CZĘŚĆ III 1897 – 1900

1. POWRÓT SYNA MARNOTRAWNEGO

Rok spędzony w Birmie przyniósł Lee rubiny i szafiry, a także pożyteczne spostrzeżenie, że również i tutaj ropa naftowa sama wypływa na powierzchnię. Dotychczas wykorzystywano ją tylko do produkcji nafty, po wcześniejszym przetransportowaniu w ceramicznych słojach na niziny. Co prawda po roku spędzonym w Tybecie Lee nie mógł się poszczycić diamentami, wzbogacił się jednak duchowo, co było znacznie ważniejsze niż Koh – i – Noor. Następny rok syn Ruby spędził wśród przyjaciół z Proctorian w Indiach, gdzie zaczął od szukania diamentów, potem jednak zajął się czymś, co mogło bardziej się przydać ludziom maharadży. Produkcję żelaza z niezmiernie bogatych złóż rudy utrudniała technika wytopu, która nie zmieniła się od tysiącleci i całkowicie zależała od węgla drzewnego. Niestety, nie było go zbyt wiele z powodu powycinanych lasów. Po odkryciu nowej metody z użyciem manganu Lee zaczął sprowadzać węgiel z Bengalu i pchnął księstwo na drogę intensywnego rozwoju przemysłowego. Gdy niektórzy przedstawiciele władz brytyjskich zaczęli protestować, uważając, że wykazuje zbyt dużo tupetu, odpowiadał, iż jest jedynie sługą maharadży, który wciąż sprawuje władzę (jakkolwiek za zgodą Brytyjczyków), więc o co im chodzi? Był pewien, że cesarzowa Indii też na tym skorzysta.

Potem szybko przeniósł się do Persji, by zobaczyć się ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi z czasów Proctor's: z Alim i Husajnem, dwoma synami szacha Nasira ad – Dina, który zasiadał na pawim tronie od prawie pięćdziesięciu lat, a w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym szóstym roku miał obchodzić swój jubileusz.

Ciekawość zawiodła Lee w góry Elburs, ponieważ chciał osobiście zobaczyć miejsca, w których zgodnie z opisem Alexandra wypływa ropa. Wciąż znajdowały się tam szyby – i wciąż były niedoinwestowane.

Siedząc na grzbiecie swojego araba zjedna nogą zahaczoną o jego kłąb, Lee obgryzał paznokcie i wędrował niemal nie – widzącym wzrokiem po nierównym terenie. Jak się przekonał, „Elburs” to błędna nazwa, którą europejscy geografowie nadali wszystkim pasmom górskim zachodniej Persji. Prawdziwy Elburs leży wokół Teheranu, a tamtejsze szczyty przykryte są warstwą wiecznego śniegu. To, na co Lee właśnie patrzył, to były po prostu… góry. Bez nazwy.

Wyobraził sobie rurociąg, który biegnie aż do Zatoki Perskiej… Jeden szyb naftowy na pięć akrów… To wspaniały sposób na to, by Persja spłaciła ogromne długi, a on sam dorobił się fortuny. Ropa naftowa znajdowała coraz więcej zastosowań: do produkcji smarów, nafty, parafiny, lepszej smoły, wazeliny, barwników anilinowych i innych chemikaliów. Wykorzystywano ją również jako paliwo do nowych silników, które zużywały ją w swoim wnętrzu z taką wydajnością, z jaką nie mogła rywalizować para. Czyż maharadża nie opowiadał mu, że syntetyczne indygo zniszczyło indyjski handel barwnikami naturalnymi?

Po podjęciu decyzji Lee wrócił do Teheranu i zaczął się starać o audiencję u szacha.

– Iran posiada ogromne bogactwo, ropę naftową – powiedział, używając odpowiedniej nazwy.

Obecnie już tak dobrze posługiwał się farsi, że nie potrzebował tłumacza.

– Niestety, nikt z tutejszych ludzi nie wie, jak wykorzystać ten skarb – ciągnął. – Ponieważ posiadam odpowiednią wiedzę i fundusze na eksploatację złóż, chciałbym otrzymać zgodę na wydobycie ropy w zamian za pięćdziesiąt procent zysków i wszystkie pieniądze, które wyłożę na wyposażenie i aparaturę.

Obok szacha siedział jeszcze jeden człowiek: prawdopodobny następca Nasira ad – Dina, Muzaffar ad – Din. Pełnił funkcję gubernatora Azerbejdżanu, perskiej prowincji, która graniczyła z Kaukazem i bez przerwy wodziła się za łby z Turcją i Rosją. Ponieważ Baku gwałtownie się rozwijało dzięki temu, że stało się źródłem ropy naftowej dla Rosji, Muzaffar ad – Din był bardzo zainteresowany tym, co mówił Lee. Gubernator Azerbejdżanu obawiał się również, że Iran może zostać odepchnięty na bok w walce o tereny, na których mogły się znajdować cenne złoża. Dla rodziny szacha Lee był wymarzonym kontrahentem, ponieważ nie miał żadnych ambicji terytorialnych, zależało mu tylko na pieniądzach. To władcy Persji rozumieli i mogli się z tym pogodzić. Stary szach niewiele mógł zrobić, paraliżował go system przywilejów i uprawnień, które aż nazbyt często powodowały, że władzę zdobywał nieodpowiedni człowiek. Tymczasem czterdziestoletni Muzaffar ad – Din jeszcze nie uległ poważnej chorobie, która później będzie go prześladować. Na razie to nie Turcy najbardziej go martwili, lecz Rosjanie, którzy zawsze knuli intrygi, chcąc uzyskać dostęp do oceanu, ale omijając szerokim łukiem morza, które należały do innych mocarstw, i budzące grozę flotylle. Persja stanowiła łakomy kąsek.

Po miesiącu intensywnych rozmów Lee Costevan uzyskał zgodę na wydobywanie ropy naftowej w zachodniej Persji na obszarze o powierzchni sześciuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych. Teraz mógł zacząć tworzyć Peacock Oil. Wystarczyło tylko zatrudnić ludzi, którym się nie powiodło, gdy próbowali w Ameryce wiercić na własną rękę, kupić szyby wiertnicze, które wtłaczają rurami wodę do najnowszych obrotowych wierteł, i ustawić silniki parowe, by zapewniały napęd.

Lee zdawał sobie sprawę, że czeka go wiele trudności, chociaż żadna z nich nie była natury technicznej. Musiał się przyzwyczaić do towarzystwa batalionu żołnierzy, ponieważ w górach aż roiło się od wojowniczych plemion, które nie chciały się podporządkować władzy Teheranu. Znaczna wysokość sprawiała, że zbudowanie drogi, nawet najbardziej prymitywnej, było prawdziwym koszmarem. Tory kolejowe praktycznie nie istniały. Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, że w całym kraju tragicznie przedstawiała się sytuacja z surowcem do palenia: brakowało węgla albo drewna.

W związku z tym Lee postanowił, że zacznie od tego, co w tych warunkach jest wykonalne. Ograniczył pierwsze odwierty do Laristanu, gdzie linia kolejowa łączyła miasto Lar z Zatoką Perską, zwłaszcza że wokół Laru był węgiel. Jak się wkrótce przekonał, amerykańscy spece od ropy naftowej mieli nosa i ogromne doświadczenie; Lee słuchał i gromadził praktyczną wiedzę, która uzupełniała jego studia w Edynburgu. W głębi duszy musiał przyznać, że budowa rurociągu jest marzeniem ściętej głowy, ale przecież ropa mogła pokonywać odległości w kolejowych cysternach, a Brytyjczycy i tak patrolowali Zatokę, którą uważali za swoją. Niestety, urządzenia portowe były prymitywne, brakowało też dalekomorskich tankowców. Nie zniechęcał się jednak, ponieważ był pewien, że cena ropy z roku na rok będzie rosła, dlatego walczył, żeby Peacock Oil przynosiło zyski. Na szczęście szach i jego rząd byli tak biedni, że zwrot dziesięciu tysięcy funtów stanowił dla nich fortunę.

W tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym szóstym roku szach Nasir ad – Din został zamordowany na kilka dni przed pięćdziesiątą rocznicą panowania. Zamachowiec, skromny mieszkaniec Kermanu, powiedział, że działał na rozkaz szejka Kemala ad – Dina, który w ten sposób dziękował swojemu krewnemu za ogromną życzliwość, po czym poszukał azylu w Konstantynopolu. Wydany, aby można go było postawić przed sądem (zamachowiec został powieszony), Kemal ad – Din zmarł w drodze, a Persja cieszyła się pokojem pod rządami Muzaffara ad – Dina. Nowy szach zaczął panowanie od bardzo rozsądnych posunięć, ujednolicając miedziane monety i znosząc stary jak świat podatek na mięso, ale za jego plecami nadal knuto intrygi.

Dla Lee był to niespokojny okres. Co prawda wydobywał odrobinę ropy i osiągał pewne zyski, ale nie były to miliony, które powinny się pojawić.

Nie wiedząc, że nowy szach jest chory, w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym roku Lee postanowił odwiedzić Anglię. Od siedmiu lat trzymał się z dala od Kinross, rozmyślnie znikając z pola widzenia. Listy do Ruby przekazywał podróżnikom, którzy przemierzali dzikie okolice, i prosił, żeby wysłali jego korespondencję z jakiegoś miasta w Europie, dzięki czemu nie ujawniał miejsca swojego pobytu. Z tego właśnie powodu Alexandrowi nie udało się odnaleźć Lee. Jakimś cudem nie przyszło mu na myśl, że Lee mógł zainteresować się przemysłem naftowym – zwłaszcza w takim miejscu jak Persja. Kiedy przed laty syn Ruby opuścił Indie, dosłownie zapadł się pod ziemię.

Miał ze sobą tylko dwie rzeczy z Kinross: zdjęcia Elizabeth i Ruby. Matka przysłała mu je do Indii razem z fotografią Nell, ale spoglądanie na kobiecą wersję Alexandra nie sprawiało Lee przyjemności, w związku z tym wrzucił podobiznę dziewczyny w stos płonących liści. Zdjęcia zostały wykonane na początku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego trzeciego roku, trzy lata po wyjeździe Lee, ale obie panie wciąż go szokowały. Ruby – gdyż bardzo się postarzała, a Elizabeth – ponieważ w ogóle nie było po niej widać upływu czasu. Jak mucha w bursztynie – pomyślał, gdy po raz pierwszy je zobaczył – życie, które nie dobiegło końca, tylko zostało zakonserwowane w kropli żywicy. Niemniej był to już stary ból, coś, czego nie czuł, póki przez nieuwagę tego nie dotknął. W związku z tym zawsze miał zdjęcie przy sobie, ale niezbyt często na nie spoglądał.

Pan Maudling w końcu odszedł na emeryturę. Zastąpił go równie uprzejmy i kompetentny dżentelmen, pan Augustus Thornleigh.

– Ile mi zostało? – spytał Lee Thornleigha.

Augustus Thornleigh przyjrzał mu się, zafascynowany. Wciąż przekazywano sobie z ust do ust opowieść o pierwszym pojawieniu się Alexandra Kinrossa w Banku Anglii, o jego skrzyni z narzędziami, koźlej skórze i zniszczonym kapeluszu.

Mam przed sobą następną żywą legendę – pomyślał bankier. Gładka skóra, której przebywanie na świeżym powietrzu nadało lekko brązowawy odcień, dziwny warkoczyk, ponura twarz i egzotycznie jasne oczy. Lee miał na sobie ubranie z irchy bardzo podobne do stroju sir Alexandra Kinrossa, ale nie nosił kapelusza, a górna część jego odzieży bardziej przypominała koszulę niż marynarkę i była rozpięta do połowy, ukazując klatkę piersiową tego samego koloru co twarz. Mimo to mówił z nienagannym akcentem i prezentował równie nienaganne maniery.

– Nieco ponad pół miliona funtów, sir.

Piękne czarne brwi się uniosły, uśmiech odsłonił olśniewająco białe zęby.

– Kochana, stara Apokalipsa! – westchnął Lee. – Co za ulga! Z drugiej strony pewnie jestem jedynym udziałowcem Apokalipsy, który bez przerwy wyjmuje pieniądze zamiast je deponować.

– W pewnym sensie tak, doktorze Costevan. Wpłaty na pańskie nazwisko przychodzą ze spółki regularnie. – Pan Thornleigh wyglądał na zaciekawionego. – Mogę spytać, w co pan inwestuje?

– W ropę naftową – odparł Lee lakonicznie.

– Och! To przemysł przyszłości, sir. Wszyscy mówią, że powozy z końmi wkrótce ustąpią miejsca wozom bez koni, w związku z czym weterynarze i hodowcy są nieco przygnębieni.

– Nie mówiąc już o rymarzach.

– Tak, to prawda.

Rozmawiali, póki nie pojawiła się kasjerka. Potem pan Thornleigh wstał i odprowadził klienta na zewnątrz.

– Właśnie rozminął się pan z sir Alexandrem Kinrossem – powiedział.

– Jest w Londynie?

– Zatrzymał się w Savoyu, doktorze Costevan.

Poszukać go czy nie? – zastanawiał się Lee, machając ręką na dorożkę. Co tam, do diabła, poszukam.

– Na Strand, proszę, do Savoya – powiedział, wsiadając. Nie miał drobnych, dał więc woźnicy złotego suwerena.

Mężczyzna w mgnieniu oka wrzucił go do kieszeni, udając, że to szyling. Bał się, że dostał tę monetę przez pomyłkę, ale Lee już nie było, dlatego niczego nie widział. Wszedł do hotelu i poprosił o pokój ugrzecznionego mężczyznę, który miał na sobie strój kamerdynera i chodził tam i z powrotem po foyer.

O rany! – pomyślał pracownik hotelu – jak zdołam taktownie wyjaśnić temu dziwnemu facetowi, że nie stać go na nasze usługi?

W tym momencie na schodach pojawił się Alexander w stroju wieczorowym i cylindrze.

– Witaj, Alexandrze! – zawołał Lee. – Widzę, że na stare lata stałeś się modnisiem!

Ważny Gość jednym susem pokonał dziewięć metrów, chwycił dziwnego faceta w objęcia i pocałował go w policzek.

– Lee! Lee! Pozwól, że ci się przyjrzę! Daleko mi do twojego stroju! – zawołał Alexander, uśmiechając się od ucha do ucha. – Mój drogi chłopcze, jesteś balsamem dla moich oczu! Mieszkasz gdzieś tutaj?

– Nie, właśnie prosiłem o pokój.

– Jeden z pokojów w moim apartamencie jest wolny, jeśli zechcesz uczynić mi ten zaszczyt.

– Z przyjemnością.

– Gdzie twoje bagaże?

– Nie mam bagaży. Jakieś tysiąc lat temu straciłem cały swój europejski majdan w drobnej potyczce z kilkoma Beludżami. Mam tylko to, co widzisz – powiedział Lee.

– To doktor Lee Costevan, Mawfieldzie – przedstawił go Alexander. – Jeden z dyrektorów Apokalipsy. Bądź tak miły i poproś mojego krawca, żeby przyszedł jutro rano, dobrze?

Potem ruszył w stronę schodów z ramieniem zarzuconym na plecy Lee.

– Nie jeździsz windą? – spytał Lee, dziwnie zadowolony, że go widzi.

– Już nie. Ostatnio brakuje mi trochę ruchu. – Chwycił ręką za warkoczyk i machnął nim. – Czy kiedykolwiek go obcinasz?

– Od czasu do czasu skracam nieco końce. Nie wybierałeś się na jakieś ważne spotkanie?

– Pieprzyć ważne spotkanie, ty jesteś ważniejszy!

– Dlaczego wszyscy uczymy się brzydkich słów od mojej matki? Jak ona się miewa?

– Bardzo dobrze. Właśnie przybyłem prosto z Kinross, więc po raz ostatni widziałem ją zaledwie sześć tygodni temu. – Alexander się skrzywił. – Już ze mą nie podróżuje, mówi, że to ją męczy.

Lee poczuł, że zasycha mu w ustach; przełknął ślinę.

– A Elizabeth?

– Wszystko po staremu. Ma mnóstwo roboty przy Dolly. Słyszałeś o biednej Annie? Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy zniknąłeś.

– Lepiej po prostu opowiedz mi wszystko od początku, Alexandrze.

Ostatecznie obeszło się bez przeprosin, ponieważ nie były potrzebne. Obaj panowie siedzieli długo przy lunchu w apartamencie Alexandra, jakby widzieli się wczoraj, chociaż w rzeczywistości po raz ostatni spotkali się wieki temu.

– Jesteś mi potrzebny, Lee – powiedział Alexander.

– Chętnie pomogę, ale pod warunkiem, że będę mógł pracować w niepełnym wymiarze.

Chcąc to uzasadnić, Lee musiał opisać swoją działalność w Persji i zdradzić nadzieje związane z przemysłem naftowym. Alexander słuchał z napięciem, zaintrygowany faktem, że pod wpływem jego własnych wspomnień z Baku Lee zawędrował aż na tamte tereny.

– Z powodów językowych w tamtym czasie nie zdawałem sobie sprawy z pewnych rzeczy – przyznał Alexander. – Nie wiedziałem, że mieszkańcy tych terenów odkryli, jak oczyszczać ropę naftową, by napędzała ich silniki. Oczywiście, nie mogli próbować rozdzielać jej składników, a doktor Daimler nie stworzył wówczas jeszcze swojego silnika spalinowego. To takie proste! Wystarczy sprawić, by paliwo pracowało wewnątrz cylindra, a nie na zewnątrz. Słowo daję, Lee, ten surowiec pojawił się we właściwym czasie. Dzięki niemu nowy wynalazek okazał się nie tylko możliwy, ale i użyteczny.

Mimo to Alexander nie gorączkował się na myśl o perskim przedsięwzięciu.

– Zbyt mało wiem o tym kraju, ale to bankrut o niestabilnej sytuacji. Co gorsza, całkowicie zdany na łaskę Rosjan. Thornleigh z Banku Anglii mówi, że Rosja ma zamiar zawładnąć Persją za pośrednictwem systemu bankowego albo jednego z banków. Kraj szacha chce pożyczyć pieniądze, a Wielka Brytania zachowuje się trochę jak młoda dziewczyna, której właśnie ktoś się oświadczył, lecz w głębi duszy jest święcie przekonana, że ojej rękę będą prosić jeszcze nie raz, więc na wszelki wypadek mówi „nie”. Trzymaj się tego, Lee, tak długo, jak możesz, ale gdy tylko będziesz mógł się wycofać bez większych strat, zrób to bez zwłoki.

– Coraz częściej dochodzę do tego samego wniosku – przyznał Lee z westchnieniem – mimo to w ropie naftowej jest więcej pieniędzy niż w złocie.

– A fakt, że już w tym siedzisz, to ogromny plus. Sądzę jednak, że wykonałeś swój ruch nieco za wcześnie. Ja poszedłem w innym kierunku – zainteresowałem się nie ropą naftową, ale gumą Mamy teraz na Malajach tysiące akrów obsadzonych brazylijskimi drzewami kauczukowymi.

– Guma? – spytał Lee, marszcząc czoło.

– Staje się wszechobecna. Używa się jej niemal do wszystkiego. Samochody korzystają z opon wykonanych z gumy, najchętniej z zewnętrznej, grubej warstwy i wypełnionej powietrzem rury w środku. Rowery przeżywają rozkwit od momentu, kiedy pojawiły się opony. Z gumy robi się też zastawki, podkładki, materiał nieprzemakalny i kalosze, gumowe prześcieradła na łóżka szpitalne, poduszki, balony, pasy do maszyn, pieczątki, rolki – ta lista niemal nie ma końca. Obecnie robią nawet kable elektryczne w izolacji z gumy zamiast gutaperki. Jest też twarda jak kamień guma zwana ebonitem. Nie ulega ona zniszczeniu pod wpływem kwasów i zasad.

Lee nie słuchał; rozparł się na krześle z żołądkiem pełnym po soczystym steku i obserwował grę uczuć na twarzy Alexandra. Nie zmienił się; prawdopodobnie nigdy się nie zmieni. Jak większość żylastych mężczyzn wyglądał staro, gdy był młody, a na starość będzie wyglądał młodo. Gęste jak zawsze włosy teraz były niemal białe i nadawały mu wygląd lwa, ponieważ wciąż nosił je długie do ramion. Oczy nie straciły obsydianowego blasku i na przekór twierdzeniu, że musi chodzić po schodach, gdyż brakuje mu ruchu, nie przytył ani grama.

Znów nieco złagodniał – może dzięki sprawie Anny i Dolly, ale Lee nie był tego pewien. Arogancja i władczość, które Lee widział ostatnim razem w Kinross, zniknęły, a spod nich wyłonił się stary Alexander. Był tak energiczny jak zawsze i nadal miał ten sam nieomylny instynkt, który podpowiadał mu, co w danym momencie należy robić. Guma, na litość boską, kto by pomyślał o gumie?! Mimo to stał się łagodniejszy, życzliwszy, bardziej… wyrozumiały. Wyraźnie coś go nauczyło, jak być człowiekiem.

– Mam dla ciebie prezent – powiedział Lee, sięgając do kieszeni.

Przez nieuwagę wyciągnął także zdjęcia i nim zdążył przełożyć je do drugiej kieszeni, Alexander wychylił się i wyrwał mu je z ręki. Jednak zostało coś z jego władczości!

– Mogę zrozumieć, że nosisz zdjęcie matki, ale Elizabeth?

– Mama przysłała mi do Indii trzy fotografie – wyjaśnił Lee spokojnie. – Swoje, Nell i Elizabeth. Zdjęcie Nell gdzieś mi się zapodziało.

– Zdjęcie Ruby jest bardziej zniszczone niż Elizabeth.

– Oglądam je znacznie częściej. Alexander oddał mu zdjęcia.

– Wrócisz do domu, Lee? – spytał.

– Przede wszystkim, proszę, to dla ciebie.

Alexander przyglądał się monecie z wyrazem szacunku na twarzy.

– Drachma z Aleksandrem Wielkim, niezwykle rzadki okaz! W doskonałym stanie… powiedziałbym – idealnym, ale to niemożliwe.

– Dostałem ją od obecnego szacha Persji, więc kto wie?

Mogła leżeć nietknięta od czasów, kiedy twój imiennik opuścił Ekbatanę. Szach powiedział mi, że ta moneta pochodzi z Hamadanu, dawnej Ekbatany.

– Mój drogi chłopcze, ta moneta jest bezcenna. Bardzo dziękuję. No więc jak, wrócisz do domu? – naciskał.

– Za jakiś czas. Wcześniej chciałbym zobaczyć, jak wygląda „Majestic”.

– Ja też. Podobno to najlepszy okręt wojenny na świecie.

– Wątpię w to, Alexandrze. Co naszło Królewską Marynarkę Wojenną, żeby stawiać dwunastocalowe działa na ławach zamiast w wieżyczkach? Uważam, że amerykańskie okręty są lepsze właśnie dzięki wieżyczkom.

– Masz rację, nasze okręty są za wolne, robią zaledwie czternaście węzłów! Stal od Kruppa stanowi o wiele lepszą ochronę niż od Harveya. Cesarz Wilhelm też zaczyna budować okręty wojenne – zdradził Alexander, rozkoszując się cygarem. – Osobiście uważam, że Królewska Marynarka Wojenna pochłania zbyt dużo pieniędzy rządu brytyjskiego.

– Och, daj spokój, Alexandrze – skarcił go łagodnie Lee. – Co prawda przez cztery lata byłem z dala od tych spraw, wątpię jednak, by Brytyjczycy mieli problemy z podołaniem temu zadaniu.

– Owszem, mają całe imperium, które mogą wykorzystywać, ale zasięg kryzysu ekonomicznego, który dotknął Australię, jest ogólnoświatowy. Z drugiej strony to prawda, że dzięki budowie okrętów wojennych można dać ludziom pracę, ponieważ w stoczni Clyde w tej chwili nie powstaje żaden liniowiec.

– Jak wyglądają sprawy w Nowej Południowej Walii?

– Kiepsko. Od tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego trzeciego roku pada bank za bankiem, chociaż najgorszy był pierwszy rok. Zagraniczni inwestorzy błyskawicznie się wycofali. Wiele lat temu próbowałem namówić Charlesa Dewy'ego, żeby nie trzymał pieniędzy w banku w Sydney, ale nie chciał mnie słuchać. Na szczęście Constance ma dwóch zięciów znacznie sprytniejszych niż Charles. – Czarne oczy błysnęły. – Henrietta wciąż jest wolna, chociaż nie sądzę, żebyś szukał żony.

– Nie.

– Szkoda. To dobra dziewczyna, chociaż obawiam się, że jest skazana na staropanieństwo. Podobnie jak Nell jest zbyt wybredna i energiczna.

– Jak się miewa Nell?

– Jeśli jesteś w stanie w to uwierzyć, właśnie studiuje medycynę na uniwersytecie w Sydney. – Alexander się nachmurzył. – Skończyła z wyróżnieniem inżynierię, potem zapisała się na drugi rok medycyny. Ach, te kobiety!

– Nell jest mądra, chociaż medycyna musi być ciężka dla kobiet.

– Po inżynierii? Bzdura!

– Jest twoją córką, Alexandrze.

– Nie przypominaj mi.

– A co z federacją? – spytał Lee, zmieniając temat.

– Och, to już sprawa przesądzona, chociaż Nowa Południowa Walia nie pali się do tego pomysłu. Może dlatego, że Wiktoria tak bardzo się z niego cieszy. Obie kolonie niezbyt się kochają. Wiktoria bardziej na tym skorzysta.

– A co ze związkami zawodowymi?

– Postrzygacze owiec i inni robotnicy połączyli się i utworzyli AWU – Australian Workers' Union. Górnicy, oczywiście węgla kamiennego, są kłótliwi jak zwykle, a działacze Labor Electoral League tylko czekają, kiedy będą mogli spróbować swoich sił w parlamencie federalnym.

– W związku z tym chyba muszę zadać niezmiernie ważne pytanie: które miasto zostanie stolicą nowego państwa?

– Na dobrą sprawę powinno być nią Sydney, ale Melbourne bardzo głośno protestuje. Wszyscy zgadzają się na jedno, że stolica powinna znajdować się gdzieś w Nowej Południowej Walii.

– Gdziekolwiek, byle nie w Sydney, tak?

– To byłoby zbyt proste, gdyby wybór padł na Sydney, Lee. Najstarsza osada itd. Słyszałem, jak wymieniano wszystkie możliwe miasta od Yass po Orange. Mimo to należy się cieszyć drobnymi sukcesami. Sir Henry Parkes nie może być premierem, ponieważ zmarł w ubiegłym roku.

– Dobry Boże! Wraz z nim dobiegła końca pewna era. Kto jest teraz Człowiekiem Numer Jeden?

– Nikt. W Nowej Południowej Walii ktoś, kto nazywa się George Reid. W Wiktorii – Turner, chociaż nie ma szans na stanowisko premiera. Obecna sytuacja trochę przypomina rywalizację między Francją a Anglią.

– Francuzi znacznie wyprzedzili cały świat, jeśli chodzi o samochody.

– To nie potrwa długo – zapewnił Alexander cynicznie. – Nie mają takiego doświadczenia ze stalą jak Amerykanie czy Brytyjczycy. Stać ich na ogromną precyzję, ale po wojnie francusko – pruskiej Niemcy wywieźli im wszystkich metalurgów, zaanektowali fabryki i cały północno – wschodni region, czyli Alzację i Lotaryngię. Francja nigdy się nie otrząsnęła.

– Jestem zaskoczony, Alexandrze, że jeszcze nie masz samochodu.

– Czekam, aż Daimler wyprodukuje coś naprawdę godnego uwagi. Niemcy i Amerykanie są najlepszymi inżynierami precyzyjnymi na świecie, a projekt silnika jest wyjątkowo prosty. Cudowną rzeczą w przypadku auta jest to, że nie musisz być inżynierem, żeby je naprawić. Wystarczy odrobina sprytu i kilka narzędzi, by wielki Właściciel Samochodu zreperował go sam.

– Dzięki nim zmniejszy się nieco hałas na drogach. Nie będzie żadnych okutych żelazem kół, żadnych podkutych koni. Łatwiej zawrócić i łatwiej kierować samochodem niż powozem. Dziwi mnie, że nie zacząłeś produkować aut.

– Ktoś w Australii już to robi. Mają zamiar nadać naszym rodzimym pojazdom nazwę Pioneer. Nie, na razie trzymam się silników parowych – powiedział Alexander.

Gdy Lee miał już przyzwoity strój, obaj panowie udali się do stoczni marynarki wojennej w Portsmouth, uzbrojeni w listy polecające, które umożliwiały im dokładne zwiedzenie okrętu „Majestic”.

– Masz rację, jeśli chodzi o jego prędkość, Alexandrze – jest zbyt wolny. Amerykańskie okręty osiągają prędkość osiemnastu węzłów z cięższym uzbrojeniem, chociaż rzeczywiście mają cieńszą warstwę ochronną z blachy. Lee dokładnie obejrzał luki na węgiel.

– Podobno zabiera dwa tysiące ton, co wystarcza na przepłynięcie tysiąca sześciuset kilometrów przy dwunastu węzłach. Jestem jednak skłonny się założyć, że po oceanach będą pływać tylko starsze jednostki. Przy takich kosztach eksploatacji „Majestic” będzie trzymany na Morzu Północnym.

– Czytam w twoich myślach, jakbyś wywiesił flagi na maszcie, Lee. Liniowce i statki handlowe zaopatrywane są w turbinę parową Parsonsa. Słyszałem, że Królewska Marynarka Wojenna wstawiła taki silnik do kilku kutrów torpedowych. Gdy dadzą turbinę do jednego z tych piętnastotysięczników i zamienią ławy na dobre, funkcjonalne wieżyczki, dopiero wtedy będą mieli prawdziwy okręt wojenny.

Alexander uśmiechnął się do Lee, po czym zszedł po trapie, wymachując swoją laską z bursztynową rączką i wskazując w stronę mostu.

– Musimy trzymać rękę na pulsie – powiedział, gdy szli w lekkiej mżawce.

Oczywiście, trzeba było sprawdzić, jak idą prace Charlesa Parsonsa, a także odwiedzić kilka innych fabryk, które produkowały nowatorskie urządzenia. Mimo to w sierpniu obaj panowie byli już na pokładzie statku, który płynął do Persji. Postanowili odwiedzić po drodze pola naftowe Peacock. Na miejscu Lee przekonał się, że jego amerykański zastępca, który biegle władał farsi, bardzo dobrze sobie radził podczas jego nieobecności. Ponieważ brakowało dalszych wymówek, nadszedł czas, by wrócić do domu.

– Przez Colombo, Perth i Melbourne – powiedział Lee. – Myślę, że właśnie dlatego Sydney tak niechętnie jest brane pod uwagę jako kandydat na stolicę. Perth mogłoby się znajdować na innym kontynencie i nikt by się tym nie przejmował, ale wszystkie statki najpierw zawijają do Melbourne. Stąd do Sydney jest jeszcze tysiąc sześćset kilometrów, więc wiele jednostek pływających nie zadaje sobie nawet trudu i zawraca. Gdyby udało się w jakiś sposób znaleźć drogę do Australii od północy, Sydney byłoby o wiele ważniejsze od Melbourne.

Podczas podróży dużo i gorączkowo mówił, nie chcąc zdradzić Alexandrowi, że boi się powrotu do Kinross. Jak zdoła zachowywać się normalnie wobec Elizabeth, skoro Alexander ma zamiar trzymać go bliżej siebie niż poprzednio? Owszem, mógłby mieszkać w hotelu Kinross, ale po wyjeździe Anny Alexander przeniósł swoje biuro i całą pracę papierkową do domu. Biura w mieście zostały częściowo zamienione na pracownie badawcze kierowane przez Chana Mina, Lo Chce, Wo Chinga i Donny'ego Wilkinsa. Jeżeli Lee przez cały czas miał pracować u boku Alexandra, z pewnością będzie jadał w jego domu lunch, a może nawet i kolacje.

Minione lata spędzał samotnie. Znosił to tylko dzięki wiedzy, którą przekazali mu tybetańscy mnisi. Gdyby nie Elizabeth, Lee prawdopodobnie zostałby wśród nich, rezygnując z nauk i zasad wpojonych mu przez matkę i Alexandra. Pędziłby życie, które miało w sobie coś metafizycznego i umożliwiało pozostawanie w zgodzie z własną duszą. Chińczykowi, który w nim tkwił, bardzo to odpowiadało; byłby szczęśliwy, żyjąc na dachu świata, zapominając o czasie, bólu i pragnieniach. Okazało się jednak, że ważniejsza jest dla niego Elizabeth, co było dość dziwne. Nie zachęciła go żadnym gestem czy spojrzeniem, ani jednym słowem nie dała mu nadziei, mimo to nie mógł o niej zapomnieć, nie mógł przestać jej kochać. Czyżby każdy z nas miał gdzieś swoją bratnią duszę, a znalazłszy ją, musiał zdać się na prąd, nie mógł przestać marzyć o tym, by się z nią połączyć i zlać w jedno? Stworzyć jedność?

– Uprzedziłeś Ruby i Elizabeth, że przyjeżdżamy? – spytał Alexandra, gdy statek zbliżał się do Melbourne.

– Jeszcze nie, ale mogę zadzwonić do nich z Melbourne. Uznałem, że zostało nam dość czasu – odparł Alexander.

– Wyświadczysz mi przysługę?

– Oczywiście.

– Nie mów nikomu, że płynę z tobą. Chciałbym je zaskoczyć – powiedział Lee, starając się, by jego głos brzmiał zdecydowanie.

– W porządku.

Taka umowa prowadziła do pewnych komplikacji. W Sydney trzeba było złożyć parę wizyt: odwiedzić Anne i Nell. Czy Nell dochowa tajemnicy?

– Teraz mieszka w domu Anny – wyjaśnił Alexander, gdy jechali dorożką do Glebe. – Gdy chłopcy ukończyli studia i wrócili do Kinross, nie mogła mieszkać sama, w związku z tym zasugerowała, żebym wybudował jej mały domek na tyłach domu Anny. Odczułem ulgę. Ma zapewnioną prywatność, a jednocześnie może pilnować, czy Anna jest odpowiednio pielęgnowana.

– Pielęgnowana? – spytał Lee, marszcząc czoło.

– Zobaczysz – powiedział Alexander zagadkowo. – To jest coś, o czym ci nie mówiłem, ponieważ trudno to opisać.

Widok Anny zaszokował Lee. Piękna trzynastolatka, którą pamiętał z Kinross – gdy wyjeżdżał, właśnie zaczynała się spotykać z O'Donnellem – przeobraziła się w niechlujną rażąco otyłą młodą kobietę, która nie rozpoznała ojca, a tym bardziej Lee. Szarobłękitne oczy błądziły, a jeden kciuk aż krwawił od ssania.

– Nie możemy jej odzwyczaić, sir Alexandrze – wyznała pani Harbottle – a ja zgadzam się z Nell, że nie powinnyśmy związywać jej ręki.

– Próbowałyście posmarować jej kciuk gorzkim aloesem?

– Tak, ale ona pluje wtedy na palec i wyciera aloes w sukienkę. Istnieją co prawda trudniejsze do usunięcia związki, ale są bardziej trujące. Nell twierdzi, że Anna obgryzie kciuk do kości i wtedy trzeba jej go będzie amputować.

– Wówczas zacznie ssać drugi – domyślił się Alexander ze smutkiem.

– Obawiam się, że tak. – Pani Harbottle chrząknęła. – Od jakiegoś czasu miewa również drgawki, sir Alexandrze. Silne. Obejmują całe ciało.

– Moja biedna Anna. – Oczy skierowane na Lee zasnuły się łzami. – Czy to sprawiedliwe, żeby ktoś tak nieszkodliwy jak ona musiał tyle cierpieć? – Wyprostował plecy. – Mimo to widzę, że wspaniale się nią zajmujecie. Jest czysta, sucha i wyraźnie zadowolona. Przypuszczam, że ogromną przyjemność sprawia jej jedzenie.

– Tak, kocha jeść. Nell i ja zgadzamy się, że nie należy jej odmawiać tej przyjemności. Ograniczanie jedzenia byłoby tak okrutne jak głodzenie bezmyślnego zwierzaka.

– Jest Nell?

– Tak, sir Alexandrze. Czeka na pana.

Gdy szli przez wielki dom, Lee zauważył, jak dobrze wszystko zostało tu zorganizowane i jak dużo kobiet pomaga opiekować się Anną. Atmosfera była radosna, dom nieskazitelnie czysty i ładnie udekorowany, chociaż Lee uznał, że chyba bardziej ze względu na pracowników niż z myślą o nieświadomej niczego Annie. Nie było to jednak dzieło Alexandra. Pewnie o wszystko zadbała Nell.

Do jej mieszkania wchodziło się przez drzwi pomalowane na żółto. Stały otworem, ale Alexander zawołał, żeby uprzedzić córkę o swoim przybyciu. Wyszła z dalszego pokoju statecznym krokiem. Była szczupła, czarne włosy upięła w ciasny kok i miała na sobie gładką, oliwkową suknię z grubej bawełny. Kreacja całkowicie była pozbawiona wcięcia w talii i kończyła się wysoko nad kostkami. Całości stroju dopełniały wygodne buty, zasznurowane ciasno powyżej kostek. Lee po raz drugi przeżył szok: teraz podobieństwo Nell do Alexandra było uderzające, łagodne dziewczęce rysy ustąpiły miejsca surowości, nieugiętości i odrobinie męskości. Tylko oczy były takie jak dawniej, chociaż nieco większe, ponieważ zeszczuplała; wyglądały jak dwa jasne promienie, które przenikają przez wszystko, na co natrafią na swojej drodze.

Początkowo dostrzegła tylko Alexandra. Podeszła do niego, uścisnęła go i pocałowała bez skrępowania. O tak, byli sobie bardzo bliscy! Jak para bliźniąt. Chociaż Alexander nie był zadowolony z jej studiów medycznych, owinęła go sobie wokół małego palca.

Potem, gdy wysunęła się z objęć ojca, zauważyła Lee, podskoczyła i uśmiechnęła się.

– Lee! To naprawdę ty? – spytała, całując go w policzek. – Nikt mnie nie uprzedził, że wracasz.

– Nie chciałem, żeby ktokolwiek o tym wiedział, Nell. Proszę, dochowaj tajemnicy.

– Przyrzekam.

Butterfly Wing przygotowała prosty lunch: świeży chleb, masło, dżem, wołowinę w plastrach na zimno i ulubiony deser Alexandra – tarty z gałką muszkatołową. Nell pozwoliła panom zjeść, potem osobiście przygotowała dzbanek herbaty i zasiadła z nimi do rozmowy.

– Jak wyglądają studia medyczne? – spytał Lee.

– Dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałam.

– Trudne?

– Nie dla mnie, chociaż muszę przyznać, że pozostaję w dość dobrych stosunkach z wykładowcami i profesorami. Innym dziewczętom jest trudniej, zwłaszcza że nie potrafią tak dobrze jak ja radzić sobie z mężczyznami. Biedactwa z byle powodu zalewają się łzami, czego mężczyźni nie cierpią, i doskonale wiedzą, że ich oceny są świadomie zaniżane, ponieważ są kobietami. W związku z tym przeważnie powtarzają każdy rok. Zdarza się, że powtarzają któryś rok nawet dwa razy. Mimo to walczą.

– Czy ty też powtarzałaś, Nell? – spytał Alexander. Na jego twarzy widać było gniew.

– Nikt by się nie odważył! Idę w ślady Grace Robinson, która nie tak dawno ukończyła studia i nie powtarzała żadnego roku. Co prawda powinna dostać dyplom z wyróżnieniem, a nie dostała. Szkopuł w tym, że w szkołach dla dziewcząt nikt nie uczy chemii, fizyki, a nawet matematyki, więc biedaczki w rzeczywistości muszą startować od zera, a wykładowcy nie są przygotowani do tego, by uczyć od podstaw. Tymczasem ja mam za sobą inżynierię. To mi daje dużą przewagę. – Zrobiła przebiegłą minę. – Wykładowcy bardzo nie lubią, gdy ktoś wytyka im błędy, zwłaszcza gdy robi to kobieta, więc dają mi spokój.

– Czy żyjesz w zgodzie z koleżankami? – spytał Lee.

– Prawdę mówiąc, stosunki z nimi układają się lepiej, niż przypuszczałam. Pomagam im z matematyki, fizyki i chemii, ale niektóre z nich nie są w stanie niczego pojąć.

Alexander zamieszał herbatę, postukał łyżeczką o brzeg, a potem położył ją na spodeczku.

– Co się dzieje z Anną? Chcę usłyszeć całą prawdę, Nell.

– Choroba umysłowa postępuje w bardzo szybkim tempie, ojcze. Sam widziałeś. Czy pani Harbottle wspomniała ci o atakach padaczki?

– Tak.

– Anna nie pożyje już zbyt długo.

– Bałem się, że to powiesz, ponieważ pani Harbottle ani słowem nie wspomniała o nadchodzących latach.

– Zapewniamy jej ciepło i świeże powietrze, próbujemy ją skłonić do krótkich spacerów, ale Anna z coraz większą niechęcią podchodzi do jakichkolwiek ćwiczeń. Może się zdarzyć tak, że będzie miała całą serię ataków epileptycznych – jeden po drugim – póki nie umrze z wyczerpania, jednak bardziej jest prawdopodobne, że się przeziębi, infekcja przejdzie jej na piersi i umrze na zapalenie płuc. Gdy ktoś ze służby jest przeziębiony, nie przychodzi do pracy, póki kaszle i kicha, ale przecież ktoś może ją zarazić, nim sam się zorientuje, że jest chory. Dziwi mnie, że dotychczas nic takiego się nie stało. Wszyscy są dla niej bardzo dobrzy.

– Cieszę się, że to słyszę, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, jaka to niewdzięczna praca.

– Kobiety, które lubią opiekować się innymi, znajdują zadowolenie w wielu niewdzięcznych zajęciach, ojcze. Dobrze wybraliśmy naszą służbę.

– Która śmierć byłaby lżejsza? – spytał nagle Alexander. – Zapalenie płuc czy seria ataków epileptycznych?

– Seria ataków. W takim przypadku chory po pierwszym napadzie traci przytomność i już jej nie odzyskuje. Wszystko wygląda przerażająco, ale pacjent nie cierpi. Gorsze byłoby zapalenie płuc: dużo bólu i cierpienia.

Zapadło milczenie. Alexander powoli sączył herbatę, Nell bawiła się widelcem do ciasta, a Lee żałował, że tu przyszedł.

– Czy odwiedza ją matka? – spytał Alexander.

– Zabroniłam jej przyjeżdżać, ojcze. Mama bardzo cierpi, ponieważ Anna jej nie rozpoznaje, a patrzenie na nią… och ojcze, człowiek czuje się tak, jakby patrzył w oczy zwierzęcia, które wie, że umiera. Nie potrafię sobie wyobrazić jej bólu.

Lee zaczął tarte; wszystko było lepsze niż całkowita bezczynność, nawet przeżuwanie trocin.

– Masz chłopca, Nell? – spytał beztrosko.

Zamrugała powiekami, potem spojrzała na niego z wdzięcznością.

– Prawdę mówiąc, jestem zbyt zajęta. Medycyna nie jest tak łatwa jak inżynieria.

– To znaczy, że masz zamiar zostać starą panną.

– Na to wygląda.

Nell westchnęła, potem na jej twarzy pojawiło się rozmarzenie – dziwna rzecz u tak zdecydowanej osóbki.

– Kilka lat temu poznałam faceta, który mi się podobał, ale byłam wtedy za młoda, a on zbyt honorowy, by wykorzystać moją słabość. Potem nasze drogi się rozeszły.

– Inżynier? – spytał Lee. Wybuchnęła śmiechem.

– Nie!

– W takim razie kim był albo jest?

– Wolałabym zachować to dla siebie – powiedziała Nell.

Był listopad, pora cykad. Mimo sapania lokomotywy i stukania kół słychać było, jak owady ogłuszająco dzwoniły w krzakach, które rosły blisko torów. Zapowiadały w ten sposób gorące lato na wybrzeżu i w głębi wyspy, a na północy okres silnych monsunów.

Alexander podczas podróży z Sydney do Lithgow był podenerwowany. Można było odnieść wrażenie, że rozluźnił się dopiero wtedy, gdy ich wagon przyczepiono do pociągu do Kinross. Przez cały czas wyczuwał niechęć swojego towarzysza do powrotu i przygotowywał się na nagłe oświadczenie Lee, że jest mu bardzo przykro, ale właśnie się rozmyślił i wraca do Persji. Gdy jechali już do Kinross pociągiem, który nigdzie po drodze się nie zatrzymywał, Alexander poczuł się lepiej, nabrał większej pewności.

Nie tylko lubił Lee – wręcz kochał go jak syna, którego nigdy nie miał. Co więcej, było to dziecko Ruby, które również łączyło go z Sungiem. Kiedy zaciągnął Lee na spotkanie z Anną, miał nadzieję, że między Lee a Nell nawiąże się jakaś nić uczucia. Gdyby tych dwoje się pobrało, mógłby uznać, że osiągnął ostateczny cel swego życia. Niestety, wyraźnie nic ich do siebie nie ciągnęło, nawet nie poczuli odrobiny sympatii. Zachowywali się jak brat i siostra. Alexander nie mógł tego zrozumieć; w końcu Nell była tak podobna do niego, a matka Lee go kochała. Na pewno byli sobie przeznaczeni! Potem Nell zaczęła opowiadać o jakimś facecie, który kiedyś jej się podobał, a gdy zamilkła, Lee siedział spokojny i nieporuszony. Fakt, że Alexander był bękartem, już dawno temu przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Całkowicie wyleczył się ze starych ran, dlatego obecnie uważał, że pochodzenie Lee to ironia losu. W ten oto sposób jego spadkobiercą będzie również bękart. Chciał jednak, żeby Lee związał się z kimś z jego krwi i kości, tymczasem nie było na to żadnych szans – o ile Lee w ogóle kiedykolwiek się ożeni. Koczownik. Może po swoim chińskim ojcu odziedziczył cechę wolnego jak ptak Mongoła, który najlepiej się czuł, włócząc się po stepach. Kobiety dosłownie mdlały na jego widok, próbując nabrać powietrza w płuca mimo ciasnych gorsetów; rzucały mu powłóczyste spojrzenia – od diabelskich i przebiegłych po wyraźnie zaczepne – ale Lee nawet tego nie dostrzegał. Zawsze trzymał w tajemnicy jakąś kobietę, czy to w Persji, czy w Anglii, ale jego podejście było typowo orientalne: pekiński książę, który potrzebuje konkubiny, kogoś, kto gra, śpiewa, odzywa się tylko wtedy, kiedy z nim rozmawia, zna doskonale Kamasutrę i najlepiej, jeśli podczas chodzenia czymś pobrzękuje.

Jak Elizabeth go określiła? Złoty wąż. Wtedy ta metafora zdziwiła nieco Alexandra, ale wiedział, skąd jego żona wzięła takie porównanie. Nieszczęsne stworzenie, które wpełza do dziury na cztery lata i połyka własny ogon. Jak on rozpaczliwie szukał Lee! Nawet detektyw nie był w stanie go znaleźć, a Bank Anglii nie potrafił rozszyfrować krętych dróg, którymi ogromne sumy podejmowane przez Lee trafiały do jego kieszeni. Fikcyjne firmy, fikcyjne konta, szwajcarskie banki… Nic nie było sygnowane jego nazwiskiem, a kto mógł powiązać go z firmą o nazwie Peacock Oil? Wszyscy zakładali, że stoi za nią szach.

Czysty przypadek, że gdy złoty wąż wyłonił się ze swojej dziury, Alexander już czekał, żeby złapać go za ogon. I kurczowo go trzymać. Zwabić śliskie stworzenie z powrotem do domu. Teraz, kiedy byli tak blisko celu, Alexander w końcu zaczął wierzyć, że ma syna marnotrawnego w garści. Czas szybko mijał; Alexander miał pięćdziesiąt cztery lata, Lee – trzydzieści trzy. Co prawda Alexander nie zakładał, że umrze przed ukończeniem siedemdziesiątki, ale siedmioletnia rozłąka wystarczała.

Kinross bardzo się zmieniło w ciągu siedmiu lat nieobecności Lee. Zaczął podziwiać miasto już na dworcu kolejowym, gdy zobaczył poczekalnię i toalety, które mieściły się w ładnym, chociaż prostym budyneczku otoczonym żelazną balustradą. Wszędzie stały kosze i ogromne donice z kwitnącymi kwiatami, a pod dwiema ogromnymi tablicami z napisem KINROSS na obu krańcach peronu były kwietniki. Pierwszy gmach opery zamieniono na teatr, a po przeciwnej stronie Kinross Square stanął nowy, znacznie okazalszy budynek. Wzdłuż wszystkich ulic rosły drzewa i stały lampy elektryczne, do każdego prywatnego domu doprowadzono prąd i gaz. Było połączenie telefoniczne z Sydney i Bathurst, nie zabrakło też telegrafu. Mieszkańcy mieli powody do dumy.

– To modelowe miasto – powiedział Lee.

– Mam nadzieję. Kopalnia znów pracuje pełną parą, oczywiście kopalnia węgla kamiennego również. Zaczynam zgadzać się z Nell, że powinniśmy się przestawić na prąd zmienny, chociaż mam zamiar zaczekać, aż Lo Chce opracuje lepszy projekt generatora turbinowego. Lo to bardzo inteligentny chłopak – zapewnił Alexander, ruszając w stronę kolejki. – Ruby jest zaproszona do Kinross House na kolację, więc zostawię cię, żebyś mógł osobiście sprawić jej niespodziankę. Przyprowadź ją później.

Muszę pamiętać – powtarzał sobie Lee, wchodząc do hotelu – że mama ma teraz pięćdziesiąt sześć lat. Nie mogę zdradzić swojego zaskoczenia, bo przecież na pewno będę zaskoczony. Alexander nic na ten temat nie powiedział, przypuszczam więc, że postarzała się bardziej, niż się spodziewał. Piękna kobieta musi się czuć okropnie, kiedy już widać po niej lata, zwłaszcza taka kobieta jak mama, która zawsze była bardzo dumna ze swojej urody – i nie zakonserwowała jej w bryłce bursztynu jak Elizabeth.

Mimo to była taka, jaką ją zapamiętał: zdecydowana, zmysłowa, elegancka. Owszem, miała niewielki podbródek oraz kilka zmarszczek wokół oczu i ust, ale nadal była to Ruby Costevan z burzą złocistorudych włosów i zielonymi oczami. Spodziewając się Alexandra, włożyła na siebie rubinowoczerwoną satynę, gruby rubinowy naszyjnik, który ukrywał pofałdowaną skórę, rubinowe bransoletki i kolczyki.

Kiedy zobaczyła syna, ugięły się pod nią kolana, zachwiała się i ze śmiechem opadła na podłogę, wołając:

– Lee! Lee! Mój chłopczyk!

Łatwiej było opuścić się do jej poziomu, więc Lee przyklęknął, wziął ją w ramiona, mocno przycisnął, pocałował w twarz i włosy. Znów jestem w domu – pomyślał. W pierwszych ramionach, które pamiętam, wciąż czuję w nozdrzach jej perfumy, zapach cudownej kobiety, która jest moją matką.

– Jak ja cię kocham! – wyznał. – Bardzo!

– Zostawię wszystkie opowieści na lunch – oznajmił nieco później, gdy Ruby usunęła ostatnie ślady po łzach radości, a on włożył strój wieczorowy.

– W takim razie przed wyjazdem wypijmy jeszcze drinka. Kolejka zjedzie dopiero za pół godziny – wyjaśniła Ruby, podchodząc do rzędu karafek, syfonu z wodą sodową i wiaderka z lodem. – Nie mam pojęcia, co obecnie pijasz.

– Burbona z Kentucky, jeśli masz. Bez wody sodowej i bez lodu.

– Mam, ale to mocny trunek na pusty żołądek.

– Przywykłem… coś takiego piją moi ludzie, gdy ktoś stawia. Oczywiście, to kraj muzułmański, ale w wielkiej tajemnicy sprowadzam alkohol i pilnuję, żeby nikt nie zaglądał do kieliszka poza obozowiskiem.

Podała mu drinka i usiadła z sherry.

– Twoje słowa brzmią coraz bardziej tajemniczo, Lee. O jakim kraju muzułmańskim mówisz?

– O Persji albo – jak się teraz mówi – Iranie. Do spółki z szachem wydobywam tam ropę naftową.

– Jezu! Nic dziwnego, że nie mogliśmy cię znaleźć. Przez kilka minut popijali w milczeniu, potem Lee spytał:

– Co się stało Alexandrowi, mamo? Nie próbowała kręcić.

– Chyba wiem, co cię interesuje. – Westchnęła, wyprostowała nogi i wbiła wzrok w rubinowe sprzączki butów. – Dużo rzeczy… We znaki dała mu się kłótnia z tobą, ponieważ szybko się zorientował, że nie miał racji. Kiedy przeszła mu złość, nie wiedział, jak naprawić błąd. Gdy postanowił ugiąć nieco swój sztywny kark i porozmawiać z tobą, zniknąłeś. Gorączkowo szukał cię po całym świecie. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się problemy z Anną. O'Donnell, dziecko… i Jade. Był świadkiem egzekucji i bardzo to przeżył. Potem Nell oświadczyła, że nie będzie dłużej robić tego, co on chce, a Anne trzeba było oddzielić od dziecka. Inny mężczyzna mógłby jeszcze bardziej stwardnieć, ale nie mój ukochany Alexander. Wszystko to wyrwało go z odrętwienia, chociaż nie z dnia na dzień, lecz powoli, stopniowo. W dodatku, oczywiście, wciąż się obwinia o to, że poślubił Elizabeth. Była niewiele starsza od Anny – dokładnie w okresie, kiedy wszelkie wrażenia się utrwalają, jakby zostały wyryte w kamieniu, a ona właśnie zamieniła się w kamień.

– Tyle że on ma ciebie, a Elizabeth nie ma nikogo. Dziwisz się, że zamieniła się w kamień?

– Och, pieprzyć to! – warknęła szorstko, dotknięta tam, gdzie ją bolało.

Kieliszek Ruby był pusty, więc wstała, by go napełnić.

– Prawdę mówiąc, wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia Elizabeth będzie szczęśliwa. Gdyby spotkała kogoś odpowiedniego, mogłaby się rozwieść z Alexandrem, jako powód podając to, że notorycznie zdradza ją ze mną.

– Wyobrażasz sobie, że Elizabeth zdecydowałaby się na pranie w sądzie rodzinnych brudów?

– Uważasz, że nie zrobiłaby tego?

– Łatwiej potrafię ją sobie wyobrazić na tajemnej schadzce z kochankiem niż przed sądem i w sali pełnej dziennikarzy.

– Nie będzie po kryjomu spotykać się z kochankiem, Lee, ponieważ musi opiekować się Dolly. Dolly zapomniała o Annie i uważa Elizabeth za swoją matkę, a Alexandra za ojca.

– No cóż, w takim razie już samo to przemawia przeciwko rozwodowi, nie sądzisz? Odkopano by cały skandal pod tytułem „Anna i jakiś nieznany mężczyzna”. A tak swoją drogą, ile Dolly ma łat? Sześć? Jest zatem wystarczająco duża, żeby wszystko zrozumieć.

– Tak, masz rację. Powinnam o tym pomyśleć. Cholera! Nastrój Ruby błyskawicznie się zmienił, co często jej się zdarzało.

– A co z tobą? – spytała żywo. – Nie myślisz o małżeństwie?

– Nie. – Opróżnił kieliszek i zerknął na złoty zegarek, który dostał w Londynie od Alexandra. – Pora iść, mamusiu.

– Czy Elizabeth wie, że tu jesteś? – spytała Ruby, również wstając.

– Nie.

Gdy dotarli do kolejki, czekał na nich Sung. Lee stanął jak wryty. Jego ojciec, który zbliżał się do siedemdziesiątki, przeobraził się w czcigodnego stareńkiego Chińczyka: miał cieniuchną bródkę, która opadała mu na klatkę piersiową, długie na dwa i pół centymetra paznokcie, skórę starą, gładką, żółtawą jak kość słoniowa, a jego oczy przypominały szparki z dwoma czarnymi koralikami, które poruszały się zgodnym ruchem. To mój tata – pomyślał Lee – mimo to za swojego ojca uważam raczej Alexandra. Och, jak daleko zaszliśmy w tej niewiarygodnej podróży! Ciekawe, gdzie rzuci nas następny podmuch wiatru.

– Witaj, ojcze – powiedział, kłaniając się i całując rękę Sunga.

– Wspaniale wyglądasz, mój drogi chłopcze.

– Wsiadajcie! – zawołała zniecierpliwiona Ruby z ręką na elektrycznym dzwonku, który sygnalizował w pomieszczeniu na górze, że wszyscy są gotowi.

Chce mieć nas wszystkich razem – domyślił się Lee, pomagając Sungowi wsiąść do kolejki. Moja matka po prostu chce, żeby wszyscy kochali się nawzajem i byli szczęśliwi. Tyle że to niemożliwe.

W drzwiach powitała ich Elizabeth. Ruby, koniecznie chcąc zobaczyć jej reakcję na widok niespodziewanego gościa, wypchnęła Lee przed siebie i Sunga.

Jak to jest, kiedy po raz pierwszy widzi się jakąś kobietę po tak długiej przerwie? Lee poczuł potworny ból, przykry ucisk we wnętrznościach, agonię i żal, smutek i rozpacz; wszystko dlatego, że zobaczył widmo własnych uczuć, nie Elizabeth.

Z uśmiechem na ustach pocałował dłoń widma, pochwalił jego wygląd i poszedł do salonu, zostawiając za sobą Ruby i Sunga. W salonie byli już Alexander i Constance Dewy. Constance podeszła do Lee, żeby go pocałować, uścisnęła mu ręce i przyjrzała mu się z prawdziwym współczuciem, które go zaskoczyło. Dopiero gdy siedział bezpiecznie w fotelu, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę w ogóle nie widział Elizabeth.

Nie widział jej również podczas kolacji. Ponieważ było ich tylko sześcioro, Alexander nie wykorzystał miejsc na końcach stołu. W związku z tym Lee siedział z jednej strony Sunga, a Elizabeth z drugiej. Naprzeciwko miejsca zajęli Alexander i – nieco dalej – Constance i Ruby.

– W towarzystwie nikt nie zaakceptowałby takiego rozmieszczenia gości – przyznał beztrosko Alexander – ale we własnym domu mogę sadzać mężczyzn razem, a kobietom umożliwić babskie pogaduszki. Nie zostaniemy również w jadalni na porto i cygara, lecz wyjdziemy z paniami.

Lee wypił więcej wina niż zazwyczaj, na szczęście jedzenie, tak wspaniałe jak zawsze – Chang wciąż był szefem kuchni – złagodziło skutki nadmiernego spożycia alkoholu. Gdy przenieśli się do salonu na kawę i cygara, Lee pokrzyżował plany Alexandra, jeśli chodzi o zajmowanie miejsc, odsuwając swoje krzesło nieco do tyłu i odgradzając się od powszechnej wesołości. Żyrandole wyposażone były teraz w żarówki elektryczne zamiast świec, gazowe niegdyś kinkiety na ścianach również wykorzystywały prąd. To światło jest takie ostre – pomyślał Lee. Brakuje sympatycznych wysepek cienia, zielonkawego blasku lamp gazowych i pieszczotliwego, złocistego światła świec. Być może elektryczność jest naszą przyszłością, ale brak jej… romantyzmu. Jest raczej bezlitosna.

Ze swojego miejsca ze zdumiewającą wyrazistością widział Elizabeth. Och jaka ona piękna! Jak z obrazu Vermeera – tak jasno oświetlona, że wyraźnie widać każdy szczegół. Jej włosy wciąż były tak czarne jak jego, delikatne fale zebrała w ogromny kok z tyłu głowy, rezygnując z tak modnych obecnie loków. Czy ona kiedykolwiek nosi ciepłe kolory? Lee nie mógł sobie tego przypomnieć. Tego wieczoru miała na sobie ciemnoniebieską suknię z krepy, z prostą spódnicą bez trenu. Większość tego typu kreacji ozdabiano koralikami, ale suknia Elizabeth była gładka i pozbawiona frędzli. Jej szyję, uszy i nadgarstki zdobił garnitur szafirów i brylantów, miała też brylantowy pierścionek zaręczynowy. Zniknął jednak turmalin. Na prawej ręce Elizabeth nie nosiła żadnych pierścionków.

Między pozostałymi osobami toczyła się ożywiona dyskusja, więc Lee cicho odezwał się do Elizabeth:

– Widzę, że nie nosisz już turmalinu.

– Alexander dał mi go w podziękowaniu za dzieci, które miałam mu urodzić – wyjaśniła. – Zieleń za chłopców, róż za dziewczynki. Nie dałam mu chłopców, więc zdjęłam pierścionek. Zresztą był za ciężki.

Ku zdumieniu Lee Elizabeth sięgnęła do srebrnej szkatułki na stoliku obok swojego krzesła i wyjęła długiego papierosa oraz zapałki, które znajdowały się w bocznej przegródce. Lee wstał, wziął od niej zapałki i podpalił jej papierosa.

– Zapalisz? – spytała, unosząc wzrok.

– Dziękuję.

Swoim spojrzeniem nie przekazywała mu żadnej informacji, w jej oczach było widać jedynie uprzejme zainteresowanie. Wrócił na swoje krzesło.

– Odkąd palisz papierosy? – spytał.

– Mniej więcej od siedmiu lat. Wiem, że damy nie powinny tego robić, ale chyba twoja matka mnie zepsuła. Przestałam się przejmować tym, co myślą inni. Ograniczam się do palenia ich po kolacji, ale gdy jestem z Alexandrem w Sydney i idziemy do jakiegoś lokalu, po zjedzeniu ja zapalam papierosa, a on cygaro. Ze sporym rozbawieniem obserwuję reakcję innych gości – wyznała z uśmiechem na ustach.

Na tym ich rozmowa się skończyła. Elizabeth z pewną przyjemnością paliła papierosa, a Lee się jej przyglądał.

Alexander odciągnął Sunga na bok i o czymś z nim rozmawiał.

Ruby dyskretnie rozciągała palce, przygotowując się do gry na fortepianie; odczuwała w dłoniach denerwującą sztywność, ból, który najbardziej dokuczał jej rano. Okazało się jednak, że Alexander i Sung właśnie doszli do jakiegoś spornego punktu i z pewnością nie byliby zachwyceni, gdyby w tej chwili zaczęła grać, tymczasem Constance drzemała nad swoją szklaneczką porto – ostatnio zaczęła nabierać zwyczajów starszych pań. Nie mając nic lepszego do roboty, Ruby, powodowana niezwykłym przypływem miłości, spojrzała na swoje nefrytowe kociątko. Lee przyglądał się Elizabeth, która odwróciła się do niego bokiem, ukazując mu swój idealny profil, i słuchała Alexandra oraz Sunga. Nagle serce Ruby tak mocno załomotało w piersiach, że uniosła do niego rękę, a potem zacisnęła ją na pasku w talii. Była zaszokowana tym, co dostrzegła w oczach Lee! Bezbrzeżną tęsknotę, ogromne pragnienie. Gdyby nagle zaczął zdzierać z Elizabeth ubranie, nie wyjawiłby swoich uczuć wyraźniej niż patrząc na nią takim wzrokiem.

Mój syn jest po uszy zakochany w Elizabeth! Od jak dawna? Czy to dlatego…?

Ruby gwałtownie wstała, budząc przy tym Constance oraz przerywając rozmowę Alexandra z Sungiem, i podeszła do fortepianu. Co dziwne, jakimś cudem znalazła w palcach siłę i ekspresję, których od dawna jej brakowało, jednak nie była to odpowiednia chwila na Brahmsa, Beethovena czy pieśni Schuberta. Sytuacja aż się prosiła o Chopina, jego tonacje molowe, wzruszające falowanie linii melodycznej i pasaże, które tak pięknie wyrażały to wszystko, co Ruby zobaczyła w oczach syna. Niespełnioną miłość, nieszczęśliwe uczucie, tęsknotę, którą musiał odczuwać Narcyz, gdy bezskutecznie próbował pochwycić własne odbicie w jeziorze, albo Echo, kiedy na niego patrzyła.

Goście zostali do późna, oczarowani Chopinem. Elizabeth od czasu do czasu sięgała po papierosa, a Lee za każdym razem go jej zapalał. O drugiej w nocy Alexander poprosił o herbatę i dodatkowe kanapki, a potem zaproponował, żeby Sung został na noc.

Odprowadził Lee i Ruby do kolejki, a nie chcąc budzić w środku nocy palacza, osobiście uruchomił silnik, co nie było takie trudne, zważywszy, że kocioł zawsze był pełny.

W wagoniku Ruby ujęła dłonie Lee.

– Tak pięknie dzisiaj grałaś, mamusiu. Skąd wiedziałaś, że chętnie posłucham Chopina?

– Ponieważ zauważyłam – powiedziała Ruby prosto z mostu – jak patrzyłeś na Elizabeth. Od jak dawna ją kochasz?

Wstrzymał oddech, a potem wypuścił powietrze z płuc.

– Nie wiedziałem, że się zdradziłem. Czy ktoś jeszcze to zauważył?

– Nie, moje nefrytowe kociątko. Nikt, oprócz mnie.

– W takim razie moja tajemnica jest bezpieczna.

– Tak bezpieczna, jakbym o niczym nie wiedziała. Od jak dawna ją kochasz, Lee? Od kiedy?

– Chyba od siedemnastego roku życia, chociaż potrzebowałem dużo czasu, żeby to sobie uzmysłowić.

– To dlatego się nie ożeniłeś, dlatego nie zostałeś tu zbyt długo i dlatego uciekłeś. – Policzki Ruby błyszczały od łez. – Och Lee, co za cholerny pech!

– Mało powiedziane – westchnął szorstko, szukając chusteczki. – Proszę.

– W takim razie czemu teraz wróciłeś do domu?

– Żeby znów ją zobaczyć.

– Z nadzieją, że ci przeszło?

– Nie, wiedziałem, że wciąż ją kocham. Miłość do niej rządzi moim życiem.

– Żona Alexandra… Trzeba przyznać, że jesteś bardzo skryty. Gdy powiedziałam, że mogłaby się rozwieść, nie dostrzegłeś dla siebie szansy, jedynie zbiłeś mój argument. – Zadrżała, chociaż było ciepło. – Nigdy się od niej nie uwolnisz, prawda?

– Nigdy. Elizabeth więcej dla mnie znaczy niż życie. Ruby odwróciła się do niego i objęła go.

– Och Lee! Moje nefrytowe kociątko! Chciałabym móc coś zrobić!

– Ale nie możesz, mamusiu. Obiecaj, że nie będziesz nawet próbować.

– Obiecuję – szepnęła w jego kamizelkę, potem roześmiała się gardłowo. – Będziesz miał na ubraniu mnóstwo różu. Oj, będą plotkować w pralni.

Przytulił ją jeszcze mocniej.

– Jesteś cudowna, mamusiu, nic dziwnego, że Alexander tak cię kocha. Przypominasz gumową piłkę, zawsze potrafisz się odbić. Naprawdę, nic mi nie będzie.

– Czy tym razem masz zamiar zostać na dłużej, czy znów uciekniesz?

– Zostaję. Alexander mnie potrzebuje. I to bardzo, co zrozumiałem, gdy zobaczyłem tatę. Zrezygnował ze wszystkiego oprócz swojej chińskiej tożsamości. Niezależnie od tego, jak bardzo kocham Elizabeth, nie mogę zostawić Alexandra. Wszystko, co mam, zawdzięczam tobie i jemu – wyznał Lee z uśmiechem. – Zabawne, że Elizabeth pali.

– Wyraźnie potrzebuje czegoś, co jest w tytoniu, ale cygara są dla niej trochę za mocne. Alexander sprowadza dla niej papierosy z Jackson's z Londynu. Jest jej bardzo ciężko. Ma tylko Dolly.

– Czy to miłe dziecko, mamusiu?

– Bardzo słodkie i inteligentne. Dolly nie będzie drugą Nell, bardziej przypomina córki Charlesa i Constance. Będzie bystra, żywa, ładna i wykształcona tak jak każda kobieta. W związku z tym wyjdzie za mąż za jakiegoś młodego człowieka, którego Alexander z całego serca zaaprobuje, i może w końcu da mu męskich potomków.

2. OLŚNIENIE

Widok Lee po tylu latach był dla Elizabeth ogromnym szokiem, zwłaszcza że nawet nie marzyła o jego powrocie. Zauważyła, że Alexander był po przyjeździe w wyjątkowo dobrym humorze, ale złożyła to na karb udanej podróży albo jakiegoś nowego, ciekawego pomysłu, który mógł się rodzić w jego płodnym mózgu. Prawdę mówiąc, była ciekawa, o czym obecnie myśli, ale nie spytała go, ponieważ wpadł jak burza. Poszedł do łazienki, żeby odświeżyć się po podróży, potem się zdrzemnął i przebrał w strój wieczorowy. W tym czasie Elizabeth dała Dolly kolację, wykąpała ją, włożyła jej nocną koszulkę i przeczytała bajeczkę na dobranoc. Dolly uwielbiała bajki i wyglądało na to, że w przyszłości będzie lubić książki.

Była kochaną dziewczyneczką, w sam raz dla Elizabeth – nie przerażająco inteligentną jak Nell ani niedorozwiniętą jak Anna. Włoski Dolly rzeczywiście ściemniały i zrobiły się jasnobrązowe, ale nadal zwijały się w loki, a duże akwamaryno – we oczy wyglądały jak okna do spokojnej duszy. Dolly miała w policzkach maleńkie dołeczki, które przy uśmiechu zamieniały się w urocze zagłębienia – a trzeba przyznać, że uśmiechała się często. Na próbę dostała kociątko; gdy ciepło przyjęła Suzie (w rzeczywistości teraz był to już wysterylizowany kocur), do menażerii przyłączył się Bunty (również wysterylizowany mały piesek z oklapniętymi uszami). Bunty robił wszystko, by zadowolić swoją panią. Co wieczór oba zwierzaki szły z Dolly do łóżka: piesek kładł się obok dziewczynki z jednej strony, kocur – z drugiej. Ten widok nie przypadł Nell do gustu. Zaczęła coś mówić o liszaju obrączkowym, glistach, pchłach i kleszczach. Elizabeth zapewniła córkę, że zwierzęta są regularnie kąpane, więc zacznie się martwić, jeśli te przypadłości się pojawią. Poza tym ma nadzieję, że gdy Nell dorobi się własnych dzieci, nie będzie ich chować w idealnie sterylnych warunkach.

Zajmując się Dolly, Elizabeth stała się trochę bardziej uczuciowa. Nie mogła zawsze być wyniosła i opanowana, gdy miała do czynienia z wszystkimi dramatami z zasady szczęśliwego dziecka – od otarć i zadrapań po śmierć ulubionego kanarka. Czasami musiała wybuchnąć śmiechem, kiedy indziej ukrywać łzy. Dolly była rajem dla matki.

Wyglądało na to, że w ogóle nie pamięta Anny, bez żadnego skrępowania nazywała bowiem Elizabeth mamunią, a Alexandra tatusiem. Elizabeth podejrzewała jednak, że gdzieś w głębi duszy mała ukrywa wspomnienia okresu spędzonego z Anną, ponieważ od czasu do czasu przypominała sobie o Peony, która musiała jej się kojarzyć z Anną.

Najgorsze było to, że Dolly nie mogła chodzić do szkoły w Kinross. Gdyby chciała się tam uczyć, jakieś złośliwe albo bezmyślne dziecko na pewno powiedziałoby jej o prawdziwej matce i przypuszczalnym ojcu. W związku z tym na razie Elizabeth uczyła ją sama. W przyszłym roku, kiedy Dolly skończy siedem lat, trzeba ją będzie oddać pod opiekę guwernantki. Niezależnie od tego, jakie byłyby nasze dzieci – dumała Elizabeth – nigdy nie będziemy mogli posłać ich do normalnej szkoły, co należy uznać za tragedię. Nawet Dolly jest naznaczona piętnem Kinrossów: zbyt się różni od innych, by wtopić się w tłum.

Powodem ciągłych zmartwień Elizabeth była myśl o konieczności poinformowania dziewczynki, kim są naprawdę jej rodzice. Wiązało się to z dręczącymi pytaniami, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć – ani Ruby, ani Alexander. Czy zrobić to przed dojrzewaniem płciowym, czy po? Zdrowy rozsądek podpowiadał, że niezależnie od wieku, w jakim się to zrobi, Dolly będzie bardzo nieszczęśliwa. Można to zrozumieć, ale co się stanie, jeśli pod wpływem szoku wypaczy jej się charakter? Jak powiedzieć słodkiej, kochanej dziewczynce, że jej matka była upośledzona umysłowo, a w dodatku padła ofiarą zwyrodnialca, który został jej ojcem? Że opiekunka matki zamordowała go w najbardziej przerażający sposób i została potem za to powieszona? Często w nocy Elizabeth wypłakiwała się w poduszkę, bez końca zastanawiając się, kiedy, gdzie i jak powiedzieć Dolly to, czego dziewczynka musi się dowiedzieć, nim ta wiadomość dotrze do niej z okrutnego świata. Elizabeth mogła jedynie darzyć wnuczkę bezwarunkową miłością i zapewniać jej poczucie bezpieczeństwa, co powinno pomóc, gdy nadejdzie chwila próby. Alexander, trzeba mu to przyznać, był równie troskliwy, znacznie cierpliwszy i przystępniejszy niż w przypadku córek – nawet Nell. Jeśli chodzi o Nell… była samotną, młodą kobietą – twardą, czasami wręcz bezwzględną. W jej życiu nie było miejsca na chłopców! Kiedy nie ślęczała nad książkami medycznymi ani nie staczała potyczek z nauczycielami, nadzorowała więzienie Anny. Elizabeth szczerze jej współczuła, chociaż zdawała sobie sprawę, że Nell byłaby o to wściekła na matkę. Bycie Alexandrem to jedno, ale bycie Alexandrem w kobiecym wydaniu to już całkiem inna sprawa. Och Nell, pozwól sobie na szczęście osobiste, póki nie będzie za późno!

Jeśli chodzi o Anne, sytuacja stała się nie do zniesienia. Kiedy Nell zabroniła matce przyjeżdżać do domu przy Glebe Point Road, Elizabeth zażarcie walczyła, ale wówczas natknęła się na stalową wolę Alexandra. Była to przegrana bitwa – całe jej życie u boku Alexandra okazało się przegraną bitwą. Niestety, tę konkretną klęskę zdecydowanie potęgowała świadomość, że gdzieś w głębi duszy Elizabeth była wdzięczna za ten zakaz. Co za ulga, że nie musi patrzeć na to, co się dzieje z Anną! Z przykrością musiała przyznać, że nigdy nie była wystarczająco silna.

Elizabeth zeszła na parter nieco wcześniej niż Alexander, chcąc sprawdzić, czy wykonano wszystkie jej instrukcje dotyczące nakrycia stołu. Gdy jedli kolację sami albo tylko z Ruby, Elizabeth nie przejmowała się strojem. Tym razem ubrała się elegancko, ponieważ była Constance, mieli się również pojawić Sung, Ruby i ktoś jeszcze. Wybór kreacji żona Alexandra potraktowała dość obojętnie. Miała w garderobie sporo nowych sukni w pastelowych kolorach, wybrała jednak ciemnoniebieską krepę, szafiry i brylanty.

Jednym z najnowszych udogodnień w domu był elektryczny dzwonek, który sygnalizował, że wagonik dotarł do górnej platformy. Zazwyczaj na ten dźwięk Alexander podchodził do drzwi i czekał na gości, ale tego wieczoru nie zszedł na ten sygnał. Elizabeth zobaczyła, że po schodach wchodzą Sung i Ruby, a za nimi ktoś jeszcze. Potem nagle stanął przed nią tajemniczy gość, który wpatrywał się w nią niewidzącym wzrokiem. Lee! W takich chwilach – tylko czy w ogóle zdarzały się takie chwile? – dawała o sobie znać wieloletnia nauka panowania nad sobą: Elizabeth uśmiechała się uprzejmie i prostowała plecy. Była to jednak bardzo cienka fasada; tuż pod nią szalały emocje tak ogromne jak chmura pyłu, który pojawia się po wybuchu w kamieniołomie, i towarzyszący jej wstrząs. Elizabeth wiedziała, że jeśli się poruszy, wywróci się albo ugną się pod nią kolana, dlatego stała nieruchomo, bezmyślnie powtarzając, że serdecznie go wita. Potem Lee poszedł przywitać się z Alexandrem, który zdążył już zejść na parter. Nie ruszała się z miejsca, witając się z Ruby i Sungiem, a następnie przepuściła ich przodem. Dopiero wtedy, gdy otoczyli ciasnym kręgiem jej męża, spróbowała się ruszyć. Jedna stopa do przodu, potem druga; nogi funkcjonowały, mogła iść.

Dzięki Bogu Alexander usadowił ją po tej samej stronie co Lee, ale nie obok niego. Skoncentrowała się więc na Ruby, która siedziała naprzeciwko i bez przerwy powtarzała, jak bardzo się cieszy z powrotu syna. Wystarczyło, że Elizabeth od czasu do czasu wtrąciła jakieś „tak”, „nie” albo tylko mruknęła. Cudowna Constance Dewy wyraźnie czuła to samo, ponieważ pozwoliła Ruby mówić.

Kiedy Ruby trajkotała, a Constance z uwagą słuchała, Elizabeth próbowała pogodzić się ze świadomością, że jest kompletnie, rozpaczliwie zakochana w Lee Costevanie. Gdzieś w głębi duszy zawsze uważała, że to, co do niego czuje, to jedynie zauroczenie, coś, co właściwie w ogóle się nie liczy, ale kiedy zobaczyła go po raz pierwszy od siedmiu lat, w końcu dotarła do niej prawda. Lee był jedynym mężczyzną, którego z własnej woli wybrałaby na męża. Chociaż, z drugiej strony, gdyby nie wyszła za maż za Alexandra, nigdy nie spotkałaby Lee. Och, życie jest okrutne! Lee jest jedynym mężczyzną, naprawdę jedynym.

Nawet potem, w salonie, gdy Lee usiadł z dala od wszystkich, wzburzenie nie pozwoliło jej dostrzec niczego, co dawałoby jakąkolwiek nadzieję… Och, o czym ona właściwie myśli? Jaką nadzieję? Dzięki Bogu Lee był całkiem obojętny! To ją ratowało. Gdyby odwzajemniał jej miłość, świat by się zawalił. Tylko dlaczego tego wieczoru Ruby zagrała piękne, pełne tęsknoty utwory Chopina? Co więcej, wykonała je z uczuciem i sprawnością, na które nie powinny jej pozwolić dotknięte reumatyzmem ręce. Każdy dźwięk trafiał bezpośrednio do serca Elizabeth, jakby była z chmur… albo wody. Woda. Swoje przeznaczenie spotkałam przy sadzawce i przez piętnaście lat nawet o tym nie wiedziałam – pomyślała. W przyszłym roku skończę czterdziestkę, a Lee wciąż jest młodym mężczyzną, który szuka przygód w dalekich krajach. Alexander na siłę ściągnął go z powrotem, by zastąpił mu synów, których nie ma, a Lee, kierując się poczuciem obowiązku, spełnił jego żądanie. Co więcej, chociaż niczego do mnie nie czuje, wyraźnie widać, że nie cieszy się z tego powrotu.

Kiedy Lee spoglądał na Ruby, a robił to często i wtedy długo nie odrywał od matki wzroku, Elizabeth mogła ukradkiem zerknąć na niego innym okiem – przez pryzmat miłości, do której właśnie się przyznała. Na szczęście nikt nie widział, jak na niego spoglądała; jej krzesło stało tak, że miała ukrytą twarz. Kiedyś w rozmowie z Alexandrem porównała Lee do złotego węża, ale dopiero teraz zrozumiała wszystkie niuanse tej metafory i zdała sobie sprawę, dlaczego wybrała właśnie ją. Nie było to może najlepsze porównanie, ale wzięło się z tłumionych uczuć i nie miało nic wspólnego z tym, kim Lee naprawdę był. Był uosobieniem słońca, wiatru i deszczu – żywiołów, dzięki którym możliwe jest życie. Co dziwne, pewne jego cechy przypominały jej Alexandra: wspaniała, pewna siebie męskość, sprawny, ścisły umysł, niepokój, emanująca siła. Nie mogła znieść dotyku jednego z panów, o dotyku drugiego marzyła. Największa więc różnica między nimi była wynikiem jej miłości, odebranej temu, który miał do niej prawo, i skierowanej ku temu, który nigdy tego uczucia nie odwzajemni.

Tej nocy Elizabeth nie spała, a o świcie wkradła się do pokoju Dolly. Cichym „szszsz…” nakazała spokój zwierzętom, które uniosły głowy, na szczęście nie budząc dziewczynki. Peony sypiała teraz gdzie indziej, nie pracowała zbyt ciężko i miała dużo dni wolnych. Elizabeth przyciągnęła krzesło do małego łóżeczka, by obserwować, jak dzień stopniowo rozjaśnia słodką twarzyczkę. Postanowiła, że Dolly nigdy nie przejdzie tego, co Nell i Anna, w związku z tym o wszystkim dowie się dopiero wtedy, gdy dorośnie. Będzie miała idealne dzieciństwo, pełne śmiechu, kucyków, troskliwości i spokojnych lekcji, dzięki którym nabierze dobrych manier. Żadnego straszenia duchami, żadnych starców, którzy mogliby ją przerażać, żadnego zbędnego trudu. Tylko uściski i pocałunki.

Wpatrując się w słodką twarzyczkę śpiącej Dolly, Elizabeth w końcu zrozumiała, jaką krzywdę wyrządzono jej w dzieciństwie. Musiała przyznać, że Alexander miał rację, tak, a nie inaczej oceniając starego Murraya. Nauczę ją wszystkiego o Bogu, ale to nie będzie Bóg Murraya. Nigdy nie pozwolę, by w jej życiu pojawił się koszmarny obrazek diabła. Teraz widzę, że coś tak trywialnego jak rysunek na ścianie może zrujnować młode życie w takim samym stopniu jak wiadomość o rodzicach Dolly. Dorośli nie powinni straszyć dzieci, chcąc wymusić na nich posłuszeństwo. Powinni raczej starać się być dla swoich pociech tak ważni, by nie chciały sprawić rodzicom zawodu. Bóg jest dla dzieci zbyt abstrakcyjnym pojęciem, to rodzice powinni być takimi ludźmi, których dzieci mogłyby kochać i cenić ponad wszystko. Nie będę więc rozpieszczać Dolly ani dawać jej wszystkiego, ale kiedy stanowczo jej się sprzeciwię, zrobię to w taki sposób, żeby mogła uszanować moje zdanie. Och, mój ojciec i jego kij! Potworna pogarda dla kobiet! I egoizm! Sprzedał mnie za niewielką sumkę, z której sam nie wydał ani pensa. Wszystko dostała Mary. Kiedy Alastair odziedziczył pieniądze, jego żona wydała je na kilka głupstw i dużo ważnych rzeczy. Dzięki spadkowi wszystkie ich dzieci zdobyły wykształcenie. Chłopcy pokończyli uniwersytety, a dziewczęta zostały nauczycielkami albo pielęgniarkami. Mary była dobrą matką, a Alastair dobrym ojcem. Co komu szkodzi, jeśli do każdego posiłku podaje się dżem?

Nie powinnam się zgodzić na to, żeby mnie sprzedano, chociaż to również wina Alexandra, który postanowił mnie kupić. Mojemu ojcu zależało tylko na pieniądzach. Na czym zależało Alexandrowi? Och, to było tak dawno! Jestem jego żoną od dwudziestu dwóch lat i wciąż tego nie wiem. Na pewno na cnotliwej żonie. Na dzieciach – zwłaszcza synach. Chciał również zagrać na nosie mojemu ojcu i Murrayowi. Na co jeszcze liczył? Że obowiązek zamieni się w miłość? Nie miał jednak zamiaru, korzystając z rozkoszy życia małżeńskiego, rezygnować z innych przyjemności, dlatego na wszelki wypadek trzymał w pogotowiu Ruby. Biedna Ruby, od początku darzyła go tak ogromną miłością, a mimo to, jego zdaniem, nie nadawała się na żonę. Dosłownie potraktował jej zapewnienia, że nie chce za nikogo wychodzić, ponieważ to właśnie chciał usłyszeć. Głupiec! Wiem, że gdyby poprosił ją o rękę, powiedziałaby: tak, tak, tak! Kochaliby się do szaleństwa, mieli może pół tuzina synów. Tymczasem on nie dostrzegł w kobiecie spod latarni idealnej żony, a potem było już za późno. Och Ruby, Ruby, ciebie też zniszczył.

Gdy Dolly się obudziła i zobaczyła mamunię, wyciągnęła rączęta po uściski i pocałunki. Jak ślicznie pachniała po spokojnej nocy! Och Dolly, bądź szczęśliwa! Pogódź się z prawdą, gdy ją usłyszysz, i pamiętaj, że to ani na jotę nie zmienia mojej miłości do ciebie.

Gdy Elizabeth zeszła do palmiarni na śniadanie, był tam już Lee z Alexandrem. Takiego Lee lubiła najbardziej – w starym kombinezonie i koszuli z podwiniętymi rękawami.

– Dlaczego wy, mężczyźni – spytała, siadając i przyjmując od Alexandra filiżankę herbaty – nie obetniecie sobie rękawów u koszul?

Obaj spojrzeli na nią bez wyrazu, potem Alexander zaczął się śmiać, unosząc ręce nad głową w geście triumfu.

– Moja droga Elizabeth i jej retoryczne pytania! Dlaczego tego nie robimy, Lee? To całkiem rozsądny pomysł, tak samo jak sherry w dużych kieliszkach.

– Chyba po prostu – powiedział Lee, uśmiechając się tajemniczo jak Chińczyk – przez cały czas jesteśmy przygotowani na to, że gdy spotkamy jakąś damę, natychmiast będziemy musieli opuścić rękawy, bo tylko z opuszczonymi rękawami wyglądamy, jak na dżentelmenów przystało.

– W takich łachach? Mam zamiar obciąć sobie rękawy – oświadczył Alexander, unosząc kieliszek w toaście.

– Jeśli ty to zrobisz, pójdę w twoje ślady. – Lee wstał. – Idę do fabryki cyjanku, mają tam jakieś problemy z elektrolizą, tracimy za dużo cynku. Zawsze do usług, Elizabeth.

Pochyliła głowę i coś mruknęła. Gdy Lee wyszedł, posmarowała masłem kawałek zimnego tostu i udała, że je.

– Co masz zamiar dzisiaj robić? – spytał Alexander, przyjmując od pani Surtees następną filiżankę herbaty. – Proszę, ta jest gorąca.

– Spędzę ranek z Dolly, potem może wybiorę się gdzieś konno.

– Jak spisuje się nowa klacz?

– Bardzo dobrze, chociaż trudno zastąpić Crystal.

– Wszystko, co żyje, musi kiedyś odejść – szepnął, zastanawiając się, czy powiedzieć jej, że Anna też wkrótce umrze.

– Wiem.

– Jak ją nazwałaś, skoro jest jabłkowita?

– Cloud.

– Podoba mi się. – Wstał i zmarszczył czoło. – Elizabeth, nic nie zjadłaś. Wczoraj wieczorem ledwo skubnęłaś parę kęsów, dziś rano nie zajedziesz daleko na tym toście. Zadzwonię po świeży.

– Proszę, nie rób tego, Alexandrze. Wolę, gdy masło się nie topi.

– Nie wyglądami na to.

Powiedziawszy to, wyszedł, wtedy Elizabeth w końcu mogła odłożyć tost. Jak zawsze napiła się gorzkiej herbaty. Kiedy wstała, zakręciło jej się w głowie. Alexander miał rację, mówiąc, że zbyt mało zjadła. Lunch. Skoro Lee ma do zrobienia coś w fabryce cyjanku, może nie wróci na lunch. Poproszę panią Surtees, żeby Chang przygotował mi coś, co naprawdę lubię, i spróbuję to zjeść.

Pani Surtees pojawiła się w chwili, kiedy Elizabeth wciąż próbowała utrzymać równowagę, podeszła więc szybko i podtrzymała ją.

– Pani Kinross, jest pani chora.

– Nie, nie, tylko zakręciło mi się w głowie.

Pani Surtees nalała następną filiżankę herbaty i wsypała do niej sporo cukru.

– Proszę to wypić. Wiem, że nie będzie pani smakowała, ale znacznie lepiej się pani po niej poczuje. Podczas lunchu postawię na stole dzbanek soku pomarańczowego. To zdumiewające, jak długo utrzymują się pomarańcze, jeśli zostawi się je na drzewach.

Gospodyni, zadowolona, że podczas jej krótkiego kazania Elizabeth wypiła wystarczającą ilość herbaty, uśmiechnęła się i poszła do kuchni.

Słodka herbata pomogła. Elizabeth poszła poszukać Dolly, nie uzgadniając, co kucharz ma przygotować na lunch. To i tak nie miało żadnego znaczenia. Chang i pani Surtees są w stanie sami podjąć decyzję dotyczącą menu – pomyślała – a ja koniecznie muszę zająć się czymś, co w żaden sposób nie będzie mi się kojarzyło z Lee…

Syn Ruby znajdował świetne wytłumaczenia, dlaczego nie może jadać w Kinross House: albo był potrzebny w warsztacie, albo geniusze z laboratorium badawczego natknęli się na jakiś trudny problem, albo to, albo tamto…

Stanowiło to zagadkę dla Alexandra, który lubił omawiać z Lee sprawy zawodowe właśnie podczas lunchu, mimo to bez zastrzeżeń przyjmował jego wymówki. Dla Alexandra były to jedynie dowody, ile trudu wymagało kierowanie Apokalipsą podczas nieobecności Lee. Dawno minęły czasy, kiedy sir Kinross doszukiwał się błędów we wszystkim, co robił Lee. Teraz musiał przyznać, że chłopak jest utalentowany, kompetentny, zna się na wszystkim i naprawdę ma głowę do interesów. Dowiedziawszy się, że syn Ruby zazwyczaj znajduje chwilę czasu i jada lunche z matką w hotelu, zwłaszcza że to nie wymagało od niego czasochłonnej wyprawy na górę, Alexander zaczął przyłączać się do nich.

Constance Dewy wróciła do Dunleigh; Elizabeth miała cały dom dla siebie. Czasami się zastanawiała, czemu nie widuje Ruby, ale zwalała wówczas winę na Lee, który uporczywie trzymał się miasta i podnóża góry.

Nadeszło gorące i bardzo suche lato. Ciężkie, nieruchome powietrze wdzierało się wszędzie, nigdzie nie było przed nim ucieczki – ani na zewnątrz, ani w domu.

Alexander znalazł czas, żeby wybudować dla Dolly płytki basen w cieniu drzew, których nie lubiły cykady, a potem nauczył małą pływać.

– Tak niewielką ilość wody łatwo będzie wymienić, gdy zarośnie glonami czy czymkolwiek innym – powiedział do Elizabeth, która była ogromnie wdzięczna za jego troskliwość. – Prosiłem Donny'ego Wilkinsa, by zaprojektował basen publiczny, a przede wszystkim zastanowił się, jak to zrobić, żeby duża ilość wody była czysta i zdrowa. W przypadku ścieków stosujemy obecnie nową metodę, która doskonale się sprawdza, dlaczego nie spróbować tego z basenem? – Uśmiechnął się diabolicznie. – Chciałbym jednak, żeby to był basen koedukacyjny. To chyba byłby najlepszy sposób, by zagrać na nerwach metodystom. Nie rozumiem, dlaczego przyjemność ochładzania się w basenach publicznych miałaby zostać ograniczona, ponieważ ktoś tam uważa, że rodziny nie powinny razem baraszkować. Tylko pomyśl, ile będzie emocji i podniecenia, gdy młodzieniec zobaczy przez mokry kostium kąpielowy stwardniałe brodawki dziewczyny!

Elizabeth nie zdołała powstrzymać się od uśmiechu.

– Takie rzeczy powinieneś mówić tylko Ruby – przypomniała bez cienia złośliwości w głosie.

– A jak myślisz, skąd to wziąłem? Tyle że ona posunęła się jeszcze dalej. Wyobraziła sobie, ile byłoby emocji i podniecenia, gdyby dziewczęta zobaczyły młodego mężczyznę z mokrym kostiumem kąpielowym przyklejonym do… hm…

– To obrzydliwe! – powiedziała Elizabeth ze śmiechem. – Wkrótce nie będzie już żadnych tajemnic.

Po obu stronach poddasza Alexander zamontował ogromne wentylatory, które miały wciągać gorące powietrze i wypychać chłodniejsze. Elizabeth była zdumiona, jak dużo to zmieniało, nawet na parterze. Bez wątpienia hotel Kinross miał to samo urządzenie, a prawdopodobnie – wcześniej czy później – pojawi się ono we wszystkich większych budynkach i w każdym domu, w którym będzie choćby minimalna przestrzeń nad sufitem. Apokalipsa dotowała elektryczność i dostawy gazu dla miasta, więc było to wykonalne. Alexander nigdy nie odpoczywał, zawsze szukał nowych rozwiązań. Czy Lee będzie taki sam, gdy zabraknie Alexandra? Prawdę mówiąc, Elizabeth tego nie wiedziała, miała jednak na ten okres swoje plany, chociaż była to odległa przyszłość. Dolly będzie już wtedy dorosłą kobietą i mężatką, więc nic nie zatrzyma Elizabeth w Kinross. Wyjedzie tam, gdzie zechce, a dobrze wiedziała, dokąd chciałaby się wybrać – nad włoskie jeziora. By tam żyć w spokoju.

Nell przyjechała do domu na Boże Narodzenie.

Jej wygląd zaszokował ojca i matkę. Okropność! Zawsze okropne suknie stały się jeszcze okropniejsze: całkowicie pozbawione kształtu, przeważnie ze spranej bawełny w nieciekawych brązach i szarościach – kolorach, w których nie było jej do twarzy, gdyż nie podkreślały uderzającego błękitu jej oczu i kremowej skóry. Nie miała żadnych porządnych butów, jedynie parę wiązanych powyżej kostek brązowych botków na płaskich obcasach. Do tego nosiła grube brązowe, bawełniane pończochy, bawełnianą bieliznę i krótkie białe, bawełniane rękawiczki. Miała tylko jeden kapelusz – taki, jaki noszą chińscy kulisi.

– Z wyjątkiem wzrostu mamy bardzo podobne rozmiary – powiedziała Elizabeth w bożonarodzeniowe popołudnie, wiedząc, że na świąteczną kolację przyjdzie sporo ludzi. – Może włożyłabyś moją nową liliową, szyfonową suknię? Powinnaś się w niej dobrze czuć. Ruby przysłała parę eleganckich butów, ponieważ twierdzi, że nosicie ten sam rozmiar. I gładkie jedwabne pończochy. Nie musisz wkładać gorsetu: obecna moda pozwala się bez niego obywać, jeśli ktoś go nie lubi. Och Nell, tak ślicznie będziesz wyglądać w liliowym szyfonie! Wszystko dlatego, że… pływasz, nie chodzisz. To pierwsza rzecz, jaką zauważyłam.

– Ponieważ nie kręcę biodrami i pupą – wyjaśniła Nell obojętnie. – Określam to mianem zdyscyplinowanego chodzenia. Nie mogę kręcić tyłkiem na oddziale szpitalnym. Każdy WD ukrzyżowałby mnie za to.

– WD? Kto to taki?

– Wielki Doktor. To ważniacy, którzy mają prywatną praktykę i przydzielone łóżka szpitalne. Wyobrażasz to sobie? – spytała Nell gniewnie. – Widziałam kiedyś poczekalnię w Prince Alfred Hospital. Aż roiło się w niej od biednych mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy czekali na łóżko – jedyne osiągalne dla nich łóżko – ponieważ WD rezerwują je dla swoich płacących pacjentów! Niektórzy biedni umierają, czekając.

– Och! – westchnęła Elizabeth słabo. Po chwili spróbowała jeszcze raz. – Włóż, Nell, liliowy szyfon, proszę! Uszczęśliwisz ojca.

– Do jasnej cholery, nie zgadzam się! Nic z tego! – oświadczyła Nell twardo.

Mimo to podczas kolacji starała się być miła. Elizabeth usadowiła ją między Lee a Donnym Wilkinsem, dochodząc do wniosku, że jeśli wszystko inne zawiedzie, przynajmniej we trójkę będą mogli porozmawiać o kopalni. Mimo to Nell wyglądała tak dziwnie, tak szaro i… jak by to powiedzieć… po męsku.

Gdy tylko goście wstali i przeszli do dużego salonu, Ruby postanowiła bez owijania w bawełnę uzmysłowić Nell, na czym polega problem. Matka Lee prezentowała się wspaniale w miękkiej, pięknie skrojonej, jedwabnej sukni w kolorze marmolady i złotych łańcuszkach z bursztynem. Ponieważ Nell zawsze ją kochała, nie protestowała, kiedy Ruby wskazała na dwa fotele, pchnęła dziewczynę na jeden z nich, sama usiadła w drugim, a jej zielone oczy nabrały żółtawego odcienia z powodu dużej ilości pomarańczowego złota. Nell musiała bezstronnie przyznać, że figura Ruby po przejściowym gwałtownym przybraniu na wadze obecnie wróciła do idealnego stanu. Z pewnością matce Lee nie groziła śmierć z powodu apopleksji. Prawdę mówiąc, Ruby prawdopodobnie znalazła wręcz sposób na to, żeby w ogóle nie umierać.

– Nie trafiłoby cię, gdybyś włożyła coś ładniejszego – powiedziała Ruby, zapalając cygaro.

– Za to ciebie, ciociu, trafi od tego świństwa – ripostowała natychmiast Nell.

– Nie zmieniaj tematu, Nell. Wiesz, na czym polega twój problem? To proste. Starasz się przeistoczyć w mężczyznę.

– Nie, po prostu usiłuję nikomu nie przypominać, że jestem kobietą.

– Niewielka różnica. Ile masz lat?

– W sylwestra kończę dwadzieścia dwa.

– I z pewnością wciąż jesteś dziewicą.

Nell zarumieniła się i mocno zacisnęła wargi.

– Do jasnej cholery, to nie twoja sprawa, ciociu Ruby! – warknęła.

– Owszem, moja sprawa, panno Medycyno. Doskonale wiesz, jak wyglądają poszczególne części ciała, nie jest też dla ciebie tajemnicą, jak każda z nich funkcjonuje, ale – do diabła – nie masz bladego pojęcia, jak wygląda życie, ponieważ nie żyjesz. Jesteś kujonem, Nell. Maszyną. Z pewnością świetnie sobie radzisz z wszystkimi przedmiotami i sprawiasz radość swoim profesorom. Jestem pewna, że cię szanują, nawet jeśli denerwuje ich twoja płeć. Wyrąbałaś sobie drogę do wybranej przez siebie kariery, tak jak twój ojciec wyrąbał sobie drogę na tę górę. Codziennie stykasz się ze śmiercią, codziennie jesteś świadkiem różnych dramatów. Wracasz do swojego mieszkania przy Glebe Point Road, a tam czeka na ciebie kolejny horror – umierająca siostra. Mimo to nie żyjesz własnym życiem. A jeśli nie będziesz żyła, Nell, zabraknie ci czegoś w stosunku do twoich pacjentów, niezależnie od tego, jak bardzo będziesz wobec nich życzliwa i pełna współczucia. Przeoczysz coś niezmiernie ważnego, co będą próbowali ci powiedzieć, jakiś maleńki, ludzki fakt, który mógłby całkowicie zmienić diagnozę.

Żywe, błękitne oczy spoglądały na Ruby z zaskoczeniem i zmieszaniem, jakby rzeźba nagle ożyła. Mimo to Nell nie odezwała się ani słowem, jej złość zmieniła się w popiół na zimnym, ciemnym palenisku rzeczywistości.

– Kochana Nell, nie próbuj udawać mężczyzny, bo w ten sposób całkowicie zrujnujesz swoją karierę. Zgadzam się, że to, co masz na sobie, idealnie nadaje się do pracy w szpitalu i w laboratorium, ale nie pasuje do młodej, pełnej energii kobiety, która powinna być dumna ze swojej kobiecości. Przełamałaś wszelkie bariery, dlaczego zatem próbujesz teraz oddać pieprzonym mężczyznom zwycięstwo, zamieniając się w jednego z nich? Wkrótce zaczniesz nosić spodnie… znów ze względu na otoczenie, ale niezależnie od tego, jak ogromne masz jaja, kutas nigdy ci nie urośnie. Więc wprowadź kilka zmian, póki nie jest za późno. Nie powiesz mi, że na wydziale medycyny nie ma przyjęć ani balów, okazji, podczas których mogłabyś przypomnieć tym draniom, że jesteś prawdziwą kobietą. Pokaż im to, Nell! A praktyczny strój trzymaj na odpowiednią okazję. Wybierz się gdzieś z kilkoma facetami, nawet jeśli ci nie odpowiadają. Jestem pewna, że nawet gdyby za bardzo zaczęły im się wyrywać ręce, bez trudu sobie z nimi poradzisz. Jeśli jest ktoś, kto ci się naprawdę podoba, podtrzymaj tę znajomość. Przeżyj zawód miłosny! Pocierp trochę! Doznaj tych wszystkich potwornych wątpliwości, kiedy miłość się kończy, a człowiek jest przekonany, że to on ponosi całą winę, nie druga strona. Stań przez lustrem i popłacz. To jest prawdziwe życie!

Nell poczuła, że zasycha jej w ustach. Przełknęła ślinę i oblizała wargi.

– Rozumiem. Masz rację, ciociu Ruby.

– Koniec z „ciocią”, od teraz jestem po prostu Ruby. – Wyciągnęła ręce, zacisnęła i rozprostowała palce, po czym spojrzała na Nell. – Dzisiaj moje palce nie zachowują się zbyt grzecznie – powiedziała. – Zagraj za mnie, Nell. Tylko nie Chopina… – Wciągnęła powietrze w płuca. – Może coś Mozarta.

To była jedyna rozrywka Nell – nigdy nie rzuciła fortepianu. Uśmiechnęła się więc do Ruby, podeszła do wspaniałego instrumentu w swojej okropnej brązowej sukni, by oczarować towarzystwo radosnym Mozartem i cygańskim Lisztem. Później Ruby przyłączyła się do niej i razem wykonały duety operowe, a wieczór bożonarodzeniowy zakończył się wspólnym odśpiewaniem z wszystkimi gośćmi ulubionych piosenek, od I'll Take You Home Again, Kathleen po Two Little Girls in Blue.

Tak więc gdy w sylwestra nadeszła pora na przyjęcie urodzinowe, Nell miała na sobie liliową szyfonową suknię matki. Kreacja była na nią nieco za krótka, ale jedwabne pończochy od Ruby i stylowe liliowe buty sprawiły, że długość okazała się zaletą – dzięki niej widać było zgrabne nogi Nell. Jej nowa fryzura uwydatniła pociągłą twarz i kształtną czaszkę, a ametysty Elizabeth lśniły wokół pełnej gracji szyi. Ruby z zadowoleniem zauważyła prawdziwe zdumienie i podziw na twarzy Donny'ego Wilkinsa i radość ojca. Dobra z ciebie dziewczyna, Nell! Uratowałaś własną skórę. Najwyższy czas. Chciałabym, żeby Lee patrzył na ciebie tak jak Donny, ale mój syn nie odrywa wzroku od twojej matki. Jezu, co za bagno!

Dwa dni później Nell wyjechała, ale wcześniej odbyła z Elizabeth rozmowę na temat Anny. Konsultacja z ojcem spowodowała ból serca, ale może właśnie dzięki temu podlegała definicji Ruby o cierpieniu na własny koszt, a zatem oznaczała prawdziwe życie.

– Jestem wściekły, że zwalam na ciebie cały ciężar, Nell – powiedział Alexander – ale sama doskonale zdajesz sobie sprawę, jak wygląda sytuacja między twoją matką a mną. Jeśli powiem jej prawdę o stanie Anny, schowa się w swojej skorupce i nie będzie się miała przy kim wypłakać. Jeśli ty weźmiesz na siebie to zadanie, istnieje pewna szansa, że da upust swej rozpaczy.

– Tak, wiem, ojcze. – Nell westchnęła. – Zrobię to. Podczas rozmowy sama też zalała się łzami, dzięki czemu Elizabeth mogła wziąć ją w objęcia, popłakać i dać wyraz potwornemu, rozpaczliwemu, beznadziejnemu żalowi. Nell najbardziej się bała, że matka będzie chciała zobaczyć Anne, ale nawet o tym nie wspomniała. Zupełnie jakby w przypływie smutku zamknęła jakieś drzwi.

Lee odwiózł Nell do pociągu; Alexander był zbyt zajęty przy odpalaniu ładunków w kopalni, a wciąż lubił robić to sam, natomiast Elizabeth wyszła w kapeluszu z szerokim rondem na głowie, wyraźnie chcąc sprawdzić, czy róże przetrwały upał.

Nell właściwie nigdy nie znała zbyt dobrze Lee. Teraz doszła do wniosku, że w jego egzotycznej urodzie jest coś z gada. Gdyby znała metaforę Elizabeth, zrozumiałaby, że to ma jakiś sens. Nawet w ubraniu roboczym był dżentelmenem w każdym calu, mówił jak prawdziwy książę; mimo to pod pozorami ogłady kryło się coś niebezpiecznego, ponurego, a jednocześnie radosnego. Ponieważ Nell nigdy nie darzyła go zbytnią sympatią, nie dostrzegała jego łagodności, uczciwości i wierności.

– Wracasz do szpitala? – spytał, gdy zjeżdżali kolejką.

– Tak.

– Lubisz go?

– Tak.

– Ale mnie nie lubisz, prawda?

– Nie.

– Dlaczego?

– Kiedyś przytarłeś mi nosa. Pamiętasz Ottona von Bismarcka?

– O rany! Miałaś wtedy jakieś sześć lat. Nadal jesteś zarozumiała, a szkoda.

Milczeli, póki nie dotarli na dworzec kolejowy. Lee wniósł jej bagaże do prywatnego przedziału.

– Co za luksusy! – powiedziała, rozglądając się dookoła. – Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.

– Przyjdzie kres i na to. Nie miej do Alexandra pretensji, że zbiera owoce swojej ciężkiej pracy.

– Co masz na myśli, mówiąc „przyjdzie kres i na to”?

– Dokładnie to, co powiedziałem. W końcu podatki sprawią, że nikt nie będzie mógł sobie pozwolić na takie… hm… luksusy. Chociaż zawsze będzie pierwsza i druga klasa.

– Mój ojciec kocha cię na śmierć i życie – stwierdziła nagle, siadając.

– Ja też go kocham na śmierć i życie.

– Zawiodłam go, idąc na medycynę.

– Owszem. Ale nie zrobiłaś tego, żeby mu dokuczyć. To by go jeszcze bardziej zraniło.

– Powinnam cię kochać. Dlaczego nie mogę? Lee uniósł jej rękę i pocałował ją.

– Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiesz, Nell. Do widzenia.

Odszedł. Gdy rozległ się gwizdek i pociąg wydał kakofonię dźwięków, które oznaczały bliski odjazd, Nell usiadła i zmarszczyła czoło. Co on miał na myśli? Potem zajrzała do swojej ogromnej torby i wyjęła z niej podręcznik medycyny. Po kilku minutach całkowicie zapomniała o Lee i luksusowym prywatnym przedziale ojca. Była na trzecim roku, miała przed sobą wiele egzaminów, których mogła nie zdać połowa studentów. No cóż, Nell Kinross miała zamiar wszystko pozaliczać, nawet gdyby to wymagało odłożenia życia na później. Pieprzyć chłopaków – kto by miał na nich czas?

Lato trwało. Ostatnie tchnienie wydało piętnastego kwietnia.

Rankiem dzień wcześniej Anna zmarła podczas ataku epilepsji, mając zaledwie dwadzieścia jeden lat. Jej ciało przewieziono do Kinross. Na szczycie góry odbył się skromny pogrzeb, w którym uczestniczyli jedynie Alexander, Nell, Lee, Ruby i wielebny Peter Wilkins. Alexander wybrał miejsce niedaleko skrzydła, w którym mieściła się galeria. Był to teren ocieniony przez drzewa kauczukowca o czystych białych pniach, dzięki czemu przypominały rząd kolumn. Elizabeth nie przyszła; pilnowała Dolly, która beztrosko baraszkowała w basenie po drugiej stronie domu. Nell uznała, że drzwi zamknęły się na zawsze.

Nieco później, gdy Lee, Ruby i pastor zjechali do miasta, a Nell usiadła z ojcem w bibliotece, Elizabeth podeszła do świeżego, słodko pachnącego kopczyka i położyła na nim wszystkie róże, które udało jej się znaleźć.

– Spoczywaj w pokoju, biedna duszyczko – powiedziała, po czym odwróciła się i poszła w busz.

W północnej części nieba zbierały się ciemne, burzowe chmury, na ich obrzeżach kłębiły się białe jak lód obłoki, które przypominały morskie bałwany; ostatnie tchnienie lata miało lada chwila zamienić się w kataklizm. Elizabeth nawet tego nie zauważyła, kiedy przeciskała się przez krzaki, przerzedzone i kłujące z powodu suszy, opuszczone przez swoich mieszkańców ze strachu przed nadchodzącą burzą. Nie myślała o niczym, chociaż przez jej głowę przemykały tysiące wspomnień związanych z Anną, wobec których w ogóle nie zwracała uwagi na niebo, busz, dzień dzisiejszy i własne cierpienie.

Burza zbliżała się coraz bardziej. W pewnym momencie zapadła niesamowita ciemność, pełna dziwnego blasku i zapachu ozonu. Nagle bez żadnego ostrzeżenia błysnęło i rozległ się grzmot. Elizabeth nawet tego nie zauważyła. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy deszcz, który bardziej przypominał wodospad, przemoczył ją do suchej nitki. Wróciła do rzeczywistości tylko dlatego, że ścieżka, którą szła, zamieniła się w wartki strumień o tak śliskim dnie, że Elizabeth nie mogła utrzymać się na nogach. Tak właśnie powinno być – pomyślała jak przez mgłę, posuwając się do przodu na czworakach, oślepiona przez deszcz. Tak powinno być. Tak musi być.

– Dzięki Bogu, że zaczęło padać – powiedziała Nell do Alexandra, gdy obserwowali z okna biblioteki początek burzy.

Nagle Alexander krzyknął:

– Grób Anny! Muszę przykryć grób Anny!

Wybiegł na deszcz, tymczasem Nell poszła w stronę kuchni i poprosiła ludzi, żeby mu pomogli.

Kiedy wrócił, był przemoczony i rozdygotany. W ciągu dwudziestu minut temperatura spadła o dwadzieścia stopni, a porywisty wiatr wył i zawodził.

– Nic się nie stało, ojcze? – spytała Nell, podając mu ręcznik.

– Nie, przykryliśmy grób brezentem. – Nadal szczękały mu zęby. – Dziwne, ale już był przykryty. Różami.

– A jednak poszła – ucieszyła się Nell, ocierając łzy. – Idź się przebrać, ojcze, bo inaczej się przeziębisz.

Na szczęście przy takiej ulewie busz nie zapali się od jakiejś błyskawicy – pomyślała Nell, wybierając się na poszukiwanie matki.

Peony dawała Dolly kolację. Czyżby było już tak późno? – zastanawiała się Nell. Burza zmieniła bieg czasu, zasłoniła słońce.

– Gdzie jest miss Lizzy?

Peony uniosła głowę; Dolly radośnie zamachała Nell widelcem.

– Nie wiem, miss Nell. Przekazała mi Dolly jakieś… dwie godziny temu.

Nell szła korytarzem, gdy ze swoich pokojów wyszedł Alexander. Sprawiał wrażenie człowieka zmęczonego, któremu, co dziwne, jednocześnie spadł jakiś ciężar z serca. Wszyscy teraz będą mogli lżej oddychać.

– Widziałeś mamę, ojcze?

– Nie, czemu pytasz?

– Nie mogę jej znaleźć.

Przeszukali dom od strychu po piwnicę, potem zajrzeli do szop i budynków gospodarczych, ale wszystko na próżno. Elizabeth nigdzie nie było.

Alexander znów zaczął drżeć.

– Róże – powiedział powoli. – Położyła róże na grobie i odeszła.

– Nie mogła, ojcze.

– W takim razie gdzie jest?

Alexander gwałtownie się postarzał i wyglądał na dokładnie tyle lat, ile miał. Podszedł do telefonu.

– Zawiadomię posterunek policji. Razem zorganizujemy grupę poszukiwawczą.

– Nie teraz, ojcze! Zapada noc, do tego leje jak z cebra. Jedynym efektem tej wyprawy będzie to, że połowa grupy poszukiwawczej się zgubi. W rzeczywistości nikt nie zna tej góry tak dobrze jak my!

– W takim razie ściągnę Lee. On zna tę górę jak własną kieszeń. Summers również.

– W porządku, niech będą Lee i Summers. I ja.

Nim Lee i Summers przyjechali w płaszczach nieprzemakalnych i ziudwestkach, Alexander zdążył zgromadzić kompasy, lampki górnicze, kilka zapasowych butelek nafty i wszystko, co uznał za potrzebne. Ubrał się odpowiednio na taką pogodę, po czym stanął nad mapą góry. Nell biegała po schodach wyraźnie zdenerwowana.

– Jesteś w połowie lekarzem, Nell, będziesz potrzebna tutaj – powiedział Alexander, gdy błagała, żeby zabrali ją na poszukiwania.

Trudno było temu zaprzeczyć, ale Nell nie cierpiała bezczynności.

– Lee, ty będziesz przeszukiwał dalsze okolice, w związku z tym musisz wziąć mojego konia – powiedział Alexander. – Summers i ja rozejrzymy się bliżej domu, ponieważ wątpię, by podczas takiej burzy i w takim stanie umysłu Elizabeth zdołała daleko zajść. Brandy – powiedział, wyjmując piersiówkę. – Na szczęście z powrotem się ociepla, mimo to przyda nam się alkohol.

Gdy Nell na chwilę przestała niespokojnie krążyć tam i z powrotem, zauważyła, że Lee dziwnie wygląda. Jego egzotyczne oczy były duże i niemal czarne, a piękne, pełne usta lekko drżały.

– Lepiej by było, gdyby udało nam się znaleźć ją jeszcze dziś w nocy – powiedział Summers, podnosząc swój pakunek. – Jeśli taka ulewa potrwa dłużej i rzeka wystąpi z brzegów, jutro może się okazać, że wszyscy są zbyt zajęci walką z powodzią, by można było zebrać dużą grupę poszukiwawczą. Musimy ją znaleźć, nim zajdzie za daleko, prawda, sir Alexandra?

To żadna pociecha – uznała Nell, z żalem patrząc, jak trzej mężczyźni wychodzą, podczas gdy ona, półdoktor, musi zostać. Bardzo podziwiała ojca. Gdy czekał na Lee i Summersa, zdążył o wszystkim pomyśleć: odwołał nocną szychtę z kopalni, wszystkim pracownikom kazał iść do domów, zaalarmował Sunga Po, że może nastąpić powódź, i zebrał ochotników, którzy mieli napełniać worki piaskiem, na wypadek gdyby rzeka wystąpiła z brzegów. Kiedy próbował dodzwonić się do Lithgow, okazało się, że linia telefoniczna jest zerwana, w związku z tym nie było również połączenia z Sydney.

Och Anno – pomyślała Nell, układając podręczniki na stole – jak to się stało, że twoje odejście okazało się aż tak bolesne?

Pani Surtees próbowała rozwiać obawy Nell.

– Miss Nell, jeszcze panienka niczego nie jadła. Przygotować dla panienki omlet?

– Bardzo proszę – powiedziała Nell spokojnie.

Wiedziała, że jeśli będzie za słaba, nie poradzi sobie z Elizabeth, niezależnie od tego, w jakim stanie panowie ją przywiozą. Oby mamie nic się nie stało!

Lee jechał na koniu Alexandra – pięknej, potulnej i silnej kasztance. Po pokonaniu pewnego odcinka drogi zdjął płaszcz przeciwdeszczowy i ziudwestkę, złożył je w niewielki pakiecik i wsunął do juków. Wiatr zmienił kierunek na północno – - wschodni, dzięki czemu wzrosła temperatura, a deszcz nie był już taki zimny. Łatwiej będzie mu przeszukiwać teren bez okropnego kapelusza, który zasłaniał twarz, i płaszcza przeciwdeszczowego unoszonego przy każdym podmuchu wiatru. Lampka górnicza, ustawiona tak, by dawała bardzo wąską wiązkę światła, nie była dostosowana do panującej właśnie pogody, ale latarnie, których używa się podczas huraganów, były zbyt słabe, by coś przy nich znaleźć. Lee osłaniał źródło światła przed deszczem kapeluszem z szerokim rondem i nieustannie przekładał je z ręki do ręki, jednocześnie zachęcając konia do wędrówki ścieżyną.

Wiadomość, że Elizabeth zniknęła, okazała się dla Lee śmiertelnym ciosem, tyle że była to powolna śmierć. Tego popołudnia podczas pogrzebu Anny nie widział żony Alexandra, chociaż wyczuwał w powietrzu coś dziwnego – co nie miało nic wspólnego z nadchodzącą burzą, a bardziej przypominało strach, poczucie winy i konsternację. Wszystko, co wiedział, opowiedziała mu Ruby; to wystarczało. Od chwili, kiedy matka odkryła jego miłość, odbyli wiele rozmów, które powoli zapełniały ogromne luki w wiedzy Lee na temat smutnego, skazanego na porażkę małżeństwa Alexandra.

Przypuszczał, że Elizabeth się załamała. Tego samego zdania była Ruby, która żegnała go przed hotelem.

– Biedaczka postradała zmysły, Lee, i zaszyła się w buszu, by tam umrzeć jak ranne zwierzę.

Elizabeth nie może umrzeć! Za nic w świecie! Lee nie miał również zamiaru pozwolić, by postradała zmysły. By zajęła miejsce Anny w apartamencie z okratowanymi oknami. Nigdy, nawet gdyby miał poświęcić własne życie, żeby temu zapobiec! Tylko czy miałby z tego jakiś pożytek, skoro obecnie go lubiła, ale tylko jako trzymanego na dystans przyjaciela?

Kilka razy zsiadał z konia, ponieważ dostrzegał jakiś niewyraźny ruch, który nie miał nic wspólnego z szarpanym przez wiatr kawałkiem folii. Niczego nie znajdował. Kasztanka, dobry i posłuszny koń, bez protestu posuwała się do przodu. Minęła godzina, potem druga i trzecia. Lee był ponad trzy kilometry od domu i wciąż nie natknął się na żaden ślad Elizabeth. Alexander zaproponował, żeby jej znalezienie zasygnalizować pozostałym członkom grupy poszukiwawczej odpaleniem laski dynamitu, ale Lee uważał, że wiatr, deszcz i szum drzew zagłuszyłyby odgłosy eksplozji. Oby Alexander i Summers natknęli się na Elizabeth bliżej domu! Jeśli zaszła tak daleko, może znajdować się o trzy metry od niego i być zupełnie niewidoczna.

Nagle, przekładając lampkę z ręki do ręki, zobaczył coś, co błyszczało na jednym z ciernistych krzewów, które tak bardzo utrudniają ignorantom wędrówkę przez busz. Wychylił się z siodła i zdjął z gałęzi kawałek cienkiej bawełny. Białej bawełny. Nell powiedziała, że Elizabeth miała na sobie białą suknię. Był to jeden z niewielu istotnych faktów, które Lee poznał przed wyruszeniem na poszukiwania. Biała suknia świadczyła raczej o utracie rozumu niż próbie popełnienia samobójstwa. Gdyby Elizabeth postanowiła umrzeć, włożyłaby na noc coś ciemniejszego.

Lee wyjechał z gęstwiny na ścieżkę. Prowadziła w kierunku sadzawki, w której kąpał się całe wieki temu. W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy Elizabeth nie szła tą drożyną przez cały czas od chwili, kiedy opuściła grób Anny. Widział coraz więcej śladów jej wędrówki, którą na końcu wyraźnie odbywała na czworakach, jeśli za ślady można było uznać błotniste rowki w bardziej osłoniętych miejscach.

Kiedy zobaczył Elizabeth na skale obok sadzawki, poczuł ogromną radość, ponieważ żona Alexandra żyła. Siedziała przygarbiona, rękami obejmując kolana i opierając na nich brodę. Widać było, że jest u kresu wytrzymałości.

Lee zsunął się z konia, przywiązał lejce do krzaka i cicho podszedł, nie mając pewności, jak Elizabeth zareaguje na jego widok. Nie chciał jej przestraszyć, nie chciał, by znowu uciekła. Nie zerwała się, chociaż gwałtownie wyprostowała plecy, co wyraźnie świadczyło, że wyczuła jego obecność.

– Przyszedłeś zabrać mnie z powrotem do domu – powiedziała ze znużeniem.

Nie wiedział, jaka odpowiedź będzie najlepsza, więc milczał.

– Już wszystko w porządku, Alexandrze, wiem, że nie mogę uciec. Chciałam tylko przyjść nad sadzawkę. Pewnie myślisz, że zwariowałam, ale to nieprawda. Słowo daję. Po prostu musiałam tu przyjść.

Lee podszedł tak blisko, że mógł jej dotknąć, ale nie zrobił tego, jedynie usiadł tuż za nią ze skrzyżowanymi nogami i rękami luźno wspartymi na kolanach. Och, co za ulga! Mówiła jak osoba bardzo wyczerpana, ale nie jak wariatka.

– Dlaczego musiałaś przyjść nad sadzawkę, Elizabeth? – spytał przez wiatr i deszcz.

– Kim jesteś?

– To ja, Lee.

– Ochhh… – westchnęła. – Wciąż śnię!

– To naprawdę ja, nie sen, Elizabeth.

Zbiorniczek lampki górniczej był już niemal pusty. Rzucała jeszcze niewielki krąg światła na skałę, tuż obok jego kolan, ale oświetlała jedynie dłonie Lee. Elizabeth odwróciła się i bacznie im się przyjrzała.

– To rzeczywiście ręce Lee – przyznała. – Rozpoznałabym je nawet na końcu świata.

Wstrzymał oddech i zaczął drżeć.

– Dlaczego?

– Są takie piękne.

Lee wysunął jedną z nich do przodu, zdjął z kolan dłoń Elizabeth, pogłaskał żonę Alexandra po plecach i odwrócił ją w swoją stronę.

– Te ręce cię kochają – zapewnił. – Ja również. Zawsze cię kochałem, Elizabeth, i zawsze będę cię kochał.

Wokół było tak mało światła, a jednak oślepiało jak słońce. Dzięki temu Elizabeth ujrzała wyraz oczu Lee, nim ich wargi zbliżyły się do pierwszego pocałunku, delikatnego i czułego, jak przystało na chwilę, na którą oboje czekali przez pół życia.

Lee za bardzo się bał, że znów może ją stracić, dlatego nawet nie pomyślał o tym, żeby pójść do juków po koce, płaszcz przeciwdeszczowy i zapas nafty, więc położył Elizabeth na swoim ubraniu. Była zbyt wniebowzięta, by dostrzec cokolwiek poza jego ustami, rękami i skórą. Kiedy zsunął jej z ramion suknię, by odsłonić piersi i przytulić ją do siebie, jęknęła i zadrżała z rozkoszy, która przeniknęła ją do szpiku kości. To uczucie trwało i trwało, i trwało…

Kto wie, ile razy kochali się na twardej ziemi i w strugach deszczu? Z pewnością nie wiedziała tego nawet lampka, której płomyk zmalał do rozmiaru główki od szpilki, a potem zgasł.

W końcu wyczerpana Elizabeth zapadła w sen. Lee, całkowicie przytomny, zaskoczony tym, co się właśnie wydarzyło, i zdumiony reakcją Elizabeth, musiał wrócić do rzeczywistości. Chociaż rozstanie z nią powodowało fizyczny ból, po omacku dotarł do cierpliwie czekającego konia, żeby wyjąć zapasową naftę i zegarek. Była trzecia w nocy. Z powodu ciężkich chmur i deszczu świt nastąpi nieco później niż zwykle, mimo to zostało do niego nie więcej niż dwie godziny. Skoro to on ją znalazł, poszukiwania dwóch pozostałych panów okazały się bezowocne, w związku z tym rozgorączkowany Alexander może wyruszyć o świcie z ludźmi, którzy nie będą potrzebni do walki z powodzią Poziom wody w sadzawce wyraźnie się podniósł i nadal będzie się podnosił. Trzeba przenieść Elizabeth w inne miejsce. Jak to zrobić? Lee za nic w świecie nie mógł dopuścić do tego, żeby Alexander znalazł ich splecionych w uścisku jak para kochanków, którymi właśnie się stali.

Zdjął juki z konia i zaniósł je z powrotem na skałę, po czym otworzył piersiówkę z brandy.

– Elizabeth! Elizabeth, kochanie! Elizabeth, obudź się!

Poruszyła się, niewyraźnie zaprotestowała i z powrotem zapadła w sen. Potrzebował kilku minut do namówienia jej, by się trochę podniosła. Gdy jednak wypiła łyk brandy, całkowicie oprzytomniała i zadrżała.

– Kocham cię – powiedziała, trzymając jego twarz w dłoniach. – Odkąd sięgam pamięcią.

• Pocałował ją, ale szybko się odsunął, nie czekając, aż wszystko zacznie się od nowa. Była przemarznięta do szpiku kości, ratowało ją jedynie podniecenie i ciepło jego ciała.

– Ubierz się – powiedział. Nie był to rozkaz, lecz błaganie.

– Musimy wrócić, nim Alexander rozpocznie poszukiwania na pełną skalę.

Było zbyt ciemno, żeby mógł zobaczyć jej twarz. Widział tylko rozmazaną plamę, ale wyczuł, że na wspomnienie męża zaniepokoiła się i napięła mięśnie. Otulił ją kocem, zarzucił na niego płaszcz przeciwdeszczowy, a potem napełnił zbiorniczek lampy i zapalił ją, żeby oświetlała im drogę powrotną.

– Nie masz butów?

– Nie, zgubiłam je.

Trudno było podsadzić ją na konia. Kiedy już jednak siedziała w siodle, a Lee mocno ją trzymał, mogli rozmawiać podczas jazdy na grzbiecie klaczy, która wyraźnie czuła, że zmierza w stronę domu i ciepłej stajni.

– Kocham cię – zaczął, nie chcąc mówić o niczym innym.

– Ja ciebie też.

– Ale to nie wszystko, najdroższa Elizabeth.

– Wiem. Jest jeszcze Alexander – przyznała.

– Co chcesz zrobić? – spytał.

– Mieć cię przy sobie – oświadczyła spokojnie. – Nie zniosłabym rozstania z tobą, Lee. Jesteś dla mnie zbyt cenny.

– Czy to znaczy, że wyjedziesz ze mną?

W tym momencie Elizabeth wróciła do rzeczywistości. Lee poczuł, jak skuliła się w jego ramionach i westchnęła.

– Nie mogę, Lee! Nie sądzę, by Alexander pozwolił mi odejść. A nawet gdyby się zgodził, jest jeszcze Dolly, którą muszę się opiekować. Nie mogę opuścić dziecka Anny.

– Wiem. W takim razie co chcesz zrobić?

– Mieć cię przy sobie. Niech to będzie nasza tajemnica, przynajmniej na razie, dopóki nie będę w stanie logicznie się nad tym zastanowić. Jestem taka zmęczona, Lee!

– W takim razie zachowajmy to w tajemnicy.

– Kiedy znów się zobaczymy? – spytała przestraszona.

– Najpierw musi przestać padać, kochanie. Jeśli będzie powódź, to dopiero za jakiś tydzień. Umówmy się za tydzień.

– Och, chyba umrę!

– Nie, będziesz żyła… dla mnie. Spotkajmy się za siedem dni nad sadzawką. Popołudniu, dobrze?

– Dobrze.

– Jak sądzisz, uda ci się dochować tajemnicy?

– Od ślubu z Alexandrem bez przerwy coś przed nim ukrywam, więc dlaczego miałoby mi się nie udać?

– Śpij.

– A jeśli coś się stanie i nie będziesz mógł przyjść?

– Wtedy dowiesz się od Alexandra, ponieważ będę z nim. Spij, najdroższa.

Tuż przed świtem Lee podjechał pod dom i zawołał, że znalazł Elizabeth. Alexander delikatnie odebrał od niego śpiącą i bladą żonę, po czym wniósł ją do domu, do Nell. Kiedy po chwili wyszedł, by z całego serca podziękować wybawcy, okazało się, że Lee oddał konia Summersowi i poszedł do domu, do Ruby.

– To dziwne – mruknął Alexander, marszcząc czoło.

– Myślę, że nie, sir Alexandrze – powiedział Summers, który starał się logicznie myśleć. – Biedak był kompletnie przemoczony, a jest o wiele masywniej zbudowany od pana, więc pańskie ubranie by na niego nie pasowało, prawda?

– Zgadza się, Summers. Zapomniałem.

W związku z tym Lee przyjął gorące podziękowania dopiero trzydzieści sześć godzin później, gdy Alexander pojawił się w hotelu po wizycie u swojego prawnika Brumforda.

– Czy Elizabeth dobrze się czuje? – spytał Lee, dochodząc do wniosku, że w takich okolicznościach bez strachu może wyrazić pewne obawy.

– Tak, co bardzo mnie dziwi. Nell jest trochę zdezorientowana. Przygotowała się na wszystko – od zapalenia płuc po zapalenie opon mózgowych – ale po dwudziestoczterogodzinnym śnie Elizabeth obudziła się dziś rano świeża, wypoczęta i zjadła obfite śniadanie.

Alexander wcale nie wyglądał na świeżego i wypoczętego; miał zaczerwienione oczy i wymizerowaną twarz. Chociaż wyraźnie starał się nadrabiać miną, nie bardzo mu to wychodziło.

– Dobrze się czujesz, Alexandrze? – spytał Lee.

– Och tak, świetnie! Po prostu trochę się przestraszyłem. Wszystko to spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Naprawdę jestem ci niezmiernie wdzięczny, chłopcze. – Zerknął na złoty zegarek na nadgarstku. – Muszę odprowadzić Nell do pociągu. Co za wspaniała dziewczyna! Mając ciebie u swojego boku, mogę jej życzyć wszelkiej pomyślności na medycynie.

Lee nie to chciał usłyszeć, ale poczuł ulgę, że Nell opuszcza Kinross. Owszem, to wspaniała dziewczyna, ale ostra jak brzytwa i wcale nie jest ani jego przyjaciółką, ani – jak przypuszczał – matki.

Nienawidzę tego! – pomyślał Lee. Wszelkich wybiegów i ukrywania się. Tylko jedna rzecz jest gorsza od posiadania Elizabeth na takich zasadach – nieposiadanie jej w ogóle. Nie mogę nawet powiedzieć matce, co się stało.

Nie musiał. W chwili kiedy wszedł do hotelu, zostawiając za sobą mokre ślady na dywanie, Ruby wiedziała.

Straciłam syna – pomyślała. Teraz Lee należy do Elizabeth. Co więcej, nigdy nie odważę się porozmawiać z nim na ten temat. Jest nieszczęśliwy, że musi to ukrywać, ale ją kocha. To, że się czegoś pragnie, to jedno, ale otrzymanie tego to już całkiem inna sprawa. Och, oby go to tylko nie zabiło! Mogę jedynie zapalić świece w kościele.

– Mój Boże, pani Costevan – powitał ją stary ojciec Flannery, który zawsze obdarzał ją tytułem należnym mężatce – jeszcze trochę, a przyjdzie pani na mszę!

– Piep… Nic z tego! – prychnęła Ruby. – Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, Timie Flannery, stary moczymordo! Po prostu lubię palić świece!

Może to prawda – pomyślał kapłan, trzymając mocno garść banknotów, które mu wcisnęła. Wystarczy, żeby przez wiele miesięcy mógł popijać najlepszą whisky.

Elizabeth obudziła się w zupełnie nowym świecie, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziała i nie mogła wiedzieć. Kochała i była kochana. Jej sny pełne były scen z Lee, ale po przebudzeniu się wiedziała, że to prawda! Jakimś cudem w ogóle nie pamiętała pobytu na grobie Anny, róż, przedzierania się przez busz ze ślepym uporem zwierzęcia, które szuka kryjówki, ścieżki do sadzawki. Przypominała sobie tylko, że Lee ją tam znalazł, nie zapomniała również tych wszystkich cudownych, pięknych, wspaniałych uczuć i doznań, które nastąpiły później. Przez dwadzieścia trzy lata była mężatką i nie miała bladego pojęcia, jak naprawdę może wyglądać małżeństwo!

Jej ciało było całkiem inne; jakby zjednoczyło się z duszą, przestało być dla niej więzieniem. Kiedy Elizabeth się obudziła, nic jej nie bolało, nie odczuwała najmniejszej sztywności. Byłam martwa – pomyślała – a Lee dał mi życie. Mam prawie czterdzieści lat i po raz pierwszy odczuwam prawdziwe szczęście.

– No, w końcu oprzytomniałaś, mamo! – usłyszała zdecydowany głos. Przy łóżku pojawiła się Nell. – Nie mogę powiedzieć, że się tym martwiłam, ale spałaś prawie dwadzieścia cztery godziny.

– Naprawdę? – Elizabeth ziewnęła, przeciągnęła się i zamruczała.

Nell nie odrywała wzroku od twarzy Elizabeth. W oczach dziewczyny widać było zaskoczenie. Nell nie wiedziała, że jest to właśnie jedna z tych sytuacji, o których mówiła Ruby, kiedy nieznajomość życia sprawia, że człowiek jest ślepy na coś, co ktoś bardziej doświadczony dostrzegłby od razu.

– Wyglądasz cudownie.

– Czuję się cudownie – zapewniła ją Elizabeth, powoli odzyskując pamięć. – Czy sprawiłam wam dużo kłopotu? Nie chciałam.

– Byliśmy bardzo zaniepokojeni, zwłaszcza tata. Poważnie się o niego martwiłam. Pamiętasz, co robiłaś? O czym myślałaś?

– Nie – przyznała Elizabeth, mówiąc prawdę.

– Musiałaś pokonać wiele kilometrów. W końcu Lee cię znalazł.

– Naprawdę?

Spojrzała na Nell tylko z lekkim zaciekawieniem. Elizabeth rzeczywiście była mistrzynią w ukrywaniu swoich uczuć.

– Tak Wziął konia taty… Nikomu z nas nie przyszło na myśl, że przy takiej pogodzie będziesz się poruszać z prędkością światła, więc Lee miał najmniejsze szanse na to, żeby się na ciebie natknąć. Tata wolałby znaleźć cię sam. – Nell wzruszyła ramionami. – Chociaż to nie ma znaczenia, kto cię uratował, liczy się tylko to, że się znalazłaś.

Nie – pomyślała Elizabeth – ważne, że to nie Alexander wsiadł na konia. Wówczas to on by mnie znalazł, a ja nadal byłabym jego więźniem.

– Myślę, że wyglądałam koszmarnie – stwierdziła.

– Mało powiedziane, mamusiu! Byłaś pokryta warstwą błota, mułu i Bóg wie, czego jeszcze. Pearl i Silken Flower nie mogły cię domyć.

– Nie przypominam sobie, żeby ktoś mnie kąpał.

– Mocno spałaś. Musiałam siedzieć na brzegu wanny i trzymać ci głowę nad wodą.

– Mój Boże! – Elizabeth spuściła nogi z łóżka. – Jak miewa się Dolly? Wie coś?

– Tylko tyle, że byłaś chora, ale że już wszystko w porządku.

– Tak, już wszystko w porządku. Dziękuję, Nell. Chciałabym się ubrać.

– Pomóc ci?

– Nie, potrafię się zająć sobą.

Sprawdzając swoje odbicie w dwóch ogromnych lustrach, Elizabeth zauważyła mnóstwo zadrapań i siniaków – co dziwne, ani trochę nie bolały – ale nic nie zdradzało tego, co zdarzyło się nad sadzawką. Zamknęła oczy z ulgą.

Nieco później pojawił się Alexander. Elizabeth przyglądała mu się okrągłymi ze zdumienia oczami, jakby nigdy wcześniej go nie widziała. Ile razy się z nią kochał między nocą poślubną a początkiem choroby, kiedy po raz drugi zaszła w ciążę? Nie liczyła, ale było tego sporo. Mimo to ani razu nie widziała go nagiego – nigdy nie chciała go widzieć. Zdawał sobie z tego sprawę i nie naciskał. Dopiero teraz, po ostatnich doznaniach w ramionach Lee, wszystko zrozumiała. Jej świeżo nabyta wiedza podpowiadała, że tam, gdzie nie ma miłości ani fizycznego pożądania, niczego nigdy nie da się naprawić. Owszem, Alexander robił wszystko, co mógł, by to zmienić, był jednak pewnym siebie, prostolinijnym mężczyzną, którego pożądanie stanowiło odzwierciedlenie jego natury. Z pewnością nie był gruboskórny, ale doświadczony. Nigdy nie drżałam, pragnąc jego dotyku – przypomniała sobie. W żaden sposób nie zdołałby doprowadzić mnie do ekstazy, którą właśnie poznałam dzięki Lee. Nie zniosłabym myśli, że między moim ciałem a ciałem Lee znajduje się choćby najmniejszy skrawek materiału, tak samo jak nie mogłabym go odsunąć od siebie. Nie obchodzi mnie, co pomyśli cały świat ani jak to się może skończyć, byle Lee mnie dotykał i bylebym ja mogła dotykać jego. Kiedy powiedział, że zawsze mnie kochał i zawsze będzie mnie kochał, poczułam się tak, jakbym w końcu wróciła do domu. Tylko jak o tym wszystkim powiedzieć Alexandrowi? Nawet gdyby zechciał mnie wysłuchać, nie zrozumiałby. Nie wiem, co łączy jego i Ruby; dotychczas nie miałam innej miarki niż ja i Alexander, więc skąd miałabym to wiedzieć? Od dzisiaj wszystko się zmieniło, wszystko wygląda inaczej, wszystko mnie dziwi. Zdarzył mi się cud, kochałam się z wybrańcem mojego serca.

Alexander patrzył na nią jak na kogoś, kogo powinien znać, ale nie znał. Jego twarz była poorana zmarszczkami i wyglądała znacznie starzej, niż pamiętała Elizabeth… wydawało się, że od śmierci Anny minęło tak dużo czasu! Miała wrażenie, że jej mąż stracił gdzieś całą energię, patrzyła jednak na niego z charakterystycznym dla siebie spokojem i uśmiechem na twarzy.

W odpowiedzi również się uśmiechnął.

– Jesteś wystarczająco głodna, żeby zjeść śniadanie?

– Dziękuję, zaraz zejdę – powiedziała spokojnie. Usiedli razem przy stole w palmiarni. Deszcz równomiernie uderzał w przejrzysty, prążkowany dach. Po szybach spływały lśniące strumyczki wody.

– Jestem głodna! – przyznała zdumiona Elizabeth, pochłaniając pieczone jagnię, jajecznicę, bekon i smażone ziemniaki.

Dołączyła do nich Nell. Wkrótce będzie musiała wracać do Sydney.

– Musisz podziękować Lee, Elizabeth – powiedział Alexander, nie mając apetytu.

– Skoro nalegasz – mruknęła, przełykając kawałek tostu.

– Nie jesteś mu wdzięczna, mamo? – spytała zaskoczona Nell.

– Jestem, ależ jestem. – Elizabeth sięgnęła po zrazy. Alexander i jego córka wymienili smutne spojrzenia, a potem zmienili temat.

Najadłszy się do syta, Elizabeth poszła do Dolly. Nell chciała pójść z nią, ale została zatrzymana przez ojca.

– Czy nic jej się nie stało w głowę? – spytał. – Jest całkowicie obojętna na to, co się wydarzyło.

Nell przez chwilą zastanawiała się nad tym pytaniem, potem odrzekła:

– Myślę, że nie, ojcze. Przynajmniej jest w takim samym stopniu zdrowa na umyśle jak zawsze. Kiedyś użyłeś bardzo odpowiedniego określenia: mama jest trochę niespełna rozumu.

Kiedy Alexander zdał sobie sprawę, że Elizabeth zniknęła, przeżył tak potworny szok, że nie wiedział, czy kiedykolwiek zdoła się z niego otrząsnąć. Przez większą część ostatnich dwudziestu trzech lat traktował Elizabeth jak cierń w swoim boku: uważał ją za stateczną, pruderyjną, oziębłą istotę, którą poślubił z niewłaściwych powodów. Brał winę na siebie, ponieważ to on kierował się nieodpowiednimi pobudkami, nie ona, i próbował to naprawić. Jej coraz wyraźniejsza niechęć raniła go i wywoływała błyskawiczną reakcję, która miała korzenie w urażonej dumie i poczuciu własnej wartości. Miłość, jaką poczuł zaraz po ślubie, została przez Elizabeth odrzucona, więc temu faktowi przypisywał nieszczęście, które z czasem coraz częściej przesłaniało chmurami życie ich obojga. Wmówił sobie, że jego miłość minęła. Jak mogła przetrwać, skoro została zasadzona na tak jałowej glebie? Potem z czasem przestał dostrzegać cokolwiek oprócz swojej skłonności do podboju i faktu, że pokrzyżowano mu szyki. Przez cały czas nazywał w myślach Elizabeth bryłą lodu. Jak można zdobyć bryłę lodu? Chwyć ją, a roztopi się i nie będzie czego trzymać.

Gdy jednak gorączkowo poszukiwał jej w poczuciu strachu i winy, po raz pierwszy od początku wieloletniego związku zrozumiał, jak bardzo ją zawiódł. Dawał jej mnóstwo rzeczy, których wcale nie chciała, tymczasem nie dał jej niczego, o czym marzyła. Uważał, że miłość jest jednoznaczna z bajecznymi prezentami i niewiarygodnym luksusem. Jego żona była innego zdania. On utożsamiał miłość z usatysfakcjonowaniem seksualnym. Elizabeth nie – a nawet jeśli tak, Alexander nie był mężczyzną, który mógł jej to dać. Teraz był pewien, że w głębi jej duszy płonie ogień, tyle że nie dla niego. Szukając jej, wciąż na nowo zadawał sobie pytanie, kiedy i dlaczego zaczął ją szanować. Był zbyt przerażony, by dostrzec, jak to się stało. Wiedział tylko, że miłość do Elizabeth, uczucie, które uważał za martwe od lat, nadal istniało. Było to jednak uczucie smutne, nieodwzajemnione, tak szkodliwe dla jego poczucia własnej wartości, że zagrzebał je gdzieś w głębi duszy. Teraz znów wydostało się na powierzchnię, wydobyte przez przerażenie, że Elizabeth nie żyje albo postradała zmysły. Gdyby rzeczywiście tak się stało, byłaby to jego wina. Jego i niczyja więcej.

Oczywiście, miał jeszcze Ruby. Od zawsze. Przypomniał sobie, jak pewnego razu spytał ją, czy mężczyzna może kochać dwie kobiety jednocześnie. Zbyła to pytanie jakąś drobną złośliwością, ale postąpiła tak w swoim własnym interesie. Mimo to musiała zdawać sobie sprawę, że Alexander kocha je obie, i dlatego tak bardzo zaprzyjaźniła się z Elizabeth. Myślał, że jako zwyciężczyni uznała to za rodzaj jałmużny. Teraz zrozumiał, że zrobiła to, by utrzymać jego miłość. Gdyby nie kochał Elizabeth, obie kobiety jego życia może również byłyby przyjaciółkami, ale nie aż tak bliskimi. Alexander musiał przyznać, że jest mężczyzną, który chciałby zjeść ciastko i nadal je mieć. Ruby oznaczała coś więcej: Ruby to romans, seks, intymność, niedozwolony dreszczyk emocji i to ciekawe połączenie, jakie dla mężczyzny stanowi ukochana kobieta – kochanki, matki i siostry. Żył u boku Elizabeth, był ojcem jej dzieci, wraz z nią uczestniczył w dramacie, który wiązał się z Anną i Dolly. To wymagało miłości, inaczej pozwoliłby jej odejść.

Dlatego gdy Lee przywiózł Elizabeth, Alexander doznał olśnienia, pod którego wpływem poczuł się gorzej niż poddający się wojownik. Miał wobec żony ogromny dług, który mógł spłacić tylko w jeden sposób: otworzyć klatkę i wypuścić ptaka na wolność.

Po pięciu dniach deszcz przestał padać. Kinross, któremu groziła powódź, dziękowało Bogu. Gdyby Alexander był mniej przewidującym gospodarzem i po wydobyciu złotonośnego piasku zostawił rzekę w dziewiczym stanie, nie obeszłoby się bez poważnych szkód. Tymczasem on wzmocnił brzegi i skierował z powrotem wodę do pierwotnego koryta, które znacznie pogłębiono, by mogło pomieścić jej ewentualny nadmiar.

Siedem dni po swoim zniknięciu Elizabeth wsiadła na Cloud i wybrała się na przejażdżkę. Gdy tylko trochę oddaliła się od domu, skręciła w busz i przez półtora kilometra pozwalała klaczy wybierać drogę między skałami, dopiero potem skierowała ją na ścieżynkę, która wiodła do sadzawki.

Lee już na nią czekał. Podszedł do Cloud i wyciągnął ramiona, by złapać Elizabeth. Zaczęli się całować – dziko, namiętnie, powodowani głodem, którego Elizabeth nie umiała określić. Nie mogła się doczekać, kiedy Lee zacznie ją pieścić, kiedy obnaży jej ciało, kiedy ją weźmie. Nie mogła się doczekać dziwnej ekstazy, która obejmowała całe jej ciało i wszystko podporządkowywała jednemu uczuciu – miłości. Potem Lee wciągnął Elizabeth do sadzawki i kochał się z nią w wodzie, która wydawała się do tego stworzona.

Kiedy wyschli, Elizabeth rozplotła włosy Lee, oczarowana ich długością i gęstością, po czym bawiła się nimi, kładła je sobie na piersiach, ukrywała w nich twarz. Zdradziła mu, że widziała, jak przed laty pływał w sadzawce, i nigdy nie zdołała wymazać tego obrazu z pamięci.

– Nie wiedziałam, że coś takiego może łączyć kobietę i mężczyznę – wyznała. – Weszłam w całkiem nowy świat.

– Nie możemy tu dłużej zostać – odparł.

Dlaczego zawsze to on musi przypominać o rzeczywistości? Potem spytał ją o to, co dręczyło go od chwili, kiedy ją znalazł.

– Elizabeth, najdroższa, nie powinniśmy tego robić. Wiem, że będziemy mogli się kochać, ale najpierw muszę porozmawiać z Hungiem Chce, który zna przebieg kobiecego cyklu. Dotychczas nie stosowaliśmy żadnych zabezpieczeń, a przecież ty nie możesz zajść w ciążę. To byłoby dla ciebie równoznaczne z wyrokiem śmierci.

Roześmiała się beztrosko, a jej śmiech rozniósł się po lesie radosnym echem.

– Kochany Lee, nie masz się o co martwić! Naprawdę! Twoje dziecko nie mogłoby mnie skrzywdzić. Jeśli dopisze mi szczęście i zajdę w ciążę, na pewno nie będę miała żadnej rzucawki. Jestem tego tak samo pewna jak faktu, że jutro rano znów wzejdzie słońce.

3. ZGODNIE Z WOLĄ ALEXANDRA

Lee bardzo przeżywał to, co zaszło między nim a Elizabeth. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ciąży mu to na sercu, póki siedem dni po odnalezieniu żony Alexandra nie spotkał się z nią przy sadzawce. Kiedy wybuchem śmiechu skwitowała jego lęk przed ewentualną ciążą, uświadomił sobie wszystko to, co przez tydzień od siebie odsuwał. Myślał tylko o Elizabeth, nie mógł uwierzyć, że go kocha – i to od tak dawna, jak i on ją. Zakładał, że dręczące go skrupuły w końcu znikną i z pewnością znajdzie się jakieś honorowe wyjście z sytuacji! Tymczasem okazało się, że Elizabeth nie jest zainteresowana szukaniem wyjścia, wręcz nie widzi potrzeby szukania go – liczył się dla niej tylko Lee, nic więcej.

Jechał na spotkanie z mocnym postanowieniem, że nie będą się kochać, ponieważ przypomniał sobie przestrogę matki, iż stosunek seksualny to dla Elizabeth wyrok śmierci. Wiedział, że to nieprawda. Był pewny, iż wyrokiem śmierci jest tylko ewentualna ciąża, a tej można zapobiec. Ruby znała na to sposoby, dlatego nigdy nie zaszła w ciążę z Alexandrem. No cóż, oboje mieli powiązania z wysoko urodzonymi Chińczykami, nie byli ignorantami tak jak Europejczycy.

Och, oby tylko nie było żadnych skutków tego jednego, niezapomnianego wejścia do raju! Mógł to sobie wybaczyć, ponieważ ani nie miał takiego zamiaru, ani nie przypuszczał, że coś takiego się wydarzy, natomiast teraz oboje będą musieli zaczekać. Potem, gdy Elizabeth zsunęła się z konia w jego ramiona, kiedy ją zobaczył, dotknął, pocałował, tak bardzo dał się ponieść emocjom, że po prostu nie mógł się powstrzymać. Gdy po wszystkim poruszył temat ewentualnej ciąży, Elizabeth wybuchnęła śmiechem!

Co się stało z czasem? Nie zdążyli omówić ani maleńkiej części tego, co koniecznie powinni przedyskutować, a Elizabeth już siedziała na grzbiecie swojej jabłkowitej klaczy i odjeżdżała. Mieli się spotkać przy sadzawce za cztery dni. Elizabeth błagała o wcześniejszą schadzkę, ale Lee twardo bronił swego. Dobrze wiedział, że zmierzali prosto ku katastrofie, a Elizabeth również powinna być tego świadoma. Chociaż Lee miał spore doświadczenie z kobietami, Elizabeth była jego pierwszą i jedyną miłością, w związku z tym nie miał pojęcia, że zakochane niewiasty myślą tylko o jednym, są bezwzględne i obojętne na wszystko oprócz miłości. Zakładał, że wspólnie spróbują oszczędzić Alexandrowi bólu, ale Elizabeth w ogóle nie myślała o mężu. Owszem, zależało jej na tym, żeby oszczędzić Dolly. Tylko Dolly powstrzymywała Elizabeth od wykonania zdecydowanego mchu. To Lee przez cały czas pamiętał o Alexandrze, to Lee uważał, że oboje dopuszczają się swego rodzaju zdrady stanu wobec człowieka, któremu zawdzięczał niemal wszystko. Ukochanego jego matki. Elizabeth bała się Alexandra – poza tym w ogóle dla niej nie istniał.

Odjechała z przekonaniem, że jeśli zajdzie taka potrzeba, będą trzymać swój związek w tajemnicy choćby przez całą wieczność, a ten sekret traktowała wręcz jak trofeum w toczonej z mężem wojnie. Lee, jako człowiek nieuwikłany w wieloletnie małżeństwo, nie rozumiał tego związku. Dopiero teraz zauważył, że nawet Ruby nie do końca orientuje się w sytuacji. Prawdopodobnie Alexander wiedział tyle samo co Lee, ponieważ klucz do całej sprawy stanowiła Elizabeth.

Lee wrócił do Kinross wąską ścieżyną, po drodze spoglądając na zniżające się słońce, bardziej zmieszany i zdezorientowany niż kiedykolwiek w życiu. Wiedział tylko, że nie potrafi nikogo okłamywać, nie lubi również żadnych tajemnic, dlatego nie chce utrzymywać w sekrecie swojego związku z żoną Alexandra. Przez tydzień liczył na to, że Elizabeth zdradzi się jakąś niewinną, przypadkową uwagą czy nieroztropnym słowem na jego temat, teraz jednak zdawał sobie sprawę, że ona nigdy tego nie zrobi. Nawet gdyby zaszła w ciążę, milczałaby jak głaz.

Ta myśl przemknęła mu przez głowę, gdy mijał wieże kopalni i machał robotnikom. Stanął jak wryty. O Jezu! Nie, nie, tylko nie to! Za nic w świecie nie może zrobić Alexandrowi czegoś takiego! Przypomniał sobie historię, którą usłyszał w małej kafejce w Konstantynopolu: matka Alexandra miała kochanka, ale nie chciała ujawnić jego tożsamości, a jej mąż wiedział tylko tyle, że dziecko nie jest jego. Nie można pozwolić, żeby coś takiego zdarzyło się jeszcze raz. Wystarczającym błędem były ukradkowe spotkania, jednak historia za nic w świecie nie mogła się powtórzyć. Oznaczałoby to potworne upokorzenie dla niezwykle dumnego człowieka, zredukowanie niemal do zera pracy całego jego życia, powtórzenie przez Alexandra losu jego rzekomego ojca – nie, nie i nie! To nie do pomyślenia!

Gdy Lee wszedł do hotelu, Ruby już na niego czekała. Nie okazała zmartwienia, które odczuwała. Uśmiechnęła się i badawczo spojrzała na syna.

– Gdzie byłeś? Co chwila ktoś dzwonił i pytał o ciebie.

– Byłem na górze i sprawdzałem szyby wentylacyjne.

– Czy to takie ważne?

– Och mamo, aż trudno uwierzyć, że jesteś dyrektorem Apocalypse Enterprises! Szyby wentylacyjne zawsze są bardzo ważne, ale teraz Alexander chce zdetonować spory ładunek w miejscu, w którym żyły rozchodzą się z żyły numer jeden. Twierdzi, że pod sześciometrową warstwą biegnie jeszcze jedna żyła, a przecież znasz jego nosa do złota.

– Ha, jego nos do złota! – prychnęła Ruby. – Może rzeczywiście tak jak Midas wszystko zamienia w złoto, ale chyba całkiem zapomniał, że mitycznemu Midasowi groziła śmierć z głodu, ponieważ nawet jedzenie zamieniało mu się w złoto.

Jej myśli były jednak zajęte czymś innym. Mój syn okropnie wygląda – pomyślała. Romans z Elizabeth przytłacza go i dusi. Pora wybrać się do Elizabeth i wyciągnąć z niej prawdę.

– Zjesz kolację? – spytała.

– Dzięki, nie jestem głodny.

Wiem, nie masz ochoty na danie, które leży na talerzu innego mężczyzny. A jednak to trwa nadal? Czy dlatego jesteś taki udręczony, moje nefrytowe kociątko? Elizabeth nie może ryzykować ciąży, więc prawdopodobnie to, przez co przechodzisz, to zwyczajny, czysty głód. Mój biedny Lee!

Lee poszedł schodami na piętro, do swojego pokoju. Nie było to zbyt duże pomieszczenie, ponieważ nie należał do ludzi, którzy przywiązują wagę do tego, co posiadają: ubrania, które musiał mieć na różne okazje, i kilkaset cennych książek – reszta nie miała już zbyt wielkiego znaczenia. Zdjęcia Alexandra, Ruby, Sunga. Żadnych fotografii Elizabeth.

Przez chwilę siedział w fotelu i spoglądał w pustą przestrzeń, potem wstał i podszedł do telefonu.

– Witaj, Aggie, mówi Lee. Chciałbym porozmawiać z sir Alexandrem.

Nie trzeba było mówić Aggie, gdzie on jest; zawsze to wiedziała – tak samo jak potrafiła powiedzieć, że X je kolację w domu Y, że Z jest na stadionie i tresuje swojego nowego psa, że M wyjechał do Dubbo, by odwiedzić matkę, a R nie może się ruszyć z ubikacji z powodu biegunki. Aggie przypominała pająka w centrum sieci telefonicznej Kinross.

– Kiedy będziesz miał wolną chwilę, Alexandrze? Chciałbym jak najszybciej z tobą porozmawiać, prywatnie i na osobności.

– Na osobności?

– Zdecydowanie.

– Jutro rano przy wieżach. O jedenastej?

– Będę tam.

Kości zostały rzucone. Lee wrócił na fotel i żegnał się, szlochając. Jeszcze nie z Elizabeth – może Alexander zgodzi się dać jej rozwód, nawet zostawić Dolly. Nie, Lee opłakiwał rozstanie z Alexandrem. Po jutrzejszej rozmowie nigdy więcej się nie zobaczą. Zerwanie musi być całkowite i ostateczne, ponieważ żaden z nich nie godził się na półśrodki. To będzie potwornie trudne dla Ruby! Trzeba się jakoś postarać, żeby nie ucierpiała z powodu reperkusji.

Alexander zjechał do wież kolejką, Lee doszedł do nich wąską ścieżką. Dwudziesty czwarty kwietnia był jednym z tych idealnych jesiennych dni po lecie, które trwa zbyt długo i jest zbyt gorące. Wiał lekki wietrzyk o cierpkim zapachu skąpanego niedawno deszczem buszu, słońce świeciło łagodniej, a po niebie żeglowało bez celu kilka strzępiastych obłoczków.

O tej porze przy wlocie do kopalni było prawie pusto. Alexander stał obok potężnego kompresora zasilanego przez silnik parowy. Z tego właśnie powodu nie można było umieścić urządzenia wewnątrz kopalni – zbyt dużo dymu, zbyt dużo trujących wyziewów. Kiedy Alexander zrezygnował z ręcznego wiercenia otworów i zaczął wykorzystywać w tym celu świder, a oskardy zastąpił młotami pneumatycznymi, musiał wymyślić, w jaki sposób dostarczyć sprężone powietrze do napędzanych za jego pomocą maszyn. Było to tym trudniejsze, że znajdowały się one z dala od kompresora – czasami w odległości trzystu metrów, a niekiedy nawet pół kilometra. Ogromna stalowa rura wtłaczała powietrze do stalowego cylindrycznego zbiornika, który miał dwa metry średnicy i sześć metrów długości. Zbiornik ten znajdował się w dolnej galerii. Stąd powietrze przesyłano stalowymi rurami do świdrów i młotów.

Wiercenie i odstrzał nie odbywały się codziennie, nigdy również nie robiono tego w kilku tunelach jednocześnie. Alexander zastanawiał się nad kompresorem zasilanym prądem elektrycznym, ale było to rozwiązanie na przyszłość, kiedy silniki elektryczne będą już efektywnie funkcjonować. Na razie jedynym rozwiązaniem była para, w związku z tym kompresor, którego używano w Apokalipsie, był jednym z największych na świecie.

– Twoja prywatna rozmowa może zaczekać – powiedział Alexander na powitanie. – Najpierw chcę pójść do tunelu numer jeden i coś sprawdzić.

Wsiedli do windy i zjechali czterdzieści pięć metrów pod ziemię do głównej galerii, która była jasno oświetlona prądem. Co chwila spotykali ludzi, którzy pchali po szynach niewielkie wózki z rudą w stronę towarowej części galerii, gdzie znajdował się piętnastometrowy zsyp. Tam urobek zjeżdżał do dużych wagonów w głównej sztolni. Mały wózek po dotarciu na miejsce przechylało się za pomocą dźwigni, a wówczas wyrzucał swoją zawartość do znajdującego się poniżej wagonu. Silnik na zewnątrz sztolni ciągnął wagony za pomocą stalowej liny aż do miejsca, gdzie można było przyczepić je do lokomotywy i odholować do sortowni oraz kruszarni. Pył wisiał w powietrzu, które zazwyczaj było świeże, zasilane przez ogromne wentylatory. Stąd rozchodziły się obudowane z trzech stron tunele, które przecinały górę. Prowadziły one poziomo albo w dół i rzadko miewały jakieś rozgałęzienia.

Wszystkie łączyły się z korytarzem numer jeden – najstarszym i najbardziej eksploatowanym – wszystkie oświetlone były prądem elektrycznym. Ponieważ niczego tu już nie wydobywano, Alexander i Lee nikogo nie spotkali. Tunel był zabezpieczony masywnymi dźwigarami, chociaż Lee wiedział, że granit w tej części góry zawierał zbyt mało szarogłazu, by możliwe było tąpnięcie.

Gdy pokonywali trzystumetrowy odcinek, słychać było jedynie chlupotanie ich butów i powolne, miarowe kapanie wody wyciskanej pod naporem góry. W australijskim klimacie nie ma groźby, że woda zamieni się w lód i rozsadzi skały – coś takiego mogło się zdarzyć tylko podczas odstrzału, najtrudniejszej i najbardziej niebezpiecznej spośród górniczych prac. Dlatego też jeżeli trzeba było oderwać grubszą warstwę ściany albo w nietypowy sposób wiercić otwory, Alexander wolał zająć się tym osobiście.

Gdy dotarli do ślepego końca korytarza numer jeden, dostrzegli oznaki przygotowań do odstrzału: szpulę izolowanego drutu, świder pneumatyczny na trójnogu, ostatni kawałek stalowej rury, która doprowadzała sprężone powietrze z cylindra, skrzynię z narzędziami. Jeden koniec grubego gumowego węża był wsunięty na stalową rurę i zaciśnięty stalowymi obręczami, drugi został przymocowany do świdra. Dynamit i detonatory zostaną dostarczone na miejsce dopiero wtedy, gdy trzeba będzie zakładać ładunki – a i to w odpowiedniej kolejności. Magazyn z materiałami wybuchowymi znajdował się w betonowym bunkrze, do którego były tylko cztery klucze: po jednym dla Alexandra, Lee, Summersa i Prentice'a – nadzorcy.

– Ten odstrzał będzie do pewnego stopnia eksperymentalny – powiedział Alexander.

Obaj dotknęli dłońmi stosunkowo gładkiej skalnej ściany. Zrobili to z taką czułością, jakby pieścili kobietę. Od ściany odbijało się światło, ukazując każdą nierówność powierzchni.

– W warstwie grubości przynajmniej sześciu metrów nie ma złota, w związku z tym chcę oderwać większą ilość skały niż zazwyczaj. Zacznę w środku tego zagłębienia, a resztę ładunków odpalę koncentrycznie. Sam wywiercę otwory.

Lee słuchał lekko zdezorientowany; nikt nie znał się na tej sztuce tak dobrze jak Alexander, który tym razem nie był zbyt rozmowny.

– Ile skały chcesz odstrzelić? – spytał Lee, czując, że po kręgosłupie przebiega mu dreszcz strachu.

– Kilka ton.

– Gdyby powiedział mi to ktoś inny, wydałbym surowy zakaz, ale nie mogę niczego zabronić mistrzowi.

– Z pewnością nie możesz.

– Jesteś pewien, że to najlepszy sposób? Nie omawiałeś tego ze mną.

– To stary, kochany numer jeden. Lubi mnie jak nikt. Odwrócili się i szli z powrotem do galerii.

– Kiedy masz zamiar odpalić ładunek?

– Jutro, jeśli będzie tak ładnie jak dzisiaj, to znaczy, jeśli nie będzie wiatru, który mógłby zniweczyć pracę wentylatorów. – Gestem ręki wskazał na windę. – W górę czy w dół?

– W górę.

Lee uznał, że nie może już dłużej zwlekać. Przełknął ślinę, próbując zwilżyć usta i wydobyć z siebie głos. W nocy tysiąc razy powtarzał w myślach, co ma powiedzieć, wybierał i odrzucał słowa, których chciał użyć. Ćwiczył najważniejszą mowę życia.

– No dobrze, co to za prywatna sprawa? – spytał Alexander z zaciekawieniem.

Silnik parowy, który zasilał kompresor, musiał być wystarczająco duży, by napędzić naładowaną lokomotywę, w związku z tym robił sporo hałasu, kiedy za pomocą kompresora zaopatrywał galerię w powietrze. Silnik na zewnątrz mamrotał o wiele ciszej; jeden człowiek opierał się o łopatę, drugi sprawdzał wskaźniki.

– Chodźmy tam – zaproponował Lee.

Poprowadził Alexandra na wapienną półkę z dala od silników, sztolni i pracowników. Nie było tu gdzie usiąść, więc przykucnął, opierając pośladki na piętach, Alexander zrobił to samo.

Na ziemi leżał liść; Lee wziął go do ręki, jakby chciał mu się bacznie przyjrzeć, potem zaczął odrywać suche kawałki. Oczywiście, wszystkie wcześniej przygotowane słowa uleciały mu z głowy. Mógł zacząć jedynie w taki sposób:

– Kocham cię bardziej niż ojca, Alexandrze, mimo to cię zdradziłem – wyznał, rozrywając liść na strzępy. – Nigdy przeciwko tobie nie spiskowałem i nie planowałem tej zdrady, niemniej jest to zdrada. Nie potrafię kłamać, dlatego chcę, żebyś o wszystkim wiedział.

– O czym mam wiedzieć? – spytał Alexander tak spokojnie, jakby miał usłyszeć od Lee jedynie o jakimś drobnym sprzeniewierzeniu, o niewielkim oszustwie.

Liść zniknął. Lee skierował na Alexandra oczy pełne łez, jego wargi poruszyły się bezdźwięcznie, wyraźnie szukał słów.

– Kocham Elizabeth, a kiedy znalazłem ją osiem dni temu, zdra… zdradziłem cię.

W czarnych oczach na chwilę pojawił się trudny do nazwania błysk, potem zniknął. Twarz Alexandra ani na jotę się nie zmieniła. Milczał przez długą chwilę, która zdawała się trwać wieki. Nadal kucał z nadgarstkami opartymi o kolana i dłońmi rozluźnionymi tak samo jak przed wyznaniem Lee.

– Dziękuję ci za szczerość – powiedział w końcu.

Niezwykła godność, która przed laty przyciągnęła Alexandra do ośmioletniego chłopca i która wciąż była najważniejszą cechą Lee, powstrzymała go przed wyrzuceniem z siebie usprawiedliwień, samooskarżeń i wszelkich możliwych obietnic, które w takiej sytuacji wydukałby człowiek mniejszego formatu. O ile w ogóle człowiek mniejszego formatu zdobyłby się na takie wyznanie wobec Alexandra.

– Doszedłem do wniosku, że łatwiej mi będzie powiedzieć ci o wszystkim niż cię okłamywać – wyznał Lee. – To ja jestem wszystkiemu winien, nie Elizabeth. Kiedy ją znalazłem, nie była sobą, była… potwornie zagubiona. Nie zmienia to jednak faktu, że to się stało i że wczoraj ponownie cię zdradziłem. Elizabeth jest przekonana, że mnie kocha.

– Dlaczego miałaby cię nie kochać? – spytał Alexander. – Sama cię wybrała.

– Dobrze wiem, że to w ogóle nie powinno się zdarzyć. Wczoraj powinienem z tym skończyć. Nie skończyłem. Nie mogłem.

– Czy Elizabeth wie, że mi o tym mówisz, Lee?

– Nie.

– A twoja matka? Czy Ruby o tym wie?

– Nie.

– W takim razie tylko my dwaj o tym wiemy.

– Tak.

– Biedna Elizabeth – westchnął Alexander. – Od jak dawna ją kochasz?

– Od siedemnastego roku życia.

– To dlatego tak bardzo bałeś się powrotu do Kinross. Dlatego zniknąłeś z powierzchni ziemi.

– Tak. Musisz mi jednak uwierzyć, że nigdy nie spodziewałem się takiego rozwoju sytuacji ani nie miałem zamiaru niczego robić. Zawsze za bardzo cię kochałem, żeby wyrządzić ci krzywdę. Wszystko stało się w chwili, kiedy byłem całkowicie bezbronny – i Elizabeth również. Nie potrafiła się temu oprzeć. Przyłapałem ją w chwili, kiedy w ogóle się nie pilnowała.

– Odniosłeś ogromne zwycięstwo – powiedział Alexander szorstko. – Mnie nigdy nie udało się przyłapać jej w takiej chwili. Gdybym to ja ją znalazł, nadal by się pilnowała. Tak wygląda historia Elizabeth i moja. Od lat tkwię u boku osoby całkowicie pozbawionej życia. I ducha. Cieszę się, że ogień zapłonął.

Alexander przyjmował cios jak silny, honorowy, niezłomny mężczyzna, jakim w rzeczywistości był. Niestety, to jeszcze bardziej zwiększyło cierpienie Lee, który zdawał sobie sprawę, że Alexander poczuł ogromny ból, ale nie miał zamiaru tego pokazać.

– Tak czy inaczej – kontynuował Lee – naraziłem ją na ogromne ryzyko. Wiem, że nie powinna mieć dzieci, mimo to nie mogłem się powstrzymać. Wczoraj spotkałem się z nią, żeby porozmawiać na ten temat, ale nie poszło tak, jak chciałem. Kiedy przypomniałem jej o niebezpieczeństwie, wybuchnęła gromkim śmiechem.

– Śmiechem?

– Tak. Nie uwierzyła, że coś jej grozi.

– Może rzeczywiście nic jej nie grozi. – Alexander wstał i wyciągnął rękę do Lee. – Chodź, przejdźmy się trochę… Chcę zobaczyć miejsce, które leży bezpośrednio nad końcem korytarza numer jeden. Lubię je, moja dusza, duch, czy jak zechcesz to nazwać, łączy się tam z moją złotą górą.

W oczach pracowników, którzy stali przy silnikach, Alexander i Lee wyglądali jak właściciele kopalni pogrążeni w poważnej dyskusji o jej przyszłości – co bardzo interesowało wszystkich zatrudnionych.

– Twój problem, mój chłopcze, polega na tym, że jesteś zbyt honorowy. Przypuszczam, że Elizabeth nie miałaby nic przeciwko posłużeniu się oszustwem, prawda?

– Ale nie dlatego, że lubi kłamać – wydukał Lee. – Myślę, że od lat był to jej sposób na życie. Na pewno bardzo się boi, że wszystko odkryjesz. Och, zdaje sobie sprawę z twojej życzliwości i twojego szacunku do niej, mimo to bardzo się ciebie boi, co jest dla mnie ogromną tajemnicą.

– Dla mnie nie – zdradził Alexander, uderzając w skałę. – Jestem dla niej ucieleśnieniem szatana.

– Co takiego?

– Elizabeth padła ofiarą dwóch skrzywionych psychicznie, złych starców. Obaj nie żyją, ale chyba już do końca życia będą mieli na nią wpływ. Jestem dla niej tylko przystankiem, kimś, kto spłodził jej dzieci, kimś, w czyim domu mieszka i z kim razem zasiada do stołu. Nie zapominaj również o swojej matce, którą będę kochał aż do śmierci – o czym Elizabeth dobrze wie. Mój drogi chłopcze, nie jesteśmy w stanie zmusić innych ludzi, by byli tacy, jak chcemy, i by robili to, co chcemy, chociaż żeby odkryć tę prawdę, musiałem skończyć pięćdziesiąt pięć lat. Z wielu powodów, których nie ma sensu wymieniać, Elizabeth mnie nie znosi. Kontaktu fizycznego również. Kiedy jej dotykam, natychmiast kuli się w sobie. Przestałem ją kochać wiele lat temu – kłamał Alexander, pragnąc jak najbardziej oszczędzić Lee – o ile w ogóle kiedykolwiek ją kochałem. Na początku wydawało mi się, że darzę ją jakimś uczuciem, ale może po prostu zauroczyła mnie myśl, że moglibyśmy stać się sobie bliscy i że Elizabeth kiedyś odwzajemni moją miłość. Czy dopiero teraz cię pokochała?

– Elizabeth twierdzi, że nie – odparł Lee. Bezosobowe, niemal beznamiętne przesłuchanie sprawiało mu ogromny ból. Chciał… pragnął… żeby Alexander na niego krzyknął, uderzył go, kopnął. Wszystko, tylko nie to!

– W takim razie oboje cierpieliście, a mimo to byliście mi wierni. To dla mnie bardzo ważne.

– Wiem, że dzisiaj wszystko się skończy, Alexandrze. Jestem na to przygotowany.

– To znaczy, że masz spakowane walizki?

– Metaforycznie – tak.

– A co z Elizabeth? Masz zamiar skazać ją na następne lata życia u boku mężczyzny, którego nie znosi?

– Wszystko zależy od ciebie. Elizabeth nie pojedzie bez Dolly, a Dolly jest twoją jedyną wnuczką. Sąd przyznałby ją tobie… gdyby twoja żona została uznana za cudzołożnicę.

– Tak, zdrada to jedyne poważne uzasadnienie rozwodu. Może nim być również przemoc, ale nas to nie dotyczy, zresztą wielu sędziów bije swoje żony. Z drugiej strony mogłaby się ze mną rozwieść, ponieważ od lat zdradzam ją z Ruby.

– To wyglądałoby naprawdę dziwnie. Rozwiedziona żona sławnego człowieka wychodzi za mąż za syna kochanki byłego męża. Półkrwi Chińczyka. Prasa miałaby o czym pisać.

– Jeśli Elizabeth naprawdę cię kocha, zrobi to.

– Naprawdę mnie kocha, ale przez długie lata otaczałaby nas atmosfera skandalu, chyba że wyjechalibyśmy za granicę. Może to jest jakieś wyjście.

– Problem w tym, że jesteś mi potrzebny tu, na miejscu, Lee, nie za granicą.

– W takim razie nie ma wyjścia! – krzyknął zrozpaczony Lee.

Alexander zmienił taktykę.

– Jesteś pewien, że Elizabeth nic nie wie o naszej rozmowie?

– Absolutnie. Ma teraz nową tajemnicę i jest z tego powodu bardzo zadowolona.

– Czy jesteś święcie przekonany, że Ruby również o niczym nie wie?

– Jestem. Zawsze opowiadałem jej o wszystkim, łącznie ze swoją miłością do Elizabeth. Nie ma na świecie kobiety, która wiedziałaby więcej niż moja matka, ale ani słowem nie wspomniałem jej o ostatnim rozwoju wypadków. Potrafi dochować tajemnicy równie dobrze jak Elizabeth… ale… ale nie mogłem się zdobyć na wyznanie.

Alexander uniósł głowę i spojrzał Lee prosto w oczy.

– Potrzebuję trochę czasu, żeby się zastanowić – powiedział. – Daj mi słowo, że nie wspomnisz o tym nikomu, łącznie z Ruby i Elizabeth.

Lee wstał ze swojej skały i wyciągnął rękę.

– Masz moje słowo honoru, Alexandrze.

– W takim razie umowa stoi. Jutro po odstrzale dam ci odpowiedź. Będziesz w kopalni?

– Jeśli tylko chcesz.

– Chcę, nawet bardzo. Summers ma dwie lewe ręce, a Prentice mnie wkurza. Wszystko jest w porządku, kiedy to on wysadza skały, ale ilekroć ja to robię, zachowuje się jak wariat.

– Wiem o tym – szepnął Lee.

– Tak, rzeczywiście. Po prostu ta nowa wiadomość trochę mnie zaskoczyła. Dziękuję za szczerość, Lee, najmocniej dziękuję. Wiem, że się co do ciebie nie pomyliłem. Przepraszam za to, jak potraktowałem cię w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym roku. Miałem wtedy o sobie zbyt wysokie mniemanie. – Tupnął w ziemię i wsłuchał się w głuchy odgłos. – Teraz odzyskałem rozsądek. Nikt nie ma bardziej lojalnego i zaradnego zastępcy. Pewnego dnia będziesz doskonałym dyrektorem. – Odchrząknął i spojrzał z lekką drwiną. – Ale zmieniam temat, a przecież w tej chwili przede wszystkim muszę znaleźć sposób, żeby cię utrzymać a jednocześnie zwrócić wolność Elizabeth.

– Myślę, że to niemożliwe, Alexandrze.

– Nie ma rzeczy niemożliwych. Spotkamy się jutro o ósmej rano w głównej galerii. Prawdopodobnie będę wtedy jeszcze w korytarzu numer jeden, ale nie wchodź do środka. Z dynamitem nie ma żartów.

Po tych słowach ruszył w stronę kolejki. Lee skierował się na ścieżkę.

– Lee! – zawołał nagle Alexander. Syn Ruby stanął i odwrócił się.

– Dziś są urodziny Dolly. O czwartej w Kinross House.

Kompletnie zapomniałem o urodzinach Dolly – pomyślał Lee ze znużeniem, gdy wkładał na siebie czarny garnitur. Ponieważ uroczystość miała się zacząć o czwartej, nie obowiązywały stroje wieczorowe, choć – oczywiście – po przyjęciu urodzinowym dorośli zasiądą do kolacji. Będzie Constance Dewy.

Ruby szła korytarzem ze swojego pokoju. Lee zatrzymał się i zaczekał na nią. Jaka ona piękna! Miała teraz jeszcze lepszą figurę niż niegdyś, ó ile to w ogóle możliwe. Ważyła niewiele więcej niż wtedy, gdy Lee był dzieckiem, czyli w czasach, kiedy panowała moda na zmysłowość, a mężczyźni nie kryli, że to im się podoba. Ruby miała na sobie suknię z francuskiej krepy – tak zielonej jak jej oczy. Przodzik i bufiaste rękawy zdobiły różowe wypustki, a sięgająca kolan spódnica miała powycinane zęby, zakończone frędzlami. Długa do ziemi spodnia część była różowa, rękawiczki z koźlej skóry również. Ozdobiony różowymi różami mały zielony kapelusik z podwiniętym rondem ukrywał rudozłociste włosy.

– Wyglądasz tak smakowicie, że można by cię schrupać – powiedział, całując jedwabisty policzek i zamykając oczy, by rozkoszować się zapachem gardenii.

Roześmiała się.

– Mam nadzieję, że Alexander myśli tak samo.

– Nie mówi się takich rzeczy synowi.

– No cóż, przynajmniej wiesz, co myślę. Twoje rajskie ptaki powinny się z tego cieszyć.

– Moje rajskie ptaki wolą blask brylantów.

Gdy dojechali kolejką do Kinross House, zastali Alexandra, Elizabeth i Constance w małej jadalni ozdobionej chorągiewkami. Wszyscy mieli na głowach urodzinowe kapelusiki. Constance przywiozła je z Bathurst, gdzie jakiś przedsiębiorczy Chińczyk wykorzystywał chińską umiejętność robienia różnych rzeczy z cienkiego jak bibułka, kolorowego papieru. Sprzedawał w swoim sklepiku serpentyny, kapelusiki, wyszukane papierowe obrusy i serwetki, a także przepiękny papier do pakowania prezentów.

Kiedy Peony pod jakimś pretekstem przyprowadziła Dolly, dorośli odśpiewali jej chórem Happy Birthday i obsypali zadowolone dziecko prezentami. Niemniej było to smutne przyjęcie urodzinowe: Dolly nie znała żadnych rówieśników. Co daje się w prezencie siedmiolatce? Lee znalazł rosyjskie matrioszki – w środku każdej figurki była mniejsza. Ruby kupiła niemiecką porcelanową lalkę z ruchomymi rękami i nogami, ubraną zgodnie z nakazami najnowszej mody. Zabawka miała prawdziwe włosy i czerwone wargi, między którymi widać było zęby i ruchomy język. Alexander sprezentował Dolly rowerek na trzech kółkach, a Elizabeth złotą bransoletkę z połączonych serduszek, na których wybity był symbol szczęścia – końska podkowa. Constance wręczyła dziewczynce ogromne pudło cukierków.

Dolly zdmuchnęła siedem świeczek z tortu, który z prawdziwym uczuciem przygotował Chang, pokrywając całość lukrem w ulubionym przez dziewczynkę różowym kolorze.

– Przypuszczam, że przez całą noc będzie wymiotować – powiedziała Constance, gdy wyszli do salonu po kilku zabawach i wizycie w stajni, gdzie obejrzeli główny prezent Dolly -. szetlandzkiego kucyka.

– Nic jej nie będzie – oznajmiła Elizabeth spokojnie. – Kiedy zwróci to, co najgorsze z ogromnej ilości słodyczy, Peony zaaplikuje jej jedno z obrzydliwych lekarstw Hunga Chce, dzięki czemu mała spokojnie zaśnie.

Lee doszedł do wniosku, że Alexander nigdy nie wpadłby na to, że jego żona ma romans. Elizabeth ani razu nie patrzyła na ukochanego dłużej, niż nakazywała przyzwoitość.

Kolacja była mniej obfita niż zwykle – urodzinowy tort i bajeczne kanapki nie są zbyt dobrymi przystawkami. Gdy tylko danie główne zniknęło, Alexander wstał.

– Jeśli się nie pogniewacie, pójdę do kopalni. Mam tam coś do zrobienia.

– Pomogę ci.

– Dzięki, ale ta robota należy do mnie i tylko do mnie.

– Nie skorzystasz nawet z pomocy Summersa? – spytał Lee.

– Nie chcę nawet Summersa.

– Jak się miewa jego biedna żona? – spytała Constance.

– Kompletnie pomieszało jej się w głowie, ale oprócz tego jest całkiem zdrowa.

– To smutne.

– Tak – przyznał Alexander, po czym zniknął.

Wyznanie Lee spadło na niego jak grom z jasnego nieba i chociaż Alexander spokojnie go wysłuchał, myśl o tym przyprawiała go o zawrót głowy. Nigdy nie przyszłoby mu na myśl, że Elizabeth może kochać Lee. Gdy ten opowiadał o wszystkim, Alexandrowi przyszło na myśl, że jego żona ma dobry gust – wybrała uczciwego i bardzo przyzwoitego mężczyznę. Lee nie był człowiekiem prostackim, dlatego nie wspomniał o matce Alexandra i jej tajemnicy, chociaż wyraźnie cały czas o tym pamiętał. Podobno miłość jest ślepa, jednak Lee mimo to zauważył, że Elizabeth ma skłonność do tajemnic. Gdyby zaszła w ciążę, a Lee o niczym nie powiedział, do końca nie zdradziłaby, kto jest ojcem. Tak to bywa, gdy surowo karze się dzieci za przyznanie się do winy, gdy ich wyznania nie są traktowane jako chęć powiedzenia prawdy, a zatem czyn chwalebny. W taki oto sposób Elizabeth nauczyła się nie przyznawać do czegokolwiek. Zamiast tego po mistrzowsku opanowała sztukę zachowywania tajemnic. Robiła to tak dobrze, że sama nie bardzo wiedziała, co nią powoduje.

Tymczasem Alexander wcale jej nie pomagał. Za bardzo skoncentrował się na tym, żeby odpowiednio ją ubrać i wyposażyć, obsypać klejnotami i przygotować do roli pani domu. Kiedy się do niej odzywał, przemawiał jak nauczyciel, wygłaszał długie tyrady na tematy, które znacznie wykraczały poza zakres jej wiedzy – mówił jej o geologii, górnictwie, swoich ambicjach. O synach, którzy mieli podzielać jego zainteresowania. Co ją obchodziło, że to konkretne urwisko powstało w permie, a tamta warstwa w sylurze? Tymczasem o tym właśnie opowiadał jej podczas podróży do Kinross. Nie o rzeczach, na których mogła się znać, ale o tym, co sam kochał. Och, gdyby można było cofnąć czas! Mieć choćby tylko świadomość, że swoim wyglądem dokładnie przypomina szatana z rysunku starego Murraya! Co gorsza, Elizabeth znalazła się w łożu małżeńskim zupełnie do tego nieprzygotowana, nawet jeśli poinformowano ją, jak to wszystko wygląda. Młode dziewczęta w rolniczej Szkocji są trzymane pod kloszem, pozostawiane w błogiej nieświadomości. Między opisem, prawdopodobnie zaprezentowanym jej przez jakąś litościwą krewną a samym aktem leżała zatoka, którą można było pokonać jedynie po długich przygotowaniach.

O tych przygotowaniach Alexander nawet nie pomyślał. Nie ubiegał się o względy swojej żony, lecz po prostu przyznał sobie do niej prawo – jak do kopalni, z której od razu można wydobywać złoto. Powinien przez jakiś czas jadać z nią ciche kolacje, zasypywać ją kwiatami, a nie brylantami, całować tylko po otrzymaniu zgody, powoli ją rozbudzać i przyzwyczajać do coraz większej intymności. Ale nie, wielki Alexander Kinross nie mógł tego zrobić! Spotkał ją, następnego dnia wziął z nią ślub i po jednym pocałunku w kościele wpakował się do jej łóżka, żeby tylko potwierdzić w jej oczach, iż niczym nie różni się od zwierzęcia. Błąd po błędzie – oto cała historia jego związku z Elizabeth. Poza tym więcej znaczyła dla niego Ruby.

Dopiero po zniknięciu Elizabeth naprawdę zrozumiał, jaką krzywdę jej wyrządził. Ile zadał jej bólu, jak ją zawiódł. Ona sama nie miała możliwości wyboru.

Nic dziwnego, że od początku mnie nie lubiła – pomyślał. Nic dziwnego, że tak chorowała, będąc w ciąży. Nie chciała, żebym był ojcem jej dzieci, chociaż nie znalazła mężczyzny, który by jej odpowiadał. Teraz, kiedy wiem o Lee, jestem pewien, że Elizabeth mimo swojego wieku może bez żadnych problemów rodzić dzieci. Cieszę się, że przed dzisiejszą wyprawą dowiedziałem się wszystkiego od Lee! Jest dla niej idealny!

Alexander miał korytarz numer jeden tylko i wyłącznie dla siebie. Szychta zmieniała się dopiero o północy, a górnicy w tunelach numer pięć i siedem wiedzieli, że właściciel kopalni pracuje w tunelu numer jeden. Dopóki kogoś nie wezwie, będzie sam.

Kompresor to cudowne urządzenie – mimo dużej odległości dostarczał sprężone powietrze do świdra. Alexander był zadowolony z tego konkretnego egzemplarza, ponieważ był nowy i bardzo sprawnie działał.

Miał zamiar wywiercić otwory głębokie na trzy i pół metra i rozmieścić je tak, jak zaplanował kilka dni temu – dlatego nie przyjął pomocy Lee. Lee zacząłby zadawać pytania; zbyt dużo wiedział na ten temat. Tak czy inaczej Alexander nie potrzebował pomocy, wiedział dokładnie, co robi, i mógł to zrobić dobrze i szybko. W pierwszym otworze świder na głębokości trzech metrów natrafił na próżnię – Alexander miał rację, był tam uskok! Nadal jednak wiercił otwory, za każdym razem mniej więcej na tej samej głębokości trafiając na pustkę. Wiercąc, przez cały czas myślał.

Miałem naprawdę wspaniałe życie! Udało mi się zrehabilitować! Prawdziwa recepta na sukces to ciężka praca, inteligencja i ambicja. W żadnym ze swoich przedsięwzięć, od złota po gumę, nie popełniłem błędu. Jeśli koniecznie gdzieś musiał spotkać mnie zawód, mogło to być tylko życie prywatne. Sir Alexander Kinross, kawaler Ostu – czyż nie wyglądałem elegancko w swoim stroju? A jak się cieszyłem! Triumfy, podróże, szalone przygody, rosnąca kupka złota w Banku Anglii, budowa modelowego miasta, które o kilka generacji wyprzedza bieg historii, świadomość, że wszyscy urzędnicy i politycy mają swoją cenę, i przyjemność kupowania owych chciwych głupków. Co są warte pieniądze, jeśli biorąc je, człowiek zaprzedaje się innemu człowiekowi? Tak, w ciągu pięćdziesięciu pięciu lat przeżyłem dużo wspaniałych chwil.

Przerwał, żeby zawiązać na czole bandanę, potem dalej pracował, wykonując pewne, płynne ruchy.

Chociaż małżeństwo bardzo unieszczęśliwiło Elizabeth, obdarzyła go cudowną córką, która daleko zajdzie w wybranym przez siebie zawodzie – pod warunkiem, że nie stanie się bojowniczką. Nell, jak zauważył, była altruistką, co odziedziczyła po matce. Jedynym celem, którego Alexandrowi nie udało się osiągnąć, był syn i dziedzic z jego własnej krwi i kości. Nie powinien pisać listu do Szkocji z prośbą o żonę, należało poślubić Ruby – żonę, którą wybrało jego serce, ponieważ ukradła mu je, a wraz z nim wszystkie myśli, posługując się swoim zmysłowym, ponętnym ciałem. Chociaż liczyło się nie tylko jej zmysłowe, ponętne ciało. Ważne także było rubaszne, błyskotliwe poczucie humoru, ogromna mądrość, wesołość, niezwykłe umiłowanie życia. Jedna na wiele milionów – Ruby. Ją również zawiódł, tak samo jak Elizabeth. Obie kochał i obie bardzo zranił.

Miał jednak poważny dług wobec Elizabeth. Nadszedł czas, by go spłacić. Niewybaczalnym błędem było to, że chociaż ją kochał, nie zdołał dać jej szczęścia. Ruby przynajmniej była szczęśliwa. Lee będzie idealny dla Elizabeth, tylko czy poradzi sobie z jej skrytością? Jest zakochany w niej po uszy, tylko że jest to owa dworska, średniowieczna miłość – beznadziejna, czysta tęsknota z daleka. Czy uda mu się przejść od braku nadziei do spełnienia? Czy Elizabeth, o której marzył przez siedemnaście lat, jest tą samą Elizabeth, z którą będzie musiał żyć? Tego Alexander nie mógł i nie chciał wiedzieć.

Pomyślał o Sungu. Kochany, stary Sung! Nikt nigdy nie miał lepszego wspólnika, z którym mógłby rozpocząć tak ogromne przedsięwzięcie. Oczywiście, to po nim Lee jest taki honorowy. Z drugiej strony należy to uznać za dziwne, ponieważ ojciec nie wychowywał osobiście swojego syna – mieszańca – prawdę mówiąc, nie bardzo się nim interesował. Chińscy synowie Sunga byli mniej przystosowani do australijskich warunków niż Lee; zostali zupełnie inaczej wychowani. Alexander często uważał, że najlepszym elementem umowy był Lee. Po połączeniu kolonii sytuacja Chińczyków się pogorszy, ale Alexander był pewien, że ci, którzy już byli w Australii, tu zostaną. Jakie to głupie, że ignoruje się umysły i talenty przedstawicieli innych ras!

Anna była dla niego karą niebios do spółki z Jade, Samem O'Donnellem i Theodora Jenkins. Ta ostatnia stanowi dobitny przykład, jak miłość może zrujnować życie! Głupia kobieta – opuściła Kinross i teraz żyje w skrajnej nędzy w Bathurst, zajmując się cerowaniem i nauką gry na fortepianie. Wszystko dlatego, że nie chciała uwierzyć, jaki naprawdę był jej czarujący pomocnik. Drobniutka, ubrana na czarno Jade obracała się delikatnie na końcu sznura, a obecnie jej popioły przenikają do taniej trumny Sama O'Donnella. Trzeba przyznać Sungowi, że wykazał się ogromną pomysłowością. Po ostatnich deszczach rozpadające się kości O'Donnella zostały na zawsze uwięzione w delikatnych objęciach jego morderczyni.

Czy to ma jakieś znaczenie dla Anny? Biednej, niewinnej, małej kruszynki. Była to tragedia tak nieuchronna jak czoło lodowca, które rzeźbi dolinę. Choćby tylko z tego powodu Alexander miał ogromny dług wobec Elizabeth, która najbardziej to odczuła. No cóż, musi dać jej szansę i modlić się, żeby nie było za późno. Lee będzie należał do niej aż do śmierci, tylko czy Elizabeth go zechce, gdy już nic nie będzie stało na przeszkodzie? Czy również i on zacznie ją odpychać? Nie zacznie – pomyślał Alexander – jeśli urodzi mu dzieci. To będą dzieci miłości. Ciekawe, czy któreś będzie podobne do Ruby? Podobałoby mi się to!

Otwory były zrobione. Alexander poszedł korytarzem do miejsca, gdzie Summers przyciągnął właśnie czterokołowy wózek ze skrzynką dynamitu, lontem, drutem i detonatorami. Jak czas szybko ucieka! – pomyślał Alexander, zerkając na zegarek. Było wpół do siódmej. Wiercenie otworów zajęło mu dziewięć godzin. Nieźle, jak na starego człowieka.

– Prosił pan o pełną skrzynkę, sir Alexandrze. Czy to nie za dużo?

– O wiele za dużo, Summers, ale nie odpowiadał mi dynamit z otwartej skrzyni. Temu muszę się dopiero przyjrzeć.

Uniósł drewniane wieko skrzyni i spojrzał na równe rządki brązowych lasek. Wziął do ręki jedną z nich, powąchał i kiwnął głową.

– Będzie dobry. Zostaw mi cały wózek.

– Szkoda, że jestem takim beztalenciem, jeśli chodzi o materiały wybuchowe – wyznał Summers z prawdziwym żalem, i zaczął pchać wózek w stronę korytarza numer jeden.

Alexander powstrzymał go.

– Dziękuję, Summers, poradzę sobie.

– A co ze świdrem? Może przynajmniej odłączę go od kompresora?

– Już to zrobiłem.

– Nie powinien pan, sir Alexandrze, tak się forsować, naprawdę.

– Chodzi ci o mój wiek? – spytał Alexander z uśmiechem i pchnął wózek.

Summers przez chwilę stał i obserwował Alexandra, którego postać widniała w jasnym świetle, aż w końcu zniknęła za zakrętem.

Wróciwszy na przodek, Alexander wziął łaskę najsilniejszego materiału wybuchowego i z jednej strony naciął opakowanie ostrym nożem. Bez trudu wcisnął dynamit do otworu, po czym za pomocą bardzo długiego pręta wepchnął laskę w pustą przestrzeń. Potem tak samo postąpił z następnymi ładunkami, pracując tak szybko, jak potrafił, i napełniając dziurę, póki nie zostało w niej miejsce tylko na jedną laskę. Przymocował do niej detonator, zapalnik i dwa druty, połączone włóknem platynowym na bawełnie strzelniczej. Potem przeszedł do następnego otworu.

Pot spływał po nim strumieniami, mięśnie bolały z wysiłku, mimo to Alexander zdołał rozmieścić ładunki zgodnie z planem i do każdego otworu doprowadzić długi drut. Dzięki temu w ścianie znalazło się sto pięćdziesiąt sześć lasek, z których każda zawierała sześćdziesiąt procent nitrogliceryny. Potem z każdego drutu zdjął dwadzieścia centymetrów izolacji i splótł je razem, pragnąc mieć jedną wiązkę. Zdjął również kawałek plastikowej osłonki na końcu drutu, który potem rozwijał, wracając do galerii, żeby tam podpiąć go do rozdzielni elektrycznej i w ten sposób spowodować wybuch. Zrobione! Z zadowoleniem przyjrzał się własnej robocie i przytaknął.

Kopiąc przed sobą szpulę z drutem, poszedł śliskim chodnikiem do galerii. Czekali tam już na niego Summers, Lee i Prentice. Ten ostatni podciągnął szpulę do rozdzielni i pochylił się, by uciąć drut, który miał zamiar osobiście podłączyć. Alexander odebrał mu kabel i sam wykonał to zadanie. Co za wybredny, pieprzony gnojek! – pomyślał Prentice. Osobiście musi wszystko zrobić, jakby tylko on jeden to potrafił.

– Kochany numer jeden jest gotowy do odstrzału – oznajmił Alexander rzeczowo i uśmiechnął się do nich.

Był brudny i cholernie zmęczony, ale wyraźnie szczęśliwy.

Prentice włączył syrenę, która ostrzegała wszystkich, że lada chwila nastąpi wybuch. Gdy w końcu przestała wyć, Alexander nacisnął przełącznik na rozdzielni. Amperomierz pokazał, że prąd popłynął. Stali z rękami na uszach, tak samo jak czterdziestu innych mężczyzn, ale wybuch nie nastąpił. Korytarz numer jeden tonął w ciemności, ponieważ wyłączyło się w nim światło.

– Cholera! – mruknął Alexander. – Kabel musi być przerwany.

– Zaczekaj! – krzyknął ostrzegawczo Lee. – Alexandrze, zaczekaj chwilę,. Może nastąpić opóźniony zapłon.

W odpowiedzi Alexander wyłączył prąd. Wskazówka amperomierza opadła na zero.

– Sam to naprawię – powiedział, biorąc lampę i ruszając w głąb korytarza. – To mój odstrzał. Wy wszyscy macie stać tutaj, jasne?

Tym razem pokonał całą odległość w kilku susach, uśmiechnięty od ucha do ucha i zadowolony, że mu się udało. Mężczyźni, którzy zostali za jego plecami, nie wiedzieli, że prąd wciąż płynął; w rozdzielni zamontował obejście, które uruchomiło się w chwili, gdy wyłączył przełącznik. Obejście omijało również amperomierz.

Na ziemi leżały dwa druty, nagie miedziane końcówki połyskiwały różowawo w świetle lampy. Alexander postawił latarnię na ziemi i wziął po jednym drucie do każdej ręki.

– To zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż sikanie na starość do własnych butów – powiedział i z dziką przyjemnością połączył oba druty.

Cały tunel rozerwał się na kawałki, odłamy skalne pofrunęły na odległość trzystu metrów. Góra, w której trzy metry od powierzchni ściany znajdował się spory uskok, zdawała się zapaść po odpaleniu ogromnej ilości dynamitu. Po pierwszym wybuchu w powietrzu rozległ się straszliwy huk. Mężczyźni w galerii zostali porozrzucani na boki jak pęcherze w gotującej się wodzie. W powietrzu zawirowały drobne cząsteczki i przetoczyła się chmura pyłu, która popędziła sztolniami do góry i na zewnątrz, a także w dół do punktu przeładunkowego. Huk było słychać w Kinross, słabe odgłosy dotarły nawet na szczyt góry, mimo to, gdy pył opadł, Lee, któremu wciąż dzwoniło w uszach, zobaczył, że galeria została nietknięta. Na zewnątrz wyły syreny, z miasta biegli ludzie – o Jezu, tylko nie tąpnięcie! Kto zginął? Ile korytarzy i sztolni znalazło się pod zwałami kamieni?

Najważniejsze było zapewnienie bezpieczeństwa. Kiedy Lee wraz z grupką sztygarów przeprowadzał inspekcję, okazało się, że zawalił się tylko korytarz numer jeden. W innych miejscach nie było nawet pęknięć na dźwigarach, podartego płótna, wygięć na szynach. Cała siła wybuchu ograniczyła się do korytarza numer jeden.

Ten człowiek to geniusz – pomyślał Lee tępo, gdy razem z Summersem poszedł korytarzem numer jeden tak daleko, jak się dało. Alexander tak podłożył ładunek, żeby spowodować jak największe spustoszenie w bardzo ograniczonej przestrzeni. Nie ucierpiał żaden fragment Apokalipsy poza najstarszym korytarzem.

– Stary, kochany numer jeden. Lubi mnie jak nikt. Summers zachowywał się jak mały chłopiec, większość mężczyzn w galerii szlochała, ale Lee nie mógł zdobyć się na łzy. Podczas gdy Prentice i sztygarzy przygotowywali sprzęt do próby odkopania Alexandra, Lee podszedł dyskretnie do rozdzielni i wyjął kabel, który łączył ją z generatorem. Obrócił drut w rękach, odsunął dodatkową osłonę i zrozumiał, co zrobił Alexander. Zawsze lubiłeś sztuczki, prawda? Nikt go nie obserwował, więc Lee odpiął obejście, wsadził kabel do kieszeni spodni, a potem zdemontował całe urządzenie. Gdyby ktoś je zbadał, nawet przetestował w laboratorium, zachowałoby się dokładnie tak, jak powinno. Idę o zakład, że nawet wiedziałeś, iż ja to znajdę. Alexandrze Kinrossie, chciałeś zginąć w wypadku, który wyglądałby na kaprys losu i za który nikt nie ponosiłby żadnej odpowiedzialności. Pomogę ci w dokonaniu przestępstwa. Jestem ci to winien. Zresztą nie tylko to.

Oczywiście, nigdy go nie znajdą. Kiedy nastąpił koniec świata, Alexander wcale nie wracał do galerii. Był tam, na przodku, z gołymi drutami w rękach. Wzniosłeś sobie wieczny grobowiec, Alexandrze Kinrossie. Jak król w złotym mauzoleum.

– Jim – powiedział Lee do Summersa, który wciąż zawodził. – Posłuchaj mnie! Nie mogę tu zostać, ponieważ ktoś musi zawiadomić kobiety. Mężczyźni, jeśli chcą, mogą przekopać trzydzieści metrów, nie więcej. Jeśli nie znajdą go w tej odległości, będzie to znaczyło, że nie żyje. Zresztą i tak wszyscy dobrze wiemy, że zginął. Pozwól im jednak spróbować, dzięki temu poczują się lepiej. Wrócę tak szybko, jak będę mógł.

Summers, który przez całe życie słuchał rozkazów, wytarł twarz i nos, po czym spojrzał na Lee zmęczonymi oczami.

– Tak jest, doktorze Costevan. Dopilnuję wszystkiego.

– Dobry z ciebie człowiek – powiedział Lee, poklepując go po plecach.

Zjechać w dół, do miasta, czy zacząć od Kinross House? Pojadę w dół – zadecydował. Ruby pierwsza usłyszy plotki, więc to ją trzeba zawiadomić najpierw.

Co Alexander powiedział wczoraj pod koniec rozmowy? Że musi wymyślić jakiś sposób, aby mnie zatrzymać, a jednocześnie zwrócić wolność Elizabeth? Tak, coś takiego. Tylko kto się domyśli, że tak właśnie wyglądało jego rozwiązanie? Kto będzie na tyle zdeterminowany, by spróbować dotrzeć do sedna sprawy? Kobiety nigdy się nie dowiedzą, że to nie był wypadek, w związku z tym Elizabeth nie będzie miała wyrzutów sumienia, a Ruby nie zacznie pałać nienawiścią. Gdyby moja matka wiedziała, że Alexander popełnił samobójstwo, uważając, że to najlepszy sposób na wybrnięcie z trudnej sytuacji, znienawidziłaby Elizabeth na zawsze. To oznaczałoby następny rozłam. W ten sposób rozmowa między mną a Alexandrem została naszą tajemnicą. Zginął w wypadku w kopalni. Zdarza się. Och, nie obejdzie się bez spekulacji! Jakim cudem ładunek wybuchnął, skoro był wyłączony prąd? Dlaczego wybuch był tak silny? Dlaczego Alexander nie wpuścił nikogo innego do korytarza numer jeden? Tyle że nikt nie będzie znał prawdy – oprócz mnie… i Alexandra.

Kiedy Ruby, która czekała niespokojnie na werandzie, zobaczyła, jak Lee nadchodzi od strony kolejki, musiała przytrzymać się słupka, żeby nie upaść. Gdy Lee podszedł bliżej, zobaczyła jego twarz – twardą, poważną, napiętą. Czy to widok syna, czy może jakieś tajemnicze przeczucie, coś jednak nagle powiedziało jej z absolutną pewnością, że Alexander nie żyje. Wyciągnęła jedną rękę, drugą nadal trzymając się palika jak kuli. Lee ujął jej dłoń i pogłaskał ją.

– W korytarzu numer jeden był wypadek. Alexander nie żyje.

Ogromne zielone oczy wyglądały dokładnie tak samo jak oczy kotki, której odebrano kocięta, żeby je potopić: były pełne smutku, konsternacji, bólu. Wkrótce – pomyślał Lee – mama zacznie go szukać w zakamarkach zrozpaczonego umysłu, pewna, że to jakaś pomyłka.

– Jego wielki odstrzał? – spytała.

– Tak. Ładunek nie odpalił, więc poszedł szukać przerwy w kablu.

Zachwiała się. Objął ją ramieniem, wprowadził do środka, posadził na krześle i przyniósł brandy.

– To do niego niepodobne. Nigdy się nie mylił, jeśli chodzi o materiały wybuchowe czy wysadzanie skał. Robił to od trzydziestu pięciu lat – powiedziała, powoli odzyskując kolory.

– Może w tym problem, mamo. Przestał uważać.

– To nie leżało w jego naturze i dobrze o tym wiesz.

– Po prostu próbuję to jakoś wyjaśnić, sobie również.

– W taki oto sposób zostałam wdową! – powiedziała ze zdumieniem w głosie. – Czuję się jak wdowa. Tylko popatrz, wystarczyło pozwolić Alexandrowi, żeby robił wszystko po swojemu, a zostawił po sobie dwie wdowy.

– Poradzisz sobie, mamusiu? Muszę zawiadomić Elizabeth.

– Nie będzie po nim płakać. Teraz może mieć ciebie.

– To niesprawiedliwe, mamo.

– Och, idź już! – powiedziała ze znużeniem. – Po prostu pod wpływem szoku zaczynam głupio gadać. Powiedz Elizabeth, że później do niej wpadnę. Do tego czasu jakoś sobie poradzi, Constance jej pomoże. Teraz wszystkie trzy jesteśmy wdowami.

Przez cały czas wózki opróżniały sztolnię, gdyż pół miasta próbowało usunąć gęsto zbite kamienie z korytarza numer jeden. Lee pojechał kolejką do Kinross House. Zastał Elizabeth i Constance przy herbatce w palmiarni. Dwie zwrócone w jego stronę twarze były całkiem spokojne, póki kobiety nie przyjrzały się baczniej Lee – był pokryty warstwą kurzu, spocony i miał minę taką jak Sung, gdy wśród jego ludzi następowała jakaś ogromna zmiana.

– Co się stało? – spytała Elizabeth. – Słyszałyśmy słaby wybuch.

– Wypadek. Alexander nie żyje.

Filiżanka Constance z hukiem rozbiła się o podłogę. Elizabeth ostrożnie odstawiła swoją i poprawiła ją, żeby tworzyła jeden wzór ze spodkiem. Biała skóra pani Kinross zrobiła się jeszcze bielsza, ale minęła długa chwila, nim spojrzała na Lee. W jej oczach dostrzegł przerażającą mieszaninę żalu i radości, ponieważ walczyły w niej te dwa uczucia. Kiedy walka ustanie – pomyślał Lee – Elizabeth poczuje jedynie ulgę. Żona Alexandra nie będzie go opłakiwać. Będzie to robić moja matka. Ta ocena była niesprawiedliwa wobec kobiet Alexandra; dwadzieścia trzy lata wspólnego życia, nawet jeśli było ono pełne goryczy, musiały zaowocować poczuciem pustki, a zatem i żalu.

– Co z Ruby? – spytała Elizabeth drżącym głosem. – Czy już wie?

– Tak. Powiedziałem jej jako pierwszej ze względu na wieści, które lotem błyskawicy rozniosły się wśród mieszkańców miasta. Tam było słychać potężny wybuch.

– Cieszę się, że powiadomiłeś ją wcześniej niż nas. Dziękuję – szepnęła Elizabeth. – Dla niej Alexander był znacznie ważniejszy. Och, biedaczka!

Constance płakała i wykręcała ręce.

– Nie płacz – powiedziała Elizabeth tym samym łagodnym głosem. – Tak jest lepiej. Lepiej umrzeć w kwiecie wieku niż czekać, kiedy nadejdzie śmierć. Cieszę się za niego.

– Mama powiedziała, że później tu wpadnie. Zawiadomicie Nell?

– Tak, oczywiście.

– Znaleziono jego ciało? – spytała Constance. Niespokojne oczy Lee skierowały się prosto na nią.

– Nie. Nigdy nie znajdą jego ciała, Constance. Zostało sto, może ponad sto metrów w głębi korytarza, który przestał istnieć. Na zawsze stał się częścią Apokalipsy. – Ruszył w stronę drzwi. – Muszę iść, jestem potrzebny.

Elizabeth przeszła z nim przez trawnik, który zazielenił się po deszczu.

– Nie wiedział o nas, prawda, Lee? – spytała.

– Nie, nie wiedział – zapewnił Lee, nagle zdając sobie sprawę, że jest to jedyne kłamstwo, które może znosić do końca życia. – Cała jego uwaga była skupiona na tym odstrzale. Wypadki chodzą po ludziach, nawet tych, którzy zawsze mają szczęście. Kopalnia to niebezpieczne miejsce. – Przetarł rękami oczy. – Nie wiedziałem tylko, że czeka to Alexandra. Był królem.

– W końcu ciężar musi przytłoczyć króla – powiedziała Elizabeth zagadkowo. – To cena, jaką płaci za rządzenie.

– Czy w twoim życiu i sercu jest wciąż miejsce dla mnie?

– O tak, zawsze, ale teraz będziemy musieli zaczekać.

– Mogę czekać, dopóki pamiętasz, że jestem na każde twoje zawołanie. Kocham cię, Elizabeth. Śmierć Alexandra niczego nie zmienia.

– Ja też cię kocham. Myślę, że Alexander byłby zadowolony, iż znalazłam kogoś, kogo potrafię pokochać. – Stanęła na palcach i pocałowała Lee w policzek. – Teraz ty tu rządzisz. Przychodź, kiedy tylko będziesz mógł.

Czy ona nigdy się nie zmieni? – zastanawiała się Ruby, gdy tego popołudnia spotkała Elizabeth w Kinross House. Oficjalna wdowa po Alexandrze była opanowana, chłodna i obojętna jak zawsze. Nawet w jej oczach widać było spokój, chociaż nie szczęście. Zaszyła się gdzieś i nikt nie wie, gdzie. Alexander zawsze tak o niej mówił.

Powiedziano o wszystkim Dolly. Leżała teraz w łóżeczku, gorzko płacząc, a Peony próbowała ją uspokoić i pocieszyć. Elizabeth zadzwoniła do Nell, przerwała jej obchód na oddziale w Prince Alfred Hospital i poinformowała, że ojciec nie żyje. Jest już w drodze – powiedziała do Ruby tym swoim spokojnym, obojętnym, łagodnym głosem.

Lee wrócił na kolację, wykąpał się i przebrał w czyste ubranie.

– Postanowiliśmy zakończyć poszukiwania – powiedział, siadając jak starzec i przyjmując od matki bourbona. – Wszyscy sztygarzy uznali, że pogłębienie tunelu o dalsze trzydzieści centymetrów może grozić następnym, jeszcze większym zawałem. Nigdzie nie ma śladu ciała Alexandra. Został we wnętrzu góry.

Elizabeth niepokoiła się, że nie ma zwłok.

– Co zrobimy, Lee? – spytała. – Nie możemy oficjalnie go pochować, prawda?

– Nie możemy.

– Ale on przecież musi mieć jakiś grób!

– Może go mieć – zapewnił cierpliwie. – Tyle że nie będzie w nim ciała, Elizabeth. Może mieć grób, gdzie tylko zechcesz.

– Obok Anny. Zawsze lubił szczyt góry.

Ruby siedziała bez słowa, wciąż zbyt zaszokowana, by płakać. Jakby za milczącą zgodą wszystkie trzy kobiety przywdziały czerń. Miały na sobie suknie z materiału o grubym splocie, wykończone wysoko pod szyją, surowe, bez żadnych ozdób. Czy wszystkie panie mają coś takiego schowanego na wszelki wypadek na dnie szafy? – zastanawiał się Lee. Z drugiej strony po śmierci Anny nikt nie włożył żałoby. Był to zbyt miłosierny koniec, by ubierać się na czarno.

– Posąg – powiedziała nagle Ruby. – Posąg z brązu Alexandra na Kinross Square. W koźlej skórze, na koniu.

– Tak – podchwyciła z zapałem Constance. – Wykonany przez kogoś dobrego.

Trzy pary oczu skierowały się na Lee. Chcą, żebym wszystkiego dopilnował – domyślił się. Zająłem miejsce Alexandra, ale czy tego chcę? Odpowiedź brzmi „nie”. Wygląda jednak na to, że nie mam wyboru. Śmierć Alexandra sprawiła, że jestem mocniej związany z Kinross niż Cezar ze swoją koncepcją Rzymu.

Przespał tę noc w Kinross House, chociaż nie w łóżku Alexandra, ale w małym pokoju gościnnym, który przez jakiś czas był więzieniem Anny. W środku nocy obudził go koszmar senny, wówczas okazało się, że obok niego leży Elizabeth. Drgnął przerażony, ale gdzieś w głębi duszy poczuł wdzięczność. Jego ukochana miała na sobie koszulę nocną, a zatem nie przyszła w poszukiwaniu seksualnego pocieszenia. Odwrócił się na bok, żeby ją objąć, wtedy przywarła do niego i lekko go pocałowała.

– Skąd wiedziałaś, że cię potrzebuję? – spytał do jej włosów.

– Ponieważ go kochałeś.

– A ty nie? Nawet w głębi duszy?

– Nie, nigdy.

– Jak to zniosłaś?

– Oddzielając się murem od niego i naszego małżeństwa.

– Przy mnie nie będziesz musiała tego robić.

– Wiem. Chociaż początkowo będzie mi trudno, najdroższy.

– To zrozumiałe. Musisz powoli, stopniowo, po jednej cegle rozbierać ten mur. Nie będziesz sama. Zawsze mogę ci pomóc.

– To wydaje się zbyt nierealne, by mogło być prawdą Myślałam, że Alexander będzie żył wiecznie. Wydawało mi się, że jest tego rodzaju człowiekiem.

– Ja też tak myślałem.

– Kiedy będziemy mogli powiedzieć ludziom o nas?

– Najwcześniej za kilka miesięcy, Elizabeth. Chyba że jesteś gotowa na skandal.

– Jestem gotowa na wszystko, jeśli tylko będziesz ze mną, ale ty byłbyś o wiele szczęśliwszy, gdyby odbyło się bez sensacji. Kochałeś go.

– Tak, kochałem go.

Ponieważ koroner miał swoją siedzibę w Bathurst, sprawa – trudno było ją uznać za rutynowe dochodzenie, które ma na celu ustalenie przyczyny zgonu – toczyła się w tym mieście. Sala pełna była dziennikarzy, ponieważ o śmierci sir Alexandra Kinrossa pisano w gazetach na całym świecie.

Summers zeznał, że sir Alexander zostawił mu karteczkę z prośbą o dostarczenie nieotwartej skrzyni z sześćdziesięcioprocentowym dynamitem. W skrzyni było dwieście lasek. Potem przyznał, że ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o materiały wybuchowe, i że byłby szczęśliwy, gdyby potrafił odróżnić jeden koniec laski dynamitu od drugiego, o ile w ogóle czymś się różnią. Był gotów przysiąc, że sir Alexander wyłączył prąd na rozdzielni, ponieważ widział, jak wskazówka amperomierza opadła na zero. Nikt go potem nie włączał, gdy sir Alexander poszedł w głąb korytarza – tego Summers też był całkowicie pewien.

Prentice powiedział, że odebrał od sir Alexandra szpulę drutu i uciął go, ale sir Alexander był wyraźnie zły, odebrał mu drut, zdjął izolację i osobiście go podłączył. Potem Prentice włączył syrenę, w związku z czym wszyscy górnicy, którzy byli na terenie kopalni, opuścili swoje korytarze i zebrali się w galerii. Na własne oczy widział, jak sir Alexander nacisnął przełącznik, i dostrzegł, że wskazówka amperomierza zasygnalizowała przepływ prądu. Potem z takim samym przekonaniem oznajmił, że sir Alexander wyłączył prąd i wrócił do korytarza numer jeden, żeby naprawić przerwany przewód – przynajmniej tak wszyscy uważali.

Lee potwierdził zeznania Summersa i Prentice'a, że to sir Alexander podłączył kabel do rozdzielni, a potem włączył prąd i go wyłączył. Wyjaśnił sądowi, jak wygląda rozdzielnia i jak ona działa. Zapewnił również, że była dokładnie testowana w laboratorium, gdzie potwierdzono, że działała tak, jak powinna – to prosty element wyposażenia. Powiedział, że gdyby koroner potrzebował innych dowodów, na sali są inżynierowie, którzy sprawdzali rozdzielnię.

Zapytany, jak w takim razie możliwy był wybuch, Lee jedynie potrząsnął głową i powiedział, że nie wie. Prentice zareagował na to pytanie tak samo jak Lee. Dynamit to materiał neutralny, dopóki się go nie zdetonuje. Wystarczyłoby, żeby jeden detonator wypadł, wówczas reszta ładunków by nie odpaliła, ponieważ wszystkie były połączone szeregowo. Na ogół odpala się pierwszy ładunek i sprawdza wyniki, a potem podejmuje decyzję, czy kontynuować odstrzał. Nie, strzałowy nigdy nie próbuje wysadzać całej skalnej ściany. Znaczną część tego zadania wykonuje się za pomocą młotów pneumatycznych, gdy w wyniku wybuchu powstają szczeliny i pęknięcia w skale wzdłuż linii uskoku.

Lee przypomniał sobie, że sir Alexander był bardzo podekscytowany w związku z tym konkretnym odstrzałem i mówił, że będzie to odstrzał „eksperymentalny”. Prentice to potwierdził.

– Czy ma pan jakieś teorie, doktorze Costevan? – spytał koroner pod koniec przesłuchania.

– Tylko jedną, panie sędzio. Przypuszczam, że tuż za skalną ścianą był uskok, o którym sir Alexander nie wiedział, i że na skutek wybuchu wokół tego uskoku zapadły się ogromne ilości granitu. Nie sądzę, by w innym przypadku w ogóle mogło się zdarzyć coś takiego. Kilka dni temu, gdy wszedłem na szczyt góry, zauważyłem zagłębienie dokładnie nad miejscem, gdzie kiedyś kończył się korytarz numer jeden. Laikowi to nic nie powie, ale dla geologa jest to wyraźna wskazówka, że to miejsce się zapadło – zwłaszcza że przed wypadkiem owego zagłębienia nie było.

– Czy zatem mogło to być tąpnięcie, doktorze Costevan?

– To zależy, panie sędzio. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z obecnych tamtego ranka w galerii potrafił powiedzieć, czy huk, który usłyszeliśmy, był odgłosem wybuchu, czy zapadającego się korytarza. Oba te zjawiska powodują potężne fale dźwiękowe – powiedział Lee, celowo posługując się terminologią naukową.

Koroner ogłosił śmierć z powodu nieszczęśliwego wypadku. Sir Alexander Kinross został oficjalnie uznany za zmarłego.

Ruby i Elizabeth nie uczestniczyły w rozprawie, ale była na niej Nell, chociaż oznaczało to dodatkowy przyjazd z Sydney. Musiała jeszcze na parę dni zostać w Kinross, żeby wziąć udział w mszy żałobnej ojca i zapoznać się z jego ostatnią wolą. Z rozprawy wyszła razem z Lee. Miała ponurą minę.

– Uważam, że to wszystko czcza gadanina – oznajmiła, gdy oboje wsiedli do pociągu Bathurst – Lithgow.

– Dlaczego tak sądzisz, Nell? – spytał z pewną dozą ciekawości.

– Mój ojciec nie popełniał błędów.

– Zgadzam się z tobą.

– A więc? – spytała z groźną miną.

– A więc mamy do czynienia z zagadką, Nell. Nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie.

– Musi być jakaś odpowiedź.

– Mam nadzieję, że uda ci się ją znaleźć. Byłbym spokojniejszy.

– Moja matka w ogóle się tym nie przejęła.

– Och, myślę, że się przejęła. Po prostu nie umie pokazać, co czuje. Powinnaś o tym wiedzieć lepiej niż ja.

– Nie musisz mi tego mówić – mruknęła Nell z goryczą. – Ruby bardziej po nim płacze.

– Ma więcej powodów – oświadczył bez ogródek.

– Stanowimy dziwną parę.

– Uwikłaną w osobliwe związki między naszymi rodzicami.

– Dobrze powiedziane. Jesteś spostrzegawczy jak na inżyniera.

– Dzięki.

Oparła policzek o szybę i skierowała bardziej niż zwykle przymglone błękitne oczy na Lee. Trochę się zmienił – był pewniejszy siebie, dojrzalszy, o wiele bardziej zdecydowany. Czyżby spodziewał się, że zostanie głównym spadkobiercą ojca? – zastanawiała się. Tata powiedział mi, że to ja odziedziczę po nim wszystko. Nie chcę tego… naprawdę nie chcę! Jednak Lee dręczy coś innego. Musi być jakiś inny powód zmiany. Nigdy wcześniej mnie nie interesował, ale teraz muszę przyznać, że jest atrakcyjny. Dostrzegam jego ogromne opanowanie, uczciwość, wrażliwość. Moja matka i Ruby wpatrują się w niego, jakby tylko on jeden mógł je uratować w tej okropnej sytuacji. Och, czyż to nie typowe? W końcu Lee jest mężczyzną. Żadna z nich nie przywiązuje najmniejszej wagi do tego, czy jestem, czy mnie nie ma.

W Lithgow przesiedli się na pociąg do Kinross i pogrążyli się w milczeniu, którego żadne z nich nie miało ochoty przerwać.

– Z powodu śmierci Anny i tego wszystkiego, co się teraz stało – powiedział w końcu Lee – musiałaś, Nell, opuścić sporo zajęć. Poradzisz sobie?

– Myślę, że tak. Na koniec roku czekają mnie egzaminy czysto medyczne: medycyna kliniczna, chirurgia, fizjologia i anatomia. Zdam je, ponieważ już to umiem, a na naszym wydziale nie ma specjalnych problemów związanych z nieobecnością, zwłaszcza jeśli ma się takie usprawiedliwienie… – Na jej pociągłej twarzy pojawił się entuzjazm – Przyszły rok też nie będzie żadnym problemem. Najgorszy będzie ostatni rok, tysiąc dziewięćsetny. Jest na nim bardzo dużo przedmiotów, których nie uważam za medycynę, na przykład medycyna sądowa. Piszę również rozprawę doktorską, mam więc nadzieję, że ukończę studia jako prawdziwy doktor medycyny, a nie zwyczajny lekarz.

– O czym piszesz rozprawę?

– O epilepsji.

O Annie – pomyślał.

– Myślisz o małżeństwie? – spytał.

Dzięki czarującemu uśmiechowi to pytanie nie zabrzmiało obraźliwe.

– Nie.

– Szkoda. Jesteś ostatnią osobą, w której żyłach płynie krew Alexandra.

– Nie wierzę w takie rzeczy. To staroświeckie bzdury. Poza tym jest jeszcze Dolly.

– Przykro mi – powiedział, chociaż w jego głosie nie było słychać żalu.

– Chyba że ty chciałbyś się ze mną ożenić – powiedziała wyzywająco.

– Za skarby świata.

– Dlaczego? – spytała nieco urażona.

– Jesteś zbyt jędzowata i agresywna. Nie nadaję się do tego, żeby uczyć cię łagodności. Wolę nieco subtelniejsze panie.

– Wybrałeś już?

– Nie, mężczyzna nie wybiera kobiety. Wybór należy do niej.

Nell poczuła do niego sympatię, dlatego wychyliła się do przodu.

– Tak, myślę, że to prawda – przyznała.

– Co się stało z anonimowym facetem, który kiedyś ci się podobał?

– Och, to było tak dawno temu. Miałam wtedy zaledwie szesnaście lat. Niewiele brakowało, by padł trupem, kiedy dowiedział się, że jestem taka młoda. W związku z tym wszystko spaliło na panewce, nim naprawdę zapłonęło.

– Nie możesz odnowić tej znajomości?

– Nie! Zwłaszcza teraz, gdy tata nie żyje. To byłaby potworna zdrada.

– Dlaczego?

– Tak się składa, że ten facet jest członkiem parlamentu Nowej Południowej Walii z ramienia laborzystów. Tak zaciekle broni socjalizmu, jak tata kapitalizmu. – Westchnęła, a w jej oczach pojawiło się coś, co mogło przypominać rozrzewnienie. – Och, ale muszę przyznać, że naprawdę go lubiłam! Jest znacznie niższy od ciebie, ale w dyskusji nie ustąpi nikomu ani na krok.

– Mam nadzieję, że zna wszystkie chińskie sztuczki, których się nauczyłaś, by móc się bronić – powiedział Lee z uśmiechem.

Testament Alexandra był całkiem świeży – został napisany dwa dni po śmierci Anny, a zatem na krótko przed wyznaniem Lee, co bardzo go ucieszyło. W związku z tym nie mógł się winić o nic, co się tam znalazło. Co prawda zastanawiał się, dlaczego Alexander nie zmienił swojej ostatniej woli jeszcze raz, kiedy dowiedział się o romansie Lee z jego żoną. Sześć z siedmiu udziałów Alexandra w Apocalypse Enterprises przypadło Lee, siódmy dostała Ruby. Oznaczało to, że z trzynastu udziałów w spółce siedem miał teraz Lee, dwa Ruby, dwa Sung i dwa Constance Dewy. Lee był głównym udziałowcem i niekwestionowanym dyrektorem.

Elizabeth, Nell i Dolly miały rocznie dostawać po pięćdziesiąt tysięcy funtów, wypłacanych z zysków albo z funduszy powierniczych – w zależności od decyzji zarządu spółki.

Jim Summers dostał sto tysięcy funtów, każda z sióstr Wong po sto tysięcy, a Chang pięćdziesiąt tysięcy. Alexander wyraził również życzenie, żeby Sung Po nadal pracował jako urzędnik miejski, i zapisał mu w spadku pięćdziesiąt tysięcy funtów. Theodora Jenkins dostała dwadzieścia tysięcy i swój dawny dom na własność.

Dziesięć tysięcy akrów, czyli cała góra Kinross, należało do spółki, ale Elizabeth miała prawo użytkować ten teren do śmierci, dopiero potem ziemia wróciłaby na własność Apokalipsy. Wszystkie pieniądze zapisane w spadku były wolne od podatku spadkowego i miały zostać wypłacone z prywatnych funduszy Alexandra.

Jego osobisty majątek, kolekcja dzieł sztuki, cenne książki i wszystkie nieruchomości zostały przekazane w jego imieniu dzieciom, które Elizabeth może mieć po jego śmierci. Była to klauzula, której nikt nie rozumiał, nawet Lee. Czyżby Alexander coś przeczuwał? Bo przecież nie mógł o niczym wiedzieć, gdy pisał testament. Czy w ten sposób próbował dać Elizabeth do zrozumienia, iż jest mu przykro i że pozwala jej ponownie wyjść za mąż?

– Tak się cieszę, Lee, że cały ciężar spadł na ciebie – powiedziała Nell.

– Ja nie. Naprawdę się tego nie spodziewałem.

– Jesteś teraz na zawsze przykuty do Apocalypse Enterprises. Myślę, że kiedy poszłam na medycynę, tata ze mnie zrezygnował.

– Jako z nadzorcy swojego imperium, tak, ale uważam, że pięćdziesiąt tysięcy funtów rocznie trudno uznać za rezygnację z ciebie.

– Po cichutku liczyłam, że wesprze finansowo budowę szpitala dla umysłowo chorych.

Lee zmusił się do uśmiechu.

– Jeśli powiedziałaś mu, że chcesz coś takiego zrobić, był to wystarczający powód, żeby pozbawić cię takiej możliwości. Alexander uznałby, że jest to walka z wiatrakami – niezależnie od tego, czy Anna ma z tym coś wspólnego, czy nie.

– Tak, to prawda. Stuprocentowy pragmatyk.

– Och, chyba nie do końca… Zwróć tylko uwagę na spadek dla Theodory.

– Cieszę się, że o niej pamiętał.

– Ja też.

– Jak duży jest prywatny majątek ojca, Lee?

– Ogromny. Zapisy i spadki nawet go nie zadrasną.

– Dla dzieci, które mama może mieć po jego śmierci… Przecież dobrze wiedział… wszyscy o tym wiemy… że ona nie może mieć dzieci! W takim razie co się stanie z jego fortuną, jeśli nie będzie miała więcej pociech?

– Mądre pytanie. Jego majątek jest zdeponowany w Banku Anglii, więc prawdopodobnie po śmierci Elizabeth sprawą zajmie się sąd i przez lata prawnicy niczym stado sępów będą rozrywać dziedzictwo Alexandra na strzępy – powiedział Lee. – Jeśli dorobisz się pociech, przypuszczalnie będziesz miała prawo domagać się w ich imieniu części tych pieniędzy.

– Wyobrażasz sobie, że mama zacznie rodzić dzieci? W jej wieku? – Nell wyglądała tak, jakby sądziła, że szybciej nastąpi koniec świata. – Chociaż muszę przyznać – kontynuowała zamyślona – że prawdopodobnie nie grozi jej żadna rzucawka.

– Dlaczego? – spytał Lee, chwytając się brzytwy.

– Myślę, że teraz jest znacznie zdrowsza niż wówczas.

– A co z wiekiem? – spytał, wypychając językiem policzek.

– No cóż, teoretycznie jest płodna, tak przynajmniej sądzę. Lee nie kontynuował tej rozmowy.

Nell myślała, że ta sprawa nie interesuje Lee, on sam jednak wkrótce zauważył, że ugrzązł w sieci utkanej przez Alexandra. Następna była Ruby.

– Musiał wiedzieć o tobie i Elizabeth, nim napisał swoją ostatnią wolę – powiedziała Ruby, gdy Lee wrócił do hotelu.

– Uwierz mi, mamo – zapewnił szczerze, trzymając ją za ręce. – Alexander, pisząc testament, naprawdę nic o nas nie wiedział. Gdyby wiedział, nigdy nie zostawiłby mi głównego udziału, dobrze o tym wiesz.

– W takim razie dlaczego…?

– Sądzę, że musiał mieć jakieś przeczucia albo uważał, że po jego śmierci życie Elizabeth może ulec całkowitej zmianie. Że bez problemu będzie mogła rodzić następne dzieci – domyślał się Lee, nie mogąc wyrazić tego, co czuł.

– Ależ on miał żyć wiecznie! Skąd mógł wiedzieć… że tydzień po napisaniu tego okropnego testamentu zginie w kopalni? – spytała, niespokojnie krążąc tam i z powrotem.

Lee westchnął.

– Zawsze mówił, że Elizabeth jest trochę niespełna rozumu, ale nie zapominaj, że tak samo jak ona też pochodził ze Szkocji. Miał niesamowitą intuicję. Naprawdę, z całego serca wierzę, że coś przeczuwał.

– Myślę, że nie ma innej możliwości, chociaż nadal pozostaje tyle zagadek!

Nagle Ruby wybuchnęła śmiechem, chociaż nie był to atak histerii, lecz szczere rozbawienie.

– Co za gnojek! Napisał ten testament celowo. Odszedł, ale to wcale nie oznacza, że miał zamiar przestać nas dręczyć.

– Usiądź, mamo, napij się koniaku, zapal cygaro. Uniosła kieliszek w toaście, Lee zrobił to samo.

– Za Alexandra – powiedziała i rzuciła kieliszkiem.

– Za Alexandra. Oby nigdy nie przestał nas dręczyć! Dopiero po kolacji Ruby wróciła do sprawy, która bardzo ją martwiła.

– Moje nefrytowe kociątko, a co z Elizabeth?

– W odpowiednim czasie ożenię się z nią.

– Możesz mi przysiąc, że Alexander o niczym nie wiedział?

– Nie, nie mogę! Co za idiotyczne żądanie, mamo! Zdobądź się na odrobinę zdrowego rozsądku – powiedział szorstko. – Możemy zmienić temat?

Przyjęła to upomnienie ze stoickim spokojem, a potem powiedziała:

– Musiał być w biurze starego Brumforda i zmieniać testament w czasie, kiedy Elizabeth wciąż jeszcze spała, natomiast ostateczną wersję podpisał następnego dnia po śniadaniu – tak przynajmniej powiedział mi Brumford. Alexander mówił mu, że Nell siedzi kamieniem przy matce. – Ruby sapnęła. – Nie widział cię, więc o niczym nie mógł wiedzieć.

– Och, proszę, mamo, zmieńmy temat!

– Nell dostanie szału, gdy dowie się o tobie i Elizabeth.

– Wystarczy mi, że ty nas rozumiesz. Guzik mnie obchodzi, co powie Nell.

– Och, rozumiem! Nie winię żadnego z was. – Potem znów wróciła do sprawy. – Jeśli chodzi o testament, jedno podnosi mnie na duchu: rzeczywiście, gdyby wiedział, nie uczyniłby cię głównym spadkobiercą. To bezdyskusyjne, nawet dla Nell. Alexander nie kochał Elizabeth, ale nie scierpiałby, gdyby ktoś urzędował w jego kurniku.

– Mamusiu, kocham cię, ale chyba cię zamorduję.

– Wiem, że mnie kochasz, i ja też cię kocham, nefrytowe kociątko. – Łzy zaczęły spływać po twarzy Ruby, mimo to zdołała się uśmiechnąć. – Rozpaczliwie tęsknię za Alexandrem, ale cieszę się ze względu na ciebie. Przy odrobinie szczęścia mogę się dorobić niewiarygodnie bogatych wnuków. Czuję, że Elizabeth nie będzie miała problemu z ich urodzeniem.

– Ona twierdzi to samo. Nell również.

Zadzwonił telefon. Lee wstał, żeby go odebrać. Wyraz jego twarzy powiedział Ruby, kto dzwoni.

– Oczywiście, Elizabeth, poproszę ją – powiedział, pamiętając o Aggie. – Mamusiu, Elizabeth chce z tobą rozmawiać.

– Czy wszystko w porządku? – spytała Ruby do słuchawki.

– Tak, Nell i ja jakoś się trzymamy. Nie wiedziałam tylko, jak szybko Lee zechce zamówić posąg Alexandra, uznałam więc, że lepiej będzie, jeśli od razu zadzwonię i powiem ci, co o tym sądzę – wyjaśniła.

– Posąg Alexandra? – spytała Ruby tępo.

– Nie chcę, żeby był z brązu, Ruby. Proszę, tylko nie brąz. Powiedz Lee, że najlepszy byłby granit. Granit to kamień Alexandra.

– Powiem mu.

Ruby odłożyła słuchawkę.

– Elizabeth chce, żeby posag Alexandra był z granitu, nie z brązu. Mówi, że to jego kamień. Jezu!

Ma rację – pomyślał Lee. W końcu znalazł grób pod tysiącami ton granitu. Tak jak powiedziałem koronerowi, w górze bezpośrednio nad końcem korytarza numer jeden jest teraz spore zagłębienie. Alexander natrafił na uskok, ogromny uskok, ale dobrze o tym wiedział. Zadrwił sobie ze mnie, zabierając mnie tam na ostatni fragment naszej rozmowy, nawet tupnął nogą. Dźwięk był głuchy, tylko że ja zbyt odchodziłem od zmysłów, żeby to usłyszeć. Jestem jedyną osobą, która może zadać pytanie, na które Alexander nigdy mi nie odpowie: Czy planował samobójstwo, nim dowiedział się, że Elizabeth go ze mną zdradziła? Czy jej zniknięcie wywołało coś więcej niż zwyczajny strach i obawy? Czy uznał, że powinien zwrócić jej wolność, póki jest wystarczająco młoda, żeby móc urodzić więcej dzieci? Zazwyczaj omawiał ze mną każdy aspekt odstrzału, ale tym razem było inaczej.

Elizabeth często teraz przesiadywała w bibliotece. Włączała tylko jedną lampkę, która stała na biurku, a sama stawiała krzesło w cieniu, z dala od światła, i pogrążała się w zadumie.

Minął miesiąc od śmierci Alexandra. Czas wlókł się noga za nogą. Po ogłoszeniu werdyktu koronera, mszy żałobnej i odczytaniu testamentu w końcu można było uznać, że sir Alexander Kinross nie żyje. Co dziwne, Lee odsunął się od niej, nie fizycznie, ale w jej myślach. Czas dzielił się na okres, kiedy Alexander żył, i chwile już po jego śmierci. Odzyskała wolność i szanse na przyszłość, jednak nie mogła przestać myśleć o Alexandrze, który jej zdaniem popełnił samobójstwo. Była tego tak pewna, jakby osobiście przed nią stanął i jej to powiedział. Odszedł celowo, z pełną premedytacją – jak zawsze. Nie miała pojęcia, że Lee powiedział Alexandrowi o ich romansie, zakładała więc, że mąż o niczym nie wiedział, a to oznaczało, że musiał być jakiś inny powód, ale jaki – nie wiadomo.

– Mamusiu, nie powinnaś siedzieć sama w ciemności – powiedziała Nell, wchodząc. – Za pół godziny kolacja. Czy nalać ci dużą sherry?

– Bardzo proszę – szepnęła Elizabeth.

Mrugała powiekami, gdy Nell obchodziła bibliotekę i po kolei zapalała światła.

– Zjesz coś? Poprosić Hunga Chce, żeby przygotował ci jakieś lekarstwo?

– Zjem. – Elizabeth wzięła kieliszek i upiła łyk. – Ale lekarstwo od Hunga Chce? Czy współczesna medycyna nie potrafi zaproponować czegoś skuteczniejszego? Medykamenty od Hunga Chce zawierają wszystko – od sproszkowanych chrząszczy, poprzez suszony nawóz po nasiona traw.

– Medycyna chińska jest wspaniała – zaoponowała Nell, siadając naprzeciwko matki z dużym kieliszkiem sherry. – My zaszywamy się w laboratorium chemicznym i wytwarzamy jakiś preparat na nasze dolegliwości, tymczasem Chińczycy korzystają z pomocy Matki Natury. Och, produkujemy dużo wspaniałych leków, które potrafią zdziałać cuda tam, gdzie medycyna chińska jest całkiem bezradna, ale w przypadku niegroźnych dolegliwości albo chorób przewlekłych Natura stanowi cudowną aptekę. Po skończeniu studiów mam zamiar zebrać przepisy starych babek, tradycyjne lekarstwa na wszystko i przepisy Hunga Chce na skazę moczanową, niewyraźną mowę, wysypki, napady strachu i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze.

– O ile dobrze pamiętam, miałaś zamiar zająć się badaniami naukowymi. Czyżbyś zmieniła zdanie?

Nell zrobiła kwaśną minę.

– Wiem tyle, mamusiu, że w placówkach badawczych nie będzie dla mnie miejsca. Nie rozpaczam jednak z tego powodu, co raczej mnie dziwi. Chciałabym mieć praktykę lekarską w jakiejś biednej dzielnicy Sydney.

Twarz Elizabeth się rozjaśniła.

– Och Nell, tak się cieszę!

– Jutro muszę wracać do Sydney, mamo, bo inaczej każą mi powtarzać czwarty rok, ale martwię się, że zostawiam cię samą.

– Nie będę długo sama – powiedziała Elizabeth spokojnie.

– Słucham?

– Wyjeżdżam na jakiś czas.

– Z Dolly? Gdzie?

– Nie, Dolly odsyłam do Constance, do Dunleigh. Są tam dzieci Sophii i Marii. Nadszedł czas, żeby mała nauczyła się obcować z rówieśnikami. Córki Constance nic nie mówiły swoim dzieciom o pochodzeniu Dolly, a Dunleigh jest daleko stąd. Mają wspaniałą guwernantkę. To Constance zaproponowała takie rozwiązanie.

– Bardzo się cieszę, mamo. Naprawdę. A co z tobą?

– Wybieram się nad włoskie jeziora. Często o nich marzyłam – powiedziała Elizabeth nieco dziwnym głosem – ilekroć myślałam o ucieczce, chociaż nigdy nie uciekłam. Najpierw z powodu Anny, potem Dolly. Pamiętasz włoskie jeziora, Nell?

– Tylko to, że były piękne – przyznała Nell przez zaciśnięte gardło. – Często myślałaś o ucieczce?

– Zawsze gdy stwierdzałam, że życie jest nie do zniesienia.

– To znaczy jak często?

– Bardzo.

– Czy aż tak nienawidziłaś taty?

– Nie, to nie była nienawiść. Po prostu go nie kochałam, a to z czasem przerodziło się w niechęć. Jeśli nienawidzisz, nie potrafisz powiedzieć, dlaczego czujesz to czy tamto, ponieważ nienawiść to ślepe uczucie. Tymczasem ja zawsze dostrzegałam prawdę. Rozumiałam punkt widzenia Alexandra. Problem polegał na tym, że jego punkt widzenia bardzo, bardzo różnił się od mojego.

– On cię kochał, mamo.

– Wiem to teraz, kiedy tata nie żyje, ale to niczego nie zmienia. Bardziej kochał Ruby.

– Pieprzyć Ruby Costevan! – warknęła Nell.

– Nie mów tak! – krzyknęła Elizabeth tak głośno i ostro, że Nell aż podskoczyła. – Prawdę mówiąc, gdyby nie Ruby, nie wiem, co bym zrobiła. Zawsze ją kochałaś, Nell, więc nie możesz teraz jej winić. Nie pozwolę, żebyś mówiła o niej coś złego.

Nell zadrżała. Pasja w głosie matki!? I to w obronie osoby, którą zgodnie z powszechnym mniemaniem powinna pogardzać!?

– Przepraszam, mamusiu. Popełniłam błąd.

– Obiecaj mi, że gdy wyjdziesz za mąż – a na pewno wyjdziesz! – zrobisz to z odpowiednich powodów. Przede wszystkim powinnaś go lubić. I, oczywiście, kochać. Liczy się także pożądanie. O tym nigdy się nie wspomina, jakby to było coś, co wymyślił diabeł, nie Bóg, ale jest to bardzo ważne. Jeśli będziesz mogła z całego serca dzielić swoje prywatne życie z mężem, reszta problemów przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.

Wybrałaś sobie zawód, który zbyt dużo cię kosztował, by z niego zrezygnować, i absolutnie, pod żadnym pozorem, nie możesz tego zrobić. Jeśli twój wybrany będzie chciał, żebyś siedziała w domu, nie wychodź za maż. Zawsze będziesz miała za co żyć, więc możesz być mężatką i pracować jako lekarka.

– Dobra rada – powiedziała Nell, która powoli zaczynała rozumieć dużo rzeczy dotyczących ojca i matki.

– Nikt nie da ci lepszej rady niż ktoś, komu się nie powiodło.

Zapadła cisza. Nell przyglądała się matce innymi oczami – z mądrością, którą zdobyła po śmierci ojca. Zawsze była stronniczką Alexandra, zawsze denerwowała ją bierność matki, która sprawiała wrażenie, jakby była nieobecna. Nell nienawidziła matki za cierpiętnictwo, tymczasem właśnie dostrzegła, że Elizabeth nie jest i nigdy nie była męczennicą.

– Biedna mamusia! Po prostu nigdy nie miałaś szczęścia, prawda?

– Nie miałam, ale liczę na to, że w przyszłości je spotkam. Nell odłożyła swój kieliszek, wstała i po raz pierwszy pocałowała matkę w usta.

– Ja też mam taką nadzieję. – Wyciągnęła rękę. – Chodź, kolacja pewnie jest już gotowa. Udało nam się unieszkodliwić wszelkie strachy, prawda?

– Strachy? Powiedziałabym raczej, że demony – uściśliła Elizabeth.

Lee wraz z Elizabeth wsadził Nell do pociągu, a potem odwiózł ukochaną do Kinross House i nieco zdezorientowany wszedł za nią do biblioteki. Od śmierci Alexandra ich kontakt fizyczny ograniczył się do żałosnego, pozbawionego namiętności przytulenia w łóżku w dawnym więzieniu Anny. Lee nie potępiał Elizabeth za to, że się odsunęła – przeciwnie, bardzo dobrze ją rozumiał. Czuł jednak, że między nimi stoi Alexander, a nie potrafił znaleźć odpowiedniego zaklęcia, by odpędzić ducha. Obawiał się, że może ją stracić. Kochał Elizabeth i wierzył, że ona kocha jego, ale ich dotychczasowy związek był zamkiem na piasku, a śmierć Alexandra mocno tym piaskiem poruszyła. Przeszkodą mógł być jego spadek, a także fakt, że wciąż nie wiedział, jak funkcjonuje jej umysł. Skoro Alexander po tylu latach nie rozumiał żony, jak miał ją zrozumieć Lee? Intuicja podpowiadała mu, że kluczem może być jego miłość, ale logika i zdrowy rozsądek nie były już tego wcale takie pewne.

Nawet teraz, chociaż zamknęli drzwi biblioteki i zaciągnęli kotary, Elizabeth nie dawała żadnego znaku, że chce, by do niej podszedł, wziął ją w ramiona, pokochał się z nią. Przez cały czas stała nieruchomo i mięła w palcach czarne skórzane rękawiczki, jakby torturowała martwe oznaki swojej żałoby. Pochyliła głowę i uważnie obserwowała swoje poczynania. Alexander miał rację, mówiąc, że Elizabeth oddala się i nie zostawia klucza do labiryntu, po którym wędruje.

Mijały minuty.

– Co zamierzasz zrobić, Elizabeth? – wybuchnął w końcu Lee.

– Zrobić? – Uniosła głowę i spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się uśmiech. – Chciałabym napalić w kominku. Jest zimno.

Może rzeczywiście o to chodzi – pomyślał, klękając przy palenisku z długą, cienką świecą i podpalając starannie ułożony papier oraz drewno na rozpałkę. Tak, może naprawdę o to. Nikt się nigdy o nią nie troszczył, nie myślał ojej wygodzie i dobrym samopoczuciu. Zapaliwszy w kominku, wziął od niej rękawiczki, odpiął jej kapelusz, podprowadził ją do wygodnego fotela, który wcześniej przysunął do kominka, poprawił jej fryzurę, po czym podał sherry i papierosa. W jej oczach, czarnych w mroku, odbijały się migocące płomienie, ilekroć spojrzała w stronę ognia, ale robiła to tylko wtedy, kiedy był przy nim Lee. Przez cały czas śledziła jego mchy, dopóki nie usiadł na dywanie obok jej kolan i nie oparł na nich głowy. Wzięła do ręki jego warkoczyk i owinęła go sobie wokół nadgarstka. Nie widział wyrazu jej twarzy, wystarczało mu, że jest z nią tak jak teraz.

– „Chcesz wiedzieć, jak cię kocham? Pozwól, że wyliczę” – powiedział.

– „Kocham cię tak głęboko, szeroko, wysoko, jak sięga dusza ma” – podchwyciła.

– „Kocham cię jak najcichsze codzienne pragnienie, w promieniach słońca i przy blasku świec”.

– „Kocham cię, gdy oddycham, śmieję się i płaczę, przez całe życie swe!”

– „A jeśli Bóg tak zechce, moja miłość do ciebie pokona nawet śmierć”.

Zamilkli. Drobne szczapki zaczęły się żarzyć, więc wstał, by przynieść stare, suche polana. Potem usiadł na podłodze między kolanami Elizabeth, ponownie oparł głowę na jej brzuchu i zamknął oczy, by rozkoszować się dotykiem jej rąk na twarzy. Sherry stała nietknięta, papieros sam się wypalił.

– Wyjeżdżam – powiedziała po długiej chwili. Otworzył oczy.

– Ze mną czy beze mnie?

– Z tobą, ale osobno. Teraz jestem wolna, mogę wyjechać, mogę cię kochać, mogę cię pragnąć. Tylko nie tutaj. Przynajmniej nie na początku. Możesz zabrać mnie do Sydney i wsadzić na statek do… och, to nie ma znaczenia! Gdzieś do Europy, najlepiej do Genui. Wybieram się z Pearl i Silken Flower nad włoskie jeziora. Zaczekamy tam na ciebie, niezależnie od tego, jak długo to będzie trwało. – Czubkiem palca musnęła jego brew, potem policzek. – Kocham twoje oczy… Mają taki dziwny, piękny kolor.

– Już się bałem, że to koniec – powiedział, zbyt przepełniony szczęściem, by się poruszyć.

– Nie, nasza miłość nigdy się nie skończy, chociaż może kiedyś będziesz tego pragnął. We wrześniu kończę czterdzieści lat.

– Wcale nie ma między nami aż tak dużej różnicy wieku. Razem będziemy się starzeć, oboje będziemy rodzicami w średnim wieku. – Wyprostował się i spojrzał na nią. – Jesteś…?

Roześmiała się.

– Nie, ale będę. To prezent dla mnie od Alexandra. Nie sądzę, by zrobił to z innego powodu.

Lee sapnął i klęknął.

– Elizabeth! To nieprawda!

– Skoro tak mówisz – powiedziała z tajemniczym uśmiechem na ustach. – Kiedy się do mnie przyłączysz?

– Za trzy, może cztery miesiące. Elizabeth, jak ja cię kocham! To może nie zabrzmiało tak lirycznie jak słowa poetki, ale zostało powiedziane z takim samym uczuciem.

– Ja też cię kocham. – Wychyliła się do przodu, namiętnie go pocałowała, a potem oparła się o fotel. – Chcę, żebyśmy znaleźli tyle szczęścia, ile to tylko możliwe, Lee. W związku z tym musimy rozpocząć wspólne życie w jakimś miejscu, z którym nie wiążą nas żadne wspomnienia. Chciałabym, żebyśmy wzięli ślub w Como i spędzili miesiąc miodowy w willi, którą znajdę. Wiem, że kiedyś będziemy musieli tu wrócić, ale wcześniej powinniśmy pokonać wszystkie demony. Domy są prawdziwymi domami tylko wtedy, gdy wiąże się z nimi mnóstwo wspomnień. Ta rezydencja nigdy nie była domem, chociaż wiąże się z nią dużo wspomnień. Obiecuję, że kiedyś stanie się prawdziwym domem.

– A sadzawka zostanie naszym sekretnym miejscem. – Wstał, przyciągnął krzesło tak blisko, żeby móc jej dotknąć, jeśli będzie miał na to ochotę, a potem uśmiechnął się do niej oszołomiony. – Trudno mi w to wszystko uwierzyć, Elizabeth.

– Co musisz zrobić, żeby móc wyjechać? – spytała. – Czy spółka poradzi sobie bez ciebie?

– Apocalypse Enterprises to twór, który prowadzi własne, niezależne życie… Można by powiedzieć, że do pewnego stopnia przypomina perpetuum mobile. Mąż Sophii ma pełnić funkcję wicedyrektora, więc czas, żeby zasłużył sobie na to miano – powiedział Lee. – Poza tym świat się kurczy, kochanie, a twój świętej pamięci mąż był jednym z tych, którzy się do tego przyczynili.

– A mój przyszły mąż, jak przypuszczam, będzie to kontynuował.

W końcu upiła trochę sherry, ale kiedy Lee zaproponował jej następnego papierosa, potrząsnęła głową.

– Już go nie potrzebuję. Nalej sobie bourbona, kochanie.

– Już go nie potrzebuję. Przestawiam się na sherry.

Dołożył polana do ognia, myśląc, że tak właśnie będzie wyglądało jego życie u boku Elizabeth; znajdzie się w nim miejsce na spokój i namiętność, jedność i harmonię. Siedzenie razem przy kominku pod koniec dnia, radość, że można na nią patrzeć, tęsknota, jeśli jej nie będzie.

– Z natury jestem domatorem – wyznał, nie kryjąc zaskoczenia. – To dziwne, zważywszy na to, że przez tyle lat włóczyłem się po świecie.

– Chciałabym zobaczyć niektóre z miejsc, jakie przemierzyłeś – powiedziała z rozmarzeniem. – Może w drodze powrotnej z Włoch do domu moglibyśmy zobaczyć twoje pola naftowe w Persji?

Roześmiał się.

– Moje ledwo przynoszące dochód pola naftowe! Na szczęście Alexander i ja wpadliśmy jednocześnie na ten sam pomysł, jak pozbyć się ich z ogromnym zyskiem. Zwiedzaliśmy wtedy w Portsmouth okręt wojenny „Majestic”. Alexander powiedział: „Czytam w twoich myślach, jakbyś wywiesił flagi na maszcie”. Zawtórowałem mu. Nie musieliśmy nic więcej mówić, obaj wiedzieliśmy.

– Pod wieloma względami jesteś do niego podobny – zauważyła raczej z radością niż z bólem. – Co to był za pomysł?

– Nie urzeczywistnię go ani jutro, ani w przyszłym roku, ale za dziesięć, może dwanaście lat Wielka Brytania będzie potrzebować okrętów wojennych z turbinami na ropę naftową. Jeśli Anglicy chcą zachować swój prymat na morzach i oceanach, muszą mieć takie okręty, które będą w stanie przy prędkości dwudziestu węzłów udźwignąć gigantyczne działa i bardzo gruby pancerz ochronny, nie zostawiając za sobą ogromnych chmur dymu. Ropa daje nikły, blady dym, węgiel – czarne kłęby. Problem polega na tym, że Brytyjczycy nie mają pól naftowych. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, mam zamiar sprzedać swój udział w Peacock Oil brytyjskiemu rządowi, co bardzo ucieszy szacha. Jeśli jego partnerem będzie brytyjski lew, zdoła się obronić przed rosyjskim niedźwiedziem. Chociaż – dodał Lee z zadumą – wcale nie jestem pewien, który z tych dwóch drapieżców jest groźniejszy.

– No cóż, wygląda mi to na prawdziwy happy end – powiedziała. – Kochanie, Alexander doskonale cię wybrał!

– Ciebie też doskonale wybrał. Gdyby nie sprowadził panny młodej ze Szkocji, nigdy bym cię nie spotkał. Nawet nie chcę myśleć o takiej ewentualności. Wciąż włóczyłbym się bez celu po świecie.

– A ja byłabym starą panną w szkockim Kinross. Cieszę się, że Alexander mnie tu sprowadził. – Uroniła łzę. – Niczego bym nie zmieniła, oprócz Anny.

Lee nie odpowiedział, jedynie wziął Elizabeth za rękę.

4. PANI DOKTOR

Śmierć ojca miała ogromny wpływ na przebieg studiów Nell. Nagle zaczęła dostawać znacznie niższe oceny – i wcale nie dlatego, że przestała się uczyć. Skończyła czwarty rok medycyny, ale profesorowie nie dali jej żadnego wyróżnienia, tłumacząc, że miała zbyt dużo nieobecności. Na piątym i szóstym – ostatnim – roku wszelkie jej starania nie robiły na nich wrażenia, chociaż doskonale wiedziała, że była najlepsza. Nie było mowy o żadnych wyróżnieniach – nawet o drugim czy trzecim miejscu. Liczyła jednak na to, że nie ośmielą się jej oblać. Albo – mówiąc inaczej – nie kryła, że jeśli ją obleją, pójdzie prosto do którejś z bardziej radykalnych gazet, a jej redaktorzy na pewno nie przegapią dowodu na to, że na wydziale medycyny dyskryminuje się kobiety. Przepuszczano ją więc z roku na rok, chociaż bez jakiegokolwiek, choćby najmniejszego wyróżnienia. Teraz kończyła studia jako lekarz medycyny i lekarz chirurg. Jej rozprawa doktorska na temat epilepsji została odłożona na bok, jako zbyt zawiła i niejasna oraz niepoparta badaniami klinicznymi. Zresztą nie była to modna choroba. W związku z tym córka sir Alexandra Kinrossa wysłała swoją pracę do sir Williama Gowera do Londynu z pytaniem, czy warto w oparciu o nią robić doktorat. Podpisała się: E. Kinross.

Wciąż czekała na odpowiedź z Londynu, kiedy na początku grudnia tysiąc dziewięćsetnego roku nadszedł dzień ukończenia studiów. Był to okres sporego podniecenia i niejasnych obaw; wkrótce kolonie miały się połączyć w federację i utworzyć Związek Australijski. Nowe państwo nie zrywało bliskich związków z Wielką Brytanią, jego obywatele nadal mieli używać brytyjskich paszportów i pozostać poddanymi brytyjskimi, a nie Australijczykami, ponieważ ci jako tacy nie istnieli. Miało to być zatem państwo brytyjskie drugiej kategorii, a w jego bardzo długiej konstytucji znajdowały się głównie zapisy dotyczące praw parlamentu federalnego i poszczególnych stanów. O obywatelach wspomniano w niej tylko raz – w krótkiej preambule. Żadnej karty praw, ani słowa na temat swobód obywatelskich – pomyślała Nell z żalem. Demokracja w brytyjskim stylu, czyli poprzez zachowanie starych instytucji. No cóż, zaczynaliśmy jako skazańcy, więc jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by nami pomiatano. Nawet gubernator Nowej Południowej Walii w swoim pierwszym przemówieniu do ludzi może powiedzieć o naszym „grzechu pierworodnym”. Niech cię cholera weźmie, lordzie Beauchampie, staroświecki angielski głupcze!

Siedziała na ławce przed budynkiem wydziału medycyny i jadła kanapkę z serem, trzymając się z dala od swoich rozżalonych koleżanek, z których żadnej nie powiodło się lepiej niż jej. Koledzy ze studiów nadal unikali jej jak ognia, chociaż teraz ładnie się ubierała, gdy szła na jakiś bal czy przyjęcie. Wiadomość, że Nell do końca życia będzie dostawać pięćdziesiąt tysięcy funtów rocznie, wzbudziła pewne zainteresowanie wśród bardziej wyrachowanych studentów, ale dziewczyna doskonale wiedziała, jak sobie radzić z takimi natrętami. W końcu zrezygnowali. Nie zaczęła też dostawać wyższych ocen, gdy nieżonaty starszy wykładowca sam dołączył do grona zalotników. Poradziła sobie także i z nim, i odniosła prawdziwe zwycięstwo – nie powtarzała żadnego roku.

– Tak właśnie mi się wydawało, że to ty – powiedział czyjś głos, a jego właściciel z ciężkim pacnięciem usiadł obok niej.

Nell ze złością odwróciła się w stronę intruza, groźnie błysnęła oczami, a potem znieruchomiała z zaskoczenia i otworzyła usta.

– Jezu! – zawołała. – Bede Talgarth!

– We własnej osobie. I bez brzuszka – dodał.

– Co ty tu robisz?

– Byłem w bibliotece prawniczej i coś czytałem.

– Dlaczego? Czyżbyś studiował prawo?

– Nie, po prostu wkuwam do parlamentu federalnego.

– Zostałeś członkiem?

– Jasne.

– Macie beznadziejny program polityczny – powiedziała, przełykając ostatni kęs kanapki i strzepując z rąk resztki okruchów.

– Uważasz, że hasło: „Jeden człowiek, jeden głos” jest beznadziejne?

– Ono jest dobre, ale to sprawa nieuchronna, o czym dobrze wiesz. Kobiety otrzymały prawo do głosowania i nim dojdzie do następnych wyborów w Nowej Południowej Walii, zdobędą takie same prawa jak mężczyźni.

– W takim razie co uważasz za takie beznadziejne?

– Całkowity zakaz imigracji dla kolorowych i przedstawicieli innych, „niemile widzianych ras” – wyjaśniła. – Niemile widziane rasy, też mi coś! Poza tym nie zapominaj, że w rzeczywistości nikt nie jest biały. Nasza skóra jest różowa albo beżowa, więc my też jesteśmy kolorowi.

– Jeśli o to chodzi, nigdy się nie poddajesz, prawda?

– Nigdy. Mój ojczym jest półkrwi Chińczykiem.

– Twój ojczym?

– Z pewnością twoja głowa nie znajduje się aż tak daleko od twojego socjalistycznego tyłka, żebyś nie wiedział, iż dwa i pół roku temu zmarł mój ojciec.

– Mam szybkę na brzuchu, więc jeśli rozchylę marynarkę, czasami coś widzę – zapewnił Bede poważnie. – Naprawdę, bardzo mi przykro. Był wspaniałym człowiekiem. Mówisz zatem, że twoja matka ponownie wyszła za mąż?

– Tak. W Como, osiemnaście miesięcy temu.

– W Como?

– Nie uczyłeś się geografii? Włoskie jeziora.

– W takim razie myśleliśmy o tym samym Como – oznajmił spokojnie. Wyraźnie wspaniale opanował sztukę stosowania politycznych uników. – Czy to cię nie zdenerwowało, Nell?

– Dawniej rzeczywiście zareagowałabym złością, ale nie teraz. Obecnie cieszę się wraz z nią. On jest o sześć lat od niej młodszy, więc przy odrobinie szczęścia mama nie będzie wdową tak długo jak inne kobiety. Miała ciężkie życie, zasługuje na odrobinę radości. – Zachichotała. – Mam brata i siostrę, którzy są młodsi ode mnie o dwadzieścia cztery lata. Czyż to nie cudowne?

– Twoja matka urodziła bliźnięta?

– Dwujajowe – powiedziała, chcąc się popisać.

– Wyjaśnij mi to.

Następny polityczny unik. W pewnych sprawach można spokojnie przyznać się do niewiedzy.

– Rozwinęły się z dwóch różnych jaj. Bliźnięta jednojajowe to dzieci z jednego jaja. Chyba mama uznała, że po czterdziestce lepiej rodzić po kilkoro naraz. Prawdopodobnie następne będą trojaczki.

– Ile miała lat, gdy cię urodziła?

– Nieco powyżej siedemnastu. Jeśli jesteś ciekawy, ile mam lat, w Nowy Rok skończę dwadzieścia pięć.

– Prawdę mówiąc, pamiętam, ile masz lat. Nie zapomniałem, że jako świeżo upieczony polityk gościłem w swoim domu szesnastolatkę bez żadnej przyzwoitki. – Zerknął na jej ręce bez pierścionków. – Nie masz męża? Narzeczonego? Chłopaka?

– Za cholerę! – powiedziała z pogardą. – A co z tobą? To pytanie padło, nim zdążyła się powstrzymać.

– Wciąż jestem kawalerem.

– Nadal mieszkasz w tym okropnym domu?

– Tak, ale teraz wygląda o wiele lepiej. Kupiłem go. Miałaś rację – właściciel sprzedał mi go za sto pięćdziesiąt funtów. Władze miejskie z powodu tyfusu, ospy i ostatniej epidemii dymienicy morowej wszędzie doprowadziły kanalizację, więc ja również ją mam. Tam, gdzie kiedyś był domek z serduszkiem, rosną najwspanialsze warzywa.

– Bardzo chciałabym zobaczyć poprawioną wersję. To też jej się wyrwało.

– A ja bardzo chciałbym ci ją pokazać. Nell wstała.

– Muszę biec do Prince Alfred Hospital. Mam się pojawić na sali operacyjnej.

– Kiedy zakończenie studiów?

– Za dwa dni. Moja mama i ojczym wracają na tę okazję z zagranicy, Ruby przyjeżdża z Kinross, a Sophia przywozi Dolly, więc cała rodzina będzie w komplecie. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę siostrzyczkę i braciszka.

– Czy mogę przyjść na wręczenie dyplomów?! – zawołał. Odwróciła głowę, żeby odkrzyknąć:

– Jasne!

Stał i patrzył, jak postać Nell malała, a poły czarnego studenckiego płaszcza fruwały jej po bokach. Nell Kinross! Po tylu latach, Nell Kinross. Nie miał pojęcia, o ile bogatsza stała się po śmierci ojca, ale nadal miała duszę zwyczajnego, szarego robotnika. Nosiła krótki, ciemnoszary worek, który służył jej za sukienkę, i czarne buty, jakich nie powstydziłby się górnik, włosy ściągała w ciasny kok, kremowej skóry nie oszpeciła ani odrobiną różu czy pudru. Bede uniósł brwi, smutno się uśmiechnął i nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął się drapać po rudej głowie; ten gest mówił jego kolegom w parlamencie, że Bede Talgarth podejmuje dalekosiężną decyzję.

Pewnych ludzi nigdy nie da się zapomnieć – pomyślał, idąc do tramwaju. Muszę znów ją zobaczyć. Muszę się dowiedzieć, co jej się przydarzyło. Jeśli teraz kończy medycynę, prawdopodobnie wcześniej zrobiła inżynierię… Chyba że – jak donoszą niektóre z bardziej postępowych dzienników – oblewano ją przynajmniej raz na każdym roku medycyny, co jest normalną praktyką w przypadku studiujących kobiet.

Nell niemal zapomniała o nim sto metrów od ławki, mimo to przyczaił się gdzieś w jej duszy, co ją ucieszyło i dodało nieco animuszu. Bede Talgarth! Jak to miło odnowić starą przyjaźń – przyznała – znacznie milej, niż mogłoby się wydawać.

Operacja ciągnęła się bez końca. Parę minut po szóstej Nell w końcu była wolna i mogła pójść do hotelu na George Street, gdzie zatrzymali się matka i Lee. Tym razem wzięła dorożkę i przez cały czas pokrzykiwała na dorożkarza, żeby się pospieszył. Czy mama jest bardzo surowa wobec swoich najmłodszych pociech? Czy czekają, żeby poznać siostrę, czy może już śpią?

Elizabeth i Lee siedzieli w salonie swojego apartamentu. Nell wpadła jak bomba i zamarła w bezruchu. Czy to mama? Och, zawsze była piękna, ale nie tak jak teraz! Niczym bogini miłości, promieniała jawną, nieświadomą, niemal nieprzyzwoitą… seksualnością. Wygląda młodziej niż ja – pomyślała Nell, czując ucisk w gardle. To małżeństwo zawarła z miłości, dlatego rozkwitła w nim jak ciemna piękna róża. Lee był jeszcze przystojniejszy. Jak zauważyła Nell, jego oczy przez cały czas szukały Elizabeth i nie spoczęły, póki jej nie znalazły. Stanowili idealną jedność.

Elizabeth podeszła, żeby pocałować córkę, Lee ją objął. Posadzili Nell w fotelu, dali jej sherry.

– Tak się cieszę, że przyjechaliście – powiedziała Nell. – Uroczystość ukończenia studiów bez was nie byłaby tak wspaniała. – Rozejrzała się dookoła. – Czy bliźniaki już śpią?

– Nie. Nie kładliśmy ich do snu, żeby mogły się z tobą przywitać – wyjaśniła Elizabeth, biorąc Nell za rękę. – Są za tymi drzwiami, z Pearl i Silken Flower.

Urodziły się jedenaście miesięcy po ślubie Lee i Elizabeth. Teraz miały po siedem miesięcy. Nell spojrzała na nie z taką miłością, że łzy napłynęły jej do oczu. Och, jakie kochane maleństwa! Alexander przypominał oboje rodziców: miał czarne włoski – częściowo proste po Lee, częściowo falujące po Elizabeth – owalną twarzyczkę w kolorze kości słoniowej jak Lee, szarobłękitne oczy Anny otoczone niewiarygodnie długimi, podwiniętymi rzęsami, kości policzkowe Elizabeth i piękne pełne usta Lee. Mary Isabelle stanowiła miniaturkę Ruby – od rudozłotych włosków po dołeczki i duże, zielone oczy.

– Cześć, braciszku i siostrzyczko – powiedziała Nell, klękając. – Jestem waszą starszą siostrą Nell.

Dzieci były za małe, żeby mówić, ale obie pary oczu przyjrzały jej się inteligentnie i z zainteresowaniem, oboje otworzyli usteczka i roześmiali się, cztery pulchne rączki chwyciły jej dłonie.

– Och mamusiu, są cudowne!

– Też tak uważamy – wyznała Elizabeth, biorąc na ręce Alexandra.

Lee podszedł do Mary Isabelle.

– To córeczka tatusia – oznajmił, całując małą w policzek.

– Nie ukrywałaś niczego, pisząc, że poród był łatwy? – spytała Nell z niepokojem, jak przystało na przyszłą panią doktor.

– Pod koniec ciąży było mi ciężko… miałam taki ogromny brzuch – powiedziała Elizabeth, odgarniając niesforny kosmyk Alexandra. – Oczywiście, nie wiedziałam, że urodzę bliźnięta. Włoskie akuszerki są wspaniałe, a ja miałam najlepszą z nich. Żadnych pęknięć, jedynie drobna niedogodność. Wydawało mi się to dziwne. Podczas rodzenia ciebie i Anny byłam nieprzytomna, więc prawdę mówiąc, dopiero teraz się dowiedziałam, jak wygląda poród. Nie mogłam uwierzyć, gdy po przyjściu na świat Mary Isabelle powiedziano mi, że lada chwila urodzi się następne dziecko! – Elizabeth wybuchnęła śmiechem i delikatnie przytuliła Alexandra. – Wiedziałam, że będę miała Alexandra, i oto on.

– Ja w tym czasie niespokojnie krążyłem tam i z powrotem po drugiej stronie drzwi – podjął opowieść Lee. – Usłyszałem krzyk Mary Isabelle. Jestem ojcem! – pomyślałem, ale kiedy powiedziano mi o Alexandrze, zemdlałem.

– Które z nich rządzi? – spytała Nell.

– Mary Isabelle – odpowiedzieli razem rodzice.

– Mają bardzo odmienne charaktery, ale mimo to są do siebie niezwykle podobne – podsumowała Elizabeth, oddając Alexandra Pearl. – Pora spać.

Następnego dnia pojawiły się Ruby, Sophia i Dolly. Constance Dewy zbyt kiepsko się czuła, żeby wybrać się w taką podróż. Dziewięcioletnia Dolly trochę zbrzydła, ale to nie potrwa długo – pomyślała Nell. Kiedy skończy piętnaście lat, będzie rozkwitającą pięknością. Trzeba przyznać, że dwuipółletni pobyt w Dunleigh dobrze jej zrobił. Była żywsza, bardziej wygadana, asertywna, a jednocześnie nie utraciła swojej słodkiej natury.

Chociaż Dolly wyraźnie polubiła Mary Isabelle, od pierwszego spotkania całe serce oddała Alexandrowi. Nell z bólem serca szybko zrozumiała, dlaczego: malec miał oczy Anny – widocznie Dolly pamiętała matkę. Zerknąwszy na Elizabeth, Nell się zorientowała, że obie doszły do takiego samego wniosku. Zawsze rozpoznajemy swoją matkę, niezależnie od tego, jak daleko musimy sięgać pamięcią. Wkrótce trzeba będzie powiedzieć Dolly prawdę, bo w innym przypadku ktoś złośliwy zrobi to pierwszy. Na szczęście Dolly sobie poradzi.

Ruby po śmierci Alexandra nie postarzała się – to byłoby zdradą. Chociaż ubierała się zgodnie z nakazami najnowszej mody, znalazła sposób, by sprawić, że to, co brzydkie, wydawało się eleganckie i soginee. Ponieważ połowa imperium brytyjskiego wyjechała do Afryki walczyć z Burami – a przynajmniej wszystkim się wydawało, że wyjechała tam połowa – kreatorzy mody mieli poważne wyrzuty sumienia, nic więc dziwnego, że nawet rajskie ptaki zamieniły się w perkozy. Teraz panie nosiły krótsze suknie, dzięki czemu Nell nie wyróżniała się już tak bardzo z tłumu, chociaż trzeba przyznać, że w tej długości znacznie lepiej prezentowała się Ruby.

Zmiany wiszą w powietrzu – pomyślała Nell. Zaczyna się nowy wiek, za rok lub dwa kobieta z wykształceniem medycznym otrzyma dyplom z wyróżnieniem. To powinnam być ja.

– Wyglądasz jakoś inaczej, Nell – powiedział Lee, gdy usiedli w hotelowej kawiarni przy kawie i drinkach.

– Co masz na myśli? Bardziej niechlujnie niż normalnie? Błysnął białymi zębami. Jezu – pomyślała – on jest naprawdę przystojny! Dobrze, że mam całkiem inny gust.

– Iskierka błysnęła na nowo – domyślił się.

– Jesteś rzeczywiście spostrzegawczy! Co prawda jeszcze nie błysnęła, ale ma szansę błysnąć. Wpadłam na niego wczoraj na uniwersytecie.

– Wciąż zasiada w parlamencie i reprezentuje nieodpowiednią opcję?

– O tak, ale tym razem w federalnym. Porządnie natarłam mu uszu o to, że w swym programie laborzyści opowiadają się przeciwko imigracji kolorowych – wymruczała.

– To go nie zniechęciło?

– Przypuszczam, że jeśli się czegoś uczepi, wtedy już nic nie jest w stanie go zniechęcić. Pod tym względem przypomina trochę buldoga.

– To powinno ci odpowiadać. Tylko pomyśl, ile kłótni przed wami.

– Po tym, co widziałam między mamą i tatą, wolałabym żyć w spokoju, Lee.

– Rzadko się kłócili, i to był jeden z ich problemów. Jesteś podobna jak dwie krople wody do ojca, Nell, walka będzie sprawiać ci przyjemność. Gdyby nie to, nigdy nie ukończyłabyś medycyny.

– Punkt dla ciebie – przyznała. – Czy ty i mama często się kłócicie?

– Nie, nie musimy. Zwłaszcza teraz, kiedy mamy dwójkę dzieci i następne… mam nadzieję… w drodze. To dopiero sam początek, ale Elizabeth twierdzi, że jest całkiem pewna.

– Jezu, Lee! Nie mogłeś dać jej spokoju chociaż przez jakiś czas? Po bliźniakach powinna trochę odpocząć.

Roześmiał się.

– Nie miej o to do mnie pretensji! To był jej pomysł. Ruby rozmawiała z Sophią o Mary Isabelle.

– Kropka w kropkę podobna do mnie! – zachwycała się. – Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła ją nauczyć odpowiednich przekleństw. Moje nowe nefrytowe kociątko.

– Ruby! – sapnęła Sophia. – Ani mi się waż!

Nell otrzymała dyplom wraz z dwiema innymi kobietami i znacznie większą liczbą mężczyzn. Bede Talgarth obserwował wszystko z daleka i czekał, aż świeżo upieczona pani doktor zostanie wyściskana i wycałowana przez niewielką grupkę krewnych. Jeżeli to jest jej matka, Nell z pewnością nie odziedziczyła po niej urody, wyniosłości ani dobrych manier. Jej ojczym był bardzo przystojny i splatał włosy w chiński warkoczyk. Gdyby tego nie robił, trudno byłoby powiedzieć, że jest mieszańcem. Każde trzymało na rękach dziecko – matka chłopca, ojciec dziewczynkę. W pobliżu stały dwie ładne Chinki w haftowanych jedwabnych spodniach i kaftanach, trzymając w pogotowiu wózki dziecinne. Była też Ruby Costevan. Jak mógłby zapomnieć tamten dzień w Kinross, kiedy podnosił Nell z podłogi, a potem jadł lunch z nią i milionerką, jak się nazwała Ruby. Dzisiaj z prawdziwym zafascynowaniem usłyszał, że ojczym Nell zwraca się do niej „mamo”.

Wszyscy wyglądali na bogatych, ale nie wyczuwało się wokół nich atmosfery typowej dla osób z wyższych sfer. Inaczej było z rodzicami innych świeżo upieczonych lekarzy. Ludzie ci chodzili dumnie jak pawie i pod angielskim akcentem ukrywali australijskie nosowe brzmienie. Do uszu Bede docierały słowa „Mafeking” * i „Uitlanders” **. Bede uśmiechnął się. Szowinizm z drugiej ręki. A w samym środku tego wszystkiego byli Burowie. Dlaczego my, Australijczycy, nie wywołamy rewolucji jak Amerykanie i nie wyrzucimy Brytyjczyków? – zastanawiał się. Wyszlibyśmy na tym o wiele lepiej.

Zdenerwowany zbliżył się do grupki Nell, mając świadomość, że, mimo porządnego garnituru, koszuli ze sztywnym kołnierzykiem i sztywnymi mankietami, parlamentarnego krawatu oraz miękkich skórzanych mokasynów, wygląda na człowieka, którym jest – syna górnika, który sam również pracował w kopalni. To czyste szaleństwo! Nell nigdy nie będzie do niego pasowała!

– Bede! – zawołała Nell z radością, ujmując jego wyciągniętą dłoń.

– Gratulacje, doktor Kinross.

W typowy dla siebie, bezceremonialny sposób dokonała prezentacji. Najpierw przedstawiła mu swoją rodzinę, potem powiedziała:

– To Bede Talgarth. Socjalista.

– Miło mi pana poznać – powiedział Lee z najprawdziwszym angielskim akcentem i serdecznie uścisnął dłoń Bede. – Jako głowa rodziny, witam na naszym kapitalistycznym sabacie czarownic, Bede.

– Nie masz nic przeciwko temu, żeby jutro zjeść lunch z milionerką? – spytała Ruby, przyglądając mu się z kokieterią.

Podeszli do nich rektor i dziekan, którzy wyczuli pieniądze i ewentualne darowizny.

– Moja żona, pani Costevan – powiedział Lee do rektora – a to moja matka, panna Costevan.

– Sami się o to prosili! – oświadczyła Nell, zwijając się ze śmiechu, gdy obaj panowie oddalili się małymi kroczkami. – Jestem lekarką, mimo to nie mogę nawet liczyć na posadę w szpitalu, ale ich to gówno obchodzi!

– To znaczy, że zaczniesz praktykę gdzie indziej? – spytał Bede. – W Kinross?

– Gdy w Sydney szaleje dymienica morowa, wszędzie pełno szczurów, a ludzi nie stać na to, żeby wezwać lekarza? Nie! Zacznę praktykę w Sydney – zapowiedziała Nell.

– Może w moim okręgu? – spytał, biorąc ją pod łokieć i odprowadzając nieco na bok. – Nie będziesz miała z tego żadnych dochodów, ale przypuszczam, że wcale nie musisz zarabiać.

– To prawda, nie muszę. Mam pięćdziesiąt tysięcy funtów rocznie.

– Chryste! W takim razie nic z tego nie będzie – jęknął ponuro.

– Dlaczego? Co twoje, to twoje, a co moje, to moje. Na początek muszę kupić sobie auto. Przyda się na wizyty domowe. Chcę, żeby miało daszek na wypadek deszczu.

– Przynajmniej będziesz umiała je naprawić, jak się zepsuje – powiedział ze śmiechem – a z tego, co wiem, bez przerwy coś w nich wysiada. Ja nie potrafię nawet zmienić uszczelki w kranie.

– Dlatego wybrałeś politykę – wyjaśniła życzliwie. – To idealne zajęcie dla ludzi, którzy mają dwie lewe ręce i ani odrobiny zdrowego rozsądku. Przewiduję, że skończysz jako premier.

– Dziękuję za zaufanie. – Z jego oczu zniknęło rozbawienie, stały się śmiałe, a jednocześnie czułe. – Wygląda pani dzisiaj bardzo ładnie, doktor Kinross. Częściej powinna pani nosić jedwabne pończochy.

Nell stanęła w pąsach, co potwornie ją zawstydziło.

– Jasne – mruknęła.

– Nie mogę jutro zjeść z tobą lunchu, ponieważ jestem umówiony z milionerką – powiedział, nie zwracając uwagi na jej zmieszanie – ale jeśli tylko będziesz chciała, w każdy dowolny dzień mogę przygotować dla ciebie pieczony udziec jagnięcy. Mam teraz w domu trochę nowych mebli.

– Wygląda na to, że Nell mimo wszystko da sobie radę – stwierdziła Elizabeth z wyraźnym zadowoleniem.

– Każda potwora znajdzie swego amatora – zawyrokowała Ruby spokojnie. – To zapalony działacz robotniczy, ale ona szybko wybije mu to z głowy.

5. POWRÓT ALEXANDRA

Gdy Elizabeth i Lee wrócili do Kinross, przywieźli ze sobą w gigantycznej drewnianej skrzyni posąg Alexandra. Ostatecznie rzeźba została wykonana z marmuru, nie z granitu. Powód był nietypowy: włoski rzeźbiarz, u którego Lee złożył zamówienie, uparł się, że jeśli dzieło sztuki ma być dziełem sztuki, musi zostać wykonane z marmuru! Nie z byle jakiego kawałka, ale specjalnego bloku, który artysta znalazł w Carrarze i zarezerwował na takie zadanie jak posąg sir Alexandra Kinrossa. Dzięki temu nie będzie to jeden z owych lichych pomników, które zazwyczaj stawiają rady miejskie – oświadczył signor Bartolomeo Pardini z pogardą. To będzie dzieło sztuki! Dorówna Rodinowi, chociaż trudno zrozumieć, dlaczego ten człowiek wybrał brąz. Okropieństwo! Nie zgadzam się na granit, nie, nie i jeszcze raz nie! To kamień odpowiedni na nagrobek.

Lee, zachwycony pasją artysty, porozmawiał z Elizabeth. Oboje zgodzili się na propozycję wielkiego Pardiniego.

Z powodu jakiegoś przesądu, którego żadne z nich nie rozumiało, ani Lee, ani Elizabeth nie chcieli obejrzeć ukończonej pracy przed włożeniem do skrzyni; niech najpierw pomnik stanie na swoim miejscu. Uzgodnili, że nie będzie żadnego oficjalnego odsłonięcia, żadnej drętwej ceremonii, ponieważ Alexander przez cale życie jak ognia unikał tego typu uroczystości. Po prostu rzeźba wykonana z ciemnobrązowego marmuru zostanie ustawiona na Kinross Square przez kilkunastu mężczyzn i żuraw, a gdy już będzie na miejscu… no cóż, wtedy każdy będzie mógł ją zobaczyć.

Rzeczywiście było to dzieło sztuki. Kamień miał warstwową strukturę agatu albo muszli, z których wytwarza się kamee. Włosy były białe, twarz jasnobrązowa, ubiór z koźlej skóry z frędzlami miał kolor ciemniejszy niż skóra, a koń – oczywiście klacz – przypominał ciemny bursztyn. W rezultacie rzeźba wyglądała jak żywa, dlatego obcy podchodzili bliżej, aby sprawdzić, czy posąg przypadkiem nie został pomalowany albo posklejany z oddzielnych części. Dziwili się, widząc, że jest to całość. Alexander siedział na oklep na swoim dumnie stąpającym wierzchowcu i jak rzymski cesarz jedną rękę unosił w geście pozdrowienia, podczas gdy druga luźno zwisała mu u boku. Lee prosił signora Pardiniego, żeby uwiecznił amerykańskie siodło, ale gdy zobaczył rzeźbę na cokole na Kinross Square, musiał przyznał, że pomysł artysty był o wiele lepszy. Alexander spodobałby się sobie. Wyglądał jak władca, który osobiście sam wszystko nadzoruje – zupełniejakjego starożytny imiennik.

Ruby była bardzo zadowolona z posągu. Jeśli nie miała nic lepszego do roboty, siadała na werandzie na piętrze i patrzyła na profil Alexandra, ponieważ posąg był zwrócony twarzą do ratusza, a bokiem do hotelu Kinross. Tylko Elizabeth pomnik nie przypadł do gustu. Ilekroć go widziała, odwracała wzrok. Może dlatego, że Alexander miał oczy; rzeźbiarz włożył w zagłębienia dwie kulki z białego marmuru wyłożone błyszczącym, czarnym obsydianem. Mieszkańcy Kinross przysięgali, że oczy sir Alexandra wpatrują się w każdego, kto przechodzi obok.

Kiedy rzeźba stanęła na swoim miejscu, w kopalni wydarzyło się coś dziwnego. Jeden z górników pracował na przodku w korytarzu numer siedemnaście. Nagle poczuł, że ktoś go obserwuje, więc odwrócił głowę. Tuż za jego plecami stał sir Alexander. Właściciel kopalni wyciągnął rękę, oderwał bryłkę błyszczącej rudy i obrócił ją między palcami. Jego ręce były prawdziwe, miał nawet brud za paznokciami. Kiwnął głową, włosy białe jak kryształ błysnęły w świetle; uniósł ostre brwi.

– Dobra jakość! Z tej żyły będziemy mieli niezły urobek – powiedział i zniknął.

Nie rozmył się w powietrzu, lecz oddalił się szybciej niż błyskawica, w ogóle nie poruszając nogami.

Od tego czasu często go widywano: czasami bez celu spacerował po Apokalipsie, kiedy indziej pilnował górników albo sprawdzał nawiercone otwory. Stało się tradycją, że jeśli chodził albo doglądał prowadzonych prac, wszystko było w porządku, ale gdy sprawdzał otwory, ostrzegał, że może się zdarzyć wypadek. Górnicy się go nie bali. W jakiś sposób widok sir Alexandra zajmującego się jedyną rzeczą, którą naprawdę kochał, dodawał im otuchy.

Jeśli Lee był w kopalni, Alexander zawsze mu towarzyszył. Czasami ludzie z obsługi naziemnej widywali, jak szedł pod górę razem z Lee, który często odwiedzał zagłębienia nad końcem korytarza numer jeden. Ilekroć to robił, pojawiał się tam też sir Alexander.

Często też siadał z Ruby na werandzie na pierwszym piętrze hotelu Kinross i spoglądał na swój pomnik.

Tylko jedna Elizabeth nigdy go nie widywała.

Загрузка...