zapewne wieść, niedawno powstał zrąb instytucji, coś w rodzaju tajnej loży, powołanej wyłącznie do obrony interesów magii, mającej dopilnować, by magia zajmowała w hierarchii sprw różnych należne jej miejsce. Korzystając z przywileju rekomendowania nowych członków wspomnianej loży, pozwoliłam sobie wziąć pod uwagę dwie kandydatury: Idy Emean aep Sivney i twoją.

— Cóż za nieoczekiwany zaszczyt i awans — zadrwiła Yennefer. - Z magicznego niebytu wprost do tajnej, elitarnej i wszechmocnej loży. Stojącej ponad osobistymi ansami i resentymentami. Tylko czy ja aby się nadaję? Czy znajdę w sobie dość siły charakteru, by wyzbyć się ansów względem osób, które odebrały mi Ciri, skatowały nieobojętnego mi mężczyznę, a mnie samą…

— Jestem pewna — przerwała elfka — że znajdziesz w sobie dość siły charakteru, Yennefer. Znam cię i wieżę że nie brakuje ci takiej siły. Nie brakuje ci też ambny, która winna rozwiewać wątpliwości co do spotykającego cię zaszczytu i awansu. Jeśli jednak tego chcesz, powiesi wprost: rekomenduję, cię do loży, bo uważam za osobę, która na to zasługuje i może wydatnie przysłużyć sprawie.

— Dziękuję — szyderczy uśmieszek ani myślał znikać z ust czarodziejki. - Dziękuję, Enid. Zaiste, czuję, jak rozpierają mnie ambicja, pycha i samouwielbienie. Gotowam pęknąć lada moment. I to zanim jeszcze zacznę się zastanawiać, dlaczego miast mnie nie rekomendujesz do owej loży jeszcze jednego elfa z Dol Blathanna lub elfki z Gór Sinych.

— W Montecalvo — odrzekła zimno Francesca — dowiesz się, dlaczego.

— Wolałabym zaraz.

— Powiedz jej — mruknęła Ida Emean.

— Chodzi o Ciri — powiedziała po chwili zastanowienia Francesca, unosząc na Yennefer swe nieprzeniknione oczy.

— Loża interesuje się nią, a nikt nie zna tej dziewczyny tak dobrze jak ty. Reszty dowiesz się na miejscu.

— Zgoda — Yennefer energicznie podrapała się w łopatkę. Wysuszona kompresją skóra wciąż swędziała ją nieznośnie. - Powiedz mi tylko, kto jeszcze wchodzi w skład owej loży? Oprócz was i Filippy?

— Margarita Laux-Antille, Triss Merigold i Keira Metz. Sheala de Tancarville z Koviru. Sabrina Glevissig. I dwie czarodziejki z Nilfgaardu.

— Internacjonalna rzeczpospolita babska?

— Można to tak nazwać.

— One zapewne wciąż uważają mnie za wspólniczkę Vilgefortza. Zaakceptują mnie?

— Zaakceptowały mnie. O resztę postarasz się sama. Będziesz poproszona o zrelacjonowanie twych związków z Ciri. Od samego początku, który za sprawą twego wiedźmina miał miejsce przed piętnastoma laty w Cintrze, aż do wydarzeń sprzed półtora miesiąca. Szczerość i prawdomówność będą absolutnie konieczne. I potwierdzą lojalność wobec konwentu.

— Kto powiedział, że jest co potwierdzać? Nie za wcześnie mówić o lojalności? Nie znam nawet statutu i programu tej damskiej międzynarodówki…

— Yennefer — elfka lekko zmarszczyła regularne brwi. - Rekomenduję cię do loży. Ale nie mam zamiaru zmuszać do czegokolwiek. A zwłaszcza do lojalności. Masz wybór.

— Domyślam, się, jaki.

— Dobrze się domyślasz. Ale wciąż jest to wybór wolny. Ze swej strony gorąco jednak namawiam, byś wybrała lożę. Wierz mi, w ten sposób pomożesz twojej Ciri o wiele skuteczniej, niż rzucając się na oślep w wir wydarzeń, na co, jak mniemam, masz wielką ochotę. Ciri grozi śmierć. Uratować może ją tylko nasze solidarne działanie. Gdy wysłuchasz tego, co będzie powiedziane w Montecalvo, przekonasz się, że mówiłam prawdę… Yennefer, nie podobają mi się błyski, które widzę w twoich oczach. Daj mi słowo, że nie będziesz próbować ucieczki.

— Nie — pokręciła głową Yennefer, przykrywając dłonią gwiazdę na aksamitce. - Nie dam, Francesca.

— Chciałabym lojalnie cię uprzedzić, moja droga.

Wszystkie stacjonarne portale Montecalvo mają blokadę paczącą. Każdy, kto bez przyzwolenia Filippy chciałby tam wejść albo stamtąd wyjść, ląduje w loszku o ścianach wyłożonych dwimerytem. Własnego teleportu nie otworzysz, nie dysponując komponentami. Twojej gwiazdy nie chcę ci odbierać, bo musisz być w pełni władz umysłowych. Ale jeżeli spróbujesz figli… Yennefer, ja nie mogę pozwolić… Loża nie może pozwolić, byś szaleńczo i samotnie pognała ratować Ciri i szukać zemsty. Ja wciąż mam twoją matrycę, mam algorytm zaklęcia. Zredukuję cię i spakuję znowu w nefrytową statuetkę. Jeśli będzie trzeba, na kilka miesięcy. Albo lat.

— Dzięki za ostrzeżenie. Ale słowa nie dam ci i tak.

*****

Fringilla Vigo nadrabiała miną, ale była zdenerwowana i spięta. Sama niejednokrotnie ganiła młodych nilfgaardzkich magików za bezkrytyczne uleganie stereotypowym opiniom i wyobrażeniom, sama regularnie wyśmiewała trywialny, namalowany przez plotkę i propagandę wizerunek typowej czarodziejki z Północy — sztucznie pięknej, aroganckiej, próżnej i zepsutej do granic perwersji, a często i poza te granice. Teraz jednak, im bardziej kolejne przesiadki w teleportach przybliżały ją do zamku Montecalvo, tym silniej szarpała nią niepewność, co też zastanie na miejscu zjazdu tajemniczej loży. I co ją tam czeka. Rozbrykana imaginacja podsuwała obrazy zabójczo urodziwych kobiet z diamentowymi koliami na obnażonych piersiach z ukarminowanymi sutkami, kobiet o wilgotnych ustach i oczach błyszczących od alkoholu i narkotyków. Oczyma wyobraźni Fringilla widziała już, jak obrady sekretnego konwentu zamieniają się w dziką i rozpasaną orgię z użyciem frenetycznej muzyki, afrodyzjaków, niewolników pici obojga i wyszukanych akcesoriów.

Ostatni teleport zostawił ją między dwiema kolumnami z czarnego marmuru, z suchością w ustach, łzawiącym wiatrem magii w oczach i ręką kurczowo zaciśniętą na szmaragdowym naszyjniku, wypełniającym karo dekoltu. Obok zmaterializowała się Assire var Anahid, takie zauważalnie zdenerwowana. Fringilla miała jednak podstawy przypuszczać, że przyjaciółkę peszy nowy i nietypowy dla niej strój: niewymyślna, ale bardzo elegancka suknia w kolorze hiacyntu, uzupełniona malutką i skromną kolią z aleksandrytów.

Zdenerwowanie prysło momentalnie. W wielkiej, jasnej od magicznych lampionów sali było chłodno i cicho. Nigdzie nie dało się zauważyć nagiego Murzyna, walącego w bęben, ani pląsających na stole dziewcząt z cekinami na wzgórkach łonowych, nie wyczuwało się zapachu haszyszu i kantarydy. Nilfgaardzkie czarodziejki zostały natychmiast powitane przez Filippę Eilhart, panią zamku, strojną, poważną, uprzejmą i rzeczową. Inne obecne czarodziejki zbliżyły się i przedstawiły, a Fringilla odetchnęła z ulgą. Magiczki z Północy były piękne, kolorowe i skrzyły się od biżuterii, ale w podkreślonych stonowanym makijażem oczach nie było śladu ani środków odurzających, ani nimfomanii. Żadna też nie miała odkrytych piersi. Wręcz przeciwnie, dwie były niezwykle skromnie zapięte pod szyję — surowa, odziana w czerń Sheala de Tancaryille i młodziutka Triss Merigold o błękitnych oczach i przepięknych kasztanowych włosach. Ciemna Sabrina Glevissig oraz blondynki Margarita Laux-Antille i Keira Metz nosiły dekolty, ale niewiele głębsze od dekoltu Fringilli.

Oczekiwanie na inne uczestniczki konwentu wypełniła grzeczna konwersacja, podczas której wszystkie miały okazje powiedzieć coś o sobie, a taktowne stwierdzenia i uwagi Filippy Eilhart szybko i zręcznie łamały lody, choć jedynym lodem w okolicy był ten na bufecie, na którym piętrzyła się góra ostryg. Innych lodów nie wyczuwało się. Sheala de Tancarville, badaczka, natychmiast znalazła mnóstwo wspólnych tematów z badaczką Assire var Anahid, Fringilla zaś szybko nabrała sympatii do wesołej Triss Merigold. Konwersacji towarzyszyło łakome pochłanianie ostryg. Nie jadła jedynie Sabrina Gleyissig, nieodrodna córa kaedweńskich puszcz, która pozwoliła sobie wyrazić pogardliwą opinię o "oślizgłych paskudztwach" i ochotę na kawałek zimnej sarniny ze śliwkami. Filippa Eilhart, miast zareagować na obrazę wyniosłym chłodem, pociągnęła za sznur dzwonka, a po chwili mało rzucająca się w oczy i bezszelestna służba dostarczyła mięsiwo. Zdumienie Fringilli było ogromne. Cóż, pomyślała, co kraj, to obyczaj.

Teleport między kolumnami rozbłysnął i słyszalnie zawibrował. Na twarzy Sabriny Glevissig odmalowało się bezbrzeżne zdumienie. Keira Metz upuściła na lód ostrygę i nóż. Triss stłumiła westchnienie.

Z portalu wyłoniły się trzy czarodziejki. Trzy elfki. Jedna o włosach w kolorze ciemnego złota, jedna cynobroruda i jedna kruczoczarna.

— Witaj, Francesca — powiedziała Filippa. W jej głosie nie słychać było emocji, którą wyrażały oczy, szybko jednak zmrużone. - Witaj, Yennefer.

— Otrzymałam przywilej obsadzenia dwóch foteli powiedziała melodyjnie nazwana Franceską złotowłosa elfka, niewątpliwie zauważając zdumienie Filippy. - Oto moje kandydatki. Znana wszystkim Yennefer z Vengerbergu. I pani Ida Emean aep Sivney, Aen Saevheme z Gór Sinych.

Ida Emean skłoniła lekko rudą głowę, zaszeleściła powiewną żonkilową suknią.

— Tuszę — rozejrzała się Francesca — że już jesteśmy w komplecie?

— Brakuje tylko Vilgefortza — syknęła cicho, lecz z wyraźną złością Sabrina Glevissig, patrząc koso na Yennefer.

— I ukrytych w podziemiach Scoia'tael — mruknęła Keira Metz. Triss zmroziła ją wzrokiem.

Filippa dokonała prezentacji. Fringilla z ciekawością przyjrzała się Francesce Findabair, Enid an Gleanna, Stokrotce z Dolin, słynnej królowej Dol Blathanna, władczyni elfów, które niedawno odzyskały swój kraj. Pogłoski o urodzie Franceski, stwierdziła Fringilla, nie były przesadzone.

Rudowłosa i wielkooka Ida Emean wzbudziła wyraźne zainteresowanie wszystkich, nie wyłączając obu magiczek z Nilfgaardu. Wolne elfy z Gór Sinych nie utrzymywały żadnych stosunków nie tylko z ludźmi, ale nawet z żyjcymi bliżej ludzi pobratymcami. A nieliczni wśród wolnych elfów Aen Saevherne — Wiedzący, byli bliską legendzie enigmą. Mało kto, nawet wśród elfów, mógł pochwalić się bliższym kontaktem z Aen Saevheme. Ida wyróżniała się w grupie nie tylko kolorem włosów. W jej biżuterii nie było ani uncji kruszcu, ani karata kamienia — nosiła wyłącznie perły, korale i bursztyny.

Źródłem największych emocji była jednak w sposób oczywisty trzecia przybyła czarodziejka, Yennefer, kruczowłosa, odziana w czerń i biel, wbrew pierwszemu wrażeniu nie będąca elfką. Jej pojawienie się w Montecalvo musiało być potężnym i nie dla wszystkich miłym zaskoczeniem. Fringilla czuła bijącą od niektórych magiczek aurę antypatii i wrogości.

Gdy przedstawiano jej niligaardzkie czarodziejki, Yennefer zatrzymała na Fringilli fiołkowe oczy. Oczy były zmęczone i podkrążone, nawet makijaż nie był w stanie tego ukryć.

— My się znamy — stwierdziła, dotykając przypiętej do aksamitki gwiazdy z obsydianu.

W sali zapadła nagle ciężka, pełna wyczekiwania cisza.

— Widziałyśmy się już — powtórzyła Yennefer.

— Nie przypominam sobie — Fringilla wytrzymała spojrzenie.

— Nie dziwię się. Ja jednak mam dobrą pamięć do twarzy i sylwetek. Widziałam cię ze wzgórza Sodden.

— A zatem nie może być mowy o pomyłce — Fringilla Vigo dumnie uniosła głowę, powiodła oczami po wszystkich. - Byłam pod wzgórzem Sodden.

Filippa Eilhart uprzedziła odpowiedź.

— Ja też tam byłam — powiedziała. - Też niejedno pamiętam. Nie wydaje mi się jednak, by nadmierne wysilanie pamięci i niepotrzebne grzebanie w niej mogło przynieść nam jakąkolwiek korzyść tutaj, w tej sali. Temu, co zamierzamy tu przedsięwziąć, bardziej posłużą zapomnienie, wybaczenie i pojednanie. Zgadzasz się ze mną, Yennefer?

Czarnowłosa czarodziejka odrzuciła z czoła kręte loki.

— Gdy dowiem się wreszcie, co zamierzacie tu przedsiębrać — odrzekła — powiem ci, Filippa, z czym się zgadzam. A z czym nie.

— W takim razie najlepiej będzie, jeśli rozpoczniemy bez zwłoki. Proszę panie o zajęcie miejsc.

Miejsca przy okrągłym stole — oprócz jednego — były oznaczone. Fringilla siedziała obok Assire var Anahid, mając po prawej właśnie owo wolne krzesło, oddzielająca ją od Sheali de Tancaryille, za którą zajęły miejsca Sabina Glevissig i Keira Metz. Na lewo od Assire siedziała Ida Emean, Francesca Findabair i Yennefer. Dokładnie naprzeciw Assire usadowiła się Filippa Eilhart, mająca po prawej Margaritę Laux-Antille, a po lewej Triss Merigold.

Wszystkie krzesła miały poręcze rzeźbione w kształty sfinksów.

Filippa rozpoczęła. Powtórzyła powitanie i natychmiast przeszła do rzeczy Fringilla, której Assire zdała szczegółową relację o poprzednim zebraniu łoży, nie dowiedziała się ze wstępu niczego nowego. Nie zaskoczyły jej również ani złożone przez wszystkie czarodziejki deklaracje o przystąpieniu do konwentu, ani pierwsze głosy w dyskusji.

Była jednak lekko speszona, albowiem te pierwsze głosy dotyczyły wojny, jaką Cesarstwo prowadziło z Nordlingami, a zwłaszcza całkiem niedawno rozpoczętej operacji w Sodden i Brugge, w trakcie której wojska cesarskie starły się zbrojnie z armią Temerii. Mimo zakładanej apolityczności konwentu, czarodziejki nie były w stanie ukryć swych poglądów. Niektóre ewidentnie niepokoiła obecność Nilfgaardu u bram. Fringilla doznawała mieszanych uczuć. Zakładała, że osoby tak wykształcone powinny rozumieć, że Cesarstwo niesie na Północ kulturę, dobrobyt, porządek i stabilność polityczną. Z drugiej zaś strony nie wiedziała, jak sama reagowałaby, gdyby to do jej domu zbliżały się obce wojska.

Filippa Eilhart najwyraźniej miała jednak dość dystorsji o sprawach militarnych.

— Wyniku wojny nikt nie jest w stanie przewidzieć — powiedziała. - Co więcej, przewidywanie takie pozbawione jest sensu. Spójrzmy wreszcie na tę rzecz chłodnym okiem. Po pierwsze, wojna nie jest aż tak wielkim złem. Bardziej obawiałabym się skutków przeludnienia, które na tym etapie rozwoju rolnictwa i przemysłu oznaczałoby totalną klęskę głodu. Po drugie, wojna to kontynuacja polityki władców. Ilu z obecnie rządzących będzie żyło za lat sto? Żaden, to oczywiste. Ile dynastii przetrwa? Nie sposób przewidzieć. Dzisiejsze spory terytorialne, dynastyczne, dzisiejsze ambicje i dzisiejsze nadzieje będą za sto lat prochem i pyłem na kronikach. Ale jeśli my się nie zabezpieczymy, jeśli damy się wciągnąć w wojnę, z nas też zostanie proch i pył. Jeżeli natomiast spojrzymy nieco ponad sztandary, jeśli zamkniemy uszy na bojowe i patriotyczne okrzyki, przetrwamy. A musimy przetrwać. Musimy, bo ponosimy odpowiedzialność. Nie wobec królów i ich partykularnych, zawężonych do jednego królestwa interesów. My odpowiadamy za świat. Za postęp. Za zmiany, które ten postęp niesie. Odpowiadamy za przyszłość.

— Tissaia de Vries ujęłaby to inaczej — powiedziała Francesca Findabair. - Jej zawsze chodziło o odpowiedzialność wobec zwykłych, prostych ludzi. Nie w przyszłości, ale tu i teraz.

— Tissaia de Vries nie żyje. Gdyby żyła, byłaby wśród nas.

— Zapewne — uśmiechnęła się Stokrotka z Dolin. - Ale nie myślę, by zgodziła się z teorią o wojnie jako remedium na klęskę głodu i przeludnienia. Zwróćcie uwagę na to ostatnie słowo, szanowne konfraterki. Obradujemy używając języka wspólnego, mającego ułatwić porozumienie. Ale dla mnie jest to język obcy. Coraz bardziej obcy. W języku mojej matki nie ma słowa: «przeludnienie», a słowo: «przeelfienie» byłoby neologizmem. Nieodżałowanej pamięci Tissaia de Vries przejmowała się losem zwykłych ludzi. Jeżeli chodzi o mnie, to nie mniej ważny jest los zwykłych elfów. Chętnie przyklasnęłabym idei wybiegania myślą w przyszłość i traktowania dnia dzisiejszego jako efemerydy. Ale z przykrością stwierdzam, że dzień dzisiejszy warunkuje jutrzejszy, a bez jutra nie będzie przyszłości. Dla was, ludzi, śmieszny jest może płacz nad krzakiem bzu, który spłonął w czasie wojennej zawieruchy, wszakże bzu nie zabraknie, nie będzie tego, będzie inny, a nie będzie bzu, cóż, będzie akacja. Wybaczcie botaniczne metafory. Ale przyjnmcie łaskawie do wiadomości że to, co dla was, ludzi, jest kwestią polityki, dla nas elfów, jest kwestią fizycznego przetrwania.

— Polityka mnie nie interesuje — oświadczyła głośno Margarita Laux-Antille, rektorka akademii magicznej. Ja po prostu nie życzę sobie, by dziewczęta, których edukacji się poświęciłam, wykorzystywano jako kondotiera mydląc im oczy sloganami o miłości ojczyzny. Ojczyzną tych dziewcząt jest magia, tego ich uczę. Jeżeli moje dziewczęta ktoś zaangażuje w wojnę, postawi na nowym wzgórzu Sodden, to one będą przegrane niezależnie od wyniku na polu bitwy. Rozumiem twoje zastrzeżenia Enid, ale mamy się zajmować przyszłością magii, nie problemami rasowymi.

— Mamy zajmować się przyszłością magii — powtórzyła Sabrina Glevissig. - Ale przyszłość magii warunkuje status czarodziejów. Nasz status. Nasze znaczenie. Rolą, jaką spełniamy w społeczeństwie. Zaufanie, szacunek i wiarygodność, powszechna wiara w naszą przydatność, w to że magia jest niezbędna. Stojąca przed nami alternatywa zdaje się prosta: albo utrata statusu i izolacja w wieżach z kości słoniowej, albo służba. Służba nawet na wzgorzach Sodden, nawet jako kondotierki…

— Albo jako służące i dziewki na posyłki? — Triss Merigold odrzuciła z ramienia swe piękne włosy. - Ze zgiętym karkami, gotowe do posług na każde kiwnięcie cesarskiego palca? Bo wszakże taką rolę przydzieli nam Pax Nilfe gaardiana, jeśli powszechnie zapanuje.

— Jeśli zapanuje — powiedziała z naciskiem Filippa. - My nie mamy alternatywy. My musimy służyć. Ale magii. Nie królom i cesarzom, nie ich dzisiejszej polityce. Nie sprawom rasowej integracji, bo ta również poddana jest dzisiejszym celom politycznym. Nasz konwent, drogie panie, nie po to został powołany, byśmy dopasowywały fflt do dzisiejszej polityki i codziennych zmian na linii frontu. Nie po to, byśmy gorączkowo szukały rozwiązań adekwatnych do danej sytuacji, zmieniając kolor skóry kameleonim sposobem. Rola naszej loży winna być aktywna. I całkiem odwrotna. Realizowana wszystkimi dostępnymi nam sposobami.

— Jeśli dobrze pojmuję — uniosła głowę Sheala de Tancarville — namawiasz nas do aktywnego wpływania na bieg wydarzeń. Wszystkimi sposobami. Również bezprawnymi?

— O jakim prawie mówisz? O tym dla maluczkich? O tym zapisanym w kodeksach, które same opracowałyśmy i podyktowałyśmy królewskim jurystom? Nas obliguje tylko jedno prawo. Nasze!

— Rozumiem — uśmiechnęła się czarodziejka z Koviru. - Wpłyniemy zatem aktywnie na bieg wydarzeń. Jeśli polityka władców będzie nam nie po myśli, zwyczajnie ją zmienimy. Tak, Filippo? A może lepiej od razu obalić tych koronowanych durniów, zdetronizować ich i przepędzić? Może od razu przejąć władzę?

— Sadzałyśmy już na tronach wygodnych nam władców. Błąd nasz polegał na tym, że nie sadzałyśmy na tronie magii. Nigdy nie dawałyśmy magii władzy absolutnej. Czas naprawić ten błąd.

— Masz oczywiście na myśli siebie? — Sabrina Glevissig przechyliła się przez stół. - Oczywiście na tronie Redanii? Jej wysokość Filippa Pierwsza? Z Dijkstrą jako księciem małżonkiem?

— Nie mam na myśli siebie. Nie mam na myśli królestwa Redanii. Mam na myśli wielkie Królestwo Północy, w które rozwinie się dzisiejsze Królestwo Koviru. Imperium, którego siła równa będzie sile Nilfgaardu, dzięki czemu kołyszące się w tej chwili szale wagi świata staną wreszcie w równowadze. Imperium, rządzone przez magię, którą my wyniesiemy na tron, żeniąc następcę kovirskiego tronu z czarodziejką. Tak, dobrze słyszycie, drogie konfraterki, spoglądacie we właściwym kierunku. Tak, tu, za tym stołem, na tym właśnie pustym miejscu posadzimy dwunastą czarodziejkę loży. A potem posadzimy ją na tronie.

Milczenie, które zapadło, przerwała Sheala de Tancarville.

— Projekt w rzeczy samej ambitny — powiedziała z nutką szyderstwa w głosie. - W rzeczy samej godny nas wszystkich, jak tu siedzimy. Całkowicie uzasadnia powołanie do życia takiego konwentu. Wszakże uwłaczałyby nam zadania mniej szczytne, choćby chwiejące się na granicy realności i wykonalności. Byłoby to tak, jakby wbijać gwoździe astrolabią. Nie, nie, lepiej od razu stawiać sobie zadania całkowicie niewykonalne.

— Dlaczego niewykonalne?

— Zlituj się, Filippa — powiedziała Sabrina Glevissig Żaden z królów nigdy nie poślubi czarodziejki, żadne społeczeństwo nie zaakceptuje czarodziejki na tronie. Na przeszkodzie stoi odwieczny zwyczaj. Może ten zwyczaj jest niemądry, ale jest.

— Istnieją też — dodała Margarita Laux-Antille — przeszkody natury, powiedziałabym, technicznej. Osoba, letnia można by skojarzyć z domem kovirskim, musiałaby spełniać szereg warunków, tak z naszego punktu widzenia, jak i z punktu widzenia domu kovirskiego właśnie. Warunki te wykluczają się wzajemnie, przeczą sobie w oczywisty sposób. Nie zauważasz tego, Filippo? Dla nas powinna to być osoba magicznie wyszkolona, całkowicie oddana sprawie magii, rozumiejąca swoją rolę i zdolna grać ją zręcznie, niezauważalnie, bez podejrzeń. Bez dyrygentów i suflerów, bez jakichś stojących w cieniu szarych eminencji, przeciw którym zawsze, przy pierwszym przewrocie, zwraca się gniew rokoszan. Musi to być zarazem osoba, którą Kovir sam, bez widocznego nacisku z naszej strony, wybierze na żonę następcy tronu.

— To oczywiste.

— A jak myślisz, kogo wybierze nie naciskany Kovir? Dziewczynę z królewskiego rodu, mającą w żyłach królewską krew od pokoleń. Dziewczynę młodziutką, odpowiednią dla młodego księcia. Dziewczynę, która może rodzić, bo tu chodzi o dynastię. Tak ustawiona poprzeczka wyklucza ciebie, Filippo, wyklucza mnie, wyklucza nawet Keirę i Triss, najmłodsze wśród nas. Wyklucza też wszystkie adeptki z mojej szkoły, które zresztą i dla nas są mało ciekawe, bo to pączki o niewiadomym wciąż jeszcze kolorze płatków, nie do pomyślenia jest, by którakolwiek mogła zasiąść na dwunastym, pustym miejscu za tym stołem. Innymi słowy, nawet gdyby cały Kovir oszalał i był skłonny zaakceptować małżeństwo królewicza z czarodziejką, nie znajdziemy takiej czarodziejki. Kto więc ma być ową Królową Północy?

— Dziewczyna z królewskiego rodu — odrzekła spokojnie Filippa. - W żyłach której płynie krew królewska, krew kilku wielkich dynastii. Młodziutka i zdolna rodzić. Dziewczyna o niebywałych zdolnościach magicznych i wieszczych, nosicielka zwiastowanej przepowiedniami Starszej Krwi. Dziewczyna, która śpiewająco grała będzie swoją rolę bez dyrygentów, suflerów, popleczników i szarych eminencji, bo tego chce jej przeznaczenie. Dziewczyna, której faktyczne zdolności znane są i będą znane tylko nam. Cirilla, córka Pavetty z Cintry, wnuczka Lwicy Calanthe. Starsza Krew, Lodowy Płomień Północy, Niszczycielka i Odnowicielka, nadejście której wyprorokowano już przed setkami lat. Ciri z Cintry, Królowa Północy. I jej krew, z której narodzi się Królowa Świata.

*****

Na widok wypadających z zasadzki Szczurów dwóch eskortujących karetę jeźdźców natychmiast zawróciło i rzuciło się do ucieczki. Nie mieli szans. Giselher z Reefem i Iskrą odcięli im odwrót i po krótkiej walce zarąbali bez ceregieli. Na dwóch pozostałych, gotowych desperacko bronić zaprzężonej w czwórkę tarantów karety, wpadli Kayleigh, Asse i Mistle. Ciri poczuła rozczarowanie i przemożną złość. Nie zostawiono jej nikogo. Zanosiło się na to, że nie będzie miała kogo zabić.

Ale był jeszcze jeden jeździec, jadący przed karetą jako laufer, lekkozbrojny, na szybkim koniu. Mógł uciec, ale nie uciekł. Zawrócił, zamłynkował mieczem i pomknął wprost na Ciri.

Pozwoliła, by dojechał, wstrzymała nawet lekko konia. Gdy uderzył, unosząc się w strzemionach, zwisła z siodła, zręcznie unikając ostrza, natychmiast wynurkowała, ostro odpychając się od strzemienia. Jeździec był szybki i zręczny, zdołał uderzyć jeszcze raz. Tym razem sparowała ukośnie, gdy miecz się ześlizgnął, cięła jeźdźca z dołu krótko, w kiść ręki, zawinęła mieczem w fincie na twarzy gdy odruchowo zasłonił głowę lewą ręką, zwinnie odwróciła miecz w dłoni i chlasnęła go pod pachę, ciosem, który godzinami ćwiczyła w Kaer Morhen. Nilfgaardczyk zsunął się z siodła, upadł, podniósł na kolana, zawył dziko gwałtownymi ruchami próbując tamować buchającą z pociętych arterii krew. Ciri przez chwilę przyglądała mu się jak zwykle zafascynowana widokiem człowieka zajadle i ze wszystkich sił walczącego ze śmiercią. Odczekała, aż się wykrwawi. Potem odjechała, nie oglądając się.

Było po zasadzce. Eskorta wybita do nogi. Asse i Reef zatrzymali karetę, uczepiwszy się uzd pary lejcowych. Zepchnięty z prawego lejcowego foryś, młodziutki chłopak w kolorowj liberii, klęczał na ziemi, płakał i wołał litości. Stangret rzucił lejce i też błagał zmiłowania, składając ręce jak do modlitwy. Giselher, Iskra i Mistle podgalopowali do karety, Kayleigh zeskoczył z konia i szarpnął drzwiczki. Ciri podjechała bliżej, zsiadła, wciąż trzymając w dłoni pokryty krwią miecz.

W karecie siedziała gruba matrona w robronie i czepcu, obejmująca młodą i przeraźliwie bladą dziewczynę w czarnej, zapiętej pod szyją sukience z gipiurowym kołnierzykiem. Do sukienki, jak zauważyła Ciri, przypiętą była gemma. Bardzo ładna.

— Ale taranciki! — krzyknęła Iskra, oglądając zaprzęg. - Nakrapiatki śliczne, jak z obrazka! Dostaniemy za tę czwórkę kilka florenów!

— A karetkę — Kayleigh wyszczerzył się do kobiety i dziewczyny — pociągną do miasteczka stangret i foryś, nałożywszy sobie szorki. A gdy będzie pod górkę, to obie paniusie pomogą!

— Panowie zbójcy! — zajęczała matrona w robronie, którą obleśny uśmiech Kayleigha najwyraźniej przerażał bardziej niż okrwawione żelazo w ręku Ciri. - Apeluję do waszego honoru! Nie pohańbicie wszak tej młodej dziewicy.

— Hej, Mistle — zawołał Kayleigh, uśmiechając się — kpiarsko. - Tu się, jak słyszę, apeluje do twojego honoru!

— Zamknij gębę — skrzywił się Giselher, wciąż w siodle. - Nikogo nie śmieszą twoje facecje. A ty uspokój się, kobieto. My jesteśmy Szczury. Nie wojujemy z niewiastami i nie krzywdzimy ich. Beef, Iskra, wyprzęgajcie kłusaki! Mistle, złap wierzchowe! I wiejemy!

— My, Szczury, nie wojujemy z niewiastami — wyszczerzył znowu zęby Kayleigh, wpatrując się w pobladłą twarz dziewczyny w czarnej sukience. - Czasem tylko zabawiamy się z nimi, jeśli mają chęć. A ty masz, panienko? Nie świerzbi cię wypadkiem między nóżkami? No, nie ma się czego wstydzić. Wystarczy kiwnąć główką.

— Więcej szacunku! — krzyknęła łamiącym się głosem dama w robronie. - Jak śmiesz tak mówić do jaśnie wielmożnej baronówny, panie zbóju!

Kayleigh zarechotał, po czym ukłonił się przesadnie.

— Wybaczenia upraszam. Nie chciałem ubliżyć. Co, nawet spytać nie wolno?

— Kayleigh! — zawołała Iskra. - Chodź tu! Czego tam mitrężysz? Pomóż nam taranty wyprząc! Falka! Rusz się!

Ciri nie odrywała oczu od herbu na drzwiach karety, srebrnego jednorożca w czarnym polu. Jednorożec, myślała. Widziałam kiedyś takiego jednorożca… Kiedy? W innym życiu? A może to był tylko sen?

— Falka! Co z tobą?

— Jestem Falka. Ale nie zawsze nią byłam. Nie zawsze. Otrząsnęła się, zacięła wargi. Byłam niemiła dla Mistle, pomyślała. Uraziłam ją. Muszę ją jakoś przeprosić. - Postawiła nogę na stopniach karety, wpatrzona w gemmę na sukience bladej dziewczyny.

— Dawaj to — powiedziała krótko.

— Jak śmiesz? — zachłysnęła się matrona. - Czy wiesz, do kogo mówisz? To jaśnie urodzona baronówna Casadei!

Ciri rozejrzała się, upewniła, czy nikt nie słyszy.

— Baronówna? — syknęła. - Niski tytuł. A nawet gdyby szczeniara była kontessą, to powinna przede mną dygać, tak by tyłeczek był przy ziemi, a główka nisko. Dawaj broszkę! Na co czekasz? Mam ją z ciebie zedrzeć razem z gorsetem?

*****

Ciszę, która po oświadczeniu Pilippy zapadła przy stole, szybko zastąpiła wrzawa. Magiczki na wyprzódki wyrażaly zdziwienie i niedowierzanie, żądały wyjaśnień.

Niektóre bez wątpienia wiedziały wiele o owej przewidzianej na Władczynię Północy Cirilli czy Ciri, innym imię było nieobce, ale wiedziały mniej. Fringilla Vigo nie wiedziała nic, ale miała podejrzenia i gubiła się w domysłach, krążących głównie wokół pewnego kosmyka włosów. Zagadnięta półgłosem Assire milczała jednak i jej również nakazała milczenie. Głos zabierała bowiem ponownie Filippa Eilhart.

— Większość z nas widziała Ciri na Thanedd, gdzie swym wygłoszonym w transie jasnowidzeniem narobiła sporo zamieszania. Niektóre z nas miały z nią bliski, a nawet bardzo bliski kontakt. Myślę głównie o tobie, Yennefer. Czas, byś przemówiła.

Gdy Yennefer opowiadała zgromadzonym o Ciri, Triss Merigold z uwagą przyglądała się przyjaciółce. Yennefer mówiła spokojnie i bez emocji, ale Triss znała ją zbyt długo i zbyt dobrze. Widywała ją już w różnych sytuacjach, również w takich, które wywoływały stres, męczyły i wiodły na granicę choroby, czasem w chorobę. Teraz właśnie bez wątpienia Yennefer była w takiej sytuacji. Wyglądała na przybitą, zmęczoną i chorą.

Czarodziejka opowiadała, a Triss, która znała zarówno opowieść, jak i osobę, której opowieść dotyczyła, dyskretnie przyglądała się wszystkim słuchającym. Zwłaszcza dwóm czarodziejkom z Nilfgaardu. Niezwykle odmienionej Assire var Anahid, wypielęgnowanej, ale wciąż niepewnie czującej się w makijażu i modnej sukni. I Fringilli Vigo, tej młodszej, sympatycznej, naturalnie wdzięcznej i skromnie eleganckiej, o zielonych oczach i włosach czarnych jak włosy Yennefer, ale mniej bujnych, krócej ostrzyżonych i gładko zaczesanych.

Obie Nilfgaardki nie sprawiały wrażenia zagubionych wśród zawiłości historii Ciri, choć opowieść Yennefer była długa i dość zagmatwana, zaczynała się od osławionej afery miłosnej Pavetty z Cintry i młodzieńca zaklętego w Jeża, mówiła o roli Geralta i o Prawie Niespodzianki, o wiążącym wiedźmina i Ciri przeznaczenin. Yennefer opowiedziała o spotkaniu Ciri i Geralta w Brokilonie, o wojnie, o zaginięciu i odnalezieniu, o Kaer Morhen. O Riensie i tropiących dziewczynę nilfgaardzkich agentach. O nauce w świątyni Melitele, o zagadkowych zdolnościach Ciri.

Słuchają z kamiennymi twarzami, pomyślała Trias, patrząc na Assire i Fringillę. Jak sfinksy. Ale w oczywisty sposób coś maskują. Ciekawe, co. Zdziwienie, nie wiedziały bowiem, kogo to Emhyr uprowadził do Nilfgaardu? Czy to, ze wiedzą o wszystkim od dawna, może nawet lepiej niż my? Yennefer za chwilę mówić będzie o przybyciu Ciri na Thanedd, o wygłoszonym w transie jasnowidzeniu, które narobiło tyle zamieszania. O krwawej walce w Garstangu, w wyniku której Geralt został zmasakrowany, a Ciri uprowadzona. Skończy się wówczas czas udawania, pomyślała Triss, spadną maski. Wszyscy wiedzą, że za aferą na Thanedd stał Nilfgaard. A gdy wszystkie oczy skierują się na was, Nilfgaardki, nie będzie wyjścia, trzeba będzie mówić. A wówczas wyjaśni się kilka spraw, wówczas może i ja dowiem się więcej. Jakim sposobem Yennefer zniknęła z Thanedd, dlaczego pojawiła się nagle tu, w Montecalvo, w towarzystwie Franceski. Kim jest i jaką rolę gra Ida Emean, elka, Aen Saeyheme z Gór Sinych. Dlaczego mam wrażenie, że Filippa Eilhart wciąż mówi mniej, niż wie, choć deklaruje oddanie i wierność magii, a nie Dijkstrze, z którym nieustannie wymienia korespondencję.

I może dowiem się nareszcie, kim naprawdę jest Ciri. Ciri, dla nich Królowa Północy, a dla mnie popielatowłosa wiedzminka z Kaer Morhen, o której wciąż myślę jak o młodszej siostrzyczce.

Fringilla Vigo słyszała co nieco o wiedźminach, osobnikach zawodowo parających się zabijaniem potworów i bestii. Uważnie przysłuchiwała się opowieści Yennefer, wsłuchiwała w brzmienie jej głosu, obserwowała twarz. Nie dała się zwieść. Silny związek emocjonalny między Yennefer a ową tak interesującą wszystkich Ciri był oczywisty. Co ciekawe, związek między czarodziejką a wspomnianym przez nią wiedźminem był równie oczywisty I równie silny. Fringilla zaczęła się zastanawiać się, ale przeszkodziły jej podniesione głosy.

Domyśliła się już, że niektóre z zebranych znalazły się podczas rebelii na Thanedd we wrogich obozach, wcale nie zdziwiły ją zatem antypatie, odżywające za gtotoijt w postaci kąśliwych uwag, jakie padły nagle pod adresem relacjonującej Yennefer. Zanosiło się na kłótnię, której jednak zapobiegła Filippa Eilhart, bezceremonialnie waląc otwartą dłonią w blat, aż zadzwoniły puchary i kielichy.

— Dość! - krzyknęła. - Przymknij się, Sabrina! Nie daj się prowokować, Francesca! Dość już o Thanedd i Garstangu. To już historia!

Historia, pomyślała z zaskakującym uczuciem przykrości Fringilla. Ale taka, na którą one, choć w różnych obozach, wywierały wpływ. Liczyły się. Wiedziały, co czynili i dlaczego. A my, cesarskie czarodziejki, nie wiemy nic. Faktycznie jesteśmy jak dziewki na posyłki, pomyślała które wiedzą, po co są posyłane, ale nie wiedzą, dlaczego.

Dobrze, pomyślała, że powstaje ta loża. Diabli wiedzą czym to się skończy, ale dobrze, że się zaczyna.

— Kontynuuj, Yennefer — wezwała Filippa.

— Nie mam nic więcej do powiedzenia — zacisnęła wargi czarnowłosa czarodziejka. - Powtarzam, to Tissaia Vries rozkazała mi przyprowadzić Ciri do Garstangu.

— Najłatwiej zwalać wszystko na nieżyjących — warknęła Sabrina Glevissig, ale Filippa uciszyła ją gwałtownym gestem.

— Nie chciałam mieszać się do tego, co stało się w Aretuzie — podjęła Yennefer, pobladła i wyraźnie zdenerwowana. - Chciałam zabrać Ciri i uciec z TtialwjSi. Ale Tissaia przekonała mnie, że pojawienie się dziewczyny w Garstangu będzie dla wielu szokiem, a jej wygłoszone w transie prorocze jasnowidzenie zażegna konflikt. Nie zrzucam na nią winy, bo ja myślałam podobnie. Obie popełniłyśmy błąd. Mój był jednak większy. Gdybym zostawiła Ciri pod opieką Rity…

— Co się stało, to się nie odstanie — przerwała Filippa. - Błąd zdarzyć się może każdemu. Nawet Tissai de Vries. Kiedy Tissaia po raz pierwszy zobaczyła Ciri?

— Trzy dni przed rozpoczęciem zjazdu — powiedziała Margarita Laux-Antille. - W Gors Velen. Ja też wtedy ją poznałam. I gdy tylko ją zobaczyłam, od razu wiedziałam, że to niezwykła osóbka!

— Niezwykle niezwykła — odezwała się milcząca do tej pory Ida Emean aep Sivney. - Skoncentrowało się w niej bowiem dziedzictwo niezwykłej krwi. Hen Ichaer, Starsza Krew. Materiał genetyczny przesądzający o niezwykłych zdolnościach nosicielki. Przesądzający o wielkiej roli, jaką odegra. Jaką musi odegrać.

— Bo tego chcą elfie legendy, mity i proroctwa? — spytała z przekąsem Sabrina Glevissig. - Cała sprawa od początku trąciła mi bajką i fantazją! Teraz już wątpliwości nie mam. Szanowne panie, proponuję zająć się dla odmiany czymś poważnym, racjonalnym i realnym.

— Chylę czoła przed trzeźwą racjonalnością, będącą siłą i źródłem wielkich przewag waszej rasy — uśmiechnęła się lekko Ida Emean. - Jednak tu, w gronie osób zdolnych robić użytek z mocy, która nie zawsze poddaje się racjonalnej analizie i wytłumaczeniu, nieco niestosownym wydaje mi się lekceważenie proroctw elfów. Nasza rasa nie jest tak racjonalna i nie z racjonalności czerpie siłę. Mimo to istnieje od kilkudziesięciu tysięcy lat.

— Materiał genetyczny, zwany Starszą Krwią, o którym mówimy, okazał się jednak nieco mniej odporny — zauważyła Sheala de Tancarrille. - Nawet elfie legendy i proroctwa, których wcale nie lekceważę, uznają Starszą Krew za całkowicie zniszczoną, wymarłą. Nieprawdaż, pani Ido? Nie ma już na świecie Starszej Krwi. Ostatnią, która miała ją w żyłach, była Lara Dorren aep Shiadhal. Wszyscy znamy legendę o Larze Dorren i Cregennanie Lod.

— Nie wszyscy — rzekła Assire var Anahid, po raz pierwszy zabierając głos. - Waszą mitologię studiowałam pobieżnie i nie znam tej legendy.

— To nie legenda — powiedziała Filippa Eilhart. - To prawdziwa historia. Jest też wśród nas ktoś, kto doskonale zna nie tylko historię Lary i Cregennana, ale i jej następstwa, te zaś z pewnością bardzo wszystkich zamteresują. Prosimy cię o zabranie głosu, Francesca.

— Z tego, co mówisz — uśmiechnęła się królowa elfka wynika, że znasz sprawy nie gorzej niż ja.

— Nie wykluczam. Ale jednak to ciebie proszę o wypowiedź.

— Aby przetestować moją szczerość i lojalność wobec loży — kiwnęła głową Enid an Gleanna. - Dobrze. Proszę panie o przybranie wygodnych pozycji, bo opowieść nie będzie krótka.

— Historia Lary i Cregennana to historia prawdziwa obecnie jednak tak obrośnięta bajkowymi ornamentami, że mało rozpoznawalna. Istnieją też olbrzymie rozbieżności między ludzką a elfią wersją legendy, w obu pobrzmiewają szowinizm i nienawiść rasowa. Dlatego też odrzucę ozdobniki, ograniczę się do suchych faktów. I tak, Cregennan z Lod był czarodziejem. Lara Dorren aep Shiadhal elfią magiczką, Aen Saeyheme, Wiedzącą, jedną z zagadkowej nawet dla nas, elfów, nosicieli Hen Ichaer, Starszej Krwi. Przyjaźń, a potem związek miłosny obojga był początkowo z radością powitany przez obie rasy, wkrótce jednak pojawili się wrogowie, zdecydowani przeciwnicy koncepcji połączenia ludzkiej i elfiej magii. Tak wśród elfów, jak i wśród ludzi znaleźli się tacy, którzy uważali to za zdradę. Były też jakieś niejasne już dziś zatargi o charakterze osobistym, zazdrość i zawiść. Krótko: w wyniku uknutej intrygi Cregennan został zgładzony. Lara Dorren, zaszczuta i ścigana, zmarła z wycieńczenia na jakimś pustkowiu, rodząc córkę. Dziecko uratowano cudem. Przygarnęła je Cerro, królowa Redanii.

— Przerażona klątwą, którą rzuciła na nią Lara, gdy Cerro odmówiła jej pomocy i wypędziła na mróz — wtrąciła Keira Metz. - Gdyby nie przygarnęła dziecka, miały na nią i na cały jej ród spaść straszliwe klęski…

— To właśnie są bajeczne ornamenty, z których zrezygnowała Francesca — przerwała Filippa Eilhart. - Trzymajmy się faktów.

— Prorocze zdolności Wiedzących ze Starszej Krwi są faktami — powiedziała Ida Emean, unosząc oczy na Filippę. - A powtarzający się we wszystkich wersjach legendy sugestywny motyw proroctwa daje do myślenia.

— Daje do dziś i dawał niegdyś — potwierdziła Francesca. - Pogłoski o klątwie Lary nie cichły, przypomniano sobie o nich nawet po siedemnastu latach, gdy przygarnięta przez Cerro dziewczynka, nazwana Riannon, wyrosła na pannę o urodzie zaćmiewającej nawet legendarną urodę matki. Przysposobiona Riannon nosiła oficjalny tytuł redańskiej królewny, a interesowało się nią wiele domów panujących. Gdy spośród wielu konkurentów Bian Bon wybrała wreszcie Goidemara, młodego króla Temerii, niewiele brakowało, by plotki o klątwie zniweczyły mariaż. Z prawdziwie jednak zwielokrotnioną siłą pogłoski poszły w lud trzy lata po ślubie Goidemara i Riannon. Podczas rebelii Falki.

Fringilla, która nigdy nie słyszała ani o Falce, ani o jej rebelii, uniosła brwi. Francesca zauważyła to.

— Dla królestw północnych — wyjaśniła — były to wydarzenia tragiczne i krwawe, do dziś żywe w pamięci, choć minęło ponad sto lat. W Nilfgaardzie, z którym podówczas Północ nie miała prawie żadnych kontaktów, sprawa zapewne znana nie jest, dlatego pozwolę sobie skrótowo przypomnieć pewne fakty. Falka była córką Vridanka, króla Redanii. Z małżeństwa, które rozwiązał, gdy w oko wpadła mu piękna Cerro, ta sama, która później przygarnęła dziecko Lary. Zachował się dokument, rozwlekle i zawile podający przyczyny rozwodu, ale zachował się również więcej mówiący portrecik pierwszej żony Vridanka, szlachcianki kovirskiej, niewątpliwie półelfki, ale o zdecydowanej przewadze cech ludzkich. Oczy szalonej eremitki, włosy topielicy i usta jaszczurki. Krótko: brzydulę odesłano do Koviru razem z roczną córką, Falką. I wkrótce zapomniano o jednej i drugiej.

— Falka — podjęła po chwili Enid an Gleanna — przypomniała o sobie po dwudziestu pięciu latach, wzniecając powstanie i własną jakoby ręką mordując ojca, Cerro i dwóch braci przyrodnich. Zbrojna rebelia wybuchła początkowo jako popierana przez część temerskiej i kovirskiej szlachty walka legalnej pierworodnej o należny jej tron, ale wkrótce przeistoczyła się w wojnę chłopską o ogromnym zasięgu. Obie strony dopuszczały się makabrycznych okrucieństw. Falka przeszła do legend jako krwawy demon, w istocie prawdopodobniejsze jest, że po prostu przestała panować nad sytuacją i nad wciąż nowymi hasłami, które wypisywano na powstańczych sztandarach. Śmierć królom, śmierć czarodziejom, śmierć kapłanom, szlachcie, bogaczom i panom, wkrótce śmierć wszystkiemu, co żyje, bo pranej krwią czerni nie sposób było już okiełznać. Rebelia zaczęła się rozszerzać na inne kraje…

— Nilfgaardzcy historycy pisali o tym — przerwała z wyraźnym przekąsem Sabrina Gleyissig. - A pani Assire i pani Vigo niewątpliwie czytały. Skracaj, Francesea, Przejdź do Riannon i trojaczków z Houtborga.

— Proszę uprzejmie. Riannon, przygarnięta przez Cerro córka Lary Dorren, teraz już żona Goidemara, króla Temerii, została przypadkowo pojmana przez rebeliantów Falki i uwięziona w zamku Houtborg. W chwili pojmania była ciężarna. Zamek bronił się jeszcze długo po stłumieniu buntu i po straceniu Falki, ale Goidemar wziął go wreszcie szturmem i oswobodził żonę. Z trójką dzieci, dwiema dziewczynkami, które już chodziły, i chłopcem, który próbował. Riannon była obłąkana. Rozwścieczony Goidemar rozciągnął na torturach wszystkich jeńców i ze strzępków przerywanych wyciem zeznań ułożył się czytelny obraz.

— Falka, która urodę przejęła raczej po elfiej babce niż po matce, hojnie obdarzała wdziękami wszystkich swych hetmanów, od szlachty po zwykłych watażków i rezunów, zapewniając tym sobie ich wierność i lojalność. Zaszła wreszcie w ciążę i urodziła dziecko, dokładnie w tym samym czasie, gdy uwięziona w Houtborgu Riannon powiła bliźnięta. Falka rozkazała dołożyć swego niemowlaka do dzieci Riannon. Jak się podobno miała wyrazić, godne zaszczytu bycia mamkami jej bękartów są tylko królowe, taki los czeka wszystkie koronowane samiczki w nowym porządku, które ona, Falka, zbuduje po zwycięstwie.

— Problem polegał na tym, że nikt, włączając w to Riannon, nie wiedział, które z trójki jest dzieckiem Falki. Domniemywano z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest te jedna z dziewczynek, bo Riannon urodziła podobno dziewczynkę i chłopca. Powtarzam, podobno, albowiem pomimo chełpliwych deklaracji Falki dzieci karmiły zwyczajne, chłopskie mamki. Riannon, gdy wyleczono ją wreszcie z obłędu, prawie niczego nie pamiętała. Owszem, rodziła. Owszem, przynoszono jej czasami do łóżka i pokazywano trojaczki. Nic więcej.

— Wówczas wezwano czarodziejów, by zbadali trójkę i ustalili, kto jest kim. Goidemar był tak zawzięty, że po wykryciu bękarta Falki miał zamiar stracić dziecko, i to publicznie. Do tego dopuścić nie mogliśmy. Po stłumieniu powstania na pojmanych rebeliantach dopuszczano się niewypowiedzianych bestialstw, należało nareszcie położyć temu kres. Egzekucja mniej niż dwuletniego dziecka, wyobrażacie sobie? Dopiero powstałyby legendy! A już i tak zaczynała krążyć plotka, że sama Falka urodziła się potworem skutkiem klątwy Lary Dorren, co było oczywistą bzdurą, Falka urodziła się, zanim jeszcze Lara poznała Cregennana. Ale jakoś mało komu chciało się liczyć lata. Pamflety i bzdurne dokumenty pisano i publikowano cichcem nawet w akademii oxenfurckiej. Wracam jednak do badań, które zlecił nam Goidemar…

— Nam? — uniosła głowę Yennefer. - To znaczy, komu?

— Tissai de Vries, Auguście Wagner, Leticii Charbonneau i Henowi Gedymdeithowi — powiedziała spokojnie Francesca. - Do tego zespołu dołączono później mnie. Byłam młodą czarodziejką, ale czystej krwi elfką. A mój ojciec… Biologiczny, albowiem wyrzekł się mnie… Był Wiedzącym. Wiedziałam, co to jest gen Starszej Krwi. - A taki gen odnaleziono u Riannon, gdy badaliście ją, i króla przed zbadaniem dzieci — stwierdziła Sheala de Tancaryille. - I u dwójki dzieci, co pozwoliło ujawnić pozbawionego genu bękarta Falki. Jak ocaliliście dziecko przed gniewem króla?

— Bardzo prostym sposobem — uśmiechnęła się elfka. Udawaliśmy niewiedzę. Tłumaczyliśmy królowi, że sprawa jest niełatwa, że wciąż badamy, ale takie badania wymagają czasu… Dużo czasu. Goidemar, człowiek w gruncie rzeczy dobry i szlachetny, ochłonął szybko i wcale nie ponaglał nas, a trojaczki rosły i biegały po pałacu, wzbudzając radość królewskiej pary i całego dworu. Amav Fiona i Adela. Cała trójka podobna, jak trzy wróble. Przyglądano im się uważnie, rzecz jasna, co i rusz powstawały podejrzenia, zwłaszcza gdy któreś z dzieci narozrabiało Fiona wylała kiedyś z okna zawartość nocnika wprost na wielkiego konetabla, ten głośno nazwał ją diabelskim bękartem i pożegnał się z urzędem. Jakiś czas później Acaavet wysmarował schody łojem, a pewna dama dworu, gdy wkładano jej rękę w łupki, wyjęczala coś o przeklętej krwi i pożegnała się z dworem. Niżej urodzeni pyskacze witali się natomiast z pręgierzem i kańczugiem, wszyscy zatem prędko nauczyli się trzymać język za zębami. Nawet pewien baron z bardzo starego rodu, którego Adela postrzeliła w tyłek z łuku, ograniczył się do…

— Nie rozwodźmy się nad psotami milusińskich — ucięła Filippa Eilhart. - Kiedy wreszcie powiedziano Goidemarowi prawdę?

— Nigdy mu jej nie powiedziano. Nie pytał o nią, a nam to konweniowało.

— Ale które z dzieci było bękartem Falki, wiedzieliście?

— Oczywiście. Adela.

— Nie Fiona?

— Nie. Adela. Zmarła na dżumę. Diabelski bękart, przeklęta krew, córka demonicznej Falki, podczas epidemii wbrew protestom króla pomagała kapłanom w szpitalu na podgrodziu, ratowała chore dzieci, sama zaraziła się i umarła. Miała siedemnaście lat. W rok później jej pseudobrat Amavet wdał się w romans z hrabiną Anną Kameny i został zamordowany przez siepaczy najętych przez hrabiego. Tego samego roku umarła Riannon, przybita i załamana śmiercią dzieci, które uwielbiała. Wówczas to Goidemar wezwał nas znowu. Ostatnią bowiem ze słynnych trojaczków, królewną Fioną, interesował się król Cintry, Coram. Chciał jej na żonę dla swego syna, też Corama, ale znał krążące plotki i nie chciał żenić syna z możliwym bękartem Falki. Zapewniliśmy go całym naszym autorytetem, że Fiona jest dzieckiem legalnym. Nie wiem, czy uwierzył, ale młodzi przypadli sobie do gustu i tym sposobem córka Riannon, prapraprababka waszej Ciri, została wkrótce królową Cintry.

— Wnosząc do dynastii Coramów słynny gen, który wy tropiliście nadal.

— Fiona — powiedziała spokojnie Enid an Gleanna — nie była nosicielką genu Starszej Krwi. Który my już wówczas nazywaliśmy genem Lary.

— Jak to?

— Nosicielem genu Lary był Amavet, a nasz eksperyment trwał. Bo Anna Kameny, przez którą stracili życie kochanek i mąż, będąc jeszcze w żałobie po obydwu powiła bliźnięta. Chłopca i dziewczynkę. Ojcem był niewątpliwie Amavet, bo dziewczynka była nosicielką genu. Otrzymała imię Muriel.

— Muriel Piękna Łotrzyca? — zdziwiła się Sheala de Tancarville.

— Dużo później — uśmiechęła się Francesca. - Z początku Muriel Milusia. Faktycznie, było to milutkie, słodkie dziecko. Gdy skończyła czternaście lat, mówiono już na nią Muriel Aksamitnooka. Niejeden w tych oczach utonął. Wydano ją wreszcie za Roberta hrabiego Garramone.

— A chłopiec?

— Crispin. Nie nosił genu, więc nie interesował nas. Zdaje się, że poległ na jakiejś wojnie, bo tylko wojaczka mu była w głowie.

— Zaraz — Sabrina gwałtownym ruchem rozburzyła włosy. - Muriel Piękna Łotrzyca była przecież matką Adalii zwanej Wróżką…

— Zgadza się — potwierdziła Francesca. - Ciekawa osoba, Adalia. Silne Źródło, doskonały materiał na czarodziejkę. Niestety, nie chciała być czarodziejką. Wolała być królową.

— A gen? — spytała Assire var Anahid. - Nosiła go?

— Ciekawe, ale nie.

— Tak myślałam — kiwnęła głową Assire. - Gen Lary może być przekazywany w sposób ciągły tylko po linii żeńskiej. Jeśli nosicielem jest mężczyzna, gen zatraca się w drugim, najdalej w trzecim pokoleniu.

— Ale po tym jednak się uaktywnia — rzekła Filippa Eilhart. - Pozbawiona genu Adalia była wszak matką Calanthe, a Calanthe, babka Ciri, była przecież nosicielką genu Lary.

— Pierwszą po Riannon — odezwała się nagle Sheala de Tancarville. - Popełniliście błąd, Francesca. Były dwa geny. Jeden, ten właściwy, był utajony, latentny, przegapiliście go u Fiony, zmyleni silnym i wyraźnym genem Amaveta. Ale to, co miał Amavet, nie było genem, lecz aktywizatorem. Pani Assire ma rację. Idący z męskiej linii aktywizator był już u Adalii tak mało wyraźny, że nie wykryliście go. Adalia była pierwszym dzieckiem Łotrzycy, następne z pewnością nie miały nawet śladu aktywizatora. Latentny gen Fiony też zapewne zanikłby u jej męskich, potomków najdalej w trzecim pokoleniu. Ale nie zanikł i ja wiem, dlaczego.

— Jasna cholera — syknęła przez zęby Yennefer.

— Zgubiłam się — oznajmiła Sabrina Gleyissig. - W gąszczu tej genetyki i genealogii.

Francesca przysunęła do siebie paterę z owocami, wyciągnęła rękę, wymruczała zaklęcie.

— Przepraszam za iście jarmarczną psychokinezę — uśmiechnęła się, każąc czerwonemu jabłku unieść się wysoko nad stół. - Ale za pomocą lewitujących owoców będzie mi łatwiej wszystko objaśnić, w tym i błąd, jaki popełniliśmy. To czerwone jabłuszko to gen Lary, Starsza Krew. Zielone jabłko wyobraża gen latentny. Granat to pseudogen, aktywizator. Zaczynamy. Oto Riannon, czerwone jabłuszko. Jej syn, Amavet, granat. Córka Amavete, Muriel Piękna Łotrzyca, i jego wnuczka Adalia, wciąż granaty, przy czym ostatni w zaniku. A oto druga linia Fiona, córka Riannon, zielone jabłuszko. Jej syn Corbett, król Cintry, zielony. Syn Corbetta i Elen Kaedweńskiej, Dagorad, zielony. Jak zauważyłyście, w dwóch kolejnych pokoleniach wyłącznie męscy potomkowie, gen zanika, jest już bardzo słabiutki. Na samym dole mamy oto teraz jednak granat i jabłuszko zielone. Adalia, księżna Mariboru i Dagorad, król Cintry. I córka tych dwojga, Calanthe. Czerwone jabłuszko. Odrodzony, silny gen Lary.

— Gen Fiony — kiwnęła głową Margarita Lauz-AntiIIe — spotkał się z aktywizatorem Amaveta poprzez małżeński incest. Nikt nie zwrócił uwagi na pokrewieństwo? Żaden z królewskich heraldyków i kronikarzy nie zwrócił uwagi na jawne kazirodztwo?

— Nie było to takie jawne. Anna Kameny wszakże nie rozgłaszała, że jej bliźnięta były bękartami, bo rodzina męża wnet wyzuła by ją i dzieci z herbu, tytułów i majątku. Plotki i owszem, pojawiły się i uporczywie krążyły, i te nie tylko wśród plebsu. Męża dla skażonej incestem Calanthe trzeba było szukać aż w dalekim Ebbing, dokąd plotki nie dotarły.

— Dodaj do twej piramidki dwa następne czerwone jabłka, Enid — powiedziała Margarita. - Teraz, zgodnie ze słuszną uwagą pani Assire, odrodzony gen Lary idzie gładko po linii żeńskiej.

— Tak. Oto Pavetta, córka Calanthe. I córka Pavetty, Cirilla. Jedyna w tej chwili spadkobierczyni Starszej Krwi, nosicielka genu Lary.

— Jedyna? — spytała ostro Sheala de Tancaryille. - Jesteś bardzo pewna siebie, Enid.

— Co masz na myśli?

Sheala uniosła się nagle, strzeliła upierścienionymi palcami w stronę patery i zmusiła do lewitacji resztę owoców, burząc i zamieniając w różnokolorowy bałagan cały schemat Franceski.

— To mam na myśli — powiedziała zimno, wskazując na owocowy chaos. - Bo to są możliwe genetyczne kombinacje. I tyle wiemy, ile tu widzimy. Czyli nic. Wasz błąd zemścił się, Francesko, spowodował lawinę błędów. Gen objawił się przypadkiem, po stu latach, w czasie których mogły mieć miejsce wydarzenia, o których nie mamy pojęcia. Wydarzenia sekretne, ukrywane, tuszowane. Dzieci przedmałżeńskie, pozamałżeńskie, tajnie przysposobiane, nawet podmieniane. Incesty. Krzyżowanie ras, krew zapomnianych przodków odzywająca się w późnych pokoleniach. Konkludując: sto lat temu mieliście gen w zasięgu ręki, w rękach nawet. I wymknął wam się. Błąd, Enid, błąd, błąd! Za dużo żywiołowości, za dużo przypadków. Za mało kontroli, za mało ingerencji w przypadkowość.

— Nie mieliśmy — zacisnęła wargi Enid an Gleazma do czynienia z królikami, które można zamykać do klatek, dobierając w parki.

Fringilla, idąc śladem wzroku Triss Merigold, dostrzegła, jak dłonie Yennefer zacisnęły się nagle na rzeźbionych poręczach krzesła.

Oto, co łączy w tej chwili Yennefer i Franceskę, myślała gorączkowo Triss, wciąż unikając wzroku przyjacióki. Wyrachowanie. Bo wszakże nie obyło się bez kojarzenia w parki i hodowli. Tak, ich plany względem Ciri i królewicza z Koviru, choć z pozoru nieprawdopodobne, są przecież całkiem realne. One już to robiły. Sadzały na tronach a kogo chciały, tworzyły związki i dynastie, jakich zapragnęły, jakie były dla nich wygodne. W ruch szły uroki, afrodyzjaki, eliksiry. Królowe i królewny zawierały nagle dziwaczne, często morganatyczne małżeństwa, często wbrew wszystkim planom, zamiarom i umowom. A później tym, które chciały rodzić, a nie powinny, podawano tajemnie środki zapobiegające ciąży. Te, które rodzić nie chciały, a trzeba było, by rodziły, zamiast obiecanych środków otrzymywały placebo, wodę z lukrecją. Stąd te wszystkie nieprawdopodobne koligacje. Calanthe, Pavetta… I Ciri. Yennefer była w to zaangażowana. A teraz żałuje. I ma słuszność. Do licha, jeśli Geralt się o tym dowie…

Sfinksy, myślała Fringilla Vigo. Sfinksy, rzeźbione na poręczach foteli. Tak, to powinno zostać znakiem i godłem loży. Wiedza, tajemnica, milczenie. One są sfinksami. One bez trudu osiągną to, czego chcą. To dla nich fraszka, pożenić Kovir z tą ich Ciri. Mają moc. Mają wiedzę. I mają środki. Brylantowa kolia na szyi Sabriny Glevissig warta jest chyba bez mała tyle, ile cały bilans płatniczy lesistego i skalistego Kaedwen. Bez trudu osiągnęłyby to, co planują. Ale jest jeden szkopuł…

Aha, pomyślała Trias Merigold, nareszcie zaczyna mówić się o tym, od czego należało zacząć. Od trzeźwiącego i chłodzącego zapał faktu, że Ciri jest w Nilfgaardzie, we władzy Emhyra. Bardzo daleko od czynionych tu planów…

— Nie ulega kwestii — mówiła Filippa — że Emhyr polował na Cirillę od dawna. Wszyscy sądzili, że chodziło o polityczny mariaż z Cintrą i zawładnięcie lennem, będącym prawnym dziedzictwem dziewczyny. Nie można jednak wykluczyć, że tu chodzi nie o politykę, ale o gen Starszej Krwi, który Emhyr chce wprowadzić do cesarskiej linii. Jeśli Emhyr wie to, co my, może chcieć, by proroctwo ziściło się w jego rodzie, a przyszła Królowa Świata urodziła się w Nilfgaardzie.

— Poprawka — wtrąciła Sabrina Glevissig. - To nie Emhyr tego chce, lecz nilfgaardzcy czarodzieje. Tylko oni mogli wytropić gen i uświadomić Emhyrowi jego znaczenie. Obecne tu nilfgaardzkie panie zechcą zapewne to potwierdzić i wyjaśnić swą rolę w intrydze.

— Dziwi mnie — nie wytrzymała Fringilla — tendencja pań do tropienia nici intryg w dalekim Nilfgaardzie, podczas gdy przesłanki każą szukać spiskowców i zdrajców znacznie bliżej was samych.

— Uwaga równie bezpośrednia, co celna — Sheala de Tancaryille ostrym spojrzeniem uciszyła gotowiącą się do riposty Sabrinę. - Informacja o Starszej Krwi przeciekła do Nilfgaardu od nas, wszystkie przesłanki na to wskazują. Czyżby zapomniały panie o Vilgefortzu?

— Ja nie — w czarnych oczach Sabriny zapłonął na sekundę ogień nienawiści. - Ja nie zapomniałam!

— Przyjdzie na niego czas — złowrogo błysnęła zębami Keira Metz. - Ale na razie nie o niego chodzi, lecz o to, że Ciri, tę tak ważną dla nas Starszą Krew, ma ręku Emhyr var Emreis, cesarz Nilfgaardu.

— Cesarz — oświadczyła spokojnie Assire, rzucając okiem na Fringillę — niczego nie ma ręku. Przetrzymywana w Dam Rowan dziewczyna nie jest nosicielką żadnego ekstraordynaryjnego genu. Jest zwykła do pospolitości. Ponad wszelką wątpliwość nie jest to Ciri z Cintry. Nie jest to dziewczyna, której cesarz poszukiwał. A poszukiwał tej, która nosiła gen. Dysponował nawet jej włosami. Włosy te zbadałam i znalazłam coś, czego nie rozumiałam. Ale teraz już rozumiem.

— Ciri nie ma więc w Nilfgaardzie — powiedziała cicho Yennefer. - Nie ma jej tam.

— Nie ma jej tam — potwierdziła poważnie Filippa Elihart. - Emhyra oszukano, podsunięto mu sobowtóra sama wiem o tym od wczoraj. Cieszy mnie jednak swym wyznanie pani Assire. Potwierdza ono, że nasza loża już funkcjonuje.

*****

Yennefer miała wielkie trudności z opanowaniem drzenia rąk i warg. Tylko spokojnie, powtarzała sobie, tylko spokojnie, nie demaskować się, czekać na sposobność. I słuchać, słuchać, zbierać informacje. Sfinks. Być sfinksem.

— A zatem to Vilgefortz — Sabrina wyrżnęła pięścią w stół. - Nie Emhyr, ale Vilgefortz, ten czaruś, ten przy stojny łajdak! Wykiwał i Emhyra, i nas!

Yennefer uspokajała się głębokimi wdechami. Assir var Anahid, w sposób oczywisty nieswojo czująca się w obcisłej sukni czarodziejka z Nilfgaardu opowiadała o jakmś młodym niligaardzkim szlachcicu. Yennefer wiedziała, o kogo chodzi i bezwiednie zaciskała pięści. Czarny rycerz ze skrzydłami na hełmie, koszmar z majaczeń Ciri… Czuła na sobie wzrok Franceski i Filippy. Triss, której spojrzenie starała się natomiast przyciągnąć, unikała jej oczu.

Cholera, myślała Yennefer, z trudem przywołując na twarz obojętny wyraz, ale się wrobiłam. W jakąż cholerną matnię wplątałam tę dziewczynę. Cholera, jak ja spojrzę wiedźminowi w oczy…

— Będzie zatem świetna okazja — zawołała podnieconym głosem Keira Metz — by odzyskać Ciri i zarazem dobrać się do skóry Vilgefortzowi. Zapalmy łobuzowi grunt pod dupą!

— Zapalanie gruntu musi poprzedzić odnalezienie kryjówki Vilgefortza — zadrwiła Sheala de Tancarville, czarodziejka z Koviru, której Yennefer nigdy nie darzyła specjalną sympatią. - A dotychczas nikomu się to nie udało. Nawet niektórym siedzącym za tym stołem paniom, które wszakże nie skąpiły na poszukiwania ani czasu, ani swych nieprzeciętnych talentów.

— Odnaleziono już dwie z licznych kryjówek Vilgefortza — odrzekła chłodno Filippa Eilhart. - Dijkstra intensywnie szuka pozostałych, a nie lekceważyłabym go. Niekiedy tam, gdzie zawodzi magia, sprawdzają się szpiedzy i konfidenci.

*****

Jeden z towarzyszących Dijkstrze agentów zajrzał do lochu, cofnął się gwałtownie, oparł o mur i zbladł jak płótno, wyglądał, jakby za moment miał zemdleć. Dijkstra zanotował w pamięci, by przenieść delikacika do pracy papierkowej. Ale gdy sam zajrzał do celi, natychmiast zmienił zdanie. Żołądek podjechał mu do gardła. Nie mógł jednak skompromitować się przed podwładnymi. Nie spiesząc się wyjął z kieszeni perfumowaną chustkę, przyłożywszy ją do nosa i ust, pochylił się nad nagimi zwłokami leżącymi na kamiennej posadzce.

— Brzuch i macica rozcięte — zdiagnozował, siląc się na spokój i zimny ton. - Bardzo wprawnie, ręką chirurga. Z dziewczynki wyjęto płód. Gdy to robiono, żyła. Ale nie robiono tego tutaj. Wszystkie są w takim stanie? Lennep, mówię do ciebie.

— Nie… — agent drgnął, oderwał wzrok od trupa. - Innym połamano karki zakręcaną garotą. Nie były ciężarne… Ale zrobimy sekcję…

— Łącznie ile znaleziono?

— Oprócz tej tutaj, cztery. Żadnej nie udało się zidentyfikować.

— Nieprawda — zaprzeczył zza chustki Dijkstra. - Ja już zdążyłem zidentyfikować tę tutaj. To Jolie, najmłodsza córka grafa Laniera. Ta, która rok temu przepadła bez wieści. Rzucę okiem na pozostałe.

— Niektóre ogień nadtrawił — powiedział Lennep. Ciężko będzie poznać… Ale, panie, prócz tego… Znaleźliśmy…

— Gadaj, przestań się jąkać.

— W tamtej studni — agent wskazał ziejącą w podłodze dziurę — są kości. Dużo kości. Nie zdążyliśmy wydobyć i zbadać, ale głowę stawię, że wszystko to będą kości młodych dziewek. Gdyby tak poprosić magików, może dałoby się rozpoznać… I powiadomić tych rodziców, którzy wciąż poszukują zaginionych córek…

— Pod żadnym pozorem — Dijkstra odwrócił się gwałtownie. - Ani słowa o tym, co tu znaleziono. Nikomu. A zwłaszcza magikom. Po tym, co tu widziałem, tracę do nich zaufanie. Lennep, czy górne poziomy zostały dokładnie zbadane? Nie odnaleziono niczego, co mogłoby pomóc w poszukiwaniach?

— Niczego, panie — Lennep opuścił głowę. - Gdy tylko dotarło do nas doniesienie, pędziliśmy do zamku co koń wyskoczy. Ale przybyliśmy za późno. Wszystko spłonęło. Ogień o straszliwej mocy. Magiczny, ani chybi. Jeno tutaj w lochach, czar nie ze wszystkim podziałał. Nie wiem dlaczego…

— A ja wiem. Zapłonu nie odpalał Vilgefortz, lecz Rience albo inny totumfacki czarownika. Vilgefortz nie popełniłby błędu, nie zostawiłby nam nic prócz czarnego nalotu na murach. Tak, on wie, że ogień oczyszcza… I zaciera ślady.

— Ano, zaciera — mruknął Lennep. - Nie ma nawet dowodu, że ów Vilgefortz w ogóle tu był…

— Sfabrykujcie zatem takie dowody — Dijkstra odjął chustkę od twarzy. - Mam was uczyć, jak się to robi? Ja wiem, że Vilgefortz tu był. W podziemiu, oprócz trupów, nic nie ocalało? Co jest tam, za tymi żelaznymi drzwiami?

— Pozwólcie, panie — agent wziął z rąk pomocnika pochodnię. - Pokażę wam.

Nie było wątpliwości, że magiczny zapłon, mający spopielić wszystko, co znajdowało się w podziemiu, ulokowany był właśnie tutaj, w przestronnym pomieszczeniu za żelaznymi drzwiami. Błąd w zaklęciu w znacznej mierze zniweczył ten plan, ale pożar i tak był silny i gwałtowny. Ogień zwęglił regały zajmujące jedną ze ścian, porozsadzał i stopił szklane naczynia, zamienił wszystko w śmierdzącą masę. Tym, co w pomieszczeniu pozostało nienaruszone, był stół z blaszanym blatem i dwa wmurowane w podłogę krzesła o dziwacznych kształtach. Dziwacznych, ale nie pozostawiających wątpliwości co do przeznaczenia.

— To jest tak skonstruowane — przełknął ślinę Lennep, wskazując krzesła i zamocowane na nich uchwyty — by trzymać… nogi… w rozwarcia. Szerokim rozwarciu.

— Skurwysyn — warknął przez zaciśnięte zęby Dijkstra. - Cholerny skurwysyn…

— W ścieku pod drewnianym fotelem — kontynuował cicho agent — znaleźliśmy ślady krwi, kału i uryny. Stalowy fotel jest nowiutki, chyba nigdy nie używany. Nie wiem, co o tym sądzić…

— A ja wiem — powiedział Dijkstra. - Ten stalowy szykowany był dla kogoś specjalnego. Kogoś, kogo Vilgefortz podejrzewał o specjalne zdolności.

*****

— Wcale nie lekceważę Dijkstry i jego wywiadu — powiedziała Sheala de Tanvcarville. - Wiem, że odnalezienie Vilgefortza to kwestią czasu. Pomijając jednak motyw osobistej zemsty, zdający się pasjonować niektóre z pań, pozwolę sobie zauważyć, że wcale nie jest pewne, że to Vilgefortz ma Ciri.

— Jeżeli nie Vilgefortz, to kto ją ma? Była na wyspie. Żadna z nas, jak rozumiem, nie teleportowała jej stamtąd. Nie ma jej Dijkstra ani żaden z królów, wiemy to. A w gruzach Wieży Mewy nie odnaleziono jej ciała.

— Tor Lara — powiedziała wolno Idą Emean — kryła niegdyś bardzo silny portal. Czy wykluczacie, że dziewczyna uciekła z Thanedd tym portalem?

Yennefer zakryła oczy rzęsami, wpiła paznokcie w głowy sfinksów na poręczach fotela. Tylko spokojnie, pomyślała. Tylko spokojnie. Poczuła na sobie wzrok Margarity, ale nie podnosiła głowy.

— Jeżeli Ciri weszła w teleport z Tor Lara — powiedziała zmienionym nieco głosem rektorka Aretuzy — to obawiam się, że o naszych planach i projektach możemy zapomnieć. Obawiam się, że możemy już Ciri nigdy więcej nie zobaczyć. Nie istniejący już portal Wieży Mewy był uszkodzony, wypaczony. Zabójczy.

— O czym my tu mówimy? — wybuchnęła Sabrina. Żeby w ogóle wykryć teleport w wieży, żeby w ogóle móc go zobaczyć, trzeba było użyć magii czwartego stopnia? A do uruchomienia portalu potrzeba było zdolności arcymistrzowskich! Nie wiem, czy Vilgefortz zdołałby tego dokonać, a co dopiero jakaś piętnastoletnia podfruwajka. Jak wy w ogóle możecie zakładać coś takiego? Kim, według was, ta dziewczyna jest? Co w niej takiego jest?

*****

— Czy to ważne — przeciągnął się Stefan Skellen, zwany Puszczykiem, koroner cesarza Emhyra var Emreisa — co w niej takiego jest, panie Bonhart? I czy w ogóle coś w niej jest? Mnie interesuje, by jej w ogóle nie było. Płacę wam za to sto florenów. Jeśli wola wasza, sprawdźcie, co w niej jest, po zabiciu lub przed, jak wolicie. Cena nie wzrośnie wszelakoż, nawet jeśli coś znajdziecie, uprzedzam solennie i lojalnie.

— A jeśli dostarczę żywą?

— Też nie.

Olbrzymiego wzrostu, ale kościsty jak szkielet mężczyzna nazwany Bonhartem podkręcił siwego wąsa. Drugą dłoń opierał na mieczu, cały czas, jak gdyby chciał ukryć przed wzrokiem Skellena rzeźbę rękojeści.

— Mam przywieźć głowę?

— Nie — skrzywił się Puszczyk. - Na co mi jej głowa? Mam ją zakonserwować w miodzie?

— Dowód.

— Uwierzę waszemu słowu. Jesteście sławni, Bonhart. Także z solidności.

— Dzięki za uznanie — łowca nagród uśmiechnął się, a Skellen, choć przed oberżą miał dwudziestu uzbrojonych ludzi, poczuł na widok tego uśmiechu ciarki na plecach, — Niby powinno, a rzadko spotyka. Panom baronom i panom Varnhagenom muszę głowy wszystkich Szczurów pokazać, inaczej nie zapłacą. Jeśli wam głowa Falki zbędna, nie będziecie mieli, tuszę, nic przeciw, gdy ją do kompletu dołączę?

— By skasować drugą nagrodę? A etyka zawodowa?

— Ja, wielmożny panie Skellen — zmrużył oczy Bonhart — nie każę sobie płacić za zabijanie, ale za usługę, którą zabijaniem wyświadczam. A przecie wyświadczę i wam, i Vamhagenom.

— Logiczne — zgodził się Puszczyk. - Róbcie, jak uważacie. Kiedy mogę się was spodziewać po odbiór zapłaty?

— Rychło.

— To znaczy?

— Szczury jadą na Bandycki Szlak, myślą zimować w górach. Przetnę im drogę. Dwadzieścia dni, nie dłużej.

— Macie pewność co do ich trasy?

— Byli pod Fen Aspra, ograbili tam konwój i dwóch kupców. Grasowali pod Tyffi. Potem wpadli nocą do Druigh, by potańcować na chłopskim festynie. Wreszcie zawitali do Loredo. Tam, w Loredo, owa Falka zarąbała człeka. Takim sposobem, że do dziś tam o tym gadają, zębami dzwoniąc. Dlatego i pytałem, co w tej Falce takiego siedzi.

— Może coś takiego, co i w was — zadrwił Stefan Skellen. - Chociaż nie, wybaczcie. Wy wszak nie bierzecie pieniędzy za zabijanie, lecz za świadczone usługi. Prawdziwy z was rzemieślnik, Bonhart, solidny kawał profesjonała. Fach jak każdy inny? Robota do odwalenia? Płacą za to, a żyć trzeba? Hę?

Łowca nagród patrzył na niego długo. Tak długo, aż z warg Puszczyka znikł wreszcie uśmieszek.

— Iście — powiedział. - Żyć trzeba. Jeden zarabia na to życie tym, co umie. Drugi robi to, co musi. Wżdy mnie poszczęściło się w życiu jak mało któremu rzemieślnikowi, chyba że niektórej kurwie. Płacą mi za rzemiosło, króre szczerze i prawdziwie lubię.

*****

Przerwę na przekąskę i zwilżenie wysuszonych przemowami gardeł, którą zaproponowała Filippa, Yennefer powitała z ulgą, radością i nadzieją. Rychłe jednak okazało się, że nadzieje były płonne. Margaritę, wyraźnie pragnącą z nią porozmawiać, Filippa szybko odciągnęła w drugi koniec sali. Triss Merigold, która zbliżyła się do niej towarzyszyła Francesca. Elfka bez żenady kontrolowała rozmowę. Yennefer widziała jednak niepokój w chabrowych oczach Triss i była pewna, że nawet w rozmowie bez świadków daremne byłyby prośby o pomoc. Triss bez wątpienia była już całą duszą oddana loży. I bez wątpięnia wyczuwała, że lojalność Yennefer wciąż jest chwiejna.

Triss próbowała ją pocieszyć, zapewniła, że Geralt jest w Brokilonie bezpieczny i staraniem driad wraca do zdrowia. Jak zwykle, gdy mówiła o Geralcie, rumieniła się. Musiał jej wtedy dogodzić, pomyślała nie bez złośliwości Yennefer. Nie znała, wcześniej takich jak on. Prędko o nim nie zapomni. I bardzo dobrze.

Zbyła rewelacje pozornie obojętnym wzruszeniem ramion. Nie przejmowała się tym, że ani Triss, ani Francesca nie uwierzyły w jej obojętność. Chciała być sama, chciała dać im to do zrozumienia.

Zrozumiały.

Stanęła w dalekim końcu bufetu, poświęciła się ostrygami. Jadła ostrożnie, wciąż czuła bóle, skutki kompresji. Wina bała się pić, nie wiedziała, jak zareaguje.

— Yennefer?

Odwróciła się. Fringilla Vigo uśmiechnęła się lekko, patrząc na krótki nóż, trzymany przez nią w zaciśniętej dłoni.

— Widzę i czuję — powiedziała — że wolałabyś otworzyć mnie, miast ostrygi. Wciąż nieprzyjaźń?

— Loża — odrzekła chłodno Yennefer — wymaga wzajemnej lojalności. Przyjaźń nie jest obowiązkowa.

— Nie jest i nie powinna być — nilfgaardzka czarodziejka rozejrzała się po sali. - Przyjaźń albo powstaje w wyniku długotrwałego procesu, albo jest spontaniczna.

— Podobnie jest z nieprzyjaźnią — Yennefer otworzyła ostrygę i połknęła zawartość rażeni z morską wodą. Czasem widzisz kogoś przez ułamek sekundy, tuż przed tym, zanim cię oślepią, i już nie lubisz.

— Och, sprawa z nieprzyjaźnią jest znacznie bardziej skomplikowana — zmrużyła oczy Fringilla. - Dajmy na to ktoś, kogo w ogóle nie rozpoznajesz na szczycie wzgórza, i rozwala na strzępy twego przyjaciela, na twoich oczach. W ogóle nie widzisz i nie znasz, a nie lubisz.

— Bywa tak — wzruszyła ramionami Yennefer. - Los, płata różne figle.

— Los — powiedziała cicho Fringilla — jest faktycznie nieobliczalny, jak psotne dziecko. Przyjaciele niekiedy odwracają się plecami, a z nieprzyjaciół jest pożytek. Można, dla przykładu, porozmawiać z nimi w cztery oczy. Nikt nie próbuje przeszkodzić, nie przerywa nie podsłuchuje. Wszyscy myślą, o czym mogą rozmawiać te dwie nieprzyjaciółki? O niczym istotnym. Ot, prawią sobie różne banały, wbijając od czasu do czasu szpile.

— Niewątpliwie — kiwnęła głową Yennefer — tak wszyscy myślą. I mają absolutną rację.

— Tym wygodniej — Fringilla nie speszyła się — będzie nam w takich warunkach poruszyć pewną kwestię, ważną i niebanalną.

— Jakąż to kwestię masz na myśli?

— Kwestię ucieczki, którą planujesz.

Yennefer, właśnie otwierająca drugą ostrygę, o mało nie zacięła się w palec. Rozejrzała się ukradkiem, potem spojrzała na Nilfgaardkę spod rzęs. Fringilla Vigo uśmiechnęła się leciutko.

— Bądź łaskawa użyczyć mi noża. Do ostrygi. Wasze ostrygi są wyśmienite. U nas, na południu, niełatwo takie dostać. Zwłaszcza teraz, w warunkach blokady wojennej… Blokada to rzecz bardzo niedobra. Prawda?

Yennefer chrząknęła cicho.

— Zauważyłam — Fringilla połknęła ostrygę, sięgnęła po drugą. - Tak, Filippa patrzy na nas. Assire też. Assire lęka się pewnie o moją lojalność wobec loży. Zagrożoną lojalność. Ona gotowa pomyśleć, że ulegnę współczuciu. Hmmm…. Kochany mężczyzna zmasakrowany. Dziewczyna, traktowana jak córka, zniknęła, może jest uwięziona… Może grozi jej śmierć? A może tylko te, że będzie wykorzystana jako karta w szulerskiej grze? Słowo daję, ja nie wytrzymałabym. Uciekłabym stąd natychmiast. Proszę, weź nóż. Dość już tych ostryg, muszę dbać o linię.

— Blokada, jak dopiero co raczyłaś zauważyć — szepnęła Yennefer, patrząc w zielone oczy nilfgaardzkiej czarodziejki — to rzecz bardzo niedobra. Wręcz wredna. Nie pozwala na zrobienie tego, na co ma się ochotę. Blokadę i można pokonać, jeśli się ma… środki. Ja ich nie mam.

— Liczysz na to, że ci je dam? — Nilfgaardka przyjrzała gię kostropatej skorupce ostrygi, którą wciąż trzymała w dłoni. - O, to nie wchodzi w grę. Jestem lojalna wobec loży, a loża, to oczywiste, nie życzy sobie, byś spieszyła na ratunek kochanym osobom. Ponadto jestem twoją nieprzyjaciólką, jak mogłaś o tym zapomnieć, Yennefer?

— W samej rzeczy. Jak mogłam?

— Przyjaciółkę — powiedziała cicho Fringilla — ostrzegłabym, że nawet mając komponenty do zaklęć teleportacyjnych, nie zdoła niepostrzeżenie złamać blokady. Taka operacja wymaga czasu i zbyt rzuca się w oczy. Lepszy nieco jest jakiś niepozorny, żywiołowy przyciągacz. Powtarzam: nieco. Teleportacja na zaimprowizowany przyciągacz, jak bez wątpienia wiesz, jest bardzo ryzykowna. Przyjaciółce, gdyby decydowała się na takie ryzyko, odradzałabym. Ale ty nią nie jesteś.

Fringilla przechyliła trzymaną w dłoni skorupkę i wylała na blat stołu odrobinę morskiej wody.

— I na tym skończmy tę banalną rozmowę — powiedziała. - Loża wymaga od nas tylko wzajemnej lojalności. Przyjaźń, na szczęście, nie jest obowiązkowa.

*****

— Teleportowała się — stwierdziła chłodno i bez emocji Francesca Findabair, gdy tylko uspokoiło się wywołane zniknięciem Yennefer zamieszanie. - Nie ma się co gorączkować, moje panie. Teraz już nic na to nie poradzimy. Jest za daleko. To mój błąd. Podejrzewałam, że jej obsydianewa gwiazda maskuje echo zaklęć…

— Jak ona to zrobiła, cholera jasna? — wrzasnęła Filippa. - Echo mogła stłumić, to nie jest trudne. Ale jakim cudem otworzyła sobie portal? Montecalvo ma blokadę!

— Nigdy jej nie lubiłam — wzruszyła ramionami Sheala de Tancarrille. - Nigdy nie pochwalałam jej stylu życia. Ale nigdy nie kwestionowałam jej zdolności.

— Ona wyszczeka wszystko! — rozdarła się Sabrina Glevissig. - Wszystko o loży! Poleci wprost…

— Bzdura — przerwała żywo Triss Merigold, patrząc na Franceskę i Idę Emean. - Yennefer nie zdradzi nas. Nie dlatego stąd uciekła, by nas zdradzić.

— Triss ma rację — poparła ją Margarita Laux-Antflle. - Ja wiem, dlaczego ona uciekła, kogo chce ratować. Ja widziałam je obie, ją i Ciri, razem. I wszystko rozumiem.

— A ja nic nie rozumiem! — wrzasnęła Sabrina i znowu zrobiło się głośno.

Assire var Anahid nachyliła się ku przyjaciółce.

— Nie pytam, dlaczego to zrobiłaś — szepnęła. - Nie pytam, jak to zrobiłaś. Pytam: dokąd?

Fringilla Vigo uśmiechnęła się nieznacznie, głaszcząc palcami rzeźbioną głowę sfinksa na poręczy fotela.

— A skąd ja mogę wiedzieć — odszepnęła — z którego wybrzeża pochodzą te ostrygi?

Загрузка...