Po tym wszystkim rozmowa przeniosła się na sprawy Halvarda, brata Halkatli z Trondheim. Niewiele było o nim do powiedzenia. Po śmierci ojca, Ivara, w 1400 roku przejął wytwórnię naczyń miedzianych i radził sobie całkiem nieźle. Znalazł bardzo dobrą żonę, która urodziła mu troje dzieci. Niezwykła sprawa w tej rodzinie. Wielkie wyróżnienie jak na Ludzi Lodu!
Gabriel, który próbował rysować coś w rodzaju drzewa genealogicznego na dużej kartce papieru, doznał zawrotu głowy od tych wszystkich imion i nazwisk, nie mówiąc już o datach! Z westchnieniem odłożył ołówek i usiadł wygodniej na krześle.
– Poddałeś się, Gabrielu? – uśmiechnęła się do niego Tula. – Przyznaję, trochę tego za dużo jak na jeden raz, ale wytrzymaj jeszcze trochę, teraz będzie więcej osób, które nie zostały dotknięte, więc nie trzeba się będzie długo przy nich zatrzymywać. Zresztą i tak już niedługo skończymy z tą częścią rodziny. To znaczy z Ludźmi Lodu zamieszkałymi w Norwegii.
Dzięki Bogu! pomyślał Gabriel. Ale co będzie później? Nie miał wątpliwości, że później wydarzy się jeszcze bardzo dużo. Wystarczyło tylko spojrzeć na tylne ławy, żeby się tego domyślać. Taran-gaiczycy i… nie tylko oni!
Troje dzieci Halvarda, z których dwie córki znajdowały się na sali, nosiło imiona: Yrsa, Katerine i Paulus. Halvard był człowiekiem religijnym, chrzcił więc dzieci biblijnymi imionami.
Imię jednak niewiele człowiekowi pomaga. Paulus bowiem, który przyszedł na świat obciążony dziedzictwem zła, odebrał przy urodzeniu życie swojej matce.
Protokolanci musieli umieścić go na liście ewentualnych przeciwników w ostatecznej walce. Wrogów zaczynało przybywać. Ghil Okrutny, Olaves, Guro, Ingegjerd, Paulus… Ponieważ w tamtych czasach rodzina była nieliczna, to niemal co drugi potomek przychodził na świat obciążony dziedzictwem zła.
A przecież w późniejszych wiekach miało się ich narodzić jeszcze wielu.
Halvard nie mógł dłużej mieszkać w Trondheim. Paulus był poważnie dotknięty, zarówno na duszy, jak i na ciele. I chociaż to była niewypowiedzianie bolesna decyzja, musieli powrócić do Doliny Ludzi Lodu, by schronić się przed ludzką nienawiścią i głupotą.
Droga do Doliny znana była jedynie tym, którzy już ją kiedyś przeszli. Nikt nie mógł jej odkryć przypadkiem. Wszelkie ponure typy, które pragnęły schronić się w Dolinie przed prawem, mogły się do niej dostać jedynie przy pomocy któregoś z jej mieszkańców.
Wydawało się sprawą nie do pojęcia, że ktoś chciał tam jeszcze mieszkać, chociaż Tengel Zły już nikogo do tego nie zmuszał. A jednak nie było to takie całkiem niezrozumiałe. Rodziny które tu kiedyś przybyły ze Wschodu, uciekinierzy z Południa oraz ich potomkowie mieli wiele powodów, żeby nie opuszczać Doliny. Pierwszym z nich była zła sława tego miejsca. Przybyszom z Doliny niełatwo było znaleźć zrozumienie wśród ludzi w Trondelag. Informacja, że się jest stamtąd, mogła nieszczęśnika kosztować życie. Był to czas polowań na czarownice. Po drugie, w Dolinie dało się żyć. Można było uprawiać ziemię, polować, łowić ryby. A po trzecie wreszcie, dla większości z nich to były rodzinne strony, ich ojczyzna. Zbyt wielu ludzi na świecie nie miało w tamtych czasach domu, wielu żyło w dużo gorszych warunkach niż Ludzie Lodu w swojej Dolinie. Można więc było jakoś przeżyć mroźne zimy i trudne okresy nieurodzaju, lata zaś bywały tam niewypowiedzianie piękne i to głównie dzięki nim każdy, kto opuścił Dolinę, tęsknił potem do niej.
Halvard był w Dolinie jako dziecko, nie miał więc trudności z odnalezieniem drogi. Ale, mój Boże, kiedy stanął po tamtej stronie lodowej bramy, wdowiec z trojgiem dzieci, i popatrzył na tę piękną, lecz zamkniętą krainę, doznał skurczu serca. Spoglądał na swego małego synka z mieszanymi uczuciami. Kochał malca, to oczywiste, ale wiedział, że dziecko przyniosło na świat wyjątkowo trudny charakter i niezwykłe magiczne zdolności.
Nie minęło też wiele lat, a mały Paulus zdołał dokuczyć wszystkim w Dolinie. Prawdę powiedziawszy był człowiekiem śmiertelnie niebezpiecznym. Nieustannie podejrzewano, że to on kryje się za różnymi przestępstwami, kradzieżą, napadami, przypadkami czarów, a nawet morderstwami. Był bardzo wysoki i ludzie, którzy z nim rozmawiali, mieli wrażenie, że nad nimi wisi z tymi swoimi przenikliwymi, żółtymi oczami. Miał coś obleśnego w twarzy, był podstępny, jakby ciągle za czymś węszył, zawsze unikał patrzenia ludziom w oczy, nikt nie czuł się przy nim bezpieczny. Chłopi w Dolinie Ludzi Lodu nienawidzili go z całego serca.
Mając lat szesnaście uwiódł pewną dziewczynę i porzucił ją w ciąży. Wtedy miarka się przebrała.
Wszyscy mężczyźni z osady, a i wiele kobiet wraz z nimi, zaczaili się pewnego wieczora na młodego rzezimieszka. Paulus posiadał zdolność wyczuwania zagrożenia, zatrzymał się więc w cieniu budynków i rozglądał za możliwością ucieczki. Tym razem jednak chłopi nie mieli zamiaru dać za wygraną. Wiedzieli, że on tam jest, i próbowali zarzucić mu pętlę na szyję. Paulus zdążył rzucić czary na najbliżej stojących, ręce opadły im bezwładnie jak sparaliżowane. Atakujących było jednak wielu i w końcu Paulus zadyndał na sznurze.
Miał wówczas niewiele ponad szesnaście lat.
Halvard cierpiał po stracie syna. Cierpiał nad tym, że tak niewiele mógł dla tego dziecka zrobić. Zajął się natomiast bardzo serdecznie ciężarną dziewczyną, która w kilka miesięcy później urodziła dziewczynkę, Bergdis. Owa Bergdis została później praprababką Tengela Dobrego.
Dzięki dzieciom Halvarda ród podzielił się na trzy odgałęzienia. Ku rozpaczy Gabriela, który z podziwu godnym uporem starał się rysować drzewo genealogiczne, i teraz brakowało mu miejsca na trzy imiona w jednej linii. A później jeszcze było tak: Yrsa urodziła córkę Annę i obciążonego syna imieniem Jahas. Katerine miała tylko jedną córkę, Estrid, która też była obciążona dziedzictwem. No i Paulus miał, jak już wiadomo, córkę Bergdis.
– To będzie początek dla czterech nowych rozgałęzień – wtrącił Ole piskliwym głosem.
Yrsa, która stała obok swej siostry Katerine, uśmiechnęła się do chłopca.
– Tak by to mogło wyglądać, Ole – powiedziała. – Ale, widzisz, tych dwoje, którzy przynieśli ze sobą na świat złe dziedzictwo, czyli mój syn Jahas i córka Katerine, Estrid, pobrali się. Mimo że byli tak blisko ze sobą spokrewnieni, co w naszej rodzinie jest przecież bardzo niebezpieczne. Chociaż oni oboje nie nosili w swoich sercach zła, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Od najwcześniejszego dzieciństwa bardzo się lubili nawzajem, dnia nie mogli spędzić jedno bez drugiego. Ojciec oddał im skarb Ludzi Lodu, z którym oni eksperymentowali, czasami nawet dosyć niebezpiecznie. Myślę, że nie wszystko, co wtedy robili, powinno ujrzeć światło dnia. Nie byliśmy w stanie ich rozłączyć, więc kiedy nieoczekiwanie urodziła im się córeczka, musieliśmy się zgodzić na ślub. A poza tym, Ole, ty ich już poznałeś. Jahas jest twoim opiekunem, a Estrid opiekunką Gro.
Wymieniona para musiała się pokazać. Oboje byli wspaniali, żółtoocy, co wskazywało, że noszą w sobie złe dziedzictwo. Ale wraz z nimi na salę wkroczył śmiech i wesołość. Bardzo to już było potrzebne!
Ich niekłamana radość z tego, że mogą być razem, wzruszała wszystkich.
– Czyż ona nie jest śliczna? – zawołał wysoki i niezbyt urodziwy Jahas, ściskając radośnie pulchną Estrid.
No, z pewnością widywano już ładniejsze kobiety, wszyscy jednak rozumieli, co Jahas ma na myśli. Estrid była okrągła, ciepła i dobra, co widać było na pierwszy rzut oka, i dlatego wywoływała u ludzi uśmiech sympatii.
Oboje stali teraz na podium trzymając się za ręce i aż podskakiwali z radości, że znowu są razem. Nikt na sali nie był w stanie zachować powagi.
Nagle Estrid popatrzyła na męża surowo.
– Och, Jahas, znowu nie pozapinałeś porządnie koszuli! – upomniała go.
– Chciałem całemu zgromadzeniu pokazać obydwa włosy na mojej męskiej piersi! – zawołał ze śmiechem.
– Nie wolno ci ich pokazywać. Nikomu! One są moje, to moja jedyna radość!
Jahas posłusznie, z bardzo pokorną miną zapiął guziki, a potem wesoło pomachał w kierunku sali.
– Hej, Ole! My obaj dokonamy jeszcze niezwykłych czynów, prawda?
– O, tak – roześmiał się Ole zarumieniony z przejęcia.
– Zobaczysz, tylko ty i ja! Pokażemy, co potrafimy!
Potem Jahas ponownie zwrócił się do Estrid.
– A co robiłaś od naszego ostatniego spotkania?
Estrid zachichotała:
– Czarowałam, Jahas, czarowałam. Rzucałam czary na wszystkich głupich ludzi, którzy chcieli stanąć na drodze naszym protegowanym. Wiesz, ja mam obowiązek nie spuszczać czujnego oka z Gro. A wokół niej nieustannie kręci się tłum chłopaków. Dorośli mężczyźni również. Muszę więc czasem zaprotestować, kiedy wykazują brak rozumu. Bywa, że muszę się nawet ukazać, a wtedy oni wieją ze strasznym krzykiem.
– Oj – szepnęła Gro wstrząśnięta. – Więc to dlatego… Ale chyba nie musisz straszyć wszystkich? Jest przecież kilku, których ja…
Roztrzepana Estrid machnęła ręką.
– Ja wybieram i przebieram. Moja protegowana musi mieć najlepszych.
Jahas wtrącił z odrobiną żalu w głosie:
– Ale w dzisiejszych czasach nie potrzeba już rak dużo czarów, ludzie bardzo dobrze dają sobie radę. Mają teraz wozy, które same się poruszają, muzyka wypływa ze skrzynek, a kiedy nacisną taki jeden guzik, to może się w nocy zrobić jasno albo znowu całkiem ciemno. Prawdę powiedziawszy, to my nigdy niczego takiego nie umieliśmy.
Nagle jednak twarz mu się rozjaśniła i Jahas zachichotał rozbawiony:
– Oj bywa to, bywa! Wiecie, jak się niedawno ubawiłem? Znalazłem taki dom, w którym oni trzymają te wszystkie najważniejsze guziki i pstryczki, pociągnąłem za kilka z nich i, o rany! co się wtedy działo! Cała ta ich wielka wieś pogrążyła się w ciemnościach! To dopiero była zabawa!
Jahas zanosił się śmiechem, o mało się nie udławił.
Rikard Brink zbladł, słuchając tej historii.
– Powiedz mi, kiedy to się stało?
Jahas odpowiedział z dumą.
Rikard ukrył twarz w dłoniach.
– Więc to byłeś ty? Pogrążyłeś całe Oslo w kompletnych ciemnościach. Jahas, ta wielka wieś, o której mówisz, to jest miasto! Oslo, stolica Norwegii! Wiesz, jaki chaos wtedy zapanował?
– Wiem, ale to było wspaniałe!
– Nie bardzo wspaniałe! Ludziom w szpitalach nie można było udzielić pomocy, wszystko przestało działać, dopóki służby miejskie nie znalazły uszkodzenia i nie naprawiły go. Tym razem skończyło się dobrze, ale nie rób tego więcej, nie wolno ci, Jahas, żeby nie wiem jakie śmieszne ci się to wydawało!
Jahas wyglądał jak skarcony pies, po chwili jednak znowu poweselał.
– Ale najważniejsze, że Estrid i ja znowu jesteśmy razem! I że jesteśmy z wami, gotowi do walki z Tengelem Złym, uzbrojeni po zęby!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, bo Jahas w ogóle nie miał zębów, Estrid natomiast zostały dwa.
Natychmiast zrozumiał pointę i zawołał uszczęśliwiony:
– To nie ma znaczenia? Mamy silne dziąsła! Jesteśmy niepokonani!
Na podium wróciła Tula, podziękowała obojgu i powiedziała, że ich poczucie humoru i radość mogą się kiedyś bardzo przydać.
Dumni niczym pawie dziękowali długo, a potem powiedzieli jeszcze, że przecież mieli córkę, Ylvę, osobę najzupełniej normalną.
– Ale – śmiała się Estrid – za to nasza dobra Bergdis urodziła prawdziwą wiedźmę. Jedną z największych czarownic w rodzinie. Miała na imię Torbjorg, ale my nazywaliśmy ją po prostu Tobba.
Otóż to, pomyślał Gabriel. Tak więc pojawia się osoba, która była praprababką Tengela Dobrego! Ona podobno rzeczywiście była okropną wiedźmą!
– Natomiast Anna, moja siostra – dodał Jahas – urodziła chłopca, ale on niczym szczególnie godnym uwagi się nie odznaczył. A zresztą, Gudleiv, co ja mam gadać, możesz przecież sam o sobie opowiedzieć?
Oddano zatem głos Gudleivowi, młodemu człowiekowi, który ze śmiechem powiedział, że to dość zabawne mówić o nim, że niczym godnym uwagi się nie odznaczył. On się jednak nie obraża, bo znał bardzo dobrze Jahasa i Estrid z czasów, kiedy wszyscy troje chodzili jeszcze po ziemi.
– Oni nigdy nie mieli za dobrze w głowach – śmiał się Gudleiv. – Człowiek musiał się nieustannie mieć na baczności, bo nigdy nie było wiadomo, co nowego wymyślą. Ale nie mieli w sobie zła. No, a o mnie można by właściwie nie mówić nic, z wyjątkiem jednego: że mianowicie również moja córka była wiedźmą. Życie z nią było ciężkie, to trzeba przyznać, zwłaszcza że obciążona była naprawdę strasznym charakterem. Moja żona, niestety, przy jej urodzeniu umarła. Dałem dziecku na imię Vega, ale nikt go nie używał. Nazywano ją przeważnie „Kobieta, która mieszka nad jeziorem”. Myślę, że Tengel Dobry i Silje mieli okazję ją spotkać.
– Rzeczywiście – potwierdził Tengel Dobry. – Kobietę znad jeziora znaliśmy dobrze, chociaż nigdy tam nie chodziliśmy.
– Ja ją spotkałam raz czy drugi – powiedziała Silje. – I muszę przyznać, że za każdym razem byłam porządnie wystraszona.
Gudleiv skinął głową.
– Owszem, moja córka, Vega, była naprawdę złym człowiekiem. To ona sama zdecydowała, że będzie żyć z dala od ludzi. Co tam przygotowywała w swoim domu, nikt nie wiedział. Uważam jednak, że powinno się ją zapisać na liście zwolenników Tengela Złego. Była jedną z najbardziej mu oddanych.
– Już to zostało zrobione – powiedziała Tula. – Twoja córka, Vega, jest bardzo tajemniczą kobietą. Nic o niej nie wiemy. Jak wyglądała? Czy należała do tych urodziwych czarownic w naszej rodzinie?
– Niestety, nie – westchnął Gudleiv. – Jeśli mówicie, że Hanna była najbrzydszą istotą na świecie, to w porównaniu z Vegą Hanna była pięknością.
Tengel Dobry powiedział wstrząśnięty:
– Ona musiała być niewiarygodnie stara. Kiedy się urodziła?
– W roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym – odparł Gudleiv krótko.
– O Boże! – jęknęła Silje. – A umarła… niech no policzę… W roku tysiąc pięćset osiemdziesiątym czwartym!
– Oj! – Gabriel policzył szybko. – To miała sto czternaście lat?
Gudleiv stawał się coraz bardziej przygnębiony. Tula podeszła i uściskała go serdecznie.
– Wielu z nas na tej sali spotkał ten sam los co ciebie. Wielu widziało, że ich dzieci są niewolnikami Tengela Złego i cierpią z powodu strasznego przekleństwa.
Wyprostował plecy.
Wiem, i gdybym mógł się do czegoś przydać…
– Oczywiście, że możesz! Możesz nam opowiedzieć, czym Vega i Tobba zajmowały się w czasach, kiedy je znałeś. I pamiętaj: twoja nieszczęsna córka nie ponosi odpowiedzialności za swoje czyny ani za swój los.
– Wiem, ale dziękuję ci za te słowa! I… gdybyście ją spotkali… podczas ostatecznej walki… to bądźcie dla niej dobrzy?
– Obiecujemy ci to, Gudleiv. A teraz idź tam, gdzie siedzą członkowie Najwyższej Rady i opowiedz im o swojej córce! Nie ma potrzeby, żebyśmy wszyscy tego słuchali.
Tula zwróciła się do sali:
– Z tego, co wiemy, to Vega, kobieta znad jeziora, była ostatnią w swojej linii rodu.
Wielu na sali potwierdziło te słowa, a potem przyszła kolej na Ylvę, córkę wesołego Jahasa i rozchichotanej Estrid. Była ona, jak powiedzieli rodzice, osobą najzupełniej normalną i o swoim życiu niewiele miała do powiedzenia. Wiedziała natomiast sporo na temat Tobby.
– Wszyscy powinni się jej wystrzegać – zaczęła. – Wiem, że to, co powiem, brzmi śmiesznie, ale ja naprawdę widziałam, jak ona wylatuje w powietrze z dachu swojego domu. Nie na miotle, jak to się powiada o czarownicach, ale całkiem po prostu, jak wrona gnana wiatrem. Nie pytajcie mnie, dokąd leciała, ale gdybym odważyła się zgadywać, to powiedziałabym, że do Tengela Złego albo gdzieś na posyłki w jego sprawach.
Sol poprosiła o głos i pozwolono jej mówić.
– Bergdis, ty, która umarłaś przy urodzeniu Tobby, chciałabym, żebyś uważnie wysłuchała tego, co powiem!
Bergdis bez słowa skinęła głową.
– Ja sama jestem czarownicą, Ylvo – powiedziała Sol. – Jestem przekonana, że przeżyłaś wszystko, o czym nam tu mówisz. Ze widziałaś, jak Tobba sfruwa z dachu swojego domu. Ale powinnaś wiedzieć, że to nie była ona. Ja również znam takie sztuki. Może niedokładnie te same, ale coś w tym rodzaju. To była jej dusza, pobudzona środkami narkotycznymi. Ciało Tobby spoczywało wtedy w domu, prawdopodobnie na łóżku, w stanie uśpienia. Bo widzisz, można opuścić swoje ciało, jeśli się ma dostęp do odpowiednich środków, do specjalnych roślin o działaniu narkotycznym. Chociaż jednak wiedźmy i czarownicy z Ludzi Lodu potrafią dokonać rzeczy niewiarygodnych, to i tak wszystko ma swoje granice. Nikt nie potrafi latać w powietrzu, dopóki żyje. Nie potrafimy też być niewidzialni, chociaż Christer, szalony syn Tuli, robił w tej sprawie co mógł. Po śmierci jednak to co innego! – zawołała triumfalnie. – Po śmierci nie istnieją żadne granice! Cieszcie się, wszyscy obciążeni i wybrani, którzy teraz żyjecie na ziemi! Ciesz się, Benedikte, ty, która zbliżasz się do dziewięćdziesiątki i zgodnie z ziemskimi rachubami już wkrótce będziesz się mogła weselić razem z nami!
Benedikte uśmiechała się i radośnie pozdrawiała Sol. Tylko Sol mogła sobie pozwolić na to, by w taki sposób mówić o śmierci. Benedikte musiała jednak przyznać, że brzmiało to dość zachęcająco.
Głos ponownie zabrała Ylva.
– Ponieważ jestem rówieśnicą Tobby, a jej, z oczywistych powodów, nie ma wśród nas, to chciałam wam powiedzieć, że ona należała do tych urodziwych czarownic. Wielu mężczyzn chętnie odwiedzało jej mały domek. Co potem z nimi robiła, kiedy już była znudzona ich obecnością, wolałabym głośno nie mówić. Są takie pajęczyce, które po miłosnym akcie zagryzają partnera. Nie chcę o nic podobnego oskarżać Tobby, ale zdarzało się w naszych czasach, że młodzi mężczyźni z Doliny Ludzi Lodu ginęli bez śladu. Tobba zaś urodziła nieślubną córkę, Laurę, w tym samym roku, kiedy ja urodziłam naszego synka, Bruno. Mogłabym opowiedzieć o Tobbie mnóstwo skandalicznych historii, ale to ma niewiele wspólnego z naszą walką przeciwko Tengelowi Złemu. Poza tym ona mnie przeżyła. Nie wiem, w jakim wieku ona…
– Miała dziewięćdziesiąt lat – poinformował Tengel Dobry cichym głosem.
– Wcale mnie to nie dziwi – rzekła Ylva ostro. – No cóż, w każdym razie mój syn ożenił się z jej córką…
– Wygląda na to, że w Dolinie było wiele małżeństw pomiędzy bliskimi krewnymi – wtrąciła Tula.
– Tak, i była to w pewnym sensie konieczność. My, Ludzie Lodu, byliśmy izolowani. Inni bali się nas i nienawidzili. Ale to małżeństwo było szczęśliwe. Myślę, że sami powinni o tym opowiedzieć. A ja już dziękuję!
Inteligentna i sympatyczna Ylva zrobiła miejsce dwojgu młodym ludziom, Laurze i Brunonowi. Stali przez chwilę i coś do siebie szeptali, wreszcie Laura lekkim kuksańcem w bok skłoniła męża, by to on zaczął.
– Za naszych czasów życie w Dolinie Ludzi Lodu było bardzo ciężkie. Lata nieurodzaju następowały jedno po drugim. Ale na świecie poza Doliną wcale nie było lepiej, więc ludzie mimo wszystko pozostawali na miejscu. My z Laurą nie dokonaliśmy z pewnością wielkich czynów, z wyjątkiem tego, że urodziło się nam troje dzieci.
– No to nieźle! – zawołała Tula. – Bo zdaje się, że to właśnie wy mieliście za zadanie uchronić ród przed wygaśnięciem?
– Tak było. Ale z tego samego powodu jedno z naszych dzieci musiało się też urodzić obciążone dziedzictwem zła, niestety. I to ono urodziło się jako pierwsze. Dziewczynka. Jak z pewnością większość zebranych wie, miała na imię Hanna.
– Hanna? – wykrzyknęła Sol. – Moja mistrzyni! Nigdy jej nie zapomnę!
Laura uśmiechała się smutno.
– Jesteś pewnie jedyną osobą, która z sympatią mówi o naszej Hannie!
– Ale ona była wspaniała! Zła, ale największa czarownica świata. Och, ilu niezwykłych rzeczy ona mnie nauczyła!
– Sol, co ty! – uspokajała ją Silje z dawnego przyzwyczajenia.
Sol wybuchnęła śmiechem.
– Moja kochana, przybrana mateńko, niczego przecież nie możesz mi już zabronić. Ale jakie to miłe, że się o mnie troszczysz! Och, jak cudownie jest znowu cię widzieć! I Liv. I Arego… Uff, chyba się rozpłaczę!
Z udaną wesołością, przesadnymi ruchami ocierała łzy, próbując obrócić wszystko w żart.
– Może byśmy jednak wrócili do naszych spraw! – zawołała Tula. – Hanny tu, oczywiście, nie ma i musimy, niestety, wpisać ją na listę wrogów. Ale, Lauro, ty przeżyłaś narodziny Hanny. Mimo że należała do najbardziej obciążonych potomków Tengela Złego.
– Myślę, że przeżyłam wyłącznie dlatego, że urodziła się dużo za wcześnie. Była bardzo malutka! A my się tak bardzo staraliśmy, żeby utrzymać ją przy życiu. Udało nam się, ale jeśli mam być szczera, to wielokrotnie potem tego żałowaliśmy.
Tova wstała ze swojego miejsca, bo zdawało jej się, że ma tu coś do dodania.
– Powinniście wiedzieć, że ja podczas mojej wędrówki w czasie byłam przez chwilę Hanną. Nie będę wam tu opowiadać, jak to odczuwałam, zresztą wszystko jest zapisane w kronikach Ludzi Lodu, ale powiem, że ona wciąż usiłuje odnaleźć zakopane naczynie Tengela Złego. Czy wam coś na ten temat wiadomo?
– Nie – odparł Bruno. – Jak wszyscy inni w rodzinie słyszeliśmy różne pogłoski na ten temat i chyba dość nieostrożnie przekazaliśmy je pozostałym dzieciom. Hanna była jak opętana myślą, by zdobyć choć kroplę wody zła. Wiem, że kiedyś znalazła się w pobliżu tego miejsca, gdzie kociołek jest zakopany, bo o mało nie straciła wtedy życia. Nigdy nam jednak nie powiedziała, gdzie to jest. I nigdy więcej tam nie poszła.
– To akurat rozumiem.
Sol jeszcze nie skończyła swoich wspomnień o Hannie.
– Możecie sobie mówić, co chcecie, ale ja jestem przekonana, że ona nie była wyłącznie zła – oświadczyła.
– Kochana Sol – upomniał ją Tengel Dobry surowo. – Tylko proszę bez tego rodzaju pobożnych życzeń! Dobrze wiesz, że Hanna należała do obciążonych najgorszymi charakterami, którzy…
– Którzy występowali przeciwko tobie! – odcięła się Sol. – Ponieważ sądziła, że jesteś tchórzliwy i boisz się podjąć nasze ponadnaturalne dziedzictwo!
– Nie opowiadaj głupstw!
Silje siedziała zamyślona, a po chwili powiedziała ostrożnie:
– Nie jestem pewna, Tengelu, czy tym razem masz rację. Pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam Hannę. Pochyliłam się i pocałowałam ją na pożegnanie w policzek. I mogłabym niemal przysiąc, że jej oczy zaszkliły się łzami.
– Nigdy mi o tym nie wspomniałaś – powiedział Tengel z wyrzutem.
– Nie, bo ty nie chciałeś słuchać niczego o Hannie. Ty chciałeś, żeby pozostała wcieleniem wszelkiego zła.
– Ależ ona była wcieleniem zła! Już choćby ten fakt, że jej tu dzisiaj z nami nie ma, najlepiej o tym świadczy!
– Hanna była zła, to oczywiste – przyznała Sol. – Całkowicie, do szpiku kości zła! Ale miała dużo bardziej skomplikowaną naturę, niż myślisz, Tengelu.
Jedynie Sol mogła go upominać w ten sposób.
– Niestety, uważam, że musimy ją zaliczyć do najbardziej oddanych sług Tengela Złego – westchnął Bruno, ojciec Hanny, a jej matka, Laura, dodała:
– Inne postanowienie byłoby niebezpieczne i mogłoby się bardzo źle skończyć dla wszystkich.
Sol prychnęła, ale ustąpiła.
Silje natomiast wciąż trwała w zadumie. Ona również w swoim czasie była z Hanną bardzo blisko, ale jak Tengel powiedział, łatwo jest myśleć dobrze o tych, którym chcemy pomóc. Choć nie zawsze są nam za to wdzięczni.
Tula zakończyła spór:
– Bruno i Laura, wy mieliście przecież jeszcze dwoje dzieci?
Gabriel widział ze swojego miejsca krewnych skupionych wokół Tengela Dobrego i Silje. Były tam też Line i Sunniva Starsza i wielu innych. Teraz zauważył, że zarówno Line, jak jej dwoje dzieci: Sunniva i Tengel, zaczynają się niespokojnie wiercić.
– Mieliśmy – potwierdziła Laura. – Mieliśmy dwóch chłopców, Torego i Sveina. A chociaż Svein był młodszy, chcielibyśmy zacząć od niego, bo jego linia wygasła wraz ze śmiercią jego syna. Jestem tego pewna, choć nie żyłam tak długo.
Tengel i jego otoczenie wyraźnie odetchnęło. Dlaczego? zastanawiał się Gabriel. Ale co tam, stwierdził lekkomyślnie. Nic już nie jest w stanie mnie zdziwić.
Nie miał racji. Tej nocy miał przeżyć jeszcze jedno wielkie zaskoczenie. Nie miało ono jednak nic wspólnego z niepokojem Tengela Dobrego i jego bliskich. Wiele jeszcze miało się wydarzyć tej nocy.
Svein wstał ze swojego miejsca. Miły, trochę skrępowany, dość pospolity mężczyzna.
– Mama słusznie mówi, że miałem syna-jedynaka. Żona zmarła przy jego urodzeniu, chłopiec był potwornie zdeformowany. Chociaż jestem jego ojcem, nigdy nie pogodziłem się ani z wyglądem, ani tym bardziej z okrutnym charakterem chłopca. Dałem mu na imię Grimar.
Grimar! Wszystkie znajome imiona przesuwały się jak na taśmie.
– Nie doczekałem jego dojrzałych lat – mówił dalej Svein. – Ale trudno mi sobie wyobrazić, by mógł mieć szczęśliwe życie. Biedny chłopiec!
Tengel Dobry wstał i starał się uspokoić nieszczęsnego ojca:
– Grimar znalazł dom u swojej ciotki, Hanny. Myślę, że było im dobrze razem.
– Tak, tak – westchnął Svein. – To możliwe byli ulepieni z tej samej gliny.
Nie chciał mówić już nic więcej, wobec czego Tula zawołała:
– Najwyższa Rada wzywa Torego, starszego brata Sveina.
Tym razem Gabriel widział wyraźnie, że Tengel Dobry cofnął się głęboko w tył; Line zbladła i szukała ręki swej córki, Sunnivy.
Na podium wszedł kościsty, silny mężczyzna. Nie był obciążony, po prostu mało urodziwy, zwyczajny śmiertelnik. W jego wzroku nie było śladu łagodności. Dziadek Tengela Dobrego człowiek, u którego Tengel się wychowywał bo Line, biedaczka, zmarła przy urodzeniu chłopca.
Nie ulegało wątpliwości że nawet Tula poczuła się nieswojo na jego widok.
– Prosimy cię, byś nam opowiedział o swoim życiu, Tore.
– Nie ma tu nic do opowiadania! – uciął krótko. – A ty, bezwstydna dziewczyno, nie masz prawa zwracać się do mnie po imieniu. Nie wpraszałem się na to zebranie i nie mam nic wspólnego z tymi wszystkimi… grzesznikami i obrzydliwymi stworami!
Po raz pierwszy tej nocy spotykali się z oporem i wrogością, do tej pory wszystko przebiegało sprawnie, pod znakiem przyjaźni, a przynajmniej współdziałania.
– No dobrze – oświadczyła Tula lodowatym głosem, jakiego jeszcze u niej nie słyszeli. – Jeśli nie chcecie, nie musicie niczego opowiadać. Konieczne jest jedynie ustalenie waszych stosunków rodzinnych. Ile mieliście dzieci?
– To moja sprawa. Nikomu z was nic nie jestem winien i z niczego nie muszę się spowiadać. Ale niech wam będzie… dwoje dzieci. Syna Larsa i córkę Line. Ta ladacznica nie pożyła długo. Uganiała się za chłopami i przyniosła do domu dwoje bękartów. Młodszy odebrał jej życie.
Zrozpaczony Tengel ukrył twarz w dłoniach. Line głaskała go po ręce.
– Chcecie powiedzieć, że Line umarła przy urodzeniu Tengela Dobrego, tak? – zapytała Tula.
– Dobry! – prychnął Tore z najgłębszym obrzydzeniem. – Jaki on tam dobry! To diabeł wcielony! Nie powinien był się nigdy urodzić! Ale imię dałem mu odpowiednie! – roześmiał się triumfalnie.
– Po nim to imię otoczone jest najwyższą czcią – oświadczyła głosem tak ostrym, jakby pocierała o siebie dwa kawałki szkła. – I wszyscy bardzo dziękujemy Line za to, że go urodziła. Jemu bowiem zawdzięczamy wszystko, co w naszym nieszczęsnym rodzie było dobre i życzliwe. W przeciwieństwie do innych, którym nie mamy za co dziękować – zakończyła złośliwie, wyraźnie kierując te słowa pod adresem nieprzejednanego dziadka Tengela.
Tula nie chciała już mieć z nim więcej do czynienia.
– Rada wzywa syna Torego, Larsa.
Tym samym Tore został odprawiony. Zszedł na dół i usiadł samotnie, z boku, naburmuszony, odpychający. Tula uczyniła ruch ręką i dwa demony o końskich głowach podbiegły, żeby go wyprowadzić.
– Nie dotykajcie mnie, potwory jedne! – warknął. – Połamańce!
Wtedy Tula przywołała swoje demony, wszystkie cztery zajęły się niepożądanym gościem.
Długo jeszcze z hallu dobiegały głosy protestu. W końcu jednak wszystko ucichło.
– Co one z nim zrobiły? – zapytał Gabriel Nataniela.
– Nic strasznego. Odesłały go tylko do miejsca, w którym przebywał po śmierci.
– A gdzie to jest?
– Na to, drogi Gabrielu, będę ci mógł odpowiedzieć, kiedy już sam się tam znajdę – rzekł Nataniel ze śmiechem.
Sympatyczny brat Line już przedtem występował, opowiadał o Targenorze. Solidny, rosły mężczyzna, Lars. Teraz powiedział, że miał córkę, jedynaczkę imieniem Eldrid.
– Ach, Eldrid – szepnął Gabriel. – To ona pomagała Silje w Dolinie Ludzi Lodu!
– Tak. Eldrid to poczciwa kobieta. Ale wiesz, wyszła za mąż bardzo późno i nie doczekała się dzieci, więc i ta gałąź rodu wygasła.
Pokazała się też sama Eldrid, krzepka, dobrze zbudowana, Sympatyczna. Tengel i Silje jeszcze raz dziękowali jej serdecznie za pomoc. Życie Eldrid upłynęło spokojnie, kiedy wyprowadziła się z Doliny.
Pozostała jeszcze Line, matka Tengela i Sunnivy. Line potwierdziła, że niełatwo było żyć w domu Larsa. Miał on nieprzyjemny zwyczaj bić dzieci i wnuki po twarzy wierzchem dłoni za każde najdrobniejsze nieposłuszeństwo. A często bywał niezadowolony, bo stawiał im bardzo wysokie wymagania, wyższe niż sobie samemu.
Wszyscy przyjęli z ulgą fakt, że nie ma go już na sali.
Ponieważ Tengel i Sunniva opowiedzieli na samym początku o swoim życiu, historię norweskiej linii rodziny uznać można było za wyjaśnioną.
Ale wielka niespodzianka tej nocy wciąż jeszcze była przed nimi.