Rozdział XXXVII Z powrotem przez rzekę

Tuż przed świtem u drzwi mojej sypialni zameldowali się Roche, Drotte i Eata. Drotte był z nas najstarszy, ale dzięki swojej twarzy i błyszczącym oczom wydawał się młodszy niż Roche. W dalszym ciągu stanowił uosobienie żylastej siły, ale nie umknęło mojej uwagi, że przerosłem go już co najmniej o dwa palce; możliwe zresztą, iż stało się to jeszcze, zanim opuściłem Cytadelę, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Eata pozostał najmniejszy, a w dodatku jeszcze nie został wyniesiony do godności czeladnika — bądź co bądź, nie było mnie tylko jedno lato. Sprawiał wrażenie lekko oszołomionego i chyba jeszcze nie do końca uwierzył, że naprawdę jestem Autarchą, tym bardziej że ujrzał mnie teraz w takim samym stroju czeladnika, w jakim widział mnie ostatnio.

Przykazałem Roche'owi, żeby wszyscy trzej byli uzbrojeni; on i Drotte wzięli miecze podobne kształtem (choć znacznie gorszej jakości) do Terminus Est, natomiast Eata miał pałkę z twardego drewna. Gdybym nie widział walk toczonych na północy, uznałbym ich ekwipunek za całkowicie wystarczający, a tak nie tylko Eata, ale także pozostali dwaj przypominali mi małych chłopców, którzy, uzbrojeni w patyki, chcą bawić się w wojnę.

Po raz ostatni przeszliśmy przez wyrwę w murze i ruszyliśmy wiodącymi stale w dół, krętymi ścieżkami wśród cyprysów i grobowców. Na krzewach róż śmierci pozostało jeszcze kilka jesiennych kwiatów, a ich widok natychmiast przywiódł mi na myśl Morwennę, jedyną kobietę, której odebrałem życie, oraz jej nieprzyjaciółkę Eusebię.

Jak tylko minęliśmy bramę nekropolii i zagłębiliśmy się w zaśmiecone ulice miasta, moich towarzyszy ogarnął niemal radosny nastrój. Przypuszczam, iż do tej pory obawiali się podświadomie, że zauważy ich mistrz Gurloes i ukarze za to, że wypełniają wolę Autarchy.

— Mam nadzieję, że nie chcesz się kąpać — powiedział Drotte. — To żelastwo natychmiast pociągnęłoby nas na dno. Roche zarechotał pod nosem.

— Eata ma drewnianą pałkę, więc wypłynąłby na powierzchnię.

— Udajemy się daleko na północ miasta — poinformowałem ich. — Będzie nam potrzebna łódź, ale myślę, że chyba uda nam się jakąś wynająć.

— Pod warunkiem, że ktoś w ogóle będzie chciał z nami rozmawiać i że wcześniej nie zostaniemy aresztowani. Chyba wiesz, Autarcho…

— Severianie — przypomniałem mu. — Tak długo, jak długo mam na sobie ten strój.

— A więc, Severianie… Tej broni możemy używać tylko podczas egzekucji, a wątpię, czy udałoby nam się przekonać peltastów, że właśnie w tej sprawie opuściliśmy Cytadelę, i to w dodatku we czwórkę. Czy oni cię znają? Jeśli nie, to…

— Patrzcie! — przerwał mu Eata, wyciągając rękę w kierunku rzeki. — Łódź!

Roche zawołał głośno, wszyscy trzej zaczęli wymachiwać rękami, a ja wyjąłem z sakwy jedno z chrisos, jakich kilka pożyczyłem od kasztelana, i podniosłem je wysoko nad głowę, tak by padły na nie pierwsze promienie słońca wychylającego się właśnie zza wież Cytadeli. Mężczyzna siedzący u steru pomachał w odpowiedzi czapką, a szczupły chłopak rzucił się do żagli, by zmienić hals.

Łódź miała dwa maszty, była smukła i płaska — krótko mówiąc, mieliśmy przed sobą jednostkę wręcz idealnie przystosowaną do przewożenia nie oclonych towarów i do wymykania się jednostkom patrolowym. Stary przemytnik siedzący u steru wyglądał na człowieka zdolnego do popełnienia znacznie poważniejszych przestępstw, szczupły chłopak okazał się zaś dziewczyną o roześmianych oczach, wykorzystującą je głównie do posyłania przeciągłych spojrzeń i zerkania z ukosa.

— A niech mnie! — wykrzyknął sternik, kiedy zobaczył z bliska nasze habity. — Myślałem, że to jacyś żałobnicy, a tu proszę! Panowie kaci, jeśli się nie mylę? Prawdziwi?

— Najprawdziwsi — zapewniłem go, wskakując na pokład. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nauka, jaką odebrałem na „Samru”, nie poszła na marne, gdyż stałem całkiem swobodnie, natomiast Drotte i Roche przy najlżejszym poruszeniu łodzi musieli rozpaczliwie chwytać się lin i ożaglowania.

— Pozwolisz, że przyjrzę się z bliska temu żółtemu jegomościowi? Jeśli jest prawdziwy, natychmiast odeślę go do domu.

Rzuciłem mu monetę; potarł ją, spróbował zębami, po czym zwrócił mi z wyraźnym szacunkiem.

— Możemy potrzebować twojej łodzi na cały dzień.

— Za tego jegomościa pozwolę wam wziąć ją jeszcze na noc. Oboje będziemy radzi z towarzystwa, jak powiedział do ducha pewien przedsiębiorca pogrzebowy. Różne dziwne rzeczy działy się tuż przed świtem na rzece — może to ma jakiś związek z waszą poranną wycieczką?

— Odbijaj — poleciłem mu. — Jeżeli zechcesz, opowiesz mi o tych dziwnych rzeczach, kiedy będziemy w drodze.

Chociaż sternik sam poruszył ten temat, jakoś nie przejawiał nadmiernej ochoty, aby go rozwinąć, być może dlatego, że miał trudności ze znalezieniem właściwych słów, by opowiedzieć o tym, co czuł, widział i słyszał. Wiał lekki zachodni wiatr, dzięki czemu łódź mogła dość szybko płynąć pod prąd. Opalona na brązowo dziewczyna nie miała wiele do roboty, w związku z czym siedziała na dziobie i wymieniała spojrzenia z Eatą. (Ponieważ był ubrany w brudne szare spodnie i taką samą koszule, przypuszczalnie wzięła go za naszego służącego lub pomocnika). Sternik, który twierdził, że jest jej wujem, przez cały czas napierał na ster, aby nie odpaść od wiatru.

— Opowiem wam tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Byliśmy wtedy jakieś osiem albo dziewięć mil na północ od miejsca, w którym nas zatrzymaliście. Mieliśmy na pokładzie małże, a z takim ładunkiem nigdy nie należy się ociągać, szczególnie jeśli zapowiada się ciepłe popołudnie. Pływamy w dół rzeki, kupujemy je od zbieraczy, a potem gonimy z powrotem w górę, żeby je sprzedać, zanim się zaśmiardną. Jeśli wiatr ucichnie, tracimy wszystko, ale jeśli szybko się uwiniemy, zarabiamy podwójnie.

Na tej łodzi spędziłem więcej nocy niż gdziekolwiek indziej. Można powiedzieć, że to moja sypialnia i kołyska, choć rzadko kiedy się zdarza, żebym mógł pójść spać przed świtem. Jednak tej nocy… Czasem wydaje mi się, że nie jestem na Gyoll, tylko na jakiejś innej rzece, co płynie po niebie albo głęboko pod ziemią.

Nie wiem, czy zauważyliście — chyba że wyruszyliście bardzo późno — ale to była bardzo cicha noc, z wiatrem, który pojawiał się tylko na tyle, żeby człowiek zdążył zakląć, a zaraz potem znowu cichł. Była też mgła, gęsta jak wata. Wisiała nad wodą, tak jak zawsze czynią mgły, bardzo nisko, ale nie dotykając jej powierzchni. Przez większość czasu nie widzieliśmy nic oprócz niej, nawet świateł na brzegach. Kiedyś miałem róg, w który dąłem, żeby usłyszały nas załogi innych łodzi, ale w zeszłym roku wypadł mi za burtę i od razu utonął, bo był z miedzi. Mogłem więc tylko wołać i robiłem to za każdym razem, jak tylko zdawało mi się, że coś się do nas zbliża.

Mniej więcej wachtę po tym, jak wpłynęliśmy w mgłę, kazałem Maxellindis iść spać. Postawiłem oba żagle, żeby wykorzystać każdy, nawet najlżejszy podmuch wiatru, a potem podniosłem kotwicę. Może o tym nie wiecie, szlachetni panowie, ale na rzece obowiązuje zasada, że płynący w górę trzymają się bliżej brzegów, a ci, co płyną z prądem, bliżej środka. My płynęliśmy pod prąd, więc powinniśmy być w pobliżu wschodniego brzegu, ale w tej przeklętej mgle nie mogłem być niczego pewien.

W pewnej chwili usłyszałem uderzenia wioseł. Wytężyłem wzrok, ale nic nie zobaczyłem. więc tylko wrzasnąłem co sił w płucach, żeby na nas uważali, a potem wychyliłem się za burtę i zbliżyłem ucho do powierzchni wody, bo tam słychać najlepiej. Mgła tłumi wszelkie odgłosy, więc należy wsadzić głowę pod nią, bo dźwięk rozchodzi się właśnie po wodzie. Tak właśnie zrobiłem i od razu zorientowałem się. że to jakaś duża łajba. Jeśli przy wiosłach siedzi zgrana załoga, wtedy nie da się policzyć uderzeń w każdym pociągnięciu, ale zawsze słychać odgłos, jaki wydaje woda rozcinana dziobem, i w ten sposób można ocenić wielkość statku. Ten był naprawdę duży. Wskoczyłem na dach nadbudówki, ale dalej nie widziałem żadnych świateł, choć tamten musiał być naprawdę blisko.

Zobaczyłem go, kiedy już miałem zejść na pokład: czteromasztowy galeas, z czterema rzędami wioseł i bez choćby jednego światła na pokładzie. O ile mogłem się zorientować, szedł w górę rzeki niemal dokładnie jej środkiem. Pamiętam, jak pomyślałem sobie, że nie chciałbym znaleźć się w skórze tych, co będą płynęli z prądem.

Widziałem go tylko przez chwilę, ale słyszałem znacznie dłużej. Poczułem się tak dziwnie, że potem wołałem prawie bez przerwy, mimo że nic się do nas nie zbliżało. Nie zdążyliśmy przepłynąć nawet pół mili, kiedy ktoś mi odpowiedział — tyle tylko, że zabrzmiało to dokładnie tak, jakby ktoś przyłożył mu batogiem. Poznałem go: nazywał się Trason i pływał łodzią bardzo podobną do mojej.

— Czy to ty?! — zawołał, więc odparłem, że to ja, i zapytałem, czy u niego wszystko w porządku.

— Refuj żagle! — on na to.

Krzyknąłem mu, że nie mogę, bo wiozę małże i chcę je jak najprędzej sprzedać.

— Refuj żagle! — on znowu. — Refuj żagle i skręcaj do brzegu!

— Czemu ty tego nie zrobisz? — pytam.

Właśnie wtedy wyłonił się z mgły i zobaczyłem, że ma na łodzi więcej ludzi, niż gotów byłbym przypuszczać, że może się na niej pomieścić. Nazwałbym ich pandurami, gdyby nie to, że każdy pandur, jakiego do tej pory widziałem, miał twarz równie brązową jak moja albo jeszcze bardziej, a twarze tamtych były białe jak mgła. Na hełmach mieli głowy skorpionów i różnych innych stworzeń.

Zapytałem sternika, czy mieli także wychudzone twarze i wielkie oczy.

Pokręcił głową. Zauważyłem, że jeden kącik ust drży mu nerwowo.

— To byli potężni mężczyźni, więksi od każdego z was i co najmniej o głowę wyżsi od Trasona. W chwilę potem zniknęli, tak samo jak galeas. To była ostatnia łódź, jaką zauważyłem, zanim mgła się podniosła, ale…

— Ale widziałeś coś innego. Albo słyszałeś. Skinął głową.

— Pomyślałem sobie, że może zjawiliście się tu właśnie z tego powodu… Rzeczywiście, widziałem i słyszałem różne rzeczy, w tym także takie, których nigdy wcześniej nie spotkałem. Rano opowiedziałem o wszystkim Maxellindis i ona twierdzi, że to były manaty. W świetle księżyca są blade i bardzo przypominają ludzi, pod warunkiem, że nie podpłynie się za blisko. Słychać było kobiece głosy, może nie głośne, ale dość potężne. Nie rozumiałem, co mówią, choć z ich tonu mogłem się sporo domyślać. Wydaje mi się, jakby o czymś opowiadały, a potem inny głos — niższy, choć nie nazwałbym go męskim — wydawał im polecenia. Kobiety odzywały się trzy razy, niższy głos tylko dwa. Może nie uwierzycie, panowie, ale chwilami odnosiłem wrażenie, jakby wszystkie głosy dobiegały z rzeki.

Umilkł i ponuro zapatrzył się na mijane nenufary. Oddaliliśmy się już znacznie od Cytadeli, lecz one nadal rosły gęściej niż kwiaty na jakiejkolwiek łące po tej stronie raju.

Z tego miejsca widać było całą Cytadelę; choć tak ogromna, przypominała migoczącą plamkę na szczycie wzgórza, najeżoną tysiącem metalowych wież gotowych w każdej chwili poderwać się w powietrze. Poniżej rozciągała się nekropolia, przypominająca biało-zielony kobierzec. Wiem, że do dobrego tonu należy mówić z odrazą o „niezdrowym" wyglądzie trawy i drzew rosnących w takich miejscach, ale nic na to nie poradzę, że nigdy nie byłem w stanie dostrzec w nich niczego niezdrowego. Rośliny umierają po to, by mogli żyć ludzie, ludzie zaś umierają po to, by mogły żyć rośliny — nawet ten niewinny, głupi ochotnik, którego dawno temu zabiłem jego własnym toporem. Powiada się, że wszystko, co nas otacza, jest gorsze niż kiedyś, i zapewne to prawda; kiedy jednak nadejdzie Nowe Słońce, Urth, jego wybranka, okryje się na powitanie liśćmi błyszczącymi jak szmaragdy. Na razie, na starej Urth i w blasku starego słońca, nigdzie nie spotkałem tak głębokiej i soczystej zieleni jak ta, którą pysznią się sosny naszej nekropolii, kołysane łagodnymi podmuchami wiatru. Czerpią swą siłę ze szczątków odeszłych w przeszłość pokoleń, a wysokością nie dorównują im nawet maszty okrętów morskiej floty.


Okrutne Pole jest położone daleko od rzeki. Na naszą czwórkę kierowały się liczne zdziwione spojrzenia, ale nikt nas nie zatrzymywał. Gospoda Straconych Uczuć, która kiedyś sprawiła na mnie wrażenie najmniej solidnego z domów, w jakich mógł zamieszkać człowiek, nadal stała w tym samym miejscu, gdzie ujrzałem ją tego popołudnia, gdy dotarłem tu w towarzystwie Dorcas i Agii. Otyły właściciel mało co nie zemdlał na nasz widok; poleciłem mu wezwać kelnera Ouena.

Wówczas, kiedy przyniósł tacę z posiłkiem dla Dorcas, Agii i mnie, w ogóle mu się nie przyjrzałem. Był łysiejącym mężczyzną mniej więcej wzrostu Drotte'a, o dość wynędzniałym wyglądzie. Miał błękitne oczy i delikatne rysy twarzy, które natychmiast rozpoznałem.

— Wiesz, kim jesteśmy?

Pokręcił głową.

— Czyżbyś nigdy nie obsługiwał kata?

— Tylko raz, tej wiosny — odparł. — Wiem, że ci dwaj to kaci. ale ty na pewno nim nie jesteś, Sieur, mimo że masz na sobie taki sam strój co oni.

— A więc nigdy mnie nie widziałeś?

— Nie, Sieur.

— Cóż, może mówisz prawdę. — Wciąż nie mogłem oswoić się ze świadomością, że tak bardzo się zmieniłem. — Ponieważ mnie nie znasz, byłoby chyba dobrze, gdybym ja znał ciebie, nie uważasz? Powiedz mi, gdzie się urodziłeś, kim byli twoi rodzice i jak się stało, że zacząłeś pracować w tej gospodzie.

— Mój ojciec był sklepikarzem, Sieur. Mieszkaliśmy w Starej Dzielnicy na zachodnim brzegu. Kiedy miałem dziesięć lat, wysłał mnie z domu, bym pracował w gospodach, i od tego czasu nie zmieniłem zajęcia.

— Powiadasz, że ojciec był sklepikarzem… A matka?

Co prawda twarz Ouena nadal miała ugrzeczniony wyraz, ale w jego oczach pojawiło się zdziwienie.

— Nie znałem jej, Sieur. Nazywała się Cas, ale umarła, kiedy jeszcze była młoda. Przy narodzinach dziecka, jak powiedział mi ojciec.

— Z pewnością wiesz jednak, jak wyglądała?

Skinął głową.

— Ojciec miał medalion z jej podobiznami. Kiedyś odwiedziłem go — mogłem mieć wtedy jakieś dwadzieścia lat — i dowiedziałem się. że go zastawił. Zarobiłem trochę pieniędzy, ponieważ przez jakiś czas służyłem pewnemu szlachcicowi, zanosząc damom jego liściki i stojąc na straży, kiedy je odwiedzał, więc poszedłem do lombardu i wykupiłem medalion. Od tej pory zawsze go noszę, Sieur. W takim miejscu jak gospoda, przez którą codziennie przewija się mnóstwo ludzi, najlepiej nie rozstawać się z cennymi przedmiotami.

Wydobył spod koszuli emaliowany medalion. Znajdujące się w środku portrety przedstawiały Dorcas en face i z profilu, niewiele młodszą od tej jaką znałem.

— Twierdzisz, że w wieku dziesięciu lat zacząłeś pracować jako pomocnik karczmarza, a jednak potrafisz czytać i pisać?

— Trochę, Sieur. — Wyraźnie się zawstydził. — Często pytałem, co jest tu lub tam napisane, a na szczęście mam dobrą pamięć.

— Wiosną, kiedy w tej gospodzie zjawił się kat, skreśliłeś do niego kilka zdań. Pamiętasz, co to było?

Wyraźnie przestraszony potrząsnął głową.

— Chciałem tylko ostrzec tę dziewczynę.

— Ja pamiętam. „Kobieta, która jest z tobą, już tutaj była. Nie ufaj jej. Trudo mówi, że ten człowiek to kat. Jesteś moją matką, która znowu do mnie przyszła”.

Ouen pospiesznie schował medalion pod koszulę.

— Po prostu była do niej bardzo podobna, Sieur. Będąc dzieckiem często wyobrażałem sobie, że kiedyś spotkam właśnie taką kobietę, bo uważałem, że jestem lepszym człowiekiem od mojego ojca, a jemu przecież się to udało. Mnie jednak nic z tego nie wyszło i wcale nie wiem, czy naprawdę jestem lepszy.

— Wtedy nie wiedziałeś jeszcze, jak wygląda strój kata, ale Trudo, stajenny, wiedział. W ogóle wiedział o katach znacznie więcej niż ty i dlatego uciekł.

— Rzeczywiście, Sieur. Czmychnął natychmiast, jak tylko powiedzieli mu, że kat chce z nim rozmawiać.

— Ty jednak, ze względu na niewinność dziewczyny, postanowiłeś ostrzec ją przed katem i drugą kobietą. Kto wie, może miałeś rację…

— Skoro tak twierdzisz, Sieur.

— Wiesz co, Ouen? Nawet jesteś do niej trochę podobny. Tłusty karczmarz wcale nie krył, że przysłuchuje się naszej rozmowie.

— Na pewno nie tak bardzo, jak do ciebie! — zarechotał. Odwróciłem się i spojrzałem mu prosto w oczy.

— Bez urazy, Sieur. ale to prawda. Może jest trochę starszy, ale kiedy rozmawialiście, widziałem z boku twarze was obu i zapewniam cię, że prawie nie ma między wami różnicy.

Ponownie przyjrzałem się Ouenowi. Jego włosy i oczy nie były tak ciemne jak moje, ale poza tym jego twarz istotnie stanowiła niemal zwierciadlane odbicie mojej.

— Powiedziałeś, że nie udało ci się odnaleźć kobiety takiej jak Dorcas… to znaczy, takiej jak ta, której podobizny nosisz w medalionie. Jednak chyba znalazłeś jakąś kobietę?

Odwrócił wzrok.

— Wiele, Sieur.

— I zapewne spłodziłeś przynajmniej jedno dziecko?

— Skądże znowu! — zaprotestował gwałtownie — Nigdy, Sieur!

— Bardzo interesujące. Miałeś kiedyś kłopoty z prawem?

Dość często, Sieur.

— Mówienie przyciszonym głosem świadczy o rozsądku, ale ty chyba trochę przesadzasz, bo prawie cię nie słyszę. I patrz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz. Czy kobieta, którą kochałeś — albo która ciebie kochała — miała czarne włosy, smagłą cerę i została aresztowana?

— Tak, Sieur. Nazywała się Katarzyna… To podobno bardzo stare imię. — Umilkł na chwile, po czym wzruszył ramionami. — Wpadła w kłopoty. Uciekła z jakiegoś zakonu, a potem schwytano ją i już nigdy jej nie zobaczyłem.

Nie chciał iść, więc zmusiliśmy go, by wrócił z nami do łodzi.


Kiedy nocą podążałem w górę rzeki na pokładzie,,Samru”, granica między martwym a żyjącym miastem przypominała tę, jaka oddziela ciemną krzywiznę planety od czaszy wypełnionego gwiazdami nieba. Teraz, kiedy światła było znacznie więcej, granica znikła. Na obu brzegach wznosiły się na pół zrujnowane budowle, lecz nie mogłem stwierdzić, czy są to domostwa najbiedniejszych obywateli czy już tylko opustoszałe ruiny — przynajmniej do chwili, kiedy ujrzałem rozpięty sznurek, a na nim suszące się szmaty, które chyba miały pełnić funkcję garderoby.

— Nasza konfraternia popiera ideę ubóstwa — powiedziałem do Drotte'a, opartego obok mnie o okrężnicę. — Wygląda na to, że tym ludziom udało się ją zrealizować.

— I chyba właśnie dlatego najbardziej im brakuje jakiejś idei — odparł.

Mylił się, gdyż Prastwórca był tutaj, potężniejszy od hieroduli i tych, którym oni służą. Czułem jego obecność tak samo, jak wyczuwa się obecność pana domu, nawet jeśli czeka na nas ukryty w najodleglejszym z pokoi. Schodząc na brzeg odniosłem wrażenie, iż wystarczy, żebyśmy zajrzeli do którejkolwiek bramy, a ujrzymy kryjącą się w cieniu, świetlistą postać, oraz że zwierzchnik tych postaci pozostaje niewidoczny tylko dlatego, że jest zbyt wielki, aby go zauważyć.

Na jednej z zarośniętych trawą ulic znaleźliśmy męski sandał, nieco znoszony, ale nie stary.

— Mówiono mi, że w tych dzielnicach grasują rabusie. Między innymi właśnie dlatego poprosiłem, żebyście mi towarzyszyli, choć gdyby chodziło tylko o mnie, nie zawahałbym się przybyć tu sam.

Roche skinął głową i dobył miecza, ale Drotte powiedział:

— Tu nikogo nie ma. Jesteś teraz znacznie mądrzejszy od nas, Severianie, ale obawiam się, że zbytnio przywykłeś do różnych rzeczy, które przerażają zwykłych ludzi.

Zapytałem, co ma na myśli.

— Choćby to, że wiedziałeś, o czym opowiada sternik. Poznałem to po twojej twarzy. Owszem, bałeś się albo przynajmniej trochę się przejąłeś, ale nie byłeś przerażony tak jak on minionej nocy, ani jak byłby przerażony każdy z nas, gdyby wtedy znalazł się w pobliżu rzeki. Rabusie, o których mówisz, z pewnością obserwowali rzekę tak jak każdej nocy, więc należy przypuszczać, że nie pojawią się tu ani dzisiaj, ani przez kilka najbliższych dni.

Eata dotknął mego ramienia.

— Czy myślisz, że tej dziewczynie z łodzi grozi jakieś niebezpieczeństwo?

— Na pewno nie tak wielkie, jak tobie z jej strony — odparłem. Nie zrozumiał, o czym mówię. Co prawda jego Maxellindis nie była Theclą, więc nie groziło mu powtórzenie mojej historii, ale ja i tak dostrzegłem korytarze Czasu ukryte za tą opaloną twarzą o roześmianych brązowych oczach. Miłość oznacza dla kata bardzo ciężką próbę; niezależnie od tego, co uczynię z konfraternią, Eata i tak miał zostać katem, podobnie jak stają się nimi wszyscy ludzie odczuwający pogardę dla bogactwa, bez którego nie są w stanie osiągnąć pełni człowieczeństwa, i zadający cierpienia bez względu na to, czy tego chcą czy nie. Zrobiło mi się go żal, lecz jeszcze bardziej żałowałem Maxellindis, dziewczyny z łodzi.


Ouen i ja weszliśmy do domu, natomiast Roche, Drotte i Eata zostali na straży na zewnątrz. Kiedy stanęliśmy w progu, usłyszałem delikatny odgłos kroków Dorcas.

— Nie powiemy ci, kim jesteś ani kim się staniesz — zwróciłem się do Ouena. — Wiedz jednak, że jesteśmy twoim Autarchą i dlatego musisz robić, co ci każemy.

Nie znałem słów, które zapewniłyby mi jego posłuszeństwo, lecz okazało się, że wcale ich nie potrzebuję, gdyż natychmiast padł na kolana, tak samo jak kasztelan.

— Przyprowadziliśmy ze sobą katów, abyś zdawał sobie sprawę, co cię czeka, jeśli nas nie posłuchasz. Nie chcemy jednak, aby tak się stało, a teraz, kiedy już cię poznaliśmy, wydaje nam się, że niepotrzebnie ich fatygowaliśmy. W tym domu jest pewna kobieta. Za chwilę tam wejdziesz. Musisz opowiedzieć jej swoją historie tak samo, jak nam ją opowiedziałeś, a potem musisz zostać z tą kobietą i ją chronić, nawet jeśli nie będzie tego chciała.

— Uczynię co w mojej mocy, Autarcho.

— Dobrze by było, abyś namówił ją do opuszczenia tego miasta śmierci. Tymczasem weź to. — Wręczyłem mu pistolet. — Jest wart całego wozu chrisos, ale dopóki tu zostaniecie, na pewno przyda ci się znacznie bardziej od złota. Kiedy znajdziecie się w bezpiecznym miejscu, odkupimy go od ciebie, jeśli taka będzie twoja wola.

Pokazałem mu, jak posługiwać się bronią, po czym odszedłem.


Byłem wtedy zupełnie sam i nie wątpię, że są tacy, którzy po zapoznaniu się z tym opisem wydarzeń stanowczo zbyt burzliwego lata dojdą do wniosku, iż nie ma w tym nic niezwykłego. Przecież Jonasa, mego jedynego prawdziwego przyjaciela, uważałem za maszynę, natomiast Dorcas, którą w dalszym ciągu kocham, sama siebie traktowała jak coś w rodzaju ducha.

Ja jednak wcale tak nie uważam. Wyboru, czy mamy być sami, czy też nie. dokonujemy w chwili, kiedy podejmujemy decyzję, kogo dopuścimy do kompanii, a kogo odrzucimy. Dlatego właśnie pustelnik zamieszkujący górską jaskinię ma towarzystwo, ponieważ przyjaźni się z ptakami, królikami i wiatrem, natomiast niejeden człowiek żyjący pośród milionów jest samotny, gdyż otaczają go wyłącznie jego ofiary i wrogowie.

Agia, którą mogłem pokochać, została wybrana na Vodalusa w spódnicy, stając się tym samym nieprzyjacielem znacznej części ludzkości. Ja, który mogłem pokochać Agię, która z kolei kochała Dorcas, choć chyba nie tak głęboko, jak powinna, byłem sam, ponieważ stałem się częścią jej przeszłości, a tę Agia kochała bardziej niż mnie — może z wyjątkiem pierwszych chwil naszej znajomości.

Загрузка...