Operon drugi. Egzogeniczny

Obcy

Rozdział 1

Kajuty dla pasażerów mieściły się na dolnym pokładzie. Dostać się do nich można było jedynie korytarzem centralnym, przechodząc obok mesy.

Tak właśnie szli. Pierwszy Alex, zaciskający pięści do bólu, za nim rozszczebiotane Czygu, na końcu Ka-trzeci, klon człowieka zwanego Daniła Szustow. W mesie panowała cisza; widocznie po drodze do przedziału medycznego Janet zdążyła podzielić się nowinami.

Wąskimi spiralnymi schodami zeszli do małego okrągłego holu, gdzie znajdowało się sześcioro drzwi. Kajuty dla pasażerów były dwuosobowe.

– Dziękujemy, sługo – zaćwierkały Czygu. Alex myślał, że zajmą jedną kajutę, ale Obce rozdzieliły ręce i z tą samą wstrząsającą synchronizacją ruchów weszły do dwóch różnych kajut.

– Ka-trzeci… – powiedział Alex.

– Słucham, kapitanie.

– Czy mógłby mi pan wyjaśnić, czym zajmuje się kompania Niebo i jaki jest cel naszego lotu?

Ka-trzeci nie przejawił najmniejszego zdumienia.

– Kompania Niebo zajmuje się turystyką. Organizuje loty w granicach ludzkich sektorów przestrzeni dla przedstawicieli obcych ras, a także… – tu głos Ka-trzeciego drgnął -…wycieczki ludzi na planety innych cywilizacji.

Nasza praca ma polegać na wożeniu Obcych?

– Tak.

Alex wziął głęboki oddech.

– Wobec tego w skład załogi powinni wchodzić lingwista, egzopsycholog i lekarz specjalizujący się w Obcych…

– Ja łączę te zawody – odpowiedział spokojnie klon. – Kapitanie, proszę mi wyjaśnić sytuację: czy jest pan ksenofobem?

– Nie. – Alex zdecydowanie pokręcił głową. – Mam nawet kilku znajomych Obcych.

– W takim razie o co chodzi? Przy okazji, termin „Obcy” uważany jest za obraźliwy, proszę w przyszłości nazywać naszych sąsiadów galaktycznych osobnikami innej rasy lub też osobnikami nieludzkiego pochodzenia. Dopuszczalna jest również „obca rasa”, ale w żadnym wypadku nie „Obcy”!

Zapewne Alex powinien od razu wyjaśnić mu sytuację i powiedzieć o Janet, pochodzącej z Ebenu i posiadającej specjalizację oprawcy.

Ale efektem byłoby natychmiastowe zwolnienie kobiety.

– Dobrze, będę używał terminu „obca rasa”.

Klon popatrzył na niego pytająco.

– Kapitanie, ten statek został stworzony specjalnie do lotów z obcymi formami życia. Sprawdzał pan kajuty pasażerów?

– Nie. Osobista kontrola nie wchodzi w zakres moich obowiązków.

– Gdyby pan tam zajrzał, nie byłby pan teraz taki zdumiony. W kajutach pasażerskich mogą przebywać dowolne formy życia. Zróżnicowana atmosfera i grawitacja, szeroki zakres temperatury, własne syntezatory pożywienia…

– Przyznaję, to moje niedopatrzenie – skinął głową Alex. – Ale… nigdy nie słyszałem o podobnych statkach wycieczkowych.

– Cóż… – Klon rozłożył ręce. – Jak szybko możemy być gotowi do startu?

– Już jesteśmy gotowi.

– To dobrze. Chcielibyśmy wystartować za półtorej godziny.

Alex skinął głową.

– Trasa?

– Wszystko jest w dokumentach. Szanowne Czygu pragną obejrzeć słynne wodospady Ebenu. Po drodze, jak sądzę, będzie można zrobić jeden czy dwa przystanki. Na przykład na Zodiaku. Widział pan dryf gigantycznych lilii?

– Nie…

– Ja również. – Ka-trzeci się uśmiechnął. – To podobno wspaniały widok. Na Zodiaku właśnie zaczyna się sezon białego słońca, kapitanie… Czy nie sądzi pan, że praca w naszej kompanii daje wam ogromne przywileje? Absolutnie bezpłatnie, mało tego, otrzymując za to pieniądze, zdoła pan odwiedzić najpiękniejsze planety ludzkiego sektora.

– Tak, bez wątpienia… – Alex oblizał wargi, przypominając sobie Generałowa wytyczającego trasę Rtęciowe Dno-Zodiak-Słoninowy Chochołem-Eden. – Czy nie mógłby mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie, panie Ka-trzeci?

– Może pan mi mówić po prostu „Ka”. – Klon wyraźnie nie miał kompleksów z powodu swojego pochodzenia. – Oczywiście, proszę pytać!

– Dlaczego one nie pachną? – Alex skinieniem głowy wskazał zajęte przez Czygu kajuty.

– Czygu to rasa wysokich biotechnologii. Stosują środki blokujące wydzielanie merkaptanu. To dla nich pewien dyskomfort, ale Czygu są gotowe poświęcić się w imię dobrego samopoczucia ludzi.

– Rozumiem. Czy w takim razie mógłby je pan poprosić, żeby nie nazywały nas sługami? W imię dobrego samopoczucia załogi.

– Wszyscy jesteśmy zarówno panami, jak i sługami, tyle że w różnych momentach życia – zauważył melancholijnie Ka-trzeci. – Być może polecę kiedyś na wycieczkę do ich sektora kosmosu i będę nazywać Czygu sługami. Zresztą, spróbuję im wyjaśnić sytuację.

– Będę wdzięczny.

Alex zebrał się w sobie. Już miał powiedzieć…

– Wszystko w porządku? – Ka-trzeci popatrzył na niego uważnie.

– Tak. Oczywiście. Startujemy za pięćdziesiąt sześć minut, dobrze?

Klon zerknął na zegarek.

– Uprzedzę swoich podopiecznych.

Alex wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa o Janet i jej stosunku do Obcych.


* * *

Gdy wszedł do mesy, burzliwa dyskusja gwałtownie ucichła. Nie wyglądało to jednak na pełne szacunku oczekiwanie, raczej na nagłe przerwanie niepochlebnych uwag pod adresem kapitana. Kim siedziała spięta i zła, Morrison stropiony, jakby zmuszano go do bronienia nie swojej pozycji i wygłaszania opinii, w które nie wierzył.

– Proszę o uwagę – powiedział Alex i usiadł. Mieli jeszcze sporo czasu.

– Zamieniamy się w słuch – powiedział Generałow z wyszukaną grzecznością.

No tak… teraz już wiadomo, kto był inicjatorem sporu.

– Przybyli nasi pasażerowie – kontynuował Alex. – Jak już wiecie, są to dwie przedstawicielki przyjaznej nam rasy Czygu i towarzyszący im przewodnik, specjalista do spraw kontaktów z Obcymi, Daniła Ka-trzeci Szustow. Jak sądzę, możemy się do niego zwracać po prostu Ka-trzeci.

– Klon? – zapytał Paul.

– Tak, energetyku. Klon. Liczę na to, że nikt z nas nie jest szowinistą. Czygu to rozumna i pokojowa rasa…

– Diabła tam! Co tu mają do rzeczy Czygu! – Generałow zrzucił maskę grzeczności. – Kapitanie, nie wspominał pan, że w załodze będzie klon!

– Nie jest w załodze – uściślił Alex. – Ka-trzeci to, tak samo jak my, najemny pracownik kompanii Niebo. Jego zadanie polega na towarzyszeniu Czygu, świadczeniu im pewnych usług…

– Seksualnych – prychnął Generałow.

– Nie zagłębiałem się w szczegóły. – Alex nadal mówił tym samym spokojnym tonem, co chyba jedynie drażniło słuchaczy. – Klony mają wszystkie prawa obywatelskie Imperium.

– Czy pan naprawdę nic nie rozumie?! – Pak klasnął w ręce. – Klonowanie doprowadzi do zwyrodnienia ludzkiej rasy! Te cholerne klony są wszędzie! Na estradzie klony, w rządzie klony, a teraz nawet w kosmosie klony!

– Czy uraża to pana osobiście? – zapytał Alex.

Generałow ciężko dyszał, ale odpowiedział już spokojniej:

– Mnie nie. Ja nie mam zamiaru dać się sklonować. Ale to przecież nienaturalne! Potęga ludzkości polega na różnorodności ludzi! Wyjątkowość kodu genetycznego została nam dana przez naturę i dlatego klonowanie jest niemoralne! Zgadza się pan, kapitanie?

– Ogólnie rzecz biorąc, tak.

– A do czego doprowadzi klonowanie? Czy chcemy iść drogą Czygu albo Brownie? Przecież dla Czygu klonowanie to proces naturalny, u Brownie zaś wynika to ze zbyt wysokiej śmiertelności! Jeśli zaczniemy klonować siebie, to przemienimy się w stado potworków, żywych robotów z numerami seryjnymi. Jeden typ: pilot, drugi typ: śmieciarz, trzeci: władca. Będziemy schodzić z taśmociągów!

– Pak, to już przesada. Liczba klonów w ludzkim społeczeństwie nie przekracza pięciu procent. Większość z nich to mieszkańcy niedawno skolonizowanych, peryferyjnych planet, gdzie klonowanie jest koniecznością.

– Cha, cha! – Generałow zaśmiał się niewesoło. – To oficjalne dane. W rzeczywistości klonów jest więcej. A wszyscy klono-entuzjaści, którzy widocznie nie mają nic przeciwko sklonowaniu samych siebie, tylko leją wodę na ich młyn! Kupa ludzi, których uważamy za normalnych, to w rzeczywistości klony, zmieniające swój wygląd zewnętrzny i zajmujące ciepłe posadki. A tam, gdzie przeniknie jeden klon, normalny człowiek nie ma wstępu! Bo tamten ciągnie tylko swoich klonów!

Paul odchrząknął i wtrącił niepewnie:

– Kapitanie, Pak ma pod pewnymi względami rację. Ja też uważam, że uznanie klonów za pełnoprawnych obywateli Imperium to błąd. U nas na uczelni był chłopak, Arystarch Iosilidi, dobry spec… z natury. Zaproponowano mu klonowanie, a on się zgodził. Za czternaście lat na uczelni pojawi się siedem jego klonów, wyobrażacie sobie? On ma bardzo mocne parametry, więc klony na pewno zostaną przyjęte. A to znaczy, że siedmiu zwykłych speców się nie dostanie. Rozumie pan? A jeśli każdy z tych siedmiu też się sklonuje? Za dwadzieścia osiem lat cały wydział energetyków zostanie wypełniony Arystarchami Ka Iosilidi!

– No właśnie! – Generałow szturchnął Paula w bok. – Chłopak rozumie, w czym rzecz. Doświadczył tego na własnej skórze!

– Ależ to głupota! – zerwała się Kim. – Mam dwie przyjaciółki klony! Jedna chce zostać inżynierem elektronikiem, jak jej matryca, a druga wcale nie! Ma być inżynierem konstruktorem w stoczni kosmicznej, budować statki!

– Jeśli specyfikacja dziewczynek nie jest zbyt surowa, to może się udać… – odezwał się Morrison bez większego przekonania i popatrzył z niepokojem na Aleksa. Tak, pora skończyć tę pogawędkę…

Dziękuję wszystkim za interesującą dyskusję. – Alex wstał. – Będziemy ją kontynuować przy najbliższej okazji. A teraz jedna ważna informacja. Wszyscy podpisaliśmy umowę. Wszyscy pracujemy dla kompanii, która nam sporo płaci.

– Obiecuje płacić – wtrącił Generałow. Raczej nie przypuszczał, żeby kompania zdecydowała się na otwarty konflikt ze związkiem zawodowym i oszukała załogę, po prostu chciał mieć ostatnie słowo. Alex już rozumiał, dlaczego ten wybitny nawigator nigdzie nie mógł zagrzać miejsca.

– Startujemy za trzydzieści sześć minut. – Alex patrzył teraz wyłącznie na Generałowa i nawigator niechętnie umilkł. – Proszę, żeby wszyscy za dwadzieścia minut byli na stanowiskach.

– Trasa? – wycedził przez zęby nawigator.

– Nie powinna ci sprawić trudności. Lecimy do Zodiaku, a potem na Eden. Szanowne Czygu chcą obejrzeć najpiękniejsze ludzkie planety.

Generałow sposępniał. Kim wyraźnie pobladła.

– Jakieś szczególne wymagania co do lotu? – zainteresował się Morrison. – Stopień grawitacji, dopuszczalne momenty inercji, rytm skoków?

– Żadnych. Czygu dobrze znoszą ludzkie środowisko. Są jeszcze jakieś pytania?

Pytań nie było.

– Wszyscy jesteście wolni.

Pierwszy wyszedł Generałow, mamrocząc coś pod nosem, potem Paul, wyraźnie speszony konfliktem i swoim w nim uczestnictwem. Morrison zerknął na Kim, ale mała nie ruszyła się z miejsca.

– Pójdę przetestować statek – powiedział drugi pilot i wyszedł.

– Co się stało, Kim? – Alex podszedł do dziewczyny.

– Ty…

– Kim, przepraszam. Wszystko ci wyjaśnię…

– Nie chcę lecieć na Eden! – krzyknęła Kim. O rozmowie Aleksa i Hanga chyba już nie pamiętała.

– Kim, tak trzeba. Jesteś specem. Jesteś członkiem załogi statku i masz obowiązek wypełnić kontrakt.

– – Alex, czy ty nie rozumiesz? Nie mogę się pokazać na Edenie! Nie wolno mi! – W oczach dziewczynki błysnęły łzy. Alex ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu.

– Kim, lecimy teraz na Zodiak, to wspaniała planeta. Najpiękniejsza planeta ludzkiego sektora… Chociaż twoi rodacy są innego zdania. Czy masz coś przeciwko Zodiakowi?

– Nie… – Kim pochyliła się i przytuliła do piersi Aleksa. Mała, przestraszona dziewczynka… To, że mogła wybić całą załogę, nie miało w tej chwili znaczenia. – Alex, przyjacielu, ja nie chcę lecieć na Eden!

– Kim, w tej chwili mam już dwa problemy. Janet, która nienawidzi Obcych, i Generałowa, który, jak się okazuje, nienawidzi klonów. Jeśli teraz pojawi się trzeci problem… – nie dokończył.

Dziewczynka milczała, przytulona do niego, kryjąc mokrą od łez twarz.

– Kim, lecimy na Zodiak. Słyszysz? Będziemy mieli czas wszystko omówić. Znajdziemy jakieś wyjście. Na przykład zostaniesz na Zodiaku. Weźmiesz urlop… albo zwolnienie z powodu choroby.

– Specbojownicy nie chorują – burknęła Kim. – No, prawie.

– Poprosimy Janet… Ona przecież zrozumie twoją sytuacją.

– Pewnie tak… – Dziewczyna trochę się uspokoiła. – Ale na Eden nie wrócę! Wolę od razu skoczyć w próżnię!

– Kim, razem coś wymyślimy. A na razie podtrzymaj mnie, dobrze? Potrzebuję twojej pomocy, przyjaciółko specu.

Gdy Kim podniosła głowę, w oczach miała triumf.

– A powiesz znowu Hangowi, że może się do mnie zalecać?

– Przecież wiedziałem, że go odrzucisz. – Alex prawie nie kłamał.

– Uważaj, bo jeszcze się zgodzę. Przystojny facet… – wymruczała Kim.

Alex zaśmiał się z przymusem.

– Naprawdę? A ja myślałem, że bardziej spodoba ci się nasz energetyk.

Kim prychnęła.

– Prosiaczek z różowymi policzkami. Smarkacz. No dobrze, nie jest brzydki, ale straszny z niego dzieciak. Już Generałow jest bardziej interesujący, ale ja go nie zainteresuję… Dobrze, pójdę do kajuty. Porozrzucałam swoje rzeczy, a pewnie trzeba by wszystko zamocować.

– Należałoby. Na wszelki wypadek.

– Ale na Eden nie polecę – powiedziała dobitnie, wychodząc.

Alex usiadł. Miał ochotę się napić, ale za dwadzieścia siedem minut będzie prowadził statek. Zresztą stół już był posprzątany.

Nigdy nie myślał, że praca kapitana polega na takich właśnie rozmowach. Co to za głupia tradycja, żeby piloci byli kapitanami?

Tutaj potrzebny jest psycholog. A może to tylko on ma takiego pecha i dziwaczną załogę, a na innych statkach takie problemy się nie pojawiają?

Alex podwinął rękaw i spojrzał na Biesa.

Diablik trzymał się za głowę i krzywił, jakby mu łeb pękał.

Alex zrozumiał, że dręczy się nie tyle niedawną rozmową, co koniecznością porozmawiania z Janet. Z kobietą, która prawie została jego przyjacielem, a teraz wpadła w najstraszniejszą dla każdego speca pułapkę: konflikt pomiędzy obowiązkiem a umieszczonym w podświadomości programem zachowania.

– Nie ma czasu – westchnął Alex i poszedł do przedziału medycznego.

Drzwi nie były zamknięte. Janet siedziała w fotelu medyka i obejmowała głowę rękami tak samo jak tatuaż na ręce Aleksa. Gdy pilot wszedł, Murzynka popatrzyła na niego i półgłosem powiedziała:

– Przedział medyczny gotowy do startu i przyjęcia pasażerów.

Alex usiadł przed nią na podłodze. Wyciągnął rękę i pokazał palcem Biesa – nie opuścił rękawa.

– Widzisz?

Janet skinęła głową.

– Wiesz, co to takiego?

– Skaner emocjonalny… widziałam już takie – powiedziała słabym głosem Janet. Miała strapioną minę. – Co z panem, kapitanie?

– Ty masz problem, bo nienawidzisz Obcych. Generałow ma problem, bo nienawidzi klonów. Kim ma problem, bo mamy lecieć na Eden, a ona nie chce. A ja jestem kapitanem i wszystkie wasze problemy są moimi problemami.

Janet zmęczonym ruchem potarła czoło.

– Kapitanie… Alex, proszę się o mnie nie bać. Jakoś wytrzymam.

– Jesteś pewna?

– Tak. Nienawidzę tych stworów, zwłaszcza Czygu. Byli naszym pierwszym celem, rozumiesz? Ale wytrwam. Nawet jeśli trzeba będzie obsługiwać ich przy stole.

Alex spojrzał badawczo na kobietę.

– Wszystko w porządku – powiedziała, teraz już twardszym tonem. – Byłam zszokowana, fakt. Jestem przecież żołnierzem Ebenu. Ale żołnierz nie musi rzucać się od razu na wroga. Potrafię się kontrolować, może się pan nie obawiać.

– W takim razie zostają mi już tylko dwa problemy – westchnął Alex. – Kim i Generałow.

– Z dziewczyną spróbuję sama pogadać. Zdaje się, że ona mnie słucha.

– Dziękuję. – Alex dotknął jej ręki. – Przyjaciółko specu, dziękuję ci za opanowanie i zrozumienie. Za czternaście i pół minuty startujemy, muszę iść.

– Mam zająć stanowisko bojowe?

– Jak chcesz, Janet. Przestrzeń wokół Rtęciowego Dna jest dobrze patrolowana, nie ma bezpośredniego zagrożenia.

– Chciałabym być na posterunku.

– Dobrze. Miło mi cię będzie ujrzeć, Janet.

Alex uśmiechnął się do kobiety i wyszedł z przedziału. Zdaje się, że miał o jeden problem mniej.

Albo i nie.

Janet mówiła z przekonaniem, ale czy naprawdę zdoła się kontrolować?

Nie miał innego wyjścia – musiał jej zaufać.


* * *

– Przyjmij mnie…

Teraz był statkiem.

Gdzieś zniknęło wszystko, co niedawno niepokoiło Aleksa. Problemy Kim, Janet, Paka… Wszystko to było nic nieznaczącym drobiazgiem w porównaniu z ciepłą, czułą falą.

Może właśnie tak wygląda miłość?

Szkoda, że nie ma możliwości porównania…

Jego załoga – kolorowe plamy w ciemności. Jego statek – potężny organizm. Świadomość statku – coś, co chociaż istniało oddzielnie, było bliższe i ważniejsze niż własne myśli.

Czy mógłby być szczęśliwy, gdyby nigdy tego nie czuł? Na pewno – przecież był szczęśliwy w roli zwykłego pilota. A gdyby rodzice wybrali mu inną specjalizację, byłby szczęśliwy, pracując w fabryce, prezentując ubrania na podium albo zbierając jadalne wodorosty w oceanie. Byłby bezbrzeżnie szczęśliwy, albowiem szczęście to nieodzowny atrybut speca.

Jak to jednak dobrze, że szczęściem dla niego stały się gwiazdy, lot, mechanizmy i bionika, połączone w drogą zabawkę nazwaną statkiem kosmicznym!

– Pasażerowie są proszeni o przygotowanie się do startu. Za siedem minut odrywamy się od powierzchni planety.

Alex nigdy dotąd nie był kapitanem na statku pasażerskim, lecz odpowiednie zdania same wypływały z pamięci.

– Czas wyjścia na orbitą: dwanaście minut i trzydzieści dwie sekundy. Lot do tunelu zajmie czterdzieści cztery minuty. Dokonamy skoku do Gammy Draconis, węzła transportowego trzeciego sektora. Dalsza trasa to Nowa Ukraina, Heraldyka, Zodiak. Na życzenie pasażerów możliwe są przystanki. Przybliżony czas lotu dwadzieścia dziewięć godzin trzynaście minut. Załoga życzy wszystkim przyjemnego lotu.

Odczekał dziesięć minut, dając pasażerom szansę na zadanie ewentualnych pytań lub wydanie dyspozycji, a potem przerwał łączność.

Koniec. Trasa została zaakceptowana, a teraz pełnia władzy na statku należy do niego.

Generałow już wyłożył trasę do wglądu. Tę samą, którą testował rano. Piękna trasa.

Alex sięgnął przez wieczną noc przestrzeni wirtualnej, dotknął Generałowa, by zwrócić na siebie uwagę i zażądał:

– Opcja prywatna.

Po chwili jego świadomość uległa rozdwojeniu. Nadal stanowił trzon statku, szykującego się do startu. Obserwował ostatnie testy kontrolne, nabierające prędkości reaktory, a jednocześnie stał twarzą w twarz z Generałowem. Wokół nich nie było nic prócz ciemności, rozmowę prowadzili w cztery oczy i nikt z załogi o tym nie wiedział.

– Nawigatorze, mam do pana poważne pytanie.

– Słucham, kapitanie. – Wirtualny obraz Paka skinął głową.

– Niech pan zostawi oficjalny ton. Poproszę o szczerą rozmowę.

Generałow odwrócił wzrok, zawahał się i odpowiedział:

– Jest mi przykro i przepraszam za mój wybuch. Ale ja… naprawdę nie lubię klonów.

– Każdy kogoś nie lubi, Pak. Jedni nie cierpią naturali, inni Obcych. Chciałem porozmawiać o czymś innym.

– Rozumiem. – Pak kiwnął głową. – O trasie?

– Tak. Wierzę w zbiegi okoliczności, ale wszystko ma swoje granice. Wytyczał pan tę trasę dziś rano.

– Trenowałem.

– I przypadek sprawił, że wybrał pan właśnie taką trasę? Rtęciowe Dno-Zodiak-Eden?

– Tak!

– Pak, to nieprawdopodobne.

– Co chce pan przez to powiedzieć, Alex? – Generałow nie miał zamiaru rezygnować z przywilejów nieoficjalnej rozmowy. – Sądzi pan, że znałem trasę wcześniej niż pan?

– Właśnie.

Nawigator roześmiał się.

– Przecenia mnie pan. Naprawdę trenowałem. Cała załoga trenowała, ja również. Może mi pan nie wierzyć, może mnie pan podejrzewać, o co chce, ale wybrałem tę trasę absolutnie przypadkowo!

– Pak, to się nie zdarza. A jeśli mówi pan szczerze, to powinien pan zrozumieć moje wątpliwości.

Generałow zamyślił się.

– Rozumiem, kapitanie. Ale sam byłem bezgranicznie zdumiony. Wytyczałem trasę… zaraz spróbuję sobie przypomnieć… Eden wybrałem z powodu naszej ślicznej pani ochroniarz.

– Załóżmy. Ale wykorzystanie Zodiaku jako punktu przejściowego nie jest niczym usprawiedliwione.

Na chwilę obraz Generałowa stracił ostrość – widocznie nawigator przeliczał warianty. Alex niemal fizycznie poczuł ciężar, jakim obarczono komputer statku.

– Zgadza się – przyznał niechętnie Generałow. – Rtęciowe Dno-Zodiak-Eden to dobra trasa, ale jest jeszcze pięć alternatywnych. Żadna z nich nie ma wyraźnej przewagi nad inną. Mogę tylko powtórzyć: trasę wybrałem przypadkiem.

– Pak, zanim pan poszedł do swojego przedziału, czy nikt nie wspominał przy panu o Zodiaku?

Chwila zastanowienia.

– Nie.

Minuta do startu…

Alex skinął głową z nieprzyjemnym wrażeniem, że coś mu się wymyka.

– Dobrze, Pak. Przystępujemy do pracy.

Przerwał opcję prywatną i skoncentrował się na statku. Dyspozytornia wydała już ostatnie wskazówki co do korytarza startowego, reaktor płynnie nabierał mocy, wydzielając dokładnie taką ilość energii, jaką mógł zgromadzić i przetworzyć statek. Praca Luriego polegała nie tylko na tym, żeby dać energię, ale też żeby nie dać jej zbyt dużo…

– Załoga, odliczanie.

Morrison już wytyczył tor lotu i teraz zamarł w oczekiwaniu. Alex rozumiał jego nadzieje… doskonale rozumiał. Ale nie mógł oddać drugiemu pilotowi swojego pierwszego lotu.

– Dziesięć.

Pochylił się do zielonej spirali i szepnął:

– Wybacz…

Spirala odsunęła się, zwalniając Aleksowi dostęp do sterowania.

– Dziewięć.

Otworzyły się przepony dysz plazmowych.

– Osiem.

Odsunęła się krata silnika grawitacyjnego. Oczywiście, nikt nie miał zamiaru startować z planety na promieniu grawitacyjnym, niszcząc stare pole startowe. Ale gdyby plazmowe silniki nie zadziałały (rzecz nie do pomyślenia), statek musiał mieć wyjście awaryjne.

– Siedem.

Alex obiegł świadomością całą załogę. Lekkie, krzepiące muśnięcia.

– Sześć.

Gluonowy reaktor zapulsował, ostro wzrósł dopływ energii. Paul doskonale wyczuł odpowiedni moment

– Pięć.

Alex włączył silniki.

Statek stanął na rufie, jeszcze nie odrywając się od powierzchni pola, ale już oparty tylko na rufowych oporach. Kompensatory zadziałały bez zarzutu, wektor grawitacji wewnątrz statku nie zmienił się.

– Cztery.

Wokół statku zatańczył ognisty szkwał.

– Trzy.

Statek drgnął i oderwał się od powierzchni. Już stali „na słupie” – postronny obserwator uznałby, że nadal są przykuci do planety, choć w rzeczywistości było inaczej.

– Jeden.

Energia chlusnęła w silniki, wprowadzając je w tryb forsażu.

– Zero. Oderwanie.

Lecieli. Statek wzbił się w niebo, nieskrępowany ani grawitacją, ani rozkazami dyspozytorni, ani prawami Rtęciowego Dna. Gdzieś w dole została brudna, cuchnąca stolica, szanowny prezydent Son Li, czarne od smogu niebo, spece i naturale, astronauci i planetnicy, ludzie i Obcy.

Pozostał tylko statek, siedmiu ludzi, dwie Obce i niewidoczna trasa, wytyczona wśród gwiazd.

Chmury musnęły korpus statku, rozstępując się. Miasto rozpływało się w dole niczym połyskujący kleks, z dali i w ciemności nawet dość sympatyczny… Na wysokości pięciu tysięcy metrów Alex przełączył się na silnik grawitacyjny i statkiem leciutko zakołysało. Do licha, nie udało się czyste przejście.

– Dobre przejście, kapitanie – powiedział Morrison. Niby chciał go uspokoić – lekkie pchnięcie przy zmianie silników było niemal nie do uniknięcia – a jednocześnie dawał do zrozumienia: „Zauważyłem”.

Alex uśmiechnął się, dodając ciągu. Popatrzył na lądującą w przeciwległym korytarzu wydrę. Pole silnika grawitacyjnego ścieliło się wąskim stożkiem za statkiem, komputer wytyczył jego granice alarmująco niebieskim kolorem. W gruncie rzeczy nic strasznego nie groziło statkowi, któryby trafił w ten stożek, najwyżej niewielkie uszkodzenie korpusu, które naprawiono by do rana, a kodeks pilotów pozwoliłby uniknąć oficjalnych problemów i zarzutów. Zresztą oni szli swoim korytarzem, to raczej, pilot tankowca się pomylił. Ale dopuszczenie do czegoś takiego uważano za rzecz bardzo w złym guście.

– Drugi pilocie, wydra wchodzi nam w ogon, niech pan przypilnuje.

Hang wymamrotał coś, łącząc się z niezgułami pilotującymi tankowiec. Alex nie zwracał na niego uwagi, skupiony na sterowaniu.

Po ciężkich wielotonowych statkach, jakie pilotował przez ostatnie lata, „Lustro” wydawało się Aleksowi prawie nieważkie. Przypomniał sobie jakąś starą książkę opisującą zachwyt chłopca, który zrzucił ciężkie zimowe bury i włożył letnie pantofle.

Teraz czuł coś podobnego. Lekkość. Wszechświat stał się jego domem, w dodatku domem lubianym i przytulnym, gdzie wszystko miał na wyciągnięcie ręki, gdzie znał każdy kąt. I nawet reakcje statku na jego rozkazy były nie tylko precyzyjnym wykonaniem zadań, lecz zachwyconym przedłużeniem jego myśli. Nie sługa, lecz przyjaciel; nie maszyna, ale ukochana.

Coś podobnego czuł… dawno temu, jeszcze przed metamorfozą. Był wtedy prawie zwykłym chłopcem, wychodził z przyjaciółmi z domu na kilka godzin, a czasem nawet na kilka dni. Szli w nieprzebyte lasy północy, niekiedy dochodząc aż do Morza Bałtyckiego, gdzie można było leżeć na wyniosłych skałach i spoglądać z góry, przez przezroczystą wodą, na ruiny starożytnych miast, które nie przetrwały pierwszego sztormu ekologicznego. Było ich pięcioro. On sam, prócz tego smagły i rudowłosy Dawid (wyjechał jako przesiedleniec do Nowej Jerozolimy w wieku czternastu lat, od razu po metamorfozie, bardzo potrzebowano tam specbudowniczych), Fam Ho… Biedny Fam, był specbojownikiem i zginął, gdy miał piętnaście lat, ledwie zdążył opuścić mury uczelni… Uczestniczył w misji pokojowej w wolnych miastach marsjańskich i zestrzelono go na pustyni, z dala od wież terraformatorów. Szedł na piechotę całą dobę i umarł z powodu odwodnienia i wyziębienia. Żeńka, jedyny natural w ich grupie, obiekt okrutnych dziecięcych drwin i nieporadnej litości… Chciał zostać psychologiem, może nawet nim został, kto wie… I jeszcze Nastia, jego wierna przyjaciółka, jego pierwsza kochanka, najlepszy towarzysz… Teraz jest speclekarzem, i to sławnym, odnoszącym sukcesy. Wtedy istniała jakby w dwóch postaciach – z nimi zwariowana kumpelka, z którą można podzielić się problemami i powierzyć każdą tajemnicę, a w domu przykładna, dobrze wychowana panienka…

W ich grupie Alex był przywódcą – nikt go nie mianował, nikt nie zatwierdzał, nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że jest liderem tej małej grupy. Gdyby ktoś powiedział, że Alex im przewodzi, zostałby wyśmiany, ale tak właśnie było. Pomysły Aleksa stawały się ich wspólnymi planami, jego psoty – kolektywnym przestępstwem, jego dobry nastrój – wspólną radością. Tak było aż do metamorfozy. Nawet Nastka, która już przeszła metamorfozę – u dziewczyn ten proces następuje trochę wcześniej – i już odsuwała się od ich towarzystwa, nadal podążała za nim. Kiedy to się zmieniło? Chyba po jego metamorfozie. Nie, nie wyjechał, jeszcze pół roku spędził w domu, czekając na kolejny nabór do szkoły pilotów. Nadal tak samo się wygłupiali, budząc grozę wśród mieszkańców cichego miasteczka Izborsk… Lecz Alex nie był już liderem. A nowy przywódca się nie pojawił.

Może zdarzyło się tak dlatego, że specpilot nie powinien przejawiać nadmiernej inicjatywy?

I wróciło teraz, bo kapitan statku musi decydować za wszystkich?

Znowu czuł to połączenie z tymi, którzy byli obok. Tę jedność umacniały nie wydawane rozkazy, nie linijki ustawy czy kontraktu, nie stanowisko czy sympatia, lecz coś nieuchwytnego. Coś, co prowadziło za nim i mądralę Dawida (szałas, który zbudował, mając siedem lat, służył im przez siedem kolejnych), i zabijakę Fama (zawsze starannie mierzącego swoją siłę, jak powinien to robić spec), i zakompleksionego Żeńkę (Alex miał nadzieję, że chłopak spełnił swoje marzenia), i złośliwą Nastię… Nastieńkę, Nastkę…

A teraz naprawdę miał wspaniałą załogę, mimo wszystkich dziwactw i problemów. Nawigator nieprzerwanie pokazywał mu alternatywne trasy, drugi pilot kontrolował stan statku, energetyk dawał dokładnie taką ilość energii, jaka była niezbędna w danej chwili. A stanowiska bojowe, chociaż orbity wokół Rtęciowego Dna uważane były za absolutnie bezpieczne, przeszukiwały przestrzeń, wypatrując celu.

Wyszli na orbitę i niemal od razu zaczęli podejście do wlotu kanału. Alex przekazał pilotowanie Morrisonowi i wywołał schemat.

Kanał nie był po prostu stary – był niewiarygodnie starożytny. 4Teraz, łącząc się w jedno z blokami pamięci komputera, Alex miał dostęp do całej jego historii. Kanał rzeczywiście wytyczono ze stacji na Księżycu, podczas drugiej fali kolonizacji. Teraz na miejscu stacji jest muzeum, większość skolonizowanych wówczas planet została albo opuszczona, albo skazana na wegetację. Rtęciowe Dno i tak miało dużo szczęścia.

Alex kilkakrotnie przeprowadził symulację wejścia do kanału w czasie przyspieszonym. Istniało sześć trajektorii, które pasowały do wyznaczonego im odcinka czasu i wyprowadzały „Lustro” do Gammy Draconis, a potem do Zodiaku. Alex wybrał tę, która dawała niewielką rezerwę czasową i przyjrzał się jej dokładnie.

Wszystko w porządku. Wchodzili do kanału krótko po dwóch ciężkich frachtowcach. Zaraz za nimi powinien wejść rtęciowy tankowiec – niezbyt duża łajba, ale wyładowana po dach i z potworną inercją. Zresztą piloci takich tankowców chodzą tym kanałem tak często, że znają przestrzeń lepiej niż własny dom.

Alex usunął wirtualny schemat i delikatnie odsunął Morrisona od sterowania. Podchodzili do gardzieli kanału, za trzy minuty miała nastąpić ich kolej na skok.

Wlot kanału migotał wśród gwiazd niczym kawałek cienkiej tkaniny, podświetlony w ciemności promieniem reflektora. Wejście miało kształt nieregularnego równoległoboku, ale wyginało się co chwila, zmieniając rozmiar i kąty. Zresztą z punktu widzenia geometrii sześciowymiarowej było to idealne koło.

– „Lustro”, zezwalam na wejście do strefy oczekiwania kanału.

To jedna ze stacji ochronnych. Stacjonarny kanał to rzecz bardzo stabilna, ale gdyby komuś bardzo zależało, mógłby go zniszczyć. Dlatego wejście otaczało dwanaście stacji bojowych, głównie prawdziwych, zbudowanych w stoczniach, oraz kilka starych, przebudowanych ze statków bojowych. Nie wynikało to jednak ze skąpstwa prezydenta Rtęciowego Dna, po prostu żadna najnowocześniejsza stacja nie była potężniejsza od staroświeckiego liniowca, nawet takiego, któremu usunięto główny celownik i zdemontowano działka planetarne.

– Zrozumiałem was, ustawiam się w kolejce. – Alex znowu wywołał wirtualny schemat. Do kanału podchodziły dwa towarowe nalimy. Pierwszy właśnie skoczył; jego zaokrąglony dziób dotknął migoczącej w pustce zasłony, statek zadrżał leciutko i znikł. Dokładnie osiem sekund później podszedł drugi. Frachtowcami nie sterowali raczej piloci najwyższej klasy, ale działali zgodnie. Alex obrzucił spojrzeniem swoją załogę: wszyscy na miejscach, wszyscy pracują, sytuacja pod kontrolą…

– Zaczynamy skok.

Jakby na potwierdzenie jego słów, jedna z baz oznajmiła:

– „Lustro”, zezwalamy na wejście do kanału.

Alex poprowadził statek powoli – szybkie wejście w kanał doprowadziłoby albo do wyjścia w niewiadomym punkcie sieci transportowej, albo do zniszczenia statku. Szedł trajektorią, która miała doprowadzić statek do Zodiaku.

Kanały hiperprzestrzenne to niesamowita sprawa. Właściwie istnieje tylko jeden kanał w całym wszechświecie – kosmos nie jest w stanie pomieścić więcej. Ale to wiedza dla tych, którzy operują geometrią sześciowymiarową, a więc dla garstki naukowców. Dla potrzeb pilotażu wystarczy wiedzieć, że każdy kanał, zależnie od trajektorii wejścia i fazy pulsacji, wyprowadza statek do tego czy innego wyjścia. Wyjść nie może być więcej niż trzydzieści sześć – dlaczego? Tego nikt nie wie. Kanały przebija się na chybił trafił, chociaż z prawdopodobieństwem ponad sześćdziesięciu sześciu procent zbliżają się do anomalii grawitacyjnych. Na przykład do gwiazd. Poza tym kanały muszą być oddzielone od siebie odległością co najmniej jednego roku świetlnego, chociaż ten fakt nie został jeszcze ostatecznie udowodniony. W dodatku nikt nie wie, gdzie wyjdzie nowy, świeżo przebity hiperkanał. Można przewidzieć jedynie odległość, a i to w przybliżeniu.

Cała historia ludzkiej kolonizacji galaktyki to łańcuch przypadków. Pierwszą kolonią Ziemi był Olimp, zimna i nieprzyjazna planeta, w połowie XXI wieku uważana niemal za raj. Potem stacje kanałowe zaczęły działać pełną parą, dziurawiąc strukturę wszechświata. Odkryto nowe planety, lecz element przypadkowości pozostał. Rajski Eben, bogatą planetę rozkwitającą pod niebieskim słońcem Spicy, skolonizowano dawno temu, mimo ogromnej odległości od Ziemi. Do Alfy Centauri zaś, odwiecznego kandydata na pierwszy przelot międzygwiezdny, ludzie dotarli zaledwie piętnaście lat temu. Ale nie znaleziono tam żadnych perspektywicznych planet.

Rzecz jasna większość statków jest zaopatrzona we własny hipersilnik, pozwalający pokonać kilka lat świetlnych, ale ta możliwość nie ma większego znaczenia komercyjnego. Im większa masa statku, tym więcej energii pożera bezpośrednie hiperprzejście. Wielkość „Lustra” jest właściwie górną granicą dla statku z własnym hipersilnikiem. Kurierskie statki, jachty spacerowe, skauty badawcze – oto cała nisza ekologiczna.

Myśli Aleksa mknęły z nieprawdopodobną szybkością, możliwą jedynie w czasie podłączenia do komputera. Alex prowadził statek wzdłuż widzialnej jedynie dla pilotów osi, odruchowo rejestrując, co dzieje się wokół i rozmyślając o przejściach kanałowych. Kanał Rtęciowego Dna był dość nieprzyjemny. Zaledwie pięć trajektorii wejścia pozwalało na wyjście przy innych planetach Imperium ludzi, cała reszta prowadziła do porzuconych wyjść, kończących się albo w pustych przestrzeniach międzygwiezdnych, albo obok gwiazd nieposiadających planet, albo w pobliżu gwiazd, których planety nie nadawały się do życia…

Albo w pobliżu gwiazd, których planety należały do innych ras.

W większości przypadków przebicie kanału do gwiazdy oznacza „oznakowanie” jej. Ale są dwie rasy, które w ogóle nie korzystają z kanałów, wybierając inne sposoby komunikacji międzygwiezdnej. Niekiedy planetę uznawano za tak kuszącą, że Obcy kolonizowali ją, nie korzystając z hiperkanałów. I tak na przykład jedno z wyjść kanału Rtęciowego Dna prowadzi do planety zasiedlonej przez Halflingów, dziwnej rasy, niemal humanoidalnej, jak

Czygu, a jednocześnie znajdującej się w stanie wiecznej wojny z Gromadą…

– Morrison! – Alex nie potrafiłby powiedzieć, co wzbudziło jego czujność. Wszystko mieściło się w granicach normy… na razie. Ale… – Dokąd się pcha ten tankowiec?

Prawdą powiedziawszy, tankowiec jeszcze się nie pchał. Tankowiec nabierał prędkości i wytyczał trajektorię, mrugając dyszami silników orientacji.

Ale sugerowana trajektoria tankowca dokładnie przecinał trajektorię „Lustra”.

– Do pilota tankowca RT-28, do pilota tankowca RT-28! – Morrison też zauważył, co się dzieje. – Wasz kurs może doprowadzić do zagrożenia!

Żadnej odpowiedzi.

Na razie nie było powodu do paniki… lecz Alex mimo wszystko wywołał przed sobą mapę: prędkość, kierunek, masy obu statków.

I wkurzył się.

Jeśli temu idiocie wpadnie do głowy, żeby włączyć silniki i wycisnąć z nich maksymalną moc, zderzenie jest nieuniknione. Do katastrofy nie dojdzie, pola siłowe i grawikompensatory wytłumią uderzenie. Ale „Lustro” wejdzie w kanał pod innym kątem i…

Pajęczyna trajektorii zapłonęła i znikła. Pozostała tylko jedna. Ta, która wprowadzała „Lustro” do przestrzeni Halflingów.

W hiperkanale nie da się manewrować. Wszedłeś, to sobie radź…

Trafią prosto do małego, wojowniczego narodu, który będzie nadzwyczaj rad, stwierdzając na swoim terytorium parkę Czygu.

Ale ludzi wypuszczą…

Rezerwa prędkości jeszcze była i Alex wykorzystał ją do końca. Tankowiec jakby zamarł… No tak, po co miałby taranować jacht?

A potem zadziałał silnik grawitacyjny tankowca. Przestrzeń zawyła od napięcia, gdy potężny impuls pociągnął cylindryczne cielsko na przecięcie trasy „Lustra” – dokładnie w ten jeden jedyny punkt, która prowadził do zderzenia i wyrzucał jacht w przestrzeń Halflingów.

– Kretyni! – ryknął Morrison. Już zrozumiał, że zderzenie jest nieuniknione, ale chyba jeszcze nie docenił w pełnej mierze jego konsekwencji.

Wtedy tankowiec niespodziewanie przemówił:

– Do pilota jachtu „Lustro”, mamy sytuację awaryjną, samowolne działanie silnika. Wszystkie systemy są zablokowane, manewrowanie na razie niemożliwe. Proszę zwolnić kurs.

– Nie możemy. – Głos Morrisona tchnął lodowatym spokojem. – Nasza rezerwa prędkości wejścia została wyczerpana, statek rozpadnie się przy wejściu do kanału.

– Wzmocnijcie osłonę – poradził niewidoczny pilot tankowca. – To nasza wina, wypłacimy rekompensatę.

Dużo im da ta rekompensata… Być może pilot naprawdę uważał, że wszystko ograniczy się do incydentu transportowego, smutnego, ale nie tragicznego.

A może kłamał z zimną krwią.

Co prawda w tym celu należałoby założyć, że wie o pasażerach „Lustra” i ma niewiarygodny talent do obliczeń przestrzennych.

– Pokład „Lustra”, do stacji osłonowych kanału. – Własny głos wydał się Aleksowi obcy. – Zwracam się o pomoc.

Do zderzenia pozostało dwadzieścia cztery sekundy. Czas subiektywny w przestrzeni wirtualnej płynie znacznie wolniej, ale nie ma to nic wspólnego z prawami fizyki. Tankowiec nie mógł już zahamować, a „Lustro” nie miało możliwości manewru.

– Stacja kanału do pokładu „Lustra”. Sytuacja jest pod kontrolą. Jakiego rodzaju pomocy potrzebujecie?

Alex jeszcze raz popatrzył na obcy statek. Załoga – maksymalnie trzech ludzi. A najprawdopodobniej tylko pilot i nawigator…

– Anihilujcie tankowiec RT-28.

Pilot tankowca wrzasnął coś niezrozumiale. Stacje – a raczej ich oficer dyżurny – przez chwilę milczały.

Kosmos rządzi się własnymi, okrutnymi prawami. Statek, który stworzył zagrożenie, może zostać zniszczony. Szczególnie jeśli to frachtowiec, zaś w niebezpieczeństwie znalazł się statek pasażerski.

– Do pokładu „Lustra”: zwariowaliście?! – Oficer porzucił oficjalny ton. – Sytuacja nie jest krytyczna, wasza osłona wytrzyma!

– Do stacji, żądam ochrony. W efekcie zderzenia wchodzimy w kanał pod innym kątem.

– Odmowa ochrony, wasz kurs nie stwarza śmiertelnego zagrożenia.

No tak. Na stacjach obronnych siedzą spece nie gorsi od Aleksa, też widzą wszystkie warianty.

– Działania zalecane – dodał oficer i przed Aleksem rozwinął się wachlarz tras. – Zmniejszyć prędkość o osiem procent, podnieść pole osłonowe do maksimum, przygotować się do awaryjnego przejścia do Gatene-4…

– Nie możemy wejść w przestrzeń Halflingów! – wrzasnął Alex. – Zlikwidujcie tankowiec!

– Imperium znajduje się w przyjacielskich stosunkach z Halflingami – uciął oficer.

A na drugim kanale pilot tankowca, który odzyskał już zdolność mowy, obrzucił Aleksa wymyślnymi wyzwiskami. No cóż, jeśli to rzeczywiście nie jego wina, żądanie Aleksa mógł uważać za nieusprawiedliwione okrucieństwo.

– Alex…

Czerwony kłębek płomienia. Janet. Jego zaciśnięta pięść…

– Proszę o pozwolenie na działanie.

Ona wie, że już nie zdąża nic wyjaśnić oficerowi dyżurnemu. Lepiej niż jakikolwiek spasiony oficer dyżurny zna subtelności wzajemnych stosunków Obcych.

I nawet jeśli nie czuje cienia sympatii do Czygu, nie ma zamiaru sprawiać radości Halflingom. Tylko co można zrobić? Przecież zniszczenie tankowca jest dla niej niewyobrażalne – tam są ludzie!

– Zezwalam – rzekł Alex.

W tej samej chwili moc reaktora skoczyła w górę – albo Paul zrozumiał, czego od niego wymagają, albo Janet się z nim skontaktowała.

– Do stacji ochronnych, rozwiązujemy problem we własnym zakresie…

Alex nie zdążył dokończyć, gdy ze stanowiska bojowego w nieszczęsny tankowiec uderzył promień.

Nie tak jednak potężny, żeby zniszczyć lecący tankowiec. Janet celowała w ładownię.

Przez prawie trzy sekundy nic się nie działo, a potem odpadł stopiony kawałek korpusu.

I z wnętrza tankowca wytrysnęła potężna struga wrzącej rtęci.

To był wspaniały widok. Przedziurawiony i lekko podgrzany statek ciągle leciał, żeby przeciąć drogę „Lustru”, ale struga rtęci hamowała go, a masa tankowca spadała z każdą chwilą. Wydawało się, że tankowiec przemienił się w kometę z ognistym ogonem wrzącej rtęci.

– Odbiło wam? – wrzasnął obcy pilot. Już zrozumiał, że nie mają zamiaru go zniszczyć, ale strata ładunku doprowadzała go do wściekłości. – Zwrócimy się do trybunału!

Alex nie zniżył się do odpowiedzi. Całe zajście zbada połączona komisja związku zawodowego pilotów, administracji Rtęciowego Dna oraz śledczych wojskowych. Alex nie wątpił, że słuszność jest po ich stronie. Gdy wszyscy zrozumieją, do czego mogło doprowadzić wejście „Lustra” w przestrzeń Halflingów, wszyscy będą obwiniać załogę tankowca. A Janet może się spodziewać wyłącznie podziękowań.

– „Lustro”, proszę zamknąć stanowiska bojowe! – Oficer stacji bojowych mówił bardzo poważnie. – Następny strzał zostanie potraktowany jako akt agresji przeciwko Imperium!

No tak. Teoretycznie stacje obronne, podobne jak hiperkanały, są własnością Imperium. A w rzeczywistości są na garnuszku miejscowej władzy, której bardzo się nie spodoba uszkodzenie tankowca i zniszczenie jego ładunku.

– Rozkazuję…

Lecz oficer nie zdążył dokończyć rozkazu. W chmurze stygnącej rtęci, jaskrawymi iskrami płonącej na polu siłowym, „Lustro” weszło do hiperkanału.

Zgodnie z kursem wyprowadzającym statek przy Gammie Draconis.

Rozdział 2

Szara kiszka hiperkanału wydawała się nie mieć końca. Wyczuwało się ruch, niewielki, jeśli mierzyć go planetarnymi miarkami – dwieście dwadzieścia, dwieście trzydzieści kilometrów na godzinę. Jakby jacht zmienił się w samochód pędzący ciemnym tunelem.

Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z rzeczywistą prędkością. Czysto subiektywne odczucia.

– Załogo, gratuluję wejścia do kanału. – Alex zawahał się. – Janet Ruello, speclekarzowi, w imieniu kompanii dziękuję za zdecydowane działania w sytuacji krytycznej.

Tym zdaniem Alex brał odpowiedzialność na siebie. Jeśli z jakiegoś powodu postępek Janet spotka się z naganą, cała wina spadnie na niego.

– Dziękuję, kapitanie – odparła Janet.

Pilot zawahał się.

– Janet, czy to była improwizacja?

– Nie, kapitanie. Szkolenie pilotów na Ebenie obejmowało również nietradycyjne sposoby oddziaływania na wrogie statki. Statki Brownie w charakterze paliwa do reaktora wykorzystują rtęć… Analogia wydała mi się całkiem na miejscu.

– Chciałbym móc podziękować twoim nauczycielom, Janet.

Kobieta prychnęła.

– Czemu nie. Za trzysta lat, gdy rozpadnie się pole kwarantannowe.

– Kapitanie, czy przygotować oficjalną skargę do związku zawodowego?

– To mój obowiązek – rzekł Alex.

– A ma pan duże doświadczenie w kruczkach prawnych? – zapytał nawigator. – Oczywiście, raport pójdzie z pańskim podpisem. Ale jak go napisać…

Alex nie wahał się długo. Zdaje się, że nawigator rzeczywiście był wśród nich najbardziej doświadczony w kwestii pisania skarg.

– Dobrze, Pak. Proszę przygotować tekst i posłać do mojego terminala do podpisu. Proszę nie zapomnieć o zaakcentowaniu kwestii, że wejście w przestrzeń Halflingów pociągnęłoby za sobą rewizję statku i wzięcie do niewoli naszych szanownych pasażerów Czygu. Morrison!

– Tak, kapitanie?

– Czas skoku do Gamma Draconis wynosi sześć godzin trzynaście minut. Weźmie pan na siebie pilotaż.

– Tak jest, kapitanie. Czy pozwoli mi pan wykonać manewry w systemie Gamma?

Alex uśmiechnął się. Lot w hiperkanale nie należał do ulubionych rozrywek pilotów i Morrison postanowił wydzierać dla siebie każdą chwilę normalnego pilotażu.

– Dobrze, Morrison. I niech pan nie zapomni wezwać mnie na mostek przed wyjściem z kanału. Załoga, wszyscy prócz drugiego pilota mogą odpoczywać. Energetyk, proszę ustawić reaktor na tryb minimalny.

Teraz, gdy statek sunął po niewidocznych strumieniach hiperprzestrzeni, nie wymagał ani sterowania, ani energii, ani osłony.

– Przejąłem wachtę – oznajmił Morrison.

Alex jeszcze się wahał, patrząc, jak gasną różnobarwne światła – to jego załoga wychodziła z systemu sterowania.

– Bądź mądry – szepnął Alex. Nie do ludzi, do statku. W odpowiedzi otuliła go ciepła fala, czule i uspokajająco. Jakby szeptała: „Nie bój się, wszystko będzie dobrze…”

Gdy w przestrzeni wirtualnej pozostała tylko zielona spirala, Alex również wyszedł.

Z miękkimi szczęknięciem rozluźniły się zamocowania fotela. Alex wstał i pokręcił głową, patrząc na ekrany. Gładka szara kiszka – druga strona przestrzeni, w środku której sunął statek. I Morrison – nieruchomy manekin na sąsiednim fotelu.

Biedak. Nigdy nie poczuje tej ekstazy… Być pilotem to wielkie szczęście, ale znacznie wspanialej jest być kapitanem.

– Pomyślnej wachty, Hang – powiedział łagodnie Alex i wyszedł z mostka.


* * *

Janet tylko pomachała mu z daleka ręką. Ale Kim zdecydowanym krokiem podeszła do wchodzącego do swojej kajuty Aleksa.

– Mała, później… – Alex wziął ją za ramię. – Czeka mnie raz ważna rozmowa.

Kim zmarszczyła brwi.

– Czy teraz stale będę słyszała to zdanie?

I jak tu w takich warunkach utrzymywać karność? Energetyk, otwierając drzwi sąsiedniej kajuty, popatrzył na nich z zainteresowaniem.

– Kim, przyjdź do mnie za pół godziny, dobrze?

Popatrzył jej prosto w oczy. Nie wiadomo, co Kim usłyszała w jego głosie, ale uśmiechnęła się radośnie.

– Dobrze, Alex…

Chwilę później skryła się u siebie. Alex wszedł do kajuty: kręcąc głową. To faktycznie zaczynał być problem. Specjalizacja zmusza Kim do zdobywania jego miłości… jedynej rzeczy, jakiej nie może jej dać.

Ale teraz nie miał do tego głowy.

– Statek, łączność z pasażerem Ka-trzeci, priorytet kapitański, wezwanie otwarte.

Rozbłysnął ekran. Ka-trzeci, ku zdumieniu Aleksa, spokojnie spał w swoim łóżku. To prawda, że grawikompensatory jachtu były wystarczające potężne, żeby pasażerowie nie odczuli przeciążeń przy wejściu do kanału, ale opanowanie klona budziło podziw. Albo mu wszystko jedno, albo latał tak często, że nie czuje najmniejszego lęku przed hiperprzejściem.

– Ka-trzeci…

Klon zareagował natychmiast. W jednej chwili leżał otulony w kołdrę, a w następnej stał przy łóżku, patrząc w ekran.

– Mówi kapitan – powiedział nie wiadomo po co Alex. – Proszę przyjść do mojej kajuty. Natychmiast.

Ka-trzeci tylko skinął głową i zniknął z pola widzenia. Alex usiadł w fotelu, podparł głowę rękami. Był absolutnie spokojny; niedawne wydarzenie zajęło tak mało czasu realnego, że organizm jeszcze nie zdążył zareagować nadprodukcją adrenaliny. Było już po wszystkim, a piloci nie zostali wyposażeni w zdolność zamartwiania się z powodu nieszczęść, które nie nastąpiły.

Ale gdyby nie Janet…

Drzwi pisnęły.

– Otworzyć – zakomenderował Alex.

To był Ka-trzeci. Nawet się nie ubrał, przyszedł w piżamie, śmiesznie dziecinnej, w niebieskie, czerwone i białe paski. Alex odnotował w myślach, że następnym razem musi uważać z użyciem słowa „natychmiast”.

– Co się stało, kapitanie?

Ostry głos klona zupełnie nie pasował do wesolutkiej piżamy. Mina Ka-trzeciego mówiła bardzo wyraźnie, że chętnie by komuś przylał.

– Proszę usiąść. Napije się pan czegoś?

Alex pochylił się, otworzył malutki barek i zerknął na płaskie butelki. Niezły wybór!

– Brandy – powiedział ze wstrętem klon. – Niedużo.

Poczekał, aż kapitan naleje do kieliszków i już spokojniej zapytał:

– Więc co się stało?

– Przy wejściu do kanału omal nie staranował nas tankowiec z rtęcią.

– Atak? – zapytał czujnie klon.

– Zdaniem pilota samowolne zadziałanie silników. Na starych łajbach towarowych to rzeczywiście możliwe, ich komputery są bardzo prymitywne i niestabilne.

Ka-trzeci sposępniał.

– Kapitanie, ten statek powinien być chroniony… i uzbrojony. Jeśli się nie mylę, zgodnie z prawem stacje obronne powinny były zniszczyć tankowiec. Pan również miał do tego prawo.

– Nie miałem. Zderzenie nie prowadziło do katastrofy, po prostu weszlibyśmy do kanału po innej trajektorii.

– Czy doszło do zderzenia? – zapytał nerwowo klon.

– Nie. Zapewniam, że to by pan poczuł. Udało nam się tego uniknąć.

Ka-trzeci wypił brandy jednych haustem i spytał rozdrażniony:

– W takim razie o co chodzi? Rozumiem, że nie jesteśmy na spacerze w parku, ale mógł mi pan opowiedzieć o tym wszystkim rano.

– Rzecz w tym, że na skutek dziwnego zbiegu okoliczności nowy kurs, uzyskany na skutek zderzenia, wyprowadziłby nas do przestrzeni Halflingów…

Klon drgnął.

– Nie doszło do tego? – zapytał, obracając w palcach pusty kieliszek.

– Nie. Idziemy do Gammy Draconis, wszystko w porządku. Wyobraża pan sobie, do czego doprowadziłoby pojawienie się naszego statku w strefie Halflingów?

Ka-trzeci zmrużył oczy.

– Rewizja. Niewola dla Czygu, czy raczej usiłowanie wzięcia ich do niewoli. Mam obowiązek ich bronić.

– Ja również mam obowiązek bronić… wszystkich swoich pasażerów. – Alex znowu nalał brandy do kieliszków.

Wypili w milczeniu.

– Zdaje się, że powinienem panu podziękować… – Ka-trzeci skinął głową. – To by była wybitnie nieprzyjemna sytuacja.

– Powinien pan, ale nie mnie, tylko Janet Ruello. Zresztą chodzi mi o coś innego. Jak pan ocenia prawdopodobieństwo przypadkowego zderzenia?

– Bliskie zeru.

– Ja również. Ka-trzeci, nie podoba mi się to wszystko. Najmowaliśmy się do przeprowadzania cywilnych lotów.

– To właśnie jest cywilny lot. Zwykły lot turystyczny.

– Naprawdę?

Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy, potem klon wzruszył ramionami:

– Kapitanie, do licha… pracuję na podobnych trasach od siedmiu lat, trzy lata w kompanii Perła, cztery w kompani Niebo. Towarzyszyłem Czygu, Brownie, Halflingom, Fenhuanom… oraz dziesięciu innym rasom, z którymi ludzie prawie się nie kontaktują. Jestem specem od Obcych, rozumie pan?

– Rozumiem.

Klon mówił teraz łagodniej:

– Alex, bywałem w różnych sytuacjach. Starcia z ksenofobami. Agresja ze strony własnych podopiecznych. Raz musiałem zabić Brownie… wpadł w szał w nieprzewidzianym okresie. Kiedyś porwali nas terroryści z Nowej Ukrainy i dopiero po ośmiu tygodniach kuter policyjny Czygu nas uwolnił. Różne rzeczy się zdarzały. Ale to zwykła cywilna praca. Ryzyko jest nieco większe… ale też chyba wasza płaca jest wyższa niż standardowa?

– Kto i dlaczego mógł zorganizować niedawny incydent?

– Mam pan coś do palenia?

Alex w milczeniu podsunął mu paczkę papierosów. Zapalili.

– Biznes turystyczny dla Obcych jest gałęzią słabo rozwiniętą – zaczął klon w zadumie i wydmuchał kłąb dymu. – Czemu pali pan takie świństwo, kapitanie?… Ale istnieją cztery kompanie zajmujące się tym biznesem, a nasza jest największa. Incydent w rodzaju porwania naszych podopiecznych przez Halflingów doprowadziłby do całkowitego upadku zaufania do kompanii Niebo. Rozumie pan?

– Rozumiem. – Te ciągłe pytania zaczynały drażnić Aleksa. Klon najwyraźniej miał wątpliwości, czy jego rozmówca potrafi dodać dwa do dwóch. – A więc to konkurencja?

– Być może. Zwrócimy się do organów śledczych… oraz przeprowadzimy własne śledztwo. Natychmiast.

– Wyobraża pan sobie, ile musiałoby kosztować przekupienie pilota?

Klon uśmiechnął się.

– Nie.

– Ja też nie. Jeśli udowodnią winę temu biedakowi z tankowca… zostanie dożywotnio pozbawiony licencji pilota. Tego nie da się zrekompensować. To… to tak, jakby zabrać pilotowi większą część życia. Jakby pozbawić człowieka dostępu do kolorów, sprawić, że patrzyłby na świat przez ciemną, matową szybę. My, piloci, mamy nie tak wiele zwykłych ludzkich radości…

– Ale przecież zdarzają się wyjątki?

– Owszem. Teoretycznie pilot tankowca mógł być naturalem, dla którego pilotaż to jedna z licznych przyjemności. Należałoby zabronić… – Alex ugryzł się w język, przypominając sobie Generałowa.

– To dyskryminacja – uciął Ka-trzeci. – A wariant z przeprogramowaniem pokładowego komputera?

Alex zastanowił się. Komputery na tankowcach naprawdę były prymitywne.

– Zwykłe przeprogramowanie nic nie da. Bez pomocy pilota komputer tankowca nie jest w stanie wyliczyć tak skomplikowanego manewru. Ale zdalne sterowanie – proszę bardzo.

– Słusznie – klon skinął głową. – Terrorysta mógł się znajdować wszędzie: na stacjach obronnych, na innym statku czekającym na swoją kolej. A w tankowiec wbudowano biologiczny blok zdalnego dostępu, żeby po zakończeniu akcji uległ rozpadowi.

– Coś okropnego. Klon skinął głową.

– Jasne. Ale w każdym biznesie są ludzie, dla których moralność to tylko pusty dźwięk. Wie pan, specbiznesmenów jeszcze nie wymyślono…

Uśmiechnęli się obaj.

– Czyli obudzenie pana było usprawiedliwione? – zapytał Alex.

– Jak najbardziej. Sytuacja faktycznie wyglądała niebezpiecznie. Rano, gdy wyjdziemy z kanału, skontaktuję się z kierownictwem kompanii.

– Z panem Li Zyngiem?

Klon skrzywił się.

– Nie. Nie ma zwyczaju niepokojenia prezesa drobnymi incydentami. Skontaktuję się ze swoją podstawą, Daniłą Szustowem. On zrozumie.

– Dużo was jest? – zapytał Alex.

– Klonów? Czterech. Ale Daniła Ka-pierwszy Szustow zginął rok temu.

– Moje kondolencje.

Klon skinął głową.

– Wszyscy pracujemy w biznesie turystycznym, kapitanie. Ka-pierwszy był w jakimś stopniu moim przeciwieństwem… towarzyszył ludziom w sektorach obcych ras. I właśnie tam doszło do przykrego incydentu. Podczas pobytu u Fenhuan zorganizowano wycieczkę na plażę inkubatorów. Mała dziewczynka odeszła od mamy i zaczęła oglądać jajo. Wie pan, są takie piękne, tęczowe i śpiewają… A potem dziewczynka pośliniła paluszek i potarła jajo… chciała obejrzeć zarodek. – Alex skrzywił się. – Mój brat nie miał innego wyjścia – w głosie Ka-trzeciego zadźwięczała gorycz. – Wziął winę na siebie. Fenhuanie dokonali rytualnego oczyszczenia, a następnie odesłali jego szczątki na Ziemię. Ze wszystkimi możliwymi przeprosinami. Od tamtej pory w czasie podróży organizowanych przez naszą kompanię na planety Obcych dzieci można prowadzić jedynie na smyczy i w kagańcu.

– Słusznie – skinął głową Alex. – A nie mogliście zastosować tych środków ostrożności wcześniej?

– Niektórzy rodzice protestowali. Teraz też protestują, ale wszechświat to niezbyt przytulne miejsce.

Klon wstał i wyciągnął rękę. Alex uścisnął ją bez wahania.

– Dziękuję, że znalazł pan wyjście z sytuacji. Poproszę kompanię o premię dla załogi, w szczególności dla pana i Janet Ruello.

– Jeszcze raz przepraszam, że pana obudziłem.

Gdy Ka-trzeci wyszedł, Alex po chwili zastanowienia nalał sobie jeszcze brandy. To, co się stało… to, co się omal nie stało – poprawił się – znalazło wyjaśnienie.

Więc takie namiętności szaleją w cichym i spokojnym biznesie turystycznym! Zresztą gdzie ich nie ma? Pewnie środowisko dozorców i asenizatorów też ma własne, nieznane światu emocje…

Alex wyobraził sobie, jak głęboką nocą specdozorca, barczysty, przysadzisty, długoręki, wychodzi na obcy odcinek, wyjmuje z kieszeni brzusznej i rozsypuje zebrane w ciągu dnia śmieci. A potem śmieje się cicho, wytężając swoje genetycznie osłabione struny głosowe, i z poczuciem spełnionego obowiązku wraca do domu. No nie, co za bzdury! Specdozorca nie jest w stanie śmiecić. Co innego natural…

Drzwi znowu pisnęły.

– Otworzyć.

Z jakiegoś powodu spodziewał się po Kim drobnej prowokacji. Na przykład, że przyjdzie w samej piżamie albo wręcz nago. Albo włoży coś z rzeczy kupionych na Rtęciowym Dnie – czarny, podkreślający figurę kostium albo półprzezroczystą suknię wieczorową…

Nie docenił jej.

Kim miała na sobie zwykłą białą sukienkę i sandałki. Na szyi zawiązała szaliczek z czarnego szyfonu.

Znacznie bardziej wyszukana prowokacja. Pilna uczennica, która uciekła z balu. Element fantazji erotycznych każdego dorosłego mężczyzny.

– Kim… – powiedział łagodnie Alex.

– Ja wszystko rozumiem. – Kim przysiadła u jego nóg i uśmiechnęła się żałośnie, prosząco. – Wiem, że jesteś zmęczony… Alex, nie wyganiaj mnie, dobrze? Po prostu nie wyganiaj… Posiedzę trochę z tobą, mogę?

– Kim… – Alex podniósł ją z podłogi i posadził sobie na kolanach. – Dziewczynko, popełniasz błąd…

– Jaki?

– Niepotrzebnie się we mnie zakochałaś.

Kim skrzywiła się.

– Skąd ten pomysł? Po prostu jestem ci bardzo wdzięczna.

– Nie ma za co.

– Poza tym jesteśmy mężem i żoną… na całe osiem godzin.

Alex pocałował ją w miękkie, łapczywe usta i szepnął:

– Kim, będzie tylko gorzej, wierz mi…

– Jako twoja żona mam prawo żądać od ciebie spełniania obowiązków małżeńskich. – Popatrzyła na niego surowo i poważnie. – I właśnie tego żądam!

Jej oczy były żarłoczne, wymagające. Oczy spechetery. Zakochanej hetery.

– Nie odmawiam spełnienia obowiązków – powiedział Alex, a jego pocałunek nie pozwolił Kim odpowiedzieć. Pilot podniósł dziewczynę, nie przestając jej całować, i położył na łóżku. Potem położył się obok i nie odrywając warg, zaczął ściągać z niej sukienkę. Ręce Kim przesunęły się po jego ciele, rozpięły mu spodnie. Na chwilę oderwała usta od warg Aleksa, by wyszeptać gorąco i szczerze, jakby składała przysięgę:

– Jeśli ktoś nam przeszkodzi, zabiję go.

Alex obrzucił spojrzeniem jej ciało: delikatną, idealnie zgrabną sylwetkę, rozczochrane włosy, palce zaciskające się jakby w przedsmaku ekstazy…

– Zgoda… razem go zabijemy.

W końcu nie uprawiał normalnego seksu od stu pięćdziesięciu dni, a wirtualny sekssymulator szpitala zawierał programy, które znudziły mu się jeszcze w okresie dojrzewania.

– Alex…

Zdaje się, że nie powinien wypowiadać słowa „zabijemy”. Kim była hybrydą bojownika i hetery i najwidoczniej przemoc podniecała ją nie mniej niż seks. Dziewczyna przywarła do niego z taką namiętnością, jakiej Alex nie spotykał nawet u doświadczonych profesjonalistek.

– Zrobię dla ciebie wszystko, wszystko – szeptała Kim, pomagając mu się rozebrać. – Wszystko, tylko mnie kochaj, zobaczysz, nikt nie będzie cię tak kochać, nikt, tylko mnie kochaj…

Alex znowu ją pocałował, unikając odpowiedzi.

…Seks z Kim był czymś niesamowitym. Alex nie przepadał za heterami o specjalizacji nimfetki, ale to było coś innego. Miał przeczucie, że Kim będzie równie czarująca i wspaniała w pełnym rozkwicie kobiecości, w wieku bardziej dojrzałym, a nawet na starość. Możliwe, że podobnie jak niektórzy spece została zaprogramowana na skokowe starzenie się, dające jej niemal stulecie młodości; niewykluczone jednak, że będzie dojrzewać i zmieniać się jak normalna kobieta. Tak czy inaczej, jej ładunek seksualny wydawał się niewyczerpany. Alex wziął ją cztery razy z rzędu, za każdym razem doprowadzając dziewczynę do orgazmu, ale seks nie znudziłby się Kim nawet po upływie doby.

Odpoczywała tylko kilka minut, zanim Alex poczuł na ciele szybkie pocałunki, gorące wargi, delikatne szczupłe palce. Otworzył oczy i wyszeptał:

– Kim, maleńka, ja pasuję…

Zaśmiała się cicho, przytulając się do niego z nieustającą gotowością i namiętnością.

– Było ci dobrze?

– Tak, Kim. Bardzo. Dziękuję ci… – Leciutko pocałował ją w koniuszek nosa. – Jesteś cudowna. Nigdy nie spotkałem takiej kobiety.

Kim uśmiechnęła się z dumą, ale jej uśmiech szybko zgasł.

– Alex…

– Słucham?

– Wiesz… coś tu jest nie tak.

Usiadła na łóżku, otuliła się cienką kołdrą i popatrzyła podejrzliwie na Aleksa.

– Powiedz, czy ja naprawdę cię pociągam?

– A nie poczułaś?

Tym razem uśmiech trwał jeszcze krócej.

– Alex… to nie w porządku! Nie kochasz mnie?

O rany, miał ochotę się przespać, zamiast rozpoczynać nie prowadzącą do niczego rozmowę…

– Nie.

– Zupełnie?

– Zupełnie, dziewczynko.

– Ale dlaczego? – potrząsnęła głową. – Uważasz, że mam hopla na punkcie seksu? Wcale nie. Jak chcesz, mogę w ogóle się do ciebie nie zbliżać. Po prostu zauważyłam, że tego potrzebujesz.

– Kim, przecież ja jestem specpilotem.

– No to co?

– Do licha! Kim, usunięto mi zdolność kochania.

Jej twarz stężała, po chwili pojawił się na niej słaby uśmiech.

– Alex… żartujesz?

– Nie. To prawda, maleńka. Nie umiem kochać. Wszystko, co chcesz, ale nie to.

– Jak można… usunąć miłość? – Głos Kim drgnął. – To przecież tak jak chodzenie… oddychanie… myślenie… Alex! Żartujesz sobie ze mnie!

– Kim, mówię poważnie. Wszyscy wiedzą, że detektywi, piloci i inspektorzy podatkowi zostali genetyczni pozbawieni zdolności kochania.

– Ale dlaczego? Dlaczego piloci?

– My mamy uczucie połączenia ze statkiem, Kim. To… to chyba coś podobnego. Rozumiesz, to tak jak z hiperkanałem. We wszechświecie może być tylko jeden hiperkanał. Tak samo jest z miłością. Albo możesz zespalać się ze statkiem, albo kochać ludzi.

– I ty wybrałeś żelastwo?

– Statek nie jest żelastwem, Kim – powiedział cicho Alex. – To żywy, choć nierozumny organizm biomechaniczny. I to nie ja wybierałem. Nikt z nas nie wybierał. Na razie nie nauczono się pytać embrionów o zdanie.

– Alex…

Spodziewał się gwałtownej reakcji, był na nią przygotowany. Kim mogła go uderzyć, gdyby wzięły górę instynkty specbojownika. Albo wybiec z płaczem.

Ale Kim znowu zrobiła mu niespodziankę.

– Biedaku ty mój…

Objęła go z namiętnością hetery i siłą bojownika. Zmusiła, żeby usiadł, przycisnęła jego głowę do swoich małych, sprężystych piersi.

– Alex… kochany… jak bardzo musi ci być ciężko…

To prawda, było mu cholernie ciężko i niewygodnie w tej pozycji. Poza tym jego instynkty specpilota uważały taką pozycję za niebezpieczną w przypadku gwałtownej zmiany wektora grawitacyjnego. Lecz Alex był cierpliwy.

– Nie porzucę cię – oznajmiła gorąco Kim. – I tak cię nie porzucę, słyszysz? Nikt nie może amputować miłość do końca! Pokochasz mnie, słyszysz? Nauczę cię kochać, na pewno cię nauczę!

Jej skóra pachniała czymś delikatnym i chłodnym. Może to perfumy, a może naturalne feromony? Gdy zapach stał się mocniejszy i podniecający, Alex nie miał już wątpliwości, że feromony.

Uwolnił głowę i opowiedział na nowy pocałunek.

Alex nigdy nie dążył do jakichś szczególnych seksualnych wyczynów. Największym osiągnięciem w tej dziedzinie było uczestnictwo w tradycyjnej orgii absolwentów szkoły pilotów, która zaczynała się o zachodzie, a kończyła o wschodzie słońca. Ale wtedy wszystko polegało na różnorodności: cała masa seksualnych stymulatorów, środki tonizujące, zaproszone gejsze, koleżanki z roku, a nawet ekskluzywne obrazy wirtualne z kolekcji najlepszych domów modelek – złożył się na to wszystko cały rocznik. Alex nawet nie podejrzewał, że tak może go rozpalić jedna młodziutka, niedoświadczona dziewczyna.

Ale Kim bardzo się starała. Wypróbowali kilka starych, acz pociągających sposobów kontaktów seksualnych, wypili butelkę czerwonego wina z barku i znowu zajęli się seksem. Dopiero gdy Alex zaczął odnosić wrażenie, że bierze udział w jakimś męczącym maratonie, Kim odpuściła. Może doskonale wyczuwała jego emocje. A może nie zapominała o zerkaniu na Biesa.

– Nie pozwalam ci odpocząć, tak? – Kim leżała na brzuchu, gładząc Aleksa po ramieniu. Jej poza stanowiła kompromis pomiędzy kolejną próbą podniecenia mężczyzny a nieuniknioną potrzebą odpoczynku. – Niedługo idziesz na wachtę.

– Jeszcze trzy godziny siedemnaście minut.

– Bardzo dokładnie wyczuwasz czas.

– Do jednej dziesiątej sekundy. Specjalizacja.

Przesunął dłonią po jej plecach. Dzięki Bogu, Kim nie poruszała więcej tematu jego niezdolności do miłości – może uznała seks za niezłą alternatywę, a może budowała szalone plany przezwyciężenia specyfikacji.

– Masz tutaj bliznę…

Alex zerknął na swój brzuch. Tak… Blizna była cieniutka, za to opasywała całe ciało poniżej pępka.

– Przecież ci mówiłem… miałem wypadek. Rozerwało mnie na pół.

Kim skrzywiła się.

– Biedny. Bardzo bolało?

– Świadomość wyłączyła się od razu. Prawie nic nie pamiętam.

– A jak to się stało?

– Nie planowaliśmy lądowania na Rtęciowym Dnie. Przybiliśmy do doku orbitalnego i zaczęliśmy tankować. W silnikach orientacji coś szwankowało. Poszedłem do przedziału agregatowego. To również część pracy pilota, drobne naprawy systemów napędowych. A potem…

Alex zastanowił się.

– Nie, nic nie pamiętam. Wybuch… i koniec. Generator pola siłowego nie działał i plazma rozerwała pułapkę właśnie w tej chwili, gdy wszedłem do przedziału. Wyrzut energii był niewielki, więc mnie nie spaliło. Ale odłamek generatora przeciął mnie na pół. Miałem szczęście, że nasz specbojownik szedł właśnie korytarzem i usłyszał wybuch. Wyciągnął mnie, podłączył blok reanimacyjny, załadował do kutra i dostarczył na planetę, a tam zawiózł do szpitala. Mam nadzieję, że William nie będzie miał przeze mnie kłopotów.

– Kłopotów?

– Wiesz, ile kosztuje zrekonstruowanie połowy ciała? Miałem całkowite ubezpieczenie i kompania musiała zapłacić, ale podejrzewam, że woleliby zorganizować uroczysty pogrzeb.

– A nie mogli ci prostu przyszyć dolnej połowy?

– Nie mogli. William bardzo się spieszył i to mnie uratowało, ale pod ręką miał tylko jeden blok reanimacyjny. Musiał wybierać, co cenniejsze: górna czy dolna część.

Kim uśmiechnęła się.

– Górna… dolną i tak dobrze naprawili.

– Jest teraz lepsza niż była. Miałem dwa złamania lewej nogi.

– Też wypadek?

– Nie, zwykła głupota. Pamiątka z dzieciństwa… założyłem się, że skoczę z czwartego piętra. Wyczytałem, że – specpilot powinien to bez trudu wytrzymać, ale nie wziąłem pod uwagę, że jeszcze nie przeszedłem metamorfozy.

– Ja też skakałam, tylko z mniejszej wysokości, nasze kości nie są aż tak mocne.

Alex uśmiechnął się i objął dwoma placami nadgarstek Kim. Dziewczyna popatrzyła na niego w zadumie.

– Wiesz… muszę ci coś opowiedzieć.

– Kim, niczego nie musisz.

– Jeszcze jak muszę. – Kim spoważniała. – O… o tym. Wsunęła rękę pod siebie i po chwili wyjęła żelowy kryształ. Alex się nie wahał.

– Kim, to ja muszę cię o czymś uprzedzić. Jeśli ten kryształ jest poszukiwany w Imperium, muszę przekazać go w ręce organów ścigania.

– Nie jest poszukiwany – pokręciła głową Kim. – Słowo honoru. To bardzo duży kryształ, prawda?

– Bardzo. I bardzo drogi… pod warunkiem że działa.

– On nawet teraz działa.

Alex parsknął. Ostrożnie wziął kryształ z rąk dziewczyny i obejrzał go pod światło. Na krawędziach pojawiła się delikatna blada mgiełka – jeśli tylko mu się nie przywidziało.

– W takim razie trzeba go doładować, Kim. Zdaje się, że od dawna funkcjonuje autonomicznie?

– Właśnie dlatego go wyjęłam. Przecież masz tutaj rezerwowy ośrodek sterowania?

– Tak.

Kim skinęła głową.

– Terminal w mojej kajucie nie jest w stanie podtrzymać takiego dużego kryształu. A twój pewnie sobie poradzi.

Alex wstał, podszedł do terminala i odchylił panel procesora. W małym pojemniku, wyłożonym wilgotnym, podrygującym biopokryciem, już leżał jeden kryształ – maleńki, półcentymetrowy. Uchwyty dla drugiego były otwarte. Alex przyłożył do nich kryształ i skinął zadowolony głową. Pasuje. Na wcisk, ale wchodzi. Kim też zeszła z łóżka, stanęła obok i przytuliła się do Aleksa mocnym, ciepłym biodrem.

– Wiesz, co teraz robię? – Alex odchylił trzy cienkie łapki uchwytów. Każda obracała się na własnej osi i dawała się zamocować w dwóch pozycjach.

– Nie.

– To obwód odzyskiwania danych z kryształu.

– Po co?

– Niewykluczone, że są w nim jakieś programy. Kryształ otrzyma zasilanie oraz informacje z sieci, ale nie zdoła włączyć się do sterowania statkiem. To zalecana procedura przy ładowaniu żelowych kryształów, nie mających certyfikatów.

Alex włożył kryształ w zagłębienie. Uchwyty drgnęły i zsunęły się, obejmując przezroczysty stożek. Tylko trzy łapki wisiały w powietrzu, nie dosięgając kryształu.

– Można również przerwać wprowadzanie danych i zostawić samo zasilanie – dodał w zadumie Alex. – Zresztą na naszym statku nie ma żadnych tajemnic.

– Nie przerywaj! – powiedziała szybko Kim. – Będzie mu nudno!

– Komu?

– To już lepiej opowiem wszystko po kolei.

Alex popatrzył na kryształ, wzruszył ramionami i zamknął panel.

– Opowiadaj, mała.

Kim westchnęła i wygłosiła z determinacją:

– W środku jest mój przyjaciel. Mój najlepszy przyjaciel.

– Sztuczny intelekt?

– Nie. Jest człowiekiem tak jak my.

– Niezły początek. A raczej dobry koniec. Kim, pozwolisz, że wezmę prysznic i się ubiorę? A potem wysłucham twojej historii.


* * *

Pod prysznic poszli razem, ale nie było w tym żadnej erotyki – po prostu Kim chciała jak najszybciej zacząć swoją opowieść. Pewnie od dawna pragnęła podzielić się z kimś tą tajemnicą.

Alex włożył lekki kombinezon i usiadł na łóżku. Kim nie poszła po ubranie do swojej kajuty, tylko zawinęła się w ręcznik. Alex się nie sprzeciwiał – ten „strój” tylko dodawał jej uroku.

– Miałam wtedy dziewięć lat – zaczęła Kim, siadając w fotelu i podwijając nogi. – Ja… zupełnie nie miałam wtedy przyjaciół. Tak się złożyło. Kumpli ile chcieć i ani jednego przyjaciela.

Alex skinął głową.

– Wreszcie znalazłam przyjaciela w wirtualności. – Kim uśmiechnęła się, widać te wspomnienia były bardzo przyjemne. – Na imię miał Edgar i był w moim wieku. Zaprzyjaźniliśmy się… wiesz, jak to się dzieje w wirtualności?

– Wiem. Gdy miałem dziewięć lat, też lubiłem rzeczywistość wirtualną. Szczególnie loty kosmiczne.

– No… to nie był loty. Rozumiesz… on nie miał prawdziwego ciała.

– Co takiego? – Alex uniósł brew.

– Edgar opowiedział mi, że w wieku trzech lat miał wypadek. Nie zdołali go uratować i przenieśli świadomość do żelowego kryształu.

– Kim! – Alex podniósł rękę. – Zaczekaj! Toż to brednie! Żelowy kryształ tej wielkości jest wart tyle co duży szpital. Rekonstrukcja ciała, nawet startego na proszek, jest znacznie tańsza… i bardziej humanitarna.

– Nie zdążyliby go dowieźć do szpitala. Mogli jedynie przenieść świadomość do kryształu.

– Stop. Załóżmy, że rodzice chłopca mogli sobie na to pozwolić… choć z trudem przychodzi mi wyobrazić sobie takich rodziców. Dlaczego nie dokonali odwrotnego procesu? Wyhodowanie nowego ciała, sklonowanie starego czy też utworzenie nowego z komórek rodziców, a potem przepisanie pamięci do czystego mózgu… Słyszałem o dwóch czy trzech takich próbach, tyle że tam chodziło nie o małego chłopca, lecz o uczonych i polityków.

– Masz rację. Wszystko, co do tej pory powiedziałam, to kłamstwo. – Kim się uśmiechnęła. – Ale nie moje kłamstwo, tylko to, którym naszpikowali Edgara. Nie zapominaj, że mieliśmy po dziewięć lat.

Alex skinął głową.

– Dobrze, mów dalej.

– Edgar dorastał w krysztale, w wirtualności. Jego towarzysze zabaw przychodzili i odchodzili do prawdziwego świata, a on zostawał sam. Początkowo rodzice często go odwiedzali w ciałach wirtualnych, ale potem przestali. Edgar pomyślał, że o nim zapomnieli, że mieli inne dzieci i było mu bardzo smutno.

– A co się stało tak naprawdę?

– Specjalnie umieścili go w tym krysztale! – Kim pokiwała głową. – Wyobrażasz sobie? Nie było katastrofy! Pamięć umieścili w krysztale, a ciało… nie wiemy. Może wyrzucili. Może podtrzymują jego funkcje życiowe, a może skopiowali pamięć, nie niszcząc oryginału, i po świecie chodzi jeszcze jeden Edgar, cały i zdrowy.

– Po co? – Alex wzruszył ramionami. – Kim, dziecko, to jakaś obłąkana historia. W jakim celu ktoś miałby niszczyć dziecku życie? Kryształ zdolny podtrzymać istnienie ludzkiego umysłu… i jeszcze pewnie otoczenie… To są straszne pieniądze!

– Mówisz tylko o pieniądzach – obraziła się Kim. – Alex, chodzi o to, że Edgar jest bardzo rzadkim specem. To była mutacja eksperymentalna… on jest twórcą speców.

– Konstruktor genetyczny?

– Tak. Do tego zawodu nie trzeba modyfikować ciała, oczy i tak nie dorównają mikroskopowi elektronicznemu. Zmiany są zakodowane w sposobie myślenia. To był projekt rządu Edenu… Uznali, że Edgar w ogóle nie potrzebuje ciała. I że lepiej będzie, jak zacznie dorastać w krysztale.

Alex patrzył uważnie na dziewczynkę. Kłamie? Nie… wygląda na to, że wierzy w to, co mówi. Prezentując pierwszą legendę, mówiła drwiącym tonem, jakby chciała podkreślić: ale byłam głupia, że w to uwierzyłam! A teraz w jej głosie dźwięczał autentyczny ból. Kim wierzyła. I bardzo chciała, żeby Alex również uwierzył.

– Po co takie komplikacje? Zgoda, wierzę, że w rządzie Edenu siedzą łajdaki, bo ci są wszędzie. Ale nie głupcy! Wszyscy od dawna wiedzą, że z przeniesieniem świadomości do świata wirtualnego wiąże się mnóstwo problemów. Umysł człowieka wyczuwa iluzoryczność otoczenia, więc stopniowo człowiek… to znaczy jego umysł… wariuje. Gdy w XXI wieku skopiowano do komputera pierwszego człowieka, geniusza komputerowego Dawida Crossa, zdołał przeżyć trzydzieści lat, a potem…

– Wiem. – Kim skinęła głową. – Czytałam wiele opracowań na ten temat. Rozumiesz, ci idioci… chcieli, by Edgar absolutnie i bez reszty poświęcił się pracy. Żeby nic nie odrywało go od niej, żeby nie miał nic prócz niej. Poza tym planowali rozmnożyć jego świadomość w razie powodzenia.

– W takim razie nie należało umożliwiać mu wejścia do ogólnego świata wirtualnego.

– Wcale nie umożliwiali, sam je sobie przebił. To geniusz, Alex.

– W porządku. Jakim cudem kryształ znalazł się u ciebie?

Kim uśmiechnęła się.

– To było rok temu. Edgar zorganizował porwanie samego siebie. Przeprogramował jednego z cyborgów bojowych ochraniających laboratorium z kryształem. Robot wziął kryształ, wysłał pod mój adres, a potem zniszczył pomieszczenie i siebie samego. Byliśmy przekonani, że wszystkie ślady się urwały, że kryształ uznano za spalony w czasie pożaru. A ja… opiekowałam się Edgarem. Miałam bardzo dobry komputer, udało mi się do niego podłączyć kryształ. Nadal przyjaźniliśmy się w świecie wirtualnym, tylko że teraz Edgar był wolny. Myślałam, że gdy zacznę pracować, zdołam szybko uzbierać na nowe ciało dla niego… na jakiekolwiek ciało. Ed mówił tak: „Może być niemowlę, może być starzec, byle nie dziewczyna”. Chociaż tak naprawdę był chyba gotów na wszystko… Wtedy przepisalibyśmy jego świadomość i znowu stałby się prawdziwym człowiekiem.

– Skoro piękną tyś dziewicą, bądżże wierną nam siostrzycą… – mruknął Alex. – Dobrze. I co poszło nie tak?

– Miesiąc temu – Kim zacisnęła zęby – zrobiłam straszne głupstwo. Powiedziałam mamie o Edgarze. Byłam pewna, że ona zrozumie! A ona powiadomiła laboratorium. I dlatego nie mogę wracać na Eden. Udało nam się uciec, ale nas szukają.

– Nie sądzę, żeby robili to oficjalnie. Ta historia brzydko pachnie.

– Służba bezpieczeństwa zwykle wybiera drogi nieoficjalne.

Alex zabębnił palcami po stole. Historia opowiedziana przez Kim była… cóż, prawdopodobna. Idiotów nigdy nie brakowało i ktoś mógł wpaść na pomysł, żeby wyhodować w wirtualnym świecie genialnego speca. Geniusz mógł oszukać służbę bezpieczeństwa. Egzaltowana dziewczynka mogła zakochać się w wirtualnym przyjacielu i zdecydować się na rajd przez całą galaktykę.

Nie podobało mu się tylko jedno – melodramatyczny wydźwięk całej historii. Alex gotów był uwierzyć w każdy zbieg okoliczności, ale gdy cały ich łańcuch zaczynał tworzyć coś w rodzaju przygodowego serialu dla młodych dziewcząt i sentymentalnych staruszek…

– Nie wierzysz mi? – zapytała wprost Kim.

– Nie wiem. Tobie wierzę. Chyba.

Kim sposępniała.

– Ale twojemu wspaniałemu przyjacielowi… Jak się z nim porozumiewasz, Kim?

– Przez sieć.

– Rozumiesz chyba, że do sieci sterowania statkiem nie mam zamiaru go dopuścić… Jakieś inne propozycje?

– Podłącz się bezpośrednio do kryształu. On ma tam dom… swój własny, wirtualny świat. Alex, porozmawiaj z nim! Od razu zrozumiesz, że to wszystko prawda!

– Tak bardzo go kochasz? – zapytał Alex.

– Tak, kocham go. – Kim obrzuciła pilota dumnym spojrzeniem. – Ale nie tak jak ciebie. Ty jesteś moim mężczyzną, a on… on jest jak brat. A może nawet jak dziecko. Jest przecież zupełnie bezbronny i wielu rzeczy nie rozumie, chociaż jest geniuszem.

– Kim, wpakowałaś się w kolosalną awanturę.

– Wiem – skinęła głową mała. – Ale nie mogłam postąpić inaczej.

Aleksowi omal się nie wyrwało, że wszystko ułożyłoby się inaczej, gdyby Kim była zwyczajnym specbojownikiem. Po przejściu metamorfozy zainkasowałaby taki ładunek praworządności, że sama zaniosłaby Edgara do hipotetycznego laboratorium.

Ale Kim nie jest zwyczajnym bojownikiem, jest również heterą. Bardzo uczuciową, namiętną, oddaną… dopóki czuje, że jest potrzebna.

I tutaj trafiła kosa na kamień.

– Moja etyka – zaczął powoli Alex – nie przewiduje ślepego posłuszeństwa wobec prawa innych planet, to byłaby niebezpieczna cecha. Dlatego muszę podejmować decyzje, biorąc za punkt wyjścia moralność ogólnoludzką. Ale… to wszystko jest bardzo skomplikowane. Kim, muszę porozmawiać z twoim przyjacielem.

– Masz neuroterminal? – zapytała dziewczyna.

– Pewnie mam.

Zajrzał do szuflady biurka i tak jak się spodziewał, znalazł tam standardowy neuroterminal służący do czytania książek, oglądania filmów oraz wędrówek po przestrzeniach wirtualnych. Opaska na głowę z wszytym mikroukładem neuroterminalu oraz miękka plastikowa macka z portem żelowym. Rzecz była tania, opaskę z macką łączył tylko cienki światłowód, lecz Aleksowi to nie przeszkadzało.

Kim obserwowała w milczeniu, jak pilot zakłada opaskę, jak otwiera panel procesora. Zasilające włókna już zdążyły się przyssać do kryształu będącego światem Edgara. Alex musiał je rozsunąć, mocując mackę na krysztale.

– Może najpierw ja? – zapytała nieśmiało Kim.

– Najpierw ja. Ty potem.

– Może się przestraszyć. Przecież nie wie nic prócz tego, że uciekliśmy z Ebenu.

– Uspokoję go.

– Pozdrów go ode mnie! – zdążyła jeszcze powiedzieć Kim, gdy Alex usiadł w fotelu i aktywował neuroterminal.

Rozdział 3

Każde wrota do świata wirtualnego otwierają się inaczej. Czasem jest to jaskrawy rozbłysk, kaskada błyskawic, wielobarwna tęcza. Czasem ciemność, z której wyłania się świat. Niezbędny jest przedsionek, przygotowanie, swego rodzaju schody, po których wchodzi się do nieistniejących przestrzeni.

Ale twórca tego świata nie uznawał przejść. Wszechświat umieszczony w żelowym krysztale pojawił się od razu.

Alex stał na brzegu rzeki, szerokiej i powolnej, prostej, jakby wytyczonej pod linijkę, leniwie toczącej przejrzyste, chłodne fale. Po pas w turzycy, po kostki w wodzie, pokrywającej miękki błotnisty grunt. Dziesięć metrów dalej zaczynał się las, ciemny, sosnowy, ciągnący się wzdłuż obu brzegów rzeki. Nad płynącą ku horyzontowi rzeką, dokładnie nad jej korytem zachodziło słońce – Alex nie wiedział, gdzie tu jest wschód, a gdzie zachód, ale był pewien, że to już wieczór.

Świat przypominał dziecięce wyobrażenia. Jeszcze chwila i wyleci smok albo z wody wynurzy się rusałka. Zresztą, jeśli wierzyć Kim, ten świat stworzyło dziecko. To nic, że teraz miało piętnaście lat – ci, którzy wiele czasu spędzają w świecie wirtualnym, dorastają powoli.

– Edgar!

Alex ruszył w stronę lasu.

Mieszkaniec kryształu powinien być w pobliżu. Skoro poczuł jego obecność – a poczuł ją na pewno – i się nie ujawnia, to znaczy, że podgląda przybysza z ukrycia i decyduje, czy odważyć się na kontakt. W swoim małym wszechświecie jest panem i władcą, mógłby po prostu wyrzucić stąd Aleksa. Ale z drugiej strony chłopak nie jest głupi, musi rozumieć, że jego mikrokosmos zależy od tych, którzy trzymają kryształ w ręku. Silne uderzenie albo mikrofalówka – i będzie po wszystkim.

– Edgar, wiem, że tu jesteś! – krzyknął znowu Alex. – Nie jestem twoim wrogiem!

Wolał na razie nie szafować słowem „przyjaciel”.

– Kim prosiła, żebyśmy pogadali! Pozdrawia cię! Edgar!

– Jestem tutaj.

Alex odwrócił się.

W swoim świecie Edgar mógł wyglądać jak chciał. Mógł być tytanem, potworem, naukowcem, wojownikiem.

Ale wybrał swoją rzeczywistą postać – jeśli ten termin ma zastosowanie do kogoś, kto został pozbawiony ciała. Piętnastoletni młodzieniec, chudy i niezgrabny, blada cera, dawno niestrzyżone czarne włosy. Stał boso, ubrany jedynie w długie, sięgające za kolana szorty, na nosie miał okulary. Ten antykwaryczny przedmiot wyglądał na jego twarzy co najmniej dziwnie.

– Nazywam się Alex – powiedział pilot.

– Wiem.

– Skąd?

– Zostawiłeś mi kanał wejściowy. Dziękuję.

W głosie chłopca nie było cienia ironii. Wdzięczności zresztą również. Takim tonem skazaniec mógłby podziękować katu za obietnicę, że topór będzie bardzo ostry.

– Dobrze, że jesteś zorientowany – uśmiechnął się Alex. Nie przyszło mu do głowy, że mieszkaniec kryształu może ściągnąć informacje z detektorów wewnątrz kajuty kapitańskiej. Cóż, teraz już nic się na to nie poradzi. – A więc już wiesz, że Kim udało się wykonać wasz plan.

– Wykonać? – Edgar uśmiechnął się krzywo. Usiadł na trawie i skrzyżował nogi. – Gdyby jej się to udało, pracowałaby teraz na jakiejś cichej planecie, nikt by nie wiedział nic o krysztale i za kilka lat dostałbym ciało.

Po chwili wahania Alex usiadł obok chłopca. Wilgotny grunt nieprzyjemnie ziębił ciało, ale od wirtualnej wilgoci trudno dostać kataru.

– Jeśli wasza historia jest prawdziwa, tak właśnie będzie – westchnął Alex. – Na statku dziewczyna zdoła zarobić więcej i szybciej niż na planecie.

– Dlaczego miałbym ci wierzyć? – spytał ostro Edgar.

– Dlaczego? Trudne pytanie. Przecież jesteś specjalistą od konstrukcji genetycznych, prawda?

Chłopiec wzruszył ramionami.

– Jaki gen odpowiada za moje cechy moralne?

Edgar uśmiechem skwitował ten niewyszukany sprawdzian.

– To nie jest jeden gen. Aktywowano ci kompleks Zeja-Matuszeńskiego, tak zwany operon Arystotelesa. Odpowiada za podwyższoną uczciwość i dążenie do prawdy. Masz również bardzo silny operon wzmacniający instynkty rodzicielskie. Podświadomie uważasz wszystkich, którzy weszli w krąg twoich interesów, za swoje dzieci, potrzebujące opieki i ochrony. I to niezależnie od ich wieku, realnych możliwości i pragnień. Za to genetyczny kompleks kamikadze, który należałoby raczej nazwać operonem Gastella, ponieważ został odkryty przez tego rosyjskiego uczonego, czyni cię gotowym do poświęceń. Jest również kilka innych niewielkich zmian, ale te są najważniejsze.

– W krysztale może być baza danych, z której korzystasz – rzekł Alex.

– Oczywiście. Więc jak masz zamiar mnie sprawdzić? Jeśli powiem coś, czego nie ma w ogólnie dostępnych bazach informacyjnych, nigdy się nie dowiesz, czy to prawda, czy wymysł.

Alex skinął głową.

– Dobrze, przekonałeś mnie. Skoro wiesz, że jestem specpilotem, musisz wiedzieć również to, że piloci nie kłamią.

– Teoretycznie nie kłamią – roześmiał się chłopiec, zerwał źdźbło trawy i zacisnął w zębach. – Ale mimo wszystko ja jestem złodziejem, a ty uczciwym obywatelem.

– Uciekłeś. Zostałeś pozbawiony ciała i to jest niesprawiedliwe.

– Ale jednocześnie ukradłem kryształ, który jest wart więcej niż tysiące ludzkich ciał.

– I co masz zamiar z nim zrobić, kiedy uzyskasz ciało?

– Odeślę do laboratorium Edenu. Pusty. Niech sobie plują w brodę.

– W takim razie nie jest to kradzież. Nie mam najmniejszych powodów, żeby cię zdradzić.

Chudy chłopiec pozbawiony ciała długo patrzył na słońce, które cały czas zachodziło i jakoś nie mogło zajść za horyzont.

– To słowa. Tylko słowa. Nie mogę ci wierzyć… nikomu nie mogę wierzyć.

– Absolutnie nikomu?

Edgar odpowiedział po dłuższej chwili:

– Tylko Kim. Przecież jestem dla niej jak brat… albo jak dziecko.

Alex przygryzł wargę.

– Nie gniewaj się na nią, mały.

– A czemu miałbym to robić? – prychnął chłopak.

– Gdy zdobędziesz ciało, wszystko się zmieni. Wiesz przecież, że ja nie umiem kochać. I będę szczęśliwy, gdy ona… gdy wy ułożycie sobie razem życie.

Spojrzenie, którym Edgar obrzucił pilota, było bardzo wymowne.

– Mam ochotę zmienić cię w ropuchę i rozdeptać.

Znowu się odwrócił, nie podejmując prób spełnienia groźby. Cholera, cholera i jeszcze raz cholera. Alex westchnął. Do wszystkich problemów doszedł jeszcze ten nerwowy, zazdrosny chłopak, uwięziony w żelowym krysztale…

– Więc zrób to, jeśli poczujesz ulgę. Przecież możesz.

– W swoim zabawkowym świecie, owszem. Ale kto powstrzyma twoją nogę, gdy będziesz chciał zmiażdżyć kryształ?

Alex wyciągnął rękę i dotknął ramienia chłopca. Edgar spiął się.

– Nie mam zamiaru się na tobie mścić. Nie mam zamiaru wyrządzić ci krzywdy. Ale nie mogę odmówić Kim. Zrozum, ona pragnie miłości. Postaram się, żeby nasze… spotkania… były jak najrzadsze. Chociaż nie będę kłamał, sprawiają mi wielką przyjemność.

– Daj jej neuroteminal – poprosił Edgar. – Dawno jej nie widziałem.

– Jeśli nie ma własnego, dam jej swój. Nie gniewaj się, mały.

– Niewolnicy nie powinni się gniewać.

Alex poczuł, że zaczyna w nim buzować złość. Nie na Edgara, oczywiście.

– Chłopcze, to, co z tobą zrobiono, to podłość i przestępstwo. Postaram się wam pomóc.

– Może i podłość. – Chłopiec powoli przesunął rękę i słońce zaczęło znikać za horyzontem. – Tylko że jednocześnie to najzwyklejsza sprawa w galaktyce. Wszyscy tworzą niewolników: mocne dłonie, bystre oko, chłonny umysł, piękne ciało… co jeszcze powinien mieć niewolnik? Ach tak, oddanie. Wzmocnić potrzebę posiadania przywódcy nie jest trudno. A ja nie potrzebowałem ciała i dlatego mi go nie zostawiono.

– Przeliczyli się.

– Tak. Oddanie, posłuszeństwo, pokora, to przedmiot reakcji biochemicznych. Straciłem ciało i dzięki temu pozbyłem się niewidocznych pęt.

Dlaczego wybrałeś sobie właśnie taką postać, chłopcze?

– Ponieważ właśnie tak bym wyglądał. Zdołałem znaleźć moją kartę genetyczną i zrekonstruować wygląd zewnętrzny.

– A okulary?

Edgar dotknął cienkiej oprawki i krótko odparł:

– Bardzo silna krótkowzroczność.

– Nikt na świecie nie nosi okularów. Poprawa wzroku to prosta korekta.

– Tylko że przedmiot korekty nie istnieje, pilocie.

Ściemniło się. Na niebie zapłonęły gwiazdy. Alex odchylił głowę, wpatrzony w gwiazdozbiory. Nad jego głową mrugał Krzyż Południa, nieco dalej Sekstans, Luneta i Delfin.

– Nie zdradzę cię – powtórzył Alex. – Kryształ pozostanie w mojej kajucie, tam jest jedyny terminal umożliwiający normalne podłączenie. Kim będzie mogła w każdej chwili wejść w twoją przestrzeń wirtualną… i poproszę ją, żeby robiła to jak najczęściej. Możesz swobodnie korzystać z informacji z sieci statku, zablokuję jedynie dostęp do wewnętrznych kamer wideo. Po prostuje wyłączę.

– Dlaczego?

– Edgarze, wierz mi, świadomość, że ktoś obserwuje każdy twój krok, jest bardzo krępująca.

– To twoja decyzja. Będę miał co robić, to potężny kryształ.

– Jestem pewien, że skompletowałeś niezłą bibliotekę.

Edgar, teraz ledwie widoczny w ciemności, skinął głową.

– Tak. Dość pokaźną.

– Rzeczywiście jesteś dobrym konstruktorem genetycznym?

Chłopak uśmiechnął się.

– Tak.

– Opowiedz mi o Kim. Ma dość dziwną specjalizację, prawda?

Edgar pomilczał chwilę, a potem odpowiedział spokojnym głosem:

– Pilocie, cały mój świat to fikcja. Wysepka zorganizowanej wiedzy, skompresowanej w quasi-żywej cieczy. Nie ma ani mnie samego, ani tej rzeki, ani tego nieba. Jedyne, co posiadam, to informacje. Dlatego bardzo ostrożnie się nimi dzielę. Porozmawiamy o Kim, jeśli tak cię to interesuje. Ale nie teraz.

Alex wstał z trawy. Spodnie przemiękły, w butach chlupała woda.

– Rozumiem cię – rzekł poważnie. – A ty zrozum, że nie jestem twoim wrogiem. I jeśli już o tym mówimy… Ja również jestem wysepką wiedzy, zgromadzonej w cieczy pod nazwą mózg. Wszystko się ułoży.

– Powodzenia, pilocie – powiedział spokojnie Edgar. Zawahał się i dodał: – Możesz mnie odwiedzać. Czasami.

– Dziękuję. Będę cię odwiedzał. Czasami.

Alex skoncentrował się i wyrwał z ciemności letniej nocy, zostawiając niezgrabnego chłopca na brzegu geometrycznie prostej rzeki.

Wirtualny świat zgasł.

Kim patrzyła na niego, siedząc w fotelu. Ubrała się już i znów wyglądała na pilną uczennicę, a nie na ponętną heterę. Alex nie wiedział, które wcielenie mu się bardziej podoba – ale tak było lepiej ze względu na Edgara, który obserwował ich ze swojego więzienia.

– I co z nim? – spytała szybko Kim.

– W porządku. – Alex zdjął z głowy opaskę. – Cały i zdrowy.

– Przekonałeś się, że nie kłamałam? – spytała Kim.

Maleńkie oko czujnika optycznego pod sufitem kajuty…

– Nie kłamałaś – powiedział Alex, wkładając w swoje słowa całe przekonanie, na jakie było go stać. – Ale on się bardzo zdenerwował.

– Dlaczego?

– Z powodu tego, co niedawno wydarzyło się między nami. Nawet teraz Edgar obserwuje nas dzięki czujnikowi kajuty.

Kim skrzywiła się.

– Edgar, to niemądre! – wykrzyknęła. – Przestań być zazdrosny!

– Kim, on nie może ci odpowiedzieć – uspokoił ją Alex. – Wiesz co? Idź teraz do niego. Porozmawiasz z nim i wyjaśnicie sobie wszystkie nieporozumienia. A ja się prześpię. Chociaż ze dwie godziny.

– Zdołasz mu pomóc, Alex? – spytała Kim.

Alex zastanowił się, zanim sformułował odpowiedź:

– Kim, cała ta historia jest okropna. Uważam za swój obowiązek udzielenie pomocy chłopcu, którego ktoś potraktował w tak podły sposób.

Dziewczynka skinęła głową, uspokojona.

– Idź do niego – powtórzył Alex. – Jeśli nie chce ci się jeszcze spać.

– Wytrzymam – powiedziała szybko Kim. – Mogę nie spać przez tydzień.

– Wiem. Ja również, ale nie widzę takiej potrzeby.

Nie zwracając już uwagi na Kim, zrzucił szlafrok i wyciągnął się pod kołdrą. Zobaczył, jak mała szybko nakłada opaskę neuroterminalu.

Co on ma zrobić, do licha ciężkiego?

W co się znowu wpakował?

Kilka pozbawionych związku luźnych podejrzeń, których nie sposób sprawdzić. Poszlaki, mówiąc językiem prawników. I natrętne wrażenie oszustwa…

Kim drgnęła, jej ciało wyciągnęło się i zastygło w śmiesznej pozycji – prawa noga zawisła w powietrzu, nie dotykając podłogi.

Dziewczyno, w coś ty się wpakowała?

Edgar miał rację, Alex jest spętany. Niewidocznymi, biochemicznymi pętami, zmuszającymi go do chronienia tych, którzy znaleźli się obok niego. Nie umie kochać, ale czy widać to po jego zachowaniu? Piloci to idealni kapitanowie, ich władza opiera się nie na sile i autorytecie, lecz na miłości załogi. On sam cieszy się z tego, że umieszczono w nim ludzką moralność, okupioną tysiącem lat cierpienia. To okowy i jednocześnie prezent. Nie musi pracować nad sobą, żeby stać się lepszy, wszystko zostało mu dane zawczasu.

Nie może zdradzić Kim.

Nie może sobie pozwolić na rozwiązanie niejasnych podejrzeń w najprostszy i najbardziej naturalny sposób – wyrywając z gniazda żelowy kryształ i wręczając go oficerom bezpieczeństwa na Gammie Draconis.

Pozostaje mu tylko czekać… i mieć nadzieję, że podejrzenia są bezpodstawne, zbiegi okoliczności – przypadkowe, a wewnątrz kryształu rzeczywiście mieszka przestraszony nastolatek, który marzy o tym, by zdobyć ludzkie ciało.

Alex zamknął oczy i zasnął. Będzie spał dokładnie dwie godziny. Mniej niż to jest zalecane, ale wystarczająco dużo dla zmodyfikowanego systemu nerwowego.


* * *

Gamma Draconis nie posiadała planet nadających się do życia. Jedna obracała się bardzo blisko gwiazdy niczym zwęglony kamień, druga – nienarodzone słońce, zimny obłok gazu – patrolowała granice systemu. Ale kanał przestrzenny był bardzo dogodny: dwadzieścia osiem wyjść prowadziło do zamieszkanych planet, przede wszystkim ludzkich, kilka do terytoriów obcych ras. Z tego właśnie powodu Imperium zbudowało u ujścia kanału ogromną stację transportową, umieściło tu kilka starych liniowców i zaczęło zbierać śmietankę z nowego węzła transportowego. Brak planet był w tym wypadku plusem – metropolia mogła znacznie lepiej kontrolować stację niż kolonię planetarną, nie trzeba było dzielić się dochodami z miejscowymi prezydentami, królami, hetmanami, paszami czy chanami.

„Lustro” nie potrzebowało tankowania ani odpoczynku. Statek wynurzył się z punktu wyjścia, zakreślił gigantyczny łuk wokół cyklopowego cylindra stacji i stanął w kolejce do wejścia. Magiczne zwierciadło kanału płynęło pośród gwiazd, obojętne wobec zanurzających się i wynurzających statków.

Wachta była teraz niepełna. Pojawił się energetyk i wyszedł znudzony, pozostawiając generator w trybie minimalnym. Na chwilę zajrzał Generałow, z hojnością fakira rozwinął kilka tras fi też wyszedł – do wejścia do kanału pozostawała godzina. Janet w ogóle się nie pojawiała, Kim nudziła się na stanowisku bojowym, zabawiając się wyliczeniami ewentualnych ataków. Na wszelki wypadek Alex zablokował porty działek.

I tylko Morrison otwarcie rozkoszował się lotem. Każdym najmniejszym manewrem, każdym niewidocznym dla laika sukcesem: kto bardziej elegancko wykorzysta pole grawitacyjne kanału, kto staranniej ustawi się w kolejce, kto ładniej zasalutuje kolegom nieuchwytnym ruchem statku.

Teraz, gdy Alex już czuł się kapitanem, patrzył na Morrisona nieco inaczej. Nie z pogardą, skądże! Może z lekką pobłażliwością. Tak posiwiały ojciec może spoglądać na syna, który osiągał wspaniałe sukcesy w college’u.

– Kapitanie?

– Słucham, Hang.

– Kto dokona wejścia do kanału?

– Niech pan to zrobi, Morrison.

– Dziękuję.

Chwila ciszy, potem Hang zapytał:

– Jak to jest być kapitanem?

– Wspaniale, Morrison. Nigdy nie dowodził pan statkiem?

– Tylko w szkole. Ale to była stara czapla, bez żadnego członka załogi. Tylko ja oraz instruktor.

– Ja miałem podobnie. Widocznie na wszystkich planetach używa się czapli jako symulatorów.

– U nas, na Serengeti, mieliśmy jeszcze flamingi.

– Nieźle – powiedział szczerze Alex.

Porozmawiali jeszcze godzinkę. Statki przylatywały i odlatywały. Wysunął się z kanału krążownik Taji, majestatyczny, przypominający ociosaną z grubsza asteroidę z powierzchnią rozświetloną krwiście czerwonym płomieniem. Krążownik patrolował okolice i na terytorium Imperium towarzyszył mu liniowy niszczyciel. Gigantyczny krążownik wielkiej niegdyś cywilizacji płynął wśród gwiazd, jakby nie zauważał małego konwojenta… zdolnego zniszczyć go jedną salwą. Wszystko jest marnością pośród gwiazd. Wszystko, prócz ambicji. Umierająca na skutek swoich dziwacznych wewnętrznych problemów, utrzymująca ostatnie kilkanaście planet cywilizacja Taji nadal patrolowała starożytne granice swojego królestwa. Jakby nie rozumiała, że groźne niegdyś statki nie wytrzymają żadnego poważnego starcia, że samo istnienie królestwa Taji to jedynie gest miłosierdzia ze strony podwładnych mu niegdyś ras…

Alex przekazał do związku zawodowego pilotów dokładny raport o niedawnym incydencie, przesłał kopię do administracji imperialnej i rządu Rtęciowego Dna. Generałow rzeczywiście przygotował wspaniały raport, wypisując, punkt po punkcie, wszystkie możliwe konsekwencje zderzenia statków, wspominając o szokującej beztrosce stacji obronnych kanału i napomykając o możliwości świadomej dywersji. Alex dodał jedynie w rubryce „nieoficjalna opinia”, że korzeni wydarzenia należy, być może, szukać w walce konkurencyjnej firm turystycznych.

Ściągnęli ze stacji pakiet świeżych wiadomości. Nie znaleźli nic specjalnie interesującego, jedynie w oficjalnej kronice pokazano pełną przepychu ceremonię obchodów siódmego dnia narodzin imperatora. Zmęczone, sennie mrugające dziecko siedziało na tronie, z którego jego przodkowie niegdyś faktycznie rządzili Imperium, i przyjmowało gratulacje niezliczonych ambasadorów… a czasem pomocników ambasadorów planet kolonialnych i obcych ras. Tylko Czygu, kierowani kaprysem, przysłali na formalną ceremonię pełnomocnych i wysoko postawionych delegatów.

Wszystko jest marnością pośród gwiazd. Wszystko, prócz tradycji.

A potem przyszła ich kolej na hiperskok i Morrison elegancką pętlą Ionesco wprowadził statek do ujścia kanału. Ich trasa biegła do Nowej Ukrainy.

– Morrison, niech pan odpocznie – zasugerował Alex.

– To rozkaz? – uściślił szybko drugi pilot.

Szara mgła kanału wokół statku. To był krótki skok, dwie godziny czterdzieści trzy minuty, zresztą teraz już nawet mniej…

– Nie jest pan zmęczony? – zapytał po prostu Alex.

Morrison roześmiał się.

– Kapitanie, przesiedziałem na planecie dwa tygodnie! Wyobraża pan sobie? Żadnej roboty! A do tego wszystkiego byłem bez forsy i nie mogłem nawet wynająć flaera.

– Dobrze, Hang. Pomyślnego pilotażu.

– Dziękuję – odpowiedział z uczuciem pilot. – Alex… nie zapomnę panu tego.

Alex wyszedł z sieci sterowania. Odpiął się od fotela, rzucił krótkie spojrzenie na ekrany i wyszedł z mostka.

Pierwsze, co go zaintrygowało, to śmiech.

Chichot dobiegał z mesy. Wesoły, wielogłosy. Alex od razu poznał śmiech Kim, cienkie głosiki Czygu… i głęboki głos Janet!

Alex przyspieszył kroku, przeklinając się za niezdecydowanie. Należało wydać Janet rozkaz, żeby nie pojawiała się w przedziałach ogólnych, gdy przebywają tam Czygu. Należało uprzedzić Ka-trzeciego, że ze strony Janet można się spodziewać niespodziewanej agresji…

Zatrzymał się przy wejściu do mesy.

– Dzień dobry, kapitanie! – zaśpiewały Czygu, choć wcale nie patrzyły w jego stronę. – Dziękujemy za skok i za drugi skok też dziękujemy!

Chyba niepotrzebnie się zdenerwował. Nic nie wróżyło nieszczęścia.

Kim siedziała obok Czygu i Alex musiał się zgodzić z niedawnymi podejrzeniami Janet. Ludzka dziewczynka i dorosłe osobniki Czygu rzeczywiście były bardzo podobne. Nawet stroje miały zbliżone – Kim nosiła ciemnoszary kostium, Obce zaś jaśniejsze, ozdobione koronkami. Gdyby nie specyficzna maniera prowadzenia rozmowy, nikt by się nie domyślił, że te „dziewczęta” należą do różnych gatunków biologicznych.

Janet z serdecznym uśmiechem przygotowywała drinki przy barze. Generałow, który zabijał czas przy szklance whisky, dobrodusznie powitał kapitana skinieniem ręki. Paul skinął głową nieco stropiony – przed nim stał nietknięty kieliszek wina. Ka-trzeci, oparty plecami o ścianę, stał za Czygu i uśmiechał się życzliwie. Zdaje się, że miał dobrą opinię o skompletowanej przez Aleksa załodze.

– I wtedy bardzo się zdziwiłyśmy! – powiedziała dźwięcznie jedna z Czygu, wyraźnie kończąc zaczętą wcześniej opowieść.

– Ja – my bardzo się zdziwiłyśmy – poprawiła ją druga. – Zapach… Czym jest zapach? Ruchem molekuł w powietrzu?

Tak… a więc świadkiem opisywanych wydarzeń była właśnie druga Czygu. Nie są rówieśniczkami, po prostu spędzały razem dużo czasu i zsynchronizowały wygląd zewnętrzny.

Alex usiadł przy stole naprzeciwko Obcych i mrugnął do Kim. Dziewczynka odpowiedziała delikatnym, ale bardzo obiecującym uśmiechem.

– Zrobić panu drinka, kapitanie? – spytała wesoło Janet.

– Tylko niezbyt mocnego.

– Dobrze. – Janet wzięła jeszcze jeden kieliszek.

– Byłyśmy w szoku! – powiedziały Czygu. – Jak molekuły mogą budzić wrogość? Nie wyrządzać krzywdy, lecz budzić wrogość?

– Tak, czasem dobrze by było nie czuć pewnych zapachów – wtrącił się Paul. – Gdy byłem skautem, wyruszaliśmy czasem na kilkudniowe wędrówki. I jeśli nie znajdowaliśmy rzeczki, to wieczorem w namiocie był taki aromat…

– Jak zapach młodego, krzepkiego ciała może być nieprzyjemny? – zapytał patetycznie Generałow.

– Co do młodego, krzepkiego ciała to nie wiem – sparował Lurie. – Ale zapach starych, przepoconych skarpet…

Czygu zachichotały, dając do zrozumienia, że zrozumiały dowcip.

– I ja-my zaproponowałyśmy rozwiązanie! – dodała druga Czygu. – Skafander, bardzo mocny skafander. Nie ucieknie żadna molekuła!

– A potem zrobiłyśmy utrwalacz – poparła ją druga. – To boli, brr! Ale za to nie ma żadnego zapachu. Tylko trzeba chodzić do toalety, bardzo często, codziennie.

– Drinka? – Janet podeszła do stołu z tacą.

– Dziękuję, sługo… – zaśpiewały Czygu.

Alex aż wstrzymał oddech. Janet i tak zadaje gwałt swojej naturze…

– Ojej… – Czygu podniosły się i skłoniły głowy. – Dowiedziałyśmy się! Niemiłe słowo, zadaje ból… Dziękujemy, przyjacielu-przyjaciółko.

– Przyjaciółko – odpowiedziała Janet z niezmąconym spokojem.

– Dziękujemy, przyjaciółko.

Alex również wziął kieliszek. Pospiesznie upił łyk, obserwując zachowanie Janet. Czy nie domieszała do napoju jakiejś trucizny?

Ale Janet również wzięła kielich.

Drink rzeczywiście był dobry. Smak niezwykły, anyżowo-cytrynowy, z lekkim odcieniem mięty i miodu, i najwyżej czterdzieści procent. Bardzo orzeźwiający. Kolorowe kawałki lodu wirowały w kielichu niczym spirala, w jakiś sposób przypominając Aleksowi wirtualny obraz statku.

– Alkohol to wspaniała rzecz! – oznajmiły Czygu, pijąc. – Nie znałyśmy przyjmowania alkoholu do wewnątrz. Zrozumiałyśmy, że ludzkość to wielka rasa, skoro wymyśliła alkohol. Ale na razie nie możemy pić go dużo.

– To nic – włączył się do rozmowy Ka-trzeci. – Ludzie również nie od razu zaadaptowali się do spożywania alkoholu. Niegdyś nawet alkohol powodował nieprzyjemne konsekwencje. Radykalni naturale, całkowicie odrzucający inżynierię genetyczną, do tej pory muszą ograniczać spożycie alkoholu…

AIex, nic już nie rozumiejąc, po prostu obserwował, co się dzieje.

Zapowiadał się miły wieczór – jakby załoga i pasażerowie byli od dawna dobrymi przyjaciółmi. Janet zachowywała się jak serdeczna gospodyni; przygotowała gorące kanapki z serem dla Czygu i różne zakąski dla załogi, nie zapominając o dolewaniu do kieliszków i podtrzymywaniu rozmowy. Kim omawiała z siedzącą obok niej Czygu fason kostiumu i szczegóły mody w Gromadzie. Czygu wyjęła nawet przenośny terminal i pokazywała jakieś obrazki.

I tylko w tonie Generałowa, gdy ten zwracał się do Ka-trzeciego, dźwięczały złośliwe nutki. A może tylko tak się zdawało Aleksowi.

Nieprzyjemności zaczęły się kwadrans później.

– Jak to dobrze, że rasa Czygu od pierwszego dnia została sprzymierzeńcem ludzi… – wygłosiła Janet z niewinną miną, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

Ta Czygu, która rozmawiała z Kim nie zareagowała, ale jej towarzyszka zaszczebiotała wesoło:

– Nie, nie! Nie od pierwszego, nie! Zostaliśmy głęboko obrażeni przez Imperium. Wasza postać, wasze zachowanie, wasza moralność są obraźliwe. Przygotowywaliśmy wielką wojnę.

– Naprawdę? – powiedziała słodkim głosem Janet. – A ja sądziłam, że to kłamstwa ekstremistów z Edenu.

– Szykowaliśmy – szykowaliśmy! – szczebiotała Obca. – Ale potem zrezygnowaliśmy z takich rozwiązań. Rasa ludzi sama doprowadzi się do naturalnego końca. Ludzkość jest zbyt agresywna, żeby zrezygnować z ekspansji i zbyt pochłonięta biomodelowaniem ciał, żeby zachować jedność. Gdy Imperium ostatecznie podzieli się na setki niezależnych planet, zostanie pokonane przez inne rasy. I my również weźmiemy swój kawałek tego tortu. Duży, duży kawałek!

W lodowatej ciszy, jaka zapanowała w mesie, śmiech Czygu zabrzmiał bardzo głośno. Jeszcze sekundę Obca się uśmiechała. A potem jej twarz poszarzała.

Druga Czygu, która z pasją opowiadała Kim o szczegółach tajnego sakralnego obrządku zapłodnienia Wielkiej Czygu, urwała w pół słowa i spojrzała na towarzyszkę. Dotknęła panelu przenośnego terminalu, zwinęła obraz i cicho powiedziała:

– Prosimy o wybaczenie.

– Prosimy o wybaczenie – powiedziała druga Czygu. Jej szara twarz była pozbawiona wyrazu.

– Przeceniłyśmy swoją umiejętność picia etanolu – wygłosiły Czygu unisono. – Zaczęłyśmy żartować, ale nasze żarty są dość specyficzne i nieprzyjemne dla ludzi. Prosimy o wybaczenie, prosimy o wybaczenie…

Wstały i ruszyły tyłem w stronę wyjścia z mesy.

– Wszystko w porządku, siostry. – W głosie Ka-trzeciego zadźwięczała głęboka wątpliwość we własne słowa. – Każdemu się może zdarzyć. Znamy się na żartach.

– Oczywiście! – przytaknęła Janet z olśniewającym uśmiechem.

– Sej-So! – zawołała zaskoczona Kim. – Dlaczego otwór dla pokładełka koniecznie musi być trójkątny?

Pytanie zawisło w powietrzu – Czygu opuściły przyjęcie. Lurie wzruszył ramionami, napił się wina i mruknął, na nikogo nie patrząc:

– No, proszę. Kawałek tortu… żebyście się tylko nie udławili…

– Nie rozwijajmy tego tematu – powiedział gwałtownie Ka-trzeci. – Najprawdopodobniej nasi goście po prostu niefortunnie zażartowali…

– Ależ, ależ… – Janet z uśmiechem napiła się swojego drinka. – Po prostu szczerze wypowiedziały swoje zdanie o ludziach.

– Po co? – zapytał klon. – Przepraszam, ale uważam, że to głupie. Sądzę, że żartowały. Wolę tak sądzić.

– Może pan myśleć, co się panu podoba. – Janet wstała. – Pójdę do siebie, poczytam trochę.

Alex dogonił ją przy drzwiach kajuty, chwycił za rękę i przytrzymał.

– Janet…

– Tak, kapitanie? – Murzynka się uśmiechnęła.

– Co domieszałaś do drinka dla Czygu?

– Kapitanie, po prostu przygotowałam odświeżający napój. Żadnych dodatków chemicznych.

– W takim razie zapytam inaczej. Janet, czym mogła być spowodowana podobna szczerość Czygu?

Kobieta wyglądała na zamyśloną.

– Trudno powiedzieć, kapitanie. U nas, na Ebenie, krążyły słuchy, że rasa Czygu źle znosi naturalne alkaloidy zawarte w anyżu. Podobno działają na nich rozluźniająco jak serum prawdy. Czygu nie tracą rozsądku, ale mogą niechcący wygadać jakieś tajemnice. Głupie, prawda? Powszechnie wiadomo, że Eben zamieszkują psychopaci.

– Janet… – powiedział z bólem. Alex. – Po co to?

– Żeby pan wiedział, z kim mamy do czynienia – odparła poważnie kobieta. – Ten sympatyczny wygląd ludzkich dziewczynek to tylko kaprys ewolucji plus możliwość zmiany wielu parametrów wyglądu. Przecież one nawet nie są ssakami, kapitanie! To ciepłokrwiste owady!

– To zbyt proste porównanie.

– W każdym razie bliżsi są żukom czy karaluchom niż nam.

– Nieprawda. Są równie dalecy ludziom, jak i ziemskim owadom.

– To, co wybrzusza im bluzeczki, kapitanie, to nie piersi, lecz rudymentarna trzecia para kończyn. Dzieci karmione są wypluwanym, przetrawionym pokarmem.

– A przy tym mają czerwoną krew, niemal ludzkie płuca i serce…

– Sześciokomorowe!

– Ale przecież nie dwukomorowe! – Alex wyczuł, że Janet chce już wejść do swojej kajuty i powiedział szybko: – Dajmy spokój tej dyskusji. Czygu nie są owadami i nie są ludźmi. To Obcy rasy Czygu. Owszem, nie czują do nas sympatii, ale niby dlaczego mieliby nas kochać? Jesteśmy młodą energiczną rasą, zdobywającą planetę po planecie! Niech sobie tworzą iluzje i snują marzenia, byle tylko nie doszło do wojny!

– Zgadzam się. – Janet skinęła głową. – Puść mnie, Alex.

– Nie urządzaj więcej podobnych prowokacji, Janet. Proszę cię. Nie potrzebujemy skandali, skarg zarządu kompanii, zatargów z Czygu i Ka-trzecim.

– Spaliliście nasze statki, które nie ośmieliły się strzelać do ludzi, zamknęliście planetę pod kopułą siłową, jakby to było siedlisko zarazy, zrobiliście pranie mózgu tym, którym darowaliście życie, i jeszcze wam mało?! A teraz podlizujecie się Obcym, którzy śnią o tym, żeby uczynić z was niewolników!

Janet uwolniła rękę szybkim ruchem i Alex musiał sobie przypomnieć, że kobieta przeszła na Ebenie kurs przygotowania wojennego.

– Nie paliłem waszych statków i nie ingerowałem w twoją świadomość, specsiostro!

– Wcale nie jesteś lepszy!

Drzwi zamknęły się za nią. Alex z trudem stłumił pragnienie uderzenia pięścią w plastik.

I bądź tu, człowieku, mądry. Dyskutuj, odwołuj się do rozumu, przekonuj…

Wszystko na próżno, gdy ożywa program włożony w umysł speca.

Alex wszedł do swojej kajuty i postał chwilę, zaciskając ręce w bezsilnej wściekłości. Potem, posłuszny impulsowi, rozpiął koszulę i popatrzył na Biesa.

Diabełek nie był zły. W jego wzroku czaił się smutek i potępienie.

– Wcale nie jest mi teraz lepiej! – wykrzyknął Alex. W oczach Biesa odmalowała się głęboka wątpliwość.

– A niech to wszystko piekło pochłonie! – Alex odwrócił się do terminalu. – Statek, ukryta obserwacja kajuty Janet Ruello, dostęp kapitański.

Ekran pojawił się i zapłonął.

Czarnoskóra kobieta leżała na łóżku. Jej ciałem wstrząsał szloch, ręce gniotły poduszkę.

Niech będzie przeklęty Eben, niech będzie przeklęty obłąkany Kościół Chrystusa Rozgniewanego, niech będą przeklęci inżynierowie genetyczni, którzy umieścili w Janet nakaz nienawiści do Obcych…

Alex wyszedł z kajuty.

– Otworzyć, kapitański dostęp.

Zablokowane drzwi pisnęły w proteście, i Alex wszedł do kajuty Janet.

Kobieta nadal płakała, wtulając twarz w poduszką. Alex rozejrzał się po kajucie, zaskoczony. Przecież Janet nie miała prawie żadnych rzeczy, a jednak zdołała całkowicie przeistoczyć smętny standardowy pokoik. Nad łóżkiem wisiał krzyż – dokładnie taki, jakiego używano na Ebenie: z Chrystusem, który uwolnił jedną rękę i wygraża pięścią. Na podłodze przy łóżku leżał mały, gruby dywanik z różnobarwnych nici, na stoliku stał otwarty kuferek z zestawem drogich kosmetyków. Cztery zdjęcia uśmiechniętych dzieci – dwóch smagłych chłopców i dwie dziewczynki, jedna czarnoskóra, druga jasna. I całe mnóstwo maleńkich drobiazgów, właściwie niepotrzebnych, ale diametralnie zmieniających charakter pomieszczenia.

– Janet…

Nawet nie podniosła głowy.

– Nie trzeba. – Alex przysiadł na brzegu łóżka i położył rękę na podrygującym ramieniu. – Rozumiem twoje uczucia i uważam, że masz nieco racji. Ale każdy z nas musi wypełniać swój życiowy obowiązek…

– Dlaczego tak nas nienawidzicie? – szepnęła Janet. – Bardziej niż Obcych… a przecież my chcieliśmy tylko szczęścia dla wszystkich!

– Janet, nikt was nie nienawidzi, uwierz mi. Być może współczujemy wam…

– Dlaczego?

– Bo macie psychikę zmienioną przez inżynierów genetycznych…

– A wy nie? – Janet zaśmiała się krótko, siadając na łóżku. – Głupi, głupi pilocie… Pieprzysz się, przeżywasz orgazm i naprawdę myślisz, że to jest właśnie istota stosunków między kobietą i mężczyzną?

– Ależ dlaczego? Jest jeszcze głęboka sympatia osobista, serdeczność…

– Wsadź sobie tę sympatię osobistą głęboko w tyłek! Jesteś większym potworem niż ja! Mnie kazali nienawidzić Obcych, więc ich nienawidzę. Może nie mam racji, ale nic nie straciłam, jedynie zyskałam… nawet jeśli zyskałam tylko nienawiść! A ty? Ty straciłeś wszystko! Połowę świata! Kim, biedna dziewczynka, wodzi za tobą zakochanym wzrokiem i łazi za tobą jak pies. A ty nawet tego nie widzisz.

– Widzę, Janet. Kilka godzin temu uprawialiśmy seks i oboje…

Janet Ruello, kat Obcych z kwarantannowej planety Eben, wybuchła śmiechem.

– O Panie rozgniewany! Jak opisać ślepemu zachód słońca? Alex, czy wiesz, że na Ebenie piloci umieją kochać?

– To głupota. Całkowita jedność ze statkiem jest możliwa wyłącznie przy braku przywiązania do ludzi.

– Bzdura! Miłość i nienawiść są ze sobą połączone. Nie można pozbawić człowieka miłości, nie dając mu w zamian choćby namiastki. Dla pilotów taką namiastką jest połączenie ze statkiem, dla detektywów i inspektorów podatkowych – ekstaza w chwili poznania prawdy. Kiedyś dla wszystkich wymyślą jakąś namiastką.

Janet zastanowiła się chwilę i dodała:

– Prócz żołnierzy. W tym zawodzie miłość jest niezbędna jako alternatywa nienawiści do wroga. My wszyscy byliśmy żołnierzami… i dlatego wszyscy umieliśmy kochać.

Alex milczał. Nie sposób przekonać speca, który broni swojej specjalizacji. Ale przecież pod jakimś względem Janet ma rację – wirtualny chłopiec Edgar również mówił o biochemicznych pętach.

– Janet, co zrobimy?

– Uwierzyłeś już, że rasa Czygu nie jest sprzymierzeńcem ludzi?

– Jest tymczasowym sprzymierzeńcem – poprawił ją Alex. – Nie miałem złudzeń co do ich wierności.

– Nie będę ich więcej prowokować.

– Dajesz słowo?

– Słowo speca, przyjacielu specu.

– Przysięgnij mi jako swojemu kapitanowi. Janet się uśmiechnęła.

– Po co?

– Złóż wojskową przysięgę Ebenu.

– Przyjacielu specu, nie jestem już obywatelką Ebenu, a resztki naszej armii zostały zakapsułowane na planecie.

– Czy to coś zmienia?

Janet odwróciła wzrok.

– Nic… – przyznała niechętnie.

– Złóż mi przysięgę jako kapitanowi.

– W imieniu podzielonej ludzkości… – Janet urwała. Zadrżały jej wargi.

– Mów dalej – zażądał bezlitośnie Alex i dodał nieco łagodniej: – Naprawdę jestem zmuszony cię o to prosić, przyjaciółko specu.

– W imieniu podzielonej ludzkości, która panuje wśród gwiazd, na służbę Panu naszemu, na przodków i potomków swoich przysięgam… – zawahała się, formułując dalszy ciąg. – Przysięgam, że nie wyrządzę żadnej krzywdy Obcym Zej-So i Sej-So, przebywającym tymczasowo na tym samym statku co ja, nie okażę im swoich prawdziwych uczuć i pozwolę, by opuściły statek całe i zdrowe.

Alex uznał, że przysięga obejmuje wszystko. Albo prawie wszystko.

– Dziękuję, Janet. Wybacz, że cię o to prosiłem.

– Nic nie szkodzi, kapitanie – powiedziała szczerze Janet. – Teraz zdjąłeś ze mnie odpowiedzialność i przeniosłeś ją na siebie. Zakładam, że znajduję się w sytuacji bojowej i muszę ukrywać przed Obcymi swoje emocje.

– Dziękuję… – Alex pochylił się i pocałował ją w usta. Myślał, że pocałunek będzie krótki, przekazujący jedynie wdzięczność i sympatię.

Ale wyszło inaczej.

Janet objęła go ręką za szyję i przyciągnęła do siebie. Jej pocałunek nie był tak wyszukany jak pocałunek Kim, ale za to znacznie bardziej… indywidualny. Alex poczuł, że mimo woli odpowiada na niego i odsunął się z wysiłkiem.

– Janet, jeśli Kim się dowie…

– Nie bój się. – Kobieta się uśmiechnęła. – Omówiłyśmy już tę kwestię.

– Słucham?

– Od razu na początku jej wyjaśniłam, że pociągasz mnie jako mężczyzna. Kim przyznała, że mam do tego prawo.

Alex z trudem powstrzymał chichot. On nie umie kochać, ale uważa, że ma obowiązek dochować wierności kobiecie. Kim wariuje z miłości, ale pozwala mu spać z Janet…

Tym razem było zupełnie inaczej. Janet nie miała złudzeń co do jego uczuć i nie żądała więcej, niż mógł dać. I chociaż nie zaprogramowano jej umiejętności gejszy, zwykłe ludzkie doświadczenie okazało się równie wiele warte. Wszystko było zupełnie inaczej… nawet zewnętrznie kobiety były absolutnie różne – delikatna nimfetka i mocna, czarnoskóra dojrzała kobieta.

Alex jednak musiał się angażować w seks równie energicznie.

– Mam jeszcze tylko kwadrans – uprzedził, gdy odpoczywali. – Potem muszę iść na mostek.

– Już?

Janet wyjęła papierosy, przypaliła dwa, jednego podała Aleksowi, drugim zaciągnęła się chciwie.

– Było wspaniale – powiedział Alex, przesuwając dłonią po czarnym, lśniącym od potu biodrze. – Jesteś niesamowita, Janet.

– Lepsza od Kim? – mrugnęła zawadiacko kobieta.

– Chyba tak… ze względu na wiek. Ona ma małe doświadczenie i to się czuję, mimo wszelkich starań.

– Za pięć lat zapędzi mnie w kozi róg – uśmiechnęła się Janet. – Ale co tam… Aha, Aleksie, powinnam była cię uprzedzić…

– O czym?

– Nie zablokowałam się przed poczęciem. Możliwe, że zajdę w ciążę.

Alex milczał przez chwilę oszołomiony.

– Nie miałem jeszcze takiej kobiety – odezwał się wreszcie.

– Podnieca cię to? – uśmiechnęła się Janet.

– Tak – wyznał szczerze Alex. – Mam trójkę dzieci, ale wszystkie w wyniku wcześniejszej umowy. Dwóch chłopców z państwowego przydziału, są w jakimś internacie na ziemi, i dziewczynkę… z jedną przyjaciółką. Odwiedzam ją regularnie.

– Spece? – spytała Janet.

– Szczerze mówiąc, o chłopcach wiem niewiele. Pewnie tak, mam dobry genotyp. A dziewczynka jest wyspecjalizowana jako detektyw.

– Biedna.

Alex nie skomentował. Nie miał ochoty znów dyskutować o tym, jak ważna jest zdolność do miłości.

– Ja mam piątkę, ale żadne nie ma specjalizacji pozbawiającej ich podstawowych emocji – oznajmiła Janet.

– Zdaje się, że mówiłaś o czwórce…

– Piąty jest na Ebenie. Jeśli żyje, oczywiście. Wolę myśleć, że żyje. Poczułabym jego śmierć.

– Poczułabyś? Taka specjalizacja? – zainteresował się Alex.

Kobieta się roześmiała.

– Ależ skąd! U nas wierzy się, że matka czuje, czyjej dzieci żyją.

– Bardzo romantyczne – przyznał Alex. – Archaiczne, lecz miłe.

– W wielu kwestiach trzymamy się starych obyczajów. Na przykład trójkę pierwszych dzieci rodziłam osobiście.

Janet powiedziała to od niechcenia, lecz Aleksowi mrówki przebiegły po skórze.

– Dlaczego?

– Tradycja. Uważasz, że to nieprzyjemne?

– No… niezbyt. W końcu jedna trzecia ludzkości rodzi w taki właśnie sposób. Ja nawet umiem odbierać naturalny poród, na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń w czasie lotu, ale to dość niespodziewane. – Roześmiał się z przymusem. – Może jeszcze powiesz, że karmiłaś je piersią?

– Tak. Całą piątkę. Przynajmniej raz.

Alex drgnął.

– Nie masz zablokowanej laktacji?

– Właśnie. Żołnierz z Ebenu to jednostka bojowa sama w sobie. Kobieta musi być zdolna do rodzenia i wykarmienia przyszłych wojowników bez postronnej pomocy.

– A niech mnie… – Alex zerknął na jej obfity biust. Myślał, że ten rozmiar wynika z genetycznej modyfikacji albo specyfiki budowy ciała… A teraz wszystko było jasne.

– Wybacz, powinnam była cię uprzedzić – westchnęła Janet. – U wielu osób ten szczegół mojej biografii budzi wstręt. Pozwalałam swoim dzieciom pochłaniać moje własne ciało. Rozumiem, że to może szokować.

Alex wsłuchał się w swoje odczucia. Gdy wreszcie zrezygnował z rozeznania się we własnych splątanych myślach, zerknął na Biesa i speszył się.

– Janet… zdaje się, że jestem wyjątkowym zboczeńcem, ale mnie… mnie to tylko podnieca.

Janet Ruello popatrzyła na niego. Jej oczy płonęły.

– Bardzo na to liczyłam, Alex.

Rozdział 4

Nowa Ukraina uważana była za planetę z perspektywami i w miarę lojalną wobec Rady Imperium. Stanowiła złoty środek Imperium, jeden z tych słupów, na których wspiera się cywilizacja. Spokój, sytość i nuda.

Gdyby hiperkanał przy Nowej Ukrainie działał nieprzerwanie, Alex na pewno nie lądowałby na planecie. Ale kolonia nie była węzłem galaktycznym w rodzaju Gammy Draconis i nie prowadziła tak aktywnego handlu jak Rtęciowe Dno. „Lustro” wyszło z kanału, wróciło po łuku do wejścia, ale wejść już nie zdążyło. Cała karawana chłodnicowców z mrożoną i umownie żywą wieprzowiną, głównym towarem eksportowym Nowej Ukrainy, wlatywała w zważający się otwór kanału.

– Następne otwarcie za dziewięć godzin siedemnaście minut – oznajmił ponuro Hang. – Czekamy, kapitanie?

Alex zastanowił się. Wszedł na mostek, gdy brakowało minuty do wyjścia z kanału, Janet pojawiła się w sieci dosłownie na sekundę przed wyjściem w realny kosmos. Emocje jeszcze nie opadły, w myślach nadal był z tą rosłą, czarnoskórą, tak przyjemnie grzeszną, choć tak konserwatywną kobietą…

– Ka-trzeci… – Alex podłączył się do wewnętrznej sieci statku. Klon był w kajucie, siedział przed terminalem, tworząc jakiś tekst. – Mamy dziewięć godzin w systemie Nowej Ukrainy. Czekamy na orbicie czy lądujemy?

– Wylądujmy – zdecydował klon bez zastanowienia. – Czygu wolą załatwiać potrzeby fizjologiczne na otwartej przestrzeni lub w bieżącej wodzie.

Alex prowadził rozmowę przez kanał otwarty dla załogi; usłyszał, jak Janet chichocze złośliwie.

– Dobrze. Proszę uprzedzić swoje podopieczne – poprosił Alex. – A… jak ich samopoczucie?

– Już wszystko w porządku – odparł spokojnie klon. – Sej-So wyjaśniła mi całe zajście. W skład drinka wchodziła nalewka anyżowa z Hellady-2. Zaszło przykre nieporozumienie: okazało się, że naturalne alkaloidy anyżu powodują u Czygu silne upojenie i skłonność do mistyfikacji połączonej z niepowstrzymanym pociągiem do mówienia rzeczy nieprzyjemnych dla rozmówców. Czygu bardzo przepraszają… i proszą, żeby w przyszłości nie proponować im napojów zawierających anyżek.

Alex nie wiedział, czy Ka-trzeci wierzy w przypadkowość zajścia, czy woli nie rozdmuchiwać całej sprawy. Zdaje się, że mimo wszystko był gotów uwierzyć w przypadek.

– Skłonność do mistyfikacji – wymruczała Janet. – Tak, tak…

– Prawy pokład bojowy, proszę o ciszę – oznajmił sucho Alex. Janet zamilkła. Nie była urażona, raczej usatysfakcjonowana tym, co usłyszała.

Zaczęli zejście do planety.

Nowa Ukraina miała cztery kosmodromy. Jeden mieścił się nieopodal stolicy o nazwie Mazepa, dwa na bezkresnych zielonych stepach, na których pasły się stada zmutowanych „świń” – ogromnych wieprzopodobnych stworów, porośniętych metrową warstwą aromatyzowanej, bogatej w witaminy słoniny. Alex miał okazję spróbować różnych gatunków miejscowej wieprzowiny, będącej dziełem genetyków, oraz surowej słoniny o smaku i konsystencji wędzonej. Jadł również słodką słoninę czekoladową, sprzedawaną w słoiczkach. Nie stał się szczególnym miłośnikiem miejscowej kuchni, ale też nie kwestionował wirtuozerii genetyków.

Czwarty kosmodrom Nowej Ukrainy, gdzie mieli wylądować, mieścił się niedaleko jedynego morza planety. Kolonia nie cierpiała na brak wody, ale z powodu kaprysu natury na Nowej Ukrainie nie występowały ani duże jeziora, ani tym bardziej morza i oceany. Morze było sztucznym tworem, powstałym w wyniku długiego i upartego terraformowania planety. Ten akwen na Nowej Ukrainie nie był szczególnie potrzebny, przeciwnie, tak duży zbiornik wodny zmieniał na gorsze klimat pobliskich rejonów, ale… Każda kolonia chciała mieć wszystko to, co powinna mieć normalna planeta. Morza, góry, lasy, bagna… Alex widział już sztuczny łańcuch górski na Serengeti, ogromny i toporny, więc dążenie mieszkańców Nowej Ukrainy do posiadania własnego morza bynajmniej go nie dziwiło.

Statek schodził do lądowania nad morzem. Rozerwał pas chmur – oznakę nadchodzącego sztormu – niespiesznie sunący ku brzegowi, przeleciał nad martwymi szarymi kleksami zatrutej siarkowodorem wody – terraformowanie jeszcze nie dobiegło końca. W pobliżu brzegu woda zmieniła kolor – morze stało się czyste, zielonobłękitne, a niebo przejrzyste i jasne. Statek szedł sto metrów nad wodą, wytracając prędkość do minimum i przechodząc na czyste, choć energochłonne silniki plazmowe.

– Kapitanie, czy będą jakieś przepustki? – spytał rzeczowo Generałow. Nie miał nic do roboty i strasznie się nudził.

– Tak. Sześć godzin dla wszystkich chętnych. Dyżur na statku… – zawahał się. – Dyżur będę miał ja.

Wściekły biały wicher – świadomość Kim – wyrzucił w jego stronę igłę światła.

– Alex! – Dziewczyna była wściekła, ale zachowała minimum przyzwoitości, wybierając do tej rozmowy zamknięty kanał. – Myślałam, że razem pospacerujemy po planecie!

– Kim… – Alex przekazał sterowanie Hangowi, który przyjął z zachwytem ten niespodziewany prezent, i skupił się na rozmowie. – Jako kapitan mam obowiązek zapewnić załodze odpoczynek. Na pierwszej przepustce na pokładzie tradycyjnie pozostaje kapitan.

– Nienawidzę tych waszych tradycji! To ja też nigdzie nie pójdę!

– Proszę bardzo, możesz zostać – zgodził się Alex.

Dziewczyna sapała chwilę rozzłoszczona, a potem burknęła:

– Zmieniłam zdanie.

– Nie gniewaj się. – Alex próbował włożyć w swoje słowa jak najwięcej ciepła. – Obiecuję ci, że wybierzemy się razem na spacer na Zodiaku. To znacznie ładniejsza planeta.

– Słowo? – spytała szybko Kim.

– Przyrzekam.

Kim umilkła, zadowolona. Alex wrócił do sterowania, nie odbierając go jednak Hangowi, po prostu asekurując drugiego pilota. Nie było ku temu szczególnych powodów, statek już lądował. W dole rozciągały się zielone pola soczystej lucerny z pasącymi się na niej gigantycznymi świniami. Alex włączył powiększenie i przyjrzał się niewzruszonym zwierzętom. Na lądujący statek świnie nie zareagowały, widocznie przywykły. Tylko chłopiec, pewnie pastuch, objeżdżający stado na żwawym młodziutkim prosiaczku, zadarł głowę i pomachał statkowi ręką, w której ściskał termalny bat. Alex uśmiechnął się i pożałował, że nie może odpowiedzieć wesołemu pastuszkowi.

– Lądowanie – zameldował Hang.

„Lustro” sunęło tuż nad ziemią, przeleciało nad polem wyłożonym sześciokątnymi betonowymi płytami.

– Stoimy na słupie…

Statek wyhamował nad wyznaczonym przez dyspozytora miejscem.

– Zetknięcie…

Z korpusu wysunęły się podpory i dotknęły płyt kosmoportu.

– Dziękuję panu, Morrison – powiedział ceremonialnie Alex.

– Jestem panu wdzięczny, kapitanie – odparł Hang. – Przenosimy statek w tryb postojowy?

– Tak. Proszę wykonać.

Alex wysunął się z migoczącej tęczy, z ciepłych, czułych objęć statku. Poczuł, jak statek wyciąga się w jego stronę, chcąc przedłużyć chwilę kontaktu.

– Wrócę… wrócę… wrócę…

Przepustka na lądzie!

Co może być bardziej radosnego dla załogi kosmicznego statku?

Nieważne, ile czasu trwał lot – kilka godzin czy kilka tygodni. Nieważne, na jakiej planecie wylądował statek – w wonnych dolinach Ebenu, na rozległych stepach ukraińskich czy też obok kopułowych osiedli planet – kopalń.

To bez znaczenia – lądowanie jest zawsze tak samo upragnioną chwilą.

Aromatyczne powietrze nowego świata, nieznajome twarze, śmieszne i dziwne zwyczaje, egzotyczne dania, wesołe miejscowe hetery, ciekawe i niechby nawet niepotrzebne pamiątki – wszystko to czeka na załogę, schodzącą na przepustkę na ląd. Statek to dom, to radość z ukochanej pracy, najdroższy kawałek wszechświata, ale kto nie lubi chodzić z wizytą? Oto dlaczego kosmonauci tak sobie cenią nawet najkrótsze godziny przepustek…

Alex stał pod brzuchem statku i uśmiechał się, patrząc na swoją załogę. Jego podopieczni, koledzy, towarzysze, jego dzieci… Czekali na transport naziemny – ten kosmodrom nie był aż tak duży jak kosmoport na Rtęciowym Dnie i nie miał rozwiniętej sieci komunikacji podziemnej.

Generałow przeglądał się w lustrze, ślinił kredkę, by podkreślić gęste brwi. Wyraźnie liczył na jakąś romantyczną przygodę. Tym samym zajmowała się stojąca obok niego Janet. Może również na coś liczyła, a może po prostu kierowało nią kobiece pragnienie, by wyglądać możliwie najbardziej pociągająco.

Kim stała obok Morrisona. Drugi pilot, rześki mimo długiej jednoosobowej wachty, objął dziewczynę za ramiona. Alex miał pewność, że facet nic nie wskóra, ale mimo wszystko życzył koledze powodzenia.

– Jednak do muzeum? – zapytał Alex na wszelki wypadek. – Ja wybrałbym morze…

– Przyłącz się, to pojedziemy nad morze – zaproponowała natychmiast Kim. Uśmiechnęła się, stukając noskiem pantofla w poczerniałą od sadzy betonową płytę. Hang popatrzył niespokojnie na kapitana.

– Nie mogę rzekł Alex z niemal prawdziwym żalem. – No cóż, miłego wypoczynku.

Prawdę mówiąc, nie widział nic ciekawego w zwiedzaniu muzeum hodowli, jednej z głównych atrakcji Nowej Ukrainy. Ale wyglądało na to, że Kim pasjonowała się inżynierią genetyczną we wszystkich jej przejawach.

– Oto i samochód – powiedział melancholijnie Paul. Energetyk był jedynym, który nie traktował przepustki w sposób szczególny. Nie przebrał się i zamierzał spędzić całe sześć godzin w barze przy kosmoporcie.

Pękaty mikrobus na kołach szybko podjechał do statku. Kierowca za lustrzaną szybą był niewidoczny, ale ze środka wyszła uśmiechnięta dziewczyna ze znaczkiem celnika na wyszywanej w narodowe wzory bluzce.

– Dzień dobry, podróżnicy! – zawołała. – Serdecznie witamy, drodzy goście!

Dziewczyna była ładna i sympatyczna. Nawet włączony w trybie oczekiwania pas pola siłowego wyglądał raczej na miły żart niż groźny atrybut celnika.

Alex pomachał ręką wsiadającej do autobusu załodze, mrugnął do celniczki i otrzymał w odpowiedzi co prawda regulaminowy, ale i tak bardzo miły uśmiech. Z cłem nie powinno być problemów, Nowa Ukraina słynęła z łagodnej i dobrodusznej straży granicznej. Jedyny konflikt, jaki Alex sobie przypominał, wiązał się z próbą specnawigatora Światosława Ło, który chciał wywieźć z planety boczek waniliowy. Okazało się, że tego specyficznego delikatesu absolutnie nie wolno wywozić, co było oczywiście nieskomplikowaną przynętą dla turystów. Zresztą Ło nie poniósł żadnej kary, nie zapłacił nawet grzywny…

Autobus już zniknął w oddali, za przysadzistymi budynkami kosmodromu. Alex nadal stał obok statku. Zapalił drugiego papierosa. Przypomniał sobie, że na Nowej Ukrainie rośnie niezły tytoń… trzeba będzie połączyć się z kimś z załogi i poprosić o kupno miejscowych papierosów.

W dnie statku pojawił się luk, wysunęła się platforma windy. Alex odwrócił się i krótkim skinieniem powitał Ka-trzeciego i Obce.

– Dzień dobry, dzień dobry, człowieku kapitanie! – zaśpiewały Czygu. Chyba już zupełnie doszły do siebie po zatruciu anyżem i nie przydawały incydentowi większego znaczenia.

– Postanowiliśmy polecieć nad morze – rzekł klon, mrugając do Aleksa niczym spiskowiec. – Wykąpać się.

– Wspaniały pomysł – przyznał Alex. – Przyjemnej wycieczki.

Czygu uśmiechały się radośnie, a Ka-trzeci dosłownie wychodził z siebie, śląc uśmiechy i kładąc na ramionach Obcych swoje mocne dłonie. Trochę jak troskliwy ojciec, a trochę jak stary lowelas… Ciekawe, jak oznakowano w jego psychice miłość do Obcych. Czyżby rzeczywiście przez pociąg seksualny? W końcu to najbardziej logiczna i naturalna droga…

Podjechał jeszcze jeden samochód – osobowa barrakuda, stara, ale sprawna. Celnikiem był tym razem przystojny młody chłopak.

Minutę później Alex został sam.

Szczerze mówiąc, najbardziej na świecie, prócz pilotażu oczywiście, lubił takie właśnie chwile.

Wiał wiatr – ciepły, przesycony zapachem traw. Grzało, choć nie zanadto, pomarańczowe słońce, na niebie śpiewały jakieś ptaki, albo na tyle głupie, że zamieszkały na kosmodromie, albo tak mądre, że umiały nie wpadać pod statki. Raczej to pierwsze…

Alex zaciągnął się papierosem i poczuł w ustach gorzki posmak. Wszystko dobre, byle w miarę. Szklanka wina, papieros, łyk obcego powietrza, kęs egzotycznej potrawy…

– Statek, wchodzę – powiedział głośno i winda zjechała do jego stóp.


* * *

Długo zwlekał, zanim założył neuroterminal.

Nie dlatego, że się bał. Specpilot umie się bać, to normalna i pożyteczna ludzka reakcja, lecz specpilot nie pozwala, by uczucia przeszkadzały mu w działaniu.

Nie miał pewności, czy robi słusznie. To było nowe i dlatego złe. Teraz musiał działać nie w oparciu o fakty czy choćby przeczucia, lecz na podstawie ledwie wyczuwalnych aluzji. Człowiek wspinający się na górę może pójść kamienistą ścieżką, niechby trudną i niebezpieczną, ale widoczną, może wspinać się po skale, gdzie każdy niewłaściwy ruch oznacza śmierć, ale może również wybrać okryte mgłą zbocze. I właśnie tam kamień, który wydawał się taki mocny, niespodziewanie wypada niczym spróchniały ząb, ciągnąc za sobą pechowego alpinistę.

Najtrudniejsza jest połowiczna wiedza, połowiczna prawda. Nie daje tej wolności, którą daje niewiedza, nie daje też punktu orientacyjnego, jak prawda. Za to klęską jest klęska w pełnym wymiarze.

Alex założył opaskę neuroterminalu.

Świat zgasł i zapłonął na nowo.

A w chwilę później silne pchnięcie rzuciło Aleksa na kolana.


* * *

– Nikt nie ma prawa stać w obliczu władcy!

Alex odwrócił się powoli – czuł przyciśnięte do szyi zimne stalowe ostrze. Trzymało go dwóch półnagich wojowników, którzy wyglądali tak, jakby zeszli z kartek podręcznika do historii… albo komiksu dla dzieci. Trzeci, nieco bardziej ubrany, trzymał przy gardle pilota obnażony miecz.

Farsa. Ale śmierć będzie bolesna nawet w świecie wirtualnym.

Znalazł się w ogromnej sali – kopuła z czerwono-złotych witraży, kolumny z białego marmuru, mozaikowa podłoga. Pośrodku sali stał tron – nieregularny głaz z czarnego kamienia z wyżłobionym szerokim siedziskiem. Edgar, ubrany w czarno-czerwone jedwabie, wydawał się częścią tronu, równie martwą i zimną. Tylko oczy błyskały spod okularów. Same okulary wydawały się bardzo na miejscu pośród innych średniowiecznych rekwizytów. Dwie młode dziewczyny, przytulone do nóg chłopaka, popatrzyły na pilota z przestrachem.

– Musimy porozmawiać – oznajmił Alex. Edgar się zastanawiał.

– Zabierz swoje fantomy – rzekł rozdrażniony Alex.

Miecz przy jego gardle drgnął, jakby przymierzał się do cięcia.

– Dodaj: Władco! – polecił Edgar. Jego głos przetoczył się echem pod kopułą.

– Władco. – Alex nie miał zamiaru wykłócać się o drobiazgi. Chłopak na tronie pstryknął palcami. Dziewczęta zsunęły się z tronu i uciekły. Strażnicy z wyraźną niechęcią puścili pilota, ale nie wychodzili.

– Precz – powiedział sucho Edgar.

Rozcierając nadgarstki, Alex wstał i podszedł do tronu.

– Co to za maskarada?

– To bardzo dobre, samouczące się programy – oznajmił Edgar z nutką pretensji. – Tworzyłem tę rzeczywistość pięć lat. Trzeba gdzieś mieszkać… A teraz będę musiał wyjaśniać doradcom, co za czarownik zjawił się w zamku Władcy.

Alex przysiadł u podnóża tronu i wzruszył ramionami.

– Co z ciebie za Władca, skoro musisz się komuś tłumaczyć? Zresztą to twoja gra. Możesz z tego zejść?

– Mogę – powiedział ponuro Edgar. Wstał, zszedł niezręcznie po kamiennych stopniach, usiadł obok pilota. – Wszyscy poszli na przepustkę?

– Tak. Domyślasz się, dlaczego zostałem na statku?

– Chciałeś ze mną pogadać?

– Właśnie.

Chłopak sposępniał i teraz on wzruszył ramionami.

– Dobra. Masz ochotę na wino albo lody? A może zawołać hurysy?

– Powiedziałem „pogadać”, a nie „zabawić się”. Jesteś dobrym konstruktorem genetycznym?

– Najlepszym we wszechświecie.

Alex uśmiechnął się.

– Załóżmy. Co możesz mi powiedzieć o Kim?

– Nadal cię to interesuje?

– Oczywiście. Dziewczyna cierpi, Edgarze.

– Cierpi – przyznał chłopak. – Zakochała się w tobie. Byłeś z nią w czasie metamorfozy, rozumiesz? Przeniesienie jako takie nie jest cechą charakterystyczną speców, ale Kim to szczególny przypadek. Jej profil psychologiczny wymaga miłości, a ty stałeś się pierwszym obiektem.

– To rozumiem. Czy ona ma część genów gejszy?

– Niewielką.

– Poco? Edgar milczał.

– Chcę zostać twoim przyjacielem. – Alex położył rękę na ramieniu chłopca. – Chcę pomóc ci w zdobyciu nowego ciała. Chcę też pomóc Kim. Ale potrzebuję do tego odrobiny twojej pomocy. Po co specbojownikowi dodano zdolności gejszy?

– Kim nie jest specbojownikiem – wyjaśnił Edgar. – Bojownik… ha! Masówka, sztampa, mięso armatnie. Kim jest wyjątkowa.

– Co to znaczy?

– Jest tajnym agentem.

– Co takiego? – Alex roześmiał się.

Edgar odwrócił się i spojrzał mu wściekle w oczy.

– Tak cię to bawi? Sądzisz, że tajni agenci to dwumetrowe draby z działkiem plazmowym w tyłku? Agent potrafi zabijać, ma nawyki i reakcje bojownika, ale nie to jest najważniejsze! Wykorzystanie specagenta jako bojownika to czyste marnotrawstwo! Kim została stworzona, żeby obracać się w wyższych sferach społecznych, rozkochiwać w sobie innych, gromadzić informacje, szantażować… a jeśli będzie trzeba, również zabić. Nie zdajesz sobie sprawy nawet z ułamka jej możliwości! Ona sama również nie… na razie. Kim może na odległość ściągać dane z komputerów, może nie oddychać przez kwadrans, dostosowywać temperaturę ciała do temperatury otoczenia, ma pamięć absolutną, intuicyjną zdolność deszyfracji… i szereg innych niespodziewanych możliwości fizycznych.

– Kim o tym wie? – zapytał ostro Alex.

– Czy wyglądam na idiotę? – odciął się Edgar. – Nie, nawet nie podejrzewa. Będzie to dla niej szok. Przywykła uważać się za specbojownika… za jakąś odmianę bojownika, w rodzaju ochroniarza czy killera.

– Co się stanie, gdy już się dowie?

– Nie wiem – wzruszył ramionami Edgar. – Najprawdopodobniej przeżyje wstrząs… a potem zechce zająć swoje nowe miejsce w życiu. Tacy jak ona pracują dla służby imperialnej, dla administracji planet… albo dla bardzo dużych i potężnych korporacji.

– Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy, Edgarze?

Chłopiec popatrzył na niego drwiąco.

– Czy wtedy byłbym jej potrzebny?

Alex skinął głową.

– Rozumiem. Wybacz. Ale jeśli masz rację…

– Mam rację!

– …to Kim powinna się dowiedzieć, kim jest. Zrozum, całe życie speca polega na spełnianiu swojego przeznaczenia. Pracując jako zwykły bojownik, Kim pozostanie nieszczęśliwa.

Edgar milczał i Alex poczuł ostre ukłucie wstydu – przecież wszystkie nadzieje tego chłopca wiązały się z Kim. Wszystkie plany zdobycia prawdziwego ciała, wyrwania się ze strasznej niewoli…

– Rozumiem cię…

Pod warunkiem, że Edgar nie kłamie!

– …ale musimy coś wymyślić, prawda?

Chłopak spojrzał na niego zdumiony.

– My?

– Oczywiście, że my. Ty jesteś jej najlepszym przyjacielem oraz inżynierem genetycznym. A ja jestem człowiekiem, w którym dziewczyna się zakochała.

– Po co mielibyśmy cokolwiek robić? – Edgar wzruszył ramionami. – Teraz Kim ma pracę i na razie jest z niej zadowolona. Gdy odkryje swoje zdolności, gdy zapragnie czegoś więcej, wtedy można zacząć się niepokoić. Ale mam nadzieję, że do tego czasu zdobędę już nowe ciało.

– Wszystko może się zdarzyć. Ale co z jej zakochaniem się we mnie?

– Nie zakochaniem, tylko miłością – poprawił Edgar i sucho dorzucił: – Nie mam nic przeciwko waszym spotkaniom. To naturalna potrzeba, więc…

– Ona nie potrzebuje seksu. A raczej nie tylko seksu. Przy okazji, po co jej to? Zgadzam się, że agent powinien rozkochiwać w sobie innych, ale żeby sam się zakochiwał?

– Miłość to taka dziwna rzecz, Aleksie… – Chłopak wstał i przeszedł się tam i z powrotem z rękami założonymi za plecy. – Wielokrotnie próbowano stworzyć gejsze, które rozkochiwałyby w sobie klientów, same pozostając chłodne i obojętne, wykonywały swoją pracę, nie okazując emocji. Oszałamiający wygląd zewnętrzny, zdolności aktorskie, feromony… Wszystko na próżno, Aleksie. Żeby doszło do olśnienia, miłość ze strony hetery musi być szczera i autentyczna. Gdy tylko cel zostanie osiągnięty, gejsza ma możliwość odkochania się… będzie jej ciężko, będzie się smucić i przeżywać, ale odzyska wolność. Ale najpierw gejsza zakochuje się sama. Bez względu na to, jak długo trwa ta miłość – piętnaście minut w czasie trwania minety czy kilka lat – miłość gejszy jest nieudawana.

Edgar najwyraźniej dał się ponieść. Alex patrzył jak zahipnotyzowany na chudego chłopca, który krążył wokół karykaturalnego tronu, poprawiając okulary i rozkładając na elementy największe z ludzkich uczuć.

– Miłość! Aleksie, ty przecież nie możesz zrozumieć, co znaczy prawdziwa miłość! Szaleństwo, radosne i dobrowolne, płomień ogarniający wszystko, ogień, którego żar niesie słodycz i udrękę jednocześnie. Miłość matki do dzieci, miłość patrioty do ojczyzny, miłość detektywa do prawdy… wszystko to blednie wobec prawdziwej, autentycznej miłości! Poeci układali wiersze, które przetrwały tysiąclecia, władcy przelewali rzeki krwi. Prości, niepozorni ludzie zaczynali płonąć jak supernowe, spalając całe swoje życie w jednym oślepiającym wybuchu, wściekłym i niepowstrzymanym. Miłość… miłość! Tysiące definicji, poszukiwanie odpowiednich słów… tak jakby dźwięki mogły oddać tę pradawną magię. Miłość jest wtedy, gdy pragniesz szczęścia tego, kogo kochasz. Miłość jest wtedy, gdy cały świat zawęża się do jednego człowieka. Miłość to uczucie, które zrównuje nas z Bogiem… Nie można jej pojąć, nie można wyrazić słowami! Zresztą nie trzeba wyrażać; zrozumie to każdy, kto doświadczył tego słodkiego odurzenia. Wszystkie rasy Obcych umieją kochać, Aleksie! Wprawdzie nie ludzką miłością, ale bardzo podobną. Taji nie wiedzą, czym jest dowcip. Brownie nie są zdolni do przyjaźni. Fenhuanie nie rozumieją, czym jest zemsta. Wiele ludzkich emocji jest wyjątkowych, my zaś często nie możemy pojąć uczuć Obcych… na przykład zdolności Czygu do odczuwania świtu… za to miłość znają wszystkie rasy!

– Teraz już nie wszystkie – powiedział po prostu Alex.

Edgar opanował się i westchnął.

– Masz rację. Poszliśmy dalej niż Obcy, Aleksie. Nauczyliśmy się zmieniać ciało, umysł, a potem nawet duszę. Wycinać jedno, przyszywać drugie.

– Przyszywać?

– To taki staroświecki termin. W celu połączenia dwóch kawałków materiału używano cienkich nici…

– Dziękuję, już zrozumiałem. Ale czy mamy rację, Edgarze? Wiesz, że Janet zażartowała sobie z naszych gości Czygu?

– Skąd mam wiedzieć? Przecież odłączyłeś mnie od wewnętrznych kamer statku.

– Podsunęła Obcym drink anyżowy. Alkaloid w anyżu działa na Czygu jak serum prawdy.

Edgar roześmiał się dźwięcznie.

– Brawo! No i co?

– Jedna z Czygu oznajmiła, że ludzkość jest skazana. Że za daleko zaszliśmy na drodze zmian. Że ród ludzki utraci jedność i rozpadnie się na szereg słabych, podzielonych cywilizacji.

– Bzdura! – powiedział ostro Edgar. – Rozmarzyli się, śmierdziele… Ludzie zawsze byli różni, rozumiesz? I w czasach jaskiniowych, i w średniowieczu, i w błogosławionym XX wieku… Zawsze! Czy to władca, czy pastuch, czy poeta, czy szambiarz…

– Ale stanowiliśmy jedność pod względem genetycznym.

Edgar wzruszył ramionami.

– Wiesz, kto by się urodził z twojego nasienia i jajeczka Kim? Pod warunkiem braku specjalizacji, oczywiście.

– Dziecko natural o bardzo wyostrzonym wzroku.

Chłopiec skinął głową, lekko zdumiony.

– Tak… To wasza jedyna wspólna cecha. Wobec tego bez trudu wszystko zrozumiesz. A więc, Aleksie, w razie konieczności ludzkość łatwo i bezboleśnie powróci do jednolitego genotypu. Komórki płciowe każdego speca zawierają podwójny zestaw genów. Zmieniony, ten, który stworzyli genetycy na zamówienie rodziców, i zwykły, który byś otrzymał, gdybyś urodził się jako natural. Zwykły zestaw jest skompresowany w organelli i bywa aktywowany w procesie połączenia komórek płciowych. Dalej proces może pójść najróżniejszymi drogami.

Edgar poczerwieniał. Własne słowa rozpalały go coraz bardziej.

– Właśnie to było najtrudniejsze, Aleksie! Gdy na początku XXI wieku zaczęły się poważne prace nad zmianą genotypu, stanęliśmy przed problemem nie do rozwiązania. Całkowita zmiana ciała jest prosta, ale jak zachować przy tym ludzki genotyp? Jak sprawić, żeby dziewczynie rusałce, opiekującej się ławicami ryb, i chłopcu alpiniście, który nie ma lęku wysokości i może na dwóch palcach wisieć przez pełną zmianę roboczą, urodziło się normalne, zdrowe dziecko, a nie potworek? Właśnie wtedy zaproponowano pewną drogę, skomplikowaną, ale pasjonującą i bezpieczną. Rezerwowa kopia genów. Czystych, nietkniętych zmianami. Załóżmy, że nasza rusałka wypłynęła na brzeg i spotkała młodego wspinacza. Noc, księżyc, plusk wody. Spotyka się dwoje szczęśliwych, zadowolonych z życia ludzi. Nasza rusałka, która siedzi na gałęzi drzewa pochylonej nad wodą, i nasz wspinacz, idący brzegiem i nucący piosenkę… dajmy na to: „Nie jesteśmy palaczami ni cieślami, lecz nie żałujemy tego, my jesteśmy montażowcy, wysokościowcy!”

Edgar zamilkł i popatrzył drwiąco na Aleksa:

– Słyszałeś taką piosenkę?

– Nie.

– Bardzo stara rosyjska piosenka, z epoki naturali. Ale doskonale oddaje całą istotę specjalizacji. A więc nasza para się spotyka…

Powoli splótł ręce.

– Zdumienie… zmieszanie… śmiech… romantyka! Noc, księżyc, morze, zresztą już mówiłem. Czułe pieszczoty na mokrym piasku. Musieliśmy sprawić, żeby ci tak różni, a jednocześnie jednakowo pożyteczni dla społeczeństwa obywatele nie cierpieli na skutek swoich różnic. Żeby ich dziecko mogło być zarówno człowiekiem – amfibią, montażowcem, jak i najzwyklejszym naturalem. Tym, kim będą chcieli, żeby było. I gdy wielka chwila miłości już się dokonała – Edgar rozplótł palce – do akcji wkracza organella bis. Rozwijają się łańcuchy nukleinowe, fermenty suną wzdłuż nici DNA, sprawdzając je pod kątem specjalizacji. Trzask! Zmieniony gen! Skontrolować, czy ten gen został zmieniony u obojga rodziców. Tak? Zostawiamy. U jednego? Proszę się przesunąć! Z organelli wysuwa się zapasowa kopia genu, niezbędny kawałek zostaje wycięty i wklejony. Nici DNA szybko się naprawiają przed połączeniem. A teraz spójrzmy, co otrzymaliśmy. Dziecko natural! A gdyby rusałka pokochała człowieka-amfibię? Żadnych ingerencji. Ich dziecko urodziłoby się w wodzie, żwawo odetchnęło oskrzelami… A dwoje montażowców…

– Dziękuję, już zrozumiałem – przerwał mu Alex.

Edgar urwał i uśmiechnął się przepraszająco.

– Bardzo ekscytuje mnie ta wirtuozeria… poprzedników. Rozumiesz, przecież należało stworzyć struktury jednocześnie samopodtrzymujące się… bo niejedno mogło się zdarzyć grupie speców, mogli na przykład zostać odcięci od inżynierów genetycznych… a przy tym zdolne powrócić w ciągu jednego pokolenia do formy wyjściowej. I z tym zadaniem inżynierowie doskonale sobie poradzili.

– A jeśli para speców zechce dać dziecku inną specjalizację?

– Wówczas znowu wezmą się do pracy inżynierowie – przyznał Edgar. – Ale czy możesz sobie wyobrazić taką sytuację? Że postanowiłeś stworzyć tradycyjną komórkę społeczną z żoną i dziećmi i przy tym zapragnąć dla dzieci innego losu niż twój?

– Nie mogę.

– Właśnie – Edgar uśmiechnął się triumfalnie. – Zmiana ciała to drobiazg. Zadanie dla początkujących. Najważniejsza jest zmiana psychiki. Manipulacja emocjami. Oto najtrudniejsze zadanie.

– Doskonale. Pomóż więc je rozwiązać. Kim powinna się odkochać.

– Dlaczego? – Edgar popatrzył uważnie na Aleksa. – Przecież ja wszystko rozumiem i nie protestuję. Dlaczego ta miłość ci przeszkadza?

– Nie przeszkadza. Ale Kim z każdym dniem będzie coraz bardziej cierpieć z powodu braku wzajemności. Prawda?

– Tak – skinął głową Edgar.

– A ja nawet nie zdołam udawać wzajemności – mówił dalej Alex. – Napięcie będzie rosnąć. To doprowadzi… może doprowadzić do kłopotów.

– I czego chcesz ode mnie?

– Jeśli naprawdę jesteś genialnym inżynierem genetycznym… – powiedział podstępnie Alex -…to powinieneś wiedzieć, jak usunąć uczucie Kim.

– Skąd ten pomysł?

– Wiadomo, że istnieją takie sposoby. Gdy jakiś zawód przestaje być potrzebny, speców można przeorientować na nowy.

– To zadanie dla psychologów. Nie mogę przecież zapędzić Kim z powrotem do zygoty i przeprowadzić operacji korygującej.

– Jesteś pewien, że nic się nie da zrobić?

Edgar zawahał się.

– Posłuchaj, ja nie jestem inżynierem genetycznym – rzekł Alex. – Ale nie jestem też idiotą. Zmienione emocje to nie tylko przebudowane synapsy. To zmienione gruczoły wydzielania wewnętrznego. Chemia krwi.

– I co ja mogę zrobić?

– Zablokować odpowiednie hormony. Na pewno wiesz, jakie.

Edgar westchnął i pokręcił głową.

– Jasne. Zablokować… Przysadka mózgowa to nie ognisko, na które można chlusnąć wodą i ugasić kilka węgielków. Wszystko albo nic. Zmiany charakteru spowodowane są jednym jedynym, choć bardzo złożonym, łańcuchem polisacharydów, wyprodukowanym w przysadce. Czasowe zablokowanie jego syntezy jest możliwe, ale spowoduje wyłączenie od razu wszystkich cech osobniczych.

– A co zostanie wyłączone u Kim?

Chłopak poprawił okulary, zastanowił się.

– Bezwzględność… chyba przede wszystkim. Miłość, ta, która została spowodowana sztuczną stymulacją. To chyba wszystko. Zmiany intelektualne nie są związane z działaniem hormonalnym przysadki mózgowej.

– Zróbmy to.

– Sądzisz, że ingerencja w organizm speca jest taka prosta? Potrzebne jest dobrze wyposażone laboratorium biochemiczne, urządzenia do syntezy organicznej. Przedział medyczny statku nie wystarczy.

– Jesteśmy na planecie, Edgarze. Może nie specjalnie rozwiniętej, ale cywilizowanej. Zamówienie można złożyć i odebrać W ciągu dwóch czy trzech godzin.

Chłopiec milczał.

– Naprawdę jesteś genialnym genetykiem? A może przeceniono twoją wartość? – podpuścił go Alex.

– Dobrze – poddał się Edgar. – Moim zdaniem robisz z igły widły. Miłość to dla Kim normalny stan pracy, nic by się nie stało… Pisarzu!

Gdzieś zza kolumny wynurzyła się zgięta w pokłonie postać. Chudy, przygarbiony staruszek w wysokim kolorowym kapeluszu i w chałacie trzymał w ręku pergamin.

– Nie będzie problemu z wprowadzeniem środka do organizmu – wyjaśnił Edgar Aleksowi. – Aktywny środek jest odporny na soki żołądkowe, więc możesz po prostu dodać go do jedzenia czy wina.

– Dawka?

– Pięć miligramów. Dodaj trochę więcej, nadmiar nie spowoduje zatrucia. Pisarzu, dyktuję!

Staruszek pokiwał głową, siadając obok tronu. Machinalnie zerknął na Aleksa, ale szybko odwrócił wzrok. Wyciągnął skądś kałamarz i długie ptasie pióro. Alex tylko westchnął, patrząc na te rekwizyty.

– Instrukcja syntezy… – zaczął dyktować Edgar.


* * *

Alex przecenił laboratoria Nowej Ukrainy. Synteza zajęła pięć godzin. Robot pocztowy (latający dysk metrowej średnicy) wylądował obok statku na krótko przed powrotem Ka-trzeciego i Czygu.

Alex poczekał, aż zadziała identyfikator – na gładkim, metalicznym boku robota zapłonęło zielone światełko – podszedł i otworzył maleńką ładownię.

Probówka, która kosztowała Aleksa całą miesięczną pensję, była niewielka. Trzy gramy opalizującego, białego płynu. Pilot zmarszczył brwi, patrząc na zamówiony przez Edgara produkt.

Skłamał czy nie?

Czyżby ta ciecz naprawdę mogła wyhamować ten skomplikowany mechanizm biologiczny, który, uruchomiony podczas narodzin speca, po metamorfozie zaczyna działać w całej pełni? Bezwzględność bojowników, chłodna serdeczność pilotów, nimfomania heter – to wszystko miałoby się rozpaść w pył? I jak się to stanie? Gwałtownie, jakby mechanizmowi odłączono prąd? Stopniowo, tak jak zwalnia maszyna po wyłączeniu silnika? Niech zniknie narzucone przez genetyków uczucie – ale co wtedy, gdy zdążyło się już zmienić we własne, autentyczne?

Odpowiedzi na te pytania można uzyskać jedynie na drodze eksperymentu.

Alex popatrzył na zbliżającą się barrakudę i schował probówkę do kieszeni. Uwolniony od ładunku robot popłynął niespiesznie nad polem startowym.

Ka-trzeci wyszedł z samochodu pierwszy, podał rękę Czygu. Obie Obce wyglądały na niezwykle zadowolone… Zresztą u nich chyba był to stan normalny.

– Stał pan przez cały czas na lądowisku, kapitanie? – zawołał wesoło Ka-trzeci.

– Odebrałem pocztę. – Alex wolał sam wytłumaczyć pojawienie się robota pocztowego. – Postanowiłem się nieco rozerwać.

Mrugnął do klona, dając mu do zrozumienia, że ma na myśli nielegalny narkotyk lub jakiś wyszukany stymulator seksualny. Ka-trzeci odmrugnął.

– Szkoda, że nie pojechał pan z nami, kapitanie. Bardzo zabawne morze.

– Wiem. Byłem tu już kiedyś.

– Tak miło, tak miło, kapitanie! – oznajmiły zgodnie Czygu. Trzymały się za ręce i co chwila na siebie zerkały. – Wielka, wielka szkoda, że pana z nami nie było!

– Ja również niewymownie żałuję – skłonił się Alex. Przepuścił Czygu, które w towarzystwie klona udały się do wnętrza statku i zapalił. Obcy tytoń na ziemi Nowej Ukrainy wydawał się jeszcze gorszy… Jakby odrzucało go nawet samo powietrze.

Trzynaście minut później nadjechał mikrobus z załogą.

Nietrudno było się zorientować, jak kto spędził czas na przepustce – do kogo szczęście się uśmiechnęło, a kto nie zrealizował swoich planów. Generałow z ponurą miną bez słowa wszedł na statek, Paul wysiadł z autobusu z niewzruszoną twarzą wilka kosmicznego, który widział już setki planet. Raźno zasalutował Aleksowi i również szybko wszedł na pokład.

– Twoje papierosy, kapitanie – powiedziała Janet i podała Aleksowi karton. – Podobno niezłe.

Uśmiechnęła się. Wyglądała na zadowoloną z życia.

– Co z Pakiem? – zapytał Alex.

– Nic takiego – Janet uśmiechnęła się złośliwie. – Znalazł przyjaciela w barze, wyobraził sobie nie wiadomo co… i teraz cierpi. Twierdzi, że to była miłość jego życia.

– Czy można się zakochać w ciągu pięciu godzin? – Alex uniósł brwi.

– Ech, kapitanie, kapitanie… – Kobieta żartobliwie cmoknęła go w policzek. – Wszystko można, wierz mi. Ale nie martw się o Paka, on po prostu lubi się męczyć, lubi cierpieć… jest taki rodzaj ludzi.

– Nie rozumiem… – pokręcił głową Alex. – Gotów jestem uznać korzyści płynące z miłości, której zostałem pozbawiony. Ale zakochiwać się należy przy obopólnym zaangażowaniu, po uprzednim ustaleniu, czy partner zgadza się na długoterminowe odczuwanie wzajemności. W przeciwnym razie odczuwa się emocje negatywne zamiast pozytywnych… Janet!

Murzynka zatkała usta ręką, ale i tak nie zdołała stłumić śmiechu.

– Alex… Przepraszam… O rety, na Chrystusa Rozgniewanego… Oczywiście masz rację… Teoretycznie.

Pilot się nie odezwał.

Nieco speszona Janet weszła na statek. Kim, która czekała cierpliwie na koniec rozmowy, podeszła do Aleksa.

– To dla ciebie.

Paczka owinięta brązowym papierem była niewielka, ale ciężka. Alex rozwijał z poczuciem, że to święto – niespodziewany prezent zaskoczył go i ucieszył.

Jak łatwo się domyślić, paczka zawierała przedmiot dumy Nowej Ukrainy – kawałek świeżej słoniny.

– Odcinają ją ze świń wprost na pastwisku – wyjaśniła Kim, ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczyła. – Ale świnki nic nie czują, na drugi dzień skóra się goi i świnia znowu ma tłuszczyk. O, spróbuj, już wędzona. Gdy warstwa słoniny osiąga grubość pół metra, świnki zaczynają wydzielać specjalne substancje… Super, nie?

Alex wyjął z kieszeni nóż, odciął kawałeczek, zjadł i skinął głową.

– Super. Bardzo smaczne. Aromat zielonych jabłek, prawda?

Kim skinęła głową. Morrison, który stał za jej plecami, skrzywił się:

– Aromat… Za to na pastwiskach aromat, uchowaj Boże! Taki słoninowy mamut leci przez step, wyżera wszystko do czysta i, za przeproszeniem, bez przerwy paskudzi!

– To naturalny proces – odparowała Kim.

– Zgadzam się, ale bynajmniej nie aromatyczny. Dlaczego nie hodują mięsa i słoniny w pojemnikach, jak na każdej przyzwoitej planecie?

– Nic nie rozumiesz! – zaperzyła się Kim. – To zupełnie inny smak! Poza tym świnie są pożyteczne dla ekologii planety. I tanie w utrzymaniu! Na duże stado w zupełności wystarczy trzech specpastuchów, i żadnych wydatków więcej!

Podobnie jak Hang, Alex nie uważał rozwiązań hodowlanych Nowej Ukrainy za pasjonujący temat.

– Kim… – ujął dziewczynę za ramię. – Do startu pozostało trzydzieści dziewięć minut. Myślę, że każdy chce wziąć prysznic, przebrać się…

– No proszę, zupełnie cię to nie interesuje – powiedziała urażona.

– Ależ interesuje. Ale byłem już w muzeum hodowli…

– A zaprowadzili was do głównego laboratorium genetycznego?

– Zaprowadzili.

– A nas nie, przeprowadzano tam jakiś eksperyment…

Weszli na statek.

Rozdział 5

Heraldyka.

Zdaniem Aleksa jedna z najdziwniejszych kolonii ludzkości.

Ujście hiperkanału znajdowało się około tysiąca kilometrów od planety i wirowało wokół niej niczym najzwyklejszy satelita. Znajdowała się tu tylko jedna, za to potężna stacja bojowa – ochronę kanału zapewniały stanowiska stacjonarne umieszczone na planecie. Rozrzucono je po całej powierzchni: na gorących, pozbawionych wody pustyniach, na niedostępnych grzbietach gór i nawet na pływających pontonach na oceanie. Zapewne ich budowa kosztowała więcej niż budowa cytadeli kosmicznych, ale z punktu widzenia mieszkańców Heraldyki innego wyjścia nie było. Gdy kanał przesuwał się nad planetą, kontrola nad nim przechodziła z jednego stanowiska bojowego do drugiego.

Heraldyka była planetą arystokracji. Zebrali się tu potomkowie starożytnych ziemskich rodów, takich jak angielska rodzina królewska czy arabscy szejkowie, znalazła się również młodsza arystokracja: dynastie „nowych Rosjan”, które wzbogaciły się pod koniec XX i na początku XXI wieku na lewej sprzedaży ziemi, zasobów i ludności swojego kraju. Mieszkało tu również kilka arystokratycznych rodzin z innych kolonii, podobno nawet była gdzieś enklawa Brownie, pochodzących od panującego niegdyś gniazda.

„Lustro” nie zamierzało lądować na planecie.

Czekali na swoją kolej wejścia do kanału – Alex był pewien, że wszyscy patrzyli na wirującą pod nimi planetę. Systemy optyczne statku były wystarczająco potężne, żeby dostarczyć obserwatorowi mnóstwo szczegółów i wrażeń.

Alex wybrał do obserwacji niewielkie miasteczko w górskiej dolinie. Niewysokie, czteropiętrowe domki pokrywała ceramiczna dachówka, ulice tonęły w zieleni, na każdym rogu tryskały fontanny. Obok miasteczka stał zamek – pilot nie zdziwiłby się, gdyby mu powiedziano, że tę budowlę przewieziono tu z Ziemi. Był tu również kosmodrom, ale tak mały i zapuszczony, że sprawa wydawała się oczywista: arystokraci zarzucili myśl o kosmosie.

Za to nadal lubili polowania.

Wzdłuż rwącego strumienia górskiego biegł jakiś człowiek. Optyka, nawet wzmocniona przez komputer, nie pozwoliła Aleksowi dojrzeć jego twarzy – przeszkadzały chmury nad doliną. Za tym człowiekiem niewiadomej płci mknęło trzech jeźdźców w kolorowych, rozwianych strojach, nieomylnie zdradzających władców – wszyscy „mali królowie” uwielbiali przepych. Zwierzęta, których dosiadali, mogły być wszystkim, tylko nie końmi… chyba że na skutek kaprysu genetyków otrzymały wspaniałe poroże.

Pogoń nie trwała długo. Prześladowcy dogonili ofiarę, rozbłysły błękitne wybuchy… widać arystokraci nie gardzili techniką. Trójka jeźdźców zsiadła na ziemię i podeszła do ciała. Z mieszaniną stropienia i obrzydzenia Alex zobaczył, że arystokraci zaczęli gwałcić bezbronną ofiarę. Świta – około dwudziestu ludzi – już ich dogoniła i teraz cierpliwie czekała nieopodal.

Owa nieskomplikowana rozrywka szybko znudziła się myśliwym. Wrócili do świty, przeprowadzili krótką rozmowę, której towarzyszyły władcze gesty – i kolejna figurka rzuciła się biegiem wzdłuż rzeki. Myśliwi czekali. Podano jakieś napoje, rozmawiano z ożywieniem.

Z pewną ulgą Alex zobaczył, że ofiara żyje. Dziewczyna, teraz było widać przynajmniej płeć, wstała i niezgrabnie przestawiając nogi, pokuśtykała w stronę miasta. Nikt jej nie gonił, przeciwnie, nawet pomachano jej rękami.

– Co za ohyda! – powiedziała głośno Janet.

– Masz na myśli polowanie? – zapytał Alex.

– Jakie polowanie? Mówię o tej imprezie na jachcie.

– Arystokracja – odezwał się Morrison. – Błękitna krew, niech ją diabli. Naprawdę jest błękitna?

– Podobno tak – powiedział AIex, obserwując wznowioną zabawę. – Oczywiście, nie mają w hemoglobinie miedzi zamiast żelaza, bo to oznaczałoby złamanie praw imperialnych. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale nie tracąc genetycznego pokrewieństwa ze zwykłymi ludźmi, zmienili barwę krwi na błękitną.

– Za starego Imperium coś takiego byłoby niedopuszczalne – oznajmił Morrison. – Normalny imperator…

– Heraldyka miała się całkiem nieźle również za czasów poprzednich imperatorów – zaprotestował Alex. – A chłopczyk, który teraz formalnie zasiada na tronie, pewnie nawet nie słyszał o tej planecie.

– A może i słyszał – powiedziała Janet. – Może zachwyciła go taka nowina? Prawdziwi królowie, baronowie, szejkowie… Mogło go to nawet ucieszyć.

Alex wyłączył powiększenie. Nie miał ochoty na dalsze podglądanie mieszkańców Heraldyki. Sześćdziesiąt cztery małe, wszechmocne w granicach swoich posiadłości dynastie. Sześćdziesiąt cztery zwyrodniałe linie genetyczne.

Absolutna władza demoralizuje nawet wtedy, gdy jest ograniczona ramami jednej doliny, jednego miasteczka. Historia ludzkości znała wiele tyranii, ale nigdy dotąd tyrani nie byli wolni od niebezpieczeństwa rewolucji. Nigdy – aż do chwili pojawienia się specsług.

Skąd ich brali? Przecież wszyscy, którzy przylatywali na Heraldykę, robili to dobrowolnie; imperialni obserwatorzy surowo pilnowali strumieni kolonistów, nie pozwalając na wywiezienie kogokolwiek pod przymusem. A przecież znaleźli się chętni i nie były to jednostki! Setki tysięcy ludzi wyruszyły na Heraldykę wraz ze swoimi panami. Wątpliwe, żeby na Ziemi znalazła się taka liczba szalonych masochistów.

Zapewne początkowo wyglądało to dość niewinnie. Mały kraj na spokojnej, bogatej planecie, mądrzy arystokraci, nieco średniowiecznej egzotyki, zdobywającej zdumiewającą władzę nad ludzkimi sercami. A więc ludzie z czystym sumieniem zamawiali specjalizacją sług dla swoich dzieci. No bo przecież cóż złego mogłaby komuś zrobić stara, mądra lady królewskiej krwi, czy też romantyczny, inteligentny, dbający o swój naród szejk? Tylko że mijały pokolenia i dorastali nowi władcy, przyzwyczajeni do tego, że otaczają ich wyłącznie słudzy…

Mimo wszystko powinny istnieć jakieś inne ograniczenia specjalizacji, prócz genetycznej zgodności z naturalami i pożytku dla społeczeństwa. Nie można porywać się na wolność jednostki… w tak ekstremalny sposób.

– Załoga, przygotowujemy się do wejścia do kanału. Czas wejścia: plus sześć minut dwanaście sekund. Wektor skoku: na Zodiak. Czas lotu: osiemnaście godzin dziewięć minut osiem sekund. Jako pierwszy pełnią wachtę ja, po dziewięciu godzinach i piętnastu minutach zastępuje mnie Morrison.

Nikt się nie sprzeciwiał, nikt nie zadawał pytań. Alex również był władcą na statku, podobnie jak ludzie o błękitnej krwi na Heraldyce. Tylko jego władza miała inne korzenie.

Na razie inne.

Gdzie leży granica? Którędy biegnie przedział między gotowością speca do podporządkowania się przełożonemu a niewolniczą pokorą sługi? Na czym polega różnica między władzą i tyranią? Dlaczego to, co stało się podstawą życia Imperium, na Heraldyce wyrodziło się w okrutne bezeceństwa?

A może, uśmiechnął się Alex, jeśli patrzy się na Imperium z boku, wygląda ono równie ohydnie? Specbojownicy, spechetery, specdozorcy…

Przekazał nici sterowania Morrisonowi. Przez kilka sekund obserwował, jak Hang prowadzi statek do ujścia kanału, potem znowu przełączył się na skanery optyczne.

Tym razem komputer, otrzymując rozkaz znalezienia ludzi, pokazał Aleksowi inny odcinek planety, już pogrążający się w ciemnościach nocy. Delta rzeki upstrzona licznymi wysepkami. Domy zgrupowane w całkiem spore miasto i Kosmodrom, wyglądający dość nowocześnie. Po ulicach jeździły samochody, chodzili piesi, zapalały się światła reklam.

Miasto jak miasto. Żadnych plugawych zabaw i szalonych igrzysk.

Na pierwszy rzut oka.

A przecież to miasto również żyje według praw Heraldyki. Władza absolutna. Odrzucenie praw imperialnych. Co oczywiście sprawia, że wszyscy turyści – prócz miłośników ryzyka – omijają tę planetę.

Co jest lepsze – przemoc otwarta czy zamaskowana?

„Lustro” weszło do hiperkanału i Heraldyka zniknęła.


* * *

Jest coś mistycznego w samotnej wachcie, gdy statek sunie przez podszewkę rzeczywistości. Szary korytarz, pędzące z naprzeciwka ściany, składające się z wielkiej nicości, całkowite, niewyobrażalne odcięcie się od otoczenia. Wielowymiarowa fizyka twierdzi, że istnieje tylko jeden hiperkanał i to wyłącznie przez jeden kwant czasu. To znaczy, że w tej samej chwili wszystkie statki wszystkich czasów i cywilizacji nakładają się na siebie bezcielesnymi cieniami i mkną we wszystkich kierunkach naraz.

Wszechświat pełen jest paradoksów. Większość ras dojrzała już do używania hiperkanałów jako najwygodniejszego i najtańszego środka komunikacji międzygwiezdnej. I teraz, właśnie teraz, zmierzają ku sobie niezliczone floty Taji i statki ich nieznanych, zlikwidowanych przeciwników, ścierają się w ostatecznej walce o galaktykę… W walce, która nie przyniosła zwycięzcom nic dobrego. Mknie w niewiadomą przestrzeń Son Haj, pierwszy gwiezdny żeglarz Ziemi, którego sława zaćmiła Magellana i Gagarina. Co najdziwniejsze, są tu również statki przyszłości! Ostatnie krążowniki ludzkości, która też kiedyś zniknie, pierwsze łajby obcych ras, które jeszcze na razie nie wyszły w kosmos, ale kiedyś zaczną panować nad wszechświatem. W tym samym miejscu jest również „Lustro” we wszystkich swoich przyszłych lotach, z Aleksem i całą resztą na pokładzie.

Rzecz jasna folklor kosmonautów zawierał mnóstwo legend o hiperkanałach. O człowieku, który wyskoczył za burtę i dotarł przez hiperkanał na Ziemię. O statkach-widmach które wynurzają się zza rufy, majestatycznie omijają osłupiałych obserwatorów i znikają w oddali. Podobno można również zobaczyć przed sobą wyrzut silników własnego statku…

Oczywiście, we wszystkich tych opowieściach nie ma ani grama prawdy. Ale przyjęło się udawać, że się w nie wierzy.

Alex nie wiedział, czy chciałby kiedyś zobaczyć coś w hiperkanale. Historie z dreszczykiem są fajne tylko wtedy, gdy wiesz, że są wymysłem. Cisza i spokój hiperkanału odpowiadały mu znacznie bardziej. Cisza, spokój i ciepła tęcza statku…

Lecz mimo wszystko lubił patrzeć na nieistniejącą przestrzeń hipertunelu, jakby naprawdę liczył, że zobaczy rufę własnego statku…

Morrison wszedł w system sterowania dokładnie w wyznaczonym czasie. Alex wymienił się z nim krótkim sygnałem emocjonalnym, zawierającym bezgłośne życzenie powodzenia i wyrazy sympatii. Reszta załogi odpoczywała.

Alex czuł zmęczenie, ale mimo wszystko poszedł do mesy, teraz zupełnie pustej. W samotności nalał sobie szklankę wytrawnego wina. Statek jakby drzemał, spokojnie i beztrosko. Cicho mruczał klimatyzator, wyczuwając w pomieszczeniu obecność człowieka, w kącie kręcił się robot – sprzątacz, wylizując wilgotnym językiem i tak czystą podłogę.

Alex nie przestawał myśleć o Heraldyce. O dziewczynie, która z takim spokojem oddalała się od swoich gwałcicieli. Bez słowa sprzeciwu, może nawet ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku…

Wyjął z kieszeni probówkę, popatrzył na mętny płyn. Co by się stało, gdyby ofiara zażyła blokator? Pewnie nic dobrego. Skoczyłaby arystokratom do oczu, zaczęłaby stawiać opór… ku niepomiernemu zdumieniu świty i samych gwałcicieli.

Alex otworzył probówkę i ostrożnie powąchał płyn. Ostry, chemiczny zapach, niezbyt przyjemny, ale nie odrażający. Wystarczy jedna kropla. No, dla całkowitej gwarancji dwie. Przedawkowanie nie jest groźne…

Przechylił probówkę nad kieliszkiem z resztką wina. Spojrzał na Biesa. Rękaw koszuli podciągnął się i diablik był widoczny. Bies zamknął oczy, jakby przerażony.

– Boję się – przyznał Alex. – I to bardzo.

Zapewne nie był pierwszym specem, który postanowił poeksperymentować z podobną substancją. Zapewne nic dobrego z tego eksperymentu nie wyniknie – w przeciwnym razie recepta na blokator przeleciałaby przez Imperium niczym pożar, niszcząc utarty porządek rzeczy.

Jedna kropla.

Druga.

Trzecia.

Alex troskliwie zamknął probówkę, schował ją do kieszeni, poruszył kieliszkiem. Płyn nie chciał się rozpuścić w winie, zebrał się na powierzchni jak kropla oliwy.

Alex podniósł kieliszek do ust i wypił jednym haustem. Potem dolał sobie wina i popił. W ustach pozostał nieprzyjemny posmak.

Oczywiście, substancja nie mogła zadziałać od razu. Edgar mówił o kilku godzinach – dopiero wtedy występujące w organizmie modyfikatory zachowania zostaną wypłukane z komórek nerwowych. Ale mimo to Alex stał bez ruchu, wsłuchując się we własne odczucia.

Spać mu się chciało, i nic więcej.

– Pójdziemy się zdrzemnąć – powiedział Alex. Bies nie protestował.


* * *

Miał sen. Dziwny, chaotyczny, złożony z fragmentów tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Jakby był władcą jakieś planety, może Heraldyki, może Ziemi, a może Ebenu? Miłej, spokojnej planety… Alex stał u podnóża tronu, dziesięciu strażników z obnażonymi mieczami otaczało go pierścieniem. A przed Aleksem klęczał chłopiec o imieniu Edgar, ściskając w ręku potłuczone, pogięte okulary.

– Czemu to zrobiłeś? – Własny głos wydał się Aleksowi obcy. Zrozumiał, że śpi, i już miał się obudzić, co się zdarza, gdy człowiek zaczyna mówić we śnie, ale sen trwał dalej.

Edgar podniósł głowę, popatrzył ślepo na Aleksa i wzruszył ramionami.

– Chciałem się uratować…

– Dodaj: Władco – rzekł Alex, a strażnicy spięli się, gotowi zaatakować Edgara i posiekać na kawałki jego chude ciało.

– Chciałem się uratować, Władco. – Edgar w końcu wyprostował oprawkę i założył okulary na nos.

– Ale dlaczego właśnie tak?

Chłopak, który z uporem nosił dawno zapomniane przez ludzi okulary, zmrużył oczy.

– Tylko to mogłem zrobić, Władco.

– Jesteś okrutny… – Alex popatrzył ponad głowami strażników i pochwycił spojrzenie Kim, obejmującej Janet. Kim skinęła głową i krzyknęła:

– Zabij go, Władco! Nie chciałam być taka, Władco!

Janet zakryła jej usta dłonią, pokręciła głową i wyszeptała:

– Nasi żołnierze nie umieli strzelać do ludzi… Alex…

Alex skinął głową im obu – aprobująco do Kim i uspokajająco do Janet. Ale był Władcą i to go niewoliło niczym niewidoczne pęta, znacznie mocniej niż zmienione operony speca…

– Jesteś okrutny – powiedział AIex, patrząc na chłopca, który czekał na jego decyzję. – Straż!

I dziesięć błyszczących mieczy jednocześnie wzniosło się w powietrze…


* * *

Alex otworzył oczy i przez jakiś czas leżał nieruchomo. Skrzywił się, przypominając sobie sen – wyraźny, barwny, jakby odciśnięty w pamięci.

Jego znajomość psychoanalizy ograniczała się do standardowego kursu w szkole i nielicznych wypraw do psychoterapeuty ze związków zawodowych. Ale wytłumaczenie tego snu nie nastręczało zbyt wielkich trudności.

Skrzywił się, przypominając sobie okrzyk Kim. „Zabij go!”

Ale przecież najstraszniejsze jest to, że ona ma rację i że te słowa mogą zabrzmieć naprawdę.

Nie spał zbyt długo, do wyjścia z kanału pozostawało jeszcze dwie i pół godziny. Mógł pójść do mesy i posiedzieć tam nad szklaneczką whisky. Mógł wstąpić do Janet albo do Kim i oddać się radościom seksu. Przez chwilę zastanawiał się, do której kobiety bardziej go ciągnie. Obie były na swój sposób atrakcyjne…

Westchnął i postanowił nikomu nie przeszkadzać.

Neuroterminal nadal leżał w szufladzie biurka. Alex nałożył opaskę i zaczął przeglądać ubogą zawartość pudełka z kryształami rozrywkowymi. Kilka Zdumiewających podróży, pozwalających na wędrówkę po wirtualnych kopiach planet galaktyki. Cztery kryminały z serii o Garbatym – specagencie bezpieczeństwa imperialnego. Ten „kolega” Kim, jeśli wierzyć autorom, rzeczy – wiście miał jednorazowe działko plazmowe… oczywiście nie w tej części ciała, którą wymienił Edgar, lecz w zatokach Highmore’a… Alex zawahał się – kryształy pod tytułem Garbaty i Prawda Garbatego już kiedyś przeglądał. Wciągnęła go akcja, w której można stanąć albo po stronie specagenta, albo jego licznych acz pechowych przeciwników. Kryształ A teraz Garbaty! już mu ktoś polecał, za to Mogiła dla Garbatego wróżyła albo koniec przygód popularnego bohatera, albo, co bardziej prawdopodobne, absolutnie niewiarygodne przygody. Ale dobry wirtualny kryminał, w którym można odegrać rolę kilku postaci po kolei, zajmował co najmniej dobę. Alex odłożył Mogiłą dla Garbatego na widoczne miejsce i postanowił obejrzeć inne kryształy.

Bonus – kryształ umieszczony przez troskliwych biznesmenów przemysłu rozrywkowego odłożył od razu. „Sto tysięcy najlepszych reklam od XX wieku do naszych dni” – polecali. Wielkie dzięki…

Pozostawały jeszcze trzy kryształy: z literaturą klasyczną, muzyką i dramaturgią. Pewnie, że miło jest siedzieć na werandzie nad brzegiem oceanu, popijać zimnego drinka, słuchać krzyku mew i czytać dobrą książkę. Równie przyjemnie jest oddawać się temu samemu zajęciu w zimny jesienny wieczór w fotelu przed kominkiem, słuchając, jak o szyby dzwoni drobny deszcz…

Był również „seksualny kalejdoskop”, zaaprobowany przez komitet zdrowia i Kościół, kryształ rozrywkowy dla załóg statków kosmicznych dalekich rejsów.

Alex w zadumie obrócił kryształ w ręku. Chciał przecież sprawdzić, czym jest miłość, a kalejdoskop świetnie się do tego nadawał. Nie mówiąc już a tym, że nawet bez żadnej tam miłości ten nieskomplikowany podręcznik form aktywności seksualnej dawał mnóstwo przyjemnych emocji.

Włożył kryształ do sprężystej ssawki, odczekał chwilę, rozluźnił się. Świat zasnuł się mgłą i zniknął.

Po ostrych przejściach wirtualności, stworzonej przez Edgara, „seksualny kalejdoskop” uspokajał i wyciszał. Zza mgły wyłoniły się ściany, zapłonął łagodnym światłem żyrandol pod sufitem, pod nogami pojawił puszysty dywan.

– Dzień dobry… – odezwał się uprzejmy, bezpłciowy głos. – Czy chciałby pan wybrać dla siebie rolę seksualną?

Alex zastanowił się.

– Tak… Jestem mężczyzną.

– Przyjęte – rzekł głos.

– Brak skłonności do masochizmu, nie pociąga mnie zoo- i alienofilia… Homoseksualizmu również nie będziemy próbować.

– Przyjęte.

– Całą resztę pozostawiam do wolnego wyboru – rzekł z lekkim wahaniem Alex.

– Proszę wejść.

W ścianie otworzyły się drzwi, rozległa się cicha, kojąca muzyka.

„Wolny wybór” przygód seksualnych był ulubioną zabawą astronautów, szczególnie odbywających długie loty. Co prawda po kilku wpadkach Alex zaczął surowo omawiać warunki „wolnego wyboru” – w końcu nie ma nic przyjemnego w ucieczce przed tłumem nagich Murzynów, uzbrojonych w skórzane batogi i łańcuchy.

Tym razem nic nie zwiastowało podobnych problemów. Gdy Alex przeszedł przez drzwi, jego wirtualne ciało zmieniło się – był teraz wyższy, miał wyraźny brzuszek i ręce pokryte drobnymi włoskami. W dłoniach trzymał wielkie kartonowe pudło, niezbyt ciężkie, ale nie puste, i stał w holu przed windami jakiegoś wieżowca. Wnioskując z koloru nieba za oknem, rzecz się działa nie na Ziemi.

W takty muzyki wplótł się spokojny, pewny siebie głos:

– Moje życie seksualne płynęło spokojnie i bardzo tradycyjnie. W dzieciństwie i wczesnej młodości lubiłem seks grupowy, gdy jednak przeszedłem metamorfozę i stałem się speccukierni – kiem, założyłem normalną trzyosobową rodzinę. Ale zawsze czegoś mi brakowało, coś sprawiało, że cierpiałem. Często nocą stałem przy otwartym oknie, patrząc, jak szybko Charon przechodzi przez znikający półksiężyc Cerbera, i marzyłem… o czym? Wtedy jeszcze nie byłem gotów, by przyznać się przed sobą do własnych skłonności…

Alex czekał cierpliwie. Wprowadzenie zapowiadało się długie i mętne.

Zrobił krok do przodu i głos urwał w pół słowa, żeby kontynuować już energiczniej:

– Przyjechałem do biura Szybkie Przewozy, żeby osobiście wręczyć wspaniały czekoladowy tort wiceprezesowi kompanii. Urządzał swojej matce, założycielce i pierwszemu prezesowi Szybkich Przewozów, wielkie przyjęcie z okazji jej sto dwudziestych urodzin…

Lekkie pchnięcie skierowało Aleksa do jednej z wind. Oczywiście, mógł stawić opór, ale przecież nie po to tu przyszedł.

Drzwi windy otworzyły się z melodyjnym brzękiem. Alex wszedł i od razu wyczuł, że czeka go coś nieprzyjemnego.

Po pierwsze, w windzie znajdowała się tylko jedna pasażerka. Drobna, siwa staruszka, pomarszczona i przygarbiona, w brązowej sukience i chustce na głowie.

Po drugie, podłoga windy była wyłożona miękkim dywanem.

– Dzień dobry, madame… – rzekł Alex. Staruszka nie odpowiedziała, tylko skinęła podbródkiem i utkwiła wzrok w lustrzanej ścianie.

Może wszystko będzie w porządku? Winda płynnie ruszyła w górę.

– Coś słodko zadrżało mi w piersi – wygłosił triumfalnie komentator.

– Taka twoja mać! – syknął Alex, zaciskając pięści.

– Staruszka wywołała w mojej pamięci obraz matki – potwierdził w zadumie głos. – Przypomniałem sobie, jak w młodości wracałem do domu późnym wieczorem, wchodziłem do wanny, a potem przychodziła matka i długo, czule i delikatnie myła mi włosy…

Alex wcisnął się plecami w róg windy. Nie ruszy się z miejsca, o nie! W końcu nadał ma wolną wolę!

– Winda jechała i jechała – oznajmił narrator rzecz oczywistą. – I nagle…

Alex wczepił się w ścianę, ale w rzeczywistości wirtualnej nawet jego reakcje speca zawiodły. Winda zatrzymała się naprawdę nagle – podrzuciło go do sufitu, pchnęło na ścianę i walnęło nim o podłogę. Pudełko z tortem wyskoczyło z rąk i rozpłaszczyło się na ścianie, posypały się kawałeczki czekolady, trysnął krem. Rozległo się paskudne skrzypienie. Winda zastygła, kołysząc się, jakby w górę ciągnęło ją nie pole grawitacyjne, lecz prymitywna lina.

Instynkty speca zrobiły Aleksowi głupi kawał – pilot odebrał wydarzenie jak katastrofę.

A w takich wypadkach rola kapitana polega na troszczeniu się o pasażerów.

– Co z panią, madame? – zapytał Alex, pochylając się nad staruszką.

Czerwone, spuchnięte powieki drgnęły. Staruszka popatrzyła na Aleksa.

– Ojej… synku… ojej… moje kości…

– Proszę się nie ruszać. – Alex zapomniał, że znajduje się w wirtualności, i to dość specyficznej. – Zaraz zadziała system awaryjny.

Ale winda nie miała najmniejszego zamiaru otworzyć drzwi.

– Boję się – poskarżyła się staruszka. Wyciągnęła rękę i objęła Aleksa za szyję. – Mam klaustrofobię, synku. Taka choroba. Sto dwadzieścia lat to nie żarty…

Niewidoczny komentator triumfował:

– Patrzyłem na jej miłą, pomarszczoną twarz, na której każdy rok, każda troska i wzruszenie odcisnęły swój ślad… W tej właśnie chwili uświadomiłem sobie, że zawsze tak naprawdę kochałem tylko te piękne kobiety, uosabiające jesień życia i apoteozę kobiecości – staruszki! I oto dzięki nieprzyjemnemu incydentowi zostałem sam na sam…

– Chyba się posiusiałam – oznajmiła staruszka, wstydliwie spuszczając oczy. – Ale kości mam całe!

– Kretyni! – wrzasnął Alex, strącają z karku rękę nieszczęsnej kobiety i zrywając się na równe nogi. – Amatorzy! Gdyby zepsuł się napęd windy, rozmazałoby nas po ścianach! System, wyjście!

Nawet wyjście awaryjne miało tu cechy prawdopodobieństwa. Otworzyły się drzwi, wpadła brygada lekarzy i ułożyła na noszach staruszkę, nadal wyciągającą ręce do Aleksa. Jakiś zwinny młodzieniec w stroju kelnera zeskrobał ze ściany i wrzucił do pudełka resztki tortu.

I dopiero wtedy pojawiła się mgła, a Alex znów znalazł się w pomieszczeniu startowym „kalejdoskopu”.

– Ma pan jakieś pretensje? – zapytał system z niepokojem.

– Tak jest! Całe mnóstwo! – warknął Alex i zamilkł, uświadamiając sobie, że krzyczy na prosty program serwisowy. – Gerontofilię usunąć ze spisu! Ale już!

– Ale znaczenie społeczne gerontofiłii jest bardzo duże – zaprotestował niespodziewanie system. – Jej korzenie…

– Usunąć! I zaproponować coś innego. Tylko najpierw krótkie streszczenie fabuły!

Przejrzenie dostępnych możliwości zajęło systemowi kilka sekund.

– Szalenie ciekawa i bardzo nietypowa przygoda…

– Słucham.

– Specksięgowy płci męskiej w średnim wieku, posiadający tradycyjną binarną rodzinę, która rozpadła się nie z jego winy, pracuje w imperialnym komitecie do spraw lekkiego uzbrojenia. Jest ogromnie nieśmiały, co przeszkadza mu w karierze oraz w życiu seksualnym.

System zamilkł na chwilę, jakby oczekując protestów. Alex wzruszył ramionami. Początek całkiem zwyczajny.

– Komitetem kieruje przewodnicząca, specorganizator płci żeńskiej, całkowicie pochłonięta swoją pracą i przeznaczająca wyjątkowo mało czasu na społecznie pożyteczną aktywność seksualną. Do pracy w komitecie przychodzi towarzysz księgowego, płci męskiej, który osiągnął prestiżową pozycję społeczną. Radzi bohaterowi, żeby został partnerem seksualnym specorganizator w celu przesunięcia się na drabinie społecznej i zaspokojenia instynktów płciowych. Na razie panu odpowiada?

– Na razie tak – potwierdził ostrożnie Alex.

– Po szeregu komicznych i pasjonujących wydarzeń specksięgowy osiąga wzajemność specorganizator. Potem w wyniku rozmaitych okoliczności towarzysz głównego bohatera informuje specorganizatora o przyczynach seksualnej aktywności księgowego. Jednak ten podły czyn nie może zagrozić szczęściu zakochanych. Zakładają trwałą binarną rodzinę i żyją razem długo i szczęśliwie.

Alex milczał, oszołomiony.

– Czy to panu odpowiada?

– Czy w komitecie mają miejsce seksualne orgie? – zapytał ostrożnie. – Na przykład nieudany romans pomiędzy głównym bohaterem i jego towarzyszem, będący przyczyną zdrady?

– Nie.

– Sadomasochistyczne komponenty miłości księgowego i organizator?

System zawahał się.

– Bardzo niewinne. Księgowy oblewa organizator wodą z karafki. Organizator rzuca księgowemu w twarz stertę kartek.

Nigdy przedtem Alex nie stykał się z podobnymi fabułami.

– Ciekawe – powiedział. – Niezłe… Nietypowe, ale niezłe.

– Czas trwania fabuły trzydzieści osiem godzin – uprzedził system.

– Można przyspieszyć?

– Nie jest to zalecane. Główna intryga fabuły polega właśnie na powolnym i płynnym rozwoju stosunków między głównymi bohaterami.

Alex pokręcił głową. Nie miał tyle czasu.

– System, zapamiętać fabułę i zaproponować przy następnym wejściu. A teraz całkowite wyjście.

– Całkowite wyjście – potwierdził system. – Dziękujemy za wizytę. Serdecznie zapraszamy ponownie.

Wokół zakłębiła się ciężka, gęsta mgła.

Alex zdjął opaskę i popatrzył z powątpiewaniem na kryształ. Jeśli wierzyć Edgarowi, powinien już zdobyć zdolność kochania. Jeśli wierzyć książkom, filmom i zwykłym ludziom, miłość to uczucie, które pojawia się od razu i nie uznaje żadnych ograniczeń.

No, ale przecież nie mógł poczuć takich uczuć do staruszki!

Jedynie wrogość… Wrogość?

Drgnął.

Kryształ nie na darmo był przeznaczony dla astronautów. Mało wyszukane, choć różnorodne fabuły zostały skonstruowane przez doświadczonych psychologów.

Wchodząc do windy, Alex powinien był włączyć staruszkę do swojej strefy odpowiedzialności. Katastrofa, która wprowadziła go w sytuację stresową, wzmacniała odpowiedzialność do granic możliwości.

Powinien był… no nie, może nie pokochać, przecież piloci nie umieją kochać i twórcy „kalejdoskopu” świetnie o tym wiedzą… miał jednak obowiązek poczuć sympatię do staruszki.

Ciekawe, jaki rozwój sytuacji przewidywał program?

Intymną rozmowę?

Nieśmiały pocałunek?

Scenę szalonego seksu na podłodze windy?

Wspólną konsumpcję urodzinowego tortu?

Alex wyobraził sobie, jak naga, rozchichotana staruszka wsuwa mu do ust kawałek czekolady, a on, drżąc z podniecenia, zlizuje krem śmietankowy z obwisłej piersi…

– Do diabła! – ryknął.

A przecież mogło tak być!

I nie czułby żadnych nieprzyjemnych wrażeń po wyjściu z wirtualności. Wyłącznie przygoda, intrygująca, zalecana przez medycynę i zaaprobowana przez Kościół…

Więc jak to jest?

Chciał się nauczyć kochać, a zyskał zdolność niekochania?

A może to dwie nierozerwalne połówki, może nie sposób zrozumieć miłości, jeśli nie umie się jej odrzucić?

Alex chodził po kajucie, obejmując się ramionami i próbując rozeznać we własnych odczuciach.

Tak, złamał już jedno z przykazań specpilota.

I to chyba najważniejsze. Poczucie bezgranicznej odpowiedzialności za wszystkich, którzy znajdą się w pobliżu. Czyli środek Edgara działa, blokuje jego zmienioną świadomość. Alex wzdrygnął się. To przecież straszne… Wystarczy sobie wyobrazić pilotów zdolnych do porzucenia załogi i pasażerów na pastwę losu!

Wyobraził sobie Kim, Janet, Lurie i Generałowa, Morrisona, Ka-trzeciego, Czygu.

Coś się dzieje… statek ulega katastrofie… Co on wtedy zrobi?

Ależ nie! Nie zabierze się najpierw do ratowania własnego życia. Nadal gotów jest do końca walczyć o statek, załogę i pasażerów. Więc jednak wszystko w porządku!

Tylko skąd ten lęk, ta zimna pustka w piersi?

Jakby niezauważalny cios biochemiczny odciął coś, co żyło w jego duszy…

Albo jakby zdarł mglistą zasłonę znad bezdennej przepaści.

– Chyba niepotrzebnie się do tego wziąłem, co? – zapytał retorycznie Alex i pospiesznie zerknął na Biesa, swojego najwierniejszego towarzysza i doradcę.

Diablik stał stropiony, ze spuszczonymi oczami i rozłożonymi rękami. Zerknął spode łba na Aleksa wzrokiem pełnym tego samego dręczącego bólu, który czuł teraz Alex.

Mógł już nie patrzeć na Biesa, diabełek nie powie mu nic nowego.

– Ale to przecież nie miłość! – Alex pokręcił głową. – To nie może być to uczucie!

Tak, to nie miłość… – szepnęło drwiąco coś niewidocznego, coś, co spało snem kamiennym na dnie jego duszy. – To brak miłości…

– I z czego tu się cieszyć, do licha ciężkiego? – Pamięć usłużnie podpowiadała mu suche naukowe sformułowania, jakby próbowała zaczepić się o coś znanego i trwałego. – Stale uczucie, któremu towarzyszy czułość i zachwyt? Wielkie dzięki…

Zamilkł i zrobił głęboki wdech. Stop. Nie warto się denerwować. Przecież z własnej woli wypił przygotowany środek. Chciał sprawdzić na sobie jego działanie, żeby nie zaszkodzić Kim. Chciał poczuć to, czego był pozbawiony przez całe życie.

Może właśnie brakowi miłości zawdzięcza te nieprzyjemne emocje? Na pokładzie są Kim i Janet, młodziutka dziewczyna i dojrzała kobieta, w ostateczności są jeszcze Czygu i Generałow! A już w ostatecznej ostateczności kryształ z postaciami wirtualnymi. Miłość musi się pojawić, nie ma co! A potem działanie blokatora się skończy, obce uczucia odejdą i wszystko wróci do normy.

Najważniejsze to nie panikować.

Alex poszedł pod prysznic, puścił zimną wodę i postał kilka minut pod lodowatym strumieniem, zaciskając zęby. Ssące uczucie niepokoju i pustki mijało, jakby zmywane wodą.

Jakoś to będzie!

Za to będzie miał co wspominać! Jaki inny specpilot może pochwalić się tym, że kochał lub cierpiał z braku miłości?

Puścił na chwilę gorącą wodę, żeby stłumić dreszcze. Energicznie wytarł się ręcznikiem, ubrał, uczesał, wysuszył włosy i popatrzył na siebie w lustrze.

Wszystko w porządku.

Mocna, męska twarz. Inteligentne spojrzenie.

I coś nieuchwytnie niespokojnego, co sprawiło, że odwrócił wzrok.

Głupstwo. To tylko złudzenie. Panikuje i to jest naturalne. Dlatego zwidują mu się różne głupstwa.

Alex wyszedł z kajuty i pospiesznie ruszył na mostek. Potrzebował połączenia ze statkiem. Tęczowego ciepła, prawdziwego uczucia specpilota. To uczucie nie zawodzi, jest ratunkiem. To nic, że jeszcze trwa wachta Morrisona, w końcu jako kapitan ma prawo wejść do systemu wcześniej! Na przykład dlatego, że nie może zasnąć. Albo ma ochotę osobiście sprawdzić wyjście do systemu Zodiaku; nigdy tam nie był, a to przecież duża i piękna planeta…

Alex niemal wpadł na mostek. Pospiesznie położył się na fotelu i zerknął na Morrisona. Twarz drugiego pilota była beztrosko szczęśliwa, taka, jaka powinna być. Dobry statek, daleki lot, pewni towarzysze – czego jeszcze potrzeba pilotowi? Jakiej, do cholery, miłości?

Alex opuścił głowę i wszedł do systemu. Zielona spirala drgnęła i trwożnie pochyliła się do niego.

– Statek jest w kanale, do wyjścia pozostało trzydzieści cztery minuty, żadnych incydentów, wszystkie systemy sprawne…

– Dziękuję, Hang. Nie zwracaj na mnie uwagi. Po prostu nie mogę spać. Nie będę się wtrącał do sterowania.

Zielona spirala odpowiedziała emocjonalną falą wdzięczności i współczucia.

– Ja też miałem kiedyś problemy ze snem, kapitanie. Świetnie działa kieliszek czerwonego wina. Inni radzą wypić kubek ciepłego mleka z miodem lipowym. No i są jeszcze tabletki…

– Hang, nie przejmuj się, to jednostkowy wypadek. Wszystko w porządku. Ja… ja tylko na chwilę.

Obraz Morrisona lekko przygasł, rozmowa została przerwana. Alex był sam na sam ze statkiem.

Tęcza, ciepła, cudowna tęcza, która przenika ciemność. Dusza statku.

Alex pochylił się do niej łapczywie, już czując, jak opada napięcie, jak ziejąca przepaść, rozrywająca jego duszę, zrasta się i znika.

– Dotknij mnie!

– Bądź mną!

– Pokochaj mnie!

Tęcza zapłonęła wokół niego.

Przyjęła go z oddaniem, czule i mocno, zacisnęła w niewidocznych objęciach…

To było jak na wirtualnym instruktażu w pierwszej czy drugiej klasie. Czarująca wirtualna dziewczyna – instruktor. Radosny głos: „A teraz zapoznamy się z najprostszą, przedstawioną już w Biblii metodą seksualnej autostymulacji… Chłopcy, ci z was, którzy już ją znają, nie przeszkadzajcie, posiedźcie chwilę spokojnie”…

To było jak na szkolnych imprezach przy grze w butelkę, gdy dzieciaki tworzyły pary i izolowały się w różnych kątach, w nadziei, że znajdą różnicę pomiędzy seksem realnym a wirtualnym.

To było podczas orgii po ukończeniu uczelni, orgii z doświadczonymi specgejszami, znającymi każdą strefę erogenną ludzkiego ciała, umiejącymi oddać się radośnie i zapamiętale.

To było wszystko – i nic. Fałszywka. Złudzenie. Surogat miłości. Cyniczna podróbka. Tabletka regeneracyjna w ręku głodującego – dająca siły, ale niezagłuszająca głodu. Nadmuchiwana kobieta – lalka w muzeum kultury seksualnej. Partnerka rekomendowana do poczęcia dzieci, starannie odgrywająca rolę wyuczoną w dzieciństwie.

To było wszystkim – tylko nie miłością.

Alex krzyknął, wyrywając się z kolorowej tęczy, ze słodkiego dotyku elektronicznych złudzeń. System drgnął, wypuszczając go do realnego świata. Alex szarpał się na fotelu, bo zapomniał rozpiąć zamocowania; coś bezgłośnie krzyczał, patrząc na obojętne światło ekranów i spokojną twarz Morrisona.

Okradli go!

Dawno temu, jeszcze przed urodzeniem. Na życzenie rodziców, którzy dali dziecku bezpieczną, intratną specyfikację pilota. Pozbawili go… jeszcze nie wiedział czego, wiedział tylko, że nie może dłużej bez tego żyć.

Zdradzili go.

Był takim samym sługą jak nieszczęśni wasale arystokratów z Heraldyki. Tyle że nie gwałcono go tak jawnie…

W imię czego żył?

W imię zimnego dotyku tęczowego światła?

Prawa do sterowania dziesiątkami ton metalu?

Prawa do oddania życia za Imperium?

Alex płakał, dygocząc w zamocowaniach fotela. Dawno nie płakał… bardzo dawno. I chyba jeszcze nigdy nie płakał z powodu emocji. Płakał z bólu, z powodu dyskomfortu fizycznego, z powodu niewykonania zadania… Ale żeby płakać z powodu nie uchwytnego, nieuświadomionego, niepotrzebnego uczucia?

Trzydzieści cztery lata był szczęśliwym żebrakiem. Jadł rzucane mu ochłapy, cieszył się podarowanymi łachmanami, uczci wie odrabiał swój społeczny obowiązek.

Teraz nadszedł czas zapłaty.

Masterpilot, spec, kapitan statku Alex Romanow płakał jak skrzywdzone dziecko. Płakał patrząc, jak uśmiecha się jego drugi pilot, który nie pragnie nie wiadomo czego.


* * *

Zodiak lśnił niczym ozdoba choinkowa. Jego niesamowita, wygięta w ósemkę orbita biegła w tym okresie obok oślepiająco białej gwiazdy, zalewającej planetę oceanem światła. Żadna ziemska roślinność nie wytrzymałaby nawet godziny pod tym palącym żarem.

Ale życie jest twarde.

Cała powierzchnia planety, zwrócona w stronę białego słońca, przemieniła się w lustrzany dywan. Lilie – gigantyczne latające rośliny, zamieszkujące górne warstwy atmosfery – płynęły w powietrzu jak wielopoziomowy dywan, wchłaniając strumienie promieniowania. A w dole pod nimi, w chłodnym półmroku żyła swoim zwykłym życiem flora i fauna Zodiaku… No i oczywiście ludzie, goście tej dziwnej planety.

Na żadnej planecie galaktyki nie traktowano roślin endemicznych z taką troskliwością jak na Zodiaku. Technologia rzecz jasna pozwalała na zbudowanie tarczy orbitalnej, osłaniającej planetę przez te dwa miesiące w roku, gdy przechodziła ona obok białej gwiazdy. Ale ludzie, którzy zamieszkali na tej planecie, woleli polegać na naturalnej osłonie, istniejącej od tysięcy lat.

Alex stał w mesie, przed zajmującym całą ścianę ekranem i oglądał kadry transmitowane z powierzchni planety. Chmury, a nad nimi bladozielona powierzchnia lilii, dryfujących za słońcem. Aktywny cykl życiowy lilii trwał nieco ponad dwa miesiące, przez pozostały czas rośliny zaścielały powierzchnię oceanu, przemieniając go w zieloną, falującą równinę. Na liliach żyło kilka gatunków roślin i zwierząt – symbionty doskonale zaadaptowały się do tego cyklu. Dwa słoneczne miesiące spędzały albo w oceanach, czekając na powrót lilii, albo w mięsistej warstwie latających roślin, pełnej wodorowych kawern, albo po prostu po drugiej stronie liści.

– Rozdarcie! – oznajmił spiker raźnym głosem. – Szanowni goście planety! Za chwilę pokażemy państwu, co należy zrobić, gdy pojawi się rozdarcie…

I rzeczywiście coś, może poryw wiatru, rozsunęło lilie w różne strony i w zielono-białej powierzchni zapłonęło oślepiające światło. Jakby ciężka ognista klinga rozpruła żywą tarczę i spadła na powierzchnię planety. Kamera opadła niżej, dając zbliżenie lasu, który trafił pod cios. Nad drzewami wisiał obłok pary – to z liści parowała woda. Potem kamera pokazała rodzinę – mężczyznę, kobietę i dzieci – która wybrała się na piknik na skraju lasu.

– Nawet jeśli sądzicie, że strefa rażenia nie przebiega tuż obok was – powiedział wesoło spiker – zachowujcie ostrożność. Ukryjcie się!

Mężczyzna i kobieta popatrzyli na niebo i weszli do namiotu z lustrzanej folii.

– Użyjcie indywidualnych środków ochrony…

Dzieci, spokojnie robiące babki z piasku, wyjęły z kieszeni zgniecione płaszcze z połyskliwego materiału. Narzuciły je na ramiona, włożyły na głowy kaptury – i bawiły się dalej.

– Jeśli z jakiegoś powodu nie możecie użyć osobistego środka ochronnego – ciągnął uprzejmie spiker – przyjmijcie następującą pozycję…

Z płynącej nieopodal rzeczki wyskoczyła dziewczynka w samych tylko majteczkach. Popatrzyła w górę i szybko się położyła, chowając głowę i podkładając pod siebie ręce.

– Pomoc nadejdzie! – uspokajał spiker. Rzeczywiście, mama dziewczynki już biegła, wymachując lustrzaną narzutką.

– A jeśli nawet nie zdąży…

Wszystko utonęło w oślepiającym lśnieniu.

– Nie martwcie się, „pocałunek słońca” nie trwa dłużej niż dziesięć, dwanaście sekund. W większości przypadków grożą wam jedynie powierzchowne oparzenia.

Rzeczywiście, świetlista fala sunęła dalej, a mama podniosła płaczącą dziewczynkę, z jednakową starannością dając jej klapsa i smarując ciało jakąś maścią. Następnie obie ruszyły do namiotu. Dziewczynka trochę popłakała i znowu poszła do wody.

– Kara fizyczna, zastosowana wobec dziewczynki, w żadnym wypadku nie jest propagowana przez Ministerstwo Zdrowia Zodiaku i nie jest obowiązkową procedurą po trafieniu pod „pocałunek słońca” – wyjaśnił szybko spiker. – Serdecznie witamy na naszej gościnnej planecie!

Film informacyjno-reklamowy dobiegł końca. Alex uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie oficjalną statystykę – co roku w sezonie białego słońca na Zodiaku ginęło od dwudziestu do trzydziestu osób, przede wszystkim turyści. Miejscowi mieszkańcy bardziej uważali, poza tym wszyscy, nawet naturale, byli zaadaptowani do „pocałunków słońca”. Mała dziewczynka z filmu nabawiła się jedynie nieszkodliwych oparzeń, a Alex, zdrowy i silny facet, w tej samej sytuacji wyłby z bólu, pokryty pęcherzami od stóp do głów.

– Jakoś nie mam ochoty na lądowanie – mruknął Generałow. Obejrzał się, jakby szukał poparcia. W mesie zebrała się cała załoga, ale nikt nie podzielał pesymizmu nawigatora.

– Tam żyje dwieście milionów ludzi – wtrącił się Morrison. – Byłem tam… tylko w innym sezonie. Piękna planeta.

– Ja chcę się tam wybrać – powiedziała szybko Kim i uśmiechnęła się do Aleksa.

Jakie dziwne wrażenie… Alex poczuł, że teraz patrzy na Kim inaczej. Dziewczyna nie stała się bardziej pociągająca… przecież przedtem też mu się podobała. Zmieniło się coś, czego Alex nie potrafił nazwać.

Czy zawsze tak się dzieje?

– Nasi szanowni pasażerowie jakoś się nie spieszą – zauważyła drwiąco Janet. Stała przy ekranie transmitującym krajobrazy Zodiaku. Naprawdę były piękne. Nieziemska, lecz, o dziwo, przyjemna dla oka przyroda. Jeziora z granatową, jakby farbowaną wodą, wspaniałe korony drzew – każdy liść był z jednej strony zielony, z drugiej biały; zabawne, zwinne zwierzątka, pokryte pomarańczowym futerkiem i skaczące w trawie jak piłeczki.

– Wygląda na to, że Czygu nie potrzebują instruktażu – ziewnął Paul. – Kapitanie, czekamy na nich czy zaczynamy lądowanie?

Alex oderwał wzrok od Kim.

– Tak… Bądź tak dobry, Paul, idź do nich i zaproś do mesy. Najpierw wstąp do Zej-So, ona jest starsza w parze…

Energetyk skinął głową i już miał wyjść z pomieszczenia, gdy dały się słyszeć szybkie kroki.

– Zorientowali się wreszcie – prychnęła Kim. – To co, włączyć powtórkę?

W mesie pojawił się Ka-trzeci.

Zapadło ciężkie milczenie. Twarz klona pokrywały czerwone plamy, z czoła spływały krople potu, oczy patrzyły nieprzytomnie.

– Co się stało? – Alex ruszył w jego stronę, myśląc, że tak by pewnie wyglądał pilot, który ujrzał w hiperkanale rufę własnego statku…

– Kapitanie… – Głos klona był ledwie słyszalny. Ka-trzeci przełknął ślinę, wyciągnął rękę i chwycił Aleksa za ramię. – Proszę iść ze mną! Szybko!

Alex odwrócił się i popatrzył na załogę. Zdaje się, że nikt nic nie rozumiał.

– Wszyscy zostają w mesie – powiedział na wszelki wypadek. – Lądowanie przekładamy do następnego zakrętu.

Klon pokiwał głową, jakby Alex wypowiedział jego własne myśli, i pociągnął pilota za sobą.

– Co się dzieje? – zapytał półgłosem Alex, gdy znaleźli się na korytarzu. – Ka-trzeci, o co chodzi?

– Cicho!

Teraz, gdy już byli sami, na twarzy Ka-trzeciego odmalowała się taka panika i rozpacz, że grymas, który przed chwilą przeraził załogę, wydał się dobrodusznym uśmiechem.

– Niechże się pan uspokoi, Ka-trzeci!

– Wszystko… wszystko skończone… – wydusił z siebie klon i niespodziewanie zaśmiał się ochryple. – Nie, co ja mówię. Wszystko się dopiero zaczyna…

Tracąc nadzieję na uzyskanie sensownej odpowiedzi, Alex przyspieszył kroku. Dziesięć sekund później stali przed drzwiami jednej z kajut.

– Ma pan mocne nerwy? – Klon zniżył głos do szeptu.

– Wystarczająco.

Ka-trzeci otworzył drzwi kajuty.

Alex zobaczył jedną z Czygu, nie wiadomo, Zej-So czy Sej-So, klęczącą przy łóżku. Kajuta wyglądała jak przystrojona na karnawał – czerwone kleksy na ścianach, zawieszone pod sufitem dziwaczne girlandy… I zapach, nieprzyjemny, niemal nie do wytrzymania dla człowieka.

A potem, jakby puściła jakaś tama w świadomości, Alex wszystko zrozumiał.

– Nie! – krzyknął.

Czygu, klęcząca obok okaleczonego ciała przyjaciółki, nawet nie drgnęła.

– Chodźmy, Alex. Chodźmy, nie zdołamy jej już pomóc. – Ka-trzeci wyciągnął go na korytarz i zamknął drzwi kajuty. Przełknął ślinę i potrząsnął głową. – Potworne… potworne…

– Dlaczego to zrobiła? – Alex popatrzył badawczo na klona, w końcu to on był specjalistą od Obcych. – To przecież nie Brownie, nie mają rytualnych zabójstw!

Klon zaśmiał się histerycznie.

– Alex… co też pan! Czygu nie byłaby w stanie zabić swojej partnerki!

– Samobójstwo… – zaczął Alex i urwał. Żadna żywa istota nie zdoła rozmazać po ścianie swojej krwi, rozwiesić wnętrzności pod sufitem, a następnie spokojnie położyć się na łóżku.

– Zej-So została zamordowana. – W głosie Ka-trzeciego pojawiła się drżąca nutka. – Zamordowana przez kogoś z pańskiej załogi, Aleksie! Przez kogoś z nas, ludzi!

Zamilkł na chwilę, a potem dodał już spokojniej, chociaż sens jego słów bynajmniej nie skłaniał do spokoju:

– Zej-So to księżniczka Gromady Czygu. Jej śmierć z ręki człowieka jest wystarczającym powodem do wszczęcia wojny. Szczerze mówiąc, przypuszczam, że statki Czygu już ruszyły hiperkanałami. Sej-So ma przenośny transceiver. Zanim wezwała mnie, połączyła się ze swoją ojczyzną.

Загрузка...