Operon trzeci. Dominujący

Naturale

Rozdział 1

– Zanim rozpoczniemy rozmowę… – Mężczyzna siedzący naprzeciwko Aleksa skończył nabijać fajkę i teraz przysunął do niej drżący płomyk zapalniczki. – A więc, przede wszystkim… Czy pracował pan kiedyś ze specdetektywem?

– Nie, panie Holmes – odparł Alex. – Nie miałem okazji.

Sherlock Holmes pyknął z fajki, odchylił się w fotelu i obrzucił Aleksa czujnym spojrzeniem. Siedzieli w kajucie kapitana, ale teraz pilot czuł się tu gościem – w dodatku niemile widzianym.

– Moje prawdziwe imię to Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk. Moja matryca, Peter Falk, nie żyje od trzydziestu sześciu lat, ale nasza linia okazała się tak udana, że nadal wypuszcza się kolejne egzemplarze.

– Rzadki wypadek – zauważył ostrożnie Alex. – Podobno… podobno wszystkie klony bardzo źle znoszą swoje narodziny po śmierci matrycy.

– Tak, panie Romanow. – Klon skinął głową. – Tak właśnie jest. Ale ja, podobnie jak cała linia specdetektywów, jestem pozbawiony ludzkich emocji i nie doznaję szoku z powodu śmierci swojej matrycy. Peter Falk był wielkim człowiekiem, jednym z pierwszych detektywów zmienionych genetycznie. To on zaproponował wprowadzenie do produkcji linii swoich klonów, nadając im imię najbardziej popularnego detektywa wszech czasów.

– Pan też lubi Sherlocka Holmesa, Ka-czterdziesty czwarty?

– Naturalnie. I proponuję, żeby przy dalszym kontaktach zwracać się do mnie per Sherlock Holmes.

Alex skinął głową. Cała postać specdetektywa, począwszy od kościstej twarzy i szczupłej figury, a skończywszy na surowym tweedowym garniturze, przywoływała w pamięci obraz nieśmiertelnego bohatera powieści Artura Conan Doyle’a i jego kontynuatora, profesora Hiroshi Moto. Nieznany japoński literaturoznawca nałożył na swoją świadomość psychologiczny profil dawno zmarłego Anglika, całkowicie zatracając własną tożsamość. Ale za to w połowie XXI wieku pojawił się pisarz Moto Conan, którego książkami do dziś zaczytują się wszystkie dzieci wszechświata. Powrót Sherlocka Holmesa, Zaginiony żelowy kryształ, Cyborg w stanie spoczynku, Cztery sporne gigabajty, Zagadkowa historia specstomatologa… Co tu dużo mówić: Hiroshi Moto rzeczywiście był godnym następcą starożytnego pisarza. Zapewne miał prawdziwy talent – przecież żaden inny twórca, podejmujący podobne wyzwanie, nie odniósł sukcesu. Nie udało się to ani hrabiemu Li Tołstojowi, ani poetce Ann Shelley, ani malarzowi Mikole Rubensowi…

– Postać Sherlocka Holmesa mojego prototypu – kontynuował tymczasem klon – niemal idealnie odpowiada wizerunkowi specdetektywa. Pozostałości emocji oczywiście trzeba było usunąć. Ale właściwie naprawdę jestem Sherlockiem Holmesem, imperialnym detektywem od spraw wielkiej wagi…

– Holmes zwykle demonstrował swoje zdolności nieufnym klientom – nie wytrzymał Alex.

– Pan nie jest klientem – Holmes pozwolił sobie na uśmiech. – Pan jest świadkiem, i proszę o wybaczenie, podejrzanym w sprawie zamordowanej Czygu. Zresztą…

Detektyw zmrużył oczy, przyglądając się Aleksowi.

– Pańskie oficjalne… i, przepraszam, nieoficjalne dossier już jest w mojej pamięci. Będę mówił o tym, czego nie mogłem dowiedzieć się drogą oficjalną. Ostatnim napojem alkoholowym, jaki pan pił, było czerwone wytrawne wino… chwileczkę… beaujolais… z jakimś nieznanym stymulatorem chemicznym. Na przestrzeni ostatnich dni miał pan kontakty seksualne z dwiema kobietami, najpierw z Kim, potem z Janet… a następnie niedokończony kontakt w stymulatorze wirtualnym…

Mimo że pokpiwanie sobie ze specdetektywa byłoby głupotą, Alex nie mógł się powstrzymać – widocznie z powodu blokatora…

– Prawdziwy Sherlock Holmes zyskałby bardzo wiele, gdyby dysponował psim węchem…

Sucha, pomarszczona twarz klona pozostała niewzruszona. Holmes popykał fajką i powiedział ostro:

– Prawdziwy Holmes był tworem pisarskiego geniuszu. Ja jestem tworem geniuszu genetyków. Dlatego jestem równie rzeczywisty i mam prawo do używania tego imienia. Cóż, Aleksie, sam pan tego chciał…

Pochylił się nad dzielącym ich stolikiem i zaczął mówić szybko, twardo, jakby wbijając każde słowo w blat:

– Pańscy rodzice, Alex, byli żałosnymi nieudacznikami. Matka natural, ojciec specksięgowy. Wypruwał sobie żyły, żeby opłacić pańską elitarną specjalizację, pracował ponad normę, zazwyczaj widywał pan go w fotelu ze sterczącymi z taniego neuroportu zwojami kabli i… znienawidził pan ten obraz. Wrogość, jaka się wówczas pojawiła, przeniósł pan na wszystkich użytkowników neurogniazd, uważając, że są oni zimni, okrutni i obojętni wobec otoczenia. Trzy lata temu właśnie to stało się przyczyną konfliktów na liniowcu „Horyzont”; pod wymyślonym pretekstem, odsunął pan od wachty specpilota z neuroportem starej wersji. Pańska metamorfoza z powodu indywidualnych cech organizmu przebiegała bardzo boleśnie i wtedy w pańskiej świadomości pojawił się obraz naturali jako niższej kasty społeczeństwa.

– Nieprawda! – krzyknął Alex.

– Prawda. Uważa pan, że cierpienie, jakiego doświadczył, uczyniło pana kimś wyjątkowym. A przyczyna leży jedynie w słabej reakcji na analgetyki… Od czasu metamorfozy męczy pana i obraża brak emocji, nieunikniony w przypadku specpilota. Nie zdziwiłbym się, gdyby używał pan jakiegoś modelu skanera emocjonalnego, żeby kontrolować własne uczucia. A przecież to zwykłe niedopatrzenie pańskich rodziców i pańskiego psychologa dziecięcego; pozwolili panu na zbyt bliskie kontakty emocjonalne w okresie przedmetamorfozowym…

– Nie wiem, z jakiego dossier pan korzysta, panie Holmes – wysyczał Alex – nie wiem, skąd te wiadomości o moich biednych rodzicach! Ale nie sądzę, by warto było grzebać w mojej przeszłości, żeby rozwiązać problemy chwili obecnej!

Holmes milczał. Wypuścił kłąb ciężkiego dymu, odłożył fajkę i powiedział już łagodniej:

– Tego wszystkiego nie ma w pańskim dossier, panie Romanow. Naprawdę, może mi pan wierzyć. To właśnie umiejętność indukcji i dedukcji, właściwa mojemu literackiemu prototypowi. Ponadto mam nieograniczony dostęp do sieci informacyjnych, wzmocnione organy zmysłów i zmodyfikowaną moralność. Panie Romanow, ja jestem po prostu sługą prawa. Jeśli prawo powie, że głodne dziecko, które ukradło kawałek chleba, zasługuje na szubienicę, poślę je na szubienicę. Jeśli prawo powie, że zabójca i gwałciciel powinien zostać uniewinniony, puszczę go wolno. Na tym polega moja siła. Książkowy Holmes mógł sobie pozwolić na wypuszczenie winnego, znajdując dla niego usprawiedliwienie we własnym sercu; mógł pozwolić, żeby to Pan Bóg wymierzył mu karę. Ja nie mogę. Moje serce to tylko pompa do krwi, nie mam innego Boga prócz prawa. Znajdę tego, kto zabił panią Zej-So i oddam w karzące ręce sprawiedliwości. Nikt nie zdoła oszukać specdetektywa, Alex. Lecz jeśli pan nie jest niczemu winien, jeśli pańskie ręce nie są splamione krwią, będą pańską tarczą i oparciem.

Alex milczał, patrząc na Sherlocka Holmesa, wspólny twór utalentowanych pisarzy, wysiłku genetyków i szalonej fantazji detektywa Petera Falka. Falk przypominał Hiroshi Moto – pisarz stał się reinkarnacją Conan Doyle’a, detektyw stał się uosobieniem bohatera literackiego.

– Nie zabiłem Zej-So – powiedział pilot z westchnieniem.

Holmes skinął głową i poprosił:

– Proszę mi opowiedzieć wszystko, co wydarzyło się po pańskiej wizycie w kajucie zmarłej, panie Romanow.

Jego głos uległ zmianie, stał się serdeczny i łagodny, co było zdumiewające u człowieka całkowicie pozbawionego emocji. Ale, jak wiadomo, Sherlock Holmes miał zdumiewające zdolności aktorskie.

– Wróciłem do mesy – zaczął Alex – gdzie czekała na mnie cała załoga. Wszyscy byli lekko zaniepokojeni, ponieważ wygląd Ka-trzeciego zrobił… ee… dość duże wrażenie. Ale nie zauważyłem, żeby ktoś zachowywał się jakoś szczególnie. Zwykłe napięcie ludzi czujących, że wydarzyło się coś złego.

Holmes skinął głową i słuchał dalej.

– Gdy oznajmiałem załodze, co się stało, zapytałem, czy ktoś nie chciałby wyjaśnić sytuacji. Wszyscy odpowiedzieli, że nie mają najmniejszego pojęcia o przyczynach i okolicznościach śmierci Zej-So. Następnie, korzystając z wyłącznego dostępu kapitańskiego, wyprowadziłem „Lustro” na stabilną orbitę awaryjną i zablokowałem wszystkie systemy sterowania statkiem. Powiadomiłem służbę bezpieczeństwa imperialnego o zaistniałej sytuacji, dodając do raportu również opinię Ka-trzeciego Szustowa o konsekwencjach zamordowania Czygu. Po otrzymaniu potwierdzenia przyjęcia wyłączyłem wszystkie systemy łączności. Zaczęliśmy czekać na pana.

– Wylecieliśmy natychmiast – poinformował Holmes. – A więc podsumujmy… Wszyscy obecni na pokładzie zaprzeczają, jakoby mieli coś wspólnego ze śmiercią Zej-So, tak?

– Absolutnie zaprzeczają.

– I nie zauważył pan niczego podejrzanego w zachowaniu załogi, Sej-So czy Ka-trzeciego? – Holmes niedbale opuścił nazwisko Ka-trzeciego, choć należało to do niepisanych zasad dobrego tonu, jeśli w towarzystwie znajdował się więcej niż jeden klon.

– Niczego. Zwykły szok. Zdarzało mi się widywać ludzi w obliczu katastrofy. A Sej-So nie wychodziła z kajuty zmarłej.

– Odbywa rytualne pożegnanie, które potrwa jeszcze cztery i pół godziny – oznajmił Holmes. – Musiałem przyswoić sobie sporo wiedzy o Czygu.

– Proszę mi w takim razie powiedzieć, czy Ka-trzeci Szustow ma rację? Czy wojna jest możliwa?

– Nieunikniona – odpowiedział spokojnie Holmes. – Księżniczka, następczyni tronu, która zginęła z ręki człowieka, i to jeszcze w taki sposób… Wie pan, że wycięto jej jajnik?

– O Boże… nie wiedziałem… Po co?

– Gdyby morderca go zostawił, Sej-So mogłaby zachować kod genetyczny Zej-So, implantując jajnik do swojego ciała. Sama Sej-So, jako młodsza partnerka, pozbawiona jest narządów rozmnażania.

Alex popatrzył Holmesowi w oczy.

– To znaczy, że zabójca działał według jakiegoś planu? Dążył do tego, żeby zabić Zej-So w sposób maksymalnie hańbiący… i nieodwracalny?

– Tak.

Pilot otarł pot z czoła.

– Holmesie, słyszałem wiele rzeczy o Czygu, ale nie mam pojęcia, gdzie w ich ciele znajdują się te cholerne jajniki…

– Jajnik, ponieważ jest tylko jeden. Tuż pod żołądkiem. Wyposażony we własny zamknięty układ limfatyczny i pompę mięśniową. Nawet po śmierci Zej-So ta część ciała mogłaby przeżyć kilka dni. To bardzo profesjonalne zabójstwo…

Alex spiął się. Zrozumiał, jakie pytanie teraz padnie.

– Panie Romanow, czy przyjmując do załogi Janet Ruello, wiedział pan, że pochodzi ona z objętej kwarantanną planety Eben i jest specoprawcą?

– Tak.

– Dlaczego w takim razie wziął ją pan do załogi?

– Nie przypuszczałem wówczas, że będziemy dokonywać przewozów Obcych.

– A dlaczego nie rozwiązał pan z nią umowy, gdy poznał pan przeznaczenie statku?

Pilot bezradnie rozłożył ręce.

– Panie Holmes… Janet Ruello jest obecnie obywatelką Imperium. Jej prawa nie są ograniczone, psychologowie uznali ją za osobę tolerancyjną wobec Obcych…

– Tak tolerancyjną, że napoiła pasażerów drinkiem anyżowym, powodującym chwilowe zaćmienie umysłu?

Alex nie miał pojęcia, skąd detektyw wie o tym incydencie. Ka-trzeci? Sej-So?

– Nie niosło to żadnego zagrożenia życia – oznajmił ponuro. – Poza tym anyż powoduje u Czygu nie zaćmienie umysłu, lecz przypływ szczerości.

– To nie zostało dowiedzione. Czygu twierdzą co innego.

– Tak czy inaczej, panie Holmes, zażądałem od Janet Ruello złożenia mi wojskowej przysięgi Ebenu. Janet obiecała, że nie wyrządzi Czygu żadnej krzywdy!

– Panie Romanow… – Holmes westchnął. – Czyżby wierzył pan w jej przysięgi?

– Tak. Przecież dotrzymywanie obietnic umieszczono w niej genetycznie…

– Podobnie jak nienawiść do Obcych. Albo nasi psychologowie przezwyciężyli jedno i drugie, albo oba komponenty nadal działają.

Alex milczał. Nie mógł zaprzeczyć.

– Panie Romanow, czy pańskie dążenie do pozostawienia Janet Ruello na pokładzie „Lustra” spowodowane jest jakimiś szczególnymi okolicznościami? zapytał ciepło Holmes. – Na przykład tą maleńką aferą z dokumentem tożsamości dla Kim Ohary, którą przeprowadził pan, wykorzystując podwójny status prawny speców i prawo kapitana do ustawiania czasu statku?

Alex nie łudził się, że detektyw nie wykryje jego „maleńkiej afery”. Ale szybkość działania Holmesa przyprawiała o zawrót głowy.

– Nie – odpowiedział po zastanowieniu. – Nie, panie Sherlock Holmes.

– Wystarczająco nieprzyjemny jest już sam fakt, że kapitan statku kosmicznego, specpilot, uznał złamanie prawa za dopuszczalne… – Holmes westchnął. – Na moralności speców opiera się całe Imperium! Jesteśmy przykładem dla zwykłych naturali, których świadomością mogą czasem zawładnąć najniższe instynkty! I pan, spec, łamie prawo!

– Z formalnego punktu widzenia, owszem – odpowiedział szybko Alex. – Ale z drugiej strony, Kim znajdowała się pod moją opieką. I miała pewność, że legalizacja pod nazwiskiem Kim Ohary jest dla niej śmiertelnie niebezpieczna. Moim obowiązkiem było udzielenie jej pomocy…

– A co mówiła Kim na temat punktu docelowego lotu i swojego pojawienia się na Edenie?

Alex oblizał wyschnięte wargi.

– Nie chciała lecieć na Eden.

– Bardzo nie chciała? – dopytywał się detektyw.

– Tak.

– Rozumiem, panie Romanow. Proszę mi powiedzieć, czy Pak Generałow nie przejawiał wrogości do sklonowanych ludzi?

– Przejawiał. – Alex zrozumiał, że jego rola będzie polegała głównie na wygłaszaniu potwierdzeń. – Bardzo nieprzyjaźnie przyjął pojawienie się Ka-trzeciego Szustowa.

Holmes westchnął. Niespiesznie opróżnił fajkę do srebrnej popielniczki podróżnej i rzekł:

– To doprawdy niemądre. Wszystkie te ludzkie animozje… spece i naturale, ludzie i klony… W ten sposób możemy stoczyć się do rasizmu czy nacjonalizmu… Tak, a czy ktoś poparł stanowisko Generałowa?

– Paul Lurie.

A przecież z pozoru to taki miły, dobrze wychowany, nowoczesny chłopak… Z pozoru…

– Szuka pan motywu, Holmes? – zapytał Alex wprost.

– Oczywiście. – Detektyw wstał z fotela. Przespacerował się tam i z powrotem, założył ręce za plecami. – Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że zagram na skrzypcach?

Alex tylko skinął głową. Zdaje się, że jeśli chodzi o podtrzymywanie swojego wizerunku, Ka-czterdziesty czwarty Falk nie znał żadnych granic.

Z niewielkiego skórzanego sakwojażu Holmes wyjął stare, podniszczone elektroskrzypce Toshiba, sprawdził baterią, wyjął smyczek z wycięcia w gryfie. Przycisnął skrzypce do ramienia, zawahał się chwilę i z niewiarygodną wirtuozerią zaczął grać VII Koncert Paganiniego.

Alex czuł się zmęczony, wypalony i nie wierzył już, że uda mu się uniknąć kłopotów, ale mimo fatalnego samopoczucia jednak zasłuchał się w grę Holmesa. Wyglądało na to, że w swoim przeładowanym nauką dzieciństwie klon brał porządne lekcje muzyki.

– Motyw zabójstwa ma Janet Ruello – oznajmił detektyw, nie przestając grać. – 1 to najważniejszy: nienawidzi Obcych. Ale motyw ma również Kim Ohara. Nie chce wracać na Eden i zabójstwo nieszczęsnej Zej-So mogła uznać za doskonały powód do przerwania podróży.

– Kim nie zabiła Czygu! – zawołał Alex.

– Jest bojownikiem – sparował Holmes. – Zabójstwo to dla niej normalna rzecz. Mogła znaleźć masę argumentów za i nie dostrzec ani jednego przeciw… W końcu Kim to tylko dziewczyna… i powinna jeszcze przez kilka lat uczyć się, jak być dobrym bojownikiem… a przede wszystkim jak hamować własne porywy.

Alex milczał. Sherlock Holmes miał absolutną rację.

– Idźmy dalej – kontynuował detektyw. Melodia skrzypiec ścichła i posmutniała. – Pak Generałow. To również trudna sytuacja. Jego wrogość wobec sklonowanych ludzi jest wręcz nieprawdopodobna… Wie pan, dlaczego wyleciał z floty wojskowej?

– Dlatego, że jest naturalem – burknął Alex. – Przejrzałem jego dokumenty.

– To tylko jeden z powodów… „Dowództwo nie jest przekonane o zdolności nawigatora do funkcjonowania w warunkach sytuacji bojowej”. Bzdura. Jak wynika z oficjalnych dokumentów wojskowych, główną przyczyną był konflikt z jednym ze starszych oficerów… Szalały tam iście szekspirowskie namiętności! Nieszczęśliwa miłość… pański nietradycyjnie zorientowany towarzysz jest bardzo kochliwy, a gdy dowiedział się, że obiektem jego pożądania jest klon… Cała sprawa zakończyła się histerią Generałowa, spoliczkowaniem, groźbami, a nawet próbą samobójczą. Wyleciał z hukiem.

– Od złośliwych uwag pod adresem klonów do ich zabójstwa jest cała przepaść. Zresztą co tu ma do rzeczy Ka-trzeci? W końcu to nie on został zamordowany!

– Oczywiście, Generałow nie jest w stanie go zabić. – Holmes pokręcił głową. – Jest ekstremistą, ale tylko w gębie. Jego profil psychologiczny praktycznie nie dopuszcza zabójstwa człowieka. Ale zabić Czygu i tym samym złamać życie i karierę Ka-trzeciego… proszę bardzo! Widocznie nie rozumiał, że Zej-So nie jest zwykłą robotnicą Gromady, a jej życie jest bardzo ważne dla Czygu.

– Oskarża go pan?

– Ja się jedynie zastanawiam, drogi przyjacielu. – Holmes gwałtownie oderwał smyczek od strun. – Przejdźmy do Paula Luriego. Jego wykładowcy i koledzy z roku mówią o szalonej impulsywności i zamiłowaniu do okrutnych zabaw… Ponadto chłopak łatwo ulega wpływom.

– Boże drogi, co za głupstwa! – Alex pokręcił głową. – Chłopak jest spokojny jak czołg! Gdyby wszyscy nowicjusze byli tak zrównoważeni…

– Zna pan go zaledwie kilka dni, kapitanie. A ja wysłuchałem opinii ludzi, kontaktujących się z Luriem całe lata. I jeszcze Hang Morrison.

– Co pan ma do niego? – Alex nie słyszał już przekonania w swoim głosie.

– Oto kilka faktów z jego biografii, kapitanie. W młodości, od trzynastego do dziewiętnastego roku życia, należał do sekcji młodzieżowej przy Kościele Chrystusa Frasobliwego.

– To przecież…

– …parafianie Kościoła Chrystusa Rozgniewanego, który zmienił nazwę po tym, jak został zabroniony. W rzeczywistości oznacza to identyczne postrzeganie świata, co u mieszkańców Ebenu. Gdy Morrison miał dziewiętnaście lat, praca psychologów dała pewne efekty. Hang zerwał z kościołem Chrystusa Frasobliwego, lecz piętno tamtych lat pozostało. Został niejednokrotnie przyłapany na obraźliwycłi wypowiedziach wobec Obcych, kilka razy publicznie wzywał do „nastukania żukom” – ostatnie zdanie Holmes powiedział głosem Morrisona i Alex aż się wzdrygnął.

– Nigdy bym nie pomyślał…

– A więc motyw ma każdy. W dodatku te ich motywy są widoczne gołym okiem. A jeśli zacznie się kopać głębiej…

A jakie motywy mam ja? – zapytał Alex z rezygnacją.

– Żadnych. – Holmes się uśmiechnął. – Absolutnie żadnych. Nie czuje pan wrogości do nikogo, jest pan wyjątkowo tolerancyjny wobec Obcych, jak również zadowolony ze statku, załogi i samego siebie.

Alex uśmiechnął się krzywo. Rzeczywiście… szczególnie z samego siebie…

– Chwała Bogu – powiedział. – To znaczy, że jestem poza podejrzeniami.

– Co też pan mówi, Aleksie! – W głosie Holmesa dało się słyszeć współczucie, którego detektyw nie mógł przecież odczuwać. – Właśnie dlatego jest pan najbardziej podejrzany!

– Rozumiem – rzekł Alex, przetrawiając tę wiadomość. – Skoro jestem głównym podejrzanym, po co mówi mi pan o swoich domysłach?

– To właśnie firmowy styl pracy Petera Falka – rozłożył ręce Holmes – dający fenomenalne efekty. Jak pan zapewne rozumie, przestępca nie ma dokąd uciec. Proszę włączyć obraz zewnętrzny, kapitanie.

– Statek, obraz przestrzeni zewnętrznej – powiedział znużony Alex.

Pojawił się ekran.

Tuż obok „Lustra”, w odległości pięciu kilometrów i stu dwunastu metrów, jak wynikało z pobieżnej oceny Aleksa, wisiał w przestrzeni niszczyciel klasy Lucyfer. Luki dział były zamknięte, lecz pilota wcale to nie uspokoiło.

Bez względu na to, jaką ochroną dysponowało „Lustro”, lucyfer mógłby go spalić w ciągu sekundy.

– Jeśli po upływie dwóch dni nie opuszczę waszego statku, zostanie on zniszczony. Jeśli „Lustro” uruchomi silniki albo otworzy działa bojowe, lucyfer natychmiast odpowie ogniem.

– Dlaczego akurat dwa dni? – zapytał Alex.

– Ruszyła flota Czygu. Przewiduje się, że ich atak na ziemskie kolonie nastąpi za czterdzieści osiem godzin, plus minus trzy godziny.

Alex poczuł pustkę w środku. Jakby to jemu, a nie biednej Zej-So wycięto wnętrzności, narządy płciowe i rozmazano krew po ścianach kajuty.

Świat zaczynał się walić. Cały ludzki świat – jeśli nawet Czygu ustępowały ludziom pod względem mocy bojowej, to niewiele. Już niedługo planety staną w ogniu, już niedługo kosmos wypełni się strumieniami laserów i drapieżnymi stadami rakiet, już niedługo każdy człowiek i każda Czygu będą przeklinać tych, którzy rozpętali wojnę. I nie dowiedzą się, że prawdziwym winowajcą jest on, specpilot Alex Romanow, który wziął do załogi kogoś zdolnego do zamordowania Obcego z zimną krwią.

I bez względu na to, kto zwycięży w tej krwawej rzezi, świat nigdy nie będzie już taki jak dawniej. Ocalałych zaatakują pozostałe rasy. Tak było niegdyś z Taji, tak będzie teraz z ludźmi… albo z Czygu.

– Jak może pan mówić o tym z takim spokojem? – wykrzyknął Alex. – Nie rozumie pan, że to koniec wszystkiego?

– Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość – zacytował detektyw. Alex odwrócił się i popatrzył na niego ciężkim wzrokiem. – Żartuję, Alex. Oczywiście, że chcę żyć. I pragnę szczęśliwego życia dla wszystkich uczciwych obywateli Imperium.

– W takim razie co robi tutaj ten statek? – warknął Alex. – Miejsce lucyfera jest w ugrupowaniu bojowym! A nas… nas należałoby rozstrzelać wszystkich od razu albo popędzić do armii. Ogłoszono już mobilizację?

– Oczywiście. Czygu wysłały do Imperatora oficjalne powiadomienie o rozpoczęciu działań wojennych.

– Co tu ma do roboty ten smarkacz na tronie? – żachnął się Alex. – Powinien bawić się w piaskownicy, a nie podejmować ważkie decyzje!

Sherlock Holmes sposępniał i powiedział z wyrzutem:

– Alex, nie powinien pan wyrażać się w ten sposób o osobie panującego Imperatora. Z czasem weźmie on pełnię władzy w swoje ręce i wtedy imperium wzniesie się na nowe wyżyny…

– Jakie wyżyny, o czym pan mówi! W tej wojnie zginą obie cywilizacje! Czygu tego nie rozumieją?

– O ile wiem, rozumieją – skinął głową detektyw. – Żadna inna rasa nie pozwoliłaby na konflikt w skali globalnej, ale tutaj wchodzą w grę najgłębsze mechanizmy danego społeczeństwa… Ka-trzeci wyjaśniłby to lepiej ode mnie.

– Niech pan jednak spróbuje.

– Jak pan zapewne wie, kapitanie, większość Czygu nie jest rozumna. Jeśli mężczyźni… hm… jeśli trutnie, mimo przynależnej im roli społecznej, byli jednak kochani, szanowani i mieli wpływ na rozwój sztuki, to umownie bezpłciowe robotnice zdobyły świadomość dopiero w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Ludzka segregacja na bogatych i biednych albo na speców i naturali jest niczym w porównaniu z przepaścią pomiędzy szanowanymi samicami, z których każda ma dwuczłonowe imię, oraz ponumerowanymi robotnicami. Ponieważ jednak tępe zwierzęta nie są w stanie podczas pracy posługiwać się techniką, rządzące samice musiały pozwolić na rozwój umysłu robotnicy, jednocześnie umieszczając w nim najwyższe oddanie i miłość do siebie. To gwarantuje społeczności Czygu brak konfliktów.

Alex przypomniał sobie Heraldykę i zrobiło mu się niedobrze.

– Niestety – ciągnął Holmes – spokojne i dobroduszne robotnice dowiedziały się o morderstwie Zej-So. To właśnie one przebywają na stacjach łączności, to one stanowią większość załóg statków Czygu. Tak powstała fala narodowego gniewu, święta wojna ze strony dziewięćdziesięciu procent społeczeństwa, przy czym mniej więcej siedemnaście procent związane jest za zmarłą Zej-So genetycznie! To jej bracia… a może siostry? Krótko mówiąc, krewni. Żeńskie osobniki Czygu mogą nie chcieć wojny, niewykluczone, że chętnie zgodziłyby się na wyciszenie całej sprawy, przyjęcie przeprosin czy rekompensatę materialną, ale…

– Nie zrozumieją ich właśni niewolnicy.

– Pracownicy.

– Niewolnicy. Bardzo ładnie pan to wszystko wyjaśnił, Holmesie.

Alex nawet nie zauważył, kiedy zerwał się z fotela. Stał teraz twarzą w twarz z Holmesem i patrzył w jego mądre zmęczone oczy, w których mieścił się cały smutek ludzkości. Od wielkiego detektywa płynął zapach brandy i tytoniu.

– Nie mamy wyjścia, Holmesie.

– Zawsze jest jakieś wyjście, Alex. Zawsze. Jeśli w ciągu tych dwóch dni… do rozpoczęcia szeroko zakrojonych działań wojennych, bo drobne starcia już trwają… znajdę zabójcę i wydam go sprawiedliwości… Czygu się powstrzymają. Chcą ukarać albo samego zabójcę, albo całą ludzkość. I dlatego pytam pana, master pilocie, specu Aleksie Romanow… Czy to pan zabił Zej-So?

– Nie, Holmesie – pokręcił głową Alex. – Nie zabiłem jej i nie mam bladego pojęcia, kto i dlaczego to zrobił. Ale jestem gotów.

– Na co?

– Jestem gotów przyznać się do zabójstwa.

Holmes wsunął do ust dawno wygasłą fajkę i z zaciekawieniem zapytał:

– Dlaczego?

– Żeby uratować świat. W końcu to właśnie ja przyjąłem zabójcę do załogi. Bez względu na to, kim był. Nie poczułem, że popełniam błąd.

Holmes pokręcił głową.

– Nie, Alex. To niemożliwe.

– Dlaczego?

– Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość.

– Niechże pan da spokój…

– Poza tym zabójca zostanie wydany Czygu, a ci znajdą sposób, żeby sprawdzić jego szczerość. A wtedy pańska ofiara, jeśli to rzeczywiście poświęcenie, a nie spóźniona skrucha, okaże się bezużyteczna.

– W takim razie niech pan go znajdzie, Holmesie.

– Jego czy ją?

– A co za różnica? W przypadku zabójców, podobnie jak w przypadku aniołów, płeć nie ma znaczenia.

– Dobrze, że pan nie umie kochać, Alex – westchnął detektyw. Jego spojrzenie było tak przenikliwie, jakby już dowiedział się o blokatorze. – Miłość często popycha ludzi do czynów szalonych.

– Bez względu na to, kto jest mordercą, znajduje się on w pańskiej władzy, Holmesie.

Detektyw skinął głową. Już miał coś powiedzieć, ale w tym momencie otworzyły się niezablokowane drzwi kajuty.

– Słucham, Watson – powiedział detektyw, nawet się nie odwracając.

– Skąd pan wiedział, że to ja?

– To proste. Wszyscy inni otrzymali zakaz opuszczania swoich kajut. Ponadto… chcąc mnie zaskoczyć, proszę najpierw zmienić perfumy. Ten zapach rozpoznaję z odległości pół kilometra.

Doktor Watson uśmiechnęła się i weszła do kajuty. Alex przyjrzał się jej z ciekawością – gdy ona i Holmes przybyli na „Lustro”, nie było czasu na zawarcie znajomości. Watson od razu poszła do kajuty Zej-So, a Holmes natychmiast rozpoczął rozmowę z kapitanem.

Wierny towarzysz Holmesa była niewysoką rudowłosą kobietą o dużych oczach. Ładną, choć nieco szpeciły ją drobne piegi. Wyglądała na jedną z tych dziewczyn, które są wiernymi przyjaciółkami i wesołymi kochankami. Z radością witają i bez rozpaczy żegnają partnera, lubią zabawne figle, a jednocześnie umieją z powagą i zapamiętaniem oddawać się pracy.

Alex przyłapał się na tym, że analizuje zachowanie dziewczyny i pokręcił głową. Widocznie maniera myślenia Holmesa była zaraźliwa.

– No słucham, słucham – powtórzył Holmes.

– Ale kapitan Romanow… – powiedziała Watson z powątpiewaniem, zerkając na Aleksa.

– Może pani śmiało mówić – Holmes rozłożył ręce. – Jeśli to on jest zabójcą, te informacje w niczym mu nie pomogą; jeśli nie jest, może będzie mógł nam pomóc.

Watson skinęła głową. Przysiadła na poręczy fotela, jakby to było przynależne jej, ulubione miejsce. Gdy Holmes usiadł w tym fotelu, Alex zrozumiał, że tak właśnie jest.

– Określenie czasu zgonu nie powiodło się. – Watson spuściła wzrok.

– Zupełnie?

– Mamy jedynie przybliżone dane. Czygu została zabita albo dwanaście, albo czternaście i pół godziny temu.

– Zmiana wachty przypada na ten właśnie okres. – Holmes z nowym zainteresowaniem popatrzył na Aleksa. – To przykre. Liczyłem, że uda mi się wykluczyć choćby pana, kapitanie, albo Morrisona.

– Obaj mogli zabić Zej-So. – Watson wyjęła komputer, podała go Holmesowi. – Proszę spojrzeć. Według wektora przestrzeni, do Czygu mieli dostęp wszyscy. Według wektora czasu również. Zbyt duża strefa.

Wzmocniony wzrok pozwalał Aleksowi wyraźnie widzieć rysunek na ekranie. Trójwymiarowa siatka, utworzona przez splatające się różnokolorowe krzywe. W centrum siatki znajdowała się elipsa – interwał czasu i przestrzenne koordynaty zabójstwa.

– Niechże mi pan nie zerka przez ramię, kapitanie – burknął Holmes. – Proszę podejść.

Przesunął palcami po ekranie, krzywe rozciągnęły się i splotły jeszcze wymyślniej.

– Ojej – powiedziała cicho Watson. – Wszyscy mają motyw, tak?

– Niestety, tak.

Holmes nie tracił czasu na zamartwianie się. Jeszcze raz rzucił okiem na schemat, zatrzasnął komputer i podał doktor Watson.

– Z jakiego powodu nie zdołała pani określić czasu zabójstwa, Jenny?

– Klimatyzator kajuty działał w trybie losowym. Temperatura, ciśnienie, wilgotność i zawartość tlenu w kajucie zmieniała się co pięć minut, z absolutnie nieprzewidywalnymi parametrami. A ponieważ jest to kajuta dla Obcych, klimatyzator miał szeroki wachlarz możliwości. Temperatura na przykład mogła spaść do minus dwudziestu pięciu albo wzrosnąć do plus osiemdziesięciu.

– Dobrze. – Holmes znowu zaczął rozpalać fajkę. – Doskonale!

– Na litość boską, Holmesie, dlaczego? – wykrzyknęła Watson. W spojrzeniu, jakim obrzuciła detektywa, było nieme uwielbienie. Odrobinę sztuczne.

– Zabójca zacierał ślady. W dodatku, proszę zauważyć, bardzo profesjonalnie! Pozbawił nas możliwości określenia czasu popełnienia przestępstwa, a przecież to bardzo trudne!

– Gdyby ściągnąć na statek technikę medyczną, na przykład skaner mentalny, moglibyśmy wychwycić emanację bólu! Czygu umierała kilka minut i przez cały była przytomna! Emocjonalne tło powinno pozostawać w kajucie przez długie miesiące.

– Mentalne skanowanie zajmie co najmniej dwie doby. Nie mamy tyle czasu. Jeśli wybuchnie wojna, nie zdołamy jej już zatrzymać. – Holmes popatrzył na ekran, jakby spodziewał się, że zobaczy atakujące statki Obcych. – A zapachy?

– Klimatyzację nastawiono na cyrkulację, powietrze w kajucie zmieniło się osiem razy. Teraz można tam nawet oddychać bez maski, chociaż Czygu została niemal dosłownie poćwiartowana.

– Idealne zabójstwo – wycedził Holmes przez zęby. – Żadnych śladów przestępcy. Nie wiemy, kim on jest, ale możemy mieć pewność, że to profesjonalista najwyższej próby!

– Janet albo Kim! – wykrzyknęła radośnie Watson.

Alex zacisnął zęby, żeby nie wyrazić swojej opinii na temat tej radości.

– Nie jestem pewien. – Holmes wypuścił kłąb dymu. – Wbrew obiegowej opinii genialni zabójcy to samorodne talenty, a nie produkt udoskonaleń genetycznych. Pamiętasz maniaka z Trzeciej Orbitalnej, Jenny?

– O, tak! – Watson uśmiechnęła się, a jej ręka odruchowo potarła bliznę na szyi, dziwną, przypominającą ślady ludzkich zębów. – Dziewiętnaście ofiar, a ja omal nie stałam się dwudziestą…

– Dziewiętnaście plus tych dwóch nieszczęśników, którzy w czasie tortur przesłuchania przyznali się do jego przestępstw i zostali wyrzuceni w próżnię – poprawił Holmes. – A więc, co my tu mamy?

Watson zamyśliła się.

Alex mimo woli wciągnął się w ten rozgrywający się przed jego oczami spektakl, chociaż Holmes i Watson odgrywali go nie dla niego. Doktor Jenny Watson była dla Holmesa czymś w rodzaju sparingpartnera, ścianą, o którą on uderzał piłeczką swojego intelektu.

– Zabójca to inteligentny profesjonalista – zauważyła ostrożnie Jenny.

– Owszem – powiedział z aprobatą Holmes.

– I okrutny łajdak, który zadręczył biedną, bezbronną kobietę…

Holmes pokręcił głową.

– Czygu wcale nie są bezbronne. Pani, mimo całego swojego przygotowania bojowego i doświadczenia ze służby wojskowej, nie zdołałaby jej pokonać. W najlepszym wypadku wyszłaby pani z walki z połamanymi kośćmi i siniakami na całym ciele. Coś innego jest tutaj ważne, Watson…

Holmes wstał gwałtownie i Jenny mimo woli klasnęła w ręce, próbując zachować równowagę na kołyszącym się fotelu. Oczy detektywa błyszczały gorączkowo.

– Zabójca jest zawodowcem. Wiedział, jak zneutralizować Czygu, wiedział, jak zabić ją w sposób możliwie najbardziej haniebny, a następnie doskonale zatarł wszelkie ślady. Jednocześnie musiał wiedzieć, że na Zodiaku jest specdetektyw i że to przestępstwo, które może doprowadzić do międzygwiezdnej wojny, i tak zostanie wykryte. A przy tym zabójca nie próbował się ratować… nie porwał statku i nie zbiegł na planetę. A więc – Holmes wysunął palec, celując w Jenny – zabójca po prostu grał na zwłokę! Własne życie nic dla niego nie znaczy. Jego celem nie było zniszczenie pojedynczego Obcego, zaszkodzenie Ka-trzeciemu czy zrujnowanie kompanii Niebo. Jego celem była galaktyczna wojna, starcie pomiędzy Imperium a Gromadą!

– O Boże… – jęknęła Watson.

Holmes odwrócił się do Aleksa.

– I co pan na to, kapitanie? Pamięta pan statek, który o mało nie wyrzucił was w przestrzeń Halflingów?

– Oczywiście, że pamiętam.

– Mogę panu zdradzić, że pilot tankowca popełnił samobójstwo przy próbie przesłuchania trzeciego stopnia. Widocznie wpojono mu wielopoziomowy program kodowania psychicznego. W układzie sterowniczym tankowca wykryto ślady żelowego kryształu, który dokonał autodestrukcji. Widocznie właśnie w nim kryło się wyliczenie trajektorii zabójczej dla Czygu, a zaprogramowany pilot po prostu nie wtrącał się do sterowania.

– A więc może pan wykluczyć część podejrzanych? – zapytał Alex. – Czy to znaczy, że Generałow, Morrison i Lurie nie mają z tym nic wspólnego?

– Przeciwnie! Jeżełi do tej pory byłem skłonny uważać historię z tankowcem za walkę konkurencji, a zabójstwo Czygu za czyn psychopaty, teraz już nie mam wątpliwości. Ktoś usiłuje sprowokować wojnę galaktyczną. Ktoś próbował doprowadzić do tego, aby Czygu zginęła z rąk Halflingów… co niczego by nie zmieniło, ponieważ gniew Czygu i tak zwróciłby się przeciwko ludziom. Ale ponieważ to się nie udało, umieszczony na statku agent zagrał va banque – zamordował Zej-So i teraz gra na czas. Gdy na bezbronne planety spadną pierwsze bomby, wojny nie uda się już zatrzymać. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz po rozpoczęciu konfliktu ktoś sam przyznał się do zabójstwa księżniczki. A tym kimś może być każdy… nie wyłączając Ka-trzeciego. Jeśli gra idzie o tak wysoką stawkę, przestępcy mogli wykorzystać świadomość speca. Nie wiem jak, ale…

– Istnieją przecież preparaty, które odblokowują stłumione przez genetyków emocje – zaryzykował Alex, ale Holmes pokręcił głową.

– Bzdura, mój drogi! Bajki, które szepczą sobie na ucho zakochane dzieciaki przed metamorfozą! Dorosnę, zostanę inspektorem podatkowym, ale i tak nie przestanę cię kochać! Zawsze będę kochał ciebie i tylko ciebie!

Alex drgnął. Wspomnienie było tak silne jak uderzenie lodowato zimnej wody.

…Nastia unosi się na łokciach, jego dłoń strzepuje piasek z jej nagiej piersi. Dziewczyna uśmiecha się, ale bardzo smutno. A przecież wypłynęli, wydostali się z zimnej wody zatoki, Alex jednak doholował ją do brzegu, gdy dziewczynę chwycił skurcz, dowlókł do ciepłego piasku, pod pożegnalne pieszczoty jesiennego słońca. W jej spojrzeniu też jest pożegnanie, jakby właśnie starała się zapamiętać jego uśmiech, jego dotyk, jego nagie ciało.

– I tak będę cię kochał – mówi Alex, ponieważ wie, na jakie słowa dziewczyna czeka. Mówi szczerze, jest pewien swojej obietnicy. – Nawet gdy zostanę pilotem. Metamorfoza to nic takiego…

– Zastanawia się pan nad czymś, kapitanie? – zapytał gwałtownie Holmes.

– Byłem pewien, że istnieją preparaty blokujące zmienione emocje – powiedział Alex.

– Za dużo ogląda pan oper mydlanych i filmów gangsterskich! Potrzebny byłby geniusz równy Eduardowi Garlickiemu, który by uwzględnił wszystkie operony i stworzył odpowiedni środek. Chemiczna ingerencja w umysł speca nie jest możliwa… ale nie odrzucam wersji, że Ka-trzeci padł ofiarą kodowania psychicznego.

– Komu może być potrzebna wojna? – wzruszył ramionami Alex. – Nie sądzę, żeby w Imperium znaleźli się szaleńcy posiadający tak wielką władzę. Może to jednak…

– …dzieło Czygu? – Holmes pokręcił głową. – Wykluczone! Sej-So nie mogła zabić Zej-So. To tak jakby odciąć własną rękę.

– Historia ludzkości zna takie przypadki. Może z jakiegoś powodu wojna stała się dla Gromady koniecznością? I Zej-So dobrowolnie poszła na śmierć, prowokując konflikt…

Holmes zamyślił się.

– Kapitanie, popełniono przestępstwo wobec obywatelki obcej rasy. Oskarżycielem jest Gromada Czygu. Nie mogę traktować przyjaciółki zamordowanej jak podejrzanej, najwyżej jako świadka. Żeby udowodnić winę Sej-So, musiałbym absolutnie wykluczyć winę wszystkich ludzi na statku. A to niełatwe zadanie.

– Ale pan jest stworzony do trudnych zadań.

– Chce pan, żeby to Sej-So okazała się winna?

– Chcę, żeby członkowie mojej załogi nie ucierpieli.

– Wszystko w rękach prawa. Cóż, dziękuję za współpracę, kapitanie. Doktor Watson jeszcze chwilę z panem zostanie, a ja udam się do innych podejrzanych.

Już w drzwiach odwrócił się i zapytał:

– Kapitanie, dlaczego wyłączono wewnętrzny monitoring statku? O ile mi wiadomo, technika pozwala na nagrywanie wszystkiego, co dzieje się w dowolnym pomieszczeniu.

– Zgadza się – skinął głową Alex – ale w praktyce rzadko korzysta się z tej możliwości. Ludzie odczuwają dyskomfort psychiczny, wiedząc, że każdy ich krok jest rejestrowany.

Holmes skinął głową. Widocznie spodziewał się takiej odpowiedzi, ale mimo wszystko burknął:

– Ech, te wieczne kompleksy…

Alex został sam na sam z doktor Watson. Dziewczyna przyglądała mu się z dobrotliwym zaciekawieniem.

– Proszę pracować, Jenny – rzekł Alex. Jestem do pani dyspozycji.

– Niech mi pan powie, czy to prawda, że nie zabił pan Czygu?

Alex westchnął.

– Prawda. Ale cóż warte są moje słowa?

Watson skinęła głową i wyjęła z kieszeni przenośny skaner.

– Proszę wstać, rozstawić szeroko nogi, rozłożyć ręce na bok…

Alex czekał cierpliwie, aż skaner obszuka jego ciało. Potem posłusznie rozebrał się do naga i procedura została powtórzona.

– Może się pan ubrać. – Watson zerknęła na szafę. – Ma pan tu całe swoje ubranie, kapitanie?

– Owszem, ale nie jest tego dużo…

Watson zajęła się żałosną kolekcją koszul i bielizny, nie czyniąc różnicy pomiędzy rzeczami noszonymi i tymi zapakowanymi w plastik.

– Szuka pani krwi? – zapytał Alex.

– Tak. Krwi, śladów, zapachów…

– To nie ma sensu.

– Dlaczego? – Watson znieruchomiała.

– Na miejscu zabójcy poszedłbym do śluzy, włożył skafander i w nim zabijał. Po pierwsze, odpada problem z zapachem, po drugie, żadnych śladów i odcisków palców.

– A na skafandrze? – Watson ożywiła się gwałtownie. – Przecież na skafandrze…

– Jenny, nasz statek to nie żadna stara łajba z archaicznym wyposażeniem. Wykorzystujemy skafandry żelowe. Słyszała pani o nich?

Zniesmaczona Watson skinęła głową.

– No właśnie. Zabójca mógł być skąpany we krwi, ale gdy wrócił do śluzy, żel skafandra przeszedł cykl samooczyszczenia, wszystkie organiczne ślady uległy likwidacji, i po wszystkim. Cykl oczyszczenia ma na celu zniszczenie najbardziej agresywnych i trujących substancji, które znalazły się na skafandrze. I jeszcze jedno: nie ma problemu z narzędziem zabójstwa! Skafandry żelowe mogą stworzyć dowolne narzędzia pracy… nóż, klucz, śrubokręt… z własnego materiału. Poza tym skafander jest bardzo mocny, co rozwiązuje problem oporu ofiary; na ciele zabójcy nie będzie żadnych siniaków czy skaleczeń.

Watson pomilczała chwilę, zastanawiając się nad jego słowami.

– Przekażę pańską opinię Holmesowi. Dziękuję. Ale… mimo wszystko dokończę swoją pracę.

– Oczywiście – zgodził się Alex. – Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że zabójca był idiotą.

W absolutnej ciszy Watson obejrzała jego ubrania, nie pomijając szlafroka w bloku sanitarnym i wyjściowego munduru kapitańskiego. Alex ledwie powstrzymał się od śmiechu, gdy wyobraził sobie, że idzie zabijać Czygu w tym eleganckim i tak niewygodnym stroju.

– Dziękuję za współpracę – podsumowała Watson.

– Niech mi pani powie, pani doktor, czy została pani specjalnie stworzona jako para dla Holmesa?

Dziewczyna poczerwieniała nagle i mocno, co jest charakterystyczne dla ludzi o rudych włosach.

– Kapitanie… nie tworzył mnie nikt, prócz moich rodziców. Jestem naturalem.

– Naturalem? – Alex uniósł brwi. – Ciekawe… proszę mi w takim razie powiedzieć, po jakie licho łazi pani za tym nadętym sklonowanym bubkiem i prawi mu pani dusery?

Teraz Jenny dla odmiany pobladła. Dziewczyna powiedziała szybko:

– Pan Sherlock Holmes to wielki człowiek!

– Niechże pani da spokój! Wielkim detektywem był bohater literacki, ulubieniec dzieci i dorosłych, genialny i nieprzekupny, który poświęcił całe swoje życie walce ze złem. A przy tym nie był pozbawiony ludzkich uczuć; proszę sobie przypomnieć jego miłość do Irenę Adler w XIX wieku czy też zgubną namiętność do cyborga-księżniczki Ality w wieku XXII. A ten pozbawiony emocji klon po prostu bawi się w Sherlocka Holmesa!

– Mówi pan, kapitanie, jakby pan nie był specem!

– Jestem. Ale istnieje różnica pomiędzy amputowanym uczuciem miłości i wzmocnionym poczuciem odpowiedzialności a tym zimnym intelektem, który prezentuje pan Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk… czyli Sherlock Holmes. Wcale nie jest pani taka głupia, jaką usiłuje pani grać, Jenny. Po co się pani w to bawi?

Nie było wątpliwości – teraz w oczach Jenny zapłonęło prawdziwe zainteresowanie.

– Druzgoczące wnioski, Alex. No cóż…

Usiadła w fotelu i zapytała:

– Znajdzie się u pana łyk whisky i papieros?

– Naturalnie!

– Tylko niedużo! – uprzedziła szybko Jenny. – Mam pierwotną reakcję na alkohol, upijam się i zaczynam robić głupstwa.

Alex nalał whisky do dwóch szklaneczek i podał Jenny dwie paczki papierosów, jedną z Rtęciowego Dna i jedną z Nowej Ukrainy. Dziewczyna wybrała tytoń z Rtęciowego Dna.

– Te są gorsze – ostrzegł Alex. – Obawiam się, że są chemicznie syntetyzowane.

– Co tam… za to jeszcze nigdy ich nie próbowałam.

Watson zapaliła i napiła się whisky. Zmarszczyła brwi i chciwie zaciągnęła się jeszcze raz.

– Naprawdę jestem lekarzem, Alex, i naprawdę nazywam się Jenny Watson i pochodzę z Zodiaku.

– A co pani robi w towarzystwie Holmesa?

– Czy to przesłuchanie? – Watson się uśmiechnęła. – Proszę wziąć pod uwagę, że próbuje pan przesłuchiwać eksperta medycyny sądowej i pomocnika detektywa pierwszej klasy!

– To nic. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.

Jenny popatrzyła na niego zaintrygowana.

– Jest pan zdumiewający, kapitanie… No więc, pracowałam w centralnym szpitalu wojskowym Zodiaku. Normalna rutyna: poparzenia słoneczne, urazy, wrzody, AIDS, katar… ale kiedyś trafił do nas Sherlock Holmes, czyli Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk. Może pan sobie do woli ironizować, ale to naprawdę wielki człowiek. Jego zabawa w Holmesa wydaje się wydumana, lecz w rzeczywistości to wielka namiętność. Znalazł sobie prototyp, niemal tak samo jak on pozbawiony emocji, a przy tym szanowany na całym świecie. A nasze spotkanie uznał za… może za palec losu? Holmes bardzo nalegał, żebym ukończyła kurs medycyny sądowej i została jego towarzyszką. Na dowolnych warunkach. Oczywiście, mógł poprosić, żeby sklonowano mu pomocnika, ale prawdziwa doktor Watson wstrząsnęła nim do głębi.

– Ciekawie pani opowiada – uśmiechnął się Alex i upił łyk whisky.

– Cóż, przyzwyczajenie. Rzecz w tym, kapitanie, że chcę osiągnąć sukces na arenie dziennikarskiej i literackiej. Towarzyszenie Sherlockowi Holmesowi to dla mnie wspaniała szkoła!

– Przecież pani z niego pokpiwa, Watson, i to o wiele zręczniej, niż pani to okazuje.

Dziewczyna się uśmiechnęła.

– To już moja mała gra. I jestem pewna, że Ka-czterdziesty czwarty ją widzi.

– Ja nie byłbym tego taki pewien.

– Ale nic mu pan nie powie?

– Oczywiście, że nie – pokręcił głową Alex. – Pisarka…

– Co w tym śmiesznego? – spytała wyzywająco Jenny.

– Ależ nic. Po prostu dla każdego speca pomysł zmiany pracy brzmi dość dziwacznie. Być lekarzem, i to najwidoczniej niezłym, i zapragnąć innej kariery…

Jenny wzruszyła ramionami.

– Pisarze, malarze, politycy to zawody nie podlegające specjalizacji. Każdy może się nimi zająć.

– Ale istnieją przecież specpolitycy!

– Żartuje pan, Alex! Próby były, ale nieudane. U nas na planecie jest tylko jeden specpolityk, Lyon Nizinkin. Według wszelkich parametrów to wielki specjalista: zmieniona moralność, umiejętność nakręcenia tłumu od jednego słowa… Nizinkin wspaniale kłamie, potrafi też w najbardziej odpowiednim momencie przejść z jednej partii do drugiej. I mimo to nie odniósł żadnych spektakularnych sukcesów. W efekcie polityka stała się dla niego sposobem na zdobywanie środków do życia, jego zaś pasją jest pisanie książek historycznych, naprawdę bardzo dobrych! Wiele profesji po prostu nie podlega specjalizacji.

– Czyli pani zainteresowanie Holmesem jest czysto użytkowe? Po prostu zbiera pani materiały?

– Ależ nie! – wykrzyknęła gniewnie Jenny. – Owszem, niektóre sprawy są bardzo ciekawe, ale my naprawdę bronimy niewinnych, naprawdę walczymy o sprawiedliwość w Imperium. I to jest dla mnie nie mniej ważne!

– Widać to po bliźnie…

Jenny się skrzywiła.

– Specjalnie jej nie usuwam. To jak chrzest bojowy.

– Proszę się jednak zastanowić nad usunięciem. Kobiety nie powinny obnosić się ze swoimi ranami bojowymi. Bez tych śladów będzie pani wyglądać znacznie ładniej.

Teraz Watson popatrzyła na niego z lekką obawą. Pokręciła głową, wstała i z całej siły wcisnęła niedopałek w popielniczkę.

– Dziękuję za whisky. Mam nadzieję, że rzeczywiście jest pan niewinny, kapitanie.

Alex zamknął za nią drzwi. Postał chwilę, uśmiechając się.

Zdaje się, że udało mu się zaszokować wierną towarzyszkę Holmesa. Dlaczego?

Czyżby w jego słowach zabrzmiało coś nietypowego dla speca? A przecież odniósł wrażenie, że zachowywał się tak jak zwykle.

I chociaż ta rozmowa, prowadzona w odległości dwudziestu metrów od zmasakrowanego ciała Czygu, była zupełnie nieistotna w przededniu krwawej wojny galaktycznej, Alex Romanow myślał o niej z przyjemnością.

Rozdział 2

– Nie jestem w nastroju do żartów – uprzedził Alex.

Edgar wstał niechętnie. Siedział na grzbiecie smoka – złocistego smoka, który rozłożył skrzydła na płaskim dachu pałacu. Albo władca wirtualnego królestwa chciał sobie polatać i obejrzeć umownie bezkresne posiadłości z lotu smoka, albo po prostu odwiedzał jedną ze swoich zabawek.

Zwierz odwrócił głowę i popatrzył na Aleksa mętnym, nienawistnym spojrzeniem. W kąciku oka zebrała się grudka zaschniętego, burego śluzu. Kiepsko dba Edgar o swoje stado… chociaż jedzenia raczej mu nie skąpi – od smoka bił ciężki zapach surowego mięsa i przeżutej trawy.

Gdy chłopiec zsiadał z grzbietu smoka, zwierzę nastroszyło łuskę, tworząc coś w rodzaju schodów. Alex cierpliwie czekał. Lecz gdy Edgar, już na dachu, otworzył usta z zamiarem wygłoszenia kolejnej tyrady, pilot zasłonił mu usta dłonią.

– Bądź cicho.

Smok ryknął obrażony, ale Edgar machnął ręką i gad umilkł.

– Powtarzam jeszcze raz: jak możesz mi pomóc w tej sytuacji?

– Ależ nijak! – Edgar cofnął się o krok. – Przecież sam wyłączyłeś wewnętrzne kamery. Nawet nie wiedziałem, że ktoś zabił tę Czygu!

– Czy mogła to zrobić Kim?

– Nie powiedział twardo Edgar. – W żadnym razie. W obronie własnej tak, ale nie sądzę, by Czygu jej zagrażała. W obronie mojego kryształu również, ale nikt nie porywał się na kryształ. Ponadto specbojownik po prostu zabija przeciwnika, nie zamienia śmierci w krwawe widowisko.

– Chyba żeby odsunąć od siebie podejrzenia…

– Mój Boże, gdyby Kim chciała zabić Czygu, zlikwidowałaby wszystkich świadków, od dawna byłaby na planecie z moim kryształem w kieszeni brzusznej, a twoje „Lustro” leciałoby z maksymalną prędkością do najbliższej gwiazdy!

– Czy twój emocjonalny blokator… no, czy mógłby spowodować takie zakłócenia psychiki, żeby skłonić człowieka do zabójstwa?

– Przecież mówisz, że nie dałeś go Kim!

– Ale wziąłem go sam.

Edgar popatrzył na pilota oszołomiony, w końcu pokręcił głową.

– Co ze mnie za głupiec… to właśnie było twoim celem?

– Nie. Ale z takim zapałem opowiadałeś o miłości… Poza tym mam obowiązek sprawdzić to, co proponuję członkom swojej załogi.

– I jak samopoczucie?

– Bez zmian. Jedynie…

– Jedynie co? – Edgar był zaintrygowany.

– Przestałem odczuwać przyjemność w czasie połączenia ze statkiem. Jakby on umarł.

– Rozumiem.

Chłopiec przeszedł się podekscytowany po dachu, splunął w dół i zachichotał, słysząc czyjeś przekleństwa. Znowu odwrócił się do Aleksa.

– Tak właśnie powinno być. Znikają narzucone emocje, własne musisz sobie wypracować sam.

– To jak, preparat mógł mnie skłonić do zabicia Czygu czy nie mógł?

– To ty ją zabiłeś?

– Oczywiście, że nie. Ale może nie pamiętam własnych czynów?

– Bzdura. Niemożliwe. Czygu załatwił ktoś z twojej załogi. Ale nie Kim i nie ty… jeśli nie kłamiesz.

– Jesteś pewien, Eduardzie Garlicki?

Chłopiec zastygł, zakładając ręce za plecy.

– Zagrajmy w otwarte karty – powiedział ostro Alex. – Twoja bajeczka mogła zadowolić Kim, ale nie mnie. Nie jesteś tym, za kogo się podajesz.

– Dlaczego tak myślisz?

– Pierwsza bzdura: po co wkładać ogromny wysiłek w hodowanie pełnowartościowej osoby w rzeczywistości wirtualnej?

– Chcieli…

– Przymknij się. Po drugie: konstruktor genetyczny nie jest zawodem, który poddaje się specjalizacji. To przypadkowy rozwój psychiki, mieszanka intuicji, szczególnych cech umysłu i, do licha, talentu. Nie można przerzucić do kryształu świadomości dziecka i zrobić z niego konstruktora genetycznego.

Edgar zaśmiał się z przymusem.

– Po trzecie – kontynuował uparcie Alex – nikt nigdy nie słyszał o preparacie blokującym emocje. Mógłby go stworzyć jedynie geniusz równy Garlickiemu. Człowiek, który stał u podstaw specjalizacji.

Na twarzy Edgara pojawił się cień satysfakcji. Milczał.

– Po czwarte, imitujesz w krysztale świat Ziemi. Rośliny, pejzaże, wnętrza. To naturalne w przypadku człowieka, który spędził większość życia na Ziemi. Ale nie w przypadku małego chłopca z Edenu.

– Cholera! – zaklął Edgar. – Ale głupia wpadka, co?

– Po piąte, kiepsko grasz nastolatka.

– A to dlaczego?

– Gdybyś miał piętnaście lat – powiedział łagodnie Alex – otaczające cię gejsze byłyby dojrzałymi kobietami, a nie twoimi rówieśniczkami. Nie przybierałbyś „prawdziwej” postaci, tylko chodził w ciele świetnie zbudowanego mężczyzny. I wiesz co… nikt już nie pamięta o istnieniu takiej rzeczy, jak okulary do korekcji wzroku. Istnieją okulary stanowiące element stroju, okulary służące do ochrony przed światłem słonecznym… ale wzrok korygowany jest w okresie płodowym! I to zarówno w przypadku speców, jak i naturali. Chłopiec Edgar nie byłby krótkowzroczny i nie nosiłby okularów w wirtualnym świecie.

– Przekonałeś mnie. – Chłopak rozłożył ręce, zdjął okulary i zrzucił je z dachu. – Ale skąd ta myśl, że jestem genetykiem Garlickim, zmarłym sto pięćdziesiąt lat temu?

– Wkrótce po śmierci Garlickiego ośrodek rozwoju technologii genetycznych przeniósł się na Eden. Wszystkie podstawowe specjalizacje opracowywane są właśnie tam. Albo pojawił się nowy geniusz twojego poziomu – Alex specjalnie dorzucił kolejną nutkę pochlebstwa – albo świadomość Garlickiego nadal funkcjonuje. Na Edenie. Przy okazji, dlaczego właśnie na Edenie?

– W tamtych czasach prawodawstwo Ziemi traktowało zmiany genetyczne z dużą podejrzliwością. A wirtualne świadomości w ogóle nie posiadały praw obywatelskich.

– Rozumiem, że na Edenie zyskałeś komplet praw?

Twarz chłopca wykrzywiła się z bólu. Alex powiedział szybko:

– Pozwolisz, że będziemy kontynuować tę rozmowę w innym otoczeniu? Mam trochę czasu… i chciałbym się czegoś dowiedzieć.

– Dobrze, pilocie. – Chłopiec podniósł rękę. Smok ryknął żałośnie; bajkowy świat zniknął.

Znaleźli się w zwyczajnym pokoju, umeblowanym w stylu sprzed wieku. Amorficzne plastikowe fotele, okna – obrazy, żyrandol jak wodospad, którego migoczące „strumienie” bez śladu znikały w podłodze.

Edgar również się zmienił.

Alex miał teraz przed sobą starszawego mężczyznę. Skinął głową.

– Poznaję cię. Na filmach wyglądałeś dokładnie tak samo.

– Mogę przybrać postać starca nad grobem… i wyglądać tak, jak wyglądałem, gdy opuszczałem świat ludzi – zauważył ironicznie Garlicki. – Ale to niesmaczny widok. Czego chcesz się dowiedzieć, specpilocie Aleksie Romanow?

– Naprawdę zostałeś uwięziony?

– Tak. – Przez twarz Eduarda przebiegł skurcz. – Bydlaki… dranie! Zrobiłem głupstwo, powinienem był natychmiast wyhodować sobie ciało… Ale wydawało mi się to pasjonującą zabawą: najpierw skonstruować wspaniałą cielesną powłokę, potem w niej zamieszkać. Dać początek nowej rasie. Superludzie, a nie ci dzisiejsi żałośni spece… Przepraszam.

– Nie czuję się urażony. – Alex usiadł w jednym z foteli, który zabulgotał pod nim w poszukiwaniu dogodnego kształtu. Po chwili wahania Eduard usiadł obok i mówił dalej.

– Planowałem stworzenie uniwersalnego speca. Połączyć wszystko, co najlepsze w ludzkim ciele. Byłbym człowiekiem… zewnętrznie. A przy tym mógłbym oddychać wodą i godzinami funkcjonować w próżni, pilotować statki kosmiczne i układać wiersze, reperować stołki i sterować reaktorem gluonowym. Chciałem wycisnąć z ludzkiego genomu wszystko, co się da! A to, czego się nie da, wziąć od ziemskich i nieziemskich form życia!

– I dlatego cię uwięziono?

– Tak. Nikt czegoś takiego nie potrzebował, już sam pomysł budził strach. Wymyśliłem system operacyjnej rekombinacji genomu, osiągnąłem pewien efekt, nawet kazałem rozpocząć hodowanie pierwszego ciała… i wtedy mnie powstrzymano. Sądzono mnie pośmiertnie i skazano na bezterminowe uwięzienie w krysztale oraz pracę społecznie użyteczną. Imperator osobiście zabronił konstruowania superludzi. A ja… ja dostałem rozkaz opracowywania nowych specjalizacji dla Imperium.

– Jak mogli ci rozkazać? Grozili, że zniszczą kryształ?

– Alex… – Genetyk zaśmiał się. – Nie masz pojęcia, jak różnorodne i wymyślne piekło można stworzyć w przestrzeni wirtualnej. Mógłbym ci pokazać… ale wtedy od razu wyskoczyłbyś do prawdziwego świata. A ja nie miałem dokąd uciec! Mój żelowy kryształ podłączano do potężniejszego kryształu, który przejmował sterowanie… i zaczynał się koszmar. Nie wiem, kogo wynajęli do tworzenia mojego piekła, ale to był prawdziwy wizjoner.

– Wierzę ci – rzekł Alex.

Eduard rozłożył ręce.

– Możesz mi nie wierzyć, ale to i tak prawda. Złamałem się. Zgodziłem się żyć w wirtualnym świecie, czekając na akt łaski ze strony imperatora… i tworzyć nowych speców. Wymyślałem pilotów, bojowników, ogrodników, fryzjerów… czasem wydawało mi się, że tracę rozum. Próbowałem zadrwić sobie ze zleceniodawców. Widziałeś kiedyś specdozorcę?

– Oczywiście.

– To przecież nie człowiek, to karykatura człowieka. Ręce do ziemi, palce porośnięte sierścią, żeby mogły spełniać rolę miotły! Na piersi kieszeń na śmieci! Cichy głos i dobroduszny charakter. A przy tym bynajmniej nie ograniczony intelekt!

– Pamiętam, że wszyscy bardzo szanowaliśmy naszego dozorcę – powiedział Alex. – Był taki dobrotliwy i serdeczny. Bardzo lubił dzieci, biegał z nami po podwórku, nosił nas na barana…

– O mój Boże, więc ten element też zaskoczył? – Genialny genetyk zachichotał. – Gdy byłem dzieckiem, dozorca wiecznie nas przeganiał, dlatego umieściłem w specdozorcy szczególną sympatię do dzieci… Zadrwiłem z samej idei, a oni puścili to do produkcji seryjnej.

– Więc Kim Ohara jest…?

– Moim zbawieniem. – Eduard spoważniał. – Dwadzieścia lat temu udało mi się bardzo sprytną metodą… chcąc nie chcąc, zostałem niezłym hakerem… przeniknąć do światowej sieci. Szukałem jakichś opozycyjnych nurtów. Szukałem ludzi, którzy mogą mi pomóc, szukałem dostępu do opinii publicznej. I zrozumiałem, że to ślepa uliczka. Opozycja nie istnieje, jeśli nie brać pod uwagą szalonych sekt religijnych czy rządów planet, które rosły w siłą. Nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc, kto by wystąpił przeciwko władzy imperialnej i parlamentowi Ebenu. Wówczas postanowiłem stworzyć człowieka, który pomoże mi się uratować. Praca na dużą skalę była niemożliwa, ale gdy przyszło zapotrzebowanie na specagenta, wiecznie młodą, czarującą, inteligentną dziewczyną o szczególnych zdolnościach… cóż, zabawiłem się trochę z jej genami. Kontrolowano moją pracę, ale w tym wypadku niewiele zrozumieli. Nawet dostałem podziękowanie za znakomite wykonanie zlecenia. A ja poczekałem, aż dziewczynka podrośnie i zacząłem się z nią spotykać w wirtualnych światach. Wymyśliłem dla niej tę wzruszającą legendę… Bardzo kocham tę dziewczynę, Aleksie, chociaż nie wiem dokładnie, kim ona dla mnie jest… Chyba córką, siostrą i ukochaną kobietą zarazem.

– Stworzyłeś ją według własnych wymagań? – zapytał Alex.

– Oczywiście. Nie miałem złudzeń, że będzie mi wiecznie wierna, zdążyłem się już uwolnić od starożytnej moralności… no; prawie. Według moich wyliczeń Kim powinna była mnie uratować, gdy stanie się dorosłą kobietą, dysponującą porządnym zapleczem finansowym i bezpiecznymi kryjówkami. Ale laboratorium poddawano modernizacji, zmieniano linie łączności i zrozumiałem, że stracą kontakt z dziewczyną. Musiałem improwizować, i całkiem nieźle mi to wyszło. Przejąłem kontrolą nad jednym z robotów obsługi, ten wyniósł żelowy kryształ i podpalił laboratorium. Kryształ uznano za zaginiony, a w rzeczywistości miała go Kim. Ale potem do akcji włączył się przypadek. Matka nakryła Kim z kryształem i zrozumiała, że to nie zbiór rozrywek seksualnych czy romantycznych historii. Dalej już wiesz. Uciekliśmy.

– Zaryzykowałeś i powierzyłeś swoje życie… swój los dziewczynce, która nigdy nie ruszała się ze swojej planety? Przecież mogły się jej przydarzyć różne rzeczy!

– Co na przykład? – Eduard wzruszył ramionami. – Przyznaję, jest pociągająca, ale jest przy tym specbojownikiem o szczególnych umiejętnościach. Gdyby na przykład ktoś próbował ją zgwałcić… cóż, miałby za swoje! Nawet gdyby Kim leżała związana. – Na twarzy Eduarda pojawił się nieprzyjemny uśmieszek kogoś, kto wie o czymś, czego nikt inny nawet się nie domyśla.

Alex sposępniał.

– Specjalnie ukształtowałeś ją w ten sposób? Mądra, piękna, ponętna, a przy tym bezlitosny zabójca?

– Co w tym złego, Alex? Imperium tym właśnie żyje. Każdy rząd tworzy swoich obywateli według własnej wizji. Każda duża firma z poważnymi widokami na przyszłość zamawia takich speców, jacy są jej potrzebni. Rodzice, wybierając dzieciom przyszły zawód, opłacają tę czy inną specjalizację. Nie zrobiłem nic niezwykłego! Naprawdę się postarałem, tworząc Kim. A więc skoro ona mnie ratuje, to… no, to naturalna wdzięczność.

– To byłaby prawda, gdyby ratowała cię świadomie! Gdybyś nie karmił jej kłamstwami!

– Gdy nadejdzie czas, pozna prawdę.

Alex skinął głową.

– Być może. Ale nie miałeś racji.

– Czas pokaże – odparł ze zmęczeniem Eduard.

– I jesteś pewien, że jej umysł jest stabilny? Umieścić w jednym mózgu heterę i bojownika to już na granicy możliwości!

– Chyba ja lepiej znam możliwości ludzkiego umysłu – zmrużył oczy Eduard. – Wierz mi, Kim nie mogła nagle oszaleć i wypatroszyć Czygu… Bo przecież to masz na myśli?

– To. Próbuję sprawdzić część wariantów i wykluczyć niemożliwe.

– Czy przypadkiem nie bierzesz na swoje barki pracy specdetektywa, przyjacielu? – Genetyk roześmiał się. – Cholera… jak miło pogadać w taki szczery i serdeczny sposób!

Alex nie zareagował. Zastanawiał się. Najprawdopodobniej Eduard nie kłamał. Stworzył Kim Oharę na swój użytek – ochroniarz, źródło środków do życia… kochanka. Galaktycznej wojny raczej nie miał w planach.

Ale w niestabilnej psychice dziewczyny mogło przecież dojść do jakichś zakłóceń… choć Eduard twierdzi, że to niemożliwe.

– Masz jakieś sugestie? – zapytał Alex.

– Co do osoby zabójcy?

– Tak.

– Nie jestem detektywem. Jeśli na pokładzie jest spec i to w dodatku klon Petera Falka – genetyk rozłożył ręce – pozostaje wam tylko z zachwytem przyglądać się jego pracy.

– Naprawdę jest taki dobry?

– Jest wspaniały. Pracowałem nad tą specjalizacją ponad dwadzieścia lat. Było mnóstwo niepowodzeń, ale wynik przeszedł najśmielsze oczekiwania.

– Do tej pory pan Sherlock Holmes nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Zestaw standardowych sztuczek i wzmocnione narządy zmysłów.

Eduard tylko się uśmiechnął.

– Gra toczy się o istnienie Imperium! – Alex jeszcze raz spróbował odwołać się do rozsądku genetyka. – Nie przypuszczam, żebyś ocalał po zagładzie Imperium. Musimy znaleźć mordercę!

– Imperium przeciwko Czygu? – W głosie genetyka zadźwięczała absolutna obojętność. – Biedne pszczółki nie mają żadnych szans.

– Dlaczego?

Eduard westchnął dramatycznie.

– No, do licha, przecież specpilot nie może być taki tępy! Wszystko jest oczywiste! I zabójca, i motyw, i as w rękawie, którego Rada Imperium wyjmie w odpowiedniej chwili!

W jego głosie dźwięczała niezachwiana pewność. I właśnie to przestraszyło Aleksa.

– O czym ty mówisz? Czy istnieje jakaś cudowna broń, o której nie wiedzą zwykli śmiertelnicy?

– Można to i tak nazwać. – Eduard w zadumie potarł nos. – Nie, nie powiem nic więcej. Masz wszystkie potrzebne dane, powinieneś zrozumieć, co się dzieje. Detektyw również. Więc nie martw się o los Imperium… i zacznij się delektować przedstawieniem.

– Jak można nazywać przedstawieniem śmierć istoty rozumnej? I nieuchronną śmierć kogoś z mojej załogi?

– Jestem zmęczony, Alex powiedział genetyk. – Zajrzyj do mnie jutro, dobrze? Jeśli oczywiście Sherlock Holmes nie rozwiąże problemu wcześniej. Na razie!

Wstał i leniwie podszedł do ściany. Ściana zadrżała i rozstąpiła się przed nim.

– Eduardzie! – krzyknął Alex.

Bez efektu. Ściana zrosła się, skrywając genetyka. W swoim krysztale Garlicki był panem… dopóki sterowania nie przejmie komputer.

Miał te same informacje co ja, zastanawiał się Alex. A nawet mniej…

Czego on sam nie zauważył?

A raczej czego nie chciał zauważyć?

Tak czy inaczej, tu nie uzyska odpowiedzi.

Alex wyszedł z przestrzeni wirtualnej.


* * *

Sherlock Holmes zalecił członkom załogi, by pozostali w swoich kajutach do odwołania. A zalecenia specdetektywa to rozkaz. Nawet dla kapitana.

Popatrując od czasu do czasu na ekran widoku zewnętrznego, gdzie w przestrzeni nadal wisiał lucyfer, Alex włączył odbiór wiadomości z Zodiaku.

I od razu natknął się na informację o Czygu.

Powodów konfliktu w ogólnej sieci informacyjnej nie podano. Pojawiła się jedynie wzmianka o incydencie, w wyniku którego na terenie Imperium zginęła przedstawicielka klanu rządzącego Czygu. W imieniu imperatora złożono już przeprosiny, a także obietnicę surowego ukarania winnych, zorganizowania uroczystego pogrzebu i wypłacenia odszkodowania. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka rasa Czygu niepotrzebnie się wściekała. Mało to we wszechświecie nieszczęśliwych wypadków? Rozpoczynanie wojny z powodu śmierci jednej jedynej istoty rozumnej to czyste szaleństwo!

Właśnie to przestraszyło Aleksa. Imperium szykowało się do wojny. Imperium tworzyło tło propagandowe. Rzecz jasna, inne rasy poznają nieocenzurowaną wersję konfliktu, ale… wojowniczych Halflingów ucieszą kłopoty Czygu, a Brownie nie uznają najbardziej nawet bestialskiego mordu za powód do wojny.

Czyżby optymizm Eduarda wynikał ze spodziewanej reakcji obcych ras? Może liczy, że ludzkość zyska sprzymierzeńców?

Naiwny! Sprzymierzeńcy zawsze przychodzą na czas – czyli wtedy, gdy dochodzi do podziału terytoriów przeciwnika.

Najbardziej przykre było to, że po obu stronach już pojawiły się ofiary.

Do incydentu doszło na Wołdze, planecie niezbyt bogatej, o surowym klimacie, której mieszkańcy – głównie Żydzi i Słowianie – upartą pracą zdobywali swój chleb powszedni. Właściwie było tu tylko jedno duże miasto, kosmodrom i jedyny zakład przemysłowy – wytwórnia paliw. Całą pozostałą zamieszkaną powierzchnię planety stanowiły bagna, gdzie koloniści bawili się w farmerów.

Wołga po prostu miała pecha, bo w jej przestrzeni przypadkiem znalazł się niewielki statek handlowy Czygu. Statek nie był nowy, teoretycznie cywilny i nieprzystosowany do prowadzenia działań bojowych, w każdym razie do atakowania powierzchni planety. Ale Obcy runęli na Wołgę niczym starożytni kamikadze. Gdyby skoncentrowali się na zniszczeniu stacji obronnych kosmodromu, być może uzyskaliby jakieś efekty, ale Czygu jakby stracili rozum. Zaczęli chaotycznie ostrzeliwać miasto z dział plazmowych o małej mocy i po czterdziestu dwóch sekundach zostali zestrzeleni ogniem z planety. O dziwo, Obcym nie udało się nawet rzucić swojego płonącego statku na miasto – upadł w bezludnej okolicy, gdzie bagna szybko wciągnęły go w głąb.

Reportaż z planety był – jak to się zdarza na takich prowincjonalnych światach – bardzo emocjonalny i bezpośredni. Młoda, sympatyczna Żydówka z emfazą opowiadała o zniszczeniach w mieście, pokazując przebite dachy, zniszczone drogi, zburzone budynki. Najbardziej ucierpiała Klinika Dobrego Doktora Lubawskiego, jedyne centrum stomatologiczne. Sam doktor Lubawski, potężny, krótko ostrzyżony specstomatolog, stał na tle płonącego budynku i barwnie opowiadał, jak zaczął się pożar, jak zadrżały ściany, jak chwycił pacjentkę pod pachę i wyniósł ją z ognia… nawet nie kończąc czyszczenia kanału zębowego… Podenerwowany doktor przestał kontrolować swoje odruchy; palec wskazujący i kciuk prawej ręki złożyły się w kleszcze i zaczęły się poruszać, jakby szukając chorego zęba…

Lekarz i tak miał szczęście, klinika na pewno była ubezpieczona. Za to księgarnia, należąca do Jurija Ka-drugiego Siemieckiego, nie tylko runęła, ale pogrzebała pod sobą właściciela. Zalana łzami małżonka klona chaotycznie opowiadała kiwającej ze współczuciem reporterce o tym, jakim dobrym człowiekiem był Ka-drugi Siemiecki. Znacznie lepszym od Ka-pierwszego, którego również znała. Bardzo lubił pstrągi… wspaniale naśladował głos zięby… wierzył w reinkarnację i zapewniał wszystkich, że pamięta swoje poprzednie wcielenia; jak twierdził, każde jego życie kończyło się tragiczną śmiercią. No i wykrakał sobie… Zresztą, bez względu na to, co się działo z nim w poprzednich wcieleniach, tym razem Jurij miał jeszcze szansę na ratunek – ratownicy z zapałem rozkopywali ruiny w nadziei, że najpierw biedaka zasypało książkami, a dopiero potem pogrzebało pod betonowymi płytami. Otuchy dodawały informacje specratownika, że głęboko pod zawałem słyszy rytmiczny stuk. Być może to tylko woda kapała z rozerwanych rur, ale wszyscy chcieli wierzyć, że to bije mężne serce Siemieckiego… *

Alex wyłączył wiadomości.

– Czysta farsa – skomentował.

Handlowy statek Czygu nie miał żadnych szans. Albo na jego pokładzie nie było w ogóle osobników żeńskich, albo samica nie zdołała uspokoić załogi. Zdumiewające, że w ogóle udało im się zniszczyć jakieś budynki.

Ale fakt pozostawał faktem – Gromada i Imperium już starły się w walce.

Przy drzwiach pisnął sygnał.

– Otworzyć – polecił Alex. Przygotował się, że ujrzy Jenny Watson albo Holmesa, ale do kajuty weszła Janet.

Chyba od początku ich znajomości Alex nie widział kobiety z Ebenu tak spokojnej i emanującej wewnętrznym blaskiem. Janet nie można było nazwać ładną, pięć specjalizacji nadały jej twarzy specyficzny wygląd, ale teraz Murzynka jakby płonęła własnym światłem.

– Janet? – Alex poszedł do baru i wrócił z butelką wina. Nalał kobiecie pełny.kieliszek.

– Dziękuję, z przyjemnością. Właśnie przed chwilą skończyłam rozmowę z naszym przyjacielem Holmesem. – Janet usiadła w fotelu i zerknęła na neuroterminal leżący na stole. – Rozrywka?

– Powiedzmy… I co mówił Holmes?

– Że wszyscy jesteśmy podejrzani. A ja – Janet uśmiechnęła się oszałamiająco i podniosła kieliszek w ironicznym pozdrowieniu – przede wszystkim.

– I to cię tak ucieszyło?

Janet pokręciła głową, na chwilę odzyskując powagę.

– Ależ skąd, Alex. Nie jestem masochistką. Nie ma nic przyjemnego w podobnych oskarżeniach… bo przecież to nie ja zabiłam Czygu.

Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem.

– Naprawdę nie ja – powtórzyła Janet. – Przecież ci przysięgałam. Powody mojej radości są zupełnie inne.

– Czyli?

– Wojna! Czygu się nie uspokoją, a więc Imperium będzie musiało rozpocząć wojnę.

– Janet Ruello – powiedział powoli Alex – to, co mówisz, jest potworne. Wojna pochłonie miliardy ludzkich istnień!

– Bzdura – pokręciła głową Janet. – Kompletna bzdura. Słynny specdetektyw też tak uważa, ale i on nie ma racji. Załatwimy Czygu raz-dwa.

– Jakim cudem, do licha?

Janet popatrzyła na niego zdumiona:

– Naprawdę nie rozumiesz? Alex, przecież moja ojczyzna nie została zniszczona! Eben nakryto polem izolującym, ale usunięcie go to sprawa kilku minut… jeśli tylko imperator wyda rozkaz.

Aleksowi zabrakło tchu. Janet kontynuowała swoje rozważania.

– Naszej planety nie należy mierzyć zwykłą miarką, już ja wiem to najlepiej. Tam, pod skorupą, nadal istnieje kościół, patriarchowie, większość floty. Budowane są nowe statki, tworzona nowa broń. No i w naszych ludziach nie ma nienawiści do Imperium! Jeśli pole zostanie zdjęte, Eben stanie ramię w ramię z Imperium. Wierz mi, nic nie dorówna krążownikom klasy Liturgia czy rajderom Anatema… Wasz imperator – Alex zarejestrował tę przypadkową (a może celową?) pomyłkę – to tylko małe dziecko, lecz w Radzie Imperium nie zasiadają sami idioci. Jeśli wojna stanie się faktem, z Ebenu zostanie zdjęta kwarantanna i wówczas Czygu będą skazani. Oceniam, że stracimy od pięciu do piętnastu planet, zanim działania bojowe zostaną zepchnięte na terytorium Czygu. Raczej pięć… A jeśli Południowo – Nadmorskie Laboratorium na Ebenie ukończyło prace nad siecią gluonową, statki Obcych spłoną przy wyjściu z hiperkanałów!

– Janet… czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? – wyszeptał Alex, Teraz już rozumiał aluzje Eduarda. Ziemia miała w rezerwie prawdziwie cudowną broń, o której wszyscy zapomnieli…

– Mam nadzieję, że cię uspokoiłam.

– Janet, właśnie podpisałaś na siebie wyrok śmierci! Teraz jesteś nie tylko główną podejrzaną, ale… wszystkie poszlaki wskazują na ciebie!

– To nie ja zabiłam Czygu – powtórzyła z uporem kobieta. – Nie przypuszczałam nawet, że jej status społeczny jest tak wysoki. Zresztą, jeśli moja śmierć posłuży uwolnieniu Ebenu, jestem gotowa umrzeć. W dowolny, wymyślony przez Obcych sposób.

– Boże drogi, Janet, co ty mówisz? – Alex pochylił się i położył jej dłonie na ramionach. – Jeśli nawet Eben odzyska wolność, a Czygu zostaną pokonani… czy wiesz, co będzie dalej?

– Zobaczymy.

– Nie będzie już na co patrzeć! Powiem ci, co się stanie. Jeśli przy pomocy Ebenu Imperium zdoła pokonać całą rasę Czygu, wzbudzi to czujność reszty Obcych. Zorganizują powstanie, powszechny front antyludzki… albo koalicję. Czy naprawdę sądzisz, że Imperium zdoła przeciwstawić się potędze dziesięciu zjednoczonych ras?

– Rasy Obcych są podzielone. Wszyscy mają na pieńku z sąsiadami.

– Możesz być pewna, że na jakiś czas o tym zapomną. Eben jego ideologia i polityka powodowały napięcia w całej galaktyce! Nawet stuknięte Brownie nie stawiały sobie za cel całkowitego oczyszczenia kosmosu z obcych form życia. Eben plus Imperium to sygnał alarmowy dla wszystkich ras!

– Więc twoim zdaniem cała planeta, pod względem potęgi nieustępująca Ziemi i Ebenowi, powinna na wieki pozostać w izolacji? – Janet mówiła spokojnie, ale w jej głosie pobrzmiewała gorycz. – Tak jest, pragnę wolności! Marzę o tym, żeby zobaczyć swoje pierworodne dziecko! Chciałabym pójść na grób rodziców i oddać im należny hołd! Zobaczyć swój stary dom… odwiedzić pierwszą nauczycielkę… pierwszego mężczyznę… Wszyscy uważacie Eben za siedlisko zła, a przecież przez setki lat byliśmy tarczą ludzkości! Kuźnią broni, akademią wojskową, fabryką, bazą! Wszystkim, czego potrzebowało Imperium. Czy wiesz, jaki piękny jest Eben? Przynajmniej w miejscach, w których przetrwała przyroda… Zgwałciliśmy ojczystą planetę, staliśmy się żołnierzami, a wszystko w imię ludzkości! Dlatego, że Imperium potrzebowało statków, statków i jeszcze raz statków! I żołnierzy, stacji kanałowych, nowych rodzajów broni…

Spece nie są skłonni do histerii, ale widocznie pięć specjalizacji to zbyt wiele dla jednego ludzkiego umysłu. Alex poczuł, że za chwilę Janet wybuchnie płaczem.

Oto stał obok kobiety, której planetą straszono dzieci, której zawód polegał na torturowaniu Obcych, i nie potrafił poczuć zalecanego przez społeczeństwo pobłażliwego współczucia. Nie potrafił – ponieważ mógłby się podpisać pod każdym jej słowem.

Lecz jeśli Eben odzyska wolność, w całej galaktyce wybuchnie wojna.

– Staliśmy się tacy, jakich pragnęła nas widzieć ludzkość – mówiła dalej Janet. – Byliśmy tarczą i mieczem Imperium… a potem, gdy staliśmy się niepotrzebni, po prostu odłożono nas do lamusa. Na lepsze czasy.

– Na gorsze.

– Co za różnica? Zostaliśmy wykluczeni z szeregów ludzkości. Owszem, prowadziliśmy własną politykę, ale przecież to wszystko nie stało się nagle! I co? Zdradzono nas, gdy tylko Obcy zaczęli się burzyć!

– Nie chcieliście się zmienić, Janet. Gdy wojny odeszły w przeszłość, wy nie poszliście naprzód.

– Czy ktoś złożył nam taką propozycję? – Czarnoskóra kobieta odrzuciła włosy z czoła i popatrzyła wyzywająco na Aleksa. – Czy ktoś dał nam choć minimalną szansę? Ultimatum i zjednoczona flota, która wyruszyła do Ebenu. I koniec. Nie było czasu na szukanie kompromisów. Więc… wybacz, Alex, ale ja się cieszę z tej wojny! Moja ojczyzna znowu będzie wolna.

Po chwili milczenia Alex zapytał:

– Ale to nie ty?

– Nie ja.

– Więc kto?

Po jej twarzy przemknął cień uśmiechu.

– Domyślam się, ale nie powiem.

– Musisz!

– Z jakiej racji? Kontrakt nie przewiduje dzielenia się domysłami i podejrzeniami. Na pokładzie jest specdetektyw, więc niech on łamie sobie głowę.

– Przysięgałaś – przypomniał Alex.

– Owszem… że nie zabiję Czygu. Nie było mowy o szukaniu zabójcy.

– A jeśli zażądam nowej przysięgi?

– Nic z tego.

Alex oklapł. Głos Janet był podejrzanie wysoki, kobieta nadal balansowała na krawędzi histerii. Ale pilot miał pewność, że histeria nie zakończy się ustępstwem.

– Nie masz racji, Janet. Uwierz mi, to wszystko skończy się nieszczęściem dla Ebenu i całej ludzkości.

– Być może – odparła kobieta. – Ale to mimo wszystko szansa.

– Dzięki choć za to, że powiedziałaś prawdę o sobie.

– Zawęziłam krąg podejrzanych? – Janet się zaśmiała. – Aleksie… nie zaczynaj własnego śledztwa. Gadaj z kim chcesz, każdy ci powie, że to nie on zabił Czygu.

– Dlaczego?

– Dlatego. – Janet wstała. – Pójdę do swojej kajuty, kapitanie. Jeśli chcesz, odwiedź mnie. Zagramy w „słodki cukier i gorzką czekoladę”.

Alex nie przypominał sobie takiej gry. Co prawda Janet na pewno okazałaby się dobrym instruktorem, a zabawa – ciekawym sposobem spędzenia czasu.

Gdybyż tylko miał ochotę na seks…

– Zastanowię się – odparł wymijająco.


* * *

Podczas gdy Sherlock Holmes ze swoją wierną towarzyszką wstępowali po kolei do każdej kajuty, Aleksa odwiedzali nowi goście. Psycholog powiedziałby, że załoga podświadomie traktuje go jak ojca. Surowego, silnego i mającego obowiązek ich bronić.

To go cieszyło.

Po Janet przyszła Kim. Dziewczyna była wściekła – ona również została poinformowana, że jest główną podejrzaną. Ale chyba najbardziej zmartwiło ją to, że bohater ulubionych książek okazał się takim podejrzliwym drętwusem. Zdenerwowana Kim przeklinała nieumiejętnie, acz bardzo starannie, relacjonując Aleksowi rozmowę z Holmesem.

– …Wyobrażasz sobie? Powiedział, że tak bardzo nie chciałam lecieć na Eden, że trzasnęłam Czygu! Że tylko ja znam tak dobrze ich anatomię i mogłam pokonać Obcą! Przecież to tak, jakby strzelać z blastera do much!

– Znam kilka planet, na których muchy zasługują na takie właśnie traktowanie – zauważył spokojnie Alex. Posadził sobie dziewczynę na kolanach i przez kilka minut zajmował się uspokajającym pettingiem. Kim prychała, mruczała, że nie jest małą dziewczynką, żeby zajmować się takimi głupstwami, ale w końcu się rozluźniła.

– Przecież to nie ty zabiłaś tę nieszczęsną Czygu, prawda? – powiedział Alex, nie przestając pieścić Kim.

– Oczywiście, że nie ja! A gdybym miała to zrobić, to nie w ten sposób… – Kim się skrzywiła. – Już prędzej załatwiła ją Janet. Jest specoprawcą i nienawidzi Obcych.

– Janet się nie przyznaje.

– W takim razie to nie ona – zgodziła się lekko dziewczyna. – Ona by nie kłamała.

– Wobec tego kto?

– Próbujesz się domyślić? Przecież to zadanie detektywa!

– Kim, cała ta sprawa jest bardzo skomplikowana. Jeżeli wszyscy razem spróbujemy rozwiązać tę kwestię, być może zdołamy uratować miliardy ludzi.

– Nie jesteś detektywem. Nie jesteś zaprogramowany do prowadzenia śledztwa! – Kim popatrzyła zdumiona na Aleksa i odsunęła jego rękę. – Przecież jesteś masterpilotem!

– Zgadza się. I przywykłem operować mnóstwem zmiennych czynników, oddziałujących na siebie nawzajem i na statek. Mam przyspieszone reakcje, wzmocnioną pamięć, podwyższoną zdolność logicznego myślenia. Prócz tego, jak każdy pilot, jestem przeznaczony do pełnienia stanowiska kapitana statku kosmicznego. To oznacza, że wpojono mi podstawy psychologii, zdolność do wyczuwania nastrojów członków załogi oraz korygowania ich zachowań. Dlaczego nie miałbym spróbować swoich sił w roli detektywa?

– Ponieważ nie jesteś specdetektywem!

– Kim… – Alex leciutko pocałował jej wargi. – Dziewczynko… nie wszystko można zaprogramować.

Milczała, patrząc na niego z niepokojem.

– Dlaczego w takim razie ja nie próbuję wykryć zabójcy? – spytała w końcu niepewnie.

– Ponieważ myślisz, że jesteś specbojownikiem.

– Nie jestem. – Dziewczyna zacisnęła usta. – Czuję to. W każdym razie nie tylko bojownikiem!

– Zgadza się. – Alex skinął głową z aprobatą. – Jesteś czymś więcej niż tylko bojownikiem. Jesteś wywiadowcą. Terrorystą. Agentem wpływu.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem. Twoja praca polega na bywaniu w wyższych sferach społeczeństwa, a jeśli zajdzie taka potrzeba, na machaniu kilofem w obozie jeńców wojennych, służbie w wojsku, pracy w domu publicznym, przeprowadzaniu doświadczeń w laboratorium. Możesz zaadaptować się w każdym środowisku. Możesz zostać, kim chcesz. Nawet detektywem.

– Nie chcę!

– Dlaczego, Kim? Twoja specjalizacja jest wyjątkowa. Spec – modelki, specśpiewaczki, specstratedzy… żadna z tych specjalizacji nie dorównuje twojej!

– To oznacza samotność.

Alex drgnął, słysząc jej głos. Wydawało mu się, że Kim się nagle postarzała. Nie wydoroślała, ale właśnie postarzała o dziesiątki lat.

– Wszyscy niezwykli spece są samotnikami. A tobie kiedyś spodoba się twoja praca, będzie ci sprawiać przyjemność. Prawdziwą przyjemność, nie tak jak tutaj.

– Nie chcę, Alex! – Kim objęła go mocno. – Po co mi o tym powiedziałeś? Po co?

– I tak dowiedziałabyś się wcześniej czy później.

– Podoba mi się podróżowanie statkiem! Podoba mi się, że mogę być z tobą!

– Cóż, nikt nie może zabronić ci pracy w charakterze bojownika.

– Teraz, kiedy znam swoje przeznaczenie?

– Nawet teraz. – Alex nie odrywał od niej wzroku. – Zwłaszcza teraz.

– Nie rozumiem – powiedziała żałośnie Kim.

– Zrozumiesz.

Nie odpowiadał więcej na jej pytania, a ona nie nalegała zbyt długo. Nie znała gry „cukier i czekolada”, pochodzącej zapewne z Ebenu, ale zaproponowana przez nią zabawa „koteczek-pazurek” bardzo się Aleksowi spodobała.


* * *

Generałow wparował do kajuty Aleksa, kiedy Kim brała prysznic.

– Wina? – zaproponował Alex, zawiązując szlafrok. Na stole stała opróżniona do połowy butelka prawdziwego ziemskiego vou-vray.

– Czegoś mocniejszego! – warknął Pak.

Alex zajrzał do barku. Przez jakiś czas krzątał się z butelkami i kieliszkami, w końcu nalał nawigatorowi brandy.

– Holmes uznał pana za głównego podejrzanego? – zapytał ze współczuciem.

– Tak! A co, już wszyscy o tym wiedzą? – Generałow pokręcił głową i zaśmiał się sardonicznie. – Miał żelazne argumenty! Tytanowe!

– I jakież to?

– Jak to jakie? Jestem jedynym naturalem na pokładzie! Oraz jedynym pedziem!

– Tak właśnie pana nazwał?

– Nie, ten sklonowany idiota użył bardziej obraźliwego zwrotu! – Generałow klasnął w ręce i sam dolał sobie brandy. – Kapitanie, niech mi pan powie, co łączy zabójstwo Czygu i moje cechy?

– Nie mam pojęcia.

– No to panu powiem. Okazuje się, że mordując Czygu, chciałem wrobić Ka-trzeciego i kobiety speców!

– Janet i Kim?

– Tak jest! Zabiłem Czygu, żeby zniszczyć karierę tego wstrętnego klona, a zabójstwo postanowiłem zwalić na jedną z kobiet, ponieważ ich nienawidzę!

– Naprawdę nienawidzi pan kobiet?

– Ja? – Generałow wytrzeszczył oczy. – Kapitanie, nikt nie traktuje kobiet z takim szacunkiem jak my, geje! I wszyscy o tym wiedzą! Prócz, jak się okazuje, detektywów! Holmes użył argumentów, które mógłby wytoczyć pijany górnik z prowincjonalnej planetki!

– Wyrazy współczucia.

– Dziękuję, kapitanie… Jak można liczyć na sprawiedliwość, jeśli śledztwo prowadzi sklonowany cymbał?

– Pak, oburza się pan, że dyskryminuje się pana z powodu cech osobniczych, a jednocześnie sam pan wypowiada się z niejakim… uprzedzeniem.

– Klon to nie cecha osobnicza, lecz zgnilizna moralna! – rzucił gniewnie Generałow. – Teraz przekonałem się o tym ostatecznie! Jeśli nasz Ka-trzeci to po prostu głupek, który nie zdołał ochronić swoich podopiecznych, to Holmes jest głupcem agresywnym, głośnym i niebezpiecznym dla społeczeństwa! Teraz już wiem, że wojna jest nieunikniona!

Szum wody ucichł, uchyliły się drzwi bloku sanitarnego i Kim zajrzała do kajuty. Na jej ramionach połyskiwały krople wody, mokre włosy dziewczyna owinęła ręcznikiem, tworząc turban.

– Ojej… Cześć, Pak.

– Cześć, mała. – Generałow zerknął na nią przelotnie. – Słyszałaś, o co mnie oskarżają?

– Poczekaj. Alex, wrzuciłam ubranie do pralki… nie masz nic przeciwko?

– Przecież nie będziesz siedzieć pół godziny w łazience – uśmiechnął się pilot. – Wchodź.

Kim podbiegła do łóżka, usiadła i zawinęła się w prześcieradło, uśmiechając się zawadiacko do Aleksa.

– Bardzo lubię kobiety! – oznajmił Pak. – Kobiety spece również! Moja mama jest speclekarzem! A klonów faktycznie nie lubię, ale z powodu takiej antypatii nie zabijałbym Czygu!

Znowu nalał sobie brandy. Alex zastanowił się i odsunął butelkę.

– Słusznie, dziękuję… – Generałow westchnął. – Ja już zupełnie… ale niech pan sam pomyśli, kapitanie, przez pół godziny rzucano mi zniewagi prosto w twarz!

– Niech się pan nie złości na Holmesa – rzekł Alex. – On wcale nie myśli tego, co mówi.

– Jak to?

– On jedynie prowokuje wszystkich podejrzanych. Świadomie uderza we wszystkie słabości i kompleksy, siniaki i uprzedzenia. A potem obserwuje reakcję.

– A to łajdak! – prychnął Pak.

– Wcale nie. Znaleźliśmy się w sytuacji nadzwyczajnej, wymagającej stosownych metod. Gdyby istniały pewne w działaniu narkotyki prawdy, tortury z kontrolowanym oddziaływaniem czy inne metody ekspresowych przesłuchań, Holmes by ich użył. Być może zastosuje również te „niepewne”, jeśli nie będzie miał innego wyjścia.

– Kontrolowane tortury? – zdumiał się Pak.

– Oczywiście. Wszystko wskazuje na to, że morderca jest zawodowcem i prawdopodobnie zdoła wytrzymać narkotyki i zwykłe tortury. Duża intensyfikacja bólu sprawi, że do winy przyzna się nawet człowiek absolutnie niewinny, ale dla Czygu znaczenie będą mieć jedynie przekonujące dowody.

– Boże drogi, dokąd zmierza ten świat! – wykrzyknął patetycznie Generałow.

– Ku przepaści. Pak, naprawdę nie ty zabiłeś Czygu?

– Nie ja!

– I nie wiesz, kim jest zabójca?

Generałow się zastanowił.

– Szczerze mówiąc, podejrzewałem pana, kapitanie.

– Dlaczego? – Alex osłupiał.

– Duża odpowiedzialność za popełniony czyn. Mógł to zrobić ktoś, kto przywykł podejmować decyzje za innych. Żaden spec nie miał w specjalizacji prawa do podejmowania odgórnych decyzji. Tylko pan, kapitanie.

– I ty, bo jesteś naturalem! – krzyknęła Kim.

– Owszem. – Tym razem Generałow się nie obraził. – I ja. Ale ja nikogo nie zabiłem.

Alex zastanowił się i niechętnie przyznał:

– Nie próbowałem rozpatrywać problemu z tego punktu widzenia… Brzmi logicznie. Ale ja również nie zabiłem Czygu.

– A wie pan, do czego jeszcze przyczepił się ten klon?

– No?

– Do tego, że lubię chodzić po statku w skafandrze!

– Słusznie – przyznał Alex. – Skafander rozwiązuje kwestię śladów krwi.

– Każdy mógł włożyć skafander! – warknął Pak, po czym westchnął: – Ech, w złą godzinę nająłem się na pański statek, kapitanie…

– Pak, wszystko będzie w porządku. Niewinni nie ucierpią.

– Aż tak pan wierzy w tego sklonowanego Holmesa? – zapytał ironicznie Generałow, już zmierzając do wyjścia.

– Nie. Aż tak wierzę w siebie.


* * *

Paul Lurie zjawił się u Aleksa po wyjściu Generałowa i Kim. Pak opuszczał kajutę spięty, Kim – wyraźnie uspokojona.

– Siadaj – Alex wskazał głową fotel. – Wina?

Paul ze smutkiem skinął głową.

– Może być to? Czy wolisz czerwone? – zapytał Alex, pokazując butelkę.

– Może być to. – Paul wziął kieliszek, obrócił go w ręku i zapytał, spoglądając na Aleksa: – Kapitanie, czy pan też podejrzewa mnie o zamordowanie Czygu?

Alex się zaciekawił:

– Z jakiego to powodu znalazłeś się na liście podejrzanych pod numerem jeden?

Pak sposępniał.

– A co, nie tylko ja?

– Odpowiedz.

– Holmes mówił o moim profilu psychologicznym. No… na uczelni faktycznie lubiłem różne zabawy… ale to już przeszłość! Poza tym, jest różnica pomiędzy włamaniem się do komputera wykładowcy a posiekaniem Obcej na kawałki!

– To prawda. Holmes będzie miał problem ze znalezieniem niepodważalnych dowodów – przyznał Alex.

Paul opróżnił kieliszek i skrzywił się.

– Nie najlepszy rocznik.

– Nie najlepszy – przyznał Alex. – Nie przejmuj się, Paul. Holmes tylko cię prowokuje. Obserwuje reakcje na swoje zarzuty.

– Tak właśnie pomyślałem. Powiedział też, że jestem zbyt pozytywnym młodym człowiekiem. Że mam za mało powodów i możliwości, żeby zabić Czygu. I że to właśnie jest najbardziej podejrzane!

Alex się roześmiał.

– Nie martw się, w oparciu o coś takiego nie skaże cię żaden sąd. Zwłaszcza sąd Czygu. Oni potrzebują żelaznych dowodów.

– Kapitanie, więc kto ją zabił? – Paul zniżył głos. – Może… Janet?

– Szczerze mówiąc, już wiem, kim jest zabójca. – Alex wyjął papierosy, zapalił. – To rzeczywiście proste.

– Wie pan? – zawołał energetyk.

– Tak. Nie jestem pewien, czy Holmes też to wie, on na razie obserwuje nas i zbiera informacje. Ale ja wiem.

– Ale pan nie jest detektywem!

– No i co z tego?

Młodzieniec spojrzał na Aleksa z zachwytem.

– Więc kto to jest?

– Nic teraz nie powiem, nie mam przecież dowodów. Ale zdobędę je. Zabójca mimo wszystko popełnił błąd. Teraz pozwolę mu zrobić następny, a potem Czygu dostaną swojego kozła ofiarnego. Wojny nie będzie.

– Więc to nie Kim i nie Janet…

– Niby dlaczego?

– No bo mówi pan o nim „zabójca”, „kozioł ofiarny”…

– Zabójca jest istotą pozbawioną płci. – Alex się uśmiechnął. – Nie próbuj zgadywać.

– Wiedziałem, że pan nas chroni, kapitanie.

– To moja praca – westchnął Alex. – No dobrze, Paul, zaraz przyjdzie Morrison, muszę wysłuchać również jego…

– To znaczy, że wszyscy już u pana byli? – olśniło energetyka.

– Właśnie. Każdy biegnie do mnie i skarży się na Holmesa.

Alex wziął Luriego za ramiona i łagodnie popchnął w kierunku drzwi.

– No już, poskarżyłeś się sam, ustąp miejsca towarzyszowi.

Przy drzwiach pisnął sygnał.


* * *

Morrisona również trzeba było poić koniakiem.

W odróżnieniu od Janet drugi pilot nie cieszył się z przyszłej wojny; w odróżnieniu od Kim nie wierzył, że Alex zdoła go ochronić; w odróżnieniu od Generałowa nie przekuwał swojego strachu w gniew; a w odróżnieniu od Luriego miał poważne powody bać się oskarżeń. Był biały jak kreda.

– Hang, wszystko będzie dobrze – powiedział Alex po raz kolejny. – Specdetektyw nie podstawi niewinnego. Jeśli to nie pan zabił Czygu…

– To nie ja! Od razu po wachcie poszedłem spać, byłem zmęczony!

– Wobec tego nie ma pan powodów do niepokoju.

– Chciałem zajrzeć do Kim…

– Trzeba było. Oboje mielibyście alibi.

– Stałem przy jej kajucie, ale drzwi się nie otworzyły.

Alex ściągnął brwi.

– Niedobrze…

– Pytałem o to Kim, ale powiedziała, że tak mocno spała.

– Bzdura. To specbojownik, sygnał by ją obudził. – Alex spochmurnial. – Co z niej za głuptas… Nie mogła wymyślić nic lepszego?

Hang wytrzeszczył oczy.

– Więc to Kim? Kim to zrobiła?

Alex machnął ręką.

– Poczekaj.

Włączył terminal, na ekranie pojawiła się tablica trochę przypominającą schemat Holmesa, tylko prostsza. Sześć linii – członkowie załogi i czas.

– To dlatego się nie denerwowała… – mruknął Alex. – Ma w rękawie atutowego asa… Tak… No i kto jeszcze ma alibi?

– Kim dokądś poszła? – zapytał stropiony Morrison.

– Oczywiście. Albo patroszyła Czygu, albo uprawiała z kimś seks.

– Trzeciej możliwości nie ma?

– Nie. Dziewczyna jest we mnie bardzo zakochana i dlatego uważa, że powinna dochować mi wierności… ale trudno jej walczyć z drugą częścią własnej osobowości. Kim potrzebuje zdrowego, urozmaiconego seksu.

– Aleksie, czy przypadkiem nie zostałeś wyspecjalizowany na detektywa? – nie wytrzymał Morrison.

– Nie, Hang. To nie specjalizacja, to potrzeba chwili. – Alex skinął głową usatysfakcjonowany, starł obraz z ekranu. – Jak to dobrze, że Generałow jest zdeklarowanym homoseksualistą!

– Nic nie rozumiem! – wyznał drugi pilot.

– Wszystko jest bardzo zaplątane – powiedział Alex. – Wychodzę z założenia, że na statku jest tylko jeden terrorysta, a to jeszcze nie zostało dowiedzione.

Przeciągnął się i zerknął na Morrisona.

– W odróżnieniu od ciebie, mam obowiązek chronić całą załogę. Wszystkich prócz zabójcy… jeśli to członek załogi. Ciężka praca.

– Nie chciałbym być kapitanem…

– No wiesz, przecież to bardzo ciekawe! Chodźmy do mesy, założę się, że wszyscy już tam są.

– Przedstawienie trwa… – powiedział smętnie Morrison. – Ma pan nerwy jak postronki, kapitanie. Obawiam się, że moje nie są tak mocne.

– Jeden fałszywy ruch i przedstawienie zakończy się zagładą całej ludzkości – rzekł Alex. – Chcąc nie chcąc, człowiek staje się opanowany. Chodźmy, jestem głodny.

Rozdział 3

Podobno zdenerwowani ludzie dzielą się na dwa grupy – jedni muszą coś zjeść, drudzy przeciwnie, nie mogą nic przełknąć.

Z załogi „Lustra” apetyt stracił tylko Generałow. Smętnie rozgrzebywał sałatkę, a na widok Holmesa i Watson w ogóle odłożył widelec.

– Dobry wieczór, panie i panowie. – Detektyw wyglądał na ożywionego. – Nie przeszkadzamy?

Holmes najwyraźniej spodziewał się serdecznego przyjęcia od ludzi, których niedawno oskarżył o morderstwo.

– Oczywiście, że nie. – Alex gestem wskazał mu wolną kanapę. Gdy Holmes i Watson usiedli, Generałow demonstracyjnie wstał i przesiadł się do Kim i Janet. Murzynka, która właśnie przygotowała kolację i nakrywała do stołu, zdecydowanie nie miała zamiaru proponować posiłku Holmesowi i Watson.

Zapadło głuche milczenie.

– Kiedyś – rzekł detektyw, bynajmniej nie stropiony – razem z panią Watson badaliśmy sprawę wielkiej kradzieży naturalnych szmaragdów w kopalniach Basko – Cztery. Musieliśmy spędzić trzy doby wśród górników, jeść z nimi przy jednym stole, stać ramię w ramię na przodku… i tak dalej. Gdybyście wiedzieli, ile nienawistnych spojrzeń świdrowało nam plecy, ile razy przypadkiem zrywały się obudowy i spadały ze swoich miejsc roboty – rębacze… A gdy przy nieocenionej pomocy przemiłej pani Watson udało mi się odkryć prawdę, wszystko się zmieniło. Górnicy płakali, odprowadzając nas z planetoidy.

– I były to łzy szczerej radości – mruknął Generałow.

– Nie sądzę, byście pragnęli galaktycznej wojny – kontynuował Holmes. – Nie wydaje mi się, abyście osłaniali zabójcę i nie przypuszczam, że nienawidziliście nieszczęsną księżniczkę Zej-So. Wniosek jest jeden: nie podoba się wam moja metoda prowadzenia śledztwa. Rzecz jasna, wymieniliście już wrażenia i wiecie, że każdemu z wam przedstawiono fałszywe oskarżenie.

– „Fałszywe” nie jest dobrym słowem – powiedział ochryple nawigator. – Celowo chciałeś mnie obrazić, klonie!

– A teraz pan chce obrazić mnie – sparował spokojnie detektyw. – A przedtem obrażał pan Daniłę Ka-trzeciego Szustowa. Paku Generałow, uwagi dotyczące mojej klonowanej natury sami obojętne. Ale pan chciał mnie obrazić, prawda?

– Tak! – odparł wyzywająco Generałow.

– Takie zachowanie byłoby typowe dla zabójcy – rzekł Holmes gdyby zabójca był zwykłym ksenofobem – psychopatą. Ale speczabójca może prowadzić grę na pięciu czy sześciu poziomach logiki… Kapitanie, czy mógłby pan poprosić do nas szanownego Ka-trzeciego i pogrążoną w żalu Sej-So?

To był przełom w powszechnym nastroju. Holmes wyglądał tak, jakby śledztwo zostało już zakończone.

W absolutnej ciszy Alex wyszedł z mesy i udał się do holu pasażerskiego. Drzwi od kajuty Ka-trzeciego były uchylone. Alex zastukał cicho i wszedł.

Daniła Ka-trzeci siedział na niepościelonej koi i patrzył obojętnie na ekran. Na stoliku migotała łagodnie niewielka piramidka medytacyjna ziemskiej roboty. Alex zgasił piramidkę i usiadł obok Ka-trzeciego.

– Po co pan przyszedł? – zapytał cicho klon. Albo jego trans nie był zbyt głęboki, albo tak szybko z niego wyszedł.

– Śledczy wzywa wszystkich do mesy.

– Mnie również?

– Pana również. I Sej-So. Czy jej… żałoba już się skończyła?

– Najprawdopodobniej. – Ka-trzeci powoli odwrócił głowę i popatrzył ze smutkiem na Aleksa. – I po co to wszystko?

– Widocznie detektyw znalazł zabójcę. Albo chce porozmawiać ze wszystkimi jednocześnie.

– Nie da się cofnąć czasu, kapitanie – wymamrotał klon. – Zej-So już nie ożywimy.

– Proszę to wypić. – Alex podał mu małą buteleczkę koniaku.

– Po co?

– Niech pan nie zadaje głupich pytań. Proszę wypić! To rozkaz!

W spojrzeniu klona pojawiło się zdumienie. Ostrożnie napił się koniaku.

– Do dna!

– Czego pan dodał do alkoholu? – zapytał podejrzliwie klon. – Środka uspokajającego?

– Skąd ten pomysł?

– Kapitanie, pracuję z obcymi formami rozumu. Zdarza mi się próbować ich jedzenia oraz analizować skład ludzkich potraw. Mam bardzo wrażliwe receptory smakowe.

– Tak też przypuszczałem. Ka-trzeci, niech pan pije do dna. Proszę mi wierzyć, tak będzie lepiej.

– A więc to uspokajacz?

Alex pokręcił głową.

– Chemia nie zagłuszy pańskiego smutku. Przecież odczuwa pan niezadowolenie ze swojej roli specprzewodnika, prawda?

– Tak.

– To niech pan pije.

Klon nie wahał się długo. Zdaje się, że w tej chwili wypiłby nawet cyjanek potasu. Trzema dużymi łykami opróżnił butelkę.

– Doskonale – skinął głową Alex. – A teraz chodźmy zaprosić Czygu do mesy.

– Chodźmy spróbować – zgodził się słabo klon.


* * *

Mimo wielogodzinnej wentylacji, w kajucie nadal wisiał zapach merkaptanu, powodując mdłości. Sej-So doprowadziła do porządku ciało przyjaciółki – włożyła z powrotem wycięte wnętrzności, ubrała ją, chyba nawet umalowała jej twarz.

Sej-So leżała teraz obok nieruchomego ciała i pieściła je powolnymi ruchami rąk. Wszystkich czterech – Obca zdjęła ludzkie ubranie, a stroje Czygu były wycięte na wysokości piersi. Rudymentarne kończyny, które nie tak dawno, ukryte pod ubraniem, wydawały się gruczołami mlecznymi, niezmordowanie masowały ramiona Zej-So.

– Sssej-ssso – powiedział świszczącym szeptem Ka-trzeci. – Azane. Sso szaataka.

– Kii-s gom… - odpowiedziała Sej-So, nie odwracając głowy. Chyba Czygu przestała używać języka Imperium.

Ka-trzeci westchnął, a na jego twarzy odmalowała się udręka. Ale gdy zaczął mówić, jego głos był niewzruszony. Z ust popłynęła miękka, śpiewna, a jednocześnie wypełniona świszczącymi i syczącymi głoskami mowa.

Sej-So zerwała się i rozłożyła ręce, zasłaniając martwą przyjaciółkę. W jej oczach płonęła nienawiść.

Gom azis! Szarla si! Szarla! Szarla!

– Szarla - powtórzył Ka-trzeci, jakby się zgadzając. Pochylił głowę. – Sso szaataka-laz.

Czygu się zawahała. Jej spojrzenie biegło od twarzy Ka-trzeciego do twarzy Aleksa i z powrotem.

Tsa - powiedziała ostro. – Zare.

Ka-trzeci ujął Aleksa za łokieć i szybko wyprowadził go z kajuty. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Alex zaczął głęboko i szybko oddychać, jakby mogło mu to pomóc uwolnić się od ohydnego zapachu, jaki przeniknął ubranie.

– Nie zgodziła się przyjść? – zapytał.

– Zgodziła się… ostatecznie. Chodźmy. Dogoni nas.

Klon był blady i jakby siłą rozpędu mówił krótkimi zdaniami, charakterystycznymi dla Czygu.

– Dobrze mówisz w ich języku. – Alex próbował go jakoś pokrzepić.

– Skąd. To prymitywny język pojęć robotnic. Nie zdołałbym opanować języków wszystkich ras, z którymi pracuję. Moją podstawową specjalizacją są Brownie… W ich języku mówię całkiem dobrze.

Zaczęli wchodzić po schodach.

– Co ona robiła z ciałem Zej-So? Rytualny obrządek? – zapytał Alex.

– Tak jakby. Tanatos-seks. Pożegnalne pieszczoty.

– Rzeczywiście są lesbijkami? – zdumiał się Alex.

Ka-trzeci skrzywił się.

– Nie do końca. To forma stosunków jedynie pomiędzy partnerkami emocjonalnymi w sytuacjach uzasadnionych rytualnie… Osobniki męskie są im potrzebne, tak czy inaczej.

– Osobniki męskie Czygu? – nie wytrzymał Alex. – Trutnie?

– Jeśli aż tak cię to intryguje – odparł lodowato klon – to odpowiedź brzmi: nie. Mogą być ludzie. Klony również.

Alex ugryzł się w język.

Weszli do mesy. Ka-trzeci krótko skinął głową załodze, jakby nie miał ochoty witać się z każdym z osobna. Nic dziwnego – wśród członków załogi był zabójca Zej-So. Holmesowi i Watson podał rękę.

– Niech pan siada, Daniło Ka-trzeci Szustow – powiedział Holmes – I proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia.

– Znalazł pan zabójcę? – zapytał ostro Ka-trzeci.

– Proszę usiąść. Gdzie szanowna Sej-So?

– Zaraz przyjdzie. – Ka-trzeci demonstracyjnie podszedł do ściany i oparł się o nią.

Znowu zapadła cisza.

Czygu nie kazała na siebie długo czekać. Miękkie, jakby skradające się kroki – i Sej-So weszła do mesy. Ona również wolała stać.

Alex mimo woli spuścił wzrok.

Holmes wstał.

– Szanowna pani Sej-So – zaczął – intelektualny towarzyszu i emocjonalny partnerze boskiej Zej-So, proszę pozwolić, że podzielę pani żal i pomnożę gniew…

Sej-So zawahała się chwilę, ale w końcu skinęła głową. Nadal nic nie mówiła.

– Proszę pozwolić, że krótko poinformuję wszystkich o zaistniałej sytuacji – rzekł Holmes. Zamilkł, jakby czekając na protesty, i dodał: – A więc…

– Znalazł pan zabójcę? – powtórzył Ka-trzeci.

Holmes rzucił mu lodowate spojrzenie i klon zamilkł.

– Gdy otrzymałem informację o zamordowaniu księżniczki Zej-So i wyruszyłem na wasz statek – kontynuował detektyw – sądziłem, że będzie to banalna sprawa. Przecież na statku znajdowała się kobieta z Ebenu, specoprawca…

Sej-So drgnęła. Jej spojrzenie podążyło w kierunku Janet. Murzynka leniwie odwróciła głowę, przyjmując wyzwanie.

– Na statku – rzekł Holmes tym samym tonem wykładowcy – znajdowała się również młoda dziewczyna, specbojownik bez należytego przygotowania psychologicznego. Elementarna logika podpowiadała, że właśnie one są najbardziej podejrzane.

Sej-So zrobiła krok w stroną Janet. W ten samej chwili Holmes wyciągnął policyjny pistolet paraliżujący.

– Proszę się cofnąć, Sej-So! Oskarżenie nie zostało jeszcze sprecyzowane! Proszę się tak nie spieszyć!

– Ona jest z Ebenu! – Ze zdenerwowania Czygu znowu zaczęła mówić w imperialnym.

– No i co z tego? – zapytała leniwie Janet.

– Wiedziałaś, że anyż działa na nas jak serum prawdy! – wrzasnęła Sej-So. – Celowo nas spoiłaś!

– O, więc jednak serum prawdy, a nie środek halucynogenny? – zapytała uprzejmie Janet.

To, o dziwo, podziałało. Sej-So cofnęła się z kamiennym wyrazem twarzy.

– Możemy kontynuować? – Holmes schował broń. – Już w drodze na statek przekonałem się, że sytuacja jest znacznie trudniejsza, niż przypuszczałem. Powody, żeby zabić Czygu, mieli wszyscy. Przestrzegając hierarchii służbowej, zacznę od kapitana.

– O ile pamiętam, cała moja wina polegała na tym, że nie miałem żadnych powodów, by zabić Czygu – uśmiechnął się Alex.

– Nie, kapitanie. Miał pan i doskonale pan o tym wie.

– Dokopał się pan jednak? – zapytał sucho Alex, podnosząc wzrok.

– Oczywiście. Wiktor Romanow. Kapitan korwety „Rapier”. Kawaler Gwiazdy Męstwa i orderów Chwały Ludzkości trzech stopni. Pański starszy brat, z którym wiązał pana głęboki kontakt emocjonalny, Wiktor Romanow, zginął w konflikcie ze statkiem wojennym Czygu dwadzieścia trzy lata temu. Był to powszechnie znany incydent w systemie Tokio-2… Godny pożałowania incydent, który w efekcie przyczynił się do zażegnania kontrowersji pomiędzy dwiema wielkimi rasami.

Teraz wszyscy patrzyli na Aleksa.

– Głupotą byłoby mszczenie się na wszystkich przedstawicielach obcej rasy – powiedział Alex. – Czy sądzi pan, że po dwudziestu kilku latach jedynym moim marzeniem było zabicie jakiejś tam Czygu?

Chce pan przez to powiedzieć, że nie czytał raportu o zagładzie „Rapiera”? – spytał drwiąco Holmes.

– Nie czytałem.

Holmes przygryzł wargę i popatrzył wstrząśnięty na Aleksa.

– Dlaczego, kapitanie? Przecież to naturalna reakcja!

– Wiedziałem, że będę pracował w kosmosie. Wiedziałem, że będę spotykał tam Czygu. Nie chciałem znać szczegółów. Nie chciałem zamieniać swojego życia w wendetę.

– Dziwna reakcja jak na młodzieńca, który niedawno przeszedł metamorfozę.

– Być może. Ale nie czytałem raportu. A zdanie o głębokim kontakcie emocjonalnym jest co najmniej nieścisłe. Mój starszy brat był dzieckiem państwowym, we wczesnym dzieciństwie oddanym na wychowanie do szkoły pilotów. Owszem, spotykaliśmy się… kilka razy odwiedził rodziców. Lubiłem mówić, że mój brat jest pilotem wojskowym, że chcę być taki jak on. Ale głęboki kontakt… Wybaczy pan, Holmesie, ale czegoś takiego nie było. Nigdy.

Nikt nie powiedział ani słowa. Tylko Czygu szeptała coś, patrząc na Aleksa.

– Incydent w systemie Tokio-2 wiązał się z tym, że statek Czygu miał na pokładzie księżniczkę Zej-So – powiedział Holmes, teraz już mniej pewnym tonem. – Właśnie ona jako starsza pochodzeniem podjęła decyzję o niepodporządkowaniu się ludzkiemu statkowi patrolowemu… o rozpoczęciu walki.

Alex milczał.

– Nie wiedział pan o tym?

– Nie wiedziałem. – Alex pokręcił głową, patrząc na Sej-So. Czy była na tym statku? Pewnie tak. Gdzieżby się podziała bez Zej-So… – A nawet gdybym wiedział… nie zabiłbym księżniczki.

– Gotów jestem panu uwierzyć – oznajmił Holmes. – Jestem też skłonny wierzyć w to, że nie czytał pan raportu o tym dawnym konflikcie oraz że pańskie stosunki z bratem nie były na tyle głębokie, żeby go pomścić. Ale ktoś o tym nie wiedział.

– Kto? – spytał Alex.

– Jak znalazł się pan na Rtęciowym Dnie? – odpowiedział pytaniem Holmes.

– Przecież pan wie. Awaria na statku. Dosłownie rozerwało mnie na pół. Moje ciało zostało zrekonstruowane.

– Bardzo prawdopodobna wersja – skinął głową Holmes. – Ale eksperci powtórnie zbadali szczątki pańskiego ciała. Zostało oczywiście poddane kremacji, ale kilka wzorców zachowało się w funduszu szpitala.

Alex się wzdrygnął. Świadomość, że jakaś jego część leży teraz pod mikroskopem, powodowała dreszcze. Ale nie aż tak silne, jak można byłoby się spodziewać.

– Został pan przecięty na pół promieniem lasera, Aleksie. Uprzednio sparaliżowano pana, wyłączając świadomość.

– Po co?

– W jednym jedynym celu. Żeby pozostał pan na Rtęciowym Dnie. Żeby wyszedł pan ze szpitala w chwili, gdy kompania Niebo będzie potrzebować kapitana do nowego statku. Żeby został pan tym kapitanem… i zobaczył wśród swoich pasażerów księżniczkę Gromady, panią Zej-So.

– Ktoś spodziewał się, że ją zabiję?

Holmes zastanowił się.

– Raczej miał nadzieję. No i stworzył tę patową sytuację, którą mamy teraz. Wszyscy są podejrzani.

– Ale przecież werbowałem załogę samodzielnie!

– To prawda. A kogo pan zwerbował? Hanga Morrisona – Holmes skinął w stronę drugiego pilota – którego nie angażowano na statki pod wymyślonymi pretekstami… byłego ekstremistę Hanga Morrisona. Zwerbował pan Janet Ruello z Ebenu, która miała podobne problemy z zatrudnieniem. Wziął pan na pokład Kim Oharę, która nie przeszła odpowiedniego przygotowania psychologicznego, i Paka Generałowa, który nienawidzi klonów. Przywrócił pan do załogi Paula Lurie, który został zwolniony po przylocie na Rtęciowe Dno. I właśnie wtedy kompania kieruje na pański statek szanowne Czygu i szanownego Ka-trzeciego!

– Ale kto by zdołał to przewidzieć? – Alex pokręcił głową. – Obawiam się, że nadal pozostaję na liście podejrzanych. To znacznie bardziej realne niż tajna organizacja, mająca wystarczającą władzę do zorganizowania podobnej intrygi. Ingerencja w pracę wszystkich służb kosmoportu na Rtęciowym Dnie… Mój Boże, Holmes!

– Owszem, nadal figuruje pan na tej liście – skinął głową Holmes. – Podobnie jak wszyscy pozostali. Ale uważam, że nieznany przeciwnik świadomie dążył do osiągnięcia takiej sytuacji… choćby na krótki czas. Ktoś pragnął wojny pomiędzy Imperium a Gromadą.

– Kto? – spytał Alex.

– Swoją drogą, interesujący z pana człowiek, Aleksie. Jest pan pilotem, ale próbuje zabawiać się w detektywa. – Holmes uśmiechnął się. Niech pan poda swoją wersję.

Alex westchnął głęboko.

– Pierwsza myśl to wojsko. Obca rasa. Nie my, nie Czygu… może Brownie albo Halflingi…

– Doskonale – rzekł Holmes. – Dalej?

Alex zerknął na Janet i odwrócił wzrok.

– Niechże pan mówi, kapitanie!

– Byli obywatele planety Eben. Ci, którzy znaleźli się poza granicą pola izolacyjnego, otrzymali prawo do obywatelstwa… ale nie stracili nadziei na uratowanie swojej ojczyzny.

– Doskonale, kapitanie. Teraz zastanówmy się nad naszą sytuacją. Pani Sej-So, jakie rasy mogłyby pragnąć konfliktu pomiędzy Czygu a ludźmi?

Obca zastanowiła się i powiedziała niechętnie:

– Praktycznie wszystkie. Wojna osłabi Imperium i Gromadę, a to jest korzystne dla wszystkich prócz nas.

– W razie wojny ludzkość będzie zmuszona zdjąć blokadę z Ebenu – powiedział Holmes. – Rozumie pani? Jaka jest pani prognoza?

– Nie zdecydujecie się na to! – krzyknęła Sej-So.

– Zdecydujemy…z dziewięćdziesięciodwuprocentowym prawdopodobieństwem. To kiepski rozkład sił, ale lepszy niż gwarantowana zagłada.

– W takim razie jedynymi zainteresowanymi są – Czygu znów popatrzyła na Janet – są mieszkańcy Ebenu.

– Janet Ruello? – zapytał Holmes.

Alex spiął się, ale detektyw nie wygłosił formuły oskarżenia. Wyraźnie czekał na słowa lekarki.

– Co chce pan ode mnie usłyszeć? – zapytała spokojnie Janet. – Czy zmartwiła mnie śmierć Czygu? Oczywiście, że nie… – ugryzła się w język i pokręciła głową. – W najmniejszym stopniu.

– Czy zabiła pani Zej-So?

– Nie udzielę odpowiedzi – powiedziała twardo Janet. – Jeśli powiem „tak”, wyda mnie pan Czygu, a Eben pozostanie pod polem kwarantannowym. Jeśli powiem „nie”… to i tak mi pan nie uwierzy.

– Sej-So – powiedział szybko Holmes. – Czy mogłaby pani powstrzymać eskadry Czygu? Czy mogłaby pani odwołać wojnę?

Przez jakiś czas Obca milczała. W końcu skinęła głową.

– Tak.

– Pod jakim warunkiem?

– Pod warunkiem że osobiście wykonam wyrok na mordercy, a kara będzie nie mniej straszna niż los, który spotkał Zej-So.

Janet zacisnęła usta, ale nic nie powiedziała.

Szanowna Sej-So, czy rozumie pani, że wojna nie przyniesie korzyści ani pani cywilizacji, ani Imperium Ludzi?

– Rozumiem.

– Jeśli ktoś z załogi dobrowolnie przyzna się do popełnienia tego ciężkiego przestępstwa i odda się w pani ręce… – Holmes spojrzał przelotnie na Aleksa. – Czy powstrzyma pani wojnę, szanowna Sej-So?

– Jeśli to będzie zabójca i jeśli jego zeznania będą prawdziwe. Jeśli dowody, świadczące o jego winie, będą dla mnie przekonujące.

– Życie jednego człowieka jest niczym w porównaniu z istnieniem dwóch cywilizacji.

– Nie skażę niewinnego – powtórzyła Sej-So. – Spodziewam się przekonujących dowodów winy prawdziwego przestępcy, panie specdetektywie.

– Ślepa uliczka – szepnęła Janet i uśmiechnęła się krzywo. – Jakie to dziwne… nikt nie chce wojny, a jednak wydaje się ona nieuchronna.

Holmes obrzucił spojrzeniem wszystkich przebywających w mesie.

– Proszę państwa, jest wśród nas człowiek – powiedział łagodnie – który zabił Czygu. Ponad wszelką wątpliwość reprezentuje on jakąś potężną organizację, dążącą do wszczęcia wojny. Zabójca nie kieruje się prymitywnymi fobiami czy urazami, lecz działa z wyrachowaniem i zimną krwią. A przecież bez względu na to, co się stanie, ta sprawa zostanie rozwiązana i zabójca poniesie karę.

Cisza.

– Jesteście gotowi pójść na śmierć? – zapytał Holmes. – Nadal uważacie, że ten niewiadomy cel zasługuje na zniszczenie dwóch cywilizacji?

– Jeśli Eben odzyska wolność, Imperium przetrwa… – mruknęła Janet.

– Chciałaby się pani przyznać do winy? – zapytał uprzejmie Holmes.

– I co jeszcze? – Janet uśmiechnęła się czarująco.

– Wszystkie poszlaki wskazują na panią.

– Za to dowodów brak. Zresztą niech pan robi, co pan chce. Nikt nie ma obowiązku świadczyć przeciwko sobie.

– Ale ja mogę zaświadczyć na korzyść Janet! – wykrzyknęła nagle Kim.

Holmes ożywił się:

– O, naprawdę? Jakie to ciekawe. I co może mi pani powiedzieć, młoda damo?

– Janet i ja byłyśmy w jej kajucie. Długo. Janet ma alibi.

– Ona i pani? – sprecyzował Holmes. – Proszę podać czas.

– Od dwunastej do trzeciej w nocy według czasu statku. – Kim popatrzyła na Aleksa, uśmiechnęła się speszona i powiedziała: – Przepraszam, Aleksie…

Janet westchnęła i wymruczała:

– Niepotrzebnie to robisz…

– Czemu nie wspomniała pani o tym wcześniej? – zapytał ostro Holmes. – Jakieś problemy osobiste? Uprawiała pani seks i nie chciała się z tym afiszować?

– Też coś! – Kim prychnęła. – Janny, przepraszam…

– W takim razie dlaczego pani milczała?

– To była prywatna rozmowa! Nie miała nic wspólnego z Czygu! My… no, po prostu plotkowałyśmy sobie. Jak to kobiety!

Znowu popatrzyła na Aleksa. Pilot skinął głową, już rozumiejąc, w czym rzecz.

Naprawdę nie chodziło o seks. Jeśli nawet była tam jakaś erotyka to minimalna. Może popłakały sobie razem, przytulone, może odrobinę się całowały.

Rozmawiały o nim! O nim! Mądra, wyrozumiała Janet i nieszczęsna, cierpiąca z powodu nieodwzajemnionej miłości Kim. Dziewczyna prosiła dorosłą kobietę o radę. Kobieta wyjaśniała jej te tajniki seksu i flirtu, jakich nie da człowiekowi żaden program…

Alex odwrócił wzrok.

Chyba już rozumiał, co znaczy brak miłości.

Ale nadal nie znał najważniejszego – samej miłości.

A może po prostu przegapił moment?

Kim i Janet stały się dla niego towarzyszkami bojowymi, partnerkami seksualnymi… ale nie ukochanymi. Miłość to żywioł. Z żarzących się węgli można rozdmuchać ogień namiętności, ale nie płomień miłości.

Jak wspaniale byłoby pokochać Kim – piękną, młodą, mądrą, oddaną!

Co za idiotyczny mechanizm wymyśliła natura na przedłużenie gatunku? Dlaczego nie można nim sterować? Popatrzył na Holmesa, który znowu zabrał głos.

– Dziękuję za tę informację, Kim Ohara, choć jest ona cokolwiek spóźniona. Czy ma pani jakieś dowody, że od północy do trzeciej rano przebywała pani w kabinie Janet Ruello?

– Nie – pokręciła głową Kim. – Ale czy moje słowo nie jest nic warte?

Holmes westchnął.

– W tej sytuacji nic. Może pani osłaniać przestępcę albo być jego wspólniczką. Wziąłem pani słowa pod uwagę, ale nie mogę się na nich opierać.

Kim z mocą uderzyła ręką w stół. Sztućce podskoczyły, na gładkim drewnie pojawiło się niewielkie wgłębienie.

– Spokojnie, spokojnie – powiedział uspokajająco Holmes. – Specbojownik powinien umieć się kontrolować.

– Zabrnął pan w ślepą uliczkę, Holmesie? – zapytał Alex. Własny głos wydał mu się obcy, schrypnięty.

Widocznie nie tylko jemu. Teraz znowu wszyscy patrzyli na niego.

– Mam absolutną pewność, że wiem, kim jest zabójca – oznajmił uprzejmie Holmes. – Ale nadal nie mam dowodów. A szanowna Sej-So żąda właśnie ich.

Alex w milczeniu podwinął rękaw koszuli i zapytał:

– Wszyscy wiedzą, co to jest?

– Bies – powiedziała Kim. – Twój diabełek…

– Skaner emocjonalny – odezwała się doktor Watson i spojrzała na Aleksa z autentycznym zainteresowaniem. – Dziwne… Dlaczego go pan zamówił?

– Widocznie jestem specem, który pragnie dziwnych rzeczy – powiedział Alex i uśmiechnął się. – Chciałem wiedzieć, co tak naprawdę czuję. A może… a może chciałem zobaczyć na twarzy Biesa to, czego nigdy nie zdołam poczuć sam?

– Uśmiecha się! – Doktor Watson podeszła do Aleksa szybkim krokiem i bezceremonialnie wzięła go za rękę. – Kapitanie… co to znaczy?

– To znaczy, że wszystko będzie dobrze – powiedział Alex. – Ja również wiem, kim jest zabójca. I jestem pewien, że jego wina zostanie udowodniona.

W spojrzeniu doktor Watson pojawiły się wątpliwości. Zdaje się, że to, co się tu działo, uważała za zakłócenie praw natury.

– Jeśli może pan pomóc śledztwu… – zaczął detektyw.

– Na razie nie. Ale jutro rano wszystko się zmieni. Proszę mi wierzyć, Holmesie.

– Kapitanie!

Sej-So ruszyła w jego stronę. Rozłożyła ręce, jakby chciała podkreślić, że nie jest nastrojona agresywnie. Alex wstał.

– Kto zabił Zej-So?

– Powiem pani jutro.

Oczy Czygu w skupieniu wpatrywały się jego twarz. Co próbowała wyczytać z twarzy istoty tylko zewnętrznie podobnej do jej rasy?

– Niech mi pan da zabójcę, niech mi go pan da, a powstrzymam wojnę! Przysięgam na imię każdej z nas! Powstrzymam wojnę!

– A gdy morderca będzie w pani władzy… – Alex popatrzył na zastygłych członków załogi. – Co pani z nim zrobi?

– Nie wiem… – Czygu zawahała się. – Muszę się zastanowić. Co wasza rasa uważa za najstraszniejszą karę?

Pytanie zabrzmiało szczerze. W odróżnieniu od Janet Ruello, Sej-So nie miała wiedzy specoprawcy.

– Najstraszniejsze dla człowieka byłoby wrzucenie go w krzak cierniowy – mruknął Morrison i zaczął się histerycznie śmiać. Nikt się nie przyłączył.

– Tradycyjnie wykorzystuje się prymitywne tortury fizyczne, mające na celu rozczłonkowanie i silne podrażnienie receptorów bólowych – oznajmiła Janet. – Chyba właśnie to robiliście ludzkim kolonistom na Wałdaju-Osiem?

– Proszę przestać – wtrąciła się doktor Watson, ale załoga rozkręcała się na całego.

– Nienaturalne kontakty seksualne! – rzekł Generałow.

– Odsunięcie od ulubionej pracy – oznajmił Lurie.

– Rozłąka z ukochanym człowiekiem – dodała cicho Kim.

Alex pokręcił głową i popatrzył na Holmesa. Na twarzy detektywa gościł lekki uśmiech zrozumienia.

Nie wierzyli mu. Nikt z załogi nie wierzył, że kapitan naprawdę zna nazwisko zabójcy. Nawet zabójca w to nie wierzył… wszyscy uznali jego słowa za blef, za scenę odegraną dla Czygu, mającą na celu ratowanie ludzkości. Wszyscy – prócz zabójcy – gotowi byli się poświęcić.

– Najstraszniejsza – powiedział Alex, patrząc w oczy Czygu – jest utrata własnej osobowości. Własnego ja. Najstraszniejsza jest utrata świadomości i przemiana w marionetkę, pociąganą za niewidoczne sznurki.

Oczy Sej-So, jeszcze przed chwilą takie ludzkie, teraz się zmieniły. Źrenica drgnęła i rozprysła się na setki maleńkich punkcików. Alex poczuł krótki, nieprzyjemny zawrót głowy. Potem wszystko minęło.

Spojrzenie Sej-So stało się znów tak ludzkie, jak nie mogło i nie powinno być.

– Myślę, że mówisz prawdę – powiedziała Czygu. – Zastanowię się.

Na drugim końcu stołu Kim zaśmiała się cichutko i zacytowała półgłosem:

– „Nie boimy się śmierci, pośmiertnej kaźni. Znamy za życia tylko jeden przedmiot bojaźni: pustka pewniejsza i gorsza niż życie w piekle. My nie wiemy, komu powiedzieć: nie!”

Czygu nie zaszczyciła uwagą ani Kim Ohary, ani słów wielkiego poety.

– Kto jest zabójcą? – zapytała.

– Czy uwierzysz mi na słowo? – uniósł brwi Alex.

– Nie.

– Wobec tego zaczekaj do jutra. Jutro powiem ci wszystko.

– Poczekam, człowieku.

Czygu odwróciła się i wyszła z mesy. Ktoś, chyba Morrison, odetchnął głęboko.

– Brawo, kapitanie – powiedział Holmes. – Brawo. Był pan wspaniały.

– Byłem gotów uwierzyć – rzekł Generałow, sięgając po kieliszek wina – że naprawdę wie pan, kim jest zabójca, kapitanie.

– Bo wiem.

– Niech pan da spokój! – Pak pokręcił głową. – Chce pan podstawić siebie jako przynętę, zgadłem? Liczy pan, że nocą zabójca postanowi zabić również pana i w rezultacie wpadnie w pułapkę.

Watson radośnie pokiwała głową.

– Dokładnie tak! Jak w Sprawie chłopca z kauczukowym okiem Moto Conana!

– To niepoważne, kapitanie – rzekł Morrison. – Jeśli zabójca jest na tyle sprytny, żeby ukrywać się wśród nas, to nie da się złapać na taki tani chwyt.

I tylko Sherlock Holmes, klon wielkiego detektywa Petera Falka, patrzył na Aleksa bez uśmiechu.

– Naprawdę mamy czekać do jutra? – zapytał z niedowierzaniem Ka-trzeci. – Holmesie… jeśli pan zna imię tego łajdaka… dlaczego nie użyje pan tortur?

– Omawialiśmy już tę kwestię. Sądzę, że zabójca zniesie każdy ból, a przy zbyt dużym natężeniu przyzna się każdy. Tortury nie są dobrym sposobem. – Holmes zaczął nabijać fajkę. – Tak… Zgadzam się z kapitanem. Odłóżmy wszystko do jutra.

– Zje pan z nami kolację, Holmes? – spytała niespodziewanie Janet.

Detektyw popatrzył na nią z wyraźnym zdumieniem. Zresztą Janet również wydawała się stropiona swoją uprzejmością.

– Dziękuję, panno Janet Ruello – powiedział grzecznie Holmes. – Niestety, w czasie śledztwa wolę nie jeść. Zwłaszcza jedzenia o nieznanym mi składzie chemicznym. Ale dziękuję pani… za propozycję.

– To niech pan gryzie pod poduszką swoje witaminy! – wycedziła Janet przez zęby. Chyba już doszła do siebie po niespodziewanym ataku uprzejmości.

Pak Generałow zachichotał.

– Holmes, staruszku, ale panu zasunęła!

Nachylił się do Janet i poklepał ją po ramieniu. Murzynka popatrzyła na niego ze zdumieniem, podniosła się i przysunęła bliżej. Siedzieli teraz obok siebie, demonstracyjnie objęci, i patrzyli na Holmesa.

Kim roześmiała się. Nalała sobie wina, przysunęła się do Morrisona, szepnęła mu coś na ucho. Teraz śmiali się już oboje.

Alex odwrócił się i zauważył, że Holmes, paląc fajkę, z zaciekawieniem obserwował całą załogę.

– Chce ktoś wina? – zapytał Paul Lurie.

– Daj – zgodził się chętnie Generałow. – Tylko nie tej czerwonej wody, gdzieś tam powinien być porządny portwajn!

Lurie wstał i podszedł do baru.

– Alex… – odezwał się półgłosem Holmes. – Czy pali pan fajkę?

– Niestety, nie mam przy sobie.

– Proszę się przyłączyć. – Holmes wskazał sąsiedni fotel i wyjął z kieszeni zapakowaną w plastik, nabitą tytoniem jednorazową fajkę. – To oczywiście nie jest stary dobry wrzos z Ziemi, ale całkiem niezła imitacja. Poza tym nie wymaga opalania. A tytoń dość przyzwoity.

Alex zapalił. Korciło go, żeby powiedzieć coś złośliwego na temat tytoniu „o nieznanym mu składzie chemicznym”, ale powstrzymał się.

– Praca z panem jest szalenie inspirująca – wyznał Holmes. – Rozkoszuję się tym śledztwem… oczywiście, przy całym dramatyzmie okoliczności. Sama sytuacja: statek lecący przez hiperkanał, niewielka liczba podejrzanych, egzotyka ofiary… Tylko proszę nie sądzić, że jestem cynikiem!

– Nie sądzę. Po prostu kocha pan swoją pracę.

Jenny Watson przysiadła na poręczy fotela Holmesa i powiedziała:

– Tak. To klasyczne zabójstwo… jak w Sprawie żółtego gwiazdolotu.

– Zdaje się, że tam zabójcą był kapitan? – zapytał niewinnie Alex.

Holmes z uśmiechem skinął głową.

– Owszem, ale nie upieram się przy tej analogii. Tak wspaniale mi pan ułatwia…

– A pan mnie. Popatrzyli na siebie.

– Czego pan chce, Alex? – zapytał Holmes. – Pomóc mnie, pomóc komuś ze swoich przyjaciół czy też udowodnić, że specpilot też może być detektywem?

– Pomóc sobie.

– Poważny powód – przyznał Holmes.

Palili w milczeniu. Zresztą ta zawadiacka wesołość, która ogarnęła załogę po wyjściu Czygu, już minęła. Kim poszła do siebie – próbowała zaprosić Aleksa, ale pilot tylko pokręcił głową. Zaraz za dziewczyną z mesy wyszedł Morrison, zabierając ze sobą butelkę wina i dwa kieliszki. Ponury Generałow wypił szybko kilka szklaneczek whisky z wodą sodową i również się oddalił. Przepraszając wszystkich, wyszedł Lurie, zawahał się w korytarzu, jakby ciągnęło go do reaktora, w końcu jednak ruszył do kajuty. Janet, pogrążona w swoich rozmyślaniach, nie zauważyła, że w mesie prócz niej zostali tylko Holmes, Watson i Alex. Obracała w rękach kieliszek wina, na jego dnie pluskał jeszcze ostatni łyk. Alex przypomniał sobie, że na Ebenie jest Morze Czerwone, w którym woda naprawdę jest czerwona z powodu ogromnej ilości planktonu. Rezerwowy zasobnik żywności dla całej planety… Sztuczna sadzawka z krewetkami. Może spoglądając na czerwone wino, Janet myśli o swojej planecie?

W końcu Murzynka podniosła głowę.

– Kapitanie, pozwoli mi pan odejść?

– Zezwalam. – Alex zdumiał się oficjalnością prośby, ale postanowił podtrzymać ton.

Zostali we trójkę.

– Ja i Watson zajmiemy wolną kajutę pasażerską – oznajmił Holmes. – Jeśli oczywiście nie ma pan nic przeciwko temu, kapitanie.

– Mogę odstąpić swoją. – Alex wzruszył ramionami.

– Nie warto. – Holmes starannie wyczyścił fajkę i pokręcił głową na widok żuczka-sprzątacza, który wysunął się z kąta. Czymże dla detektywa jest czystość w porównaniu z zatartymi śladami?

– Naprawdę obaj wiecie, kto jest zabójcą? – spytała nagle Watson.

– Ja wiem – rzekł Holmes.

– Ja również – dodał Alex.

– U Moto Conana w Sprawie trzech, którzy utracili czwartego Holmes i zabójca mówią dokładnie to samo! – powiedziała podekscytowana Watson.

Holmes pokręcił głową.

– Nie, droga Watson. Przepraszam, ale jeszcze nie jestem gotów, by wygłosić wyrok.

Watson uśmiechnęła się, uznając swoje kolejne niepowodzenie.

– Najbardziej zdumiewa mnie opanowanie zabójcy – powiedziała. – Przecież wiadomo, że specdetektywi wykrywają dziewięćdziesiąt i trzy dziesiąte procenta przypadków! Jak można zachować spokój w takiej sytuacji?

– Gdybyśmy mieli do czynienia z klasycznym zabójcą, ze zwykłym amoralnym naturalem, pani zdumienie byłoby jak najbardziej uzasadnione – rzekł Holmes. – Ale to precyzyjnie zaplanowana akcja. A ten człowiek, który ukrywa się pod cudzą twarzą – tu spojrzał znacząco na Aleksa – jest absolutnie pobawiony strachu. Speczabójca nie traci zimnej krwi, tak samo jak specpilot steruje statkiem do końca, nawet gdy wie, że zagłada jest nieunikniona.

– Ja również tak pomyślałem. – Alex pozwolił sobie na uśmiech. – Do jutra, Holmesie. I niech nam towarzyszy powodzenie.

Wstał, skinął głową doktor Watson i szybkim krokiem ruszył korytarzem.


* * *

Alex nie mógł zasnąć. Leżał przykryty kołdrą do pasa, przeglądając przy świetle nocnej lampki tomik Wszechświatowej klasyki literatury. Książka, włączona w trybie poszukiwania, pokazywała utwory zawierające słowo „miłość”.

Było ich dużo.

Można nawet powiedzieć, że nie było takiego, który by tego słowa nie zawierał.

Alex przeszedł do wierszy. Wybrał poetę Dmitrija Bykowa i wprowadził to samo słowo kluczowe.


Sala w kinie, kiedy razem jedliście orzechy,

Sypaliście do twojej kieszeni łupiny.

O szczególe! Pozazdrościłby cię Czechow,

Słynny lekarz, w Taganrogu urodzony.


Chciałeś wyrzucić. Garść łupinek to w końcu żadna ilość.

Na przystanku śmietnik stał samotnie…

Zapomniałeś. Taka ślepa bywa miłość,

Nieprzytomna, że tak powiem górnolotnie.


Dużo później, gdy w kieszeni szukałeś monety,

Gdzie i po co cię zaniosło, nie wiadomo,

W starej kurtce, tak zniszczonej już, niestety,

Garść łupinek wymacałeś chłodną dłonią.


Teraz stoisz, dziwnie sztywny i milczący,

Łzy połykasz, od przechodniów odwrócony.

I co powiesz, ty, radośnie sobie kpiący,

Z roli, jaką pełni szczegół w warstwie prozy.


Odłożył książką. Mrugająca w rogu strony wesoła mordka ludzika-informatora gotowa była objaśnić znaczenie archaizmów, pokazać informacje o życiu poety, dokonać analizy tekstu.

Alex myślał, bębniąc palcami w twardy plastik strony.

Co dobrego jest w uczuciu sprawiającym ból? Czy powinno być dla niego miejsce w ludzkim życiu?

Ciągle nie czuł miłości. A jutro wieczorem blokator przestanie działać i Alex stanie się dawnym specpilotem.

Oczywiście, można by łykać preparat dalej i czekać… Tylko czy warto?

Miłości jeszcze nie poznał, ale gorycz tęsknoty – już tak.

– Oberwało mi się od mamy – mówi Nastia. Zapala papierosa, siada wygodniej w głębokim fotelu. Po jej nagim ciele przebiega słoneczny zajączek, wiatr otwiera szerzej uchylone okno.

– Przeze mnie? – pyta Alex na wszelki wypadek. Jego palce tańczą na sensorycznym panelu komputera, wystukując długie szeregi cyfr. Komputer jest bardzo stary, nie ma neurointerfejsu. – Zaraz skończę, Nastka. Dobrze?

– Tak, przez ciebie… – Dziewczyna wyciąga opaloną nogę, wystawiają na światło słońca. Drugą stopą drapie na łydce bąble po ukąszeniu komara. – Mama mówi, że robię głupstwo. Że w stosunkach z przyszłym pilotem nie należy wychodzić poza seks.

– Niesłusznie – odpowiada Alex. – Przecież mówię, że i tak będę cię kochał.

– Mówisz – przyznaje Nastka. Z ulicy dobiega krzyk:

– Alex! Nastia! Alex!

– To Fam – mówi Nastka. – Wyśledził nas. Wiesz, myślę, że on jest o ciebie zazdrosny.

– Tak sądzisz? – Alex zaczyna wprowadzać ostatni blok danych.

– Alex! Nastia! – wydziera się Fam. – Przecież wiem, że jesteście w domu! Chodźcie nad rzekę!

– Ale się przyczepił – mamrocze Alex. – Pójdziemy?

– Jak chcesz.

Alex zerka na szczupłą, opaloną nogę, potem zdecydowanie prostuje palce, zatrzymując komputer. Wychyla się z okna i krzyczy:

– Idźcie, dogonimy was!

Alex uśmiecha się do swoich wspomnień. To chyba jednak nie była miłość… Bo przecież nie uśmiechałby się teraz, tylko „łykał łzy”, jak mówił poeta.

A przecież należy wierzyć poetom.

Przy drzwiach pisnął sygnał. Alex zatrzasnął książkę i polecił:

– Wpuścić.

To była Jenny Watson.

– Przepraszam, kapitanie…

– Niech pani wejdzie. – Alex usiadł na łóżku. – Wszystko w porządku, jeszcze nie śpię.

Skinęła głową i usiadła w fotelu. Alex uśmiechał się, czekając, aż kobieta sama zacznie rozmowę.

– Holmes zasnął – powiedziała Jenny. – Pomyślałam…

– Jesteście kochankami?

– Nie… – Watson pokręciła głową. – Wie pan przecież, że on nie jest zbyt uczuciowy. Seks ze specdetektywem to proces czysto mechaniczny. A komu to potrzebne? – urwała. – Przepraszam, Aleksie.

– Nic nie szkodzi. To zdrowe podejście. Coś panią niepokoi, pani Watson?

– Owszem. Kapitanie, dziś wieczorem z załogą działo się coś… dziwnego.

– Naprawdę?

– Kapitanie, przecież pan również to zauważył, proszę nie udawać.

– Co konkretnie panią zaniepokoiło?

– Powiedziałabym… to głupie, oczywiście… powiedziałabym, że spece zachowywali się jak naturale.

Alex znacząco uniósł brwi.

– Zacznijmy od pana, kapitanie – powiedziała twardo Watson. – Nie zauważył pan w sobie zmian?

– Zauważyłem.

– No właśnie! A dzisiaj? Janet Ruello prawie nie reagowała na Czygu… a raczej reagowała, ale tylko siłą przyzwyczajenia. Kim Ohara… przecież ona jest w panu zakochana! Janet mówiła, że dziewczyna ma specjalizację bojownika i hetery jednocześnie, ale moim zdaniem wcale tego nie widać!

– I co pani o tym wszystkim sądzi, Jenny?

– Kapitanie, czy ktoś mógłby… może nie „otruć”, ale na przykład dać całej załodze jakieś silne środki psychotropowe?

– Mógł – skinął głową Alex. – Każdy. Na przykład ja. Wszyscy dziś do mnie przychodzili, a ja częstowałem całą załogę winem i koniakiem. Wystarczyłoby dodać coś do alkoholu…Tylko co?

Watson wzruszyła ramionami.

– Właśnie. Nie mam pojęcia, co mogłoby dać taki efekt.

Alex skinął głową i powiedział:

– Załóżmy czysto hipotetycznie, że istnieje środek blokujący zmiany w świadomości zmiany właściwe specom…

– Wszystkie?

– Tak, wszystkie.

– Wspominał pan o tym Holmesowi… Nie słyszałam o takim środku.

– Mimo to załóżmy, że on istnieje, a załoga znajduje się obecnie pod jego wpływem. Czego należałoby się spodziewać?

– Po zabójcy? – Watson zmrużyła oczy.

– Jest pani bystrzejsza od swojego literackiego prototypu.

– Jeśli Holmes ma rację, a jestem skłonna mu wierzyć… – Watson zamilkła na chwilę. – Speczabójca jest pozbawiony uczuć takich jak strach i współczucie. Nawet jeśli jego specjalizacja nie jest dziełem nielegalnych genetyków, jeśli to zwykły specagent, brak tych uczuć to obowiązkowa cecha jego osobowości. Morderca nie miał wątpliwości, zabił Czygu bez wahania. A teraz gra na czas, absolutnie przekonany o słuszności swojego zachowania. Jeśli znikną te zmiany jego osobowości, trudno przewidzieć, co może się zdarzyć.

– Przyznanie się do winy?

– Nie sądzę. Osobowość to nie tylko reakcje chemiczne. Jest jeszcze doświadczenie, nawyki, wspomnienia… Raczej agent wpadnie w panikę. Szczególnie, jeśli nie spodziewał się podobnej ingerencji.

– Ja też tak myślę.

– Kapitanie, wie pan więcej, niż mówi – westchnęła Watson.

– Niech mi pani wierzy, tak właśnie trzeba.

– A jeśli wrócę do Holmesa i zrelacjonuję mu naszą rozmowę?

– To szantaż? – Alex uśmiechnął się. Wstał z łóżka, podszedł do Jenny i pochylił się nad nią. Kobieta spięła się, nastawiając na najgorsze.

– Co pan…

Jej wargi były tak nieumiejętne, jakby się całowała po raz pierwszy w życiu. Co zrobić, natural…

– Niesłusznie lekceważy pani ten aspekt kontaktów międzyludzkich, pani doktor – powiedział łagodnie Alex. – Pani książkowy prototyp nie gardził przyjemnościami życia.

– Co pan robi?

– Niech pani porzuci tego wysuszonego detektywa. – Alex zajrzał jej w oczy. – Jest pani inteligentną kobietą, ale wystarczająco długo oddawała się pani tym intelektualnym grom. Łapanie bandytów to nie jest zajęcie dla pani. Proszę nie robić z siebie speca… którym na szczęście pani nie jest. Proszę nie zabijać w sobie ludzkich uczuć. Niech pani żyje i będzie naturalna, Jenny. Naturalna i prawdziwa. Niech pani kocha, nienawidzi, zazdrości, marzy, wychowuje dzieci, robi karierę! Niech pani maluje obrazy, robi zastrzyki, jeździ na nartach wodnych, sadzi kwiaty w ogrodzie. Niech pani nie przemienia się w to… w to, czym wszyscy jesteśmy.

Jenny Watson zerwała się i skoczyła do drzwi, szybkim ruchem poprawiając rozpiętą bluzkę.

– Co się z panem dzieje! – zawołała. – Przecież pan jest specpilotem!

– To prawda, ale… – Alex podszedł do niej powoli. – Gdzieś tam, w środku, jestem po prostu człowiekiem. Ze zwykłym ludzkim genomem. Głęboko we mnie tkwi ten mądry chłopiec, który potrafił odrabiać lekcje, siedząc obok zakochanej w nim dziewczyny… usiłującej przemienić speca w człowieka. Tkwi pilny kursant, poznający tajniki pilotażu. A także niedoświadczony młody kapitan, w którego załodze najbardziej normalnym człowiekiem jest histeryczny, zmanierowany gej, nienawidzący klonów. Oni wszyscy są we mnie. Ale jest ktoś jeszcze: masterpilot, na którego na odległej planecie czeka ukochana kobieta. Pewnie ta sama, którą kochał w dzieciństwie. I podczas sterowania masterpilot nie jest uwarunkowany rozkazem genetycznym, by chronić sprzęt, załogę i pasażerów. Będzie walczył do końca tylko dlatego, że to jego ukochany statek, jego przyjaciele i ludzie, którzy mu zaufali. I jeszcze dlatego, że gdzieś daleko, daleko czeka kochająca go kobieta i dzieci, którym nie wybrał żadnej specjalizacji.

– Nie ma takiego człowieka, Alex – powiedziała szybko Watson. – Nie rozumiem, co za szaloną grę pan prowadzi, po co pan to wszystko wymyśla i jak w ogóle może pan mówić takie rzeczy, ale…

Alex przyłożył palec do ust.

– Cii! Pani doktor, on tam jest. Jest w środku! Widzi pani tego diabełka na moim ramieniu? To pewnie on. Dziwny masterpilot Alex Romanow.

Watson zbladła.

– Pan zwariował – szepnęła. Jej ręka błądziła po drzwiach w poszukiwaniu zamka. – Pan jest wariatem! Zwykłym wariatem!

– Nie mogę być kimś zwyczajnym. – Alex skłonił się uprzejmie. – Zwykłymi ludźmi mogą być tylko naturale. A przecież ja jestem specem.

Watson wyskoczyła z jego kajuty jak z procy. Alex poczekał, aż drzwi się zamkną i dopiero wtedy wybuchnął śmiechem.

Śmiał się, gdy chował książkę do biurka, gdy wyłączał światło, gdy kładł się do łóżka. Śmiał się aż do chwili, gdy śmiech przeszedł w łzy.

Rozdział 4

Holmes grał na skrzypcach. Alex zatrzymał się przed wejściem do mesy i stał tak, zasłuchany. I nie tylko on.

Kim siedziała w fotelu z podwiniętymi nogami, podpierając dłonią podbródek. Na podłodze obok niej usiadł po turecku Morrison. Na kanapie rozwalił się Generałow. Widocznie przyjął tę niedbałą pozę, żeby wyrazić leniwą obojętność, gdy Holmes zaczął grać… a potem zapomniał ją zmienić. Po policzkach Paka płynęły łzy, rozmazując wymyślne spiralne wzory. Od czasu do czasu nawigator pociągał nosem i wycierał twarz dłonią.

Holmes grał.

Stara toshiba nie została wyposażona w kompensator akustyki – więc albo projektant mesy przewidział kameralne koncerty, albo mistrzostwo Holmesa pokonywało niedoskonałości instrumentu.

Skrzypce śpiewały. Skrzypce rozmawiały z nimi. W muzyce było wszystko – śmiertelny chłód bezkresnego kosmosu, żywy płomień samotnych gwiazd, planety sunące na granicy życia i śmierci. Wirtualne struny zapalały się pod smyczkiem niczym wirtualne gwiazdy – a w ich rozbłysku rodziły się i umierały cywilizacje, znajdował się i znów zatracał rozum, zadręczał się pytaniami bez odpowiedzi i znikał w pomroce dziejów.

Holmes miał odchyloną głowę i szeroko otwarte oczy. Nie przypominało to tego małego koncertu, który Sherlock urządził w kajucie Aleksa. Teraz wielki detektyw żył tylko tym jednym – instrumentem, smyczkiem, spływającą kaskadami melodią…

Cichutko weszła do mesy Czygu, ubrana w żałobne kolory – żółty i biały. Stanęła zdumiona, a może oczarowana muzyką. W ślad za nią niczym smętny cień pojawił się Ka-trzeci. Potem podszedł Lurie, następnie Janet. Jako ostatnia zjawiła się doktor Watson.

Gdy Holmes gwałtownym ruchem opuścił smyczek, słuchali go już wszyscy.

– Brawo – powiedziała cicho Janet. – Brawo, panie Holmes. Generałow płakał, nie wstydząc się swoich łez. Dzisiaj miał na sobie kilt, błękitną koszulę i mokasyny. Warkocz zaplótł w wymyślny obwarzanek. Wzór na policzkach, teraz rozmazany, ale narysowany szczególnie starannie, świadczył o tym, że nawigator jest gotowy na wszystko – nawet na śmierć czy walkę. Alex już miał mu udzielić upomnienia za nieformalność stroju… ale spostrzegł, że wszyscy dziś wzgardzili regulaminem. Morrison wstał i odchrząknął.

– Holmesie… Proszę mi wybaczyć wścibstwo, ale dlaczego marnuje się pan jako detektyw? Przecież sam Paganini nie wykonałby lepiej swojego XII Koncertu. Powiedziałbym nawet, że… że w ciągu czterystu lat od jego śmierci nie narodził się jeszcze taki wykonawca.

– Ależ ja się nie urodziłem – sprostował łagodnie Holmes. – Takim mnie stworzono… gdzie tu powód do dumy?

– Klon nie może prześcignąć swojego ideału, to pewnik – nie poddawał się Morrison. – To znaczy, że Peter Falk był genialnym skrzypkiem. Pan… pan marnuje swój talent!

– Jestem specdetektywem – pokręcił głową Holmes. – Detektywem, który lubi czasem pograć na skrzypcach. Cieszę się, że was widzę, przyjaciele. Dzisiaj musimy zakończyć tę smutną sprawę, dla której pojawiłem się na pokładzie „Lustra”. Siadajcie.

Alex zwrócił uwagę na sposób, w jaki zajmuje miejsca jego załoga. Generałow, Lurie i Morrison na jednej kanapie, Kim i Janet na drugiej, naprzeciwko. Czygu i Ka-trzeci usiedli w fotelach, Holmes i Watson również, przy czym Jenny po raz pierwszy nie przycupnęła na poręczy fotela Holmesa.

Alex niespiesznie zajął miejsce pomiędzy Kim a Janet. Po namyśle objął obie kobiety ramionami.

– Zaczynajmy – powiedział Holmes. – Na początek kilka informacji niezwiązanych bezpośrednio z naszą sprawą. Otóż Rada Imperium podjęła decyzję, która została już podpisana przez imperatora… W przypadku konfliktu wojennego na wielką skalę z planety Eben zostanie zdjęte pole izolujące, a następnie Imperium oficjalnie zwróci się do Zebrania Kardynałów z prośbą o pomoc. Szanowna Janet Ruello…

Kobieta drgnęła. Jej twarz, wyrażająca jednocześnie radość i niepokój, stężała.

– Jak pani sądzi, czy Eben udzieli pozytywnej odpowiedzi na prośbę o pomoc?

– Tak. – odparła Murzynka. – Bez wątpienia.

– Dziękuję pani… Szanowna Sej-So, czy rządzące samice Gromady rozumieją sytuację?

– To niczego nie zmienia – szepnęła Czygu.

– Wierzę. Jeszcze jedna wiadomość. Firma turystyczna Niebo została poddana procedurze upadłościowej. Wszystkie uzyskane pieniądze pójdą na fundusz pomocy tym, którzy ucierpią w czasie konfliktu. Obawiam się, proszę państwa, że jesteście bezrobotni.

– Wieczny pech! – Generałow klasnął w ręce. – Ciągle to samo! Wystarczyło znaleźć dobrą pracę i fajną załogę…

Nawigator zamilkł i łypnął ponuro na Holmesa, jakby przypuszczał, że to on podjął decyzję o likwidacji firmy.

– Czy mam oficjalnie zdać pełnomocnictwa? – zapytał Alex.

– Po zakończeniu śledztwa.

Pilot skinął głową.

– A teraz przejdziemy do najsmutniejszej kwestii – oznajmił Holmes. – A właśnie, kapitanie… Czy zechciałby mi pan pomóc w zapewnieniu uwagi słuchaczy?

Zrozumienie prośby zajęło Aleksowi kilka sekund.

– Oczywiście. Statek, dostęp kapitański! Mesa, gotowość do manewrów dynamicznych!

– Wykonano… – odparł program serwisowy.

W poręczach foteli i kanap zapłonęły pomarańczowe światełka. Pozornie nic się nie zmieniło, ale gdy Alex spróbował wstać, niewidoczny pas pola siłowego odrzucił go z powrotem na kanapę. Czygu podniosła ręce, wymacała niewidoczną przegrodę i spojrzała pytająco na Aleksa.

– Mam nadzieję, że nikt nie ma nic przeciwko zastosowaniu tych drobnych środków ostrożności? – zapytał Holmes i zaśmiał się głucho. – Chociaż oczywiście ktoś ma. Ale tu już nic nie poradzimy.

Wyjął fajkę i zaczął ją nabijać. Alex po chwili wahania zapalił papierosa. Pole siłowe pozwalało na wykonywanie powolnych ruchów, chociaż czuło się przy tym sprężysty opór.

– To głupie i niepotrzebne – powiedział nerwowo Generałow. – Nie wiem jak pan, Holmes, ale mnie bardzo denerwuje każde ograniczenie swobody ruchów!

– Obecność speczabójcy jest, jak sądzę, wystarczającym powodem zastosowania barier siłowych – powiedział Lurie. – Pak, niech pan nie protestuje. Jeszcze Holmes potraktuje to jako dowód przeciwko panu…

Holmes wypuścił z fajki pierwszy kłąb dymu, westchnął i powiedział:

– A więc cóż my tu mamy, proszę państwa? Pewną grupę przestępców… jednostka nie zdołałaby zorganizować czegoś takiego… która postawiła sobie za cel sprowokowanie wojny pomiędzy Imperium Ludzi a Gromadą Czygu. W tym celu skompletowano załogę tak, by każdy jej członek miał powód, żeby zabić księżniczkę Zej-So. Przygotowania rozpoczęto co najmniej pięć miesięcy temu; właśnie wtedy Alex Romanow został ciężko ranny i pozostawiony na planecie, na której Zej-So i Sej-So miały przesiąść się na ludzki statek. Być może zainteresuje was fakt, że personel szpitala wziął potężną łapówkę, by kuracja Aleksa Romanowa potrwała o półtora miesiąca dłużej, niż powinna.

Alex skinął głową. To było prawdopodobne.

– Poważne przygotowania – powiedział Holmes bez uśmiechu. – Bardzo poważne… Pani Sej-So, kiedy podjęto decyzję o waszej podróży po Imperium Ludzi?

Czygu odetchnęła głęboko.

– Osiemnastego dnia miesiąca stycznia według czasu Ziemi, podczas wizyty dyplomatycznej przedstawiciela Rady Imperium na terytorium Czygu…

– Ja zostałem ranny dwudziestego siódmego stycznia – powiedział Alex.

– Dziewięć dni. Błyskawiczna reakcja – skinął Holmes. – „Kandydata” wybrano najprawdopodobniej spośród astronautów znajdujących się na Rtęciowym Dnie i na statkach, które weszły w przestrzeń planetarną. Miał pan pecha, Alex. Oczywiście, nie wyklucza to pana z listy podejrzanych, w końcu mógł pan brać udział w spisku i świadomie trafić do szpitala…

– Holmesie, czy pan wie, jak się czuje człowiek, który przez kilka miesięcy nie ma tyłka, nóg i penisa? – zapytał ze złością Alex.

– Prawie. Kiedyś straciłem obie nogi – odparł niewzruszenie Holmes. – W dodatku byłem zmuszony przez miesiąc korzystać z protez mechanicznych, bo nie miałem czasu, żeby położyć się w klinice i pozwolić na transplantację.

Alex odwrócił wzrok. Wszyscy wyglądali na speszonych. O tej nieprzyjemnej i wstydliwej rzeczy, jaką jest używanie sztucznych narządów, Holmes mówił z prawdziwym męstwem specdetektywa. A jednak ci, którzy słuchali tego wyznania, czuli się niezręcznie…

– Po prostu mam obowiązek uwzględnić wszystkie warianty, w tym wyjątkowe poświęcenie się przestępcy – ciągnął Holmes. – Kontynuując: rozmach operacji wskazuje na istnienie potężnej, rozgałęzionej struktury, posiadającej pieniądze, kontakty i wykwalifikowanych pracowników. Struktury, która dąży do wojny.

– Jednak armia? – zapytał Morrison.

– Sama armia nie wygra wojny z Czygu, a wolność Ebenu oznacza całkowitą przebudowę struktury armii, nowy podział stanowisk dowódczych… Nie, armia nie chciała wojny. Generałowie mogli marzyć o krótkim konflikcie, zakończonym szybkim zwycięstwem, lecz nie o wojnie, która wstrząśnie samymi podstawami! Uchodźcy z Ebenu? Jest ich niewielu, są rozrzuceni po całej galaktyce, znajdują się pod kontrolą, nie mają dostępu do wyższych sfer władzy. Kto pozostaje?

– Służba bezpieczeństwa imperialnego! – krzyknęła Janet. Ją również wciągnęły te rozważania.

– Otóż to. Struktura, która niemal zupełnie utraciła wpływy po osłabieniu władzy Imperatora i po tym, jak kolonie otrzymały status federacji – skinął głową Holmes. – Interesy służby bezpieczeństwa imperialnego nie tylko dopuszczają, wręcz wymagają konfliktu wojskowego, wzrostu napięcia, wprowadzenia w Imperium nadzwyczajnego trybu władzy…

– Wśród nas jest imperialny specagent! – zawołał niemal wesoło Morrison. – No proszę! Od dzieciństwa pragnąłem zobaczyć bohatera tajnych operacji!

– Pańskie marzenie się spełniło – oznajmił sucho Holmes. – Idźmy dalej… Szanowna Sej-So, czy moje sugestie wydają się pani logiczne?

Czygu sposępniała.

– Oskarża pan własne służby specjalne o to, co się zdarzyło? W takim razie to akt terroryzmu państwowego i wojna jest nieunikniona.

– Oskarżam pojedyncze osoby ze służby bezpieczeństwa imperialnego – sprecyzował Holmes. – I obawiam się, pani Sej-So, że nawet gdy zdemaskujemy wykonawcę, nie zdołamy prześledzić całego „łańcuszka”. Ci, którzy wydawali rozkazy, pozostaną czyści. Niestety, jest to zwykła sytuacja w ludzkim społeczeństwie.

– Bardzo zła sytuacja – powiedziała Czygu. – Ale… rozumiem. Oddajcie mi chociaż agenta. Wykonawcę!

Jej dłonie zacisnęły się, jakby już chwytała zabójcę za gardło.

– Kontynuujmy – powtórzył Holmes. – Oczywiście, wprowadzany na statek agent, czy agenci, powinien mieć przekonującą legendę. W świetle tej legendy jest on albo absolutnie niewinny i nie ma nic wspólnego z zabójstwem, albo, w ramach podwójnej gry, obciążają go liczne fałszywe dowody. Nie wiem, jaką metodę zastosował przeciwnik, to kolejna ślepa uliczka. Zwykłe metody śledztwa albo nie dały efektów, albo wymagają czasu, jakim po prostu nie dysponujemy. I wtedy zwróciłem uwagę na zachowanie kapitana Romanowa…

Alex pochwycił zainteresowane i nawet przestraszone spojrzenia.

– Kapitan Romanow albo sam był zabójcą, albo wiedział, kim jest przestępca. Jeśli jest niewinny, to dlaczego nie podał nazwiska zabójcy? Być może dowody są bardzo nikłe… Ale jednocześnie Alex Romanow nie traci nadziei, że uda mu się je zweryfikować, ponieważ nie chce zdradzić zabójcy.

Holmes uśmiechnął się i Alex skinął mu uprzejmie głową.

– Pomyślałem więc: co takiego mogło wzbudzić czujność kapitana? Zebrałem w miarę możliwości wszystkie dostępne informacje o przestępstwie. Wysłuchałem wszystkich świadków… I wtedy zwróciłem uwagę na pewien drobny szczegół. Pomyślałem, że właśnie on może być punktem wyjścia i postanowiłem poprzeć taktykę kapitana, bez względu na to, na czym ona polegała…

– Dziękuję, Holmesie – wtrącił Alex.

– Teraz może pan przedstawić swoją wersję wydarzeń – zaproponował Holmes uprzejmie. – Sądzę, że będzie dość interesująca.

Alex odchrząknął, wyjął papierosa i zapalił. Tak, fajka Holmesa robi większe wrażenie… no i tytoń jest znacznie lepszy.

– Brak czasu, oto nasz największy problem – zaczął. – Nie ma przestępstw niewykrywalnych. Wcześniej czy później, studiując biografię każdego z nas albo wykorzystując skomplikowane metody badań instrumentalnych, pan Holmes zdołałby zdemaskować zabójcę. Ale przestępca nie liczył, że wyjdzie z tego cało. Najważniejsza była dla niego gra na zwłokę, przeciągnięcie śledztwa aż do rozpoczęcia działań wojennych. Potem albo by się przyznał, albo, co bardziej prawdopodobne, jego mocodawcy zorganizowaliby akcję ratunkową. Jeśli w tę sprawę faktycznie zamieszane są osoby ze służby bezpieczeństwa imperialnego, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zlikwidować obserwującego nas lucyfera i wysłać na „Lustro” grupę przejęcia. Zresztą, specagent na pewno sam zdołałby zlikwidować wszystkich świadków.

– Niech tylko spróbuje! – mruknęła cicho Kim.

– Nawet jeśli nie ty jesteś mordercą, Kim – powiedział melancholijnie Alex – to nie przeceniaj swoich sił. Jesteś specem, ale właściwie bez doświadczenia bojowego. A gdy do pojedynku stają dwie równe siły, o wyniku decyduje doświadczenie.

Kim prychnęła niezadowolona i szturchnęła Aleksa w bok.

– Mam pewne domysły, oparte na konkretnych przesłankach – ciągnął Alex. – Drobiazgi… szczegóły… zarysy. Budzą czujność, ale obawiam się, że mówienie o nich nie ma sensu; same poszlaki nam nie pomogą, a czasu zostało… Sej-So, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę…

– Osiem godzin trzydzieści pięć minut – wtrącił Generałow. – Dokładnie. Wtedy pierwsze ugrupowanie Czygu wejdzie w kontakt ogniowy z naszą flotą w systemie Adelajda.

– Osiem godzin dwadzieścia jeden minut – poprawiła go Czygu. – Będę potrzebowała czasu na połączenie ze sztabem głównym. Nie można w jednej chwili powstrzymać siedmiu tysięcy statków bojowych… Nawet my tego nie potrafimy.

– Powiedziałbym, że zostało siedem godzin plus minus dziesięć minut – zaprotestował Morrison. – Gdy tylko statki Czygu wyjdą z hiperkanałów, nasze jednostki zadadzą im cios. Trzeba więc jeszcze powstrzymać naszą flotę… a to już znacznie dłuższy proces.

Janet Ruello zaśmiała się cicho.

– Moim zdaniem zostały cztery godziny. Zdjęcie pola izolującego z Ebenu też zajmie co najmniej cztery godziny. Gdy pole zniknie, nasza flota rozpocznie zakrojone na wielką skalę działania: uderzenie zemsty prewencyjnej. To będzie znacznie lepszy powód do wojny niż jedna pszczółka… proszę wybaczyć to określenie, Sej-So.

Alex skinął głową.

– Widzę, że wszyscy zajmowali się wyliczeniami… No cóż, to, co powiedziała Janet, jest może najbardziej pesymistyczne, lecz przy tym najbliższe prawdy. Czas ucieka… i nie traćmy go już więcej. Pani Sej-So! Zabójca pani towarzyszki i starszej partnerki to jeden z członków załogi, prawda?

– Albo Ka-trzeci – powiedziała chłodno Czygu.

Klon spuścił głowę.

– Albo Daniła Ka-trzeci Szustow – zgodził się Alex. – Pani Sej-So… Nie możemy jednoznacznie określić zabójcy. Dlatego proponuję, żeby osobiście i własnoręcznie przeprowadziła pani egzekucję nas wszystkich. Statek, zdjąć barierę siłową z Czygu.

– Wykonano.

Czygu wstała i rozejrzała się zaskoczona.

– Statek – kontynuował Alex – rozkazuję nie słuchać żadnych moich poleceń od momentu, gdy wygłoszę słowa: „Niechaj sprawiedliwości stanie się zadość”, aż do chwili, gdy te słowa wypowiedzą Czygu i Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk. Niechaj sprawiedliwości stanie się zadość!

– Wykonano.

– Co ty wyprawiasz! – wrzasnął Generałow. – Ty cholerny palancie! Ty alienofilu! Ty…

Zachłysnął się własnym słowami i szarpnął, usiłując pokonać barierę siłową.

– Niech się pan uspokoi, Generałow. – Alex podniósł głos. – Rozumiem, że naturalowi jest trudniej… ale jest pan przecież człowiekiem, do diabła! Czym jest nasze życie w porównaniu z losami dwóch cywilizacji?

Generałow sapnął głośno, ale nic nie powiedział.

– Chcę poznać wasze zdanie, przyjaciele – powiedział szybko Alex. – Paul Lurie! Zgadza się pan z moją propozycją?

Energetyk się nie wahał.

– Tak, kapitanie. To nasz obowiązek.

– Doskonale. Hang Morrison?

– Kapitanie, ten pomysł nie wydaje mi się zbyt słuszny… – zaczął ostrożnie Morrison. – To prawda, że wszyscy jesteśmy gotowi się poświęcić, ale czy warto decydować się na taki krok już teraz?…

– Rozumiem. Janet Ruello?

Murzynka popatrzyła na niego chmurnie i pokręciła głową.

– To głupie, niehonorowe i nie przyniesie żadnego efektu.

– Jasne. Kim Ohara?

Dziewczyna ostrożnie dotknęła jego ręki i wyszeptała:

– Alex…

– Kim Ohara?

Dziewczyna popatrzyła na nieruchomą Czygu.

– Ja… ja nie chcę, Alex… Nie mam zamiaru umierać za jakiegoś bydlaka!

– Pak Generałow?

Nawigator powoli podniósł rękę do czoła, by wytrzeć pot.

– No i dlaczego zawsze mam takiego pecha? – szepnął.

– Paku Generałow, proszę odpowiedzieć.

Albo Aleksowi się zdawało, albo w oczach Czygu pojawił się przebłysk zrozumienia.

– Bądź przeklęty, wyspecjalizowany draniu! – wypalił nawigator. – Nie najmowałem się do umierania za całą ludzkość! A już tym bardziej za Czygu!

– Twoja decyzja?

– A czy będzie miała wpływ na cokolwiek? – zapytał Generałow z goryczą.

– Być może. Ludzkość to jedynie abstrakcyjny symbol, Czygu tym bardziej. Czy naprawdę nie masz czegoś, za co warto umrzeć?

– Zdecyduj sam! – wypalił Generałow.

– Popierasz moją decyzję?

– Wstrzymuję się od głosu. – Pak zamknął oczy i odchylił się na kanapie, jakby nie miał zamiaru brać w tym wszystkim udziału.

– Ka-trzeci?

– Chcę sprawiedliwej decyzji – powiedział twardo klon. – Nie ma sensu spieszyć się z zastosowaniem środków ekstremalnych. Może jednak pan Holmes wskaże zabójcę?

Holmes uśmiechnął się i postukał fajką o brzeg stołu.

– Pańska propozycja nie ma sensu, kapitanie Alex – odezwała się Sej-So. – Ja również nie pragnę wojny między naszymi rasami. Ale karanie niewinnych jest sprzeczne z moralnością Czygu.

– Palnąłeś głupstwo, Alex – potwierdziła Janet. – Te pszczółki mają dziwną moralność. Wyznają maksymalizm. Albo winny zostaje ukarany osobiście, albo razem z całą linią genetyczną. W naszym wypadku oznacza to: albo morderca, albo cała ludzkość. Nawet jeśli wszyscy dobrowolnie zgodzimy się pójść na śmierć, Czygu nie przyjmą naszej ofiary. My nazywaliśmy to sprawiedliwością „spustową” w odróżnieniu od ludzkiej, „opornikowej”

– Zabójca musiał o tym wiedzieć – skinął głową Alex.

Twarz Janet skamieniała.

– Co jest główną składową psychiki specastronautów? – zapytał Alex, nie pozwalając Janet ochłonąć.

– Odpowiedzialność.

– Za kogo?

– Za załogę… za ludzkość… – Janet sposępniała. – Gotowość do poświęcenia siebie w imię ludzkości.

– Otóż to – skinął głową Alex. – Moja propozycja, mimo całej swojej niewykonalności, jest zgodna z naszą moralnością.

– Powiedziałabym nawet, że powinna zostać poparta przez każdego speca, zorientowanego na pracę w kosmosie – włączyła się Jenny Watson. – Proszę państwa! Wy wszyscy odmówiliście! Wszyscy, prócz Paula, Aleksa i Paka!

Czygu pochyliła się nad Aleksem, a w jej głosie zabrzmiała niecierpliwa chciwość.

– Wszyscy, którzy nie poparli twojej propozycji, nie są specastronautami? Wszyscy są agentami? To oni zabili Zej-So?

– Nie jestem agentem! Jestem pilotem! – krzyknął Morrison.

Alex popatrzył Czygu w oczy. Znowu utraciły podobieństwo do ludzkich – źrenica rozpadła się na maleńkie fasetki.

– Nie, Sej-So – powiedział łagodnie. – Ja również nie popieram idei kary zbiorowej. Powinnaś wybrać pomiędzy Generałowem a Luriem.

– Nie widzę logiki – powiedziała Obca świszczącym szeptem. – Drwisz z mojej rozpaczy?

– Sej-So… – Alex stłumił paniką. – Podobnie jak twoja rasa składa się z rządzących samic i bezpłciowych niewolników, ludzkość podzielona jest na speców i naturali. Którzy z nich są niewolnikami?

– Spece. – Twarz Czygu drgnęła. – Oczywiście spece. My modyfikujemy robotnice w celu zaspokajania konkretnych potrzeb społeczeństwa. Wy robicie to samo. Dlatego nazywaliśmy was sługami.

– Sej-So, każdy specastronauta zrobiłby wszystko, żeby nie dopuścić do zagłady ludzkości. Takimi nas stworzono. I wszystkie obce rasy wiedzą, że ludzie nie oddają się do niewoli, nie cofają, nie zdradzają sobie podobnych.

Czygu skinęła głową.

– Specagent ma inne zadania, Sej-So. Inną etykę. Chciałbym móc ci powiedzieć, Sej-So, że specagent to moralny potwór, wypaczenie tego, co najlepsze w duszy człowieka. Ale to nie tak. Specagent nie może zostać pozbawiony uczucia strachu, bo zginąłby w czasie pierwszych zadań. Specagent przy wszystkich swoich możliwościach fizycznych jest zwykłym człowiekiem. Tacy jesteśmy i nic na to nie poradzimy. Zdolni do zabijania, kłamstwa, zdrady i ratowania własnej skóry.

– Nadal nic nie rozumiem – wyznała Czygu.

– Agent ma obowiązek dostosować się do środowiska. Nie może się wyróżniać. Będzie zachowywał się jak specastronauta, ponieważ zna reguły naszego zachowania. Nie będzie się też wyróżniał pod względem fizycznym, bo jego ciało pewnie odpowiada morfologii tego czy innego speca. Jego genotyp został zmieniony w taki sposób, aby zwykłe analizy ekspresowe nie mogły niczego wykryć. Sej-So, czy wie pani, jak odnaleźć białą, wronę w stadzie pomalowanych na biało czarnych wron?

Oczy Sej-So znowu zapulsowały.

– Nie pamiętam, kim są wrony. Ale oczywiście należy umyć wszystkie wrony. Ta, która nie zmieni koloru, będzie poszukiwaną wroną.

– Specagenta łatwiej znaleźć, stosując odwrotną procedurę. Zauważyła pani, że wszyscy spece wypowiedzieli się wbrew wpojonemu im programowi?

Czygu skinęła głową.

– Wszyscy, oprócz Generałowa i Luriego – uściślił Alex. Ale Generałow jest naturalem, co akurat można bardzo łatwo udowodnić za pomocą prostego sprawdzianu genetycznego.

– Kapitanie, ja nie jestem agentem! – krzyknął Paul.

– Agentem jest Paul Lurie – oznajmił Alex, nie zwracając uwagi na okrzyk energetyka. – To on zamordował Zej-So.

– Dlaczego spece odrzucili zakodowane w nich normy moralne? – spytała Czygu.

– To nieistotne.

– To bardzo istotne. W przeciwnym razie twoje słowa mogą być jedynie pożywką dla wyobraźni.

– Kapitanie, tak nie można! – wykrzyknął Generałow. – Niechże pan zaczeka, może Paul jest po prostu aż takim altruistą? Może ma morale jest tak wysokie, że…

Alex popatrzył na Generałowa i pokręcił głową.

– Jest jeszcze jedna metoda sprawdzenia. Tak ważnego zadania raczej by nie powierzono niedoświadczonemu chłopaczkowi. Podobno masz dziewiętnaście lat, Paul… Prawda?

– Bydlaku… – wyszeptał Lurie.

– Doktor Watson, czy mogłaby pani określić wiek Paula Luriego w oparciu o coś pewniejszego niż wygląd zewnętrzny?

– Oczywiście – skinęła głową Jenny. – Potrzebuję jedynie odrobinę tkanki kostnej. Mogę zrobić punkcję sama albo przy pomocy Janet Ruello…

W tej samej chwili Paul Lurie zaczął wstawać.

Siłowe pasy bezpieczeństwa, przeznaczone do utrzymania załogi w czasie gwałtownych manewrów, nie mogły powstrzymać specagenta.

Ręce Luriego wygięły się w łokciach, wbijając w oparcie kanapy. Twarz spurpurowiała – to do krwi przedostały się hormony stresu, wyciskając ze zmodyfikowanego ciała nieludzkie siły. Alex zobaczył, że rysy twarzy Luriego rozpływają się, zmieniają. Jakby pod skórą umieszczono plastelinę, którą teraz ktoś modelował na nowo. Paul powoli, lecz nieodwracalnie przebijał sobie drogę przez działanie pola siłowego.

– Kim! – krzyknął Alex. – Bierz go!

Widocznie metoda pokonywania barier siłowych była dla speców działaniem na poziomie odruchów. Kim zareagowała natychmiast, dokładnie w ten sam sposób wyginając ręce i przeciskając się przez pole. Alex podparł ją z tyłu, pomagając dziewczynie wstać.

– Niechaj sprawiedliwości stanie się zadość! – powiedział Holmes. W jego ręku błysnął pistolet; trzy fale błękitnego promienia uderzyły w Paula Luriego. Celność Ka-czterdziestego czwartego była zdumiewająca – żaden wystrzał nie zahaczył Generałowa czy Morrisona.

Lecz eksenergetyk „Lustra” chyba wcale nie poczuł promieniowania paraliżującego.

– Jak oni to… – zaczęła Janet. – Zdejmij pole, Sej-So! Obca nie zareagowała. Patrzyła na człowieka, który zabił jej partnerkę, a dreszcz wstrząsał jej ciałem. Potem Sej-So z nieludzkim wyciem skoczyła na Luriego.

Za późno.

Paul zdążył się już przebić przez pole i powitał Czygu wyrzutem obu nóg, oparłszy się plecami o barierę siłową. Sej-So zgięła się wpół, poleciała na stół, uderzyła głową w kant i znieruchomiała.

– Nie jesteśmy zbyt silni… – szepnął Paul. Jego ruchy nabrały dziwnie drapieżnej kanciastości, jakby pozostawanie w bezruchu sprawiało mu trudność. Popatrzył na Holmesa i pokręcił głową. – Zabierz swoją zabawkę. Jeśli sięgniesz po buldoga, zabiję. Jestem szybszy od ciebie, ty klonie probówką robiony.

W tej samej chwili Kim przedarła się przez pole i jednym skokiem wzleciała nad stół.

– Nie warto – powiedział agent. – Przyjaciółko specu, nie warto…

– Twarzą do ściany, ręce za głowę! – krzyknęła Kim.

Ten, który był Paulem Luriem, tylko się uśmiechnął. Jego twarz była teraz twarzą dorosłego mężczyzny. Wydawało się, że zmieniło się również jego ciało – rozszerzyły się ramiona, doszło mu kilka centymetrów wzrostu.

– Głupia dziewczynko! Takie jak ty zabijałem dziesiątkami!

Walka specbojowników jest bardzo nudnym widowiskiem, jeśli nie ogląda się jej w zwolnionym tempie.

Sej-So została zmieciona na podłogę, gdy drewniany stół złamał się na pół pod czyimś ciosem, który nie sięgnął celu. Dwie postacie wirowały po mesie niczym tornado, dźwięki zadawanych i blokowanych ciosów zlały się w ciągły huk.

Cała walka trwała cztery sekundy.

Były Paul Lurie stał pod ścianą, celując w Holmesa z małego pistoletu. Kim bezwolnie zastygła w jego rękach – agent zgiętym ramieniem trzymał ją za szyję, coraz mocniej odciągając głowę dziewczyny do tyłu.

– Rzuć buldoga – zażądał agent. – W przeciwnym razie zabiję i ciebie, i dziewczynkę.

Chyba Sherlock Holmes realnie ocenił swoje umiejętności bojowe, bo rozluźnił dłoń i pistolet policyjny z grubą lufą upadł na podłogę. W ciszy, jaka zapadła, wyraźnie było słychać szelest żuczka-sprzątacza, który wybiegł z kąta, żeby obmacać przedmiot. Widocznie jednak pistolet nie mieścił się w kategorii „śmieci”, bo żuczek oddalił się rozczarowany.

– Bronić niewinnych… – powiedział drwiąco agent. – Jesteś zwykłym robotem w ludzkim ciele. Czy sądzisz, że któreś z was wyjdzie stąd żywe?

Holmes milczał. Agent z zadowoleniem skinął głową.

– A jednak tak właśnie będzie: odejdziecie. Nie zamierzam was zabijać, nawet jej. – Kopnął Sej-So, Czygu jęknęła słabo. – Tak, nawet jej… choć z innych powodów.

– Co chcesz osiągnąć? – zapytał Holmes.

– Przecież wszystko zrozumieliście. Chcę wojny. Wolności dla Ebenu. Nowego porządku w galaktyce.

– Jesteś obłąkany. – Holmes zachowywał spokój. – Twoi panowie szybko cię załatwią. Spełniłeś swoją rolę, a takich ludzi nie pozostawia się przy życiu. Nawet najcenniejszy wykonawca musi kiedyś umrzeć, najważniejsze jest zadanie. Wypełniłeś je i teraz stajesz się niebezpieczny. Wypuść Kim i pomóż nam wyjść. Przysięgam, że przekażę cię w ręce ludzkich organów sprawiedliwości, nie wydam Czygu.

– Kto ci powiedział, że jestem tylko wykonawcą? – Ten, który był Paulem Lurie, roześmiał się. Rozłożył ręce i Kim upadła przy jego nogach. – Szkoda, że mi przeszkodziłeś. Dziewczynka jest wspaniała… nie miałbym nic przeciwko sparingowi.

Alex z drżeniem wpatrywał się w Kim. Dziewczyna się poruszyła… słabo, ale jednak poruszyła. I wcale nie były to drgawki.

Alex przeniósł spojrzenie na agenta. Rysy Paula Luriego już znikły z jego twarzy. Ciało też się zmieniło, teraz był to mężczyzna w wieku czterdziestu, może nawet pięćdziesięciu lat. Mocny, męski, smagły, o nieco nieregularnych rysach twarzy – to efekt zbyt wielu zmian genetycznych.

– Jaki wiek pokazałaby analiza twoich kości? – zapytał Alex.

Agent spojrzał na niego i pokiwał głową.

– Brawo, pilocie. Zadziwiasz mnie. Analiza pokazałaby czterdzieści dziewięć standardowych ziemskich lat.

– Wiem, kim on jest… – szepnęła Janet nad uchem pilota. Jej głos stracił moc, stał się niepewny i bezradny.

– Ja również – rzekł Alex. – Masz czterdzieści dziewięć ziemskich lat… a może czterdzieści cztery lata Ebenu?

Agent uśmiechnął się.

– Właśnie. Holmes miał rację… ci, którzy zostali wzięci do niewoli w czasie bitwy Zasłony, ulegli demoralizacji. Poddano ich praniu mózgu, trzyma się ich pod kontrolą… – Popatrzył na Janet, a w jego głosie zabrzmiała nuta żalu. – Tylko że nie o wszystkich patriotach ludzkości wiedziała imperialna służba bezpieczeństwa.

– Na Chrystusa Rozgniewanego… – powiedziała Janet. – Komitet Kontroli Ludzkości!

– Zawsze razem z panią, major Janet Ruello – agent skłonił się drwiąco. – Ma pani szansę, majorze. Nie spełniła pani swojego obowiązku wobec ludzkości. Nie zlikwidowała pani Obcej, mając ku temu wszelkie możliwości. Ale rozumiem ciężar psychologicznej obróbki, której panią poddano… mogę więc ułaskawić panią warunkowo, na okres działań wojennych.

– Ja… ja… – Alex czuł, że Janet drży. Dotknął jej ręki. – Jestem związana przysięgą złożoną kapitanowi statku. Nie mogę.

– Janet Ruello, szuka pani usprawiedliwienia dla własnej zdrady – agent wpatrywał się w twarz Murzynki z mieszaniną pogardy, odrazy i żalu. – Dobrze. Jako wyższy oficer zwalniam panią ze zobowiązań, jakie złożyła pani pod przymusem.

Janet milczała.

– Miała pani szansę, majorze. – Agent był chyba lekko zdumiony. – Dokonała pani wyboru.

Pochylił się nad Czygu. Podniósł ją szarpnięciem, postawił przed sobą i przytrzymał za włosy jedną ręką.

– Co ma pan zamiar z nami zrobić? – zapytał Morrison. – Bez względu na to, kim pan jest, to chyba przede wszystkim człowiekiem i…

– Ja tak, ale czy wy jesteście ludźmi? – zainteresował się agent. – Proszę się nie denerwować. Ta bariera siłowa jest bardzo przydatna, w przeciwnym razie musiałbym zabić was wszystkich. Jak tylko zaczną się działania wojenne pomiędzy ludzkością a Czygu, opuszczę was.

Holmes uniósł kpiąco brew.

– Niszczyciel odleci – wyjaśnił agent – ale przylecą moi przyjaciele.

Czygu poruszyła się i coś zasyczała.

– Aha, wraca dar mowy? – zapytał agent. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął z niej nóż. – A więc pora podjąć odpowiednie kroki.

W chwilę później Alex odwrócił się. Za jego przykładem poszli wszyscy prócz Holmesa. Detektyw nadal siedział wyprostowany, wpatrując się zimnym wzrokiem w to, co robił agent.

Obca wydała bulgoczący, zachłystujący się dźwięk. Coś małego i miękkiego upadło na dywan.

Tym razem żuczek-sprzątacz uznał, że ma coś do zrobienia. Czygu niezrozumiale bełkotała, zaciskając rękami zakrwawione usta; czerwona krew sączyła się przez zaciśnięte palce. Żuczek krzątał się u jej stóp, czyszcząc plamy. Ale żeby zabrać odcięty język, musiał zawołać drugiego sprzątacza.

– Bydlaku – powiedział Alex. – A więc masz też specjalizacje oprawcy?

Agent pokręcił głową.

– Drogi kapitanie, specjalizacja psychiki to przeznaczenie niewolników. Czy to nie pan o tym mówił? Tak było na Ebenie, tak jest w Imperium.

Otarł zakrwawione palce o suknię Czygu, z całej siły pchnął Obcą w kąt. Potem wyjął swój pistolet i strzelił cztery razy z rzędu. Alex nie zdołał rozpoznać modelu broni, ale to było coś działającego na zasadzie plazmy niskotemperaturowej. Może jakiś produkt Ebenu, a może bezpieczeństwa imperialnego? Czygu zacharczała z bólu, z jej ust popłynęła krew. Nogi miała spalone do kolan, ręce do łokci. Ka-trzeci krzyknął przenikliwie, szarpiąc się w imadle pola siłowego.

– Jesteś katem – zawyrokował Alex.

– Nie, nie. – Paul Lurie pokręcił głową. – Nie. To mocne stworzenia. Sej-So będzie żyć… wystarczająco długo, żeby usłyszeć o zagładzie swojej rasy. Ma nawet szansę pozostać ostatnią żywą Czygu w galaktyce.

Wsunął pistolet do kieszeni i uśmiechnął się szczerze, bez przymusu.

– Możecie uznać mnie za kogo chcecie: za kata, psychopatę, ksenofoba. Ale tak naprawdę jestem zwykłym człowiekiem, który budował normalne plany na przyszłość. Właśnie Czygu są naszymi najważniejszymi przeciwnikami w galaktyce! Brownie od dawna nie dążą do zajmowania nowych terytoriów, Fenhanie potrzebują planet, z których nam nic nie przyjdzie. Z Halflingami możemy całkiem nieźle współistnieć. Jedynie związek z Czygu przeszkadza nam kolonizować te same planety. Kościół Chrystusa Rozgniewanego to obłąkani idealiści, spece z Ebenu to mięso armatnie, a imperialni spece – zwyrodnialcy. Imperialna władza jest parawanem dla transgalaktycznych korporacji. Imperium utraciło swoją pięść bojową, planetę Eben, i jej mieszkańców, którzy zawsze służyli ludziom… prawdziwym ludziom. Takim jak ja, którzy naprawdę rządzą światem. Zbyt późno usunęliśmy ostatniego imperatora… Przyznaję, to był prawdziwy władca, ale wpadł w głupi idealizm. Wszystko jednak jest do naprawienia.

– Po co nam to wszystko mówisz? – warknęła Janet.

– Spokojnie, bynajmniej nie po to, żeby was zlikwidować jako tych, którzy wiedzą zbyt wiele – uśmiechnął się promiennie agent. – Nie zrozumiesz tego, dzielny majorze floty Ebenu, Janet Ruello… A tak na ciebie liczyłem! Niestety, zawiodłaś. Nie boję się waszych donosów. Za dziesięć godzin nie będą miały żadnego znaczenia. Ale chciałbym, żebyście wy, żałosna zbieranina zadowolonych z siebie karłów, wiedzieli przez całą resztę swojego życia, kto rządzi światem. Nie wy, wykastrowani duchowo spece. I nie ci ortodoksyjni naturale, upijający się szklanką wódki, chorujący na katar i nieprzystosowani do żadnej pracy. Waszymi prawdziwymi panami są ci, którzy wzięli w siebie całą siłę genetycznych zmian, lecz nie umieścili barier w swoich umysłach. Oni rządzą planetami, oni obracają miliardami, oni decydują o sprawach wojny i pokoju. A dla was zostały tylko iluzje. Słodki sen. Fałszywa wiara we własną wyjątkowość. Tak było i tak będzie zawsze. Panowie i niewolnicy nie zamieniają się miejscami. Moi drodzy, weseli towarzysze! Wasze miejsce zawsze będzie na was czekało. W kopalni na asteroidzie. Przy terminalu w biurze. Przy pulpicie na statku. Z laserem w szeregu.

Wyraźnie rozkoszował się sytuacją. Wreszcie go poniosło – jego, agenta imperialnego bezpieczeństwa, oficera kontroli ludzkości z Ebenu, tajnego polityka Imperium… tyle twarzy speca, który nie był specem! Nieograniczony niczym – ani barierami moralnymi speców, ani staroświecką moralnością naturali. Alex przyłapał się na tym, że go rozumie – facet chce się wygadać, być może po raz pierwszy od dziesiątków lat. Zrzucić kolejną obrzydłą maskę i prezentując własną (czy rzeczywiście?) twarz niedawnym towarzyszom powiedzieć, co tak naprawdę myśli.

– Milczycie? A może ktoś z was jest zdziwiony? – Agent potoczył po nich wzrokiem. – A może wierzyliście w te starożytne brednie o równości ludzi? Ileż było tych ideologii! Chrześcijaństwo, wolna przedsiębiorczość, komunizm, rewolucja genetyczna! I zawsze to samo. Równe szanse… których nie ma i nigdy nie było. Zawsze i o wszystkim decydowało pochodzenie. Kapitał startowy, status społeczny, wybór dokonany przez rodziców… oto co determinuje życie. A wasze życie zostało zdeterminowane dawno temu. Zycie niewolnika. Rodzice niewolnicy mówili dzieciom niewolnikom: „Wszyscy wokół to bydło, tylko ty jesteś panem”. A dzieci niewolnicy wmawiały sobie, że będą panami życia! Tymczasem wszystko zostało rozstrzygnięte na długo przed wami. Rządzą zawsze ci, którzy milczą. Całe życie milczą i stoją w cieniu. Dopiero jeśli zachodzi potrzeba…

Alex obserwował Kim już od minuty. Dziewczyna uspokoiła się… zbierała siły.

I chwilę później zadała cios. Prosto z podłogi, nie wstając, nie patrząc na agenta, kierując się tylko dźwiękiem jego głosu, obróciła się i obiema nogami uderzyła go w brzuch, odpychając się przy tym rękami i zrywając z podłogi.

A on jakby wcale nie poczuł ciosu, który mógłby rozerwać wnętrzności zwykłego człowieka. W jego ciało wprowadzono tyle zmian, że agent tylko się zachwiał. Już po chwili Kim znowu znieruchomiała przed nim z rękami wykręconymi do tyłu, z twarzą wykrzywioną bólem czy też tymi wrażeniami, które zastępują spec – bojownikowi ból.

– Jeśli zachodzi potrzeba, działamy samodzielnie – dokończył agent. – Powiedziałem przecież, że nie chcę cię zabijać, Kim Ohara. Uspokój się wreszcie. Tacy jak ty są potrzebni zawsze i wszędzie. Wykonuj swoją pracę i bądź szczęśliwa przez całe swoje długie i ciekawe życie.

Kim roześmiała się i splunęła, daremnie próbując wykręcić głowę tak, żeby trafić śliną w agenta.

– Ty miałbyś być panem życia? Ty, który żyjesz pod cudzymi nazwiskami, w cudzych ciałach… i przemykasz się między nami, swoimi niewolnikami!

Agent roześmiał się.

– Jesteś jak aktor impotent, który może się pieprzyć, jedynie grając rolę Casanovy… Z czego jesteś taki dumny? – krzyknęła Kim.

– A, dziękuję, to całkiem niezły pomysł. – Były energetyk „Lustra” zerknął na Generałowa. – Jakże mi obrzydł ten wiecznie zakochany pedał…

– Przecież ci się podobało! – krzyknął Pak, dotknięty do głębi duszy. – Przecież…

Lecz agent już nie zwracał na niego uwagi. Ciosy, jakie zadawał Kim, wyglądały na lekkie muśnięcia, ale dziewczyna osłabła, bezwolnie opuszczając głowę.

– Łajdak… – szepnęła Janet. – Boże mój… co za łajdak.,.

– Wszyscy są łajdakami – powiedział Alex.

Janet popatrzyła na niego z nienawiścią.

– A wszystko przez ten twój rozkaz. Bariera siłowa… Wiedziałeś, że specbojownik może się przez nią przebić?

– Wiedziałem – przyznał Alex. – Ale potrzebowaliśmy tego… moralnego striptizu. Nie przypuszczałem, że wszystko skończy się prawdziwym striptizem.

Agent rzucił Kim na podłogę i pochylił się, zrywając z dziewczyny ubranie.

– Przepraszam, koledzy, że nie zapraszam was do współudziału – wycedził. – Za to ci, którzy lubią sobie popatrzeć, mogą zaspokoić swoją ciekawość.

Padł ciężko na dziewczynę. To, co się działo przed nimi, było potwornością, lecz Alex pomyślał z niechęcią, że gwałciciel i ofiara w jakiś sposób się uzupełniają. Mocny, rosły agent i smukła, krucha dziewczyna wydali się jednością, tworzyli wprawdzie zwyrodniałą, ale pasującą do siebie parę, jakby zostali dla siebie stworzeni.

Alex zamknął oczy i samymi wargami wyszeptał:

– Dostęp kapitański. Nie odpowiadać…

Trzy metry od niego agent ebeńskiego kontrwywiadu właśnie miał posiąść Kim Oharę. Alex odczekał cztery nieznośnie długie sekundy, w każdej chwili gotów dokończyć rozkaz, jaki miał wydać statkowi. Trwało to tyle co cztery nieskończone stulecia – i wreszcie agent wrzasnął.

W jego głosie nie było nic ludzkiego, tylko ból i paniczny, pradawny, płynący z samych głębin podświadomości strach.

– Zdjąć blokadę mesy! – krzyknął Alex, zrywając się z miejsca.

Sherlock Holmes był szybszy. Gdy Alex skoczył do agenta, spazmatycznie podrygującego na ciele Kim, zobaczył buldoga przyciśniętego do skroni gwałciciela. Druga ręka klona wpiła się w szyję agenta niczym stalowe kleszcze.

– Wstać! – warknął Holmes.

Wydawało się, że agent go nie słyszy… albo uważa pistolet i łamiącą mu kręgi dłoń za nieznaczący drobiazg wobec tego, co się z nim właśnie działo.

– Puść go, Kim – powiedział Alex, widząc spojrzenie dziewczyny. Skupione, okrutne, władcze spojrzenie specagenta. – Wszystko w porządku, Kim. Brawo.

Kim wahała się tylko chwilę, a potem jednym pchnięciem zrzuciła z siebie agenta. Holmes nie pozwolił mu upaść; szarpnął i postawił przed sobą, podobnie jak niedawno agent zrobił to z Czygu. Palce detektywa nadal spoczywały na karku agenta, spod zdartej paznokciami skóry płynęła krew. Pistolet jakby przyrósł do jego skroni.

– Janet! – krzyknął Alex. – Zajmij się Sej-So, bo się wykrwawi!

Ka-trzeci nie potrzebował poleceń i tak już pochylał się nad ciałem Czygu.

– Dlaczego ja? – spytała Murzynka.

– Dlatego, że cię tego nauczono! Jesteś specoprawcą, znasz anatomię Czygu!

Po chwili wahania Janet Ruello przyłączyła się do klona. Alex pomógł Kim wstać i włożyć rozerwane spodnie. Powiedział cicho:

– Wybacz, mała. Nie mogłem wtrącić się wcześniej.

Kim popatrzyła na niego poważnymi oczami i skinęła głową.

– Wiem, on był zbyt silny… zabiłby wszystkich, nawet gdybyśmy zaatakowali go jednocześnie.

Tymczasem doktor Watson zakładała na ręce agenta kajdanki siłowe. Metalowe bransoletki zsunęły się z potworną siłą, wykręcając ręce agenta, ciągle przyciśnięte do krocza. Agent nadal wył cicho i wyginał się, próbując spojrzeć na zakrwawione krocze.

– Co… co mu zrobiłaś? – Generałow zmienił się na twarzy. Chyba to, co zobaczył, przeraziło go bardziej niż cokolwiek do tej pory.

Kim nie odpowiedziała. Krzywiąc się, obmacywała własne ciało.

– Potrzebujesz pomocy? – spytała doktor Watson. – Kim?

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie, raczej nie – odparła z lekką ironią. – Jestem mocna. Potrzebny mi tylko prysznic…

Znów popatrzyła na Aleksa i zapytała:

– Skąd wiedziałeś o tej mojej specyfikacji? Nie została nigdzie udokumentowana.

– Napomknął mi o niej pewien twój… wirtualny znajomy.

Kim zmrużyła oczy i skinęła głową.

Alex poklepał japo ramieniu i podszedł do Czygu. Była żywa i przytomna, właśnie to – choć może się to wydać cyniczne – było teraz najważniejsze.

– Pani Sej-So – powiedział Alex, leciutko odsuwając Ka-trzeciego, który bandażował spalone kończyny Obcej. – Proszę, niech pani zbierze wszystkie siły, pani Sej-So. Przyszłość naszych ras zależy teraz od pani silnej woli.

Przyćmione bólem, rozpadające się na setki fasetek oczy Czygu popatrzyły na niego. Obca skinęła głową.

– Przekonała się pani, że zabójcą Zej-So jest człowiek, który maskował się jako energetyk?

Obca skinęła głową.

– Sej-So… wszystko w pani rękach. Jeśli pozostawimy go przy życiu, to być może śledztwo pozwoli dotrzeć do innych uczestników tego spisku. Do agentów Ebenu, którzy okopali się w służbie bezpieczeństwa imperialnego, do sprzedajnych polityków, którzy z nimi współpracują, do prezesów korporacji produkujących broń… Do wszystkich, którzy mieli swój interes w krwawej rzezi.

Czygu pokręciła głową.

– Ona ma rację – odezwał się za plecami Aleksa Sherlock Holmes. – Nie zdołamy ukarać tych, którzy zawiadują administracjami planet czy też wchodzą w skład Rady Imperium. Jedyne, co osiągniemy, to seria nieszczęśliwych wypadków… naszych wypadków.

– A co z dewizą „niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość”? – zapytał Alex, nie odwracając się.

– Kapitanie, jestem tylko pozbawionym uczuć… a więc strachu, miłości, współczucia… klonem. Ale nie jestem głupcem. Sej-So nie gorzej od nas rozumie, że nie da się wyrwać wszystkich korzeni zła.

– Chce pani wykonać na nim wyrok, Sej-So? – spytał Alex. – Osobiście? To konieczne dla powstrzymania wojny?

Czygu skinęła głową.

Rozdział 5

Na wielu planetach – powiedział Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk, czyli największy detektyw wszech czasów Sherlock Holmes – ten rodzaj kary śmierci został zabroniony jako niehumanitarny.

Przyrząd w jego ręku nie budził bynajmniej przerażenia. Owalny futerał z jaskrawożółtego plastiku, okienko wskaźnika i trzy przyciski – nawet nie sensoryczne, lecz prymitywne mechaniczne, prawdopodobnie dlatego, żeby wykluczyć przypadkowe naciśnięcie.

– Ale biorąc pod uwagę ciężar popełnionego przestępstwa, jego konsekwencje dla losów galaktyki, podobnie jak inne, nieznane nam zbrodnie, jakich dopuścił się ten człowiek…

Agent leżał na stole operacyjnym. Ręce nadal miał skute kajdankami, nogi i głowę zablokowane przez stalowe zaciski stołu – Alex mógł się tylko domyślać, do jakich celów były przeznaczone. Mężczyzna milczał, patrząc na swoich katów; nawet teraz jego spojrzenie nie wyrażało absolutnie nic.

Zawodowcy potrafią umierać z godnością, nawet jeśli tego nie trenowali.

– W imieniu Jego Imperatorskiej Wysokości, w imieniu imperialnej sprawiedliwości, w imieniu wolnej republiki Zodiak i całej ludzkości, ja, specdetektyw, uznaję pana za winnego…

Sej-So leżała w komorze reanimacyjnej. W żelowym krysztale bloku szpitalnego znalazły się programy leczenia Czygu. Mówić oczywiście nie mogła, ale dolna para rąk była w stanie się poruszać i teraz spoczywała na pulpicie komunikatora. Słuchała bacznie Holmesa, który kończył odczytywanie wyroku.

– …za winnego zabójstwa przy szczególnie obciążających okolicznościach. Nieusprawiedliwione okrucieństwo, a przy tym zdrada państwa, albowiem na terytorium Imperium Zej-So była osobistym gościem imperatora, to tylko część listy pańskich przestępstw. Biorąc pod uwagę szczególne okoliczności przestępstwa, wyrok nie podlega apelacji i zostanie wykonany natychmiast.

Sherlock Holmes skinął na doktor Watson. Kobieta podeszła do agenta i zapięła na jego głowie metalową obręcz.

– Ma pan prawo do ostatniego słowa, oskarżony – powiedział chłodno Ka-czterdziesty czwarty.

Agent oblizał wargi. Wiedział, co się zaraz stanie, ale pewnie znacznie bardziej martwiło go fiasko całej operacji.

– Zostanę pomszczony – powiedział. – Możecie być tego pewni.

Holmes wzruszył ramionami. Popatrzył na Aleksa i kapitan wystąpił do przodu. Powinien coś powiedzieć…

– Złamałeś regulamin floty kosmicznej – powiedział. – Wystąpiłeś przeciwko swojemu kapitanowi i swojej załodze. Popełniłeś też najgorsze przestępstwo, jakie może popełnić specastronauta: wyrządziłeś krzywdę swojemu pasażerowi. Umrzesz.

Zrobił krok do tyłu. A wtedy, nikogo nie pytając o zgodę, wystąpiła Kim Ohara. Powiedziała głośno:

– Zabiłeś moją przyjaciółkę. Okaleczyłeś drugą. Chciałeś dokonać najgorszego, co tylko można sobie wyobrazić: zgwałcić słabą kobietę… Umrzesz.

Odsuwając Kim, do agenta podeszła Janet Ruello.

– Bluźniłeś przeciwko Chrystusowi Rozgniewanemu i jego świętemu Kościołowi. Nazwałeś swoich rodaków i towarzyszy bojowych mięsem armatnim. Zhańbiłeś samą ideę wyższości rasy ludzkiej. Umrzesz.

Obok Janet stanął Hang Morrison.

– Próbowałeś sprowokować innych ludzi do popełnienia zamiast ciebie przestępstw. Gdy nic z tego nie wyszło, popełniłeś zbrodnię sam, lecz próbowałeś obciążyć nią niewinnych ludzi. Umrzesz.

Ka-trzeci nie podszedł bliżej, po prostu powiedział:

– Pozbawiłeś mnie sensu istnienia. Zniszczyłeś dobrze prosperującą firmę turystyczną. Uwsteczniłeś proces zbliżania ras. Umrzesz.

Jako ostatni do agenta podszedł Pak Generałow. Jego twarz była dziś prawie niewidoczna pod gęstym rysunkiem wzorów, utrzymanych w czarno-czerwonych, żałobnych barwach. Włosy miał rozpuszczone, spięte tylko niewielką czarną kokardą.

– Jesteś ogarnięty ideą intelektualnej, fizycznej i rasowej dominacji – powiedział. – Drwiłeś z najczystszych i najświętszych ludzkich uczuć. Uosabiasz wszystkie wady ludzkiej rasy. Umrzesz.

Czygu poruszyła się słabo w swojej kapsule. W powietrzu pojawił się monitor, po którym przebiegły litery, układające się w okrutne słowa: Zniszczyłeś limę genetyczną Zej-So i tym samym zabiłeś niezliczoną ilość matek, trutni, robotnic. Umrzesz.

Detektyw podszedł do kapsuły, zanurzył ręce w płynie reanimacyjnym i troskliwie wręczył pulpit Sej-So.

– Pamięta pani, jak się nim posługiwać? – zapytał.

Czygu skinęła głową. Mentodestruktor został stworzony na podstawie technologii Czygu.

Znowu zwracając się do przestępcy, detektyw powiedział głośno i uroczyście:

– Pańskie przestępstwa przepełniły czarę cierpliwości ludzi w galaktyce i imperatora na Ziemi. Jeśli zna pan jakieś modlitwy, niech się pan teraz modli, albowiem pańska świadomość zostanie teraz zlikwidowana i sprowadzona do zera. Umrze pan jako osobowość, a pańskie ciało zostanie oddane Czygu do kolektywnego pohańbienia.

Agent poruszył się, gdy leżąca w kapsule Czygu po kolei nacisnęła trzy przyciski.

Straszny krzyk wydarł się z jego gardła, gdy laser w obręczy mentodestruktora zaczął działać, kasując pamięć. Godzina po godzinie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu… w ciągu minuty zniknęły dwa lata jego życia. Najstraszniejsze jednak było to, że pamięć krótkotrwała miała zostać skasowana na końcu, więc przez cały czas przestępca miał świadomość tego, co się z nim dzieje.

Wszyscy mimo woli odsunęli się od stołu operacyjnego. Watson zasłoniła twarz rękami, nawet Kim wyglądała na poruszoną.

– Pierwszy i ostatni raz przeprowadzałem mentodektrukcję sześć lat temu… – powiedział półgłosem Sherlock Holmes. – Sprawa pękającej chmury… osiem ludzkich trupów w ciągu miesiąca. Ale wówczas stwierdziliśmy, że przyczyna zwichnięcia psychiki kryje się w kompleksach z dzieciństwa, więc zachowaliśmy świadomość psychopaty na poziomie dziewięcioletniego chłopca. Poddano go porządnej psychoterapii… Teraz skończył uniwersytet i uczciwą pracą odkupuje winę.

Nikt się nie odezwał, a detektyw zamilkł. Ciągle czuli na sobie nienawistne spojrzenie agenta i słuchali jego na wpół obłąkanych przekleństw. Dziesięć minut później mężczyzna zamilkł. Mentodestruktory weszły do użytku dopiero dwadzieścia lat temu i teraz agent nawet nie wiedział, co się z nim dzieje.

Po dwudziestu kolejnych minutach skazaniec zaczął płakać. Szlochał, zanosząc się jak dziecko i próbował się uwolnić. Janet westchnęła; miała mocno rozwinięty instynkt macierzyński, a pod promieniem mentodestruktora umierało oto dziecko, które dawno temu wyrosło na bezlitosnego zabójcę. Popatrzyła na Sej-So.

Ale Czygu była nieugięta.

Przeprowadziła cały proces do końca, likwidując całą pamięć agenta, włącznie z nieświadomymi wspomnieniami z okresu życia płodowego. Dopiero wtedy wyłączyła pulpit.

Zabójca jej towarzyszki ślinił się na stole operacyjnym. Jego oczy patrzyły ślepo, ręce i nogi poruszały się niesychronicznie. Chyba nawet zwieracze przestały działać.

– Pani Sej-So, czy jest pani usatysfakcjonowana karą wymierzoną przestępcy? – zapytał oficjalnie Holmes.

Ekran wyświetlił: Tak.

– Co chce pani zrobić z ciałem?

Proszę wykorzystać je w celach społecznie użytecznych. Niech wszyscy wiedzą, że to nie zemsta, lecz kara.

– Zgadza się pani połączyć ze swoją rasą i oznajmić im o triumfie sprawiedliwości?

Proszę przynieść transceiver.

Po przyrząd poszedł Ka-trzeci. Przebywanie obok przenośnego, kiepsko ekranowanego gluonowego nadajnika nie było zbyt rozsądne, mimo to wszyscy zostali w bloku szpitalnym do końca. Patrzyli na pojawiające się i znikające na holograficznym ekranie – Sej-So nie myślała teraz o neuroterminalu – linijki obcego języka, na migające twarze Czygu, którzy nie przeszli antropomorfozy i nie byli podobni do ludzi.

Dopiero gdy seans łączności się skończył i na ekranie nadajnika zapłonął napis: Flota odwołana. Powstrzymajcie swoje statki – wyszli z bloku szpitalnego. Przy Sej-So został Ka-trzeci i Janet; stan Obcej nadal był ciężki.


* * *

W mesie panował porządek, jedynie przełamany stół przypominał o niedawnej walce.

Alex podszedł do barku, nalał sobie pełną szklankę dziewięćdziesięcioprocentowego bourbona i wypił jednym haustem. Morrison, który przyszedł za nim, skinął głową i nalał sobie tego samego. Napełnili szklanki i w milczeniu usiedli obok siebie.

Nawet zmodyfikowany metabolizm speców ma swoje granice. Teraz obaj piloci mieli szansę na doświadczenie prawdziwego upojenia, dostępnego jedynie ich przodkom i naturalom.

– A wyglądał na zwykłego człowieka… na chłopczyka, który niedawno opuścił szkołę… – Hang wzdrygnął się. – Nie dałbym mu więcej niż dwadzieścia lat.

– Ja też. Na początku.

– Co wzbudziło twoją czujność, Alex? – Morrison popatrzył na niego badawczo.

– Czy to nie wszystko jedno?

– Nie. Jesteś… jesteś dziwnym człowiekiem, kapitanie Aleksie Romanow. Chciałbym wiedzieć, jak go rozgryzłeś.

– Nie jestem już kapitanem, Hang, a ostatnie wydarzenia raczej nie przyniosą mi chluby. Obawiam się, że już nigdy nie podskoczę wyżej pilota chomika.

– Daj spokój, Alex. Dla mnie… dla nas wszystkich już na zawsze pozostaniesz kapitanem. Powiedz, jak wykryłeś zabójcę?

Alex wahał się, ale niedługo – teraz nie miało to już żadnego znaczenia.

– Moją uwagę parę razy zwróciło dziwne zachowanie członków załogi. Na przykład na Nowej Ukrainie Paul pozostał w barze, nie zdecydował się na wycieczkę po planecie. Trochę to dziwne jak na żółtodzioba, który nie zna galaktyki, prawda? Pewnie, widywałem chłopaczków, którym największą przyjemność sprawiało przesiadywanie w barze, w towarzystwie doświadczonych astronautów, i słuchanie ich opowieści… Ale Paul Lurie wyraźnie do takich nie należał. Gdy tylko zaciągnął się na „Lustro”, natychmiast wyszedł z restauracji.

Morrison niepewnie pokiwał głową. Alex mówił dalej:

– Dziwne też było zachowanie Generałowa, który wytyczył trasę Rtęciowe Dno-Nowa Ukraina-Heraldyka Zodiak-Eden, zanim jeszcze poznaliśmy naszą trasę. Agent na pewno znał trasę wcześniej, a więc logicznie rzecz biorąc, Pak powinien być zabójcą. Ale… Generałow to natural. Pracując jako nawigator, musiał przezwyciężać własne ograniczenia. I on miałby być zabójcą, agentem, zawodowcem? Nieprawdopodobne. A to znaczy, że musiał być jakiś inny powód, coś musiało podsunąć mu myśl o takiej trasie. Przypomnij sobie, z kim Generałow kontaktował się szczególnie często?

– Z Paulem, rzecz jasna.

– Prawdopodobnie w czasie jednej z takich rozmów Generałow, sam tego nie rozumiejąc, otrzymał od Paula wskazówki dotyczące trasy.

– Ale po co?

– Przypomnij sobie tankowiec, który usiłował nas staranować. Trudno wyliczyć taki manewr. Chodziło o to, żeby nasz statek wszedł w hiperkanał według ściśle wytyczonej trasy. Żeby Generałow nie prowadził nas do Zodiaku przez, dajmy na to, Monikę-Trzy, lecz żeby zahaczył o Nową Ukrainę.

– Pak twierdził, że wybrał trasę samodzielnie… – powiedział; w zadumie Morrison.

– Bo nie dostał bezpośrednich wskazówek. Wystarczyło, żeby Paul wspomniał o swoim lęku przed Brownie, że może sobie nie poradzić w sytuacji bojowej… i Generałow uczepił się myśli o ominięciu rejonu rytualnych bojów Brownie. Zdanie o przodkach żyjących na ziemskiej Ukrainie… i mamy Nową Ukrainę. Pytanie, spod jakiego znaku zodiaku jest Generałow… i stąd wziął się Zodiak.

– Naprawdę tak właśnie było?

– Nie wiem, Hang. Moglibyśmy poprosić Paka, żeby sobie przypomniał, ale po co niepotrzebnie stresować człowieka? Jestem pewien, że mniej więcej tak to wyglądało.

Alex wyjął papierosa i zapalił. Hang w zadumie napił się bourbona.

– I to wszystko? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście, że nie. Podobnych szczegółów było mnóstwo. Na przykład gdy nieszczęsna Zej-So już nie żyła, a ja niczego nie podejrzewając, poprosiłem fałszywego Paula Luriego, żeby zawołał Czygu, i zwrócił się właśnie do Zej-So, jako starszej. Powiedz, Hang, czy ty rozróżniałeś pszczółki?

– Nie.

– Wiedziałeś, w której kajucie mieszka Zej-So, a w której Sej-So?

– Oczywiście, że nie!

– A agent wiedział. Popełnił błąd, bo chciał iść do kajut pasażerskich, nie pytając, gdzie ma szukać Zej-So.

– To już brzmi poważnie – przyznał Hang.

– Owszem… ale nadal nie jest to dowód. Zwłaszcza dla Czygu. Dlatego byłem zmuszony stworzyć tamtą trudną sytuację.

Na ramieniu Aleksa spoczęła mocna, żylasta ręka.

– Brawo – powiedział Sherlock Holmes. – Brawo, kapitanie. Jeśli kiedykolwiek zechce pan stworzyć swojego klona o specjalności detektywa, pierwszy będę za. A moje słowo sporo znaczy w naszych związkach zawodowych, może mi pan wierzyć!

Alex się odwrócił.

W mesie był nie tylko Holmes. Doktor Watson spoglądała na niego z podziwem, a obok stali Kim i Generałow. Alex uśmiechnął się stropiony.

– Ostatecznie zrozumiałem, kto jest mordercą, po wysłuchaniu wszystkich opowieści członków załogi – powiedział Holmes. – Pomogło mi również to, o czym mówił pan przed chwilą, i jeszcze kilka innych dziwnych zachowań Paula Luriego. Faktycznie, jako zabójca zbliżył się do ideału. Wszystkie te drobne potknięcia… mogłyby co prawda posłużyć za podstawę do sprawy sądowej, do szczegółowego śledztwa, ale mieliśmy bardzo mało czasu. Sej-So nie uwierzyłaby poszlakom, ona doskonale rozumiała, że specastronauci potrafiliby skoordynować swoje działania i oskarżyć jedną osobę, a nawet wydobyć z niej fałszywe przyznanie się do winy. Potrzebna była absolutna prawda, pokazowa autodemaskacja przestępcy. A co za tym idzie… niezbędna była prowokacja. Detektyw wyjął fajkę, nabił ją aromatycznym tytoniem, przysunął zapalniczkę. Wymruczał, pykając:

– Miałem… dwa plany… z których każdy… powinien był… doprowadzić do sukcesu.

Zaciągnął się i wypuścił strumień dymu.

– Pomyślałem jednak, że pańskie działania, kapitanie, służą temu samemu celowi… i postanowiłem dać panu szansę.

– Dziękuję, Holmesie – rzekł Alex.

– Proszę dziękować doktor Watson – roześmiał się Holmes. – To właśnie ona na to nalegała, dowodząc, że ma pan bystry umysł urodzonego detektywa. Pańska sugestia dotycząca skafandra żelowego rzeczywiście była bardzo błyskotliwa. Wstyd mi to przyznać, ale nie zwróciłem wcześniej uwagi na to wspaniałe osiągnięcie myśli naukowej.

Alex skłonił się lekko doktor Watson, kobieta odpowiedziała uśmiechem.

– Holmesie, nie sądzi pan, że prowadziłem ryzykowną grę?

– Sądzę. Chwyt z polem siłowym trochę mnie wystraszył, ale postanowiłem panu zaufać. Przy okazji, jakim cudem odwołał pan własny bezwarunkowy zakaz?

Morrison zaśmiał się cicho.

– A ja zrozumiałem, choć nie od razu. Kapitan dysponuje dwoma poziomami wydawania poleceń: zwykłym i z dostępem kapitańskim… pozwalającym na absolutnie wszystko. Pierwszy rozkaz został wydany ze zwykłym priorytetem ważności, a gdy Alex zdecydował się go odwołać, użył po prostu magicznego zwrotu „dostęp kapitański”. Statek natychmiast zdjął pasy siłowe.

Holmes pokiwał głową.

– Interesujące. Sądziłem, że szanowny kapitan już wcześniej wydał rozkaz statkowi, żeby pozornie się zgodził, ale w rzeczywistości nadal wykonywał jego polecenia.

– Cholera… – mruknął Alex. – To byłoby równie skuteczne, ale znacznie bezpieczniejsze… Przecież agent mógł się zorientować, że użyłem zwykłej formy rozkazu!

– Każde śledztwo to walka błędów z obu stron – powiedziała w zadumie doktor Watson. – Przestępca popełnia swoje błędy, detektyw swoje. Są nieuniknione, nawet jeśli detektyw jest specem. Najważniejsze to nie pozwolić, żeby własne pomyłki były większe niż błędy przestępcy.

Holmes skinął głową.

– A skąd się wzięła pańska wiara w zdolności Kim? – zapytał. – Przecież dziewczyna… – objął Kim ramieniem -…praktycznie nie ma doświadczenia bojowego.

– Mamy z Kim wspólnego znajomego – powiedział ostrożnie Alex. – To on wspomniał mi o tym, że dziewczynka jest dobrze chroniona przed agresją seksualną, że ma nieudokumentowane i niestandardowe możliwości specbojownika. Główne ryzyko polegało na czymś innym: czy agent zdecyduje się na gwałt? Ale stawiałem na te umiejętności Kim, które mieszczą się w specjalizacji hetery. Podniecenie walką doprowadziło do ekspansji feromonów i agent nie mógł się powstrzymać. Rola cichego, przykładnego kursanta już mu się znudziła, no i… – Alex mrugnął. – Dał się złapać.

Holmes pokiwał głową.

– Co za potworna wyobraźnia genetyków! Przypominam sobie, że w starożytnych mitach występują niekiedy kobiety o podobnych właściwościach organizmu, ale żeby przemienić straszną bajkę w rzeczywistość…

Kim prychnęła.

– Nie widzę w tym nic strasznego. Doskonale kontroluję swój organizm… jedynie gwałciciel może mieć powody do obaw. Maleńki szpikulec, który wydziela bolesną toksynę… Sądzę, że żadna kobieta nie miałaby nic przeciwko takiej „specyfice”.

Generałow popatrzył na nią ponuro, ale nic nie powiedział.

– Cóż – rzekł Holmes, podsumowując. – Cieszę się, że większość z was nie była zamieszana w przestępstwo. No i że zdołaliście przezwyciężyć swoje kompleksy, urazy i ambicje i zostać moimi wspaniałymi pomocnikami. Myślę, że ten tragiczny wypadek przejdzie do historii jako „sprawa dziewięciu podejrzanych”.

– Dziewięciu? – powtórzył Alex. Czy coś się panu nie pomyliło, Holmesie?

– Nie wykluczałem ani Ka-trzeciego, ani Sej-So, ani samej ofiary. Dopiero gdy zbadałem miejsce przestępstwa, przekonałem się, że należy odrzucić wersję samobójstwa.

– Polegającego na wypatroszeniu sobie brzucha i ozdobieniu kajuty własnymi wnętrznościami? – uściślił Alex.

– Wbrew pozorom Czygu są bardzo żywotne. Ale ma pan rację, czegoś takiego nie są w stanie zrobić nawet one.

Holmes westchnął, a jego twarz rozświetlił niezwykły, płynący z głębi serca uśmiech.

– Śledztwo zostało zakończone. Watson, czy wszystko jest dla pani jasne?

– Wszystko – skinęła głową kobieta. Holmes wyraźnie się stropił; zdaje się, że do obowiązków Jenny należało zadanie kilku głupawych pytań. Zamiast tego wierna towarzyszka Holmesa zwróciła się do Aleksa: – Jestem pełna podziwu, kapitanie. Szkoda, że jest pan specpilotem.

Na chwilę zapanowała krępująca cisza.

– Co będzie z nami? – zapytał w końcu Generałow.

– Napiszecie szczegółowe raporty o wydarzeniach, których byliście świadkami. Jeśli uznam je za zadowalające, dokonamy lądowania na Zodiaku i wszyscy będziecie wolni. Wasz statek został w pewnym sensie aresztowany, będziecie więc musieli poszukać sobie innej pracy. Niestety – Holmes rozłożył bezradnie ręce – w tym już nie mogę wam pomóc. Taka jest wola imperatora.

– A raczej Rady Imperium, w której na pewno są pomocnicy agenta – powiedział ponuro Morrison.

– Nie mam prawa dyskutować na ten temat. A wam radzę powstrzymać się od dwuznacznych wypowiedzi pod adresem rządu Imperium! – powiedział twardo Holmes.

– Holmesie, a co z ciałem Paula Luriego? – spytała Kim.

– Prawdziwy Paul Lurie prawdopodobnie spoczywa w ziemi Rtęciowego Dna – odparł Holmes. – Albo leży w jakimś tanim szynku, nieprzytomny od narkotyków. Rozumiem, że masz na myśli ciało agenta?

– Tak.

– Zostanie oddane jakiejś klinice na Zodiaku. Może znajdą tam dla niego zastosowanie. Testowanie nowych lekarstw, uczenie studentów skomplikowanych operacji…

– Czy mogłabym je wykupić?

Holmes popatrzył na Kim zaskoczony.

– Mam pieniądze – dodała szybko dziewczyna. – Przecież dostaliśmy sporą sumę przy podpisywaniu umowy. A może to za mało?

– Nie przypuszczam, żeby ciało wąsko wyspecjalizowanego osobnika bojowego, całkowicie pozbawionego pamięci, miało dużo kosztować – powiedział w zadumie Holmes. – Ale, na wszystkie świętości, powiedz mi, dziecko, na co ci to ciało?

– Być może jestem sentymentalna – powiedziała Kim i uśmiechnęła się. – Może chcę opiekować się bezbronną ludzką powłoką, której osobowość została zniszczona dzięki mojej pomocy. A może jestem sadystką, która chce się znęcać nad bezdusznym kawałkiem ciała? A może… o, już wiem: będę zwariowaną nimfomanką, która chce zdobyć pokornego kochanka!

– Obawiam się, że prawdziwej przyczyny nie wymieniłaś – westchnął Holmes. – Ale tak czy inaczej nie widzę żadnych przeszkód.

Alex pochwycił triumfujące spojrzenie Kim i leciutko skinął głową. Eduard Garlicki już miał ciało. Silne, wyspecjalizowane… O mój Boże, przecież…

Odwrócił oczy.

Czy to niesamowite wrażenie zespolenia pary specagentów, które przelotnie uderzyło go w chwili walki tych dwojga, było dziełem przypadku? Garlicki stworzył dla siebie ochroniarza, pomocnicę, kochankę… ale kto powiedział, że już dawno temu nie zaczął hodować dla siebie ciał? Gdy Eben wchodził w skład Imperium, miał przecież obowiązek doradzać ich genetykom! Eben, gotów wprowadzać niezliczone specyfikacje do ludzkich ciał, mógł być dla niego idealnym poligonem!

– A teraz, proszę państwa – powiedział niemal wesoło Holmes – poproszę wszystkich, aby udali się do swoich kajut i zajęli pisaniem raportów.

Alex wstał w milczeniu.

– Pana, kapitanie Romanow – dodał twardo Holmes – poproszę o pozostanie!


* * *

Najbardziej zdziwiona była doktor Watson. Gdy Holmes po raz drugi poprosił ją, żeby wyszła, skapitulowała i wyniosła się, z urazą kręcąc głową.

Aleksa to żądanie wcale nie zdziwiło. Znacznie dziwniejsze było to, że detektyw chce rozmawiać z nim w cztery oczy.

Holmes wyjął z kieszeni mały czarny dysk. Dotknął sensorów sterujących, położył dysk na podłodze. Alex poczuł lekki ucisk w uszach, a potem wszystko wokół jakby pociemniało.

– Teraz jesteśmy odizolowani od urządzeń kontroli wewnętrznej pańskiego statku – oznajmił Holmes.

Alex popatrzył na niego z jeszcze większym zdumieniem.

– Chciałbym otrzymać od pan kilka nieoficjalnych… na razie nieoficjalnych – podkreślił Holmes – odpowiedzi.

– Tylko idiota skłamałby specdetektywowi – powiedział ze zmęczeniem Alex.

– Naturalnie, mądry człowiek stosuje niedomówienia. Aleksie Romanow, co stało się z panem i pańską załogą?

– O czym pan mówi, Holmesie?

– O dziwnym zachowaniu speców, od których zażądano poświęcenia się w imię ludzkości. To przecież pan powiedział, że normalny spec powinien ochoczo złożyć głowę za Imperium?

– Może to stres? – zasugerował Alex. – Znaleźliśmy się w tak niepokojącej i niejednoznacznej sytuacji… Zresztą, nasza wspólna zagłada i tak nie urządzała Sej-So…

– Tę wersję przedstawię w oficjalnym raporcie – powiedział Holmes. – Prawdopodobnie. A teraz chciałbym usłyszeć prawdę.

Pod czujnym spojrzeniem detektywa Alex wsunął rękę do kieszeni i wyjął małą probówkę.

– Jakiś czas temu – powiedział, kładąc probówkę obok dysku – trafił w moje ręce pewien preparat.

– Tak? – zachęcił go Holmes.

– Jego działanie na organizm speca… każdego speca… doprowadza do zablokowania wszystkich zmian emocjonalnych, wprowadzonych genetycznie.

– Tylko emocjonalnych?

– Tak. Pamięci, cech zawodowych i modyfikacji ciała preparat nie zmienia.

Holmes wziął probówkę, potrząsnął i powiedział w zadumie:

– A pan nakarmił załogę tym preparatem…

– Tak. Efekt pan widział.

– Hm… Jestem w trudnej sytuacji – przyznał Holmes. – Czy ten preparat otrzymał pan uczciwą drogą?

– Oczywiście. Wzór podał mi jego twórca. Jak rozumiem, pracował nad tym środkiem długie lata. Syntezy dokonano w zwykłym laboratorium automatycznym, a ja uczciwie zapłaciłem… żadnego przestępstwa.

– Z wyjątkiem tego, że spece zaczynają zachowywać się jak naturale.

– Ten środek nie narzuca emocji, Holmesie. To nie narkotyk. Nie można go nawet nazwać preparatem psychotropowym… on jedynie czasowo blokuje emocje wypaczone specyfikacją.

– Mówi pan tak, Alex, jakby specyfikacja była złem.

– Oczywiście, że nie jest. Ale czy prawo zabrania specom usuwać zmiany swojej psychiki?

– Po co zabraniać tego, co jest niemożliwe? – odpowiedział pytaniem Holmes. – Jeszcze nie było precedensu.

– Być może doprowadzi do tego fakt, że prawo Imperium pozwala specom usuwać fizjologiczne konsekwencje specjalizacji.

Holmes skinął głową. Odchylił się na oparcie fotela, nadal nie wypuszczając probówki z rąk.

– Może pan sprawdzić ten preparat na sobie, Holmesie – podsunął Alex. – Wystarczy kilka kropel. Przedawkowanie nie jest możliwe. A działanie trwa… hm… kilka dni.

– Czy to przypadkiem nie jest propozycja łapówki? – zapytał z ożywieniem Holmes.

– Nie, tylko zgoda na eksperyment. Będzie pan mógł ocenić konsekwencje działania preparatu i jeśli uzna je pan za niebezpieczne, poddać mnie dowolnej karze.

– Ryzykant z pana, Aleksie Romanow… – Holmes ściągnął brwi. – Taki jest pan pewien mojej decyzji?

– Nie jestem – powiedział szczerze Alex. – Ale liczę, że zgodzi się pan z moją opinią.

– Alex, przyjacielu! – Holmes się uśmiechnął. – Niech mi pan powie, co będzie wart specdetektyw, który może się zakochać? Który boi się wymierzonego w niego lasera? Który jest sentymentalny?

– Nie wiem, Holmesie. – Alex lekko się do niego nachylił. – Naprawdę nie wiem. Lecz jeśli wyłącznie specyfikacja powstrzymuje pana od brania łapówek od bandytów i ukrywania się przed mordercami, to nie jest pan wart złamanego kredyta. I pan, i pańska matryca Peter Falk!

– O, proszę tylko nie odwoływać się do mojej ciekawości, Alex – odpowiedział ostro Holmes. – To jedyne, co pozostało we mnie z ludzkich uczuć.

– Nie, Ka-czterdziesty czwarty! Nie tylko to. Jeszcze zamiłowanie do prawdy. A tego nie wbiją wam do mózgów łańcuchy peptydowe! Prawda to coś, co tkwi tak naprawdę w panu!

Przez jakiś czas Aleksowi wydawało się, że Holmes wyjmie kajdanki i wygłosi standardową formułkę aresztowania.

Ale detektyw opuścił wzrok.

Przez kilka sekund siedział tak, patrząc w podłogę i obracając w palcach probówkę. Potem gwałtownym ruchem schował ją do kieszeni.

– Podejmę wszelkie środki ostrożności, Aleksie Romanow – powiedział cicho. – Proszę o tym pamiętać. Ale jeśli pan skłamał, choćby nieumyślnie… Jeśli preparat narzuci mi jakieś zachowania…

Nie dokończył groźby. Po prostu wstał i wyszedł z mesy.


* * *

Pisanie raportów to zajęcie znane każdemu pilotowi. Alex nawet dziwił się czasem, że nie włączono go do specyfikacji. A może włączono, tylko uznano za rzecz tak mało istotną, że nie warto o tym wspominać?

Nie korzystał z neuroteminalu. Pisanie tekstów samą myślą wymaga ogromnej kontroli świadomości. Alex rozwinął wirtualną klawiaturę i prawie godzinę młócił palcami powietrze, układając słowa w najsłuszniejszym, najładniejszym i najbezpieczniejszym porządku.

Udało mu się nie wspomnieć o machinacji, dzięki której Kim Ohara trafiła na statek. A przy tym nikt nie mógłby zarzucić Aleksowi kłamstwa.

Rzecz jasna, nie napisał również nic o żelowym krysztale Eduarda Garlickiego i blokatorze emocji.

Palce tańczyły w powietrzu, lekko dotykając holograficznych liter, błękitne iskry płonęły przy najlżejszym dotyku niewidocznej klawiatury, iluzoryczna kartka papieru powoli sunęła w górę, zwijając się w trąbkę. Zawierała całą historię pierwszego i ostatniego lotu turystycznego statku „Lustro” i jego dziwnej załogi.

Potem Alex przeczytał to, co napisał. Zastanowił się. Wzruszył ramionami.

Jakie wyciągną z tego wnioski, trudno przewidzieć. Niewykluczone, że związek uzna go za winnego całej sytuacji i Alex będzie musiał pogodzić się z tym, co dla pilota najgorsze – zakazem lotów.

Zresztą, teraz nawet tego się nie bał.

Wydał komputerowi polecenie stworzenia twardej kopii raportu, wstał od stołu, otworzył panel sensoryczny. Ostrożnie wyjął żelowy kryształ, zawierający umysł Eduarda Garlickiego i jego dziwny świat.

Dziwna sprawa. Głupia sprawa. Genialny naukowiec, człowiek, który poznał wszystkie tajemnice kodu genetycznego, od wielu lat mieszka w kawałku skrystalizowanego płynu. Wścieka się, tęskni, nudzi i na nowo przebudowuje cudze geny. Buduje wirtualne światy i prowadzi wirtualne wojny… i przez cały czas tworzy niekończące się plany uwolnienia.

Nawet jeśli przy tym niszczy cudzą wolność.

Alex zerknął na niewielką klapkę wbudowanej w ścianę kajuty mikrofalówki. Iluzja mieszkania. Podgrzać kanapki, przypiec na podczerwonym grillu kawałek mięsa.

Albo spalić cały świat z jego jedynym mieszkańcem.

Alex wyjął neuroteminal, włożył kryształ do powierzchni kontaktowej i zawiązał opaskę na czole.


* * *

Nie było rzek, lasów, zamków ani smoków.

Nie było strażników z mieczami i czarujących kobiet w przezroczystych strojach.

Było szare piaszczyste pole i niskie szare niebo.

Na wbitym w piasek zwykłym drewnianym krześle siedział człowiek w średnim wieku, ubrany w staromodny garnitur. Na szyi miał zawiązany krawat – archaiczną rytualną pętlę, jeśli wierzyć filmom o życiu w dawnych czasach.

Alex podszedł do genetyka Eduarda Garlickiego, przystanął i spojrzał mu prosto w oczy.

Dziwne.

Mężczyzna nie był kopią speca, zamaskowanego jako Paul Lurie. A jednak podobieństwo nie ulegało wątpliwości. Nie kryło się w rysach twarzy, mimice czy wieku. Nie, było nieuchwytne – jakbyś zdarł to, co zostało narzucone, i odkrył prawdziwą tożsamość.

– Unieszkodliwiliście agenta? – zapytał mężczyzna.

Alex skinął głową.

– Kim? – sprecyzował Garlicki.

– Tak. Skąd pomysł, żeby umieścić w jej ciele coś takiego?

Genetyk nie zrozumiał jego tonu.

– Za dużo wolnego czasu, Alex. Człowiek czyta mity i bajki i mimo woli przekłada możliwości postaci z bajek na realne życie. Co można zrobić, a czego się nie da. Co się przyda, a co jest bezużyteczne.

Garlicki urwał.

– Niech Bóg będzie pańskim sędzią. – Alex usiadł obok niego na piasku. Eduard nie zatroszczył się o stworzenie drugiego krzesła. – To znaczy, że wiedział pan o spisku?

– Nie można wiedzieć wszystkiego, młody człowieku. Tylko w bajkach bohater zdobywa wszechpotęgę i wszechwiedzę – uśmiechnął się genetyk. – I nie ma w tym nic dobrego. Bo w wielkiej mądrości wiele utrapienia…

– Ale ja chcę się martwić.

Garlicki westchnął.

– Aleksie Romanow, proszę mi wierzyć, nie uczestniczyłem w tej skomplikowanej prowokacji. Miałem jednak pewne informacje. Niewiele znaczące, zapewniam.

– Czy Kim spotkała się ze mną przypadkiem?

– Oczywiście.

– Wiedział pan od początku, że na statku jest agent?

– Przemknęła mi przez głowę taka myśl. Po zabójstwie nie miałem już żadnych wątpliwości.

Alex pokręcił głową.

– Wydaje mi się, że jednak pan kłamie.

– Dlaczegóż to? – zainteresował się genetyk.

– Zbyt spokojnie zareagował pan na to, co się stało. Jakby… jakby pan wiedział o wszystkim zawczasu, jakby znał pan każdy nasz krok.

– Młody człowieku, niech pan przeżyje choćby dziesięć lat jako rozumny duch – powiedział Garlicki ironicznie – a zobaczy pan, jak zmieni się pańskie wyobrażenie o niebezpieczeństwie oraz reakcja na nie. Przywykłem do myśli, że mogę umrzeć w każdej chwili i nic na to nie mogę poradzić. Dawno nie byłem tak spokojny jak w ostatnich tygodniach.

– Tak pan wierzy w zdolności Kim? – Alex zadał pytanie Sherlocka Holmesa.

– Oczywiście! – Eduard rozłożył ręce. – Czy specarchitekt wierzy we wzniesiony przez siebie dom? Czy specchirurg wierzy w prawidłowość nacięcia? Czy specbojownik wierzy w celność strzału?

– Kim nie jest cegłą w ścianie, a pan nie jest specem. Jest pan twórcą speców.

– I co z tego? – Garlicki spojrzał na niego zdumiony. – Zawsze byli ci, którzy stawali się specami. Dręcząc swoje ciało, pokonując duszę. Dodając jedno, usuwając co innego… Litość? Wyrzucamy. Intelekt? Dodajemy. Dodać rodzinę, odjąć rodzinę, dodać przyjaciół, odjąć przyjaciół, dodać ojczyznę, odjąć ojczyznę. Całe ludzkie życie to walka o plusy i minusy. Ludzie tracili dziesiątki lat swojego krótkiego życia, miotając się i zatruwając życie swojemu otoczeniu, tylko po to, żeby odszukać swoją kombinację plusów i minusów. Ja usunąłem te męki. Od urodzenia aż do śmierci spece są szczęśliwi.

– Dlatego, że zabronił im pan dodawania i odejmowania?

Eduard roześmiał się.

– Alex… Pan otrzymał ode mnie możliwość zadecydowania o wszystkim na nowo. I co? Czy jest pan szczęśliwszy?

Alex milczał.

– Został pan pozbawiony miłości, tej zdumiewającej miłości do swojego statku, która została dana specom. I co otrzymał pan w zamian, Alex?

Cisza.

– Czy naprawdę pan sądzi, że egoistycznie ukrywam przed ludzkością środek, który przywraca emocje do norm starotestamentowych? Ha! Wszystko, na co jest zapotrzebowanie, ludzkość tworzy sama. Gdyby był potrzebny taki środek, na pewno by się pojawił. Zresztą, czy chodzi tylko o narzucone normy moralne? Pan na przykład… zażył pan ten środek. I co? Sztucznie narzucona dobroć i odpowiedzialność gdzieś znikły. Co przeszkodziło panu w tym, by wyrzucić żelowy kryształ w próżnię albo upiec go w mikrofalówce?

Alex popatrzył mu w oczy.

– Nie obserwowałem tego, co dzieje się wewnątrz statku – uściślił Eduard. – Pozbawił mnie pan tej możliwości. Ale rozumiem ludzi. Przecież chciał pan ze mną skończyć, prawda?

– Tak. Ze względu na to, co zrobił pan Kim. Ze względu na to, że był pan uczestnikiem… że w taki czy inny sposób był pan zamieszany w spisek.

Garlicki pokiwał głową.

– Oczywiście, oczywiście. A co takiego zrobiłem Kim! Podarowałem jej los wielkiego szpiega, dywersantki, damy z półświatka… na której punkcie będą wariować mężczyźni i kobiety, która może pracować dla dziesiątków wywiadów, o której powstaną książki i filmy! Możni tego świata zaczną zamawiać swoim dzieciom równie interesującą specjalizację. Małe dziewczynki będą się bawić w Kim Oharę. Alex, przecież pan nawet nie może sobie wyobrazić, jaki pasjonujące życie będzie miała ta dziewczyna! Teraz ona pomoże mi zdobyć ciało, a potem ja pomogę jej. Czeka nas pasjonujące życie w tym ciekawym i wielkim świecie! Chociaż… – rozłożył ręce. – Jeszcze może pan to wszystko zmienić. Radzę skorzystać z próżni, spalony kryształ żelowy strasznie cuchnie, to w końcu produkt organiczny. Zapach będzie za bardzo przypominał spalone ludzkie ciało. A co do mojego udziału w spisku… Myli się pan.

Wstał, przeciągnął się, wyprostował nieistniejące ciało.

– Tak bym chciał usłyszeć chrzęst stawów… Uderzyć się w łokieć i poczuć ból… Skaleczyć się… Więc jak, Alex? Co pan ze mną zrobi? Z pańskiej psychiki usunięto zakaz zabójstwa. Jest pan panem samego siebie. To właśnie ta słynna wolność.

Alex wstał z piasku, uśmiechnął się gorzko i skinął głową Garlickiemu, a potem wyszedł z kryształu. Na zawsze.


* * *

Kim siedziała w fotelu, kartkując zostawioną na stole książkę. Gdy Alex zdjął neuroterminal, uśmiechnęła się do niego.

– Przepraszam, drzwi nie były zablokowane. Powiedziałeś Edgarowi, że już wszystko w porządku?

– Zostawiłem to tobie.

– Daj…

Bez słowa podał dziewczynie kryształ i neuroterminal. Kim mrugnęła do niego, wsunęła rękę pod bluzkę i schowała świat Eduarda Garlickiego we własnym ciele.

– Ja już oddałam swój raport – oznajmiła. – Holmes powiedział, że za dwie godziny, gdy Janet zakończy pierwszy kurs reanimacyjny z Sej-So, zaczniemy lądować. A Hang pytał, czy może pilotować statek.

– Wszystko może – odparł Alex.

– O, posłuchaj tego… – Kim przelotnie spojrzała na stronę i odłożyła książkę. Rzeczywiście miała fotograficzną pamięć.

– Nie chcę wierszy – powiedział Alex.

– Słucham?

– Wierszy. Nie chcę. Żadnych, nawet dobrych.

– Gniewasz się na mnie? – spytała Kim po chwili milczenia.

– Nie, mała. Wszystko w porządku.

– Naprawdę?

– Powiedz, kochasz mnie jeszcze?

Zamyśliła się.

– Nie bój się mnie urazić – powiedział Alex. – Teraz już wiesz, że specpiloci nie umieją kochać.

– Alex… – Kim zeskoczyła z fotela, podeszła do niego, objęła. – Alex, kochany. Ja tak bardzo…

Zamilkła, uśmiechnęła się przepraszająco i dokończyła:

– Jestem ci ogromnie wdzięczna. Pomogłeś, gdy było mi bardzo źle i bardzo ciężko. Gdy byłam sama przeciwko całemu światu. Pewnie to przeznaczenie, że się spotkaliśmy.

Alex objął ją i pocałował we włosy, pachnące latem i kwiatami. Czule, bez namiętności, do której nie miał już prawa.

– Chciałbym wierzyć, że to było przeznaczenie – przyznał.

– Tak bardzo pragnęłam, żebyś mnie pokochał. Taką, jaka jestem. Niedoświadczoną, głupią… Wiesz, wyłaziłam ze skóry.

– Przepraszam.

Kim przesunęła dłonią po jego twarzy spokojnym, pewnym ruchem doświadczonej kobiety.

– Nic się nie stało. Teraz już wszystko rozumiem… Ale przecież było nam razem miło, prawda?

Alex uśmiechnął się.

– Pewnie! „Koteczek-drapanko” było naprawdę super!

Kim pocałowała go w policzek.

– No widzisz. Aleksie… pójdę już, dobrze? Muszę pogadać… omówić wszystkie szczegóły.

– Idź, mała.

Nawet odprowadził ją do drzwi na korytarz. Siedem kroków, na znak szacunku. I klepnął ją w pupę. Pisnęła radośnie.

– A niech to… – powiedział Alex, gdy drzwi się zamknęły, ale nie dokończył. Podwinął rękaw, popatrzył na Biesa.

Diabełek siedział z głową wtuloną w kolana. Mordki nie było widać.

Alex nie potrzebował już skanera emocjonalnego, ale mimo wszystko przyjemnie było popatrzeć na Biesa, starego wiernego przyjaciela.

– Damy radę, Bies – powiedział. – Mało to ślicznych dziewczyn w galaktyce?

Diabełek się nie poruszył. Alex podszedł do terminalu.

– Połączenie. Kajuta Janet Ruello.

– Zablokowana – oznajmił program serwisowy z żalem.

– Kapitański dostęp – zarządził Alex po chwili wahania. – Jednostronna obserwacja.

Pojawił się ekran.

Janet Ruello i Pak Generałow siedzieli na łóżku. Janet była naga, Pak rozebrany do połowy.

– Nadal nie jest ci przyjemnie? – spytała Janet, przykładając dłoń Paka do swojej piersi.

– Nie wiem… jakoś dziwnie… – Pak odetchnął głęboko. – Dlaczego ona jest taka duża?

– Tak trzeba – powiedziała delikatnie Janet. – Odpręż się…

– Zrozum, ja to traktuję jak zboczenie! – powiedział żałośnie Generałow. – I jeszcze Kim… to, co ona zrobiła… to przecież…

– Mam organizm mniej skomplikowany – powiedziała Janet, uspokajająco gładząc jego warkocz. – Uwierz mi. Przecież chciałeś rozszerzyć swoje doświadczenie życiowe, prawda? A jeśli teraz szybko nie zatrzesz negatywnych wrażeń, wszystko przepadnie. Myślę, że zaczniemy od czegoś ci znanego…

Alex wyłączył ekran i zachichotał. Potem powiedział, zwracając się do Biesa… a może do siebie:

– A więc blokowane są tylko emocje zakłócone genetycznie? Oryginalnie…

Położył się na łóżku i ziewnął. Bardzo chciał znowu spojrzeć na diabełka – może Bies zdołał docenić ironię wydarzeń? A może nadal siedział, chowając zapłakaną twarz?

Tak czy inaczej niczego to nie zmieniało.

Загрузка...