ROZDZIAŁ l

STYCZEŃ 1995

Sandra Philo przystąpiła do sondowania wspomnień Petera Hobsona.

Zgroza, jak się dowiedziała, zaczęła się w roku 1995, przed szesnastoma laty.

Peter Hobson nie był jeszcze wówczas w centrum kontrowersji dotyczącej nauki i wiary, która wstrząsnęła światem. Był wtedy jedynie dwudziestosześcioletnim absolwentem Uniwersytetu Toronto, odbywającym podyplomowe studia z zakresu inżynierii biomedycznej, który miał przeżyć największy szok w życiu…

W pokoju akademika, w którym mieszkał Peter Hobson, zadzwonił telefon.

— Mamy zjadacza — usłyszał głos Kofaxa. — Czujesz się na siłach?

Zjadacza. Zmarłego. Peter wciąż usiłował przyzwyczaić się do nieczułości Kofaxa.

Potarł powieki, by odegnać senność.

— T… tak. — Postarał się nadać swemu głosowi pewniejsze brzmienie. — Jasne — powiedział. — Oczywiście, że tak.

— Mamikonian zabierze się do szatkowania — mówił Kofax — a ty będziesz mógł obsługiwać EKG. W ten sposób zaliczysz spory kawał wymaganego pensum.

Mamikonian. Wyszkolony w Stanford chirurg transplantolog. Sześćdziesiąt kilka lat, ręce nieruchome jak u posągu. Pobieranie narządów. Chryste, tak jest, chciał w tym uczestniczyć. — Kiedy?

— Za parę godzin — odpowiedział Kofax. — Chłopak jest podłączony pod respirator.

Dbamy o świeżość mięsa. Mamikonian jest w Mississauga. Minie sporo czasu, nim tu dotrze i się przygotuje.

Powiedział „chłopak”. Życie jakiegoś chłopaka zostało przerwane.

— Co mu się stało? — zapytał Peter.

— Wypadek motocyklowy. Wyrzuciło go w powietrze, kiedy buick uderzył go z boku.

Nastolatek. Peter potrząsnął głową.

— Przyjdę — obiecał.

— Sala operacyjna numer trzy — poinformował go Kofax. — Przygotowania zacznij za godzinę.

Peter odwiesił słuchawkę, ubierał się w pośpiechu.

Wiedział, że nie powinno się tego robić, ale nie potrafił się powstrzymać. Po drodze na salę operacyjną zatrzymał się przed izbą przyjęć i spojrzał na aluminiowe tabliczki umieszczone w obracających się wokół osi ramkach. Jakiegoś faceta zszywano po tym, jak przebił ciałem okno z grubego szkła. Inny miał złamaną rękę. Rana od noża. Bóle żołądka.

Ach…

Enzo Bandello, lat siedemnaście.

Wypadek motocyklowy, tak jak mówił Kofax.

Pielęgniarka podeszła do niego ukradkiem i spojrzała mu przez ramię. Na jej identyfikatorze widniało nazwisko Sally Cohan. Zmarszczyła brwi.

— Biedny dzieciak. Mam brata w tym samym wieku. — Po chwili dodała: — Rodzice są w kaplicy.

Peter skinął głową.

Enzo Bandello, pomyślał. Siedemnaście lat.

Próbując ratować chłopaka, zespół urazowy podał mu dopaminę i celowo doprowadził do odwodnienia licząc, że w ten sposób zmniejszy obrzęk mózgu towarzyszący zwykle poważnym obrażeniom głowy. Zbyt wielka dawka tego środka mogła jednak prowadzić do uszkodzenia mięśnia sercowego. Według historii choroby o drugiej czternaście w nocy zaczęli wymywać lek z ciała, podając w zamian płyny. Ostatnie zapisy wskazywały, że ciśnienie krwi wciąż było zbyt wysokie — efekt działania dopaminy — lecz wkrótce powinno opaść. Peter przerzucił kartki. Wynik testów serologicznych — Enzo nie był zarażony WZW ani AIDS. Morfologia oraz czas krwawienia i krzepnięcia również wyglądały dobrze.

Idealny dawca, pomyślał Peter. Tragedia czy cud? Części jego ciała miały uratować życie pół tuzina ludzi. Mamikonian najpierw wyjmie serce. Taka operacja trwała trzydzieści minut. Potem wątroba — dwie godziny roboty. Następnie zespół nerkowy usunie te narządy — kolejna godzina cięcia. Później rogówki. Na koniec kości i inne tkanki.

Do pochowania nie zostanie zbyt wiele.

— Serce pojedzie do Sudbury — poinformowała go Sally. — Podobno próba krzyżowa wypadła znakomicie.

Peter umieścił tabliczkę z powrotem w karuzeli i wyszedł przez dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do dalszej części szpitala. Do sali operacyjnej numer trzy wiodły dwie równie dobre trasy. Wybrał tę, która przechodziła obok kaplicy.

Nie był religijny. Jego rodzina, pochodząca z Saskatchewan, wyznawała mdły kanadyjski protestantyzm. Peter ostatnio odwiedził kościół podczas czyjegoś ślubu.

Poprzednim razem był to pogrzeb.

Dostrzegł rodziców Enza z korytarza. Siedzieli w środkowej ławie. Matka płakała cicho. Ojciec objął ją ramieniem. Mocno opalony mężczyzna, na którego roboczej koszuli w kratę widniały plamy z cementu. Może był murarzem. Bardzo wielu zamieszkałych w Toronto Włochów z jego pokolenia pracowało na budowach. Przybyli tu po drugiej wojnie światowej. Nie znali angielskiego i podejmowali się ciężkiej pracy fizycznej, by zapewnić swym dzieciom lepsze życie.

A teraz dziecko tego człowieka nie żyło.

Kaplica była neutralna wyznaniowo, lecz ojciec chłopaka spoglądał w górę, całkiem jakby widział na ścianie krucyfiks, i wiszącego na nim swego Jezusa. Przeżegnał się.

Peter wiedział, że gdzieś w Sudbury trwa święto. Dostaną serce, które uratuje życie.

Gdzieś się radowano.

Ale nie tutaj.

Ruszył dalej korytarzem.

Dotarł na odcinek przedoperacyjny. Przez wielkie okno widział salę operacyjną.

Większa część zespołu chirurgów dotarła już na miejsce. Ciało Enza było już przygotowane.

Ogolono tułów i pomalowano dwiema warstwami rdzawej jodyny, a nad polem operacyjnym rozciągał się czysty plastik.

Peter spróbował spojrzeć na to, co pozostali nauczyli się już ignorować — na twarz pacjenta. Nie zobaczył wiele. Większą część głowy Enza pokrywała cienka płachta odsłaniająca jedynie rurę respiratora. Zespołu transplantologów celowo nie informowano o tożsamości dawcy. To podobno ułatwiało sprawę. Peter był zapewne jedynym, który wiedział, jak chłopak się nazywał.

Na zewnątrz sali operacyjnej znajdowały się dwie urny walki. Peter przystąpił do regulaminowego ośmiominutowego mycia. Czas odmierzał elektroniczny zegar umieszczony nad zlewem.

Po pięciu minutach zjawił się sam doktor Mamikonian, który przystąpił do mycia nad drugą umywalką. Miał stalowosiwe włosy i kwadratową żuchwę. Przypominał raczej starzejącego się superbohatera niż chirurga.

— A pan kim jest? — zapytał Mamikonian podczas mycia.

— Peter Hobson, panie doktorze. Odbywam studia podyplomowe z inżynierii biomedycznej.

Mamikonian uśmiechnął się.

— Miło mi pana poznać, Peter. — Nie przestawał się myć. — Proszę mi wybaczyć, że nie uścisnę panu dłoni — dodał chichocząc. — Na czym polega dziś pańska rola?

— Podczas naszego kursu musimy zaliczyć czterdzieści godzin pracy na prawdziwym sprzęcie medycznym. Profesor Kofax — on jest moim promotorem — załatwił, bym mógł dzisiaj obsługiwać EKG — przerwał. — Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

— Proszę bardzo — odrzekł Mamikonian. — Niech pan patrzy i się uczy.

— Zrobię to, panie doktorze.

Czasomierz nad umywalką zapiszczał. Peter nie był przyzwyczajony do takiego szorowania. Odnosił wrażenie, że obdarto mu dłonie ze skóry. Uniósł ociekające wodą ramiona na wysokość klatki piersiowej. Pojawiła się instrumentariuszka z ręcznikiem. Peter wziął go, wytarł dłonie i wsunął się w sterylny, zielony fartuch, który dla niego trzymała.

— Rozmiar rękawiczek? — zapytała.

— Siódemka.

Rozerwała opakowanie, wyjęła lateksowe rękawiczki i założyła mu na ręce.

Wszedł do sali operacyjnej. Na górze, na galerii dla obserwatorów, stało dwunastu ludzi przyglądających się przez szklany sufit.

Na środku sali stał stół, na którym spoczywało ciało Enza. Wnikało w nie kilka przewodów: trzy cewniki infuzyjne, cewnik do pomiaru ciśnienia tętniczego metodą krwawą oraz cewnik do pomiaru centralnego ciśnienia żylnego, wprowadzony do serca, by określać poziom nawodnienia. Na stołku siedziała młoda kobieta pochodzenia azjatyckiego.

Jej oczy śledziły monitor przepływu krwi, monitor poziomu dwutlenku węgla oraz wolumetryczną pompę infuzyjną.

Do chwili jego przybycia kobieta obserwowała również oscyloskop aparatu EKG umieszczony nad głową Enza. Peter zajął pozycję tuż obok niego i poprawił kontrast obrazu.

Tętno było normalne. Nie dostrzegało się żadnych cech uszkodzenia mięśnia sercowego.

Przeszył go dreszcz. Prawo uważało tego faceta za zmarłego, a mimo to miał tętno.

— Jestem Hwa — przedstawiła się kobieta. — Pierwszy raz?

Peter skinął głową.

— Widziałem już kilka drobnych zabiegów, ale nic w tym rodzaju.

Usta Hwy przesłaniała maska, lecz Peter dostrzegł wokół oczu zmarszczki uśmiechu.

— Przyzwyczai się pan — stwierdziła.

Na negatoskopie po drugiej stronie sali zawieszono zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej Enza. Płuca nadal funkcjonowały i klatka piersiowa była przejrzysta.

Serce — sylwetka na środku zdjęcia — wyglądało normalnie.

Mamikonian wszedł do sali. Zebrani zwrócili oczy na niego, dyrygenta ich orkiestry.

— Dzień dobry wszystkim — powiedział. — Bierzmy się do roboty, zgoda?

Podszedł do ciała Enza i stanął nad nim.

— Ciśnienie krwi trochę spada — oznajmiła Hwa.

— Przygotować krystaloid — polecił, spojrzawszy na ekrany. — I dodajmy też trochę dopaminy.

Mamikonian zatrzymał się po prawej stronie Enza, na wysokości klatki piersiowej.

Naprzeciwko niego stała instrumentariuszka, a obok niej drugi chirurg, trzymający hak brzuszny. Pięć litrowych pojemników z lodowatym płynem Ringera ustawiono na stole w równym szeregu, by można go było szybko wylać do otwartej klatki piersiowej.

Instrumentariuszka miała również sześć gotowych do użytku opakowań masy erytrocytarnej.

Peter starał się trzymać na uboczu, stojąc u wezgłowia.

Tuż obok niego perfuzjonista, Sikh noszący zakrywającą turban wielką zieloną czapę, obserwował serię ekranów oznaczonych „monitor temperatur”, „went filtru linii tętniczej” i „ssak kardiotomijny”. Nie opodal inny technik z uwagą obserwował unoszenie się i opadanie czarnych miechów respiratora, by się upewnić, że Enzo nadal oddycha prawidłowo.

— Zaczynamy — powiedział Mamikonian. Instrumentariuszka zbliżyła się i wstrzyknęła coś do ciała Enza. Przemówiła do mikrofonu zwisającego z sufitu na cienkim przewodzie.

— Myolock podano o dziesiątej zero dwie.

Doktor Mamikonian poprosił o skalpel i dokonał nacięcia. Zaczął tuż poniżej jabłka Adama i przesunął narzędzie aż na środek klatki piersiowej. Skalpel z łatwością przeciął skórę, przebił się przez mięśnie i tłuszcz, aż wreszcie zatrzymał się na mostku.

EKG zadrżało lekko. Peter spojrzał na jeden z monitorów Hwy. Ciśnienie krwi również rosło.

— Panie doktorze — odezwał się. — Akcja serca przyśpiesza.

Mamikonian spojrzał na oscyloskop Petera, mrużąc powieki.

— To normalne — stwierdził poirytowany, że mu przerwano.

Skalpel, śliski teraz i karmazynowy, oddał instrumentariuszce. Ta wręczyła mu piłę do kości. Włączył ją. Jej bzyczenie zagłuszyło sygnały EKG Petera. Obracające się ostrze przecięło mostek. Z jamy ciała rozeszła się gryząca woń sproszkowanej kości. Gdy już uporano się z mostkiem, do akcji przystąpiło dwóch techników z torakotomem.

Obracali korbą, aż pojawiło się uderzające raz na sekundę serce.

Mamikonian uniósł wzrok. Na ścianie znajdował się zegar mierzący czas niedokrwienia. Włączano go w chwili, gdy narząd zostanie wycięty, by określić, jak długo nie będzie przez niego przepływała krew. Obok chirurga stała plastikowa miska wypełniona fizjologicznym roztworem soli. Tu zostanie opłukane serce, by zmyć z niego starą krew.

Następnie przełoży się je do pojemnika wypełnionego lodem i przetransportuje drogą lotniczą do Sudbury.

Mamikonian poprosił o następny skalpel i nachylił się, by przeciąć osierdzie. W tej samej chwili, gdy ostrze przebiło błonę otaczającą serce… pierś Enza Bandella, oficjalnie zmarłego dawcy narządów, uniosła się wysoko.

Z rury respiratora wyrwało się westchnienie.

W chwilę później dało się słyszeć drugie.

— Chryste — powiedział cicho Peter.

Mamikonian wyglądał na zdenerwowanego. Pstryknął schowanymi w rękawiczce palcami na jedną z instrumentariuszek.

— Więcej myolocku! Pielęgniarka wykonała drugi zastrzyk. W głosie chirurga brzmiał sarkazm.

— Przekonajmy się, czy damy radę skończyć tę cholerną robotę, nim dawca odejdzie, zgoda?

Peter był oszołomiony. Mamikonian oddalił się z wyciętym sercem. Oznaczało to, że operator EKG nie będzie już potrzebny, więc Peter przeszedł na piętro dla obserwatorów, by stamtąd przyglądać się pobieraniu pozostałych organów. Gdy zabiegi się skończyły — gdy pustego trupa Enza Bandella zaszyto i odwieziono do prosektorium — zszedł chwiejnym krokiem na odcinek przedoperacyjny. Spotkał tam Hwę, która ściągała rękawiczki.

— Co tu się stało? — zapytał. Kobieta dyszała głośno. Była wyczerpana.

— Chodzi panu o oddechy? — Wzruszyła ramionami. — To się czasami zdarza.

— Przecież Enz… dawca był nieżywy.

— Oczywiście. Ale napompowano go środkami podtrzymującymi życie. Czasem dochodzi do reakcji.

— A… o co chodziło z tym myolockiem? Co to takiego?

Hwa rozwiązywała fartuch.

— To środek powodujący zwiotczenie mięśni. Muszą go podawać. Jeśli tego nie zrobią, kolana dawcy czasem podchodzą pod klatkę piersiową, kiedy się ją otwiera.

Peter był przerażony.

— Naprawdę?

— Mhm.

Wrzuciła fartuch do kosza.

— To tylko odruch mięśniowy. W dzisiejszych czasach znieczulanie trupa jest rutynową procedurą.

— Znieczulanie trupa…? — powtórzył powoli Peter.

— Aha — odparła. — Oczywiście Dianne nie wykonała dziś wystarczająco dobrej roboty.

— Hwa przerwała. — Robię się nerwowa, kiedy zaczynają się tak ruszać, ale cóż, taka już jest chirurgia transplantacyjna.

Peter trzymał w portfelu małą kopię planu zajęć swej dziewczyny, Cathy Churchill.

Był na pierwszym roku studiów podyplomowych, a ona na ostatnim roku chemii.

Miała zakończyć ostatnie dzisiaj ćwiczenia — z polimerów — za jakieś dwadzieścia minut. Pognał z powrotem na campus i czekał na nią w korytarzu pod salą.

Zajęcia skończyły się i Cathy wyszła na zewnątrz, gadając żywo ze swą przyjaciółką Jasmine, która dostrzegła Petera jako pierwsza.

— Hej — powiedziała z uśmiechem, pociągając Cathy za rękaw. — Zobacz, kto tu stoi.

Twój wybrany.

Peter uśmiechnął się przelotnie do Jasmine, lecz w rzeczywistości widział tylko Cathy.

Miała twarz w kształcie serca, długie czarne włosy i ogromne niebieskie oczy.

Jak zwykle zalśniły promiennie na jego widok. Bez względu na to, co widział wcześniej tego dnia, Peter poczuł, że się uśmiecha. Tak działo się za każdym razem. Przepływał między nimi prąd.

Jasmine i inni ich przyjaciele często wygłaszali uwagi na ten temat.

— Zostawiam was, papużki, samych — oznajmiła Jasmine, nie przestając się uśmiechać.

Peter i Cathy powiedzieli jej „do widzenia”, po czym złączyli się w pocałunku. W tej krótkiej chwili Peter poczuł, że wraca mu życie. Chodzili ze sobą już od trzech lat, lecz nadal każdy uścisk wydawał się cudowny.

— Co chcesz zrobić z resztą dnia? — zapytał, kiedy oderwali się od siebie.

— Miałam zamiar zajrzeć na Katedrę Humanistyki, żeby się przekonać, czy będę mogła skorzystać z pieca do wypalania, ale to może zaczekać — odparła figlarnym tonem Cathy. Nad ich głowami panował półmrok, co drugą świetlówkę usunięto bowiem celem obniżenia kosztów, lecz dla Petera uśmiech dziewczyny rozjaśniał cały korytarz. — Masz jakieś pomysły?

— Tak. Chcę, żebyś poszła ze mną do biblioteki.

Znowu ten cudowny uśmiech.

— Żadne z nas nie jest aż tak ciche — powiedziała. — Nawet gdybyśmy zrobili to w jakimś miejscu, które zapewne będzie opustoszałe — może w sekcji literatury kanadyjskiej — podejrzewam, że hałas mógłby przeszkadzać ludziom.

Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Pochylił się, by pocałować ją raz jeszcze.

— Może później — odparł — ale najpierw musisz mi pomóc wyszukać pewne dane.

Proszę cię.

Wzięli się za ręce i ruszyli przed siebie.

— Czego mają dotyczyć?

— Śmierci — odpowiedział.

Cathy wybałuszyła oczy.

— Dlaczego?

— Odrabiałem dzisiaj część praktyki przy aparacie EKG podczas operacji pobrania serca celem przeszczepu.

Jej oczy zatańczyły.

— To brzmi fascynująco.

— Było fascynujące, ale…

— Ale co?

— Ale nie sądzę, by dawca był martwy, gdy zaczęli wyjmować z niego narządy.

— Och, nie mów! — odrzekła Cathy, puszczając jego dłoń na chwilę wystarczająco długą, by klepnąć go lekko w ramię.

— Mówię poważnie. Gdy zaczęła się operacja, wzrosło mu ciśnienie, a akcja serca przyśpieszyła się. To klasyczne objawy stresu albo nawet bólu. Do tego znieczulili ciało.

Zastanów się — znieczulają rzekomo zmarłą osobę.

— Naprawdę?

— Tak. A kiedy chirurg naciął osierdzie, pacjent westchnął.

— Mój Boże! I co zrobił chirurg?

— Kazał wstrzyknąć więcej środków zwiotczających, a potem operował dalej.

Wszyscy sprawiali wrażenie, że to całkowicie normalne i sensowne. Oczywiście gdy operacja dobiegła końca, dawca faktycznie był martwy.

Wyszli z gmachu i ruszyli na północ, w kierunku Bloor Street.

— A czego chcesz się dowiedzieć? — zapytała Cathy.

— W jaki sposób określają, że ktoś jest martwy, nim zaczną wycinać mu narządy.

Przeglądali książki już od jakiejś godziny, gdy Cathy weszła do pomieszczenia, w którym siedział Peter.

— Coś znalazłam — oznajmiła.

Podniósł z oczekiwaniem wzrok.

Cathy przysunęła krzesło i ułożyła sobie ciężkie tomisko na kolanach.

— To książka dotycząca procedury przeszczepiania. Jest tutaj napisane, że problem z przeszczepami polega na tym, iż nigdy nie wyłącza się respiratora. Gdyby to zrobiono, narządy zaczęłyby się rozkładać. Dlatego, mimo że dawców uznano za zmarłych, ich serca nigdy nie przestały bić. Jeśli chodzi o zapis EKG, oficjalnie zmarły dawca jest tak samo żywy, jak ty czyja.

Podekscytowany Peter skinął głową. To właśnie miał nadzieję odnaleźć.

— Jak więc określają, czy dawca zmarł?

— Jednym ze sposobów jest wstrzyknięcie mu lodowatej wody do uszu.

— Żartujesz.

— Nie. Jest tu napisane, że to kompletnie dezorientuje człowieka, nawet pogrążonego w głębokiej śpiączce. Często też powoduje spontaniczne wymioty.

— Czy to jedyny sprawdzian?

— Nie. Pocierają też powierzchnię gałki ocznej, żeby się przekonać, czy dawca spróbuje mrugnąć. Wyciągają też… jak to się nazywa? Przewód do oddychania?

— Rurkę intubacyjną.

— Tak — powiedziała. — Wyciągają ją na chwilę, żeby się przekonać, czy brak tlenu spowoduje, że ciało wznowi samodzielne oddychanie.

— A co z EEG?

— Cóż, to brytyjska książka. Kiedy ją napisano, tamtejsze prawo nie wymagało jego użycia celem stwierdzenia zgonu.

— Niewiarygodne — odparł Peter.

— Ale z pewnością u nas, w Północnej Ameryce, trzeba go używać, prawda?

— Tak sobie wyobrażam. W większości jurysdykcji.

— A ten dawca, którego dzisiaj widziałeś, musiał mieć płaski zapis, nim nakazano usunięcie narządów.

— Zapewne tak — zgodził się Peter. — Ale na kursie EEG profesor opowiadał o ludziach, którzy mieli całkowicie płaski zapis, a potem wystąpiła u nich pewna aktywność mózgu.

Cathy pobladła lekko.

— Ale — powiedziała — nawet jeśli dawca daje oznaki życia w jakimś niewielkim stopniu…

Potrząsnął głową.

— Nie jestem pewien, czy to taki niewielki stopień. Serce bije, do mózgu dociera natleniona krew i występują objawy odczuwania bólu.

— Niemniej jednak — zastanawiała się Cathy — nawet jeśli wszystko to prawda, musi również być prawdą, że mózg, który przez długi okres nie przejawiał żadnej aktywności, z pewnością jest poważnie uszkodzony. Mówisz o roślinie.

— Zapewne — przyznał Peter. — Ale istnieje różnica między pobieraniem narządów od zmarłych, a wyrywaniem ich z ciał żywych, bez względu na to, jak głęboko upośledzeni umysłowo mogą być.

Cathy zadrżała. Wróciła do poszukiwań. Wkrótce odnalazła wydaną przed trzema laty pracę na temat chorych z zatrzymaniem akcji serca napisaną w Szpitalu Henry’ego Forda w Detroit.

U jednej czwartej pacjentów ze stwierdzonym brakiem czynności serca w rzeczywistości występowała ona, co ujawniły wprowadzone do strumienia krwi cewniki. Ze sprawozdania wynikało, że uznano ich za zmarłych przedwcześnie.

Tymczasem Peter wyszukał kilka dotyczących tej samej kwestii artykułów w „London Times” z 1986 roku. Kardiolog David Wainwright Evans wraz z trzema innym starszymi lekarzami odmówił wykonywania przeszczepów uważając, że nie jest jasne, kiedy dawca jest naprawdę zmarły. Dali wyraz swemu zaniepokojeniu w pięciostronicowym liście do Brytyjskiej Konferencji Królewskich Kolegiów Medycznych.

Pokazał te artykuły Cathy.

— Ale konferencja odrzuciła ich obawy jako nieuzasadnione — stwierdziła dziewczyna.

Peter potrząsnął głową.

— Nie zgadzam się.

Spojrzał jej w oczy.

— W jutrzejszym nekrologu Enza Bandella napiszą, że zmarł wskutek obrażeń głowy odniesionych podczas wypadku motocyklowego. To nieprawda. Widziałem, jak umierał.

Byłem na miejscu, gdy to się stało. Zabito go, wyrywając mu serce z klatki piersiowej.

Загрузка...