XIII

Ślub udał się znakomicie. Panie i panny popłakały się gremialnie. Ceremonie poprowadził Herwig, chociaż były, ale jednak król. Vesemir z Kaer Morhen i Nenneke odegrali role rodziców narzeczonych, a Triss Merigold i Eskel robili za drużbów. Galahad prowadził Ciri, a Ciri czerwieniła się jak piwonia.


Ci, którzy mieli miecze, utworzyli szpaler. Koledzy Jaskra brzdąkali na lutniach i gęślach i śpiewali pieśń specjalnie ułożoną na tę okazję, przy czym w refrenie wspomogły ich rude córki Freixeneta i syrena

Sh'eenaz, słynąca szeroko z pięknego głosu.

Jaskier wygłosił mowę, życzył nowożeńcom szczęścia, powodzenia, a nade wszystko udanej nocy poślubnej, za co dostał od Yennefer kopniaka w kostkę.


Potem wszyscy kopnęli się do sali tronowej i oblegli stół. Geralt i Yennefer, z dłońmi wciąż związanymi jedwabną szarfą zasiedli w szczycie, skąd uśmiechali się, odpowiadając na toasty i życzenia.


Goście, którzy w większości wyhulali się i wyswawolili ubiegłej nocy, ucztowali statecznie i dystyngowanie – i przez zadziwiająco długi czas nikt się nie urżnął. Niespodziewanym wyjątkiem był Jednoręki Jarre, który przebrał miarę, nie mogąc znieść widoku Ciri, płonącej rumieńcami pod maślanym wzrokiem Galahada. Nikt również nie znikał, jeśli nie liczyć Kashki, którą jednak wkrótce odnaleziono pod stołem, śpiącą na psie.


Upiorom zamczyska Rozrog poprzednia noc także musiała dać się we znaki, bo nie dawały znaku życia. Wyjątek stanowił obwieszony resztkami całunu kościotrup, który znienacka wychynął z podłogi za plecami Aglovala, Freixeneta i Myszowora. Książę, baron i druid zajęci jednak byli dyskusją o polityce i zlekceważyli zjawę. Kościotrup rozeźlił się brakiem atencji, przesunął wzdłuż stołu i zaszczękał zębami tuż nad uchem Triss Merigold. Czarodziejka, czule przytulona do ramienia Eskela z Kaer Morhen, uniosła wdzięcznie białą rączkę i strzeliła palcami. Kośćmi zajęły się psy.


– Niechaj wielka Melitele wam sprzyja, kochani – Nenneke pocałowała Yennefer i stuknęła pucharem w kielich Geralta. – Cholernie wiele czasu wam to zajęło, ale nareszcie jesteście razem. Cieszę się ogromnie, ale mam

nadzieję, że Ciri nie weźmie z was przykładu i jeżeli sobie kogoś znajdzie, będzie krócej zwlekać.


– Wygląda – Geralt ruchem głowy wskazał na zapatrzonego w wiedźminkę Galahada – że już sobie kogoś znalazła.

– Mówisz o tym dziwaku? – żachnęła się kapłanka. – O nie. Nie będzie chleba z tej mąki. Przyjrzałeś mu się? Nie? To zobacz, co on robi. Niby migdali się do Ciri, a bez przerwy ogląda i obmacuje wszystkie puchary i kubki na stole. Sam przyznasz, to niezbyt normalne zachowanie. Dziwię się tej dziewczynie, że gapi się na niego jak na obraz. Jarre, o, to co innego. Chłopak rozumny, stateczny…


– Twój rozumny i stateczny Jarre właśnie osunął się pod stół – przerwała zimno Yennefer. – Dość już o tym, Nenneke. Ciri idzie do nas.


Popielatowłosa wiedźminka usiadła na zwolnionym przez Herwiga miejscu i przytuliła się mocno do czarodziejki.

– Wyjeżdżam – powiedziała cicho.

– Wiem, córeczko.

– Galahad… Galahad… jedzie ze mną. Nie wiem, po co. Ale przecież nie mogę mu zabronić, prawda?

– Prawda. Geralt! – Yennefer uniosła na męża oczy, płonące ciepłym fioletem – Przejdź się dookoła stołu, porozmawiaj z gośćmi. Pozwalam ci też wypić. Jeden puchar. Mały. A ja chciałabym porozmawiać tu z moją córką, jak kobieta z kobietą.


Wiedźmin westchnął.

Przy stole robiło się coraz weselej. Kompania Jaskra śpiewała piosenki, i to takie, że Annice, córce wójta Caldemeyna, krew uderzyła na policzki. Smok Villentretenmerth, mocno podchmielony, obejmował jeszcze

bardziej podchmielonego dopplera Tellico i przekonywał go, że zamienienie się w księcia Aglovala celem zastąpienia tegoż w łożu syreny Sh'eenaz byłoby nietaktem towarzyskim.


Rude córki Freixeneta wyłaziły ze skóry, by spodobać się posłom królewskim, a posłowie królewscy próbowali na rozmaite sposoby imponować driadom, co w sumie powodowało istne pandemonium. Yarpen Zigrin, pociągając

perkatym nosem, tłumaczył Chireadanowi, że jako dziecko pragnął być elfem. Myszowór wrzeszczał, że rząd się nie utrzyma, a Agloval, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wiedział, o jaki rząd chodziło. Herwig opowiadał

Gardenii Biberveldt o ogromnym karpiu, którego wyholował na wędkę z pojedyńczego końskiego włosa. Hobbitka sennie kiwała głową, od czasu do czasu wrzeszcząc na męża, by przestał chlać.


Po krużgankach biegali prorocy i treserka krokodyli, nadaremnie próbując odnaleźć gnoma Schuttenbacha. Freya, dosyć widocznie mając

słabowitych mężczyzn, piła ostro z medium płci żeńskiej, przy czym obie zachowywały pełne powagi i godności milczenie.


Geralt okrążył stół, stukając się, podstawiając plecy pod gratulacyjne ciosy i policzki pod gratulacyjne całusy. Zbliżył się wreszcie do miejsca, gdzie do opuszczonego przez Ciri Galahada przysiadł się Jaskier. Galahad, wpatrując się w puchar poety, przemawiał, a poeta mrużył oczy i udawał zainteresowanie. Geralt przystanął za nimi.


– Wsiadłem tedy do tej łodzi – mówił Galahad – i odpłynąłem we mgłę, choć przyznam się wam, panie Jaskier, że serce zamierało we mnie ze zgrozy… I wyznam wam, żem wówczas zwątpił. Myślałem, że oto nastał mój koniec, zginę niechybnie w tej mgle nieprzejrzanej… I wtedy wzeszło słońce, zalśniło na wodzie jak… jak złoto… I oto widzę przed oczami mymi… Avalon. Bo to wszak jest Avalon, prawda?

– Nie – zaprzeczył Jaskier, nalewając. – To jest Schwemmland, co się tłumaczy jako "Mokradło". Pij, Galahad.

– A ten zamek… Wszakże jest to zamek Montsalvat?

– Pod żadnym pozorem. To jest Rozrog. Nigdy nie słyszałem, synku, o zamku Montsalvat. A jeśli ja o czymś nie słyszałem, to znaczy, że nic takiego nie istnieje. Zdrowie młodej pary, synku!

– Zdrowie, panie Jaskier. Ale wszakże ów król… Jest-li on Królem Rybakiem?

– Herwig? Fakt, lubi wędkować. Dawniej wolał polowania, ale odkąd okulawili go w bitwie pod Orth, nie może jeździć konno. Ale nie nazywaj go Królem Rybakiem, Galahad, raz, że to brzmi wielce głupio, a dwa, że

Herwigowi może być przykro.


Galahad milczał długo, bawiąc się pustym w połowie pucharem. Wreszcie westchnął ciężko, rozejrzał się.

– Mieli rację – szepnął. – To tylko legenda. Baśń. Fantazja. Krótko mówiąc – kłamstwo. Zamiast Avalonu, zwykłe Mokradło. I znikąd nadziei…

– Ejże – poeta trącił go łokciem w bok – nie popadaj w przygnębienie, synku. Skąd ta cholerna melancholia? Jesteś na swadźbie, baw się, pij, śpiewaj. Jesteś młody, życie przed tobą.

– Życie – powtórzył rycerz w zamyśleniu. – Jak to jest, panie Jaskier? Czy coś się zaczyna, czy coś się kończy?

Jaskier spojrzał na niego szybko i uważnie.

– Nie wiem – powiedział. – Ale jeśli ja tego nie wiem, to nikt tego nie wie. Wniosek – nic nigdy się nie kończy i nic nie zaczyna.

– Nie rozumiem.

– Nie musisz.

Galahad ponownie pomyślał, marszcząc czoło.

– A Graal? – spytał wreszcie. – Co z Graalem?

– Co to jest Graal?

– Coś, czego się szuka – Galahad uniósł na poetę swoje rozmarzone oczy. – Coś, co jest najważniejsze. Coś bez czego życie przestaje mieć sens. Coś, bez czego jest się niepełnym, niedokończonym, niedoskonałym.


Poeta wydął wargi i spojrzał na rycerza swym słynnym spojrzeniem, wzrokiem, w którym wyniosłość mieszała się z wesołą życzliwością.

– Cały wieczór – powiedział – siedziałeś obok twego Graala, matołku.

Загрузка...