W sylwestra tysiąc osiemset osiemdziesiątego ósmego roku Nell ukończyła dwanaście lat, niewiele później pojawił się u niej pierwszy okres. Ponieważ po ojcu odziedziczyła wysoki wzrost, była smukła i miała drobne piersi, bez problemu ignorowała pierwsze oznaki dojrzewania. Trudniej było zignorować miesiączki, zwłaszcza będąc córką Elizabeth.
– Koniec z włóczęgami – oznajmiła Elizabeth, przypominając sobie wszystko, co przy okazji pierwszego okresu usłyszała od Mary. – Od tej chwili masz się zachowywać jak młoda dama. Koniec z wypadami do kopalni i warsztatów, koniec z przyjaźnią z mężczyznami. Jeśli będziesz chciała podnieść coś z podłogi, trzymaj nogi razem, ugnij je w kolanach i w ten sposób opuść całe ciało w dół. Pod żadnym, absolutnie żadnym pozorem nie wolno ci siedzieć z rozłożonymi nogami ani machać nimi w powietrzu.
– O czym ty, do diabła, mówisz, mamo?
– O odpowiednim zachowaniu, Nell. I nie patrz tak na mnie.
– To jakaś totalna bzdura! Mam siedzieć ze złączonymi nogami? Nie wolno mi machać nimi w powietrzu?
– Właśnie tak. Możesz mieć zabrudzone reformy.
– Tylko wtedy, gdy mam okres – przypomniała Nell buntowniczo.
– Przecież nie wiesz, kiedy możesz go mieć… Początkowo pojawiają się dość nieregularnie. Przykro mi, Nell, ale okres beztroskich, dziecięcych zabaw dobiegł końca – powiedziała Elizabeth twardo. – Jeszcze mniej więcej przez dwa lata będziesz chodzić w krótkich sukienkach, ale musisz się zachowywać jak młoda dama.
– Własnym uszom nie wierzę! – krzyknęła Nell, posapując teatralnie. – Odgradzasz mnie od taty! Jestem dla niego jak syn!
– Jesteś jego córką, nie synem.
Nell spojrzała na matkę z przerażeniem.
– Mamusiu! Nie… nie powiedziałaś mu o tym, prawda?
– Powiedziałam – zapewniła Elizabeth, zepchnięta do defensywy. – Proszę, Nell, usiądź.
– Nie mogę!
– Gdy Anna była niemowlęciem – zaczęła Elizabeth, próbując się wytłumaczyć – widywałam ją rzadziej, niż powinnam, myślałam więc, że jest nieco opóźniona w rozwoju, a nie upośledzona. To ty zauważyłaś, że twoja siostra prawie w ogóle się nie rozwija, spytałaś o to ojca, a on zdał sobie sprawę, że Anna jest niedorozwinięta. Miał do mnie o to pretensje.
– I słusznie! – warknęła Nell.
– Owszem, słusznie, ale od tego czasu zawsze mówię tacie o wszystkim, co dotyczy ciebie i Anny.
– Jesteś okropna!
– Och, proszę, Nell, wykaż odrobinę rozsądku!
– To ty wykaż odrobinę rozsądku. Chcesz po prostu zatruć mi życie, mamo. Chcesz mnie odsunąć od taty!
– Bzdura! Jesteś wobec mnie niesprawiedliwa – zaprotestowała Elizabeth.
– Odpieprz się, mamo! Po prostu się odpieprz! – krzyknęła Nell.
– Zachowuj się jak należy i nie używaj takich słów, Eleanor.
– Och, teraz jestem Eleanor, tak? No cóż, nie chcę być Eleanor! Mam na imię Nell!
Nell wypadła jak burza, by wypłakać się w ciszy swojego pokoju.
Po jej wyjściu Elizabeth doszła do wniosku, że jest kompletnie zdezorientowana i całkowicie brak jej sił. Nie wyszło tak, jak chciałam – pomyślała. Czy reagowałam podobnie, gdy Mary próbowała uporać się z moimi okresami? Nie, słuchałam posłusznie i zachowywałam się tak, jak mi kazała. Czy była milsza niż ja? Bardziej taktowna? Nie, nie sądzę. Pamiętam tylko, że czułam się tak, jakby właśnie dopuszczono mnie do jakiegoś tajnego stowarzyszenia, i ceniłam sobie swoje członkostwo. Nell bardzo się ode mnie różni, dlaczego zatem zakładałam, że zareaguje tak samo jak ja? Miałam nadzieję, że dzięki babskiej tajemnicy zostaniemy przyjaciółkami, tymczasem jedynie zrobiłam sobie z niej wroga. Czy Nell nie zdaje sobie sprawy, że od tej chwili ze strony mężczyzn grozi jej poważne niebezpieczeństwo? Że ilekroć znajdzie się w towarzystwie panów, może zwracać na siebie ich uwagę w sposób, jaki dziecku nawet się nie śni?
Chociaż Alexander nic nie powiedział Nell na ten temat, była zbyt mądra, by nie dostrzec zmiany, która nastąpiła w ojcu dosłownie z dnia na dzień. Teraz przyglądał jej się z mieszaniną szacunku i żalu. Zupełnie – myślała z potwornym zażenowaniem – jakby nagle stała się kimś, kogo ojciec nie zna i komu nie może zaufać. Nell nigdy nie darzyła swej płci zbyt wielką estymą, dlatego była wściekła, ponieważ Natura właśnie jej przypomniała, że jest kobietą. Najgorsze było to, że tatuś traktował ją teraz jak kogoś obcego. W porządku! Jeśli ma być dla tatusia kimś obcym, w takim razie on też będzie dla niej kimś obcym. Nell odsunęła się od Alexandra.
Na szczęście Alexander zrozumiał, dlaczego Nell narzuciła taki dystans, i postanowił porozmawiać z nią na ten temat.
– Myślisz, że chcę cię zamienić w afektowaną i układną młodą damę, Nell? – spytał, siedząc w swoim ulubionym fotelu w bibliotece.
Nell zajęła krzesło naprzeciwko niego i mocno ścisnęła nogi, na wypadek gdyby miała zaplamione reformy.
– Czy jest inny wybór, tatusiu? Nie jestem chłopcem.
– Nigdy nie traktowałem cię jak chłopca. Musisz mi wybaczyć, że od kilku tygodni zachowywałem wobec ciebie nieco większy dystans. To szok, gdy człowiek zda sobie sprawę, że czas tak szybko mija. Moja maleńka przyjaciółka rośnie, a ja w związku z tym czuję się bardzo staro – wyjaśnił.
– Staro? Ty czujesz się staro, tatusiu? – dopytywała się oburzona. – Chodzi o to, że skończyły się nasze wspólne wyprawy! Mama nie chce, żebym chodziła z tobą do kopalni ani warsztatów, ani… gdzie indziej! Chce, żebym przestała zachowywać się jak chłopczyca, ale mnie się to nie podoba! Chcę chodzić z tobą, tatusiu… wszędzie!
– I będziesz, Nell. Matka prosiła tylko, żebym dał ci trochę czasu na przyzwyczajenie się do pewnych rzeczy.
– Musiała mi to zrobić! – poskarżyła się Nell z goryczą.
– Nie zapominaj, że sama odebrała bardzo surowe wychowanie – próbował usprawiedliwić żonę Alexander.
Był niemal tak samo zły na Elizabeth jak Nell. Jak mogła próbować zastraszyć jego ukochaną córeczkę, namówić ją, żeby zrezygnowała z jego towarzystwa?
– Matka uważa, że skoro jesteś kobietą, powinnaś zachowywać się jak młoda dama. Kobiety bardzo często uważają, że ich córki mogą przyciągać uwagę mężczyzn. Moim zdaniem dziewczęta są stosunkowo bezpieczne, pod warunkiem, że same nie próbują zwracać na siebie uwagi. Nie zauważyłem, żebyś to robiła, Nell – powiedział z uśmiechem. – Nie mam zamiaru tracić najlepszej przyjaciółki… czyli ciebie.
– To znaczy, że wciąż mogę chodzić z tobą do kopalni i do warsztatów?
– Nadal będę cię tam zabierał. Spróbuj mnie przed tym powstrzymać.
– Och tatusiu, kocham cię! – krzyknęła, wskakując mu na kolana i zarzucając ręce na szyję.
Także na ten temat Alexander usłyszał wykład od Elizabeth; został poinformowany, że od tej chwili nie może pozwalać, by Nell siadała mu na kolanach ani zachowywała się jak mała dziewczynka, a nie młoda dama. To bzdura – pomyślał, obejmując córeczkę – Nell wciąż ma dziecięce ciało, a Elizabeth jest w błędzie. Dlaczego z powodu swojego wychowania Elizabeth zawsze podejrzewa ludzi o najgorsze? Dlaczego nagle miałbym zacząć pożądać córki tylko dlatego, że dojrzewa?
Co za bzdura! Niech mnie diabli, jeśli pozbawię Nell szczerego uczucia, jakim zawsze ją darzyłem! Czy Elizabeth naprawdę wierzy, że każdy mężczyzna będzie dybał na cnotę córki sir Alexandra Kinrossa? Nawet gdyby Nell była taka jak Ruby – a nigdy nie będzie! – żaden mężczyzna nie śmiałby się do niej zbliżyć. Chroni ją moje nazwisko i władza.
Gdy Nell ponownie zaczęła uczestniczyć w życiu ojca na dawnych warunkach, jedynym efektem jej dojrzewania było pogłębienie przepaści między Alexandrem a Elizabeth, która nie zaakceptowała – i nie mogła zaakceptować – decyzji męża, że nadal będzie traktował córkę tak jak dotychczas. Elizabeth była święcie przekonana, że tym razem to ona ma słuszność, a Alexander jest w błędzie. Pocieszało ją tylko to, że Nell nadal była nieładna. Na razie jej jedynym powodem do dumy były gęste, czarne włosy, natomiast tak samo gęste i czarne brwi zaostrzyły się i budziły skojarzenie z diabłem. Nad zbyt wąskimi ustami, podobnymi do ust Alexandra, sterczał dość duży nos, a wystające kości policzkowe sprawiały, że na pociągłej twarzy pojawiały się bruzdy. Błękitne oczy spoglądały z głębokich oczodołów z lekką drwiną i bez zmrużenia powiek. W rzeczywistości twarz Nell sugerowała, że jest ona osobą, która ma zamiar walczyć o to, w co wierzy. Nie był to wygląd odpowiedni dla młodej damy.
W klasie rządy należały do Nell. Dzięki przygodzie z panem Fowldesem w Londynie dziewczynka nauczyła się, że nie ma sensu być posłuszną, ponieważ prowadzi to jedynie do pogardy; lepiej dostać rózgi, zostać zaciągniętą przed oblicze ojca i zagrać komuś na nosie, niezależnie od tego, jaką cenę trzeba będzie za to zapłacić. Wszystko dlatego, że jedyną karą która mogłaby dotknąć Nell, było coś, czego ojciec nigdy by nie zrobił: musiałby przerwać jej edukację i zacząć przygotowywać ją do roli młodej damy.
Ponieważ Alexander nie miał synów, wszystkie nadzieje wiązał z Nell, która tak bardzo go ubóstwiała, że nie śmiała mu powiedzieć, iż naprawdę chce zostać lekarzem. Trzeba przyznać, że było to marzenie całkiem nierealne nawet dla córki sir Alexandra Kinrossa. Na uniwersytecie w Sydney nie przyjmowano kobiet na wydział medycyny i nic nie wskazywało, by to miało się zmienić. Och, oczywiście mogła wyjechać na studia za granicę albo przynajmniej na uniwersytet w Melbourne, ale tatuś chciał mieć następcę z własnej krwi i kości, a to oznaczało, że będzie musiała ukończyć górnictwo i metalurgię na wydziale inżynierii. Tam – tak jak na medycynie – również nie przyjmowano dziewcząt, było to jednak tylko zwykłe przeoczenie: nikt nie wziął pod uwagę, że jakakolwiek kobieta zechce studiować inżynierię.
Niemniej zmiany, które następowały w ciele Nell, powoli prowadziły do zmiany sposobu jej myślenia, zwłaszcza na temat relacji między matką a ojcem. Alexander nigdy nie rozmawiał o tym z córką, tymczasem Nell żywo się tą sprawą interesowała. Jako stronniczka ojca o wszystko obwiniała matkę, która w obecności Alexandra niezmiennie ukrywała się za lodowatą warstwą nienagannych manier. Tata reagował na to lekkim niezadowoleniem, które często przybierało na sile, czego efektem były złośliwe docinki i ostre riposty. Taki już miał charakter: łatwo wybuchał i tracił cierpliwość, ale niczego nie rozpamiętywał. Nikt nie wiedział, co skrywa mama, Nell również. Tata mówił, że mama jest melancholiczką, ale dziewczynka, po przeczytaniu na temat melancholii wszystkiego, co wpadło jej w ręce, nie uważała matki ani za melancholiczkę, ani za neurasteniczkę. Instynkt podpowiadał Nell, że Elizabeth jest potwornie nieszczęśliwa, ale dlaczego? Z powodu cioci Ruby i taty?
Nell, odkąd sięgała pamięcią, wiedziała o cioci Ruby i tatusiu. Był to najjawniejszy związek pod słońcem. Nie, to nie mogło być przyczyną nieszczęścia mamy, ponieważ mama i ciocia Ruby były najbliższymi przyjaciółkami. Prawdę mówiąc, były sobie bliższe niż mama i tata.
W tym konkretnym przypadku życie pod kloszem stanowiło dla Nell poważną przeszkodę. Nigdy nie chodziła do normalnej szkoły, w związku z tym nie miała pojęcia, że dziwna gra uczuć między tatą, mamą i ciocią Ruby jest nie tylko nieakceptowana towarzysko, ale wręcz bardzo dziwaczna. Królowa Wiktoria uznałaby, że coś takiego w ogóle nie powinno się zdarzyć.
– Nie mogę jej o tym powiedzieć – oznajmiła Elizabeth Ruby po awanturze z Nell na temat jej okresów. – Już i bez tego poparzyłam sobie palce. Porozmawiaj z nią, Ruby. Nell bardziej szanuje ciebie niż mnie.
– Problem polega na tym, droga Elizabeth, że gdy spoglądasz na córeczkę, widzisz w niej Alexandra – westchnęła Ruby. – Przyślij ją na lunch do hotelu. Zobaczę, co da się zrobić.
Zaproszenie było tak niezwykłe, że rozbudziło ciekawość Nell. Zastanawiała się, co w trawie piszczy.
– Pora – zaczęła Ruby, gdy zjadły z apetytem lunch, na który składały się chińskie potrawy – żebyś zapoznała się z sytuacją między twoją mamą, twoim tatą i mną.
– Och, wiem wszystko na ten temat – oświadczyła Nell nonszalancko. – Ty i tata macie ze sobą stosunki seksualne, ponieważ tata nie ma stosunków seksualnych z mamą.
– Czy nie wydaje ci się to dziwne? – spytała Ruby, z podziwem przyglądając się Nell.
– A jest dziwne?
– Tak, nawet bardzo.
– W takim razie lepiej będzie, ciociu Ruby, jeśli powiesz mi, dlaczego.
– Po pierwsze, ponieważ ludzie, których łączy węzeł małżeński, nie powinni mieć stosunków seksualnych z innymi osobami, tylko ze sobą nawzajem. Stosunki seksualne – mruknęła Ruby w zamyśleniu. – Masz szeroki zakres słów, Nell.
– Tak piszą o tym w książkach.
– Na pewno. Jednak twoja matka nie może mieć więcej dzieci, dlatego nie wypełnia swoich obowiązków małżeńskich.
– Wiem o tym. Ty jej w tym pomagasz – powiedziała Nell z pewnością siebie.
– Jezu! A dlaczego miałabym to robić? Nell zmarszczyła czoło.
– Prawdę mówiąc, ciociu Ruby, nie mam pojęcia.
– W takim razie powiem ci. Mężczyźni nie są stworzeni do wstrzemięźliwości… to znaczy nie potrafią żyć bez stosunków seksualnych. Katolicy oszukują się, wierząc, że ich księża są w stanie żyć w czymś, co oni nazywają celibatem. Nie wierzę w to. Prawdę mówiąc, gdyby mężczyzna naprawdę miał zachować celibat, zwariowałby. Oszalał.
– Dlatego tatuś musi mieć stosunki seksualne.
– Właśnie. I na tym polega moja rola, chociaż nie traktujemy współżycia jako doraźnego środka zaradczego, nawet jeśli większość ludzi tak sądzi. Alexander i ja kochamy się, kochaliśmy się, nim twój tata poznał twoją mamę. Niestety, nie mógł się ze mną ożenić, ponieważ wcześniej sypiałam już z innymi mężczyznami.
– To wydaje się nielogiczne – mruknęła Nell.
– Całkowicie się z tobą zgadzam – przyznała Ruby ponuro. – Niestety, panuje powszechne przekonanie, że kobiety, które mają pewne doświadczenie seksualne, nie potrafią dochować wierności jednemu mężczyźnie, nawet swojemu mężowi. Tymczasem mężczyźni chcą mieć absolutną pewność, że ich dzieci są naprawdę ich dziećmi, dlatego wolą się żenić z kobietami, które są dziewicami.
– Moja mama była dziewicą, gdy wychodziła za tatusia?
– Tak.
– Ale on kocha ciebie, nie ją.
– Powiedziałabym raczej, że kocha nas obie, Nell – męczyła się Ruby, klnąc w duchu, że Elizabeth zleciła jej takie zadanie.
– Ją kocha za dzieci, a ciebie za seks.
– Nie jesteśmy aż tacy wyrachowani, kochanie, naprawdę. Po prostu we trójkę doskonale się uzupełniamy; to chyba najbliższe prawdy określenie, jakie przychodzi mi do głowy. Najważniejsze jest to, że wszyscy się lubimy i… do pewnego stopnia dzielimy się obowiązkami.
– Czemu mi to mówisz, ciociu Ruby? – spytała Nell z wyrazem najwyższego skupienia na twarzy. – Czy dlatego, że ludzie z zewnątrz tego nie pochwalają?
– Właśnie! – zawołała Ruby, uśmiechając się.
– Prawdę mówiąc, uważam, że nie powinni wtykać nosa w nie swoje sprawy.
– Jednego możesz być pewna, Nell – tego, że ludzie z zewnątrz uwielbiają wtykać nos w nie swoje sprawy. Dlatego nie powinnaś z nikim rozmawiać na ten temat. Rozumiesz?
– Tak. – Nell poderwała się na nogi. – Muszę iść na zajęcia. – Pocałowała Ruby w policzek i głośno cmoknęła. – Dzięki za lekcję.
– Nie wspominaj o naszej rozmowie ojcu.
– Nie wspomnę. To nasza tajemnica – zapewniła Nell i wybiegła.
O kurwa! – mruknęła pod nosem, gdy wsiadała do kolejki. Wiem, że tatuś kocha ciocię Ruby i że ciocia Ruby kocha tatusia, ale zapomniałam zapytać, kogo kocha mamusia. Tatusia? To możliwe, skoro nie może mieć stosunków seksualnych, a tatuś tego potrzebuje.
Mądrzejsza o zdobytą wiedzę, Nell postanowiła przeprowadzić dalsze dochodzenie i odkryć, czy jej mama kocha tatę. Szybko zauważyła, że mama nikogo nie kocha, nawet siebie. Jeśli tatuś choćby przypadkiem jej dotknie, mama zachowuje się jak ślimak – to znaczy chowa się w swojej skorupce. Błysk obrzydzenia w jej oczach mówi, że nie jest to reakcja spowodowana zakazem współżycia. Co gorsza, tatuś o tym wie! Reakcja mamy go złości, więc rzuca jakąś kąśliwą uwagę, odwraca się i wychodzi. Nell zastanawiała się, czy mama kocha swoje dzieci.
– O tak – zapewniła Ruby, namówiona na drugą rozmowę.
– Jeśli tak, to z pewnością nie umie tego okazywać – oświadczyła Nell. – Zaczynam uważać mamę za chodzącą tragedię.
– Jeżeli duszenie w sobie wszelkich uczuć określimy mianem tragedii, wówczas masz całkowitą rację – powiedziała Ruby ze łzami w oczach. – Nie odsuwaj się od niej, Nell, proszę. Uwierz mi – gdyby twoja mama zobaczyła, że ktoś mierzy do ciebie z rewolweru, zasłoniłaby cię własnym ciałem.
Gdy Anna ukończyła dziesięć lat, stała się piękną repliką matki, co sprawiało ból wszystkim, zwłaszcza Jade, która właśnie skończyła trzydzieści trzy lata. Wysoka i pełna gracji Anna chodziła już teraz bez żadnych problemów i porozumiewała się za pomocą prostych zdań. Przestała się moczyć, a to drobne zwycięstwo okazało się zapowiedzią wczesnej dojrzałości, ponieważ urosły jej piersi.
W jedenaste urodziny u Anny pojawiła się pierwsza miesiączka. To był prawdziwy koszmar. Jak wiele dzieci upośledzonych umysłowo dziewczynka potwornie bała się widoku krwi. Uważała go za objaw wyczerpywania się zasobów – czy to jej samej, czy też kogoś innego. Być może ten strach spotęgowała przygoda, która spotkała Anne w kuchni Sama Wonga w hotelu Kinross, kiedy jeden z jego pomocników zaciął się w rękę aż do kości i wszystko zaplamił krwią. Ponieważ przeciął tętnicę i potwornie krzyczał z przerażenia, trudno go było przytrzymać i założyć mu opaskę uciskową. Nikt nie zwracał uwagi na dziesięcioletnią Anne, póki nie było po wszystkim, a jej krzyki zostały zagłuszone wrzaskami kuchcika.
Nic więc dziwnego, że gdy występowały okresy, Anna krzyczała z przerażenia i trzeba było ją mocno trzymać, póki nie założyło się jej podpaski. Powtarzanie się krwawień nie zmniejszyło przerażenia Anny. Jade i Elizabeth w ciągu tych pięciu dni mogły poradzić sobie z dziewczynką tylko w jeden sposób – otumaniały ją za pomocą wodzianu chloralu, a jeśli to nie skutkowało, stosowały laudanum.
Całe życie Anny stanowiło jedną wielką udrękę, wszystko to jednak było niczym w porównaniu z cierpieniami, jakie powodowały u niej miesiączki. Nikt nie mógł jej wytłumaczyć, że krwawienie to rzecz normalna i naturalna, że samo minie i że po prostu musi przygotować się na comiesięczne nawroty. Anna nie mogła się z tym pogodzić, ponieważ to ją przerażało; poza tym nie potrafiła na niczym skupić dłużej uwagi. Miała nieregularne okresy, w związku z tym trudno było ją przygotować na następny.
Między jednym a drugim krwawieniem była całkiem szczęśliwa, gdy jednak zobaczyła krew, krzyczała i biegała przerażona. Jeśli to była jej własna krew, trzeba było stoczyć z nią ciężką walkę.
Pod koniec roku, podczas ósmego okresu, Anna w końcu zrozumiała to i owo na temat miesiączek, a wtedy zaczęła się bronić, gdy ktoś próbował ją rozebrać – kojarzyła rozbieranie z krwawieniem. Dzięki temu nagle nauczyła się sama rozbierać i myć. Gdy Elizabeth i Jade uznały, że jej ablucje są zadowalające, dały jej święty spokój.
– Może jej okresy są błogosławieństwem – powiedziała Elizabeth do Nell. – Myślę, że inaczej chyba nigdy nie zdołałybyśmy jej nauczyć, jak ma się myć i przebierać.
Z powodu dojrzewania obu córek Elizabeth poczuła się wyjątkowo staro. To dziwne, zważywszy, że w rzeczywistości była jeszcze bardzo młoda. Nie zmieniało to jednak faktu, że w wieku trzydziestu lat miała u boku dwie dojrzewające dziewczynki i – prawdę mówiąc – z żadną nie bardzo umiała sobie poradzić. Gdyby wiedziała więcej, gdyby miała większe doświadczenie, łatwiej pokonałaby trudności, ale przy swoim stanie wiedzy robiła, co mogła, a w razie potrzeby uciekała się do pomocy Ruby. W przypadku Anny Ruby nie była jednak w stanie pomóc; nikt nie mógł pomóc w przypadku Anny – z wyjątkiem Jade, kochającej, cierpliwej i jak zawsze oddanej.
W marcu tysiąc osiemset osiemdziesiątego dziewiątego roku minęło czternaście lat od ślubu. Elizabeth nauczyła się już niczego nie odczuwać, co bardzo jej pomagało. Tłumaczyła sobie, że pod wieloma względami życie, które prowadzi z dala od rodzinnego domu, prawie w ogóle nie różni się od życia, jakie prowadziłaby, zajmując się ojcem, a potem pędząc żywot starej panny i ciotki dzieci swoich braci i sióstr: wszystkim byłaby bardzo potrzebna, ale dla nikogo nie stanowiłaby centrum świata. Wcale nie chciała być niczyim centrum świata. Alexander miał Ruby i Nell, Nell miała Alexandra, Anna miała Jade. Upływały lata, a między nią i Alexandrem nic się nie zmieniało. Dopóki jej nie dotykał, dopóty była w stanie zachowywać pewne pozory ze względu na spostrzegawczą Nell.
Och, były też i miłe chwile! Gdy razem z Nell śmiały się z kucharza Changa; gdy oboje z Alexandrem całkowicie zgadzali się w jakiejś sprawie; gdy prowadziła cudowne pogawędki z Ruby; gdy w Kinross House pojawiała się Constance, która w ten sposób urozmaicała sobie wdowieństwo; gdy jeździła konno do buszu; gdy urzekła ją jakaś książka; gdy grała na fortepianie w duecie z Nell; gdy zaszywała się w swoich pokojach, co często jej się zdarzało. Co prawda wciąż myślała o sadzawce i od czasu do czasu prześladował ją obraz kąpiącego się w stawie Lee, ale nie było to już tak bolesne wspomnienie, gdyż czas powoli wszystko zacierał, rozmazywał złocisty blask słońca i kolor skóry chłopca. Mogła nawet wrócić nad sadzawkę i cieszyć się nią, nie myśląc o Lee.
Alexander zaczął nagle odnosić wrażenie, że Kinross House stał się domem pełnym kobiet. Chociaż nadal zabierał ze sobą Nell, o ile nie miała właśnie lekcji, w głębi duszy musiał przyznać, że nie było już tak jak dawniej. To nie wina dziewczyny, ale jego i Elizabeth, a zwłaszcza jej częstych uwag, że teraz Nell jest młodą kobietą i grozi jej niebezpieczeństwo ze strony mężczyzn. W związku z tym, chociaż Alexander bardzo się starał, od czasu do czasu łapał się na tym, że sprawdza, czy jego pracownicy nie patrzą na Nell z pożądaniem albo, co gorsza, czy – jak mawiała Elizabeth – nie lecą na nią, wiedząc, że jest dużo warta. Zdrowy rozsądek podpowiadał Alexandrowi, że Nell nie jest femme fatale i mało prawdopodobne, by się nią stała, ale miał też w sobie ojcowską zaborczość i czasami ni z tego, ni z owego nagle wydawał zarządzenie, że Nell nie może wychodzić z kopalni czy z warsztatu sama z Summersem ani z żadnym innym mężczyzną. Niekiedy wpadał bez zapowiedzi do klasy, by sprawdzić, jakie stosunki w niej panują – wtedy też najczęściej wymyślał sobie od głupców! Nell wyraźnie była tu zwyczajną uczennicą – na takich samych prawach jak chłopcy. Trzy białe dziewczynki, które zaczęły z nimi naukę, zniknęły, gdy Nell skończyła dziesięć lat. Stało się tak z różnych powodów – od wyjazdu do szkoły z internatem w Sydney po konieczność pomocy w domu.
Gdy Anna zaczęła dojrzewać, Alexander uznał, że ma tego dosyć, i zaczął marzyć o ucieczce. Nawet Ruby niewiele mogła pomóc, gdy był uwiązany w Kinross. Niestety, obecnie ucieczka była o wiele trudniejsza niż dawniej. Charles Dewy nie żył, a Sung coraz więcej czasu poświęcał sprawom samych Chińczyków. Kiedyś wszystko zaczęło się od kopalni złota, ale potem rozrosło do rozmiarów imperium, które teraz obejmowało różne dziedziny przemysłu na całym świecie. W skład Apocalypse Enterprises wchodziło wiele fabryk w różnych miejscach, znacznie oddalonych od kopalni złota. Zakłady te zajmowały się wydobyciem różnych minerałów – od srebra, ołowiu i cynku po miedź, aluminium, nikiel, magnez i pierwiastki śladowe. Alexander miał też udziały w zakładach produkujących cukier, w hodowli bydła i owiec oraz uprawie pszenicy. Należały do niego fabryki, które produkowały silniki, lokomotywy, tabor kolejowy i maszyny rolnicze. Były też plantacje herbaty i kopalnia złota na Cejlonie, plantacje kawy w Ameryce Środkowej i Południowej, kopalnia szmaragdów w Brazylii oraz udziały w pięćdziesięciu fabrykach w USA, Anglii, Szkocji i Niemczech. Ponieważ spółka wciąż znajdowała się w rękach prywatnych, nikt oprócz członków zarządu nie wiedział dokładnie, ile warta jest Apokalipsa. Nawet Bank Anglii mógł się tylko domyślać.
Gdy Alexander zdał sobie sprawę, że ma oko do antyków i dzieł sztuki, często podczas podróży zagranicznych kupował obrazy, rzeźby, meble i rzadkie książki. Dwie ikony, które dał sir Edwardowi Wylerowi, zostały zastąpione innymi, potem dołączyły do nich następne; oprócz Giotta miał teraz dwa Tycjany, Rubensa i Boticellego. Ostatnio Alexander zakochał się w dziwnych płótnach współczesnych malarzy z Paryża, dlatego zaczął kupować dzieła Matisse'a, Maneta, van Gogha, Degasa, Moneta i Suerata; miał też Velasqueza i dwa obrazy Goi, jakiegoś van Dyke'a, Halsa, Vermeera i Breugela. Przewodnicy z Pompejów sprzedali mu za pięć złotych suwerenów bezcenną rzymską mozaikę… Prawdę mówiąc, przewodnicy na całym świecie sprzedawali wszystko za kilka sztuk złota. Zamiast umieszczać owe skarby w Kinross House Alexander poświęcił kilka miesięcy na wybudowanie dodatkowego pawilonu, w którym mógł zaprezentować niemal wszystkie dzieła sztuki, oprócz kilku ulubionych prac. Dzięki temu miał się czym zająć i przez jakiś czas się nie nudził.
Drugą jego rozrywką były podróże, na razie jednak nie mógł się ruszyć z Kinross. W głębi duszy wciąż podążał śladami Aleksandra Wielkiego, marzył o zobaczeniu wszystkiego, co ma do zaoferowania świat, tymczasem utknął w domu, który wypełniały odgłosy i zapachy kobiet. Wrażenie to jeszcze bardziej się nasiliło, gdy także Anna wśród krzyków i pisków dołączyła do babskiego klubu.
– Pakuj kufry! – warknął do Ruby w czerwcu tysiąc osiemset osiemdziesiątego dziewiątego roku.
– Mówiłeś coś? – spytała obojętnie.
– Pakuj kufry! Wyjeżdżamy za granicę.
– Alexandrze, bardzo bym chciała, ale nie mogę. Prawdę mówiąc, ty również. Ktoś musi zostać tu na miejscu i zająć się pewnymi sprawami.
– Będzie, za kilka dni – obiecał Alexander. – Lee wraca do domu. Za tydzień przypływa do Sydney.
– W takim razie nigdzie nie jadę – oznajmiła Ruby z buntowniczą miną.
– Och, zobaczysz go! – warknął Alexander. – Spotkamy się z nim w Sydney. Nacieszysz się nim, a potem pojedziemy do Ameryki.
– Zabierz Elizabeth.
– Musiałbym chyba oszaleć! Chcę się nacieszyć życiem, Ruby.
Zielone oczy przyjrzały mu się badawczo. Wyzierało z nich coś, co graniczyło z niechęcią.
– Wiesz, Alexandrze, jesteś coraz większym egoistą – oświadczyła Ruby. – Nie mówię już o twojej rosnącej arogancji. Jeszcze nie jestem twoją służącą, sir, więc nie każ mi pakować kufrów tylko dlatego, że masz dosyć Kinross! Mnie się tu całkiem podoba. Chcę zostać, zwłaszcza jeśli przyjeżdża mój syn.
– Zobaczysz się z nim w Sydney.
– Jeśli to będzie od ciebie zależało, dasz mi na to pięć minut.
– Nawet pięć dni, jeśli o tym marzysz.
– Marzę o pięciu latach! Chyba zapomniałeś, przyjacielu, że bardzo długo go nie widziałam. Jeżeli naprawdę wraca do domu, to właśnie dom jest jedynym miejscem, w którym chcę być.
W jej głosie słychać było pewność i zdecydowanie. Alexander zrezygnował z władczego tonu, zrobił skruszoną minę i wykorzystał cały swój urok.
– Proszę, Ruby, nie opuszczaj mnie! – błagał. – Nie będziemy tam wiecznie, potrzebuję tylko trochę czasu, żeby się nieco otrząsnąć. Proszę, jedź ze mną! Obiecuję, że potem wrócimy i będziesz mogła zostać w domu.
Złagodniała.
– No cóż…
– Grzeczna dziewczynka. Pobędziemy w Sydney z Lee tak długo, jak zechcesz, a potem popłyniemy. Dla ciebie, Ruby, wszystko, bylebym mógł się stąd wyrwać, i to wyrwać się z tobą! Nigdy nie byłaś ze mną za granicą… Nie chciałabyś zobaczyć Alhambry, Tadż Mahal, piramid i Partenonu? Gdy Lee zajmie się wszystkim, będziemy wolni. Kto wie, co niesie przyszłość? To może być nasza ostatnia szansa, najdroższa! Powiedz „tak”!
– Pod warunkiem, że w Sydney będę miała czas dla Lee – zaznaczyła Ruby.
Pocałował ją w rękę, szyję, usta i włosy.
– Dostaniesz wszystko, co zechcesz, pod warunkiem, że będę mógł uciec z Kinross i od Elizabeth. Odkąd dziewczęta zaczęły dojrzewać, moja żona nie robi nic innego, tylko strofuje, strofuje i strofuje.
– Wiem. Mnie też się oberwało – przyznała Ruby. – Podejrzewam, że gdyby mogła, umieściłaby Nell i Anne w klasztorze. – Mruknęła cicho z zadowolenia. – Przestanie tak zrzędzić, to tylko przejściowe, ale miło będzie nie słuchać jej narzekań.
Gdy nazajutrz Elizabeth usłyszała od Ruby okrojoną wersję tej rozmowy, wyglądała na przerażoną.
– Och Ruby, na pewno nie jestem aż taka nieznośna! – zaprotestowała.
– Niewiele ci już brakuje, a to do ciebie niepodobne – wyznała Ruby. – Prawdę mówiąc, Elizabeth, musisz skończyć z tym obsesyjnym chronieniem cnoty swoich córek. Ostatnie półtora roku było pod tym względem jednym pasmem udręki. Wiem, że nie każda matka w tak młodym wieku ma córki, które stają się kobietami, ale zapewniam cię, że w tym mieście obie są zupełnie bezpieczne. Gdyby Nell była trzpiotką, mogłabyś mieć powody do obaw, ale to spokojna dziewczyna – w ogóle nie myśli o mężczyznach. Jeśli chodzi o Anne – Anna to dorosłe dziecko! Z powodu twoich ciągłych utyskiwań Alexander marzy o ucieczce – nawet od Nell, która wcale nie będzie ci wdzięczna, gdy odkryje, dlaczego ojcu tak spieszno do wyjazdu.
– A co ze spółką?! – krzyknęła Elizabeth.
– Spółka będzie miała odpowiednie kierownictwo – wyjaśniła Ruby, chociaż wcale nie miała ochoty dzielić się wiadomością, że Lee wraca do domu.
– Naprawdę wybierasz się z Alexandrem? – spytała Elizabeth ze smutkiem w głosie.
Ruby prychnęła.
– Tylko mi nie mów, że jesteś zazdrosna!
– Nie, nie, ależ skąd! Zastanawiam się tylko, jak by to było, gdybym podróżowała z kimś, kogo uwielbiam.
– Pewnego dnia – powiedziała Ruby, całując Elizabeth w policzek – dowiesz się tego, przynajmniej mam taką nadzieję.
Elizabeth, bardzo zawstydzona, żegnała Alexandra i Ruby na dworcu kolejowym. Znów ukryła się w swojej skorupce – pomyślała Ruby ze smutkiem. To chyba wystawia złe świadectwo Alexandrowi i mnie, skoro jedynym powodem powrotu Elizabeth do realnego świata była obawa o córki. Najgorsze jest to, że jej niepokój nie ma uzasadnienia – żadna z dziewcząt nie daje ku temu powodu.
– Powiedziałeś Elizabeth, że Lee wraca do domu? – spytała Ruby Alexandra, gdy pociąg ruszył.
– Nie, założyłem, że ty to zrobisz – odparł zaskoczony.
– Nie wspomniałam jej o tym.
– Dlaczego?
Ruby wzruszyła ramionami.
– Gdybym to wiedziała, byłabym jednym z tak modnych obecnie jasnowidzów. Poza tym jakie to ma znaczenie? Elizabeth ani trochę nie interesuje się spółką… ani Lee.
– Co cię bardzo denerwuje, prawda?
– Do jasnej cholery, tak! Jak można nie lubić mojego nefrytowego kociątka?
– Ponieważ sam bardzo go lubię, szczerze mówiąc, nie wiem.
Po wyjeździe Alexandra Nell całkowicie zatopiła się w książkach, chcąc pod koniec przyszłego roku zdać egzaminy wstępne i w wieku piętnastu lat rozpocząć studia na uniwersytecie. Ten pomysł przeraził Elizabeth, w związku z czym ostro zaoponowała. Usłyszała, że to nie jej sprawa.
– Jeśli chcesz się kogoś czepiać – wybuchnęła Nell – czepiaj się Anny! Może nie zauważyłaś, ale moja siostra ostatnio stała się bardzo krnąbrna. Jeśli jej nie upilnujesz, na pewno ci ucieknie.
Ponieważ była to uzasadniona krytyka, Elizabeth ugryzła się w język i poszła poszukać Jade, by wspólnie z nią się zastanowić, jak upilnować Anne.
– Nic się nie da zrobić – wyznała Jade ponuro. – Moja maleńka Anna nie jest już maleńka, nie chce siedzieć w domu. Staram się wszędzie z nią chodzić, ale ona jest taka… taka przebiegła!
Kto by się tego spodziewał? – zastanawiała się Elizabeth. Anna stała się dziwnie niezależna, jakby opanowanie sztuki mycia się i ubierania otworzyło w jej mózgu jakieś ukryte drzwi, a skoro już zostały otwarte, dziewczynka nabrała przekonania, że jest w stanie sama zatroszczyć się o siebie. Dotychczas między jedną miesiączką a drugą była całkiem szczęśliwym dzieckiem, chętnie się bawiła; wystarczyło dać jej jakąś układankę albo klocki, a potrafiła zajmować się nimi godzinami. Gdy jednak skończyła dwanaście lat, co nastąpiło w tym roku, w którym Alexander wyjechał z Ruby za granicę, zaczęła bawić się w uciekanie swoim opiekunkom. Wybiegała do ogrodu i tam się ukrywała. Jade i Elizabeth znajdowały ją tylko dzięki temu, że nie umiała ukrywać radości i bardzo głośno się śmiała.
Elizabeth wzięła sobie jednak do serca zarzut Ruby, że jest nadopiekuńcza, zwłaszcza że to samo tuż przed wyjazdem powiedział jej Alexander.
– Ona wybiega tylko do ogrodu, Elizabeth, więc zostaw ją w świętym spokoju i przestań tak bardzo jej pilnować!
– Jeśli się jej nie okiełzna, pójdzie gdzieś dalej.
– Wtedy będzie czas, żeby podjąć jakieś działania – brzmiał werdykt Alexandra.
Trzy tygodnie po wyjeździe Alexandra i Ruby Anne znaleziono u podnóża góry, przy szybach kopalni, gdy zmieniała się południowa szychta. Górnicy rozpoznali dziewczynkę, ponieważ Elizabeth wciąż co niedziela zabierała ją ze sobą do kościoła, w związku z tym delikatnie, ale zdecydowanie przekazali ją Summersowi, a ten zawiózł Anne kolejką do domu.
– Nie wiem, co mam z nią zrobić, panie Summers – westchnęła Elizabeth, zastanawiając się, czy nie pomógłby porządny klaps. – Staramy się mieć ją wciąż na oku, ale wystarczy na sekundę odwrócić się do niej plecami, a ona już gdzieś znika.
– Powiem o tym w mieście, pani Kinross – obiecał Jim Summers, ukrywając rozdrażnienie. Jego czas był cenny, miał ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie Anny. – Jeśli ktoś zobaczy ją na dole, przyprowadzi do mnie albo tu, do domu. Może tak być?
– Tak, oczywiście. Dziękuję – ucieszyła się Elizabeth, dochodząc do wniosku, że kara w postaci klapsa jest złym i nieskutecznym rozwiązaniem.
Na tym stanęło. Pod nieobecność Alexandra i Ruby męską władzę sprawował Summers.
Nie trwało to jednak długo. Któregoś dnia Elizabeth prowadziła do domu zadowoloną z siebie i rozchichotaną Anne, gdy zza żywopłotu przy pomoście kolejki wyłonił się Lee. Elizabeth zatrzymała się i patrzyła jak zahipnotyzowana. Anna pisnęła i wyrwała się matce, która z wrażenia nieco rozluźniła uchwyt.
– Lee! Lee! – zawołała dziewczynka, biegnąc do niego. Elizabeth bardziej ucieszyła się z widoku Lee, niż mogłaby przypuszczać. Przeszła przez trawnik serdecznie rozbawiona, gdyż w tym momencie syn Ruby wyglądał dokładnie tak, jak człowiek, który stara się poskromić ogromnego szczeniaka.
– Do nogi, Anno. Do nogi – powiedziała, śmiejąc się.
– Tak to trochę wygląda, prawda? – spytał ze śmiechem Lee.
Po chwili pojawiła się Jade. Przejęła opiekę nad Anną, która początkowo nie chciała iść, potem jednak na swój pogodny sposób pogodziła się z losem.
Młodzieniec zdecydowanie był już teraz mężczyzną; kilka miesięcy temu skończył dwadzieścia pięć lat. Miał gładką, typową dla Chińczyków skórę, która opiera się starzeniu, mimo to po obu stronach pięknych ust pojawiły się głębokie bruzdy. Nie było ich, kiedy Elizabeth po raz ostatni widziała go w Anglii. Oczy Lee sprawiały wrażenie mądrzejszych, smutniejszych.
– Doktor Costevan, jak przypuszczam? – spytała, wyciągając rękę.
– Lady Kinross – powiedział, całując jej dłoń.
Tego się nie spodziewała, nie bardzo wiedziała, jak zareagować; cofnęła rękę tak delikatnie, jak mogła, i ruszyła razem z gościem w stronę domu.
– To była Anna, prawda? – spytał.
– Tak, mój nieustanny powód zmartwień.
– Jakich zmartwień?
– Ucieka, kiedy tylko może.
– Rozumiem. To musi cię bardzo niepokoić.
W końcu ktoś stanął po jej stronie! Elizabeth zatrzymała się i spojrzała na Lee, a potem zaczęła tego żałować. Zapomniała, jak to jest, kiedy patrzy mu się prosto w oczy. Zabrakło jej tchu, wzięła więc głęboki wdech, a dopiero potem odpowiedziała.
– Jade i ja jesteśmy zupełnie bezradne – wyznała. – Póki jedynie ukrywała się w ogrodzie, nie było tak źle, ale ostatnio dotarła do kopalni. Myślę, że następnym razem znajdziemy ją w mieście.
– A ty wolałabyś, żeby do tego nie doszło, prawda? Zgadzam się. Brakuje ci sióstr Wong?
– Jasmine i Peach Blossom pojechały z twoją matką, ale mam tutaj Jade, Pearl i Silken Flower, a także Butterfly Wing. Mogłoby się wydawać, że to dużo, ale Anna za dobrze je zna. Potrzebuję kogoś, na kogo nie zwracałaby uwagi. Jade proponuje najmłodszą z sióstr Wong, Peony, ale nie mogę prosić dwudziestodwulatki, żeby wzięła na siebie odpowiedzialność za Anne.
– W takim razie zostaw to mnie. Poproszę ojca o kobietę, której Anna nie zna i która nie da się nabrać na jej sztuczki. Jeżeli Anna nie zmieniła się od pobytu w Anglii, to gdy przyzwyczai się do widoku czegoś, co uzna za kawał drewna, będzie się zachowywać, jakby była sama – wyjaśnił Lee, przytrzymując otwarte drzwi.
– Och Lee, byłabym taka wdzięczna!
– Drobiazg – powiedział i odwrócił się, by odejść.
– Nie wejdziesz? – spytała Elizabeth, zaniepokojona.
– Raczej nie. Nie masz żadnej przyzwoitki.
– Och, rzeczywiście! – zawołała Elizabeth, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce. – To śmieszne, jeśli weźmiemy pod uwagę, co porabiają obecnie mój mąż i twoja matka! Na litość boską, wejdź, usiądź i wypij ze mną filiżankę herbaty!
Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej spod półprzymkniętych powiek, potem na obu policzkach pojawiły się dołeczki, a Lee parsknął śmiechem.
– W takim razie ten jeden raz.
Usiedli w szklarni przy herbacie, kanapkach i cieście, a Elizabeth zarzuciła Lee pytaniami. Powiedział jej, że w końcu zrobił doktorat z budowy maszyn, chociaż studiował też geologię.
– Potem przez jakiś czas pracowałem w biurze maklerskim, żeby zorientować się, jak funkcjonuje giełda.
– Czy wyniosłeś z tego jakiś pożytek? – spytała Elizabeth.
– Nie – odparł wesoło. – Przekonałem się, że tylko w jeden sposób można się nauczyć, jak robić interesy – robiąc je. Prawdziwą wiedzę zdobyłem u boku Alexandra, jeżdżąc z nim wszędzie, gdy tylko miałem taką możliwość. Teraz obdarzył mnie zaufaniem i powierzył mi pod swoją nieobecność zarządzanie Apokalipsą i całą spółką, chociaż z tego, co wiem, mąż Sophii Dewy ma tęgą głowę do interesów i właśnie został przez nas zatrudniony.
– Prowadzi księgowość – wyjaśniła Elizabeth, zadowolona, że może coś dodać. – Pracuje raczej w Dunleigh niż w Kinross. Biedna Constance nie może się otrząsnąć po śmierci Charlesa, a jej córki bardzo się o nią troszczą.
– To dobrze, że może zabierać księgi do domu, ale gdy połączenia telefoniczne w Nowej Południowej Walii dogonią ogólnoświatowy poziom, będzie mógł zdziałać z Dunleigh znacznie więcej – powiedział Lee.
– Mamy w Kinross telefony, ale nie możemy zadzwonić do Bathurst ani do Lithgow, dysponujemy jedynie połączeniami miejscowymi.
– Uwierz mi, Alexander zawsze będzie szedł o parę kroków przed postępem.
Kiedy wstał, by wyjść, Elizabeth spojrzała ze smutkiem.
– Przyjdziesz na kolację?
– Nie.
– Nawet jeśli przyprowadzę Nell jako przyzwoitkę?
– Nawet jeśli przyprowadzisz Nell. Dziękuję za zaproszenie. Muszę również pilnować hotelu matki.
Z bólem serca patrzyła, jak Lee idzie przez taras. Czuła się tak, jakby nagle bez ostrzeżenia zabrano jej od ust wspaniały kąsek. Lee wrócił, ale wcale nie krył, że nie ma zamiaru spędzać czasu w jej towarzystwie, chociaż właśnie znalazła tyle pewności siebie, żeby trochę odtajać. Gdy poczuła się wystarczająco pewnie, by traktować go jak przyjaciela, a nie jak groźne stworzenie, które niegdyś zakłóciło spokój sadzawki. Och, jaka szkoda!
Lee dotrzymał jednak słowa; przysłał Dragonfly. Była to stara Chinka o nieprzeniknionej twarzy, tak charakterystycznej dla wszystkich mieszkańców Wschodu. Tam, gdzie była Anna, była też Dragonfly, tak dyskretna i nierzucająca się w oczy, że po dwóch dniach dziewczynka całkowicie przestała zwracać uwagę na nową opiekunkę.
– Idealny pies podwórzowy – powiedziała Elizabeth do Lee przez telefon, ponieważ nie bywał w Kinross House. – Serdecznie dziękuję, Lee. Naprawdę. Dzięki Dragonfly Jade i ja możemy trochę odpocząć, a potem, gdy nowa opiekunka ma wolne, jesteśmy w stanie przejąć jej obowiązki. Proszę, wpadnij kiedyś na poranną herbatkę.
– Kiedyś – powiedział i odłożył słuchawkę.
– Kiedyś, czyli nigdy – westchnęła cicho Elizabeth.
Jeśli chodzi o Lee, rzeczywiście słowo „nigdy” wszystko wyjaśniało. Kiedy wyszedł zza żywopłotu i zobaczył Elizabeth, która z ponurą miną prowadziła za rękę swoją młodszą wersję, jego nadzieje, że w końcu udało mu się uwolnić od żony Alexandra, prysnęły jak bańka mydlana. Ogarnęła go fala uczuć: miłość, żal, pożądanie, rozpacz. Nie ufał sobie, w związku z tym odrzucił zaproszenie na herbatę, potem jednak zdał sobie sprawę, że Elizabeth jest bardzo samotna, dlatego ten jeden jedyny raz złamał zasady przyzwoitości i powiedział „tak”. W jej oczach, w wyrazie twarzy, w jej sylwetce dostrzegł potworną samotność! Niemniej ten jeden sympatyczny podwieczorek wystarczył, by Lee był bliski wyznania, które Elizabeth raz na zawsze by odrzuciła. W związku z tym nie mógł się więcej z nią spotykać, chyba że w obecności innych ludzi, a takie sytuacje zdarzały się rzadko, ponieważ nie było Alexandra.
Lee nie chciał wracać do Kinross, ale zdawał sobie sprawę, że Alexander ma prawo dysponować jego osobą – zrobił poza domem wszystko, co się dało, teraz nadszedł czas, żeby sprawdzić się na miejscu, w samym środku sieci Apocalypse Enterprises. Alexander miał czterdzieści sześć lat i wyraźnie szukał następcy, który uwolniłby go od obowiązków i umożliwił podróże oraz wykonywanie mniej uciążliwych zadań związanych z firmą.
Gdy Lee spotkał w Sydney matkę i Alexandra, zauważył ich ogromne szczęście, radość z tego, że mogą być razem, że mogą we dwoje wyjechać gdzieś daleko, dlatego mocniej zabiło mu serce. Teraz znał już dobrze całą historię Alexandra: wiedział, że jest on bękartem, słyszał o niewyjaśnionej tajemnicy jego matki, znał jego pragnienie, by zdobyć bogactwo i władzę. Mimo to Alexander prawie nic nie mówił o swoim związku z Elizabeth. Lee wiedział tylko tyle, ile powiedziała mu matka: że Elizabeth nie może mieć więcej dzieci, w związku z czym mieszka w domu Alexandra jako jego żona, chociaż w rzeczywistości nią nie jest. To jednak nie wyjaśniało tajemnicy; Lee wiedział, że przy pomocy Chińczyków albo Alexander, albo Elizabeth mogliby znaleźć sposób, żeby cieszyć się życiem małżeńskim bez strachu przed ewentualną ciążą. Chociaż Chińczycy byli znani z tego, że bardzo szybko ich przybywa, doskonale wiedzieli, jak w razie potrzeby unikać skutków współżycia – zwłaszcza wykształceni Chińczycy. Na pewno należał do nich Hung Chee z chińskiej apteki. W naturze nie brakuje środków poronnych, sporo jest również metod zapobiegania ciąży.
Dzięki miłości do Elizabeth Lee zaczął zwracać uwagę na wyraz twarzy Alexandra, jego spojrzenia czy skurcz mięśni, kiedy mówił o swojej żonie. Pozasłowny przekaz świadczył o konsternacji i bólu, ale nie o wszechobecnej miłości. Nie, tym uczuciem Alexander darzył Ruby, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Mimo to czuł też coś i do żony. Z pewnością nie nienawiść ani obrzydzenie. Lee odnosił wrażenie, że Alexander zrezygnował z Elizabeth, co oznaczało, że przyczyna takiego stanu rzeczy musiała leżeć w niej. Żaden mężczyzna nie mógł być wobec niej obojętny, była na to zbyt piękna – wewnątrz i na zewnątrz. Piękna w sposób, który raczej przyciąga panów, niż ich odpycha. Otaczała ją aura nieprzystępności, a to budziło w każdym mężczyźnie myśliwego, zdobywcę. W każdym, ale nie w Lee, który tęsknił za Elizabeth w mniej prymitywny sposób. Pod pozorami wyniosłości i opanowania dwukrotnie dostrzegł przerażoną istotę, która wpadła w pułapkę. Marzył o tym, żeby ją uwolnić, nawet gdyby po odzyskaniu wolności Elizabeth nadal miała go traktować z całkowitą obojętnością.
Och, ale ucieszyła się, że go widzi! Tak bardzo się ucieszyła, że nie chciała, by odszedł. Błagała, żeby przyszedł ponownie. No cóż, powodem takiego stanu rzeczy była jej samotność, a rozwaga nakazywała odmówić. Nadal musi odmawiać. Alexander jest jego przyjacielem i mentorem – Lee za nic w świecie nie mógłby zdradzić Alexandra.
Zajął się więc sprawami Apokalipsy, zakopał się w pracy, z dala od Kinross House i od Elizabeth.
Alexander wrócił do domu bardzo zrelaksowany w kwietniu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku, akurat w porę, by uczcić swoje czterdzieste siódme urodziny. Skrócił wyprawę z powodu Ruby, której bardziej podobał się pomysł podróży niż sama podróż.
– A może chodzi o to – powiedziała do Elizabeth, gdy tylko zdjęła kapelusz – że Alexander jest niezmordowanym podróżnikiem? Ani na chwilę się nie zatrzymuje. Czasami błagałam wszystkich możliwych bogów o parę skrzydeł. San Francisco, potem Chicago, następnie Waszyngton, Filadelfia, Nowy Jork, Boston… Tymczasem Stany Zjednoczone to dopiero początek.
– Prawdopodobnie z tego powodu, gdy z nim podróżowałam, wszelkie wycieczki musiałam odbywać z przewodnikiem – przypomniała sobie Elizabeth, niezwykle zadowolona, że widzi Ruby. – Dotarliście do włoskich jezior?
– Ja tak. Alexander został w Turynie i Mediolanie. Jak zwykle miał tam jakieś interesy! Wiesz, o czym mówię. Tutaj ledwo zdążył wysiąść z pociągu, a już wybrał się z Lee na obchód warsztatów i kopalni.
– Spodobały ci się włoskie jeziora? – naciskała Elizabeth.
– Są cudowne, moja droga, cudowne! – zapewniła Ruby, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Mnie też wyjątkowo przypadły do gustu. Gdybym mogła, zamieszkałabym nad jeziorem Como.
– Nie chcę ci sprawiać przykrości, ale ja wybrałabym Kinross Hotel – wyznała Ruby, zrzucając buty. Zerknęła na Elizabeth badawczo. – Udało ci się lepiej ułożyć stosunki z moim nefrytowym kociątkiem?
– Prawdę mówiąc, właściwie w ogóle go nie widywałam, ale był dla mnie bardzo miły – odparła Elizabeth.
– To znaczy?
– Po waszym wyjeździe Anna zaczęła uciekać poza granice posiadłości, dotarła nawet do kopalni. Jest taka przebiegła, Ruby! Znasz Jade i wiesz, jak potrafi pilnować Anny, mimo to ten mały chytrusek zdołał pokonać Jade i mnie.
– I co? – spytała Ruby, spoglądając na Elizabeth.
– Lee znalazł Dragonfly. Jest idealna. Widzisz, Anna nas zna i jest wystarczająco mądra, by odwrócić naszą uwagę, a potem zniknąć w mgnieniu oka. Tymczasem Dragonfly do pewnego stopnia przypomina kawał drewna: jest, a jednocześnie jej nie ma. Nie można się jej pozbyć. Mówię ci, Ruby, Lee cudownie mi pomógł.
– Bardzo się cieszę, że w końcu udało się wam przełamać lody. Ach, herbata! – zawołała Ruby, gdy Peach Blossom wniosła tacę. – Wiem, że nie masz za dużo czasu, Elizabeth, ale usiądź. Umieram z pragnienia; za granicą nikt nie potrafi porządnie zaparzyć herbaty. Oczywiście, jeśli nie liczyć Anglii, a to było całe wieki temu.
– Trochę się zaokrągliłaś – zauważyła Elizabeth.
– Nawet mi o tym nie mów! Wszystko przez kontynentalne sosy z mleka, cukru i mąki.
Zapadła chwila milczenia. Przerwała ją Elizabeth.
– Co przede mną ukrywasz, Ruby? Zaskoczona Ruby przyjrzała się przyjaciółce.
– Jezu! Stałaś się bardzo spostrzegawcza.
– Może lepiej będzie, jeśli po prostu powiesz, o co chodzi.
– O Alexandra – wyznała Ruby niechętnie.
– Co się dzieje? Jest chory?
– Alexander? Chory? Nie. Zmienił się.
– Na gorsze. – To nie było pytanie.
– Zdecydowanie na gorsze. – Ruby skrzywiła się, opróżniła swoją filiżankę i nalała następną. – Zawsze miał skłonność do arogancji, ale byłam w stanie to znieść. Do pewnego stopnia miało to dla mnie urok, jakkolwiek czasami zasługiwał, żeby dać mu w twarz. – Zachichotała. – Oczywiście, metaforycznie. Chociaż raz naprawdę go uderzyłam.
– Naprawdę? Gdy byłam już tutaj czy wcześniej?
– Wcześniej, ale nie próbuj zmieniać tematu. Teraz zaczął się zadawać z wielkimi przemysłowcami i wpływowymi politykami. Niemal wszędzie liczą się z Apocalypse Enterprises. Prawdopodobnie uderzyło mu to do głowy, choć może trafniejsze byłoby stwierdzenie, że zaczął słuchać nieodpowiednich ludzi.
– Jakich ludzi?
– Swoich kumpli, potentatów. Nigdy nie spotkałaś takich twardzieli, złotko! Nie interesuje ich nic oprócz pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy, w związku z tym wrednie traktują swoich pracowników i uciekają się do wszelkich paskudnych sztuczek, żeby okiełznać coś, co nazywają ruchem robotniczym… no wiesz, związki zawodowe i tego typu rzeczy.
– Wydawało mi się, że Alexander jest odporny na takie wpływy – powiedziała Elizabeth powoli. – Zawsze był bardzo dumny z tego, że dobrze traktuje swoich pracowników.
– To już przeszłość – oznajmiła Ruby złowieszczo.
– Och Ruby! To niemożliwe!
– Nie jestem tego taka pewna. Problem w tym, że nadchodzą ciężkie czasy i wszystkie zakłady upadają. Wśród ludzi zamożnych panuje zgodna opinia, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest pewna książka, która właśnie ukazała się w Anglii – jej niemiecki tytuł brzmi Das Kapitał. Ma trzy tomy, przetłumaczono tylko pierwszy, ale to wystarczyło, żeby włożyć kij w mrowisko – jeśli wierzyć Alexandrowi i jego kumplom.
– O czym jest ta książka? Kto ją napisał? – spytała Elizabeth.
– Książka jest o czymś, co nazywają międzynarodowym socjalizmem, a jej autorem jest Karol Marks. Wydaje mi się, że maczał w tym palce jeszcze jeden facet, ale zapomniałam jego nazwiska. Tak czy inaczej, potępia ona ludzi bogatych, zwłaszcza przemysłowców, i coś, co nazywa kapitalizmem. Szerzy pogląd, że bogactwo należy dzielić równo, tak żeby nikt nie był bogaty ani żeby nikt nie był biedny.
– Nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego mogło funkcjonować, a ty?
– Zgadzam się z tobą, po prostu ludzie zbyt się różnią od siebie. W tej książce autor twierdzi, że robotnicy są bezwstydnie wykorzystywani, dlatego nawołuje do rewolucji socjalistycznej. Ruch robotniczy na całym świecie chwycił się kurczowo tej książki jak tonący brzytwy, a jego działacze zaczynają nawet mówić o włączeniu się do polityki.
– Też mi coś! – powiedziała Elizabeth spokojnie.
– Zgadzam się z tobą, Elizabeth, problem jednak polega na tym, że Alexander i jego kumple wyraźnie traktują tę sprawę z ogromną powagą.
– No cóż, to już przeszłość. Teraz Alexander jest w domu. Przejdzie mu to.
Lee nie zgodziłby się z tym zdaniem. Nie musiał dowiadywać się od matki, że Alexander się zmienił; przekonał się o tym, gdy szli z kopalni do warsztatów, dumy i radości Lee, ponieważ pracowała tu teraz nowa maszyna do oddzielania złota, a cała tajemnica polegała na zanurzaniu rudy w słabym roztworze cyjanku potasu i wytrącaniu cennego kruszcu na cynkowych talerzach.
Po pierwsze, Alexander natychmiast zaczął mówić o ogólnoświatowym spadku koniunktury, a po drugie, spoglądał na wszystko w inny sposób niż kiedyś: interesowało go, jak obniżyć koszty, nawet jeśli oznaczało to pójście na łatwiznę.
– Podczas pracy z cyjankiem nie da się oszczędzać, ponieważ w grę wchodzi bezpieczeństwo – wyjaśnił Lee. – Cyjanek potasu to śmiertelna trucizna.
– Tak, jeśli występuje w dużym stężeniu, ale nie wtedy, gdy jest w jednej dziesiątej procenta, młody człowieku.
Lee zamrugał oczami. Alexander traktował go protekcjonalnie.
– Wszystko zaczyna się od czystej soli cyjanku – tłumaczył Lee – więc nie można pozwolić, by roztwór przygotowywał byle kto. To praca dla inteligentnych, rozsądnych ludzi… ludzi, których uwzględniam w naszych wydatkach w księgach rachunkowych.
– Niepotrzebnie.
Tak było ze wszystkim. Warsztaty zatrudniały zbyt wielu pracowników, ponieważ zbyt często naprawiano lokomotywy… Dlaczego Lee nie zautomatyzował dostarczania węgla do silników parowych?… Jeszcze za wcześnie, by odesłać na złom stare węglarki, które kursowały na linii Lithgow – Kinross… Przejeżdżając, nie dostrzegł, by coś złego działo się z mostem numer trzy…
– Och, daj spokój, Alexandrze! – zaprotestował zdziwiony Lee. – Aby zauważyć usterkę, musiałbyś spojrzeć na wiadukt od dołu!
– Nie sądzę, żeby trzeba było przebudowywać całość – warknął Alexander. – Oznaczałoby to zamknięcie linii kolejowej na kilka tygodni.
– Nie, najwyżej na tydzień, jeśli zrobimy to tak, jak sugeruje Terry Sanders. Poza tym możemy zgromadzić zapas węgla.
– Jesteś dobrym inżynierem, Lee, ale żaden z ciebie biznesmen – obwieścił Alexander.
– Czuję się tak, jakby poturbował mnie tygrys, mamo – powiedział Lee do Ruby, gdy spotkali się tego wieczoru na drinku.
– Jest aż tak źle, moje nefrytowe kociątko?
– Aż tak. – Lee zamiast sherry nalał sobie szkocką whisky i nie rozcieńczył jej. – Wiem, że nie jestem tak doświadczony jak on, ale nie zgadzam się z Alexandrem, który uważa, że niepotrzebnie wydaję pieniądze. Nagle przestał zwracać uwagę na bezpieczeństwo. Mógłbym się z tym zgodzić, gdyby nie oznaczało to śmiertelnego zagrożenia dla przynajmniej kilku pracowników, ale naprawdę oznacza, mamo!
– Niestety, to on jest głównym akcjonariuszem – przypomniała Ruby. – Cholera!
– Właśnie! – Lee wybuchnął śmiechem i nalał sobie drugą whisky. – Równie gównianie wygląda sprawa samego gówna!
Oczyszczalnia ścieków na gwałt wymaga remontu, który zatwierdziłem, tymczasem właśnie usłyszałem, że to zbędne. Znam Alexandra od bardzo dawna i nigdy nie uważałem go za skąpego Szkota, ale teraz właśnie się nim stał.
– Dlatego, że za oceanem słuchał złych doradców. Ludzi, którzy gotowi byliby ogolić szylinga, gdyby to oznaczało, że na każdych stu funtach oszczędzą ćwierć pensa. Niech to diabli – powiedziała Ruby, podrywając się na równe nogi. – Osiągamy tak ogromne zyski, Lee! Nasze koszty stałe są zupełnie nieistotne w porównaniu z tym, ile zarabiamy. Poza tym nie mamy udziałowców, których trzeba by było zadowolić; wciąż jest jedynie czwórka wspólników – założycieli firmy. Nikt z nas się nie skarży. Jak moglibyśmy, na litość boską? – Ona również sięgnęła po whisky. – No cóż, na następnym posiedzeniu zarządu możemy go poinformować, że nie aprobujemy takiego postępowania.
– Zignoruje nasz protest – stwierdził Lee.
– Nie mam ochoty wybierać się dziś do Kinross House na kolację.
– Ja też, ale musimy pojechać, choćby tylko ze względu na Elizabeth.
– Powiedziała mi – zmieniła temat Ruby, owijając pierzaste boa wokół szyi – że byłeś dla niej bardzo miły.
– Musiałbym mieć serce z kamienia, żeby nie być wobec niej miłym. – Z rozbawieniem zerknął na boa. – Skąd to wytrzasnęłaś?
– Kupiłam w Paryżu. Problem w tym – wyjaśniła, kopiąc tren, żeby obrócił się wraz z nią – że to cudo linieje jak stara kotka. – Zachichotała. – Tymczasem to ja jestem starą kotką.
– Dla mnie zawsze będziesz młodym kociaczkiem, mamo.
Kolacja zaczęła się dobrze, zważywszy, że zasiedli do niej tylko we czwórkę. Alexander znów przez chwilę zachowywał się tak jak dawniej, więc Elizabeth starała się prowadzić beztroską rozmowę.
– Rozbawi cię pewnie, Alexandrze, wiadomość, że tocząca się w kolonii wojna między różnymi wyznaniami jeszcze bardziej przybrała na sile, ponieważ pojawiły się trzy nowe odłamy: adwentyści dnia siódmego, metodyści i Armia Zbawienia.
– Jest również grupa, która wywodzi się ze wszystkich religii. – Lee gorączkowo podchwycił temat. – Jej wyznawcy nazywają się sabatarianami i uważają, że w niedzielę nie wolno robić niczego, nawet odwiedzać muzeów ani grać w krykieta.
– Phi! – prychnął Alexander. – Nikt z nich nie jest tu mile widziany.
– Niemniej w Kinross jest sporo katolików, którzy nie są zbyt zadowoleni, że sir Henry Parkes wstrzymał pomoc stanową dla ich szkół – ciągnęła Elizabeth, podając sałatkę. – Oczywiście, on sam myślał, że w ten sposób zmusi dzieci katolików do tego, by chodziły do szkół stanowych, ale to mu się nie udało. Trwa ciągła walka.
– Wiem o tym! – warknął Alexander. – Wiem również, że Wielki Polityk jest protestanckim bigotem, który gardzi Irlandczykami, więc może zmienilibyśmy temat?
Elizabeth oblała się pąsem, spuściła głowę i jadła sałatkę, jakby sos zrobiony był z cykuty. Wściekły na Alexandra Lee marzył tylko o tym, by uścisnąć dłoń Elizabeth i pocieszyć ją. Nie mógł jednak tego zrobić, w związku z tym zmienił temat.
– Zakładam, że wiesz o federacji.
– Jeśli masz na myśli fakt, że kolonie postanowiły utworzyć Związek Australijski, to, oczywiście, wiem – przyznał Alexander.
Jego twarz się rozjaśniła; wyraźnie wolał rozmawiać z Lee niż z Elizabeth.
– Mówiło się o tym od lat.
– No cóż, na pewno w końcu do tego dojdzie. Trwa poważna debata, kiedy to nastąpi, ale według najświeższych wiadomości na początku nowego wieku.
Ruby wyglądała na zdezorientowaną.
– To znaczy w roku tysiąc dziewięćsetnym czy tysiąc dziewięćset pierwszym?
– Och, z tym zawsze jest wielki problem – przypomniał Lee, uśmiechając się. – Część ludzi uważa, że nowy wiek zaczyna się w roku tysiąc dziewięćsetnym, inni twierdzą, że dopiero w tysiąc dziewięćset pierwszym. Widzisz, wszystko zależy od tego, czy uzna się, że między pierwszym rokiem naszej ery i pierwszym rokiem przed naszą erą był tak zwany rok zerowy. Przedstawiciele Kościoła upierają się, że rok zerowy jest zbędny, tymczasem matematycy i ateiści mówią, że musiał być. Spotkałem się z argumentem, że gdyby nie było roku zerowego, wówczas Jezus obchodziłby swoje pierwsze urodziny dopiero dwudziestego piątego grudnia roku drugiego, a w chwili ukrzyżowania – osiem miesięcy przed swoimi trzydziestymi trzecimi urodzinami – miałby zaledwie trzydzieści jeden lat.
Ruby wybuchnęła śmiechem, Elizabeth zdobyła się na pół – uśmieszek, ale Alexander wyglądał na wściekłego.
– To wszystko bzdury! – warknął. – Kolonie zjednoczą się w roku tysiąc dziewięćset pierwszym, niezależnie od tego, kiedy urodził się Jezus.
Po tym stwierdzeniu rozmowa się urwała.
– On nienawidzi przebywać w domu – zdradziła Ruby, gdy jechała z Lee kolejką.
– Wiem, mimo to nie powinien wyładowywać się na Elizabeth, mamusiu. Ona po prostu zwija się w kłębek.
– Alexander jest znudzony, Lee, potwornie znudzony.
– Jest po prostu gburem!
– Spróbuj go tolerować, proszę! Uspokoi się – zapewniła Ruby.
Lee tolerował potworne znudzenie Alexandra najlepiej, jak umiał – zostawił mu wszystkie decyzje finansowe (zresztą Alexander i tak tego zażądał) i trzymał się z daleka, gdy tylko było to możliwe. Gdy Alexander był w kopalni, Lee odwiedzał oczyszczalnię; kiedy Alexander wybierał się do laboratorium, Lee zajmował się przebudową mostu. Tutaj udało mu się odnieść zwycięstwo; mimo wprowadzenia ostrego programu oszczędnościowego Alexander dostrzegł, że budowla jest zbyt słaba i wymaga remontu.
Elizabeth znajdowała się w znacznie trudniejszej sytuacji, ponieważ wieczorami nie miała dokąd uciec przed mężem. Pokłócił się z Ruby, która zrugała go za złe traktowanie Lee, więc usłyszała, żeby pilnowała własnego nosa, a dokładniej – hotelu Kinross. Zemściła się, wyrzucając go z łóżka. Sytuacja Elizabeth jeszcze bardziej utrudniała Nell, która nie posiadała się z radości z powodu powrotu tatusia i jeśli tylko nie miała lekcji, łaziła za nim wszędzie, jakby ją ktoś przykleił. Gdy Alexandra nie było, Nell i Elizabeth znacznie lepiej się dogadywały. Teraz wszystko się zmieniło – przede wszystkim dlatego, że Elizabeth bardzo głośno protestowała przeciwko decyzji Alexandra o wysłaniu córki w marcu przyszłego roku na uniwersytet, na wydział inżynierii. Przecież Nell będzie miała zaledwie piętnaście lat! Oczywiście, dziewczynka bardzo chciała studiować i zakochała się w ojcu po uszy, gdy powiedział, że popiera jej pomysł, po czym pochwaliła się tym matce.
– Trzeba być okrutnikiem, żeby wysyłać piętnastoletnią dziewczynkę w świat mężczyzn – powiedziała Elizabeth do Alexandra, gdy uznała, że mąż jest w dobrym humorze. – Wiem, że jest wystarczająco mądra, by zdać w tym roku egzaminy wstępne, ale zrobiłaby to o cztery lata wcześniej niż normalnie. Nie zaszkodziłoby jej, gdyby jeszcze przez rok została w domu.
– Jesteś jak Hiob, Elizabeth. Nell bardzo chce iść na uniwersytet, a mnie bardzo zależy na tym, żeby jak najszybciej zdobyła odpowiednie kwalifikacje – zwłaszcza teraz, gdy Lee tak mnie zawiódł.
– Lee cię zawiódł? Alexandrze, jesteś niesprawiedliwy!
– Bzdura! Gdybym pozwolił Lee postawić na swoim, zamieniłby Apocalypse Enterprises w towarzystwo dobroczynne dla międzynarodowego socjalizmu! Nic, tylko robotnicy to, robotnicy tamto… Moi pracownicy mają lepsze wynagrodzenie niż gdziekolwiek indziej, mieszkają w lepszym i tańszym mieście. Poprzewracało im się w głowach! A co dostałem w zamian? Nic! – rzekł Alexander, prychając.
– To niepodobne do ciebie – powiedziała tępo Elizabeth.
– Teraz już podobne. Nadchodzą ciężkie czasy, nie mam zamiaru iść z innymi na dno.
– Odłóżmy na razie sprawę Lee. Błagam, nie pozwól, żeby Nell wyjechała w przyszłym roku.
– Nell i tak wyjedzie w przyszłym roku. Kazałem zapoznać ją i resztę chłopców, w tym również Donny'ego Wilkinsa, z chińskimi sztukami walki. Zapewnię im odpowiednie zakwaterowanie i będą całkowicie bezpieczni. A teraz idź już, Elizabeth, i zostaw mnie w spokoju!
Tak było do lipca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku. Potem wszystko wydarzyło się niemal jednocześnie.
Zaczęło się od Dragonfly, która miała jakieś poważne problemy z sercem. Hung Chee z chińskiej apteki powiedział jej, że przynajmniej przez sześć miesięcy nie może pracować. Ponieważ Alexander był bez przerwy w złym humorze – wciąż nie udało mu się wrócić do łóżka Ruby – Elizabeth nie mogła poprosić Lee o przysłanie zastępstwa; musiała zwrócić się z tą sprawą do męża. Ten spojrzał na nią jak na wariatkę.
– Na pewno Dragonfly była bardzo pomocna, ponieważ wzięła na siebie całą odpowiedzialność za Anne, odciążając ciebie i Jade, prawda? – spytał kąśliwie. – Proponuję zatem, żebyście wróciły do pracy. Nigdy nie było takiej potrzeby, żeby opłacać dodatkową opiekunkę do dziecka. Utrzymanie tego domu pochłania fortunę!
– Ależ, Alexandrze, tylko dzięki temu, że Anna w ogóle nie zwracała uwagi na Dragonfly, Chinka była w stanie tak dobrze pilnować naszej córki! – zaprotestowała Elizabeth, czując, że łzy napływają jej do oczu, i decydując się je ukryć. – Kiedy Anna ma przy sobie Jade albo mnie, oszukuje nas; jest naprawdę przebiegła! Nie można pozwolić jej, żeby wałęsała się tu i tam. Co by było, gdyby zdarzył się jej jakiś wypadek?
– Jak daleko może zajść dziewczynka? – spytał Alexander, unosząc brwi i nadając twarzy diabelski wygląd. – Wydam dyspozycje, żeby każdy, kto zobaczy ją w pobliżu kopalni albo w mieście, odprowadził ją do Summersa albo do ciebie.
– Przykro mi, Jade – powiedziała Elizabeth kilka minut później. – Musimy wrócić do pilnowania Anny.
– Ucieknie nam – stwierdziła ze smutkiem Jade.
– Tak, ucieknie… Choć może Alexander ma rację, twierdząc, że nic jej się nie stanie.
– Miss Lizzy, przypilnuję, żeby mnie nie oszukała!
– Boję się, że upadnie gdzieś w lesie i coś sobie złamie. Och, gdyby Dragonfly mogła wrócić!
Dwa dni później Alexander zwołał zebranie zarządu. Pojawili się tylko Sung, Ruby i Lee – mąż Sophii Dewy był za daleko, by przyjechać na czas. Alexander nie chciał mieć do czynienia z większą opozycją, niż to konieczne.
– Mam zamiar zmniejszyć o połowę wydobycie z kopalni Apokalipsa – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cena złota spadła i w najbliższym czasie spadnie jeszcze bardziej. Profilaktycznie schowamy rogi, nie czekając, aż ktoś nam je obetnie. W kopalni węgla mamy łącznie pięciuset czternastu pracowników. Zostanie dwustu trzydziestu. Na rzecz miasta pracuje dwustu – niemal sami Chińczycy. Zostanie ich stu.
Przez długą chwilę nikt się nie odzywał, potem zabrał głos Sung.
– Alexandrze, Apocalypse Enterprises jest w stanie przetrwać nawet wieloletni kryzys międzynarodowy. Złoto stanowi obecnie relatywnie niewielką część naszych zysków, więc dlaczego nie możemy nadal go wydobywać?
– Żeby nie uszczuplać jego zasobów na przyszłość. Nie zgadzam się – zaprotestował Alexander.
– Dlaczego składowanie surowca miałoby uszczuplać jego zasoby? – spytał Sung.
– Ponieważ byłby wydobywany z ziemi.
Lee złożył ręce na stole, starając się zachować spokój.
– Jednym z głównych celów rozwijania spółki w wielu różnych kierunkach było osiągnięcie takiego stanu, by w razie potrzeby nasze przedsiębiorstwa i holdingi znalazły wsparcie w innych zakładach Apocalypse Enterprises – powiedział spokojnie. – Jeżeli w tej chwili wsparcia potrzebuje kopalnia Apokalipsa, powinniśmy ją wesprzeć.
– Nie przedłuża się żywota firm, które przynoszą straty – przypomniał Alexander.
– Zgadzam się, ale nie możesz obciąć o połowę wydobycia. Nasi pracownicy to wspaniali fachowcy, Alexandrze! Zatrudniamy najlepszych ludzi na świecie. Dlaczego rezygnować z nich z powodu przejściowej trudnej sytuacji? Dlaczego szkodzić reputacji firmy? Nigdy nie mieliśmy problemów ze związkami zawodowymi. Prawdę mówiąc, nasi pracownicy są tak dobrze traktowani, że nawet nie chcą się zapisywać do żadnych organizacji robotniczych.
Wyraz twarzy Alexandra się nie zmienił, mimo to Lee dalej walczył.
– Zawsze mi się podobało, że nie traktujemy naszych pracowników jak ludzi drugiej kategorii. Skąpstwo nie ma sensu, Alexandrze. Apocalypse Enterprises przetrwa, nawet jeśli kopalnia przez jakiś czas będzie przynosić straty.
– Lee ma rację – wtrąciła Ruby – ale nie wyczerpał tematu. Wszystko zaczęło się od Apokalipsy i Kinross – Alexandrze, im zawdzięczamy to, co posiadamy. Nie zgadzam się na cięcia, które stanowią kroplę w morzu, jeśli weźmie się pod uwagę całą spółkę. Ona jest wszędzie! Kopalnia i Kinross to twoje dziecko! Nigdy go nie zaniedbywałeś. Teraz zachowujesz się tak, jakby popełniło jakieś przestępstwo, a to już jest nie w porządku.
– Sentymenty! – wybuchnął Alexander.
– Zgadzam się, że to sentymenty – przyznał Sung – ale dobre sentymenty. Białym i żółtym dobrze się żyje w Kinross. Jeśli nadal tak będzie, zachowana zostanie dobra reputacja firmy.
– Nadużywasz słowa „dobry”, Sungu.
– I nie mam zamiaru za to przepraszać.
– Jesteś, Alexandrze, głównym udziałowcem, w związku z tym zakładam, że nie zrezygnujesz z zamiaru zwolnienia dwustu osiemdziesięciu czterech górników i stu pracowników z miasta, prawda? – spytał Lee.
– Nie zrezygnuję.
– W takim razie zgłaszam sprzeciw.
– Ja też – powiedział Sung.
– I ja – dołączyła się Ruby. – Zgłaszam również sprzeciw w imieniu Dewych.
– To i tak nie ma żadnego znaczenia – oznajmił Alexander.
– Czy masz zamiar cokolwiek zrobić dla tych, których chcesz zwolnić? – spytał Lee.
– Oczywiście. Nie jestem Simonem Legreem. Każdy z nich dostanie odprawę w zależności od lat pracy, kwalifikacji, a nawet liczebności rodziny.
– To już coś – przyznał Lee. – Czy to dotyczy również kopalni węgla?
– Nie. Tylko ludzi z Kinross.
– Jezu, Alexandrze, górnicy będą bardzo głośno protestować! – zawołała Ruby.
– Właśnie dlatego nie mogą liczyć na moją hojność.
– Mówisz jak właściciel fabryki z Yorkshire – skwitowała Ruby.
– Alexandrze, co ci się stało? – spytał Lee.
– Zdałem sobie sprawę z przepaści między bogatymi i biednymi.
– Trudno o głupszą odpowiedź!
– To już graniczy z nieroztropnością, młody człowieku.
– Nie taki znowu młody. Mam dwadzieścia sześć lat. – Lee wstał z kamienną twarzą. – Naprawdę wiem, że to, kim jestem, zawdzięczam tobie – od wykształcenia po mój udział w Apokalipsie. Nie mogę jednak być nadal wobec ciebie lojalny, skoro masz zamiar postąpić tak bezdusznie. Jeśli naprawdę to zrobisz, Alexandrze, nie chcę cię więcej znać.
– To kompletna bzdura, Lee. W czasach, kiedy ruch robotniczy się jednoczy i ma zamiar zająć się polityką, a związki zawodowe wtrącają się we wszystko, w co tylko mogą, wielkie zakłady przemysłowe, takie jak nasza spółka, są zagrożone ze wszystkich stron. Jeśli teraz nie podejmiemy odpowiednich działań, potem będzie za późno, by cokolwiek zrobić. Czy chcesz, żeby kilku głupich socjalistów rządziło wszystkim, od banków po piekarnie? Robotnikom trzeba dać porządną nauczkę, a im szybciej, tym lepiej. To jeden z podjętych przeze mnie kroków w tym kierunku – wyjaśnił Alexander.
– Jeden z podjętych przez ciebie kroków? – spytała Ruby.
– Podjąłem i inne. Nie mam zamiaru iść na dno.
– Jak spółka Apocalypse Enterprises miałaby pójść na dno? – spytał Lee. – Kuje tyle żelaza w tylu różnych piecach, że nie dałaby jej rady nawet prawdziwa apokalipsa.
– Podjąłem decyzję i mam zamiar jej się trzymać – oznajmił Alexander.
– Ja również będę się trzymał swojej. – Lee ruszył w stronę drzwi. – Niniejszym rezygnuję z zasiadania w zarządzie i pełnienia w spółce jakiejkolwiek funkcji.
– W takim razie sprzedaj swój udział, Lee.
– Nic z tego! Dałeś go mojej matce z myślą o mnie, a gdy skończyłem dwadzieścia jeden lat, matka przepisała go na mnie. Uważam to za formę zapłaty za usługi, jakie ci świadczy, i sprawa nie podlega żadnym negocjacjom.
Gdy Lee cicho wyszedł z pokoju, Alexander przez chwilę zagryzał wargę, Sung kontemplował odległą ścianę, a Ruby spoglądała wilkiem na Alexandra.
– Popełniłeś poważny błąd, Alexandrze – powiedział Sung.
– Myślę, że postradałeś zmysły – skomentowała Ruby. Alexander energicznie zebrał swoje papiery.
– Jeśli nie ma więcej pytań, zebranie uważam za zamknięte – oznajmił.
– Problem polega na tym – skarżyła się Ruby Lee – że Alexander zaczął tworzyć skorupę z… z… och, sama nie wiem, jak to określić! Przez kumpli – potentatów zniknął gdzieś cały jego altruizm. Teraz bardziej się dla niego liczą zysk i władza niż człowiek. Przestał dostrzegać ludzi, cieszy go… nie… raczej podnieca manipulowanie tłumem, byle osiągnąć własne cele. Gdy go poznałam, był idealistą, który kierował się wieloma pięknymi zasadami. Niestety, teraz to już przeszłość. Gdyby jego małżeństwo było szczęśliwsze i gdyby miał kilku synów, wszystko wyglądałoby inaczej. Być może zająłby się przekazywaniem im swoich ideałów i pięknych zasad.
– Przecież ma Nell – przypomniał Lee, opierając się o krzesło i nie otwierając oczu.
– Nell jest dziewczynką, i wcale nie mówię tego, żeby jej uwłaczać. Czuję w kościach, że nigdy nie przejmie zarządzania Apocalypse Enterprises. Och, będzie doskonale znać się na inżynierii i zrobi wszystko, żeby zadowolić ojca, ponieważ go ubóstwia, ale to do niczego nie doprowadzi, Lee. Nie może być inaczej.
– Mama – prorokini.
– Nie, mama – realistka – uściśliła Ruby, tym razem całkiem poważnie. – Jakie masz plany, Lee?
– Nie brakuje mi pieniędzy, więc mogę zrobić wszystko, na co mam ochotę – wyznał Lee, otwierając oczy i obdarzając ją spojrzeniem, które zawsze kojarzyła ze swoim małym, nefrytowym kociątkiem. – Na przykład mogę wybrać się w podróż po Azji i odwiedzić kilku przyjaciół z Proctor's.
– Och, nie opuszczaj Kinross! – zawołała.
– Muszę, mamusiu. Jeśli tego nie zrobię, Alexander rozjedzie mnie jak stertę cegieł. Niech sam wypije piwo, które z takim zapałem warzy.
– Wtedy jeszcze bardziej zgorzknieje.
– W takim razie wybierz się ze mną, mamusiu. Jeśli wyjedziesz, nie będziesz musiała na to wszystko patrzeć.
– Nie, zostanę. Prawdę mówiąc, odbyłam już jedną podróż – i o jedną za dużo. Jestem o dwa lata starsza od Alexandra, a czuję się tak, jakby ta różnica wynosiła dwadzieścia lat. Poza tym Alexander zmierza prosto ku potwornej katastrofie. Jeśli mnie tu nie będzie, jak myślisz, kto mu pomoże pozbierać się po upadku? Elizabeth?
– Nie mam pojęcia – przyznał Lee – co ona zrobi albo czego nie zrobi.
W przeciwieństwie do Alexandra Lee nie przywiązywał wielkiej wagi do przedmiotów, dlatego prawie nic nie miał. Dzięki temu pakowanie przyszło mu szybko i łatwo. Wszystko zmieścił w jednej dużej i jednej małej walizce… Zabrałby jeszcze mniej, ale czuł, że może mu się przydać strój wieczorowy i garnitury na różne okazje. Dziwnie się jednak czuł, nie oczekując, że w takim lub innym miejscu spotka Alexandra.
W ostatni poranek powędrował kawałek wąską ścieżyną, a potem wszedł w busz. Słońce zapowiadało koniec zimy, słabe promienie zaczerwieniły młode, różowawe pączki eukaliptusów. Wiosna była tuż – tuż, a na północno – wschodniej stronie porozrzucanych tu i ówdzie skał pojawiły się kremowe kwiatostany orchidei. Były takie piękne! Wszystko było piękne. Jak trudno stąd wyjeżdżać!
Lee usiadł wśród kępek orchidei na ogromnym głazie i objął rękami kolana.
Jedyną rzeczą, o której nigdy nie zapomnę, jest moja miłość do Elizabeth. To ona nadaje sens mojemu życiu. To dlatego pędzę samotny i nieskrępowany żywot koczownika, chociaż wcale nie zależy mi na wolności. Gdybym mógł, chciałbym mieć Elizabeth. Dałbym jej wszystko, co mam, poświęciłbym dla niej to, kim jestem, byle tylko móc ją mieć. Jej ciało, jej umysł, jej serce i duszę.
Wstał jak starzec. Musiał się pożegnać z ukochaną.
Znalazł ją roztrzęsioną. Anna właśnie gdzieś zniknęła.
– Co się stało z Dragonfly? – spytał. Zrobiła okrągłe oczy.
– Nie wiesz?
– Nie – wyznał łagodnie.
– Ma jakieś problemy z sercem i Hung Chee powiedział, że przez sześć miesięcy nie może pracować. Alexander stwierdził, że była niepotrzebna, i nie pozwolił mi znaleźć kogoś innego na jej miejsce.
– Co się dzieje z tym człowiekiem? – spytał Lee z zaciśniętymi pięściami.
– Myślę, że powodem jest jego wiek, Lee. Podejrzewam, że czuje się staro i nie ma już czego podbijać. To minie.
– Wyjeżdżam na dobre – powiedział nagle.
Jej skóra, zawsze biała, nagle zaczęła sprawiać wrażenie wręcz przezroczystej. Lee instynktownie ujął jej dłonie i mocno je ścisnął.
– Dobrze się czujesz, Elizabeth?
– Nie bardzo – szepnęła. – Martwię się o Anne. Wszystko przez Alexandra, prawda? To on zmusił cię do wyjazdu.
– Póki nie odzyska zdrowego rozsądku.
– Odzyska, chociaż z bólem myślę o cenie, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. Och Lee, co z twoją matką? Twój wyjazd złamie jej serce.
– Nie, jej serce może złamać tylko Alexander. Kiedy wyjadę, szybciej się z nim pogodzi.
– To nieprawda. Ona cię potrzebuje, Lee.
– Ale ja nie potrzebuję jego.
– Rozumiem.
Przeniosła wzrok na swoje ręce. Lee, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, głaskał kciukami wnętrze jej nadgarstków, pieszczotliwie rysował na nich niewielkie kółka. Patrzyła zafascynowana.
Idąc za jej wzrokiem, Lee spojrzał w dół. W tym momencie zorientował się, co robi. Uśmiechnął się, uniósł najpierw jedną jej dłoń, a potem drugą i delikatnie je pocałował.
– Do widzenia, Elizabeth – powiedział.
– Do widzenia, Lee. Dbaj o siebie.
Odchodząc, nie odwrócił się, by na nią spojrzeć. Elizabeth stała na środku trawnika i obserwowała go, całkiem zapomniawszy o Annie. Wszystkie jej myśli wypełnił Lee, a oczy zasnuły się łzami.
– Wiesz, Elizabeth – powiedział Alexander tego wieczoru w salonie przed kolacją – z wiekiem robisz się coraz lepsza.
– Naprawdę? – szepnęła niepewnie.
– Tak, zdecydowanie. Zamieniłaś się w coś, co dostrzegłem w tobie dawno, dawno temu, kiedy jeszcze uważałem, że jesteś myszką – to znaczy w cichego lwa.
– Przykro mi, że Lee wyjechał – odparła.
– Mnie nie. To było nieuniknione. Nasze drogi się rozeszły. On jest zwolennikiem spokoju za wszelką cenę, ja rwę się do walki.
– Waleczny lew.
– Jak opisałabyś Lee?
Kiedy odchyliła głowę do tyłu, zarys jej szczęki wyraźnie się zmienił. Ten ruch miał w sobie tyle gracji, że Alexandra ogarnęło pożądanie. Opuściła powieki, a na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.
– Jako złotego węża z raju.
– Czy wąż z raju był złoty?
– Nie mam pojęcia, ale spytałeś mnie o zwierzęcy odpowiednik.
– Jest trafny, Lee rzeczywiście ma w sobie coś z węża. W tej chwili uświadomiłem sobie, że nigdy nie powiedziałaś mi, czy go lubisz. Lubisz go?
– Nie, nigdy go nie lubiłam.
– Czy ty kogokolwiek lubisz, Elizabeth?
– Ruby… Sunga… Constance… panią Surtees.
– A swoje dzieci?
– Kocham moje dzieci, Alexandrze. Nigdy w to nie wątp.
– Ale mnie ani nie kochasz, ani nie lubisz.
– Nie, ciebie ani nie kocham, ani nie lubię.
– Zdajesz sobie sprawę, że przez prawie połowę swojego życia jesteś moją żoną?
Opuściła głowę, otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– Naprawdę? – spytała. – W moim odczuciu to cała wieczność.
– Czy powiedziałem „cichy lew”? – Alexander wykrzywił twarz. – Wieczność ze mną zmieniła cię w sukę, moja droga.
Redukcja zatrudnienia w kopalni Apokalipsa odbyłaby się całkiem spokojnie, gdyby nie Sam O'Donnell, górnik, który pracował od niedawna, a w związku z tym dostał jedynie symboliczną odprawę. Nie miał żony ani dzieci, by otrzymać większą. Nawet podczas najgorszych ataków skąpstwa Alexander wykazywał instynkt samozachowawczy, dlatego wiedział, że lepiej nie zwalniać pracowników bez rekompensaty, chociaż w tamtych czasach nie było przepisów prawnych ani statutów, które by mu to nakazywały. Gdyby rozmawiał z Ruby, z pewnością powiedziałaby mu, że chociaż pozwalniał ludzi, miał zbyt dobre serce, by postąpić jak typowy wyzyskiwacz. Elizabeth prawdopodobnie stwierdziłaby, że jej mąż jest wyjątkowo próżny, dlatego nie chce, żeby ktokolwiek uważał go za typowego wyzyskiwacza. W obu stwierdzeniach było ziarno prawdy. Problem Alexandra polegał na tym, że nie zatroszczył się o pracowników z kopalni węgla tak jak o ludzi z Apokalipsy. Zostali po prostu zwolnieni i dostali wynagrodzenie za dwa tygodnie. I tak był to wspaniałomyślny gest w porównaniu z podobnymi wypadkami.
Sam O'Donnell pojechał prosto do Amalgamated Miners' Association, najbardziej wojowniczego związku, który dbał o interesy górników. Większość australijskich górników stanowili imigranci z Walii, a kopalnie, tak jak kopalnia Alexandra w Lithgow, znajdowały się w rękach prywatnych.
Gdy Sam O'Donnell wrócił z Sydney, towarzyszył mu dobrze zapowiadający się młody działacz, nadzieja ruchu laburzystowskiego, Bede Evans Talgarth z New South Wales Trades and Labour Council. Chociaż Bede Talgarth urodził się w Australii, jego nazwisko wyraźnie sugerowało walijskie korzenie. Budził o wiele większy respekt niż zwykły agitator czy negocjator związkowy. Był w znacznej mierze samoukiem, ale znał się na księgach rachunkowych i ekonomii, a chociaż miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, zdobył już sławę świetnego mówcy. Przesiąknięty do szpiku kości naukami nowych bogów, Marksa i Engelsa, z ogromnym zapałem dążył do rozwiązania Legislative Council, izby wyższej parlamentu Nowej Południowej Walii, gdzie zasiadało się dożywotnio, bez żadnych wyborów. Chciał również ograniczyć wpływy rządu Wielkiej Brytanii na sprawy Australii. Z całego serca nienawidził Anglii. Mimo to był bardzo wrażliwy i rozsądny.
Rozmowa, którą odbył pierwszego sierpnia z sir Alexandrem Kinrossem, okazała się zderzeniem dwóch twardych charakterów. Obaj panowie, jakże do siebie podobni, jeśli chodzi o niskie urodzenie, obrali całkiem odmienną drogę przez życie. Teraz stanęli twarzą w twarz, nie mając zamiaru ustąpić ani na jotę. Ponieważ od lat warunki pracy i zarobki górników oraz innych pracowników Alexandra były bardzo dobre, nie odczuwali oni potrzeby zapisywania się do związków zawodowych. Wyjątkiem był Sam O'Donnell, który zrobił to, pracując jeszcze w Gulgongu. Bede wykorzystał ten fakt i zażądał, by Alexander przyjął O'Donnella z powrotem do pracy.
– To wichrzyciel, człowiek, który bez przerwy na wszystko narzeka – oznajmił Alexander. – W związku z tym, nawet gdybym z powrotem przyjmował ludzi do pracy, O'Donnell wróciłby do niej jako ostatni. Prawdę mówiąc, gdybym w przyszłości zatrudniał ludzi, Sama O'Donnella na pewno wśród nich by nie było.
– Cena złota spada, sir Alexandrze, robi pan zatem wszystko, żeby zachować swoje złoto in situ, póki cena znów nie pójdzie w górę.
– In situ? Takie ładne określenie w ustach nędznego demagoga? To, co pan sugeruje, jest śmieszne. Zwalniam ludzi, ponieważ nie mogę sobie pozwolić na utrzymanie pełnej produkcji, to proste.
– Proszę przywrócić do pracy pana O'Donnella – powiedział Bede.
– Idź pan do diabła – odparł Alexander. Bede Talgarth wyszedł.
Jedynym miejscem, w którym można się było w Kinross zatrzymać, był hotel Ruby. Bede wynajął najmniejszy i najtańszy pokój. Był bardzo sumienny, jeśli chodziło o wydawanie związkowych pieniędzy, dlatego, gdy tylko mógł, wolał płacić z własnej kieszeni, do której wpływały drobne sumy za artykuły publikowane w „Bulletinie” i nowej gazecie robotniczej „Worker”. Po swoich porywających wystąpieniach w niedzielne popołudnia w Sydney Domain puszczał również w obieg swój kapelusz. Miał nadzieję, że po następnych wyborach zasiądzie w parlamencie Nowej Południowej Walii. Zależało mu na tym, ponieważ obecni członkowie tegoż zgromadzenia uchwalili, że po następnych wyborach wszyscy parlamentarzyści będą dostawali wysokie wynagrodzenie. Dotychczas zajęcie to było bezpłatne, w związku z tym ludzi biednych nie było stać na zasiadanie w izbie niższej. W przyszłości będą mogli sobie na to pozwolić.
Bede miał sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, masywną budowę ciała i typową twarz górnika z Newcastle – mając dwanaście lat, zaczął pracować u boku ojca, Walijczyka. Odżywiał się jednak znacznie lepiej niż jego ojciec, który spędził dzieciństwo w Rhondda Valey w Walii. Mimo masywnej budowy Bede był zgrabny, chociaż z powodu umięśnionych ud chodził jak marynarz. Gęste, falujące włosy miały ciemnorudy kolor, skórę szpeciło trochę piegów, a oczy były tak samo czarne jak oczy Alexandra. Ludzie nie uważali Bede za przystojnego, jednak kobiety uznawały jego krępą, mimo to proporcjonalną sylwetkę za atrakcyjną, a jeśli miały okazję zobaczyć go z podwiniętymi rękawami, ich podziw wzbudzały jego potężne ramiona. Gdy Ruby spotkała Bede w hotelowym foyer po rozmowie z Alexandrem, posunęła się jeszcze dalej.
– Ależ z pana umięśniony facet! – powiedziała, zerkając wstydliwie znad wachlarza ze strusich piór. – Jeśli reszta jest taka jak ten kawałek, który widać, jestem gotowa zamienić określenie „facet” na „ogier”.
Nozdrza Bede drgnęły; cofnął się, jakby go uderzyła. Bede czcił kobiety jako delikatne służki i uważał, że nie przystoi im wulgarność.
– Nie wiem, kim pani jest, madam, a jeśli w taki sposób normalnie prowadzi pani konwersacje, nie chcę tego wiedzieć.
W odpowiedzi wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Jaki pan pruderyjny! Pewnie chodzi pan do kościoła, co?
– Nie rozumiem, co Bóg ma wspólnego z kobietami, które lubią świntuszyć.
– A więc jednak chodzi pan do kościoła.
– Prawdę mówiąc, nie.
Ruby opuściła wachlarz i pokazała dołki w tak radosnym uśmiechu, że trudno mu się było oprzeć.
– Jest pan człowiekiem z Trades and Labour Council i nazywa się pan Bede Talgarth – domyśliła się. – Jak typowy przedstawiciel związków zawodowych gorąco broni pan poniewieranych robotników, ale z takim samym zdecydowaniem opowiada się pan za utrzymaniem kobiet w kuchni, przy dzieciach, sprzątaniu i wiecznym praniu. Nazywam się Ruby Costevan, jestem właścicielką tego hotelu i zdecydowanym wrogiem podwójnej moralności.
– Podwójnej moralności? – spytał bezbarwnie.
– Jest pan mężczyzną i zawsze może pan powiedzieć: „pieprzyć”, ja jestem kobietą i nie mogę mówić: „pieprzyć”. W takim razie pieprzyć to wszystko! – Podeszła do niego i wzięła go pod ramię. – Znacznie szybciej i dalej pan zajdzie, jeśli uzna pan kobiety za równe sobie – chociaż ja osobiście uważam, że niewielu mężczyzn mi dorównuje.
Łagodniał, chociaż nie bardzo wiedział, dlaczego. Zdawał sobie tylko sprawę, że właścicielka hotelu jest wyjątkowo piękna i ma wspaniałe poczucie humoru. W końcu zaaprobował jej ramię i pozwolił poprowadzić się korytarzem. Oczywiście, w chwili kiedy się przedstawiła, wiedział, z kim ma do czynienia: z kochanką sir Alexandra Kinrossa i jednym z dyrektorów Apokalipsy.
– Dokąd idziemy? – spytał.
– Zjeść lunch w moim prywatnym pokoju. Zatrzymał się.
– Nie stać mnie na to.
– Ja stawiam… tylko proszę nie raczyć mnie tym gównem, że jesteśmy po przeciwnych stronach barykady, w związku z tym nie ma pan zamiaru korzystać z owoców wstrętnej mamony! Jest pan młodym człowiekiem o sztywnym karku i idę o zakład, że nigdy nie jadł pan posiłku z milionerką. Teraz może pan sprawdzić, jak wygląda życie z drugiej strony barykady.
– Raczej życie jednej setnej procenta.
– Czy w czymś skłamałam?
W foyer rozległ się stukot, a potem pacnięcie. Gdy Ruby i Bede odwrócili się, ujrzeli kobietę, która leżała na podłodze i wyglądała jak orzeł.
– O kurwa! – powiedział kobiecy głos, gdy Bede pomagał jej wstać. – Niech diabli wezmą te cholerne długie suknie!
– To Bede Talgarth, Nell. Bede, to Nell. Ma czternaście i pół roku i ostatnio wyrosła z krótkich sukienek – przedstawiła ich sobie Ruby. – Niestety, jeszcze nie zdążyliśmy jej namówić, żeby czesała włosy do góry, i za nic w świecie nie chce nosić gorsetu.
– Człowiek ze związków zawodowych – domyśliła się Nell, przyłączając się do nich z szelestem odrażającej sukni. – Jestem starszą córką Alexandra Kinrossa.
Jej błyszczące, błękitne oczy rzucały mu wyzwanie, gdy siadała naprzeciwko niego przy okrągłym stoliku.
– Gdzie jest Anna? – spytała Ruby.
– Jak zwykle nie wiadomo. Anna – wyjaśniła Nell Bede – to moja młodsza siostra. Jest opóźniona w rozwoju. To nowe określenie, które ostatnio znalazłam w literaturze, ciociu Ruby. Podoba mi się bardziej niż „upośledzona”, ponieważ raczej sugeruje, że taka osoba jest w stanie myśleć, a nie zakłada z góry całkowitej niezdolności do tego.
Skołowany Bede Talgarth jadł lunch w towarzystwie dwóch kobiet, jakich nigdy wcześniej nie spotkał. Słownik Nell nie był tak pieprzny jak cioci Ruby, podejrzewał jednak, że trochę się przy nim hamowała i nie ufała mu – w końcu z założenia był wrogiem jej ojca. Nie miał jednak do niej pretensji o to, że jest wobec niego lojalna. Co więcej, miło było na nią patrzeć! Z drugiej strony sir Alexander Kinross musi mieszkać w wyjątkowo zepsutym gnieździe, skoro jego córka je lunch z jego kochanką. Co więcej, nazywa ją ciocią! Gdy Nell trajkotała jak najęta, Bede z niepokojem zdał sobie sprawę, że dziewczyna doskonale zna status Ruby Costevan. To go przeraziło, chociaż zawsze uważał się za wolnego ducha, wyzwolonego ze szponów religii i jej staroświeckich norm moralnych. Dekadencja, ot co – zadecydował. Ci ludzie mają tak dużo pieniędzy i władzy, że przypominają zdeprawowanych i zdegenerowanych starożytnych Rzymian. Mimo to Nell nie sprawiała wrażenia zdeprawowanej ani zdegenerowanej, chociaż była szokująco wygadana. Potem zdał sobie sprawę, że dziewczyna ma tęgą głowę, której nawet on nie jest w stanie dorównać.
– W przyszłym roku wybieram się na uniwersytet w Sydney, na inżynierię – oznajmiła.
– Inżynierię?
– Tak, inżynierię – powtórzyła cierpliwie, jakby rozmawiała z idiotą. – Górnictwo, metalurgia, probierstwo i prawo górnicze. Wo Ching i Chan Min idą ze mną, natomiast Lo Chee będzie studiował budowę maszyn. Donny Wilkins, syn pastora anglikańskiego, wybiera się na inżynierię wodno – lądową i architekturę. Dzięki temu tatuś będzie miał nas troje na tym, co go najbardziej interesuje, to znaczy na górnictwie, jedną osobę, która w przyszłości zajmie się jego silnikami i agregatami, i jedną do budowania mostów oraz zaprojektowania gmachu opery – wyjaśniła Nell.
– Przecież jest pani dziewczyną, a trzej z czterech pani kolegów to Chińczycy.
– No to co? – spytała Nell niebezpiecznie groźnym głosem. – Wszyscy jesteśmy Australijczykami i wszyscy mamy prawo do zdobycia takiego wykształcenia, na jakie pozwalają nam nasze zdolności. Jak pan sądzi, co robią ludzie bogaci? – spytała zadziornie. – Odpowiedź brzmi tak: robimy dokładnie to samo, co ludzie biedni. Jeśli jesteśmy leniwi – marnujemy kolejne dni, a jeśli jesteśmy pracowici – urabiamy sobie ręce po łokcie.
– Co pani może wiedzieć o biednych ludziach, młoda damo?
– Mniej więcej tyle samo, co pan o ludziach bogatych, czyli niewiele.
Zmienił taktykę.
– Inżynieria nie jest zawodem dla kobiet.
– Bzdura! – warknęła Nell. – Podejrzewam, że pańskim zdaniem powinniśmy również deportować Wo Chinga, Chana Mina i Lo Chee.
– Skoro już tu są, to nie, ale naprawdę uważam, że należy powstrzymać napływ chińskich imigrantów. Australia jest krajem ludzi białych, którzy zarabiają jak ludzie biali – oświadczył Bede pompatycznie.
– Jezu! – jęknęła Nell. – Chińczycy są o wiele lepszymi imigrantami niż lenie i pijacy, którzy napływają tu z różnych części Wysp Brytyjskich!
Ta interesująca potyczka nie zmieniła się w otwartą wojnę tylko dzięki pojawieniu się Sama Wonga z pierwszym daniem. Twarz Nell pojaśniała. Ku zdumieniu Bede Nell zaczęła z wyraźnym ożywieniem rozmawiać z kucharzem po chińsku.
' – ' Iloma językami pani włada? – spytał po zniknięciu Sama.
Skosztował polane słodkim sosem sajgonki z krewetkami i uznał, że nigdy w życiu nie jadł nic równie pysznego.
– Znam dialekt mandaryński, ponieważ wszyscy nasi ludzie są mandarynami, nie kantończykami, znam łacinę, grekę, francuski i włoski. Gdy wyjadą do Sydney, będę musiała znaleźć nauczyciela języka niemieckiego. Wiele gazet i tekstów technicznych wydawanych jest po niemiecku.
„Nasi ludzie” – pomyślał, wędrując później przez Kinross. „Nasi ludzie” są mandarynami, nie kantończykami. Co to, do diabła, znaczy? Zawsze myślałem, że Chińczyk to Chińczyk. Widzę, że w osobie sir Alexandra Kinrossa będziemy mieli poważnego przeciwnika, gdy spróbujemy naprawdę wprowadzić zakaz imigracji Chińczyków. Oczywiście, to byłoby prawo ogólnopaństwowe, więc będzie musiało zaczekać na powstanie federacji. Poza tym wszyscy nasi biali biznesmeni będą się sprzeciwiać, ponieważ świeżo przybyłym Chińczykom mogą zapłacić mniej niż połowę tego, co płacą białym. To oznacza, że musimy się zorganizować jako siła polityczna i jest to ważniejsze niż zjednoczenie poszczególnych branż.
Och, dlaczego do konfliktu z Kinrossem doszło właśnie teraz, gdy w Queenslandzie mamy taką niebezpieczną sytuację, a w Nowej Południowej Walii squatterzy utworzyli „związek” pasterski? Jeśli… nie, gdy… zastrajkują postrzygacze owiec, Nowa Południowa Walia zamieni się w beczkę prochu. Wówczas będę potrzebny w Sydney, a nie w jakiejś małej mieścinie, niezależnie od tego, ile jest w niej złota. Postrzygacze tak bardzo naciskają na Billa Spence'a, że z pewnością będzie się upierał przy zjednoczeniu wszystkich pracowników przemysłu wełnianego, a jeśli w dodatku uda mu się przeciągnąć na swoją stronę robotników portowych z Sydney, za jakiś czas czeka nas prawdziwe piekło. Tylko skąd wziąć pieniądze na strajk? W ubiegłym roku daliśmy trzydzieści sześć tysięcy funtów londyńskim dokerom, dzięki czemu udało im się wygrać. Niestety, sami zostaliśmy bez pieniędzy. A ja utknąłem w Kinross.
Bede chciałby polubić Sama O'Donnella, ale im więcej miał z tym człowiekiem do czynienia, tym gorzej go znosił. Z drugiej strony, zdaniem Bede, Sam zdecydowanie wolał czarować ludzi niż z kimkolwiek poważnie zadzierać. Miał wielu przyjaciół wśród robotników z kopalni i warsztatów, co więcej, nikt się na niego nie skarżył. Bede postanowił w jak największym stopniu wykorzystać miłą powierzchowność O'Donnella. Był to przystojny mężczyzna o energicznych ruchach i spokojnym sposobie mówienia. Co więcej, nienawidził Chińczyków i był bogatym źródłem informacji na ich temat. Kinross i kopalnia Apokalipsa stanowiły dla Trades and Labour Council nieprzeniknioną tajemnicę. Wcale to jednak nie znaczyło, że podczas redukcji sir Alexander w jakiś sposób faworyzował Chińczyków. Oni również stracili pracę, i to niemal w takich samych proporcjach jak biali.
Bede poprosił sierżanta Thwaitesa z posterunku policji w Kinross o zgodę na wygłoszenie w niedzielę po południu publicznej mowy na Kinross Square. Prośba została przyjęta bardzo podejrzliwie, wystarczyła jednak rozmowa telefoniczna z sir Alexandrem Kinrossem, by załatwić sprawę.
– Może pan przemawiać, panie Talgarth, tak samo jak każdy inny człowiek, który ma coś do powiedzenia. Sir Alexander uważa, że wolność słowa jest fundamentem prawdziwej demokracji, i nie będzie się niczemu sprzeciwiał.
To znaczy, że plotki były prawdziwe – pomyślał Bede, wychodząc swoim marynarskim krokiem. Alexander Kinross rzeczywiście musiał spędzić jakiś czas w Ameryce. Żaden Szkot z urodzenia i wychowania nie użyłby takiego sformułowania jak „prawdziwa demokracja”, chyba że odwiedził Amerykę. Wystarczyło wspomnieć coś o „demokracji” zagorzałemu zwolennikowi Brytyjczyków w Sydney, by to zadziałało na niego jak czerwona płachta na byka – amerykańskie bzdury! To nieprawda, że wszyscy ludzie są równi!
Cholera, gdzie jest O'Donnell? Mieli się spotkać w hotelu po lunchu, tymczasem popołudnie dobiegało końca, a faceta nie było. W końcu pojawił się o zmierzchu. Wyglądał na nieco rozczochranego i wymiętego.
– Co robiłeś, Sam? – spytał Bede, zdejmując rzepy z płaszcza O'Donnella.
– Pozwoliłem sobie na drobne fiku – miku – wyjaśnił O'Donnell z chichotem.
– Miałeś przedstawić mnie innym zwolnionym pracownikom, Sam, a nie flirtować.
– Nie flir… coś tam – powiedział O'Donnell z naburmuszoną miną. – Gdybyś ją zobaczył, wtedy wszystko byś zrozumiał.
W czasie sześciodniowego pobytu w Kinross Bede Talgarth zaczął wywoływać poruszenie wśród zwolnionych robotników. Byli to kotlarze, monterzy, tokarze, mechanicy, pracownicy kopalni i wielu innych zakładów, które ucierpiały z powodu redukcji wydobycia złota. Pociąg miał teraz jeździć tylko raz w tygodniu, a zużycie węgla znacznie spadło. Tylko co czwarty górnik z kopalni w Lithgow nadal miał pracę.
Bede przekonał się, że górnicy z kopalni złota nie skarżą się na swój los. Otrzymywali bardzo dobre wynagrodzenie, pracowali po sześć godzin przez pięć dni w tygodniu, mieli dodatki za nocną szychtę, idealne warunki na przodku – przy mocnym świetle elektrycznym, w dobrze wentylowanych szybach, w których obieg powietrza wymuszały napędzane prądem wentylatory. Odpalanie ładunków wybuchowych było bezpieczne, żaden człowiek nie miał prawa wejść na zagrożony teren, dopóki nie opadł pył. Poza tym w Amalgamated Miners' Association stanowili zaledwie garstkę w porównaniu z dużą liczbą górników węgla kamiennego, którzy uważali ten związek za swój. W końcu wyszła również na jaw sprawa, której Bede Talgarth, były górnik z kopalni węgla kamiennego, nie brał w ogóle pod uwagę, póki nie znalazł się w Kinross: górnicy, którzy wydobywali złoto, traktowali górników z kopalni węgla kamiennego jak istoty niższego gatunku, ponieważ zawsze byli lepiej opłacani, wykonywali czystszą robotę, pracowali w lepszych warunkach, nie wychodzili z szychty czarni od pyłu węglowego i nie wypluwali płuc z powodu pylicy.
Przemówienie Bede na Kinross Square w niedzielne popołudnie bardzo się podobało. Wpadł na wspaniały pomysł i ściągnął z Lithgow sporą grupę górników, by zwiększyć liczebność grupy, która na pewno będzie bić mu brawo. Ku jego radości okazało się, że w grupie z Lithgow są ludzie z cegielni, huty i fabryki chłodziarek Samuela Morta. Bede, zbyt mądry, by bezpośrednio atakować sir Alexandra Kinrossa, skoncentrował się na tym, jak niewielki był udział wynagrodzeń pracowników w kolosalnych zyskach Apokalipsy. Opisał także świetlaną przyszłość, kiedy bogactwo będzie równo dzielone między wszystkich, nikt nie będzie mieszkał w rezydencji i nikt nie będzie mieszkał w slumsach. Potem przeszedł do problemu Chińczyków, którzy pozbawiali pracy białych robotników australijskich. Tania siła robocza była stałym elementem kapitalizmu, dlatego porywano czarnych mieszkańców Melanezji, by pracowali jako niewolnicy na plantacjach cukru w Queenslandzie. Był jeszcze jeden powód, dla którego Australia powinna zostać krajem ludzi białych, a wszystkie inne rasy należało wykluczyć: ponieważ rodzaj ludzki, jak powiedział Bede, ma skłonność do wyzyskiwania innych, jedynym sposobem uniknięcia wyzysku jest uniemożliwienie go.
Dzięki swemu przemówieniu Talgarth z dnia na dzień stał się w Kinross sławny i w poniedziałek spacerował po mieście otoczony gronem wielbicieli. Grupka z Lithgow błagała go, żeby w następną niedzielę wygłosił przemówienie w ich mieście. Zależało im jednak na tym tylko dlatego, że z prawdziwą przyjemnością słuchali wspaniałego mówcy, natomiast w ogóle nie myśleli o podjęciu jakiejkolwiek akcji. Ten drań o dwóch twarzach, sir Alexander, również przemówił, ale do małych grupek. Powtarzał im, że zawsze był dobrym pracodawcą, dlatego powinni mu teraz uwierzyć, że po prostu nie może sobie pozwolić na to, by firma przynosiła straty. Bede wciąż miał dużo do zrobienia w Kinross.
Nie wykonał swego zadania. Szóstego sierpnia przyszedł telegram z Trades and Labour Council, wzywający Bede do Sydney. Była w nim wiadomość, że „Związek” Pasterski wiezie z głębi kraju ogromne ilości wełny do Sydney, żeby załadować ją na statki właścicieli z innych krajów. Związek Dokerów uznał, że wełna jest „trefna”, i odmówił jej przeładunku. W całym tym zamieszaniu rozgorzał spór między właścicielami statków i związkami zawodowymi marynarzy. Właściciele kopalni w Newcastle zamknęli je, więc górnicy ze wszystkich innych regionów wyrazili poparcie dla zwolnionych pracowników. Chaos w przemyśle jeszcze bardziej się pogłębił, gdy niepokoje objęły kopalnię srebra Broken Hill, gdzie właściciele wstrzymali wszelkie prace, twierdząc, że srebra w sztabkach i tak nie można było nigdzie wysłać.
Strajki rozprzestrzeniały się jak pożar i w końcu brało w nich udział pięćdziesiąt tysięcy robotników, którzy reprezentowali wszelkie możliwe zawody. Odczytaniu aktu o rozruchach towarzyszyła w Sydney bijatyka, a rozgoryczenie rosło w takim samym tempie, w jakim rósł niedostatek wśród strajkujących. Z powodu przekazania w tysiąc osiemset osiemdziesiątym dziewiątym roku ogromnej kwoty londyńskim dokerom związki nie mogły wesprzeć finansowo strajkujących we własnym kraju.
Niepokoje, które zaczęły się na początku sierpnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku, przetaczały się przez kraj aż do końca października, kiedy to związki zawodowe ustąpiły z powodu nieugiętej postawy pracodawców i braku pieniędzy – cały kontynent odczuwał jednak skutki narastającego kryzysu. W połowie listopada dokerzy, górnicy węgla kamiennego i inni zostali zmuszeni do powrotu do pracy, chociaż nikt nie miał zamiaru spełniać ich żądań. Pracodawcy odnieśli ogromne zwycięstwo, ponieważ po trzech okropnych miesiącach mieli prawo do zatrudniania ludzi, którzy nie należeli do związków zawodowych. Jako ostatni poddali się postrzygacze owiec.
Alexander całkowicie zaniknął kopalnię złota w chwili, kiedy stanęła kopalnia srebra w Broken Hill, i podał ten sam powód: nie może nigdzie wysłać złota w sztabkach. Nie przejmował się górnikami z kopalni w Lithgow, ale swoich pracowników z Kinross potraktował zupełnie przyzwoicie, ponieważ płacił im nieco więcej, niż wynosiła opłata strajkowa. Dopisało mu szczęście; gdy ludzie wrócili do pracy, rachunek ekonomiczny zszedł na dalszy plan.
Bede Talgarth niemal zapomniał o Kinross. Lizał rany wraz z resztą ruchu laburzystowskiego i myślał o najbliższych wyborach do Legislative Assembly – izby niższej parlamentu.
Wybory miały się odbyć dopiero w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim roku, był zatem czas, żeby wszystko dokładnie zaplanować. Trzymiesięczne ogólnokrajowe strajki odbiły się niekorzystnie na kondycji wielu rodzin, które znalazły się na skraju nędzy. Bede miał zamiar zostać jednym z tych, którzy dzięki uchwaleniu odpowiednich ustaw zlikwidują tę nędzę.
Jako człowiek myślący perspektywicznie uważał, że w Sydney kandydat laburzystów ma spore szanse, ponieważ obecnie była to półmilionowa metropolia. Śródmiejskie dzielnice, w których mieszkali ludzie ubodzy, takie jak na przykład Redfern, budziły tak żywe zainteresowanie najwyższych rangą działaczy laburzystowskich, że Bede na pewno przegrałby z nimi potyczkę o miano oficjalnego kandydata. W związku z tym postanowił zainteresować się odleglejszymi częściami miasta. Wybrał południowo – zachodnią dzielnicę, ponure tereny przemysłowe nad brudnymi rzekami, które wpadały do Botany Bay. Uznał, że tutaj ma szanse na zdobycie wystarczającej liczby głosów w sondażach przedwyborczych, a potem w wyborach stanowych, dzięki czemu będzie mógł zostać członkiem izby niższej parlamentu. Po podjęciu decyzji zamieszkał wśród wybranego przez siebie elektoratu i dokładał wszelkich starań, by stać się na tym terenie osobą powszechnie znaną: ciepłą, życzliwą, troskliwą.
Gdy tylko strajki dobiegły końca, Alexander spakował kufry i popłynął statkiem do San Francisco. Ku jego niezadowoleniu Ruby została w Kinross.
Nell uważała, że jej piętnaste urodziny były jedną wielką katastrofą. Dostała od ojca list, w którym Alexander napisał, że właśnie zmienił zdanie. Prosił, żeby poczekała do tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego drugiego roku i dopiero wtedy rozpoczęła studia inżynieryjne na uniwersytecie w Sydney. Czterej chłopcy również mieli przeczekać rok tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty pierwszy w Kinross, żeby – tak jak początkowo planowano – wszyscy pięcioro razem rozpoczęli studia.
„Chcę być w Kinross i Sydney, gdy zaczniesz dalszą naukę – napisał swoim ładnym prostym pismem. – Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ta zwłoka Cię nie ucieszy, ale nie denerwuj się i zaakceptuj moją decyzję, Nell. Podjąłem ją w Twoim najlepszym interesie”.
Nell poszła prosto do matki, wymachując listem jak uczestnik rozruchów płonącą pochodnią.
– Co mu napisałaś? – spytała dziewczyna z czerwoną twarzą.
– O co ci chodzi? – odpowiedziała pytaniem Elizabeth z obojętną miną.
– Co napisałaś w liście?
– W liście do kogo? Do twojego ojca?
– Och, na litość boską, mamo, przestań zachowywać się jak idiotka!
– Nie podoba mi się twój ton i język, Nell. Co więcej, nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– O tym! – krzyknęła Nell, potrząsając listem przed nosem Elizabeth. – Tatuś pisze, że nie mogę zacząć studiów w tym roku i że mam zaczekać, aż skończę szesnaście lat.
– Dzięki Bogu! – westchnęła Elizabeth z ogromną ulgą.
– Ale z ciebie aktorka! Jakbyś nie wiedziała! Wiedziałaś! To przez ciebie zmienił zdanie… Co mu napisałaś?
– Masz moje słowo, Nell, że nic mu nie pisałam.
– Twoje słowo! Koń by się uśmiał! Jesteś najbardziej nieuczciwą kobietą, jaką znam, mamusiu. Największą przyjemność sprawia ci wyrządzanie krzywdy mnie i tacie.
– Jesteś w błędzie – oświadczyła Elizabeth spokojnie. – Nie mam zamiaru udawać, że jestem zadowolona z tej zwłoki, ale to naprawdę nie moja sprawka. Jeśli mi nie wierzysz, idź i porozmawiaj z ciocią Ruby.
Niestety, Nell nie była w stanie ani chwili dłużej powstrzymywać łez, w związku z tym wybiegła z palmiarni, rycząc jak sześciolatka.
– Ojciec ją rozpuścił – podsumowała pani Surtees, która była mimowolnym świadkiem tego wybuchu. – Szkoda, lady Kinross, ponieważ Nell ma bardzo dobre serce. Jest całkowicie pozbawiona egoizmu.
– Wiem – przyznała Elizabeth bardzo przygnębiona.
– Przejdzie jej to – zapewniła pani Surtees i zniknęła.
Tak, przejdzie jej to – pomyślała Elizabeth – ale nawet wtedy nie będzie mnie lubiła bardziej niż obecnie. Nie mogę znaleźć klucza do Nell. Chyba problem polega na tym, że moja starsza córka zawsze staje po stronie ojca i w związku z tym niezmiennie zrzuca na mnie winę za wszystko, czego nie akceptuje. Biedaczka, podczas egzaminów wstępnych w listopadzie była najlepsza w całym stanie. Co ona teraz, do diabła, będzie robić przez następny rok? Myślę, że Alexander podjął decyzję nie tylko ze względu na Nell. Wyraźnie musiał zdać sobie sprawę, że czterej chłopcy są jeszcze w tyle, a jeśli oni nie pójdą na studia, Nell też nie może. Tylko dlaczego jej tego nie wyjaśnił? Gdyby to zrobił, z pewnością nie zrzucałaby winy na mnie. Chociaż właściwie jest to pytanie retoryczne. Alexander robi wszystko, co może, by utrzymać Nell i mnie z dala od siebie.
Nie było sensu iść do Ruby i szukać u niej pocieszenia, zwłaszcza że pogodziła się z Alexandrem, chociaż na razie tylko na odległość. Gdy wróci do domu, padną sobie w objęcia jak Wenus i Mars. Elizabeth poczuła, że po kręgosłupie przebiega jej dreszcz przerażenia. Skoro Alexander pogodził się z Ruby, może się okazać, że wróci do domu wcześniej, niż planował.
Dziesięć minut po spotkaniu z Nell przed Elizabeth pojawiła się następna członkini rodziny. Jade.
– Miss Lizzy, czy mogę z panią chwileczkę porozmawiać? – spytała, stając w drzwiach palmiarni.
Dziwne – pomyślała Elizabeth, patrząc na nią. Ładna, wiecznie młoda Jade wyglądała, jakby miała dziewięćdziesiąt łat.
– Usiądź, Jade.
Jade podeszła nieśmiało, przycupnęła na skraju białego trzcinowego krzesła i zacisnęła ręce na kolanach. Drżała.
– Co się stało, moja droga? – spytała Elizabeth, siadając obok niej.
– Chodzi o Anne, miss Lizzy.
– Och, nie mów mi, że znów uciekła.
– Nie, miss Lizzy.
– W takim razie co się stało z Anną?
W tym pytaniu nie było ani cienia strachu. Nie dalej jak wczoraj podczas swojego dyżuru przy Annie Elizabeth uznała, że jej młodsza córka bardzo ładnie wygląda: ma czystą skórę, błyszczące oczy. Anna miała trzynaście lat i dziewięć miesięcy i trzeba przyznać, że znacznie łatwiej niż Nell osiągała dojrzałość fizyczną. Gdyby tylko nie zachowywała się tak okropnie podczas miesiączek…
Jade z trudem zdobyła się na odpowiedź.
– Myślę, że wszystko przez to zamieszanie, które panowało od kilku miesięcy: strajki, wyjazd sir Alexandra…
Jade urwała, oblizała wargi. Wyraźnie się trzęsła.
– Powiedz wreszcie, Jade, o co chodzi. Nieważne, co to będzie – nie będę się złościć.
– Anna od czterech miesięcy nie ma okresu, miss Lizzy.
Elizabeth z otwartymi ustami i coraz większym przerażeniem patrzyła na Jade.
– Trzy razy pod rząd nie miała okresu?
– Trzy albo cztery. Nie pamiętam zbyt dokładnie, miss Lizzy. Tak bardzo zawsze się boję jej miesiączek, że nawet nie chcę o nich myśleć. Moją słodką dziecinkę trzeba wtedy powalać na ziemię, dawać jej opium, a ona tak krzyczy, tak krzyczy… Starałam się w ogóle o tym nie myśleć. Aż do dzisiaj, kiedy nagle powiedziała: „Anna już nie krwawi”.
Zmrożona do szpiku kości, czując w klatce piersiowej ciężar większy od ołowiu, Elizabeth wstała i pobiegła schodami na piętro, zmuszając się do tego, by w pobliżu pokoju Anny zwolnić nieco kroku.
Dziewczynka siedziała na podłodze i bawiła się stokrotkami, które zebrała z trawnika. Jade nauczyła ją łączyć kwiaty na kształt łańcucha. Elizabeth uważnie przyjrzała się córce. Anna była kobietą w pełnym rozkwicie. Piękna twarz i ciało, niewinność w całej okazałości, ponieważ jej umysł był na poziomie trzyletniego dziecka. Anno, moja Anno! Co oni ci zrobili? Masz zaledwie trzynaście lat!
– Mamusia! – powiedziała Anna wesoło, wyciągając łańcuch ze stokrotek.
– Jest śliczny, moja droga. Dziękuję. – Elizabeth zarzuciła kwiaty na szyję i pomogła Annie wstać. – Jade właśnie znalazła kleszcza w stokrotkach. Kleszcz! Brzydki, stary kleszcz. Musimy sprawdzić, czy nie masz kleszcza pod ubraniem. Mogłabyś się rozebrać?
– Brzydki kleszcz! – powiedziała Anna, która przypomniała sobie swoją poprzednią przygodę z kleszczem. – Kalamin! – pisnęła.
Było to dla niej trudne, ale bardzo ważne słowo, ponieważ wiedziała, że dzięki płynowi kalaminowemu każda rana szybko przestaje swędzieć i piec.
– Jade ma płyn kalaminowy. Zdejmij ubranie, Anno. Musimy poszukać kleszcza.
– Nie. Anna nie krwawi.
– Tak, wiem. Chcę poszukać kleszcza, Anno, proszę.
– Nie! – powiedziała Anna buntowniczo.
– W takim razie poszukamy na razie kleszcza tam, gdzie nie masz ubrania. Jeśli go nie znajdziemy, zabawimy się w zdejmowanie po jednej części garderoby, póki na niego nie natrafimy, dobrze?
Tak też robiły, póki Anna nie zdjęła reform. Jej ubranie leżało starannie poskładane na stosiku. Jade zdołała ją tego nauczyć dzięki wieloletniej wytrwałości i cierpliwości.
Dwie kobiety najpierw popatrzyły na nagą Anne, a potem na siebie nawzajem. Miała piękne ciało, ale zwykle płaski brzuch był wyraźnie powiększony, a pełne, idealne piersi miały ciemnobrązowe, przekrwione brodawki.
– Powinnyśmy nadal ją kąpać, niezależnie od tego, jak bardzo by protestowała – powiedziała Elizabeth tępo. – Dzięki, kochanie. Miałaś szczęście. Nie ma żadnego brzydkiego kleszcza. Ubierz się. Grzeczna dziewczynka.
Anna ubrała się i wróciła do stokrotek.
– Jak myślisz, który to miesiąc? – spytała Elizabeth Jade na korytarzu.
– Bliżej piątego niż czwartego, miss Lizzy.
Łzy płynęły po twarzy Elizabeth, ale nawet tego nie zauważyła.
– Och, moja biedna dziecinka! Jade, Jade, co możemy zrobić?
– Proszę spytać panią Ruby – zaproponowała Jade, również szlochając.
Elizabeth ogarnęła tak potworna złość, że aż zadrżała.
– Wiedziałam, że Alexander robi głupstwo! Wiedziałam, że należało poszukać zastępstwa dla Dragonfly! Och, mężczyźni są takimi potwornymi głupcami! Mój mąż naprawdę myślał, że jest w stanie swoją władzą osłonić piękne, godne pożądania, niewinne dziecko! Niech to diabli wezmą!
Nell, która właśnie wyszła na korytarz, usłyszała ostatnie słowa. Wyraźnie przeszła jej złość i chyba zaczęła wierzyć, że to nie matka jest przyczyną jej nieszczęścia.
– Co się stało, mamo? Płaczesz, bo na ciebie nakrzyczałam?
– Anna jest w ciąży – oznajmiła Elizabeth, wycierając oczy. Nell zachwiała się i oparła ręce na ścianie, żeby nie upaść.
– Och mamusiu, nie! To niemożliwe! Kto mógł zrobić Annie coś takiego?
– Jakiś wredny typek, który zasłużył sobie na to, żeby mu coś obciąć! – powiedziała Elizabeth ostro. Odwróciła się do Jade. – Proszę, zostań z nią. Nell, pomóż nam. Nie możemy pozwolić, żeby szwendała się po okolicy.
– Może właśnie należałoby dać jej pełną swobodę – zasugerowała Nell potwornie blada. – Wtedy mogłybyśmy złapać tego drania.
– Podejrzewam, że zniknął. Jeśli nawet nie czmychnął wiele tygodni temu, z pewnością teraz zauważył, że Anna jest w ciąży, i wziął nogi za pas.
– Co zrobimy, mamusiu?
– Idę na spotkanie z Ruby. Może ona będzie wiedziała, jak się tego pozbyć.
– Za późno! – krzyknęły zgodnie Nell i Jade do pleców Elizabeth. – O wiele za późno.
Dokładnie to samo powiedziała Ruby, gdy zakończyła długą serię pełnych wściekłości przekleństw.
– Jak mogłyście obie z Jade do tego dopuścić? – spytała z zaciśniętymi pięściami. – Jak to możliwe, na litość boską, że przegapiłyście tyle okresów?
– Szczerze mówiąc, jej miesiączki stanowiły prawdziwy koszmar i bałyśmy się ich tak bardzo, że nie chciałyśmy o nich w ogóle myśleć, a tym bardziej ich oczekiwać. Poza tym od czasu do czasu miewała niewielkie przerwy, okres jeszcze się jej nie wyregulował – odpowiedziała Elizabeth. – Zresztą kto… kto by się tego spodziewał? To gwałt, Ruby!
– Ja bym się spodziewała! – wybuchnęła Ruby.
Nie wiadomo dlaczego, Elizabeth bardzo zależało na dobrej opinii Ruby, dlatego broniła się, jak mogła.
– Ostatnio panowało takie zamieszanie, a z Alexandrem trudno było wytrzymać. Przypomnij sobie jego arogancję, zarzuty pod adresem Lee, chęć ucieczki, tarcia między nim a tobą…
– Och, rozumiem! To moja wina, tak?
– Nie, nie, to moja wina, tylko i wyłącznie moja wina! To ja jestem matką Anny i to na mnie spoczywa odpowiedzialność! – krzyknęła Elizabeth. – Winię siebie, nikogo innego! Biedna Jade odchodzi od zmysłów.
– Ty też – zauważyła Ruby.
Uspokoiła się do tego stopnia, że weszła za bar i nalała dwa wielkie kieliszki koniaku.
– Brandy, Elizabeth. Tylko nie protestuj. Wypij. Elizabeth wypiła i poczuła się nieco lepiej.
– Co teraz zrobimy?
– Po pierwsze, przestań myśleć o pozbyciu się ciąży. Jeżeli to bardziej piąty niż czwarty miesiąc, Anna mogłaby umrzeć. Coś takiego robi się w szóstym tygodniu… już w dziesiątym istnieje spore ryzyko. A trzynaście lat to taki młody wiek! Chyba że syn sir Edwarda Wylera zgodziłby się przeprowadzić operację. Przejął praktykę po ojcu, prawda?
– Tak. Simon Wyler.
– Wyślę do niego telegram, ale nie wiąż z tym zbyt wielkich nadziei. Wątpię, by praktykujący lekarz, który cieszy się dobrą opinią, zgodził się zrobić coś takiego, bez względu na okoliczności. – Ruby wciągnęła powietrze w płuca. – Należałoby również zawiadomić o wszystkim Alexandra, nawet jeśli nie będzie chciał przyjechać do domu na urodziny swojego pierwszego wnuka.
– Dobry Boże! Będzie wściekły, Ruby.
– Na pewno.
– Najbardziej dręczy mnie pytanie, jakie będzie dziecko.
– Biorąc pod uwagę fakt, że stan Anny jest prawdopodobnie wynikiem porodu, niemowlę może być zupełnie normalne. – Ruby roześmiała się histerycznie. – Jezu, co za ironia! Alexander może mieć męskiego potomka dzięki swojej upośledzonej umysłowo córce i jakiemuś obrzydliwemu, pieprzonemu draniowi, który znęca się nad bezbronnymi dziećmi.
Śmiała się coraz głośniej, potem zaczęła łkać, aż w końcu po jej policzkach popłynęły łzy. Rzuciła się w ramiona Elizabeth. Dopiero po dłuższej chwili uspokoiła się i zamilkła.
– Moja droga, moja kochana Elizabeth – powiedziała. – Jakie jeszcze cierpienia są ci pisane? Gdybym mogła, wzięłabym to wszystko na siebie. Nigdy nie skrzywdziłaś nawet muchy, podczas gdy ja jestem tylko dobiegającą pięćdziesiątki prostytutką.
– Jest jeszcze jedno, Ruby.
– Co takiego?
– Znalezienie człowieka, który to zrobił.
– Ach! – Ruby wyprostowała się i wytarła nos w chusteczkę. – Wątpię, by kiedykolwiek nam się to udało, Elizabeth, ponieważ nikt nigdy nie pisnął słówkiem, że ktoś się zabawia z Anną. To małe miasteczko, a ja siedzę w samym jego sercu. Kursując między barem, salonem i jadalnią, słyszę wszystko. Nie sądzę, by zrobił to ktoś z tutejszych, żaden z miejscowych nie odważyłby się na coś takiego, ponieważ zostałby zlinczowany. Wszyscy mieszkańcy wiedzą, ile Anna ma lat! Podejrzewam, że raczej był to jakiś wędrowny handlarz… pojawiają się i znikają tak często, że trudno ich zapamiętać. Nigdy żaden mężczyzna z tej samej firmy nie przyjeżdża tu dwa razy z rzędu. Pojawiają się w miasteczku sprzedawcy broni, rymarze, domokrążcy, kupcy sprzedający wszystko – od maści i toników po butelki perfum i tandetną biżuterię. Tak, to musiał być wędrowny handlarz.
– Należałoby go odnaleźć i postawić przed sądem. Potem powiesić!
– To niezbyt mądre. – Zielone oczy stały się surowe. – Zastanów się, Elizabeth! Twoja osobista tragedia stałaby się sprawą publiczną, a brukowce – takie jak „Truth” – z prawdziwą rozkoszą zajęłyby się praniem brudów sir Alexandra Kinrossa.
– Rozumiem – szepnęła Elizabeth. – Naprawdę, rozumiem.
– Idź do domu. Wyślę telegram do doktora Simona Wylera i poszukam książki kodowej, żeby zawiadomić telegraficznie Alexandra. Idź, moja droga! Anna cię potrzebuje.
Elizabeth szła roztrzęsiona, ale czuła, że teraz przynajmniej jest w stanie stawić czoło nieszczęściu. Kieliszek brandy bardzo pomógł – jeszcze bardziej pomogła Ruby: praktyczna, niezwykle doświadczona, przyziemna. Z drugiej strony nawet Ruby tego nie przewidziała; gdyby przypuszczała, że coś takiego może się zdarzyć, na pewno by mnie ostrzegła – myślała Elizabeth. To już jakaś pociecha. Za bardzo innym ufamy, myślimy, że cały świat będzie kochał i ochraniał nasze nieszczęśliwe maleństwa tak jak my. To nie ich wina, że są takie, jakie są. Chociaż co to za świat, skoro chodzą po nim potwory, które dążą jedynie do zaspokojenia swoich zwierzęcych instynktów i uważają, że kobieta jest tylko źródłem rozkoszy? Moje kochane dziecko! Ma zaledwie trzynaście lat! Przecież Anna nawet nie wie, co jej się przytrafiło, nie rozumie, co próbujemy jej powiedzieć. Musimy pomóc jej przez to przebrnąć, chociaż nie wiem, jak. Czy krowy i kotki wiedzą, co się z nimi dzieje, kiedy spodziewają się potomstwa? Tyle że Anna nie jest krową ani kotką, jest wykorzystaną seksualnie trzynastolatką, więc nie mogę liczyć na to, że potraktuje poród tak jak krowy czy kotki. Może z ciążą sobie poradzi. O ile znam Anne, po prostu pomyśli, że przytyła… chociaż może nawet nie wie, co to znaczy przytyć?
– Musimy traktować jej ciążę jak coś całkiem normalnego, coś, co nie stanowi powodu do zmartwień – powiedziała Elizabeth do Jade i Nell, gdy wróciła do domu. – Jeśli zacznie się skarżyć, że trudno jej się ruszać, powiemy, że to minie. Wymiotowała, Jade?
– Nie, miss Lizzy. Gdyby miała poranne mdłości, szybciej bym się zorientowała.
– To znaczy, że bardzo dobrze znosi ciążę. Zobaczymy, co powie doktor Simon Wyler, ale wątpię, by groziło jej zatrucie ciążowe tak jak mnie.
– Dowiem się, kto to zrobił – obiecała Jade ponuro.
– Ruby twierdzi, że to niemożliwe, Jade, i chyba ma rację. Pewnie był to jakiś wędrowny handlarz, który dawno temu zapadł się pod ziemię. Żaden z miejscowych mężczyzn nie zabawiłby się z Anną.
– Dowiem się.
– Żadna z nas nie będzie miała na to czasu. Musimy zatroszczyć się o Anne – przypomniała Elizabeth.
Nell nie mogła się pogodzić z tragedią Anny. Przez całe życie Anna była u jej boku – nie tylko jako siostra, w pewnym sensie jako ktoś o wiele bliższy. Bezradne stworzenie, które trudniej było czegokolwiek nauczyć niż domowe zwierzątko – bardzo, bardzo kochane stworzenie, łagodne, słodkie, zawsze uśmiechnięte. Anna nigdy nie miała złych nastrojów, a jedyną rzeczą, jaka wytrącała ją z równowagi, było krwawienie. Wystarczyło pocałować Anne, a ona od razu odwzajemniała pocałunek. Wystarczyło się roześmiać, a Anna od razu wybuchała śmiechem.
Prawdopodobnie z powodu Anny Nell tyle czytała o funkcjonowaniu mózgu. Ileż tu tajemnic! Ostatnio dokonano nowych odkryć, a będzie ich więcej. Może pewnego dnia będzie można skutecznie leczyć takie osoby jak Anna? Jak cudownie by było, gdyby to właśnie Nell mogła pomóc w opracowaniu takiej metody! Teraz jednak musiała pójść do swojego pokoju i wypłakać się. Stratę niewinności Anny Nell odczuła tak, jakby sama pożegnała się z cnotą.
Doktor Simon Wyler prawie w ogóle nie przypominał ojca. Nie był tak uprzedzająco grzeczny, miał bardziej gwałtowny charakter. Posiadał jednak wystarczającą wiedzę, żeby instynktownie wyczuć, jak postępować z Anną. Najpierw zrobił to, czego unikały Elizabeth, Jade i Nell: wypytał dziewczynkę o to, co jej się przydarzyło.
– Czy kiedy uciekłaś, Anno, spotkałaś kogoś? Skonsternowana, zmarszczyła czoło.
– Czasami spacerujesz, Anno, po buszu. Lubisz spacerować po buszu?
– Tak!
– Co robisz w buszu?
– Zbierać kwiatki. Widzieć kangury – hop, hop!
– Tylko kwiatki i kangury? Czy widziałaś jeszcze kogoś?
– Miły pan.
– Czy miły pan ma jakieś imię?
– Miły pan.
– Bob? Bill? Wally?
– Miły pan, miły pan.
– Bawiłaś się w coś z miłym panem?
– Świetna zabawa! Przytulania. Miłe przytulania.
– Czy miły pan wciąż tu jest, Anno? Skrzywiła się, zrobiła nieszczęśliwą minę.
– Miły pan pa – pa. Przytulania pa – pa.
– Od jak dawna go nie ma?
Tego Anna nie potrafiła powiedzieć. Wiedziała tylko tyle, że „miły pan pa – pa”.
Potem doktor Wyler namówił Anne, żeby pokazała mu, jak ona i miły pan się przytulali. Ku przerażeniu matki Anna położyła się na łóżku i pozwoliła doktorowi Wylerowi zdjąć z siebie reformy, po czym bez zachęty z jego strony rozsunęła nogi.
– Załóżmy, że to ja jestem miłym panem, Anno. On robił to… i to… i to, prawda?
Badanie było delikatne, lekarz starał się trzymać tego, co Anna określała mianem przytulanek. Jeżeli Elizabeth wcześniej myślała, że już nic nie może jej bardziej zawstydzić i zbulwersować, teraz, patrząc, jak jej trzynastoletnia córka jęczy z rozkoszy, musiała przyznać, że była w błędzie.
– Koniec, Anno – powiedział położnik. – Usiądź i włóż reformy.
Lekarz spojrzał na Jade i zadrżał, jakby poczuł lodowaty dotyk śmierci. Po chwili Chinka podbiegła do łóżka i pomogła Annie się ubrać.
– Jest mniej więcej w piątym miesiącu, lady Kinross – oznajmił doktor Wyler, z przyjemnością sącząc herbatę w palmiarni.
– Nie da pan rady tego usunąć? – spytała Elizabeth z kamienną twarzą.
– Nie, to niemożliwe – odparł łagodnie.
Któż mógłby winić biedną kobietę, że o to pyta?
– To wszystko… sprawiało jej przyjemność, prawda?
– Wygląda na to, że tak. Ten człowiek musiał mieć wprawę w uwodzeniu młodych dziewcząt i z pewnością był inteligentny.
Doktor odstawił filiżankę i wychylił się do przodu. W jego szarych oczach widać było współczucie.
– W Annie jest wiele sprzeczności. Ma umysł kilkulatki, niemniej jej ciało reaguje jak ciało dojrzewającej młodej kobiety. Ten człowiek nauczył ją wszystkiego, dzięki czemu polubiła to, co z nią robił – nawet jeśli pierwszy raz nie był dla niej zbyt miły. Chociaż wcale nie musiało tak być. Anna nic nie wie o kobiecym strachu, więc mogła nawet nie odczuć bólu. Zwłaszcza jeśli uwodziciel miał spore doświadczenie.
– Rozumiem – powiedziała Elizabeth, czując, że ma kluchę w gardle. – To znaczy, że po porodzie Anna będzie szukać podobnych doznań?
– Prawdę mówiąc, nie wiem, lady Kinross.
– Jak poradzimy sobie z jej porodem?
– Myślę, że muszę przy nim być. Na szczęście ojciec wciąż jest w stanie prowadzić praktykę, nie sądzę więc, by moje pacjentki miały coś przeciwko temu, jeśli na jakiś czas mnie zastąpi.
– A co z dzieckiem? Czy będzie takie jak Anna?
– Niekoniecznie – odparł Simon Wyler z miną człowieka, który już się nad tym zastanawiał. – Jeżeli poród przebiegnie bez większych problemów, noworodek może być zupełnie zdrowy. Na razie, na obecnym etapie ciąży, wszystko wygląda dokładnie tak, jak powinno. Gdybym miał się zakładać, postawiłbym na zdrowe dziecko bez żadnych uszkodzeń mózgu.
Elizabeth ponownie napełniła jego filiżankę i namówiła go na małe ciasteczko z lukrem.
– Jeśli Anna rzeczywiście będzie szukać… przyjemności… czy jest jakiś sposób, żeby zapobiec następnej ciąży?
– Myśli pani o sterylizacji?
– Nie znam tego słowa.
– Żeby wysterylizować Anne, lady Kinross, musiałbym przeprowadzić bardzo poważną operację: otworzyć jej brzuch i usunąć jajniki. To bardzo ryzykowny zabieg. Jeżeli nie ma innej możliwości, wykonujemy obecnie cesarskie cięcie, i mniej więcej połowa kobiet potem żyje. Sterylizacji należałoby dokonać zaraz po urodzeniu dziecka, ale to nie jest takie łatwe jak wyjęcie dziecka z łona. Jajniki leżą głęboko. Anna jest młoda i silna, ale odradzałbym taką operację.
– Alternatywą jest trzymanie jej pod kluczem.
– Tak, wiem. Będziecie musieli pilnować, żeby podczas wycieczek Anny zawsze ktoś jej towarzyszył. Moim zdaniem czujność da taki sam efekt jak sterylizacja.
To musiało wystarczyć Elizabeth. Doktor Wyler miał rację, nie mogła skazywać córeczki na niebezpieczną operację ani umieścić jej za prawdziwymi kratami. Musimy być czujni, bardzo czujni – pomyślała. Niezależnie od tego, co Alexander powie o oszczędzaniu, ściągnę z powrotem Dragonfly. Och Alexandre, wróć do domu! Jak mam ci to wszystko wyjaśnić w kodowanym telegramie, w którym płaci się szylinga za słowo?
Gdy Elizabeth pojawiła się w hotelu, Ruby miała już dla niej odpowiedź Alexandra na poprzednią wiadomość.
– Napisał, że musimy sobie poradzić z tym same. Nie może zostawić czegoś, co właśnie robi. Pieprzony drań!
– Mogłabyś zakodować to? – Elizabeth wręczyła jej dwie małe wymięte kartki zapisane ręcznym pismem. – Wiem, że mój list jest koszmarnie długi, ale po badaniu doktora Wylera muszę zasięgnąć opinii Alexandra. Jeśli podejmę jakąś decyzję, nie konsultując się z nim, będzie wściekły.
– Zakoduję to, Elizabeth, obiecuję. – Ruby wzięła kartki i szybko je przeczytała. – Jezu! Biedna, biedna Anna!
– Poradzimy sobie, Ruby, ale nie dopuszczę do tego, by potem Alexander powiedział, że nie poinformowałyśmy go o wszystkich konsekwencjach.
– Ton pierwszej odpowiedzi może świadczyć, że jest bardziej roztrzęsiony, niż się do tego przyznaje. – Ruby odłożyła kartki i zapaliła cygaro. – Nie wiem, jakim cudem, ale po mieście rozeszła się wieść o tym, co przydarzyło się Annie – powiedziała. – Ludzie aż kipią z gniewu. Nigdy nie widziałam takiej złości. Nawet pastor zapomniał o obowiązku nadstawienia drugiego policzka. Gdyby ludzie wiedzieli, kto to, zlinczowaliby go. Była u mnie tonąca we łzach Theodora, pani Wilkins pytała, jak opracować list do wszystkich rodzin, w których są młode dziewczęta, a Sung ostrzy toporek do ścinania głów.
Zarówno biali, jak i Chińczycy – wszyscy gonią z pianą na ustach. – Wypuściła obłok dymu. Wyglądała jak smok. – Niestety, nikt nie potrafi wymienić żadnego nazwiska. Zazwyczaj w takich sytuacjach… nie, raczej w sytuacjach, które powodują takie oburzenie, podejrzenie pada na jakiegoś miejscowego głupka, chociaż nic nie wskazuje na to, by był winien, wystarczy jednak fakt, że nikt go nie lubi. Tym razem jest inaczej. W Kinross nie ma zboczeńca, który próbowałby całować albo podszczypywać dziewczęta, więc podobnie jak ja wszyscy dochodzą do wniosku, że musiał to być jakiś wędrowny handlarz, który już nigdy tu nie wróci.
– W tej teorii jedno się nie zgadza – wtrąciła Elizabeth. – Żeby sprawić Annie przyjemność, ten człowiek musiał spotykać się z nią wiele razy i powoli ją przyzwyczajać. Wędrowni handlarze zatrzymują się najwyżej na dwa dni.
– Tak, ale stanowią swego rodzaju klub. Mogli opowiadać sobie nawzajem o Annie, jej „miły pan” mógł być tuzinem „miłych panów” – wyjaśniła Ruby, zadowolona ze swojej teorii.
– Nie wierzę w to. Jestem przekonana, że to ktoś miejscowy. Jade też tak uważa – obstawała przy swoim Elizabeth.
Jade rzeczywiście była przekonana, że uwodziciel Anny to mieszkaniec Kinross. Chociaż Anna była dzieckiem miss Lizzy, obie tak bardzo chorowały, że Jade musiała zastąpić niemowlęciu matkę. Chinka była niezamężna, miała jednak pewne doświadczenie seksualne z czasów, nim zaczęła pracować u Ruby w Hill End. Książę Sung zarządził, że Jade ma iść na służbę do miss Ruby, a sam spośród siedmiu sióstr Wong wybrał na swoją konkubinę Pink Bird. Gdyby Jade chciała wyjść za mąż, każdy byłby z niej zadowolony, ale po rozważeniu różnych możliwości dziewczyna uznała, że bardziej odpowiada jej życie służącej. Potem pojawiła się miss Lizzy i Jade przeniesiono od Ruby do wyjątkowo życzliwej pani Kinross. Mogąc zajmować się Anną, Chinka czuła się tak, jakby miała własne dziecko bez bolesnego porodu i potwornej niedogodności w postaci ojca. Jade nie miała nic przeciwko ciężkiej pracy i długim godzinom spędzanym przy dziecku, ważne było tylko to, że od pierwszego dnia kochała słabe, popiskujące maleństwo jak swoje własne. Ani przez chwilę nie potępiała miss Lizzy za kilkumiesięczną obojętność w stosunku do Anny; miss Lizzy przeżywała trudny okres, zwłaszcza że pan Alexander nie był ani wybranym przez nią mężem, ani ojcem Skąd Jade to wiedziała, to tajemnica, ponieważ miss Lizzy nigdy nie powiedziała nic na ten temat, nawet wyrazem twarzy nie zdradziła swoich uczuć. Mimo to służąca wiedziała – również nie wiadomo skąd – że miss Lizzy bardzo spodobał się Lee i że Lee kocha miss Lizzy. Biorąc pod uwagę fakt, że Jade prawie nie opuszczała pokoju Anny, aż trudno uwierzyć, że znała takie szczegóły.
Niczego nie da się ukryć przed starymi domownikami, którzy pod każdym względem należą do rodziny. Jade była najstarszym i najwierniejszym z nich, bardziej przywiązanym do Anny niż Butterfly Wing do Nell. Jade wiedziała coś, co wywołałoby ostry sprzeciw Elizabeth, gdyby była tego świadoma: że los Anny zawisł na włosku. Anna miała drugiego ojca – potężnego i władczego. Był nim książę Sung, który potraktuje to, co przydarzyło się dziewczynce, zupełnie inaczej niż kobiety i zgodnie z odwiecznym prawem wszystkich ras podejmie odpowiednią decyzję. Kiedy się okazało, że Anna jest upośledzona umysłowo, był wyrozumiały i pełen litości, ale to się działo dwanaście lat temu. Teraz pan Alexander nie jest już tym samym człowiekiem, którym był wówczas. Gdyby miss Lizzy go kochała… ale miss Lizzy go nie kocha. Więc Sung zasiądzie jak sędzia na wysokim, rzeźbionym krześle z dala od kobiet i rozważy sprawę z absolutną bezstronnością, by podjąć rozsądną i logiczną decyzję, zgodną z punktem widzenia mężczyzn. Jak potem będzie można komuś wytłumaczyć, że rozsądna i logiczna decyzja może komuś złamać serce? Jak zapobiec zesłaniu przez niego Anny do szpitala psychiatrycznego?
Jade, zbyt zrozpaczona, by zdobyć się na płacz, leżała w nocy w łóżku w pokoju Anny, słuchając cichego oddechu swojego dorosłego niemowlęcia. Postanowiła, że znajdzie mężczyznę, który skrzywdził Anne, odebrał jej szansę na zostanie jednym z niewiniątek.
– Chciałabym wziąć urlop, miss Lizzy – powiedziała do Elizabeth po wizycie doktora Wylera. – Hung Chee z chińskiej apteki mówi, że mam złamane serce i potrzebna mi kuracja igłami. Rozmawiałam z Butterfly Wing, która z radością przejmie moje obowiązki. Nell ostatnio rzadko jej potrzebuje, a Butterfly Wing bardzo z tego powodu cierpi.
– Oczywiście, Jade – zgodziła się Elizabeth, a potem zrobiła przerażoną minę. – Mam nadzieję, że nadal podczas urlopów bierzecie wynagrodzenie. Pan Alexander ostatnio nie był sobą, jeśli chodzi o płace.
– Och, miss Lizzy, będę otrzymywała wynagrodzenie.
– A tak z ciekawości, ile dostajecie?
– Więcej niż sztygarzy w kopalni. Pan Alexander twierdzi, że trudniej znaleźć dobrą służącą, dlatego trzeba nas szanować.
– Dzięki Bogu! Gdzie masz zamiar wybrać się na urlop? Jade wyglądała na zaskoczoną.
– Do Kinross, miss Lizzy. Muszę poddać się kilku zabiegom nakłuwania. Zamieszkam u pani Theodory, która ma zamiar malować dom. Mogę jej pomóc.
– To żaden urlop, Jade.
Jade już nie było. Zniknęła, szczęśliwa, że tak łatwo udało jej się wykonać pierwszą część zadania. Spakowała walizkę i zjechała kolejką do miasta, gdzie czekała na nią nieco zdezorientowana Theodora Jenkins.
Chociaż czasy, kiedy dawała w Kinross House lekcje gry na fortepianie, należały już do przeszłości, ponieważ Nell przerosła mistrzynię, a Elizabeth po urodzeniu Anny przestała interesować się muzyką, Theodora Jenkins prowadziła w Kinross wygodne życie. Kochany sir Alexander przyznał jej wysoką emeryturę – chociaż nie miała pojęcia, za co – i wciąż pozwalał za darmo mieszkać w maleńkim domku. Dawała lekcje śpiewu i gry na fortepianie dzieciom, które dobrze się zapowiadały, a także grała na wspaniałych organach w kościele Świętego Andrzeja. Co więcej, należała do wszystkich klubów i towarzystw w mieście – od kółka ogrodniczego po teatralne. Jej chleb stał się sławny i co roku podczas pokazów w Kinross dostawał pierwszą nagrodę, chociaż ona sama – niezwykle łagodne i pełne wdzięczności stworzenie – całą zasługę przypisywała stalowemu piecykowi, który sir Alexander postawił w jej kuchni.
Sir Alexander był taką skomplikowaną osobą. Theodora podejrzewała, że jeśli kogoś lubi, to gotów jest zrobić dla niego wszystko, ale jeśli kogoś nie darzy sympatią albo jeśli ktoś jest jednym z wielu pracowników, sir Alexander nie zrobi dla niego nic – oczywiście, nie licząc jego starań, żeby miasto, w którym ten ktoś mieszka – czyli Kinross – było lepsze od wszystkich innych miast w kraju. To wciąż była prawda – mimo ograniczenia liczby chińskich robotników, którzy dbali o odpowiedni wygląd i funkcjonowanie miasta.
Jade przyszła do Theodory i spytała, czy może zatrzymać się u niej na kilka dni, kiedy Hung Chee z chińskiej apteki będzie leczył igłami jej złamane serce. To pytanie zaskoczyło pannę Jenkins, która zaczęła się zastanawiać, dlaczego Jade nie poszła do Ruby do hotelu i dlaczego nie chce korzystać z kolejki. Chociaż, z drugiej strony, Ruby cieszyła się reputacją kobiety twardej – a może po wbiciu w ciało kilkunastu igieł jazda kolejką nie byłaby zbyt miła. Nieważne. Theodora Jenkins wiedziała tylko, że nigdy nie pozwoliłaby sobie powbijać tylu igieł.
– To takie okropne, Jade – powiedziała przy kolacji, na którą podała potrawkę z mielonego mięsa, smażonych ziemniaków i kapusty. – Nie dziwię się, że tak bardzo to przeżyłaś, moja droga.
– Hung Chee mówi, że wyzdrowieję, gdy się dowiem, kto to zrobił – wyznała Jade, która uwielbiała to danie.
– Wiem, o co mu chodzi, ale nikt nie ma pojęcia, naprawdę nikt. – Theodora spojrzała na pusty talerz Jade. – Mój Boże, zawsze gotuję na jedną osobę i chyba nigdy nie nauczę się przyrządzać posiłków na dwie! Chcesz trochę pieczonego chleba, Jade? A może placek z masłem?
– Placek z masłem, pani Theodoro. Jutro ugotuję wieprzowinę po chińsku z ryżem, a na deser zrobię mleczko kokosowe.
– Co za miła odmiana! Nie mogę się doczekać.
– Musi pani znać w Kinross wszystkich, miss Theodoro – lepiej niż miss Ruby. Ona widuje tylko tych mężczyzn, którzy przychodzą do jej hotelu na drinka, ale przecież wielu ludzi nie stać na jej kuchnię nawet przy specjalnych okazjach. Poza tym miss Ruby nie chodzi w niedzielę do kościoła – powiedziała Jade, zajadając ciasto grubo posmarowane masłem.
– To prawda – przyznała Theodora.
– W takim razie proszę się zastanowić, miss Theodora. Proszę się zastanowić nad każdym pojedynczym mieszkańcem Kinross i wszystkimi ludźmi, którzy regularnie odwiedzają nasze miasto.
– Już się zastanawiałam, Jade.
– Widać za mało – stwierdziła twardo Jade.
Zostawiła ten temat i pozwoliła Theodorze opowiadać o malowaniu domku – to znaczy odświeżaniu jego zewnętrznych ścian.
– Sam zgodził się pomalować je na kremowo z brązowymi wykończeniami. Mam farbę, pędzle i papier ścierny, tak jak prosił. Jutro zaczyna.
– Sam? – spytała Jade, marszcząc czoło. – Jaki Sam?
– Sam O'Donnell. To jeden z górników, których drogi sir Alexander zwolnił w lipcu. Większość ich przeprowadziła się do Broken Hill albo Mount Morgan, ale Sam postanowił tu zostać. Jest samotny, nie pije, przychodzi w soboty na wieczorne nabożeństwa do kościoła Świętego Andrzeja i śpiewa pięknym altem. Malarz Scripps jest beznadziejny – to takie smutne, Jade, że niektórzy mężczyźni wolą upijać się do nieprzytomności niż zadbać o swoje rodziny! W związku z tym Sam maluje domy, z którymi jest w stanie poradzić sobie sam, a jeśli nie ma żadnego malowania, wykonuje wszelkie inne drobne prace. Rąbie drewno, kopie ziemniaki, wrzuca węgiel do piwnicy. – Theodora zarumieniła się i zachichotała. – Zawsze bardzo lubi mi pomagać, ponieważ oprócz kilku szylingów, o które prosi za wykonaną pracę, niezmiennie daję mu dodatkowo bochenek chleba. Chce dwadzieścia funtów za pomalowanie domu: porządne pomalowanie, z wypaleniem starej farby, zdrapywaniem desek i przeczyszczeniem ich papierem ściernym. To wspaniały pomysł. Ponieważ drogi sir Alexander nadal pozwala mi tu mieszkać, uważam, iż wypada, żebym na własny koszt zadbała o ten dom.
– Gdzie mieszka Sam? – spytała Jade, próbując go sobie wyobrazić.
– Chyba gdzieś koło tamy. Ma ogromnego, dziwnie wyglądającego psa o imieniu Rover. Są nierozłączni. Jutro poznasz Sama i Rovera.
W końcu Jade skojarzyła to imię i nazwisko.
– Sam O'Donnell. Czy to nie on tuż przed wielkimi strajkami sprowadził do Kinross człowieka ze związków zawodowych, Bede Jakiegośtam?
– Nie mam pojęcia, moja droga, chociaż z tego, co wiem, górnicy nie bardzo go lubią – w przeciwieństwie do innych ludzi, zwłaszcza kobiet, które często mają problemy z wykopaniem ziemniaków albo rąbaniem drewna. Sam bardzo pomaga paniom – przede wszystkim tym, które nie mają męża mogącego ich wyręczyć w pewnych pracach.
– Czyżby Sam lubił czarować kobiety? – spytała Jade. Theodora zmarszczyła czoło.
– Nie, nie, on wcale nie jest taki! – zawołała. – Sam jest stuprocentowym dżentelmenem, nigdy nie wchodzi do domu kobiety, jedynie opiera się o okno kuchenne i przez nie bierze herbatę oraz ciasteczka. – Na twarzy Theodory pojawiło się przerażenie. – Jade! Chyba nie myślisz, że zrobił to Sam?! Słowo daję, to nie on! Sam jest bardzo miły wobec kobiet i traktuje je z ogromnym szacunkiem, chociaż zawsze odnoszę wrażenie, że nie jest… nie wiem, jak to powiedzieć… że nie interesują go kobiety, jeżeli domyślasz się, o co mi chodzi.
– Może zatem młodzi mężczyźni? Chłopcy? Theodora pisnęła i zamachała rękami.
– Jade! Jak możesz?! Nie, nie to miałam na myśli! Chodziło mi o to, że Samowi odpowiada takie życie, jakie prowadzi, przynajmniej na to wygląda. Jest kilka wdów, które… próbowały… go zachęcić, ale dał im kosza i zrobił to tak taktownie, że żadna z nich nawet nie poczuła się urażona. Pani Hardacre jest całkiem młoda, ładna i ma stosunkowo dużo pieniędzy, ale Sam nawet nie chciał pomalować jej domu.
– Tak dobrze go pani broni, miss Theodora, że muszę uwierzyć pani na słowo.
Theodora wstała, żeby umyć naczynia. Nagle zaczęła żałować, że pozwoliła Jade zatrzymać się u siebie. Co się stanie, jeśli Chinka zacznie być niegrzeczna w stosunku do Sama albo będzie zadawać niemądre pytania? Theodora za nic w świecie nie chciała, żeby Jade odstraszyła jej malarza i złotą rączkę. Mój Boże! Mój Boże!
Gdy Sam O'Donnell pojawił się następnego ranka o siódmej, by zacząć zdzierać starą farbę z domu Theodory, Jade stała u boku panny Jenkins, by go powitać.
Doszła do wniosku, że Sam jest bardzo przystojny, tak jak to się zdarza wśród białych mężczyzn. Był wysoki, miał pełne gracji ruchy, długie, żylaste ramiona człowieka, który przez wiele lat strzygł owce, jasne włosy i błyszczące oczy, których kolor zmieniał się od błękitu poprzez szarość po zieleń. Bez cienia zainteresowania zerknął na Jade. Wyraźnie nie zapałał do niej pożądaniem – i to wcale nie dlatego, że była Chinką. Jade wciąż należało uznać za piękną kobietę, a domieszka białej krwi sprawiała, że jej ogromne oczy przypominały oczy sarny. Wiedziała, że jest atrakcyjna zarówno dla białych mężczyzn, jak i dla Chińczyków. Tymczasem Sam O'Donnell był nieporuszony. Jego zachowaniu wobec Theodory, która w jego obecności wyraźnie się ożywiła, niczego nie można było zarzucić. Nie robił jej żadnych nadziei, ale traktował ją z przyjacielską życzliwością.
W ślad za Samem podążał ogromny pies do pilnowania bydła: miał cętkowaną, błękitnoszarą sierść i czarną głowę z dużą czaszką. Bursztynowe oczy zwierzęcia były czujne, spostrzegawcze, nieco groźne. Jakby czworonóg wiedział, że ma się dobrze zachowywać, ale prymitywny instynkt wciąż nakazywał mu skakać do gardła.
Sam sprawdził rzeczy, które zgromadziła Theodora, kiwnął głową i wyjął ze skrzynki z narzędziami lampę lutowniczą.
– Dziękuję, miss Jay – powiedział, napełniając zbiorniczek lampy spirytusem.
Wyraźnie zostały odprawione. Theodora wróciła do domu, Jade poszła za nią, oglądając się za siebie. Sam O'Donnell nie patrzył za nimi, zajął się przygotowywaniem swojej lampy. Nie – westchnęła Jade w głębi duszy – nie sądzę, żeby zrobił to Sam O'Donnell.
Przez siedem dni snuła się po mieście. Odwiedzała także dzielnicę chińską i chińskie miasto Sunga na wzgórzu. Wdawała się w dyskusję z każdym, kogo napotkała, nie zważając na to, że niektórzy biali i Chińczycy nie chcieli z nią rozmawiać. Jade od dziecka była przyzwyczajona do uprzedzeń ze strony przedstawicieli obu ras, od dawna uodporniła się na nie i nie zwracała uwagi na brak współpracy, wytrwale dążąc do celu. Dopytywała się, naciskała. Nic nie mogło zawrócić jej z raz obranej drogi.
Wypytywała też o Sama O'Donnella. Z różnym rezultatem. Żony górników wyrażały się o nim z pewną pogardą, natomiast większość mieszkańców Kinross, obojętna na aktualną sytuację w kopalni, miała o nim dobre zdanie. Pastora Petera Wilkinsa Jade przyłapała przy ozdabianiu ołtarza. Znał ją dobrze jako służącą Elizabeth, pamiętał, że Chinka zawsze stała przed bramą kościoła Świętego Andrzeja i czekała, aż poranna msza dobiegnie końca. Z przyjemnością porozmawiał z nią o uwodzicielu, ale nie miał żadnych konkretnych podejrzeń. O Samie O'Donnellu powiedział tylko:
– To porządne chłopisko. Woli przychodzić w sobotę na wieczorne nabożeństwo niż na poranną mszę w niedzielę. Mimo tego, co zrobił, gdy zwolniono górników, to dobry człowiek. Był niegdyś postrzygaczem owiec, a oni zawsze są bardzo wojowniczy, jeśli chodzi o związki zawodowe, Jade.
– Czy pastor uważa, że Sam jest dobrym człowiekiem, ponieważ chodzi na wieczorne nabożeństwo? – spytała Jade.
Jej pokorny ton sprawił, że to pytanie nie zabrzmiało obraźliwie.
– Nie, wcale nie – zapewnił pastor. – Sam jest po prostu dobrym człowiekiem. Zaraz potem, gdy połowa mieszkańców miasta straciła pracę, miałem na probostwie plagę szczurów. Sam pozbył się ich w ciągu dwóch dni. Od tego czasu nie widzieliśmy ani jednego gryzonia. O'Donnell odgrywa w Kinross pożyteczną rolę, wykonując wszystkie zajęcia, do których nie garną się Chińczycy. Bez urazy, Jade. Twoi współplemieńcy wolą mieć stałą pracę.
– Rozumiem, panie Wilkins. Dziękuję – powiedziała Jade.
Mimo to bacznie obserwowała Sama O'Donnella, kiedy zajmował się domem Theodory. Pracował tak ciężko, że Jade zastanawiała się, dlaczego niektórzy górnicy uważają go za lenia. Przyszło jej na myśl, że być może O'Donnellowi odpowiadały pieniądze, które dostawał w kopalni złota, ale nienawidził pracy pod ziemią, dlatego po wyjeździe związkowca, Bede Jakiegośtam, Sam znalazł sobie w Kinross zajęcie, którego nie chciał wykonywać nikt inny. Dzięki temu dużo przebywał na świeżym powietrzu, mógł mieć przy sobie swojego psa, a jeśli Theodora Jenkins mówiła prawdę, jadał znacznie lepiej niż inni ludzie obozujący pod gołym niebem. Nawet pies dostawał resztki i kości z rzeźni. Sam miał tylko jedną wadę: nagle wołał, że musi wpaść do pani Murphy albo pani Smith, i znikał na kilka godzin. Potem wracał. To bardzo drażniło Theodore – być może dlatego, że na tym cierpiała jego praca u niej. Mimo to Theodora się nie skarżyła.
Jade przyzwyczaiła się do tego, że o dziesiątej przed południem Sam opierał się o okno kuchenne, a potem, po południu, sączył parującą herbatę z emaliowanego garnuszka i przegryzał ciasteczka, które upiekła Theodora. Na lunch wypijał następny kubek herbaty i w cieniu drzewa na podwórku jadł dwie kromki chleba z masłem i serem. Pod koniec każdego dnia Theodora dawała mu bochenek swojego wspaniałego chleba, a Sam odchodził z psem u nogi i skrzynką z narzędziami w ręku. Miał do pokonania osiem kilometrów do swojego obozowiska przy tamie.
Wracając kolejką do Kinross House, gdy „urlop” dobiegł końca, Jade doszła do wniosku, że ani Sam O'Donnell, ani żaden inny podejrzany nie zdradził się jednym słowem, spojrzeniem czy gestem.
Tak pewnie zostałoby już na zawsze, gdyby nie Jim Summers i fakt, że z każdym mijającym rokiem totumfacki Alexandra stawał się coraz bardziej zgorzkniały. Wszyscy wiedzieli, że jego małżeństwo okazało się katastrofą, a Maggie Summers była w stanie, który graniczył z demencją. Czasami nie wiedziała, kim jest Jim, kiedy indziej go poznawała i rzucała się na niego z zębami i pazurami. Summers bardzo również przeżył odsunięcie go przez Alexandra – zwłaszcza po pojawieniu się Lee. Co prawda po dezercji tego ostatniego sir Kinross przypomniał sobie o istnieniu wiernego sługi, poprosił go nawet, żeby Jim towarzyszył mu w podróży, gdy Ruby odmówiła wyjazdu, jednak Summers się nie zgodził. Nie mógł zostawić Maggie – musiałby oddać ją do przytułku, a na to, nieborak, nie mógł się zdecydować. Życie pani Summers było jednym pasmem rozczarowań, a chociaż Alexander twierdził, że Maggie nawet nie wie, gdzie jest, Jim Summers wciąż pamiętał przytułek w Paryżu, gdzie z matką odwiedzali jego obłąkaną siostrę. Kiedy Summers odmówił wyjazdu, Alexander był zły.
Jade nie bardzo wiedziała, kiedy jej podejrzenia przeniosły się z Sama O'Donnella na Jima Summersa. Zmianę tę spowodowała cała seria wydarzeń, które po dodaniu do siebie zdecydowanie wskazywały na niego. Po pierwsze, Jade przyłapała go, gdy próbował zgwałcić jej młodszą siostrę, Peach Blossom. Na szczęście udało jej się uciec dzięki interwencji Jade. Po drugie, zauważyła wyraz jego twarzy i spojrzenia, jakie rzucał na spacerującą po ogrodzie Elizabeth. Po trzecie, patrzył na Jade z prawdziwą nienawiścią, a wszystko dlatego, że zepsuła mu zabawę z Peach Blossom. I po czwarte, zbyt poufale zachowywał się w stosunku do Nell, pomagając jej wsiąść na niespokojnego konia. Wściekła Nell uderzyła go szpicrutą po twarzy.
Jim Summers! Tak, dlaczego nie? Dlaczego wieloletnia służba miałaby go wykluczyć z grona podejrzanych? Miał dostęp do wszystkiego: do każdej części Kinross House, do lasu, ścieżynek i samego domu. Kiedyś mieszkał na drugim piętrze. Jego żona była tu gospodynią. Teraz Maggie nie mogła wypełniać małżeńskich obowiązków, mimo to Jim nie miał odwagi korzystać z usług prostytutek. Mieszkały one w ogromnym domu na przedmieściach Kinross i drżały o swoją przyszłość, ponieważ miasto pałało ogromną nienawiścią do wszelkiego występku, a coraz więcej do powiedzenia miała „policja obyczajowa” z bożej łaski.
W związku z tym Jade zaczęła śledzić Jima Summersa, ilekroć pracował na górze, a nie w mieście. Nie miała z tym większych problemów, ponieważ Butterfly Wing chętnie opiekowała się Anną, wróciła Dragonfly, a w pokoju dziecinnym pomagała również Elizabeth.
Pokój dziecinny ze sporym wyprzedzeniem zamieniono na porodówkę; doktor Wyler upierał się, żeby wszystko było gotowe na wypadek, gdyby Anna zaczęła rodzić przed terminem. Najbardziej kompetentna z sióstr Wong, Pearl, nauczyła się odlewać odpowiednią liczbę kropelek chloroformu na gazę – tyle, żeby uśpić, a nie udusić – a doktor Burton na wypadek, gdyby doktora Wylera nie było na miejscu, został zapoznany z nową techniką. W tych dniach Kinross mogło się już poszczycić akuszerką, Minnie Collins. Zdaniem doktora Wylera, który przez chwilę z nią rozmawiał, mogła lepiej poradzić sobie z trudnym porodem niż stary doktor Burton. Tak więc w pokoju stała szklana szafka pełna błyszczących instrumentów zanurzonych w karbolu, w następnej szafce były buteleczki chloroformu, kwasu karbolowego i spirytusu. Przesiąknięte karbolem szuflady skrywały prześcieradła, waciki i gazę na twarz.
Anna ze znacznie większą cierpliwością znosiła swój stan, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Kiedy urósł jej brzuch, była z niego dumna i przy najmniejszej zachęcie bez żenady go pokazywała. Gdy dziecko kopało, krzyczała z radości. Była jednak niemiła w stosunku do Nell, co starszą z sióstr bardzo bolało, ponieważ rozpaczliwie chciała pomóc Annie podczas ciąży i porodu.
Zmęczona matematyką, historią, powieściami i anatomią, Nell zaczęła rozczulać się nad sobą. Z pomocą przyszła Ruby.
– Najwyższa pora, żebyś nabrała pewnego doświadczenia w Apocalypse Enterprises – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jeśli Constance potrafiła zająć miejsce Charlesa, a mąż Sophii opanował sztukę prowadzenia ksiąg rachunkowych, ciebie na pewno stać, by spróbować zastąpić Lee. Masz głowę naładowaną teorią, ale nadeszła pora, żebyś zaczęła radzić sobie z rzeczywistością. Sung, Constance i ja zgodziliśmy się, że powinnaś pracować pięć dni w tygodniu: dwa w biurze w mieście, trzy – na kontrolach w kopalni, fabryce i warsztatach. Znasz je dość dobrze, ponieważ kiedyś Alexander często zabierał cię tam ze sobą. Jeśli chcesz zrobić inżynierię na uniwersytecie, lepiej naucz się wcześniej, jak radzić sobie z mężczyznami, którzy nie lubią osób takich jak ty.
To było dla Nell wybawienie. Od dziecka miała do czynienia z silnikami i kopalnią; najpierw poznawała je na kolanach ojca, potem u jego boku. Teraz w zbyt obszernym ubraniu roboczym – szokujące! – szybko dowiodła mężczyznom, którzy spoglądali na nią z oburzeniem, że potrafi odróżnić jeden koniec lokomotywy od drugiego i wie wszystko o cyjanku. Potrafiła doskonale posługiwać się kluczem francuskim, nie przeszkadzały jej plamy ze świeżego smaru i miała doskonały słuch, dzięki któremu wychwytywała skazy w metalu, gdy obstukiwała maszynę albo koła pociągu. Męski gniew zmienił się w podziw – zwłaszcza że Nell nie zwracała uwagi na swoją płeć i wyraźnie uważała się za jednego z chłopców. Miała również wrodzony autorytet Alexandra. Kiedy wydawała polecenie, spodziewała się, że zostanie wykonane, ponieważ było to dobre polecenie, jeśli jednak czegoś nie wiedziała, pytała.
Taki stan rzeczy okazał się dobrodziejstwem dla Elizabeth, która bardziej martwiła się o Nell niż o Anne. To Nell wkraczała w męski świat, to Nell była inteligentna i wystarczająco wrażliwa, by cierpieć, jeśli ktoś ją odepchnie. Chociaż miała stalową wolę Alexandra, wykazywała również po Elizabeth pewną skłonność do tajemniczości i rezerwy. Chociaż nie żyła z matką w zbyt wielkiej komitywie, Elizabeth o wiele lepiej rozumiała Nell, niż dziewczyna przypuszczała. Nell była córeczką tatusia – w tej chwili bardzo biedną, ponieważ tatuś wyjechał. Dlatego świadomość, że Nell zajmuje się sprawami ojca, przynosiła ulgę.
W marcu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego pierwszego roku, gdy Anna była już prawie w ósmym miesiącu ciąży, jej ociężałość uniemożliwiała dalekie spacery, na które kobiety tak bardzo ją namawiały. Nie było żadnych oznak zatrucia ciążowego, ale z powodu ciężaru, który musiała dźwigać, była płaczliwa i nie chciała się niczym bawić.
Jade podczas swoich dyżurów najchętniej zabierała Anne do ogrodu różanego, między kwiaty w pełni rozkwitu. Po krótkim i spokojnym spacerze Anna zazwyczaj siadała w wiklinowym fotelu i bawiła się w odgadywanie koloru róż. Chociaż wiedziała, co to jest kolor, nie potrafiła zapamiętać nazw poszczególnych barw, więc Jade wymyśliła zabawę i skłaniała dziewczynkę do śmiechu sposobem, w jaki wymieniała poszczególne słowa.
– Fiooołkooowy! – mówiła Jade, pokazując kwiat. – Różooowy! Biaaały! Żóóóółty! Kremooowy!
Anna powtarzała dźwięki, ale nie potrafiła zapamiętać, która róża jest fiołkowa, która różowa, a która kremowa. Mimo to mijał czas, a dziewczynka chociaż na chwilę przestawała myśleć o swoim stanie.
Pewnego razu bawiły się w ten sposób w ogrodzie różanym, gdy Summers przechodził przez odległy trawnik. W ślad za Summersem biegł ogromny pies do pilnowania bydła. Jade słyszała, że Summers sprawił sobie psa – wyraźnie dla towarzystwa – a jego żona polubiła zwierzę, co było dodatkową korzyścią.
Nagle Anna pisnęła z radości i rozłożyła szeroko ręce.
– Rover! – krzyknęła. – Rover! Rover!
Dzień pociemniał, jakby księżyc zasłonił tarczę słoneczną. Jade, która stała między różami, błyskawicznie wszystko pokojarzyła i odkryła okropną różnicę między podejrzeniem a pewnością. Anna znała imię psa Sama O'Donnella, chociaż podobno nigdy nie spotkała się z właścicielem czworonoga!
W ciągu tygodnia spędzonego w mieście Jade wypytywała dosłownie wszystkich o to, na kogo natknęła się Anna, kiedy spacerowała po Kinross, z kim rozmawiała, kto się nią zajmował i kto zawiadamiał Elizabeth. Podejrzewając Sama O'Donnella, dopytywała się szczególnie o niego, ale nie znalazł się on na liście znajomych Anny. Jeżeli dziewczynka dochodziła do miasta, kierowała się do hotelu, do Ruby albo na probostwo, do pastora Wilkinsa. Czy to tam doszło do spotkania? Kiedy Sam O'Donnell tępił szczury? Zdaniem pastora nie, a z pewnością by to zapamiętał. Mimo to Anna znała imię psa Sama O'Donnella, a to oznaczało, że musiała również bardzo dobrze znać Sama.
– Rover! Rover! – wciąż wołała Anna, przez cały czas wyciągając ręce.
– Panie Summers! – zawołała Jade. Podszedł razem z psem.
– Czy on ma na imię Rover? – spytała Jade, wskazując na czworonoga.
Sympatyczne zwierzę podeszło prosto do Anny i odpowiedziało na jej radosne powitanie, skacząc i energicznie machając ogonem.
– Nie, nazywa się Bluey – odparł Summers z kamienną twarzą. – To Bluey, Anno, nie Rover.
Summers nie znał imienia psa Sama O'Donnella. Jade czuła się tak, jakby płynęła w gęstym syropie. Pozwoliła Annie pobawić się z psem, a potem pomachać na pożegnanie Summersowi, który poszedł własną drogą. Do samego lunchu bawiły się tak jak uprzednio. Potem okazało się, że Anna źle zniosła słońce, ponieważ gdy weszły do domu, skarżyła się, że ma „obolałą” głowę.
– Gdy coś jej dolega, masz do niej większą cierpliwość niż ja – powiedziała Jade do Butterfly Wing, stojąc niespokojnie z porcją laudanum. – Może zostałabyś z nią? Chciałabym zjechać do Kinross.
Kiedy Butterfly Wing podawała laudanum Annie (która, na szczęście, nawet je lubiła), Jade podeszła do szafki z buteleczkami i wyjęła jedną z nich. Na etykietce był napis: „chloroform”. Potem, gdy Butterfly Wing usadowiła się na skraju łóżka Anny, by położyć jej na czole zimny kompres, Jade zabrała z szuflady jedną gazę. Wszystko to zrobiła tak niepostrzeżenie, że Butterfly Wing nawet się nie obejrzała, chociaż Jade zbyt głośno zamknęła drzwi.
Ile razy już o tym myślała! Starannie zaplanowała każdy ruch, przewidziała wszelkie komplikacje. Jade zmierzała do celu z błogim spokojem i pewnością siebie. Z pokoju dziecinnego poszła do szopy na tyłach domu, gdzie wiele lat temu wyznaczyła jej mieszkanie Maggie Summers. Potem drewniana chatka została zamieniona na tymczasowe miejsce odosobnienia dla kuchcika, który zwariował i trzeba było zamknąć go pod kluczem, póki nie udało się w kajdankach przewieźć go do szpitala psychiatrycznego. Następnie traktowano tę przybudówkę jako tymczasową izbę zatrzymań. W związku z tym okna zabezpieczono kratami i okiennicami, ściany wyłożono grubymi workami ze słomą, a ciężkie żelazne łóżko przyśrubowano do podłogi. Na łóżku leżał tylko goły materac, ale Jade przyniosła ze sobą pościel i starannie je zasłała. Resztę umeblowania stanowiły: stół, krzesło i mały stolik z szufladą – wszystko żelazne i przykręcone do podłogi. Chociaż szopę wielokrotnie myto i sprzątano, wciąż unosił się w niej zapach odchodów i wymiocin. Jade otworzyła wszystkie okna i zapaliła trociczki, które ustawiła na stole w starym słoiku po dżemie. Kilkakrotnie wpadła do kuchni, ale Chang i jego pomocnicy w ogóle nie zwracali uwagi na jej zachowanie, zbyt przyzwyczajeni do tego, że często przychodziła i wychodziła. Zabrała mały piecyk na spirytus z miedzianym czajnikiem do gotowania wody, kilka chińskich miseczek do picia herbaty i paczuszkę zielonej herbaty.
Na podwórku na tyłach domu było pusto, ponieważ tego dnia nie robiono prania, a Chang całą uwagę skupił na przygotowaniu kolacji. Kiedy Jade była zadowolona z wyglądu szopy, zamknęła z powrotem okiennice, po cichutku wślizgnęła się do domu i poszła do swojego pokoju. Tutaj włożyła swoją najładniejszą sukienkę: wąską kreację, uszytą z haftowanego, błękitnego jedwabiu, rozciętą wzdłuż obu boków, żeby można było w niej chodzić. Żadna Chinka nie pokazałaby się w takiej sukni w mieście białych, dlatego Jade mimo upału zarzuciła na nią płaszcz. Z szafki w łazience wzięła małą buteleczkę laudanum i wsunęła ją do kieszeni płaszcza.
Potem bez cienia strachu poprosiła o wagonik i zjechała do Kinross. Była prawie czwarta po południu; Jade wiedziała, że Theodora Jenkins będzie w tym czasie w kościele Świętego Andrzeja ćwiczyła na organach przed specjalną mszą, która miała się odbyć w ostatnią niedzielę przed wielkim postem. Zmiana szychty w kopalni nastąpi dopiero o szóstej, dzięki czemu Chinka miała kolejkę tylko dla siebie. Przy wejściu do kopalni było stosunkowo pusto. Po dotarciu do podnóża góry Jade poszła prosto do domu Theodory, szerokim łukiem okrążając Kinross Square.
Sam O'Donnell nie zmienił swojego harmonogramu – to znaczy jak zwykle od poniedziałku do piątku pracował do piątej po południu. Jeśli znikał, żeby pomóc jakiejś innej pani, wychodził po lunchu, żeby móc jeszcze wrócić. Nim Jade pojawiła się w polu widzenia, odezwał się pies, więc gdy wyszła zza rogu, Sam O'Donnell wiedział, że ktoś się zbliża. Wstał z pędzlem w dłoni, spodziewając się, że to Theodora. Gdy zobaczył opatuloną płaszczem Jade, ze zdumienia zmarszczył czoło i uśmiechnął się, po czym położył ostrożnie pędzel w poprzek puszki z farbą.
– Nie za gorąco ci w tym? – spytał.
– Jak w piecu – powiedziała Jade. – Nie masz nic przeciwko temu, że zdejmę płaszcz, Sam?
– Nie ma sprawy.
Dotychczas nie uważał chińskiej przyjaciółki Theodory – z pewnością mieszańca – za atrakcyjną, ale kiedy zrzuciła z ramion płaszcz i pokazała mu się w niewiarygodnie kusicielskiej sukni, ogarnęło go pożądanie, którego nie odczuwał od ostatniego spotkania z Anną Kinross. Ta dziwka była naprawdę wspaniała! Miała cienką talię, jędrne piersi, a jej nogi w jedwabnych pończochach sięgały aż do koronkowych podwiązek powyżej kolan. Wyżej widać było kusicielski fragment gładkiego, nagiego uda. Włosy – proste, czarne, gęste, pełne blasku jak końska grzywa – opadały jej na plecy i odsłaniały idealne uszy. Samowi O'Donnellowi podobały się tylko dwa rodzaje kobiet: młodziutkie, niewinne dziewczęta i dziwki amatorki.
– Gdzie się w tym wybierasz? – wydukał.
– Do miasteczka księcia Sunga, dlatego jestem tak ubrana. Powinnam wziąć dwukółkę, jest po prostu za gorąco. Pomyślałam, że napiję się wody u miss Theodory i wrócę do domu.
– Pani Jay nie ma w domu, ale drzwi są otwarte.
W odpowiedzi dotknęła dłonią skroni, westchnęła i zachwiała się, jakby miała zemdleć. Sam O'Donnell złapał ją i poczuł, że Jade drży. Myląc odrazę z pożądaniem, pocałował ją. Jade odpowiedziała na pocałunek w sposób, z jakim Sam nigdy wcześniej się nie spotkał, ponieważ niezbyt często zadawał się z kobietami. Czyżby tak całowały chińskie dziewczęta? Ileż stracił przez te wszystkie lata, myśląc o nich z pogardą? Małe, ciasne cipki – jeśli prawdą jest to, co mówią o Chinkach – w drobnych ciałkach. Nie wiedział, że Jade pracowała niegdyś dla pani Ruby w jej burdelu i niemal wszystko słyszała, a czasami też widziała.
– Pragnę cię – szepnął. – Jade, bardzo cię pragnę!
– Ja też cię pragnę – zapewniła cichutko, przeczesując mu palcami włosy.
– Gdy skończę pracę, zabiorę cię do swojego obozowiska.
– Nie, mam lepszy pomysł – oznajmiła. – Pojadę do domu kolejką, a ty pójdziesz ścieżynką. Mieszkam w szopie na tyłach Kinross House, w pobliżu miejsca, gdzie kończy się ścieżka. Cała służba będzie w domu, wystarczy więc, jeśli prześlizgniesz się za budynkami gospodarczymi. W ten sposób dotrzesz prosto do moich drzwi. Są jasnoczerwone, jedyne w tym kolorze.
– Byłoby bezpieczniej w moim obozowisku – zaoponował.
– Nie zaszłabym tak daleko, Sam, jestem zbyt krucha. Czubkiem języka musnęła jego ucho, potem szczękę, a w końcu wsunęła mu język między wargi.
– Kocham białych mężczyzn – powiedziała chrapliwie. – Są tacy ogromni! Niestety, jestem służącą w Kinross House i nie wolno mi się spotykać z mężczyznami. Dla ciebie postanowiłam złamać obowiązujące zasady! Sam, pragnę cię! Chcę cię całować! Wszędzie!
Mówiła jak prawdziwa dziwka amatorka, ale była zdecydowanie słodka i czysta. Sam O'Donnell uciszył skrupuły i przystał na jej propozycję.
– W porządku – powiedział.
Jade włożyła płaszcz i znów stała się nijaka: włosy ukryła pod kołnierzem, nie było widać ani kawałka nóg, zniknęły również piersi.
– Będę czekać – powiedziała, znikając.
Sam skończył pracę, płonąc z pożądania. Poszedł ścieżką z psem, który zachowywał się, jakby wiedział, co się święci. Może rzeczywiście wiedział.
W zasadzie Sam O'Donnell był wstrzemięźliwym mężczyzną, który lubił pozostawać w dobrych stosunkach z kobietami, ale nie wykorzystywał ich seksualnie. Jak sam siebie określał, był wybrednym gnojkiem. Jedynymi istotami, które rozpalały jego pożądanie, były cnotliwe kobiety po dwudziestce albo – poprawił się – wypacykowane dziwki, które przypominały suki z burdelu na przedmieściach.
Urodził się w pobliżu Molongu, maleńkiego miasteczka na dalekim zachodzie, a o jego przeznaczeniu zadecydowały okoliczności. Ojciec z trudem zarabiał na życie, pomagając przy zbiorach i strzygąc owce, matka rodziła dzieci. Kiedy Sam skończył dwanaście lat, u boku ojca nauczył się strzyc owce. Była to uciążliwa dla kręgosłupa, okropna robota w najpodlej – szych warunkach. Postrzygacze owiec mieszkali w szopach, które eufemistycznie nazywano barakami, spali na gołych matach i dostawali jedzenie, którego nie tknąłby nawet dziki pies. Nic dziwnego, że byli najbardziej wojowniczymi członkami związków zawodowych! Sam trzymał się tego zajęcia, dopóki żyła matka, potem powędrował do Gulgongu i zaczął pracować w kopalni złota, gdzie nauczył się zawodu. Potem, tuż przed czterdziestką, trafił do Kinross i został zatrudniony przez nadzorcę kopalni. Nigdy nie spotkał wielkiego sir Alexandra Kinrossa – nawet wtedy, gdy do miasta przyjechał Bede Talgarth.
W jego głowie roiło się od marzeń o lepszym życiu dla ludzi pracy, o sprawiedliwszych warunkach i troskliwszych szefach, dlatego zapisał się do Amalgamated Miners' Association. Związek działał w Gulgongu. Sam myślał, że organizacja ta będzie również aktywna w Kinross, ale przebiegły sir Alexander zapobiegł temu. Dobre warunki, dobra płaca, czyste, tanie, miłe miasto. To jedynie sprawiło, że Sam O'Donnell jeszcze bardziej nienawidził sir Alexandra Kinrossa. Ten człowiek musiał mieć jakąś tajemnicę, nawet jeśli Sam nie potrafił jej wykryć. Gdy pracownicy Apokalipsy spokojnie zareagowali na zwolnienia, Sam pojechał do Sydney i pozyskał dla swojej sprawy najlepszego demagoga w związku, Bede Talgartha. Mimo to owce nadal nie chciały zamienić się w wilki! Zwolnieni wzięli swoje odprawy i pogodzili się z losem. Sam wiedział, dlaczego nie poszedł w ich ślady.
Wszystko zaczęło się na początku lipca, dzień po zwolnieniu. Sir Alexander zwalniał swoich ludzi grupami, a Sam O'Donnell był w pierwszej z nich. Wściekły, zemścił się, wkraczając na zakazany, prywatny teren i idąc na szczyt góry cholernego Kinrossa. Tam, w pobliżu kolejki, ale z przeciwnej strony niż Kinross House, natknął się na zjawę. Zobaczył śliczną młodziutką dziewczynę. Szła wśród paproci i mamrotała coś pod nosem. Stary Rover, zazwyczaj wrogo nastawiony do obcych, radośnie zaszczekał, podbiegł do dziewczynki i skoczył na nią. Zamiast krzyknąć i odepchnąć psa pisnęła z radości i zaakceptowała jego radosne powitanie. Potem, kiedy Sam podszedł z przepraszającym uśmiechem na ustach, spojrzała na niego szarobłękitnymi oczami i powitała go równie przyjaźnie.
– Cześć – powiedział, a do psa: – Do nogi, Rover! Do nogi!
– Cześć – odparła zjawa.
– Jak masz na imię? – spytał.
Nie mógł się nadziwić, że jego rozmówczyni wyraźnie nie odczuwa strachu przed obcym mężczyzną w odosobnionym miejscu – strachu, który wpaja się młodym dziewczętom i który w przeszłości niejednokrotnie pokrzyżował już Samowi szyki.
Nie odpowiedziała, tylko kucnęła, by poklepać płowego psa, który obrócił się na plecy i dyszał.
– Jak masz na imię? – spytał Sam ponownie. Uniosła głowę i uśmiechnęła się.
– Jak masz na imię?
– Anna – powiedziała w końcu. – Anna. Anna. Anna. Ja Anna.
Sam nagle wszystko zrozumiał. Miał przed sobą upośledzoną umysłowo córkę Alexandra Kinrossa – biedne, ograniczone stworzenie, które podobno co niedziela przychodziło do kościoła razem z matką, ale oprócz tego pojawiało się w Kinross tylko wtedy, gdy udało mu się tak daleko zawędrować. Sam nigdy wcześniej jej nie widział, nie miał pojęcia, że Anna Kinross jest tak piękna, tak godna pożądania, tak kobieca… a jednocześnie stanowi ucieleśnienie niewinności. Nic dziwnego, że rozesłali wici, by odprowadzać ją, jeśli zajdzie za daleko! Była najcudowniejszym niespełnionym marzeniem każdego mężczyzny.
Sam przykucnął obok niej. Jakiś instynkt podpowiedział mu, żeby nie zdradzać swojego imienia. Wcześniej zawołał jednak po imieniu psa, a Anna, która natychmiast pokochała czworonoga, błyskawicznie zapamiętała jego imię, co rzadko jej się zdarzało.
– Rover! – powtarzała, wciąż poklepując psa. – Rover! Rover!
– Tak, to jest Rover – potwierdził Sam, uśmiechając się.
Od tego zaczęła się najradośniejsza i najcudowniejsza przygoda w życiu Sama O'Donnella – z jedyną przerwą na dwudniową wyprawę do Sydney po Bede Talgartha.
Cierpliwie, spokojnie i powoli zaczął skłaniać dziewczynkę do drobnych nieprzyzwoitości: najpierw pocałunek w policzek, potem pocałunek w usta. Kobiecą reakcję obudził w niej pocałunek w bok szyi. Wtedy odważył się odsłonić jej piersi. Anna cichutko posapywała, kiedy całował i ssał jej brodawki. Gdy zaczął delikatnie wsuwać rękę w jej reformy, wyginała się i przeciągała jak kot. Powolutku, stopniowo doprowadził ją do niemal niewolniczego posłuszeństwa: codziennie pojawiała się w tym samym miejscu, szczęśliwa, że będzie mogła poklepać Rovera, zadowolona, że ktoś ją całuje, przytula, pieści, podnieca do takiego stopnia, iż zamienia się w cudowną, ogromną ćmę, rozpaczliwie pragnącą złożyć się w ofierze w ogniu, którego nie zna. Przerwanie błony dziewiczej nie było żadnym problemem, Anna była tak podniecona, że nawet tego nie poczuła, a kiedy Sam szczytował, ona przeżyła wspaniały orgazm.
Najcudowniejszy aspekt uwiedzenia Anny Kinross wiązał się z tym, kim była, i podniecającą tajemniczością całej sprawy. Nie bez znaczenia pozostawała również tożsamość jej wysoko postawionego i potężnego ojca.
Na początku lipca Sam w końcu zaczął żyć tak, jak chciał. Został swoim pracodawcą! Koniec z szefami, koniec z niewdzięczną pracą w śmierdzącej szopie albo zamkniętej kopalni, z dala od słońca i świeżego powietrza. Ponieważ malarz Scripps coraz bardziej pił i nikt nie chciał go zatrudniać, Sam zajął się malowaniem zewnętrznych ścian domów, nie przyjmował jednak żadnych większych zleceń, przy których wykonaniu musiałby korzystać z pomocy i sam być szefem! Między jednym a drugim malowaniem robił wszystko, co wpadło mu w ręce. Zaczął również co sobota chodzić do Świętego Andrzeja na wieczorne nabożeństwo. Pomógł pastorowi pozbyć się szczurów. Zawsze był uprzejmy. Nigdy nie wchodził do domu żadnej kobiety. Wyprowadził się z pensjonatu i wybudował sobie prymitywną chatkę w pobliżu zapory, żeby nikt nie wiedział, co robi. Traktował dorywcze prace, malowanie i wszelkie inne zajęcia jako sposób na zachowanie w tajemnicy swojej znajomości z Anną Kinross. Mówił więc jednej kobiecie, że idzie do drugiej, by w czymś jej pomóc. Był bardzo przebiegły! W rzeczywistości czuł się całkiem bezpieczny. Sir Alexander Kinross uważał się za mądrego, prawda? Tymczasem w porównaniu z Samem O'Donnellem był ślimakiem pełzającym w błocie. Anna należała do Sama: była jego prywatną własnością, jego posłuszną niewolnicą, jego seksualnym rajem. Nie miała absolutnie żadnych zahamowań, a mimo to była czysta jak śnieg. Była uosobieniem najbardziej szalonych marzeń wybrednego mężczyzny.
Na początku grudnia, po pięciu miesiącach schadzek, Sam O'Donnell nagle zdał sobie sprawę, że Anna jest w ciąży. Wyglądała tak jak matka Sama, a jej brzuch nie był już płaski. Jezu Chryste! To była ostatnia wyprawa Sama na górę. Nie miał pojęcia, czy Anna wciąż go wypatruje, modlił się jednak, by nigdy nie spotkali się twarzą w twarz.
Dopisywało mu szczęście. Gdy tuż po Nowym Roku po Kinross rozeszła się wieść, że ktoś uwiódł biedną Anne Kinross i zmajstrował jej dziecko, Sam O'Donnell postanowił przeczekać burzę. Gdyby wyjechał z miasteczka, ktoś mógłby się domyślić prawdy, więc przysiadł cicho. Nie zmienił jednak swoich obyczajów. Był zbyt przebiegły, by zrezygnować z nagłych wymówek: „Wrócę za trzy godziny, pani Nagle, muszę pomóc pani Murphy”, tyle że teraz były prawdą, a nie wymysłem. Sam O'Donnell nie miał złudzeń. Gdyby oskarżono go o stosunki z Anną Kinross, zostałby zlinczowany.
Szedł wąską ścieżyną do szopy Jade Wong z zapałem wygłodzonego człowieka, który właśnie zobaczył kromkę chleba. Może w porównaniu z Anną ten chleb był już nieco czerstwy, ale i tak miły i bardzo potrzebny. Samowi O'Donnellowi od jakiegoś czasu bardzo brakowało, jak to powiedział Bede Talgarthowi, „drobnego fiku – miku”.
Mimo to się nie spieszył. Prawie cały dzień ciężko pracował, nie chciał tracić ani odrobiny więcej siły i energii, niż było to konieczne, na wspinaczkę na trzystumetrowe zbocze. Gdy dotarł na górę, słońce dotykało szczytów zachodnich wzgórz. Sam natychmiast zauważył, że Jade powiedziała prawdę. Podwórko na tyłach domu było puste, a z kuchni dobiegały rozmowy i śmiechy Chińczyków. Machnięciem ręki kazał psu zostać na zewnątrz, a potem uniósł zasuwę czerwonych drzwi i wszedł do środka. Unosił się tam dziwny, niezbyt miły zapach, który przebijał się przez egzotyczną woń. Sam podejrzewał, że tak właśnie pachną chińskie pokoje. Dlaczego nie otworzyła okiennic? Żeby nie zobaczono światła? To nie miało sensu, skoro mieszkała w tej norze.
– Co jest na ścianach? – spytał, patrząc na obicie.
– Nie wiem – odparła, zdejmując przykrywkę z dzbanka na herbatę.
Na stole, na kuchence spirytusowej, stał duży parujący czajnik.
– Dlaczego w oknach są kraty?
– To klatka tygrysa.
Błyskawicznie omiótł spojrzeniem całe wnętrze, ale doszedł do wniosku, że Jade żartuje. Dlaczego nie otworzyła okien, tylko zapaliła lampy? Była dziwna, ale skoncentrował się na jej wyglądzie. Nie miała płaszcza i była piękna, naprawdę piękna! Jakby czytając w jego myślach, stopę w pantofelku na wysokim obcasie oparła na krześle i poprawiła szew pończochy. Od razu położył tam dłoń, przesunął ją po gładkim jedwabiu, a potem nieco wyżej, pragnąc dotknąć nagiego ciała, jeszcze bardziej jedwabistego niż pończocha. Po pokonaniu następnych centymetrów natknął się na wilgotną, nagą szparę. Jade Wong nie nosiła pruderyjnych reform. Podskoczyła i zadrżała; uśmiechnęła się do niego, wydęła wargi i delikatnie odsunęła jego rękę.
– Nie, Sam, wszystko po kolei. Najpierw musimy napić się herbaty. Tak każe obyczaj – wyjaśniła.
Uniosła dzbanek i nalała do dwóch małych miseczek stosunkowo jasny płyn. Jedną miseczkę od razu wyciągnęła w stronę Sama.
– Nie ma uszka, poparzę się – zaoponował.
– Herbata jest schłodzona do odpowiedniej temperatury. Wypij, Sam – namawiała Jade, sącząc swoją herbatę. – Musisz wypić wszystko, inaczej nasza wspólna noc będzie pozbawiona uroku.
Oho, chiński eliksir miłości! Chociaż nie miał tak dobrego smaku jak zwyczajna herbata indyjska, nie był też wcale taki zły. Sam wypił, pochłonął nawet drugą miseczkę, którą nalała mu Jade.
Potem dostał to, na czym tak bardzo mu zależało. Jade rozpięła guziczki z boku sukienki i zebrała materiał w fałdy, by zdjąć go przez głowę. Sam z zachwytem przyjrzał się jej nagiemu ciału: delikatnym czarnym włosom łonowym, pięknemu brzuchowi, cudownym piersiom.
– Nie zdejmuj pończoch – poprosił, szamocząc się z własnym ubraniem.
Palce były bardziej niezgrabne niż zazwyczaj.
– Oczywiście – zgodziła się.
Podeszła do łóżka i położyła się na nim, po czym włożyła jeden kciuk do ust, a kiedy zaczęła głośno go ssać, jej wargi utworzyły „O”. Sarnie oczy Jade bez zmrużenia wpatrywały się w Sama.
– Chcę zobaczyć twoją cipkę, mała Chinko – sapnął.
Gdy posłusznie rozsunęła nogi, podszedł do łóżka. Był nagi, ale członek nie stał tak sztywno i prosto, jak powinien. O Jezu, co się dzieje? Sam odniósł wrażenie, że nagle uleciało z niego powietrze. Opadł na brzeg łóżka i położył się bezwładnie jak przekłuty balon. Z całych sił starał się walczyć z opadającymi powiekami, próbował uszczypnąć Jade w sutek, ale nie mógł. Oczy mu się zamknęły. Najpierw chwila drzemki, potem będzie się z nią kochał, aż zadrżą ściany. Tak, tylko wcześniej odrobinę się zdrzemnie…
Jade odczekała kilka minut, następnie sięgnęła do niewielkiej szuflady obok łóżka i wyjęła z niej gazę oraz buteleczkę z chloroformem. Położyła mu gazę na ustach i nosie, po czym zaczęła kropla po kropli nasączać ją płynem. Przez chwilę Sam próbował walczyć, ale laudanum wystarczająco go uspokoiło, by środek usypiający odniósł efekt. Po jakimś czasie ciało Sama całkowicie zwiotczało. Jeszcze kilka kropli dla pewności, potem Jade zdjęła gazę z twarzy swojej ofiary i wyciągnęła spod łóżka ciężką skórzaną kurtkę. Z zadziwiającą jak na kobietę energią i siłą włożyła ręce i tułów Sama w kaftan bezpieczeństwa domowej roboty, mocno zacisnęła paski na plecach, a pozostałe przypięła do żelaznych prętów, które łączyły górną część łóżka z podłogą. Skórzanymi ochraniaczami mocno owinęła kostki mężczyzny, zapięła je i przywiązała do poręczy łóżka.
Wszystko to zrobiła w taki sposób, żeby O'Donnell był przymocowany w pozycji półsiedzącej. Jego ramiona i górna część klatki piersiowej zostały uniesione za pomocą kilku pasów. Gdy Sam odzyska przytomność, będzie spoglądał z góry na swoje leżące na łóżku ciało. Pozostało do wykonania jeszcze jedno zadanie: Jade wzięła igłę i nitkę, uniosła jedną powiekę, podciągnęła ją do góry, aż do brwi, i zeszyła razem kilkoma szybkimi ściegami. Tak samo postąpiła z drugim okiem.
Obeszła pokój, zapaliła wszystkie lampy i przycięła im knoty, żeby dawały jasne światło, bez dymu. Włożyła swoje codzienne czarne spodnie i bluzę, usiadła na krześle i czekała. Sam oddychał, ale chrapliwie, a otwarte oczy nic nie widziały. Obudził się dopiero po półtorej godziny. Wtedy zaczęły męczyć go torsje, ale ponieważ od lunchu niczego nie jadł, a miał wspaniałe trawienie, nic z siebie nie wyrzucił.
Przez chwilę bezskutecznie usiłował uwolnić się od dziwnego ciężaru, potem napotkał wzrok Jade, która siedziała na krześle. Uspokoił się, zrezygnował z szamotania się z prowizorycznym kaftanem bezpieczeństwa, nadal jednak jak przez mgłę zastanawiał się, dlaczego nie może się uwolnić z krępujących go więzów. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego, co w tej chwili spowijało go od szyi po pas, trzymało mu skrzyżowane ręce i miało zaszyte na końcach rękawy, wskutek czego nie mógł wysunąć palców. Nie był również w stanie uwolnić nóg – jego kostki przywiązane były do poręczy łóżka. Ani zamrugać oczami… Dlaczego nie może mrugać oczami?
– Co się dzieje? – sapnął, próbując skupić wzrok na Jade. – Co się dzieje?
Wstała i stanęła nad nim.
– Musisz zapłacić, Samie O'Donnellu.
– Co takiego? O co chodzi?
– Wszystko w swoim czasie – odparła i wróciła na krzesło.
Ruszyła się dopiero wtedy, gdy otworzył usta, żeby krzyknąć. Włożyła mu między zęby małą kulę z korka, potem zawiązała kawałek materiału na ustach, żeby utrzymać kulę w środku. Nie mógł krzyczeć; całą energię pochłaniało oddychanie przez napięte, poruszające się niespokojnie nozdrza.
Jade podeszła ponownie do łóżka, tym razem z cienkim nożem do filetowania.
– Zrujnowałeś życie mojej dziecinki – oświadczyła, zaciskając palce na uchwycie noża. – Zgwałciłeś niewinne dziecko, Samie O'Donnellu. – Uśmiechnęła się szyderczo. – Och, wiem, co byś mi powiedział! Że sama o to prosiła, sama tego chciała. Tylko że jest to kobieta o umyśle kilkuletniego dziecka. Zgwałciłeś niewinne, bezbronne dziecko, i teraz za to zapłacisz.
Z zakneblowanych ust dobiegło gorączkowe mamrotanie, głowa Sama jak piłka skakała z boku na bok, a ciało podrygiwało, ale Jade nie zwracała na to uwagi. Uniosła nóż, przesunęła nim przed oczami Sama i uśmiechnęła się jak tygrysica.
Wybałuszonymi ze strachu oczami śledził ruchy Chinki… Co ona zrobiła, że nie może ich zamknąć? Że nie jest w stanie oderwać wzroku, że musi patrzeć, jak Jade przesuwa się o pół metra w dół łóżka i lewą ręką ujmuje jego genitalia? Nie spieszyła się, połaskotała go nożem, nacięła skórę aż do pojawienia się kropelek krwi, potem odsunęła ostrze i znów wróciła do łaskotania. Najpierw obcięła mosznę, potem członek. Sam walił głową i bezgłośnie wył, cierpiąc potworne katusze. Położyła swoje trofeum na klatce piersiowej Sama, żeby się tam wykrwawiło, a potem cofnęła się z penisem i moszną w lewej ręce oraz ociekającym krwią nożem w prawej. Krew tryskała, ale nie tak gwałtownym strumieniem jak z obciętej ręki czy nogi. Sam O'Donnell mógł tylko bezradnie patrzeć na czerwoną dziurę w swoim kroczu, w miejscu, gdzie kiedyś miał genitalia, i obserwować, jak powoli wycieka z niego życie, póki mgła nie zasnuła jego wciąż otwartych oczu.
Jade siedziała przez całą noc, trzymając w ręce swój cenny skarb, tymczasem uwodziciel Anny powoli wykrwawiał się na śmierć. Gdy przez szczeliny w okiennicach wdarły się pierwsze promienie światła, Jade drgnęła, wstała z krzesła i podeszła do łóżka, by spojrzeć na twarz Sama O'Donnella. Widać było tylko białka, knebel przesiąknięty był śliną i łzami.
Chinka wyszła, zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na psa. Leżał sztywny obok zatrutego mięsa, które dla niego zostawiła. Żegnaj, Samie, żegnaj, Roverze!
Jade zeszła wąską ścieżyną do Kinross i poszła prosto na posterunek policji. Rzuciła nóż i genitalia na stół.
– Zabiłam Sama O'Donnella – oznajmiła sparaliżowanemu z grozy posterunkowemu – ponieważ zgwałcił moją Anne.
Jak zwyczajny małomiasteczkowy policjant z Nowej Południowej Walii powinien zareagować w takiej sytuacji? – zastanawiał się sierżant Stanley Thwaites, patrząc na galaretowate ochłapy. Leżały na stole i bardziej fascynowały go niż nóż i młoda Chinka, która usiadła w kącie na ławce. Jądra w swoich woreczkach właściwie niczego nie przypominały, tylko penis wyglądał dokładnie tak, jak powinien. W końcu policjant uniósł powieki i spojrzał na Jade, która siedziała spokojnie z opuszczoną głową i rękami złożonymi na kolanach. Oczywiście, wiedział, że jest to opiekunka Anny Kinross. W każdą niedzielę cierpliwie czekała przed kościołem Świętego Andrzeja, aż lady Kinross wyjdzie po mszy ze swoją upośledzoną córką. Przypomniał sobie nawet, że Chinka nazywa się Jade Wong.
– Nie będziesz sprawiać nam kłopotów, Jade? – spytał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
– Nie, sierżancie.
– Czy jeśli nie założę ci kajdanek, będziesz próbowała uciekać?
– Nie, sierżancie.
Z westchnieniem podszedł do telefonu, który wisiał na ścianie, zdjął słuchawkę i kilkakrotnie nacisnął widełki.
– Połącz mnie z lady Kinross, Aggie! – krzyknął.
Zbyt wiele uszu – pomyślał; Aggie podsłuchuje wszystkie rozmowy.
– Mówi sierżant Tliwaites. Chciałbym rozmawiać z lady Kinross.
Gdy Elizabeth podeszła do telefonu, spytał po prostu, czy może jak najszybciej się z nią spotkać. Lepiej, żeby Aggie jeszcze przez jakiś czas o niczym nie wiedziała.
Sierżant szybko zebrał odpowiednią grupkę. Jeśli na górze rzeczywiście jest jakieś ciało, będzie potrzebował przynajmniej dwóch ludzi… no i doktora Burtona, na wypadek gdyby Sam O'Donnell jeszcze żył. W Kinross nie było koronera, funkcję tę pełnił doktor Parsons z Bathurst, ponieważ to tam znajdował się sąd okręgowy.
– W Kinross House był wypadek, doktorze – huknął, starając się zagłuszyć głośny oddech Aggie. – Spotkajmy się przy kolejce… Nie, nie ma czasu na śniadanie.
Grupka policjantów wyruszyła w drogę z noszami i Jade. Przy kolejce spotkali niezadowolonego doktora Burtona. Gdy jechali w górę, Tliwaites powtórzył lekarzowi, co wyznała Jade, powiedział również o dowodzie, który rzuciła na stół na posterunku policji. Burton z osłupieniem przyjrzał się Chince, jakby nigdy wcześniej nie widział jej na oczy. Wyglądała tak jak zawsze – jak lojalna i kochająca chińska pokojówka.
W Kinross House powitała ich Elizabeth.
– Jade! – krzyknęła skonsternowana. – Co się stało?
– Zabiłam Sama O'Donnella – wyjaśniła Jade spokojnie. – Zgwałcił moją maleńką Anne, więc musiałam go zabić. Potem poszłam na posterunek i oddałam się w ręce policji.
W pobliżu stało krzesło; Elizabeth ciężko na nie opadła.
– Musimy to sprawdzić, lady Kinross. Gdzie on jest, Jade?
– W szopie za domem, sierżancie. Pokażę wam. W pobliżu drzwi leżał martwy pies.
– Nazywa się Rover – oświadczyła Jade, szturchając zwierzę nogą. – Otrułam go.
Bez cienia strachu czy wyrzutów sumienia wprowadziła mężczyzn do chaty.
Tylko jeden z dwóch posterunkowych jadł śniadanie; wyrzucił je z siebie, gdy zobaczył to, co znajdowało się na łóżku. Pościel i materac tak dokładnie wchłonęły krew Sama O'Donnella, że na podłodze widać było tylko krople, które kapnęły z noża Jade. Wcześniejszy fetor znacznie przybrał na sile: woń kadzidełka i starych odchodów wymieszała się z zapachem zakrzepłej krwi. Zasłoniwszy dłonią usta, doktor Burton na chwilę pochylił się nad ciałem.
– Nie żyje – powiedział, a przypomniawszy sobie słowo z czasów studiów dodał: – Ekspirował.
– Eks… co?
– Wyzionął ducha. Na skutek upływu krwi. Wykrwawił się na śmierć, Stan.
Sierżant ponownie ciężko westchnął.
– No cóż, nie ma tu żadnych tajemnic, ponieważ morderczyni sama przyznała się do winy. Jeśli zgodzi się pan, doktorze, napisać raport dla koronera z Bathurst, chciałbym, żebyśmy przełożyli go na nosze i odtransportowali do zakładu pogrzebowego Marcusa Cobhama. Trzeba będzie szybko go pochować, bo inaczej zasmrodzi całe Kinross. Brakuje tu powietrza. – Odwrócił się do Jade, która ani na chwilę nie odrywała wzroku od Sama O'Donnella i nie przestawała się uśmiechać. – Jade, jesteś pewna, że to ty go zabiłaś? Nim odpowiesz, dobrze się zastanów, ponieważ tym razem masz świadków.
– Tak, sierżancie, zabiłam go.
– A co z jego… hm… brakującymi częściami? – spytał doktor Burton, który czuł, że kurczą mu się genitalia i traci w nich czucie.
Sierżant podrapał się po nosie.
– Uważam, że ponieważ należą do niego, powinny powędrować razem z nim do Marcusa. Nie można ich przyczepić z powrotem, ale wciąż są jego.
– Jeśli rzeczywiście to on molestował Anne, zasłużył sobie na to – oznajmił doktor.
– Tego się dowiemy. W porządku, doktorze, pan i chłopcy zabierzecie ciało do miasta. Ja pójdę z Jade na spotkanie z lady Kinross i spróbuję się czegoś dowiedzieć. – Jedną ręką zatrzymał posterunkowego Rossa. – Kiedy zrobicie, co do was należy, Bert, wybierz się do obozowiska Sama O'Donnella przy tamie i sprawdź, czy nie uda ci się tam czegoś znaleźć. Na przykład dowodu, że znał Anne Kinross. Potem wszyscy możecie zająć się przepytywaniem mieszkańców Kinross.
– Dowiedzą się – zauważył doktor Burton.
– Oczywiście! Co za różnica?
Jade poszła z sierżantem Thwaitesem przez podwórko i wprowadziła go do domu przez drzwi dla służby, a potem do biblioteki, gdzie czekała na nich Elizabeth. Po raz pierwszy korzystała z królestwa Alexandra, bo jakoś nie mogłaby spojrzeć na Jade w świetle, które rozjaśniało pozostałe pomieszczenia. Sierżant również czuł, jakie to ważne, i był wdzięczny za półmrok.
Jade usiadła wyprostowana na krześle między Elizabeth i Stanleyem Thwaitesem. Miała spokojną twarz.
– Twierdzisz, że to Sam O'Donnell molestował panienkę Anne Kinross – zaczął sierżant. – Skąd masz pewność, Jade?
– Ponieważ Anna znała imię jego psa. Rover.
– To raczej dość mizerny dowód.
– W przypadku Anny wcale nie – zapewniła Jade. – Ona nie uczy się imion, chyba że kogoś bardzo lubi.
– Nigdy nie podała imienia człowieka, który ją uwiódł, prawda, lady Kinross? – spytał Thwaites.
– Nie. Mówiła o nim tylko „miły pan”.
– To znaczy, że jedyną rzeczą, jaka naprowadziła cię na trop Sama, było imię jego psa? Rover? To tak samo popularne imię jak Fido.
– Był to pies specjalnej rasy do pilnowania bydła. Kiedy Anna zobaczyła takiego samego psa, należącego do pana Summersa, zawołała na niego: „Rover”. Pupil Summersa nazywa się Bluey. To pies Sama O'Donnella miał na imię Rover – powiedziała Jade zdecydowanie.
– To zupełnie nowa rasa – wyjaśniła Elizabeth. – Prawdę mówiąc, ponieważ nie znałam Sama O'Donnella ani jego psa, myślałam, że Bluey pana Summersa jest jedynym przedstawicielem tej odmiany w Kinross.
– To za mało – powiedział zrozpaczony Thwaites. Jade wzruszyła ramionami, obojętna na wszystko.
– Mnie to wystarczyło. Znam Anne i wiem, że to właśnie ten człowiek ją zgwałcił.
Chociaż sierżant Thwaites jeszcze przez pół godziny zadawał różne pytania, niczego więcej nie udało mu się wyciągnąć z Jade.
– Przez dzisiejszą noc mogę przetrzymać ją w celi w Kinross – wyjaśnił Elizabeth, przygotowując się do wyjścia – ale jutro rano będę musiał odesłać ją do Bathurst. Może pani zwrócić się do sądu w Bathurst o zwolnienie jej za kaucją. Nie mają tam stałego sędziego, ale są trzej sędziowie niższej instancji, którzy mogą wnieść oskarżenie. Proponuję, lady Kinross, żeby skorzystała pani z usług jakiejś kancelarii adwokackiej. Tylko oni mogą pomóc pani i pannie Wong.
Dziwna formalność.
– Dziękuję, sierżancie. Był pan bardzo miły.
Elizabeth uścisnęła mu rękę, a potem stała w drzwiach i patrzyła, jak potężnie zbudowany mężczyzna prowadzi przez trawnik drobniutką Jade.
– Jezu! Co się dzieje?! – krzyknęła Ruby, wpadając do biblioteki, do której Elizabeth wróciła po odprawieniu sierżanta. – Całe miasto huczy. Ludzie mówią, że Jade obcięła Samowi O'Donnellowi przyrodzenie, wepchnęła mu je do ust i kazała zjeść, po czym zadała mu chińską śmierć „tysiąca cięć”. Wszystko dlatego, że ponoć to on zgwałcił Anne!
– Z grubsza to prawda, Ruby – przyznała Elizabeth – lecz okoliczności nie były aż tak makabryczne… chociaż wystarczająco przerażające. Rzeczywiście obcięła mu przyrodzenie, a potem zaniosła je na posterunek policji i przyznała się do morderstwa. Jest święcie przekonana, że to Sam O'Donnell uwiódł Anne. Znałaś go?
– Tylko przelotnie. Nigdy nie pił w hotelu. Ludzie mówią, że w ogóle nie pił. Theodora Jenkins wie więcej, ponieważ malował jej dom. Wyraża się o nim tak, jakby z jego tyłka wschodziło słońce. Twierdzi, że absolutnie nie mógł mieć nic wspólnego z Anną. Prawdziwy dżentelmen, który nie wszedłby do domu kobiety nawet po to, żeby umyć ręce. Pastor anglikański również zawzięcie broni Sama, gotów przysiąc, że O'Donnell był przyzwoitym człowiekiem.
Włosy Ruby opadały na ramiona. Tak jej się spieszyło, że nie zdążyła się uczesać ani zawiązać gorsetu. Gdybym nie wiedziała, jaka to wspaniała kobieta – pomyślała Elizabeth z dziwną obojętnością – uznałabym ją za zdecydowaną dziwkę, wilka w owczej skórze.
– W takim razie będziemy miały poważne problemy – powiedziała.
– Śmierć Sama podzieliła miasto na dwie części, Elizabeth. Górnicy i ich żony są po stronie Jade, wszystkie stare panny, wdowy i ludzie wierzący opowiadają się za Samem O'Donnellem. Pracownicy fabryki i warsztatów wybierają jedną albo drugą stronę. Wszyscy pamiętają, że w lipcu i sierpniu Sam próbował wzniecić tu niepokój – wyjaśniła Ruby, przecierając drżącymi dłońmi twarz. – Och Elizabeth, powiedz mi, że Jade zabiła właściwego człowieka.
– Jestem przekonana, że tak, ponieważ wiem, że Jade zawsze świetnie rozumiała Anne. Każde spojrzenie, każde słowo, każdy gest Anny zdradzały Jade rzeczy, których ja w ogóle nie dostrzegałam.
Opowiedziała Ruby o psie, głównym dowodzie Jade.
– Taki argument nie przekona sądu – uznała Ruby.
– Wiem. Sierżant Thwaites… był taki miły, Ruby… próbował mnie namówić, żebym jak najszybciej zatrudniła jakąś kancelarię adwokacką, tymczasem nie znam nawet nazwisk prawników Alexandra. Nie wiem, czego szukać. Czy kancelarie adwokackie się nie specjalizują?
– Zostaw to mnie – zaproponowała Ruby ochoczo, zadowolona, że będzie miała coś konkretnego do roboty. – Oczywiście, zatelegrafuję do Alexandra, który jest teraz w swojej kopalni złota na Cejlonie, i poproszę prawników Apokalipsy, żeby polecili dobrą firmę, która odpowiednio zadba o interesy Jade. – Zatrzymała się w drzwiach. – Możliwe, że będą chcieli odesłać biedaczkę na rozprawę do Sydney, zwłaszcza jeśli dojdą do wniosku, że miejscowa ława przysięgłych może się kierować uprzedzeniami. Moim zdaniem wielkomiejski sąd może być gorszy – prychnęła – ale chyba pod tym względem jestem nieco uprzedzona.
Nell dowiedziała się o wszystkim, gdy pilnowała wywozu dynamitu z magazynu z materiałami wybuchowymi. Natychmiast pobiegła ścieżyną, nie chcąc tracić czasu na czekanie na kolejkę. Miotały nią żal i przerażenie, które Elizabeth tak bardzo starała się ukryć. Widać to było wyraźnie, gdy dziewczyna patrzyła na matkę. Łzy płynęły po jej pokrytej pyłem twarzy, zostawiając wyraźne ślady; jej drobne piersi poruszały się pod zaplamionym kombinezonem roboczym.
– To nie może być prawda! – zawołała, gdy Elizabeth opowiedziała jej całą historię. – To nie może być prawda!
– W co nie możesz uwierzyć? – spytała Elizabeth bezbarwnym głosem. – Że Jade zabiła Sama O'Donnella czy że Sam O'Donnell aż nazbyt dobrze znał Anne?
– Czy ty kiedykolwiek coś czujesz, mamo? Czy kiedykolwiek coś czujesz? Siedzisz jak manekin na wystawie: lady Kinross do usług! Jade jest moją siostrą! A Butterfly Wing jest mi bliższa, niż ty kiedykolwiek byłaś, Bóg świadkiem! Moja siostra przyznała się do popełnienia morderstwa. Jak mogłaś jej na to pozwolić, lady Kinross? Dlaczego nie zatkałaś jej dłonią ust, jeśli nie chciała się zamknąć? Pozwoliłaś jej się przyznać! Czy nie rozumiesz, co to oznacza? Że nie będzie żadnej rozprawy! Sądzi się kogoś tylko wtedy, jeśli są jakieś wątpliwości co do jego winy. Na tym polega praca ławy przysięgłych! Mężczyzna czy kobieta, którzy przyznają się do winy i nie wyrażają z tego powodu ani cienia skruchy, siadają na ławie oskarżonych tylko po to, żeby wysłuchać wyroku. – Nell odwróciła się na pięcie. – Idę na posterunek policji porozmawiać z Jade. Musi wycofać swoje zeznania. Jeśli tego nie zrobi, powieszają!
Elizabeth rozumiała to wszystko, słyszała w głosie córki nienawiść – nie, nie nienawiść, raczej niechęć – i zastanawiała się nad tymi słowami. Zdała sobie sprawę, że jest w nich dużo prawdy. Ktoś zakorkował butelkę, w której znajduje się mój duch, moja dusza – myślała – i zalakował ją na całą wieczność. Będę smażyć się w piekle, zasługuję na to, żeby smażyć się w piekle.
– Proponuję – zawołała za Nell – żebyś się wykąpała i włożyła suknię, skoro wybierasz się do miasta!
Jade odmówiła odwołania zeznań. Sierżantowi Stanleyowi Thwaitesowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby zabronić Nell widzenia z więźniarką. Wpuścił dziewczynę do celi dla poważnych przestępców, oddzielonej od sześciu pomieszczeń, w których trzymano pijaków i złodziejaszków.
– Jade, powieszacie! – krzyknęła Nell, znów płacząc.
– Nie mam nic przeciwko temu, miss Nell – szepnęła Jade. – Dla mnie najważniejsze jest to, że zabiłam człowieka, który zgwałcił Anne.
– Zgwałcił – poprawiła automatycznie Nell.
– Zbrukał moją kruszynkę, dlatego musiał umrzeć. Nikt inny by się tego nie podjął, miss Nell, dlatego to ja musiałam go zabić.
– Nawet jeśli naprawdę to zrobiłaś, Jade, wyprzyj się tego! Wtedy przynajmniej będziesz miała normalny proces, a to umożliwi nam przedstawienie okoliczności łagodzących. Jestem pewna, że tatuś zaangażuje obrońców, którzy… którzy sprawiliby, że nawet Piłat uwolniłby Jezusa! Odwołaj swoje zeznania, proszę!
– Nie mogę, miss Nell! Naprawdę go zabiłam i jestem z tego dumna.
– Och Jade, nie ma takiej rzeczy, która warta byłaby życia, zwłaszcza twojego!
– Nie ma panienka racji, miss Nell. Mężczyzna, który podstępnie uwodzi małe dziecko, takie jak moja Anna, zaspokaja swoje obrzydliwe żądze i bruka niewinną istotkę swoim cuchnącym nasieniem, to nie człowiek. Sam O'Donnell zasłużył sobie na to, co mu zrobiłam. Zrobiłabym to jeszcze nie raz. Zabiłam go z prawdziwą przyjemnością.
Jade nie ustąpiła ani na krok.
Nazajutrz o brzasku wsadzono ją do policyjnego dyliżansu i przewieziono do więzienia w Bathurst. Jeden posterunkowy powoził zaprzęgiem, drugi siedział obok niej. Z jednej strony bali się jej, z drugiej – nie odczuwali ani cienia strachu. Kiedy sierżant Thwaites powiedział, że nie muszą zakładać jej kajdanków, uznali go za głupca, ale podróż przebiegła bez zakłóceń. Jade Wong dotarła do więzienia niemal w tym samym czasie, kiedy Sam O'Donnell został pochowany na cmentarzu w Kinross. Koszty pogrzebu pokryły Theodora Jenkins i kilka innych pogrążonych w żalu, zrozpaczonych kobiet. Pastor Peter Wilkins wygłosił mowę nad grobem, ponieważ nie chciał urazić Boga wprowadzeniem zwłok do kościoła, na wypadek gdyby okazało się, że nieboszczyk naprawdę uwiódł Anne. Żałobnice szły z wieńcami, szlochając za czarnymi woalkami.
Chociaż policja z godną podziwu gorliwością i dokładnością przeszukała obozowisko Sama O'Donnella i pobliski teren, nie znalazła niczego, co wiązałoby go z Anną Kinross. Żadnego fragmentu kobiecej odzieży, żadnych błyskotek, żadnej chusteczki z inicjałem – jednym słowem, nic.
– Pootwieraliśmy puszki z farbą i opróżniliśmy je, porozkładaliśmy na kawałki pędzle, rozpruliśmy szwy jego ubrań, sprawdziliśmy nawet, czy nie ukrył niczego między liśćmi i korą, z których zrobił dach swojej rozlatującej się chałupy – powiedział sierżant Thwaites do Ruby. – Słowo honoru, pani Costevan, zajrzeliśmy wszędzie. Wygląda na to, że wcale nie był brudasem. Bardzo schludny, jak na obozowicza: miał umocowany sznur do suszenia bielizny, tarę do prania, jedzenie trzymał w starych puszkach, żeby nie dostały się tam mrówki, miał nawet pastę i szczotki do butów, a także czystą pościel na sienniku… Tak, był bardzo, bardzo schludny.
– Co dalej? – spytała Ruby.
– Przypuszczalnie sędziowie niższej instancji przedstawią Jade akt oskarżenia, a prośba o zwolnienie za kaucją zostanie odrzucona ze względu na wagę przestępstwa.
Wiadomość dotarła do Sydney, gdzie gazety nie szczędziły makabrycznych szczegółów. Nie wspomniały tylko, które części ciała morderczyni odcięła Samowi O'Donnellowi i wetknęła mu do ust, jakkolwiek dziennikarze sugerowali, że musiał je zjeść. Wydawcy przede wszystkim skupili się na ryzyku, jakie pociąga za sobą zatrudnianie chińskiej służby, wykorzystując śmierć Sama O'Donnella jako dowód, że należy powstrzymać imigrację Chińczyków. Gazety codzienne i tygodniki opowiadały się wręcz za masową deportacją Chińczyków, którzy już przebywali w kraju, nawet jeśli urodzili się w Australii. Fakt, że skromna opiekunka do dziecka z dumą przyznawała się do winy, uważano za dowód całkowitej deprawacji. Jakimś cudem Anne Kinross opisywano jako „nieco ograniczoną”, w związku z czym czytelnicy zakładali, że dziewczynka potrafiła dodać dwa do dwóch, nawet jeśli nie wiedziała, ile to jest trzynaście plus dwadzieścia cztery.
Depesza dotarła do Alexandra, gdy był na zachodnich krańcach Australii, chociaż nie zawiadomił jeszcze swoich dyrektorów, że wkrótce przyjeżdża. Mimo upływu lat nadal wykazywał skłonność do trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. Jego okręt przybił do Sydney tydzień po przedstawieniu Jade aktu oskarżenia. Na spotkanie sir Kinrossa wyszedł tłum dziennikarzy, rzesze polityków międzystanowych i korespondentów ogromnych gazet – od „Timesa” po „New York Timesa”. Nie tracąc rezonu, zorganizował na nabrzeżu improwizowaną konferencję prasową, odpowiadając niemal na każde pytanie w taki sam sposób: że wszyscy w Sydney wiedzą więcej niż on, więc właściwie dlaczego zawracają mu głowę?
Na spotkaniu pojawił się też Summers, który potem zaprowadził Alexandra do nowego hotelu przy George Street, z dala od okropnych tramwajów parowych.
– Co się stało, Jim? – spytał Alexander. – Chcę wiedzieć, jak wygląda prawda.
Forma „Jim” była dla Summersa czymś nowym. Zamrugał kilka razy powiekami i odpowiedział dopiero po krótkiej chwili.
– Jade zabiła faceta, który uwiódł Anne.
– Faceta, który naprawdę uwiódł Anne, czy faceta, który w jej mniemaniu uwiódł Anne?
– Nie mam cienia wątpliwości, sir Alexandrze, że zrobił to Sam O'Donnell. Byłem przy tym, jak Anna zawołała na mojego psa: „Rover”. Widziałem wyraz jej twarzy: dziewczynka bardzo się ucieszyła i wyraźnie rozglądała się za właścicielem zwierzęcia. Gdybym wiedział, że Sam O'Donnell ma psa do pilnowania bydła o imieniu Rover, od razu bym się zorientował. Jade wszystko zrozumiała, ponieważ spotkała Sama O'Donnella i jego psa w domu Theodory Jenkins. Malował starszej pani dom. Niestety, nie połapałem się, tylko dlatego Jade mnie uprzedziła.
Alexander przyjrzał się jego twarzy, a potem westchnął.
– Kiepska sprawa, prawda? Zakładam, że nie znaleziono żadnego innego dowodu, tak?
– Nie znaleziono, sir. Sam musiał być bardzo ostrożny.
– Jak sądzisz, jesteśmy w stanie ją z tego wyciągnąć?
– Nie ma na co liczyć, sir, nawet jeśli pan stanie po jej stronie.
– W takim razie muszę robić dobrą minę do złej gry ze względu na moją rodzinę i przygotować ją na najgorsze.
– Tak jest, sir.
– Gdyby Jade podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z tobą albo Ruby!
– Może wiedziała – powiedział Summers z rezerwą – że nawet w takim przypadku byłaby wersja O'Donnella przeciwko wersji Anny, i doszła do wniosku, że lepiej nie wciągać w to dziewczynki.
– Tak. Jestem tego pewien. Biedna Jade! Mam wobec niej ogromny dług wdzięczności.
– Nie sądzę, by Jade chociaż przez chwilę myślała takimi kategoriami. Zrobiła to dla Anny, tylko dla Anny.
– Kogo polecili ludzie z Lime and Milliken?
– Sir Eustace'a Hythe – Bottomleya, sir. To wiekowy człowiek, ale jest prawnikiem królowej i najlepszym obrońcą w… no cóż, w całej Australii – wyjaśnił Summers.
Przed wyjazdem z Sydney do Kinross Alexander zrobił wszystko, co mógł. Razem z sir Eustace'em (który nie przewidywał innego zakończenia niż wyrok śmierci, chyba że oskarżona odwoła zeznania) wykorzystali swoje znajomości i dopilnowali, by sędzia prowadzący rozprawę był człowiekiem rozsądnym, a ogłoszenie wyroku odbyło się przy drzwiach zamkniętych w Bathurst, a nie w Sydney – tak szybko, jak to możliwe. Sir Eustace jechał prywatnym wagonem Alexandra aż do Lithgow, gdzie salonkę odczepiono i dołączono do pociągu do Kinross. Potem pierwszą klasą dotarł do Bathurst, podczas gdy jego liczny sztab tłoczył się w przedziale drugiej klasy i wciąż na nowo rozważał, w jaki sposób zastosować w kolonii prawo angielskie.
Rozmowa Alexandra z Jade w więzieniu w Bathurst nie przyniosła żadnego skutku. Niezależnie od tego, jak prosił, jak błagał, Chinka była nieugięta: nie odwoła zeznań, jest dumna z tego, co zrobiła – przynajmniej jej maleńka Anna została pomszczona.
Kiedy Alexander przyjechał do Kinross, na peronie czekała na niego Ruby.
Był zaszokowany jej widokiem. Czy ja też tak gwałtownie się postarzałem jak ona? – myślał. Jej włosy wciąż miały niespotykany kolor, ale tak bardzo przybrała na wadze, że jej oczy niemal całkiem zniknęły, nie widać było śladu talii, a dłonie przypominały tłuste rozgwiazdy. Mimo to Alexander pocałował ją, przytulił, a potem poprowadził przez poczekalnię.
– Idziemy do ciebie czy do mnie?
– Na razie do mnie – powiedziała. – Są rzeczy, o których musimy porozmawiać, a o których nie będziesz mógł pogadać ani z Elizabeth, ani z Nell.
Ku ogromnej uldze zauważył, że miasto, mimo zredukowania o połowę służb miejskich, wygląda dokładnie tak, jak powinno. Ulice były czyste i schludne, budynki dobrze utrzymane, kwietniki na Kinross Square tonęły w daliach, nagietkach i chryzantemach w pełni rozkwitu, jak na koniec lata przystało. Kwiaty tworzyły żółte, pomarańczowe, czerwone i kremowe plamy. To dobrze! Ogrodnicy Sunga Po zrobili to, co im kazał: to znaczy utworzyli sztuczną skarpę, w której umieszczono gigantyczny mechanizm. Napędzał on trzymetrową wskazówkę kwietnego zegara, który działał przez dwanaście godzin na dobę, czyli przez połowę dnia. Kolorowe liście i maleńkie kwiatuszki tworzyły rzymskie cyfry, tarczę zegara i wskazówki. Co więcej, zegar dobrze chodził: było wpół do piątej po południu. Pomalowano nawet estradę. Ciekawe, czy zrobił to O'Donnell, czy może ten pijak Scripps. Drzewa wzdłuż ulicy znacznie urosły, mirt był obsypany kwieciem, kora melaleucasów przywodziła na myśl liczne warstwy łuszczącej się farby… Och, daj spokój, sir Alexandrze, zacznij wymyślać metafory, które nie mają nic wspólnego z malowaniem!
Jak on tęsknił za miastem, które nosiło jego nazwisko, a jednocześnie jak bardzo chciał z niego uciec w chwili, gdy się w nim znalazł! Dlaczego ludzie nie postępują tak, jak powinni, nie żyją w sposób logiczny, zgodny ze zdrowym rozsądkiem? Dlaczego fruwają po świecie jak nasionko ostu, które wiruje i podskakuje w gorące letnie dni? Dlaczego mężowie nie mogą kochać żon, żony kochać mężów, dzieci kochać wszystkich? Dlaczego ważniejsze wydają się różnice między ludźmi zamiast tego, co ich łączy? Dlaczego ciała muszą się starzeć szybciej niż umysły, które nimi kierują? Dlaczego otacza mnie tylu ludzi, a mimo to jestem samotny? Dlaczego ogień płonie tak jasno, a jednak płomienie są ponure?
– Jestem gruba – oświadczyła, opadając na sofę w swoim buduarze i chłodząc się żółtym wachlarzem.
– Jesteś – przyznał, siadając naprzeciwko.
– Czy to cię drażni, Alexandrze?
– Tak.
– Po prostu ten interes wyjątkowo dobrze mi służy.
– Mieliśmy wśród nas potwora.
– Bardzo chytrego potwora – tak chytrego, że połowa miasta nadal nie wierzy, iż był potworem, i wciąż uważa go za nieszkodliwego majsterklepkę.
– Idol takich kretynek jak Theodora Jenkins.
– Oczywiście. Doskonale ją wyczuł, trochę poczarował, a to wystarczyło, by zaczęła go uwielbiać. Nie interesowały go podstarzałe dziewice ani wdowy, ale prawdopodobnie potrafił je skłonić do masturbacji i moczenia reform.
– Jak miewa się Elizabeth? I Nell?
– Elizabeth tak jak zwykle. Nell nie może się doczekać, kiedy zobaczy tatusia:
– Co z Anną?
– Termin porodu przypada mniej więcej za miesiąc.
– Przynajmniej wiemy, kto jest ojcem dziecka.
– Jesteś tego pewien?
– Summers nie ma cienia wątpliwości, że to Sam O'Donnell. Był przy tym, jak Anna pomyliła psa. Powiedział mi, że dostrzegł na twarzy Anny więcej niż Jade.
– Przeklęty Summers!
– Poradź mi, Ruby, jak mam powiedzieć Elizabeth, że Jade zawiśnie?
Jej twarz gwałtownie się zmieniła: skurczyła się i pofałdowała.
– Och Alexandrze, nie mów tak!
– Muszę je na to przygotować.
– Skąd… skąd masz taką pewność? Sięgnął do kieszeni i wyjął cygaro.
– Rzuciłaś palenie?
– Nie, daj mi jedno! Skąd masz taką pewność?
– Jade stała się politycznym pionkiem. Zarówno Free Traders, jak Protectionists – nie mówiąc już o związkowcach, którzy chętnie nazywają się laburzystami – chcą pokazać ludziom, że są przeciwni Chińczykom, a gdy nadejdzie odpowiednia pora, posłuchają ludu i pozbędą się bezbożnych żółtków. Jak łatwiej dać temu wyraz, niż wieszając biedną pół – Chinkę, niezależnie od faktu, że urodziła się w Australii, za coś, co sprawia wrażenie naprawdę okropnej zbrodni? Zbrodni przeciwko mężczyznom, Ruby. Nie zapominaj o tym, że Jade w rzeczywistości wykastrowała Sama. Obcięła mu przyrodzenie! Mężczyzna, któremu to zrobiła, był biały, a przeciwko niemu nie przemawia nic oprócz faktu, że moja upośledzona córka rozpoznała jego psa. Czy można wezwać Anne do sądu i skłonić ją do składania zeznań, nawet gdyby rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami i nie było ławy przysięgłych? Zdecydowanie nie! Przed wydaniem wyroku sędzia może wezwać przed swoje oblicze każdego, jeśli uzna, że jest taka potrzeba, ale wyciąganie zeznań od Anny byłoby parodią.
Łzy Ruby wydawały się płynąć z surowego ciasta. Alexandrowi zrobiło się niedobrze, nie potrafił myśleć o niej z pożądaniem. Nie zostawiaj mnie samego! – wołał w milczeniu, ale sam nie wiedział, do kogo skierowane są te słowa.
– Idź, Alexandrze – powiedziała Ruby, gasząc cygaro. – Proszę, idź już. To najstarsza córka Sama Wonga, a ja ją kocham.
Poszedł prosto do kolejki i wjechał na górę, po drodze spoglądając na Kinross. Jezioro błękitnych, liliowych i perłowych cieni, zasnutych przez dymy z kominów warstewką tak charakterystycznej szarości Morza Północnego. Farbą dokładnie w takim samym kolorze maluje się teraz najnowsze żelazne okręty wojenne. Wydawało mu się, że spogląda na inny świat, który zaledwie kilka miesięcy temu jeszcze go fascynował.
Elizabeth siedziała w jego bibliotece. To było coś nowego; nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej z niej korzystała. Ile ona ma teraz lat? We wrześniu skończy trzydzieści trzy. Alexander zaledwie kilka tygodni temu obchodził czterdzieste ósme urodziny. Teraz naprawdę była już mężatką przez ponad połowę życia. Wieczność, jak powiedziała. To prawda, jeśli wieczność jest rozciągliwa, ale kto powiedział, że nie jest? Czym się różnią rozważania na temat tego, jak długa jest wieczność, od próby określenia liczby aniołów, które mogą tańczyć na główce szpilki? Ot, zwyczajne dywagacje filozofów.
Elizabeth uznała, że Alexander z wiekiem coraz bardziej przystojnieje. Zastanawiała się, dlaczego przyprószone siwizną włosy są tak atrakcyjne u mężczyzny, a tak brzydko wyglądają u kobiety. Zgrabna, smukła sylwetka nie zmieniła się ani na jotę – Alexander ani nie przytył, ani nie zeszczuplał, nadal poruszał się z młodzieńczym wdziękiem. Z takim samym wdziękiem jak Lee. Zmarszczki na jego twarzy nie były oznaką starości, lecz doświadczenia. Nagle zapragnęła, żeby jakiś wspaniały rzeźbiarz uwiecznił go… w brązie? Nie. W marmurze? Nie. W granicie. Granit to kamień Alexandra.
W jego czarnych oczach pojawiło się coś nowego: znużenie, smutek, ponura determinacja, która raczej była wynikiem zawodu niż sukcesu. Nie załamie się, ponieważ nic nie może go załamać. Przetrwa każdą burzę, jaka przetoczy się przez jego życie, ponieważ jego trzon został wykuty z granitu.
– Jak się miewasz? – spytał, całując ją w policzek.
– Dobrze – odparła, czując, że ból spowodowany pocałunkiem przeszywa ją jak oszczep.
– Rzeczywiście, biorąc pod uwagę okoliczności, wyglądasz całkiem nieźle.
– Obawiam się, że kolacja trochę się opóźni. Nie byłam pewna, kiedy przyjedziesz, więc Chang zaplanował chińskie jedzenie, które może zrobić w kilka minut. – Wstała. – Sherry? Whisky?
– Sherry.
Napełniła niemal po brzegi dwa spore kieliszki na wino; jeden przyniosła Alexandrowi, drugi wzięła ze sobą i wróciła na krzesło.
– Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego sherry podaje się w maleńkich kieliszeczkach, a ty? – spytała, sącząc trunek. – Potem co chwila ktoś musi się podrywać, żeby od nowa je napełnić. Dzięki takiemu rozwiązaniu nikt nie będzie musiał wstawać.
– Wspaniały wynalazek, Elizabeth. Podoba mi się. Bacznie przyglądał się jej znad brzegu swojego kieliszka, rozkoszując się cudownym aromatem, nim wziął odrobinę do ust i zatrzymał alkohol na języku. Potem poczuł, jak trunek spływa do przełyku niczym pieszczotliwy bursztyn. Elizabeth jeszcze bardziej wypiękniała; za każdym razem, kiedy widział ją po dłuższej rozłące, ze zdumieniem dostrzegał nowy, idealny dodatek do jej urody – od zmiany w sposobie trzymania głowy po maleńkie zmarszczki w kącikach ust. W ciemno – fiołkowej sukni widać było okrągłą sylwetkę Elizabeth, ale daleko jej było do otyłości. Ręce z pierścionkami wyglądały jak podwodne kwiaty; kołysały się, zginały, popychane przez prąd jej myśli.
Myśli, których nie znał. Nigdy mu ich nie zdradziła. Elizabeth stanowiła jedną wielką tajemnicę. Myszka zmieniła się w cichego lwa, ale nie zatrzymała się na tym etapie. Kim była teraz? Nie miał pojęcia.
– Chcesz porozmawiać ze mną o Jade? – spytał w końcu, upijając sherry.
– Sądzę, że rozmawiałeś o tym z połową świata, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym odłożyć to na później. Oboje wiemy, jak to się skończy, a słów raz powiedzianych nie da się cofnąć, prawda? Wiszą w powietrzu i dzwonią jak dzwonki. – W jej oczach pojawiły się łzy. – To wszystko jest nie do zniesienia. – Łzy zniknęły, znów się uśmiechnęła. – Za chwileczkę przyjdzie Nell. Pochwal jej wygląd, Alexandre. Tak bardzo chce cię zadowolić.
Jak na sygnał pojawiła się Nell.
Alexander zobaczył siebie w kobiecym wydaniu. Nie było to nowe doznanie, a jednak całkiem inne. W ciągu jego sześciomiesięcznej nieobecności Nell urosła i przeistoczyła się z dziewczyny w kobietę. Jego ciemne włosy zebrała na szczycie głowy, duże, ale wąskie usta ojca w jej przypadku sprawiały wrażenie wrażliwych i pełnych determinacji. Zabarwiła je czymś na różowo, tę samą substancję delikatnie rozsmarowała również na policzkach. Pociągła, wyrazista twarz Alexandra w wydaniu Nell była ponętna, ale władcza; mówiła całemu światu, że nie można sobie stroić żartów z jej właścicielki. Skóra Nell aż do nasady szyi była zdrowa, lekko opalona, poniżej miała kolor kości słoniowej. Podobnie jak matka dziewczyna zrezygnowała z turniury na korzyść jedwabnej spódnicy w kolorze burzowych chmur, nieco obszerniejszej z tyłu niż z przodu. Nie była zmysłową, ponętną młodą kobietą w rodzaju Ruby, nie miała też idealnych proporcji swojej matki, ale dobrze się czuła ze swoimi niewielkimi krągłościami. Co więcej, miała długą, łabędzią szyję Elizabeth.
Alexander odstawił kieliszek, energicznym krokiem podszedł do córki i przez chwilę trzymał ją na odległość ramienia. Uśmiechnął się, a potem w końcu przytulił ją do siebie. Elizabeth widziała nad jego ramieniem twarz córki, brodę wetkniętą w jego marynarkę, zamknięte oczy otoczone gęstymi rzęsami. Portret rozkoszy.
– Wspaniałe wyglądasz, Nell – powiedział, całując ją czule w usta, po czym podprowadził córkę do krzesła obok swojego. – Odrobina sherry dla mojej dorosłej kobietki? – spytał.
– Chętnie się napiję, tatusiu. Skończyłam piętnaście lat, a mama mówi, że powinnam się nauczyć pić niewielkie ilości alkoholu. – W jej oczach pojawił się błysk, kiedy zerknęła w stronę ojca. – Cała sztuka polega na tym, żeby wypić tylko odrobinę.
– Dlatego dostaniesz sherry w kieliszku na sherry. – Uniósł własny kieliszek w toaście, tak samo postąpiła Elizabeth. – Za naszą piękną córkę, Eleanor. Oby dobrze jej się wiodło!
– Oby dobrze jej się wiodło! – zawtórowała Elizabeth. Nell, która zawsze doskonale wyczuwała panujący nastrój, nie wspomniała o Jade ani o ich kłopotach. Zamiast tego zaczęła raczyć ojca opowiastkami o tym, jakie zajęcie dała jej Ruby. Dziewczyna żartowała z siebie, przyznała się do jakiejś gafy, głupiego błędu, stwierdziła też, że miło jest pracować z mężczyznami, zwłaszcza gdy zapomną, że mają do czynienia z kobietą.
– Najczęściej tak bywa w nagłych przypadkach – ciągnęła – kiedy jedyną osobą, która widzi jakieś rozwiązanie, jest godna zaufania Nell Kinross.
Potem z ożywieniem dyskutowała z Alexandrem na temat technicznych trudności, na jakie natknęli się w fabryce, by w końcu wdać się w polemikę o zaletach prądu stałego i zmiennego. Propagatorami tego ostatniego byli młodzi, zdolni ludzie. Alexander uważał prąd zmienny za przereklamowany i nieekonomiczny.
– Tatusiu, Ferranti dowiódł, że prąd zmienny może pracować o wiele wydajniej! Zasilać urządzenia większe niż telefony i żarówki! Na razie silniki elektryczne są słabe, ale zapewniam cię, iż wkrótce dzięki wykorzystaniu prądu zmiennego będą tak potężne, że będzie można ich używać do napędu naszej kolejki linowej! – zawołała Nell z rozpromienioną twarzą.
– Niestety, nie można gromadzić go w bateriach, moja droga, a trzeba jakoś go gromadzić. Z powodu alternatorów przez cały czas muszą działać dynama, a to jest potwornie nieekonomiczne! Bez baterii, w których można by magazynować prąd, cała jego produkcja przepada w chwili, kiedy psuje się dynamo, tymczasem można odnieść wrażenie, że one nie robią nic innego, tylko notorycznie się psują.
– Jednym z powodów takiego stanu rzeczy, tatusiu, jest to, że ci idioci łączą alternatory szeregowo, podczas gdy ze względów oczywistych należałoby spinać je równolegle. Zaczekaj, tatusiu, jeszcze trochę! Pewnego dnia przemysł będzie potrzebował bardzo dużego napięcia i transformatorów, a wówczas jedynym rozwiązaniem okaże się prąd zmienny.
Spokojna początkowo sprzeczka stopniowo przybierała na sile. Elizabeth siedziała, słuchając wypowiedzi naprawdę młodziutkiej dziewczyny, której wiedza matematyczna znacznie przewyższała wiedzę ojca. Co więcej, Nell z równie fenomenalną łatwością poruszała się w dziedzinie mechaniki. Dobrze, że przynajmniej w córce Alexander miał bratnią duszę; to ona posiadała klucz do jego serca. Para ludzi z granitu. Elizabeth doszła do wniosku, że w przyszłości będą staczać ze sobą tytaniczne boje. Na razie Nell potrzebuje jeszcze trochę czasu.
Wymawiając się późnym powrotem, Alexander odłożył spotkanie z Anną do następnego ranka.
– Anna nie jest zbyt szczęśliwa – wyjaśniła Elizabeth, idąc z nim do pokoju dziecinnego. – Tęskni za Jade, a my, z oczywistych względów, nie potrafimy jej wytłumaczyć, że opiekunki nie ma.
Widok młodszej córki zaszokował Alexandra. Zapomniał ojej olśniewającej urodzie, o cudownie normalnej twarzyczce, która w jego pamięci naznaczona była o wiele większym piętnem, nie mógł sobie wyobrazić ogromnego brzucha pod luźnym ubraniem.
Na szczęście rozpoznała go i kilkakrotnie powiedziała:
– Tata!
Potem zaczęła płakać za Jade. Szorstko odepchnęła Butterfly Wing, która próbowała ją pocieszyć. Kiedy płacze i krzyki przybrały na sile, Alexander wyszedł, nie mogąc znieść przykrego zapachu brzemiennej kobiety, która o siebie nie dba ani – będąc w obecnym stanie umysłu – nie pozwala, by zadbał o nią ktoś inny.
– To straszne – powiedział na korytarzu.
– Tak.
– Kiedy przyjeżdża młody Wyler?
– Za trzy tygodnie. Sir Edward przejmie w Sydney jego praktykę.
– Przywiezie ze sobą akuszerkę?
– Nie, twierdzi, że Minnie Collins sobie poradzi.
– Z tego, co wiem, Anna nie pozwoli, by Nell przy niej pomogła.
Elizabeth ciężko westchnęła.
– Właśnie.
Poród Anny zaczął się pod koniec kwietnia, dwa dni po przyjeździe doktora Wylera. Anna krzyczała przy każdej serii skurczów, rzucała się i miotała tak bardzo, że położnik był zmuszony ją przywiązać. Ani on, ani Minnie Collins nie zdołali namówić dziewczynki do współpracy, pogodzenia się z bólami i wykonywania ich poleceń. Anna wiedziała tylko tyle, że cierpi nieznane sobie dotychczas katusze, i głośno przeciwko nim protestowała.
W ostatnim etapie porodu doktor Wyler musiał uciec się do chloroformu. Dwadzieścia minut później przyszła na świat duża, silna, zdrowa dziewczynka. Miała różową skórę i od razu udowodniła, że jej płuca są w doskonałym stanie. Obecna przy porodzie Elizabeth uśmiechnęła się do maleńkiej istotki – tak bardzo niechcianej i aż do tej chwili niemile widzianej. Przecież maleństwo nie mogło odpowiadać za swoje pochodzenie i nie można go było za to karać.
Gdy Alexandra poinformowano o końcowym efekcie porodu, jedynie burknął.
– Jakie imię proponujesz? – spytała Elizabeth.
– Nazwij ją, jak chcesz – odparł szorstko.
Elizabeth zdecydowała się na Mary Isabelle, ale dziewczyneczka nosiła to imię tylko przez ten czas, gdy Anna leżała otumaniona i wyczerpana – to znaczy mniej więcej przez sześć godzin. Mimo poważnych niedostatków umysłowych Anna była bardzo silna fizycznie i cieszyła się doskonałym zdrowiem. Co więcej, nagle pojawiły się ogromne ilości mleka.
– Daj jej niemowlę do karmienia – powiedział doktor Wyler do Minnie.
– Nie będzie wiedziała, co z nim zrobić! – sapnęła zaskoczona Minnie.
– Zawsze możemy spróbować, Minnie. Zrób to.
Minnie rozsunęła nieco powijaki i podała tobołek Annie, która leżała oparta na łóżku. Dziewczynka ze zdumieniem spojrzała na maleńką, ruchliwą twarzyczkę i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Dolly! – zawołała. – Dolly!
– Tak, to twoja „dolly”, Anno – powiedział doktor Wyler, mrugając powiekami, żeby powstrzymać łzy. – Przyłóż jej Dolly do piersi, Minnie.
Minnie rozluźniła wiązadło, które podtrzymywało pod szyją nocną koszulę Anny, odsłoniła jedną pierś dziewczyny, wysunęła do przodu jej jedną rękę i pchnęła ku sobie niemowlę i matkę. Gdy maleńkie usteczka niemowlęcia znalazły brodawkę, natychmiast zaczęły ssać. Twarz Anny zmieniła się.
– Dolly! – krzyknęła. – Dolly! Moja Dolly! Ślicznie!
Po raz pierwszy użyła pojęcia abstrakcyjnego.
Obserwując ją, Elizabeth i Butterfly Wing wymieniły spojrzenia, nie zważając na to, że obie płaczą. Teraz z pewnością Anna zapomni o Jade; ma swoją laleczkę, z którą nawiązała bliską więź.
Tak więc gdy sir Alexander Kinross zgłaszał w ratuszu w Kinross urodziny wnuczki, zarejestrował ją jako Dolly Kinross. W rubryce „ojciec” wpisał: „S. O'Donnell”.
– Wygląda na to, że moim przekleństwem są bękarty – powiedział do Ruby, gdy w drodze do domu wpadł do hotelu, by się z nią zobaczyć. Z lekką drwiną wzruszył ramionami. – Nie mówiąc już o tym, że zostałem skazany na dziewczynki.
Ruby wzięła sobie do serca jego uwagę i zaczęła chudnąć, niestety zbyt szybko traciła na wadze, w związku z tym pozbawiona młodzieńczej elastyczności skóra zwisała jej pod brodą i oczami, które powoli zaczęły wyłaniać się spomiędzy dotychczasowych fałdów. Jak długo jeszcze zdołam go utrzymać? – zastanawiała się każdego dnia, widząc w lustrze pomarszczoną jak u indyka szyję, głębokie zmarszczki na ramionach i policzkach. Na szczęście piersi nadal miała jędrne, pośladki również nie straciły swojego uroku. Póki one są w porządku, utrzymam go – uznała. Widzę natomiast, że mam coraz słabsze okresy i wyraźnie przerzedzają mi się włosy. Wkrótce będę starą łupą.
– Powiedz, co robiłeś, kiedy cię nie było – poprosiła, gdy się pokochali.
Stosunek wyraźnie sprawił mu taką samą rozkosz jak zwykle.
– Przed wyjazdem byłeś bardziej tajemniczy niż zazwyczaj.
Usiadł na łóżku, objął rękami kolana i oparł na nich brodę.
– Wybrałem się na poszukiwanie – wyznał po długim milczeniu. – Próbowałem odnaleźć Honorię Brown.
– Udało ci się? – spytała, czując, że zaschło jej w ustach.
– Nie. Widzisz, miałem nadzieję, że może po naszej wspólnej nocy zaszła w ciążę i urodziła mi syna. Problem polega na tym, że ludzie, którzy obecnie gospodarują na tej ziemi, kupili ją od kogoś, kto zajmował się nią wcześniej, a ten ktoś od poprzednich właścicieli. Jednym słowem, nikt już nie pamięta Honorii Brown. Wynająłem zatem prywatnego detektywa, który miał ją odnaleźć. Gdy byłem w Anglii, dostałem od niego wiadomość. Honoria wyszła za mąż za jakiegoś faceta i w tysiąc osiemset sześćdziesiątym szóstym roku przeprowadziła się do Chicago. Wtedy nie miała jeszcze żadnych dzieci. Potem urodziła kilkoro. W tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym roku zmarła, a rok później jej owdowiały mąż ponownie się ożenił. Jej dzieci rozpierzchły się po całym świecie. Przypuszczam, że nie mogły dogadać się z macochą. Kiedy prywatny detektyw spytał, czy maje odnaleźć, powiedziałem, że nie, i zapłaciłem mu.
– Och Alexandrze! – Ruby wstała z łóżka i włożyła szlafrok z falbankami. – A oprócz tego co porabiałeś?
– Zdałem już relację radzie nadzorczej, Ruby.
– Zrobiłeś to bardzo bezosobowo. – Następne pytanie zadała łamiącym się głosem. – Wiesz coś o Lee?
– Owszem. – Alexander zaczął się ubierać. – Doskonale sobie radzi i chętnie odwiedza szkolnych kolegów w różnych miejscach Azji. Miałem zamiar sprowadzić do mojej fabryki na Cejlonie Hindusów, którzy mieszkają u podnóża Himalajów, ale Lee mnie uprzedził i namówił ich, żeby na własną rękę zaczęli poszukiwać diamentów w tamtejszych lasach. Syn miejscowego radży pomógł mu w zdobyciu zgody ojca na to przedsięwzięcie – oczywiście za określoną cenę. Pięćdziesiąt procent zysków, co wcale nie jest takie złe. Stamtąd Lee pojechał do Anglii na spotkanie z Maudlingiem z Banku Anglii. Angielskie instytucje nie uznają czegoś takiego jak wiek emerytalny, wiesz? Maudling jest chyba tak stary jak bank. Dzięki swojej działalności w Apocalypse Enterprises obecnie zasiada w zarządzie. Podobnie jak mnie twojego syna interesują nowe, stalowe okręty wojenne, zwłaszcza ich silniki. Człowiek o nazwisku Parsons wymyślił nowy rodzaj silnika parowego i nazwał go turbiną.
Ruby dokończyła czesanie włosów, bardziej niż zwykle odciągając je od twarzy, zauważyła bowiem, że to mocniej napina skórę i zmniejsza zmarszczki.
– Wygląda na to, iż Lee robi wszystko, żeby cię pokonać, Alexandrze.
– Nie mam co do tego wątpliwości! Myślę jednak, że dobrze o tym wszystkim wiesz, Ruby. Przecież musiał do ciebie pisać.
Skrzywiła się, chociaż Alexander nie był pewien, czy z powodu problemów z włożeniem sukni, czy może z powodu Lee.
– Lee pisze niezwykle regularnie, ale są to zazwyczaj dwie, trzy linijki. Zapewnia mnie, że dobrze się czuje, a potem krótko informuje, że właśnie przenosi się w jakieś inne miejsce. Odnoszę wrażenie – dodała z żalem – że nie chce, by coś przypominało mu o Kinross. Czekam, kiedy napisze, że się zaręczył albo ożenił, ale to płonne nadzieje.
– Ma ogromne powodzenie u kobiet – powiedział Alexander cynicznie, potem spojrzał na Ruby i zmarszczył czoło. – Zmieniłaś sposób ubierania się, kochanie. Trochę brakuje mi twoich wspaniałych satynowych łaszków.
Przejrzała się w dużym lustrze i skrzywiła twarz. Jej suknia nie sięgała ziemi, talia nie wymagała ściągania, a biust był cały zakryty. Była prosta i ładnie uszyta z grubego jedwabiu, ale w tym okropnym, tak modnym ostatnio kolorze żółci.
– W moim wieku, kochanie, człowiek wygląda już śmiesznie. Poza tym obecnie nikt nie nosi już turniur, pióra wyszły z mody, dekolt wyraźnie się zmniejszył, pozostały tylko bufiaste rękawy. Rewolucja! Jeśli nie liczyć wielkich okazji, chodzi się teraz w wełnie, tweedzie albo grubo tkanym jedwabiu, skoro już koniecznie chce się nosić jedwab. Stara dziwka nie może sobie pozwolić na to, by wyglądać jak stara dziwka.
– Moim zdaniem – powiedział Alexander z uśmiechem – kobiece mody są znakiem czasu. Mamy ciężkie czasy, a będzie jeszcze gorzej. Obecny kryzys ma ogólnoświatowy zasięg, w związku z tym kobiety ubierają się skromniej i prościej, wybierają nieładne kolory i wkładają bardzo brzydkie kapelusze.
– Mogę się zgodzić na proste suknie i nieładne kolory, ale zdecydowanie odmawiam noszenia brzydkich kapeluszy – oświadczyła Ruby, biorąc go pod ramię.
– Dokąd się wybierasz? – spytał, zaskoczony. Zrobiła minę niewiniątka.
– Z tobą do Kinross House. Od wczoraj nie widziałam Dolly. – Nagle się zatrzymała. – Czy wysłałeś do Jade wiadomość o urodzeniu się dziecka?
– Elizabeth zrobiła to w chwili, kiedy mała przyszła na świat.
– Czy trudno wysłać wiadomość do więzienia?
– Nie, jeśli pochodzi od rodziny sir Alexandra Kinrossa.
– Kiedy ma się odbyć rozprawa?
– W lipcu.
– Mamy dopiero maj. Biedaczka!
– To prawda.
Prasowe doniesienia o chińskiej pokojówce z Kinross i popełnionym przez nią przestępstwie prawie w ogóle nie docierały do Bede Evansa Talgartha. Całkowicie pochłonęły go wydarzenia, które spowodowały wrzenie wśród działaczy ruchu robotniczego. Członkowie Trades and Labour Council, naciskani przez przebiegłego Petera Brennana, dali się przekonać, że warto się zaangażować w politykę, i zaczęli przygotowywać program polityczny. Prace zostały przerwane przez strajki w sierpniu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku. Druzgocąca klęska związków zawodowych, które zaangażowały się w owe wydarzenia, jedynie zachęciła przywódców laburzystów do walki o zapewnienie białym robotnikom przedstawicielstwa w parlamencie. W październiku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku w zachodniej części Sydney odbyły się wybory uzupełniające. Laburzysci wystawili popieranego przez związki kandydata, który odniósł zwycięstwo. W ten oto sposób został zrobiony pierwszy krok w kierunku wyborów powszechnych w Nowej Południowej Walii. Miały się one odbyć w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim roku, było zatem dość czasu, żeby działacze mogli się odpowiednio przygotować, zwłaszcza że mieli już za sobą spory dotyczące kandydatów.
Kierownictwo Trades and Labour Council dopracowało oficjalny program laburzystów w kwietniu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego pierwszego roku, dokładnie na rok przed wyborami. W programie znalazły się postulaty równych praw wyborczych, powszechnego dostępu do bezpłatnej nauki, walki o realizację celów związków zawodowych, utworzenia banku państwowego i podjęcia odpowiednich działań w celu zniechęcenia Chińczyków do podejmowania pracy w Australii. Nie było zgody w kwestii podatków: niektórzy delegaci opowiadali się za podatkiem gruntowym, inni za jednym podatkiem, który obejmowałby wszystkich i wszystko. Program rozszerzono o reformę rządu. Tak oto powstała nowa partia polityczna, Labor Electoral League, a słowo Labor wymawiane było bez brytyjskiego „u” – labour. Z czasem partia ta przekształciła się w Australian Labor Party. Labor co łacinie oznacza „pracę, narzędzie”.
Potem wydarzyło się coś, czego nikt nie przewidział. Członkowie izby niższej parlamentu Nowej Południowej Walii byli świadkami poddania się Free Trade Party sir Henry'ego Parkesa głosowaniu o wotum nieufności. W rezultacie gubernator rozwiązał parlament i rozpisał przedterminowe wybory, które miały trwać od siedemnastego czerwca do trzeciego lipca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Niemal rok wcześniej, niż się spodziewano.
Działacze Labor gorączkowo próbowali znaleźć kandydatów do każdego okręgu wyborczego. Nie było to proste zadanie, zważywszy, że powierzchnia państwa liczyła prawie osiemset tysięcy kilometrów kwadratowych. Oczywiście, nie warto było stawać do rywalizacji w okręgach wyborczych, w których pełno było ludzi bogatych, niemniej i tak nie brakowało roboty. Do najbardziej oddalonych okręgów trzeba było wysyłać telegramy albo organizować wyprawy komitetu centralnego, skazując jego członków na spędzenie kilku dni w pociągach, dyliżansach, a nawet na końskim grzbiecie. To właśnie dlatego wybory miały trwać aż trzy tygodnie.
W okręgu wyborczym w Bourke, do którego jechało się z Sydney kilka dni, nikt nie przejmował się sprawami wielkiego miasta. Poważny problem stanowił tutaj natomiast napływ Afgańczyków i ich wielbłądów, które zdominowały przewóz towarów, puszczając z torbami białych Australijczyków, korzystających z wołów i potężnych dwukołowych wozów. Program polityczny Labor, opracowany przez mieszczuchów i górników z kopalni węgla kamiennego, nie uwzględniał problemu Afgańczyków ani wielbłądów, ale w Bourke tylko to się liczyło. W rezultacie tamtejsi działacze wdali się z Sydney w potworną awanturę. Niestety, Bourke musiało się poddać – w programie wyborczym nie będzie ani słowa o wielbłądach.
Ani Free Trade Party, ani Protectionist Party nie potraktowały poważne elektoratu Labor Electoral League, w związku z tym ich kampanie były jak zwykle niemrawe i pełne samozadowolenia. Polegały głównie na zapraszaniu ludzi interesu na lunch albo kolację oraz na całkowitym ignorowaniu klasy robotniczej. Free Traders nie chcieli żadnych taryf ani opłat za import, Protectionists myśleli o wsparciu miejscowego przemysłu za pomocą taryf i opłat za import. Obie partie spoglądały z odrazą na pochodzących z ludu kandydatów laborzystów.
Bede Talgarth pracował jak szalony w wybranej przez siebie południowo – zachodniej części Sydney, dzięki czemu został oficjalnym kandydatem laborzystów. Wówczas zaczął odwiedzać swoich przyszłych wyborców. Z trwogą obserwował przeprowadzane sondaże, ale ich wyniki dodawały mu pewności siebie. Był święcie przekonany, że zwykli ludzie pracy nie zechcą głosować na kandydatów, którzy nimi gardzą, zwłaszcza że obecnie mieli przynajmniej jakiś wybór i mogli oddać głos na człowieka, który wywodzi się z ich kręgów.
Ponieważ jego okręg wyborczy znajdował się w Sydney, Bede Talgarth szybko się dowiedział, że został członkiem niższej izby parlamentu. W miarę jak napływały wyniki, stopniowo poznawano stu czterdziestu jeden przyszłych parlamentarzystów. Trzydziestu pięciu z nich było członkami Labor.
Dotychczasowa równowaga parlamentu została zachwiana. Nie oznaczało to wcale, że laborzyści mieli się z czego cieszyć; szesnastu członków izby niższej reprezentowało elektorat wielkomiejski, dziewiętnastu wiejski. Nowo wybrani parlamentarzyści z wielkich miast (kobietom nie wolno było głosować, a tym bardziej kandydować do parlamentu) przeważnie byli aktywnymi związkowcami, podczas gdy ludzie z terenów wiejskich, poza kilkoma górnikami i jednym postrzygaczem owiec, w ogóle nie należeli do związków. Tylko dziesięciu członków izby niższej z ramienia Labor urodziło się w Australii, zaledwie czterech przekroczyło pięćdziesiątkę, a sześciu nie miało nawet trzydziestu lat. Była to grupka młodych mężczyzn, chętnych do zmienienia sceny politycznej Australii raz na zawsze. Chętnych, ale niedoświadczonych.
Co tam, do diabła! – pomyślał Bede Talgarth, kiedy został członkiem parlamentu. Jedynym sposobem na zdobycie doświadczenia jest skok na głęboką wodę. Słowa, które porywały tłumy w okręgu wyborczym w Sydney, teraz odbijały się echem w pomieszczeniu coraz bardziej zmęczonym retoryką Parkesa. Co prawda Stary Wielki Człowiek zdołał utrzymać tekę premiera, lecz obecnie, chcąc wygrać głosowanie, musiał zabiegać o względy aroganckich bufonów laborzystowskich (niestety, niektórzy z nich rzeczywiście byli aroganckimi bufonami). Zadanie tym trudniejsze, że grupka parlamentarzystów z Labor była wewnętrznie bardzo zróżnicowana i głęboko dotknięta ową wstrętną amerykańską zarazą – demokracją. Mniej więcej połowa ich opowiadała się za wolnym handlem, druga połowa za protekcjonizmem.
W lipcu, kiedy było już za późno na podjęcie jakichkolwiek działań, Bede Talgarth przypomniał sobie ów dzień w Kinross, kiedy Sam O'Donnell nie pojawił się w hotelu na lunch. „Drobne fiku – miku” – w ten sposób z dziwnym uśmieszkiem na ustach wytłumaczył kilkugodzinne spóźnienie. Och, to byłby jeszcze bardziej niewiarygodny dowód niż pies. Z pewnością nie zmieniłby decyzji sędziego, że Jade Wong, trzydziestosześcioletnia niezamężna Chinka z Kinross powinna zawisnąć.
Obawiając się masowych demonstracji, które mogłyby towarzyszyć przewiezieniu Jade do Sydney, podjęto decyzję, że zostanie powieszona na specjalnie skonstruowanej szubienicy w więzieniu w Bathurst i że egzekucja będzie zamknięta dla dziennikarzy oraz publiczności.
Sędzia, członek Sądu Najwyższego Nowej Południowej Walii, był naprawdę wyjątkowo sprawiedliwy, ale Jade przez cały czas uparcie powtarzała, że zabiła Samuela O'Donnella w opisany sposób i że jest dumna z tego, co zrobiła, ponieważ Sam uwiódł jej maleńką Anne.
– Nie mam wyboru – powiedział sędzia podczas przemówienia dla kilku osób, którym pozwolono wejść. – Było to morderstwo z pełną premedytacją. Zostało nie tylko starannie zaplanowane, ale też popełnione z zimną krwią i wyrachowaniem. Aż trudno w to uwierzyć, zważywszy na przeszłość i całą karierę panny Wong. Jednak nic nie stało się przez przypadek. Może najbardziej przerażające było to, że panna Wong przyszyła ofierze powieki do brwi. Zamordowany musiał patrzeć na własne okaleczenie i śmierć. Co więcej, panna Wong ani słowem, ani w żaden inny sposób nie okazała cienia skruchy. – Jego lordowska mość wziął z ławki kawałek czarnego materiału i zawiązał go na szczycie swojej peruki. – Niniejszym skazuję oskarżoną na śmierć przez powieszenie.
Alexander przyjechał z Kinross, żeby wysłuchać wyroku. Twarz Jade się nie zmieniła, a jej uśmiech nie stracił naturalności. W ogromnych, brązowych oczach nie było ani cienia strachu, ani śladu skruchy. Chinka wyglądała na szczęśliwą.
Egzekucja odbyła się tydzień później, o ósmej rano w chłodny, deszczowy lipcowy dzionek. Góry wokół Bathurst pokryte były śniegiem, wiał lodowaty wiatr, który szarpał płaszcz Alexandra, owijał mu go wokół kolan i uniemożliwiał rozłożenie parasola.
Poprzedniego dnia Alexander spotkał się z Jade w jej celi i przekazał jej cztery listy: jeden od ojca, jeden od Ruby, jeden od Elizabeth i jeden od Nell. W imieniu Anny ofiarował Chince pukiel włosów. To ucieszyło Jade o wiele bardziej niż wszystkie słowa zawarte w listach.
– Położę je na piersi – obiecała, całując włosy. – Czy Dolly czuje się dobrze?
– Szybko rośnie i jak na dziesięciotygodniowe niemowlę wygląda całkiem normalnie. Czy mogę coś dla ciebie zrobić, Jade?
– Proszę się zatroszczyć o moją maleńką Anne i przysiąc mi na głowę Nell, że nigdy nie odda jej pan do przytułku.
– Przyrzekam.
– W takim razie zrobiłam wszystko, co miałam zrobić – powiedziała z uśmiechem.
Gdy wyprowadzono Jade, miała na sobie czarne spodnie i czarny kaftan, długie włosy upięła na czubku głowy. Wyglądało na to, że deszcz jej w ogóle nie przeszkadza. Sprawiała wrażenie spokojnej i szła prosto przed siebie, nie potykając się. Nie było żadnego kapłana; Jade utrzymywała, iż nie potrzebuje pociechy duchowej, zwłaszcza że nie została ochrzczona, a zatem nie jest chrześcijanką.
Strażnik więzienny ustawił ją na środku zapadni, jego kolega związał jej ręce za plecami i spętał kostki. Kiedy chcieli założyć jej kaptur na głowę, tak długo i gwałtownie protestowała, że zrezygnowali. Kat zrobił krok do przodu, założył jej pętlę na szyję, poprawił sznur tak, żeby węzeł znajdował się za lewym uchem, po czym zacisnął sznur. Jade w ogóle nie interesowała się tym, co się wokół niej działo, jakby już była martwa.
Mogło się wydawać, że wszystko trwało zaledwie kilka sekund, chociaż w rzeczywistości ciągnęło się przez godzinę. Kat przesunął dźwignię, zapadnia runęła w dół z głośnym hukiem. Jade osunęła się na taką odległość, jaka wystarczała, by lina skręciła jej kark, nie urywając głowy. Nie było żadnej szarpaniny ani drgawek Odziana na czarno drobniutka, nieszkodliwa postać odwróciła się lekko. Miała spokojną twarz – taką samą jak od początku.
– Nie widziałem dotąd skazańca, który wykazałby się tak ogromną odwagą – powiedział dyrektor więzienia, który stał obok Alexandra. – Wredna robota.
Szybko załatwiono wszelkie formalności. Bezpośrednio po potwierdzeniu przez koronera, że Jade nie żyje, Alexander miał zabrać zwłoki, które postanowiono spalić u Sunga. Obaj panowie zadecydowali, że popioły dziewczyny nie zostaną odesłane do domu, do Chin, ani nie wrócą do Sama Wonga. Sung, który ze strachu przed ewentualną zemstą trzymał się z dala od całej sprawy, wpadł na pomysł, który jego zdaniem bardzo spodobałby się Jade. Alexander z całego serca go poparł. W środku nocy Sung osobiście miał się zakraść na cmentarz w Kinross i zakopać prochy Jade w ogromnej hałdzie ziemi na grobie Sama O'Donnella. Przez całą wieczność – albo przynajmniej przez znaczną jej część – morderczyni Sama O'Donnella będzie się znajdować tuż nad jego niewielką, tanią trumną.
– Chciałbym dostać z powrotem listy panny Wong – powiedział Alexander do dyrektora więzienia.
– Nie stójmy tak na deszczu – zaproponował mężczyzna, ruszając przed siebie. – Chce je pan przeczytać?
– Nie, chcę je spalić, nim ktoś inny je przeczyta. Były przeznaczone tylko dla niej. Mam nadzieją, że pomoże mi pan w tym. Wolałbym nie zobaczyć ich w gazetach.
Dyrektor, widząc zdecydowanie i determinacją Alexandra, od razu zrezygnował ze swoich zamiarów.
– Oczywiście, sir Alexandrze, oczywiście! – zapewnił szczerze. – W moim salonie jest kominek, przy którym możemy się wysuszyć. Może wypije pan filiżanką herbaty?
Kiedy w marcu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego drugiego roku Nell rozpoczęła studia inżynieryjne na uniwersytecie w Sydney, była bardzo młoda – miała zaledwie szesnaście lat. Alexander zrobił dla niej wszystko, co mógł. Wydział mieścił się w parterowym, stosunkowo przestronnym, białym budyneczku, który uważano za tymczasowy, póki nie wybuduje się nowego. Stał obok głównego gmachu uniwersytetu od strony Parramatta Road i miał werandę, przed którą rosły pomidory. Alexander, nie siląc się na subtelności, oświadczył dziekanowi wydziału nauk ścisłych, profesorowi inżynierii Williamowi Warrenowi, że przekaże uczelni ogromną kwotę na nowy budynek, pod warunkiem, że Nell i jej chińscy koledzy nie będą prześladowani przez wykładowców. Profesor Warren z bólem serca obiecał Alexandrowi, że jego córka, Wo Ching, Chan Min i Lo Chce będą traktowani jak wszyscy biali studenci tejże uczelni… ale też nie będą faworyzowani – co to, to nie.
Alexander uśmiechnął się i uniósł brwi.
– Przekona się pan, panie profesorze, że ani mojej córki, ani młodych Chińczyków nie trzeba faworyzować. I bez tego zostaną prymusami wśród pańskich studentów.
Kupił im pięć małych, sąsiadujących ze sobą domków z tarasami, w miejscu gdzie Glebe łączy się z Parramatta Road, i dobudował przewiązki, żeby mogli utrzymywać między sobą kontakt. Każdy z piątki studentów (piątym był Donny Wilkins) miał na poddaszu pokoje dla służby. Oczywiście, Nell zabrała ze sobą Butterfly Wing.
W pierwszym tygodniu nauki wśród studentów spoza Kinross zapanowało ogromne oburzenie na widok dziewczyny w ich szeregach. Początkowo dwudziestu kilku starszych studentów prawie zagroziło buntem, ale delegacja gniewnych, która udała się do gabinetu profesora Warrena, dość szybko stamtąd wyszła.
– W takim razie – oświadczył Roger Doman, który był na ostatnim roku studiów – będziemy musieli sami ją stąd wykurzyć. – Zrobił groźną minę. – Żółtków również.
Niezależnie od tego, gdzie poszła Nell, rozlegały się wycia i syki; jeśli miała cokolwiek zrobić w laboratorium, skutecznie jej to uniemożliwiano, jej notatki kradziono, a podręczniki bez przerwy znikały. To nie zniechęciło Nell. Wkrótce udowodniła, że jest o niebo lepsza od całej reszty pod względem inteligencji, wiedzy i możliwości. Jeśli w pierwszym tygodniu chłopcy twierdzili, że jej nienawidzą, było to nic w porównaniu z tym, co poczuli, gdy pokazała, że bez cienia skrupułów potrafi ich upokarzać w obecności profesora Warrena i niewielkiej grupki wykładowców. Z ogromną satysfakcją poprawiała obliczenia kolegów, wykazywała, że ich wnioski są błędne i że w porównaniu z nianie nie wiedzą o silnikach parowych… w porównaniu z nią i Chińczykami, co powodowało dodatkowy wstyd.
Największą obelgą dla białych studentów był fakt, że Nell korzystała z wydziałowej ubikacji, która znajdowała się w osobnym budyneczku i nigdy nie była przeznaczona dla kobiet. Początkowo użytkownicy zamykali się w kabinach, ilekroć pojawiała się Nell, potem Doman i jego kumple uznali, że lepiej zrobią, jeśli zaczną się nieprzyzwoicie zachowywać: odsłaniać penisy, załatwiać się obok niej na podłogę, paskudzić w kabinach, zdejmować drzwi.
Problem polegał na tym, że Nell nie grała fair i nie stosowała babskich sztuczek. Zamiast wybuchnąć płaczem po prostu brała odwet. Gdy Doman zaczął wymachiwać penisem, tęgo po nim oberwał, aż się zwinął wpół. Pogardliwe uwagi Nell na temat rozmiarów przyrodzenia – czy dla tej dziewczyny nie ma nic świętego? – wkrótce zmusiły sikających chłopców do ukrywania swoich członków w chwili, kiedy wchodziła. Również bez żadnych skrupułów poradziła sobie z brudem; po prostu poszła po profesora Warrena i przyprowadziła go do ubikacji.
– Prosisz się, idiotko, żeby cię przelecieć! – prychnął Doman, kiedy przydybał ją wkrótce potem, gdy biali studenci zostali oddelegowani do wyszorowania całego przybytku i usłyszeli, że w przyszłości mają się odpowiednio zachowywać.
Czy Nell zadrżała? Zaniemówiła albo straciła panowanie nad sobą? Nie. Pogardliwym spojrzeniem zmierzyła od stóp do głów przywódcę z ostatniego roku i powiedziała:
– Nie zdołałbyś przelecieć nawet krowy, Rogerze. Trzeba ci go possać, ty zboczeńcu.
– Suka! – warknął.
W jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
– To samo można powiedzieć o tobie, popaprańcu. Wyglądało na to, że jedynym sposobem na pozbycie się Nell Kinross jest użycie brutalnej siły; ta suka była wyszczekana jak poganiacz wołów i potrafiła się bezwzględnie mścić. Nie przestrzegała żadnych zasad, a już z pewnością nie zachowywała się jak dziewczyna.
Miesiąc po rozpoczęciu roku akademickiego chłopcy postanowili spuścić tęgie lanie jej i żółtkom. Starannie wszystko zaplanowali. Postanowili zaczekać na nich, gdy całą grupką będą wracali do domu wyludnioną drożyną prowadzącą przez zagajnik, gdzie za jakiś czas planowano wybudować stadion uniwersytecki. Jedyny problem stanowił biały chłopiec, Donny Wilkins, w końcu jednak napastnicy doszli do wniosku, że Donny już udowodnił, po której stronie stoi, w związku z czym on również powinien ponieść karę. Grupka napastników składała się z dwunastu silnych mężczyzn, którzy uzbroili się w kije do krykieta i worki z piaskiem. Sam Doman zabrał pejcz, którym miał zamiar po ujarzmieniu swojej koleżanki i jej żółtych towarzyszy zostawić ślady na gołych plecach panny Kinross.
Niestety, nic nie poszło zgodnie z planem. Napadnięci: Nell, Donny i trzej Chińczycy, zachowywali się jak… jak… wirujący derwisze. Tylko w ten sposób Roger Doman potrafił to opisać, gdy po całym zajściu opatrywano mu rany.
Kopali, walili bokiem dłoni, ze śmieszną łatwością powybijali napastnikom z rąk kije i worki z piaskiem, rzucali starszymi kolegami w powietrzu, wdeptywali ich w ziemię, wybijali im barki, nawet złamali jakąś rękę czy dwie.
– Spójrz prawdzie w oczy, Rogerze – oświadczyła Nell, ciężko dysząc, gdy po kilku sekundach walka dobiegła końca. – Nie jesteś dla nas żadnym przeciwnikiem. Jako inżynier górnictwa lepiej przełknij tę kluchę, bo inaczej mój tatuś dopilnuje, żebyś nigdzie w Australii nie dostał żadnej pracy.
To było najgorsze. Ta suka miała władzę i bez skrupułów ją wykorzystywała.
Tak więc nim nowi studenci zostali rozesłani do różnych warsztatów w przemysłowych dzielnicach Sydney, męska opozycja w stosunku do dziewczyny w ich szeregach zmarła wstydliwą śmiercią, a Nell Kinross stała się sławna na wszystkich wydziałach uniwersytetu – od sztuk pięknych po medycynę. Zafascynowany profesor Warren – tak samo przeciwny kobietom na inżynierii jak jego słuchacze – przyznał w głębi duszy, że niektóre kobiety są po prostu zbyt silne, by mężczyźni zdołali się ich pozbyć, stosując tradycyjne metody. Poza tym Nell była najlepszą studentką, jaką kiedykolwiek miał w życiu, a jej wiedza matematyczna naprawdę go oczarowała.
Mogłoby się wydawać, iż Nell została stworzona do tego, by stać się przywódczynią niewielkiej grupki odważnych dziewcząt, które studiowały na uniwersytecie, że zdobędzie ich głosy i będzie walczyć o równe prawa kobiet. Tak się jednak nie stało – głównie dlatego, że po uporaniu się z własnymi problemami Nell Kinross nie wykazywała najmniejszego zainteresowania koleżankami, które studiowały głównie na wydziale sztuk pięknych. W głębi duszy Nell była bardzo męska, dlatego uważała pozostałe studentki za nudne, nawet jeśli były – jak same to określały – feministkami i wysuwały uzasadnione postulaty.
Podczas pierwszego roku studiów Nell w Nowej Południowej Walii nastał kryzys ekonomiczny. W związku z tym niektórzy studenci inżynierii musieli liczyć każdego pensa i martwić się, czy ich rodzice będą mogli pozwolić sobie na utrzymanie pociech na studiach, które były tak absorbujące, że uniemożliwiały podjęcie jakiejś pracy, nawet w niepełnym wymiarze godzin. Za namową Nell Alexander ufundował stypendia dla tych studentów, którzy nie mogli kontynuować nauki. Powinni być dziewczynie wdzięczni, ale, oczywiście, tak się nie stało. Stypendia zostały przyjęte, ale Nell przeklinano jeszcze bardziej – tym razem za powiązania i możliwość zdobycia dodatkowych funduszy.
– To niesprawiedliwe! – krzyknął Donny Wilkins. – Powinni dziękować ci na kolanach, a tymczasem wrócili do wycia i syczenia, gdy tylko się pojawisz.
– Jestem pionierką – oświadczyła nieugięta i obojętna na wszystko Nell. – Jestem kobietą w świecie mężczyzn. Mężczyźni zdają sobie sprawę, że moja obecność właściwie się nie liczy, mimo to jest brzemienna w skutkach. Po mnie już nigdy nie będą w stanie utrzymać dziewcząt z dala od uniwersytetu, nawet jeśli ich tatusiem nie będzie sir Alexander Kinross. – Uroczo się roześmiała. – Pewnego dnia będą musieli wybudować ubikację dla kobiet, a to, Donny, będzie oznaczało koniec oporu.
„Praktyki”, jak je nazywano, miały zapewnić studentom nabycie podstawowych umiejętności. Podręczniki i teoria to za mało; profesor Warren wyznawał zasadę, że inżynier musi umieć spawać, lutować i obrabiać metal tak samo jak każdy robotnik, a jeśli ma być inżynierem górnictwa, powinien również pracować na przodku, zakładać i odpalać ładunki wybuchowe, wiercić otwory i radzić sobie z urobkiem – niezależnie od tego, czy jest to węgiel, czy złoto, miedź albo inny wydobywany w kopalniach minerał. Przyszli inżynierowie górnictwa na pierwszym roku nie mieli praktyk; ich nauka obejmowała tylko zajęcia w fabrykach i odlewniach.
W przypadku Nell właściciele zakładów przemysłowych musieli wcześniej zostać poinformowani, że studentka jest kobietą, i zgodzić się na jej pracę. Nie było problemów w fabrykach, które współpracowały – albo chciały współpracować – z Apocalypse Enterprises, ale gdzie indziej nikt jej nie chciał. Nie powstrzymało to jednak Nell i pod koniec roku postanowiła odbyć praktykę w fabryce w południowo – zachodniej części Sydney, ponieważ stosowano tam nowe metody, które w przyszłości mogły zrewolucjonizować wiercenie otworów w twardej skale. Ponieważ Apokalipsa była wielkim klientem zakładów, Nell otrzymała zgodę dyrekcji, ale zaraz potem poinformowano ją, że działający na terenie zakładu związek metalowców nie zgadza się na obecność kobiety na hali, a tym bardziej na to, by obsługiwała ona jakąkolwiek maszynę.
Nawet sir Alexander Kinross nie mógł poradzić sobie z tym problemem; Nell była zdana na własne siły. Najpierw postanowiła porozmawiać z mężem zaufania, który pełnił funkcję łącznika między robotnikami z fabryki a kwaterą główną związku zawodowego. Spotkanie było bardzo burzliwe i wcale nie przebiegło po myśli przedstawiciela związków, który sądził, że odeśle kapitalistyczną sukę tonącą we łzach. Był szkockim bigotem, który uważał sir Alexandra Kinrossa za wroga, i uroczyście przyrzekł Nell, że szybciej umrze, niż wpuści jakąkolwiek kobietę na halę. Wtedy usłyszał całą serię retorycznych pytań, a kiedy doprowadzony do rozpaczy, siarczyście zaklął, ona odpowiedziała równie soczystym przekleństwem.
– Ona jest gorsza od przeciętnej kobiety – powiedział kilku kumplom po wyjściu Nell. – To mężczyzna w damskim ubraniu.
Co dalej? – zastanawiała się Nell, zdecydowana wygrać, niezależnie od tego, ile ją to będzie kosztowało. Stary cap! Mężów zaufania zazwyczaj wybierano spośród najbardziej leniwych i najmniej kompetentnych pracowników należących do związku, dlatego kurczowo trzymali się ciepłej posadki. Związek bronił ich i chronił przed zbyt ciężką pracą. Angusie Robertsonie, zaakceptujesz mnie, niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się przed tym bronił!
Przejrzawszy gazety laborzystowskie w rodzaju „Workera”, wpadła na pomysł, jak powinien wyglądać jej następny ruch: musi zwrócić się o pomoc do miejscowego członka izby niższej parlamentu, zaprzysięgłego republikanina i oddanego socjalisty. Nazywał się Bede Talgarth!
Bede Talgarth! Przecież to stary znajomy! No, może nie znajomy – poprawiła się – ale kiedyś jadła z nim lunch w Kinross. Poszła więc do jego biura poselskiego przy Macquarie Street, jednak nie przyjęto jej, ponieważ – jak powiedział sekretarz Bede – ani nie była jednym z jego wyborców, ani nie należała do związków. Sekretarz, który jednocześnie pełnił funkcję sekretarza kilku innych parlamentarzystów, był żylastym, niskim człowieczkiem, który tylko na nią prychnął i powiedział, żeby zmykała i urodziła garstkę dzieci, jak przystało na przyzwoitą kobietę.
Wystarczyło kilka pytań w bibliotece parlamentarnej, by dowiedzieć się, że Bede Talgarth, były górnik, stary kawaler, urodzony dwunastego maja tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego roku, mieszka w Arncliffe. Było to słabo zaludnione przedmieście nieopodal Botany Bay, w pobliżu fabryki. Skoro nie może zobaczyć się z Bede w jego biurze, odwiedzi go w domowych pieleszach. Mieszkał w małym domku, który pochodził jeszcze z czasów, kiedy do Australii przywożono skazańców. Został zbudowany z piaskowca i stał na niewielkiej działce, o którą wyraźnie nikt nie dbał.
Nell odważnie podeszła do łuszczących się, ciemnozielonych drzwi i uderzyła kołatką. Nikt nie zareagował. Po kilku próbach i dziesięciu minutach czekania dziewczyna opuściła stanowisko przy frontowych drzwiach i obeszła dom, zaglądając przez grube zasłony i brudne szyby okienne. Zobaczyła wysypujące się śmieci przy tylnych drzwiach i poczuła smród, który dochodził z ubikacji na podwórku, na tyłach domu.
Nell postanowiła zaczekać, aż Bede Talgarth wróci do domu, a ponieważ nigdy nie lubiła bezczynności, zaczęła wyrywać chwasty wokół domu. Kwiatom i warzywom trudno rosnąć na tak ubogiej, piaszczystej ziemi – pomyślała, rzucając zielsko na kupkę, która szybko zmieniła się w pagórek.
Dopiero o zmierzchu Bede pojawił się w zniszczonej bramie w parkanie, który oddzielał jego posesję od chodnika. Najpierw poczuł zapach powyrywanych z korzeniami roślin, potem ujrzał imponującą kupkę chwastów. Tylko kim był ogrodnik, który wykonał tak niewdzięczne zadanie?
Znalazł go za domem. Była to wysoka, smukła dziewczyna w ciemnoszarej bawełnianej sukni, która sięgała jej niemal do kostek. Suknia była bezkształtna, pozbawiona dekoltu i miała długie rękawy, podwinięte teraz powyżej ostrych, kościstych łokci. Bede nie poznał Nell, nawet gdy się wyprostowała i spojrzała na niego.
– To miejsce to prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy – powiedziała, wycierając brudne ręce o spódnicę. – Łatwo zauważyć, że jest pan kawalerem, który z przyjemnością je potrawy z puszki i jako stołka chętnie używa skrzynki po pomarańczach. Uważam jednak, że jeśli brakuje panu pieniędzy, mógłby pan wykorzystać niewielką ilość gnoju, zasilić nim glebę i hodować warzywa, zwłaszcza że trochę ruchu dobrze by panu zrobiło. Zaczyna panu rosnąć brzuszek, panie Talgarth.
Aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę i bardzo go to złościło, więc uwaga Nell wywołała u niego rozgoryczenie. Jednocześnie jednak rozpoznał jej szorstki, apodyktyczny głos, dlatego patrzył na nią zdumiony.
– Nell Kinross?! – krzyknął. – Co pani tu, do diabła, robi?!
– Pielę – odparła.
Błękitne oczy Nell bacznie przyjrzały się jego granatowemu, trzyczęściowemu garniturowi, celuloidowemu kołnierzykowi i mankietom, klubowemu krawatowi i spinkom.
– Wszedł pan w wielki świat, co?
– Nawet laborzyści muszą się dostosować pod względem stroju – powiedział ostrożnie.
– W takim razie dobrze, że mamy dzisiaj piątek. Może pan włożyć jakieś stare łachy i spędzić weekend wśród chwastów.
– Weekendy spędzam wśród swoich wyborców – wyjaśnił sztywno.
– Jedząc ciastka, popijając słodką herbatę, pochłaniając babeczki z dżemem i śmietaną, a później ogromne kufle piwa. Umrze pan przed czterdziestką, panie Talgarth, chyba że wcześniej zmieni pan tryb życia.
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak bardzo przejmuje się pani moim zdrowiem, panno Kinross! – warknął. – Sądzę, że czegoś pani ode mnie potrzebuje. O co chodzi?
– Chciałabym wejść do środka i wypić filiżankę herbaty. Skrzywił się.
– Tam nie jest… hm… zbyt czysto.
– Nie zakładałam, że będzie. Pańskie zasłony aż się proszą o pranie, a okna należałoby umyć. Na szczęście herbatę robi się z wrzącej wody, więc z pewnością jakoś to przeżyję.
Stała i czekała z uniesionymi brwiami. Miała szyderczą minę, ale jej oczy błyszczały łobuzersko. Ciężko westchnął.
– W takim razie proszę, pani pierwsza.
Tylne drzwi prowadziły do pralni z dwiema betonowymi wannami do prania i kurkiem z wodą.
– Przynajmniej ma pan bieżącą wodę – zauważyła. – Dlaczego zatem pański wychodek wciąż znajduje się na podwórku?
– Nie ma kanalizacji – wyjaśnił krótko.
Wprowadził ją do małej kuchni, w której był zlew, piecyk gazowy z czterema palnikami i duży stół z wetkniętymi pod blat drewnianymi krzesłami. Kremowożołte ściany upstrzone były przez muchy; ogromna liczba drobnych kropek tworzyła swoisty wzór. Na stole widać było nieco większe ślady pozostawione przez karaluchy, a na podłodze walały się odchody myszy i szczurów.
– Naprawdę nie może pan tak mieszkać – oświadczyła Nell.
Wysunęła krzesło i usiadła na nim. Z dużej torby wyjęła chusteczkę do nosa i przetarła nią stół, by zrobić czyste miejsce pod łokieć.
– Obecnie parlament płaci panu całkiem niezłe wynagrodzenie, prawda? Niech pan wynajmie kogoś, kto będzie panu sprzątał.
– Nie mogę tego zrobić! – krzyknął, coraz bardziej zdenerwowany jej pogardliwymi uwagami. – Jestem laborzystą, nie zatrudniam służby!
– Bzdury! – powiedziała pogardliwie. – Jeśli chce pan mieć argument z socjalistycznego punktu widzenia, proszę, oto on: daje pan pracę komuś, kto prawdopodobnie rozpaczliwie szuka możliwości zarobienia odrobiny pieniędzy, i dzieli się pan swoim bogactwem z jednym z wyborców. Prawdopodobnie będzie to kobieta, więc w przyszłości nie odda na pana głosu, ale jestem pewna, że jej mąż to zrobi.
– Jej mąż prawdopodobnie już go na mnie oddał.
– Pewnego dnia kobiety też będą głosować, panie Talgarth. Nie można mówić o równości i demokracji, nie dostrzegając, że kobieta to też obywatel.
– Jestem zdecydowanym wrogiem posiadania służby.
– W takim razie nie musi pan traktować jej jak służącej. Niech pan potraktuje ją tak, jak na to zasługuje: jak osobę dobrą w swoim zawodzie, który polega na sprzątaniu. Nie ma w tym żadnej hańby, prawda? Niech pan jej dobrze i w terminie płaci, dziękuje za wspaniałą pracę i sprawi, żeby czuła się potrzebna. Nie zaszkodzi pan sobie u swoich wyborców, jeśli jakaś kobieta w gronie swoich przyjaciółek będzie pana wychwalała pod niebiosa jako demokratycznego pracodawcę. Owszem, to mężczyźni głosują, ale kobiety mogą wpływać na ich głosy, i jestem pewna, że często to robią. Niech więc pan zatrudni kobietę, która nie pozwoli, żeby rósł panu brzuch.
– Ma pani rację – ustąpił niechętnie, wlewając wrzącą wodę do jej filiżanki. Stuknął o stół cukierniczką. – Karaluchy zostawiły na niej swoje ślady, obawiam się również, że nie mam mleka.
– Niech pan sobie kupi skrzynię z lodem. W Arncliffe na pewno jest jakiś sprzedawca lodu. Wychodząc, wcale nie musiałby pan zamykać przed nim domu; nie ma tu niczego, co warto byłoby ukraść. Będzie się pan również musiał pozbyć karaluchów. Żyją w kratkach ściekowych, szambach, wszędzie tam, gdzie jest brud, a kiedy się najedzą, zwracają pożywienie. Widzi pan to, co ja? Na brzegu cukierniczki? To śmiertelna pułapka. Idę o zakład, że w Arncliffe dużo ludzi choruje na tyfus, nie mówiąc już o syfilisie i chorobie Heine – Medina. Jest pan parlamentarzystą. Weźcie się za ścieki. Sydney będzie niebezpiecznym miejscem, dopóki ludzie nie nauczą się czystości. Wytępcie szczury i myszy, bo inaczej pewnego dnia wybuchnie plaga dymienicy morowej.
Nell przyjęła od niego filiżankę czarnej, gorzkiej herbaty i wypiła ją z przyjemnością.
– Chce pani w przyszłości zostać inżynierem, prawda? – spytał cicho. – Ale mówi pani bardziej jak lekarz.
– Tak, właśnie kończę pierwszy rok inżynierii, ale tak naprawdę marzę o tym, żeby zostać lekarzem, zwłaszcza że teraz otworzyli przed kobietami podwoje medycyny.
Niezależnie od tego, jak bardzo go wkurzała, lubił ją. Była taka rzeczowa, taka logiczna, nie użalała się nad sobą, a mimo krytycznych uwag, jakich mu nie szczędziła, wcale nie brzydziła się jego kawalerskimi przyzwyczajeniami. Nell Kinross po prostu lubiła udzielać rozsądnych rad. Szkoda, że jest po przeciwnej stronie barykady – pomyślał. Byłaby cennym nabytkiem w naszych szeregach, nawet gdyby tylko działała poza sceną.
Ku jej ogromnej uciesze przysunął skrzynkę po pomarańczach, żeby na niej usiąść – tak jak przypuszczała, nie przejmował się sprawami materialnymi. Jak bardzo musi go denerwować konieczność noszenia garnituru! Idę o zakład – pomyślała – że gdy w weekendy odwiedza swoich wyborców, wkłada spodnie robocze i podwija rękawy.
– Mam pomysł – powiedziała nagle, wyciągając rękę z filiżanką po dolewkę herbaty. – Zamiast jeść ciastka czy babeczki z dżemem i śmietaną, kiedy walczy pan o głosy, mógłby pan zaproponować, że będzie kopał pan doły, porąbie drewno, po – przesuwa meble. Będzie pan miał trochę ruchu i zabraknie panu czasu na to, żeby się opychać.
– Dlaczego pani tu przyszła, panno Kinross? – spytał. – Co mogę dla pani zrobić?
– Mów do mnie „Nell”, a ja będę mówić do ciebie „Bede”. To takie ciekawe imię, Bede. Wiesz coś o swoim patronie?
– To imię rodzinne – wyjaśnił.
– Nosił je czcigodny Bede, mnich z Northumberland. Podobno pieszo pokonał całą drogę do Rzymu i z powrotem. Napisał pierwszą prawdziwą historię Anglików, chociaż nie wiadomo, czy był Anglosasem, czy Celtem. Żył na przełomie siódmego i ósmego wieku naszej ery i był bardzo dobrym, wręcz świętym człowiekiem.
– To nie ja – zapewnił beztrosko. – Skąd wiesz takie rzeczy?
– Czytam – odparła szczerze. – W Kinross oprócz tego nie było nic do roboty, póki ciocia Ruby nie dała mi zajęcia. To dlatego inżynieria nie sprawia mi żadnych problemów: bardzo dobrze znam teorię, nowinki, a zwłaszcza górnictwo. Potrzebny mi tylko dyplom.
– Wciąż mi nie powiedziałaś, o co ci chodzi.
– Chcę, żebyś porozmawiał z pewnym wrednym starym Szkotem, Angusem Robertsonem, który jest mężem zaufania w Constantine Drills. Chcę odbyć tam praktykę, a właściciele wyrazili już na to zgodę. Tymczasem Robertson powiedział prosto z mostu: „Nie”.
– No tak, metalowcy. Nie rozumiem, dlaczego czują się zagrożeni przez kobietę. Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek dama, nawet ty, chciała wiercić, spawać, walić młotkiem, kuć i robić wszystko inne, co robi się ze stalą.
– Nie, chcę opanować sztukę obrabiania stali na tokarce. Żaden inżynier nie może zaprojektować stalowych elementów, nie znając możliwości tokarki.
– Zgadzam się, że praktyka zawodowa to podstawa.
Bede wykrzywił usta, zmarszczył czoło i wbił wzrok w nie – wypitą herbatę.
– W porządku. Porozmawiam z Angusem. Muszę również przekonać przywódców związkowych. Mogą wywrzeć na niego większy nacisk niż ja.
– To wszystko, o co proszę – wyjaśniła Nell, wstając.
– Jak mogę się z tobą skontaktować?
– Mam w domu telefon. Jeśli odpowiedź będzie brzmiała „tak”, możesz przyjść do mnie na kolację i zjeść coś zdrowego.
– A tak przy okazji, Nell, ile masz lat?
– Szesnaście i… hmmm… osiem dziesiątych.
– Jezu! – jęknął, oblewając się zimnym potem.
– Przestań panikować – powiedziała pogardliwie, wychodząc. – Potrafię zatroszczyć się o siebie.
Z pewnością – pomyślał, patrząc, jak znika za zakrętem. Jezu! Za coś takiego grozi więzienie, tymczasem on miał ją w swoim domu! Chociaż, z drugiej strony, nikt o tym nie wie, więc jakie to ma znaczenie?
Oczywiście, miała rację. Wszyscy wyborcy serdecznie mu współczuli, ponieważ był kawalerem, mieszkał w okropnym domu i nie potrafił zająć się sobą. Dlatego podczas spotkań zawsze proponowali mu jedzenie. Jak miał wyjaśnić tym ludziom, że członkowie parlamentu w dniach, w których zasiadają w wysokiej izbie, dostają wspaniały lunch? Że Trades and Labour Council też zapewnia jedzenie? Rzeczywiście może pomachać w ogródku motyką i zatrudnić do sprzątania – oczywiście, za przyzwoite wynagrodzenie – rozpaczliwie biedną kobietę. Założy łapki na myszy i szczury, rozsypie trutkę dla karaluchów, kupi lep na muchy i zawiesi go pod sufitem. Nie chcę umrzeć przed czterdziestką – pomyślał – zauważyłem jednak, że mój przewód pokarmowy nie funkcjonuje tak, jak powinien. Jeżeli mój dom będzie czystszy, może nie będę miał tych okropnych boleści. Nell Kinross ma szesnaście lat, ale potrafi tak wkurzyć, jakby miała sześćdziesiąt.
Odpowiedź brzmiała „tak”, jednak pod warunkiem, że Nell wcześniej znituje dwa stalowe talerze. Jeśli zdoła to zrobić, będzie mogła pracować na tokarce do metalu. Chociaż Angus Robertson niechętnie to przyznał, musiał oznajmić, że nitowanie wypadło dobrze, gdy jednak Nell przyszła do fabryki trzy dni później na praktykę, okazało się, że zakład stoi.
– Silnik parowy się zepsuł – wyjaśnił Angus Robertson z ukrywanym zadowoleniem – a nasz mechanik jest chory.
– Proszę, proszę – dziwiła się Nell, podchodząc do miejsca, gdzie stał silnik, i odpychając na bok trzech mężczyzn, żeby lepiej przyjrzeć się urządzeniu. – Bardzo chory? Ma gorączkę?
– Nie – odparł Angus, z zafascynowaniem obserwując, jak dziewczyna uważnie ogląda zawór, który regulował ilość pary wpadającej do komory spalania. – Ma reumatyzm.
– Jutro przyniosę panu dla niego specjalny proszek w torebkach. Proszę mu powiedzieć, żeby zażywał po jednej torebce trzy razy dziennie i popijał dużą ilością wody. To stare chińskie lekarstwo na bóle reumatyczne i gorączkę – wyjaśniła Nell, jedną ręką szukając narzędzia i nie znajdując go. – Proszę mi podać klucz nasadowy.
– Chińska trucizna? – wzdrygnął się Angus, dramatycznie sapiąc. – Na pewno nie dam tego Johnny'emu!
– Bzdury! – warknęła Nell, wywijając kluczem. – W tym proszku jest przede wszystkim kora wierzby, wymieszana z korzystnymi dla zdrowia ziołami. Nie ma oka traszki ani żabiego udka. – Wskazała na zawór z miną kogoś, kto nie może uwierzyć, że tej awarii nie zdołano usunąć wcześniej. – Ciężarki nawaliły, panie Robertson. Zostały zerwane dwa uchwyty. Naprawa nie potrwa długo.
Po dwóch godzinach zawór działał, wszystko było na swoim miejscu, paski podtrzymywały ciężarki – dwie mosiężne kulki wielkości piłeczek pingpongowych. Kulki wystrzeliły do góry, zawór otworzył się, by wpuścić odpowiednią ilość pary do komory spalania, koło napędowe zaczęło się obracać, uruchamiając całą maszynerię, którą zasilał silnik parowy.
Bede Talgarth odwrócił się, by spojrzeć, co się dzieje; to samo zrobił współwłaściciel Constantine Drills, Arthur Constantine.
– Czy jest coś, czego ona nie wie albo nie umie zrobić? – spytał Arthur Constantine, zwracając się do Bede.
– Prawdę mówiąc, tak samo jak pan nic o niej nie wiem – wyznał Bede sztywno, ponieważ spotkanie kapitalisty z socjalistą wykluczało wszelkie poufałości – przypuszczam jednak, że jej ojciec dużo potrafi, a ona od dziecka wszystkiego uczyła się u jego boku. Profesor Warren, dziekan wydziału nauk ścisłych, mówi, że jest jego najlepszą studentką, a wszystko przychodzi jej z taką łatwością, że właściwie nawet szkoda ją egzaminować.
– Przerażająca perspektywa – stwierdził Arthur Constantine.
– Nie, raczej dzwonek alarmowy – sprostował Bede – który mówi, że marnotrawimy potencjał tkwiący w słabszej połowie naszej populacji, czyli w kobietach. Na szczęście większość pań jest zadowolona z tego, co robi. Niemniej Nell Kinross daje do zrozumienia, że części kobiet nie odpowiada miejsce, które zostało im przydzielone.
– Przecież zawsze mogą opiekować się dziećmi i uczyć w szkołach.
– Chyba że talent pcha je w stronę inżynierii – uciął Bede. Jego słowa wcale nie oznaczały, że stał się zwolennikiem walki kobiet o równouprawnienie; po prostu chciał, by jego bogaty rozmówca przestał być taki pewny siebie. On i jemu podobni coraz częściej martwili się o swoich pracowników, dlaczego zatem nie mieliby zacząć się również martwić o pracownice?
– Proponuję, panie Constantine – oświadczyła Nell, podchodząc do nich – żeby zainwestował pan trochę pieniędzy i kupił nowy zawór do swojego silnika parowego. Te uchwyty były lutowane kilkanaście razy, w związku z tym nie wytrzymają już zbyt długo. To fakt, że jeden silnik parowy jest w stanie napędzać wszystkie pańskie maszyny, ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy działa. Stracił pan dzisiaj trzy godziny produkcji. Żaden właściciel fabryki nie może sobie na to pozwolić, jeśli ma tylko jeden silnik parowy.
– Dziękuję, panno Kinross – odparł Constantine sztywno. – Zajmiemy się tą sprawą.
Nell puściła perskie oko do Bede i poszła dalej w swoim kombinezonie, po drodze wołając Angusa Robertsona. Przybiegł do niej z miną człowieka, który został wyprowadzony w pole… przynajmniej na razie.
Bede uśmiechnął się i postanowił zostać, żeby popatrzeć, jak panna Kinross owija sobie wokół palca Arthura Constantine'a, Angusa Robertsona i tokarkę do metalu, przy której czuła się jak ryba w wodzie.
W jej ruchach jest jakaś gracja – pomyślał Bede. Nell porusza się z taką pewnością, płynnością i wdziękiem, ze skupieniem na twarzy, obojętna na wszystko, co się wokół niej dzieje.
– Aż trudno uwierzyć, że jesteś taka silna, Nell – powiedział, gdy przyszedł do niej na kolację. – Podnosisz stal jak piórko.
– Podnoszenie to zwykła sztuczka – wyjaśniła, nie zwracając uwagi na wyraźny podziw. – Dobrze o tym wiesz, jestem tego pewna. Nie zawsze wyświecałeś siedzenie spodni na ławce w parlamencie czy podczas negocjacji z pracodawcami.
Skrzywił się.
– Najbardziej podoba mi się u ciebie – zdradził – twój takt i dyplomacja.
Po przyjściu przekonał się, że posiłek to nie sympatyczne tete – a – tete, ale wesoła, hałaśliwa kolacja z trzema Chińczykami i Donnym Wilkinsem. Wspaniałe chińskie jedzenie, doskonałe towarzystwo.
Mimo to Bede zdał sobie sprawę, że żaden z chłopców nie kocha się w Nell. Wszyscy zachowywali się jak bracia, a ją traktowali jak apodyktyczną starszą siostrę, mimo że Nell była spośród nich najmłodsza.
– Mam dla ciebie wiadomość od Angusa Robertsona – powiedział po posiłku, kiedy „bracia” wrócili do książek.
Zbliżały się egzaminy końcowe.
– Twardy, stary Szkot – powiedziała z uczuciem. – Zmienił o mnie zdanie, prawda? Nim nauczyłam się pracować na tokarce, jadł mi z ręki.
– Dowiodłaś, że jesteś warta tego, by przebywać w świecie mężczyzn.
– Jaka to wiadomość?
– Że twój chiński proszek zadziałał. Mechanik, który zajmuje się silnikiem parowym, wrócił do pracy i jest cały w skowronkach.
– Napiszę do Angusa liścik z wiadomością, że jego mechanik może sobie kupić więcej tego proszku u chińskiego zielarza w Haymarket. Gdyby jednak chciał zażywać to lekarstwo regularnie, powinien popijać je mlekiem, a nie wodą. To wspaniały lek, ale – niestety – żołądek źle go znosi. Mleko pomaga żołądkowi przyjąć każde lekarstwo wszelkiej narodowości.
– Zaczynam dochodzić do wniosku, Nell, że mimo swoich umiejętności technicznych lepiej byś się spisała jako lekarz – powiedział Bede.
Pchnęła go w stronę drzwi, bardziej zadowolona z tego stwierdzenia niż ze wszystkich komplementów, jakie jej prawił.
– Dziękuję, że przyszedłeś.
– Dziękuję, że mnie zaprosiłaś – zareplikował, schodząc ze schodów i nie próbując jej nawet dotknąć. – Może gdy będziesz już po wszystkich egzaminach, przed powrotem do Kinross wpadłabyś do mnie na kolację? Możesz w to uwierzyć lub nie, ale jestem dobrym kucharzem. W mojej rodzinie wszystkie dzieci po kolei pełniły dyżur w kuchni. Mój dom będzie czystszy, obiecuję.
– Dziękuję, chętnie przyjdę. Po prostu zadzwoń – powiedziała, zamykając drzwi.
Zamyślony, szedł w stronę Redfern, niezbyt pewny swoich uczuć. Coś go w Nell bardzo mocno pociągało – może to, że była nieustraszona i nieugięta. Sposób, w jaki zmierzała prosto do celu, a mimo to nigdy nie robiła niczego, dopóki nie nadszedł odpowiedni czas. Ciekawe, czy Alexander Kinross wie, że jego córka chce być lekarzem. Medycyna jest najmocniej bronionym męskim bastionem; może dlatego, że jeśli dobrze się nad tym zastanowić, byłoby to idealne zajęcie dla kobiet? Niemniej sir Alexander z pewnością chce mieć Nell przy sobie w swoich interesach, a przywykł do tego, że stawia na swoim. Z drugiej strony to samo można powiedzieć o pannie Nell.
Nie kontaktowali się ze sobą między tą kolacją a egzaminami, które Nell zdała śpiewająco – pewniejsza siebie dzięki praktykom, które bardzo się od siebie różniły i sprawiały tyle satysfakcji. W głębi duszy się zastanawiała, czy profesorowie zechcą przytrzeć jej nosa, zaniżając oceny z egzaminów, ale gdyby spróbowali to zrobić, była przygotowana. Zabrałaby swoje arkusze egzaminacyjne i zażądała, żeby jej pracę ocenił ktoś z Cambridge – jakiś człowiek, który nie znałby jej płci. Z pewnością wezwanie do sądu nie sprawiłoby przyjemności wydziałowi nauk ścisłych i kierunkowi inżynieria.
Być może jednak profesor Warren i jego koledzy czuli, jak daleko jest gotowa się posunąć ta okropna dziewczyna, a może po prostu zależało im na pieniądzach, które obiecał jej ojciec; tak czy inaczej, niezależnie od powodów, ocenili ją sprawiedliwie. W dziedzinie takiej jak inżyniera, gdzie odpowiedzi przeważnie są albo poprawne, albo błędne, oznaczało to, iż Nell znacznie górowała nad całym swoim rocznikiem. Daleko, daleko za nią, na drugim miejscu znalazł się Chan Min, a tuż za nim Wo Ching. Donny Wilkins był najlepszy na budownictwie lądowym i architekturze, a Lo Chce na budowie maszyn. Studenci pochodzący z Kinross odnieśli zdecydowane zwycięstwo.
Nell napisała do Bede na adres domowy, że jeśli zaproszenie jest nadal aktualne, chętnie zje kolację w jego domu. Bede w odpowiedzi podał dzień i godzinę.
Zauważył, że Nell nie lubi obnosić się ze swym bogactwem. Kiedy dwa tygodnie później pojawiła się u niego punktualnie o szóstej, skorzystała z tramwaju, a potem kilka przecznic od centrum handlowego pokonała na piechotę, chociaż mogła wsiąść do dorożki, wyruszyć spod swoich drzwi i wygodnie dojechać do Arncliffe. Miała na sobie inną szarą, bawełnianą, bezkształtną suknię, której dolny obrąbek znajdował się przynajmniej dziesięć centymetrów powyżej kostek – byłoby to bardzo wyzywające, gdyby kreacja uszyta została z czerwonego materiału, a zbyt śmiałe w każdym innym kolorze. Nell nie miała na głowie kapelusza – następna gafa – nie nosiła żadnej biżuterii, a przez ramię przerzuciła ogromną skórzaną torbę.
– Dlaczego masz taką krótką suknię? – spytał, witając ją w bramie.
Nell puściła to pytanie mimo uszu. Z przyjemnością patrzyła na otoczenie.
– Bede, widzę, że pozbyłeś się chwastów! Czyżbym na tyłach naprawdę widziała grządkę z warzywami?
– Tak A zauważyłaś, że zniknął mi brzuszek? – spytał. – Miałaś rację, potrzebowałem ruchu. Wyjaśnij mi jednak, dlaczego masz taką krótką suknię.
– Ponieważ nie lubię zamiatać kurzu – powiedziała, krzywiąc się. – Wystarczy, że brudzę sobie podeszwy butów. Po co brudzić coś, czego nie można wyprać po każdym użyciu?
– Czy to znaczy, że każdorazowo myjesz podeszwy butów?
– Oczywiście, zwłaszcza po pobycie w miejscu, gdzie było brudno. Tylko pomyśl, co przylepia się do podeszew! Ulice są śliskie od śliny, śluzu, świństwa, które jakiś facet wydmuchał z nosa, korzystając z palców. Obrzydlistwo! Nie mówię już o wymiocinach, odchodach psów i zgniłych śmieciach.
– Wiem coś na temat śliny. Musieliśmy wprowadzić mandat za spluwanie w wagonach tramwajowych i kolejowych – powiedział, idąc ścieżką w stronę frontowych drzwi.
– Zasłony są czyste, okna też – pochwaliła, wyraźnie zadowolona.
Wprowadził ją do środka, jednak nie robił tego ze zbyt wielką dumą, ponieważ nie miał żadnych mebli, które byłyby godne uwagi: jedną starą sofę ze zwisającymi sprężynami, komodę i ogromne, zniszczone stare biurko z wsuniętym pod nie krzesłem. Jednak przy stole kuchennym stały teraz dwa krzesła, a skrzynka po pomarańczach zniknęła. Podłogę stanowiły czyste deski, część przykrywało tanie linoleum, ale ktoś zeskrobał ze ścian ślady po muchach i nigdzie nie było widać odchodów myszy czy szczurów. Ani karaluchów.
– Jeszcze nie udało mi się pozbyć tych wstrętnych stworzeń – powiedział, siadając przy stole kuchennym. – Są niezniszczalne!
– Porozstawiaj spodeczki z czerwonym winem – poradziła Nell. – Nie oprą się pokusie i potoną. – Zachichotała. – To ucieszyłoby Towarzystwo Antyalkoholowe, nie sądzisz? – Kaszlnęła uprzejmie. – Zakładam, że tylko wynajmujesz ten domek. Nie jesteś jego właścicielem? – spytała.
– Nie jestem.
– W takim razie spróbuj namówić gospodarza, żeby ogrodził teren parkanem wysokim na metr osiemdziesiąt. Wtedy mógłbyś trzymać na podwórku tuzin kur. Dzięki temu miałbyś jajka, a jednocześnie zewnętrznych obrońców przed karaluchami. Kury uwielbiają wydziobywać karaluchy.
– Skąd ty to wszystko wiesz?
– Mieszkamy w Glebe, gdzie aż się roi od karaluchów. Butterfly Wing pozbyła się ich za pomocą spodeczków z czerwonym winem i armii kur, które spacerują po podwórku.
– Czemu nie nosisz kapelusza? – spytał, otwierając drzwi pieca i zaglądając do środka.
– Cudownie pachnie – westchnęła. – Po prostu nienawidzę kapeluszy, to wszystko. Są kompletnie bezużyteczne, a z dnia na dzień stają się coraz brzydsze. Jeśli długo przebywam na słońcu, wkładam słomkowy kapelusz, jakiego używają chińscy kulisi; to jest rozsądne rozwiązanie.
– A, jak zauważyłem w Constantine Drills, w fabryce nosisz kombinezon. Nic dziwnego, że stary Angus nie chciał się na ciebie zgodzić.
– Zastanów się, czy ktokolwiek rozsądny chciałby, żeby w fabryce czy warsztacie koło zamachowe wciągnęło kobiecą spódnicę. Chociaż rzeczywiście kombinezony nie są zbyt seksowne, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
– To prawda – przyznał, ustawiając garnki na piecu.
– Co jest na kolację? – spytała.
– Pieczony udziec jagnięcy, ziemniaki, pieczona dynia, trochę zmielonych amerykańskich orzeszków oleistych i „zamordowana fasola”.
– „Zamordowana fasola”?
– Pokrojona na cieniutkie plasterki. Och, mam jeszcze sos.
– Nie mogę się doczekać. Zjadłabym konia z kopytami. Jedzenie było tradycyjnie brytyjskie, ale bardzo smaczne.
Bede nie przesadzał, mówiąc, że jest dobrym kucharzem. Nawet „zamordowana fasola” była pyszna. Nell zjadła prawie tyle samo co gospodarz.
– Czy mam zostawić miejsce na pudding, czy wziąć sobie dokładkę? – spytała, wycierając kawałkiem chleba resztki sosu z talerza.
– Muszę pilnować brzuszka, dlatego możesz dostać dokładkę – powiedział z uśmiechem. – Sądząc po twoim apetycie, nie masz skłonności do przybierania na wadze.
– Nie. Jestem raczej dość koścista, jak mój tata.
Po posiłku i uprzątnięciu stołu – nie pozwolił jej myć ani wycierać naczyń, powiedział, że mogą zaczekać – przygotował dzbanek dobrej herbaty i podał dwie porcelanowe filiżanki, talerzyki i srebrne łyżeczki. Cukierniczka była nieskazitelnie czysta, a mleko zimne dzięki nowej skrzyni z lodem. Potem, przy owsianych ciasteczkach, które upiekła jego sprzątaczka, pani Charlton, rozmawiali o wielu sprawach, chociaż za każdym razem niezmiennie wracali do jego pasji: socjalizmu i robotników. Nell często miała nieco inne spojrzenie na daną sprawę i potrafiła mu to odpowiednio uzasadnić, zwłaszcza gdy chodziło o Chińczyków. Czas biegł niepostrzeżenie, ponieważ oboje należeli do ludzi, którzy mają mnóstwo pomysłów, zwłaszcza że on zdusił to, co nazwałby zwierzęcym pożądaniem, a ona odsunęła na bok romantyczne marzenia.
Gdy w końcu zdali sobie sprawę, że zrobiło się bardzo późno, ośmielił się zadać pytanie, które od dawna go drążyło, a czuł, że ma prawo znać na nie odpowiedź.
– Jak się miewa twoja siostra? – spytał.
– Z tego, co twierdzi matka, bardzo dobrze – mruknęła Nell z ponurą miną. – Z pewnością tego nie wiesz, ale Anna zraziła się do mnie, więc nawet nie próbowałam jechać do domu na ferie. Zamiast tego odbyłam praktykę w fabryce.
– Dlaczego się do ciebie zraziła?
– Trudno powiedzieć. Jej proces myślowy jest nieprzewidywalny. W gazetach swego czasu pisano, że jest nieco ograniczona, niestety prawda wygląda tak, że Anna jest poważnie upośledzona umysłowo. Jej słownik obejmuje około pięćdziesięciu słów, przeważnie rzeczowników, czasem zdarza jej się jakiś przymiotnik, rzadziej czasownik. Ten człowiek mógł nią manipulować z taką samą łatwością jak psem. Anna zawsze jest niezwykle pogodna.
– A zatem wierzysz, że zrobił to Sam O'Donnell?
– Absolutnie – powiedziała zdecydowanie.
– A dziecko?
– Ma na imię Dolly. Anna tak je nazwała, myśląc, że to lalka, więc ojciec zarejestrował małą pod imieniem Dolly. Ma teraz osiemnaście miesięcy i – o ironio – jest bardzo inteligentna. Wcześnie zaczęła chodzić, wcześnie zaczęła mówić i – zdaniem mojej mamy – zaczyna sprawiać kłopoty. – Twarz Nell zrobiła się jeszcze bardziej ponura. – W poniedziałek muszę jechać do domu, ponieważ stało się coś, o czym moja mama nie chce pisać w listach.
– To ogromne obciążenie, prawda?
– Z pewnością. Dotychczas nie wymagano ode mnie, żebym w jakiś sposób pomogła, ale to mi się nie podoba. Inne rzeczy również, ale na razie nie mogę ci o tym powiedzieć, ponieważ nie są to fakty, jedynie dziwne przeczucia. Nie cierpię przeczuć! – mruknęła Nell ze złością.
Zielonkawy blask lampki gazowej tańczył na gęstych, niesfornych włosach, które mieniły się różnymi odcieniami, od miedzi po brąz. Oczy Bede, tak samo czarne jak u Alexandra, były osadzone blisko siebie. Niezgłębione – pomyślała nagle Nell, wyraźnie zaintrygowana. Człowiek może się dowiedzieć o nim tylko tyle, ile sam powie, ponieważ niczego nie można odczytać z jego wyglądu, zwłaszcza z tych enigmatycznych oczu.
– Z wiekiem zaczniesz traktować przeczucia z większym respektem – powiedział i uśmiechnął się, odsłaniając białe, równe zęby. – Zbudowałaś swój świat na faktach; to całkiem normalne u matematyków. Chociaż – z drugiej strony – wszyscy wielcy filozofowie byli matematykami, dzięki czemu ich umysł był w stanie objąć rzeczy abstrakcyjne. Przeczucie to abstrakcyjne uczucie, ale nie bezmyślne. Ja zawsze traktuję swoje przeczucia jako wynik przeżytych wydarzeń i zdobytych doświadczeń, których sobie nie uświadamiam i ich nie doceniam, a jednak odcisnęły swoje piętno gdzieś na dnie mojej duszy.
– Nie wydaje mi się, by Karol Marks był matematykiem – powiedziała.
– Nie jest również filozofem. Można go raczej uznać za kogoś w rodzaju badacza ludzkich zachowań. Umysłów – nie dusz.
– A wracając do przeczuć, czyżbyś próbował mi powiedzieć, że powinnam jak najszybciej pojechać do domu? – spytała z odrobiną żalu w głosie. – Ty też masz jakieś przeczucia?
– Nie jestem pewien. Nie zmienia to jednak faktu, że będzie mi przykro, gdy wyjedziesz. Było mi bardzo miło, że mogłem coś ugotować dla takiego smakosza jak ty, i z przyjemnością zrobię to w przyszłości.
Mimo tych słów nie wysyłał żadnych typowo damsko – męskich sygnałów, za co była mu wdzięczna.
– To był bardzo miły wieczór – powiedziała, chociaż jej słowa zabrzmiały jak wymuszone.
– Ale jesteś już zmęczona. – Wstał. – Chodź, odprowadzę cię do głównej drogi i złapię dorożkę.
– Mogę jechać tramwajem.
Wyjął z kieszeni zegarek, otworzył przykrywkę i sprawdził godzinę.
– O tej porze tramwaje już nie jeżdżą. Masz pieniądze na dorożkę?
– Oczywiście! – W jej oczach pojawił się dziwny błysk. – Problem w tym, że dorożki w pewnym sensie przypominają przeczucia: nie lubię być zamknięta w małym, śmierdzącym pomieszczeniu. Nigdy nie wiadomo, kto był tam wcześniej.
– Pozwól, że za ciebie zapłacę.
– Nie zgadzam się! Nie dopisuj do mojego konta jeszcze jednego grzechu, wystarczy sprzątaczka i nowa skrzynka z lodem! Ile kosztuje bryła lodu dwa razy tygodniowo? Trzy pensy? Sześć pensów?
– Cztery, ale ostatnio całkiem nieźle mi się powodzi. Członkowie parlamentu, łącznie z laborzystami, mają dobre wynagrodzenie i dużo rzeczy za darmo. Sporo więc oszczędziłem. – Wciągnął powietrze, wsunął jej rękę pod łokieć i podprowadził ją do drzwi. – Prawdę mówiąc, poważnie się zastanawiam nad tym, czy nie spytać właściciela tej posesji, ile chciałby za nią dostać. Jeśli będzie to rozsądna cena, chciałbym kupić ten dom.
Córka Alexandra Kinrossa przez chwilę zastanawiała się nad tym stwierdzeniem z półprzymkniętymi oczami i zaciśniętymi ustami.
– Powinno ci się udać zbić cenę do dwustu. Owszem, to jednoakrowa działka, ale wokół są tereny przemysłowe. Brak kanalizacji. Nie dostałby zbyt dużo od kogoś, kto chciałby zbudować w tym miejscu fabrykę, a spekulanci, których interesują domy, przenieśli się bliżej wybrzeża. Taras jest zniszczony, cegły częściowo powypadały i nie będzie łatwo ich uzupełnić. Zaproponuj mu sto pięćdziesiąt i zobacz, co powie.
Bede wybuchnął śmiechem.
– Łatwo ci mówić, mnie trudniej będzie to wykonać. Nie mam w sobie żyłki handlowca.
– Ja też – wyznała z zaskoczeniem w głosie. – Ale cię lubię, więc targuję się za ciebie.
– Miło mi to słyszeć. Ja też cię lubię, Nell.
– To dobrze – powiedziała, machając ręką na dorożkę. – Mam szczęście! Liczę na to, że zawiezie mnie do Glebe.
– Daj mu trzypensowy napiwek, a zawiezie cię, gdzie zechcesz. Tylko nie pozwól mu jechać Parramatta Road. Grasują tam bandy młodocianych chuliganów.
– Mój ojciec powiedziałby, że to oznaka ciężkich czasów. Młodzież próbuje w jakiś sposób rozładować nadmiar energii. Co oznacza, że to dobra pora na kupno posiadłości. – Wsiadła do maleńkiej kabiny. – Napiszę do ciebie z Kinross.
– Napisz – powiedział. Stał, póki zmęczony koń nie ruszył z miejsca, a koła powozu nie zastukały o bruk.
Wiem, że nie napiszesz – mruknął pod nosem, westchnął i odwrócił się, by pokonać kilka metrów, które dzieliły go od domu. Zresztą i tak nie wynikłoby z tego nic dobrego: syn walijskiego górnika i córka najbogatszego człowieka w Australii. Dziecko, które nie skończyło jeszcze siedemnastu lat. Całe życie przed nią. Mężczyzna z zasadami – a Bede nim był – powinien pozwolić jej zniknąć z pola widzenia. Niech więc tak będzie. Do widzenia, Nell Kinross.
Nell pojechała do domu, do Kinross, dopiero po Nowym Roku i swoich siedemnastych urodzinach. Ojciec i ciocia Ruby przyjechali do Sydney, by „nacieszyć się miastem”, jak określił to Alexander: teatr, muzea, galerie sztuki, wystawy, nawet pantomima. Szczęśliwa Nell całkowicie zapomniała o przeczuciach swoich… i Bede Talgartha.
– Nie mogłam ojcu odmówić – powiedziała Nell do matki, pragnąc się wytłumaczyć.
– Oczywiście – przyznała Elizabeth, wyraźnie nie mając o to pretensji. – Prawdę mówiąc, może nawet i lepiej. Patrząc na to wydarzenie z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że zrobiłam z igły widły.
– To znaczy?
– Anna zdenerwowała się na Dolly i wyrządziła jej krzywdę. Nell zbladła.
– Tylko nie to, mamusiu!
– To się zdarzyło zaledwie raz, mniej więcej sześć tygodni temu.
– Jak to się stało? Dlaczego?
– Prawdę mówiąc, nie wiem. Nigdy nie zostawiamy Anny sam na sam z dzieckiem, ale Peony tego dnia nie pilnowała ich zbyt dobrze, ponieważ zajęła się cerowaniem. Nagle Dolly krzyknęła z bólu i zaczęła głośno płakać. Gdy Peony wstała, żeby sprawdzić, co się dzieje, Anna po prostu nie pozwoliła jej się do nich zbliżyć. „Zła Dolly! Zła Dolly!” – powtarzała.
Elizabeth spojrzała na Nell bezradnie z błaganiem w oczach. Takiego błagania Nell nigdy wcześniej nie widziała.
– Trzymała Dolly za rączkę, szczypała ją i wykręcała. Biedne dziecko usiłowało się wyrwać i głośno płakało… Na szczęście przechodziłam korytarzem i usłyszałam. Anna nie chciała małej puścić, szczypała ją i bez przerwy powtarzała, że Dolly jest zła. Razem z Peony zdołałyśmy ją uspokoić i odebrać jej Dolly. Miała potem paskudne sińce i przez kilka dni nie chciała zbliżyć się do Anny. W związku z tym Anna była bardzo zła. Znasz ją, nigdy się nie wścieka! Jest nieznośna tylko podczas okresów. W końcu postanowiliśmy na chwileczkę oddać Dolly Annie, a wtedy natychmiast przeszedł jej zły humor. Na szczęście mała nie protestowała. Sądzę, że jest na takim etapie, kiedy wspomnienie bólu ma mniejsze znaczenie niż fakt, że jest trzymana z dala od Anny.
– Kim jest Peony? – spytała Nell, marszcząc czoło.
– To jeszcze jedna z sióstr Wong. Ruby ją przysłała, gdy Dolly zaczęła chodzić i mówić. Nie po to, żeby zastąpiła Jade, ale żeby trochę pomogła.
– Czy jest taka jak Jade?
– Nie do końca, ale bardzo oddana.
– Powinnam odmówić tacie i przyjechać do domu – stwierdziła niezadowolona Nell. – Chodźmy zorientować się w sytuacji, mamusiu.
Pokój dziecinny mógłby służyć jako tło obrazu – był idealny w każdym szczególe. Nowa siostra Wong siedziała skulona w pobliżu Anny, która trzymała Dolly na kolanach. Dwie jakże odmienne głowy z czarnymi włosami: jedna z prostymi, druga z kręconymi, pochylały się nad jasnowłosym, pulchnym dzieckiem z uroczymi dołeczkami.
Nell po raz ostatni widziała Dolly jako niemowlę, teraz miała przed sobą prawie dwuletniego szkraba z oczkami w kolorze akwamaryny i z ogromną ilością loków wokół okrągłej twarzyczki cherubinka. Dolly miała brązowe brwi i rzęsy, co mogło świadczyć, że z czasem włoski nieco jej ściemnieją. Wyglądem ani trochę nie przypominała Alexandra czy Elizabeth, natomiast z pewnością ojca.
Gdy Anna uniosła głowę i zobaczyła Nell, na jej twarzy pojawił się uśmiech; odrzuciła Dolly jak zwykłą lalkę. Nell przypuszczała, że to nic nowego, ponieważ Peony była już w pogotowiu; zgrabnie chwyciła dziecko i bezboleśnie posadziła je na podłodze.
– Nell! Nell! Nell! – krzyczała Anna z wyciągniętymi rękami.
– Witaj, kochanie – powiedziała Nell, ściskając ją i całując.
– Dolly! Gdzie Dolly? – spytała Anna.
– Tutaj – odparła Peony, podając dziecko.
– Dolly, moja Dolly – pochwaliła się Anna, z promiennym uśmiechem pokazując małą Nell.
– Cześć, Dolly. Pewnie mnie nie pamiętasz, prawda? – spytała Nell, ujmując małą rączkę. – Jestem ciocią Nell.
– Ciocia Nell – powtórzyło dziecko wyraźnie i uśmiechnęło się.
– Mogę wziąć ją na ręce, Anno?
Anna zmarszczyła czoło i przez chwilę przyglądała się siostrze spod ładnych, ciemnych brwi. Elizabeth i Nell zastanawiały się, czy odrzuci Nell tak jak przed urodzeniem Dolly. Potem Anna ponownie zepchnęła dziecko z kolan i rzuciła je beztrosko Nell.
– Masz! – powiedziała.
Pół godziny z Anną i Dolly bardziej zmęczyło Nell niż wszelkie utarczki z kolegami z uniwersytetu, ale też przekonało, że musi powiedzieć to, co jest do powiedzenia. Najchętniej obydwojgu rodzicom jednocześnie.
– Mamo, ojcze – zaczęła w bibliotece, gdy spotkali się, by przed kolacją napić się sherry. – Muszę omówić z wami sprawę, która nie może czekać ani chwili dłużej.
Czując, co się zbliża, Elizabeth skurczyła się w sobie. Alexander jedynie uniósł głowę znad kieliszka i zmarszczył czoło w niewypowiedzianym pytaniu.
– Chodzi o Anne i Dolly.
– A dokładniej? – spytał Alexander, wzdychając.
– Będziecie musieli je rozdzielić. Wyglądał na przerażonego.
– Rozdzielić je? Dlaczego?
– Ponieważ Dolly jest dzieckiem z krwi i kości, a Anna traktuje ją jak szmacianą laleczkę. Pamiętacie, co się stało, gdy kilka lat temu dostała szczeniaczka? Zbyt mocno przytuliła go do siebie, a kiedy ją ugryzł, rzuciła nim o ścianę. Ten sam los czeka Dolly, zwłaszcza że staje się wystarczająco duża i niezależna, by zacząć szukać odrobiny swobody, na którą Anna jej nie pozwoli. Szmaciane laleczki są zawsze pod ręką, można je wrzucić w kąt, a potem wziąć, kiedy się zechce.
– Na pewno przesadzasz, Nell – zaprotestował Alexander.
– Na pewno – poparła go Elizabeth. – Anna kocha Dolly.
– Anna kochała również szczeniaczka! I wcale nie przesadzam! – Podniosła głos. – Ojcze, czy mama mówiła ci, że Anna kilka tygodni temu szczypała Dolly w ramię? Porobiła jej siniaki?
– Nie – przyznał Alexander, odstawiając kieliszek.
– Coś takiego zdarzyło się tylko raz, Nell – zaprotestowała Elizabeth. – Mówiłam ci, tylko raz! Od tego czasu nic się nie działo.
– Nieprawda, mamusiu, to się dzieje przez cały czas, tylko ty nie chcesz tego widzieć. Dolly codziennie jest rzucana, jakby była martwym przedmiotem. Tylko dzięki Peony – to bardzo dobra dziewczyna! – i własnemu instynktowi samozachowawczemu udaje jej się unikać urazów.
Nell podeszła do Alexandra, usiadła mu na kolanach, położyła rękę na ramieniu i w skupieniu przyglądała się ojcu błękitnymi oczami.
– Ojcze, tak dłużej nie może być. Jeżeli ich nie rozdzielimy, Dolly odniesie jakieś poważniejsze obrażenia. Albo Peony nie będzie wystarczająco blisko, albo Anna nie będzie chciała oddać małej, gdy zacznie karać swoją „złą Dolly”. To samo dotyczy ciebie, mamusiu. Obie jesteście o wiele słabsze fizycznie od Anny.
– Rozumiem – przyznał Alexander. – Teraz rozumiem.
– Podwoimy wysiłki – obiecała Elizabeth, rzucając córce pełne nienawiści spojrzenie. – W końcu to matka i jej dziecko! Anna przez osiem miesięcy karmiła Dolly! Jeżeli spróbujemy je rozłączyć, twoja siostra uschnie z tęsknoty i umrze.
– Czy myślisz, mamusiu, że nie brałam tego pod uwagę?! – krzyknęła Nell, zwrócona twarzą do matki. – Uważasz, że mówienie tego wszystkiego sprawia mi przyjemność? Anna jest moją siostrą! Kocham ją! Zawsze ją kochałam i zawsze będę ją kochać, ale od urodzenia Dolly zmieniła się. Może łatwiej to dostrzegam, ponieważ długo mnie nie było. Jej słownictwo zubożało, cofnęła się pod względem zdolności łączenia słów. Po urodzeniu małej była taka delikatna, traktowała ją, jakby rozumiała, że trzyma w ramionach żywą istotkę. Teraz chyba całkiem o tym zapomniała. Na domiar złego, pogarsza się jej nastrój. Staje się… nieznośna i apodyktyczna… może dlatego, że przez całe życie była rozpieszczana. Nikt nigdy nie dał jej klapsa za to, że była niegrzeczna, nikt nigdy nie protestował.
– Nigdy nie było takiej potrzeby, żeby odwoływać się do klapsów! Nie mogę tego powiedzieć o tobie, madam! – warknęła Elizabeth.
– Zgadzam się – przyznała Nell, zachowując stoicki spokój. Odwróciła się do Alexandra. – Ojcze, musisz coś zrobić.
– Jak to jest, że to ty zawsze pierwsza dostrzegasz prawdę, Nell? Tak, wiem, że muszę coś zrobić.
– Nie! – krzyknęła Elizabeth, podrywając się na nogi i rozlewając sherry. – Nie, Alexandrze, nie pozwolę!
– Wyjdź, Nell – poprosił Alexander.
– Ależ, ojcze…
– Nie teraz. Proszę, wyjdź.
– Widzę, że nadszedł ostatni etap – powiedział Alexander, gdy drzwi się zamknęły. – Zacząłem jako tatuś, potem byłem tatą, a teraz jestem ojcem. Nell dorasta.
– Staje się twoim żywym odbiciem: jest zimna i bez serca!
– Nie zgadzam się z tobą. Jest zdumiewająca. Usiądź, Elizabeth.
– Nie mogę – powiedziała, zaczynając niespokojnie krążyć tam i z powrotem.
– Usiądź! Nie będę prowadził poważnej rozmowy z kimś, kto miota się po pomieszczeniu, byle tylko nie spojrzeć prawdzie w oczy.
– Anna jest moją córką – przypomniała Elizabeth, opadając na krzesło.
– A Dolly twoją wnuczką. Nie zapominaj o tym. – Wychylił się do przodu z mocno zaciśniętymi rękami i przeszył ją spojrzeniem hebanowych oczu. – Elizabeth, niezależnie od tego, jak bardzo mnie nie lubisz, niezależnie od tego, jak ja się tobą brzydzę, jestem ojcem twoich córek i dziadkiem Dolly. Czy twoim zdaniem naprawdę jestem tak nieczuły, że nie dostrzegam żadnej tragedii? Że nie cierpiałem, gdy się dowiedziałem, iż Anna jest upośledzona? Że serce nie bolało mnie z powodu Jade, która musiała zapłacić tak wysoką cenę? Myślisz, że gdybym mógł, nie rozwiałbym bólu i smutku, który jest udziałem Anny przez całe piętnaście lat jej życia? Zrobiłbym to! Poruszyłbym niebo i ziemię, gdyby poruszenie nieba i ziemi w jakikolwiek sposób mogło jej pomóc. Niestety, tragedie nie przestaną być tragediami. Rozwijają się we własnym tempie i uparcie prą ku smutnemu końcowi. Tak samo jest w tym przypadku. Trudno wykluczyć, że dziecko tak utalentowane jak Nell musi mieć jakąś przeciwwagę. Nie możesz jednak winić Nell za to, że jest taka, jaka jest, tak samo jak nie możesz winić mnie – czy siebie – o to, jaka jest Anna. Pogódź się z rzeczywistością, moja droga. Anne i Dolly trzeba rozłączyć, póki nie wydarzy się jakaś tragedia.
Słuchała, nie zważając na łzy, które spływały jej po twarzy.
– Potwornie cię zraniłam – wyznała, szlochając – chociaż nigdy nie miałam takiego zamiaru. Jeśli jest to chwila szczerości, wiem, że nie zasłużyłeś na krzywdę, jaką ci wyrządziłam. – Wykręciła ręce, splotła palce. – Byłeś życzliwy i hojny, i wiem, naprawdę wiem, że gdybym zachowywała się inaczej w stosunku do ciebie, nie zdarzyłoby się nic złego, nie padłoby wiele gorzkich słów. Nie potrzebowałbyś również Ruby. Problem polega na tym, że nie potrafię inaczej, Alexandrze, i nic nie mogę na to poradzić.
Alexander wyjął chusteczkę, wstał z krzesła, podszedł do żony, wcisnął jej kawałek płótna do ręki i przytulił do siebie jej głowę.
– Nie płacz, Elizabeth. To nie twoja wina, że nie potrafisz mnie pokochać ani polubić. Po co dręczyć się poczuciem winy z powodu czegoś, na co nie można nic poradzić? Stałaś się niewolnicą obowiązków, ale to ja cię nią zrobiłem, gdy Anna była maleńka. – Położył dłoń na jej włosach. – Szkoda, że nie odwzajemniasz mojego uczucia. Miałem nadzieję, że z czasem stanę ci się bliższy, tymczasem ty coraz bardziej się oddalasz.
Jej szlochy ucichły, ale nic nie powiedziała.
– Czujesz się już lepiej?
– Tak – odparła i skorzystała z chusteczki. Wrócił na swoje krzesło.
– W takim razie możemy dokończyć naszą rozmowę. Wiesz równie dobrze jak ja, że coś trzeba zrobić. – Na jego twarzy pojawił się dziwny ból. – Nie mówiłem ci, że złożyłem Jade przysięgę, iż nigdy nie oddam Anny do przytułku. Podejrzewam, że Jade wiedziała znacznie więcej niż my. Przewidywała, że kiedyś nadejdzie taka chwila. Musimy więc teraz zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, oddzielić Dolly od jej biologicznej matki, która już dłużej matką być nie może. Po drugie, podjąć decyzję, co zrobić z Anną. Czy zatrzymamy ją tutaj i będziemy traktować jak prawdziwego więźnia, czy wyślemy ją gdzie indziej?
– Nie moglibyśmy zostawić jej tutaj i zawsze trzymać pod kluczem?
– Myślę, że Nell się na to nie zgodzi. Przede wszystkim Anna wciąż znajdowałaby się stosunkowo blisko Dolly, a potrafi być bardzo przebiegła. Przypomnij sobie, jak oszukała wszystkie opiekunki, gdy miała schadzki z O'Donnellem.
Elizabeth nacisnęła niewielki dzwonek na stole.
– Pani Surtees – powiedziała, gdy gospodyni pojawiła się w drzwiach – zechciałaby pani poprosić Nell, żeby z powrotem przyszła do biblioteki?
W chwili gdy pojawiła się Nell, Elizabeth podeszła do niej, objęła ją i pocałowała w czoło.
– Przepraszam, Nell. Naprawdę, bardzo mi przykro. Proszę, wybacz.
– Nie mam ci czego wybaczać, mamo – powiedziała Nell, siadając. – Wiem, że to był dla ciebie szok.
– Chcielibyśmy porozmawiać z tobą o Annie – wyjaśniła Elizabeth.
Alexander oparł się o krzesło, ukrył twarz w cieniu, tymczasem Elizabeth z trudem kontynuowała:
– Zgodziliśmy się, że trzeba rozdzielić Anne i Dolly, w związku z tym musimy zadecydować, co zrobić z Anną. Czy możemy zatrzymać ją tutaj pod kluczem, czy trzeba ją gdzieś odesłać?
– Uważam, że należałoby ją odesłać – odparła Nell powoli, ze łzami w oczach. – O'Donnell otworzył przed Anną drzwi, których nie da się już zamknąć. Jestem przekonana, że to jest przyczyną pogorszenia się jej stanu. Nie, Anna nie potrafi tego określić, mimo to zdaje sobie sprawę, że czegoś jej brakuje, czegoś, co kiedyś miała i co sprawiało jej ogromną przyjemność. W jej zachowaniu wyczuwa się jakąś… frustrację, którą przenosi na Dolly. To wszystko jest ukryte przed naszymi oczami, bardzo tajemnicze! Nie mamy pojęcia, jak osoby ograniczone umysłowo widzą świat ani jakiej gamy delikatnych uczuć doświadczają między wściekłością a radością. Jestem przeświadczona, że żyją w bardziej skomplikowanym świecie, niż nam się wydaje.
– Co dzisiaj zobaczyłaś, Nell? – spytał Alexander.
– Pewną złośliwość w stosunku do Dolly. Naprawdę, ojcze, Anna rzuca nią z ogromną złością. Fakt, że mała sobie z tym radzi, sugeruje, iż tak jest przez cały czas. Niestety, Dolly nie jest wystarczająco duża i mądra, by uniknąć obrażeń. Tymczasem to ona jest ważniejsza, ponieważ przed nią jest przynajmniej jakaś przyszłość. To kochana dziewczyneczka, która normalnie się rozwija. Jak możemy narażać ją na kontakt z Anną? Jeśli obie będą przebywać w tym domu, Anna ją znajdzie.
– Mamy nie mówić Dolly – domyśliła się Elizabeth – że Anna jest jej matką? Uważasz, że to ja powinnam wziąć na siebie tę rolę?
– Tak długo, jak uda się utrzymać fikcję.
Alexander tylko w połowie słuchał ich rozmowy. Zastanawiał się, jak obejść przysięgę, którą złożył Jade.
– A może spróbowalibyśmy oddać Anne nie do szpitala psychiatrycznego, lecz do bezpiecznego prywatnego domu? Aby uniknąć powtórki przypadku O'Donnella, opiekę nad nią musiałyby sprawować kobiety. Dom powinien mieć ogromny dziedziniec, żeby Anna miała gdzie spacerować i mogła się bawić w ogrodzie – żeby czuła się jak u siebie. Czy Anna zdoła o nas zapomnieć, Nell? Czy uda jej się pokochać chociaż jedną ze swoich opiekunek?
– Wolałabym coś takiego, ojcze, niż szpital psychiatryczny. To również lepsze rozwiązanie niż trzymanie jej tutaj. Gdyby udało ci się znaleźć odpowiedni dom w Sydney, chętnie nadzorowałabym jej opiekunki.
– Nadzorowałabyś? – spytała Elizabeth, w której głowie zabrzęczał dzwonek alarmowy.
Alexander Kinross oderwał wzrok od córki.
– Tak, mamo, jej opiekunki trzeba będzie bardzo pilnować. Ludzie potrafią oszukiwać, zwłaszcza ci, którzy zajmują się bezbronnymi i bezradnymi. Podopieczni padają ofiarami drobnych okrucieństw i bezsensownych upokorzeń. Nie pytajcie mnie, skąd to wiem – po prostu wiem. Obiecuję więc, że będę nadzorować ten dom: odwiedzać go bez zapowiedzi, sprawdzać, czy Anna nie ma jakichś obrażeń, czy jest czysta – wszystkie tego typu rzeczy.
– W ten sposób jedynie zwiążesz sobie ręce, Nell – mruknął Alexander.
– Ojcze, najwyższy czas, żebym i ja coś zrobiła dla Anny. Dotychczas wszystkim zajmowała się mama.
– Miałam dobrą pomoc – przypomniała Elizabeth, chcąc być sprawiedliwa. – Wyobraźcie sobie, co by było, gdybym nie mogła sobie pozwolić na pomocnice. Jest w Kinross rodzina, która ma ten sam problem.
– Mało prawdopodobne, żeby efektem tego była następna Dolly. Ich córka jest wyraźnie napiętnowana: ma zajęczą wargę, rozszczepione podniebienie i właściwie jest karlicą – stwierdziła Nell.
– Skąd to wiesz? – spytał zdumiony Alexander.
– Gdy tu mieszkałam, często ją widywałam, ojcze. Interesowała mnie. Niestety, nie będzie żyła tak długo, jak może żyć Anna.
– To może okazać się błogosławieństwem – powiedział Alexander.
– Nie dla jej matki – wtrąciła nagle Elizabeth. – Ani dla jej braci i sióstr. Kochają ją.
Tydzień później Anna złamała Dolly rękę i zaatakowała Peony, która pospieszyła na ratunek przerażonemu dziecku. Tym razem nikt nie miał wyrzutów sumienia, kiedy uspokajano walczącą, kopiącą Anne i odbierano jej dziecko na stałe. Do czasu znalezienia jakiegoś domu w Sydney Anne umieszczono w apartamencie gościnnym z małym przedpokojem, który można było zamknąć przed otwarciem pozostałych pokojów. Najgorsze było to, że w oknach trzeba było zamontować kraty, ponieważ apartament znajdował się na parterze.
Alexander i Nell szybko wyjechali do Sydney, by poszukać odpowiedniego domu. Była to dla Nell idealna okazja, by podczas podróży złożyć ojcu pewną propozycję, chociaż pociąg zbliżał się już do Lithgow, nim zdobyła się na odwagę.
– Myślę – zaczęła – że w końcu będziemy musieli wybudować dla niej dom, ojcze. Nikt nie robi dziedzińca w środku domu, a przecież mamy Donny'ego Wilkinsa, który mógłby zaprojektować taką budowlę. Dzięki temu wszystko zostałoby w rodzinie, nie sądzisz?
– Mów dalej – powiedział Alexander, spoglądając na córkę z mieszaniną zdumienia i sceptycyzmu.
– Z tego, co słyszałam, ogromne tereny poniżej portu, w Drummoyne i Rozelle, mają zostać wystawione na sprzedaż. Wielu ludzi, którzy niegdyś mogli sobie pozwolić na budowę rezydencji na tak rozległych terenach, ogłasza teraz bankructwo, zwłaszcza że po kolei padają poszczególne banki. Czy Apokalipsa jest w tarapatach, ojcze?
– Nie, Nell, i nie będzie. Westchnęła z ulgą.
– W takim razie wszystko w porządku. Czy bardzo się mylę, wychodząc z założenia, że kupno ziemi w pobliżu portu jest dobrą inwestycją?
– Nie mylisz się.
– Gdybyś więc kupił jedną czy dwie bankrutujące posiadłości, nie straciłbyś na nich, prawda?
– Nie. Tylko dlaczego skupiać się na okolicach portu, skoro równie wspaniałe rezydencje można dostać za niewielką cenę w Vaucluse i Point Piper?
– To eleganckie przedmieścia, ojcze, a możni tego świata bywają… niezbyt zabawni.
– Zakładam, że nie uważasz nas za możnych tego świata.
– Możni tego świata nie skazują się na odosobnione miejsca takie jak Kinross, lubią przebywać tam, gdzie mogą podejmować członków rodziny królewskiej i rządu. Innymi słowy, gdzie mogą zadzierać nosa – wyjaśniła Nell, używając nowego sformułowania.
– W takim razie kim jesteśmy, skoro nie uważasz nas za możnych tego świata i twoim zdaniem nie zadzieramy nosa?
– Wrednymi kapitalistami – powiedziała ponuro. – Po prostu wrednymi kapitalistami.
– No proszę. Dlatego właśnie powinienem kupić spory kawał ziemi łącznie z rezydencją na ubogich przedmieściach, takich jak Rozelle?
– Właśnie! – Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Prawdę mówiąc, to bardzo dobry pomysł – przyznał Alexander. – Nie podoba mi się tylko jedno. Trudno ci będzie dojeżdżać z Glebe do Rozelle, żeby nadzorować Anne.
– Na razie nie myślałam o umieszczaniu jej w Rozelle – grała na zwłokę Nell. – Może później, gdy rezydencja zamieni się w szpital. Nie w przytułek dla obłąkanych, ale szpital. Miejsce, gdzie można będzie odwalić kawał dobrej roboty i znaleźć lekarstwo dla osób upośledzonych.
Zmarszczył czoło, ale nie ze złości.
– Dokąd zmierzasz, Nell? Próbujesz znaleźć działalność filantropijną dla wrednych kapitalistów?
– Nie, nie całkiem. Chodzi mi o coś… więcej…
– Wyłóż karty na stół, dziewczyno.
Nabrała powietrza w płuca i skoczyła na głęboką wodę.
– Nie chcę kontynuować inżynierii, ojcze. Chcę iść na medycynę.
– Medycynę? Kiedy podjęłaś taką decyzję?
– Prawdę mówiąc, sama nie wiem – powiedziała powoli. – Zawsze marzyłam o tym, żeby w przyszłości zostać lekarką – właściwie od dziecka, kiedy rozpruwałam brzuchy swoich lalek i wyjmowałam z nich wnętrzności, ale wtedy nie myślałam, że będzie to możliwe… Medycyna była jedynym wydziałem, na który zabroniono wstępu kobietom. Teraz, kiedy otworzyli podwoje, dziewczęta pchają się tam dosłownie stadami! Nie mógł się powstrzymać, wybuchnął śmiechem.
– Ile studentek medycyny tworzy stado? – spytał, wycierając oczy.
– Cztery albo pięć – odparła, również się śmiejąc.
– A ilu jest mężczyzn?
– Prawie stu.
– Na inżynierii miałaś gorzej, a jednak jakoś sobie poradziłaś.
– Dawno temu nauczyłam się, jak być kobietą w świecie mężczyzn. – Poruszyła się, podskoczyła. – Całkiem szczerze, bardziej się boję kontaktów ze studentkami medycyny niż ze studentami tegoż wydziału.
Pociąg wjeżdżał do Lithgow, zwalniał. Przez mniej więcej pięć minut siedzieli, patrząc na siebie i nie mówiąc ani słowa; Nell cierpiała, Alexander myślał.
– Nigdy nie rozmawialiśmy o tobie – przyznał – i twoich oczekiwaniach, prawda?
– Nie rozmawialiśmy, ale chyba założyłam, że ukończę inżynierię i będę pracować w firmie, może nawet pomogę ci nią kierować.
– To prawda, ale nie o to mi chodzi. Chodzi o twój spadek. Siedemdziesiąt procent Apocalypse Enterprises.
– Ojcze!
– Problem polega na tym, że nigdy nie dorobiłem się syna – kontynuował Alexander, zmuszając się do tego, by nie odwrócić wzroku – ale mam za to wybitnie uzdolnioną córkę o technicznym i matematycznym umyśle. W miarę jak rosłaś, zacząłem wierzyć, że mimo swojej płci okażesz się dobrym zarządcą, jakiego każdy inny ojciec znalazłby w synu. Dyplom z inżynierii górniczej miał być sposobem na przygotowanie cię do przejęcia spadku. Mam nadzieję, że w przyszłości zachowasz zdrowy rozsądek i poślubisz człowieka, który uzupełni twój genialny umysł i będzie twoim partnerem w każdej sprawie.
Wstała, podeszła do okna, otworzyła je i wystawiła głowę, by zobaczyć, co dzieje się na stacji podczas przetaczania pociągu z Kinross i odczepiania ich wagonu.
– Pociąg do Bathurst się spóźnia – powiedziała.
– Łatwiej rozmawiać bez hałasu. – Alexander wyjął cygaro i zapalił je. – Zawrę z tobą układ, Nell.
– Jaki układ? – spytała nieufnie.
– Dokończ inżynierię, a ja nie będę protestował przeciwko medycynie. Wtedy będziesz miała przynajmniej jeden dyplom. Może na medycynie jest więcej kobiet niż na inżynierii, ale nie mam na tamtejszych profesorów takiego wpływu jak na właścicieli fabryk. – Jego oczy błysnęły przez kłęby dymu. – Przypuszczam, że mógłbym pomachać im przed nosem przynętą w postaci jednego czy dwóch nowych budynków, podejrzewam jednak, że będę musiał zaoszczędzić trochę wrednego kapitału na szpital dla obłąkanych.
Nell wyciągnęła rękę.
– Zgoda! – powiedziała. Uścisnęli sobie dłonie.
– Profesorem fizjologii jest Szkot, ojcze. Thomas Anderson Stuart. Profesor anatomii to twój następny rodak, James Wilson. Większość nauczycieli akademickich stanowią Szkoci; profesor Anderson Stuart sprowadza ich z Edynburga, co bardzo denerwuje senat i rektora. Mimo to Andersonowi się nie odmawia. Czy to nie brzmi ci znajomo, ojcze? Kiedy przyjechał w tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim roku, wydział medycyny mieścił się w czteropokojowej chatce. Teraz ma do swojej dyspozycji ogromny budynek.
– A kto jest profesorem medycyny?
– Nie ma nikogo takiego – wyjaśniła Nell. – Możemy wyjść na chwilę na peron, ojcze? Chciałabym rozprostować nogi.
Było gorąco, ale to nie powstrzymało Nell przed kurczowym trzymaniem się ramienia ojca i przytulaniem się do niego, gdy spacerowali to w jedną, to w drugą stronę wzdłuż peronu.
– Kocham cię, ojcze. Jesteś cudowny – powiedziała.
Alexander doszedł do wniosku, że to jest naprawdę wszystko, czego można oczekiwać od dziecka. Być przez nie kochanym i uważanym za cudownego. Jej nowina spowodowała początkowo gorzki zawód, ale Alexander był zbyt sprawiedliwym człowiekiem, by zmuszać ją do robienia czegoś, czego nie lubi robić. Doskonale pamiętał porozpruwane lalki! Przerzucane strony cennego Durera. Rosnącą kolekcję książek medycznych, które Nell zamawiała u londyńskiego księgarza Alexandra. Ciągłe przyglądanie się od lat jego twarzy. A przecież nie należy zapominać, że Nell jest kobietą i jako kobieta pójdzie tam, gdzie zawoła ją serce. Przedstawicielki przeciwnej płci to dziwne stworzenia – uznał. Nell w niczym nie przypominała Elizabeth, mimo to była jej córką. Wcześniej czy później da o sobie znać połowa, którą dziewczyna odziedziczyła po matce.
Potem myśli Alexandra poszybowały do Lee.
Zawsze uważałem, że to Lee zostanie moim spadkobiercą – pomyślał. Czułem tak od pierwszej chwili, kiedy go poznałem. Muszę go odnaleźć i ściągnąć z powrotem do Kinross, nawet jeśli będzie to oznaczało konieczność pochylenia mojego sztywnego karku i przeproszenia.
Alexander i Nell spędzili w Sydney dwa bardzo pracowite tygodnie. Znaleźli wybudowany czterdzieści lat wcześniej dom na Glebe Old Road, niedaleko od mieszkania Nell, i postanowili go kupić. Wzniesiono go z piaskowca, a potem otynkowano. Był wystarczająco przestronny, by zapewnić Annie i jej sześciu opiekunkom wygodę, zostawało jeszcze dość miejsca dla kucharza, praczki i dwóch sprzątaczek. Ponieważ dom stał na półakrowej działce, Alexander kazał zrobić bezpośrednio pod oknami pokoju Anny niewielki plac ćwiczeń – wystarczyło pokonać tylko jedne drzwi.
Trudniejsze okazało się znalezienie odpowiednich opiekunek. Alexander i Nell wspólnie przeprowadzali rozmowy z kandydatkami. Nell posunęła się nawet do tego, że sprawdzała, jak pachnie oddech każdej osoby. Zapach czosnku jest tak samo znamienny jak woń alkoholu – wyjaśniła zafascynowanemu Alexandrowi.
Alexander był zdania, że szefową całego zespołu powinna zostać kobieta uśmiechnięta i obdarzona uczuciami macierzyńskimi, Nell opowiadała się za surową damą z wąsikami i okularami na czubku nosa.
– To okręt wojenny pod pełnymi żaglami! – zaprotestował Alexander. – Prawdziwy smok, Nell!
– To prawda, ojcze, ale potrzebujemy właśnie kogoś takiego jako zarządcy. Niech miłe opiekunki cmokają i skaczą wokół Anny, ile będą chciały, byle wszystkim rządziła osoba wymagająca. Pani Harbottle to dobry człowiek, nie zechce nadużywać swojej władzy, ale będzie zdecydowanie sterować swoim okrętem wojennym… albo zarządzać całkiem przyzwoitą smoczą jamą.
W kwietniu, gdy wszystko było gotowe, odurzoną ogromną ilością środków uspokajających Anne przetransportowano z Kinross do jej nowego domu w Glebe. Płakały tylko Elizabeth, Ruby i pani Surtees. Dolly była zbyt zajęta odkrywaniem całkiem nowego świata, Alexander znów wyjechał za granicę, a Nell wróciła na uniwersytet, na inżynierię.