16 Dziwne nieobecności

Następnego ranka, jeszcze zanim pierwszy rąbek słońca wychynął zza horyzontu, Egwene zwołała posiedzenie Komnaty Wieży. W Tar Valon takie posiedzenie odbyłoby się z wielką pompą, zresztą nawet po wyjeździe z Salidaru, a więc wśród trudów podróży, zdobywały się niekiedy na jakieś ceremonialne gesty. Tymczasem tego dnia Sheriam zwyczajnie wędrowała od jednego namiotu do drugiego, bo było jeszcze zbyt ciemno, by obwieścić wszem i wobec, że Zasiadająca na Tronie Amyrlin nakazuje Komnacie Zasiąść. W rzeczy samej nie zasiadły w ogóle, tylko w szarzyźnie poprzedzającej właściwy wschód słońca osiemnaście kobiet ustawiło się w półkolu na gołym śniegu, by wysłuchać Egwene, wszystkie szczelnie opatulone, by chronić się przed mrozem, który zamieniał ich oddechy w parę.

Pojawiły się też inne siostry, które chciały się przysłuchiwać obradom, z początku ledwie kilka, ale kiedy nikt ich nie odprawił, grupka zaczęła się rozrastać w gwarze rozmów. Bardzo cichym gwarze. Niewiele sióstr miałoby czelność zakłócać spokój którejś z Zasiadających, a co dopiero całej Komnaty. Przyjęte w sukniach i płaszczach obrzeżonych lamówkami, które pojawiły się za plecami Aes Sedai, naturalnie zachowywały się ciszej, a od nich jeszcze cichsze były nowicjuszki, choć znacznie liczniejsze. W obozie mieszkało obecnie półtora raza więcej nowicjuszek niż sióstr, aczkolwiek mało która posiadała stosowny biały płaszcz i większość musiała się zadowolić prostą białą spódnicą zamiast sukni nowicjuszki. Niektóre siostry wciąż uważały, że powinny wrócić do dawnych obyczajów i pozwalać, by dziewczęta same się do nich zgłaszały, ale większość żałowała tych straconych lat, kiedy to szeregi Aes Sedai skurczyły się niepokojąco. Egwene sama niemal drżała na myśl o tym, w co mogła się przeobrazić Biała Wieża. Dlatego cieszyła się ze zmiany tak ewidentnie korzystnej, że nawet Siuan nie mogła się jej sprzeciwiać.

W gromadzący się tłum zza namiotu wyszła Carlinya i zatrzymała się jak wryta na widok Egwene oraz Zasiadających. Normalnie opanowana aż po palce u stóp, Biała siostra wytrzeszczyła teraz oczy, a jej twarz zdążyła poczerwienieć, zanim pospiesznie umknęła w przeciwną stronę, oglądając się przez ramię. Egwene w porę się pohamowała i nie skrzywiła. Wszystkie były zanadto zaabsorbowane tym, co miała zrobić tego ranka, by cokolwiek dostrzec, ale prędzej czy później ktoś zauważy i zacznie się dziwować.

Sheriam rozchyliła poły pokrytego delikatnym haftem płaszcza, odsłaniając wąską błękitną stułę Opiekunki, dygnęła przed Egwene tak formalnie, jak tylko jej na to pozwalało grube odzienie, i dopiero wtedy zajęła miejsce u jej boku. Ta otulona w wiele warstw przedniej wełny i jedwabi kobieta o ognistorudych włosach była ucieleśnieniem spokoju. Kiedy Egwene skinęła głową, zrobiła krok w przód i zaintonowała starożytną formułę czystym i donośnym głosem.

— Idzie już! Idzie! Strażniczka Pieczęci, Płomień Tar Valon, Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Miejcie się na baczności, albowiem ona już idzie! — Te sformułowania zdawały się trochę tu jakby nie na miejscu, zwłaszcza że Egwene już tu przecież była, wcale nie szła. Zasiadające stały w milczeniu, czekały. Niektóre krzywiły się ze zniecierpliwieniem albo niespokojnie bawiły się fałdami płaszczy lub spódnic.

Egwene odrzuciła poły swego płaszcza, odkrywając siedmiobarwną stułę, którą udrapowała sobie na szyi. Tym kobietom trzeba było stale, na wszelkie możliwe sposoby przypominać, że ona jest naprawdę Zasiadającą na Tronie Amyrlin.

— Podróżowanie przy takiej pogodzie męczy wszystkich bez wyjątku — zaczęła, nie tak donośnie jak Sheriam, ale dostatecznie głośno, by wszystkie mogły ją słyszeć. Poczuła dreszcz wyczekiwania, od którego nieomal kręciło się jej w głowie. — Postanowiłam, że zatrzymamy się tutaj na dwa, może trzy dni. — Słysząc to, zgromadzone zadarły głowy i zaczęły słuchać uważniej. Miała nadzieję, że w tłumie jej słuchaczek jest też gdzieś Siuan. Naprawdę starała się przestrzegać treści Przysiąg. — Konie też potrzebują odpoczynku, a i niejeden wóz domaga się pilnych napraw. Opiekunka zajmie się niezbędnymi przygotowaniami. — I od tego momentu zaczęło się na dobre.

Nie spodziewała się kłótni bądź dyskusji i nie pomyliła się. Nie było żadnej przesady w tym, co powiedziała w swojej rozmowie z Siuan. Zbyt wiele sióstr liczyło na cud, dzięki któremu nie musiałyby na oczach całego świata maszerować na Tar Valon. Nawet pośród tych w głębi duszy przekonanych, że Elaidę należy obalić dla dobra Wieży, zbyt wiele chętnie uczepiłoby się szansy na jakąś zwłokę, szansy na to, że taki cud jednak może nastąpić.

Jedna z tych ostatnich, Romanda, nie zaczekała, aż Sheriam wygłosi formułę zamykającą posiedzenie, tylko zwyczajnie odeszła, zaraz gdy Egwene skończyła mówić. Magla, Saroiya i Varilin, w rozwianych płaszczach, pomknęły jej śladem. O ile ktoś tu mógł mknąć, kiedy nogi przy każdym kroku zapadały się po kostki w śnieg. Tak czy owak, zrobiły z siebie niezłe widowisko — niby były Zasiadającymi, a jednak zdawały się nie oddychać bez pozwolenia Romandy. Kiedy Lelaine spostrzegła, że Romanda się oddala, gestem ręki odwołała z półkola Faiselle, Takimę i Lyrelle: odeszły razem, nie oglądając się za siebie, niczym łabędzica z trójką wystraszonych piskląt. A skoro już o tym mowa, pozostałe Zasiadające ledwie raczyły zaczekać, aż Sheriam wymówi końcowe „Odejdźcie teraz w Światłości”. Gdy Egwene odwróciła się, by odejść, jej Komnata Wieży już pierzchała we wszystkich kierunkach. Mrowienie stawało się coraz silniejsze. I coraz bardziej kręciło się w głowie.

— Trzy dni — mruknęła Sheriam, podając Egwene rękę, by pomóc jej przejść po porytej koleinami ścieżce. W jej skośnych, zielonych oczach czaiło się pytanie. — Zdziwiłaś mnie, Matko. Wybacz, ale niemal zapierałaś się piętami za każdym razem, gdy chciałam, abyśmy się zatrzymali na dłużej niż jeden dzień.

— Pogadaj najpierw z kołodziejami woźnicami — powiedziała jej Egwene. — Nie ujedziemy daleko, jeśli będą padały nam konie i rozsypywały się wozy.

— Jak rzeczesz, Matko — odparła tamta, może niekoniecznie potulnie, ale dając do zrozumienia, że absolutnie się z nią zgadza.

Droga wcale nie była teraz lepsza niż nocą i nieraz zdarzało im się poślizgnąć, dlatego też szły powoli, trzymając się pod ramię. Sheriam oferowała więcej wsparcia, niż Egwene potrzebowała, ale robiła to bardzo dyskretnie. Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie powinna padać na siedzenie na oczach pięćdziesięciu sióstr i setki służących, ale też nie powinno się jej publicznie podpierać, jakby była jakąś kaleką.

Większość Zasiadających, które przysięgły lojalność wobec Egwene — w tym Sheriam — kierowała się zwykłym strachem i instynktem samozachowawczym. Gdyby Komnata się dowiedziała, że do Tar Valon zostały wysłane siostry, które miały urobić tamtejsze Aes Sedai, i że co gorsza ów fakt został utajniony ze strachu przed Sprzymierzeńcami Ciemności wśród Zasiadających, to bez wątpienia spędziłyby resztę życia na pokucie i wygnaniu. Dlatego właśnie kobiety, którym się kiedyś wydawało, że mogą traktować Egwene niczym marionetkę, gdy ich stronnictwa w Komnacie osłabły, ni stąd, ni zowąd jakoś przysięgały jej posłuszeństwo. Była to rzadkość, nawet jeśli brać pod uwagę sekretne historie; od sióstr oczekiwano, że będą okazywały posłuszeństwo Amyrlin, ale składanie jej przysięgi lojalności stanowiło absolutne novum. Większość nadal nie do końca potrafiła się z tym pogodzić, aczkolwiek istotnie były posłuszne. Nieliczne zachowywały się równie paskudnie jak Carlinya, ale Egwene na własne uszy słyszała, jak Beonin szczękały zęby, gdy po raz pierwszy widziała Egwene z Zasiadającymi po ceremonii składania przysiąg. Morvrin wyglądała na zdumioną za każdym razem, gdy jej wzrok padał na Egwene, jakby nadal nie do końca wierzyła w to, co się stało, a Nisao chyba ani na chwilę nie przestawała marszczyć czoła. Anaiya mlaskała językiem, komentując w ten sposób cały sekret, a Myrelle często się wzdragała, aczkolwiek z jeszcze innych powodów niż tylko składane przysięgi. Za to Sheriam najzwyczajniej zaczęła wypełniać rolę Opiekunki Kronik, tak jak należało, a nie tylko z nazwy.

— Czy wolno mi zasugerować, że należy skorzystać z okazji i sprawdzić, co ta okolica oferuje w zakresie żywności i paszy, Matko? Kończą nam się zapasy. — Sheriam skrzywiła się z niepokojem. — Najgorzej jest z herbatą i solą, ale wątpię, abyśmy znaleźli tu te artykuły.

— Rób, co możesz — odparła Egwene uspokajającym tonem. Dziwne, pomyśleć, że Sheriam budziła w niej kiedyś taki lęk. I jakby jeszcze dziwniejsze, że teraz, kiedy nie była już Mistrzynią Nowicjuszek, kiedy przestała już ciągnąć i popychać Egwene, by postępowała zgodnie z jej nakazami, Sheriam zdawała się szczęśliwsza. — Mam do ciebie pełne zaufanie, Sheriam. — Sheriam rozpromieniła się, słysząc komplement.

Tarcza słońca nie zawisła jeszcze nad namiotami i wozami rozciągającymi się we wschodniej części obozu, a jednak wszędzie już tętniło życie. W pewnym sensie. Kucharki sprzątały po śniadaniu, korzystając z pomocy stadka nowicjuszek. Te młode kobiety zapewne rozgrzewały się przy szorowaniu kotłów śniegiem, bo wykonywały tę czynność z niezwykłym zapałem, inaczej niż kucharki, które poruszały się ospale, często przystając, by rozmasować sobie plecy albo westchnąć, opatulając się szczelniej płaszczami i wpatrując apatycznie w śnieg. Dygoczący z zimna służący, ubrani w większość posiadanych ubrań, którzy zaraz po pospiesznie spożytym śniadaniu wzięli się za rozbijanie namiotów i wyładowywanie wozów, teraz potykali się, wynosząc płachty i wlokąc kufry. Rozespani i umęczeni stajenni odprowadzali konie, które wcześniej zdążyli już zaprząc. Egwene słyszała jakieś pomruki niezadowolenia ze strony ludzi, którzy nie zauważali, że obok są siostry, ale większość mieszkańców obozu była chyba zbyt zmordowana, by głośno narzekać.

Prawie wszystkie Aes Sedai, których namioty zostały już rozbite, poznikały w ich wnętrzach, ale całkiem sporo sióstr wciąż jeszcze dyrygowało robotnikami albo spieszyło po wydeptanych w śniegu ścieżkach, by doglądać jakichś swoich spraw. Dla odmiany zdradzały równie niewielkie zmęczenie jak ich Strażnicy, którzy jakimś sposobem wyglądali tak, jakby spali dokładnie tyle, ile było trzeba, by przetrwać ten piękny wiosenny dzionek. Egwene podejrzewała, że to właśnie dlatego siostry tak naprawdę zdawały się czerpać bezpośrednio siły od Strażników, pomijając już wykorzystanie Mocy więzi zobowiązań. Jeśli Strażnik sam przed sobą nie przyznawał się, że jest mu zimno, że jest zmęczony tudzież głodny, nie było innego wyjścia i należało to znosić.

Na jednej z bocznych ścieżek pojawiła się Morvrin, trzymając kurczowo ramię Takimy. Może owo ramię służyło jej za podpórkę, ale Morvrin była dość tęga, więc niższa od niej Takima zdawała się jeszcze drobniejsza niż w rzeczywistości. A może Morvrin w ten sposób pilnowała, by Takima jej nie uciekła; potrafiła być bardzo uparta, gdy już raz wytyczyła sobie jakiś cel. Egwene skrzywiła się. Wprawdzie można się było spodziewać, że Morvrin będzie chciała zostać Zasiadającą Brązowych, ale Egwene myślała, że to raczej Janya albo Escaralde mają więcej szans. Obie kobiety zniknęły z zasięgu wzroku za nakrytym płócienną plandeką wozem, Morvrin pochylała się, by móc szeptać coś swej towarzyszce do ucha. Nie było jak sprawdzić, czy Takima nadstawia ucha na jej słowa.

— Czy coś cię niepokoi, Matko?

Egwene zmusiła się do uśmiechu.

— To, co zawsze, Sheriam, to, co zawsze.

Rozstały się pod Gabinetem Amyrlin, Sheriam poszła wypełniać jej polecenia, a Egwene weszła do środka, by sprawdzić, czy wszystko gotowe. Zdziwiłaby się, gdyby tak nie było. Selame właśnie ustawiała tacę z herbatą na stoliczku do pisania. Miała na sobie suknię ozdobioną kolorowymi paciorkami i bardzo zadzierała nosa, tak że na pierwszy rzut oka nikt by o niej nie powiedział, że to służąca, niemniej dopilnowała wszystkiego. Rozjarzone węgle w dwu koszach przeganiały nieco chłód, choć niestety, duża część ciepła uciekała przez dymnik w dachu namiotu. W powietrzu unosiła się przyjemna woń suszonych ziół dorzuconych do węgli, a łojowe świece były przycięte i zapalone. Przy takiej pogodzie nie zostawiało się uchylonej klapy wejścia, nawet by wpuścić nieco światła z zewnątrz.

Siuan też już była na miejscu, z plikiem papierzysk w ręku, twarzą pełną udręki i smużką atramentu na nosie. Dzięki temu, że piastowała stanowisko sekretarza Amyrlin, mogły pokazywać się razem jeszcze częściej, Sheriam zaś wcale nie przeszkadzała utrata tej posady. A jednak Siuan często narzekała. Jak na kobietę, która rzadko opuszczała Wieżę od czasu, gdy przybyła do niej, by stać się nowicjuszką, żywiła osobliwą niechęć do zamkniętych pomieszczeń. W danej chwili stanowiła uosobienie kogoś, kto bardzo się stara być cierpliwy i chce, by wszyscy o tym wiedzieli.

Selame nie przestała wprawdzie zadzierać nosa, ale za to tak się wdzięczyła i tyle razy dygała, że odebranie od Egwene jej płaszcza i rękawiczek przeobraziło się w skomplikowaną ceremonię. A na dodatek cały czas paplała, że Egwene powinna kłaść wysoko nogi, że może ona przyniesie jej podomkę i że może powinna zostać, na wypadek gdyby Matka chciała czegoś jeszcze, aż wreszcie Egwene niemal ją wygnała. Herbata smakowała miętą. Przy takiej pogodzie! Z Selame trudno było wytrzymać i raczej nie dało się nazwać jej lojalną, ale naprawdę się starała.

Nie czas jednak na pogaduszki i popijanie herbatki. Egwene poprawiła stułę i usiadła za biurkiem, odruchowo poprawiając nogę krzesła, żeby się pod nią nie załamało, a Siuan przycupnęła na rozchybotanym zydlu, po drugiej stronie biurka. Herbata tymczasem stygła. Nie rozmawiały ani o planach, ani o Garecie Brynie, ani o swoich nadziejach; w tych sprawach na razie nic więcej nie można było zrobić. Raporty i problemy spiętrzyły się podczas podróży, a zmęczenie udaremniało wszelkie próby ich załatwienia, należało więc teraz skorzystać z przerwy i wszystkie przejrzeć. Fakt, że gdzieś w okolicy obozowała wroga armia, niczego nie zmieniał.

Egwene zastanawiała się czasami, skąd się biorą te góry papieru, skoro tak bardzo nie dostawało wszelkich innych rzeczy. Raporty, które wręczała jej Siuan, zawierały szczegółowe listy braków i niewiele więcej. Przy czym listy te uwzględniały nie tylko te artykuły, o których napomykała Sheriam, ale również węgiel, gwoździe, żelazo dla kowali, koła do wozów, skórę i naoliwione nici dla rymarzy, lampy oliwne, świece i sto innych rzeczy, nawet mydło. A poza tym wiele rzeczy zużywało się — od butów po namioty — a wszystko to Siuan spisywała swym wyrazistym pismem, które stawało się jakby coraz bardziej agresywne, w miarę jak nagliła potrzeba, o której akurat pisała. Podsumowanie ich finansów sprawiało wrażenie naniesionego na papier w ogniu strasznej furii. I na domiar złego nie było jak temu wszystkiemu zaradzić.

Wśród papierów Siuan znalazło się kilka notatek od Zasiadających, w których te sugerowały rozwiązania ich problemów finansowych. Czy raczej nie tyle sugerowały, ile informowały Egwene o planach, jakie zamierzały przedstawić Komnacie. Niestety, plany te mogły przynieść niewiele korzyści, a za to miały mnóstwo wad. Moria Karentanis, na przykład, proponowała wstrzymać wypłaty żołdu dla żołnierzy, który to pomysł, jak dalece Egwene się orientowała, Komnata dawno już temu odrzuciła, zrozumiawszy, że wówczas ich armia stopniałaby niczym śnieg na letnim słońcu. Z kolei Malind Nachenin proponowała wystosować odezwę do okolicznych arystokratów, odezwę tak sformułowaną, że bardziej przypominała żądanie i równie dobrze mogłaby podburzyć całą okolicę przeciwko nim; podobne konsekwencje mógł pociągnąć za sobą pomysł Sality Toranes, by obłożyć podatkiem wszystkie miasta i wioski, które mijają po drodze.

Egwene zmięła te trzy listy w garści i machnęła nimi przed twarzą Siuan. Żałowała, że nie ściska w tym momencie gardeł trzech Zasiadających.

— Czy one wszystkie sądzą, że sprawy zawsze układać się będą podle ich myśli i można zupełnie ignorować rzeczywistość? Światłości, przecież zachowują się jak dzieci!

— Wieży dostatecznie często udawało się oblec jej życzenia w rzeczywistość — odparła Siuan pogodnym tonem. — A poza tym w opinii niektórych ty też lekceważysz rzeczywistość, pamiętaj o tym.

Egwene parsknęła. Na szczęście niezależnie od tego, jak głosowałaby Komnata, żadnej z powyższych propozycji nie dałoby się wprowadzić w czyn bez jej dekretu. Nawet w tak nieciekawej sytuacji dysponowała jednak jakąś władzą. Bardzo niewielką władzą, ale i tak lepsze to niż nic.

— Czy Komnata zawsze zachowuje się tak okropnie, Siuan?

Siuan przytaknęła, poprawiając się ostrożnie na swym zydlu, by nie stracić równowagi. Zydel nie miał nawet dwóch nóg tej samej długości.

— Ale bywało gorzej. Przypomnij mi kiedyś, żebym ci opowiedziała o Roku Czterech Amyrlin: tak się określa wydarzenia, które miały miejsce mniej więcej sto pięćdziesiąt lat od założenia Tar Valon. W tamtych czasach sytuacja w Wieży nie była lepsza od dzisiejszej i było wiele chętnych do chwycenia rumpla. W rzeczy samej przez pewną część tamtego roku istniały dwie rywalizujące ze sobą Wieże Tar Valon, a więc było niemal tak samo jak teraz. Ostatecznie nikt na tym nie wyszedł dobrze, nawet te siostry, którym się wydawało, że uratują Wieżę. A Wieża, rzecz jasna, ten kryzys przetrwała. Jak zawsze.

Przez te trzy tysiące lat z okładem nagromadziło się sporo różnych epizodów, w tym wiele nie znanych szerszemu ogółowi, a jednak Siuan zdawała się znać je wszystkie, i to w najdrobniejszych szczegółach. Zapewne sporą część lat spędzonych w Wieży poświęciła na grzebanie w tych sekretnych historiach. Jednej rzeczy Egwene była pewna. W miarę możliwości postara się uniknąć losu Shein, ale nie poprzestanie też na stanie obecnym, czyli sytuacji niewiele lepszej, niźli przypadła w udziale Cemaile Sorenthaine. Cemaile mogła samodzielnie decydować jedynie o tym, w co może się odziać. Na pewno poprosi Siuan, by opowiedziała jej o Roku Czterech Amyrlin, ale nie czekała na tę opowieść z utęsknieniem.

Rozedrgany snop światła wpadający przez dymnik wskazywał, że zbliża się popołudnie, a mimo to sterta papierzysk jakby wcale nie zmalała. Każda przerwa byłaby mile widziana, z jakiegokolwiek powodu.

— Co mamy w następnej kolejności, Siuan? — warknęła.


Mgnienie ruchu pochwycone kątem oka zmusiło ukrytą pośród drzew Arangar do spojrzenia w stronę obozu, który niczym mur otaczał pierścieniem namioty Aes Sedai. Właśnie opuszczał go sznur sań, pod eskortą jeźdźców sunący mozolnie na wschód. Rachityczne promienie bladego słońca lśniły refleksami w blachach zbroi i grotach lanc. Skrzywiła się szyderczo. Włócznie i konie! Prymitywna hałastra, która nie potrafiła przemieszczać się szybciej niż piechota, dowodzona przez mężczyznę, który nie miał pojęcia, co dzieje się sto mil dalej. Aes Sedai? Mogła je wszystkie zniszczyć, umierałyby, nawet nie podejrzewając, kto je zabił. Rzecz jasna, nie żyłaby wiele dłużej od nich i aż zadrżała, gdy uświadomiła sobie myśl, która jej właśnie przyszła do głowy. Wielki Władca dawał szansę na drugie życie tylko bardzo nielicznym i ona swojej nie zamierzała zmarnować.

Zaczekała, aż jeźdźcy znikną w lesie, po czym ruszyła z powrotem w stronę obozu, leniwie kontemplując swoje ostatnie sny. Gładki kożuch śniegu ukryje to, co tu pogrzebała, aż do wiosennej odwilży, a więc dostatecznie długo. Mieszkańcy obozu, dotąd zajęci jakimiś obowiązkami, wreszcie ją zauważyli, bo wyprostowani przyglądali jej się z daleka. Wbrew sobie uśmiechnęła się i obciągnęła spódnicę na biodrach. Nic już prawie nie pamiętała z tamtego życia, kiedy była mężczyzną, ciekawe, czy też była durniem, którym tak łatwo manipulować? Niepostrzeżone przeniesienie ciała przez taki tłum nie było łatwym zadaniem, za to droga powrotna przysparzała moc radości.


Poranek spędzony na przeglądaniu dokumentów wlókł się bez końca, aż wreszcie zdarzyło się nieuniknione. Do pewnych zdarzeń po prostu musiało dojść. Musiało się zrobić strasznie zimno, musiał spaść śnieg; chmury na zszarzałym niebie, wiatr. A ją musiały odwiedzić Lelaine i Romanda.

Zmęczona długim siedzeniem Egwene właśnie rozprostowywała nogi, kiedy do namiotu weszła Lelaine, z Faolain depczącą jej po piętach. Zanim klapa opadła, ogarnęło ją tchnienie mrozu. Rozejrzawszy się dookoła z miną wyrażającą lekką dezaprobatę, Lelaine ściągnęła niebieskie rękawiczki, pozwalając łaskawie, by Faolain zdjęła z jej ramion podbity rysim futrem płaszcz. Szczupła i pełna godności, równie dobrze mogła się znajdować we własnym namiocie. Wystarczył jeden zdawkowy gest jej ręki i Faolain wycofała się potulnie do kąta, razem z płaszczem Lelaine. Gdyby Zasiadająca jeszcze raz machnęła ręką, to z pewnością natychmiast by wyszła z namiotu. Jej ciemna twarz przybrała wyraz bezbrzeżnej rezygnacji, co było do niej zupełnie niepodobne.

Nieskalaną powłokę powściągliwości Lelaine na moment zastąpił zaskakująco ciepły uśmiech, przeznaczony dla Siuan. Te dwie przyjaźniły się kiedyś, dawno, dawno temu, i Lelaine zaoferowała nawet coś na podobieństwo patronatu, na który zgodziła się Faolain. Przez ów patronat należało rozumieć ochronę ze strony Zasiadającej przed szyderstwami i oskarżeniami innych sióstr. Lelaine dotknęła policzka Siuan i mruknęła cicho coś, co brzmiało jak wyrazy współczucia. Siuan zaczerwieniła się i przez krótki czas wyglądała na zaskakująco speszoną. Nie udawała, co do tego Egwene nie miała wątpliwości. Siuan nie bardzo potrafiła sobie poradzić z jednej strony z tym, co się w niej naprawdę zmieniło, a z drugiej z łatwością, z jaką się przystosowała do nowej sytuacji.

Lelaine przyjrzała się zydlowi stojącemu przed biurkiem i jak zwykle wzgardziła nim jako siedziskiem zbyt niepewnym. I dopiero wtedy przyjęła do wiadomości obecność Egwene, nieznacznie kiwając głową.

— Musimy porozmawiać o Ludzie Morza, Matko — oznajmiła tonem nazbyt stanowczym, jak na wymogi audiencji u Zasiadającej na Tronie Amyrlin.

Egwene poczuła, jak serce, które przed momentem podeszło jej do gardła, wraca na swoje miejsce, i zrozumiała, czego się bała: że Lelaine wie już wszystko, co powiedział jej lord Bryne. I zna nawet szczegóły spotkania, które miał zaaranżować. Ale w następnej chwili serce znowu drgnęło. Lud Morza? Chyba Komnata nie dowiedziała się o tym wariackim targu dobitym przez Nynaeve i Elayne? Nie potrafiła sobie wyobrazić, co też je skłoniło do takiego kroku, i nie miała pojęcia, co właściwie począć z tym fantem.

Czując, jak ściska jej się żołądek, ale nic jednak po sobie nie pokazując, zajęła miejsce za biurkiem. Czy raczej próbowała je zająć, bo niestety, noga od tego głupiego krzesła wykrzywiła się, rzecz jasna, przez co Egwene omal nie wylądowała na dywanikach, nie zdążywszy jej zgrabnie na czas wyprostować. Miała nadzieję, że nie zaczerwieniła się zbyt mocno.

— O Ludzie Morza w Caemlyn czy Cairhien? — Och, jak dobrze, przynajmniej ton głosu był należycie opanowany.

— No jakże, o tych w Cairhien! — Donośny głos Romandy przywodził na myśl rozbrzmiewający z nagła łoskot dzwonów. — Zdecydowanie o tych w Cairhien. — Wtargnęła bez zapowiedzi do namiotu, wypełniając sobą od razu całe wnętrze i sprawiając, że Lelaine wydała się przy niej nieledwie skromna. Romanda nie uśmiechała się ciepło, na urodziwej poniekąd twarzy ciepłe uśmiechy jakby nie znajdowały dla siebie miejsca.

Tuż za nią weszła Theodrin. Romanda strząsnęła płaszcz z ramion i cisnęła go w stronę szczupłej siostry o policzkach niczym dojrzałe jabłka, takim gestem, że Theodrin natychmiast pospiesznie ustawiła się w kącie naprzeciwko Faolain. Po Faolain widać było, że jest najzwyczajniej w świecie zahukana, tymczasem skośne oczy Theodrin były ogromne, jakby coś ją nieustannie dziwiło, a usta zdawały się gotowe do wydania spłoszonego okrzyku. Podobnie jak Faolain, z racji swego miejsca w hierarchii Aes Sedai, zasługiwała na zadania bardziej odpowiednie, obie jednak w najbliższej przyszłości raczej nie mogły się tego spodziewać.

Apodyktyczne spojrzenie na moment spoczęło na Siuan, jakby Romanda zastanawiała się, czy jej też nie posłać do kąta, następnie omiotło Lelaine, stając się niemal demonstracyjnie lekceważące, aż wreszcie zatrzymało się na Egwene.

— Ponoć ten młodzieniec rozmawiał z Ludem Morza, Matko. Informatorzy Żółtych w Cairhien są bardzo tym faktem poruszeni. Czy masz może jakieś pojęcie, cóż takiego mogło go zainteresować w Atha’an Miere?

Mimo że tytułowała ją właściwie, Romanda bynajmniej nie przemawiała tonem, jakim powinna się zwracać do Zasiadającej na Tronie Amyrlin, ale przecież nigdy tego nie robiła. Nie było wątpliwości, kim jest „ten młodzieniec”. Wszystkie siostry w obozie zaakceptowały Randa jako Smoka Odrodzonego, ale każdy, kto by usłyszał, jak o nim rozmawiają, uznałby, że mówią o jakimś niesfornym młodym gburze, który potrafi przyjść na wieczerzę pijany, a potem jeszcze zwymiotować na stół.

— Skąd ona ma wiedzieć, co dzieje się w głowie tego chłopca? — wtrąciła się Lelaine, zanim Egwene zdążyła otworzyć usta. Tym razem jej uśmiechu żadną miarą nie można było nazwać ciepłym. — Wszelkich odpowiedzi, jeśli takowe istnieją, Romando, należy szukać w Caemlyn. Przebywający tam Atha’an Miere nie przypłynęli po to, by zamknąć się we własnych kajutach, a nie wyobrażam sobie, co innego miałoby ściągnąć ich wysokich rangą przedstawicieli z tak daleka do miasta. W życiu nie słyszałam, by robili cokolwiek bez powodu. Niewykluczone, że to on jest przedmiotem ich zainteresowania. Do tej pory z pewnością się dowiedzieli, kim jest.

Romanda odwzajemniła uśmiech i w tym momencie aż dziw brał, że ściany namiotu nie pokryły się szronem.

— Nie wiem, po co mówić o rzeczach oczywistych, Lelaine. Najważniejsze pytanie brzmi, jak to teraz sprawdzić.

— Właśnie miałam rozwiązać ten problem, ale niestety, przeszkodziłaś swoim wtargnięciem, Romando. Matka mogłaby na przykład przekazać instrukcje Elayne albo Nynaeve, kiedy znowu spotka się z nimi w Tel’aran’rhiod. A Merilille, kiedy już dotrze do Caemlyn, mogłaby się dowiedzieć, czego chcą Atha’an Miere względnie czego chce ten chłopiec. Szkoda, że te dziewczyny nie ustanowiły sobie jakiegoś harmonogramu spotkań, w przyszłości trzeba będzie takowy wypracować. Merilille mogłaby się spotkać z którąś Zasiadającą w Tel’aran’rhiod, kiedy już się wszystkiego dowie. — Lelaine wykonała gest dłonią, z którego jasno wynikało, że sama zamierza być tą Zasiadającą. — Przyszło mi na myśl, że dogodnym miejscem byłby Salidar.

Romanda parsknęła z rozbawieniem. I również w tym parsknięciu nie było śladu ciepła.

— Wydawanie poleceń Merilille to łatwe zadanie, pozostaje jeszcze kwestia, czy ona posłucha, Lelaine. Wszak na pewno zdaje sobie sprawę, że będzie musiała odpowiedzieć na parę bardzo kłopotliwych pytań. Na przykład: dlaczego nie przywieziono do nas tej Czary Wiatrów, abyśmy ją mogły najpierw zbadać. Poza tym żadna z sióstr przębywających w Ebou Dar nie znała się zbyt dobrze na Tańcu Chmur i sama widzisz, jakie są tego rezultaty, tylko bałagan i nieprzyjemne niespodzianki. Zamierzam postawić Komnacie pytanie dotyczące zaangażowanych w to wszystko osób. — Nagle głos siwowłosej kobiety stał się gładki jak masło. — O ile pamiętam, to ty wsparłaś wybór Merilille.

Lelaine wzdrygnęła się najpierw, a zaraz potem wyprostowała dumnie. Jej oczy miotały błyski.

— Wsparłam kandydaturę wysuniętą przez Szare, Romando, nic więcej — oznajmiła z oburzeniem. — Skąd mogłam wiedzieć, że ona postanowi użyć Czary? I że włączy do kręgu dzikuski z Ludu Morza! Skąd jej przyszło do głowy, że mogą znać się na pracy z pogodą tak dobrze jak Aes Sedai? — Nagle jej gniew gdzieś się zapodział. Oto tłumaczyła się przed swą największą przeciwniczką w Komnacie, swoją jedyną prawdziwą przeciwniczką. I na dodatek godziła się z nią w kwestii Ludu Morza, co wedle jej zapatrywań musiało być jeszcze gorsze. Zresztą nie o to szło, że się zgadza, tylko o to, że przyznaje się do tego na głos.

Romanda pozwoliła sobie na jeszcze szerszy uśmiech, widząc, że Lelaine aż zbladła z wściekłości. Starannie wygładzała brązowe spódnice, gdy tymczasem Lelaine szukała sposobu na odwrócenie biegu spraw na własną korzyść.

— Zobaczymy, jak się na całą sprawę zapatruje Komnata, laine — zaproponowała w końcu. — Dopóki ta sprawa nie wpłynie, myślę, że Merilille nie powinna się spotykać z żadną z tych Zasiadających, które są odpowiedzialne za wybór jej osoby. Już sama tylko sugestia zmowy sprowokuje krzywe spojrzenia. Dlatego zgodzisz się, niewątpliwie, że to ja powinnam z nią porozmawiać.

Twarz Lelaine znowu pobladła, ale tym razem powody były chyba inne. Nie bała się, w każdym razie nie dała tego po sobie poznać, ale Egwene niemal widziała, jak kalkuluje w myślach, które siostry ją poprą, a które wystąpią przeciwko niej. Oskarżenie o zmowę było niemal równie poważne jak zarzut zdrady, a do jego sformułowania wymagano jedynie pomniejszej zgody. Zapewne ostatecznie mogła uniknąć wysunięcia zarzutu, ale do głosu doszłyby argumenty bardzo obciążające. Frakcja Romandy mogłaby nawet urosnąć w siłę. Co z kolei postawiłoby Egwene przed nieopisanymi zupełnie problemami, niezależnie od jej planów. I nie mogła nic zrobić, żeby temu zapobiec, chyba że ujawni prawdę o wydarzeniach w Ebou Dar. To z kolei równałoby się proszeniu ich o pozwolenie przyjęcia takiej samej oferty, na jaką zgodziły się Faolain i Theodrin.

Egwene zrobiła głęboki wdech. Przynajmniej mogła nie dopuścić, by Salidar stał się miejscem umówionych spotkań w Tel’aran’rhiod, bo przecież to właśnie tam spotykała się obecnie z Elayne i Nynaeve. O ile wciąż było to aktualne, od ostatniej narady minęło bowiem wiele dni. Zasiadające stale wchodziły do Świata Snów i dlatego znalezienie miejsca, gdzie na pewno nie mogły się pojawić, było niezwykle trudne.

— Następnym razem, gdy spotkam się z Elayne albo Nynaeve, przekażę im wasze instrukcje w odniesieniu do Merilille. Powiadomię was też, kiedy będzie gotowa na spotkanie. — Co zapewne nigdy nie nastąpi, po tym, jak zapozna się z instrukcjami.

Zasiadające gwałtownie obróciły głowy i dwie pary oczu wpatrzyły się w nią. Zapomniały, że ona tu jest! Musiała bardzo się starać, żeby zachować niewzruszoną minę, i na szczęście w porę przestała z irytacją przytupywać stopą. Sytuacja nakazywała jej jeszcze jakiś czas zachowywać się zgodnie z wyobrażeniami, jakie o niej miały. Jeszcze tylko trochę. Przynajmniej już jej tak nie mdliło. Była zwyczajnie zła.

Chwilowe milczenie przerwała Chesa, która wparowała do namiotu z popołudniowym posiłkiem dla Egwene na tacy nakrytej serwetą. Ciemnowłosa, pulchna i ładna, jakimś cudem okazała im wszystkim należny szacunek, nie płaszcząc się jednocześnie ze strachu. To dygnięcie było tak proste jak jej szara suknia ozdobiona odrobiną pospolitej koronki przy szyi.

— Wybaczcie, że przeszkadzam, Matko, Aes Sedai. Przepraszam, że tak późno przychodzę, Matko, ale Meri gdzieś chyba poniosło. — Mlasnęła językiem z irytacją, gdy stawiała tacę przed Egwene. Na swoje i cudze błędy patrzyła z jednaką niechęcią.

Romanda zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Jakkolwiek by było, nie mogła okazywać przesadnego zainteresowania jedną z pokojówek Egwene. Zwłaszcza taką, która szpiegowała na jej poleceńie. Jak Selame na użytek Lelaine. Egwene starała się nie zerkać na Theodrin albo Faolain, które nadal tkwiły posłusznie w swoich kątach, bardziej podobne zwykłym Przyjętym niż Aes Sedai.

Chesa otwarła usta, ale zaraz je zamknęła, być może onieśmielona obecnością Zasiadających. Egwene poczuła ulgę, kiedy tamta zaraz dygnęła i wyszła, mrucząc:

— Za pozwoleniem, Matko.

W obecności innych sióstr Chesa zawsze wygłaszała swoje rady w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, ale akurat teraz przypominanie, że powinna zjeść, dopóki strawa jest gorąca, było ostatnią rzeczą, jakiej Egwene pragnęła.

Lelaine podjęła temat, jakby w ogóle im nie przerwano.

— Trzeba się koniecznie dowiedzieć, czego chcą Atha’an Miere — stwierdziła stanowczym tonem. — Albo czego chce ten chłopiec. Może pragnie zostać również ich królem. — Wyciągnęła ręce, pozwalając, by Faolain nałożyła jej z powrotem płaszcz na ramiona, co smagła kobieta zrobiła z wielką czcią. — Będziesz pamiętała, żeby mnie powiadomić, jeśli coś ci przyjdzie do głowy, Matko? — Zabrzmiało to niemal jak żądanie.

— Starannie wszystko przemyślę — zapewniła ją Egwene. Co wcale nie znaczyło, by zamierzała się dzielić swymi przemyśleniami. Sama żałowała, że dotąd nie znalazła żadnej odpowiedzi. W odróżnieniu od Komnaty wiedziała, że Atha’an Miere uważają Randa za Coramoora z ich proroctw, ale nawet nie próbowała odgadnąć, czego on chce od nich albo oni od niego. Elayne twierdziła, że kobiety z Ludu Morza, które im towarzyszą, nie mają zielonego pojęcia. A może tylko tak mówiły. Egwene niemal żałowała, że w obozie nie ma którejś z tej garstki sióstr, mających rozeznanie w sprawach z Atha’an Miere. Tak czy owak, było oczywiste, że Poszukiwaczki Wiatrów przysporzą im jeszcze kłopotów.

Romanda machnęła ręką i Theodrin jak oparzona podskoczyła do niej z płaszczem. Romanda nie była zachwycona tym, że Lelaine zdołała wziąć się w garść. Było to widać wyraźnie po jej minie.

— Pamiętaj przekazać Merilille, że chcę z nią pomówić, Matko — powiedziała, i nie była to bynajmniej prośba.

Przez krótką chwilę dwie Zasiadające stały tylko i wpatrywały się w siebie, tak pochłonięte wzajemną animozją, że znowu zapomniały o obecności Egwene. Ruszyły do wyjścia bez pożegnania, niemalże się przy tym przepychając, aż wreszcie Romanda wyszła pierwsza, wlokąc za sobą Theodrin. Lelaine obnażyła zęby i właściwie wypchnęła Faolain z namiotu.

Siuan westchnęła serdecznie, nawet nie starając się ukryć ulgi.

— Za twoim pozwoleniem, Matko — mruknęła drwiąco Egwene. — Jeśli pozwolisz, Matko. Możecie odejść, córki. — Wypuściwszy długo wstrzymywany oddech, usadowiła się z powrotem na swym krześle, które natychmiast gruchnęło na dywaniki. Podniosła się powoli, po czym wygładziła spódnice i poprawiła stułę. Dobrze chociaż, że nie doszło do czegoś takiego w obecności tamtych. — Idź znaleźć coś do jedzenia, Siuan. I przyjdź z tym tutaj. Czeka nas jeszcze długi dzień.

— Bywają upadki znacznie bardziej bolesne — powiedziała Siuan jakby do siebie i dopiero wtedy wymknęła się z namiotu. I dobrze dla niej, że wyszła tak prędko, bo inaczej Egwene by jej nagadała.

Wróciła niebawem. Razem posiliły się czerstwymi bułkami, gulaszem z soczewicy, w którym pływały twarde skrawki mięsa — Egwene nie przyglądała się im zbyt uważnie. Na szczęście później przeszkadzano im tylko parę razy, podczas każdego z najść milkły i udawały, że czytają raporty.

Chesa najpierw przyszła po tacę, a potem jeszcze przyniosła nowe świece, gderając przy tym zupełnie jak nie ona.

— Kto by się spodziewał, że Selame też zaginie? — mruczała, na poły do siebie. — Pewnie gdzieś się ściska z żołnierzami. To ten zły wpływ Halimy:

Chuderlawy młodzieniec, któremu ciekło z nosa, wymienił gasnące węgle w koszu — bardzo dbano o to, by Amyrlin było ciepło, co zresztą o niczym nie świadczyło — potknął się przy tym o własne buty i zagapił na Egwene w sposób, który rekompensował wizytę dwóch Zasiadających. Pojawiła się też Sheriam, by ni stąd, ni zowąd spytać, czy Egwene ma jakieś nowe polecenia, a potem wyraźnie było widać, że chciała zostać. Może to świadomość kilku sekretów wywołała u niej taką nerwowość, toczyła bowiem wokół rozbieganym wzrokiem.

I to już wszyscy: Egwene nie była pewna, czy to dlatego nikt więcej nie przyszedł, bo nikt nie chciał bez powodu zawracać głowy Amyrlin, czy raczej dlatego, bo wszyscy wiedzieli, że prawdziwe decyzje podejmuje Komnata.

— Nie jestem w stanie skomentować raportu o żołnierzach z Kandoru maszerujących na południe — powiedziała Siuan, gdy tylko klapa wejścia opadła za Sheriam. — To jedyna informacja na ten temat, poza tym mieszkańcy Pogranicza rzadko oddalają się od Ugoru, ale z kolei o tym wie każdy dureń, dlatego więc trudno podejrzewać, żeby ta wiadomość miała być zmyślona.

Siuan udawało się dotąd trzymać bardzo ścisłą kontrolę nad siatką informatorów Amyrlin, dzięki czemu raporty, domysły i plotki spływały do niej stałym strumieniem, mogły je studiować razem z Egwene zawczasu i decydować, co przekazać Komnacie. Leane też dysponowała swoją własną siatką, która uzupełniała ten przepływ informacji. Większość była przekazywana dalej — o niektórych rzeczach Komnata musiała wiedzieć, mimo braku jakichkolwiek gwarancji, że z kolei Ajah dzielą się z Egwene tym, czego dowiadywali się ich agenci — jednak wszystko należało przesiać, w poszukiwaniu tego, co mogło się okazać niebezpieczne albo posłużyć odwróceniu uwagi od ich prawdziwego celu.

Ostatnimi czasy doniesienia informatorów okazywały się prawie bezużyteczne. Cairhien rodziło nieprzeliczone mnóstwo plotek o Aes Sedai, które rzekomo zawarły jakieś przymierze z Randem, albo nawet będących na służbie u niego, aczkolwiek te ostatnie przynajmniej można było z miejsca odrzucić. Mądre nie mówiły prawie nic o Randzie względnie o osobach z nim związanych, ale z ich słów wynikało, że Merana czeka na jego powrót i z pewnością siostry w Pałacu Słońca, gdzie mieścił się pierwszy tron zdobyty przez Smoka Odrodzonego, stanowiły znakomite ziarno, z którego mogły kiełkować takie opowieści. Pojawiały się też plotki, których nie dawało się zlekceważyć tak łatwo, nawet jeśli nie bardzo było wiadomo, jak je potraktować. Na przykład jakiś drukarz w Illian zapewniał, że dysponuje dowodami na to, iż Rand własnoręcznie zabił Mattina Stepaneosa, a potem użył Jedynej Mocy do pozbycia się ciała, a z kolei jakaś kobieta pracująca przy dokach utrzymywała, że widziała na własne oczy, jak byłego króla, związanego, zakneblowanego i zawiniętego w dywan, wniesiono na pokład statku, który wypłynął na morze pod osłoną nocy, z błogosławieństwem kapitana Warty Portu. Ta pierwsza pogłoska miała w sobie o wiele więcej prawdopodobieństwa, ale Egwene wierzyła, że nie wpadła w ręce agenta którejś z Ajah. Rand już i tak miał niskie notowania w oczach sióstr.

I tak to się kręciło. Wychodziło na to, że Seanchanie rozgościli się już na dobre w Ebou Dar, napotkawszy na bardzo niewielki opór. Czego zresztą można się było spodziewać w kraju, gdzie prawdziwa władza królowej kończyła się w odległości kilku dni jazdy konno od stolicy, niemniej jednak tego typu wieści raczej nie podnosiły na duchu. Shaido zdawali się panoszyć wszędzie, gdzie się da, aczkolwiek wieści o nich zawsze pochodziły z ust osób, które o tym słyszały od kogoś innego, kto sam też o tym tylko usłyszał. Większość sióstr zdawała się uważać, że owo rozproszenie Shaido jest dziełem Randa, mimo zaprzeczeń Mądrych przekazanych przez Sheriam. Rzecz jasna, nikt nie miał ochoty zanadto się wgłębiać w domniemane kłamstwa Mądrych. Padały setki wymówek, bo żadna nie miała ochoty spotykać się z nimi w Tel’aran’rhiod, z wyjątkiem tych sióstr, które poprzysięgły lojalność Egwene, i trzeba im to było nakazywać. „Całkiem zwięzłe lekcje pokory”, tak Anaiya nazwała te spotkania, przy czym to określenie wcale jej nie bawiło.

— Shaido nie może być aż tylu — mruknęła Egwene. Sługa, który ostatnio dokładał węgli, gasnących już zresztą wśród popiołów, zapomniał dorzucić ziół, toteż oczy bolały ją od dymu zalegającego w powietrzu. Ale nie mogła przenieść, by się go pozbyć, bo wtedy razem z nim straciłaby całe ciepło. — Po części to muszą być działania jakichś bandytów. — Ostatecznie kto by potrafił orzec, przed kim uciekli mieszkańcy opustoszałej wioski, przed bandytami czy przed Shaido? Zwłaszcza jeśli relacja pochodziła z trzeciej, a nawet piątej ręki. — Bandytów jest wszędzie tylu, że niektóre z tych niegodziwości można spokojnie zapisać na ich konto. — Fakt, że większość z nich przypisywała sobie miano Zaprzysięgłych Smokowi bynajmniej w niczym nie zmieniał kiepskiej sytuacji. Zrobiła kilka wymachów ramionami, żeby rozluźnić napięte mięśnie.

Nagle zauważyła, że Siuan wpatruje się uparcie w jeden punkt i że wygląda, jakby zaraz miała spaść ze stołka.

— Siuan, co ty, zasypiasz? Zgoda, pracowałyśmy cały dzień, ale na dworze jest jeszcze dość światła. — Przez dymnik istotnie wciąż wpadało dzienne światło, choć wyraźnie już bladło.

Siuan zamrugała.

— Przepraszam. Ostatnimi czasy nie daje mi spokoju pewna myśl, zastanawiałam się, czy nie podzielić się nią z tobą. To coś, co dotyczy Komnaty.

— Komnata! Siuan, jeśli wiesz o czymś w związku z Komnatą!...

— Ja nic nie wiem — weszła jej w słowo Siuan. — Ja tylko podejrzewam. — Syknęła z irytacją. — Tak naprawdę to nie mam nawet żadnych konkretnych podejrzeń, albo mówiąc iaczej, nie wiem, co powinnam podejrzewać. Ale dostrzegam pewną prawidłowość.

— W takim razie lepiej mi o tym opowiedz — przykazała jej Egwene. Siuan nie raz okazywała się wyjątkowo wprawna w wykrywaniu prawidłowości tam, gdzie inni widzieli tylko galimatias.

Siuan poprawiła się na zydlu i pochyliła do przodu z wielkim przejęciem.

— No więc to jest tak. Oprócz Romandy i Morii wszystkie Zasiadające wybrane w Salidarze są... są za młode. — Siuan zmieniła się pod wieloma względami, ale nadal wyraźnie czuła się niezręcznie, gdy mówiła o wieku innych sióstr. — Escaralde jest najstarsza, ale jestem pewna, że nie ma więcej niż siedemdziesiąt lat. Nie mogę mieć całkowitej pewności, bo nie mam dostępu do ksiąg nowicjuszek, które wszak zostały w Tar Valon, a ona też nam nie powie, ale jestem prawie przekonana. W Komnacie rzadko kiedy było więcej niż jedna Zasiadająca, która miała mniej niż sto lat, a tymczasem teraz jest ich aż dziewięć!

— Ale przecież Romanda i Moria są nowe — odparła łagodnie Egwene, wspierając łokcie na stole. To był długi dzień. — I żadna nie jest młoda. Może powinnyśmy się cieszyć, że te inne są młode, bo w przeciwnym razie może wcale by mnie nie wyniosły. — Miała ochotę wskazać, że wszak sama Siuan została wybrana na Amyrlin, kiedy miała połowę lat mniej niż Escaralde, ale przypominanie tego byłoby aktem okrucieństwa.

— Być może — ciągnęła Siuan uparcie. — Romanda była pewna pozycji w Komnacie już wtedy, gdy się pojawiła. Wątpię, by jakaś Żółta odważyła się zaprotestować przeciwko jej kandydaturze. A co do Morii... Nie przykleiła się do Lelaine, ale Lelaine i Lyrelle liczyły na to, zdaje się. No, sama nie wiem. Ale przemyśl moje słowa. Kiedy kobieta zostaje wyniesiona w zbyt młodym wieku, musi istnieć jakiś powód. — Zrobiła głęboki wdech. — W moim przypadku też tak było. — Przez jej twarz przemknął grymas bólu, bólu spowodowanego zapewne przede wszystkim stratą Tronu Amyrlin, ale może też kolejnymi niepowodzeniami, jakich doświadczyła. Grymas pojawił się i niemal natychmiast zniknął. Egwene pomyślała w tym momencie, że w życiu nie poznała kobiety równie silnej jak Siuan Sanche. — Tym razem sióstr w odpowiednim wieku było aż za wiele, a jednak nie powiedziałabym, że Ajah miały z ich powodu twardy orzech do zgryzienia. W tym wszystkim jest jakaś prawidłowość i ja zamierzam się dowiedzieć, na czym ona polega.

Egwene nie zgadzała się z nią. W powietrzu pachniało zmianą, czy Siuan chciała to przyjąć do wiadomości czy nie. Elaida pogwałciła obyczaj, niemal naruszyła prawo, siłą uzurpując sobie miejsce Siuan. Siostry uciekły z Wieży i dopuściły, by świat się o tym dowiedział, czyli poważyły się na akt dotąd bez precedensu. Zmiana. Starsze siostry zapewne były bardziej przywiązane do dawnych obyczajów, ale nawet wśród nich niektóre musiały zauważyć, że wszystko się zmienia. Z pewnością to właśnie dlatego wybrano młodsze kobiety, bardziej otwarte na nowości. Może powinna rozkazać Siuan, by przestała trwonić czas na takie rzeczy? I bez tego nie mogła narzekać na brak zajęć. A może potraktować ją życzliwie i pozwolić jej kontynuować te dociekania? Ona tak rozpaczliwie pragnęła dowieść, że zmiana, której była uczestniczką, w ogóle nie miała miejsca.

Egwene nie zdążyła jednak podjąć decyzji, bo do namiotu wsunęła głowę Romanda, stanęła w wejściu, przytrzymując klapę. Na okrywającym ziemię śniegu kładły się już podługowate cienie. Prędkimi krokami zbliżał się wieczór. Twarz Romandy była tak ciemna jak te cienie. Utkwiła surowe spojrzenie w Siuan i warknęła jedno słowo.

— Wyjdź!

Egwene ledwie dostrzegalnie skinęła głową, ale Siuan już wstała. Zachwiała się wprawdzie, ale zaraz potem prędko wybiegła z namiotu. Jak przystało na siostrę z jej pozycją, musiała okazać posłuszeństwo tej, która nie dość, że była Zasiadającą, to jeszcze dysponowała taką siłą w Mocy.

Romanda opuściła klapę i objęła Źródło. Otoczona łuną saidara, utkała zabezpieczenie przeciwko podsłuchiwaniu, nawet nie udając, że prosi Egwene o pozwolenie.

— Ty idiotko! — wysyczała. — Myślałaś, że jak długo utrzymasz to w tajemnicy? Przecież żołnierze gadają, dziecko. Mężczyźni zawsze gadają! Bryne będzie miał szczęście, jeśli Komnata nie każe nabić jego głowy na pikę.

Egwene wstała powoli, wygładzając spódnicę. Spodziewała się tego, ale nadal musiała być ostrożna. Gra jeszcze się nie skończyła i wszystko mogło się w mgnieniu oka obrócić przeciwko niej. Musiała udawać naiwność, tak długo, jak będzie to konieczne.

— Czy muszę ci przypominać, że taki brak manier wobec Zasiadającej na Tronie Amyrlin to zbrodnia, córko? — spytała w odpowiedzi. Udawała już tak długo i była tak blisko.

— Zasiadająca na Tronie Amyrlin! — Romanda przeszła przez dywaniki i stanęła w odległości wyciągniętego ramienia od Egwene. — Przecież ty jesteś dzieckiem! Twoje siedzenie ciągle jeszcze pamięta chłostę, którą cię karano, gdy byłaś nowicjuszką! Będziesz miała szczęście, jeśli Komnata nie pośle cię do kąta z naręczem zabawek. Wysłuchaj mnie, jeśli chcesz tego uniknąć, i rób, co ci każę. Siadaj!

Egwene zżymała się wewnętrznie, ale usiadła. Jeszcze było za wcześnie.

Romanda skinęła głową, krótko i z satysfakcją, po czym wsparła pięści na biodrach. Patrzyła z góry na Egwene niczym surowa ciotka, która prawi kazanie niegrzecznej siostrzenicy. Bardzo surowa ciotka. Albo wręcz kat, którego właśnie rozbolał ząb.

— Spotkanie z Pelivarem i Arathelle musi się odbyć, skoro już zostało zaaranżowane. Spodziewają się Zasiadającej na Tronie Amyrlin i zobaczą ją. Przybędziesz tam z wszelką pompą i dostojeństwem przynależnymi twojemu tytułowi. I powiesz im, że to ja przemawiam w twoim imieniu, a sama będziesz trzymała język za zębami! Usunięcie ich z drogi będzie wymagało stanowczej ręki, a także udziału kogoś, kto wie, co robi. Lada chwila bez wątpienia zjawi się tu Lelaine, która będzie się starała narzucić ci swoją osobę, ale pamiętaj, że ona sama znajduje się obecnie w wielce kłopotliwej sytuacji. Spędziłam cały dzień na rozmowach z innymi Zasiadającymi i wychodzi na to, że podczas ich najbliższego posiedzenia Lelaine zostanie obarczona winą za porażki Merilille i Merany. Jeśli więc masz nadzieję, że zdobędziesz doświadczenie potrzebne ci, by dorosnąć do stuły, to musisz wiązać tę nadzieję z moją osobą! Zrozumiałaś?

— Jak najbardziej — odparła Egwene potulnym głosem. Jeśli pozwoli Romandzie przemawiać w swoim imieniu, to wtedy nikt już nie będzie miał żadnych wątpliwości. Komnata i cały świat dowiedzą się, kto trzyma za kark Egwene al’Vere.

Romanda przez chwilę zdawała się borować wzrokiem dziury w jej czaszce, aż wreszcie przytaknęła.

— Oby tak było. Zamierzam usunąć Elaidę z Tronu Amyrlin i nie chcę, by moje starania zostały zaprzepaszczone, bo jakiemuś dziecku się wydaje, że potrafi przejść na drugą stronę ulicy nie trzymane przez nikogo za rękę. — Parsknęła, zarzuciła sobie płaszcz na ramiona i wypadła z namiotu. Razem z nią zniknęło zabezpieczenie.

Egwene siedziała i patrzyła krzywo na wejście do namiotu. Dziecko? Ażeby ta kobieta sczezła, ona jest Zasiadającą na Tronie Amyrlin! Wszak same ją wyniosły, czy im się to podoba czy nie, i będą musiały się z tym w końcu pogodzić! Porwała ze stołu kamienny kałamarz i cisnęła nim w klapę.

Lelaine uchyliła się, ledwie unikając strumieni atramentu.

— Miarkuj się, miarkuj, dziecko — powiedziała dźwięcznie, wchodząc do środka.

Podobnie jak Romanda nie poprosiła o pozwolenie, tylko objęła Źródło i utkała zabezpieczenie, by nikt nie mógł podsłuchać, o czym rozmawiają. O ile Romanda była jedną furią, to Lelaine zdawała się zadowolona z siebie, bo zacierała dłonie i uśmiechała się.

— Zapewne nie muszę cię informować, że twój sekrecik wyszedł na jaw. Lord Bryne postąpił bardzo nieładnie, ale wydaje mi się, że jest dla nas zbyt cenny, by go zabijać. I dobrze dla niego, że tak myślę. Ale mniejsza o to. Przypuszczam, że Romanda powiedziała ci o spotkaniu z Pelivarem i Arathelle i zaproponowała, że to ona będzie przemawiała w twoim imieniu. Mam rację? — Egwene poruszyła się, ale Lelaine uspokoiła ją machnięciem ręki. — Nie musisz odpowiadać. Znam Romandę. Niestety, dla niej dowiedziałam się o wszystkim prędzej niż ona, ale zamiast biec prosto do ciebie, wypytałam inne Zasiadające. Chcesz wiedzieć, co myślą?

Egwene wbiła dłonie w swój podołek, by ukryć, że zaciska je w pięści.

— Spodziewam się, że mi powiesz.

— Nie masz prawa mówić do mnie takim tonem — skarciła ją Lelaine, ale w następnej chwili już znowu się uśmiechała. — Komnata jest z ciebie niezadowolona. Bardzo niezadowolona. Nietrudno sobie wyobrazić, czym groziła ci Romanda, ale to ja mogę spokojnie zmienić te groźby w czyn. Z kolei Romanda wytrąciła z równowagi wiele Zasiadających swoimi matactwami. Jeśli więc nie chcesz jeszcze bardziej nadwątlić autorytetu, którego obecnie masz tak niewiele, to zdziwisz jutro Romandę, mówiąc, że to ja przemawiam w twoim imieniu. Aż trudno dać wiarę, że Arathelle i Pelivar okazali się tacy głupi, że poważyli się na akt omalże szaleńczy, ale zapewniam, będą uciekali z podkulonymi ogonami, kiedy już z nimi skończę.

— Skąd mam wiedzieć, że nie zrealizujesz swoich pogróżek? — Egwene miała nadzieję, że jej gniewne pomruki zostaną odebrane jako wyraz potulności. Na Światłość, jaka ona była już tym wszystkim zmęczona!

— Ponieważ ci to obiecuję — odwarknęła Lelaine. — Czy jeszcze do ciebie nie dotarło, że tak naprawdę to nie sprawujesz żadnej władzy? Rządzi Komnata, ale z kolei władzę nad Komnatą dzielimy ja i Komanda. Może za sto lat dorośniesz do stuły, ale na razie siedź cicho, nic nie rób i pozwól, by ktoś, kto wie, co czyni, pokierował procesem obalania Elaidy.

Po wyjściu Lelaine Egwene znowu tylko siedziała i gapiła się przed siebie. Tym razem nie pozwoliła, by jej gniew doszedł do stanu wrzenia.

„Może dorośniesz do stuły”. Prawie słowo w słowo to samo, co powiedziała Romanda. „Ktoś, kto wie, co czyni”. Czy ona przypadkiem nie oszukiwała samej siebie? Może rzeczywiście jest tylko dzieckiem, które rujnuje coś, z czym doświadczona kobieta poradziłaby sobie bez trudu?

Do namiotu wślizgnęła się Siuan, wyraźnie czymś zmartwiona.

— Właśnie przyszedł Gareth Bryne, żeby mi powiedzieć, że Komnata już wie — oznajmiła sucho. — Udawał, że przyszedł spytać o swoje koszule. On i te jego cholerne koszule! Spotkanie zostało wyznaczone na jutro, nad jeziorem, w odległości pięciu godzin jazdy na północ. Pelivar i Arathelle są już w drodze. Towarzyszy im również Aemlyn, przedstawicielka trzeciego najsilniejszego z Domów.

— To więcej niż Lelaine i Romanda uznały za stosowne mi przekazać — odparła Egwene, równie sucho. Nie. Sto lat bycia prowadzoną za rękę, popychaną, podnoszoną za kark, albo nawet tylko pięćdziesiąt czy wręcz pięć i nie będzie się nadawała do niczego więcej. Jeśli ma dorosnąć, musi dorosnąć już teraz.

— Och, krew i przeklęte popioły — jęknęła Siuan. — Ja tego nie wytrzymam! Co one ci powiedziały? Jak poszło?

— Mniej więcej tak, jak się spodziewałyśmy. — Egwene aż się uśmiechnęła ze zdziwienia, które odbiło się również w tonie jej głosu. — Siuan, nie mogłyby przekazać mi Komnaty w lepszy sposób, niż gdybym im powiedziała, co mają zrobić.


Ostatki światła bladły już, kiedy Sheriam weszła do swojego niewielkiego namiotu, jeszcze mniejszego od namiotu Egwene. Gdyby nie pozycja Opiekunki, musiałaby go z kimś dzielić. Wsunąwszy głowę do środka, zdążyła tylko zauważyć, że ktoś tam jest, bo zaraz potem została otoczona tarczą i rzucona twarzą w dół na posłanie. Oszołomiona, próbowała krzyknąć, ale do ust wciśnięto jej róg koca. Suknia i bielizna odpadły od ciała niczym pęknięta bańka mydlana.

Czyjaś dłoń pogładziła ją po głowie.

— Miałaś mnie systematycznie informować, Sheriam. Ta dziewczyna coś sobie zamierzyła i chcę wiedzieć, co to takiego.

Minęło dużo czasu, zanim przekonała wypytującą, że już jej powiedziała wszystko, co wie, że nigdy, przenigdy nie zachowałaby dla siebie ani słowa. Gdy wreszcie została sama, padła na posłanie i potem, zwinięta w kłębek, długo łkała z bólu przepełniającego jej oćwiczone ciało, gorzko żałując, że kiedykolwiek odezwała się bodaj słowem do którejkolwiek z sióstr zasiadających w Komnacie.

Загрузка...